Jedyna na świecie - Agata Przybyłek - ebook + audiobook + książka

Jedyna na świecie ebook i audiobook

Agata Przybyłek

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Są wydarzenia, które nigdy nie powinny mieć miejsca.

Są tajemnice, które już na zawsze pozostaną nieujawnione.

Po odejściu z policji Damian dostaje pracę w renomowanej agencji detektywistycznej. Pierwsze zlecenie jest dla niego ogromnym wyzwaniem. Zaginęła Agnieszka, jego młodsza siostra. Krótko po maturze po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Dokąd zaprowadzi Damiana śledztwo? Jaki sekret skrywa Aga? Czy uda się ją odnaleźć?

Maja przybywa na Wybrzeże, by pracować jako animatorka w nadmorskim hotelu. Z początku nieufna, z czasem coraz lepiej odnajduje się w nowej roli. Z każdym dniem bliższy staje jej się też syn  pracodawców, Hubert.

Co łączy te dwie historie? Komu pisane jest szczęście i co ono tak naprawdę oznacza?

Agata Przybyłek w pełnej sekretów historii o ludzkich decyzjach wpływających na całe nasze życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 321

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 45 min

Lektor: Aleksandra Justa

Oceny
4,4 (122 oceny)
73
28
15
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Renata10041956

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała seria. Nie mogę się doczekać kolejnej. pozdrawiam .
10
Monika107

Nie oderwiesz się od lektury

Pochłonęłam jednym tchem
10
izabela19840723

Nie oderwiesz się od lektury

jeśli chcesz się oderwać po ciężkim dniu pracy- ta książka jest dla Ciebie. jeśli myślisz, że tylko Ty masz kryzysowe momenty- ta książka jest dla Ciebie. trudne relacje z rodzicami? jak wyzej- książka jest dla Ciebie. autorka porusza trudne tematy charakterystycznym dla niej słownictwem i stylem pisania. czekam na kolejną książkę i wiem, że ta się spodoba czytelnikom.
10
myszkaa877

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna historia Agi i Huberta, jak zawsze Agatka nie zawiodła. polecam
10
andzia455

Z braku laku…

Najsłabsza z całej serii. Wielokrotne powtarzanie, zbyt dużo opisów dotyczących podawania napojów. Brak informacji, ile lat miała siostra, która zginęła (kilkanaście). Natomiast, że kawa była podana z dwiema łyżeczkami cukru, było niezwykle istotne. Przegadana, miejscami infantylna.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Seria W TAJEMNICY z detektywem Rafałem Kamieńskim:

 

tom 1 Od pierwszych słów

tom 2 Mimo twoich kłamstw

tom 3 Jedyna na świecie

tom 4 Moje serce pamięta – w przygotowaniu

 

 

 

Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Marketing i promocja: Judyta Kąkol

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Katarzyna Dragan, Paulina Jeske-Choińska

Skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Projekt okładki i ilustracja: Bohdana Sarnowska

Fotografie na okładce: © Jr Korpa / Unsplash

Fotografia autorki na skrzydełku: Agnieszka Werecha-Osińska / Foto Do Kwadratu

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67176-72-9

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

Mojej Córeczce

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

 

Kiedy Maja wyszła z przedziału w pociągu relacji Łódź–Gdańsk, ciepły powiew wiatru rozwiał jej długie, brązowe włosy. Odgarniając je z twarzy, pociągnęła swoją walizkę ku drzwiom wyjściowym. Na korytarzu stało już kilku podróżnych, którzy również zamierzali wysiąść na stacji Gdańsk Główny.

Po kilku godzinach jazdy Maja była już nieco zmęczona duchotą panującą w przedziale, w którym siedziała stłoczona między starszą panią i młodym chłopakiem z nadwagą. Cieszyła się, że może w końcu odetchnąć świeżym powietrzem. Że też nie wyszłam wcześniej na korytarz dla złapania oddechu – pomyślała.

Pociąg tymczasem wjechał do tunelu. Zakołysało trochę i Maja przycisnęła rękę do szyby, żeby nie stracić równowagi. Była podekscytowana i spragniona przygód. Nigdy wcześniej nie jechała w samotną podróż do dużego miasta. Chłonęła każdy szczegół tej wyprawy i chyba nic nie mogło jej zrazić.

Gdy pociąg stanął na stacji, Maja wysiadła i rozejrzała się po peronie. Większość podróżnych schodziła właśnie po schodach do podziemnego przejścia, ale ona nie wiedziała za bardzo, dokąd powinna teraz się udać. Próbowała odszukać na peronie tablicę informacyjną, która wskazywałaby kierunek na dworzec PKS, bo to tam zmierzała, ale niczego takiego nie dostrzegła. Po krótkim namyśle postanowiła więc pójść tam, gdzie większość podróżnych, i po prostu zapytać kogoś o drogę. Na szczęście do odjazdu autobusu, który miał zawieźć ją do ostatecznego celu podróży, zostało jeszcze prawie półtorej godziny. Miała czas, nie musiała się spieszyć.

Maja ruszyła ku schodom, a potem zniosła po nich walizkę. Bagaż nie był zbyt ciężki, ale mimo wszystko nieco się tym zmęczyła i musiała na chwilę przystanąć pod ścianą, żeby odetchnąć. Była drobnej postury i choć raczej nie stroniła od ćwiczeń fizycznych, dostała zadyszki. Powinnam wziąć się za siebie – pomyślała, ruszając tunelem. Potem wniosła bagaż po kolejnych schodach i jeszcze następnych, przez co zaschło jej w gardle. Gdy wyszła na zewnątrz, przed dworzec PKP, wyjęła z torebki butelkę wody i wzięła kilkałapczywych łyków.

Był gorący, majowy dzień. Słońce świeciło w najlepsze. Zabytkowy budynek gdańskiego dworca i znajdujące się dookoła niego zabudowania prezentowały się pięknie, a po nagrzanej kostce brukowej dreptały gołębie. Dziewczyna rozejrzała się za jakimś punktem informacyjnym. Niestety, i tutaj niczego takiego nie dostrzegła. Podeszła zatem do stojącego przy wejściu ochroniarza, który bacznie obserwował podróżujących.

– Przepraszam, czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jest dworzec PKS? Jestem tu pierwszy raz i nie mam pojęcia, gdzie go szukać, a nie chciałabym spóźnić się na autobus.

Na szczęście mężczyzna nie okazał się gburem, tylko dokładnie wyjaśnił jej, dokąd powinna się udać. Maja podziękowała za pomoc i zeszła do podziemnego przejścia, które miało poprowadzić ją do celu. Ponieważ nie jadła nic od kilku godzin, po drodze kupiła sobie dwa pączki na stoisku piekarni, a potem dotarła do dworca autobusowego. Zatrzymała się na chwilę przy dużej tablicy z rozkładem jazdy, sprawdziła, skąd dokładnie odjeżdża autobus, którym miała jechać dalej, po czym kupiła bilet na podróż w okienku i znowu wyszła na powietrze. Miała jeszcze sporo czasu do odjazdu. Usiadła na ławce, walizkę postawiła obok i postanowiła zjeść pączki. Roztapiający się lukier nieco ubrudził jej ręce, ale ciasto i marmolada smakowały obłędnie. A może po prostu chodziło o to, że to był jej pierwszy posiłek po odzyskaniu wolności? Nie, nie chciała zaprzątać sobie teraz tym głowy. Zamierzała po prostu cieszyć się tym pięknym dniem i czerpać z niego wszystko, co najlepsze. Rozdrapywanie ran i przywoływanie przykrych wspomnień nie było teraz najlepszym pomysłem.

Po zjedzeniu pączków wytarła dokładnie ręce w chusteczkę i wyjęła z torebki telefon oraz słuchawki, a potem włączyła muzykę. Wczoraj wieczorem wgrała kilkanaście ulubionych utworów, żeby umilić sobie podróż. Zwykle słuchała piosenek przez aplikacje internetowe, ale dziś rano pozbyła się swojej karty SIM, więc nie miała dostępu do sieci. Przynajmniej do czasu, kiedy nie kupi następnej, ale to zamierzała zrobić dopiero po dotarciu do ostatecznego celu podróży. Zresztą chwilowe bycie offline wcale nie miało tak wielu minusów, jak mogłoby się wydawać. Maja była czasami naprawdę zmęczona tymi wszystkimi wiadomościami i reklamami, które bombardowały ją, gdy tylko zalogowała się do sieci. Właściwie to nawet się cieszyła, że może odetchnąć.

Im bliżej było do odjazdu autobusu, tym tłoczniej się robiło na peronie. Maja najpierw przesunęła się na brzeg ławki, żeby zrobić miejsce jakiemuś starszemu małżeństwu, ale potem pojawiła się obok niej jeszcze matka z małym dzieckiem, więc dziewczyna wstała i oparła się o wiatę. Nadal słuchając muzyki, przyglądała się ludziom i mimowolnie zaczęła się zastanawiać nad tym, dlaczego podróżują i dokąd zmierzają. Od dziecka lubiła takie obserwacje społeczne, interesowały ją ludzkie historie. Ostatnio jednak jak więzień obserwowała świat i ludzi jedynie przez szklane szyby.

W końcu przyjechał autobus. Maja wyjęła z uszu słuchawki i wrzuciła je razem z telefonem do torebki. Odczekała, aż kilka innych osób wsiądzie i wniesie do środka swoje torby oraz walizki, a potem podniosła swój bagaż i weszła do autobusu.

– Dzień dobry – powiedziała lekkim tonem.

– Dzień dobry – odparł kierowca, a potem skontrolował jej bilet. – Wszystko w porządku, proszę sobie gdzieś usiąść.

Maja przeszła na tył pojazdu i ulokowała się na jednym z foteli pod oknem, za starszym małżeństwem. Na szczęście nikt się do niej nie dosiadł. Zadowolona położyła torebkę na wolnym siedzeniu i oparła się bokiem o szybę. Po kilku godzinach spędzonych w pociągu pomiędzy dwójką nieustannie wiercących się osób cieszyła się, że tym razem nie będzie musiała się męczyć.

Po chwili autobus ruszył.

Ku lepszemu życiu – pomyślała Maja, ponownie wyjmując z torebki telefon oraz słuchawki. Włączyła ulubioną muzykę i zapatrzyła się przez okno na mijane budynki. Gdy wyjechali za miasto, ustąpiły one miejsca sielskiej zieleni i letnim krajobrazom. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Naprawdę cieszyła się z odzyskanej wolności. I już nigdy nie zamierzała pozwolić jej sobie odebrać.

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

 

 

Gdy we wtorkowy poranek Damian Łopiński odebrał telefon z nieznanego numeru, spodziewał się usłyszeć głos kolejnego telemarketera albo pracownika banku, który chciałby mu wcisnąć pożyczkę, ale na pewno nie sekretarkę ze znanej agencji detektywistycznej, do której jakiś czas temu wysłał swoje CV. Kiedy kobieta powiedziała mu, skąd i w jakiej sprawie dzwoni, z wrażenia omal nie odjęło mu mowy i przez chwilę nie pamiętał nawet, jak się nazywa.

– Panie Damianie? Jest pan tam? – spytała sekretarka, którą widocznie zaniepokoiło jego milczenie.

Dopiero to sprawiło, że oprzytomniał.

– Tak, tak. Przepraszam – odparł zmieszany. – Po prostu zaskoczyła mnie pani tym telefonem.

– Ale mam nadzieję, że pozytywnie?

– Och, jak najbardziej!

Zaproszenie na rozmowę o pracę do agencji detektywistycznej Kamieńskich było dla niego niczym trafienie szóstki w totolotka i przez chwilę miał wrażenie, że śni.

– W takim razie bardzo się cieszę. Kiedy możemy się spotkać? – spytała kobieta.

– Jeśli o mnie chodzi, to nawet jutro.

– Byłoby świetnie. Pasowałoby panu podjechać do naszego biura przed południem czy preferuje pan późniejsze godziny?

– Jestem w pełni dyspozycyjny, więc mogę przyjechać do państwa nawet i rano.

– Cudownie. O dziesiątej?

– Dobrze.

– Zna pan nasz adres?

– Oczywiście. Trafię bez problemu.

– W takim razie do zobaczenia, panie Damianie. I proszę zjawić się punktualnie. Mój ojciec, Bernard Kamieński, nie lubi spóźnialskich, a głupio by było stracić szansę na pracę z tak błahego powodu – rzuciła na koniec kobieta, po czym się rozłączyła.

Damian jeszcze przez chwilę stał z telefonem przy uchu, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Marzył o tej robocie, odkąd jakiś czas temu zobaczył w internecie ogłoszenie o naborze. A właściwie to nawet od dziecka, bo tropienie przestępców i szukanie ofiar wydawało mu się pasjonujące. Został policjantem, ale szybko uświadomił sobie, że ta praca nie była spełnieniem jego marzeń. Nie chodziło jednak o sprawy, które zlecali mu przełożeni, ale o całą tę hierarchię w policji, która szybko zaczęła go męczyć. Damian nie lubił, kiedy ktoś próbował nim rządzić, a wyżsi rangami funkcjonariusze w jego jednostce uważali się za panów świata. Przemoc psychiczna, wyzwiska i groźby były na porządku dziennym i to właśnie przez fatalną atmosferę w oddziale Damian zrezygnował. Miał dość oglądania krzywych gęb przełożonych, którzy uważali się za lepszych i mądrzejszych od niego tylko dlatego, że mieli wyższe stopnie.

I nie, nie chodziło tu wcale o to, że nie umiał się podporządkować albo nie był pokorny. Po prostu nie lubił, gdy ktoś nim pomiatał. A ci wszyscy faceci w mundurach, nie wiedzieć czemu, przypisywali sobie prawo do gnębienia młodszych. To było nie do zniesienia. Rozkazy dowódców jednostki wychodziły czasem poza granice absurdu i Damian w godzinach pracy był wysyłany po wódkę dla komendanta albo ściągany w nocy do komisariatu tylko po to, żeby odwieźć pijanych kolegów do domów.

To właśnie dlatego kilka tygodni temu złożył wypowiedzenie i od miesiąca był bezrobotny. Na szczęście w ostatnich latach nie miał większych wydatków, a do tego oszczędzał, dzięki czemu mógł pozwolić sobie na spokojne szukanie nowego zajęcia i nie musiał zbytnio na razie martwić się o środki na życie. Jeden z kumpli intensywnie namawiał go, żeby zatrudnił się w zaprzyjaźnionej agencji ochroniarskiej, ale Damian nie czuł, by obstawianie imprez albo snucie się po galeriach handlowych było spełnieniem jego marzeń i szczytem aspiracji. Może przesadzał, ale chciał robić w życiu coś więcej – chciał pomagać ludziom, walczyć o prawdę, przywracać sprawiedliwość.

I chyba z tego powodu tak bardzo się ucieszył z telefonu z biura detektywistycznego Kamieńskich i zaproszenia na rozmowę kwalifikacyjną. Podziwiał Bernarda, ten facet zawsze mu imponował. Był dla Damiana największym idolem, a praca w jego zespole – spełnieniem marzeń. Zupełnie się nie spodziewał, że detektywi skontaktują się właśnie z nim. Wysłał CV bez większej nadziei, że dostanie angaż. Poza kilkoma latami przepracowanymi w policji i samodzielnym rozwiązaniem paru niezbyt skomplikowanych spraw właściwie nie miał czym się poszczycić, podczas gdy Bernard Kamieński nie raz wytropił seryjnego mordercę albo odnalazł zaginioną osobę, gdy nie umiała tego zrobić policja.

Damian dobrze znał te wszystkie historie, z których zasłynął detektyw. O niektórych uczył się nawet na studiach. A gdy jakiś czas temu zrobiło się głośno również o Rafale Kamieńskim, synu Bernarda, oczy wszystkich zainteresowanych tematem zwróciły się na ich agencję. Młodszy Kamieński nie tylko wpadł na trop grupy przestępczej zajmującej się handlem ludźmi, której ofiarą padła między innymi studentka, Ewelina Moskal, ale też rozpracował sprawę Drogi Rozpaczy. Od lat w niewyjaśnionych okolicznościach ginęły tam młode kobiety. No, częściowo rozpracował, jako że Rafałowi Kamieńskiemu udało się odkryć, kto stał za mniej więcej połową tych przestępstw.

To wszystko sprawiło, że gdy Damian wysyłał do agencji swoje CV, był podekscytowany jak dziecko, ale jednocześnie nie miał większych nadziei, że ktoś się do niego odezwie. Marzył o pracy w ich zespole, lecz czuł, że nie dorasta do pięt takim sławom. Wiedział jednak, że jutro nie powinien pokazać po sobie onieśmielenia ani niepewności. Nie mógł zmarnować takiej szansy. Postanowił, że pokaże najlepszą wersję siebie, by wywrzeć na Kamieńskich jak najkorzystniejsze wrażenie. Skoro już los postanowił się do niego uśmiechnąć, zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby dostać wymarzoną robotę!

Garnitur! – pomyślał nagle i zerwał się z krzesła. Nie wypadało przecież iść na tę rozmowę w byle czym. Czy on w ogóle miał czysty garnitur?

Poszedł do sypialni i zajrzał do szafy. Nigdy przesadnie nie dbał o porządek, ale eleganckie ubrania zawsze trzymał na wieszakach – nauczyły go tego te wszystkie panie do pomocy, które przez lata przewinęły się przez dom jego rodziców. Drżącą z emocji ręką wyciągnął jeden z wieszaków, a potem obrzucił wzrokiem wiszącą na nim marynarkę oraz ciemne spodnie. Wyglądały na czyste, ale na wszelki wypadek powąchał ubrania. Nie śmierdziały, uznał zatem, że może je jutro włożyć.

Bogu dzięki! – westchnął z ulgą. Ostatnie, czego chciał, to szukać na ostatnią chwilę pralni. Potem odnalazł też w szafie pasującą do garnituru koszulę i włączył żelazko. Życie nauczyło go, że pewnych rzeczy lepiej nie odkładać na później, dlatego postanowił wyprasować zestaw ubrań już teraz, żeby nie tracić na to czasu rano, gdy pewnie będzie aż kipiał ze stresu. Jego siostry, Aga i Zuza, od lat wpajały mu zasadę: „Jeśli czegoś nie wiesz, to chociaż zrekompensuj tę niewiedzę dobrym wyglądem”. Damian w dorosłym życiu zaskakująco często przyznawał, że dobrze mieć siostry. Ich babskie spojrzenie na świat bywało niekiedy bardzo przydatne. Ostatnio nie rozmawiał z nimi zbyt często. Po jego wyprowadzce z domu ich więzi naturalnie się rozluźniły, lecz nie zamierzał nikogo o to obwiniać. Takie po prostu było życie. Od młodszej siostry dzieliła go spora różnica wieku. On miał trzydzieści jeden lat i był najstarszy z rodzeństwa, a Aga dopiero co skończyła szkołę. Właśnie zdawała maturę. Gdy wyprowadzał się z domu i szedł na studia, była małą dziewczynką i Damian właściwie przegapił jej okres dorastania. Co prawda rozmawiał z nią za każdym razem, gdy odwiedzał rodziców, ale to nie było to samo. Akceptował ten fakt i już.

Z Zuzą natomiast nie mógł już porozmawiać, nawet jeśliby chciał. Druga siostra zginęła bowiem w nieszczęśliwym wypadku. Damian nie czuł się na siłach, żeby teraz o tym rozmyślać. Przykre wspomnienia nadal potwornie bolały. Może już nie tak, jak tuż po jej śmierci, lecz rana jeszcze nie zagoiła się do końca.

Odwiesił na wieszak wyprasowane ubrania, schował deskę, a potem przysiadł na chwilę na łóżku. Zaczął wyobrażać sobie jutrzejsze spotkanie w agencji. Nie miał doświadczenia w rozmowach kwalifikacyjnych. Od czasów, gdy aplikował do policji, upłynęło już kilka lat. Tak naprawdę nie wiedział, co wypada powiedzieć ani jak się zachować, choć zawsze całkiem nieźle radził sobie w kontaktach międzyludzkich. Szkopuł tkwił w tym, że już na samą myśl o stanięciu oko w oko z Bernardem Kamieńskim dopadał go stres.

Jak nic się tam zbłaźnię… – pomyślał z pesymizmem. Pod wpływem silnych emocji nieraz zdarzało mu się zachować nietaktownie albo palnąć głupotę. Och, oby jutro miał znacznie więcej szczęścia, bo chyba nie przeżyłby kompromitacji przed swoim idolem.

Postanowił się nie nakręcać i wciąż o tym teraz nie myśleć. Poszedł do kuchni, a właściwie salonu połączonego z aneksem kuchennym. Nie stać go było na wynajem większego mieszkania w Warszawie z dotychczasowej pensji policjanta. Z tym M2 i tak miał wielkie szczęście, bo wynajmował je od znajomego ojca, który przez wzgląd na przyjaźń ze starszym Łopińskim brał grosze. Damian nie musiał z tego powodu dalej mieszkać po studencku jak kilkoro jego kolegów ani tłoczyć wszystkich swoich rzeczy w ciasnej kawalerce. Spędziwszy dzieciństwo i okres dojrzewania w budynku jednorodzinnym, w którym było czasami aż za dużo przestrzeni jak dla jednej rodziny, cenił sobie większe powierzchnie do życia. I chyba właśnie dlatego marzył o własnym dużym domu z ogrodem. Może dzięki pracy w agencji detektywistycznej Kamieńskich znalazłby się choć krok bliżej do realizacji tego pragnienia?

No właśnie. Ciekawe, jakie zaproponują mi honorarium – przyszło mu do głowy, ale szybko się zganił. O nie, tak daleko w przyszłość nie powinien wybiegać nawet w najśmielszych wyobrażeniach. Wciąż nie wiedział przecież, jak zakończy się jutrzejsza rozmowa. Nie miał wybitnych osiągnięć czy odpowiednich kompetencji, żeby dostać tę posadę. Zresztą Kamieńscy pewnie zaprosili do siebie więcej kandydatów. Zdecydowanie nie powinien wizualizować sobie, jak dostaje tę pracę, żeby potem boleśnie się nie rozczarować.

Oczywiście, wielu psychologów podkreślało też magiczną rolę pozytywnych wizualizacji. Damian zetknął się na studiach z badaniami naukowymi, które mówiły, że dobre nastawienie to już dziesięć procent sukcesu. Może więc jednak powinien przez cały dzień wyobrażać sobie, jak pracuje w biurze Kamieńskich? Dziesięć procent to przecież nie tak mało. Jeden gol z dziesięciu potrafi w meczu piłkarskim znacząco przechylić szalę na korzyść drużyny.

Ostatecznie jednak Łopiński miał świadomość, że sama rozmowa to jeszcze nie przyjęcie do pracy. Bernard zechce go zatrudnić albo nie. Prosta piłka, skoro już jestem przy futbolowych metaforach – pomyślał.

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

 

 

Kiedy Maja wysiadła z autobusu w małym, nadmorskim miasteczku, które było ostatecznym celem jej podróży, z nieba lał się żar, mimo że dochodziła już piętnasta. Dziękując w myślach za klimatyzację w autobusie, postanowiła rozejrzeć się za jakimś sklepikiem, żeby kupić sobie wodę. Poprzednią butelkę opróżniła w podróży, a musiała jeszcze dotrzeć do miejsca, w którym miała mieszkać w najbliższych miesiącach. O ile wiedziała, był to kawałek drogi. Spacer w takim upale bez czegoś do picia nie wydawał jej się najlepszym pomysłem, podobnie jak wędrówka bez kremu z filtrem, więc i ten zakup miała w planach.

Na szczęście, gdy tylko autobus odjechał z przystanku, jej oczom ukazał się nieduży sklep spożywczo-monopolowy. Znajdował się po drugiej stronie ulicy. Ciągnąc walizkę, Maja szybko przeszła przez jezdnię, mimo że nie było przejścia dla pieszych. W mieście na pewno nie zrobiłaby czegoś takiego, ale tutaj ruch był niewielki, więc raczej nie ryzykowała za bardzo. Chyba powinna powoli zacząć oswajać się z tym, że życie na wsi rządzi się swoimi prawami, w niektórych sytuacjach całkiem innymi niż w mieście.

Na szczęście wnętrze sklepu było klimatyzowane. Mile zaskoczona tym faktem dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i rzuciła „dzień dobry” do pracownicy siedzącej za jedną z dwóch kas.

– Dzień dobry – odparła pogodnie kobieta.

Sklep, czego zupełnie się nie spodziewała, był samoobsługowym minimarketem. Maja zerknęła na wąskie alejki między półkami, a potem na swoją walizkę.

– Mogę z nią wejść czy mam ją gdzieś zostawić?

Kasjerka zmierzyła dziewczynę wzrokiem.

– Niech pani idzie. Chyba pani nic nie ukradnie?

Maja uśmiechnęła się lekko.

– Nie mam takiego zamiaru.

Pociągnęła walizkę i nie zaprzątając sobie głowy wzięciem koszyka, zaczęła buszować między półkami. Dość szybko zlokalizowała lodówkę ze schłodzonymi napojami, a potem w jednej z wąskich alejek wypatrzyła krem z filtrem. Zadowolona dorzuciła przy kasie do zakupów batonik. Uregulowawszy należność i pożegnawszy się z kasjerką, wyszła ze sklepu. Zamiast jednak od razu udać się w dalszą drogę, przystanęła na chwilę pod ścianą budynku i ugasiła pragnienie.

– Dzień dobry! – rzuciła do niej obca kobieta akurat wchodząca do sklepu.

– Dzień dobry – odparła Maja, nieco tym zaskoczona, ale zaraz uprzytomniła sobie, że przecież jest na wsi i tutejsze zwyczaje są inne.

Zjadła batonik i wyjęła telefon, żeby włączyć nawigację. Wtedy przypomniała sobie, że przecież nie ma dostępu do internetu. Wróciła do sklepu, żeby zapytać, czy dostanie kartę SIM.

– Jasne – odparła kasjerka. – Jakiego operatora?

– A jakie są dostępne?

Dziewczyna wyjęła spod lady koszyczek ze starterami i postawiła go przed Mają. Ta przejrzała je pobieżnie. Zdecydowała się na kartę od dostawcy, z którego usług korzystała ostatnio, i zapłaciła. Potem jeszcze zarejestrowała swój numer w myśl obowiązującego prawa, chociaż podała tylko swoje drugie imię, i schowała starter do kieszeni. Miała nadzieję, że nikt się nie zorientuje, że dane są niepełne. Jednakże w sytuacji, w której się znajdowała, raczej nie miała innego wyboru.

– Czy kupię u pani doładowanie, gdy to mi się skończy? – spytała ekspedientkę.

– Tak, jasne. A więc przyjechałaś na dłużej?

– Będę tu pracować przez lato. A przynajmniej mam taką nadzieję.

– O, świetnie. Zechcesz zdradzić, gdzie dokładnie?

– Mam być animatorką zabaw dla dzieci na placu zabaw przy jednym z hoteli.

– U Gałeckich?

– Tak.

– W takim razie nie martw się niczym, na pewno dasz radę dotrwać do końca lata. Gałeccy to uczciwi ludzie i ich pracownicy, nawet ci sezonowi, nie mają zwykle powodów do narzekania.

– Dobrze wiedzieć. – Maja posłała jej uśmiech, bo te słowa nieco ją uspokoiły.

Nigdy wcześniej nie pracowała, nawet dorywczo, nie do końca wiedziała, czego się spodziewać. Zresztą zdobyła tę posadę poprzez rekrutację internetową, więc nawet nie widziała jeszcze swojego pracodawcy.

– Drobiazg – odparła dziewczyna zza lady.

– Jeszcze raz dziękuję za pomoc – rzuciła Maja, przesuwając się do drzwi.

– Nie ma za co. Zawsze możesz się do mnie zgłosić, gdybyś czegoś potrzebowała. W razie czego pytaj o Marlenę.

– Dzięki. Do zobaczenia – odparła Maja, po czym wyszła na zewnątrz.

Ponownie przystanęła przy wejściu, włożyła nową kartę do telefonu, a potem uruchomiła nawigację. Pospiesznie posmarowała też ramiona kremem z filtrem i ruszyła wreszcie ku miejscu, w którym miała spędzić najbliższe miesiące.

Droga do hotelu Gałeckich wiodła przez las. Maja cieszyła się, że nie musi ciągle iść w słońcu. Wdychała przyjemny zapach igliwia, a pod jej nogami gdzieniegdzie leżały szyszki. Mocniejsze podmuchy wiatru niosły ze sobą również słoną woń morza, przez co na chwilę dziewczyna zapomniała o tym, że przyjechała tutaj do pracy, i poczuła się jak turystka. Dawno nie była nad Bałtykiem. Choć w dzieciństwie miała możliwość kąpać się w polskim morzu co roku, potem wiele się zmieniło i nie mogła już tyle wyjeżdżać.

A szkoda – pomyślała z tęsknotą, wspominając dziecięce zabawy na piasku i skakanie przez fale.

Ale takie właśnie było życie – pełne zmian. Do pewnych rzeczy po prostu trzeba się przyzwyczaić.

Zapach wody stawał się coraz wyraźniejszy z każdym krokiem. Maja wiedziała z internetu, że czterogwiazdkowy hotel Gałeckich mieścił się tuż przy plaży i z okien najdroższych pokojów rozciągał się widok na morze. Plac zabaw, na którym miała pracować, również znajdował się nieopodal plaży, więc żywiła cichą nadzieję, że i jej będzie dane co rano cieszyć oczy widokiem spienionych wód Bałtyku. Bo na pokój z oknem wychodzącym na morze nie liczyła. Może i nie miała doświadczenia w pracy w letnim kurorcie, ale trochę już przeżyła i wiedziała, że to nie jest raczej standard w mieszkaniach dla pracowników.

Przeszła jeszcze kilkaset metrów i jej oczom ukazał się biały, wysoki gmach hotelu. Choć Maja już wcześniej dokładnie obejrzała sobie jego zdjęcia w internecie, musiała przyznać, że na żywo robił o wiele większe wrażenie niż na fotografiach. Pięciopiętrowy, ze spadzistym dachem królował nad lasem i wydawał się wręcz majestatyczny. Widać było, że jest zadbany. Od czystej elewacji i szyb odbijały się promienie słoneczne, a na balkonach, które okalały rzeźbione, mosiężne barierki, wisiały doniczki z czerwonymi pelargoniami. I choć Maja widziała na razie tylko te balkony wychodzące na las, pomyślała, że cudownie byłoby wyjść rano na jeden z nich, odetchnąć głęboko, poczuć zapach piasku, nadmorskiego powietrza i wystawić skórę ku słońcu. Ta wizja sprawiła, że się rozmarzyła. Szybko przywołała się w myślach do rzeczywistości, ponieważ po drugiej stronie ulicy dostrzegła bramę prowadzącą na podjazd przed hotelem i musiała skupić się na przejściu przez drogę.

Wtedy też poczuła ukłucie stresu. Oto nie musiała już się zastanawiać, jak to będzie, gdy dotrze w końcu do hotelu i zacznie pierwszą pracę – znalazła się przed nim naprawdę i wszystkie jej wcześniejsze wrażenia zderzyły się z rzeczywistością. Nie zamierzała jednak wyjść na tchórza, zignorowała nieprzyjemny ucisk w okolicach żołądka i z myślą, że raz się żyje, weszła do hotelu przez przeszklone drzwi, tak jak poleciła jej kobieta podczas rekrutacji.

Wnętrze było równie piękne jak budynek z zewnątrz. Jasna podłoga, wyłożona płytkami na wysoki połysk, idealnie komponowała się z pozłacanymi żyrandolami oraz futrynami wszystkich drzwi, które prowadziły z recepcji. Pod dużymi oknami ustawiono welurowe fotele i kwiaty, a na środku pomieszczenia znajdował się marmurowy kontuar. Maja podeszła do niego.

– Dzień dobry – powiedziała do recepcjonistki w koszuli z logo hotelu, nadal walcząc ze stresem. – Mam na imię Maja i przyjechałam do pracy. Szukam pani Anety Słomczewskiej, z którą rozmawiałam podczas rekrutacji.

– O, witam serdecznie. Tak, Aneta mówiła mi, że pani dzisiaj się zjawi. Zaraz do niej zadzwonię i poproszę, żeby przyszła. Proszę chwileczkę poczekać.

– Dziękuję. – Maja posłała jej uśmiech, po czym odeszła kawałek, nie chcąc przeszkadzać w rozmowie. Wykorzystała tę chwilę, żeby przyjrzeć się szklanym gablotkom ustawionym pod ścianą, w której znajdowała się biżuteria z bursztynów i nieduże witraże.

Pewnie to dzieła jakichś lokalnych artystów – pomyślała, przyglądając się wystawce kolczyków oraz kolorowym szkiełkom.

Po chwili recepcjonistka skończyła rozmowę, więc Maja znowu podeszła do niej.

– Aneta przyjdzie za kilka minut – powiedziała dziewczyna. – A ja jestem Adriana. – Podała jej rękę.

– Maja. Miło cię poznać.

– Ciebie też. Słyszałam, że masz pracować na placu zabaw.

– Też tak słyszałam.

– To fajna fucha. I chyba niezbyt męcząca. Zostajesz na całe lato?

– Bardzo bym chciała, ale zobaczymy, jak wyjdzie.

– Jeśli masz taki zamiar, to na pewno dasz radę do końca sezonu. Pracuję w recepcji już od kilku lat i mało kto z pracowników sezonowych odchodzi przed pierwszym września. Ludzie są zazwyczaj zadowoleni.

– Dziewczyna ze sklepu powiedziała mi to samo.

– No widzisz? Bo to szczera prawda. Gałeccy dbają o swoich pracowników o wiele bardziej niż inni hotelarze w tej okolicy. Jeśli masz zapał do pracy i nie przyjechałaś tu z zamiarem plażowania i wypoczynku, to myślę, że będziesz zadowolona.

– Rozumiem, że ty jesteś?

– No jasne. Czy inaczej pracowałabym tutaj już od kilku lat?

Maja musiała przyznać jej rację. Pogawędziły jeszcze przez chwilę, ale gdy z windy wysiadła kobieta w średnim wieku, musiały skończyć rozmowę.

– Pani Maja? – Kobieta ruszyła w ich stronę, patrząc na Majkę.

– Tak, to ja. –Maja wyciągnęła rękę w jej stronę. Uznała, że ma do czynienia z Anetą Słomczewską. – Miło mi panią poznać.

– Wzajemnie. Dawno przyjechałaś?

– Może jakieś pół godziny temu.

– Szkoda, że nie zadzwoniłaś. Wysłałabym kogoś po ciebie na przystanek. Gorąco dzisiaj, a jednak do hotelu jest stamtąd ponad kilometr. Można się zmęczyć.

– Dziękuję, ale spacer sprawił mi przyjemność. Zresztą nie chciałam sprawiać kłopotu.

– Rozumiem. I wiesz co? Cenię takich pracowników. Nie znoszę ludzi, którzy przybiegają do mnie z każdą błahostką.

Zapamiętam – pomyślała Maja, ale nie odważyła się powiedzieć tego na głos.

– Pewnie jesteś głodna, co? – spytała tymczasem Słomczewska. – Dobrze pamiętam, że pochodzisz spod Warszawy?

– Tak. Z Sochaczewa.

– Musiałaś mieć długą podróż.

– Wyjechałam rano.

– Zapraszam na obiad. Widziałaś już naszą restaurację?

– Jeszcze nie miałam okazji.

– Wobec tego zaraz ci ją pokażę, choć nasi pracownicy jadają zazwyczaj w innym miejscu. Mamy cudowne menu – dodała, po czym ruszyła ku szerokim drzwiom znajdującym się na prawo od recepcji. – Czasami aż ciężko się zdecydować.

Maja posłała uśmiech Adrianie, która kiwnęła do niej głową, i ciągnąc walizkę, ruszyła za Anetą Słomczewską. Musiała przyznać, że właśnie tak wyobrażała sobie menedżerkę tego hotelu – jako elegancką, wygadaną i pewną siebie kobietę. Spodobał jej się również szacunek, z jakim ta zwracała się do pracowników, a zaproszenie na obiad było bezsprzecznie bardzo miłą propozycją. Z przyjemnością usiadła przy jednym ze stolików, zdjęła z ramienia torebkę i odwiesiwszy ją na oparcie krzesła, wzięła od kelnerki kartę dań.

Mimo zachwytów Anety nad menu propozycje w karcie dań raczej nie zaskoczyły Majki – większość z tych potraw jadła, choć nie zamierzała przyznać się do tego nowej przełożonej. Uznała, że lepiej, jeśli kobieta będzie miała ją za prostą dziewczynę, więc postanowiła nie zdradzać, w jakich kręgach dorastała i skąd zna te dania. Tak było lepiej. I na pewno bezpieczniej.

Po krótkim namyśle zdecydowała się na sałatkę z kaczką, pomarańczami i sosem żurawinowym, bo danie wydawało się lekkie i odświeżające, a nie chciała jeść nic ciężkiego i tłustego w ten upał. Słomczewska pochwaliła jej wybór, a potem zamówiły jeszcze napoje i odbyły miłą, kurtuazyjną rozmowę na różne tematy, w tym o nadchodzących wakacjach. Aneta pokrótce przypomniała Majce, co będzie należało do jej obowiązków. Po obiedzie przeszły do biura, gdzie podpisały umowę i dziewczyna dostała kilka koszulek z logo hotelu.

– Możesz do nich zakładać, co chcesz, byleby to nie były bardzo krótkie spódniczki albo spodenki odsłaniające pośladki – wyjaśniła Aneta. – I związuj, proszę, włosy do pracy. Taki panuje tu u nas zwyczaj.

– Oczywiście. Jak pani sobie życzy.

– Masz ze sobą buty na obcasach?

– Nie, nie wzięłam.

– To dobrze. Dzieciaki bywają czasami wymagające i niekiedy trzeba za nimi biegać. W sandałach na płaskiej podeszwie na pewno będzie ci wygodniej.

– Zgadzam się z panią.

– A teraz chodźmy na zewnątrz, pokażę ci, gdzie będziesz mieszkała. – Słomczewska wzięła z szuflady w biurku pęk kluczy, a potem wstała i ruszyła do drzwi.

Maja zabrała swoją torebkę i walizkę, po czym podążyła za menedżerką. Zjechały windą na parter, ale zamiast wyjść na zewnątrz, Aneta najpierw podeszła do Ady – recepcjonistki.

– Wiesz może, które pokoje w hotelu pracowniczym sprzątała dzisiaj pani Monika? Chcę zakwaterować Majkę, a od rana nie mogę się do niej dodzwonić i nigdzie jej nie widziałam.

– Och, Monika wzięła dziś wolne. Coś jej wypadło i dzwoniła rano do szefa z prośbą o urlop na żądanie.

– Naprawdę? To dlaczego ja nic o tym nie wiem?

Adriana wzruszyła ramionami.

– No dobra, nieważne – odezwała się Słomczewska. – Chociaż właściwie to ważne – dodała po chwili. – Pani Monika miała sprzątać hotelik pracowniczy od rana, bo wcześniej, z tego, co wiem, nie miała na to czasu. Jeśli te pokoje nie są przygotowane, to gdzie ja zakwateruję Majkę?

W recepcji na chwilę zapanowała cisza.

– Hmm… – mruknęła w końcu Adriana. – To może w tym domku, który pan prezes zbudował kiedyś dla swoich dzieciaków? – zaproponowała. – Tam Monika posprzątała już kilka dni temu.

– Ale ja planowałam ulokowanie tam kogoś innego – jęknęła Słomczewska. Szybko odzyskała jednak pewność siebie. – No dobra, trudno – rzuciła po chwili. – Masz tu może klucze do tego domku? – Spojrzała na Adę. – Nie chce mi się wracać po nie na górę.

– Gdzieś powinny być – odparła recepcjonistka, po czym zaczęła przeszukiwać szuflady za kontuarem.

W końcu znalazła to, czego potrzebowały, i wręczyła Słomczewskiej dwa kluczyki na kółku, do których przypięty był nieduży breloczek.

– Chodźmy – zwróciła się menedżerka do Majki, która przysłuchiwała się ich rozmowie, stojąc na uboczu. – Wygląda na to, że masz fart i dostaniesz własne lokum z kuchnią i łazienką zamiast jednego pokoju w hoteliku dla pracowników.

– Och… –wyrwało się Majce.

Tego się nie spodziewała, nie zamierzała jednak protestować. Podobał jej się taki obrót sytuacji.

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

 

 

 

W nocy przed rozmową kwalifikacyjną Damian nie spał najlepiej. Najpierw długo nie mógł zasnąć i przekładał się z boku na bok, a potem obudził się o czwartej i o piątej przerażony, że zaspał. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się czymś przejmował. Zwykle starał się podchodzić do wielu zdarzeń na chłodno. Ale teraz… Teraz w grę wchodziło spełnienie jego największego marzenia i po prostu nie umiał pohamować emocji. W końcu wstał i poszedł do kuchni zaparzyć sobie kawę.

Włączył ekspres, a potem z filiżanką przysiadł na kanapie, naprzeciwko której stała szafka z telewizorem. Jego mieszkanie urządzone było raczej w minimalistycznym stylu, „po męsku”, i nie miał zbyt wielu niepotrzebnych rzeczy. Poza kanapą i wspomnianym telewizorem w pomieszczeniu znajdował się jeszcze drewniany stolik z dwoma krzesłami i regał na książki, a w kącie zrobiono aneks kuchenny. Damian zaczytywał się w horrorach, kryminałach i literaturze przedmiotu z dziedziny kryminologii. Miał w swoich zbiorach naprawdę sporo podręczników o przestępczości, resocjalizacji i psychologii sprawców oraz ich ofiar, a także opasłe tomy o profilowaniu i oględzinach miejsc przestępstw, z których wiele razy korzystał w pracy policjanta.

Dla zabicia czasu włączył telewizor. Na większości kanałów nie było niczego ciekawego, ale w końcu zainteresował go program o piramidach emitowany na jednej ze stacji o charakterze naukowym. Potem zatrzymał się na programie informacyjnym. Wysłuchał porannych wiadomości z kraju i ze świata, i nie wyłączając odbiornika, zrobił sobie śniadanie.

Najczęściej smażył rano jajecznicę. Wcześniej, gdy pracował w policji, zazwyczaj w pośpiechu robił proste kanapki, ale teraz, gdy miał więcej czasu, częściej kręcił się przy szafkach i wymyślał coraz ciekawsze potrawy. Nie był mistrzem kuchni, ale nie ograniczał się już do jedzenia mrożonek albo odgrzewania posiłków kupionych na mieście, co nagminnie mu się zdarzało, gdy chodził do pracy. Kilka dni temu wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności kulinarnych i przygotował żeberka w winie i miodzie. Ach, jak one obłędnie smakowały! Może gdyby dziś jakimś cudem dostał tę pracę, to w nagrodę by to powtórzył?

Tylko się nie nakręcaj – zganił się w myślach.

Posmarował masłem dwie kromki i usiadł do stołu, żeby zjeść. Po skończonym posiłku zaparzył jeszcze jedną kawę i wrócił na kanapę. Po ósmej poszedł w końcu pod prysznic i się ogolił. Nie miał długiego zarostu, ale nie chciał, by Kamieńscy pomyśleli, że nie dba o wygląd. Pierwsze wrażenie bywa niekiedy decydujące, a przynajmniej tak głosiły wszystkie te książki o psychologii, które przeczytał.

O dziewiątej był gotowy do wyjścia. Ubrany w garnitur stanął przed lustrem i przeczesał dłonią jeszcze nieco wilgotne włosy. Dzień zapowiadał się upalny, więc istniało ryzyko, że będzie mu dziś w tym stroju nieco za gorąco. Wziął z szafki klucze i portfel, a potem wyszedł z mieszkania. Na zewnątrz było już ciepło i termometry na pewno pokazywały ponad dwadzieścia stopni. Słońce świeciło w najlepsze, a gdy Damian spojrzał w niebo, nie dostrzegł na nim ani jednej chmurki.

Wręcz idealny dzień, by zrobić dobre wrażenie na swoim największym autorytecie – pomyślał.

Wsiadł do czarnego volkswagena i udał się w drogę. Na szczęście nie dalej niż dwa tygodnie temu był w serwisie, żeby nabić klimatyzację, i w aucie panował przyjemny chłód.

Biuro agencji detektywistycznej Kamieńskich mieściło się w zupełnie innej części miasta niż ta, w której mieszkał, ale na szczęście o tej porze w Warszawie nie było już większych korków – Damian najbardziej się złościł, gdy próbował przejechać przez miasto przed ósmą albo gdy ludzie kończyli pracę. Teraz nie było tak źle.

Gdy dotarł do celu, zegarek zamontowany na desce rozdzielczej pokazywał, że zostało jeszcze piętnaście minut do umówionej godziny. Damian zaparkował samochód, a potem wychylił się i popatrzył na budynek agencji.

– No to do dzieła – mruknął do siebie, po czym odetchnął głęboko i wysiadł. Czuł wielką ekscytację na myśl, że dziś uściśnie dłoń Bernarda Kamieńskiego, i ani myślał już na wstępie podpaść spóźnieniem facetowi, którego podziwiał.

Gdy przekroczył próg budynku, znalazł się w niedużym korytarzu, a potem jego oczom ukazały się drzwi z napisem: „Agencja detektywistyczna”. Biorąc kolejny głęboki wdech, nacisnął klamkę, z całych sił próbując poskromić swój stres. Drzwi zaskrzypiały lekko, gdy je pchnął. Ujrzał podłużną recepcję z biurkiem po prawej stronie i krzesłami dla oczekujących po lewej. Jego wzrok od razu padł na elegancko ubraną sekretarkę.

– Dzień dobry – powiedział, po czym zamknął za sobą drzwi.

Kobieta oderwała wzrok od komputera i spojrzała na niego. Miała na sobie biało-czarną sukienkę w kratkę i włosy związane z tyłu głowy w koński ogon.

– Witam. W czym mogę pomóc?

– Nazywam się Damian Łopiński i przyszedłem na rozmowę o pracę.

– Och, to pan, panie Damianie. – Sekretarka wstała i podała mu rękę. – Proszę wybaczyć, ale jakoś inaczej sobie pana wyobrażałam. I to pomimo tego, że dołączył pan do swojego CV zdjęcie twarzy.

– Naprawdę? – spytał zdziwiony, nieco zaskoczony jej wylewnością.

– Spodziewałam się kogoś niższego i bardziej przy kości. Ale nieważne. – Machnęła ręką. – Jak widać, pozory mylą. Ja jestem Kinga, córka Bernarda i siostra Rafała. A zawodowo sekretarka w tym uroczym przybytku.

– Słyszałem, że agencja Kamieńskich to rodzinna firma.

– Do tej pory rzeczywiście tak było, ale odkąd mój brat przeprowadził się na Wybrzeże, potrzebujemy dodatkowych rąk do pracy. Niestety, więcej rodzeństwa z Rafałem nie posiadamy.

Damian się uśmiechnął, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć.

– Przyszedł pan przed czasem, prawda? Ojciec prowadzi jeszcze rozmowę telefoniczną, ale powinien za chwilę skończyć.

– Posłuchałem pani sugestii, żeby się nie spóźnić.

– Dobrze pan zrobił, ojciec naprawdę tego nie lubi. Na co ma pan ochotę? Na kawę, herbatę?

Damian pomyślał o dwóch kawach, które już wypił, chociaż nie było jeszcze dziesiątej.

– Poproszę wodę. Strasznie dziś gorąco.

– To prawda. W takim razie proszę sobie spocząć, a ja pójdę po napój. – Kinga wskazała mu krzesła, po czym zniknęła za drzwiami, które znajdowały się nieopodal jej biurka.

Damian uznał, że musi się tam mieścić pokój socjalny.

Rozpiąwszy guzik od marynarki, usiadł na krześle pod ścianą. Jeszcze raz zlustrował wzrokiem recepcję i zasłane dokumentami oraz notatnikami biurko Kingi, a potem jego spojrzenie padło na tabliczkę z napisem „Bernard Kamieński” wiszącą na drzwiach, pod którymi usiadł. To sprawiło, że znowu urósł w nim stres i Damian poczuł, jak jakaś tajemnicza siła zaciska mu się wokół żołądka. Na szczęście po chwili wróciła sekretarka ze szklanką wody, więc ponownie nieco się rozluźnił. Ta gaduła wiedziała, jak zadbać o miłą atmosferę w agencji. Choć nadal był spięty, swojski klimat tutaj mu się podobał.

Upił łyk wody.

– Stresujesz się? – zapytała z uśmiechem Kinga, gdy usiadła za biurkiem.

– Aż tak widać? – zaśmiał się słabo.

– Właśnie zupełnie nie. Wyglądasz na wyluzowanego, stąd moje pytanie. Ludzie zwykle denerwują się przed rozmowami o pracę.

– A zatem nieźle mi idzie ukrywanie prawdziwych emocji.

– Pracowałeś wcześniej w policji, prawda?

– Widzę, że czytałaś moje CV.

– Pomagałam ojcu wybrać najlepszych kandydatów. On ma ostatnio bardzo dużo na głowie. Czasami już nie daje rady ogarnąć tego wszystkiego sam.

– Rozumiem. A odpowiadając na twoje pytanie: tak, pracowałem w policji.

– Wyrzucili cię czy sam odszedłeś?

– A co obstawiasz? – spytał żartobliwie i znowu się napił wody.

Kinga przekrzywiła głowę i przyjrzała mu się badawczo.

– Nie wyglądasz mi na kogoś, kto celowo zastrzelił na służbie.

– Dzięki.

– Mam tylko nadzieję, że tym razem nie dałam się nabrać na pozory.

Damian roześmiał się.

– Złożyłem wymówienie, bo nie podobała mi się atmosfera w pracy.

– Mam nadzieję, że u nas spodoba ci się bardziej. Oczywiście, jeśli ojciec postanowi cię przyjąć – odparła Kinga.

Łopiński nie miał szansy odpowiedzieć, ponieważ nagle drzwi, przy których siedział, zaskrzypiały i na progu pojawił się nieco staromodnie ubrany mężczyzna z wystającym brzuchem. Miał na sobie dżinsy, ciemną koszulkę i brązową, skórzaną kamizelkę. Damian pomyślał, że brakuje mu tylko kowbojskiego kapelusza. Od razu rozpoznał swojego idola.

A więc to teraz… – pomyślał. W końcu osobiście pozna Bernarda Kamieńskiego.

Nieco stremowany podniósł się z krzesła.

– O, pan Damian, prawda? – spytał go Bernard.

Łopiński odchrząknął i podał rękę.

– Dzień dobry. Tak. Damian Łopiński. Miło mi pana poznać.

– Mnie pana również. Zwłaszcza że sporo słyszałem o pana poczynaniach od kolegów z branży.

Damian w pierwszej chwili odniósł wrażenie, że się przesłyszał.

– Naprawdę?

– Każdy dobry prywatny detektyw ma znajomych w policji. A w tym małym, zamkniętym środowisku, jak pan najpewniej wie, wieści dość szybko się rozchodzą.

– Och, zdaję sobie z tego sprawę. Nie sądziłem tylko, że mam wśród znajomych dobrą opinię.

– Jak to ludzie potrafią zaskoczyć, co? – Bernard posłał mu uśmiech, a potem zwrócił się do Kingi: – Zaparzysz mi kawę? Panu Damianowi na pewno też przydałoby się coś do picia.

– Ja mam już wodę. – Łopiński wskazał na szklankę, którą wciąż trzymał w dłoni.

– Tylko niech pan nie mówi, że nie przepada za napojami z kofeiną.

– Ależ skąd. Uwielbiam kawę. Ale dzisiaj chyba swoje już wypiłem.

– Rozumiem. Ja z przyjemnością porozkoszuję się smakiem małej czarnej. – Bernard ponownie spojrzał na Kingę, a potem zaprosił Damiana do swojego gabinetu.

Łopiński zerknął na sekretarkę.

– Będzie dobrze – szepnęła do niego i pokazała mu uniesiony kciuk.

Musi być – pomyślał Damian, po czym posłał jej uśmiech. Następnie wszedł do gabinetu Kamieńskiego i