Jeremi Wiśniowiecki (1612-1651) - Władysław Tomkiewicz - ebook + książka

Jeremi Wiśniowiecki (1612-1651) ebook

Władysław Tomkiewicz

3,5

Opis

Postać Jeremiego Wiśniowieckiego, popularna nie tyle dzięki historiografii, ile powieści historycznej, nie doczekała się dotychczas większej monografii naukowej. Wprawdzie historycy, zajmujący się wiekiem XVII, a zwłaszcza dziejami wojen kozackich, w pracach swych spotykali się z osobą Wiśniowieckiego, lecz, mając przed sobą inne zadania, nie mogli jej należycie uwypuklić i zająć się nią bliżej, toteż zjawia się ona na dalszym planie, naświetlana częstokroć jednostronnie, w zależności od poglądów historyków, którzy ze zdarzeń ułamkowych nie mogli odtworzyć całokształtu obrazu. W historiografii występuje Jeremi Wiśniowiecki przeważnie i prawie wyłącznie na tle wojen kozackich, a wówczas staje się osobistością o małym stosunkowo znaczeniu, opromienioną jedynie nimbem bohaterskim (Kubala), bądź też ambitnym i szkodliwym warchołem (Szajnocha), bądź symbolem zdrowej myśli szlacheckiej (Rawita Gawroński), bądź wreszcie renegatem i krwiożerczym wrogiem ludu ukraińskiego (Lipiński).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 662

Rok wydania: 2019

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (4 oceny)
1
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645557311996956

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

© Copyright

Władysław Tomkiewicz

Reedycja z 1932 roku

Wydawca dołożył wszelkich starań aby odnaleźć spadkobierców, niestety bezskutecznie. Prosimy o kontakt ewentualnych spadkobierców.

Redakcja:

Andrzej Bucholz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-945-7

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

ROZDZIAŁ IMŁODZIEŃCZE LATA WIŚNIOWIECKIEGO (1612-1632)

Rodzina Wiśniowieckich, jakkolwiek należąca do najstarszych rodów książęcych na Rusi i pochodzenie swe wywodząca, przynajmniej według powszechnego wówczas mniemania, od Korybuta1 – przez długi czas nie odgrywała wybitniejszej roli w Rzeczpospolitej.

Z początkiem XVI wieku rozszczepił się ród na dwie zasadnicze linie, z których jedną, zwaną przez genealogów książęcą, zapoczątkował Iwan, starosta czerkaski, młodszą zaś, zwaną królewską – Aleksander, starosta rzeczycki. W ciągu tegoż stulecia ród znacznie się rozczłonkował, czego nieuniknionym skutkiem było pewne zubożenie, a zatem i mniejsza możność piastowania czołowych stanowisk w kraju.

Jedną z najwybitniejszych postaci z rodziny Wiśniowieckich w drugiej połowie XVI stulecia był dziad Jeremiego, Michał Aleksandrowicz, dzierżawca 4 starostw ukrainnych, a od r. 1581 kasztelan kijowski2. Spędzając całe życie na kresach południowo-wschodnich, był on biczem Tatarów i Kozaków, z którymi staczał ustawiczne walki. Biorąc udział we wszystkich walkach z Moskwą, toczących się w okresie panowania Zygmunta Augusta i Batorego, zyskał sobie ks. Michał sławę wielkiego wojownika; przede wszystkim jednak słynął, jako założyciel wielu grodów warownych na prawym brzegu Dniepru i kolonizator pustynnych rubieży państwa.

Zdolności administracyjne ojca przejął najstarszy z synów Aleksander. On to uzyskał wielkie obszary „pustyni” na Zadnieprzu i stał się założycielem sławnej Wiśniowiecczyzny Zadnieprzańskiej, która z czasem miała zostać główną ostoją potęgi książąt na Wiśniowcu3.

Następny syn Michała, Michał, ojciec Jeremiego, od najmłodszych lat wprawiał się w rzemiośle wojennym, odbywając u boku ojca wszystkie wyprawy moskiewskie i tatarskie. Odziedziczywszy po bezdzietnym bracie poczynające się kolonizować włości zadnieprzańskie, budował w nich nowe grody i osiedla, a korzystając z zamieszek w Carstwie Moskiewskim w okresie samozwańców, podniósł na własną rękę oręż przeciw Moskwie, zajmując gródki pograniczne i zdobywając nawet warowny Putywl4. Rezultatem jego wypraw było posunięcie granic Rzeczpospolitej w górę Suły, a tym samym i powiększenie dóbr Wiśniowieckich5.

W grudniu 1604 r. został Michał Wiśniowiecki starostą owruckim6. Ożeniwszy się około r. 1605 z Rainą Mohylanką, córką Jeremiego, hospodara mołdawskiego, wciągnięty został siłą faktu w wir interesów mołdawskich. Odtąd niewielki bierze udział w wypadkach, rozgrywających się w kraju, gdyż wraz z innymi „zięciami Mohyły”, Potockim i Koreckim, przebywa prawie stale na Mołdawii, walcząc ustawicznie z przeciwnikami domu Mohylów o pretensje do hospodarstwa. Sławne ongi te wyprawy samowolne miały z czasem sprowadzić na Rzeczpospolitą burzę cecorską, której jednak Wiśniowiecki nie doczekał, gdyż w czasie jednej z wypraw został na początku 1616 roku otruty przez przeciwników7. Zarówno ks. Michał, jak i żona jego byli gorącymi obrońcami cerkwi prawosławnej; Michał wraz z bratem stryjecznym Adamem byli uczestnikami wielu zjazdów dyzunickich, a ścisłe stosunki łączyły ich z wojującymi bractwami we Lwowie i Wilnie8. Najbliższym przyjacielem domu Wiśniowieckich był Izajasz Kopiński, późniejszy metropolita kijowski, nieprzejednany dyzunita, założyciel licznych klasztorów prawosławnych, na Zadnieprzu, których fundatorką była Raina Wiśniowiecka9.

Z małżeństwa tego pochodziło dwoje dzieci: syn, noszący imiona obu dziadów – Jeremi Michał, oraz córka Anna. Daty i miejsca urodzenia Jeremiego Wiśniowieckiego nie da się dokładnie stwierdzić; wiadomo jedynie, iż ujrzał światło dzienne w r. 1612, przy tym mogło to nastąpić zarówno w Wiśniowcu, jak w Owruczu i na Zadnieprzu10, gdyż rodzice Jeremiego, zwyczajem ówczesnym, często zmieniali miejsce pobytu. Wpływ rodziców na wychowanie młodego księcia musiał być minimalny, gdyż, jak widzieliśmy, stracił ojca w czwartym roku życia, zaś matka, Raina, umrzeć musiała już w r. 1619, gdyż późniejszych śladów jej życia nie posiadamy, a w r. 1620 przechodzą sieroty pod opiekę dalekiego stryja, Konstantego Wiśniowieckiego11.

Książę Konstanty był osobistością dość wybitną. On to był wraz z bratem stryjecznym Adamem „odkrywcą” pierwszego samozwańca, patronował małżeństwu młodego Dymitra z Maryną Mniszchówna i brał żywy udział w wyprawie do Moskwy. W czasie rewolucji moskiewskiej w r. 1606 uniknął wprawdzie śmierci, wpadł jednak w ręce stronników domu Szujskich, którzy go trzymali przez czas dłuższy w więzieniu. Wbrew tradycji domu Wiśniowieckich, Konstanty nie był usposobienia rycerskiego, prowadził natomiast wystawny dwór na wielką skalę. Żeniąc się czterokrotnie, miał książę Konstanty liczną rodzinę, spośród której młodsi synowie, Aleksander i Jerzy, byli rówieśnikami Jeremiego. Wspomnienia domu rodzicielskiego musiały się szybko zatrzeć w pamięci młodego chłopca. Na dworze opiekuna panował duch zgoła inny, a przede wszystkim stryj i całe jego otoczenie było już wyznania katolickiego.

W krótkim czasie został Jeremi wysłany wraz z braćmi stryjecznymi do kolegium jezuickiego we Lwowie, gdzie przebywał przez lat kilka, odznaczając się jakoby wśród kolegów wybitnymi zdolnościami12. Ukończywszy kolegium, udał się, zgodnie z obyczajami ówczesnych magnatów, poza granicę, by otrzeć się o środowisko kultury zachodniej. Szczegółów pobytu zagranicznego nie znamy. Biograf współczesny Wiśniowieckiego, Kanon, opowiada, iż młody książę przebywał w Rzymie 3 lata; w styczniu 1629 r. widzimy go w Padwie13, zaś dnia 1 maja 1630 r. zapisał się wraz z kuzynami do albumu uniwersytetu bolońskiego, jako „Jeremias Michael Korybut Dux de Wisniewiec”14.

Po pobycie we Włoszech udał się Wiśniowiecki do Niderlandów Hiszpańskich, gdzie incognito zwiedzał urządzenia i fortyfikacje wojenne, uchodzące wówczas za wzory sztuki wojskowej15. O ile studia włoskie można traktować raczej jako chęć nabrania ogólnego poloru, nie jako poważną pracę naukową, o tyle zwiedzanie urządzeń wojskowych i słuchanie wykładów z zakresu wojskowości pochłaniało, zdaje się, znacznie więcej uwagi młodego adepta. Mając tak lakoniczne wieści o zagranicznym pobycie Wiśniowieckiego, trudno wywnioskować, jak wielki wpływ miał ten pobyt na ukształtowanie się umysłu młodego księcia. Wykształcenia wielkiego z Zachodu nie przywiózł – przynajmniej nie dał tego dowodów. Nie należał też w kraju do rzędu tzw. statystów, nie popisywał się znajomością prawa, tak cenioną w ówczesnym społeczeństwie polskim, nie wykazał się też wiadomościami z zakresu ulubionej „retoryki”, nie słynął jako mówca publiczny.

Zdolności księcia poszły w innym kierunku. „Cała pasja jego – to wojna” – mówi jeden ze współczesnych dziejopisów, a sam Wiśniowiecki wyraził się kiedyś o sobie, iż jest „stworzony do wojny, nie do perory”.

Jak długo trwał pobyt Wiśniowieckiego za granicą – nie wiadomo. W drugiej połowie 1631 r. widzimy go już w kraju. Uzyskawszy usamowolnienie i wyzwoliwszy się spod opieki stryja, samodzielność swą rozpoczął od postawienia kroku, który wywołał pewien rozgłos na kresach Ukrainy.

W pierwszych miesiącach r. 1632 rozeszła się wieść, iż młody książę porzuca wiarę ojców, by przejść na katolicyzm. Wieść ta wywołała zaniepokojenie kleru dyzunickiego; obawa ta nie była nieuzasadnioną, był to bowiem okres, w którym wszyscy możniejsi książęta ruscy porzucali dyzunię i przechodzili na katolicyzm. Wybitni niegdyś obrońcy prawosławia, Ostrogscy, Zasławscy, Wiśniowieccy, Zbarascy, w ciągu jednego niemal pokolenia przeszli na katolicyzm i stali się gorącymi propagatorami nowego wyznania. Prawosławne domy Kisielów, Czetwertyńskich, Brzozowskich nie były ani zbyt możne, ani zbyt liczne, by kościół wschodni mógł znaleźć w nich skutecznych obrońców swych praw, toteż każdorazowe odpadnięcie wpływowego magnata uważała cerkiew za osobistą stratę, obawiając się, by prawosławie nie stało się w Polsce „wiarą chłopską”.

Rodzice Jeremiego byli, jak wiadomo, gorliwymi protektorami cerkwi wschodniej. Za ich rządów na Zadnieprzu Izajasz Kopiński założył całą sieć cerkwi i monasterów, opatrzonych sowicie przez fundatorów; tam to, na Zadnieprzu, był węzeł, łączący metropolię kijowską z Moskwą prawosławną. Znając tradycję domu Wiśniowieckich, kler dyzunicki nie wątpił ani na chwilę, że młody książę pójdzie w ślady przodków i stanie się obrońcą prawosławia przed szerzącą się wciąż unią.

Toteż kierownicy cerkwi nie zaniechali okazji, by odwieść Wiśniowieckiego od powziętego zamiaru. Pierwszy wystąpił metropolita kijowski Izajasz Kopiński, nie tylko przez wzgląd na swe wysokie stanowisko, lecz przede wszystkim jako długoletni przyjaciel i doradca rodziców Jeremiego. Wysłał on do księcia długi, rozpaczliwy list, starając się prośbami i groźbami odwieść go od zamierzonego kroku. Wielki żal – pisze sędziwy władyka – ogarnia serca wszystkich duchownych i całego prawosławia na widok W. Ks. Mości, pociechy naszej starożytnej religii greckiej, który nie wstępuje w ślady swych przodków i rodziców. Niemniej też płacze i lamentuje cerkiew boża, matka nasza, że W. Ks. Mość gardzić nią raczysz. Z wielką ochotą oczekiwaliśmy wszyscy pożądanej pociechy naszej, ale miast tego, nad spodziewanie nasze, wszystko się nam w smutek obróciło. Co W. Ks. Mość zobaczył w cerkwi bożej wątpliwego, co podejrzanego, co za herezję? Nie ma, z łaski bożej, w cerkwi naszej żadnego błędu, żadnej herezji, i nigdy się jej nie znajdzie... Nie wiem, kto ją tak W. Ks. Mości obrzydził i obmierził, kto W. Ks. Mość od niej odwrócił lub odwraca... Wiemy wszyscy, pod jakimi strasznymi kondycjami ze strony religii, i obowiązkami, i klątwami zostawiła W. Ks. Mość rodzicielka Jego, schodząc z tego świata. Na czyją to duszę padnie? Przodkowie W. Ks. Mości, rodzic i rodzicielka, od szeregu pokoleń byli religii greckiej, a W. Ks. Mość tylko jeden miałby być z niej wyłączony? Mówią, że wiara grecka jest chłopską wiarą: jeśli tak jest, tedy chłopskiej wiary byli i cesarze greccy, i wielcy monarchowie, i apostołowie... Proszę tedy W. Ks. Mość uniżenie, imieniem całego chrześcijaństwa i imieniem całej cerkwi: nie daj się W. Ks. Mość uwodzić racjom politycznym, wspomnij W. Ks. Mość na rodziców swoich, jakiej oni byli pobożności, jakiej wiary, jakiego nabożeństwa – nie chłopskiego, nie heretyckiego, nie podejrzanego... na miłość boską, całe duchowieństwo, całe chrześcijaństwo uniżenie i z płaczem prosi: Nie gardź W. Ks. Mość wiarą swą, ale wróć do cerkwi bożej16.

Z podobnymi wezwaniami, acz w formie o wiele łagodniejszej i bardziej dyplomatycznej, wystąpił Piotr Mohyła, archimandryta Ławry Peczerskiej w Kijowie. Mianowicie dnia 1 VI 1632 r. wydal w druku swe inauguracyjne kazanie pt. Krest Christa Spasitela, poświęcone Jeremiemu Wiśniowieckiemu, jako krewnemu... gościowi z cudzych stron do ojczystego domu i państwa swego przybyłemu. Przypomniawszy, śladem metropolity, dawnych książąt Wiśniowieckich i ich przywiązanie do cerkwi wschodniej, próbuje Mohyła apelować do uczuć młodego kuzyna, zdaje się jednak, że niezbyt już wierzy w powodzenie swej misji, gdyż główny nacisk kładzie na prośbę, by książę nie zmuszał poddanych do zmiany wyznania. Życzę i proszę – kończy się dedykacja – żebyś Wasza Ks. Mość i sam przy ojczystej wierze zostawał, i poddanych w niej zostawiać raczył, pomnąc na naukę owego przezacnego męża, który mówi, że żaden książę nie powinien przechodzić z ojcowskiego nabożeństwa na inne, ani też innych do tego gwałcić, nic bowiem w rzeczach ludzkich nad religię, tj. wiarę prawosławną, nie ma zacniejszego, i tej należy z całych sił bronić17.

Apele te pozostały bez echa. Przyjmując obrządek katolicki, nie powodował się zapewne Wiśniowiecki jedynie względami „racji politycznej”, jak mu to wytykał Kopiński. Nie ulega wątpliwości, że grał w tym rolę pewną również prąd czasu, niemniej jednak dzieje młodzieńczych lat Wiśniowieckiego zdają się potwierdzać, iż przyjęcie katolicyzmu musiało nastąpić naturalną koleją rzeczy. Wspomnienia domu rodzicielskiego i zaklęcia matki, o których wspomina metropolita, nie mogły żywo utkwić w pamięci i sercu kilkuletniego chłopca. Późniejsze wypadki życiowe: dom katolicki stryja, kolegium jezuickie, Włochy – wszystko to wpłynęło na młodego księcia odpowiednio, tak, iż stał się zapewne katolikiem w duchu jeszcze przed dokonaniem zmiany obrządku.

W pojęciu ówczesnego pokolenia katolicyzm był również wykładnikiem kultury zachodniej, tak też zapewne rozumował i Wiśniowiecki; kilkuletni pobyt poza granicą wciągnął Wiśniowieckiego w orbitę wpływów kultury zachodniej i usunął całkowicie w cień tradycje, jakie mógł wynieść z domu rodzicielskiego. Odtąd też w ciągu całego swego życia podkreślać będzie zawsze przynależność swą do kultury i cywilizacji łacińskiej18.

ROZDZIAŁ IIPIERWSZE WYPRAWY WOJENNE (1632-1635)

Termin czternastoletniego zawieszenia broni, zawartego z Moskwą w Dywilinie, upływał z wiosną r. 1633. Stosunki między obydwoma państwami od dawna były naprężone. Moskwa nie mogła przeboleć utraty Smoleńska i grodów siewierskich, ponadto zaś Michał Fedorowicz czuł się osobiście dotknięty odmawianiem mu ze strony polskiej prawa do tytułu carskiego i otwartą kwestią pretensji królewicza Władysława do korony Monomacha. W ostatnich latach panowania Zygmunta III sytuacja zaostrzyła się tak dalece, iż poczęto się w Polsce poważnie liczyć z zerwaniem przez Moskwę pokoju i wypowiedzeniem przez nią wojny przed upłynięciem terminu prekluzyjnego. Obawy te były słuszne. Już w r. 1631 czyni Moskwa wielką mobilizację sił wojskowych, by w połowie roku następnego, korzystając z chaosu bezkrólewia po śmierci Zygmunta III, zerwać pokój i oblec wielkimi siłami twierdzę smoleńską.

Jednocześnie z oblężeniem Smoleńska, który się miał stać głównym teatrem wojny, urządzono wyprawę dywersyjną na grody siewierskie i południowe Zadnieprze w celu zatrzymania tam części sił polskich, a w pierwszym rzędzie Kozaków. We wrześniu (1632) południowy korpus moskiewski, operujący pod dowództwem Buturlina, obiegł Czernihów. Miasto, nieprzygotowane na oblężenie, posiadało bardzo szczupłą załogę wojskową w liczbie zaledwie 300 ludzi. W ostatniej chwili zdążył do miasta wejść podkomorzy czernihowski. Adam Kisiel, z własną chorągwią jazdy, garścią szlachty okolicznej i jednym pułkiem Kozaków.

Siły te, aczkolwiek minimalne, zdołały odeprzeć pierwsze szturmy. Dzięki umiejętnej taktyce zdołał Kisiel wprowadzić w błąd Buturlina, który, powziąwszy fałszywe wieści o wielkiej ilości załogi i amunicji Czernihowa, zwinął oblężenie i ruszył dalej na południowy zachód w kierunku na Mirhorod19. Dnia 10 października splądrowali Moskale Mirhorod i okoliczne gródki. Kisiel, wyszedłszy z Czernihowa, zdołał zgromadzić garść Kozaków i zniósłszy się z ludźmi Wiśniowieckiego, postanowił stoczyć walkę z cofającym się ku granicy Buturlinem. Zamiar ten nie udał się, gdyż oficer książęcy, Dłotowski, nie czekając na połączenie się z Kisielem, wyszedł sam przeciw nieprzyjacielowi z Łubien i dnia 11 października stoczył niepomyślną dla siebie bitwę20. W rezultacie cofnął się Buturlin ku granicy, pustosząc po drodze zameczki Rumno, Borznę, Batoryn21.

W czasie, gdy się to działo, nowo obrany król czynił przygotowania, by jak najszybciej wyruszyć na wojnę i osobiście poprowadzić kampanię. Nie mógł jednak natychmiast wyruszyć, gdyż wstrzymywała go konieczność załatwienia różnych formalności, związanych z koronacją, mającą, się dopiero odbyć w lutym r. 1633. Ponieważ sytuacja wojenna wymagała szybkiej akcji, front północny powierzono hetmanowi lit. Radziwiłłowi, zaś obronę Zadnieprza południowego i dalszą akcję dywersyjną zlecono kasztelanowi kamienieckiemu, Aleksandrowi Piasoczyńskiemu. Ponieważ jednocześnie z wojną moskiewską groził Rzeczpospolitej najazd turecko-tatarski, większość sił koronnych pod hetmanem Koniecpolskim pozostać musiała na Podolu, wskutek czego Piasoczyński mógł rozporządzać jedynie drobną garstką ludzi; pragnąc zwiększyć liczebność jego oddziałów, wyasygnowano mu ze skarbu znaczną kwotę pieniężną na werbunek Kozaków, którzy się mieli stać główną siłą jego dywizji. Liczono się też z tym, że obywatele zadnieprzańscy, a w pierwszej liczbie najzamożniejszy z nich Wiśniowiecki, połączą swe poczty prywatne z wojskiem kasztelana.

O ile wyprawa smoleńska, zakończona świetnym triumfem Władysława IV nad armią moskiewską, posiada całą literaturę, opartą na licznych źródłach współczesnych, o tyle akcja oddziałów dywersyjnych, operujących na froncie południowym, przedstawia się bardzo niejasno. Źródłowych przekazów polskich, poza kilkoma oderwanymi relacjami Piasoczyńskiego i Kisiela, prawie nie posiadamy. Najwięcej stosunkowo danych zachowało się w relacjach wojewodów moskiewskich, które należy brać z pewnymi zastrzeżeniami, gdyż urzędnicy carscy przedstawiali stan rzeczy swemu monarsze w barwach nieco jaśniejszych.

Nim Piasoczyński przystąpił do akcji, utrudnionej przez niezbyt wielką chęć Kozaków do walki z Moskwą, pograniczni wojewodowie moskiewscy zaalarmowani zostali wieścią szykującej się wyprawy Jeremiego Wiśniowieckiego. Kupcy rylscy, jacy wrócili z Polski w końcu października, donieśli swemu wojewodzie, że książę w połowie tegoż miesiąca z Łubien na pola wyruszył, a z nim litewskich ludzi 15 000. Oddział ten miał iść pod grody siewierskie22. Inne znów wieści donosiły, iż przed świętem Pokrowy (1 X starego stylu) przyjechał książę z Wiśniowca i pertraktuje z Kozakami, by urządzić wyprawę na „tatarskie sakmy”, lecz Kozacy propozycję tę odrzucili23. Gdy rozeszła się wieść o zamierzonym pochodzie Wiśniowieckiego, wojewodowie jeleccy rozesłali uniwersały po całym powiecie, by ludność wraz z rodzinami zgromadziła się w Jelcu. Zamek wzmocniono i szykowano się do odparcia najazdu24. Bliższych danych o tej wyprawie nie mamy; wojewodowie moskiewscy donoszą jedynie, iż w końcu grudnia był książę o 7 wiorst od Putywla, przy czym Moskale mieli rozbić jego podjazd25. Dnia 27 lutego (starego stylu) miał oblec książę Putywl26, jednak bliższych danych nie posiadamy. Zdaje się, iż w oblężeniu tym brał również udział Piasoczyński, który później wspomina o swej zimnej bytności pod Putywlem27.

Bliższe dane mamy dopiero z czasów drugiego oblężenia Putywla w maju r. 1633. Dnia 24 maja Piasoczyński i Wiśniowiecki na czele swych wojsk i oddziałów kozackich pod dowództwem Doroszenki przystąpili do oblężenia Putywla. Piasoczyński miał zamiar jedynie spustoszyć pogranicze moskiewskie i per viscera ziemi nieprzyjacielskiej żelazem otworzyć drogę do Smoleńska28, jednakże Kozacy nie chcieli iść na północ, dowodząc, że twierdza putywelska na sercach i żywotach ich zasiadła i to odejście nie tylko by żon, dzieci i domowych zniszczenie, ale wszystkiej zadnieprzańskiej i siewierskiej Ukrainy zgubę za sobą niosło. Ulegając namowom Kozaków, którzy przecież stanowili główną siłę wojska oblężniczego29, zgodzili się dowódcy na przystąpienie do oblężenia, zwłaszcza, że Kozacy obiecali, iż skoro każdy z nich za swój się pal (forteczny) imię, żaden nie odejdzie, aż go wywróci, i że to przygotowanie i wejście nad dwa, trzy dni więcej nie zabawi. Wbrew jednak tym zapowiedziom, oblężenie Putywla szło nieskładnie. Zamek był silnie obwarowany po ostatnim oblężeniu, a znajdowało się w nim 20 000 ludzi, z których połowę stanowiło regularne wojsko. Główną winę za niepowodzenie przypisuje Piasoczyński Kozakom, którzy szturmy tylko okrzykiem okazują. Wkrótce spostrzegł kasztelan, iż nic się serium nie dzieje i szturmy i apparencje przede mną tylko odprawują, a nieprzyjaciel, z którym często bywają schadzki i rozmowy, ma folgę. Kozacy, wziąwszy nadeszłe 20 000 złotych na poprawę artylerii, upominać się poczęli o nowe subsydia na poczty i amunicję. O oblężeniu Putywla własnymi siłami nie mogło być mowy, gdyż zarówno kasztelan, jak i Wiśniowiecki posiadali jedynie jazdę, która znosiła poszczególne oddziały nieprzyjacielskie, gromadzące się w okolicy, ale i w tym też kozackie szmatławstwo (sic) było niemałą przeszkodą. Niechęć Kozaków doprowadziła Piasoczyńskiego do takiej desperacji, iż, jak mówi, wolałbym ich nie znać i lżej by mi było bez ich posiłku, ale woli J. K. Mości trudno mi było przeczyć. Wreszcie widząc bezowocność dalszego oblężenia, oznajmił wojsku, iż wyrusza pod Smoleńsk.

Rozkaz ten wywołał protest ze strony Kozaków. Zrzuciwszy ze starszeństwa Doroszenkę, który wżdy coś poszedł na człowieka, obrali sobie nowego starszego w osobie Jacka Ostrzanina chłopa flegmatycznego i postanowili opuścić po kryjomu obóz. Tejże nocy30 – opowiada kasztelan królowi – zarazem wprzód ze dwadzieścia tysięcy ich nazad uciekło, tak im smaczna droga smoleńska była, a potem wszyscy za nimi gotowi byli, i już pod armaty konie zaprzężone mieli, alem ich, przybiegłszy, samych ledwo pozawracał i armaty zatrzymał. Na którą złość swoją różnych używali wymówek, że słuchać ich nie chcę, że się im gwałt od czerni dzieje, że radzić nie mogą, i tym podobne bajki, którymi ja świętobliwych W. K. Mości uszu obrażać nie chcę, atoli ofiarowali mi to (lubo co inszego w radzie konkludowali byli), że chcą iść przez Litwę. Ten chytry ich i szkodliwy, a na łupiestwo tylko i zwłokę uformowany koncept, różnymi zrażałem racjami, przekładając im sromotne, a nieprzyjacielowi pożyteczne z ziemi odejście, a zatem nie lada jakie dodanie serca, więc gdy tył nieprzyjacielowi ukażą, następujące na wszystką Zadnieprzańską Ukrainę niebezpieczeństwa..., dobrych okazji strata i insze przyczyny, a nade wszystko późny ratunek ścieśnionego Smoleńska. A potem jużem i przez Litwę, według informacji W. K. Mości, pozwolił, ale oni to usłyszawszy, czego się nie spodziewali, i w tej obietnicy swojej prędko osłabli. Owszem, jawnie to po sobie znać dawali, że wszyscy za granicę patrzą. Pozwoliłem im, aby i pod Putywlem i kędy jeno chcą, i do Smoleńska nie chodząc, byle nazad nie wracali się z ziemi nieprzyjacielskiej, zostali... wojska nie zwodzili, a mnie tylko dwiema, trzema tysiącami ludzi dla trzymania passów i przepraw snadniejszych gratyfikowali, abym ja przedsięwziętym szlakiem ku Smoleńsku mógł się przedostać. Ale oni, mając chęć do ucieczki i powiadając, że się wojsko zaporoskie nie dzieli, nic zgoła uczynić nie chcieli. Owszem, porwawszy się wszystkim taborem, bez żadnego gwałtu i najmniejszej przyczyny precz wszyscy z armatą poszli. Wobec tego stanu rzeczy, oblężenie trzeba było zwinąć, co też Piasoczyński uczynił dnia 19 czerwca.

Tak się skończyło czterotygodniowe oblężenie Putywla. Wojewodowie putywelscy, przesyłając sprawozdania carowi, dodają, iż wojsko oblężnicze porobiło silne szańce, z których strzelało do miasta pociskami zapalnymi, wywołując liczne pożary. W czasie szturmowania używano chłopów okolicznych do podpalania poszczególnych domów. Szturmy te były odparowane przez Moskali z wielkimi stratami dla oblegających. W czasie tych walk wojsko polsko-kozackie miało stracić 4000 zabitych, 2500 rannych i 63 jeńców31.

Po zwinięciu oblężenia i odejściu Kozaków postanowił Piasoczyński na własną rękę pójść ku Smoleńskowi, nie mógł tego jednak dokonać przez kraj nieprzyjacielski, gdyż „o takiej małości rycerstwa... co za podobieństwo złamać siły Moskiewskiego Carstwa”. Ponieważ wycofanie się z pogranicza moskiewskiego mogło za sobą pociągnąć nową ekspedycję Moskali w głąb Zadnieprza, trzeba było, zaniechawszy zdobywania poszczególnych grodów, szukać nieprzyjaciela w polu i spustoszyć kraj okoliczny, by wzniecić postrach i zapobiec odwetowi. Zniósł się więc Piasoczyński z Wiśniowieckim i ruszyli obaj w głąb kraju. Zmacawszy na mil dalej trzydziestu nieprzyjaciela kup kilka po kilka tysięcy, które się na nas zbierał, zgromiwszy Rylsk, Siewsk, spaliwszy przylegle włości, nie oszczędzając żelaza i ognia, zwojowawszy, dobrą pamiątkę tam zostawiwszy32, cofnęli się z powrotem. Piasoczyński udał się na Litwę ku Smoleńskowi; co czynił nadal Wiśniowiecki – nie wiadomo, to pewne, że pod Smoleńsk nie poszedł.

Z drugiej połowy tegoż roku nie posiadamy wiadomości. W czasie tym Kisiel prowadził pertraktacje z Kozakami, namawiając ich, by wrócili na teren walki. Wreszcie część Kozaków dała się przekonać i poszła w sierpniu ku Smoleńskowi. Bliższe wiadomości pochodzą dopiero z pierwszych miesięcy r. 1634. Szpiedzy moskiewscy donoszą, iż szykuje się nowa wyprawa, organizowana przez Wiśniowieckiego i Łukasza Żółkiewskiego starostę kałuskiego. Połączenie obu wojsk nastąpiło w końcu lutego w Batorynie, dokąd również stawiło się kilka tysięcy Kozaków pod dowództwem Iliasza Karaimowicza i Jacka Ostrzanina. Wojsko to 20 lutego starego stylu stanęło na Spaskim Polu o 40 wiorst od Putywla, mając za zadanie ogołocenie kraju z żywności i przesłanie jej pod Smoleńsk33. Dnia 1 marca starego stylu obiegł Wiśniowiecki Siewsk. W obozie polskim znajdowało się 12 000 ludzi, w czym 4000 Wiśniowieckiego, 2000 Żółkiewskiego i 6000 Kozaków34. Siły te rozporządzały 9 armatami. O oblężeniu Siewska mamy tylko lakoniczne relacje moskiewskie35. Przypuszczano w ciągu kilku dni szturmy, nie odnosząc większych sukcesów. Blokada Siewska trwała przeszło tydzień. Główne szturmy przypuszczano dnia 2, 4 i 7 marca (starego stylu). Dnia 4 marca w nocy wojewoda Puszkin wyprawił wycieczkę przeciw szańcom polskim. Dnia 6 III zażądał Wiśniowiecki poddania miasta, jednakże Puszkin odesłał list bez odpowiedzi. Dnia 7 marca trwał szturm od 3 w nocy do 1 po południu, przy czym wyłamano palisadę i zasypano fosę piaskiem, w rezultacie jednak zostali Polacy odparci. Uciekinier z obozu polskiego doniósł, iż przyczyną niepowodzeń był zatarg między Polakami i Kozakami, którzy nie chcieli brać udziału w oblężeniu, pragnąc iść na Murawskie Szlaki przeciw Tatarom36.

Już w czasie oblężenia Siewska rozpuszczono silne podjazdy, niszczące kraj dokoła. Po zwinięciu blokady rozpuszczono zagony po komaryckiej włości, będącej własnością osobistą cara, paląc i niszcząc wszystko dokoła. W samych ludziach niezmierne szkody uczyniono, jednych brano do więzienia, drugich w pień sieczono37.

W pierwszych dniach kwietnia podszedł Wiśniowiecki pod Kursk i spalił przedmieścia. jednakże, mimo dwutygodniowej blokady, zamek się nie poddał38. Ograniczano się więc znowu do niszczenia kraju ogniem i mieczem niemal pod sam Smoleńsk; współczesny biograf Wiśniowieckiego opowiada, iż:

Za ordynansem króla wojennego,

Widziano ognie z Smoleńska samego,

Gdy od tych fortec książę pomieniony

Puścił zagony.

Aż przyszło panu hamować samemu,

Że kazał wrócić w głąb zapuszczonemu,

Gdy legł królowi już skromnie pod nogi

Ów Sehin srogi39.

Wypady Jeremiego Wiśniowieckiego na terytoria moskiewskie panegiryści jego podnoszą do niebywałych rozmiarów, twierdząc, iż zjednały mu one wielką sławę wojenną. Przyznano, mu niejednokrotnie w aktach, wydawanych w imieniu króla z kancelarii królewskiej, zaznaczając z uznaniem, iż w czasie wyprawy smoleńskiej z drugiej strony moskiewskiego infestował monarchę, i nam tak znaczną odwagą swoją siła do tak wielkiego zwycięstwa dopomaga!40.

Jakkolwiek wyprawy dywersyjne niewątpliwie odrywały część sił moskiewskich od głównego teatru wojny i przyczyniły się znacznie do powodzenia królewskiego, nosiły one jednak cechy wypraw rabunkowych. Podkreślają to współcześni biografowie księcia z uznaniem: Napełniwszy wpierw grozą swego imienia włość komarycką – opowiada Kanon – uprowadza zdobycz, pustoszy miasta żelazem i ogniem, Kursk, Rylsk, Siewsk pali. Zdobywszy miasta, zniszczywszy zamki, spaliwszy wszystko dokoła, zyskał sobie w Moskwie przydomek podpalacza41.

W początkach maja jest już Wiśniowiecki w Łubniach, dokąd każe urzędnikom, starostom, Polakom, Niemcom i kozakom zjechać się na radę42. Zjazd ten był zapewne zwołany w celu dokonania przeglądu sił na wyprawę turecką. Konflikt polsko-turecki, zażegnywany od czasów wyprawy chocimskiej, dzięki dyplomacji moskiewskiej wybuchnął już w roku poprzednim (1633). W czerwcu nastąpił pierwszy najazd tatarski, zakończony spustoszeniem znacznej części Podola; w ślad za uciekającym taborem tatarskim poszedł hetman Koniecpolski i dopadłszy go już na Wołoszczyźnie pod Sasowym Rogiem, pobił go dnia 4 lipca. W październiku kilkudziesięciotysięczna armia turecka, będąca pod wodzą Abazy paszy, weszła w granice Polski. Koniecpolski, mając szczupłe siły, okopał się pod Kamieńcem i przez tydzień odpierał z powodzeniem ataki tureckie. Nie osiągnąwszy rezultatów, cofnął się Abazy za Dniestr, poprzestając jedynie na zdobyciu kilku okolicznych zameczków43.

Z wiosną 1634 r. szykowała się wielka wyprawa turecka na Polskę pod osobistym dowództwem sułtana Murada IV. Do wojny tej pchali Turcję zarówno posłowie moskiewscy, jak i Abazy pasza. chcąc szkód w roku zeszłym poniesionych powetować, albo przynajmniej je zetrzeć. Zataił on przed sułtanem swe zeszłoroczne niepowodzenia, przedstawiając zdobycie gródków pogranicznych, jako wielkie sukcesy orężne. Poseł królewski, Aleksander Trzebiński, został przyjęty w Stambule z lekceważeniem. Sułtan udał się osobiście do Adrianopola, by kierować mobilizacją armii. Wobec szykującej się nawały tureckiej król Władysław kończył wojnę moskiewską, i, zawarłszy pokój w Polanowie, począł przerzucać wojsko z frontu północnego na Podole.

Z wiosną poczęły się pod Kamieńcem gromadzić wojska w obozie Koniecpolskiego. Wojska kwarcianego była liczba niewielka, natomiast główną siłę stanowiły poczty prywatne. Przyprowadzili je również niemal wszyscy członkowie domu Wiśniowieckich, a wśród nich stawił się Jeremi na czele tysiąca własnych ludzi, prezentując się jako nowo kreowany rotmistrz na czele husarskiej chorągwi kwarcianej44.

Do wojny jednak nie doszło. Na wieść o zawartym pokoju z Moskwą wzięło w Turcji górę stronnictwo pokojowe na czele z wezyrem Murtazy agą. Na sejmie warszawskim, jaki się odbywał w lipcu, stanął poseł sułtański Sehin aga z propozycjami pokojowymi, przypisując winę złamania pokoju intrygom Abazy paszy. Poseł obiecywał ukaranie Abazy, żądając w zamian wycofania wojsk znad granicy wołoskiej. Propozycję tę Rzeczpospolita przyjęła skwapliwie, wysyłając do Koniecpolskiego komisarzy traktatowych z upoważnieniem zawarcia pokoju, natomiast król, odprawiwszy z niczym posła, wybrał się do Lwowa, by stamtąd udać się do obozu. Tak więc niemal już w pierwszych latach panowania Władysława IV zawiązał się konflikt między pacyfistycznie nastrojoną Rzeczpospolitą a żądnym sławy wojennej królem. Konflikt ten miał z czasem doprowadzić do tragedii osobistej króla i poczynić państwu nieobliczone straty.

Nim król wyruszył ze Lwowa, dobiegła go wieść o zawarciu pokoju między komisarzami i delegatem tureckim na warunkach zresztą dość pomyślnych dla Polski. W zamian za powstrzymanie Kozaków od wypraw morskich zobowiązał się sułtan usunąć Tatarów z pól budziackich i nie obsadzać hospodarstw mołdawskiego i wołoskiego bez porozumienia z Polską. Abazy pasza, główny propagator wojny, skazany został na śmierć.

W rezultacie zjazd wojska pod Kamieńcem zamienił się w wielki popis rycerstwa, który tak malowniczo opisuje jeden z uczestników:

Świetne nader chorągwie, proporce okryły

Wojsko, stalne kirysy z daleka świeciły,

Tu ogromne tygrysy, a tu lampartami

Na koniach przyodziane towarzystwo sami.

Tu skrzydła białopióre, forgi powiewają,

A tu konie tureckie głosem poryzają.

Pieniąc canki złocone, munsztuki smakują,

W miejscu kłusząc, wspaniale coraz przypryskują

Tu zbroje polerowne, szyszaki złocone,

A tu złotem na koniach dywdyki ciągnione,

Na tychże i bogate rzędy a spisowe,

Pancerze i pałasze świecą turkusowe45.

Tak się skończyła niedoszła wojna turecka, w czasie której Podole ucierpiało znacznie więcej od niesfornych wojsk polskich, niż od zagonów nieprzyjacielskich46.

Nie doszła również do skutku oczekiwana z upływem rozejmu altmarskiego wojna szwedzka, otwierająca przed Rzeczpospolitą widoki odzyskania Inflant i utrwalenia swego stanowiska na morzu. Z okazji tej jednak Rzeczpospolita skorzystać nie umiała i nie chciała.

Panując na Bałtyku, utrzymywała Rzeczpospolita zarówno swój prestiż mocarstwowy, jak i przewagę ekonomiczną na wschodzie Europy – zadania tego nie pojmowało jednak siedemnastowieczne społeczeństwo polskie. Wyrobiło ono sobie pogląd, iż walka o morze nie leży w interesie państwa i narodu, lecz jest jedynie wynikiem zabiegów dynastii Wazów o berło skandynawskie. Pogląd ten, dzięki nieumiejętnej polityce Zygmunta III, drażniącego naród kunktatorstwem i tajemniczymi posunięciami politycznymi, mógł się wydawać słuszny, nie ulega jednak wątpliwości, że walka ze Szwecją o panowanie na Bałtyku musiała się rozegrać, choćby na tronie polskim nie zasiadali Wazowie. Szwecja dusiła się w swych granicach. Wiek XVII, a zwłaszcza pierwsza jego połowa, to okres olśniewającego renesansu Skandynawów, wiek w którym na północy rodzą się, jeden po drugim, genialni królowie-zdobywcy, utalentowani generałowie-stratedzy i świetni dyplomaci. Gdy w narodzie szwedzkim obudził się uśpiony duch wikingów, poczuł on, iż ciasno mu jest w biednym, skalistym kraju lasów, jezior i fiordów. Zapragnąwszy stać się pierwszym narodem Północy, musiał on przede wszystkim opanować okalające je morze, stworzyć z Bałtyku mare nostrum i handel morski we własne zagarnąć ręce. Zdaje się nie ulegać wątpliwości, że wojny Karola Sudermańskiego, najazd Gustawa Adolfa, czy ów straszny potop Karola X, nie ominęłyby Polski, choćby królowie polscy nie rościli żadnych pretensji do tronu szwedzkiego. Walka o koronę była jedynie pozorem, istotą rzeczy była walka o panowanie na morzu.

Na wojny szwedzkie patrzyła Rzeczpospolita obojętnie, lub zgoła niechętnie, jako na walkę dynastów i pozwoliła na obcinanie skrzydeł orła polskiego, doprowadzając do haniebnego rozejmu altmarskiego. Gdy Władysław IV obejmował tron, żyjąc pragnieniem odzyskania korony szwedzkiej, okoliczności zdawały się zapowiadać dlań pomyślnie. Szwecja, zaskoczona naglą śmiercią Gustawa Adolfa, znajdowała się w okresie odprężenia, rozejm altmarski kończył się; Władysław IV, opromieniony zwycięstwem nad Moskwą, był przedmiotem powszechnego podziwu Europy. Zdawało się, że nadchodzi najlepsza chwila dla zaspokojenia osobistej ambicji królewskiej i utrwalenia utraconej przewagi Rzeczpospolitej na Bałtyku. W ciągu wiosennych miesięcy r. 1635 do obozu Koniecpolskiego pod Kwidzynem ściągają liczne wojska kwarciane, zaciężne i świetne poczty prywatne, wśród których nie zabrakło kilkutysięcznej dywizji przyprowadzonej przez Wiśniowieckiego47. Całe Prusy stały się w krótkim czasie wielkim obozem wojennym. Wojsko zdradzało chęć do walki. Gdy na teren działań wojennych przybył sam król – zdawało się, że nic już nie zdoła powstrzymać szykującej się rozprawy orężnej.

Zamiary te jednak unicestwiły pacyfistycznie nastrojone stany. Komisarze sejmowi, wbrew intencjom królewskim, a niemal poza plecami monarchy, wykorzystali wszystkie środki, by zapobiec rozprawie orężnej. Wołano poprzestać na połowicznym załatwieniu sprawy i zrzeczeniu się raz na zawsze przodującego stanowiska na Bałtyku, niż puszczać się na niepewne flukty.

Dnia 12 września 1635 zawarty został w Sztumdorfie48 26-letni rozejm ze Szwecją. Dzięki chwilowemu osłabieniu przeciwnika odzyskała Rzeczpospolita grody pruskie, rezygnowała jednak z Inflant i z czegoś więcej jeszcze – z mocarstwowego stanowiska na wschodzie Europy.

ROZDZIAŁ IIIPOWSTANIE KOZACKIE (1637-1638)

Postęp kolonizacji Zadnieprza nie odbywał się w warunkach normalnych, gdyż niezależnie od woli księcia piętrzyły się wciąż przeciwności natury zewnętrznej, utrudniające normalizację stosunków na dalekich kresach. Największymi ciosami dla postępu cywilizacyjnego na Ukrainie były dwa chronicznie powtarzające się zjawiska, tj. powstania kozackie i napady Tatarów.

Powstanie kozackie z r. 1637, zorganizowane przez Pawluka, miało to samo prawie podłoże, co i szereg powstań poprzednich. Wytworzenie się na kresach państwa nowej warstwy społecznej, która nie mieściła się w ramach ustroju Rzeczpospolitej, musiało powodować ciągły ferment, gdyż państwo nie umiało ani podporządkować sobie Kozaczyzny, ani też nadać jej takich form, które by ją związało z nim organicznie. Utworzenie kilkutysięcznej Kozaczyzny oficjalnej wraz z jednoczesnym tolerowaniem całej masy Kozaków nieoficjalnych na Niżu wytworzyć musiało stałe zarzewie niepokoju.

Powstanie z r. 1637 zostało dość szybko zlikwidowane. Dnia 16 grudnia hetman polny, Potocki, rozbił armię kozacką pod Kumejkami, a w dziesięć dni później resztki jej, oblężone pod Borowicą, zmusił do kapitulacji i przyjęcia podyktowanych warunków. Zdawało się, że bunt kozacki został zażegnany. Potocki zajął się niszczeniem oddzielnych watah kozackich i, stosując dla postrachu ostry terror, zostawił wojsko na leżach zimowych na Zadnieprzu, by w ten sposób zagasić ostatecznie wszelkie tlejące jeszcze iskry rewolty, a sam udał się na sejm. Celem ostatecznego zlikwidowania niebezpieczeństwa, wysłał hetman rotmistrza Mieleckiego na Zaporoże, by spędził kilka tysięcy ludzi, którzy się tam zebrali. Sejm, który się zebrał 10 marca 1638 r., uchwalił ustawę, kasującą wszelkie przywileje Kozaczyzny zarówno oficjalnej, jak i „wypisowej”, zamieniając tę ostatnią w chłopy obrócone pospólstwo. Postanowienia ustawy należało jedynie wprowadzić w życie.

Tymczasem na Ukrainie szykowała się nowa zawierucha wojenna. Ekspedycja Mieleckiego, zorganizowana wczesną wiosną na Zaporoże, gdy Dniepr i szereg wpadających doń rzeczułek zamieniły Niż w jedno wielkie jezioro, usiane wyspami, nie mogła dać żadnych wyników, gdyż warunki topiczne nie pozwalały na jakąś zorganizowaną akcję wojenną. Próby pertraktacji również pozostały bez skutku, wrócił więc Mielecki z powrotem na włości, nic nie wskórawszy, a straciwszy przy tym wielu Kozaków rejestrowych, którzy mu z szeregów na Niż uciekli49.

Zaporoże, upewnione w swej bezkarności, gotowało się do odwetu. Po zeszłorocznej kampanii skryły się tam 3000 swawolnych Kozaków, których szeregi w ciągu zimy i wiosny rosły z dniem każdym. Na czele szykującego się ruchu stanęli Ostrzanin, Hunia, i Skidan, znany już z poprzedniej kampanii. Szykując się do wiosennej wyprawy, postanowili zapewnić sobie pomoc zarówno ze strony ludności ukraińskiej, jak i Kozaków dońskich, a nawet Krymu50.

O ile pomoc zewnętrzna była dość problematyczną, o tyle propaganda na włości miała widoki powodzenia. Już w powstaniu Pawluka brały udział liczne oddziały czerni, wywodzącej się przeważnie z Zadnieprza – ludność ta nie ostygła w zapale wojennym, a podsycana przez nieuniknione ekscesy rozkwaterowanego na hiberny wojska kwarcianego, czekała jedynie na moment odpowiedni, by wziąć czynny udział w walce. Kierownicy powstania wiedzieli o tym dobrze, że Podnieprze czeka jedynie hasła, pragnęli jednak, by i dalsze okolice poparły akcję. Do monasterów i miast – mówi Okolski – pisma i listy rozesłali. Popów, czerńców do Podola, Pokucia i Wołynia, aby animowali i kommowali na wojnę, użyli, którzy z tym poselstwem i do szlachty religii greckiej przychodzili, nawet i czernic na to zażywali51.

W drugiej połowie kwietnia, idąc w górę Dniepru lądem i wodą, w krótkim czasie zajęli Kozacy Czehryń i Krzemieńczuk. Zająwszy przeprawę u ujścia Suły, rozdzielili się Kozacy na dwie części, z których jedna (mniejsza) poszła w kierunku na Perejasław, druga zaś poszła w górę rzeki Psioł w kierunku na Hołtwę.

Główny sztab polski Stanisława Potockiego, sprawującego obecnie władzę regimentarską w zastępstwie nieobecnego brata, stał w Niżynie; chorągwie kwarciane rozlokowane były głównie na terenie Wiśniowiecczyzny, zaś Kozacy rejestrowi stali w Perejasławiu. Wiadomości o pochodzie Zaporożców dotarły do Niżyna około 20 kwietnia. Potocki, wobec licznych przedtem fałszywych alarmów, nie dawał początkowo wiary tym wiadomościom, co pomogło Kozakom do przyśpieszenia pochodu i przeprawienia się na Zadnieprze. Gdy wreszcie wiadomości poczęły się sprawdzać, ruszył Potocki ku południu, ściągając po drodze rozlokowane chorągwie. W sztabie polskim liczono, że główny atak kozacki idzie w kierunku Perejasławia, gdzie stali rejestrowi, myślano bowiem, że Zaporożcy, w myśl utartego zwyczaju, zechcą przeciągnąć na swą stronę Kozaków rejestrowych, a dowódców ich stracić.

Przypuszczenie to okazało się mylne. Pochód oddziałów zaporoskich pod Perejasławiem był, jak się zdaje, tylko manewrem, gdyż główne siły pod wodzą Ostrzanina poszły szybko w górę rzeki Psioł, ogarniając cały kraj między Psiołem i Worsklą. Krok ten przynosił kilka korzyści: przede wszystkim, zajmując nadstepowy kraniec Zadnieprza, zamieszkały przez ludność niespokojną, która brała żywy udział w zeszłym powstaniu, liczył Ostrzanin na szybkie i wydatne zwiększenie swych szeregów przez czerń; po wtóre, zajmując dalsze Zadnieprze, nawiązywał sobie kontakt z granicą moskiewską, skąd spodziewał się pomocy Dońców, co w razie porażki zabezpieczało mu ucieczkę poza granice państwa. Wreszcie, nie wchodząc w bezpośredni kontakt z wojskiem rządowym, zyskiwał Ostrzanin na czasie, mógł się znacznie wzmocnić w materiał ludzki i amunicję.

Strategia kozacka była trafna. Nim się Potocki zorientował w sytuacji i ruszył ku Ostrzaninowi, ten ostatni zdążył zebrać większe siły i otaborzyć się potężnie w Hołtwi. W pierwszych dniach maja doszedł Potocki do tego miasteczka, lecz szturm z dnia 5 maja nie powiódł się zupełnie. Zrozumiał regimentarz bezowocność dalszych ataków, cofnął się więc ku Łubniom, by w ten sposób zabezpieczyć przynajmniej prawy brzeg Suły i nie dopuścić do rozwoju powstania na tyłach.

Tymczasem Ostrzanin, wolny od bezpośredniej presji wojsk polskich, wyruszył z Hołtwy i postanowił pójść pod Łubnie. Dnia 16 maja zetknęli się Kozacy z wojskiem polskim, lecz nim się Ostrzanin zdążył otaborzyć, Potocki uderzył nań silnie i po morderczej walce zdołał rozerwać siły kozackie. Jakkolwiek całodzienna walka przyniosła znaczne straty wojsku kwarcianemu, nie skończyła się ostateczną klęską Ostrzanina; zwątpił on widać w powodzenie dalszych walk, gdyż zmyliwszy czujność straży polskich, zwinął tabor i pod osłoną nocy ruszył w górę Suły ku Łochwicy52. Posunięcie to nie było szczęśliwe; wprawdzie, idąc w górę rzeki, zbliżał się Ostrzanin ku granicy moskiewskiej, niemniej jednak tracił kontakt z Dnieprem i Zaporożem, a tym samym rezygnował z możliwości odcięcia Potockiego od rezerw, idących z prawego brzegu Dniepru.

Skoro w obozie polskim spostrzeżono ucieczkę Kozaków, wysłał Potocki w pogoń jazdę pod rotmistrzem Giżyckim. Pogoń natknęła się wkrótce na silny oddział Kozaków. Okazało się, że nie był to Ostrzanin, lecz posiłki kozackie w sile przeszło 2000 ludzi, wśród których było 500 Kozaków dońskich53 pod wodzą Putywlca i Rzepki. Putywlec, ujrzawszy jazdę polską, a sądząc, iż jest to cała siła polska, postanowił atakować, lecz Giżycki cofnął się szybko pod Łubnie i w ten sposób podprowadził Putywlca pod obóz. Nim się Putywlec zorientował w sytuacji, Potocki uderzył nań całą siłą i zmusił go do otaborzenia się w miejscu bardzo niewygodnym bez wody. Po całodziennej walce, przynoszącej wielkie straty Kozakom, przystąpili oni do układów. Regimentarz zażądał wydania prowodyrów i wciągnięcia szeregowych do szeregów rejestrowych. Po długich targach warunki te zostały przyjęte (19 V). Jednakże wojsko polskie, wbrew woli wodza, nie dotrzymało układów: rzuciło się z bronią na tabor kozacki i wycięło go niemal doszczętnie54.

Klęska Putywlca zakończyła pierwszy okres powstania. Przyniosła ona znaczny sukces Potockiemu, niemniej jednak uwolniła Ostrzanina od dalszej pogoni i dała mu możność wzmocnienia się, gdyż wojsko polskie, przetrzebione znacznie w ostatnich walkach musiało pozostać na miejscu, czekając na posiłki i naprawiając zniszczone armaty. Toteż w ciągu następnych dwóch tygodni trwa nieoficjalne zawieszenie broni, poświęcone na przygotowanie się przeciwników do dalszej akcji. Potocki, który już od czasu pierwszych starć naglił brata hetmana o nadesłanie posiłków, postanowił czekać na sygnalizowaną mu z głębi kraju odsiecz, a chcąc nawiązać łączność z Dnieprem i spędzić zebrane tam luźne oddziały kozackie, wysłał część jazdy pod rotmistrzem Chrząstowskim na prawy brzeg. Chrząstowski wywiązał się ze swego zadania. Oczyściwszy drogę między Łubniami i Dnieprem, przeprawił się przezeń w okolicach Trechtymirowa. Zebrane tu watahy zostały wkrótce rozgromione, a część sił swych popchnął Chrząstowski pod Kijów dla zabezpieczenia tamtejszej przeprawy. Rezultatem akcji tej było cofnięcie się prawobrzeżnych oddziałów kozackich w dół Dniepru, co pociągnęło za sobą utrzymanie kontaktu między wojskiem, stojącym na Zadnieprzu i resztą kraju. Jakoż, w ostatnich dniach maja, to jest wówczas, gdy Chrząstowski oczyszczał Podnieprze, 4000 armia posiłkowa, pod wodzą Jeremiego Wiśniowieckiego przeprawiła się w pobliżu Kijowa przez Dniepr i ruszyła na teren walki.

Wiśniowiecki nie brał dotychczas udziału ani w obecnej, ani zeszłorocznej kampanii55. Nie mamy dokładnych danych o działalności księcia z okresu wyprawy grudniowej; najprawdopodobniej zajęty był sprawami osobistymi, a w szczególności staraniem się o rękę kanclerzanki Zamoyskiej, z którą zaręczył się 13 lutego 1638 roku56. W marcu i kwietniu zajęty był w Warszawie, jako poseł na sejm. Na wieść o nowym powstaniu kozackim, którego głównym terenem były jego posiadłości zadnieprzańskie, począł książę zbierać siły wojskowe, złożone z pocztów prywatnych własnych i osób z nim spokrewnionych, i opowiedziawszy się hetmanowi, ruszył w połowie maja na odsiecz Zadnieprza.

Szła z księciem dość znaczna siła. Połowę jej stanowiły własne oddziały Wiśniowieckiego, reszta składała się z pocztów Dominika Ostrogskiego, księżnej Januszowej Wiśniowieckiej, kanclerzyny Zamoyskiej i innych. Większość stanowiła oczywiście jazda, było jednak również około 1000 piechoty i 15 dział57. Dnia 4 czerwca przednia straż Wiśniowieckiego stanęła w Piratynie – książę z resztą sił dosyć spieszno i prędko bieżał o dwa dni drogi za podjazdami, utrzymując stałą łączność z Chrząstowskim58. Nadejścia posiłków oczekiwano w obozie pod Łubniami z wielką niecierpliwością. Książę też pospieszyć obiecuje – pisze Potocki do hetmana, – którego gdyby P. Bóg przyniósł, siła by ubyło Ostrzaninowi bezpieczeństwa i staralibyśmy się oto, jakoby mu nie dać się rozpościerać59. Jakoż już 5 czerwca w południe stanął Wiśniowiecki w obozie jakoby anioł jaki z nieba posłany. Armia Wiśniowieckiego była świeża i wypoczęta – prezentowała się świetnie. Nie potrzeba tam było pytać Ks. JMci, kto i jako przyjechał, ale dziwować się było, patrząc na szlachtę radosną i dostatnią, rodowitego żołnierza; szła jazda usarska nieprzełamanych sił, szli Kozacy armatni, szli sajdaczni, szło piechoty wybranej hufcami nie setniami, szedł z nimi ten, qui his omnibus imperare noverat w małym ciele wielkich sił i nieulęknionego serca., któremu najniebezpieczniejsze miejsce igrzyskiem było. Dają taką powagę JKs. Mości w wyprawach wojennych i rycerstwo koronne i cudzoziemskie wojska, a nadto JWP. wojewoda bracławski i hetman60.

Wzmocniona armia polska mogła już teraz stawić czoła Ostrzaninowi, szykując się do ponownej ofensywy.

Po porażce łubieńskiej i zwyciężeniu taboru Putywlca ruszył Ostrzanin, jak wiadomo, w górę Suły; pierwszym jego zamiarem była rezygnacja z dalszej walki i przebicie się do Moskwy, dokąd już przedtem wysłał na wszelki wypadek rodzinę61. Plan ten udaremniła czerń zmuszając wodza swego do pozostania w kraju i próbowania nadal szczęścia. Zatrzymanie się w górnym biegu Suły, tj. w najludniejszych okolicach Zadnieprza, potroiło siły Kozaków. Ostrzanin – mówi współczesna relacja – skupił cło siebie więcej tego chłopstwa, gdyż wszystka prawie góra Suły, a najbardziej Rumieńszczyzna, skąd do dziesiątka tysięcy przybyło chłopstwa, Chorol wszystek, cokolwiek osad jest ponad tą rzeką, tudzież Psioł62.

Przebywszy jakiś czas u wierzchołka Suły, ruszył Ostrzanin w dół Chorola i zajął Mirhorod, gdzie się zaopatrzył w wielką ilość saletry i prochów ze składów starościńskich63. Tam doszły go wieści o zbliżaniu się Wiśniowieckiego.

Do koncentracji sił polskich postanowił Ostrzanin nie dopuścić. Ruszył więc ku Sule, zajął Łukoml, obsadził go silną załogą, a sam poszedł dalej na zachód między Jabłonów i Łubnie, by zagrodzić księciu drogę. Chcąc się zabezpieczyć przed atakiem Potockiego, posłał pod Łubnie część swych sił pod dowództwem płk. Siekierawego, który miał uderzyć na tabor polski i zatrzymać na sobie wojsko kwarciane. Plan ten nie udał się z powodu opóźnienia, Wiśniowiecki szedł szybciej, niż się tego spodziewali Kozacy, i stanął w obozie Potockiego, zanim Ostrzanin zdołał mu przeciąć drogę.

Zjawienie się na teatrze wojny nowych sił polskich zaskoczyło Kozaków. Dnia 10 czerwca Wiśniowiecki, powziąwszy wiadomość o manewrze Ostrzanina, zostawił wzmocniony tabor pod Łubniami, a sam z jazdą i częścią artylerii ruszył pod Śleporod i tego samego dnia po południu zetknął się z nieprzyjacielem. Ostrzanin, osłabiony przez Siekierawego, widząc się wobec połączonych sił polskich, nie przyjął bitwy, porzuciwszy tabor, uciekł wśród nocy ku Łukomlowi. Tymczasem Siekierawy, nie mogąc nic wskórać przeciw Łubniom, a otrzymawszy język o niebezpieczeństwie Ostrzanina, ruszył z powrotem ku Śleporodowi i w nocy z dnia 10 na 11 czerwca, nie wiedząc nic o ustąpieniu wojsk kozackich, stanął naprzeciw obozu polskiego.

W taborze Siekierawego znajdowało się przeszło półtora tysiąca ludzi, sam pułkownik był to dawny Kozak, świadomy morza i buntów pryncypał, wiele umiał zdrad i czarów64. Tym razem jednak szczęście mu nie dopisało: iż w nocy przyszedł, dla lepszego rozeznania co za obóz i lud, odszedłszy od swoich dla huku na dęba, wspiął się i tak się przypatrywał, postrzegli tego rejestrowi Kozacy i przyskoczywszy, wzięli i ks. Wiśniowieckiemu oddali. Cieszyło to niemało rejestrowanych, że go dostali, i jakby już marnego mieli Ostrzanina, tak się kontentowali65.

Tymczasem Kozacy, pozbawieni wodza, uszli w błota nadrzeczne i zasiekli się. Próbowali atakować ich rejestrowi w nocy, ale nie mogli ich zdobyć. Nazajutrz, 11 czerwca, wysłał książę dragonię ks. Dominika, lecz i ten atak nie powiódł się. Wielu wprawdzie Kozaków zginęło w błotach, lecz i z polskiej strony nie obyło się bez znacznych strat, wobec czego pozostawiono w błotach niedobitki Siekierawego i postanowiono ścigać Ostrzanina.

Jak w swoim czasie Putywlec, tak tym razem Siekierawy ocalił Ostrzanina, gdy bowiem Polacy zajęci byli walką w bagnach, Ostrzanin miał cały dzień czasu, by ujść bezpiecznie do Łukomla. Wysłał Potocki kilka chorągwi pod Łukoml, by przeprawę i most na rzece opanowały, książę zaś rozesłał podjazdy, by gromiły luźne oddziały, spieszące ku Ostrzaninowi. Podjazd polski zdążył dopaść tylnej straży kozackiej i opanować most, czym niemałą panikę wzniecił wśród Kozaków, sądzących, iż mają przed sobą całą siłę nieprzyjacielską. Niebawem jednak spostrzegł się Ostrzanin, iż ma przed sobą jedynie podjazd, nastąpił całą siłą, tak, że jazda polska ledwo uszła ku Łubniom. Niebawem jednak nadeszły główne siły polskie, co widząc Kozacy, podpalili most na Sule i uszli w dół lewym brzegiem rzeki.

Dragoni polscy zdołali opanować most jeszcze przed spaleniem, tak że wojsko mogło dalej następować bez przeszkód. Gonitwa odbywała się w szybkim tempie, gdyż Kozacy ustępowali cały dzień i noc bez przerwy, pragnąc dojść do Dniepru. Plan ten polegał na tym, by jak najprędzej dosięgnąć przepraw i przenieść powstanie na prawy brzeg, lub też otrzymać posiłki, jakie organizował Skidan w okolicach Czehrynia i Czerkas.

W niedzielę dnia 13 czerwca o świcie pierwsze oddziały Wiśniowieckiego dopadły Ostrzanina w pobliżu Żołnina niedaleko ujścia Suły do Dniepru i uderzyły nań, nim się zdążył otaborzyć66. Cała jazda wraz z małym taborkiem niemieckim (główny tabor przybył dopiero nazajutrz wieczorem) szła tuż. Puszczono na czoło ów taborek, a jazda, uszykowawszy się w dwa skrzydła, uderzyła do ataku. Prawe skrzydło prowadził Wiśniowiecki, lewe, złożone z wojsk kwarcianych – Potocki. Kozacy, zmęczeni ucieczką, nie byli przygotowani do walki; książę uderzył tak szybko, że jednym atakiem zniósł piechotę kozacką, która wyszła przed tabor, i środek taboru rozerwał. W szeregach kozackich wszczął się popłoch. Żołnierze książęcy dział osiem zdobyli, amunicję opanowali i tabor jako pustynię wskroś przechodzili. Część Kozaków rzuciła się ku rzece, a sam Ostrzanin obaczywszy gwałt i upadek swój przez Sułę wpław uszedł, przy jednym buńczuku tylko zostawszy, by podążyć ku granicy moskiewskiej i więcej udziału w powstaniu nie wziąć.

Tymczasem sukces był chwilowy. Atak lewego skrzydła nie powiódł się, a tabor niemiecki, zamiast walczyć, zajął się grabieżą łupów, co śmiercią przypłacił. To pozwoliło Kozakom ochłonąć z pierwszego wrażenia. Bitwa odbywała się między dwoma zakrętami Suły, która w tym miejscu tak się srodze zakoliła, że się ledwo nie zeszła miesiącem. Przesmyk ten właśnie zajmowało czoło taboru kozackiego, rozerwanego tam przez księcia. Oddziały Wiśniowieckiego, zapędziwszy się za uciekającymi wpław Kozakami, znalazły się na terenie szerokiego półwyspu, skąd droga powrotna była jedna. Tymczasem wobec porażki taborku niemieckiego67 i niepowodzenia lewego skrzydła, pułkownicy kozaccy Peszta i Kudra zdołali zamknąć swe części taboru i zagrodzili księciu drogę powrotną.

Położenie Wiśniowieckiego stało się ciężkie – zwycięstwo mogło się stać klęską. Z trzech stron była rzeka, z czwartej tabor kozacki – trzeba się było przezeń przebić. Po dwakroć uderzył książę na tabor, lecz za każdym razem został odparty przez ogień, dopiero za trzecim razem przełamał drogę tym chorągwiom, które z ciężkością wielką wybiły się. Tak zeszedł pierwszy dzień walki, przynoszący wojsku polskiemu formalne zwycięstwo, okupione wielkimi stratami. Poległo tak wiele towarzystwa, tak rycerstwa kwarcianego, jak i panięcego, iż człowiekowi wielki żal... wspomnieć nie dopuszcza – mówi Okolski. Sam Wiśniowiecki, prowadzący osobiście kontrataki, był w poważnym niebezpieczeństwie, gdyż konia nawet pod nim zabito. Noc przerwała walkę. Kozacy pod osłoną ciemności obwarowali silnie tabor i między obydwoma kolanami rzeki usypali wysoki wał, broniący dostępu. Wobec ucieczki Ostrzanina zebrała się starszyzna na narady i naczelne dowództwo powierzyła Dymitrowi Huni. Hunia był znanym Kozakiem; w ubiegłym roku brał udział w bitwie kumejskiej i oblężeniu borowickim, skąd zdołał wraz ze Skidanem uciec na Zaporoże. On to dał głównie odpór Mieleckiemu, on też stał teraz na czele stronnictwa nieprzejednanego, w przeciwieństwie do Ostrzanina, który zdawał się niezbyt wierzyć w powodzenie akcji.

Nazajutrz, 14 czerwca, rozpoczęła się nowa walka. Wiśniowiecki, sam siebie nie szanując, poprowadził piechotę do ataku na szańce kozackie, artyleria polska rozpoczęła kanonadę. Walka nie trwała długo, gdyż wkrótce zjawili się parlamentariusze kozaccy, prosząc, by ktoś przyjechał do ich obozu, gdyż skłonni są do rozpoczęcia układów. Zatrzymano więc na chwilę działania wojenne i posłano oficerów książęcych celem wysłuchania propozycji Kozaków. Wszczęcie układów było zwykłym wybiegiem ze strony Kozaków. Powzięli oni bowiem wiadomości, że Skidan, zebrawszy znaczne rezerwy na Ukrainie, przeprawia się przez Dniepr i w nocy ma się połączyć z Hunią, postanowiono więc wszcząć układy, by zyskać na czasie. Podano też posłom polskim warunki nie do przyjęcia: zażądano wydania starszyzny rejestrowej i zdobytych pod Kumejkami dział i zatwierdzenia nowo obranego przez nich starszego; postulaty te uważali Kozacy za warunki przedwstępne, po których spełnieniu można było przystąpić do pertraktacji.

Wrócili więc posłowie z niczym i zaledwie odjechali na strzelanie z łuku, posypały się za nimi kule z trzech tysięcy strzelb.

W obozie polskim dowiedziano się również o akcji Skidana. Uderzono więc znowu na tabor kozacki, nie tyle dla rozerwania go, ile dla zwrócenia na siebie uwagi, a tymczasem wszystkich Kozaków rejestrowych wraz z czterema chorągwiami kwarcianymi wysłano przeciw Skidanowi. Ci dopadli Skidana na brzegu Dniepru, oddziały jego rozproszyli, czółna poniszczyli i zerwali komunikację taboru kozackiego z Dnieprem. Część jednak sił swych zdołał Skidan przyprowadzić Huni, część zaś rozbiegła się po okolicy.

Dnia 16 czerwca powtórnie uderzono na tabor kozacki. Po morderczej bitwie ponieśli Kozacy znaczne straty; sam Skidan, ranny, dostał się do niewoli i odesłany został do Czehrynia zbliżającemu się hetmanowi. Mimo to jednak tabor kozacki nie został rozerwany. W ciągu kilku dni następnych trwa walka bez większych rezultatów, jeśli nie liczyć systematycznego niszczenia luźnych oddziałów kozackich, spieszących na pomoc oblężonemu obozowi. Otaborzeni silnie Kozacy mogli pewnie odpierać ataki, gdyż armia polska nie posiadała dostatecznej ilości piechoty. Kozakom codziennie wojska po tysiącu i dwa przybywa, nam nikt – skarży się jeden z oficerów książęcych. Jeśli pan hetman przybędzie, to tylko z trochą jazdy, której u nas dosyć, a bez piechoty wojna tu skończyć się nie może... O prochy, o kule do dział, o ołów i lonty proszę, aby jak najpilniej przysłać, bo się we dnie i w nocy bijemy, a jeszcze to nie jednego tygodnia sprawa będzie... Już byłoby wojsko kwarciane zniszczone, gdybyśmy byli nie przyszli. Piechoty omal mamy, a tej nam potrzeba jak najwięcej. To najgorsze, że kwarciane chorągwie są niezupełne, bo ich siła bardzo przez 10 niedziel wybito.

Śród tych ciągłych walk we dnie i w nocy otrzymały oba wojska wiadomości o zbliżaniu się hetmana polnego z odsieczą. Zarówno okoliczność ta, jak i konieczność bezpośredniego kontaktu z Dnieprem skłoniła Hunie do opuszczenia obozu i ruszenia w dół Suły. W nocy z 21 na 22 czerwca, wśród nieustannej walki zdołał Hunia zbudować sobie most przez rzekę i ruszyć w dół ku Dnieprowi, zajmując pozycję o 3 mile od poprzedniej, na tak zwanym uroczysku Starec, położonym w delcie Suły, wpadającej do Dniepru. Tak się skończyła tygodniowa bitwa pod Żołninem.

Nowa pozycja kozacka była nie do zdobycia. Miejsce to – opowiada Okolski – miało okop gotowy z dawna, gdy na tym miejscu przedtem był obóz, gdzie też dostawał Kozaków ks. Wiśniowiecki, starosta czerkaski68, jakoż i teraz tam w ziemi znajdowano ostrogi staroświeckie. Ma to miejsce dosyć wody, drzew i paszy dla koni i brzeg Dniepru bezpieczny, które teraz tak mocno jest ufortyfikowane i wewnątrz, i od pola, iż brama ich zawsze otworzona bywała. Dziwił się tam niejeden inżynier pracy i dobrej inwencji grubego chłopa, patrząc na ugruntowane wały i szańce, baterie, zasłony, bo chociażby wojsko koronne bystrością koni i wspaniałością serc przenikło było ich doły, przekopy ziemi i dziury, a piersiami łamali dębowe ich pale i gęstokoły, przywałki i wały mężnie przeszli, jeszcze większych sił potrzeba było i nowej odwagi zażyć, opanowawszy ich wały, aby ich wewnątrz dostać miano69.

Tymczasem na teren walki zbliżał się hetman Potocki. Mimo próśb brata i ponagleń Koniecpolskiego przybywał on z wielkim opóźnieniem, gdyż wbrew alarmującym uniwersałom posiłki nadchodziły bardzo powoli. Jeszcze 12 czerwca bawił hetman w Chwastowie, oczekując wciąż na rezerwy i skarżył się starszemu koledze: Rad bym i ja poleciał do wojska, ale chorągwi nie słychać oprócz trzech, które się dziś dopiero ze mną złączyły70.

Zaledwie w połowie czerwca nadciągnęła artyleria koronna i kilkanaście chorągwi jazdy. Ruszył więc niebawem Potocki na wschód, puściwszy przodem jazdę dla oczyszczenia drogi i zabezpieczenia Kijowa przez spodziewanym napadem luźnych oddziałów kozackich. W Kijowie doszły hetmana wieści o początkach bitwy żołnińskiej; zostawił więc artylerię, a sam szybko poszedł komunikiem na teren walk drogą na Perejasław.

Dnia 22 czerwca po południu przybył Potocki nad ujście Suły w chwili, gdy Hunia zdążył się już zamknąć w wałach, a luźne oddziały, wchodzące zapewne w skład dawnych rezerw Skidana, wkraczały do obozu. Nie tracąc ani chwili czasu, uderzył hetman na te ściągające do wału oddziały, podbił je i rozproszył71. Niemniej jednak przyjście hetmańskie było spóźnione, gdyż główne siły kozackie, a wraz z nimi znaczna część luźnych watah, zdołały się już otaborzyć. Nad wieczorem nadciągnął Wiśniowiecki wraz z wojskami Stanisława Potockiego. Opasano wnet tabor kozacki. Wiśniowiecki zajął czoło tuż przed okopem nieprzyjacielskim, a obóz koronny otoczył Kozaków prawie od wody do wody. Rozpoczęły się walki, nie tyle by wskórać coś poważnego, ile by odpoczynku nie mając, swawolny (Kozak) prochy swe niszczył, gdyż hetman czekał na ciągnącą z Kijowa artylerię i piechotę, bez których nie można było myśleć o zdobyciu obozu.

Jakoż, w pierwszych dniach lipca poczęły nadciągać liczne posiłki. Przybyła artyleria koronna, około 1000 piechoty rządowej i prywatnej oraz kilkanaście chorągwi jazdy. Jazda ta w obecnym stadium walki niewiele była przydatna, gdyż siły okalające obóz były dostateczne, by zamknąć nimi fortyfikację kozacką, natomiast konnica nie mogła brać bezpośredniego udziału w oblężeniu, a w owym roku nieurodzaju trudno było o żywność i paszę dla koni, co zmuszało hetmana do wysyłania podjazdów w odległe nieraz miejscowości po furaż.

Pierwsze dni lipca przeszły na przygotowaniach do szturmu i bezowocnych pertraktacjach72. Dnia 10 lipca rozpoczął hetman kanonadę i szturm przypuścił, sam ochoty dodając, sam pod wały podpadał, aż konia pod nim zabito. Mimo, iż trwała bitwa do nocy, szturm nie dał rezultatów. Nazajutrz znowu Kozacy wystąpili z propozycjami pokojowymi, jak zwykle, nie do przyjęcia. Oblężenie przeciągało się. Kozacy, wszczynając co chwila układy, liczyli nie bez słuszności, że długotrwała blokada, połączona z brakiem żywności i szerzącą się epidemią, zmusi wojsko polskie bądź do odstąpienia, bądź do przyjęcia warunków, stawianych przez Hunię. Potocki również liczył na zmęczenie i epidemię przeciwnika. Budował więc wielkie wieże oblężnicze, z których artyleria po całych dniach biła w obóz kozacki, a jazdę wysłał z poleceniem palenia okolicznych chutorów kozackich, chcąc drogą terroru zmusić oblężonych do rezygnacji.

Najbardziej dawała się Kozakom we znaki artyleria – postanowili więc ją zniszczyć. W nocy z 22 na 23 lipca kilkudziesięciu Kozaków przekradło się do obozu polskiego; schwytawszy szyldwacha, wymusili na nim wydanie hasła, udając więc bezpiecznie Kozaków rejestrowych, podeszli pod baterię i wycięli kilkudziesięciu piechurów, stojących na straży. Zdążyli już wejść na blokhauz, lecz w ostatniej chwili huk czułe wojsko na miejsce przyprowadził i zamiar się nie udał73.

Wycieczka ta uczyniła wielki rozruch w obozie. Kozacy, sądząc, że blokhauz został zniszczony, wyszli w kilka tysięcy z taboru, lecz zostali odparci. Po tej nieudanej wycieczce rozpoczęły się nowe układy. Oblężenie się wlokło; zgodnie z obliczeniami kozackimi część wojsk prywatnych opuściła obóz polski74. W ostatnich dniach lipca powzięli Kozacy wiadomość, iż z prawego brzegu Dniepru ciągną im posiłki, prowadzone przez atamana Filonenkę, spróbowali więc znowu układów, wysuwając tym razem warunki możliwsze do przyjęcia, licząc na to, iż układy zajmą tyle czasu, ile potrzebować go będzie Filonenko na nadejście do obozu.

Taktyka Huni zrozumiała była dla hetmana, wysłał więc część jazdy przeciw ciągnącym posiłkom, sam zaś 4 sierpnia przypuścił szturm generalny. Rozpoczęto więc ogień z dział, pod których osłoną poszła do ataku jazda książęca, a z drugiej strony uderzyła na wały piechota. Walka była mordercza, gdyż Kozacy używali różnych forteli, udając rejestrowych, obracali się najpierw ku swemu taborowi, by później strzelać z tyłu do mijających ich chorągwi. Walka trwała całą dobę, z obopólnymi stratami, rezultatu jednak nie przyniosła, gdyż obliczona była jedynie na zmęczenie taboru kozackiego i niemożność przybycia z jego strony z pomocą Filonence75.

Ten ostatni wiózł czółnami w górę Dniepru kilka tysięcy ludzi wraz z wielkimi zapasami prowiantu i amunicji, których brak dawał się odczuwać oblężonym. Powodzenie Filonenki rozstrzygało o dalszych losach kampanii; gdyby dostał się on do obozu, oblężenie mogło się przeciągnąć w nieskończoność, w razie zaś jego porażki Hunia skazany był na kapitulację wobec braku żywności i prochów.

Tak więc uwaga obydwóch wrogich sobie sił zwrócona została na ów spodziewany desant. Filonenko miał podejść do obozu 6 sierpnia. Tegoż dnia silny oddział, złożony z kilku chorągwi jazdy i Kozaków rejestrowych pod dowództwem Łaszcza, starł się z Filonenką. Ten, będąc w trudnej pozycji, traci wielu, rozsypuje żywność, prochów nadweręża niemało, a jeszcze okop daleko. Przerwawszy więc walkę, do wioseł co prędzej obróci... i tak zakrętami Dniepru, obroną błot i ostrowów wyśliznął się i pod okop o północy przyszedł.

Teraz, wśród nocy rozgorzała najgorętsza walka. Hunia, chcąc przyjść z pomocą Filonence, część sił wysłał do dywersyjnego ataku na obóz polski, część na spotkanie atamana, by pod osłoną muszkietów mogły wejść wozy z żywnością. Tymczasem Potocki zostawił w obozie jedynie piechotę i artylerię, jazdę zaś całą pchnął między Dniepr i forty kozackie. Jedna jej część zaszła Filonence tyły, sam zaś hetman oraz Wiśniowiecki tak im drogę zastawili, iż ani tak gęsta strzelba, ani ochota wchodzących, ani fortele broniących nic nie radziły. Umierali ci, broniąc wejścia, a ci, życząc przejścia76. Droga, którą szedł Filonenko od Dniepru do okopów kozackich, stała się jednym wielkim pobojowiskiem. Walka trwała do świtu. W rezultacie udało się Filonence wejść do obozu, lecz z wielkimi stratami, gdyż pozostało mu zaledwie kilkuset ludzi. Amunicję całą stracił, żywność zaś, którą zdołał uratować, starczała zaledwie na dwa dni. Ta okoliczność wywołała depresję w okopie kozackim. Zrezygnowany Hunia uszedł po kryjomu z obozu; nazajutrz, siódmego sierpnia, wysłali Kozacy poselstwo do obozu polskiego, kapitulując z walki i przyjmując wszelkie warunki, podyktowane przez hetmana.

Tak skończyło się to krwawe powstanie. Kozaczyzna została opanowana na lat 10, na Ukrainę wracał spokój, który należało poświęcić na dźwiganie kraju z ruin i zgliszcz, w jakie obróciła wojna domowa podnoszące się ekonomicznie Zadnieprze.

ROZDZIAŁ IVWALKA Z TATARAMI (1640-1640)

Zaledwie minęła burza kozacka, pociągająca za sobą tak wielkie spustoszenia na Zadnieprzu, gdy nadciągnęła niebawem nowa chmura, która pozostawić miała po sobie nie mniej krwawe ślady na organizowanych przez Wiśniowieckiego latyfundiach zadnieprzańskich.

Najazdy tatarskie w epoce Zygmunta III stały się zjawiskiem niemal powszechnym. Nie było prawie roku, by mniejszy lub większy czambuł tatarski nie wtargnął w granice Rzeczpospolitej. Brak umocnionych granic, szczupłość i dezorganizacja wojska kwarcianego, nieumiejętność w wykorzystywaniu siły kozackiej były dla Tatarów gwarancją pewnego powodzenia, toteż zwycięstwa odnoszone nad koszami tatarskimi należą do zjawisk dość rzadkich; najczęściej, nim wieść o napadzie Krymców dobiegła do kwatery hetmańskiej, nim się wojsko zebrało – Tatarzy już byli w drodze powrotnej, uciekając spiesznie z uprowadzonym jasyrem. Przy znanej szybkości pochodów tatarskich do walki przychodziło rzadko, gdyż pogoń bywała zazwyczaj spóźniona. Za Władysława IV napady tatarskie występują stosunkowo rzadziej; przyczyn tego należy doszukiwać się zarówno w pewnym skrępowaniu Krymu ze strony Turcji, która, jak wiadomo, zawarła w r. 1634 wieczny pokój z Polską, jak też, a bodaj głównie, w tym, że hetman Koniecpolski, posiadając dobry wywiad, bywał zawczasu powiadamiany o szykującym się najeździe i mógł w porę ustawić wojsko na drodze, po której miał iść kosz tatarski. W takich warunkach wypady odbywały się nieoficjalnie, tj. niby bez wiedzy chana, który oczywiście udziału w wypadzie nie brał – lub też w ostatniej chwili nie dochodziły do skutku wobec stojącej w pogotowiu armii polskiej.

Mimo to i w tym czasie alarmy tatarskie są zjawiskiem częstym. Zazwyczaj najazdy ordy odbywały się w kierunku na Ruś Czerwoną po jednym z trzech głównych szlaków. Pierwszy z nich, Szlak Wołoski, wychodził z Białogrodu, biegł przez dzisiejszą Besarabię, poniżej Chocimia skręcał na zachód, by poprzez Pokucie i Dniestr skierować się na Buczacz i Lwów. Szlak Kuczmański, wychodząc z Pól Oczakowskich, wkraczał w granice Polski w okolicach Bałty, biegł pomiędzy Dnieprem i Bohem, mając na celu grabież Podola i Bracławszczyzny; przy sprzyjających warunkach szlak ten u wierzchowisk Słuczy i Horynia skręcał na zachód w kierunku Rusi Czerwonej i wówczas drogą powrotną odbywał zagon Szlakiem Wołoskim. Szlaki te, nie mając po drodze większych przeszkód naturalnych w postaci rzek, uczęszczane były przez Tatarów zazwyczaj w porze żniw, gdy ludność zajęta pracą w polu, przedstawiała łatwiejszy łup dla polujących na jasyr ordyńców.