Jak Nogi łań na wyżynach - Hurnard Hannah - ebook + książka

Jak Nogi łań na wyżynach ebook

Hurnard Hannah

5,0

Opis

Wszechmogący Pan jest moją mocą.
Sprawia, że moje nogi są chyże jak nogi łań,
i pozwala mi kroczyć po wyżynach.
Księga Habakuka 3,19
 
Podobnie jak znana Wędrówka pielgrzyma Johna Bunyana, niniejsza książką jest alegorią, która pomaga chrześcijaninowi zrozumieć proces przez jaki Bóg przeprowadza go w celu ukształtowania w nim dojrzałej miłości. Historia ta opowiada o Strwożonej – mieszkance wioski Bojaźni w Dolinie Upokorzenia, która wyrusza na zaproszenie Pasterza w długą wędrówkę ku Wyżynom.
Aby dotrzeć na upragnione Wyżyny Strwożona musi wpierw przezwyciężyć dręczące ją lęki. Osiąga to przez ochotne poddanie swojego życia Arcypasterzowi oraz podążanie za Nim nawet wtedy, kiedy nie wie, dokąd ją prowadzi, lub kiedy widzi to dokładnie i nie chce tam się udać. Towarzysząc Strwożonej w jej duchowej podróży zrozumiesz w jaki sposób Pan działa w życiu swoich dzieci, przemieniając ich słabości w moc, a ich lęki w wiarę. Oczekuj świeżego objawienia na temat piękna i wspaniałości Bożych dróg!
 
Ta prosta alegoria jest jak lustro, w którym możesz, patrząc na duchową pielgrzymkę Strwożonej, zobaczyć swoją własną drogę z Bogiem, i spojrzeć z nowej perspektywy na to, co Bóg dzisiaj robi w twoim życiu. To z kolei postawi cię wobec wyzwania, aby jeszcze bardziej się Mu poddać.
 
W ciągu ostatnich 30 lat ta popularna alegoria, której sprzedaż przekroczyła już dwa miliony egzemplarzy, znalazła stałe miejsce w bibliotece klasyki literatury chrześcijańskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:Hind’s Feet on High Places

Autor: Hannah Hurnard

Tłumaczenie: Magdalena Kwiecień

Redakcja ikorekta: Irena Kanicka

Przygotowanie ebooka: Nikola Piasecka

Projekt graficzny okładki: dostosowała zoryginału Marta Legierska

Do dystrybucji na terenie całegoświata:

Księgarnia Szaron, ul. 3 Maja 49A, 43-450 Ustroń

kom.: 503 792 766 (503-SZA-RON), e-mail: [email protected]

www.szaron.pl

Originally published in the U.S.A. under the title: Hind’s Feet On High Places, by Hannah Hurnard

Copyright © 1986 by Hannah Hurnard

Polish edition © 2016 Szaron with permision of Tyndale House Publishers, Inc. All rightreserved.

Wszelkie prawa do wydania polskiegozastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani wjakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana wśrodkach masowego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

Wsprawie zezwoleń należy zwracać siędo:

Wydawnictwo Szaron, ul. Targoniny 43, 43-445 Dzięgielów,

[email protected], www.szaron.pl.

Cytaty biblijne, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą zBiblii Tysiąclecia, wyd. V, Poznań1999.

BW – Brytyjskie iZagraniczne Towarzystwo Biblijne, Warszawa 1975

Wydanie IUstroń, 2016

ISBN 978-83-66494-68-8

Książkę możnanabyć:

Księgarnia iHurtownia Internetowa Szaron

43-450 Ustroń, 3 Maja 49A, kom.: 503 792 766 (503-SZA-RON)e-mail: [email protected] / www.szaron.pl

Część 1

„Wieczorem bywa płacz”

Księga Psalmów 30,6

Rozdział 1

Zaproszenie na Wyżyny

Jest to opowieść o tym, jak Strwożona uciekła od swoich krewnych, Lęków i podążyła za Pasterzem na Wyżyny, tam, gdzie „doskonała miłość usuwa bojaźń”.

Przez kilka lat Strwożona służyła Arcypasterzowi, którego ogromne stada pasą się w Dolinie Upokorzenia. Mieszkała w Bojaźni, spokojnej wiosce pełnej białych chatek, dzieląc mieszkanie z przyjaciółmi i współpracownikami, Miłosierdziem i Pokojem. Bardzo lubiła swoją pracę i ze wszystkich sił starała się zadowolić Arcypasterza. Jednak pomimo tego, że pod wieloma względami czuła się szczęśliwa, była również boleśnie świadoma pewnych problemów, które przeszkadzały jej w pracy i były w jej życiu przyczyną cierpienia i wstydu.

Po pierwsze była kaleką, ze stopami powykrzywianymi tak bardzo, że krzątając się przy pracy ciężko kulała i często przewracała się na ziemię. Miała także mocno zdeformowane usta, co zniekształcało nie tylko jej twarz, ale również sposób mówienia. Strwożona nie potrafiła zapomnieć o tych brzydkich skazach ani o tym, jak bardzo szokują i gorszą one wielu ludzi, którzy ją znali i wiedzieli, że pracuje dla wielkiego Pasterza.

Nie były to jednak jedyne, ani nawet najgorsze zmartwienia, jakie miała w życiu. Była członkiem rodziny Lęków, a jej krewni mieszkali wszędzie, w różnych częściach wioski, i trudno jej było uniknąć kontaktu z nimi. Była sierotą i wychowywała się w domu swojej ciotki, pani Złowieszcze Przeczucie, wraz z kuzynkami Zgnębieniem i Złością oraz ich bratem Strachem, ogromnym łobuzem, który nieustannie w okrutny sposób dręczył ją i prześladował.

Podobnie jak to było w większości rodzin mieszkających w dolinie Upokorzenia, wszyscy członkowie rodziny Lęków żywili głęboką niechęć do Arcypasterza i gardzili Jego sługami. Było więc całkiem zrozumiałe, że kiedy wstąpiła do niego na służbę, uznali to za ogromną hańbę dla całej rodziny. Robili w związku z tym, co tylko w ich mocy, aby groźbą czy prośbą skłonić ją do porzucenia tej pracy. Pewnego strasznego dnia starsi rodziny powiedzieli jej, że musi natychmiast wziąć ślub ze swoim kuzynem Strachem i wreszcie się ustatkować. Grozili jej, że jeśli nie zrobi tego z własnej woli, zmuszą ją do tego siłą.

Biedną Strwożoną przerażenie ogarniało na samą myśl, że coś takiego mogłoby się naprawdę wydarzyć. Bardzo się jednak bała swoich krewnych i nie umiała przeciwstawiać się ich pogróżkom, ani się nimi nie przejmować. Siedziała skulona i powtarzała raz za razem, że nigdy, przenigdy nie zwiąże się ze Strachem. Nie była jednak w stanie ujść przed presją, jakiej była poddawana.

Wydawało jej się chwilami, że ta straszna rozmowa już nigdy się nie skończy. Kiedy wreszcie zostawili ją w spokoju, zbliżał się już wieczór. Strwożona odetchnęła z ulgą, i zaraz przypomniało jej się, że właśnie o tej porze Arcypasterz prowadzi swoje stada do sadzawki przy pięknym wodospadzie na obrzeżach miasta. Właśnie w to miejsce chodziła zwykle codziennie rano, aby dowiedzieć się, jakie Arcypasterz ma dla niej tego dnia zadania, co powinna dziś robić. Wieczorem wracała zaś tam, aby zdać mu sprawę z przebiegu pracy. Teraz była pora na to, aby spotkać się z nim przy sadzawce. Była pewna, że on jej pomoże i nie dopuści do tego, aby krewni porwali ją siłą, zabrali ze służby u niego i zmusili do okrutnej niewoli, jaką byłoby dla niej małżeństwo ze Strachem.

Drżąc jeszcze z przerażenia, nie czekając nawet na wyschnięcie mokrej od łez twarzy, Strwożona zamknęła drzwi chatki i pobiegła w kierunku wodospadu i sadzawki.

Łagodny blask wieczoru wypełniał Dolinę Upokorzenia złotą poświatą, gdy Strwożona wybiegła z wioski i popędziła przez pola. Za rzeką góry, które otaczały dolinę niczym potężne wały obronne, zabarwiły się na różowo, a głębokie wąwozy wypełnił piękny, tajemniczy cień.

Wędrując w ciszy i pokoju tego łagodnego wieczoru, biedna Strwożona dotarła wreszcie do sadzawki, przy której czekał na nią Arcypasterz i powiedziała mu o nieszczęściu, które ją spotkało.

„I co ja mam teraz zrobić?” – zakończyła swoje sprawozdanie pytaniem, zalewając się przy tym łzami. „Jak mogę od nich uciec? Przecież nie mogą mnie rzeczywiście zmusić abym wzięła ślub ze Strachem, prawda?”

„Ach!” – zaczęła znowu szlochać, przerażona na samą myśl o tym, że mogłoby ją spotkać coś tak okropnego. „Wystarczająco trudno mi żyć ze świadomością, że jestem Strwożona, ale już zupełnie nie jestem w stanie znieść myśli, że musiałabym przeżyć resztę swojego życia jako pani Strach i że ten koszmar trwałby już do końca mych dni!”

„Nie bój się” – odpowiedział łagodnie Pasterz – „Jesteś moją służebnicą i jeśli mi zaufasz, nikt nie będzie w stanie zmusić cię do wejścia w jakiekolwiek układy i przymierza. Pamiętaj jednak, żeby nigdy nie wpuszczać do domu swoich krewnych Lęków, są oni bowiem nieprzyjaciółmi Króla, dla którego pracujesz”.

„Wiem o tym bardzo dobrze” – płakała dalej Strwożona – „ale za każdym razem kiedy ich spotykam, czuję się, jakbym straciła wszelką moc i po prostu nie mam siły przeciwstawiać się im, bez względu na to, jak bardzo staram się to zrobić. Jeśli zostanę w tej dolinie, nie będę w stanie unikać spotykania się z nimi. Wszędzie tu ich pełno, na dodatek teraz są zdeterminowani, żeby znowu odzyskać nade mną władzę. Nie będę miała już nigdy odwagi wyjść z domu, za bardzo się boję, że mnie porwą!”

Mówiąc te słowa, podniosła oczy i popatrzyła na Dolinę, rzekę i przepiękne, oświetlone zachodzącym słońcem góry, i znowu rozpłakała się z tęsknoty i desperacji. „Ach, chciałabym być w stanie uciec z Doliny Upokorzenia i wspiąć się na Wyżyny, tam gdzie nigdy nie dosięgną mnie moi krewni, Lęki!”

Ledwo to wyrzekła, Pasterz odpowiedział jej słowami, które wprawiły ją w absolutne zdumienie. „Długo czekałem, żeby usłyszeć z twoich ust takie wyznanie. Rzeczywiście, najlepszym wyjściem dla ciebie byłoby, gdybyś opuściła Dolinę i wyruszyła ku Wyżynom. Z wielką radością osobiście cię tam zaprowadzę. U podnóża gór po drugiej stronie rzeki przebiega granica królestwa mojego Ojca, Królestwa Miłości. Żaden Lęk ani Strach nie może tam mieszkać, ponieważ doskonała miłość usuwa bojaźń i wszelkie udręczenie.

Strwożona wpatrywała się w niego w osłupieniu. „Miałabym pójść na Wyżyny” – wykrzyknęła – „i zamieszkać tam na zawsze? Ach, tak bym chciała, żeby to było naprawdę możliwe. Od wielu miesięcy całym sercem za tym tęsknię. Myśl o Wyżynach nie opuszcza mnie ani na chwilę, w dzień czy w nocy. Niestety, to nie może się udać. Za bardzo kuleję”. Spojrzała na swoje zdeformowane stopy i oczy napełniły jej się łzami rozpaczy i bezsilności. „Góry są zbyt strome i pełne niebezpieczeństw. Słyszałam, że tylko łanie i górskie kozice są w stanie bezpiecznie wspinać się na te skały”.

„To prawda, że droga na Wyżyny jest trudna i niebezpieczna” – odparł Pasterz. „Dzięki temu żaden nieprzyjaciel Miłości nie jest w stanie wspiąć się na szczyt i wedrzeć się do Królestwa. Nic nieczystego ani niedoskonałego nie ma tam wstępu, a mieszkańcy Wyżyn rzeczywiście muszą mieć nogi łani. Ja też je mam” – dodał z uśmiechem. „Mogę więc z lekkością wspinać się po górach i radośnie skakać po pagórkach niczym gazela lub młody jelonek”.

„Jestem w stanie sprawić, aby twoje stopy także stały się jak nogi łani, Strwożona, i mogę zaprowadzić cię na Wyżyny. Będziesz mogła mi wtedy służyć o wiele pełniej, pozostając cały czas poza zasięgiem twoich nieprzyjaciół. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że jest w twoim sercu pragnienie, aby się tam znaleźć. Tak jak już mówiłem, czekałem z utęsknieniem na chwilę, kiedy coś na ten temat wspomnisz. Jeśli zamieszkasz tam – dorzucił z uśmiechem – strach już nigdy nie zbliży się do ciebie”.

Strwożona wpatrywała się w niego w zdumieniu. „Możesz dać mi nogi łani…” powtórzyła. „Jak to w ogóle możliwe? W jaki sposób mieszkańcy Królestwa Miłości mogliby przyjąć taką nędzną kalekę z brzydką twarzą i zniekształconymi ustami jak ja, skoro nie ma tam miejsca dla niczego, co miałoby jakąkolwiek skazę czy niedoskonałość?”

„To prawda – powiedział Pasterz – że różne rzeczy w tobie musiałyby ulec zmianie, abyś mogła zamieszkać na Wyżynach, ale jeśli jesteś gotowa pójść ze mną, gwarantuję, że dam ci nogi łani. Wysoko w górach, w miarę zbliżania się do Wyżyn, powietrze jest coraz czystsze i coraz bardzie orzeźwiające. Umocni twoje ciało. Są tam też strumienie, których wody mają cudowne właściwości lecznicze i zmywają z każdego, kto się w nich obmywa, wszelkie skazy i niedoskonałości”.

„Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć. Nie wystarczy, że zabiorę ci twoje stopy, a dam ci nogi łani. Musiałbym nadać ci także całkiem nowe imię. Nie możesz wejść do Królestwa Miłości jako Strwożona, gdyż podobnie jak każdy członek rodziny Lęków, nie miałabyś tam wstępu. Czy jesteś gotowa ulec całkowitej przemianie i przeobrazić się na podobieństwo swego nowego imienia, które otrzymasz jako obywatel Królestwa Miłości?”

Skinęła energicznie głową i z całego serca odparła: „Tak, jestem gotowa!”

Na Jego twarzy znów pojawił się uśmiech, zaraz jednak dodał z powagą. „Jest jeszcze jedna, najważniejsza sprawa, o której musisz się dowiedzieć. Nikt nie może mieszkać w Królestwie Miłości, jeśli w jego własnym sercu nie rozkwitł jeszcze kwiat Miłości. Czy Miłość została już zasiana w twoim sercu, Strwożona?”

Pasterz spojrzał jej głęboko w oczy i poczuła, że bada on głębokości jej serca, widząc wszystko, co się tam znajduje o wiele wyraźniej niż ona sama. Przez długą chwilę nic nie odpowiadała, bo nie była pewna, co ma powiedzieć. Spłoszona, próbowała odwzajemnić jego spojrzenie. Nagle uświadomiła sobie, że jego oczy mają przedziwną moc, która sprawia, iż wszystko, na co spojrzy, znajduje w nich swoje odbicie.

Patrząc mu w oczy, mogła więc zobaczyć wyraźnie to, co on widział w jej sercu. Po dłuższej przerwie odpowiedziała w końcu: „Wydaje mi się, że widzę w sobie ziarno tęsknoty za radością płynącą z naturalnej, ludzkiej miłości. Jest tam również pragnienie, aby nauczyć się kogoś kochać w możliwie doskonały sposób, kogoś kto w taki sam sposób będzie kochał i mnie. Nie jestem jednak pewna, czy uczucie, które jest w moim sercu, choć wydaje się tak dobre i naturalne, jest tą samą Miłością, o którą pytałeś”. Zamilkła na moment i dodała szczerze, drżącym głosem: „Widzę jak rośnie w moim sercu pragnienie, aby być przez kogoś kochaną i podziwianą. Mam jednak wrażenie, że nie jest to ta Miłość, o której mówisz. A już z pewnością nie jest to ta sama Miłość, którą widzę w tobie, Pasterzu”.

„Czy pozwolisz mi zasiać teraz w twoim sercu ziarno prawdziwej Miłości?” – zapytał Pasterz. „Musi upłynąć sporo czasu, zanim otrzymasz nogi łani i będziesz w stanie wspiąć się na Wyżyny. Jeśli już dzisiaj zasieję w tobie ziarno, rozkwitnie ono, zanim dojdziesz do celu podróży”.

Strwożona skuliła się. „Boję się” – wyznała. „Słyszałam, że jeśli kogoś naprawdę kochamy, to ta osoba jest w stanie zranić nas i zadać nam ból bardziej niż ktokolwiek inny na świecie”.

„To prawda” – przyznał Pasterz. „Kochać to znaczy złożyć siebie w ręce ukochanej osoby i uczynić serce wrażliwym, również na ból. A ty bardzo boisz się bólu, prawda?”

Strwożona skinęła ponuro i ze wstydem na twarzy wyznała: „Tak, bardzo się boję”.

„To jednak również ogromne szczęście, kochać” – powiedział jej łagodnie Pasterz. „Doświadczasz szczęścia, nawet jeśli twoja miłość nie jest odwzajemniona. Wiąże się z tym bez wątpienia wiele bólu, ale w oczach Miłości ból ten nie ma znaczenia”.

Strwożona uświadomiła sobie nagle, że nigdy nie widziała tak pełnych cierpliwości oczu jak oczy Pasterza. Jednocześnie jednak było w jego spojrzeniu coś, co wzbudzało ból w głębi jej serca. Nie umiała określić nawet w przybliżeniu, z czego ten ból wynika. Bez względu na to, co to było, Strwożona nadal kuliła się ze strachu. Pełna obaw, powiedziała (bardzo szybko wyrzucając z siebie słowa, bo z jakiejś przyczyny było jej wstyd tak mówić): „Nigdy nie odważyłabym się kochać, o ile nie miałabym całkowitej pewności, że i mnie ten ktoś pokocha. Jeśli posadzisz w moim sercu ziarno Miłości, czy obiecasz mi, że i mnie ktoś pokocha? W przeciwnym wypadku na pewno nie byłabym w stanie tego znieść”.

W odpowiedzi Pasterz obdarzył ją najłagodniejszym i najcieplejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek w swoim życiu widziała. Z jakiejś jednak przyczyny znowu wywołało w niej to falę przerażenia. „Tak” – powiedział bez chwili wahania. „Obiecuję ci, że kiedy Miłość zakwitnie już w twoim sercu i będziesz gotowa przyjąć nowe imię, ty także doświadczysz Miłości”.

Po plecach przebiegł jej nagle dreszcz radości. Aż trudno jej było uwierzyć w coś równie pięknego, skoro jednak sam Pasterz składał tę obietnicę, mogła być pewna, że to prawda. On nie umiał kłamać. „A więc zasiej Miłość w moim sercu” – poprosiła cichutko. Biedne maleństwo, nawet po otrzymaniu najwspanialszej obietnicy pod słońcem, wciąż była Strwożona.

Pasterz sięgnął w zanadrze, wyjął coś z ukrycia i położył na otwartej dłoni. Następnie wyciągnął ku niej rękę. „Oto ziarno Miłości” – powiedział.

Strwożona pochyliła się, aby zobaczyć, co tam jest, wydała z siebie cichy okrzyk i gwałtownie się cofnęła. W Jego dłoni naprawdę leżało ziarno, wyglądało ono jednak jak długi, ostro zakończony kolec cierniowy. Strwożona zauważyła już wcześniej, że dłonie Pasterza były poranione i naznaczone bliznami, teraz jednak dostrzegła, że szrama w zagłębieniu Jego dłoni miała taki sam kształt jak leżące przy niej ziarno Miłości.

„To ziarno wygląda na bardzo ostre” – powiedziała, ponownie kuląc się z przestrachu. „Czy włożenie go do mojego serca będzie bardzo bolało?”

Odpowiedział jej łagodnie: „Jest tak ostre, że wślizguje się w mgnieniu oka. Pamiętaj jednak, uprzedziłem cię, że Miłości zawsze towarzyszy ból, przynajmniej przez jakiś czas. Jeśli poznasz Miłość, będziesz musiała także poznać ból”.

Strwożona spojrzała jeszcze raz na ziarno i zadrżała z obawy. Przeniosła wzrok na twarz Pasterza i powtórzyła sobie jego wcześniejsze słowa. „Kiedy ziarno Miłości rozkwitnie w twoim sercu, ty także doświadczysz Miłości”. Jej serce napełniła nagle nieznana jej wcześniej odwaga. Niespodziewanie zrobiła krok naprzód, odsłoniła serce i powiedziała: „Zasadź, proszę, w moim sercu ziarno Miłości”.

Jego twarz rozświetlił promienny uśmiech, a głos rozbrzmiewał radością. „Teraz będziesz mogła pójść ze mną na Wyżyny i stać się obywatelem Królestwa mojego Ojca”.

Następnie wsunął cierń w jej serce. Tak jak jej wcześniej powiedział, poczuła ostry ból, ale już w mgnieniu oka ziarno było w jej wnętrzu. Nagle jej serce wypełniła słodycz, której istnienia nigdy wcześniej nawet nie przeczuwała. Słodycz zaprawiona była nutką goryczy, a jednak słodycz zdecydowanie dominowała. Przypomniały jej się słowa Pasterza „To ogromne szczęście, kochać” i ta myśl zaróżowiła jej blade dotychczas policzki, a jej oczy zaświeciły nowym blaskiem. Przez chwilę Strwożona wyglądała, jakby w ogóle się nie bała. Jej zazwyczaj wykrzywione usta odprężyły się i przyjęły kształt pięknego, łagodnego łuku. Błyszczące oczy i rumieniec przydały jej urody.

„Ach, dziękuję, tak bardzo dziękuję” – zawołała, padając do stóp Pasterza. „Jesteś taki dobry i taki cierpliwy. Na całym świecie nie ma nikogo innego, kto byłby nawet w części tak dobry i kochający jak ty. Wyruszę z tobą w góry. Będę ci ufać, że uczynisz moje stopy niczym nogi łani i poprowadzisz mnie, właśnie mnie, na Wyżyny”.

„Cieszę się z tego jeszcze bardziej niż ty sama” – powiedział Pasterz. „Zachowujesz się w tej chwili tak, jakbyś już dzisiaj była gotowa przyjąć nowe imię. Muszę ci jednak powiedzieć coś jeszcze. Pójdę teraz wraz z tobą do podnóża gór, aby żaden nieprzyjaciel nie miał do ciebie dostępu. Od tamtego miejsca poprowadzą cię jednak dwie towarzyszki podróży, które specjalnie dla ciebie wybrałem. Pomogą ci wspinać się tam, gdzie droga będzie stroma i zbyt trudna dla twoich ułomnych jeszcze nóg”.

„Nie zawsze będziesz mnie widziała, bo tak jak ci wcześniej mówiłem, ja będę wspinać się po górach i skakać po pagórkach. Na początku podróży nie zawsze będziesz w stanie mi towarzyszyć i nadążyć za mną. To przyjdzie z czasem. Pamiętaj jednak, gdy tylko znajdziesz się na zboczach górskich, że w całym Królestwie Miłości działa niezwykły system komunikacji. Kiedykolwiek będziesz do mnie mówić, ja zawsze będę ciebie słyszał. Kiedykolwiek wezwiesz mojej pomocy, obiecuję, że zawsze przybędę ci na ratunek”.

„U podnóża gór będą na ciebie czekać przewodnicy, których dla ciebie wybrałem. Pamiętaj, że ja sam starannie ich dobrałem, bo nikt inny nie byłby w stanie równie dobrze pomóc ci zdobyć nogi łani. Czy możesz mi obiecać, że przyjmiesz ich z radością i pozwolisz im, aby ci pomagali?”

„Tak, na pewno!” – odparła bez wahania, radośnie się uśmiechając. „Jestem całkowicie przekonana, że wiesz, co jest dla mnie najlepsze i dokonałeś doskonałego wyboru”. Po czym dodała z entuzjazmem: „Czuję się, jakby strach opuścił mnie już na zawsze!”

Popatrzył z czułością na małą pasterkę, która dopiero co przyjęła do swojego serca ziarno Miłości i przygotowywała się właśnie do wyruszenia na Wyżyny. W jego oczach widać było, że rozumie o wiele więcej niż ona. Znał ją lepiej niż ona sama siebie znała i nie był mu obcy żaden zakamarek jej osamotnionego serca. Nikt nie wiedział lepiej niż on, że proces dorastania do nowego imienia zabiera dużo czasu. Zachował to jednak w tamtej chwili dla siebie. Popatrzył na nią z pełnym miłości współczuciem, wzruszony widokiem jej płonących nowym blaskiem oczu i okrytych rumieńcem policzków, które już teraz tak bardzo odmieniły drobną, niczym się wcześniej nie wyróżniającą Strwożoną.

Wreszcie odezwał się: „Chyba powinnaś teraz pójść do domu i przygotować się do podróży na Wyżyny. Niczego ze sobą nie zabieraj, ale uporządkuj wszystko to, co zostawiasz za sobą. Nie mów nikomu, dokąd się udajesz, wyprawa musi bowiem pozostać w ścisłej tajemnicy. Nie mogę powiedzieć ci teraz, kiedy dokładnie ruszymy w góry, przyjdę jednak niebawem. Musisz być gotowa do drogi, gdy tylko przybędę do twojej chatki i cię zawołam. Dam ci specjalny, tajemny znak. Przechodząc koło twoich okien zaśpiewam jedną z pieśni pasterskich, w której ukryję wiadomość przeznaczoną wyłącznie dla ciebie. Gdy tylko ją usłyszysz, natychmiast udaj się za mną na miejsce spotkań”.

Po tych słowach odwrócił się i wyruszył ze swoimi stadami na spoczynek, podczas gdy słońce schowało się już za horyzont, barwiąc niebo głęboką czerwienią i złotem, a góry na wschodzie pogrążały się w coraz głębszym cieniu, przykryte zasłoną z fioletowo-szarej mgły.

Strwożona wyruszyła w kierunku domu, wciąż podekscytowana i pełna szczęścia, w głębokim przeświadczeniu, że już nigdy nie doświadczy w swoim życiu lęku. Wracając przez pola śpiewała sobie jedną z pieśni pochodzących ze starych śpiewników pasterskich. Teraz, jak nigdy wcześniej, pieśń ta wydała jej się niezwykle słodka i bardzo prawdziwa.

Pieśń nad pieśniami, najprzedniejsza z pieśni.

Królewska pieśń Miłości.

Żadna radość tej ziemi nie równa się z jego radością,

Lecz nosi znamię niedoskonałości.

Jego imię jest jak olejek rozlany!

Wszyscy, którzy go miłują, nucą pieśń.

Pociągnij mnie! Pobiegnę za tobą!

Wprowadź mnie, o królu, do swoich komnat,

abym mogła w nich zamieszkać i radować się,

Abym w twej obecności, mój Królu

Upajała się, słysząc twój głos!

Nie patrzcie na mnie z pogardą,

Choć jestem zbrukana i ciemna.

Król mnie odnalazł w moim pohańbieniu

I obdarzył swą miłością.

Miłość mnie oczyści i wydoskonali,

Sprawi, że jaśnieć będę jak pełen blasku dzień

(Pieśń 1,1-6)3

Tak śpiewając wędrowała przez pole, kiedy jednak była w połowie drogi, zobaczyła nagle, że zbliża się do niej Strach. Przez krótką chwilę całkowicie zapomniała o istnieniu swoich strasznych krewnych, a teraz szedł w jej kierunku ten, który napełniał jej serce największym wstrętem i trwogą. Zaczęła rozglądać się we wszystkich kierunkach, nie miała jednak gdzie się schować. Nie ulegało zresztą żadnej wątpliwości, że Strach szukał jej, bo gdy tylko ją dostrzegł, przyśpieszył kroku. W jednej chwili był już przy niej.

Jego głos sprawił, że krew niemal ścięła się w jej żyłach: „A więc tu jesteś, kuzyneczko Strwożona. No i co powiesz na to? Staniemy razem na ślubnym kobiercu!” Uszczypnął ją przy tym w sposób, który prawdopodobnie miał być zalotny, dla niej był jednak tak nieprzyjemny, że aż zachłysnęła się powietrzem i jęknęła z bólu.

Skuliła się przed nim, drżąc z nienawiści i przerażenia. Nie mogła zrobić nic gorszego, gdyż to właśnie jej lęk zachęcał go do znęcania się nad nią. Gdyby go zignorowała, zaraz znudziłoby mu się jej towarzystwo i poszedłby szukać innej ofiary. Strwożona jednak nigdy dotąd nie była w stanie zignorować Strachu. Także i w tej chwili nie potrafiła, przy największych wysiłkach, ukryć swojej niechęci wobec niego.

Widząc jej pobladłą twarz i szeroko otwarte z przerażenia oczy, zaczął dręczyć ją ze świeżym zapałem. Znalazła się całkiem sama, oko w oko ze Strachem, zdana całkowicie na jego łaskę i niełaskę. Uchwycił ją mocno, a biedna Strwożona wydała z siebie krzyk paniki. W tej samej chwili zaskoczony Strach nagle wzdrygnął się i puścił ją.

Żadne z nich nie zauważyło wcześniej zbliżającego się Pasterza, dostrzegli go dopiero wtedy, gdy był już przy nich. Jedno spojrzenie jego pełnych ognia oczu, wyraz jego oblicza, a także widok twardej pasterskiej laski w jego wniesionej ręce wystarczyły aż nadto, aby odpędzić ciemiężyciela. Strach rzucił się do ucieczki jak zbity kundel. Puścił się pędem przed siebie, na oślep szukając jakiejś kryjówki, nie zauważywszy nawet, że zamiast biec do wioski, oddala się od niej.

Strwożona wybuchła płaczem. Powinna była pamiętać, jakim tchórzem jest Strach. Gdyby tylko podniosła głos i zawołała Pasterza, natychmiast by uciekł. Tymczasem jej sukienka była cała w strzępach, a ramiona pokrywały sińce. Nie to było jednak najgorsze. Najbardziej przygnębiał ją fakt, że tak szybko zaczęła zachowywać się zgodnie ze swoją starą naturą i starym imieniem, choć chwilę wcześniej była już przekonana, że rozpoczął się w niej proces przemiany.

Teraz wydawało jej się, że nigdy nie będzie w stanie oprzeć się lękom ani ich ignorować. Nie śmiała nawet podnieść oczu na Pasterza, choć gdyby się przełamała i spojrzała, zobaczyłaby, w jaki ciepły i pełen zrozumienia sposób patrzy on na nią. Nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, że jest on Księciem Miłości, który „z łagodnością i współczuciem odnosi się do tych, którzy się lękają”. Wydawało się jej, że tak jak wszyscy inni, także i on będzie pogardzał nią z powodu wszystkich jej niemądrych obaw. Wymamrotała więc tylko zawstydzone „dziękuję”.

Następnie, ani razu na niego nie spojrzawszy, zaczęła kuśtykać żałośnie w kierunku wioski, łkając i powtarzając pod nosem z goryczą: „Jak ja mogłam marzyć o wyruszeniu na Wyżyny? Nigdy bym tam nie dotarła, skoro pierwsza drobnostka wystarczy, aby mnie zatrzymać”.

Kiedy jednak znalazła się w swojej chatce, poczuła się znacznie lepiej, a kiedy napiła się jeszcze herbatki i coś przegryzła, pozbierała się już na tyle, aby przypomnieć sobie wyraźnie wszystko, co wydarzyło się przy sadzawce i wodospadzie. Nagle uświadomiła sobie, że w jej sercu zasiane zostało ziarno Miłości. Kiedy tylko o tym pomyślała, rozlała się po jej duszy słodycz tak intensywna, że niemal bolesna. Napełniło ją to nowe doświadczenie zaprawionej lekko goryczą, trudnej do opisania słodyczy, niosącej rozkoszne upojenie nieznanego jej wcześniej szczęścia.

„To ogromne szczęście, kochać” – powiedziała sobie Strwożona i zaraz powtórzyła raz jeszcze: „To ogromne szczęście, kochać”. Przed pójściem spać uprzątnęła jeszcze w chatce. Wszystkie miotające nią tego dnia emocje bardzo ją wycieńczyły, położyła się więc do łóżka wcześnie. Leżąc już pod kołdrą, jeszcze przed uśnięciem zaśpiewała jedną z pieśni ze starego śpiewnika.

O ty, którego miłuje moja dusza,

Powiedz mi, gdzie twe pastwiska,

Gdzie swoje stada w południe prowadzisz,

By karmić je i dać im wytchnienie?

Dlaczegóż miałabym

być przy kim innym,

a nie przy tobie?

O najpiękniejsza wśród kobiet,

Czy rzeczywiście tego nie wiesz?

Prowadź więc trzódkę

śladem moich stad.

I tak jak ja ciebie

I ty mnie obdarzaj

Słodyczą swej obecności.

(Pieśń 1,7-8)

Potem zapadła już w twardy, głęboki sen.