Kierownik. Kulisy władzy Donalda Tuska - Kamil Dziubka - ebook + audiobook

Kierownik. Kulisy władzy Donalda Tuska audiobook

Dziubka Kamil

4,6

Opis

Co się dzieje z Kierownikiem, jak współpracownicy nazywają między sobą Donalda Tuska? Dlaczego premier coraz mniej przypomina dawnego politycznego drapieżcę, jakim był przez ostatnie dwadzieścia lat? Jak wyglądają od środka relacje Tuska z Trzaskowskim, Hołownią, Kosiniakiem Kamyszem i Czarzastym? Czy Kierownik znów porzuci swoją partię i ucieknie przed przegranymi wyborami na jakąś wygodną, zagraniczną posadkę? Autor bestsellera „Kulisy PiS” tym razem wchodzi w sam środek rządzącej koalicji i głosami współpracowników Tuska buduje portret polityka.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 1 min

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
4,6 (15 ocen)
10
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anutka1973

Nie oderwiesz się od lektury

słucha się świetnie, ale książka urywa się jakby w połowie akapitu. niestety, przez brak ebooka nie można sprawdzić, czy to celowe czy błąd przy nagraniu.
10
marg1

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Dawno siętak nie bawiłem przy książce o polityce 😎
00
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
Janusz50

Dobrze spędzony czas

Ciekawa pozycja dobrze się słucha polecam
00



Rozdział I. Dobra zmiana

Roz­dział I

Dobra zmiana

Poseł PSL: Pierw­szy kon­takt z Donal­dem? Cza­ro­dziej. Serce na dłoni, „kochany Donald”. Jed­nak wie pan, jak to jest. Kochany mąż potrafi być i cza­ro­dzie­jem, i sukin­sy­nem.

Euro­po­seł KO: Donald po powro­cie z Bruk­seli bar­dzo się zmie­nił. Jest kom­plet­nie innym czło­wie­kiem, dużo bar­dziej cier­pli­wym. Wię­cej niż kie­dyś poświęca uwagi swoim part­ne­rom w roz­mo­wie. Wydaje mi się, że tu nastą­piła spora zmiana. Bruk­sela go wygła­dziła. Wiek też zro­bił swoje. No i oczy­wi­ście wnuki.

Poli­tyk KO: On w tej Bruk­seli zaro­bił pie­nią­dze, dzięki czemu ma finan­sowy spo­kój do końca życia. I bar­dzo dobrze. A mie­li­śmy już w histo­rii kraju byłego pre­miera, który w pew­nym momen­cie cho­dził po ludziach i poży­czał pie­nią­dze. Mię­dzy innymi Mirek Drze­wiecki mu dał. Prze­cież to wstyd dla Pol­ski.

Sena­tor: Jest o wiele doj­rzal­szy i mądrzej­szy, nasiąk­nął tą poli­tyką euro­pej­ską. Nato­miast stary Donald z niego cza­sem wycho­dzi i się wtedy śmie­jemy, że prze­le­żał sie­dem lat pod bruk­sel­skim lodem.

Wie­lo­letni współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Jak się Kie­row­nik wku­rza, to mówi przez zaci­śnięte zęby. Wtedy też poka­zuje te swoje słynne wil­cze oczy. Potrafi być bar­dzo nie­przy­jemny. Do jego sekre­tarki wie­lo­krot­nie przy­cho­dzili mini­stro­wie i pytali, w jakim szef jest nastroju.

Poli­tyk KO: Tusk jest Kaszu­bem. Znam jed­nego Kaszuba. Złoty czło­wiek, pro­fe­sor. A w domu tyran. No i Tusk jest taki sam. Dla tłumu cza­ru­jący. A na pią­tym pię­trze, czyli w sie­dzi­bie naszej par­tii, widzia­łem takie sceny, że szok! On nie krzy­czy, ale wystar­czy, że powie jedno słowo i deli­kwent nie żyje.

Mini­ster: Przed jed­nym z posie­dzeń rządu pod­cho­dzi do mnie mini­ster kli­matu, Pau­lina Hen­nig-Klo­ska, z takimi roz­bie­ga­nymi oczami i mówi: „Jezu, cie­kawe, czego tym razem będzie chciał i o co się przy­czepi?”.

Wice­mi­ni­ster: Peł­czyń­ska-Nałęcz i Hen­nig-Klo­ska to dwie ulu­bie­nice Donalda (śmiech). Zresztą tak samo jak i pozo­sta­łych człon­ków rządu. Kosi­niak-Kamysz drwił kie­dyś, że chyba odda Peł­czyń­skiej-Nałęcz ten MON, bo widzi, że ona naprawdę zna się na wszyst­kim.

Mini­ster: Peł­czyń­ska-Nałęcz jest tak mądra, że sam nie wiem, jak ona sobie radzi z tą swoją mądro­ścią (śmiech). Jest po pro­stu iry­tu­jąca. Jak cza­sem zabie­rze głos, to ludzie tylko patrzą po sobie i oczami prze­wra­cają. Donald ma z nią wielki pro­blem. Wszy­scy wie­dzą, że jej nie lubi. Jak wybu­chła afera z pie­niędzmi z KPO na jachty i eks­presy do kawy, to był wście­kły. Publicz­nie się wyzło­śli­wiał. Przed posie­dze­niem rządu, kiedy miała się tłu­ma­czyć z tej histo­rii, wbił jej szpi­leczkę: „Wszyst­kie kamery na panią mini­ster. Pozaz­dro­ścić popu­lar­no­ści”. To było w jego stylu.

Ważny urzęd­nik: Przed posie­dze­niem rządu odbywa się zwy­kle spo­tka­nie w tak zwa­nym pokoju przy­go­to­wań. Jest na nim Tusk, wice­pre­mie­rzy, czyli Kosi­niak-Kamysz i Gaw­kow­ski, od nie­dawna Sikor­ski, czę­sto Peł­czyń­ska-Nałęcz, Maciej Berek, Jan Gra­biec. To trwa cza­sem pół­to­rej godziny, a pozo­stali mini­stro­wie sie­dzą pod tym poko­jem i cze­kają, czy ktoś ich nie wezwie. I zwy­kle nikt ich ni­gdy nie wzywa.

Mini­ster: Była kie­dyś jakaś sprawa do zała­twie­nia przed posie­dze­niem rządu zwią­zana z resor­tem kli­matu i w pokoju przy­go­to­wań poja­wiła się Pau­lina. Pech chciał, że usia­dła aku­rat na miej­scu, które zwy­kle zaj­muje Donald. Ten wszedł z Kosi­nia­kiem-Kamy­szem i od razu ją zdzie­lił wzro­kiem. Usiadł obok, roz­ma­wia­jąc dalej z Wład­kiem. No i ta im się wtrą­ciła w roz­mowę. Myśla­łem, że Tuska szlag trafi. Powie­dział do Kosi­niaka, nie patrząc na nią: „Panie pre­mie­rze, czy mógłby pan uświa­do­mić pani mini­ster, że jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy?”.

Ważny mini­ster: Jak ktoś szuka infor­ma­cji o jakichś awan­tu­rach na posie­dze­niach rządu, to tego aż tak dużo nie ma. Poli­tyczne mor­do­bi­cie odbywa się gdzie indziej. Tusk po pro­stu nie cierpi, jak ktoś za pięć dwu­na­sta pró­buje jesz­cze dorzu­cić swoje trzy gro­sze. Od tego są spo­tka­nia komi­tetu sta­łego Rady Mini­strów.

Ważny urzęd­nik: Są tacy mini­stro­wie, któ­rzy nie są w sta­nie ukryć, że czują pre­sję ze strony Kie­row­nika. Ale są też tacy, jak Tomek Sie­mo­niak, do któ­rych Tusk ma wiele sza­cunku i to po pro­stu widać na pierw­szy rzut oka. To są zupeł­nie inne rela­cje. Oni się z „Siem­kiem” znają ponad trzy­dzie­ści lat. Tomek w latach dzie­więć­dzie­sią­tych był nawet cza­sami jego kie­rowcą w par­tii.

Mini­ster: Są mini­stro­wie, któ­rzy pro­szą o spo­tka­nie, i Donald jest w sta­nie ich przy­jąć w ciągu dwóch, trzech godzin. Jedzie się wtedy albo do KPRM, albo na Par­kową, choć w swo­jej willi to się raczej spo­tyka ze „swo­imi”, czyli z ludźmi z KO, ale też z Cza­rza­stym czy Kosi­nia­kiem. Są i tacy, któ­rzy z nim tygo­dniami bez­po­śred­nio nie roz­ma­wiają. Wielu nie ma do Tuska nawet pry­wat­nego tele­fonu, a do nie­któ­rych dzwoni on sam i opier­dala, ale to raczej rzad­kość. Czę­sto się kon­tak­tuje przez Gra­sia, Janka Grabca, szefa Kan­ce­la­rii Pre­miera, ale też Agnieszkę Ruciń­ską, która odpo­wiada za komu­ni­ka­cję. Kie­dyś jesz­cze przez „Kierwę”, choć po tym, jak Kier­wiń­ski wyje­chał do Bruk­seli na dwa mie­siące i wró­cił, to się raczej zmie­niło. Prawda jest też taka, że niektó­rzy po pro­stu boją się z Donal­dem bez­po­śred­nio kon­tak­to­wać, więc wolą to robić przez pośred­ni­ków.

Poseł KO: Do niego się czło­wiek nie napra­sza. Co naj­wy­żej czeka się na zapro­sze­nie, ale jak już cię zaprosi, to naprawdę trzeba być dobrze przy­go­to­wa­nym. Jeśli ktoś będzie sobie chciał z nim po pro­stu poga­dać, to on go roz­je­dzie, bo nie ma czasu na pitu pitu. To będzie jego pierw­sza i ostat­nia roz­mowa z Kie­row­ni­kiem. A nie­stety, wielu pró­buje zająć go tym, że „Heniek” ze „Ste­fa­nem” się o coś pokłó­cili w powie­cie. Gdy w 2021 roku Tusk został znowu sze­fem par­tii, total­nie prze­or­ga­ni­zo­wał piąte pię­tro w „Czy­tel­niku”, czyli budynku obok Sejmu, gdzie jest nasza sie­dziba. On na „pią­tym” ma swój gabi­net. Wcze­śniej, oprócz szefa par­tii, swoje pomiesz­cze­nia miał tam sekre­tarz gene­ralny i skarb­nik, były też trzy pokoje orga­ni­za­cyjne. Jak wró­cił, kazał księ­go­wym i więk­szo­ści pra­cow­ni­ków prze­nieść się na czwarte pię­tro. Wyżej zostali tylko on i sekre­tarz.

Kamil Dziubka: A czemu to miało słu­żyć?

Poseł KO: Żeby mu tam dupy nie zawra­cać. Ja go rozu­miem. Naprawdę nie da się zarzą­dzać par­tią, kiedy musisz zaj­mo­wać się tym, że co chwilę ktoś wcho­dzi i chce cię o wszystko pytać albo wręcz zro­bić zdję­cie. Podobno Leszek Mil­ler, jak był sze­fem par­tii, to cza­sem do godziny dwu­dzie­stej trze­ciej sie­dział w sie­dzi­bie klubu w Sej­mie i przyj­mo­wał ludzi. I kto ostatni wszedł, ten miał rację, bo naga­dał na tego czy tam­tego. A po nim wcho­dził ktoś, kogo już w ogóle nie było w kalen­da­rzu, a i tak Mil­ler go przyj­mo­wał. Ludzie potra­fią zamę­czyć takimi pier­do­łami i wtedy lider traci szer­sze spoj­rze­nie.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta: Donald nie­na­wi­dzi spo­tkań, które ma wpi­sane w kalen­darz, czyli takich, w trak­cie któ­rych trzeba coś ofi­cjal­nie zała­twić, roz­wią­zać pro­blem. On lubi się spo­ty­kać z ludźmi, któ­rych w tym kalen­darzu nie ma. Z kolei Kaczyń­ski ma ogromny kło­pot w odróż­nie­niu rze­czy waż­nych od nieważ­nych. Poroz­ma­wia­łeś z panią Basią ileś mie­sięcy temu i jesteś wpi­sany na spo­tka­nie, przy­jeż­dżasz ze swoją gęsią pod jedną pachą, a indy­kiem pod drugą, żeby opo­wie­dzieć, że w gmi­nie lokalny szef PiS wła­śnie wydy­mał kogoś na kasę. A że byłeś w Poro­zu­mie­niu Cen­trum, to mówisz: „No, Jarek, pamię­tasz zjazd w Pile w 1993 roku?”. I Jarek to będzie pamię­tał. A za drzwiami czeka Mora­wiecki. Tusk ma ina­czej.

Poli­tyk koali­cji: Jak się idzie do Tuska, to trzeba mieć dużo do powie­dze­nia i to nie tylko o spra­wach bie­żą­cych. Trzeba być eru­dytą, bo on narzuca taki poziom roz­mowy, który nie każdy wytrzy­muje. Choć jak mu się chce, to potrafi się dosto­so­wać do niż­szego poziomu gościa. Jeżeli Donald ma ochotę, to jest w sta­nie wszystko znieść, pro­szę mi wie­rzyć. I tego mu Kaczyń­ski zazdro­ści. Jeżeli Tusk chce, to może pana prze­ko­nać, że jest taki, jak pan chce, żeby wła­śnie był. Pój­dzie na spo­tka­nie naro­dow­ców i oni wyjdą ze spo­tka­nia prze­ko­nani, że tak naprawdę jest naro­dow­cem. Pój­dzie na spo­tka­nie socjal­de­mo­kra­tów, socjal­de­mo­kraci wyjdą i powie­dzą: „Kurwa, nasz czło­wiek”.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta: Donald czuje się kom­for­towo wtedy, kiedy jest kró­lem podwórka. Gdy może sie­dzieć, jest wino, wtedy błysz­czy, śmie­szy, tumani, prze­stra­sza – cytu­jąc kla­syka. Czuje się dobrze, kiedy może sobie zażar­to­wać, z każ­dego tro­chę podrzeć łacha albo wręcz poni­żać na oczach innych. Na przy­kład takiego Gra­sia. On to uwiel­bia. Kaczyń­ski tego nie ma. On ma co innego. Kaczor na spo­tka­niu może być dla kogoś bar­dzo miły, ale jed­no­cze­śnie podej­rze­wać, że ten ktoś go przy­szedł zabić. Kaczyń­ski jest psy­cho­patą. Tusk jest skur­wy­sy­nem. Tak bym okre­ślił dzie­lące ich róż­nice.

Kamil Dziubka: A co ich łączy?

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta: Obaj nie kradną. Kaczyń­ski żyje z par­tii, Tusk zaro­bił duże pie­nią­dze w Euro­pie. I uczci­wie zaro­bił. Kaczyń­ski ma kło­pot z roz­róż­nie­niem tego, co jest jego poli­tycz­nym inte­re­sem, a co jest inte­re­sem Pol­ski. Co jest jego poli­tyczną, nawet uza­sad­nioną emo­cją, a co powinno być poli­tycz­nym pro­gra­mem. Kaczyń­ski bar­dziej niż Tusk ulega plot­kom i temu, kto ma dostęp do jego ucha jako ostatni. U Donalda tego nie ma. Donald jest za to bar­dziej podatny na towa­rzy­skie kote­rie.

Mini­ster: Tusk potrafi się z sie­bie śmiać, co jest rzadką cechą. Sie­dzimy kie­dyś, w tle leci tele­wi­zor. I aku­rat puścili wypo­wiedź Kaczyń­skiego, który na jakimś wiecu powie­dział, żeby ludzie uwa­żali na „tego ryżego”. A Donald: „Jestem roz­cza­ro­wany. Powi­nien powie­dzieć «tego ryżego chuja»”.

Ważny poli­tyk koali­cji: Cie­kawa sprawa. Ni­gdy nie sły­sza­łem, żeby Donald w luź­nych roz­mo­wach mówił źle o Kaczyń­skim. Za to o Mora­wiec­kim wiele razy, mię­dzy innymi, że to zdra­dziec­kie nasie­nie, które się przy­kle­iło do Plat­formy, a jak nie dostało tego, co chciało, poszło do PiS. Kie­dyś też sły­sza­łem, jak kogoś pouczał w żar­tach: „Zasta­nów się, co by w tej sytu­acji zro­bili chłopcy Mora­wiec­kiego. Bro­ni­liby go do upa­dłego. Bierz przy­kład”.

Mini­ster: Bywa małost­kowy. Na inau­gu­ra­cję pol­skiej pre­zy­den­cji w Unii Euro­pej­skiej odbył się wielki kon­cert muzyki poważ­nej w Teatrze Wiel­kim. Utwór spe­cjal­nie na tę oka­zję skom­po­no­wał Radzi­mir Dęb­ski. Wyko­na­nie trwało nie­stety nie­mi­ło­sier­nie długo, było to wszystko dość cięż­kie i widać było, że wielu ludzi po pro­stu ma dość. Potem Donald stwier­dził, że gdyby wie­dział, że tak to będzie wyglą­dać, to kazałby zor­ga­ni­zo­wać kon­cert disco polo. Miał chyba traumę po inau­gu­ra­cji pre­zy­den­cji w 2011 roku, kiedy – rów­nież w Teatrze Wiel­kim – z tej oka­zji odbyła się pre­miera „Króla Rogera” i ówcze­sny szef Komi­sji Euro­pej­skiej José Manuel Bar­roso po pro­stu przy­snął. Ponoć Donald chciał roze­rwać wtedy na strzępy tych, któ­rzy za to odpo­wia­dali.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta: Cenię go za to, że można się od niego nauczyć skur­wy­syń­stwa w poli­tyce. Bez tego nie da się w niej długo prze­trwać.

Par­la­men­ta­rzy­sta KO: Lubi pytać: „Co sądzisz o Kowal­skim? Co sądzisz o Mali­now­skim?”.

Kamil Dziubka: A wtedy spraw­dza „Kowal­skiego” i „Mali­now­skiego”, czy pyta­nego?

Par­la­men­ta­rzy­sta KO: Jed­nego i dru­giego. Każ­dego pyta o każ­dego. Dzi­siaj mnie pyta o Kowal­skiego, jutro jego o mnie. Dla­tego jak się idzie do Kie­row­nika, to o innych mówi się tylko dobrze. Na wszelki wypa­dek.

Urzęd­nik: Duża część pra­cow­ni­ków Kan­ce­la­rii Pre­miera o tym, że Kie­row­nik jest, dowia­duje się z par­kingu przed bocz­nym wej­ściem do budynku. Jeśli stoi kolumna limu­zyn, to wia­domo, że pre­mier urzę­duje. Pra­cuje w zamknię­tej czę­ści budynku, do któ­rej pra­wie nikt nie ma dostępu. Są urzęd­nicy, któ­rzy nie widzieli go na oczy przez kil­ka­na­ście mie­sięcy.

Mini­ster: Donald w cie­płe dni urzę­duje głów­nie w „Miami”.

Kamil Dziubka: W „Miami”?

Mini­ster: Tak mówimy na jedno miej­sce w willi pre­miera w kom­plek­sie Par­kowa. Kon­kret­nie na taras z ogro­dem, który się tam znaj­duje. Bar­dzo przy­jem­nie się tam sie­dzi. Wie pan, Kan­ce­la­ria Pre­miera nie jest zbyt przy­ja­zną prze­strze­nią do pracy. Zatę­chłe, dłu­gie kory­ta­rze, drzwi przy­po­mi­na­jące epokę Gierka. Jest to miej­sce dość przy­tła­cza­jące. Nie dzi­wię się, że Tusk woli czę­ściej prze­by­wać gdzie indziej.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Kie­row­nik ma taką metodę pracy, że wzywa ludzi, rzuca im temat, słu­cha, co mają do powie­dze­nia i przez to upew­nia się, że to, co on myśli, jest dobre. Nie sie­dzi nad papie­rami, tylko cią­gle roz­ma­wia i słu­cha.

Były urzęd­nik: Te roz­mowy cza­sem cią­gną się w nie­skoń­czo­ność. Sie­dzisz, chcesz już iść do domu i poło­żyć się spać, a tu w kółko jeden temat. A jed­no­cze­śnie jak wsta­niesz od stołu, to jest to źle widziane. Poza tym czę­sto się oka­zy­wało, że rano Kie­row­nik pod­jął zupeł­nie inną decy­zję, niż zapo­wia­dał wie­czo­rem.

Ważny urzęd­nik: Pre­mier coraz czę­ściej prze­ciąga spo­tka­nia. Zapra­sza kogoś na pół godziny, a wypusz­cza po dwóch. Lubi sobie posie­dzieć, zwłasz­cza wie­czo­rem. Trwa to wtedy nie­rzadko do nocy.

Ważny poli­tyk koali­cji: Lubi wino, porto, czyli słod­kie albo półsłod­kie wzmac­niane spi­ry­tu­sem win­nym. Ale nie pije dużo. Raczej sączy. Weź­mie kie­li­szek do ust, odstawi na pięt­na­ście, dwa­dzie­ścia minut, kon­ty­nu­uje roz­mowę. Z rzadka pyka jakieś cygaro. Bawi aneg­do­tami. Cza­sem w tle leci muzyczka, naj­czę­ściej jazz, ale też poważna. Dużo poważ­nej muzyki było, jak dopi­na­li­śmy skład rządu i trwały roz­mowy koali­cyjne w 2023 roku. Był adwent, a z gło­śnika pły­nął Bach.

Poli­tyk KO: Zmie­nił się. Widać, że się szyb­ciej męczy. Jak leci do Bruk­seli na szczyt Rady Euro­pej­skiej, to raczej nie bla­dym świ­tem, jak kie­dyś, tylko dzień wcze­śniej, wie­czo­rem, żeby się nor­mal­nie prze­spać. A kie­dyś potra­fił wyru­szać wcze­śnie rano, zała­twiać rze­czy i wra­cać do War­szawy póź­nym wie­czo­rem, bez chwili odpo­czynku.

Mini­ster: Nie gra już w piłkę, bo ma pro­blem z kola­nami. Tro­chę biega. Gra w ping-ponga. Ma stół na Par­ko­wej. Wia­domo, że wiek robi swoje i tej aktyw­no­ści jest tro­chę mniej niż kie­dyś. No i lekki brzu­szek też zła­pał, więc teraz mary­narki mu szyją tro­chę szer­sze.

Poli­tyk KO: Donald miał pro­blem z nad­ci­śnie­niem, boryka się też z nawra­ca­ją­cym zapa­le­niem płuc. Wie­lo­krot­nie mu mówi­li­śmy, żeby odpo­czął: „Donald, nie masz trzy­dzie­stu sied­miu lat, tylko sześć­dzie­siąt osiem. Jesteś nam potrzebny, więc nie lek­ce­waż tego”. W końcu dał się namó­wić na lecze­nie w Gdań­sku. Stara się bie­gać i zdrowo pro­wa­dzić, choć tu też nie jest lekko. Grał kie­dyś w tenisa z Moniką Krzep­kow­ską, obecną amba­sa­dor w Hisz­pa­nii i skrę­cił kolano. Pro­blem polega na tym, że jak mu kazali cho­dzić w orte­zie, to w niej pocho­dził kilka dni i zdjął.

Mini­ster: Sły­sza­łem, że kie­dyś miał piłkę w gabi­ne­cie. Jak raz tam byłem, szu­ka­łem wzro­kiem, czy ona rze­czy­wi­ście tam jest, ale jej nie zauwa­ży­łem. Zresztą z tym się wiąże śmieszna histo­ria, bo lata temu Janusz Pali­kot opo­wia­dał, że Tusk w jego obec­no­ści roz­wa­lił tą piłką drzewko, które przy­nio­sła tam jesz­cze żona Leszka Mil­lera, kiedy ten był pre­mie­rem. Tym­cza­sem Mil­ler miał mówić Tuskowi, żeby o nie dbał. A Pali­kot chciał przed­sta­wić Tuska jako bru­tala. Kie­dyś Tusk spo­tkał Mil­lera i powie­dział: „Mam nadzieję, że nie wie­rzysz w to, co Janusz opo­wia­dał o tym drzewku?”. I go zapro­sił razem z żoną do swo­jego gabi­netu. Żona Mil­lera weszła, zoba­czyła drzewko, obej­rzała dookoła i przy­znała, że to chyba rze­czy­wi­ście ta sama roślina i nic jej nie jest.

Czaruś

Wie­lo­letni współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: W daw­nych cza­sach Donald nie miał lito­ści i wypie­przał ludzi za byle gówno. Naj­lep­szym przy­kła­dem była dymi­sja mini­stra spra­wie­dli­wo­ści Zbi­gniewa Ćwią­kal­skiego, który został zmu­szony do odej­ścia, bo w wię­zie­niu w Płocku powie­sił się jeden z zabój­ców Krzysz­tofa Olew­nika. Ta dymi­sja to był absurd, ale takie rze­czy naj­czę­ściej dora­dzał Tuskowi Igor Osta­cho­wicz, który uwiel­biał, jak ścięte głowy toczyły się po bruku. Z cza­sem to było jed­nak coraz trud­niej­sze, bo prze­cież trzeba było zna­leźć następ­ców tych wyrzu­ca­nych ludzi, a ławka była coraz krót­sza. Inna sprawa, że taka dymi­sja zaspo­kaja media na jeden, dwa dni. Potem to już nikogo nie inte­re­suje. A PiS poka­zało, że można bro­nić swo­ich do oporu i nie wpływa to w żaden spo­sób na noto­wa­nia rządu czy par­tii.

Mini­ster: Kie­dyś Donald by się nie pie­przył i powy­rzu­cał z rządu od razu za różne akcje nie­któ­rych mini­strów, a teraz zła­god­niał pod tym wzglę­dem. Myślę, że po pro­stu chce za wszelką cenę utrzy­mać więk­szość. Niech pan spoj­rzy. Sama Koali­cja Oby­wa­tel­ska była długo zło­żona z kilku czło­nów i dopiero po ostat­nich wybo­rach pre­zy­denc­kich Tusk zde­cy­do­wał, że trzeba tę szopkę z Nowo­cze­sną i Ini­cja­tywą Pol­ską zakoń­czyć, wchła­nia­jąc ich do jed­nej par­tii. Do tego docho­dzi Lewica, PSL, Hołow­nia. Każdy głos się liczy i on po pro­stu musi to brać pod uwagę, dla­tego przy­myka oko na różne debilne histo­rie.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta: Tusk coraz bar­dziej przy­wią­zuje się chyba do sta­rego powie­dze­nia, że dzi­siej­sze kosze zdo­bią wczo­raj­sze gazety. Tak jak było z tą wpadką Bar­bary Nowac­kiej, która przy oka­zji rocz­nicy wyzwo­le­nia Auschwitz powie­działa, że obóz zbu­do­wali pol­scy nazi­ści. Miało być: „Obóz zbu­do­wali w Pol­sce nazi­ści”. Oczy­wi­ście, że to była głu­pia wpadka. Kie­dyś Tusk by dwóch godzin nie cze­kał i by Nowacką zdy­mi­sjo­no­wał dla świę­tego spo­koju. A teraz odpu­ścił. Chyba zro­zu­miał, że ta dawna bru­tal­ność niczego w rze­czy­wi­sto­ści mu nie dawała.

Mini­ster: Nie do końca o to cho­dzi. On po pro­stu by musiał wtedy wyrzu­cać mini­strów koali­cyj­nych jesz­cze szyb­ciej niż Nowacką. Za milion rze­czy. A tego się nie da zro­bić bez kon­sul­ta­cji z koali­cjan­tami, prze­ko­ny­wa­nia i spraw­dze­nia, kto miałby być następcą. To nie jest tak, że jest łagod­niej­szy. Jest po pro­stu w trud­niej­szej sytu­acji niż daw­niej.

Były mini­ster: Natra­fił na prze­szkody, z któ­rych ist­nie­nia sobie nie zda­wał sprawy. Mam na myśli wie­lo­barwną koali­cję. Ja się tylko boję, że PiS może wró­cić szyb­ciej niż nam się wydaje, bo Tusk jest zbyt miękki w spra­wie roz­li­czeń. No i ma bar­dzo słaby rząd.

Doradca poli­tyczny: Tusk się dziś nie musi aż tak mocno przej­mo­wać tra­dy­cyj­nymi mediami. Inter­net zarzu­cił świat kłam­stwem, więc dzi­siaj prawdą jest to, co ktoś lepiej opo­wie. To oczy­wi­ście jest zła wia­do­mość. Kie­dyś okładka „Gazety Wybor­czej” usta­wiała dzień albo tydzień. A teraz nie wia­domo, co jest prawdą, co fał­szem. Media spo­łecz­no­ściowe mają ogromny wpływ na ludzi, ale tam rzą­dzą fabryki trolli. A z dru­giej strony ten wpływ jest nie­trwały.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Szef rzadko cho­dzi do mediów, bo stra­cił prze­ko­na­nie, że to jest naj­lep­szy śro­dek komu­ni­ka­cji z ludźmi. Uważa, że jeśli ma coś do powie­dze­nia, to cza­sem lepiej napi­sać infor­ma­cję w mediach spo­łecz­no­ścio­wych i to dotrze do więk­szej grupy, niż pójść na wywiad do jed­nej kon­kret­nej tele­wi­zji.

Doświad­czony poli­tyk KO: Daw­niej bar­dzo dużo czasu i ener­gii poże­rało mu też jego śro­do­wi­sko poli­tyczne, podziały. Pamięta pan tak zwaną „spół­dziel­nię” i różne grupki – „pie­czary”, o któ­rych tak pięk­nie się u nas mówiło, że to nie frak­cje, tylko „rodziny” Plat­formy? „Spół­dziel­nia” powstała prze­ciwko Tuskowi, żeby z nim zała­twiać pewne rze­czy. I on przyj­mo­wał na Par­ko­wej ludzi typu Andrzej Bier­nat, słynny kie­row­nik basenu, który był sze­fem PO w woje­wódz­twie łódz­kim. Tusk go czę­sto­wał cyga­rem i w tym dymie zaj­mo­wał się rze­czami, któ­rymi jako pre­mier nie powi­nien.

Mini­ster: „Spół­dziel­nia” powstała w ten spo­sób, że sie­dzieli sfru­stro­wani sze­fo­wie regio­nów, pili wódkę i mówili: „Kurwa, nikt się z nami nie liczy. To my się zbierzmy w kupę i pokażmy Tuskowi na zarzą­dzie, że mamy jakieś zda­nie w drob­nej spra­wie i będzie musiał się z nami doga­dać”.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta KO: Donald poukła­dał rela­cje ze „spół­dziel­nią” tro­chę na takiej zasa­dzie, jak funk­cjo­no­wały lenna w śre­dnio­wie­czu. Mówił tak: „Wy mi się nie wpier­da­la­cie w to, jak ja usta­wiam sobie poli­tykę w War­sza­wie, a ja wam się nie wpier­da­lam w to, co robi­cie w regio­nach”. Oni tam mogli robić prak­tycz­nie wszystko, na co mieli ochotę i co im się żyw­nie podo­bało.

Wice­mi­ni­ster: W daw­nych cza­sach Tusk miał jesz­cze w klu­bie kil­ku­dzie­się­ciu kon­ser­wa­ty­stów, z Jaro­sła­wem Gowi­nem na czele. A teraz tego wewnętrz­nego kon­fliktu świa­to­po­glą­do­wego nie ma. Dziś pro­ble­mem jest to, że jeden Gier­tych wyjął kartę w trak­cie gło­so­wa­nia w spra­wie abor­cji. Kie­dyś co chwilę Donald zaj­mo­wał się intry­gami wła­snych pod­wład­nych w par­tii. A po powro­cie do Pol­ski ma to gdzieś. Odpu­ścił. Już nikim się nie przej­muje. Nie musi zaspo­ka­jać tych wszyst­kich poli­tycz­nych żyją­tek.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Donald w 2021 roku wró­cił do innej par­tii. Ona dziś jest dużo słab­sza niż kie­dyś. A jeśli tak, to jego wła­dza jest więk­sza. To są w przy­ro­dzie zupeł­nie nor­malne zależ­no­ści. Dziś to jest wła­dza jed­no­oso­bowa. Zarząd kra­jowy? Rzadko się spo­ty­kamy i to raczej w spra­wach for­mal­nych, bo cze­goś tam wymaga sta­tut. To są wszystko pozory.

Sena­tor: Mam wra­że­nie, że przez lata nastą­pił u niego jakiś anty­kle­ry­kalny zwrot. Gdy ślu­bo­wał w 2023 roku w Sej­mie, nie wypo­wie­dział for­mułki „Tak mi dopo­móż Bóg”, choć w poprzed­nich kaden­cjach nie miał z tym pro­blemu. Mało kto pamięta, że kie­dyś Plat­forma jeź­dziła na reko­lek­cje do Łagiew­nik. Dawno się to skoń­czyło. Już po powro­cie do Pol­ski opier­do­lił raz Toma­sza Grodz­kiego, który jako mar­sza­łek Senatu był na jakimś wyjeź­dzie służ­bo­wym na Flo­ry­dzie. Afera się zro­biła, bo zabrał tam ekipę sena­to­rów i media zaczęły huczeć, że to skan­dal. A wszy­scy się spo­dzie­wali wtedy ataku Rosji na Ukra­inę, więc prze­kaz był taki, że Senat się bawi, a za mie­dzą zaraz wybuch­nie wojna. Donald go wezwał, ale wcale nie miał pre­ten­sji o sam wyjazd. Spy­tał go tylko: „Musia­łeś się tak afi­szo­wać, że posze­dłeś tam na mszę?”. Fak­tycz­nie, Grodzki wrzu­cił zdję­cia z jakie­goś nabo­żeń­stwa odpra­wia­nego przez pol­skiego księ­dza na tej Flo­ry­dzie.

Poseł PSL: Pierw­szy kon­takt z Donal­dem? Cza­ro­dziej. Serce na dłoni, „kochany Donald”. Jed­nak wie pan, jak to jest. Kochany mąż potrafi być i cza­ro­dzie­jem, i sukin­sy­nem. Tusk na pewno jest uro­czym roz­mówcą.

Sena­tor: Jest nie­sa­mo­wi­cie bystry. Dosko­nale potrafi ska­no­wać ludz­kie cha­rak­tery. Czu­jesz od razu, że gość jest nie­praw­do­po­dob­nie wręcz spraw­czy. Ma roz­wi­niętą inte­li­gen­cję emo­cjo­nalną na nie­ziem­sko wyso­kim pozio­mie. Potrafi zamor­do­wać wie­dzą. Kie­dyś roz­ma­wia­li­śmy i kon­wer­sa­cja zeszła na temat sytu­acji na Bał­ka­nach. Było mi głu­pio, że wiem tak mało w porów­na­niu z nim.

Mini­ster: Był taki wyjazd człon­ków rządu do Gdań­ska na spo­tka­nie z kole­gium komi­sa­rzy unij­nych, na czele z Ursulą von der Leyen. Wszy­scy jechali razem pocią­giem. Donald wymy­ślił zabawę, że będzie odpy­ty­wał ludzi z wie­dzy histo­rycz­nej. Rzu­cał nazwami bitew, a wska­zany deli­kwent musiał odpo­wia­dać: „Kiedy była bitwa pod Cedy­nią? A kiedy była bitwa pod Płow­cami?”.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta: Histo­ria to jego konik. Bar­dzo lubi mówić o swo­jej kaszub­sko­ści.

Ważny urzęd­nik: Wcze­śniej go nie zna­łem. Stra­szyli mnie, że to tyran, który nie wyba­cza błę­dów. Mówili, że przy nim nie ma sensu się odzy­wać, jak o nic nie zapyta. Na pierw­szą roz­mowę sze­dłem na mięk­kich nogach. Wcho­dzę, a tu uśmiech­nięty facet, pyta o rodzinę, „mów mi Donald”.

Sena­tor: Wra­że­nia z pierw­szego kon­taktu z Tuskiem? Cza­ruś.

Rodzina

Ważny urzęd­nik: Tusk już tak czę­sto jak daw­niej nie jeź­dzi na week­endy do Gdań­ska. Zda­rza się dość regu­lar­nie, że zostaje w War­sza­wie.

Poli­tyk KO: Zawsze jak jeź­dził w daw­nych cza­sach do domu, to grał w piłkę, bie­gał po plaży, odwie­dzał sio­strę. Miał swoje rytu­ały.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Kie­dyś jego żona Gosia bar­dzo pil­no­wała tego, żeby wra­cał na week­endy do Sopotu. Zwłasz­cza jak dzieci były młod­sze. Teraz to jest trud­niej­sze, bo co chwilę coś się dzieje. Oczy­wi­ście, jak tylko jest oka­zja, to rusza do domu.

Kamil Dziubka: Samo­lo­tem?

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Nie, samo­cho­dem. Zwłasz­cza że teraz do Trój­mia­sta jeź­dzi się o wiele szyb­ciej niż wtedy, kiedy rzą­dzi­li­śmy pierw­szy raz. Wów­czas to była praw­dziwa wyprawa. Nie było jesz­cze peł­nej sieci auto­strad. W samo­cho­dzie zawsze coś prze­czyta, cza­sem się zdrzem­nie. Ale nawet jeśli jedzie do domu na week­end, to naj­czę­ściej w nie­dzielę po połu­dniu jest z powro­tem. I wtedy wzywa ludzi, któ­rzy są na miej­scu, żeby zapla­no­wać kolejny tydzień.

Poli­tyk KO: Donald jest bar­dzo rodzinny, z czego wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy. Pamięta pan, jak odbyła się słynna impreza u Roberta Mazurka, na któ­rej sta­wili się poli­tycy zarówno z PiS, jak i PO? Byli tam mię­dzy innymi Budka z Sie­mo­nia­kiem. Tusk się wściekł i ich zawie­sił w peł­nie­niu obo­wiąz­ków na par­tyj­nych sta­no­wi­skach. Powie­dział potem, że teściowa do niego dzwo­niła w ich spra­wie, bro­niąc i pro­sząc, żeby ich nie wyrzu­cać. Wszy­scy się z tego śmiali, ale naj­śmiesz­niej­sze było to, że sporo w tym prawdy. Dla niego rodzina jest święta.

Ważny urzęd­nik: Za pierw­szych rzą­dów Plat­formy wie­lo­krot­nie zda­rzały się sytu­acje, że Tusk po week­en­dzie w Trój­mie­ście wra­cał do pracy i jego zespół od razu dosta­wał od niego opier­dol. Nie­ważne, o co w danej chwili cho­dziło, ale czę­sto uży­wał takiej for­mułki: „Wszy­scy mówią, że dajemy dupy, bo to, to i tamto”. Naj­czę­ściej oka­zy­wało się, że ci „wszy­scy” to teściowa, która coś mu powie­działa albo napi­sała SMS. Nie­stety, co i rusz oka­zy­wało się, że ta pani coś źle usły­szała, i potem trzeba to było przez cały ponie­dzia­łek pro­sto­wać.

Były mini­ster: Dla niego uczu­cia jego żony zawsze były bar­dzo ważne. Wszy­scy to wyczu­wali. Docho­dziło nawet do tego, że Sła­wek Nowak, jak był sze­fem gabi­netu Tuska, dbał o to, by żad­nym z jego bli­skich asy­sten­tów nie była kobieta. Cho­dziło o to, by na wszelki wypa­dek nie było żad­nych dwu­znacz­no­ści. Tusk o żonie zawsze się wypo­wia­dał nie­zwy­kle życz­li­wie. Wydaje mi się, że są zgod­nym mał­żeń­stwem, choć od dekad funk­cjo­nują na odle­głość.

Poli­tyk KO: Donald jest bar­dzo wyczu­lony na to, jak ktoś wypo­wiada się o żonie bez sza­cunku. Pamię­tam, jak kie­dyś przy kola­cji z jego udzia­łem ktoś rzu­cił do niego: „A co tam u Gosi?” Wszy­scy zamarli. Wie­dzieli, że pyta­jący abso­lut­nie nie był w oczach Tuska upraw­niony do mówie­nia o jego żonie w taki spo­sób. On o to bar­dzo dba.

Urzęd­nik: Umówmy się, Tusk w kwe­stiach poli­tycz­nych nie jest femi­ni­stą. Jest czło­wie­kiem sta­rej szkoły, zgod­nie z którą poli­tyka to jest męska gra. Ale podobno jego córka mocno uczu­liła go na pro­blem praw kobiet.

Rozdział II. Ucieczka

Roz­dział II

Ucieczka

Poli­tyk KO: Wie pan, na czym polega feno­men Donalda? Ni­gdy nikt nie roz­li­czył go za to, że on de facto swo­imi decy­zjami oddał Pol­skę PiS-owi aż na osiem lat bar­dzo rady­kal­nych rzą­dów. Prawda jest taka, że Tusk bar­dzo sku­tecz­nie odciął się od naszych pora­żek.

Poseł KO: Donald zupeł­nie nie przy­go­to­wał nas na swoje odej­ście w 2014 roku. Prze­pra­szam za wyra­że­nie, ale to było jak jeb­nię­cie obu­chem w łeb. Zosta­wił nas kom­plet­nie bez­bron­nych, nie­zdol­nych do walki z PiS. Kiedy go zabra­kło, wypa­ro­wał cały nimb, który nam towa­rzy­szył. Musie­li­śmy na nowo szu­kać celu swo­jego ist­nie­nia.

Poli­tyk KO: Wie pan, na czym polega feno­men Donalda? Ni­gdy nikt nie roz­li­czył go za to, że on de facto swo­imi decy­zjami oddał Pol­skę PiS-owi aż na osiem lat bar­dzo rady­kal­nych rzą­dów. Prawda jest taka, że Tusk bar­dzo sku­tecz­nie odciął się od naszych pora­żek.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Kie­row­nik ma świa­do­mość tego, że nawet nie­któ­rzy ludzie w Plat­for­mie mieli do niego żal o to, że wyje­chał w 2014 roku i zosta­wił Pol­skę na pastwę PiS. Cią­gnęło się to za nim.

Były mini­ster: Jesz­cze kilka tygo­dni przed wybo­rem na szefa Rady Euro­pej­skiej prze­ko­ny­wał publicz­nie, że ni­gdzie się nie wybiera. Mówił w wywia­dach, że kra­jowa poli­tyka to jest to, czym chce się dalej zaj­mo­wać i że czuje taką samą deter­mi­na­cję jak w 2007 i 2011 roku.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Tusk otwar­cie mówił wtedy o tym, że stał się sym­bo­lem zmę­cze­nia Plat­formą. Czuł, że w nad­cho­dzą­cych wybo­rach będzie obcią­że­niem dla wła­snej par­tii. Każdy, kto mówi, że jego wyjazd do Bruk­seli to była rej­te­rada, nie zdaje sobie sprawy z oko­licz­no­ści, w jakich wtedy funk­cjo­no­wała PO.

Były mini­ster: Krąży co naj­mniej kilka wer­sji doty­czą­cych wyjazdu Donalda w 2014 roku. On sam w wewnętrz­nych roz­mo­wach, już po wybo­rze na szefa Rady Euro­pej­skiej, prze­ko­ny­wał, że męczył go w tej spra­wie Fran­cuz Joseph Daul, ówcze­sny szef Euro­pej­skiej Par­tii Ludo­wej. Typ sym­pa­tycz­nego misia. To jest poli­tyk, któ­rego sze­rzej nikt w Pol­sce i Euro­pie za bar­dzo nie koja­rzy, ale to taka szara emi­nen­cja unij­nej poli­tyki. Świet­nie znał wszyst­kich klu­czo­wych poli­tyków EPP, w tym Angelę Mer­kel, która wtedy trzę­sła Europą.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Kie­row­nik długo nie był prze­ko­nany do tej akcji. Nato­miast do niego dzwo­nili z tym pre­mie­rzy z całej Europy. A pierw­szy w sze­regu to był w ogóle Vik­tor Orbán, z któ­rym Tusk miał wtedy świetne, wręcz przy­ja­ciel­skie rela­cje. On go prze­ko­ny­wał, że jego awans będzie dobry dla całego regionu.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta KO: Wyjazd Donalda do Bruk­seli był bar­dzo długo trzy­many w tajem­nicy. O tym wie­działo wąskie grono ludzi. Do wyso­kiego szcze­bla poli­ty­ków Plat­formy infor­ma­cja dotarła w bar­dzo podob­nym momen­cie, czyli w ostat­niej chwili. Może dzień wcze­śniej coś wie­dzie­li­śmy.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Tusk czuł, że nie ma innego roz­wią­za­nia. Myślę, że się spo­dzie­wał, co może się stać kil­ka­na­ście mie­sięcy póź­niej. Kie­dyś, już po wyjeź­dzie do Bruk­seli, powie­dział: „Zosta­wi­łem wam wieżę z kości sło­nio­wej”. Miał na myśli pre­zy­denta w oso­bie Bronka Komo­row­skiego. Liczył się z tym, że możemy prze­grać wybory par­la­men­tarne w 2015 roku, ale nie pre­zy­denc­kie. Uwa­żał, że Komo­row­ski usta­bi­li­zuje sytu­ację i jego ewen­tu­alny powrót do kraju za ileś lat będzie się odby­wał w warun­kach cywi­li­zo­wa­nej Pol­ski. Nie trzeba być geniu­szem, żeby – bez wcho­dze­nia do głowy Donalda – wie­dzieć, że zosta­wia­jąc wła­dzę w rękach Ewy Kopacz, patrząc na son­daże po afe­rze pod­słu­cho­wej, był prze­ko­nany, że możemy prze­grać wybory par­la­men­tarne. Nie­stety, nie prze­wi­dział, że Bro­nek prze­gra wybory pre­zy­denc­kie.

Poli­tyk KO: Myślę, że Donald wtedy czuł, iż nie­któ­rzy w par­tii zaczy­nają tra­cić wiarę w jego nie­omyl­ność. Zwłasz­cza po tym, jak poczuł się wyjąt­kowo mocny i powie­dział, że nie ma z kim prze­grać. Bar­dzo nie­wiele osób wokół niego mówiło mu, by uwa­żał, bo Kaczyń­ski zawsze będzie groźny. Zale­d­wie trzy lata póź­niej ta prze­po­wied­nia zaczęła się speł­niać.

Ta nieszczęsna Ewa

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta KO: Kon­struk­cja miała być taka: Komo­row­ski wygrywa wybory pre­zy­denc­kie, potem my ewen­tu­al­nie tra­cimy wła­dzę po wybo­rach par­la­men­tar­nych, ale Bro­nek miał wszystko sta­bi­li­zo­wać, być kotwicą i weto­wać wszyst­kie głu­pie pomy­sły Kaczora. I potem, po pię­ciu latach Donald miał wró­cić. Ter­mi­nowo wszystko się skła­dało do kupy. Plan na papie­rze był ide­alny. Tylko że Bro­nek spier­do­lił coś, czego nie miał prawa spier­do­lić. No ale naj­pierw była ta nie­szczę­sna Ewa…

Mini­ster: Krą­żyły plotki, że Kopacz nie była pierw­szym wybo­rem Tuska. Pre­mie­ro­wa­nie miał zapro­po­no­wać naj­pierw Elż­bie­cie Bień­kow­skiej, która wtedy była wice­pre­mie­rem, ale odmó­wiła. Wolała kon­ty­nu­ować karierę w Bruk­seli i rze­czy­wi­ście póź­niej została komi­sa­rzem unij­nym. Donald uwa­żał, że Ewa jest mniej sprawna niż Bień­kow­ska, ale był prze­ko­nany, że będzie bar­dziej ste­ro­walna.

Współ­pra­cow­nik Donalda Tuska: Myślę, że chciał nama­ścić na pre­miera kogoś, do kogo miał ele­men­tarne zaufa­nie, a więk­szość dużych postaci w Plat­for­mie była już spa­lona pod tym wzglę­dem.

Doświad­czony par­la­men­ta­rzy­sta KO: Szcze­rze mówiąc, nie było nikogo innego niż Kopacz, kto mógłby go wtedy zastą­pić. Ewa była wtedy mar­szał­kiem Sejmu, drugą osobą w pań­stwie.

Były mini­ster: W 2014 roku nie było żad­nej dys­ku­sji o tym, kto będzie następcą Tuska w par­tii. To była oso­bi­sta decy­zja Donalda. Poja­wiały się wpraw­dzie w par­tii poje­dyn­cze głosy, że może warto byłoby dla czy­sto­ści sytu­acji zor­ga­ni­zo­wać wybory prze­wod­ni­czą­cego PO. Tusk od razu jed­nak uciął temat i stra­szył, że wewnętrzna kam­pa­nia rok przed wybo­rami par­la­men­tar­nymi otwo­rzy wrota pie­kieł. W rze­czy­wi­sto­ści bał się, że Ewa może prze­grać ze Sche­tyną, który mógłby liczyć na popar­cie Komo­row­skiego.

Poseł KO: Donald prze­cież dosko­nale wie­dział, że „Schet” poukłada par­tię po swo­jemu i nie będzie na niego cze­kał jak na wuja z Ame­ryki.

Doradca poli­tyczny: Plan Tuska był pro­sty i dość kla­rowny. Cho­dziło o to, by za rzą­dów Ewy Kopacz Plat­forma w miarę spraw­nie funk­cjo­no­wała, nie roz­je­chała się wewnętrz­nie, zacho­wała przy­zwo­ite popar­cie spo­łeczne, ale też nie miała to być PO w wer­sji 2.0, czyli nowo­cze­sna, dyna­miczna, jed­nym sło­wem lep­sza niż ta, którą przez lata lepił sam Tusk. On auten­tycz­nie oba­wiał się sce­na­riu­sza, w któ­rym ktoś stwier­dziłby, że w isto­cie współ­za­ło­ży­ciel tej par­tii nie jest nie­zbędny do tego, by ona na­dal osią­gała suk­cesy.

Były czło­nek ści­słych władz KO: Wielu z nas miało poczu­cie i obawę, że Ewa tego nie dźwi­gnie. Była kom­plet­nie nie­przy­go­to­wana do bycia pre­mie­rem i to musiało się skoń­czyć kata­strofą. Nato­miast par­tia spra­wu­jąca wła­dzę zawsze patrzy opty­mi­stycz­nie w przy­szłość. Bar­dziej opty­mi­stycz­nie niż ta rze­czy­wi­stość wygląda. Zresztą Ewa szybko poszła do mediów, dostała pyta­nie o to, czy jest gotowa zostać pre­mie­rem i potwier­dziła, że tak rze­czy­wi­ście jest. Widać, że tego chciała.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki