Jestem treścią - Filip Krzemień - ebook

Jestem treścią ebook

Filip Krzemień

0,0
49,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ludzie śnią sny o świecie, który znają. Ta książka śni sen o świecie, którego nie ma, a być powinien. I to na nas ciąży moc jego kreacji, ale będzie to możliwe tylko wówczas, gdy pozbędziemy się naszych starych umysłów. Twórcy wyznaczają nowe kierunki. Strażnicy zabobonu bronią starych. Taka jest różnica między mną, a kapłanami. I skoro oni mogą tyle mówić o powinności, dobrze i złu, to ja również mogę opowiedzieć tę historię. Skoro oni twierdzą, że można być opętanym przez demona czy szatana to siłą rzeczy można być i opętanym przez boga. I wskażę, że to właśnie to opętanie jest groźniejsze. I to ono nam ciąży.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 537

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



„Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj”

Wiliam Szekspir

Ludzie śnią sny o świecie, który znają. Ta książka śni sen o świecie, którego nie ma, a być powinien. I to na nas ciąży moc jego kreacji, ale będzie to możliwe tylko wówczas, gdy pozbędziemy się naszych starych umysłów. Twórcy wyznaczają nowe kierunki. Strażnicy zabobonu bronią starych. Taka jest różnica między mną, a kapłanami. I skoro oni mogą tyle mówić o powinności, dobrze i złu, to ja również mogę opowiedzieć tę historię. Skoro oni twierdzą, że można być opętanym przez demona czy szatana to siłą rzeczy można być i opętanym przez boga. I wskażę, że to właśnie to opętanie jest groźniejsze. I to ono nam ciąży.

PRZEDMOWA

Początkiem mojej drogi w temacie religii była filozofia. „Antychryst” Fryderyka Nietzschego oraz „Chrześcijaństwo: Najbardziej Śmiertelna ze wszystkich trucizn” Osho, pozostawiły piorunujące wrażenie. Było w ich treści tyle emocji, że czytając traciłam poczucie czasu. Co ujmujące, to z emocji tych biła szczerość. Nie próbowali nikomu się przypodobać. Nawet nie silili się na żadną poprawność społeczną. I jako nieliczni wskazywali postać Jezusa Chrystusa jako negatywną.

Kilka lat później dałam ponieść się marketingowi. Pojawiła się promowana i obszerna książka sławnego profesora, Richarda Dawkinsa: „Bóg urojony”. Uroczy pan w średnim wieku jako mainstream ateizmu. Brnęłam strona za stroną. Ale bez pasji. Jakbym czytała reportaż. Profesor – pomyślałam sobie. Może takim nie wypada wyrażać emocji. Ale nie to mnie najbardziej zniechęciło. Nietzsche i Osho Rajneesh nie zostawili na Jezusie suchej nitki, a tutaj oto populizm ateistyczny oświadcza mi, że Jezus nie tylko jest myślicielem, ale i najbardziej etycznym w dziejach. Cytując Dawkinsa: „Nie ulega też wątpliwości, że Chrystus, jeżeli istniał – lub ten, kto jest autorem Pisma, jeśli nie jest nim on – był jednym z największych etycznych myślicieli wszech czasów. W Kazaniu na Górze Jezus wyprzedził swoją epokę o całe wieki, a mówiąc, „nadstawcie drugi policzek przewidział coś, co Gandhi i Martin Luter King uczynią dopiero dwa tysiące lat później”.

Pomyślałam, dlaczego filozofia ateistyczna dochodzi do innych wniosków niż ateistyczna literatura popularna. Byłam w sytuacji myślowej, w której nie tyle co musiałam znaleźć wspólny mianownik tych autorów, lecz był on niemożliwy. Jedno stało w sprzeczności z drugim.

Postanowiłam poszukać odpowiedzi. Po iluś mało odkrywczych książkach w końcu sięgnęłam po rodzimego pisarza. Autora niniejszej książki i jego książkę „Prawda Nas Wyzwoli”. Znałam jego opracowania podcastowe i doraźne artykuły. Podobała mi się forma i bezprecedensowość. Książka miała opinię ostrej. Ale nie krzyczała tak jak dzieło Osho. Z każdą stroną wzrastały we mnie emocje. Nie czułam potrzeby nawet rozważać wniosków autora, gdyż z każdego zdania emanowała szczerość. A sposób w jaki się wyrażał przemawiał do mnie na najzwyklejszym pułapie na jakim jeden człowiek winien przemawiać do drugiego. A przede wszystkim jako nieliczny krytykował nie tylko boga starotestamentowego – zwanego potworem nawet u wyważonego Dawkinsa – ale i Jezusa. I to z tej książki dowiedziałam się jak amoralny był Chrystus i co mu przyświecało. To była czarująca podróż. Mimo to pojawił się inny problem. Nurtujące pytanie. Dlaczego filozofia dochodzi do przeciwnych wniosków niż profesor ze swoją literaturą popularną. Dlaczego obie stoją w opozycji do siebie w tak ważnej sprawie. Mimo, że wszystkie są na wskroś ateistyczne.

Z racji znajomości i mojej pasji literackiej, dostałam poniższą książkę do zaopiniowania oraz w celu pomocy w redakcji jej. Dla każdego autora ważna jest perspektywa. Pomyślałam z początku; o czym wciąż pisać w zakresie religii. Tym bardziej, że Dawkins popełnił niezwykle obszerną książkę, a sam autor niniejszej wyczerpująco omówił temat w poprzedniej. I zaledwie już po pierwszych stronach zrozumiałam jak bardzo się myliłam. Wkroczyłam w tę opowieść jak w baśń. Czułam pasję. I wtenczas zrozumiałam, że literatura popularna w tematyce ateizmu jest bez wyrazu. To filozofowie nadawali barwy swej treści. Kto wie. Może dlatego, że filozofia wykracza poza schematy. A jej autorzy nie chcą się dopasować do społecznych oczekiwań i grupy docelowej. Bo oni chcą wyznaczać nowe kierunki. Wyruszać na nieznane. I ta książka to robi. Po jej lekturze dostrzegłam jak diametralna jest między tymi nurtami różnica.

Autor nie porusza się w zakresie ateizmu, ale wykracza poza niego. W ogólnym rozrachunku to książka światopoglądowa, która demaskuje nasze słabości. Ale jednocześnie odpowiada na pytanie, na które nie odpowiada nawet trzy razy grubszy „Bóg Urojony”. Oraz nie tylko nie potwierdza wniosku rozumowego Dawkinsa, lecz dowodzi wprost jak bardzo Dawkins się myli.

Naturalnie nie musicie zgadzać się ze mną jak i z autorem. Możecie zapoznać się z poniższą książką i przeanalizować argumenty autora i wyciągnąć wnioski sami. Autor w obu książkach jasno wskazuje w którym miejscu powinniście szukać, abyście sami mogli wyrobić sobie opinię.

Poniższa książka przede wszystkim właśnie rozprawia się z osobą Jezusa i wskazuje niebezpieczeństwo jego tak zwanych nauk. A przyjmując orzeczenia ateizmu głównego nurtu, iż Jezus był jakimś mędrcem, staje zatem w opozycji do tych opracowań. I posuwa się do unikatowych wniosków rozumowych. Nie wpisujących się w ogólny konspekt, ale z pewnością na tyle ciekawych, że zaspokoją one tego czytelnika, który jest otwarty na szczere definiowanie religii i jej bohaterów. Wobec tego, jeśli jesteś gotów na ateistę, który podważa wnioski rozumowe innego – mainstremowego ateisty – to jest to książka dla Ciebie. I dla każdego innego, kto chciałby poznać nasze słabości i przyczyny tego. Zgubną rolę systemów nie tylko religijnych, ale i społecznych.

To nietypowe ujęcie tematu, a przede wszystkim studium nad nami, które skłania do kontemplacji. I uczy. I to chyba – z mojego punktu widzenia oczywiście – jest najważniejsze. Przepraszam. Nie tylko to. Jako kobieta lubię czytać o miłości, a to książka, która o niej mówi. Dokładnie tak! A i wskazuje w miłości coś nad czym nigdy się nie zastanawiałam. To niebywałe jak wiele rzeczy wykonujemy bezrefleksyjnie. I ich nie rozważamy. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy robiłam zdziwioną minę, gdy autor omawiał zgoła oczywiste i nieistotne niby dla ogólnego konspektu schematy, które po tym jak je wyłożył i ujął we właściwe słowa – zdekonspirowały się jako co najmniej podejrzane.

Miłym akcentem dla mnie jest rola przedmówczyni niniejszej książki. Jednak nie jestem w stanie ująć wrażeń w tych kilkudziesięciu zdaniach. Nie wiem nawet czy potrafię. Powinnam więc ustąpić czytelnikowi, a on niechaj sam wkroczy w tę nietypową, ale jakże czarującą podróż. To książka na wskroś ateistyczna, ale poruszająca i deliberująca tak wiele wątków, że jest jak koktajl. Ale to bardzo pyszny koktajl, którym zdecydowanie czytelnik winien się delektować. Zatem wypijcie go.

Weronika Szczepańska.

PROLOG

Rzeczy są nie tam, gdzie być powinny. Kiedy je teoretycznie uporządkujemy, zaczniemy rozumieć, dlaczego świat mimo miliardów modłów, kolejnych krzyży i kościołów jest abstrakcyjnie zły. A przede wszystkim tylko wówczas, gdy ujrzymy, że jesteśmy chorzy, zechcemy być może wyzdrowieć.

Chrześcijanie i inne religie twierdzą, że walczą ze złem. I robią to od tysięcy lat. Jednak, gdy się temu przyjrzymy, absolutnie nic się nie zmienia na lepsze. Pominę fakt, że przez wszystkie trzy religie monoteistyczne świat doznał zła, o którym wcześniej najwięksi nawet sadyści nie śmieli marzyć. I nic nie zmieni się na lepsze, bo po pierwsze, aby walczyć ze złem skutecznie, trzeba najpierw to zło poprawnie zdefiniować i umiejscowić. A to religie są złem, które na mocy deklaracji walki ze złem, kamuflują się jako jego wróg.

Mitologia pełna jest herosów, którzy bronią ludzkość przed rozmaitymi potworami. Jednak w tym dość późnym okresie dla antyku – gdy rodzi się chrześcijaństwo – nikt już tak naprawdę nie wierzy w Gorgony, Meduzę, Krakena, czy Syreny, z którymi mierzyć mogą się jedynie herosi. Czyli ludzie zrodzeni w wyniku ingerencji boga, ale z ludzkiej kobiety. Nagle w tym późnym antyku okazuje się, że nie ma nigdzie mitologicznych potworów. Zatem nie ma z kim walczyć. Ale chcemy przecież dać nowego bohatera, który ma być niezbędny. Zatem musi on robić coś z czym nie radzą sobie zwykli ludzie. Tym bardziej, że nie chce mu się pracować siłą rąk i nóg. Nie będzie kopał wodociągów, budował domów i pracował w polu. Jezus chciał włóczyć się, nie wysilać, paplać swoje głupoty i sprawiać pozory, że coś robi, aby móc jeść za darmo w godnych domach i pić wino. To robił Chrystus przez cały Nowy Testament. Wpraszał się do domów, aby się nażreć za darmo, a tam, gdzie go nie wpuścili, obiecywał kataklizm z rąk boskiego tatusia. Aby jednak go wpuszczano, karmiono i pojono winem musiał stać się konieczny. Więc co trzeba zrobić? Trzeba powołać wroga ludzkości, z którym tylko on jako heros – ogłosił się synem boga – może wygrać. Harpi nie ma, Meduzy nie ma, Krakena nie ma, Syren nie ma, a więc kogo zabijać? Z kim walczyć? Pozostają demony, których nigdy nikt nie widział, ale garstka nierobów, którzy porzucili swoje rodziny, aby włóczyć się bez odpowiedzialności, napędza propagandę ich istnienia.

To robił Chrystus i apostołowie. Straszyli ludzi istotami, których nikt nie widział, aby oni stali się konieczni jako ci, którzy z nimi walczą. Walczą do tego stopnia, że ich agresywne zachowanie sprawia, że do jeziora zostaje wpędzone stado kilku tysięcy świń. Te biedne stworzenia utonęły w panicznej ucieczce przed Jezusem. Ten czyn tak oburzył mieszkańców, że kazali oni mu spierdalać. Nie można się im dziwić. Rozumowo rzecz ujmując, odpowiedzialny był za śmierć dwóch ludzi i stada zwierząt. Ale nie zmienia to faktu, że Nowy Testament przedstawia nam tę historyjkę jako wygraną walkę z dwoma demonami, którzy wyszli z grobów, a których on wpędził w świnie. Zatem zombie to nie współczesny koncept wirusa. I są one tak objętościowo obszerne, że nie wchodzą w dwie świnie, lecz w stado niemal 2 tysięcy sztuk. Sztuczka wątpliwa, ale przynajmniej moralnym byłoby, gdyby Jezus potrafił pokonać demony pstryknięciem palcem. Nie musząc zabijać zwierząt. Jednak o czym przekonacie się w dalszej części książki ani Chrystus, ani anioły, jak niejaki Rafał nie umieją wypędzić demonów bez poczynań, które jawią się jak mitologiczna, czarna magia. Jako mroczne pogaństwo.

Walka z demonami nad Jeziorem Galilejskim nie obyła się bez rzezi zwierząt. Zdolności Jezusa jawią się jak prymitywna, plemienna magia oparta na pozorach i niezrozumiałych obrzędach. Naturalnie barbarzyńskich. Ówczesny „Avenger” straszy zwierzęta, aby spadły z urwiska i sprawia, że usychają drzewa, gdy nie dadzą mu owocu. A to wszystko jako wynik jego niesamowitego narcyzmu i płytkości. Oraz lenistwa. To zupełnie nikt. Zupełny, bardzo mały, nikt.

Walka z demonami oprócz gruntowania w społeczności jakiejś niezbędnej pomocy ma też inną korzyść. W końcu nie bez przypadku nie stajesz się wojownikiem czy gladiatorem. Nie chcesz umrzeć w walce, co może się zdarzyć, gdy walczysz z kimś realnym. Zdecydowanie lepiej walczyć z czymś co nie może cię ani zranić, ani zabić, bo nie istnieje. Aż tak wielkim nikim i tchórzem był Jezus Chrystus. Nawet wroga musiał sobie wymyślić by nie dostać od niego łomotu.

To będzie książka druzgocąca naszą kompetencję ludzką. A przede wszystkim aspekt, przed którym cała cywilizacja nakazuje nam klęczeć. Jesteśmy ułomni i niedojrzali, mając się za właściwych i zdolnych do stanowienia o tym co być powinno. Przez to tworzymy systemy, które narzucamy jako właściwe i słuszne, podczas gdy są one jedynie inną formą zakamuflowanej agresji. I bezmyślności. Co najwyżej zmienia się beneficjent tej agresji, ale zawsze jest ktoś na kogo możemy – prawnie – ją kierować. Każdy system i wiek mają pewną wspólną cechę. Umysł ludzki, który jest tak stary jak zabobon jakiemu hołduje. A cywilizacja ludzka przepełniona jest mniejszymi bądź większymi zabobonami. I ta cywilizacja robi wszystko – wraz z umocowaniem prawnym – aby je szanować, a co gorsza wykonywać. Zamiast z mocą kreacji patrzyć w przyszłość, my z tęsknotą obracamy się wstecz. Zamiast ewoluować, robi wszystko, aby być tak starą jak nasi przodkowie. I narzucamy systemy religijne, które głoszą, iż nie można chcieć niczego zmieniać, gdyż bogowie tego nie chcą. Oczywiście, że nie chcą, bo to bardzo starzy bogowie, a więc i nas potrzebują starych. Inaczej z nich wyrośniemy, a to dla bogów oznacza zapomnienie, czyli śmierć. Na straży tego światopoglądu stoi armia kapłanów. Oni też nie chcą wyjścia z zabobonu, bo śmierć boga, którego głoszą, oznacza ich zbędność. Skoro czary przestaną być potrzebne – modły są swoistymi czarami – to czarownik jest zbędny. Nie musisz go już utrzymywać.

Dokąd nas to prowadzi? Otóż donikąd. Za to bardzo nas to sprowadza. W czas zamierzchłych, mniejszych bądź większych prymitywizmów.

To nie jest książka dla wielu. Jak pisał Nietzsche „nie jestem językiem dla ich uszu”. Gdybym miał być dla wielu, to wiedziałbym, że nie jestem we właściwym miejscu. Chciałbym żyć w świecie, w którym odważna, nowa, przekraczająca schematy myśl, jest w stanie być zrozumiana przez większość. Ale to nie jest ten świat i pierwsze co należało zrobić to zrozumieć to. I nie bać się tego mówić. Drugim krokiem jest zmiana mikroskali, aby ilość mikroskali miała wpływ na makroskalę. To rola moja i mojego czytelnika. Inność drażni jednakowość, a inność dla zakorzenionych systemów społecznych, czy religii jest wręcz wroga. Ale nie należy bać się być wrogim, gdyż jeśli poprawnie zdefiniujemy dobro i zło, to zrozumiemy w jakiej roli występujemy. I wówczas nonkonformizm jest nieunikniony. Nie wstydźcie się tego słowa. Bądźcie nonkonformistami i burzycielami. Bo świat jaki znamy – i w którym żyjemy – musi być zburzony, a wiedza o tym winna przychodzić nam łatwo. Chyba, że chcemy wypełnić kolejne dzieje, kolejnymi oceanami krwi i strachu innych. Jesteśmy irracjonalną poczwarą, z której winno wyrosnąć wreszcie nowe stworzenie. Aby wyzdrowieć, musimy najpierw przyznać się, że jesteśmy chorzy, a nie okłamywać siebie i innych, że wszystko jest w porządku. Że jesteśmy koronnym celem kreacji. Albo darwinowskim szczytem ewolucji. Jesteśmy zaledwie początkiem i to niedorozwiniętym. Nie powinniśmy mówić o rajskiej nagrodzie po naszym końcu, lecz o trudzie podróży w jaką musimy wyruszyć, aby stać się godnym życia tutaj, a nie godnym obiecanego raju.

Religia wydaje się archaizmem. Zwłaszcza w dobie pisania tej książki, czyli latem 2022 roku. To uczucie jest słuszne. Religia zaiste wydaje się archaizmem, bo już z pewnością powinna nim być. Ale nie jest. Czego dowodzi ta książka, która w obszernej ilości tekstu odnosi się do realiów dzisiejszego świata. I to jest przerażające.

To będzie książka odważna w tezie. Wszyscy skądś wyszliśmy. Byliśmy podobnie uwarunkowani kulturowo, ale przecież wielu z nas odrzuciło to, czym to warunkowanie nas obarczyło. Piszę z perspektywy człowieka, który zrodził się jak każdy z nas i – w naszej cywilizacji – obarczony tymi samymi problemami. Miałem być wykonawcą systemu i woli obcych mi ludzi, jako woli moich rodziców. Nie trwało to długo, gdy zorientowałem się, że z tym światem jest wiele nie tak.

Wierzący mawiali „gdybym kroczył ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną”. Pomyślałem już jako nastolatek – a dlaczego nie wykształcić w sobie odwagi. Zła się nie ulęknę, bo jestem odważny. Nie potrzebuję do tego żadnego boga. Posłuszeństwo więc zamieniłem na odwagę. Dlatego preferowałem mitologię zamiast monoteizmu. Monoteizm oferował przyszłość w raju dla posłusznych. Mitologia, jak choćby Nordycka oferowała wejście do Walhalli odważnym. Posłuszny, kontra odważny. Wybór był oczywisty. Tym bardziej, że moje dzieciństwo wymuszało na mnie odwagę, kosztem posłuszeństwa. Zacząłem dostrzegać te niuanse, których się żąda ode mnie za nagrodę. Wszedłem w to i nauczyłem się żyć w ciemnej dolinie. Zaglądać w twarz wszystkiemu co śpi, nie po to, aby je napaść i skrzywdzić, lecz aby poznać. Po czasie zostałem tam. I gdy teraz słyszę, że ktoś krocząc ciemną doliną nie lęka się zła, bo bóg jest z nim, mawiam tylko – ja mieszkam w ciemnej dolinie. A zło do tej doliny wnosisz ty.

Kiedy wykroczyłem poza schematy, odrzuciłem kolejne. Zauważyłem, że nie są mi potrzebne żadne nagrody. Ani kij, ani marchewka. Znalazłem się tutaj i tu zamieszkałem. I zrozumiałem, że moje czyny mają realny wpływ na otaczający mnie świat. Zacząłem stawać w obronie bezbronnych. Dostrzegać potrzebujących pomocy. Miałem moc wyciągania z tak zwanego „piekła”. Co zaskakujące, bo powszechne systemy religijne chciały głównie do piekła wtrącać. Skazywać na wieczne cierpienie. A ocalenie przed nim oferowały jedynie za posłuszeństwo, zamiast za dobro. Za posłuszeństwo również skazywały, to znaczy za jego brak. Przyjrzałem się więc temu wnikliwiej. I im bardziej się temu przyglądałem, tym bardziej oddalałem się od ludzkiej kreatury, która w większości czerpie z systemów religijnych. Co zaskakujące, nie musiałem swojej odrębności kompensować żadnym systemem. Nie trzeba nic w zamian. To tak jakbyśmy pytali co w zamian za raka, z którego się wyleczymy. Otóż nic. Jesteś zdrowy. Po prostu żyj.

To będzie podróż, która w wielu miejscach zaskoczy czytelnika. Wielu zareaguje na to oburzeniem, wycofaniem. I stanie się to tylko dlatego, że myśl ta wyprzedzi dzisiejszy świat. Większość z czytelników też potrafiłaby to zrobić. Ale musieliby pozbyć się pewnego aspektu, nad którym się nie zastanawiają. Zwyczajnej bezmyślności. Bezmyślności, gdyż nad większością rzeczy, które robimy niemal w ogóle się nie zastanawiamy.

Żyjemy w epoce Internetu. Możemy obserwować na serwisach społecznościowych miliardy zdjęć. Cywilizowani, ładnie uczesani ludzie. Często zdjęcia z książką czy tuląc czule dziecko. Ależ piękny gatunek. Czego może nam brakować? Jesteśmy inteligentni, uduchowieni i humanitarni. Przewijasz fotografie dalej. Pojawia się zdjęcie, czyli coś czym właściciel profilu się chwali. Oto pozuje trzymając w dłoniach rybę. Żywe stworzenie wyciągnięte z wody. Masa polubieni. Mnóstwo bezmyślnych komentarzy. Ty też bezmyślnie „lajkujesz”. Przewijasz dalej i dalej. I dalej. Czy komukolwiek przemknęło przez myśl, że to po prostu przemoc? Czy ktokolwiek pomyślał, że trzymanie ryby na rękach jest duszeniem? Że analogicznym zdjęciem do tego czynu winno być to, na którym ktoś trzyma człowieka pod wodą? Czyli topienie? W obu przypadkach to duszenie. To przemoc. Ilu tak na to patrzy? Nawet jeśli jesteście ateistami, profesorami czy intelektualistami? Ilu jest w stanie uczciwie definiować moralność? Tym bardziej w aspektach, które są naszą rozrywką.

Część robi teraz dziwną minę. Inna część zastanawia się, co za bzdury. Większość jest urażona, bo przecież sami mają takie zdjęcia, a i czasem chodzą na ryby. Nagle traktujesz tę książkę jako niewłaściwą dla siebie. Czułeś, że jej potrzebujesz, bo autor aktywnie propaguje ateizm. Byłeś gotów odrzucić warunkowanie kulturowe i utwierdzić swój ateizm. Ale gdy okazało się, że autor wyszedł daleko poza ateizm, bo odrzucił warunkowanie kulturowe na wielu pułapach – nie tylko religijnym – to się oburzyłeś. Zareagowałeś dokładnie tak samo jak wierzący reaguje na ateizm. Tak samo mięsożerca reaguje na weganizm. I tak samo bezmyślnie zadający przemoc, reaguje na zdefiniowanie jego czynów jako przemoc właśnie. Nie odbieraj tego personalnie. Robisz to, bo robimy niemal wszystko bezmyślnie, powielając bezmyślne społeczne zachowania. Jeżeli to zrozumiesz, możesz to rozważyć i się zmienić. Oczywiście wówczas, gdy uznajesz, że chcesz być po prostu dobry. Jeśli nie jesteś gotów to odrzucisz tę książkę. Zaledwie wyruszyłeś w podróż po człowieczeństwie. Chciałeś odrzucić największe jarzmo światopoglądowe jakim jest religia. Ale to nie jest jedyne jarzmo. Zresztą sama religia na tyle zasymilowana jest z naszą cywilizacją, że nawet jeśli określisz się ateistą to i tak twój światopogląd będzie wynikiem kulturowego warunkowania, którego fundamentem jest religia. I to dzieje się na każdej długości i szerokości świata. Naszą cywilizację łacińską stworzyło chrześcijaństwo. I bez zmiany całości, niczego nie zmienimy. Odrzucenie teizmu nie czyni człowieka dobrym, nawet jeśli uznaje on siebie za współczesnego i wyższego.

Ta książka ukaże wstydliwą prawdę o nas. I nie chodzi w niej o ateizm. Chodzi tylko o to abyśmy zdefiniowali swoje dolegliwości i chcieli być naprawdę dobrzy, a nie tylko mówić o tym. Dobro nam nie zaszkodzi. A zło zaszkodzi nie tylko nam, ale i wszystkim. Jest to książka filozoficzna o naszym światopoglądzie, który nie działa. To przecież widać. Ukażę jak zagmatwani jesteśmy moralnie i w jakie „własnoręczne” pułapki wpadamy, a później nie chcemy się z nich wydostać. I owszem, to książka obrazoburcza w pełnym spektrum. Od naszej porannej myśli, do wielkiej religijnej idei. Będą w niej herosi. Jasne, że będą. Przecież ta fantazja – niemal perwersyjna – o wyniesieniu nas samych w kierunku nadprzyrodzonych istot, jest nieustającym marzeniem. Pragnieniem wynikającym z naszej niemocy. Znajdzie się zatem w tej książce i Kapitan Ameryka jak i Jezus Chrystus. Szatan, bóg, lokalny czarodziej jak i my sami jako gatunek. Więc masa potworów.

Książka traktuje o ludzkości więc mówi ogólnikowo. Jeśli jakiś czytelnik poczuje się obrażony w wyniku jej treści, to nie jest to winą książki, tylko miejsca mentalnego w którym ten czytelnik jest. I tym bardziej jest to książka dla niego. Ale jest też i dla tych, których ta książka nie obrazi. Tym ona da perspektywę, wiedzę i przede wszystkim wskaże – czy potwierdzi – kierunek. A kierunek jest prosty, co bardzo kamuflują nam przeróżne systemy, czy to religijne, pseudofilozoficzne czy polityczne.

Ale dość już o tym. Pora wyruszyć w podróż po własnej psychice i przez człowieczeństwo. To będzie trudna podróż, ale obiecuję, że kończąc ją, nie będziesz chciał/a być tą samą osobą. Chyba, że jesteś głupcem i ignorantem. Wtedy ja nie pomogę. Wtedy pomóc może tylko bóg. Ale to wówczas, gdy tu umrzesz. Ja zajmuję się kreowaniem rzeczywistości, a nie urojeniami i obietnicą.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji