Janko muzykant i stary sługa - Henryk Sienkiewicz - ebook

Janko muzykant i stary sługa ebook

Henryk Sienkiewicz

0,0
1,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Napisana w latach 70. XIX w., przez najwybitniejszego ówczesnego pozytywistę, czyli Henryka Sienkiewicza. Przedstawia historię, która zdarzyć się mogła w każdym czasie, problem niezwykle uniwersalny i istotny: nierówność społeczną, której ofiarami padają uzdolnione dzieci, pozbawione szans na rozwój własnego talentu. To obraz krótkiego życia wiejskiego chłopca, który miał genialny talent muzyczny, ukochał śpiew ptaków, głosy przyrody, dźwięk skrzypiec, melodię rozbrzmiewającą nieustannie w jego sercu i myślach – tę, którą dane było słyszeć jedynie jemu, którą tylko on umiał wyłowić spośród wiejskiego gwaru swoim wrażliwym, umuzykalnionym uchem. Dlaczego, mając tak wielkie zdolności, rzucające się wszystkim w oczy, musiał ponieść klęskę? Dlaczego otoczenie okazało się głuche na jego niemy głos proszący nawet na łożu śmierci: „Dajcie mi skrzypce, a udowodnię wam, że potrafię, dajcie mi szansę, a zobaczycie kim mogę być”? Warto przeczytać tę nowelę, by znaleźć odpowiedzi na te pytania, by podjąć refleksję nad krzywdą i niesprawiedliwością, jaka niejednokrotnie spotyka zdolne, lecz ubogie i pozostawione samym sobie, dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 32

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Henryk Sienkiewicz
Janko muzykant i stary sługa
Wydawnictwo Psychoskok

Henryk Sienkiewicz „Janko muzykant i stary sługa”

Copyright © by Henryk Sienkiewicz, 1884

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Zabrania się rozpowszechniania, kopiowania

lub edytowania tego dokumentu, pliku

lub jego części bez wyraźnej zgody wydawnictwa.

 Tekst jest własnością publiczną (public domain)

ZACHOWANO PISOWNIĘ

I WSZYSTKIE OSOBLIWOŚCI JĘZYKOWE.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

Druk: S. Niemiera

Wydanie: trzecie

Wydawnictwo: Gebethner i Wolff

Warszawa, 1884

ISBN: 978-83-7900-750-9

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

 STARY  SŁUGA.

Obok starych ekonomów, karbowych i leśników, drugim typem, niknącym coraz bardziej z powierzchni ziemi, jest stary sługa. Pamiętam za czasów mego dzieciństwa służył u rodziców moich jeden z tych mamutów, po których wkrótce tylko kości na starych cmentarzyskach, w pokładach grubo zasypanych niepamięcią, od czasu do czasu będą badacze odgrzebywali. Nazywał się Mikołaj Suchowolski, był zaś szlachcicem ze wsi szlacheckiej Suchej Woli, którą często w gawędach swych wspominał. Ojciec mój odziedziczył go po ś. p. rodzicu swoim, przy którym za czasów Napoleońskich wojen był ordynansem. Kiedy w służbę do dziada mojego nastał, sam nie pamiętał ściśle, a zapytany o datę, zażywał tabaki i odpowiadał.

 — Ta, byłem jeszcze gołowąsem, a i pan pułkownik, Panie świeć nad jego duszą, jeszcze koszulę w zębach nosił.

 W domu rodziców moich pełnił najrozmaitsze obowiązki: był kredencerzem, lokajem; latem w roli ekonoma chodził do żniwa, zimą do młocarni, posiadał klucze od składu wódczanego, od piwnic, od lamusu; nakręcał zegary, ale przedewszystkiem zrzędził.

 Człowieka tego nie pamiętam inaczej, jak mruczącego. Mruczał na ojca mego, na matkę: ja bałem się go jak ognia, choć go lubiłem; w kuchni wyrabiał brewerye z kucharzem, chłopaków kredensowych ciągnął za uszy po całym domu i nigdy z niczego nie był kontent. Kiedy zapruszył głowę, co stale zdarzało się co tydzień, omijali go wszyscy, nie dlatego, żeby pozwalał sobie robić burdy z panem lub panią, ale że jak się do kogo przyczepił, to chodził za nim choćby przez cały dzień, kawęcząc i gderając bez końca. W czasie obiadu stawał za krzesłem ojca i choć sam nie posługiwał, ale doglądał posługującego chłopca i zatruwał mu życie ze szczególniejszą passyą.

 — Oglądaj się, oglądaj — mruczał — to ja ci się obejrzę. Patrzcie go! nie może duchem usługiwać, tylko będzie nogami włóczył, jak stara krowa w marszu. Obejrzyj się jeszcze raz. On nie słyszy, że go pan woła. Zmień pani talerz. Czego gębę otwierasz? co? Widzicie go! przypatrzcie mu się!

 Do rozmowy prowadzonej przy stole, stale się wtrącał i stale był wszystkiemu przeciwny. Nieraz bywało, ojciec odwrócił się przy stole i mówi:

 — Mikołaj powie po obiedzie Mateuszowi, żeby założył konie: pojedziemy tam a tam.

 A Mikołaj:

 — Jechać? dlaczego nie jechać. Oj jej! Abo to konie nie od tego. A niech-ta koniska nogi połamią na takiej drodze. Jak z wizytą, to z wizytą. Przecie państwu wolno. Czy ja bronię? Ja nie bronię. Czemu nie! I obrachunek może poczekać i młocka może poczekać. Wizyta pilniejsza.

 — Utrapienie z tym Mikołajem! — wykrzyknął, bywało czasem, zniecierpliwiony mój ojciec.

 A Mikołaj znowu:

 — Czy ja powiadam, żem nie głupi. Ja wiem, że ja głupi. Ekonom pojechał na zaloty do księżej gospodyni z Niewodowa, a państwoby nie mieli jechać na wizytę. Albo to wizyta gorsza od księżej gospodyni? Wolno słudze, wolno i panu.

 I tak szło już w kółku bez sposobu zatrzymania starego marudy.

 My, to jest ja i brat mój młodszy, baliśmy się go, jak wspomniałem, prawie więcej niż naszego guwernera, księdza Ludwika, a z pewnością więcej niż obojga rodziców. Dla sióstr był grzeczniejszy. Mawiał każdej „panienka,“ choć były młodsze, ale nas tykał bez ceremonii. Dla mnie jednak miał on szczególniejszy urok: oto nosił zawsze kapiszony w kieszeni. Nieraz bywało po lekcyach, wchodzę nieśmiało do kredensu, uśmiecham się jak mogę najgrzeczniej, przymilam jak najuprzejmiej i nieśmiało mówię:

 — Mikołaju! Dzień dobry Mikołajowi. Czy Mikołaj będzie dziś czyścił broń?

 — Czego Henryś tu chce? Ścierkę przypaszę i basta.

 A potem przedrzeźniając mnie, mówił:

 — Mikołaju! Mikołaju! Jak