Jesienne niebo - Denise Hunter - ebook

Jesienne niebo ebook

Denise Hunter

4,3

Opis

Łatwiej stawić czoła przeszłości, jeśli nie trzeba tego robić samemu.

Pensjonat Bluebell przynosi zyski, więc rodzeństwo Bennettów uznaje, że najwyższy czas go sprzedać i zamknąć ten rozdział życia. Jedynie Grace planuje zostać w miasteczku nad jeziorem w Karolinie Północnej. Ma nadzieję, że rozwój własnej wypożyczalni sprzętu sportowego uchroni ją przed samotnością po wyjeździe rodzeństwa i wzmocni jej poczucie wartości.

Wyatt Jennings jest agentem Secret Service, ale w wyniku postrzału, który przywołał mroczne wspomnienia, stał się czasowo niezdolny do pełnienia obowiązków. Zostaje wysłany na przymusowy urlop i wyjeżdża do Bluebell, by przepracować wydarzenie, które czternaście lat temu odmieniło jego życie.

Tam poznaje Grace, która oprowadza go po górach Pasma Błękitnego. Kobieta imponuje mu siłą i poczuciem humoru, jednak oboje noszą w sobie ból, o którym nie chcą mówić. Kiedy ich tajemnice z przeszłości wyjdą na jaw, świeżo nawiązana relacja zostanie wystawiona na poważną próbę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (48 ocen)
24
16
7
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marita1888

Nie oderwiesz się od lektury

świetna :)
10
2323aga

Dobrze spędzony czas

polecam całą serię
10
Bogusiar80

Nie oderwiesz się od lektury

Dzień dobry #książkoholicy w ostatni dzień białych Świąt ❤️ Tyle lat opłacało się czekać na ten świąteczny cud ❄️❄️❄️ Denise Hunter "Jesienne niebo " to trzeci tom z serii Pensjonat Bluebell. Książkę przeczytałam w ramach #booktour u @tea.books.lover . Moje kolejne i znowu udane spotkanie z rodzeństwem Bennett. Pensjonat zostaje wystawiony na sprzedaż. Levi przygotowuje się do ślubu i wyjazdu do Los Angeles . Molly i Adam pragną wyjechać do Włoch. Grace chce kupić domek na miejscu , by prowadzić w nim swoją wypożyczalnię sprzętu. W tym tomie poznajemy właśnie jej historię. Czy wszystkie marzenia rodzeństwa spełnią się , czy może coś jest w stanie sprawić ,że ich plany zmienią swój obrót? W pensjonacie rodzeństwa pojawia się wysłany na przymusowy urlop agent Wyatt Jennings . Mężczyzna pragnie znaleźć miejsce w którym zginęła jego matka. Grace zostaje przewodniczką , która jemu pomaga . Wspólne poszukiwania zbliżają parę do siebie. Jednak kiedy znajdą to miejsce i zacznie docierać do...
11
thaurantiel123

Nie oderwiesz się od lektury

Przyszedł czas pożegnać się z bohaterami trylogii Pensjonat Bluebell. Z jednej strony trochę mi smutno, że ta cudowna seria już się kończy, ale z drugiej strony autorka postarała się, żeby było to piękne i w pełni satysfakcjonujące zakończenie. Akcja powieści rozpoczyna się dwa lata po wydarzeniach opisanych w “Kropli błękitu”. Rodzeństwo Bennettów spełniło marzenie swoich nieżyjących rodziców i przekształciło rodzinny dom w dobrze prosperujący pensjonat, ale nadszedł czas, aby go sprzedać i pomyśleć o własnych marzeniach. Z całej trójki tylko Grace planuje zostać w Bluebell i rozkręcić swoją wypożyczalnię sprzętu sportowego. Dziewczyna twardo stąpa po ziemi i nie w głowie jej romanse - do czasu aż w pensjonacie pojawia się Wyatt, agent Secret Service na przymusowym urlopie. Mężczyznę wiążą z Bluebell tragiczne wspomnienia, którym wreszcie jest gotów stawić czoła - ale do tego potrzebuje pomocy Grace. Jak nietrudno się domyślić, tym razem główną bohaterką jest najmłodsza z rodzeńst...
11
kasia_pl74

Dobrze spędzony czas

Może bez fajerwerków, ale kolejna ciepła opowieść tej autorki.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:
Au­tumn Skies (Blu­ebell Inn Ro­mance #3)
Au­tor:
De­nise Hun­ter
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego: 
Jo­anna Ole­jar­czyk
Re­dak­cja:
Na­ta­lia Chro­bak-Le­cho­szest
Bry­gida No­wak
Ko­rekta:
Do­mi­nika Wilk
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Ali­cja Ma­linka
ISBN 978-83-66977-136
© 2020 by De­nise Hun­ter by Tho­mas Nel­son, Har­per­Col­lins Chri­stian Pu­bli­shing Inc.
© 2021 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2021, wy­da­nie I
Zdję­cia na okładce: Mag­da­lena Wa­si­czek / Tre­vil­lion Ima­ges,
Tim Hill / Pi­xa­bay.com
Wek­tory: dgim-stu­dio / Fre­epik.com, fre­epik / Fre­epik.com
Druk: Abe­dik SA
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco book cream 2.0 70g
do­star­czo­nym przez An­ta­lis Po­land Sp. z o. o. 
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana,
prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej,
elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

BIURO TE­RE­NOWE SE­CRET SE­RVICE

CHAR­LOTTE, KA­RO­LINA PÓŁ­NOCNA

Czy­ta­nie lu­dzi było czę­ścią pracy Wy­atta Jen­ningsa, a wy­raz twa­rzy jego szefa ra­czej nie za­po­wia­dał do­brych wia­do­mo­ści. Wy­att zmu­sił się, by sie­dzieć spo­koj­nie, gdy agent do­wo­dzący opadł swym spo­rym cię­ża­rem ciała na krze­sło za sfa­ty­go­wa­nym biur­kiem.

Był po czter­dzie­stce, a jego apa­ry­cja agenta spe­cjal­nego i bar­czy­sta po­stura pa­so­wały do rze­czo­wego, po­waż­nego uspo­so­bie­nia. Wy­att czuł się przy nim nie­by­wale onie­śmie­lony. Ja­rze­niówki od­bi­jały się od jego ły­siny i jesz­cze bar­dziej wy­ostrzały pra­wie czarne oczy. Po­prze­kła­dał ja­kieś pa­piery, za­ci­ska­jąc usta w pro­stą li­nię. Czy pod tą lo­do­watą fa­sadą kryła się ja­kaś ła­god­ność?

– Co się z tobą dzieje, Jen­nings? – chro­pawy głos Burke’a za­dud­nił w nie­wiel­kim po­miesz­cze­niu. Skrzy­żo­wał umięś­nione przed­ra­miona i oparł je o blat. – Mów.

Co się działo? Mnó­stwo rze­czy, je­śli miał być szczery. Ale wy­da­wało mu się, że od­wa­lił ka­wał do­brej ro­boty, ukry­wa­jąc swoje pro­blemy przed so­ko­lim wzro­kiem prze­ło­żo­nego.

Od­chrząk­nął.

– Obe­rwa­łem kulkę, bro­niąc se­na­tora Edwardsa, sir.

– Bred­nie. Nie ze mną te nu­mery. Od czte­rech lat je­stem twoim sze­fem i ni­gdy nie mia­łem z tobą pro­ble­mów. Pierw­szy zgła­sza­łeś się na ochot­nika do każ­dego za­da­nia. Pra­co­wa­łeś nie­zmor­do­wa­nie, jak ja­kiś ro­bot, bez słowa skargi. A te­raz to.

– Co ta­kiego, sir? – Wy­att pa­trzył na niego, mimo że serce wa­liło mu o że­bra.

– Nie je­stem ślepy, Jen­nings. Przez ostat­nie kilka ty­go­dni opu­ści­łeś się w pracy. Od czasu wy­padku. Je­steś roz­ko­ja­rzony, masz krótki lont przy współ­pra­cow­ni­kach, od­pły­wasz my­ślami pod­czas wy­ko­ny­wa­nia za­dań. – Szef przy­gwoź­dził go spoj­rze­niem. – A wczo­raj za­sta­łem cię śpią­cego przy biurku.

Wy­att z tru­dem za­cho­wał ka­mienną twarz. To nie była na­wet po­łowa tego, co działo się w jego wnę­trzu. Za­wsze był eks­per­tem w ra­dze­niu so­bie z emo­cjami, ale nie­po­kój i roz­draż­nie­nie, które na­ra­stały w nim od czasu strze­la­niny, za­częły żyć wła­snym ży­ciem.

– Prze­pra­szam, sir. To się wię­cej nie po­wtó­rzy.

– Masz ra­cję, nie po­wtó­rzy się. Ostat­nie za­da­nie dało ci tro­chę w kość. Wi­dzia­łem już po­dobne rze­czy.

– Zo­sta­łem po­strze­lony, sir. – Nie wie­dział, co jesz­cze po­wie­dzieć. Zro­biłby to jesz­cze raz, rzu­ciłby się na li­nię strzału, żeby ura­to­wać czło­wieka, któ­remu miał za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo. To była jego praca, jego po­wo­ła­nie, i był w tym do­bry.

– Po­wierz­chowna rana. To nie ona tak mnie mar­twi. Po­trze­bu­jesz tro­chę czasu, żeby ze­brać się do kupy. Mam na my­śli urlop.

Przed oczami Wy­atta za­tań­czyły białe plamki z braku snu i de­spe­ra­cji.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, sir, nie po­trze­buję urlopu. Mam wzo­rowe akta w służ­bie Se­cret Se­rvice.

– Do­kład­nie. I niech tak zo­sta­nie.

– Nic mi nie bę­dzie. Po­trze­buję tylko po­rząd­nie się wy­spać.

– Nie wąt­pię. Py­ta­nie tylko, czemu ci się to nie udaje? Wiem, że aspi­ru­jesz do cze­goś więk­szego, i chciał­bym zo­ba­czyć, jak to osią­gasz.

To prawda, że sta­rał się o po­sadę w służ­bie ochrony pre­zy­denta, ale urlop nie przy­bli­żyłby go do tego celu. Wy­att otwo­rzył usta, sta­ra­jąc się zna­leźć ja­kieś wy­tłu­ma­cze­nie dla swo­jego za­cho­wa­nia w ostat­nim cza­sie. Ja­kąś wy­mówkę, dzięki któ­rej Burke cof­nąłby swoją de­cy­zję.

– Zo­sta­wiam cię z tym, Jen­nings. Po tym, jak wy­ko­na­łeś za­da­nie z Edward­sem, ci na gó­rze mają na cie­bie oko. – Spoj­rzał na niego wy­mow­nie. – Nie­długo awan­su­jesz.

Wy­att wy­pro­sto­wał się na krze­śle.

– Do służby ochrony pre­zy­denta, sir?

Burke kiw­nął zde­cy­do­wa­nie głową.

– Nie chcesz tego schrza­nić.

– Nie, sir.

– Cztery ty­go­dnie – rzekł sta­now­czo szef.

– Cztery ty­go­dnie, sir!

– Na po­czą­tek. Po­tem oce­nimy. Zro­bimy te­sty psy­cho­lo­giczne. – Burke pa­trzył na niego tym swoim wzro­kiem, dzięki któ­remu zy­skał ksywkę, któ­rej nikt przy nim nie uży­wał. – Su­ge­ruję, że­byś mą­drze wy­ko­rzy­stał ten czas. Przy­da­łaby ci się te­ra­pia. Mamy od tego od­po­wied­nich lu­dzi. – Prze­wer­to­wał ja­kieś pa­piery i od­su­nął się od biurka. – Do wy­ko­na­nia na­tych­miast, Jen­nings.

Wy­att miał jesz­cze tyle do po­wie­dze­nia, ale szko­le­nia w aka­de­mii na­uczyły go, że nie ma sensu dys­ku­to­wać. Czy mu się to po­do­bało, czy nie, do­stał czte­ro­ty­go­dniowy urlop. A na­wet po tym cza­sie nie bę­dzie miał gwa­ran­cji, że przyjmą go z po­wro­tem do pracy. Te­sty psy­cho­lo­giczne. Na samą myśl po­czuł żółć w prze­łyku. Cho­ciaż po nich na­resz­cie zo­sta­nie po­wo­łany i zdo­bę­dzie to, na co tak długo pra­co­wał.

Wy­att nie miał po­ję­cia, do­kąd na ten czas po­je­dzie ani co bę­dzie ro­bił. Szko­lił się do służby w Se­cret Se­rvice, od­kąd za­czął stu­dio­wać są­dow­nic­two karne na Uni­wer­sy­te­cie Nor­the­astern, a na­wet wcze­śniej – od czasu szkoły śred­niej Har­grave Mi­li­tary Aca­demy. Nie pa­mię­tał na­wet, kim był Wy­att Jen­nings poza Se­cret Se­rvice.

Wkrótce miał się tego do­wie­dzieć.

– Mo­żesz już iść, Jen­nings. – Burke zmarsz­czył brwi.

Wy­att znowu od­pły­nął my­ślami. Z ocią­ga­niem pod­niósł się z krze­sła i po­wie­dział je­dyne, co mógł:

– Tak jest, sir.

Zna­joma droga wiła się po gó­rach Pa­sma Błę­kit­nego i wzdłuż li­nii brze­go­wej je­ziora Blu­ebell. Słońce od­bi­jało się od ta­fli wody, aż Wy­att mu­siał zmru­żyć oczy, mimo że miał oku­lary prze­ciw­sło­neczne.

Po­trze­bo­wał za­le­d­wie dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin, by zdać so­bie sprawę, że naj­le­piej bę­dzie po­trak­to­wać swój pro­blem jak ze­wnętrzne za­gro­że­nie. Se­cret Se­rvice było dla niego ca­łym świa­tem, wszyst­kim, czego pra­gnął, więc mu­siał jak naj­szyb­ciej wziąć się w garść. Po­mo­głoby mu w tym kilka prze­spa­nych nocy, ale kosz­mary nie od­pusz­czały.

Po­nie­waż nie miał w zwy­czaju uze­wnętrz­niać się przed nie­zna­jo­mymi, spa­ko­wał torbę, wsiadł do swo­jego audi i wy­ru­szył do miej­sca, w któ­rym za­częły się jego pro­blemy. Chyba po­wi­nien był za­re­zer­wo­wać ho­tel – o ile w tej oko­licy w ogóle było coś ta­kiego – ale był już wrze­sień, se­zon tu­ry­styczny się skoń­czył, więc po­wi­nien gdzieś zna­leźć noc­leg.

Droga skrę­ciła w lewo i mi­nął znak parku sta­no­wego, który na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych usta­no­wił jego oj­ciec. Za­nim Wy­att zra­ził się do tego miej­sca, czę­sto wę­dro­wał i bi­wa­ko­wał w tych gę­stych igla­stych la­sach, peł­nych noc­nych od­gło­sów. Miał wiele wspa­nia­łych wspo­mnień. Blu­ebell za­wsze było dla niego do­mem i czuł się tu le­piej niż w Ra­le­igh.

Po kilku ko­lej­nych za­krę­tach opu­ścił gó­rzy­sty te­ren i wje­chał do mia­sta. Nie­wiele się tu zmie­niło. Ktoś otwo­rzył ka­wiar­nię w daw­nej re­mi­zie i po­wstało kilka no­wych skle­pów. Pa­mię­tał, jak cho­dził tymi uli­cami, bie­gał po lody do baru mlecz­nego, ło­wił z tatą ryby na molo w parku Paw­leya. Nie przy­po­mi­nał so­bie rów­nych rzę­dów drzew ro­sną­cych przy dro­dze ani ich ko­lo­ro­wych li­ści, ale ostat­nio spę­dził tu wa­ka­cje, gdy miał dwa­na­ście lat.

Na samą myśl o tam­tym le­cie jego od­dech zro­bił się szyb­szy i płyt­szy. Wy­att wy­tarł dłoń w dżinsy. Z przy­zwy­cza­je­nia od­su­nął od sie­bie to wspo­mnie­nie. Bę­dzie mu­siał prze­stać to ro­bić. Od czasu strze­la­niny to już nie dzia­łało. Wszystko, co wy­pie­rał w ciągu dnia, wy­pły­wało na po­wierzch­nię w chwili, gdy za­sy­piał i sta­wał się cał­kiem bez­bronny.

Za­bu­czał mu te­le­fon. To Ethan. Wy­att ode­brał przez Blue­to­oth.

– Cześć, stary, co tam?

– Wy­je­cha­łeś z Char­lotte? Je­steś na urlo­pie? Co się stało?

– Wierz mi, to nie była moja de­cy­zja. Burke we­zwał mnie wczo­raj do swo­jego ga­bi­netu.

– I mu­szę się o tym do­wia­dy­wać od Drew­sky’ego?

Ethan był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem Wy­atta od czasu dwu­dzie­sto­ośmio­ty­go­dnio­wego in­ten­syw­nego szko­le­nia. Ta­kie wspólne do­świad­cze­nie z pie­kła ro­dem mu­siało skoń­czyć się przy­jaź­nią na całe ży­cie.

– Sorry, mo­głem za­dzwo­nić. – Wy­att je­chał przez mia­sto. O mało nie wspo­mniał o awan­sie, ale ugryzł się w ję­zyk. – Jak ci po­szło ostat­nie za­da­nie? – Ethan zo­stał tym­cza­sowo przy­dzie­lony do ochrony pa­pieża pod­czas wi­zyty w USA.

– Bez przy­gód. Trzy­masz się? Nie chcę cię mar­twić, ale po biu­rze krążą plotki, że tra­cisz ro­zum.

– Mam tylko tro­chę pro­ble­mów ze snem, to wszystko. Po pro­stu po­trze­buję prze­ła­mać ru­tynę. Wy­lu­zuj. Roz­pra­wię się z tym i wrócę, za­nim się obej­rzysz.

Ethan wie­dział, że le­piej nie pro­po­no­wać mu środ­ków na­sen­nych. Męż­czyźni, któ­rych szko­lono do stanu cią­głej go­to­wo­ści, nie bra­liby cze­goś, przez co ro­bi­liby się bez­bronni. Przy­naj­mniej nie Wy­att.

– Gdzie wy­je­cha­łeś?

– Nie­da­leko, do Blu­ebell. To ta­kie małe mia­steczko nad je­zio­rem w gó­rach Pa­sma Błę­kit­nego.

– Brzmi uro­kli­wie.

– W dzie­ciń­stwie spę­dza­łem tu wa­ka­cje z ro­dzi­cami.

– Aha. Czy tata gu­ber­na­tor na­dal tam jeź­dzi?

– Już nie. Cały rok spę­dza w Ra­le­igh.

Obaj zra­zili się do Blu­ebell po trau­mie tam­tego lata.

– Może wła­śnie tego ci po­trzeba, odro­biny wy­tchnie­nia. Wróć wy­po­częty. Od dawna za ciężko ha­ro­wa­łeś. A tamta strze­la­nina…

– Do tego nas szkolą.

– Ja­sne, ale nie­wielu agen­tów ob­rywa kulkę. Spi­sa­łeś się, Jen­nings.

– Dzięki. – Za­krę­cił le­wym bar­kiem. Ból był do­kucz­liwy, ale nie­groźny.

Do­je­chał już pra­wie na drugi ko­niec mia­sta, kiedy jego oczom uka­zał się dom, który kie­dyś był let­nią re­zy­den­cją jego ro­dziny. Był tak wielki i biały, jak za­pa­mię­tał, z sze­roką we­randą i schlud­nie utrzy­ma­nym traw­ni­kiem.

Do­strzegł tylko jedną róż­nicę: znak z na­pi­sem: „Pen­sjo­nat Blu­ebell”. Wy­att przez kilka se­kund pa­trzył na te słowa, po czym za­par­ko­wał na jed­nym z uko­śnych miejsc przed bu­dyn­kiem.

– Słu­chaj, Ethan, mu­szę już koń­czyć. Za­dzwo­nię za kilka dni.

Roz­łą­czył się, nie­zdolny ode­rwać oczu od zna­jo­mego wi­doku. Wy­glą­dało na to, że uda mu się zo­ba­czyć wnę­trze daw­nej let­niej re­zy­den­cji. Ale czy na­prawdę chciał sta­wiać czoła wspo­mnie­niom, które ten dom mógł w nim obu­dzić?

ROZDZIAŁ DRUGI

Czy to spo­tka­nie kie­dyś się skoń­czy? Grace Ben­nett stłu­miła ziew­nię­cie, gdy jej brat Levi przy­nu­dzał o fi­nan­sach pen­sjo­natu. Na­gle za­bu­czał te­le­fon sie­dzą­cej obok Molly. Sio­stra scho­wała ko­smyk ciem­nych wło­sów za ucho i zer­k­nęła na ekran. To pew­nie jej mąż, Adam. Po­brali się w czerwcu, wpro­wa­dzili do jego pięk­nego domu nad je­zio­rem i byli prak­tycz­nie nie­roz­łączni.

Ro­dzeń­stwo ze­brało się w bi­blio­tece pen­sjo­natu jak za­zwy­czaj na spo­tka­nie pod ty­tu­łem „Śmierć przez liczby”. Ostat­nimi czasy nie mar­twili się już tak bar­dzo o pie­nią­dze, ale Grace nie prze­pa­dała za ar­ku­szami kal­ku­la­cyj­nymi. Po­słusz­nie pod­po­rząd­ko­wy­wała się więc bratu, który ro­bił swoje.

– I to by było na tyle. – Levi spoj­rzał na sio­stry swo­imi nie­bie­skimi oczami. – A te­raz zejdź­cie na chwilę z ob­ło­ków na zie­mię, bo mu­simy omó­wić przy­szłość pen­sjo­natu.

Otwo­rzyli to miej­sce cztery lata temu po na­głej śmierci ro­dzi­ców, któ­rzy za­pra­gnęli, by na eme­ry­tu­rze prze­kształ­cić swój za­byt­kowy dom w pen­sjo­nat. Ro­dzeń­stwo po­łą­czyło siły, aby speł­nić to ma­rze­nie. W tam­tym cza­sie Grace za­czy­nała trze­cią klasę li­ceum, Molly koń­czyła stu­dia ho­te­lar­skie, a Levi zgod­nie ze zdo­by­tym wy­kształ­ce­niem pra­co­wał w fir­mie bu­dow­la­nej w De­nver. Śmierć ro­dzi­ców wszystko zmie­niła.

– Co masz na my­śli? – spy­tała Molly.

– Cho­dzi mi o to, że już czas wy­sta­wić go na sprze­daż.

Taki był plan od sa­mego po­czątku. Po za­strzyku go­tówki, który otrzy­mali dwa lata temu, pro­wa­dze­nie pen­sjo­natu stało się ła­twiej­sze. Mieli te­raz re­stau­ra­cję z peł­nym menu – ku wiel­kiemu za­do­wo­le­niu Molly – i za­trud­nili do po­mocy kilka osób na część etatu.

Molly od­chrząk­nęła.

– My­ślisz, że jest na tyle ren­towny, że bę­dzie atrak­cyjny dla po­ten­cjal­nych kup­ców?

– Tak są­dzę. – Levi za­czął oma­wiać fi­nanse, ale prze­rwał, kiedy zdał so­bie sprawę, że znowu traci uwagę sióstr. – Te­raz jest na­prawdę do­bry mo­ment. Co my­śli­cie?

Grace uśmiech­nęła się zło­śli­wie.

– Ktoś tę­skni za swoją go­łą­beczką.

Na­rze­czoną Le­viego była po­pu­larna ak­torka Mia Emer­son – Grace na­dal nie miała po­ję­cia, jak mu się to udało – z którą był zwią­zany od dwóch lat.

– Do­sko­nale to ro­zu­miem – po­wie­działa Molly. – I my­ślę, że wy­sta­wie­nie te­raz pen­sjo­natu na sprze­daż ma sens.

– A co z moją firmą? – Rok temu, w wieku dwu­dzie­stu lat, Grace otwo­rzyła wła­sny biz­nes pod szyl­dem Blue Ridge Out­fit­ters. Pro­wa­dziła go w pen­sjo­na­cie, a sprzęt trzy­mała w szo­pie za do­mem.

Levi roz­ło­żył ręce.

– Od po­czątku wie­dzia­łaś, że kie­dyś bę­dziesz mu­siała się prze­nieść.

– Ale jesz­cze nie stać mnie na czynsz. Cią­gle bu­duję ka­pi­tał. – Poza tym wy­po­ży­cza­niem sprzętu zaj­mo­wał się ten, kto aku­rat sie­dział w re­cep­cji. We wła­snym lo­kalu mu­sia­łaby za­trud­nić do­dat­kową ob­sługę.

– Pen­sjo­nat sprzeda się pew­nie do­piero na wio­snę przy­szłego roku, a może na­wet la­tem. I wszy­scy do­brze na tym wyj­dziemy.

– Ra­cja.

Dzia­łal­ność Grace co prawda przy­no­siła już zy­ski, ale to dla­tego, że miała nie­malże ze­rowe koszty stałe. Za­ro­bione pie­nią­dze wy­da­wała na za­kup sprzętu: ka­ja­ków, na­mio­tów, sprzętu wspi­nacz­ko­wego, pad­dle­bo­ar­dów i ro­we­rów. Nie były ta­nie, ale wpływy ze sprze­daży pen­sjo­natu sta­no­wi­łyby po­rządną po­duszkę fi­nan­sową.

– Je­śli obie się zga­dza­cie – rzekł Levi – to po­pro­szę Pa­melę Ble­eker, żeby przy­szła i zro­biła wy­cenę, a po­tem wy­sta­wiła go w ser­wi­sach nie­ru­cho­mo­ści.

Molly zmarsz­czyła brwi.

– Czemu nie mo­żemy sprze­dać go sami i za­osz­czę­dzić na ho­no­ra­rium po­śred­nika?

– To bę­dzie nas kosz­to­wać mnó­stwo czasu i wy­siłku, bo in­te­re­suje nas ry­nek o za­sięgu ogól­no­kra­jo­wym, albo cho­ciaż re­gio­nal­nym – od­parł Levi.

– Grace prze­cież świet­nie so­bie ra­dzi z In­ter­ne­tem, a ja zajmę się opro­wa­dza­niem klien­tów. – Molly za­mru­gała te­atral­nie. – Po­dobno mam nie­sa­mo­wite umie­jęt­no­ści spo­łeczne.

Levi wy­wró­cił oczami.

– Bę­dzie­cie tylko we dwie. Ja mam dość ro­boty przy or­ga­ni­za­cji we­sela.

Ślub miał się od­być w pen­sjo­na­cie za nie­całe trzy ty­go­dnie, a Mia była w trak­cie zdjęć w LA, więc Levi nie miał wy­boru i mu­siał wziąć obo­wiązki or­ga­ni­za­cyjne na sie­bie.

Molly spoj­rzała na Grace.

– Damy radę, co nie, sio­strzyczko?

– Ja­sne. Wcho­dzę w to.

Roz­legł się dzwo­nek przy fron­to­wych drzwiach.

– Odłóżmy to na po­tem. Przej­mij stery. – Levi ski­nął na Grace, wstał i ze­brał pa­piery. – Mam coś do za­ła­twie­nia.

Molly też się pod­nio­sła, zwra­ca­jąc się do sio­stry:

– Będę pie­lić grządki za do­mem, je­śli­byś mnie po­trze­bo­wała, ale spró­buj nie.

Ro­dzeń­stwo wy­szło tyl­nymi drzwiami, a Grace prze­szła przez hol. Nie mieli te­raz wiel­kiego ob­ło­że­nia, bo był śro­dek ty­go­dnia poza se­zo­nem. Wła­ści­wie to za­jęte były tylko trzy po­koje… Na wi­dok męż­czy­zny sto­ją­cego w lobby my­śli na­gle ule­ciały jej z głowy. Cho­ciaż szła ci­cho, on po­pa­trzył na nią, gdy tylko zna­la­zła się w jego polu wi­dze­nia.

Jej uwagę zwró­cił nie tylko jego wy­gląd – cho­ciaż fa­cet był bar­dzo przy­stojny – ale bi­jąca od niego ja­kaś prze­dziwna prze­ni­kli­wość.

– Wi­tam, je­stem Grace, jedna z wła­ści­cie­lek. – Za­drżał jej głos. Wsu­nęła się za ladę, która sta­no­wiła mile wi­dziany bu­for. – W czym mogę po­móc?

– Prze­jeż­dża­łem obok i zo­ba­czy­łem wasz szyld. Szu­kam miej­sca na noc­leg.

Miał ni­ski, przy­jem­nie dud­niący głos. Na oko był po trzy­dzie­stce. Przyj­rzała mu się uważ­niej i zmie­niła zda­nie. Po dwu­dzie­stce, ale pew­ność sie­bie spra­wiała, że wy­glą­dał na star­szego.

– My­ślę, że będę mo­gła po­móc. – Grace otwo­rzyła od­po­wied­nie okno w kom­pu­te­rze.

– Chyba jest tro­chę za wcze­śnie, żeby się za­mel­do­wać?

– Po­koje są już wy­sprzą­tane, więc to nie pro­blem. Jak długo chciałby pan zo­stać?

– Jesz­cze nie wiem. Na kilka dni, może na kilka ty­go­dni, je­śli jest taka moż­li­wość.

Sta­rała się nie dać po so­bie po­znać, jak na nią dzia­łał, ale było to trudne, kiedy mie­rzył ją nie­prze­nik­nio­nym spoj­rze­niem. Na­gle zdała so­bie sprawę, że ma włosy upięte w nie­dbały ku­cyk i twarz świeżo po pe­elingu.

– Mamy wolny po­kój, z wy­jąt­kiem week­endu trze­ciego paź­dzier­nika. Wtedy od­bę­dzie się tu­taj pry­watne we­sele.

– Coś wy­my­ślę, o ile zo­stanę tak długo.

– Do­sko­nale. – Po­dała mu ceny noc­le­gów w ty­go­dniu i w week­endy.

– W po­rządku.

Grace przy­jęła jego kartę i do­ku­ment toż­sa­mo­ści. Wy­att Jen­nings – faj­nie się na­zywa.

Sta­rała się pa­trzeć na ekran, ale jej palce wy­jąt­kowo nie­zdar­nie stu­kały w kla­wia­turę. Serce też wy­ko­ny­wało dzi­waczne po­drygi i czuła się tak nie­zręcz­nie, że pro­siła w my­ślach, by Wy­att Jen­nings ogra­ni­czył swój po­byt do kilku dni.

Stał sztywno kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów od lady, z rę­kami wzdłuż ciała i szarą torbą spor­tową u stóp. Miał na so­bie co­dzienne ubra­nia, jed­nak wy­pra­so­wane i schludne, bez żad­nych za­gnie­ceń. Czarny T-shirt scho­wany w spodnie le­żał na nim jak druga skóra, a krót­kie rę­kawy przy­le­gały do im­po­nu­ją­cych ra­mion. Spod jed­nego z rę­kaw­ków wy­sta­wał ta­tuaż.

Nie gap się tak.

– Co pana tu spro­wa­dza? – spy­tała, żeby za­gaić roz­mowę.

Prze­cze­sał dło­nią krót­kie, pra­wie czarne włosy.

– Chcia­łem tro­chę od­po­cząć.

Cze­kała chwilę, aż roz­wi­nie myśl, ale tego nie zro­bił. Gdyby na jej miej­scu była Molly, pew­nie cią­gnę­łaby go za ję­zyk, aż do­wie­dzia­łaby się, skąd po­cho­dził, czy był żo­naty i jaki miał nu­mer po­lisy ubez­pie­cze­nio­wej. Ale Grace nie była taka jak Molly.

– To fak­tycz­nie wspa­niałe miej­sce na od­po­czy­nek, zwłasz­cza o tej po­rze roku. Po­goda na­dal jest ładna, a na szla­kach i je­zio­rze nie ma już aż tylu tu­ry­stów.

Pi­sała da­lej, my­ląc kla­wi­sze, co chwilę ka­su­jąc i po­pra­wia­jąc błędy. Za­uwa­żyła, że męż­czy­zna ro­zej­rzał się po lobby i za­trzy­mał wzrok na sa­lo­nie. Miała prze­czu­cie, że gdyby go po­pro­siła, by za­mknął oczy i opo­wie­dział jej o szcze­gó­łach tych po­miesz­czeń, zro­biłby to le­piej niż ona.

– Do­brze, pa­nie Jen­nings – po­wie­działa, gdy skoń­czyła. – Wszystko go­towe.

– Pro­szę mó­wić mi po imie­niu. Wy­att.

Kiedy spoj­rzał jej w oczy z pełną uwagą, po­czuła, jak ula­tuje z niej całe po­wie­trze. Jego brą­zowe oczy były głę­boko osa­dzone pod parą bar­dzo mę­skich brwi. Nie marsz­czył ich, ale też się nie uśmie­chał. Za­sta­na­wiała się, jak mógłby wtedy wy­glą­dać. Z uśmie­chem, nie ze zmarsz­czo­nymi brwiami. Wie­działa już, że nie chcia­łaby wi­dzieć go w złym hu­mo­rze.

Prze­su­nęła klucz po la­dzie.

– Do­brze, Wy­att. Je­stem Grace, jedna z wła­ści­cie­lek. Już to chyba mó­wi­łam. – Prze­rwała, ale męż­czy­zna tylko scho­wał klucz do tyl­nej kie­szeni, więc cią­gnęła da­lej. – Po­zwól, że cię opro­wa­dzę, a po­tem po­każę ci po­kój. Mo­żesz zo­sta­wić torbę za ladą, je­śli chcesz.

Nie wy­glą­dał na ko­goś, komu pa­suje ob­chód z prze­wod­ni­kiem – zresztą w ogóle nie wy­glą­dał na typ fa­ceta no­cu­ją­cego w pen­sjo­na­tach – ale mimo wszystko ru­szył za nią przez hol.

– Pen­sjo­nat Blu­ebell wy­bu­do­wano w ty­siąc dzie­więć­set pią­tym roku i był to pierw­szy tego typu obiekt w mie­ście. Li­czył dzie­sięć po­koi. Z po­czątku słu­żył jako po­stój dy­li­żan­sów, a po­tem przez wiele lat mie­ściła się tu­taj poczta, aż w sie­dem­dzie­sią­tym ósmym roku bu­dy­nek sprze­dano i gu­ber­na­tor za­mie­nił go w swoją let­nią re­zy­den­cję. – Już chciała po­wie­dzieć Wy­at­towi, że ma ta­kie samo na­zwi­sko jak gu­ber­na­tor, jed­nak stwier­dziła, że to nic nie­zna­cząca bła­hostka, która pew­nie go na­wet nie za­in­te­re­suje. – Moi ro­dzice ku­pili tę po­sia­dłość, kiedy ja i moje ro­dzeń­stwo by­li­śmy mali, dla­tego mie­li­śmy przy­jem­ność w nim do­ra­stać.

W prze­ci­wień­stwie do Le­viego i Molly nie wspo­mi­nała o śmierci ro­dzi­ców i pra­gnie­niu speł­nie­nia ich ma­rze­nia. Nie chciała wzbu­dzać li­to­ści.

Ściany ko­ry­ta­rza wy­da­wały się na nią na­pie­rać, a po­wie­trze nie­malże wi­bro­wało od obec­no­ści Wy­atta. Z ulgą po­wi­tała otwartą prze­strzeń bi­blio­teki.

– Pro­wa­dzę ten pen­sjo­nat z bra­tem i sio­strą, mam rów­nież wy­po­ży­czal­nię sprzętu tu­ry­stycz­nego, którą zaj­muję się w wol­nym cza­sie.

Po­słał jej prze­cią­głe spoj­rze­nie, które po­czuła aż w pal­cach u stóp. Spu­ściła wzrok na spor­tową torbę, którą niósł ze sobą.

– Ekhm… To oczy­wi­ście jest na­sza bi­blio­teka. Mo­żesz z niej ko­rzy­stać i po­ży­czać książki. Po­zwól, że po­każę ci re­stau­ra­cję.

Po­słała mu uśmiech – nie­odwza­jem­niony – i mi­nęła go, kie­ru­jąc się z po­wro­tem do holu. Owio­nął ją mę­ski za­pach i bez­wied­nie wzięła głę­boki wdech. Wska­zała na tylne drzwi.

– Tam­tędy można wyjść nad je­zioro. Mamy małą łódkę do wy­po­ży­cze­nia i molo z ła­weczką, z któ­rej można ob­ser­wo­wać za­chód słońca. – Nie wy­glą­dał na ko­goś, kto lubi za­chody słońca. – Nie wiem, czy znasz tu­tej­sze atrak­cje przy­rod­ni­cze, ale w lobby znaj­dziesz ulotki, a w re­cep­cji pra­wie za­wsze ktoś jest. Chęt­nie coś do­ra­dzimy, wska­żemy drogę… Co­kol­wiek po­trze­bu­jesz. – Kiedy prze­szli przez lobby, wska­zała na pa­terę ze szklaną po­krywką sto­jącą na la­dzie. – Na­sza ku­charka, panna Della, sły­nie ze swo­ich wy­pie­ków. Każ­dego po­po­łu­dnia znaj­dziesz tu­taj dar­mowe cia­steczka. – Przy­po­mniała so­bie o jego do­sko­na­łej syl­wetce i do­dała: – Oraz świeże owoce.

Prze­szli przez sa­lon i sta­nęła przed drzwiami fran­cu­skimi pro­wa­dzą­cymi do re­stau­ra­cji. Wy­att w mil­cze­niu omiótł po­miesz­cze­nie wzro­kiem. Grace wró­ciła do lobby.

– Śnia­da­nie jest wli­czone w cenę po­koju, ale mamy też menu obia­dowe i ko­la­cyjne, które może się przy­dać. Wiele re­stau­ra­cji w oko­licy jest za­mknię­tych w ty­go­dniu albo w desz­czowe dni lub… no wiesz, jak wła­ści­ciel ma zły hu­mor.

Bar­dzo pro­fe­sjo­nal­nie, Grace. Skrzy­wiła się.

– Chodźmy na górę, po­każę ci po­kój. – Kiedy skrę­ciła na pię­tro, przy­sta­nęła, żeby się upew­nić, że Wy­att na­dal jej to­wa­rzy­szy. – Masz ja­kieś py­ta­nia?

– Jest tu si­łow­nia?

– Nie, lecz mamy umowę z Jim’s Gym. Pod­czas po­bytu u nas mo­żesz z niej ko­rzy­stać. W mie­ście jest też stu­dio tańca.

Uniósł brwi i po­słał jej dłu­gie, spo­kojne spoj­rze­nie.

No do­bra, ta­niec od­pada.

– Na dole jest ulotka ze szcze­gó­łami.

Ru­szyła da­lej po scho­dach, po­tem przez ko­ry­tarz i za­trzy­mała się przed pierw­szymi drzwiami po le­wej, ukry­tymi w nie­wiel­kiej wnęce, pro­wa­dzą­cymi do po­koju nu­mer sie­dem. Wska­zała na drzwi z pro­fe­sjo­nal­nym uśmie­chem.

– To tu­taj.

Prze­śli­znął się obok, nie­malże ocie­ra­jąc się o nią w cia­snej prze­strzeni. Jej uśmiech zbladł i za­bra­kło jej tchu.

– Pro­szę, daj mi znać, je­śli będę mo­gła w czymś po­móc.

Ski­nął głową.

Grace zro­biła w tył zwrot, wal­cząc z dziw­nym im­pul­sem, który ka­zał jak naj­prę­dzej się od­da­lić.

ROZDZIAŁ TRZECI

Grace po­chy­liła się nad kla­wia­turą lap­topa. Miała przed sobą dwa za­da­nia… A wła­ści­wie trzy. Po pierw­sze, mu­siała zna­leźć miej­sce na pro­wa­dze­nie swo­jej dzia­łal­no­ści, naj­le­piej w cen­trum Blu­ebell i w przy­stęp­nej ce­nie. Po dru­gie, mu­siała po­znać ser­wisy, w któ­rych mo­głaby wy­sta­wić ogło­sze­nia o sprze­daży pen­sjo­natu. Po trze­cie, mu­siała ode­rwać uwagę od ryt­micz­nych od­gło­sów do­cho­dzą­cych z po­koju Wy­atta nad jej głową. Do­my­śliła się, że praw­do­po­dob­nie tre­no­wał. Prze­szło jej przez myśl, czy nie pod­su­nąć mu ulotki z si­łowni, ale ist­niała cienka gra­nica mię­dzy by­ciem po­mocną a apo­dyk­tyczną i wo­lała po­zo­stać po wła­ści­wej stro­nie.

Dla­czego tu przy­je­chał? Nie był ty­po­wym klien­tem pen­sjo­natu. Ben­net­to­wie za­zwy­czaj go­ścili młod­sze lub star­sze pary, cza­sami ro­dziny z ma­łymi dziećmi. Może przy­je­chał tu­taj, żeby po­cho­dzić po gó­rach? W oko­licy rze­czy­wi­ście było dużo szla­ków. Może nie chciało mu się szu­kać noc­legu przez Airbnb. Może lu­bił za­czy­nać dzień z peł­nym żo­łąd­kiem.

A może po­winna przejść do sedna i od­po­wie­dzieć so­bie na py­ta­nie: dla­czego była nim taka za­fa­scy­no­wana? Nie cho­dziło tylko o jego atrak­cyjną twarz. Wi­działa ta­kich w ży­ciu wiele. Może to przez bi­jącą od niego pew­ność sie­bie albo o to, jaki wy­da­wał się swo­bodny – nie­ko­niecz­nie przy in­nych, ale sam ze sobą.

Ja­kim cu­dem wie­działa to wszystko po tak krót­kim spo­tka­niu?

Grace wbiła wzrok w ekran. Za­da­nie nu­mer trzy kom­plet­nie jej nie wy­cho­dziło.

Zre­zy­gno­wana wstała z krze­sła i po­szła do ja­dalni, żeby spraw­dzić, czy panna Della nie po­trze­buje po­mocy w kuchni. Kiedy ro­dzeń­stwo Ben­net­tów po­sta­no­wiło otwo­rzyć pen­sjo­nat, naj­lep­sza przy­ja­ciółka mamy uprzej­mie za­ofe­ro­wała im swoje do­sko­nałe umie­jęt­no­ści ku­li­narne – a od czasu do czasu udzie­lała im też nie­pro­szo­nych rad. Tymi ostat­nimi ra­czyła głów­nie naj­młod­szą z ca­łej trójki Grace.

Dziew­czyna za­stała pannę Dellę ugnia­ta­jącą cia­sto. Dło­nie ciem­no­skó­rej ko­biety z do­sko­nałą pre­cy­zją pro­wa­dziły wa­łek. Krót­kie włosy uwy­dat­niały sze­roko osa­dzone, brą­zowe oczy i wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe.

– Po­móc pani z lun­chem?

– Przy­szłaś w samą porę, złotko. Przyda mi się do­dat­kowa para rąk. Umyj je.

Grace wy­peł­niła po­le­ce­nie i sta­nęła obok niej nad po­sy­pa­nym mąką bla­tem, na któ­rym le­żało pła­skie koło z cia­sta.

– Bierz wy­kra­wacz i po­tnij je na pa­ski. Uło­żymy z nich kratkę.

Grace chwy­ciła ra­dełko za rączkę i za­częła pre­cy­zyj­nie ciąć cia­sto na pa­ski, słu­cha­jąc, jak panna Della opo­wiada o no­wym prze­pi­sie na pie­czeń, który za­mie­rzała wy­pró­bo­wać dziś na ko­la­cję.

Ra­dełko w dło­niach Grace zbo­czyło z toru i dziew­czyna wzdry­gnęła się, wi­dząc za­krzy­wie­nie. Chciała je na­pra­wić, ale po­przez po­nowne za­gnia­ta­nie wierzch cia­sta zro­biłby się tward­szy. Po­sta­no­wiła mimo wszystko to zro­bić, choć panna Della by jej nie po­chwa­liła.

Skoń­czyw­szy za­da­nie, Grace ostroż­nie uło­żyła pa­ski cia­sta w kratkę, pod­czas gdy panna Della krzą­tała się po kuchni, mie­sza­jąc w ron­dlach, przy­go­to­wu­jąc sos i spraw­dza­jąc pie­kar­nik. Grace sta­ran­nie kła­dła pa­ski cia­sta na wi­śnio­wym na­dzie­niu. Przy czwar­tym cia­sto się prze­rwało i dziew­czyna z za­ci­śnię­tymi zę­bami de­li­kat­nie skle­iła je z po­wro­tem. Nie dało się jed­nak wró­cić do ide­ału.

Kiedy skoń­czyła, przyj­rzała się z nie­za­do­wo­le­niem su­ro­wemu cia­stu.

– Już.

– Dzię­kuję, złotko. Wy­gląda wspa­niale.

– Wy­gląda okrop­nie.

Panna Della do­kład­nie przyj­rzała się cia­stu znad ku­chenki, na któ­rej mie­szała zie­loną fa­solkę. Nie­do­sko­na­ło­ści były tak wi­doczne, że Grace na­wet nie mu­siała ich wska­zy­wać.

– Złotko, wła­śnie o ta­kie mi cho­dziło. Gdyby było ide­alne, wy­glą­da­łoby na ku­pione w mar­ke­cie.

– Jak pani uważa.

– Tak wła­śnie uwa­żam. – Panna Della wzięła od niej cia­sto i wło­żyła do pie­kar­nika. – A te­raz bar­dzo byś mi po­mo­gła, gdy­byś po­skła­dała ser­wetki. Nie­stety Jadę coś za­trzy­mało w dru­giej pracy.

Kiedy Grace we­szła do ja­dalni, Molly na­kry­wała już do sto­łów. Unio­sła wzrok, gdy sio­stra przy­stą­piła do swo­jego za­da­nia.

– O, do­brze. Przyda mi się po­moc. Udało ci się za­brać za wy­sta­wia­nie ogło­szeń o sprze­daży?

– Zna­la­złam kilka obie­cu­ją­cych ser­wi­sów in­ter­ne­to­wych. Za­miesz­cze­nie ogło­szeń zaj­mie pew­nie wiele go­dzin. Po­win­ni­śmy też zro­bić kilka bar­dziej pro­fe­sjo­nal­nych zdjęć, bo od­świe­ża­li­śmy wnę­trze.

– Do­bra myśl. Na­pi­szę treść ogło­sze­nia. Trudno uwie­rzyć, że ta chwila wresz­cie na­de­szła. Z jed­nej strony wy­da­wało się, że trwało to całą wiecz­ność, a z dru­giej szybko zle­ciało.

Śmierć ro­dzi­ców zmu­siła ich do pod­ję­cia trud­nej de­cy­zji: czy sprze­dać dom, czy do­koń­czyć za­częty re­mont i otwo­rzyć pen­sjo­nat. Było to nie­zwy­kle wy­ma­ga­jące za­da­nie i wszy­scy wiele po­świę­cili, żeby wpro­wa­dzić plan w ży­cie.

Grace zło­żyła ma­te­ria­łową ser­wetkę z woj­skową pre­cy­zją.

– Te­raz mo­żesz roz­wi­nąć skrzy­dła i od­le­cieć aż do Włoch. Czy Adam na­dal się zga­dza?

Molly ma­rzyła o pro­wa­dze­niu ho­telu B&B w To­ska­nii, ale te­raz było ich dwoje.

– W stu pro­cen­tach wspiera mnie w ma­rze­niach. Może pi­sać, gdzie chce, i la­tać do USA na pro­mo­cje ksią­żek.

Adam Brad­ford był au­to­rem ro­man­sów, które nie scho­dziły z list be­st­sel­le­rów, a na pod­sta­wie jed­nego z nich na­krę­cono film. Przy tym wszyst­kim mocno stą­pał po ziemi i miał wspa­niały wpływ na Molly.

– Ci­cho tu dziś po po­łu­dniu. Ktoś się mel­do­wał? – spy­tała Molly.

– Tylko ten gość, który przy­je­chał, jak koń­czy­li­śmy spo­tka­nie.

– Na jak długo zo­staną?

– Przy­je­chał sam. Jesz­cze nie wie, do kiedy. Na kilka dni albo ty­go­dni.

Już któ­ryś raz w prze­ciągu go­dziny jej umysł przy­wo­łał ob­raz Wy­atta Jen­ningsa. Jego ciemne, po­ważne i wni­kliwe oczy. Czy wszy­scy czuli się przy nim jak pod mi­kro­sko­pem? Pró­bo­wała so­bie wma­wiać, że to nie­przy­jemne uczu­cie, ale nie była to do końca prawda. Prze­cież wtedy nie wy­cze­ki­wa­łaby ko­lej­nego spo­tka­nia.

– Cie­kawe – od­parła Molly. – A co go spro­wa­dza w te oko­lice?

– Nie mó­wił. – Jed­nak są­dząc po zno­szo­nej spor­to­wej tor­bie, te­ni­sów­kach i wy­spor­to­wa­nej syl­wetce, jego idea wy­po­czynku wią­zała się ze sporą dawką ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej.

Molly wpa­try­wała się w sio­strę z wy­mow­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– No co? – spy­tała Grace.

– Ile ma lat? Żo­naty czy sin­giel?

– Nie wiem, nie py­ta­łam.

Molly uśmiech­nęła się prze­bie­gle.

– A więc młody sin­giel.

Grace zgro­miła ją wzro­kiem.

– Twój ru­mie­niec po­wie­dział mi wszystko, co chcia­łam wie­dzieć – rze­kła Molly.

– Wcale się nie ru­mie­nię. – Zi­gno­ro­wała żar roz­pa­la­jący jej po­liczki i za­brała się za skła­da­nie ko­lej­nej wy­kroch­ma­lo­nej ser­wetki. Co w nią wstą­piło? I dla­czego ten fa­cet tak dziw­nie na nią dzia­łał?

– Ru­mie­niec oraz gwał­towne za­prze­cze­nie. – Molly przy­pa­try­wała się ba­daw­czo jej twa­rzy. – In­te­re­su­jące. Mu­szę rzu­cić na niego okiem. Jesz­cze nie wi­dzia­łam, że­byś tak re­ago­wała na ko­goś, kogo do­piero co po­zna­łaś.

– Mia­łam już kilku chło­pa­ków – od­parła nieco de­fen­syw­nie Grace. W końcu miała już dwa­dzie­ścia je­den lat.

– Nie mó­wię, że nie mia­łaś. Mó­wię tylko, że jak do­tąd nikt nie zwa­lił cię z nóg.

– Moje nogi twardo stą­pają po ziemi i tak zo­sta­nie. W tej ro­dzi­nie jest miej­sce tylko na jedną ro­man­tyczkę, a to sta­no­wi­sko jest już za­jęte. A te­raz do grona „długo i szczę­śli­wie” do­łą­czył jesz­cze Levi. W po­rządku. Ale mnie zo­staw w spo­koju. Je­stem szczę­śliwą sin­gielką i chcę się sku­pić na roz­wi­ja­niu swo­jego biz­nesu.

– To jak on wy­gląda?

– Sły­sza­łaś, co po­wie­dzia­łam?

– Jak się na­zywa? Przy­naj­mniej tyle mu­sisz wie­dzieć.

– Wy­att Jen­nings.

– Nie ma ob­rączki? Ani wy­mow­nej bla­dej li­nii na ser­decz­nym palcu?

Grace spoj­rzała na nią spode łba.

– No co? To ważna in­for­ma­cja – upie­rała się Molly.

– Chyba nie – od­parła wresz­cie Grace. – Ale to prze­cież nie ma zna­cze­nia.

– Jaki jest?

– Za­mie­ni­li­śmy ze sobą ja­kieś pięć­dzie­siąt słów, Molly. – Z czego czter­dzie­ści dzie­więć wy­po­wie­działa ona.

– No to opisz cho­ciaż swoje pierw­sze wra­że­nie. No weź. Ni­gdy nie ga­damy o fa­ce­tach. – Molly wpa­try­wała się w nią tak usil­nie, że nie było mowy, by od­pu­ściła.

– No do­bra. Sama nie wiem. Był mil­czący.

– Uuu, silny, ci­chy typ. Py­tał cię o oko­licę? Ta­kie py­ta­nia mogą wiele zdra­dzić o czło­wieku.

– Py­tał o si­łow­nię.

Molly kil­ku­krot­nie szybko unio­sła brwi.

– A więc jest wy­spor­to­wany, tak?

Grace przy­po­mniała so­bie jego wy­rzeź­bione przed­ra­miona i frag­ment ta­tu­ażu wy­sta­jący spod rę­kawa. Co przed­sta­wiał?

– Ko­lor oczu?

– Brą­zowe – wy­msknęło jej się, za­nim zdą­żyła po­my­śleć.

Molly się roz­pro­mie­niła.

– Za­uwa­ży­łaś.

– Nie da się nie za­uwa­żyć. – Grace sku­piła się na ser­wetce. – Sama zo­ba­czysz.

Sztućce prze­stały dzwo­nić, bo Molly znie­ru­cho­miała.

– No do­bra, z tego tek­stu mu­sisz się wy­tłu­ma­czyć.

Była jak lew prze­żu­wa­jący upo­lo­waną zwie­rzynę. Grace wes­tchnęła, sta­ra­jąc się ubrać my­śli w słowa.

– Nie wiem, jest ja­kiś taki… prze­ni­kliwy i po­ważny. Chło­nie wszystko wo­kół.

– Cie­bie też?

Grace ją zi­gno­ro­wała.

– A więc jest ty­pem ob­ser­wa­tora? – do­py­ty­wała Molly.

– Tak, ale nie tylko o to cho­dzi. Jest jakby… pod­pięty do li­nii wy­so­kiego na­pię­cia, czy coś.

– Co to w ogóle zna­czy? Jest nad­po­bu­dliwy?

– Nie, wręcz prze­ciw­nie. Na­pięty, bez prze­rwy skon­cen­tro­wany. Wła­ści­wie to jest upior­nie ci­chy, sztywny i za­cho­wuje się z lekką re­zerwą.

Molly unio­sła jedną brew.

– Sporo tych wra­żeń jak na roz­mowę skła­da­jącą się z pięć­dzie­się­ciu słów.

Grace już miała od­po­wie­dzieć, ale wzrok sio­stry po­wę­dro­wał na drzwi za nią.

Roz­le­gło się chrząk­nię­cie. Bar­dzo mę­skie chrząk­nię­cie.

Grace we­ssała po­wie­trze. Bła­gam, nie. Zro­biła wiel­kie oczy i wpa­trzyła się w Molly, łu­dząc się, że to ich brat, który po­łknął żabę.

Oczy Molly, rów­nie wiel­kie co jej, skie­ro­wały się z po­wro­tem na Grace. Wy­raz twa­rzy sio­stry po­wie­dział jej wszystko, co chciała wie­dzieć.

Jak długo tam stał? Ile usły­szał? Czemu, do stu pio­ru­nów, nie za­mknęły drzwi? Twarz Grace zro­biła się go­rąca. Mog­łaby te­raz słu­żyć za świetlną boję.

– Czy re­stau­ra­cja jest otwarta i można zjeść lunch? – spy­tał tym ni­skim, roz­bra­ja­ją­cym gło­sem.

Molly po­słała Grace spoj­rze­nie mó­wiące: „Oj!”, po czym po­pa­trzyła z po­wro­tem na Wy­atta i uśmiech­nęła się pro­fe­sjo­nal­nie.

– Oczy­wi­ście. Pro­szę wejść i usiąść, gdzie pan chce. Po­wiem pan­nie Delli, że pan przy­szedł.

Grace spoj­rzała na sio­strę z mie­szanką bła­ga­nia i de­spe­ra­cji. Ani się waż mnie zo­sta­wić! Ale Molly po­pę­dziła do kuchni, jakby go­nił ją rój psz­czół.

Wiel­kie dzięki – prze­słała jej w my­ślach Grace. Wró­ciła do skła­da­nia ser­wetki, ale drżały jej palce. Skno­ciła ro­botę i za­częła od nowa. Cały czas stała ple­cami do drzwi, cze­ka­jąc, aż ostu­dzi się jej pło­mienny ru­mie­niec. Usły­szała szu­ra­nie krze­sła w ką­cie sali i skrzyp­nię­cie, gdy Wy­att na nim usiadł.

Zer­k­nęła na drzwi do kuchni. Pra­gnęła, by Molly szybko wró­ciła.

Nic z tego.

Se­kundy cią­gnęły się w nie­skoń­czo­ność. Jedna ser­wetka zło­żona. Druga. Wresz­cie ostat­nia. Po­ło­żyła ją na stole i od­wró­ciła się, żeby odejść. Za­darła nieco pod­bró­dek i wy­si­liła się na bez­barwny uśmiech.

Wy­att sie­dział przo­dem do drzwi, więc nie mo­gła unik­nąć kon­taktu wzro­ko­wego, żeby nie wyjść na nie­uprzejmą.

– Mi­łego lun­chu – po­wie­działa, wy­cho­dząc z ja­dalni.

– Dzięki.

Mo­głaby przy­siąc, że do­strze­gła, jak ką­cik jego ust się unosi, za­nim za­sło­nił twarz kartą dań. Wcze­śniej, kiedy wy­obra­żała so­bie, jak może wy­glą­dać jego uśmiech, zu­peł­nie nie o to jej cho­dziło.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wy­att sie­dział wy­god­nie w sa­mo­cho­dzie z roz­ło­żoną mapą pie­szych szla­ków i uważ­nie ją stu­dio­wał. Chyba źle osza­co­wał trud­ność, z jaką przyj­dzie mu osią­gnąć cel, który so­bie wy­zna­czył. Są­dził, że miej­sce, któ­rego po­szu­ki­wał, znaj­dzie w ak­tach są­do­wych albo kar­to­te­kach po­li­cyj­nych Blu­ebell. W tych pierw­szych jed­nak nie było in­te­re­su­ją­cych go szcze­gó­łów, a te dru­gie ule­gły znisz­cze­niu pod­czas za­la­nia.

Sier­żant, z któ­rym roz­ma­wiał, był bar­dzo skory do po­mocy, gdy tylko Wy­att po­ka­zał mu od­znakę, ale nie­stety nie mógł nic zro­bić. Akta prze­pa­dły, a po­li­cjant, który wiele lat temu pro­wa­dził tę sprawę, już nie żył.

Wy­att przyj­rzał się ma­pie. Za­po­mniał, że mia­sto ota­czały ty­siące hek­ta­rów te­renu. Za­po­mniał, jak wiele ki­lo­me­trów szla­ków wy­ty­czono w tu­tej­szych gó­rach. Tam­tego lata miał za­le­d­wie dwa­na­ście lat i szedł za mamą, nie zwra­ca­jąc spe­cjal­nej uwagi na cel wę­drówki.

Wie­dział jed­nak, że nie­opo­dal był wo­do­spad i for­ma­cja skalna, którą wciąż miał przed oczami. Dzięki temu od­na­lazł drogę po­wrotną… Po tym, co się wy­da­rzyło.

Spoj­rzał na wej­ście na szlak i dro­go­wskaz: „Wo­do­spad Lone Creek”. Od cze­goś mu­siał za­cząć.

Wy­siadł z auta, za­ło­żył ple­cak i do­tknął swo­jego glocka. Nie spo­dzie­wał się kło­po­tów, ale już dawno temu na­uczył się, że broń to naj­lep­szy śro­dek pre­wen­cyjny.

Ru­szył szla­kiem, na któ­rym na szczę­ście nie było tu­ry­stów. Je­dy­nym to­wa­rzy­stwem tego wie­czoru były dla niego po­pi­sku­jące wie­wiórki, ćwier­ka­jące ptaki i prze­my­ka­jące prę­gowce.

Słońce na­dal pra­żyło, ale cień lasu przy­no­sił ulgę, po­dob­nie jak de­li­katny wiatr po­ru­sza­jący ko­ro­nami drzew. W po­wie­trzu wi­siał za­pach so­sen i gni­ją­cych li­ści, które – o dziwo – nie roz­bu­dzały w nim trud­nych emo­cji. Dzia­łał tak na niego za­pach ubrań prze­siąk­nię­tych dy­mem pa­lo­nego drewna, ale te­raz na szczę­ście go nie wy­czu­wał.

Wró­cił my­ślami do domu nad je­zio­rem, w któ­rym te­raz znaj­do­wał się Pen­sjo­nat Blu­ebell. Cho­ciaż z ze­wnątrz wy­glą­dał w du­żej mie­rze tak samo, wnę­trze zo­stało ra­dy­kal­nie zmie­nione, zwłasz­cza pię­tro. Mimo to Wy­att od razu przy­po­mniał so­bie mamę scho­dzącą po scho­dach i tatę sie­dzą­cego z książką na we­ran­dzie. W daw­nych cza­sach spę­dzali la­tem mnó­stwo czasu na dwo­rze – Wy­att pły­wał i ło­wił ryby, a mama za­wsze była gdzieś bli­sko. Re­gu­lar­nie uda­wali się też na bi­waki.

Ode­pchnął od sie­bie my­śli o matce z de­ter­mi­na­cją godną żoł­nie­rza Navy SEAL. Kie­dyś w końcu bę­dzie mu­siał so­bie na nie po­zwo­lić, ale do­piero, gdy od­naj­dzie to miej­sce. Wtedy po­bawi się swo­imi wspo­mnie­niami. Prze­cież zo­stał wy­szko­lony, by ro­bić do­kład­nie to, przed czym ucie­kali inni.

Na ra­zie jed­nak mógł zna­leźć lep­sze te­maty do roz­my­ślań.

Przy­po­mniała mu się ładna wła­ści­cielka pen­sjo­natu i po­czuł, jak roz­luź­niają mu się mię­śnie, a na twarz wstę­puje uśmiech. Za­in­try­go­wała go, gdy tylko zo­ba­czył ją w holu. Po­sta­no­wił ze­brać ra­zem wszystko, co już o niej wie­dział, żeby za­jąć czymś my­śli.

Była mło­dziutka – mo­gła mieć dwa­dzie­ścia je­den, może dwa­dzie­ścia dwa lata. Bujne blond włosy w od­cie­niu miodu no­siła upięte w ogon, a kilka ko­smy­ków luźno oka­lało jej owalną twarz. Gę­ste rzęsy zdo­biły parę oczu, które na pierw­szy rzut oka wy­da­wały się nie­bie­skie, ale gdy przyj­rzał im się uważ­niej, do­strzegł w nich plamki sre­bra i in­try­gu­jące bursz­ty­nowe ob­wódki wo­kół źre­nic. Jedną brew miała unie­sioną nieco wy­żej, co nada­wało jej twa­rzy nieco sar­do­niczny wy­raz. Nie wie­dział jesz­cze, czy jej oso­bo­wość to po­twier­dzi. Miała pro­sty, drobny nos oraz pulchne, ka­pry­śne usta. Na pod­bródku, na lewo od środka, do­strzegł ma­leńką bli­znę. Kiedy się de­ner­wo­wała, pró­bo­wała to ukryć, pro­stu­jąc się i za­dzie­ra­jąc pod­bró­dek, a na­wet je­śli to jej nie zdra­dzało, to miała jesz­cze inny ner­wowy od­ruch – po­cie­rała o sie­bie wargi, jakby roz­pro­wa­dzała po nich błysz­czyk.

Ru­mie­niła się. To go za­sko­czyło. W ja­dalni pró­bo­wała ukryć twarz, ale zdra­dziły ją czubki uszu. Praw­do­po­dob­nie była za­że­no­wana nie tylko tym, że przy­ła­pano ją na ob­ga­dy­wa­niu go­ścia, ale też tre­ścią roz­mowy.

Pod­słu­chał kilka in­te­re­su­ją­cych rze­czy i mu­siał przy­znać, że czer­pał per­wer­syjną przy­jem­ność, na­wią­zu­jąc z Grace kon­takt wzro­kowy, kiedy usi­ło­wała się wy­mknąć.

Te­le­fon za­brzę­czał aku­rat, gdy Wy­att wcho­dził po stro­miź­nie. Zdu­miało go, że miał tu­taj za­sięg. Wy­grze­bał ko­mórkę z kie­szeni i zo­ba­czył na ekra­nie zdję­cie ojca.

– Cześć, tato. Co sły­chać?

– Nic szcze­gól­nego. Wła­śnie wy­cho­dzę na spo­tka­nie i po­my­śla­łem, że spraw­dzę, co u cie­bie. Jak twoje ra­mię?

– W po­rządku. Mó­wi­łem ci, że to nic ta­kiego.

– Ga­zety pi­sały co in­nego.

– Bo sen­sa­cja się sprze­daje.

– Co po­ra­biasz? Je­steś tro­chę zdy­szany.

– Tre­nuję. – Nie po­wie­dział ojcu ani o przy­mu­so­wym urlo­pie, ani o tym, do­kąd wy­je­chał. Paul Jen­nings zo­sta­wił tam­ten roz­dział ży­cia za sobą, oże­nił się po­now­nie z miłą, choć ra­czej miałką ko­bietą o imie­niu Va­le­rie, która wspie­rała jego po­li­tyczną ka­rierę.

Po­roz­ma­wiali o swo­jej licz­nej ro­dzi­nie, a Wy­att sta­rał się bez kłamstw opo­wie­dzieć ta­cie, co ostat­nio działo się w jego ży­ciu. Umó­wili się wstęp­nie, że zo­ba­czą się w święta – praw­do­po­dob­nie na ży­cze­nie Va­le­rie – które wy­da­wały się od­leg­łą przy­szło­ścią.

Kiedy Wy­att się roz­łą­czył, po­czuł ukłu­cie winy, że za­taił przed oj­cem miej­sce swo­jego po­bytu. Nie chciał go jed­nak mar­twić. Za­wsze dzia­łał w po­je­dynkę, więc i tym ra­zem za­mie­rzał sam zmie­rzyć się z wła­snymi de­mo­nami.

Grace wy­szła do szopy po tan­dem, który chciała wy­po­ży­czyć ja­kaś para. Dwu­oso­bowy ro­wer cie­szył się po­pu­lar­no­ścią wśród wy­naj­mo­wa­nych sprzę­tów, a dzi­siaj wie­czo­rem była ide­alna po­goda na ro­man­tyczną prze­jażdżkę. Przy­wi­tała się z Ro­bin, fo­to­grafką, która ro­biła zdję­cia je­ziora z po­dwó­rza za pen­sjo­na­tem. Sprawy to­czyły się bar­dzo szybko i cho­ciaż Grace cie­szyła się na myśl o no­wej lo­ka­li­za­cji dla swo­jej firmy, tro­chę ją to też prze­ra­żało. Molly i Adam mieli się prze­pro­wa­dzić do Włoch, a Levi do Mii do LA. Grace zo­sta­nie w Blu­ebell sama. Na­wet jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka Sa­rah wy­je­chała na stu­dia i Grace nie była pewna, czy wróci tu­taj po ich ukoń­cze­niu.

Po­krę­ciła zde­cy­do­wa­nie głową. Nie miała po­wo­dów się nad sobą uża­lać. Miała wię­cej, niż na to za­słu­gi­wała.

Otwo­rzyła szopę, wy­cią­gnęła ro­wer i do­kład­nie go wy­czy­ściła. W no­wej sie­dzi­bie wresz­cie bę­dzie mo­gła po­rząd­nie prze­cho­wy­wać i wy­sta­wiać swój sprzęt.

Kiedy po­de­szła na chod­nik, młoda para już tam na nią cze­kała.

– Zde­cy­do­wali już pań­stwo, do­kąd po­je­chać?

– Bę­dziemy im­pro­wi­zo­wać. – Męż­czy­zna usiadł z przodu i przy­trzy­mał ro­wer dla żony.

– Pra­cu­jemy nad spon­ta­nicz­no­ścią – do­dała ko­bieta.

– Tak, pla­nu­jemy, że bę­dziemy spon­ta­niczni.

– To już coś. – Ko­bieta wzru­szyła ra­mio­nami i spoj­rzała czule na męża.

– Do­brej za­bawy. Je­śli bę­dzie­cie mieć ja­kiś pro­blem, mój nu­mer jest na wi­zy­tówce. – Grace pa­trzyła, jak od­jeż­dżają, z po­czątku nieco chwiej­nie. Ko­bieta pi­snęła, a męż­czy­zna żar­to­bli­wie jej wy­tknął, że za słabo się stara.

Grace nie umiała po­wstrzy­mać uśmie­chu. Nie wy­glą­dali na dużo star­szych od niej, a już zna­leźli swoją drugą po­łówkę. Ota­czały ją same szczę­śliwe pary.

To nic. Jej brat i sio­stra za­słu­gi­wali na szczę­ście. Wiele po­świę­cili dla Grace. Ni­gdy nie ro­bili jej z tego po­wodu wy­rzu­tów, ale do­strze­gała ich wy­rze­cze­nia. Na­wet te­raz Levi prze­by­wał tu­taj, by wszyst­kiego do­pil­no­wać, cho­ciaż po­wi­nien być w Ka­li­for­nii.

Po­przeczka była po­sta­wiona wy­soko. Co je­śli jej in­te­res upad­nie? Levi na­ma­wiał ją, żeby po­szła na stu­dia, ale Grace od­rzu­ciła ten po­mysł. A je­śli miał ra­cję? Po­łowa biz­ne­sów upada w ciągu pierw­szych pię­ciu lat – dla­czego jej firma mia­łaby prze­trwać, pod­czas gdy tyle in­nych ban­kru­tuje?

Dość tego ne­ga­tyw­nego my­śle­nia. Po sprze­daży pen­sjo­natu do­sta­nie spory za­strzyk go­tówki. A jej firma była je­dyną tego typu w oko­licy.

Naj­trud­niej bę­dzie poza se­zo­nem – po­dob­nie jak w pen­sjo­na­cie – ale na pewno wy­star­czy po pro­stu dać z sie­bie wszystko.

Kiedy skrę­ciła w stronę szopy, jej wzrok przy­kuło coś czer­wo­nego. Ulicą nad­jeż­dżał mi­ni­van che­vro­let lu­mina z 96 roku. Grace za­marła. To był rzadki mo­del. Na­wet czter­na­ście lat temu nie­czę­sto go wi­dy­wano. Za­schło jej w ustach. My­ślała, że za­raz eks­plo­duje jej serce.

Nad­jeż­dżał od strony mia­sta. Po­woli. Zbyt po­woli.

To nie mógł być on. Na­dal był w wię­zie­niu i miał tam zgnić. Za­cho­dzące słońce od­bi­jało się od szyby, za­sła­nia­jąc kie­rowcę. Ośle­piło ją.

Przy­pływ ad­re­na­liny ka­zał jej wal­czyć lub ucie­kać, ale nie po­tra­fiła zro­bić ani jed­nego, ani dru­giego. Mo­gła tylko pa­trzeć z dzi­kim prze­ra­że­niem, jak sa­mo­chód par­kuje przy kra­węż­niku tuż przed nią.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wo­do­spad Lone Creek oka­zał się śle­pym za­uł­kiem. So­snowy las nie był dość gę­sty, te­ren był zbyt gó­rzy­sty, a wo­do­spad wyż­szy i szer­szy niż ten, który Wy­att za­pa­mię­tał. Do­tarł do końca szlaku i za­wró­cił.

Wsiadł do sa­mo­chodu i je­chał wzdłuż wy­brzeża z po­wro­tem do pen­sjo­natu. Słońce chy­liło się ku za­cho­dowi i było już za późno, by wy­ru­szyć na ko­lejny szlak. Wy­att po­sta­no­wił prze­stu­dio­wać mapy oko­licy i po­szu­kać wię­cej in­for­ma­cji on­line. Mu­siał za­wę­zić po­szu­ki­wa­nia. Były tu tylko dwa po­pu­larne wo­do­spady, ale za­czy­nał my­śleć, że ża­den z nich nie jest tym, o który mu cho­dziło. Ten, który za­pa­mię­tał, nie był wy­star­cza­jąco duży, by sta­no­wić atrak­cję tu­ry­styczną.