Każdy nowy dzień - Ewelina Miśkiewicz - ebook + książka

Każdy nowy dzień ebook

Miśkiewicz Ewelina

4,2

Opis

W najtrudniejszych chwilach wszystko, co mamy, to przyjaźń

Ewa wie, że niewiele osób ma tak spokojne i poukładane życie, jak ona. Na co dzień spełnia się w roli żony i matki, a dzięki wsparciu przyjaciółek wiele osób miało szansę dowiedzieć się o talencie, jaki skrywała przed światem. I choć pozornie wszystko układa się pomyślnie, kobieta zaczyna odczuwać pustkę. Bezradnie patrzy, jak jej związek gaśnie, a w jej serce wkrada się samotność, jakiej nie czuła nigdy dotąd.

Gdy Konrad, który zawsze otaczał ją opieką, staje się obcy i niedostępny, dotychczasowe radości tracą blask. Szukając bezpiecznej przystani, Ewa zaczyna błądzić. To, co początkowo stanowi odskocznię od problemów, pochłania ją bez reszty, a okazyjny kieliszek wina przed snem zamienia się w uzależnienie. Jedyną szansą na odzyskanie utraconej równowagi jest wsparcie najbliższych. Najpierw jednak trzeba przyznać się do własnej słabości…

Kto wyciągnie pomocną dłoń, gdy nałóg stanie się silniejszy niż rozsądek? I czy Ewa znajdzie w sobie dość siły, aby walczyć o rodzinę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (11 ocen)
6
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Karomaka

Nie oderwiesz się od lektury

Dynamiczna akcja ukazujaca problem relacji oraz uzalenienia od alkoholu . pokazujaca rowniez dlaczego ludzie wokol nas sa tak wazni.
00
coolturka

Nie oderwiesz się od lektury

"Każdy nowy dzień" to już trzeci tom serii "Babski wieczór" od Eweliny Miśkiewicz, której bohaterkami są cztery przyjaciółki. Po Lenie i Karolinie pora na bliższą znajomość z Ewą. Podczas gdy Lena z Karoliną wychodzą na prostą, Ewa skręca w złą drogę, drogę swego ojca, którą obiecała nigdy nie iść. Tkwi w dziwnym i na dłuższą metę wyniszczającym układzie, podszytym ogromnym napięciem erotycznym. Dzieciaki zaczynają sprawiać kłopoty wychowawcze. To wszystko sprawia, że kobieta szuka ukojenia, coraz częściej odnajdując je na dnie kieliszka. "Taki wła­śnie jest nałóg. Ni­we­czy w pył wszel­kie plany, jest sil­niej­szy od uczuć, spra­wia, że ja­kie­kol­wiek próby wy­rwa­nia się z niego koń­czą się na ni­czym. Upa­dasz, pod­no­sisz się, upa­dasz… I tak w kółko. Do czasu, aż jakiś upa­dek wresz­cie otwo­rzy ci oczy albo spra­wi, że cał­ko­wi­cie prze­pad­niesz". Ta część jest zdecydowanie najtrudniejsza pod względem emocjonalnym. Nie spodziewałam się takiego natłoku niepokojących i uwi...
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Ewelina Miśkiewicz, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska

Marketing i promocja: Judyta Kąkol

Redakcja: Joanna Pawłowska

Korekta: Marta Akuszewska, Agata Tondera

Projekt typograficzny i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Roman Kreft EyeEm | Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66839-87-8

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Lato się skończyło

 

 

 

Dziewczynka miała kasztanowe włosy do ramion, rozpuszczone wiły się od niechcenia na wietrze. Raz zakrywały jej okrągłą buzię, innym razem odkrywały zaróżowione policzki. Niezbyt szerokie usta, trochę spierzchnięte, jak to u dziecka, rozchylały się z zadowolenia, ukazując kolorowy aparat na zębach. W oczach tańczyły iskierki. Tylko dziecko potrafi się tak cieszyć z idealnej babki z piasku. A potem z tą samą radością zniszczyć swoje dzieło, poharatać łopatką wilgotne resztki, piasek rozrzucić daleko poza granice piaskownicy, tak że musiałam się cofnąć, aby nie dostać mokrą papką po odkrytych łydkach. Powinnam minąć dziewczynkę, pójść dalej, dotrzeć do wyznaczonego celu bez zatrzymywania się. Ale zamiast to zrobić, rozejrzałam się za najbliższą ławką i usiadłam.

Był koniec lata, słońce jeszcze grzało, choć już o osiemnastej zwykle powoli zaczynało chylić się ku zachodowi, topiąc świat w świetle idealnym do sesji zdjęciowej albo do namalowania obrazu. Zabawne, tyle się zmieniło, a ja jednak wciąż potrafię patrzeć na świat jak na temat do malowania.

Dziewczynka z piaskownicy nagle się zezłościła. W drugą rączkę chwyciła plastikowe grabki, najpierw postukała nimi w łopatkę, jakby właśnie ją chciała ukarać za zniszczenie babki, a potem zaczęła rozorywać piach obok. Ryła i ryła. Przypominało to rozdrapywanie rany, było w tym coś atawistycznego, niepokojącego i jednocześnie pięknego. Ta jej zapalczywość w niszczeniu. Patrzyłam jak urzeczona. Ileż emocji potrafiło wydobyć z siebie to dziecko! A ja? Czułam, że boli mnie głowa. Suchość w ustach i posmak miętowych cukierków, które ssałam dość często, to były wszystkie odczucia, jakie towarzyszyły mi w tej chwili, cała reszta była jakby za szkłem. Ostatni czas obfitował w ból, ale nie ten fizyczny, lecz taki, który sprawiał, że nie chciało mi się żyć. Nauczyłam się jednak w pewnym stopniu go uśmierzać, a bywały momenty, że znieczulałam się tak, iż nie odbierałam nic.

Pomyślałam, że nawet gdyby ta dziewczynka podeszła do mnie z grabkami i zaczęła wbijać je w moje udo, rozdzierać skórę, to ja i tak bym nic nie poczuła. Tak, do tego stopnia zobojętniałam.

Ale skoro jestem tak odrętwiała, to dlaczego wciąż wpatruję się w tę dziewczynkę, tak podobną do mojej Urszulki? Wyglądała niemal identycznie, gdy miała kilka lat. Błagam, niech tylko nie wracają emocje…

Do dziewczynki podeszła matka, która obserwowała ją z pobliskiej ławki, podobnie jak ja swoje dzieci, gdy były małe i wychodziliśmy na spacer. Pewnie zrobiłabym to samo, co ta kobieta, gdyby Urszulka się zezłościła, czyli wytłumaczyłabym, że gniew niczemu nie służy, że nie wolno tak sypać piaskiem, bo można kogoś ubrudzić. Pod wpływem słów matki dziewczynka uspokoiła się. Chwyciła wiaderko i napełniła je po brzegi. Uklepała wierzch i ruchem wyjątkowo wprawnym jak na kilkulatkę przekręciła wiaderko dnem do góry, postukała w nie łopatką, a następnie ostrożnie uniosła do góry. Powstała nowa piaskowa baba. A na twarzy dziecka znów pojawił się uśmiech. Dzieło zniszczenia i stworzenia. Cykl życia, który u mnie jakby się zaburzył. Od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że wszystko w moim życiu zostało zniszczone i nic nie rusza dalej. Żadnej iskry nadziei, żadnego zwiastunu odrodzenia, choćby najmniejszego.

Ewa, wstań i idź, powiedziałam do siebie w myślach. Jeśli nie dziś, to kiedy? Dużo kosztowało cię podjęcie tej decyzji, nie możesz teraz zrezygnować.

Ale wciąż nie mogłam oderwać wzroku od dziewczynki. Już nie obchodziły mnie jej babki z piasku, niszczenie i tworzenie, które właściwie powinny dać mi do myślenia. Patrzyłam tylko na nią. I znów wrócił ból i jednocześnie potrzeba zagłuszenia go, chęć powrotu do domu, schowania się w najgłębszym kącie, odcięcia, zapomnienia.

Wiatr zelżał, odpuścił brązowym kosmykom, już tylko promienie słońca wydobywały głębię i blask ich koloru, a ja w tym dziecku o kasztanowych włosach nagle ujrzałam nie tylko Ulę, ale również siebie, w końcu byłyśmy z córką takie podobne. Ta mała miała obdrapane kolano. Skutek nieumiejętnego wspinania się na drzewo? Niezdarny upadek na twardą powierzchnię? Nie mam pojęcia. Natomiast ja miałam podobne uszkodzenie, kiedy mój ojciec pewnego dnia wrócił później z pracy… To nie było dobre wspomnienie.

I nie, nie byłam jeszcze gotowa. A co najważniejsze, ja po prostu nie chciałam, nie widziałam sensu, wydawało mi się, że nie mam już dla kogo żyć. Po co niby miałaby być ta walka? W szponach zniewolenia było bezpiecznie. I przychodziło to otępienie, mój oręż przeciwko światu i bólowi. Wstanie z uniesioną przyłbicą oznaczało zmierzenie się z rzeczywistością. Jeszcze tego chyba nie chciałam.

Wydaje mi się, że tylko konieczność potwierdzenia przed Konradem, że byłam na tym spotkaniu, sprawiła, że uniosłam się z ławki i poszłam w stronę poradni dla anonimowych alkoholików. Niech ma! Niech mu będzie! Skoro stwierdził, że muszę, to już tam pójdę, usiądę, posłucham zwierzeń ludzi, którzy naprawdę mają problem, przekonam się, że mnie to nie dotyczy, i wrócę do domu.

Byłam zła na Konrada i jego ciągłe pretensje podszyte kompletnym niezrozumieniem sytuacji, w której się znalazłam. On zdawał się funkcjonować tylko w swoim świecie, w którym już dawno przestałam coś znaczyć; liczyło się jedynie to, abym uporała się jakoś z problemem, bo inaczej całkowicie wyeliminuje mnie ze swojego życia. Chodził do pracy, wykonywał codzienne obowiązki jak gdyby nigdy nic. Tak się tego nie przeżywa! Naprawdę nie widział, co się ze mną dzieje? Bywało, że nie jadłam, nie spałam i wciąż żyłam. Czy to nie jest okrutne? Czy nie należy mi się w tej sytuacji kieliszek wina? A choćby i nawet cała butelka! Po to przecież jest alkohol. Pijemy, żeby zapomnieć. Dlaczego Konrad nie pozwalał mi zapominać? Dlaczego ciągle ma o to pretensje?

Klamka w drzwiach poradni była zimna. Zanim ją chwyciłam, przyłożyłam ucho do drzwi i usłyszałam głosy. Chyba się spóźniłam. Lubię zwracać na siebie uwagę, strojem, swoją pracą, mimo że czasem stres mnie zżera, jak wtedy, gdy Karolina zorganizowała mój pierwszy wernisaż. Ale wejść do poradni AA, gdy spotkanie już się zaczęło, i widzieć, jak spojrzenia wszystkich kierują się właśnie na mnie? Ta myśl mnie paraliżowała.

Ścisnęłam klamkę dłonią i długo biłam się z myślami. Żadna siła jednak nie zdołała mnie przekonać, aby opuścić ją i wejść do środka. Zwolniłam uścisk i zaczęłam biec. Nie okłamię Konrada, gdy powiem, że byłam w poradni. Więcej nie muszę mu wyjaśniać.

Lato się skończyło, a z nim jak mgła rozpłynęło się moje postanowienie, aby zacząć żyć od nowa.

 

 

 

 

 

 

Ale zanim skończyło się lato…

 

 

 

Był długi majowy weekend. Konrad stał przy kamiennym grillu, który zbudował poprzedniej jesieni, i obserwował jarzące się kawałki węgla, dosłownie przed chwilą trawione jeszcze przez płomyki ognia. Żar zdawał się idealny, aby rzucić na ruszt kiełbasę i marynowane płaty karkówki. Jeszcze chwila i zaczną skwierczeć, puszczać tłuszcz, a zapach mięsa rozejdzie się po okolicy, mieszając się z wonią wydzielaną przez grille sąsiadów.

Dziewczyny: Lena, Anka i Karolina, moje najlepsze przyjaciółki, sądzą, że całe życie właśnie o tym marzyłam: o mężu, dzieciach i pięknym domku z ogrodem na przedmieściach. A ja właściwie nigdy tak naprawdę się nad tym nie zastanawiałam. Może tak po prostu mają dzieci z rozbitych rodzin. Pragną rodziny, której nigdy nie miały, nie myśląc o tym za dużo, i jeśli uda im się uniknąć popełniania błędów rodziców, to ją zakładają.

Gdy tylko skończyłam liceum i poznałam Konrada, od razu wiedziałam, że chcę stworzyć z nim rodzinę. Większość znajomych poszła na studia, ja stwierdziłam, że liceum plastyczne w zupełności mi wystarczy. Rozwinęłam pasję, nauczyłam się bardziej świadomie posługiwać pędzlem, zamierzałam dalej malować, studia nie były mi do tego potrzebne. Tak wtedy myślałam.

– Możesz już kłaść mięso, Ewka. – Konrad przykucnął przy grillu, dmuchnął w czarne bryłki, jakby chciał się upewnić, że na pewno się żarzą, i wstał. Coś chrupnęło mu w kolanach, brzuszek wylał się spod ciasno opiętej koszulki. Mój wymarzony mąż coraz bardziej zaczynał odstawać od ideału, pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Kochałam Konrada wtedy, gdy wyglądał co najmniej jak biegacz długodystansowy, i kocham teraz, gdy zbliża się do czterdziestki, a czas zaczyna odciskać swoje piętno.

– Wyłożysz? – Podałam mężowi półmisek z mięsem. – Ja dokroję jeszcze trochę chleba.

– Nie trzeba. Właśnie skroiłam ostatni bochenek. – Na tarasie pojawiła się Anka z koszyczkiem świeżych kromek. Za nią wybiegli Urszulka i Szymek i od razu zrobiło się gwarno. Moje dzieci lubiły Ankę, tę miłośniczkę internetowych znajomości i krótkotrwałych miłostek. Po koślawych kształtach kromek widać było, że Anka namówiła dzieciaki do pomocy przy krojeniu chleba. Mnie czasem trudno było je przekonać do jakichkolwiek domowych obowiązków, choćby najdrobniejszych. Jedyne, co udało mi się wywalczyć, to ścielenie łóżek przed snem. Moje dzieciaki, podobnie jak mąż, nie zawsze były idealne, ale kochałam je tak samo mocno jak jego. A przynajmniej tak mi się wydawało.

– Szkoda, że nie ma Leny i Karoliny, nie? – zagaiła Anka, odstawiając koszyczek na ogrodowym stoliku. Miał blat ze szkła i koszyk wydał trochę drażniący dźwięk, gdy się po nim przesuwał.

– Nadrobimy, jak Lena wróci z Australii – odparłam. Tak właśnie wyglądało teraz życie jednej z moich przyjaciółek. Prowadziła własną kawiarnię, Karol otworzył restaurację w Sandomierzu, sprzedali dawne mieszkanie Leny i kupili większe, właściwie apartament, w tym bloku zwanym Bułgarem. Jej mama również przeprowadziła się do Tarnobrzega. Jej lubelskie mieszkanie wynajmowali studenci, podobno spokojni, o ile tacy się jeszcze zdarzają, a ona sama mieszkała w wygodnej kawalerce niedaleko mieszkania córki. Dni wolne Lena i Karol wykorzystywali na podróże po świecie. Taka nowoczesna para: bez ślubu, dzieci i zobowiązań. Czasami im zazdrościłam.

Natomiast Karolina, od zawsze przekonana, że nie będzie mieć dzieci, całkowicie poświęciła się wychowaniu córki. Róża rosła i widać było, że jest oczkiem w głowie mamusi, której z kolei towarzyszył niemal zawsze Łukasz, facet poznany w zeszłym roku.

– Taaa… Karolina się będzie wykręcać dzieciakiem, a Lena pracą – westchnęła Anka. Miała trochę racji. Gdy tylko Lenie zbliżał się jakiś urlop, wertowała strony internetowe z ofertami hotelowymi i lotniczymi, a potem znikali z Karolem. Gdy wracała do pracy, to na całego, pochłaniała ją tylko kawiarnia. Rzadko miała czas na spotkania. Karolina z kolei, jak to matka małego dziecka, nie zawsze mogła zostawić Różę, chociaż miałam wrażenie, że rzadko działał tu przymus – chyba sama nie miała ochoty za często rozstawać się z córką.

– Masz mnie, nie marudź. – Uszczypnęłam Ankę w przedramię i podeszłam do Konrada, aby odebrać pustą miskę. Grill syczał od tłuszczu, zaczynało pachnieć pieczonym mięsem.

– Gdzie ten Przemek? – Szturchnęłam Konrada.

– Dzwonił, że trochę się spóźni. – Mój mąż wytarł zatłuszczone palce w podkoszulek.

– Oby zdążył na czas. Anka mówiła, że za dwie godziny ucieka. No i nie wycieraj paluchów w ubranie – zwróciłam mu uwagę.

– Nic nie poradzę, przyjdzie, to będzie. – Konrad wzruszył ramionami. Chyba mało go obchodziło, czy między Anką a Przemkiem zaiskrzy. Z mojego strofowania też sobie nic nie robił. Czasami mnie to irytowało, ale pewnie nie bardziej niż Konrada moje uwagi. Właśnie takim małżeństwem się staliśmy. Ja gadałam, on puszczał to wszystko mimo uszu.

Jeśli chodzi o Ankę i Przemka, też właściwie nie liczyłam na wiele. Znając moją przyjaciółkę, mogłam przewidzieć, że nawet jeśli na początku sypną iskry, to ten żar się szybko wypali. Taka już była Anka, jakby niezdolna do dłuższych i głębszych relacji. Ale mimo wszystko miałam jakąś nadzieję. Przecież każdy w końcu kogoś znajduje. Może brat Konrada, Przemek, okiełzna naszą Anię? Aby się o tym przekonać, na chwilę postanowiłam się przeistoczyć w swatkę.

Wzięłam tę pustą miskę i zamierzałam zanieść ją do domu, ale na podjazd wjechało auto. Wysiadł z niego Przemek. Ciemne włosy, modna broda, kilka tatuaży na ładnie wyrzeźbionych ramionach – powinien spodobać się Ance.

– Cześć, brat! – przywitał się z Konradem, machając dłonią. Przeszedł przez furtkę i zwrócił się do mnie: – Jest i moja ulubiona bratowa.

Podał mi rękę i pocałował w policzek. Ulubiona bratowa! Tak jakby miał jeszcze inną.

– Ja jestem Anka, przyjaciółka twojej ulubionej bratowej – wtrąciła się Anka i zapoznanie ją z bratem Konrada mieliśmy już za sobą.

– Przemek. Miło mi. Ewa wspominała, że będzie jej koleżanka. Podobno coś trenujesz?

– Trenowałam. Kettle, czaisz?

– Te okrągłe odważniki o wadze ze stu kilogramów?

– Bez przesady. Czterdzieści osiem kilo nie każdy da radę unieść, a to już jest poważna waga. Ja podnosiłam zaledwie dwadzieścia.

– Podnosiłaś?

– Już nie trenuję. A przynajmniej w najbliższym czasie nie zamierzam. Miałam kontuzję nadgarstka. Rozglądam się za czymś mniej obciążającym.

– To może stare dobre bieganie? Nie zaczynam dnia bez choćby krótkiej przebieżki.

– Nie wiem. Boję się trochę obciążania kolan.

– A te kettle to ci kolan nie obciążały?

– Siadajcie do stolika, kiełbaski już są gotowe – odezwał się Konrad i tym samym przerwał pogawędkę Anki z Przemkiem. – Ewa, przynieś piwo z lodówki.

– Ja nie piję. – Przemek wskazał na auto zaparkowane na podjeździe.

– Spokojnie, postarałam się też o bezalkoholowe.

– Pomogę ci – zaproponowała Anka i weszła ze mną do kuchni.

– Ty, fajny. Nie spodziewałam się, że Konrad ma takiego brata. – Anka szturchnęła mnie w bok.

– A co myślałaś? Że będzie Konrad bis? – Jak już wspomniałam, kocham mojego męża, ale nie jestem ślepa; musiałby się ogromnie postarać, aby skraść inne kobiece serce. Przy Przemku prezentował się jak sporo starszy brat, który, mówiąc oględnie, niezbyt przejmował się swoim wyglądem. Choć przecież dzielił ich zaledwie rok.

– Nic nie myślałam. W końcu mnie nie uprzedziłaś. Gdybym wiedziała, to może założyłabym chociaż kieckę. – Anka poprawiła luźny T-shirt, który ledwo zakrywał jej opięty legginsami tyłek.

– Nie przesadzaj, dobrze wyglądasz. Czemu nie powiedziałaś Przemkowi, że też biegasz?

– Wiesz, jacy są faceci, lubią, gdy mogą ci pokazać coś nowego.

– Wpadł ci w oko?

– A już od razu wpadł – zaprzeczyła przyjaciółka. Niezbyt przekonująco, zwłaszcza że po chwili dodała: – Co nie zmienia faktu, że chyba muszę go bliżej poznać.

– Trzymaj. – Wręczyłam Ance zimne piwo bezalkoholowe, sama wzięłam piwo dla Konrada, a dla siebie wyciągnęłam butelkę czerwonego wina. – Daj je Przemkowi i przysiądź się do niego. Może tak poznacie się bliżej.

– A ty nie pijesz piwa? – zdziwiła się Anka, sięgając po jeszcze jedną butelkę dla siebie.

– Wolę kieliszek wina.

Od jakiegoś czasu przy różnych okazjach zadowalałam się właśnie jedną lub dwiema lampkami wina. Potem korkowałam butelkę i odstawiałam. W ten sposób łatwiej było mi się kontrolować. Uważałam, że nigdy nie miałam większego problemu z alkoholem, nie ciągnęło mnie, mogłam świętować sukcesy albo przeżywać porażki na trzeźwo. Inaczej wyglądała sytuacja, gdy już zaczynałam pić. Nie potrafiłam przestać, nie umiałam wyczuć tej granicy, za którą kończy się delikatny rausz, a zaczyna alkoholowe upojenie, od którego już tylko krok do zerwanego filmu. Dlatego uważałam, że powinnam się kontrolować. Najgorzej działało na mnie piwo wypite w zbyt dużych ilościach, o wódce już nawet nie wspominając. Z winem było inaczej. Lampka, dwie i koniec. Poza tym ze wszystkich alkoholi najbardziej mi smakowało, zwłaszcza wytrawne.

Skąd jeszcze wzięła się we mnie ta potrzeba kontroli?

Nie chciałam skończyć jak mój ojciec. Czułam, że odziedziczyłam po nim geny. Jego niszczył alkohol, a on pod jego wpływem niszczył naszą rodzinę. Mama nie była z nim szczęśliwa, a ja, jedynaczka, od najmłodszych lat uczyłam się nie tylko tego, co to samotność, ale również co to strach. Lęk przed powrotem ojca do domu, strach, gdy kłócił się z mamą – to była moja codzienność.

Rodzice wreszcie się rozstali. Z ojcem zerwałam kontakt całkowicie. Gdy kilka lat temu dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci, nawet nie poszłam na pogrzeb. Mieszkałam z mamą, która kilkakrotnie próbowała ułożyć sobie życie na nowo, ale zawsze bezskutecznie. Jej kolejne związki szybko się rozpadały. Ale to mama odchodziła. Może po małżeństwie z tatą nie potrafiła już nikomu tak naprawdę zaufać?

Poznałam Konrada i jeszcze przed ślubem się od niej wyprowadziłam. Tak bardzo chciałam mieć normalną rodzinę. I już dawno postanowiłam, że nic jej nie zburzy. Zwłaszcza alkohol, ten podstępny niszczyciel, najpierw wsączający się w krew, a potem przeistaczający się w agresję, zmieniający człowieka nie do poznania.

Wyszłyśmy z Anką na taras. Ona od razu przysiadła się do Przemka, a ja jeszcze rzuciłam okiem na ogródek i moją rodzinę w nim. Urszula i Szymek pałaszowali kiełbaski, morusając palce w keczupie i musztardzie, Konrad lawirował między grillem a stolikiem, syknęło otwierane piwo.

– Ewa, chodź do nas! – Anka machnęła do mnie ręką i poszłam w ich stronę.

– Kupiłaś tylko jedną butelkę? – zapytał Konrad, upijając łyk złocistego napoju.

– Tym razem zaszalałam i kupiłam ci trzy – odparłam.

Kolejna cecha dziecka, które dorastało w towarzystwie osoby uzależnionej – o ile oczywiście takie dziecko samo nie skończy jako alkoholik. Byłam ogromnie przewrażliwiona na punkcie alkoholu w domu. Może to chore, ale każda większa jego ilość była dla mnie oznaką możliwości uzależnienia. Czujnie obserwowałam Konrada, czasem może aż do przesady. Ale co, jeśli niszczący nałóg nie przyjdzie ode mnie, lecz od niego? Na początku śmiał się z mojej ostrożności. Gdy mu opowiedziałam o mojej rodzinie, stał się bardziej wyrozumiały. I kochał mnie. Bo czyż mężczyzna, który nie kocha swojej kobiety, rezygnuje z wypadu z kumplami, gdy tylko ona nieznacznie okaże swoje niezadowolenie? Tak, miałam idealną rodzinę. Wtedy nic nie zapowiadało, że coś złego może się z nią stać.

– Ula, zostaw ten telefon – zwróciłam uwagę córce, która brudne palce przesuwała po wyświetlaczu, a potem sięgała po kawałki chleba. – Jest na nim mnóstwo bakterii, rozchorujesz się, nie wspominając już o tym, że zaświnisz cały ekran.

Posłuchała. Szymek, nie czekając na reprymendę, swój schował od razu do kieszeni.

Moje bliźniaki zdrowo rosły. Miały już po osiem lat i na ostatnie urodziny Konrad kupił im telefony. Nie żebyśmy uważali, że są im niezbędne. Ja swój pierwszy telefon dostałam na osiemnaste urodziny i przez długi czas służył mi przede wszystkim do wysyłania SMS-ów i puszczania sygnałów do znajomych.

Ale czasy się zmieniły. Gdybyśmy nie kupili tych telefonów, to dzieciaki ze szkoły pewnie nie dałyby naszym spokoju. Podejrzewam, że telefon dla dzisiejszego ośmiolatka to tak, jak dla nas rower, zegarek czy dwukasetowy magnetofon – rzeczy, które dostawaliśmy na pierwszą komunię. Koniecznie coś z tego zestawu trzeba było mieć, żeby móc się pochwalić wśród rówieśników.

– To czym się zajmujesz, Przemku, poza bieganiem? – Anka od razu zaczęła rozmowę z bratem Konrada.

– Pracuję, ale to nic ciekawego.

– No weź przestań. Mało kto wykonuje ciekawą pracę, ale inni i tak chcą wiedzieć.

– Skoro jesteś taka ciekawska… Pracuję w Machowie, w firmie zajmującej się produkcją szkła samochodowego.

– Dziwne… – Anka odłożyła plastikowy widelec i sięgnęła po piwo, ale zanim upiła łyk, przytrzymała przez ułamek sekundy gwint butelki przy ustach.

– Co cię tak dziwi? – wtrąciłam się.

– Znam sporo osób z tej firmy, głównie mężczyzn, ale ciebie nigdy nie spotkałam. – Oparła brodę o nadgarstek i spod półprzymkniętych powiek rzuciła spojrzenie na brata mojego męża.

– Przemek pracuje od niedawna. Kilka miesięcy temu wrócił z zagranicy – odparłam i popatrzyłam na Przemka, ciekawa, czy jednoznaczne gesty Anki robią na nim wrażenie, ale on, zamiast ulec mojej przyjaciółce, spojrzał na mnie. Trochę zaniepokoiło mnie to spojrzenie i maskując zakłopotanie, robiłam wszystko, aby go nie odwzajemnić. Przeniosłam wzrok na dom sąsiadów, tak jakby nagle kolor ich dachówek był najbardziej intrygującym zagadnieniem na świecie.

Ten błysk w jego oku… Dobrze go pamiętam z czasów przed jego wyjazdem, który miał mu zapewnić świetnie płatną pracę, zdobycie doświadczenia, a nawet adrenalinę spowodowaną ryzykiem, bo w końcu Przemek postawił wszystko na jedną kartę. Ciągnęło go do wielkiego świata, choć nie miał grosza przy duszy. Ale czasy temu sprzyjały, wszyscy wtedy wyjeżdżali za granicę, aby zarobić.

Minęło tyle lat, Przemek z pewnością wiele przeżył i na pewno zrozumiał, że ówczesne chwilowe zauroczenie bratową to nic poważnego. Hm… A może jednak nie?

– No wiesz, może to nic ciekawego, skoro tak twierdzisz, ale przynajmniej potrzebnego. Auta bez szyb, wyobrażacie sobie? – Moja przyjaciółka nie przestawała kokietować Przemka.

– Oj, Anka… – zaśmiałam się mimo wszystko.

– No co?

– Świat samochodowy na pewno by się nie zawalił, gdyby taki Przemek Kawęcki nagle przestał robić szyby – stwierdził Przemek.

– Nigdy nic nie wiadomo! – Anka upierała się przy swoim, trochę kpiąc, trochę w niezrozumiały dla mnie sposób próbując podbudować ego Przemka. Wydawało mi się, że przesadzała. Ale co ja tam mogę wiedzieć o podrywaniu facetów? Od lat trzymam się tylko Konrada.

– W takim razie teraz ty powiedz, czym się zajmujesz. Wyobrażam sobie, że jest to coś, bez czego świat nie mógłby się obejść. – Tym razem Przemek przejął inicjatywę.

– Ależ z ciebie złośliwiec. A wyobraź sobie, że jestem masażystką. Niejednemu pomogłam uporać się na przykład z bólem kręgosłupa.

– Oby to były osoby o pozytywnym wpływie na świat. Trochę głupio byłoby masować na przykład drugiego Hitlera, co?

Anka zmięła serwetkę w kulkę i rzuciła nią w Przemka.

– Ostro zaczynacie. Jeszcze chwila, a polecą talerze – zażartował Konrad.

– Bez przesady. Kto się czubi, ten się lubi… Ale zaraz, co my tu niby zaczynamy? Co najwyżej się dopiero zapoznajemy. Wstrętne swatki. Nie wiem jak ty, Przemek, ale ja od razu przejrzałam ich zamiary.

Wzruszyłam ramionami. Konrad bąknął coś na temat, że Przemek mógłby sobie wreszcie znaleźć dziewczynę, Anka odparła, że przecież ona nie szuka chłopaka – choć widziałam, jak skrzą się jej oczy za każdym razem, gdy patrzyła na mojego szwagra i jego tatuaże – a Przemek stwierdził: „Dam sobie radę, brat”.

I tak upłynęło nam majowe popołudnie. Na żartach, dobrym jedzeniu, umiarkowanym piciu alkoholu oraz na strofowaniu dzieciaków, które gdy tylko zjadły, zaczęły się nudzić, a wraz z nudą przychodziły im do głów głupie pomysły. Konrad o mało nie zjadł karkówki, którą Szymek od serca potraktował zdecydowanie za dużą ilością soli. Anka, tak jak mówiła wcześniej, po dwóch godzinach uciekła. Przemek został dłużej.

– Pomóc ci w czymś? – Wszedł do kuchni, gdzie szykowałam naczynia do mycia.

– Coś ty! Wkładam naczynia do zmywarki i koniec. Może Konradowi trzeba w czymś pomóc.

– Uparł się, że sam wyczyści grilla.

Usłyszeliśmy, jak na zewnątrz mój mąż usuwa resztki niedopalonego węgla drzewnego.

– Skoro tak, to sobie po prostu usiądź.

Zajął miejsce przy stole w jadalni.

– Może jednak chcesz piwa? Konrad chyba sobie daruje tę ostatnią butelkę. Albo może masz ochotę na kieliszek wina? – Wskazałam na zakorkowaną butelkę, której jeszcze nie zdążyłam schować.

– Przecież prowadzę.

– Wiem, ale zrobiło się późno. Możesz zostać na noc. Pokój mamy jest wolny.

Nie minął jeszcze rok od śmierci Teresy, mojej teściowej, ale z Konradem już dawno zagospodarowaliśmy jej pokój. Przede wszystkim wymagał generalnego remontu. Nie wiem, jak to się stało, ale w rogach przy suficie pojawiła się pleśń. Pozbyliśmy się grzyba, pomalowaliśmy, usunęliśmy stare meble i od kilku miesięcy mamy przestronny i wygodny pokój gościnny.

– Szczerze mówiąc, cieszę się, że to proponujesz. Jestem po nocnej zmianie i padam z nóg. Chętnie zostanę.

– To jak? Podać to piwo lub wino?

– Piwo.

Wyciągnęłam z lodówki butelkę, otworzyłam i przekazałam Przemkowi. Przez chwilę nasze dłonie się stykały.

– Jak Ania? Fajna dziewczyna, prawda? – spytałam, udając, że nasz przypadkowy dotyk nie zrobił na mnie wrażenia.

– Czy ja wiem? Sprawia wrażenie spoko kumpeli.

– Myślałam, że coś między wami zaiskrzyło – podpuszczałam go dalej.

– Powiedz, czyj to był pomysł? Twój czy Konrada?

– Tym razem mój.

– Nie wierzę.

Przemek spojrzał mi w oczy, a ja szybko uciekłam wzrokiem.

– Myśl, co chcesz – powiedziałam, zdobywając się na obojętność.

– Myślę, że moglibyście już przestać się bawić w swatki.

Załadowałam całą zmywarkę naczyniami i właściwie mogłabym już ją zostawić i przysiąść się do Przemka. Udawałam jednak, że wciąż mam przy niej coś do zrobienia.

Miłość ewoluuje. W pewnym momencie dochodzisz do takiej granicy, gdzie po jednej stronie są jeszcze uczucia, stabilne, bezpieczne, a po drugiej jest wielka niewiadoma, w którą, gdy zechcesz, możesz wkroczyć z bagażem dotychczasowych uczuć. W tym momencie po jednej stronie była moja miłość do Konrada. Stabilna i bezpieczna. Ale wyszłabym na hipokrytkę, gdybym stwierdziła, że przestali mnie interesować inni faceci. No dobrze. Nie interesowali mnie inni. Poza Przemkiem, choć z trudem i z wyrzutami sumienia przyznawałam się do tego przed samą sobą. Było coś między nami. Jakieś napięcie. Byłam pewna, że gdybym dała mu jakiś znak, przekroczyłabym tę granicę. Wciąż kochałabym Konrada, to oczywiste, ale byłam przekonana, że ta wielka niewiadoma również mogłaby się okazać czymś głębszym. A może się mylę?

W każdym razie zdrowy rozsądek na razie zwyciężał. No bo jak mogłabym to zrobić Konradowi z jego własnym bratem? Nawet jeśli ten brat był niezwykle przystojny, nawet jeśli był jedyną pozytywnie do mnie nastawioną osobą z rodziny Konrada, nawet jeśli nie miałby to być jedynie kaprys wieloletniej mężatki.

– Spotkacie się? – zapytałam, tym razem przecierając blat przy zmywarce, jakby rzeczywiście był wyjątkowo zabrudzony.

Przemek mógł myśleć, co chciał. Ale to naprawdę był mój pomysł, aby spróbować go zeswatać z Anką. Głupia pomyślałam, że jak zacznie się wreszcie z kimś spotykać, zwłaszcza z moją przyjaciółką, to ja przestanę o nim myśleć.

– Chyba nie. Nie wziąłem od niej numeru.

Zamiast się tym zmartwić, ubolewać, że mój plan się nie powiódł, ucieszyłam się jak wariatka. Tylko że to naprawdę była radość wariatki. No bo co teraz? Przecież ja nic nie mogę dać Przemkowi. Bez względu na to, jak bardzo chciałabym mu dać cokolwiek. Jakiś wewnętrzny nakaz i świadomość krzywdy, którą bym wyrządziła Konradowi i całej rodzinie, trzymały mnie w ryzach.

– Chodź, pościelę ci łóżko.

Tak, tylko to mogłam mu zaoferować. Puste łóżko w dawnym pokoju jego matki.

Przemek wstał. Zabrałam mu butelkę po piwie i odstawiłam obok tych opróżnionych przez Konrada, który właśnie wszedł do środka.

– Przemek postanowił zostać u nas na noc. Przygotuję mu łóżko w pokoju mamy – powiedziałam i zabrzmiało to trochę jak tłumaczenie się przed mężem z tego, że idę z jego bratem do dawnej sypialni ich matki. Widocznie podświadomie czułam w tym pewien podtekst.

– Miałem to zaproponować, zrobiło się późno – odparł Konrad.

– Zobaczysz, czy dzieciaki już się położyły? – zapytałam i poszłam poszukać świeżej pościeli. Przemek ruszył za mną.

Z dawnego pokoju teściowej rozciągał się widok na ogród, widać było wyczyszczony grill, ogrodowe krzesła i stolik. Był to ogród rekreacyjny, od początku wiedziałam, że nie chcę mieć warzywniaka. Taki miałam, gdy zamieszkałam z matką. Nie znosiłam go, bo mama zawsze zaganiała mnie do plewienia, sadzenia, siania i wszystkich innych robót, które wiążą się z posiadaniem kawałka uprawnej ziemi.

Do niedawna w naszym ogrodzie stały również trampolina i huśtawki dziecięce. W tym roku zrezygnowaliśmy już z tego. Szymek i Ula dorastali, ze smutkiem zauważałam, jak dotychczasowe rozrywki zastępują nowymi, bardziej adekwatnymi do ich wieku, ale co miałam zrobić? Każdy rodzic musi pogodzić się z faktem, że jego dzieci ostatecznie kiedyś dorosną i opuszczą rodzinny dom.

Ale nasz rekreacyjny ogród nie zawsze był ogrodem. Kiedyś stał na nim dom zbudowany przez ojca Konrada. Gdy teść zmarł, a dom i ziemia wokół przeszły na własność mojego męża, zburzył go i postawił ten, w którym obecnie mieszkamy; jest ładny, współczesny, nie to, co stary dom, w którym prawie wszystko było do remontu.

Przemek nie miał nic przeciwko, zresztą przebywał za granicą, a od niedawna mieszkał już w mieście we własnym lokum w bloku. Za to Dagmara, siostra Konrada, nie mogła mu tego darować. Zniszczyć, spalić, zburzyć!? Jak tak można postąpić z owocem pracy rąk rodziców? Na pogrzebie teściowej była smutna, ale też wyniosła i obrażona. Co ciekawe, bardziej niż Konradowi obrywało się mnie. Bo pewnie to ja na niego wpłynęłam, zachciało mi się nowiuteńkich podłóg, ścian ze świeżo obeschłymi tynkami, wybierania kafelków do łazienki, szukania odpowiednich paneli i Bóg wie czego jeszcze. Tak, w rodzinie Konrada byłam intruzem, który zbałamucił chłopaka, jedynie Przemek był wobec mnie przychylny.

– Powinno ci być wygodnie – powiedziałam, poprawiając poduszkę.

– Dzięki – odparł Przemek i nasze dłonie znów się spotkały, lecz tym razem brat mojego męża przytrzymał moją w swojej dłużej.

– Dobranoc – powiedziałam i wyswobodziłam się.

Zamknęłam drzwi i wróciłam do kuchni. Konrad też już się położył. Wyciągnęłam z szafki butelkę wina i nalałam sobie jeszcze jeden kieliszek. Nie siliłam się na ceregiele, wychyliłam go od razu i zrobiło mi się tak jakoś lepiej, nabrałam dystansu do rzeczywistości. Ależ miałam ochotę na kolejny! Ale tak, jak wspominałam, przy piciu wina nigdy nie traciłam kontroli. Zakorkowałam butelkę z powrotem, schowałam i po szybkim prysznicu ułożyłam się obok Konrada.

 

 

 

 

 

 

Dostałam SMS-a

 

 

 

– Nie mogę, Ewka. Naprawdę bardzo cię przepraszam – wykręcała się Anka, ale w jej głosie nie słyszałam żalu. Ciekawe, co było bardziej ekscytujące niż nasz wspólny wypad na zakupy, a potem kawa w kawiarni Leny? Ekscytacja, tak, to pobrzmiewało w głosie Anki zdecydowanie wyraźniej niż żal.

– Przecież tak długo czekałyśmy na ten wspólny wypad. Poza tym Lena wreszcie wróciła. Nawet Karolina znalazła czas, a ty co? – Za to ja nie ukrywałam rozgoryczenia. Dzieciaki w szkole, Konrad w pracy, postanowiłam dziś nie malować – zamknęłam pracownię na strychu, a w planach miałam jedynie zakupy z Anką, spotkanie z dziewczynami i przygotowanie szybkiego obiadu po powrocie. Tymczasem Anka się wyłamała. Naprawdę byłam bardzo ciekawa, jaką ma wymówkę.

– No nie wiem, nie chciałabym jeszcze mówić. Wiesz, żeby nie zapeszyć. A co, jeśli nic z tego nie będzie?

– Z czego? Przestań, po tylu latach znajomości chcesz się bawić w sekrety?

Właściwie to jak długo znam Ankę? Chyba tyle samo, co Karolinę. Tylko Lena dołączyła do nas później, ale jakoś niedługo po tym, gdy przeprowadziła się do Tarnobrzega.

Anka i Karolina chodziły do tej samej szkoły, stąd znały się wcześniej, ja poznałam je na jakimś festynie, może na Dniach Tarnobrzega, upiłam się, wymiotowałam, a dziewczyny się nade mną zlitowały. Anka dobrodusznie podtrzymywała mi włosy. Kiedy teraz patrzę wstecz, widzę, jak często jednak przesadzałam z alkoholem. Nawet dziewczyny pojawiły się w moim życiu, gdy byłam kompletnie pijana. Choć z drugiej strony kto w młodym wieku nie eksperymentował z napojami wyskokowymi?

Następnego dnia Karolina wysłała mi SMS-a, pytała, czy wszystko w porządku, a ja nie potrafiłam sobie przypomnieć momentu, w którym wymieniłyśmy się numerami. Za to dobrze pamiętam ten dzień, to znaczy czas, zanim się upiłam. Był koszmarny. Wtedy nie pierwszy raz w życiu nadużyłam alkoholu, wiedziałam już, co robi z człowiekiem, również z autopsji, i za każdym razem się zarzekałam, że nigdy więcej nie wezmę go do ust, ale z tamtym dniem nie potrafiłam sobie poradzić w inny sposób.

Wówczas mój ojciec przesadził, wypił wyjątkowo dużo i prawie pobił mamę. To ironia, że aby odreagować tę domową sytuację, również sięgnęłam po alkohol. Poczęstował mnie chłopak, z którym się wtedy spotykałam. To nie było nic zobowiązującego, chyba nawet się nie całowaliśmy. Wiem tylko, że gdy się upiłam, zniknął. Całe szczęście, że zjawiły się dziewczyny.

Anka dłuższą chwilę milczała, a potem powiedziała:

– Umówiłam się z Przemkiem. Ma dziś wolny dzień, ja wzięłam sobie urlop i jedziemy na cały dzień do Rzeszowa. To chyba randka, nie? Dlatego nie chcę zapeszać.

– Ty się z nim umówiłaś?

– No nie. On pierwszy się do mnie odezwał.

Zatkało mnie. I poczułam to dziwne ukłucie w środku, gdzieś w okolicy serca. Zazdrość?

– Wymieniliście się numerami telefonów? – zapytałam, starając się, aby słowa z moich ust płynęły naturalnie.

– Zapomnieliśmy. Zresztą musiałam wtedy dość szybko uciekać. Odnalazł mnie na Facebooku. Zaczęliśmy pisać, dobrze nam się rozmawiało. Dopiero wtedy poprosił mnie o numer telefonu. A wczoraj dostałam SMS-a z propozycją spotkania. Fajnie, prawda?

– No fajnie, fajnie. Czyli coś jednak zaiskrzyło.

– Zdecydowanie. Słuchaj, Ewka, naprawdę bardzo cię przepraszam, ale sama rozumiesz…

– Rozumiem – odparłam, a w myślach dodałam: nawet nie wiesz, jak bardzo.

– Ale na ten zakupowy wypad jeszcze się umówimy. Teraz po prostu go przekładamy, okej?

– Okej, udanej randki z Przemkiem – powiedziałam i tym razem była to po prostu kurtuazja.

Anka podziękowała, poprosiła, abym pozdrowiła i przeprosiła dziewczyny, po czym rozłączyła się.

 

 

Ubranko Róży było w kolorze czystego oceanu, w takim błękicie mogłoby być niebo na włoskim pejzażu, gdybym kiedykolwiek zdecydowała się go namalować. Ja jednak lubiłam uwieczniać okoliczne widoki, wynajdując takie miejsca, które miały w sobie jakąś skazę, piękną brzydotę, rysę, która sprawiałaby, że patrzący na mój obraz czuliby jakiś niepokój, smutek z powodu tego, że oto coś pięknego niszczeje, czas odciska swoje piętno.

– Halo, Ewa, jesteś z nami? – Lena pomachała dłonią niemal tuż przy moim nosie.

– No jestem.

– A wyglądasz tak, jakbyś gdzieś odpłynęła – dodała Karolina i wyciągnęła z dłoni Róży metalowy widelec, którym dziewczynka szurała po stoliku. Zgrzyt był nie tylko nieprzyjemny dla uszu, ale mało brakowało, a ząbki widelca zaciągnęłyby piękną serwetkę, pewnie długo wybieraną przez Lenę. Identyczne wdzięczyły się na pozostałych stolikach. Były nowiutkie i zastąpiły te w kratkę, które pojawiły się tu wraz z otworzeniem kawiarni. Kaprys miał swój klimat i byłam dumna, że należy do mojej przyjaciółki.

– Nigdzie nie odpłynęłam, po prostu zachwycam się odcieniem błękitu ubranka Róży. Mogłabym w takim kolorze namalować kiedyś niebo – odparłam, nie do końca będąc szczerą. Akurat w tym momencie myślałam już o Ance i Przemku. Choć bardzo chciałam te myśli usunąć z głowy.

– Powinnaś kiedyś pojechać do Australii, sama nie wiedziałabyś, co namalować, tyle tam pięknych widoków. I niebo rzeczywiście jest tam takie jak ubranko Różyczki. – Lena połaskotała małą, która bardziej zarechotała, niż zachichotała.

– Mnie też ten kolor się bardzo spodobał w sklepie, mimo że sprzedawczyni twierdziła, że to kolor i ubranko bardziej dla chłopca, wyobrażacie sobie? Kto to w ogóle wymyślił, że jakiś kolor jest bardziej chłopięcy, a inny dziewczęcy? Jak Różyczka dorośnie, to będzie ubierać się tak, jak zechce, prawda, moja mała? – Karolina przytuliła córeczkę. Sprawiała wrażenie, jakby na świecie nie było dla niej większego skarbu.

– Ja i Australia. Chyba najpierw musiałabym dzieciaki i Konrada wysłać na Księżyc. To lepiej ty opowiadaj, co tam z Karolem zwiedziliście.

– Pokażę wam zdjęcia. Eliza, dasz sobie radę? – Lena zwróciła się do swojej pracownicy, tej, którą zatrudniła tuż po tym, jak siostra Łukasza, chłopaka Karoliny, rozstała się z facetem z Tarnobrzega. Zwolniła się i przeprowadziła do Rzeszowa, gdzie studiowała. Tu nic jej już nie trzymało.

Eliza skinęła głową i od razu zajęła się klientką zamawiającą kawę na wynos.

Lena wyciągnęła z tylnej kieszeni jeansów telefon i odszukała folder ze zdjęciami z Australii.

– To Uluru, czerwona góra na środku pustyni, niesamowita.

– Weszliście na nią? – zaciekawiła się Karolina, wielbicielka gór, choć jej ostatni wypad w Bieszczady skończył się w dość zabawny sposób.

– Coś ty! To święta góra Aborygenów, wejść na nią to tak, jakby ją zbezcześcić. Turyści z reguły obchodzą ją dookoła, ale tylko ci najwytrwalsi, bo jej okrążenie zajmuje jakieś cztery godziny i idzie się w pełnym słońcu. Ale wrażenia podobno są niemal mistyczne. My zdecydowaliśmy się ją obejrzeć o zachodzie słońca. Patrzcie, jakie kolory! – Lena była tak rozpromieniona, jakby wciąż była pod tą górą, a nie tylko pokazywała jej zdjęcia. – Musisz ją kiedyś namalować, Ewka, choćby ze zdjęcia i tylko dla mnie. Chciałabym mieć taki obraz w mieszkaniu, powiesiłabym go w salonie.

– Zobaczymy, może coś da się zrobić – odparłam, ale Lena już przesuwała palcem kolejne zdjęcia. Cudowne błękity, soczyste zielenie, lazurowe fale, plaże z piasku w kolorze dobrze wypieczonego biszkopta…

I nagle dostałam SMS-a. W tym momencie mój świat stał się bardziej oszałamiający niż kolory dalekiej Australii, która dla mnie zaczęła się jeszcze bardziej oddalać, jakby nie była już nawet na innym kontynencie, ale leżała na zupełnie innej planecie, ba, w innej galaktyce nawet. Głos Leny dochodził do mnie jak szum z dalekiego świata.

– Ewka, ty byś tam pewnie oszalała, jeszcze raz mówię, wszystko byś chciała namalować. Wiecie co, dziewczyny? Jak człowiek tak trochę zobaczy innego, pięknego świata, to aż nie chce wracać do swojego i co gorsza, zaczyna porównywać, i wtedy okazuje się, że jego zakątek wcale nie jest taki fajny i ładny, jak mu się dotąd wydawało…

A potem przestałam już cokolwiek słyszeć. Szklana szyba. Mur. Pierwsze oszołomienie przerodziło się w dezorientację, a ta w mieszankę złości i zazdrości. Ale jak to? A Anka? O co mu w ogóle chodzi? Próbowałam się uspokoić, ale chyba znowu sprawiałam wrażenie nieobecnej.

Z zamyślenia ponownie wyrwał mnie głos Leny:

– Ewa, halo, jesteś tu?

– Tak, przepraszam. Dostałam SMS-a i się zamyśliłam.

– Od kogo? – zapytała Karolina.

– A, od nikogo ważnego – odparłam i od tej pory starałam się skupiać na opowieściach Leny.

 

 

 

 

 

 

Czwarta nad ranem