Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Łatwiej stawić czoła przeszłości, jeśli nie trzeba tego robić samemu.
Pensjonat Bluebell przynosi zyski, więc rodzeństwo Bennettów uznaje, że najwyższy czas go sprzedać i zamknąć ten rozdział życia. Jedynie Grace planuje zostać w miasteczku nad jeziorem w Karolinie Północnej. Ma nadzieję, że rozwój własnej wypożyczalni sprzętu sportowego uchroni ją przed samotnością po wyjeździe rodzeństwa i wzmocni jej poczucie wartości.
Wyatt Jennings jest agentem Secret Service, ale w wyniku postrzału, który przywołał mroczne wspomnienia, stał się czasowo niezdolny do pełnienia obowiązków. Zostaje wysłany na przymusowy urlop i wyjeżdża do Bluebell, by przepracować wydarzenie, które czternaście lat temu odmieniło jego życie.
Tam poznaje Grace, która oprowadza go po górach Pasma Błękitnego. Kobieta imponuje mu siłą i poczuciem humoru, jednak oboje noszą w sobie ból, o którym nie chcą mówić. Kiedy ich tajemnice z przeszłości wyjdą na jaw, świeżo nawiązana relacja zostanie wystawiona na poważną próbę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
BIURO TERENOWE SECRET SERVICE
CHARLOTTE, KAROLINA PÓŁNOCNA
Czytanie ludzi było częścią pracy Wyatta Jenningsa, a wyraz twarzy jego szefa raczej nie zapowiadał dobrych wiadomości. Wyatt zmusił się, by siedzieć spokojnie, gdy agent dowodzący opadł swym sporym ciężarem ciała na krzesło za sfatygowanym biurkiem.
Był po czterdziestce, a jego aparycja agenta specjalnego i barczysta postura pasowały do rzeczowego, poważnego usposobienia. Wyatt czuł się przy nim niebywale onieśmielony. Jarzeniówki odbijały się od jego łysiny i jeszcze bardziej wyostrzały prawie czarne oczy. Poprzekładał jakieś papiery, zaciskając usta w prostą linię. Czy pod tą lodowatą fasadą kryła się jakaś łagodność?
– Co się z tobą dzieje, Jennings? – chropawy głos Burke’a zadudnił w niewielkim pomieszczeniu. Skrzyżował umięśnione przedramiona i oparł je o blat. – Mów.
Co się działo? Mnóstwo rzeczy, jeśli miał być szczery. Ale wydawało mu się, że odwalił kawał dobrej roboty, ukrywając swoje problemy przed sokolim wzrokiem przełożonego.
Odchrząknął.
– Oberwałem kulkę, broniąc senatora Edwardsa, sir.
– Brednie. Nie ze mną te numery. Od czterech lat jestem twoim szefem i nigdy nie miałem z tobą problemów. Pierwszy zgłaszałeś się na ochotnika do każdego zadania. Pracowałeś niezmordowanie, jak jakiś robot, bez słowa skargi. A teraz to.
– Co takiego, sir? – Wyatt patrzył na niego, mimo że serce waliło mu o żebra.
– Nie jestem ślepy, Jennings. Przez ostatnie kilka tygodni opuściłeś się w pracy. Od czasu wypadku. Jesteś rozkojarzony, masz krótki lont przy współpracownikach, odpływasz myślami podczas wykonywania zadań. – Szef przygwoździł go spojrzeniem. – A wczoraj zastałem cię śpiącego przy biurku.
Wyatt z trudem zachował kamienną twarz. To nie była nawet połowa tego, co działo się w jego wnętrzu. Zawsze był ekspertem w radzeniu sobie z emocjami, ale niepokój i rozdrażnienie, które narastały w nim od czasu strzelaniny, zaczęły żyć własnym życiem.
– Przepraszam, sir. To się więcej nie powtórzy.
– Masz rację, nie powtórzy się. Ostatnie zadanie dało ci trochę w kość. Widziałem już podobne rzeczy.
– Zostałem postrzelony, sir. – Nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Zrobiłby to jeszcze raz, rzuciłby się na linię strzału, żeby uratować człowieka, któremu miał zapewnić bezpieczeństwo. To była jego praca, jego powołanie, i był w tym dobry.
– Powierzchowna rana. To nie ona tak mnie martwi. Potrzebujesz trochę czasu, żeby zebrać się do kupy. Mam na myśli urlop.
Przed oczami Wyatta zatańczyły białe plamki z braku snu i desperacji.
– Z całym szacunkiem, sir, nie potrzebuję urlopu. Mam wzorowe akta w służbie Secret Service.
– Dokładnie. I niech tak zostanie.
– Nic mi nie będzie. Potrzebuję tylko porządnie się wyspać.
– Nie wątpię. Pytanie tylko, czemu ci się to nie udaje? Wiem, że aspirujesz do czegoś większego, i chciałbym zobaczyć, jak to osiągasz.
To prawda, że starał się o posadę w służbie ochrony prezydenta, ale urlop nie przybliżyłby go do tego celu. Wyatt otworzył usta, starając się znaleźć jakieś wytłumaczenie dla swojego zachowania w ostatnim czasie. Jakąś wymówkę, dzięki której Burke cofnąłby swoją decyzję.
– Zostawiam cię z tym, Jennings. Po tym, jak wykonałeś zadanie z Edwardsem, ci na górze mają na ciebie oko. – Spojrzał na niego wymownie. – Niedługo awansujesz.
Wyatt wyprostował się na krześle.
– Do służby ochrony prezydenta, sir?
Burke kiwnął zdecydowanie głową.
– Nie chcesz tego schrzanić.
– Nie, sir.
– Cztery tygodnie – rzekł stanowczo szef.
– Cztery tygodnie, sir!
– Na początek. Potem ocenimy. Zrobimy testy psychologiczne. – Burke patrzył na niego tym swoim wzrokiem, dzięki któremu zyskał ksywkę, której nikt przy nim nie używał. – Sugeruję, żebyś mądrze wykorzystał ten czas. Przydałaby ci się terapia. Mamy od tego odpowiednich ludzi. – Przewertował jakieś papiery i odsunął się od biurka. – Do wykonania natychmiast, Jennings.
Wyatt miał jeszcze tyle do powiedzenia, ale szkolenia w akademii nauczyły go, że nie ma sensu dyskutować. Czy mu się to podobało, czy nie, dostał czterotygodniowy urlop. A nawet po tym czasie nie będzie miał gwarancji, że przyjmą go z powrotem do pracy. Testy psychologiczne. Na samą myśl poczuł żółć w przełyku. Chociaż po nich nareszcie zostanie powołany i zdobędzie to, na co tak długo pracował.
Wyatt nie miał pojęcia, dokąd na ten czas pojedzie ani co będzie robił. Szkolił się do służby w Secret Service, odkąd zaczął studiować sądownictwo karne na Uniwersytecie Northeastern, a nawet wcześniej – od czasu szkoły średniej Hargrave Military Academy. Nie pamiętał nawet, kim był Wyatt Jennings poza Secret Service.
Wkrótce miał się tego dowiedzieć.
– Możesz już iść, Jennings. – Burke zmarszczył brwi.
Wyatt znowu odpłynął myślami. Z ociąganiem podniósł się z krzesła i powiedział jedyne, co mógł:
– Tak jest, sir.
Znajoma droga wiła się po górach Pasma Błękitnego i wzdłuż linii brzegowej jeziora Bluebell. Słońce odbijało się od tafli wody, aż Wyatt musiał zmrużyć oczy, mimo że miał okulary przeciwsłoneczne.
Potrzebował zaledwie dwudziestu czterech godzin, by zdać sobie sprawę, że najlepiej będzie potraktować swój problem jak zewnętrzne zagrożenie. Secret Service było dla niego całym światem, wszystkim, czego pragnął, więc musiał jak najszybciej wziąć się w garść. Pomogłoby mu w tym kilka przespanych nocy, ale koszmary nie odpuszczały.
Ponieważ nie miał w zwyczaju uzewnętrzniać się przed nieznajomymi, spakował torbę, wsiadł do swojego audi i wyruszył do miejsca, w którym zaczęły się jego problemy. Chyba powinien był zarezerwować hotel – o ile w tej okolicy w ogóle było coś takiego – ale był już wrzesień, sezon turystyczny się skończył, więc powinien gdzieś znaleźć nocleg.
Droga skręciła w lewo i minął znak parku stanowego, który na początku lat dziewięćdziesiątych ustanowił jego ojciec. Zanim Wyatt zraził się do tego miejsca, często wędrował i biwakował w tych gęstych iglastych lasach, pełnych nocnych odgłosów. Miał wiele wspaniałych wspomnień. Bluebell zawsze było dla niego domem i czuł się tu lepiej niż w Raleigh.
Po kilku kolejnych zakrętach opuścił górzysty teren i wjechał do miasta. Niewiele się tu zmieniło. Ktoś otworzył kawiarnię w dawnej remizie i powstało kilka nowych sklepów. Pamiętał, jak chodził tymi ulicami, biegał po lody do baru mlecznego, łowił z tatą ryby na molo w parku Pawleya. Nie przypominał sobie równych rzędów drzew rosnących przy drodze ani ich kolorowych liści, ale ostatnio spędził tu wakacje, gdy miał dwanaście lat.
Na samą myśl o tamtym lecie jego oddech zrobił się szybszy i płytszy. Wyatt wytarł dłoń w dżinsy. Z przyzwyczajenia odsunął od siebie to wspomnienie. Będzie musiał przestać to robić. Od czasu strzelaniny to już nie działało. Wszystko, co wypierał w ciągu dnia, wypływało na powierzchnię w chwili, gdy zasypiał i stawał się całkiem bezbronny.
Zabuczał mu telefon. To Ethan. Wyatt odebrał przez Bluetooth.
– Cześć, stary, co tam?
– Wyjechałeś z Charlotte? Jesteś na urlopie? Co się stało?
– Wierz mi, to nie była moja decyzja. Burke wezwał mnie wczoraj do swojego gabinetu.
– I muszę się o tym dowiadywać od Drewsky’ego?
Ethan był najlepszym przyjacielem Wyatta od czasu dwudziestoośmiotygodniowego intensywnego szkolenia. Takie wspólne doświadczenie z piekła rodem musiało skończyć się przyjaźnią na całe życie.
– Sorry, mogłem zadzwonić. – Wyatt jechał przez miasto. O mało nie wspomniał o awansie, ale ugryzł się w język. – Jak ci poszło ostatnie zadanie? – Ethan został tymczasowo przydzielony do ochrony papieża podczas wizyty w USA.
– Bez przygód. Trzymasz się? Nie chcę cię martwić, ale po biurze krążą plotki, że tracisz rozum.
– Mam tylko trochę problemów ze snem, to wszystko. Po prostu potrzebuję przełamać rutynę. Wyluzuj. Rozprawię się z tym i wrócę, zanim się obejrzysz.
Ethan wiedział, że lepiej nie proponować mu środków nasennych. Mężczyźni, których szkolono do stanu ciągłej gotowości, nie braliby czegoś, przez co robiliby się bezbronni. Przynajmniej nie Wyatt.
– Gdzie wyjechałeś?
– Niedaleko, do Bluebell. To takie małe miasteczko nad jeziorem w górach Pasma Błękitnego.
– Brzmi urokliwie.
– W dzieciństwie spędzałem tu wakacje z rodzicami.
– Aha. Czy tata gubernator nadal tam jeździ?
– Już nie. Cały rok spędza w Raleigh.
Obaj zrazili się do Bluebell po traumie tamtego lata.
– Może właśnie tego ci potrzeba, odrobiny wytchnienia. Wróć wypoczęty. Od dawna za ciężko harowałeś. A tamta strzelanina…
– Do tego nas szkolą.
– Jasne, ale niewielu agentów obrywa kulkę. Spisałeś się, Jennings.
– Dzięki. – Zakręcił lewym barkiem. Ból był dokuczliwy, ale niegroźny.
Dojechał już prawie na drugi koniec miasta, kiedy jego oczom ukazał się dom, który kiedyś był letnią rezydencją jego rodziny. Był tak wielki i biały, jak zapamiętał, z szeroką werandą i schludnie utrzymanym trawnikiem.
Dostrzegł tylko jedną różnicę: znak z napisem: „Pensjonat Bluebell”. Wyatt przez kilka sekund patrzył na te słowa, po czym zaparkował na jednym z ukośnych miejsc przed budynkiem.
– Słuchaj, Ethan, muszę już kończyć. Zadzwonię za kilka dni.
Rozłączył się, niezdolny oderwać oczu od znajomego widoku. Wyglądało na to, że uda mu się zobaczyć wnętrze dawnej letniej rezydencji. Ale czy naprawdę chciał stawiać czoła wspomnieniom, które ten dom mógł w nim obudzić?
Czy to spotkanie kiedyś się skończy? Grace Bennett stłumiła ziewnięcie, gdy jej brat Levi przynudzał o finansach pensjonatu. Nagle zabuczał telefon siedzącej obok Molly. Siostra schowała kosmyk ciemnych włosów za ucho i zerknęła na ekran. To pewnie jej mąż, Adam. Pobrali się w czerwcu, wprowadzili do jego pięknego domu nad jeziorem i byli praktycznie nierozłączni.
Rodzeństwo zebrało się w bibliotece pensjonatu jak zazwyczaj na spotkanie pod tytułem „Śmierć przez liczby”. Ostatnimi czasy nie martwili się już tak bardzo o pieniądze, ale Grace nie przepadała za arkuszami kalkulacyjnymi. Posłusznie podporządkowywała się więc bratu, który robił swoje.
– I to by było na tyle. – Levi spojrzał na siostry swoimi niebieskimi oczami. – A teraz zejdźcie na chwilę z obłoków na ziemię, bo musimy omówić przyszłość pensjonatu.
Otworzyli to miejsce cztery lata temu po nagłej śmierci rodziców, którzy zapragnęli, by na emeryturze przekształcić swój zabytkowy dom w pensjonat. Rodzeństwo połączyło siły, aby spełnić to marzenie. W tamtym czasie Grace zaczynała trzecią klasę liceum, Molly kończyła studia hotelarskie, a Levi zgodnie ze zdobytym wykształceniem pracował w firmie budowlanej w Denver. Śmierć rodziców wszystko zmieniła.
– Co masz na myśli? – spytała Molly.
– Chodzi mi o to, że już czas wystawić go na sprzedaż.
Taki był plan od samego początku. Po zastrzyku gotówki, który otrzymali dwa lata temu, prowadzenie pensjonatu stało się łatwiejsze. Mieli teraz restaurację z pełnym menu – ku wielkiemu zadowoleniu Molly – i zatrudnili do pomocy kilka osób na część etatu.
Molly odchrząknęła.
– Myślisz, że jest na tyle rentowny, że będzie atrakcyjny dla potencjalnych kupców?
– Tak sądzę. – Levi zaczął omawiać finanse, ale przerwał, kiedy zdał sobie sprawę, że znowu traci uwagę sióstr. – Teraz jest naprawdę dobry moment. Co myślicie?
Grace uśmiechnęła się złośliwie.
– Ktoś tęskni za swoją gołąbeczką.
Narzeczoną Leviego była popularna aktorka Mia Emerson – Grace nadal nie miała pojęcia, jak mu się to udało – z którą był związany od dwóch lat.
– Doskonale to rozumiem – powiedziała Molly. – I myślę, że wystawienie teraz pensjonatu na sprzedaż ma sens.
– A co z moją firmą? – Rok temu, w wieku dwudziestu lat, Grace otworzyła własny biznes pod szyldem Blue Ridge Outfitters. Prowadziła go w pensjonacie, a sprzęt trzymała w szopie za domem.
Levi rozłożył ręce.
– Od początku wiedziałaś, że kiedyś będziesz musiała się przenieść.
– Ale jeszcze nie stać mnie na czynsz. Ciągle buduję kapitał. – Poza tym wypożyczaniem sprzętu zajmował się ten, kto akurat siedział w recepcji. We własnym lokalu musiałaby zatrudnić dodatkową obsługę.
– Pensjonat sprzeda się pewnie dopiero na wiosnę przyszłego roku, a może nawet latem. I wszyscy dobrze na tym wyjdziemy.
– Racja.
Działalność Grace co prawda przynosiła już zyski, ale to dlatego, że miała niemalże zerowe koszty stałe. Zarobione pieniądze wydawała na zakup sprzętu: kajaków, namiotów, sprzętu wspinaczkowego, paddleboardów i rowerów. Nie były tanie, ale wpływy ze sprzedaży pensjonatu stanowiłyby porządną poduszkę finansową.
– Jeśli obie się zgadzacie – rzekł Levi – to poproszę Pamelę Bleeker, żeby przyszła i zrobiła wycenę, a potem wystawiła go w serwisach nieruchomości.
Molly zmarszczyła brwi.
– Czemu nie możemy sprzedać go sami i zaoszczędzić na honorarium pośrednika?
– To będzie nas kosztować mnóstwo czasu i wysiłku, bo interesuje nas rynek o zasięgu ogólnokrajowym, albo chociaż regionalnym – odparł Levi.
– Grace przecież świetnie sobie radzi z Internetem, a ja zajmę się oprowadzaniem klientów. – Molly zamrugała teatralnie. – Podobno mam niesamowite umiejętności społeczne.
Levi wywrócił oczami.
– Będziecie tylko we dwie. Ja mam dość roboty przy organizacji wesela.
Ślub miał się odbyć w pensjonacie za niecałe trzy tygodnie, a Mia była w trakcie zdjęć w LA, więc Levi nie miał wyboru i musiał wziąć obowiązki organizacyjne na siebie.
Molly spojrzała na Grace.
– Damy radę, co nie, siostrzyczko?
– Jasne. Wchodzę w to.
Rozległ się dzwonek przy frontowych drzwiach.
– Odłóżmy to na potem. Przejmij stery. – Levi skinął na Grace, wstał i zebrał papiery. – Mam coś do załatwienia.
Molly też się podniosła, zwracając się do siostry:
– Będę pielić grządki za domem, jeślibyś mnie potrzebowała, ale spróbuj nie.
Rodzeństwo wyszło tylnymi drzwiami, a Grace przeszła przez hol. Nie mieli teraz wielkiego obłożenia, bo był środek tygodnia poza sezonem. Właściwie to zajęte były tylko trzy pokoje… Na widok mężczyzny stojącego w lobby myśli nagle uleciały jej z głowy. Chociaż szła cicho, on popatrzył na nią, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia.
Jej uwagę zwrócił nie tylko jego wygląd – chociaż facet był bardzo przystojny – ale bijąca od niego jakaś przedziwna przenikliwość.
– Witam, jestem Grace, jedna z właścicielek. – Zadrżał jej głos. Wsunęła się za ladę, która stanowiła mile widziany bufor. – W czym mogę pomóc?
– Przejeżdżałem obok i zobaczyłem wasz szyld. Szukam miejsca na nocleg.
Miał niski, przyjemnie dudniący głos. Na oko był po trzydziestce. Przyjrzała mu się uważniej i zmieniła zdanie. Po dwudziestce, ale pewność siebie sprawiała, że wyglądał na starszego.
– Myślę, że będę mogła pomóc. – Grace otworzyła odpowiednie okno w komputerze.
– Chyba jest trochę za wcześnie, żeby się zameldować?
– Pokoje są już wysprzątane, więc to nie problem. Jak długo chciałby pan zostać?
– Jeszcze nie wiem. Na kilka dni, może na kilka tygodni, jeśli jest taka możliwość.
Starała się nie dać po sobie poznać, jak na nią działał, ale było to trudne, kiedy mierzył ją nieprzeniknionym spojrzeniem. Nagle zdała sobie sprawę, że ma włosy upięte w niedbały kucyk i twarz świeżo po peelingu.
– Mamy wolny pokój, z wyjątkiem weekendu trzeciego października. Wtedy odbędzie się tutaj prywatne wesele.
– Coś wymyślę, o ile zostanę tak długo.
– Doskonale. – Podała mu ceny noclegów w tygodniu i w weekendy.
– W porządku.
Grace przyjęła jego kartę i dokument tożsamości. Wyatt Jennings – fajnie się nazywa.
Starała się patrzeć na ekran, ale jej palce wyjątkowo niezdarnie stukały w klawiaturę. Serce też wykonywało dziwaczne podrygi i czuła się tak niezręcznie, że prosiła w myślach, by Wyatt Jennings ograniczył swój pobyt do kilku dni.
Stał sztywno kilkadziesiąt centymetrów od lady, z rękami wzdłuż ciała i szarą torbą sportową u stóp. Miał na sobie codzienne ubrania, jednak wyprasowane i schludne, bez żadnych zagnieceń. Czarny T-shirt schowany w spodnie leżał na nim jak druga skóra, a krótkie rękawy przylegały do imponujących ramion. Spod jednego z rękawków wystawał tatuaż.
Nie gap się tak.
– Co pana tu sprowadza? – spytała, żeby zagaić rozmowę.
Przeczesał dłonią krótkie, prawie czarne włosy.
– Chciałem trochę odpocząć.
Czekała chwilę, aż rozwinie myśl, ale tego nie zrobił. Gdyby na jej miejscu była Molly, pewnie ciągnęłaby go za język, aż dowiedziałaby się, skąd pochodził, czy był żonaty i jaki miał numer polisy ubezpieczeniowej. Ale Grace nie była taka jak Molly.
– To faktycznie wspaniałe miejsce na odpoczynek, zwłaszcza o tej porze roku. Pogoda nadal jest ładna, a na szlakach i jeziorze nie ma już aż tylu turystów.
Pisała dalej, myląc klawisze, co chwilę kasując i poprawiając błędy. Zauważyła, że mężczyzna rozejrzał się po lobby i zatrzymał wzrok na salonie. Miała przeczucie, że gdyby go poprosiła, by zamknął oczy i opowiedział jej o szczegółach tych pomieszczeń, zrobiłby to lepiej niż ona.
– Dobrze, panie Jennings – powiedziała, gdy skończyła. – Wszystko gotowe.
– Proszę mówić mi po imieniu. Wyatt.
Kiedy spojrzał jej w oczy z pełną uwagą, poczuła, jak ulatuje z niej całe powietrze. Jego brązowe oczy były głęboko osadzone pod parą bardzo męskich brwi. Nie marszczył ich, ale też się nie uśmiechał. Zastanawiała się, jak mógłby wtedy wyglądać. Z uśmiechem, nie ze zmarszczonymi brwiami. Wiedziała już, że nie chciałaby widzieć go w złym humorze.
Przesunęła klucz po ladzie.
– Dobrze, Wyatt. Jestem Grace, jedna z właścicielek. Już to chyba mówiłam. – Przerwała, ale mężczyzna tylko schował klucz do tylnej kieszeni, więc ciągnęła dalej. – Pozwól, że cię oprowadzę, a potem pokażę ci pokój. Możesz zostawić torbę za ladą, jeśli chcesz.
Nie wyglądał na kogoś, komu pasuje obchód z przewodnikiem – zresztą w ogóle nie wyglądał na typ faceta nocującego w pensjonatach – ale mimo wszystko ruszył za nią przez hol.
– Pensjonat Bluebell wybudowano w tysiąc dziewięćset piątym roku i był to pierwszy tego typu obiekt w mieście. Liczył dziesięć pokoi. Z początku służył jako postój dyliżansów, a potem przez wiele lat mieściła się tutaj poczta, aż w siedemdziesiątym ósmym roku budynek sprzedano i gubernator zamienił go w swoją letnią rezydencję. – Już chciała powiedzieć Wyattowi, że ma takie samo nazwisko jak gubernator, jednak stwierdziła, że to nic nieznacząca błahostka, która pewnie go nawet nie zainteresuje. – Moi rodzice kupili tę posiadłość, kiedy ja i moje rodzeństwo byliśmy mali, dlatego mieliśmy przyjemność w nim dorastać.
W przeciwieństwie do Leviego i Molly nie wspominała o śmierci rodziców i pragnieniu spełnienia ich marzenia. Nie chciała wzbudzać litości.
Ściany korytarza wydawały się na nią napierać, a powietrze niemalże wibrowało od obecności Wyatta. Z ulgą powitała otwartą przestrzeń biblioteki.
– Prowadzę ten pensjonat z bratem i siostrą, mam również wypożyczalnię sprzętu turystycznego, którą zajmuję się w wolnym czasie.
Posłał jej przeciągłe spojrzenie, które poczuła aż w palcach u stóp. Spuściła wzrok na sportową torbę, którą niósł ze sobą.
– Ekhm… To oczywiście jest nasza biblioteka. Możesz z niej korzystać i pożyczać książki. Pozwól, że pokażę ci restaurację.
Posłała mu uśmiech – nieodwzajemniony – i minęła go, kierując się z powrotem do holu. Owionął ją męski zapach i bezwiednie wzięła głęboki wdech. Wskazała na tylne drzwi.
– Tamtędy można wyjść nad jezioro. Mamy małą łódkę do wypożyczenia i molo z ławeczką, z której można obserwować zachód słońca. – Nie wyglądał na kogoś, kto lubi zachody słońca. – Nie wiem, czy znasz tutejsze atrakcje przyrodnicze, ale w lobby znajdziesz ulotki, a w recepcji prawie zawsze ktoś jest. Chętnie coś doradzimy, wskażemy drogę… Cokolwiek potrzebujesz. – Kiedy przeszli przez lobby, wskazała na paterę ze szklaną pokrywką stojącą na ladzie. – Nasza kucharka, panna Della, słynie ze swoich wypieków. Każdego popołudnia znajdziesz tutaj darmowe ciasteczka. – Przypomniała sobie o jego doskonałej sylwetce i dodała: – Oraz świeże owoce.
Przeszli przez salon i stanęła przed drzwiami francuskimi prowadzącymi do restauracji. Wyatt w milczeniu omiótł pomieszczenie wzrokiem. Grace wróciła do lobby.
– Śniadanie jest wliczone w cenę pokoju, ale mamy też menu obiadowe i kolacyjne, które może się przydać. Wiele restauracji w okolicy jest zamkniętych w tygodniu albo w deszczowe dni lub… no wiesz, jak właściciel ma zły humor.
Bardzo profesjonalnie, Grace. Skrzywiła się.
– Chodźmy na górę, pokażę ci pokój. – Kiedy skręciła na piętro, przystanęła, żeby się upewnić, że Wyatt nadal jej towarzyszy. – Masz jakieś pytania?
– Jest tu siłownia?
– Nie, lecz mamy umowę z Jim’s Gym. Podczas pobytu u nas możesz z niej korzystać. W mieście jest też studio tańca.
Uniósł brwi i posłał jej długie, spokojne spojrzenie.
No dobra, taniec odpada.
– Na dole jest ulotka ze szczegółami.
Ruszyła dalej po schodach, potem przez korytarz i zatrzymała się przed pierwszymi drzwiami po lewej, ukrytymi w niewielkiej wnęce, prowadzącymi do pokoju numer siedem. Wskazała na drzwi z profesjonalnym uśmiechem.
– To tutaj.
Prześliznął się obok, niemalże ocierając się o nią w ciasnej przestrzeni. Jej uśmiech zbladł i zabrakło jej tchu.
– Proszę, daj mi znać, jeśli będę mogła w czymś pomóc.
Skinął głową.
Grace zrobiła w tył zwrot, walcząc z dziwnym impulsem, który kazał jak najprędzej się oddalić.
Grace pochyliła się nad klawiaturą laptopa. Miała przed sobą dwa zadania… A właściwie trzy. Po pierwsze, musiała znaleźć miejsce na prowadzenie swojej działalności, najlepiej w centrum Bluebell i w przystępnej cenie. Po drugie, musiała poznać serwisy, w których mogłaby wystawić ogłoszenia o sprzedaży pensjonatu. Po trzecie, musiała oderwać uwagę od rytmicznych odgłosów dochodzących z pokoju Wyatta nad jej głową. Domyśliła się, że prawdopodobnie trenował. Przeszło jej przez myśl, czy nie podsunąć mu ulotki z siłowni, ale istniała cienka granica między byciem pomocną a apodyktyczną i wolała pozostać po właściwej stronie.
Dlaczego tu przyjechał? Nie był typowym klientem pensjonatu. Bennettowie zazwyczaj gościli młodsze lub starsze pary, czasami rodziny z małymi dziećmi. Może przyjechał tutaj, żeby pochodzić po górach? W okolicy rzeczywiście było dużo szlaków. Może nie chciało mu się szukać noclegu przez Airbnb. Może lubił zaczynać dzień z pełnym żołądkiem.
A może powinna przejść do sedna i odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego była nim taka zafascynowana? Nie chodziło tylko o jego atrakcyjną twarz. Widziała takich w życiu wiele. Może to przez bijącą od niego pewność siebie albo o to, jaki wydawał się swobodny – niekoniecznie przy innych, ale sam ze sobą.
Jakim cudem wiedziała to wszystko po tak krótkim spotkaniu?
Grace wbiła wzrok w ekran. Zadanie numer trzy kompletnie jej nie wychodziło.
Zrezygnowana wstała z krzesła i poszła do jadalni, żeby sprawdzić, czy panna Della nie potrzebuje pomocy w kuchni. Kiedy rodzeństwo Bennettów postanowiło otworzyć pensjonat, najlepsza przyjaciółka mamy uprzejmie zaoferowała im swoje doskonałe umiejętności kulinarne – a od czasu do czasu udzielała im też nieproszonych rad. Tymi ostatnimi raczyła głównie najmłodszą z całej trójki Grace.
Dziewczyna zastała pannę Dellę ugniatającą ciasto. Dłonie ciemnoskórej kobiety z doskonałą precyzją prowadziły wałek. Krótkie włosy uwydatniały szeroko osadzone, brązowe oczy i wysokie kości policzkowe.
– Pomóc pani z lunchem?
– Przyszłaś w samą porę, złotko. Przyda mi się dodatkowa para rąk. Umyj je.
Grace wypełniła polecenie i stanęła obok niej nad posypanym mąką blatem, na którym leżało płaskie koło z ciasta.
– Bierz wykrawacz i potnij je na paski. Ułożymy z nich kratkę.
Grace chwyciła radełko za rączkę i zaczęła precyzyjnie ciąć ciasto na paski, słuchając, jak panna Della opowiada o nowym przepisie na pieczeń, który zamierzała wypróbować dziś na kolację.
Radełko w dłoniach Grace zboczyło z toru i dziewczyna wzdrygnęła się, widząc zakrzywienie. Chciała je naprawić, ale poprzez ponowne zagniatanie wierzch ciasta zrobiłby się twardszy. Postanowiła mimo wszystko to zrobić, choć panna Della by jej nie pochwaliła.
Skończywszy zadanie, Grace ostrożnie ułożyła paski ciasta w kratkę, podczas gdy panna Della krzątała się po kuchni, mieszając w rondlach, przygotowując sos i sprawdzając piekarnik. Grace starannie kładła paski ciasta na wiśniowym nadzieniu. Przy czwartym ciasto się przerwało i dziewczyna z zaciśniętymi zębami delikatnie skleiła je z powrotem. Nie dało się jednak wrócić do ideału.
Kiedy skończyła, przyjrzała się z niezadowoleniem surowemu ciastu.
– Już.
– Dziękuję, złotko. Wygląda wspaniale.
– Wygląda okropnie.
Panna Della dokładnie przyjrzała się ciastu znad kuchenki, na której mieszała zieloną fasolkę. Niedoskonałości były tak widoczne, że Grace nawet nie musiała ich wskazywać.
– Złotko, właśnie o takie mi chodziło. Gdyby było idealne, wyglądałoby na kupione w markecie.
– Jak pani uważa.
– Tak właśnie uważam. – Panna Della wzięła od niej ciasto i włożyła do piekarnika. – A teraz bardzo byś mi pomogła, gdybyś poskładała serwetki. Niestety Jadę coś zatrzymało w drugiej pracy.
Kiedy Grace weszła do jadalni, Molly nakrywała już do stołów. Uniosła wzrok, gdy siostra przystąpiła do swojego zadania.
– O, dobrze. Przyda mi się pomoc. Udało ci się zabrać za wystawianie ogłoszeń o sprzedaży?
– Znalazłam kilka obiecujących serwisów internetowych. Zamieszczenie ogłoszeń zajmie pewnie wiele godzin. Powinniśmy też zrobić kilka bardziej profesjonalnych zdjęć, bo odświeżaliśmy wnętrze.
– Dobra myśl. Napiszę treść ogłoszenia. Trudno uwierzyć, że ta chwila wreszcie nadeszła. Z jednej strony wydawało się, że trwało to całą wieczność, a z drugiej szybko zleciało.
Śmierć rodziców zmusiła ich do podjęcia trudnej decyzji: czy sprzedać dom, czy dokończyć zaczęty remont i otworzyć pensjonat. Było to niezwykle wymagające zadanie i wszyscy wiele poświęcili, żeby wprowadzić plan w życie.
Grace złożyła materiałową serwetkę z wojskową precyzją.
– Teraz możesz rozwinąć skrzydła i odlecieć aż do Włoch. Czy Adam nadal się zgadza?
Molly marzyła o prowadzeniu hotelu B&B w Toskanii, ale teraz było ich dwoje.
– W stu procentach wspiera mnie w marzeniach. Może pisać, gdzie chce, i latać do USA na promocje książek.
Adam Bradford był autorem romansów, które nie schodziły z list bestsellerów, a na podstawie jednego z nich nakręcono film. Przy tym wszystkim mocno stąpał po ziemi i miał wspaniały wpływ na Molly.
– Cicho tu dziś po południu. Ktoś się meldował? – spytała Molly.
– Tylko ten gość, który przyjechał, jak kończyliśmy spotkanie.
– Na jak długo zostaną?
– Przyjechał sam. Jeszcze nie wie, do kiedy. Na kilka dni albo tygodni.
Już któryś raz w przeciągu godziny jej umysł przywołał obraz Wyatta Jenningsa. Jego ciemne, poważne i wnikliwe oczy. Czy wszyscy czuli się przy nim jak pod mikroskopem? Próbowała sobie wmawiać, że to nieprzyjemne uczucie, ale nie była to do końca prawda. Przecież wtedy nie wyczekiwałaby kolejnego spotkania.
– Ciekawe – odparła Molly. – A co go sprowadza w te okolice?
– Nie mówił. – Jednak sądząc po znoszonej sportowej torbie, tenisówkach i wysportowanej sylwetce, jego idea wypoczynku wiązała się ze sporą dawką aktywności fizycznej.
Molly wpatrywała się w siostrę z wymownym wyrazem twarzy.
– No co? – spytała Grace.
– Ile ma lat? Żonaty czy singiel?
– Nie wiem, nie pytałam.
Molly uśmiechnęła się przebiegle.
– A więc młody singiel.
Grace zgromiła ją wzrokiem.
– Twój rumieniec powiedział mi wszystko, co chciałam wiedzieć – rzekła Molly.
– Wcale się nie rumienię. – Zignorowała żar rozpalający jej policzki i zabrała się za składanie kolejnej wykrochmalonej serwetki. Co w nią wstąpiło? I dlaczego ten facet tak dziwnie na nią działał?
– Rumieniec oraz gwałtowne zaprzeczenie. – Molly przypatrywała się badawczo jej twarzy. – Interesujące. Muszę rzucić na niego okiem. Jeszcze nie widziałam, żebyś tak reagowała na kogoś, kogo dopiero co poznałaś.
– Miałam już kilku chłopaków – odparła nieco defensywnie Grace. W końcu miała już dwadzieścia jeden lat.
– Nie mówię, że nie miałaś. Mówię tylko, że jak dotąd nikt nie zwalił cię z nóg.
– Moje nogi twardo stąpają po ziemi i tak zostanie. W tej rodzinie jest miejsce tylko na jedną romantyczkę, a to stanowisko jest już zajęte. A teraz do grona „długo i szczęśliwie” dołączył jeszcze Levi. W porządku. Ale mnie zostaw w spokoju. Jestem szczęśliwą singielką i chcę się skupić na rozwijaniu swojego biznesu.
– To jak on wygląda?
– Słyszałaś, co powiedziałam?
– Jak się nazywa? Przynajmniej tyle musisz wiedzieć.
– Wyatt Jennings.
– Nie ma obrączki? Ani wymownej bladej linii na serdecznym palcu?
Grace spojrzała na nią spode łba.
– No co? To ważna informacja – upierała się Molly.
– Chyba nie – odparła wreszcie Grace. – Ale to przecież nie ma znaczenia.
– Jaki jest?
– Zamieniliśmy ze sobą jakieś pięćdziesiąt słów, Molly. – Z czego czterdzieści dziewięć wypowiedziała ona.
– No to opisz chociaż swoje pierwsze wrażenie. No weź. Nigdy nie gadamy o facetach. – Molly wpatrywała się w nią tak usilnie, że nie było mowy, by odpuściła.
– No dobra. Sama nie wiem. Był milczący.
– Uuu, silny, cichy typ. Pytał cię o okolicę? Takie pytania mogą wiele zdradzić o człowieku.
– Pytał o siłownię.
Molly kilkukrotnie szybko uniosła brwi.
– A więc jest wysportowany, tak?
Grace przypomniała sobie jego wyrzeźbione przedramiona i fragment tatuażu wystający spod rękawa. Co przedstawiał?
– Kolor oczu?
– Brązowe – wymsknęło jej się, zanim zdążyła pomyśleć.
Molly się rozpromieniła.
– Zauważyłaś.
– Nie da się nie zauważyć. – Grace skupiła się na serwetce. – Sama zobaczysz.
Sztućce przestały dzwonić, bo Molly znieruchomiała.
– No dobra, z tego tekstu musisz się wytłumaczyć.
Była jak lew przeżuwający upolowaną zwierzynę. Grace westchnęła, starając się ubrać myśli w słowa.
– Nie wiem, jest jakiś taki… przenikliwy i poważny. Chłonie wszystko wokół.
– Ciebie też?
Grace ją zignorowała.
– A więc jest typem obserwatora? – dopytywała Molly.
– Tak, ale nie tylko o to chodzi. Jest jakby… podpięty do linii wysokiego napięcia, czy coś.
– Co to w ogóle znaczy? Jest nadpobudliwy?
– Nie, wręcz przeciwnie. Napięty, bez przerwy skoncentrowany. Właściwie to jest upiornie cichy, sztywny i zachowuje się z lekką rezerwą.
Molly uniosła jedną brew.
– Sporo tych wrażeń jak na rozmowę składającą się z pięćdziesięciu słów.
Grace już miała odpowiedzieć, ale wzrok siostry powędrował na drzwi za nią.
Rozległo się chrząknięcie. Bardzo męskie chrząknięcie.
Grace wessała powietrze. Błagam, nie. Zrobiła wielkie oczy i wpatrzyła się w Molly, łudząc się, że to ich brat, który połknął żabę.
Oczy Molly, równie wielkie co jej, skierowały się z powrotem na Grace. Wyraz twarzy siostry powiedział jej wszystko, co chciała wiedzieć.
Jak długo tam stał? Ile usłyszał? Czemu, do stu piorunów, nie zamknęły drzwi? Twarz Grace zrobiła się gorąca. Mogłaby teraz służyć za świetlną boję.
– Czy restauracja jest otwarta i można zjeść lunch? – spytał tym niskim, rozbrajającym głosem.
Molly posłała Grace spojrzenie mówiące: „Oj!”, po czym popatrzyła z powrotem na Wyatta i uśmiechnęła się profesjonalnie.
– Oczywiście. Proszę wejść i usiąść, gdzie pan chce. Powiem pannie Delli, że pan przyszedł.
Grace spojrzała na siostrę z mieszanką błagania i desperacji. Ani się waż mnie zostawić! Ale Molly popędziła do kuchni, jakby gonił ją rój pszczół.
Wielkie dzięki – przesłała jej w myślach Grace. Wróciła do składania serwetki, ale drżały jej palce. Sknociła robotę i zaczęła od nowa. Cały czas stała plecami do drzwi, czekając, aż ostudzi się jej płomienny rumieniec. Usłyszała szuranie krzesła w kącie sali i skrzypnięcie, gdy Wyatt na nim usiadł.
Zerknęła na drzwi do kuchni. Pragnęła, by Molly szybko wróciła.
Nic z tego.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Jedna serwetka złożona. Druga. Wreszcie ostatnia. Położyła ją na stole i odwróciła się, żeby odejść. Zadarła nieco podbródek i wysiliła się na bezbarwny uśmiech.
Wyatt siedział przodem do drzwi, więc nie mogła uniknąć kontaktu wzrokowego, żeby nie wyjść na nieuprzejmą.
– Miłego lunchu – powiedziała, wychodząc z jadalni.
– Dzięki.
Mogłaby przysiąc, że dostrzegła, jak kącik jego ust się unosi, zanim zasłonił twarz kartą dań. Wcześniej, kiedy wyobrażała sobie, jak może wyglądać jego uśmiech, zupełnie nie o to jej chodziło.
Wyatt siedział wygodnie w samochodzie z rozłożoną mapą pieszych szlaków i uważnie ją studiował. Chyba źle oszacował trudność, z jaką przyjdzie mu osiągnąć cel, który sobie wyznaczył. Sądził, że miejsce, którego poszukiwał, znajdzie w aktach sądowych albo kartotekach policyjnych Bluebell. W tych pierwszych jednak nie było interesujących go szczegółów, a te drugie uległy zniszczeniu podczas zalania.
Sierżant, z którym rozmawiał, był bardzo skory do pomocy, gdy tylko Wyatt pokazał mu odznakę, ale niestety nie mógł nic zrobić. Akta przepadły, a policjant, który wiele lat temu prowadził tę sprawę, już nie żył.
Wyatt przyjrzał się mapie. Zapomniał, że miasto otaczały tysiące hektarów terenu. Zapomniał, jak wiele kilometrów szlaków wytyczono w tutejszych górach. Tamtego lata miał zaledwie dwanaście lat i szedł za mamą, nie zwracając specjalnej uwagi na cel wędrówki.
Wiedział jednak, że nieopodal był wodospad i formacja skalna, którą wciąż miał przed oczami. Dzięki temu odnalazł drogę powrotną… Po tym, co się wydarzyło.
Spojrzał na wejście na szlak i drogowskaz: „Wodospad Lone Creek”. Od czegoś musiał zacząć.
Wysiadł z auta, założył plecak i dotknął swojego glocka. Nie spodziewał się kłopotów, ale już dawno temu nauczył się, że broń to najlepszy środek prewencyjny.
Ruszył szlakiem, na którym na szczęście nie było turystów. Jedynym towarzystwem tego wieczoru były dla niego popiskujące wiewiórki, ćwierkające ptaki i przemykające pręgowce.
Słońce nadal prażyło, ale cień lasu przynosił ulgę, podobnie jak delikatny wiatr poruszający koronami drzew. W powietrzu wisiał zapach sosen i gnijących liści, które – o dziwo – nie rozbudzały w nim trudnych emocji. Działał tak na niego zapach ubrań przesiąkniętych dymem palonego drewna, ale teraz na szczęście go nie wyczuwał.
Wrócił myślami do domu nad jeziorem, w którym teraz znajdował się Pensjonat Bluebell. Chociaż z zewnątrz wyglądał w dużej mierze tak samo, wnętrze zostało radykalnie zmienione, zwłaszcza piętro. Mimo to Wyatt od razu przypomniał sobie mamę schodzącą po schodach i tatę siedzącego z książką na werandzie. W dawnych czasach spędzali latem mnóstwo czasu na dworze – Wyatt pływał i łowił ryby, a mama zawsze była gdzieś blisko. Regularnie udawali się też na biwaki.
Odepchnął od siebie myśli o matce z determinacją godną żołnierza Navy SEAL. Kiedyś w końcu będzie musiał sobie na nie pozwolić, ale dopiero, gdy odnajdzie to miejsce. Wtedy pobawi się swoimi wspomnieniami. Przecież został wyszkolony, by robić dokładnie to, przed czym uciekali inni.
Na razie jednak mógł znaleźć lepsze tematy do rozmyślań.
Przypomniała mu się ładna właścicielka pensjonatu i poczuł, jak rozluźniają mu się mięśnie, a na twarz wstępuje uśmiech. Zaintrygowała go, gdy tylko zobaczył ją w holu. Postanowił zebrać razem wszystko, co już o niej wiedział, żeby zająć czymś myśli.
Była młodziutka – mogła mieć dwadzieścia jeden, może dwadzieścia dwa lata. Bujne blond włosy w odcieniu miodu nosiła upięte w ogon, a kilka kosmyków luźno okalało jej owalną twarz. Gęste rzęsy zdobiły parę oczu, które na pierwszy rzut oka wydawały się niebieskie, ale gdy przyjrzał im się uważniej, dostrzegł w nich plamki srebra i intrygujące bursztynowe obwódki wokół źrenic. Jedną brew miała uniesioną nieco wyżej, co nadawało jej twarzy nieco sardoniczny wyraz. Nie wiedział jeszcze, czy jej osobowość to potwierdzi. Miała prosty, drobny nos oraz pulchne, kapryśne usta. Na podbródku, na lewo od środka, dostrzegł maleńką bliznę. Kiedy się denerwowała, próbowała to ukryć, prostując się i zadzierając podbródek, a nawet jeśli to jej nie zdradzało, to miała jeszcze inny nerwowy odruch – pocierała o siebie wargi, jakby rozprowadzała po nich błyszczyk.
Rumieniła się. To go zaskoczyło. W jadalni próbowała ukryć twarz, ale zdradziły ją czubki uszu. Prawdopodobnie była zażenowana nie tylko tym, że przyłapano ją na obgadywaniu gościa, ale też treścią rozmowy.
Podsłuchał kilka interesujących rzeczy i musiał przyznać, że czerpał perwersyjną przyjemność, nawiązując z Grace kontakt wzrokowy, kiedy usiłowała się wymknąć.
Telefon zabrzęczał akurat, gdy Wyatt wchodził po stromiźnie. Zdumiało go, że miał tutaj zasięg. Wygrzebał komórkę z kieszeni i zobaczył na ekranie zdjęcie ojca.
– Cześć, tato. Co słychać?
– Nic szczególnego. Właśnie wychodzę na spotkanie i pomyślałem, że sprawdzę, co u ciebie. Jak twoje ramię?
– W porządku. Mówiłem ci, że to nic takiego.
– Gazety pisały co innego.
– Bo sensacja się sprzedaje.
– Co porabiasz? Jesteś trochę zdyszany.
– Trenuję. – Nie powiedział ojcu ani o przymusowym urlopie, ani o tym, dokąd wyjechał. Paul Jennings zostawił tamten rozdział życia za sobą, ożenił się ponownie z miłą, choć raczej miałką kobietą o imieniu Valerie, która wspierała jego polityczną karierę.
Porozmawiali o swojej licznej rodzinie, a Wyatt starał się bez kłamstw opowiedzieć tacie, co ostatnio działo się w jego życiu. Umówili się wstępnie, że zobaczą się w święta – prawdopodobnie na życzenie Valerie – które wydawały się odległą przyszłością.
Kiedy Wyatt się rozłączył, poczuł ukłucie winy, że zataił przed ojcem miejsce swojego pobytu. Nie chciał go jednak martwić. Zawsze działał w pojedynkę, więc i tym razem zamierzał sam zmierzyć się z własnymi demonami.
Grace wyszła do szopy po tandem, który chciała wypożyczyć jakaś para. Dwuosobowy rower cieszył się popularnością wśród wynajmowanych sprzętów, a dzisiaj wieczorem była idealna pogoda na romantyczną przejażdżkę. Przywitała się z Robin, fotografką, która robiła zdjęcia jeziora z podwórza za pensjonatem. Sprawy toczyły się bardzo szybko i chociaż Grace cieszyła się na myśl o nowej lokalizacji dla swojej firmy, trochę ją to też przerażało. Molly i Adam mieli się przeprowadzić do Włoch, a Levi do Mii do LA. Grace zostanie w Bluebell sama. Nawet jej najlepsza przyjaciółka Sarah wyjechała na studia i Grace nie była pewna, czy wróci tutaj po ich ukończeniu.
Pokręciła zdecydowanie głową. Nie miała powodów się nad sobą użalać. Miała więcej, niż na to zasługiwała.
Otworzyła szopę, wyciągnęła rower i dokładnie go wyczyściła. W nowej siedzibie wreszcie będzie mogła porządnie przechowywać i wystawiać swój sprzęt.
Kiedy podeszła na chodnik, młoda para już tam na nią czekała.
– Zdecydowali już państwo, dokąd pojechać?
– Będziemy improwizować. – Mężczyzna usiadł z przodu i przytrzymał rower dla żony.
– Pracujemy nad spontanicznością – dodała kobieta.
– Tak, planujemy, że będziemy spontaniczni.
– To już coś. – Kobieta wzruszyła ramionami i spojrzała czule na męża.
– Dobrej zabawy. Jeśli będziecie mieć jakiś problem, mój numer jest na wizytówce. – Grace patrzyła, jak odjeżdżają, z początku nieco chwiejnie. Kobieta pisnęła, a mężczyzna żartobliwie jej wytknął, że za słabo się stara.
Grace nie umiała powstrzymać uśmiechu. Nie wyglądali na dużo starszych od niej, a już znaleźli swoją drugą połówkę. Otaczały ją same szczęśliwe pary.
To nic. Jej brat i siostra zasługiwali na szczęście. Wiele poświęcili dla Grace. Nigdy nie robili jej z tego powodu wyrzutów, ale dostrzegała ich wyrzeczenia. Nawet teraz Levi przebywał tutaj, by wszystkiego dopilnować, chociaż powinien być w Kalifornii.
Poprzeczka była postawiona wysoko. Co jeśli jej interes upadnie? Levi namawiał ją, żeby poszła na studia, ale Grace odrzuciła ten pomysł. A jeśli miał rację? Połowa biznesów upada w ciągu pierwszych pięciu lat – dlaczego jej firma miałaby przetrwać, podczas gdy tyle innych bankrutuje?
Dość tego negatywnego myślenia. Po sprzedaży pensjonatu dostanie spory zastrzyk gotówki. A jej firma była jedyną tego typu w okolicy.
Najtrudniej będzie poza sezonem – podobnie jak w pensjonacie – ale na pewno wystarczy po prostu dać z siebie wszystko.
Kiedy skręciła w stronę szopy, jej wzrok przykuło coś czerwonego. Ulicą nadjeżdżał minivan chevrolet lumina z 96 roku. Grace zamarła. To był rzadki model. Nawet czternaście lat temu nieczęsto go widywano. Zaschło jej w ustach. Myślała, że zaraz eksploduje jej serce.
Nadjeżdżał od strony miasta. Powoli. Zbyt powoli.
To nie mógł być on. Nadal był w więzieniu i miał tam zgnić. Zachodzące słońce odbijało się od szyby, zasłaniając kierowcę. Oślepiło ją.
Przypływ adrenaliny kazał jej walczyć lub uciekać, ale nie potrafiła zrobić ani jednego, ani drugiego. Mogła tylko patrzeć z dzikim przerażeniem, jak samochód parkuje przy krawężniku tuż przed nią.
Wodospad Lone Creek okazał się ślepym zaułkiem. Sosnowy las nie był dość gęsty, teren był zbyt górzysty, a wodospad wyższy i szerszy niż ten, który Wyatt zapamiętał. Dotarł do końca szlaku i zawrócił.
Wsiadł do samochodu i jechał wzdłuż wybrzeża z powrotem do pensjonatu. Słońce chyliło się ku zachodowi i było już za późno, by wyruszyć na kolejny szlak. Wyatt postanowił przestudiować mapy okolicy i poszukać więcej informacji online. Musiał zawęzić poszukiwania. Były tu tylko dwa popularne wodospady, ale zaczynał myśleć, że żaden z nich nie jest tym, o który mu chodziło. Ten, który zapamiętał, nie był wystarczająco duży, by stanowić atrakcję turystyczną.