Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych - Petitcollin, Christel - ebook

Jak mniej się męczyć w zwyczajnym świecie. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych ebook

Petitcollin, Christel

4,3

Opis

Pewnego dnia Christel Petitcollin, autorka bestsellerowych książek o nadwydajności mentalnej, zadała swoim czytelnikom pytanie: „Gdyby ktoś mógł wam wyjaśnić, jak wygląda świat widziany oczami zwyczajnej, neurotypowej osoby, czego chcielibyście się o nim dowiedzieć i co pragnęlibyście w nim zobaczyć?”. Na podstawie ich odpowiedzi powstała ta książka. • Czujesz czasem przytłoczenie lub frustrację ludźmi wokół siebie? • Drażnią cię banalne rozmowy o niczym? • Wydaje ci się, że wszyscy wokół wiedzą, o co chodzi w danej sytuacji i tylko ty się w niej nie odnajdujesz? • Uważasz, że reguły, zgodnie z którymi zbudowany jest ten świat, są niesprawiedliwe, bezsensowne i zupełnie do ciebie nie pasują? • Nie mieścisz się w żadnych schematach, w których zwykli ludzie wydają się tak dobrze funkcjonować? Nic dziwnego! Wiele osób nadwydajnych mentalnie i wysoko wrażliwych zupełnie nie odnajduje się w neurotypowym świecie. Okazuje się jednak, że każdy z nas może w nim żyć szczęśliwie. Wystarczy nieco lepiej go poznać … Oto lektura wyjaśniająca schematy „normalnego” myślenia. Dzięki wytłumaczeniu subtelnych różnic między światem osób wysoko wrażliwych i nadwydajnych mentalnie a światem ludzi zwyczajnych pomoże ona odnaleźć się w świecie każdemu, kto myśli zbyt wiele i czuje się często niezrozumiany. Jeśli chcesz w końcu zrozumieć komunikaty wysyłane przez otoczenie, zdobyć kod do rzeczywistości i poczuć się dobrze w towarzystwie osób neurotypowych, koniecznie ją przeczytaj. "Często czuję się kompletnie niedopasowana do świata. W mojej głowie wciąż kłębi się tysiąc myśli i pytań. A w głowach innych? Jak myślą ci, którzy nie są nadwydajni mentalnie ani wysoko wrażliwi? Dzięki Christel Petitcollin wreszcie to zrozumiałam i dobrze się wśród nich poczułam. Co za ulga..." Maja, 22 lata "Wiem, że łatwo udzielają mi się nastroje innych i czasem wolałabym się od nich oddzielić, żeby nie brać tego bagażu na siebie. Jednocześnie czuję, że nikt mnie nie rozumie i trudno mi znaleźć prawdziwych przyjaciół. A przy tym wiem, że muszę się dostosować. To wszystko często odbiera mi radość z życia... Dlatego bardzo ucieszyła mnie ta książka. Stała się moim pasem bezpieczeństwa i przewodnikiem z dedykacją." Ania, 36 lat

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 221

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (47 ocen)
29
6
7
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tartar

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem, czy książka nauczyła mnie sposobu, jak się mniej męczyć, natomiast rzeczywiście wskazała mi powody moich zmartwień — co naprawdę dało mi ulgę. Autorka ma niezwykle otwarty umysł, jest osobą wyjątkowo inteligentną i wrażliwą. Myślę, że znalazła złoty środek pomiędzy skupieniem się na swoim doświadczeniu a przydzieleniem uwagi czytelnikowi! Niezwykle serdeczna, życzliwa osoba. Polecam osobom nieustannie analizującym, a przede wszystkim tym, którzy zdążyli zauważyć iluzyjność systemu, w jakim funkcjonujemy, i fikcyjność jego zasad!
20
kataeflor

Nie oderwiesz się od lektury

Wydaje mi się, że tytuł jest nieadekwatny do zawartości. Nie dowiedziałam się "jak mniej się męczyć", jednak wyniosłam z niej bardzo wiele cennych informacji. Wahałam się jaką dać ocenę, ponieważ z częścią podanych metod na "spokojniejnia życie" zwyczajnie się nie zgadzam, ale książka otworzyła mi jeszcze bardziej oczy na otaczający mnie świat. Zrozumiałam, że faktycznie to ja jestem niedopasowana oraz jak mogą mnie postrzegać inni - były to bardzo smutne, jednakże odkrywcze wnioski, które były jak olśnienie. To wartościowa wiedza na przyszłość. Bardzo polecam "nadwydajnym" ;)
10
Cherry89

Nie oderwiesz się od lektury

Warta przeczytania, choć momentami zbyt rozwlekła, książka obrazuje różnice w funkcjonowaniu neurotypowych i nadwydajnych mentalnie pomagające w ich zrozumieniu
00
Laluna1997

Z braku laku…

bardzo ciężkim językiem napisane przez co czyta się bardzo ciężko
00
bigagus

Całkiem niezła

akurat tą część uważam za najsłabszą pozycję autorki
00

Popularność




Przed­mowa

Przed­mowa

Drodzy czy­tel­nicy,

jakiś czas temu popro­si­łam was o pomoc, publi­ku­jąc w mediach spo­łecz­no­ścio­wych post o nastę­pu­ją­cej tre­ści:

Kochani, na potrzeby mojej następ­nej książki chcia­ła­bym poznać waszą odpo­wiedź na pyta­nie: Gdyby ktoś mógł wam wyja­śnić, jak funk­cjo­nuje świat ludzi nor­mal­nie myślą­cych, co chcie­li­by­ście wresz­cie zro­zu­mieć? Pisz­cie na priv.

Ode­zwało się do mnie bar­dzo wiele osób, a wasze odpo­wie­dzi były nad wyraz kon­struk­tywne. Chcę wam za nie gorąco podzię­ko­wać. Mam nadzieję, że ta książka z nawiązką spełni wasze ocze­ki­wa­nia, odpo­wie na wszyst­kie nur­tu­jące was pyta­nia i zapro­wa­dzi w miej­sca, w któ­rych ni­gdy nie spo­dzie­wa­li­by­ście się zna­leźć.

Życzę wam uda­nej lek­tury.

Do ama­to­rów wybiór­czego czy­ta­nia

Kolejne roz­działy niniej­szej książki są uło­żone w spo­sób logiczny i pro­gre­sywny tak, żeby łatwiej wam było połą­czyć i przy­swoić sobie poszcze­gólne infor­ma­cje. Stop­niowe uświa­da­mia­nie sobie pew­nych spraw pozwoli wam je lepiej zro­zu­mieć. Zachę­cam zatem, aby czy­tać tekst w takim porządku, w jakim został napi­sany!

Wstęp

Wstęp

Cza­sami zde­rzam się z takim nie­zro­zu­mie­niem ze strony ludzi, że ogar­niają mnie prze­raź­liwe wąt­pli­wo­ści: czy na pewno jestem z tej pla­nety? A jeżeli tak, czy to nie dowód na to, że to ludzie są skąd indziej?1

Pierre Despro­ges

Mija pięt­na­ście lat, odkąd dzięki wie­lo­let­niej obser­wa­cji zgła­sza­ją­cych się do mnie po poradę ziden­ty­fi­ko­wa­łam wśród nich kate­go­rię osób skar­żą­cych się, że nie mogą „prze­stać myśleć”. Miały one ze sobą wiele wspól­nego: były wysoko wraż­liwe, twór­cze, nie­tu­zin­kowe i nie­po­radne w rela­cjach spo­łecz­nych. Uwa­żały się za empa­tyczne, ser­deczne i otwarte, ale czę­sto zarzu­cano im zbyt­nią wylew­ność, natręc­two czy pro­wo­ka­tor­stwo. Jako że ich życz­li­wość ucho­dziła za naiw­ność, a nad­wraż­li­wość za sła­bość, regu­lar­nie przy­pi­nano im łatkę „Tro­skli­wych misiów”. Im lepiej pozna­wa­łam tych ludzi, tym bar­dziej sta­now­czo odrzu­ca­łam ter­miny „nadzdol­ność” i „wysoki poten­cjał inte­lek­tu­alny”, które zdą­żyły się upo­wszech­nić w lite­ra­tu­rze na ten temat. Uwa­ża­łam, że zbyt mocno koja­rzyły się z ponad­prze­ciętną inte­li­gen­cją. Moi pod­opieczni nie roz­po­zna­wali się w tych kate­go­riach. Inte­li­gen­cja jest tylko jed­nym z aspek­tów tego rodzaju oso­bo­wo­ści, która coraz czę­ściej oka­zuje się po pro­stu wyni­kać z pew­nych szcze­gól­nych cech neu­ro­lo­gicz­nych: hiper­este­zji2 połą­czo­nej z kom­plek­so­wym myśle­niem roz­ga­łę­zio­nym. Dzi­siaj, dzięki wyklu­wa­ją­cemu się w Kana­dzie ruchowi pro­mu­ją­cemu neu­ro­róż­no­rod­ność, poja­wiły się ter­miny „neu­ro­ty­powy” i „neu­ro­aty­powy”, które – mam nadzieję – wkrótce zastą­pią okre­śle­nia typu „ponad­prze­cięt­nie inte­li­gentny” i… No wła­śnie. „Poni­żej­prze­cięt­nie” inte­li­gentny? Wła­śnie po to – aby unik­nąć owej pułapki pod­pro­gowo zasta­wia­nej przez słowo „ponad­prze­cięt­nie” – wymy­śli­łam ter­miny „nad­wy­daj­nie myślący” i „nor­mal­nie myślący”. Będę więc ich na­dal uży­wać, ponie­waż nie są one moim zda­niem war­to­ściu­jące. Nad­wy­daj­ność ozna­cza, że mózg pra­cuje na peł­nych obro­tach. Zaś zwrot „nor­mal­nie myślący” wska­zuje jedy­nie na to, że dana osoba myśli w spo­sób miesz­czący się w nor­mie. Nie ulega nato­miast wąt­pli­wo­ści, że nad­wy­dajni w tej nor­mie się nie miesz­czą. Wykra­czają poza nią w każ­dym wzglę­dzie!

Wszyst­kie osoby nad­wy­dajne men­tal­nie mówią o pro­ble­mie z opa­no­wa­niem norm spo­łecz­nych i czy­ta­niem mię­dzy wier­szami. W rela­cjach z innymi ludźmi nie­jed­no­krot­nie czują się skrę­po­wane, nie­do­pa­so­wane, nie na miej­scu, jed­nak nie wie­dzą, czemu tak się dzieje. Mają świa­do­mość, że popeł­niają gafy, wpra­wiają innych w kon­ster­na­cję, budzą w nich znie­cier­pli­wie­nie… To wyczer­pu­jące i znie­chę­ca­jące.

Kiedy wspo­mnia­łam, że pla­nuję napi­sać porad­nik funk­cjo­no­wa­nia w świe­cie, który myśli nor­mal­nie, wielu z was przy­kla­snęło temu pomy­słowi, zachę­ca­jąc mnie do pracy. W miarę jak moje idee nabie­rały kształtu, wspo­mi­na­jąc o nich, widzia­łam w waszych oczach radość i zacie­ka­wie­nie. Mówi­li­ście: „Nie mogę się docze­kać dal­szego ciągu!”. Cóż, raz jesz­cze to wasz entu­zjazm zmo­ty­wo­wał mnie do się­gnię­cia po pióro.

Gdy pra­co­wa­łam nad Jak mniej myśleć, moim celem było stwo­rze­nie pro­stej i kon­kret­nej instruk­cji obsługi zło­żo­nych, buzu­ją­cych mózgów – prze­zna­czo­nej zarówno dla ich posia­da­czy, jak i oto­cze­nia. Pisa­łam więc, pamię­ta­jąc zarówno o nad­wy­daj­nie, jak i nor­mal­nie myślą­cych. Wyda­wało mi się, że dostar­cza­jąc pro­stych i racjo­nal­nych wyja­śnień tego nie­ty­po­wego spo­sobu myśle­nia, zado­wolę wszyst­kich. W swo­jej naiw­no­ści sądzi­łam, że neu­ro­ty­powi tylko cze­kają na to, żeby naresz­cie móc zro­zu­mieć tych dziw­nych, emo­cjo­nal­nych ludzi i dostrze­gł­szy zalety ich oso­bo­wo­ści, trak­to­wać ich jak peł­no­praw­nych part­ne­rów. Szybko jed­nak musia­łam zejść na zie­mię.

Kilka dni po uka­za­niu się książki otrzy­ma­łam pierw­szą wia­do­mość suge­ru­jącą, że tak się nie sta­nie. Jeden z czy­tel­ni­ków napi­sał do mnie, że gdy tylko podej­mo­wał temat nad­wy­daj­no­ści, natych­miast spo­ty­kał się z nie­chę­cią nor­mal­nie myślą­cych. To nie był odosob­niony przy­pa­dek. Wielu z was na próżno sta­rało się skło­nić swo­ich życio­wych part­ne­rów czy bli­skich, żeby otwo­rzyli moją książkę – zapo­mniana na sto­liku noc­nym pokry­wała się war­stwą kurzu. A gdy pyta­li­ście: „I co, prze­czy­ta­łeś?”, robili unik i zmie­niali temat.

Nie­wielu nor­mal­nie myślą­cych prze­czy­tało Jak mniej myśleć. Zro­bili to przede wszyst­kim z miło­ści do swo­jego dziecka lub part­nera, odkry­wa­jąc, że jego wraż­li­wość, emo­cjo­nal­ność, nie­po­kój czy roz­tar­gnie­nie nie były obja­wem wyra­cho­wa­nia… Prze­ko­nali się zwłasz­cza, że osoba nad­wy­dajna men­tal­nie nie może się zasad­ni­czo zmie­nić. Efek­tem – który w moim mnie­ma­niu miał mieć zasięg glo­balny – było spo­tę­go­wa­nie wza­jem­nego zro­zu­mie­nia i akcep­ta­cji, które zła­go­dziły napię­cia i wzmoc­niły więź, zaży­łość oraz miłość łączące tych ludzi. W nie­któ­rych wstą­pił wręcz nowy ogień, że wspo­mnę choćby parę, która zapa­łała do sie­bie miło­ścią po trzy­dzie­stu latach burz­li­wego poży­cia nazna­czo­nego wza­jem­nym nie­zro­zu­mie­niem. Pięk­nie było odkryć, że mogą się uzu­peł­niać! Te rzad­kie przy­padki dowo­dziły, że nie myli­łam się co do roli, jaką hipo­te­tycz­nie mogła ode­grać tamta książka.

Moim błę­dem była wiara w to, że zro­zu­mie­nie osób aty­po­wych jest prio­ry­te­tem dla nor­mal­nie myślą­cych. Owo błędne prze­świad­cze­nie poku­tuje u więk­szo­ści nad­wy­daj­nych. Marzą oni o tym, by świat neu­ro­ty­powy wresz­cie ich zro­zu­miał – w więk­szo­ści przy­pad­ków bez­sku­tecz­nie. Wkła­dają całą swoją ener­gię, żeby wyja­śnić innym, kim są i jak funk­cjo­nują, a w zamian wylewa im się na głowę kubeł zim­nej wody: „Prze­cież ta książka to zwy­kły chwyt mar­ke­tin­gowy. Mówi to, co chcesz usły­szeć. Każdy może się w niej odna­leźć”. To kom­pletna bzdura, ale sku­tecz­nie zamyka pole do dys­ku­sji i zasiewa ziarno wąt­pli­wo­ści w oso­bie nad­wy­daj­nej, która w rezul­ta­cie nie wie, co ma o tym wszyst­kim myśleć.

Wła­śnie w takim duchu był napi­sany mail, jaki nie­dawno otrzy­ma­łam od Simona:

Dzień dobry.

Pani książka Jak mniej myśleć bar­dzo pomo­gła mi zro­zu­mieć moje pro­blemy. Dzię­kuję Pani za tak dalece pozy­tywne podej­ście. Miał­bym prośbę: chciał­bym pod­su­nąć moim zna­jo­mym taką samą książkę, ale napi­saną dla „nor­mal­nie myślą­cych”, coś w stylu „Gdy osoba naprze­ciwko cie­bie zbyt dużo myśli”… Oczy­wi­ście jej treść musia­łaby być dla nich lek­ko­strawna (prze­cież nie chcemy, żeby rzu­cili ją w kąt po prze­czy­ta­niu dwóch pierw­szych stron…), ale nie wąt­pię, że dałaby sobie Pani radę. Wiem, że to brzmi jak list do Świę­tego Miko­łaja, mam nadzieję, że mi Pani wyba­czy. Raz jesz­cze dzię­kuję i życzę wszyst­kiego dobrego.

Simon

W mailu Simona wybrzmiewa więk­szość pro­ble­mów nur­tu­ją­cych osoby nad­wy­dajne:

pra­gnie­nie, żeby inni was zro­zu­mieli;

prze­czu­cie, że osoby nor­mal­nie myślące nie zro­bią tego z wła­snej woli;

świa­do­mość, że ist­nieje spore ryzyko, iż rzucą książkę „po prze­czy­ta­niu dwóch pierw­szych stron”;

łudze­nie się, że wystar­czy pod­su­nąć im pod nos odpo­wied­nie infor­ma­cje;

i mimo tego wszyst­kiego intu­icja pod­po­wia­da­jąca, że wasze nadzieje są tak samo uto­pijne jak wiara w Świę­tego Miko­łaja.

Przy­ta­czam moją odpo­wiedź do Simona, ponie­waż odnosi się do was wszyst­kich:

Drogi Simo­nie,

Dzię­kuję za maila. Za naiw­ność, którą porów­nu­jesz do wiary w Świę­tego Mikoła, uwa­żam jedy­nie wiarę w to, że ludzie nor­mal­nie myślący mogliby być jak­kol­wiek zain­te­re­so­wani zro­zu­mie­niem osób nad­wy­daj­nych! Oni nie rzucą książki po prze­czy­ta­niu dwóch stron – po pro­stu jej nie otwo­rzą. Ich motto brzmi: „To jed­nostka musi przy­sto­so­wać się do spo­łe­czeń­stwa, a nie spo­łe­czeń­stwo do jed­nostki. Nie wychodź przed sze­reg, a wszystko będzie dobrze”.

Dla­tego wolę napi­sać książkę, która wyja­śni oso­bom nad­wy­daj­nym war­to­ści i funk­cjo­no­wa­nie świata nor­mal­nie myślą­cego, a nie na odwrót. Ileż razy sły­sza­łam „Nie mam odpo­wied­niego klu­cza” i „Cią­gle popeł­niam gafy”! Praca nad tym porad­ni­kiem spra­wia mi nie­małą frajdę. Nie jestem pewna, czy ucie­szy ona rów­nież nad­wy­daj­nych, ale z pew­no­ścią okaże się dla nich pomocna!

Przez ostat­nie lata za pośred­nic­twem kolej­nych ksią­żek dzie­li­łam się z wami moimi reflek­sjami i odkry­ciami nie­mal na bie­żąco. W miarę zapusz­cza­nia się na nie­znane tery­to­ria niczym zwia­dowca prze­cie­ra­łam szlak i prze­ka­zy­wa­łam wam zdo­byte infor­ma­cje. Czy­ta­jąc moje poprzed­nie porad­niki, mie­li­ście więc oka­zję dowie­dzieć się co nieco o świe­cie ludzi nor­mal­nie myślą­cych. Przy­wy­kłam do tego, że mając odpo­wied­nie dane, potra­fi­cie bły­ska­wicz­nie łączyć fakty, i myśla­łam, że ta wie­dza wystar­czy, żeby­ście mogli się zaadap­to­wać– zwłasz­cza w sfe­rze zawo­do­wej. Sądzi­łam, że moi czy­tel­nicy nauczą się dostrze­gać róż­nice dzie­lące oba światy, co pomoże im prze­stać popeł­niać gafy. W prak­tyce oka­zało jed­nak, że nie – że zro­zu­mie­nie, jak funk­cjo­nuje drugi czło­wiek, nie jest łatwe nawet dla was. Oka­zuje się, że nad­wy­dajni są zakład­ni­kami swo­jego sys­temu myśle­nia w rów­nym stop­niu co osoby nor­mal­nie myślące, i popeł­niają dokład­nie ten sam błąd: sto­sują wła­sne kry­te­ria do oceny ludzi, któ­rzy myślą, czują i dzia­łają według innych para­dyg­ma­tów.

Dzi­siaj patrzę na to tak: książki pró­bu­jące wytłu­ma­czyć nor­mal­nie myślą­cym funk­cjo­no­wa­nie nad­wy­daj­nych nie przy­nio­sły nie­mal żad­nego pozy­tyw­nego skutku, choć warto odno­to­wać lekką poprawę w obsza­rze edu­ka­cji i biz­nesu. Wolę być ostrożna i cze­kam na roz­wój wypad­ków: czy mene­dże­ro­wie fak­tycz­nie dostrze­gają w spe­cy­fice nad­wy­daj­no­ści atuty, które można by wyko­rzy­stać dla dobra firmy, czy robią tylko dobry PR, żeby poka­zać, jak bar­dzo są otwarci na zmiany? To się dopiero okaże. Ale czy jedy­nie nor­mal­nie myślący powinni wkła­dać wysi­łek w zro­zu­mie­nie was? List Simona i fachowa lite­ra­tura wydają się skła­niać ku takiej tezie, w zasa­dzie nie pozo­sta­wia­jąc alter­na­tywy: zro­zu­mieć osobę aty­pową, nadzdolną, wysoko wraż­liwą… Pro­gra­mo­wa­nie neu­ro­lin­gwi­styczne (neuro-lin­gu­istic pro­gram­ming, NLP) opiera się na zasa­dzie: „Jeżeli to, co robisz, nie działa, zrób coś innego”. Trudno zaprze­czyć, że upie­ra­nie się przy powta­rza­niu czyn­no­ści, która nie przy­nosi efek­tów, jest bez sensu.

Przy­ję­łam więc nastę­pu­jący punkt widze­nia: obiek­tyw­nie rzecz bio­rąc, naj­więk­szymi poszko­do­wa­nymi tego obo­pól­nego nie­zro­zu­mie­nia są nad­wy­dajni, któ­rzy w dodatku sta­no­wią mniej­szość. To zatem oni, raz jesz­cze, powinni pod­jąć wysi­łek zro­zu­mie­nia dru­giej strony. Wystar­czy zmie­nić nasta­wie­nie. Dla­tego posta­no­wi­łam spoj­rzeć na pro­blem z odwrot­nej per­spek­tywy i wyja­śnić wam – ponie­waż nie­usta­jąco doma­ga­cie się roz­wią­zań – po pierw­sze, na czym pole­gają wasze gafy, po dru­gie zaś, zako­do­wany język świata nor­mal­nie myślą­cego i ukryte prze­kazy, któ­rych nie wyła­pu­je­cie (i któ­rych nor­mal­nie myślący ni­gdy nie zwer­ba­li­zują, bo są to dla nich kwe­stie oczy­wi­ste).

Kul­tura świata nor­mal­nie myślą­cego ma swoje kody, ale także wła­sną logikę i sys­tem war­to­ści. Jak wszyst­kie kul­tury, tak i ona ma swoje mocne i słabe punkty, mity zało­ży­ciel­skie (nie­moż­liwe do oba­le­nia!), pewną formę mądro­ści, jak rów­nież ogra­ni­cze­nia i absurdy. Nad­wy­dajni są czę­sto skon­ster­no­wani, a nie­kiedy wręcz zszo­ko­wani świa­tem nor­mal­nie myślą­cych, a w każ­dym razie jego widzialną posta­cią, która jest tylko wierz­choł­kiem góry lodo­wej. Pozna­nie i zro­zu­mie­nie jego reguł nie ozna­cza ich apro­baty czy koniecz­no­ści sto­so­wa­nia, pozwala jed­nak roz­trop­nie nawi­go­wać po świe­cie, bez cią­głego osia­da­nia na mie­li­znach nie­zro­zu­mie­nia. Posze­rza także hory­zonty, umoż­li­wia­jąc wyko­rzy­sta­nie tego, co naj­lep­sze, i zba­ga­te­li­zo­wa­nie reszty. Pewne aspekty świata nor­mal­nie myślą­cych są na tyle inte­re­su­jące, że warto przy­jąć nie­które z obo­wią­zu­ją­cych w nim reguł. A jeżeli część z nich wam się nie spodoba, to przy­naj­mniej prze­ko­na­cie się, co chcie­li­by­ście zmie­nić w panu­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści.

Jestem osobą nad­wy­dajną men­tal­nie. Żałuję, że nie powie­dzia­łam tego wprost, pisząc Jak mniej myśleć. Chcia­łam zacho­wać neu­tral­ność i nie przy­pusz­cza­łam, że będzie to miało tak daleko idące kon­se­kwen­cje. Sądzi­łam, że dla moich czy­tel­ni­ków było oczy­wi­ste, że skoro tak dosko­nale ich rozu­miem, to siłą rze­czy mój mózg funk­cjo­nuje podob­nie. Kiedy napi­sa­łam: „Otóż lejka nie wci­śniesz do rury”, wyda­wało mi się, że alu­zja jest jasna: lejek da się wci­snąć tylko do lejka. Dla jed­nych nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że ponie­waż tak dobrze was rozu­miem, sta­no­wię część rodziny nad­wy­daj­nych; dla innych abso­lut­nie nie było to oczy­wi­ste. Kom­plet­nie mnie to zasko­czyło. Pisa­li­ście, że – „jak na nor­mal­nie myślącą” – odwa­li­łam kawał dobrej roboty. Wasze nie­za­słu­żone peany były dla mnie sza­le­nie krę­pu­jące, ale tak naprawdę dopiero o wiele póź­niej zda­łam sobie sprawę z roz­miaru szkód, jakie wyrzą­dzi­łam swoim nie­umyśl­nym oszu­stwem: zmy­leni moją pseu­do­neu­tral­no­ścią uwie­rzy­li­ście, jak Simon, że ktoś nor­mal­nie myślący mógł w pełni was zro­zu­mieć. Gorzej, że stu­dio­wa­nie waszego przy­padku mogłoby być dla niego pasjo­nu­jące. Nie­stety, dzi­siaj już wiem, że to mrzonki. Czy­ta­jąc tę książkę, nie­je­den raz będzie­cie mieli oka­zję prze­ko­nać się dla­czego.

Jako osoba nad­wy­dajna ja także na początku nie zna­łam kodów dostępu i nie­pi­sa­nych reguł, o któ­rych będzie tutaj mowa. Nie jestem zresztą pewna, czy sama wszystko zro­zu­mia­łam! Nie wydaje mi się jed­nak, aby nor­mal­nie myślący mogli lepiej wytłu­ma­czyć coś, co jest dla nich zbyt oczy­wi­ste albo czego sobie nawet nie uświa­da­miają. Raz jesz­cze wyru­szy­łam na zwiady. Owa podróż w poszu­ki­wa­niu zro­zu­mie­nia była fan­ta­styczną przy­godą, pod­czas któ­rej nie­spo­dzianka goniła nie­spo­dziankę. Bawiła mnie myśl, że wkrótce będę mogła poka­zać wam te same rze­czy, o któ­rych wcze­śniej nie mia­łam poję­cia, a które teraz obja­wiały mi się z całą wyra­zi­sto­ścią. Wypeł­ni­łam swój koszyk sma­ko­wi­tymi infor­ma­cjami. Dzi­siaj, jak zwy­kle, dzielę się z wami tym wszyst­kim, co udało mi się zaob­ser­wo­wać, zro­zu­mieć, wyde­du­ko­wać i zsyn­te­ty­zo­wać. Zebra­łam i upo­rząd­ko­wa­łam wszyst­kie poczy­nione przeze mnie odkry­cia w for­mie spój­nego prze­kazu, który wydaje mi się naj­traf­niej cha­rak­te­ry­zo­wać neu­ro­ty­pową logikę myśle­nia.

NLP wycho­dzi z zało­że­nia, że komu­ni­ko­wa­nie się to spo­tka­nie dru­giego czło­wieka w jego modelu rze­czy­wi­sto­ści.

Wła­śnie to chcia­ła­bym wam teraz zapro­po­no­wać: podróż na pla­netę nor­mal­nie myślą­cych.

Roz­dział 1. Small talk

Roz­dział 1

Small talk

Po prze­pro­wa­dze­niu małego son­dażu, w któ­rym zapy­ta­łam was, co chcie­li­by­ście zro­zu­mieć w nor­mal­nie myślą­cym świe­cie, oka­zało się, że jedna odpo­wiedź dekla­suje kon­ku­ren­cję: pojąć wresz­cie, dla­czego roz­mowy grzecz­no­ściowe są tak okrop­nie nudne!

Stwier­dzi­li­ście, że tym, co was naj­bar­dziej iry­tuje i czego kom­plet­nie nie może­cie zro­zu­mieć, jest czas tra­cony na nie­strawne poga­duszki, jałowe dys­ku­sje i banalne wymiany zdań. Nie zno­si­cie tych pustych i ste­reo­ty­po­wych kon­wer­sa­cji o niczym. Mówi­cie: „Nie potra­fię kła­pać dzio­bem po próż­nicy. Ta cała papla­nina jest tak nużąca, że chce mi się wyć”. Uzna­łam zatem, że dobrze będzie roz­po­cząć naszą wizytę w świe­cie nor­mal­nie myślą­cych od tego wła­śnie aspektu komu­ni­ka­cji.

Epi­tety, któ­rych uży­wa­cie na opi­sa­nie tych bez­pro­duk­tyw­nych roz­mów, brzmią: nudne, żmudne, męczące, mono­tonne, czcze, płyt­kie i – zwłasz­cza – nie­zno­śne! Pro­po­nuję, żeby­ście nauczyli się postrze­gać je jako: spo­kojne, wywa­żone, bez­pieczne, kojące i – przede wszyst­kim będące źró­dłem infor­ma­cji! Otóż roz­ma­wia­nie o wszyst­kim i o niczym utrzy­muje nas na powierzchni, spra­wia­jąc, że nie paku­jemy się w kło­poty. Oto lista naj­waż­niej­szych korzy­ści small talku.

Przede wszyst­kim uni­kać kłótni

Pod­czas kola­cji u przy­ja­ciół jeden z gości – zazwy­czaj miły, lecz tego wie­czoru lekko już pod­chmie­lony – ni z tego, ni z owego zaczął cze­piać się popu­lar­nego pio­sen­ka­rza, któ­rego nowy, prze­sło­dzony sin­giel miał zostać wypusz­czony jakoby tylko „dla szmalu”, mimo że arty­sta pła­wił się już w luk­su­sie. Nagra­nie tej ocie­ka­ją­cej lukrem pio­senki to zwy­kły opor­tu­nizm i plu­cie fanom w twarz, dowo­dził. Nie­roz­trop­nie, bio­rąc pod uwagę stan upo­je­nia alko­ho­lo­wego mojego roz­mówcy, weszłam z nim w dys­ku­sję, stwier­dza­jąc, że pio­senki powinny wzbu­dzać pozy­tywne emo­cje. Ten jed­nak nie odpusz­czał, upie­ra­jąc się, że to pry­mi­tywny chwyt mar­ke­tin­gowy. Im wię­cej argu­men­tów przy­ta­cza­łam, tym bar­dziej mój opo­nent się dener­wo­wał. W pew­nym momen­cie dys­kret­nie inter­we­nio­wał gospo­darz. Rzu­cił jakiś żart i zręcz­nie prze­kie­ro­wał roz­mowę na inny temat. Pod­czas gdy moje uwagi tylko pod­sy­cały furię mojego dys­ku­tanta, gospo­darzowi udało się go uspo­koić jed­nym dow­ci­pem. Lek­cja pierw­sza: to, że masz rację, nie ma zna­cze­nia.

Wyobraź­cie sobie, że wcho­dzi­cie w dys­ku­sję na ważny temat: edu­ka­cja, kli­mat, nie­rów­no­ści spo­łeczne… Wie­cie już, jak to się skoń­czy? Wszy­scy mamy wła­sne zda­nie, nie­jed­no­krot­nie oparte bar­dziej na emo­cjach niż na racjo­nal­nej argu­men­ta­cji. Moja opi­nia jest dla mnie ważna, bo należy do mnie – to oczy­wi­ste. Ale inni będą obsta­wać przy swoim! To tłu­ma­czy, dla­czego po wymia­nie kilku zdań powin­ni­ście spo­dzie­wać się jatki. Naprawdę sądzi­cie, że mogli­by­śmy wza­jem­nie prze­ko­nać się do swo­ich opi­nii? Jeżeli tak, to jeste­ście w błę­dzie: naukowcy dowie­dli, że każda próba prze­cią­gnię­cia opo­nenta na swoją stronę umac­nia go w jego prze­ko­na­niach3. Pole­mi­zo­wa­nie psuje atmos­ferę i nad­we­ręża więzi mię­dzy­ludz­kie. Lepiej więc nie drą­żyć tematu i uni­kać kon­tro­wer­syj­nych tre­ści. Koniec koń­ców wspo­mniany pio­sen­karz musiał rze­czy­wi­ście nie­źle się obło­wić na swoim cukier­ko­wym prze­boju!

Zauważ­cie, że jako pierwsi obu­rza­cie się na bru­tal­ność toczo­nych w inter­ne­cie dys­ku­sji. Tym­cza­sem publi­ko­wa­nie w sieci zdjęć kot­ków i innych sło­dzia­ków nie wzbu­dza żad­nych kon­tro­wer­sji i nikogo nie razi. Dokład­nie na tym polega natura neu­tral­nych kon­wer­sa­cji.

Nie psuć atmos­fery

Ponie­waż nad­wy­dajni nie lubią jało­wych dys­ku­sji, mają ten­den­cję do rzu­ca­nia „poważ­nych” tema­tów jako wstępu do „szcze­rej” roz­mowy o euta­na­zji, eko­lo­gii czy korup­cji na naj­wyż­szych szcze­blach wła­dzy… Atmos­fera szybko gęst­nieje. Dla tych, któ­rzy przy­szli roze­rwać się przy grillu, takie filo­zo­fo­wa­nie jest ostat­nią rze­czą, na jaką mają ochotę.

Kiedy ktoś pyta, czym się zaj­muję, mogę mieć pew­ność, że udzie­la­jąc szcze­rej odpo­wie­dzi, zepsuję imprezę: od tej pory będzie mowa tylko o mani­pu­la­to­rach i wyrzą­dza­nych przez nich szko­dach. Spę­dzę wie­czór, udzie­la­jąc dar­mo­wych kon­sul­ta­cji wszyst­kim zapro­szo­nym gościom, ponie­waż każdy zna co naj­mniej jed­nego mani­pu­la­tora zatru­wa­ją­cego mu życie – jeśli powiem prawdę, zamiast odpo­cząć poczuję się jak w swoim gabi­ne­cie! Dużo czasu zajęło mi zro­zu­mie­nie, że coś jest nie tak. Teraz sto­suję uniki: „Och, dziś wie­czo­rem nie mam ochoty roz­ma­wiać o pracy. Jeste­śmy tu dla relaksu, prawda?”. Po czym pośpiesz­nie zmie­niam temat… Moja przy­ja­ciółka, która pra­cuje w księ­go­wo­ści, pod­su­nęła mi pomysł: „Mów, że jesteś księ­gową! Zoba­czysz, jak to sku­tecz­nie ucina roz­mowę”. Jesz­cze nie pró­bo­wa­łam.

Chro­nić się przed zara­ża­niem emo­cjo­nal­nym

Przez kilka lat byłam szko­le­niow­cem zatrud­nio­nym przez zwią­zek pra­co­daw­ców. Jeź­dzi­łam po całej Fran­cji, pro­wa­dząc warsz­taty dla grup, któ­rych człon­ko­wie nie tylko dobrze się znali, ale także dosko­nale doga­dy­wali się mię­dzy sobą. Lubi­łam atmos­ferę tam­tych spo­tkań. Z pew­no­ścią uczest­ni­czą­cych w nich mana­ge­rów łączyły wspólne idee – zwłasz­cza zarzą­dza­nia huma­ni­stycz­nego – zaś każdy z osobna był war­to­ścio­wym czło­wie­kiem, a jed­nak i tak siła więzi łączą­cej te grupy była nad­zwy­czajna. Ze szcze­gólną uwagą przy­słu­chi­wa­łam im się pod­czas przerw na kawę, mając nadzieję, że na bar­dziej nie­for­mal­nym grun­cie w końcu uda mi się odkryć, co tak mocno cemen­tuje ich rela­cje. Ich poga­duszki wydały mi się zwy­czajne i banalne, co naj­wy­żej kole­żeń­skie. Jak to wytłu­ma­czyć? Pew­nego dnia grupa, którą uwa­ża­łam za wyjąt­kowo zin­te­gro­waną, zapy­tała jedną z uczest­ni­czek o efekty jej kam­pa­nii wybor­czej. Poprzed­niej nie­dzieli odbyły się bowiem wybory samo­rzą­dowe, w któ­rych kobieta sta­rała się o fotel mera swo­jego mia­steczka. Oświad­czyła im, że została poko­nana, i zaczęła opo­wia­dać o kam­pa­nii swo­jego rywala, opar­tej w głów­nej mie­rze na oczer­nia­niu kontr­kan­dy­datki. Było oczy­wi­ste, że bar­dzo prze­żywa swoją porażkę. Wciąż jesz­cze nie mogła się otrzą­snąć. Jed­nak grupa sko­men­to­wała całe wyda­rze­nie z wła­ściwą sobie bez­tro­ską, życząc jej powo­dze­nia następ­nym razem i szybko zmie­nia­jąc temat. Widzia­łam, z jakim tru­dem kobie­cie przy­szło zacho­wać zimną krew, stłu­mić napły­wa­jące do oczu łzy i stop­niowo włą­czyć się do dys­ku­sji bez roz­tkli­wia­nia się nad sobą. W tam­tym momen­cie uzna­łam, że grupa zacho­wała się okrut­nie, zosta­wia­jąc kole­żankę samą z jej prze­graną. Jestem pewna, że pomy­śle­li­by­ście podob­nie! Na miej­scu uczest­ni­ków wzię­li­by­ście tę zra­nioną kobietę w ramiona, zachę­cili ją do zwie­rzeń i do opo­wie­dze­nia o swoim bólu, pocie­szy­li­by­ście ją i wsparli, a nie­któ­rzy z was bez ogró­dek skry­ty­ko­wa­liby jej gru­biań­skiego adwer­sa­rza… Póź­niej zro­zu­mia­łam jed­nak, że to nie był czas ani miej­sce na takie zacho­wa­nie – zepsu­łoby to atmos­ferę na resztę dnia. O sile tych grup sta­no­wił fakt nie­ob­cią­ża­nia ich człon­ków oso­bi­stymi dyle­ma­tami każ­dego z nich. Jeżeli ktoś miał pro­blem natury zawo­do­wej, poru­szał go w spe­cjal­nie zor­ga­ni­zo­wa­nych prze­strze­niach zwa­nych pra­cow­niami roz­wią­zań. W efek­cie wszy­scy sta­rali się utrzy­mać pogodny, rado­sny i luźny kli­mat.

W świet­nej pio­sence La vie d’arti­ste [Życie arty­sty] Chri­sto­phe Maé śpiewa:

Życie jest sceną, więc robię przed­sta­wie­nie.

Mówię, że wszystko gra, cho­ciaż wciąż się poty­kam.

Mama mówiła: Mały, nie uża­laj się,

Kto nie pła­cze, ten ma takt.

Zatem uśmiech na twarz, żeby zakryć smu­tek.

Każdy może się prze­brać, wszy­scy jeste­śmy arty­stami…

Na podob­nej zasa­dzie działa pyta­nie: „Jak się masz?”. To jedna z kości nie­zgody mię­dzy nor­mal­nie myślą­cymi a nad­wy­daj­nymi: nad­wy­dajni zarzu­cają nor­mal­nie myślą­cym, że choć pytają: „Jak się masz?”, w rze­czy­wi­sto­ści nie są gotowi, żeby usły­szeć odpo­wiedź, jeśli roz­mówca ma się źle. Otóż należy zro­zu­mieć, że – jak śpie­wał Chri­sto­phe Maé – mamy tutaj do czy­nie­nia nie z praw­dzi­wym pyta­niem, lecz z figurą sty­li­styczną. Służy ona tylko jako pre­tekst do nawią­za­nia kon­taktu, ponie­waż prze­cho­dze­nie od razu do rze­czy i zbyt­nia bez­po­śred­niość nie są mile widziane. Nie, to nie hipo­kry­zja, ale zwy­kła grzecz­ność. Zasady savoir-vivre’u naka­zują odpo­wie­dzieć „W porządku, dzię­kuję!”, a nie wyko­rzy­sty­wać oka­zję do recy­to­wa­nia lita­nii trosk – każdy bowiem ma swoje pro­blemy i nie powin­ni­śmy obcią­żać innych oso­bi­stymi bolącz­kami. Mama Chri­sto­phe’a Maé ma rację: nie­wy­le­wa­nie na innych swo­ich żali, powstrzy­my­wa­nie łez to dowód taktu. Jeżeli zatem ktoś was zapyta „Jak się masz?”, wyko­rzy­staj­cie to pyta­nie jako swo­iste zaklę­cie, które wywoła nastę­pu­jącą reak­cję: „To moment, żebym zebrał się w sobie, wziął głę­boki oddech, odło­żył na bok mój stan emo­cjo­nalny i pod­jął roz­mowę, ofe­ru­jąc roz­mówcy życz­liwą neu­tral­ność”.

Jed­nym z narzę­dzi sto­so­wa­nych przez szko­lone przeze mnie grupy mene­dże­rów w celu oczysz­cze­nia się z emo­cji było roz­po­czy­na­nie dnia od „pro­gnozy pogody” naszego nastroju. Każdy miał moż­li­wość stwier­dze­nia: „U mnie dzi­siaj świeci słońce, chmu­rzy się, pada deszcz, bo…”; w kilku sło­wach okre­ślał swoje samo­po­czu­cie, by następ­nie móc przejść do innych zadań. Emo­cjo­nalna „pro­gnoza pogody” jest sza­le­nie sku­teczna i może być sto­so­wana nie tylko w pracy, ale już na eta­pie przed­szkol­nym. Zara­że­nie emo­cjo­nalne4 tłumu może wymknąć się spod kon­troli zarówno w sen­sie nega­tyw­nym (apa­tia, strach albo nawet zbio­rowa panika czy furia pro­wo­ku­jąca zamieszki), jak i pozy­tyw­nym (eufo­ria lub entu­zjazm). Bywa, że pro­wa­dzi do tra­gicz­nych w skut­kach wyda­rzeń: zawa­le­nia się try­bun czy stra­to­wa­nia osób zablo­ko­wa­nych w prze­strzeni bez wyj­ścia. Jej skraj­nym przy­pad­kiem była histe­ria tłu­mów fana­tycz­nie uno­szą­cych ramiona i skan­du­ją­cych „Heil!”. Posta­rajmy się zatem nie zara­żać jedni dru­gich naszymi sta­nami ducha. Jak się masz? W porządku, dzię­kuję! A ty? Też.

Wszy­scy mamy pro­blemy

Oto histo­ria czło­wieka spa­da­ją­cego z wie­żowca. Na wyso­ko­ści 10. pię­tra męż­czy­zna stwier­dza: „Uf! Jak dotąd wszystko idzie świet­nie”. W każ­dym momen­cie naszego życia, sta­wia­jąc sobie pyta­nie o to, jak się mamy, możemy obiek­tyw­nie uznać, że jest w porządku – jeżeli tylko skon­cen­tru­jemy się na pozy­tyw­nych aspek­tach rze­czy­wi­sto­ści (zawsze jakieś się znajdą). Albo uznać, że jest fatal­nie – jeżeli sku­pimy uwagę na swo­ich pro­ble­mach i nega­tyw­nych emo­cjach, które w związku z nimi odczu­wamy. Mam wra­że­nie, że ludzie neu­ro­ty­powi wyka­zują się dosta­teczną mądro­ścią i dystan­sem, żeby wie­dzieć, że tro­ski i rado­ści są prze­lotne i że – nawet gdy aku­rat wszystko jest w porządku – nic nie trwa wiecz­nie. Słynna droga środka zale­cana przez bud­dyzm polega na przyj­mo­wa­niu zarówno miłych, jak i przy­krych doświad­czeń z rezerwą i roz­wagą. „Co z tego zosta­nie za sto pięć­dzie­siąt lat?”, śpie­wał Raphaël. Czy to, co dzi­siaj mnie obu­rza lub wzbu­dza mój entu­zja­zmem, jutro będzie rów­nie ważne?

Umie­jęt­ność prze­mil­cza­nia swo­ich zmar­twień na forum publicz­nym i mówie­nia o innych spra­wach sta­nowi zatem słuszną filo­zo­fię. Zawsze pamię­tajmy, że wszy­scy mamy pro­blemy i że nie warto przy­tła­czać swo­imi dru­giego czło­wieka. On także mie­rzy się z wła­snymi trud­no­ściami i oddaje nam przy­sługę, nie obcią­ża­jąc nas nimi. W ten spo­sób każdy czło­nek grupy bie­rze współ­od­po­wie­dzial­ność za jej ogólny stan emo­cjo­nalny. Musi­cie zro­zu­mieć, że uze­wnętrz­nia­jąc swoje emo­cje, narzu­ca­cie je rów­nież innym. To dla­tego nor­mal­nie myślący postrze­gają was jako osoby, które potra­fią zepsuć naj­lep­szą atmos­ferę. Pod­su­mo­wu­jąc, gdy powstrzy­mu­jemy się od opo­wia­da­nia o swo­ich pro­ble­mach, odda­jemy oto­cze­niu przy­sługę. Uni­kaj­cie zatem zara­ża­nia emo­cjo­nal­nego, nawet jeśli aku­rat odczu­wa­cie eufo­rię.

Przez ucho do serca…

Wie­cie, że możemy zako­chać się w zale­d­wie czter­dzie­ści pięć minut, odpo­wia­da­jąc na nie wię­cej niż trzy­dzie­ści sześć pytań? Odkrył to w 1997 roku pro­fe­sor Arthur Aron, dok­tor psy­cho­lo­gii. W ramach swo­ich badań na jed­nym z ame­ry­kań­skich uni­wer­sy­te­tów szu­kał odpo­wie­dzi na pyta­nie, jak powstaje uczu­cie bli­sko­ści mię­dzy dwoj­giem nie­zna­ją­cych się ludzi. W tym celu opra­co­wał eks­pe­ry­ment, któ­rego rezul­taty prze­szły jego naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia. Nie­mal każda para uczest­ni­cząca w doświad­cze­niu zako­chi­wała się w sobie. Och, oczy­wi­ście nie­któ­rzy będą pod­wa­żać wia­ry­god­ność bada­nia, twier­dząc, że zako­chi­wali się tylko ci, któ­rzy uprzed­nio już się wybrali – świa­do­mie lub nie – a poza tym od zauro­cze­nia do uczu­cia jest jesz­cze kawa­łek drogi. Niech będzie. Nie­mniej sku­tecz­ność kwe­stio­na­riu­sza wydaje się nie­za­prze­czalna. Pozwala on zbu­do­wać ser­decz­ność mię­dzy dwiema odpo­wia­da­jącymi na pyta­nia oso­bami, może też pod­sy­cić gasnący pło­mień miło­ści lub wzmoc­nić więzy sta­rej przy­jaźni. Na czym polega sztuczka? Kwe­stio­na­riusz kreuje intymną prze­strzeń, w któ­rej każdy może poczuć szczere zain­te­re­so­wa­nie drugą osobą, a jed­no­cze­śnie mówić cał­ko­wi­cie otwar­cie o sobie. Pyta­nia są ukie­run­ko­wane tak, że nie tylko każą nam opo­wia­dać o swoim dzie­ciń­stwie, rodzi­cach, suk­ce­sach, lękach, sła­bo­ściach, war­to­ściach, ale także wpły­wają na poprawę samo­oceny dru­giej osoby: mówimy o tym, co nam się w niej podoba albo o naszych punk­tach wspól­nych… Zain­spi­ro­wana tym eks­pe­ry­mentem, Mandy Catron napi­sała książkę How to Fall in Love with Any­one [Jak zako­chać się w kim­kol­wiek]5. Opo­wiada w niej, jak kwe­stio­na­riusz dok­tora Arona pozwo­lił jej zako­chać się w kole­dze, któ­rego ledwo znała. Według niej naj­waż­niej­sza nie jest treść pytań, ponie­waż wiele z nich można by zastą­pić innymi. Fun­da­men­talny jest fakt, że umoż­li­wiają one zaini­cjo­wa­nie pro­cesu wza­jem­nego odkry­wa­nia sie­bie. Otóż ten spo­sób komu­ni­ka­cji, szcze­rego zain­te­re­so­wa­nia dru­gim czło­wie­kiem oraz odkry­wa­nia sie­bie w rela­cji z nim, jest jedną ze spe­cjal­no­ści osób nad­wy­daj­nych. To tłu­ma­czy, dla­czego wpra­wia­cie w zakło­po­ta­nie tak dużo osób. Musi­cie wie­dzieć, że wielu waszych roz­mów­ców jest prze­ko­na­nych, że ich pod­ry­wa­cie. Wyobraź­cie sobie, co by się działo, gdyby na każ­dym grillu z sąsia­dami ludzie zako­chi­wali się w sobie po pierw­szej lep­szej poga­wędce! Koń­czy­łoby się to szar­pa­niną zdra­dzo­nych part­ne­rów albo… gigan­tycz­nym sex party! Cóż, raz jesz­cze roz­mowy o pogo­dzie, ostat­niej kolejce eks­tra­klasy, osią­gach kon­ku­ren­cyj­nych marek samo­cho­dów czy prze­pi­sie na pla­cek z tru­skaw­kami (ale bez zdra­dza­nia wszyst­kich taj­ni­ków, są jakieś gra­nice!) mogą oka­zać się roz­trop­niej­sze.

Spo­łeczna funk­cja plot­ko­wa­nia

Czło­wiek jest jedy­nym stwo­rze­niem posłu­gu­ją­cym się mową. Korzy­sta­jąc z tego przy­wi­leju, nauczył się mówić po próż­nicy. Mil­czy tylko w jed­nej oko­licz­no­ści: w obli­czu nie­spra­wie­dli­wo­ści6.

Frédéric Dard

Począw­szy od rewo­lu­cji poznaw­czej, o któ­rej opo­wiem wam w dal­szej czę­ści książki, homo sapiens w miarę jak zwięk­szała się jego zdol­ność myśle­nia abs­trak­cyj­nego, zaczął wykształ­cać coraz bar­dziej zaawan­so­wany język. Tym samym posiadł umie­jęt­ność uci­na­nia sobie poga­wę­dek i plot­ko­wa­nia, które stop­niowo prze­jęły funk­cję, jaką u małp odgry­wało iska­nie – mia­no­wi­cie budo­wa­nia więzi. Stan­dar­dowe stado szym­pan­sów liczy od dwu­dzie­stu do pięć­dzie­się­ciu osob­ni­ków. Bar­dzo rzad­kie są przy­padki, gdy ich liczba sięga stu. Nad­mierny wzrost popu­la­cji skut­kuje roz­ła­mem; two­rzy się oddzielny klan, który staje się auto­no­miczną grupą i opusz­cza rodzime stado. Pro­ste roz­mowy pomo­gły homo sapiens stwo­rzyć więk­sze i sta­bil­niej­sze klany. Bada­nia socjo­lo­giczne dowo­dzą, że plot­ko­wa­nie może dzia­łać spa­ja­jąco w obrę­bie grup liczą­cych do około stu pięć­dzie­się­ciu osób. Powy­żej tego pułapu plotka i pokre­wień­stwo nie są już dosta­tecz­nymi czyn­ni­kami umoż­li­wia­ją­cymi utrzy­ma­nie jed­no­ści grupy. Będzie ona wów­czas potrze­bo­wała lidera, pro­jektu, mitu… Ale sto pięć­dzie­siąt osób to już spory klan! Plot­ko­wa­nie ma więc ogromy wpływ na wyjąt­kową umie­jęt­ność jed­no­cze­nia się i współ­pracy homo sapiens. Daniel Tam­met, osoba ze spek­trum auty­zmu i zdia­gno­zo­wa­nym zespo­łem Asper­gera, autor książki Embra­cing the Wide Sky [Obej­mu­jąc ogrom nieba]7 zauważa, że tylko 10% plo­tek to oszczer­stwa, pod­czas gdy pozo­stałe 90% polega po pro­stu na roz­ma­wia­niu o tym, co przy­tra­fiło się innym: „Moja teściowa zope­ro­wała sobie wore­czek żół­ciowy” albo „Mój kuzyn kupił sobie samo­chód, jest tym bar­dzo pod­eks­cy­to­wany”, albo „Syn mojej sąsiadki ma nową dziew­czynę”… Owe poga­duszki, któ­rych tak bar­dzo nie zno­si­cie, są jedy­nie pre­tek­stem do nie­szko­dli­wego i bez­piecz­nego zacie­śnia­nia więzi. Sztuczka polega na tym, aby nie sku­piać się nad­mier­nie na żad­nym z poru­sza­nych tema­tów, lecz płyn­nie prze­cho­dzić od jed­nego do dru­giego. Tak czy ina­czej, jeżeli spoj­rzeć na to z bli­ska, w rze­czy­wi­sto­ści wszy­scy strzę­pimy język po próż­nicy, nawet nad­wy­dajni – ama­to­rzy głę­bo­kich dys­put lubu­jący się w ulep­sza­niu świata i żon­glo­wa­niu kon­cep­tami, uwa­ża­nymi za zaawan­so­waną filo­zo­fię, lecz które w grun­cie rze­czy są rów­nie ilu­zyjne jak cała reszta. Bądźmy szcze­rzy, nawet jeżeli w naszych kon­wer­sa­cjach poru­szamy „ważne kwe­stie życia i śmierci”, w isto­cie nie pro­wa­dzą nas one zbyt daleko. Co do bar­dziej intym­nych zwie­rzeń, pod­czas któ­rych otwie­ramy swoje serca, musimy pamię­tać, że wysta­wiają nas one na nie­bez­pie­czeń­stwo. Nie­bez­pie­czeń­stwo zbli­że­nia się do kogoś bar­dziej, niż­by­śmy chcieli – mówi­li­śmy o tym przed chwilą – ale także nie­bez­pie­czeń­stwo zbyt­niego odsło­nię­cia sie­bie w nie­ade­kwat­nej sytu­acji, co może nam zaszko­dzić. Ile razy mie­li­ście wra­że­nie, że powie­dzie­li­ście o sobie o jedno słowo za wiele?

Kon­wer­sa­cje „roz­ryw­kowe” w ana­li­zie trans­ak­cyj­nej

Ame­ry­kań­ski psy­cho­log Éric Berne, twórca ana­lizy trans­ak­cyj­nej, zaty­tu­ło­wał jedną ze swo­ich ksią­żek: Dzień dobry… i co dalej?8. Roz­wija w niej jedną z głów­nych idei tej metody, mia­no­wi­cie poję­cie „stro­ków”, które w języku angiel­skim ozna­czają kon­takt fizyczny – szturch­nię­cie lub gła­ska­nie – i które tłu­ma­czy się na język pol­ski jako znaki roz­po­zna­nia albo gła­ski. Znak roz­po­zna­nia można okre­ślić jako naj­mniej­szą jed­nostkę kon­taktu ludz­kiego, któ­rego wszy­scy potrze­bu­jemy, aby mieć poczu­cie ist­nie­nia. Bada­nia potwier­dzają: pozba­wiony zna­ków roz­po­zna­nia czło­wiek więd­nie, popada w sza­leń­stwo lub pogrąża się w nico­ści, którą odczuwa jako gor­szą niż śmierć9. To dla­tego ludzie pod­świa­do­mie tak orga­ni­zują sobie każdy dzień, żeby zebrać wystar­cza­jącą liczbę gła­sków. Berne zde­fi­nio­wał kolejne poziomy inten­syw­no­ści tych bodź­ców, od wyco­fa­nia, poprzez pośred­nie sta­dia oddzia­ły­wa­nia, po intym­ność – tak jakby znaki roz­po­zna­nia były mniej lub bar­dziej krze­piące w zależ­no­ści od kon­tek­stu, w jakim są reje­stro­wane.

Wyco­fa­nie: Zaczy­na­jąc zatem od naj­niż­szego poziomu, wyco­fa­nie pozwala unik­nąć nie­chcia­nych gestów lub słów. To raczej rodzaj samotni, w któ­rej możemy posor­to­wać i „prze­tra­wić” nie­dawno otrzy­mane gła­ski lub schro­nić się przed tymi nega­tyw­nym i destruk­cyj­nymi.

Rytu­ały: Rytu­ały to nasze drobne, indy­wi­du­alne nawyki (moja żółta fili­żanka na poranną kawę), które zapew­niają nam mini­mum życiowe. Im bar­dziej jeste­śmy samotni, tym bar­dziej wypeł­niamy życie rytu­ałami. Bywa to pro­ble­ma­tyczne: jeżeli musie­li­śmy stwo­rzyć sze­reg rytu­ałów, by prze­żyć, każde, nawet najbar­dziej war­to­ściowe spo­tka­nie z dru­gim czło­wie­kiem będzie sta­no­wić zagro­że­nie dla tej kru­chej rów­no­wagi. Spy­taj­cie fizjo­te­ra­peu­tów: nie­któ­rym samot­nym eme­ry­tom sza­le­nie trudno zna­leźć czas na dodat­kową godzinę tera­pii, ponie­waż ich czas, choć pozor­nie wolny, wypeł­niają rytu­ały. Podob­nie, rytu­alne zacho­wa­nia zbio­rowe (na przy­kład pozdro­wie­nie) dzia­łają jako pod­sta­wowy sygnał wza­jem­nej uważ­no­ści – komu­ni­kat brzmi: „Nie jesteś prze­źro­czy­sty, nie jesteś przed­mio­tem”. Nawet zwy­kłe poma­cha­nie ręką z oddali wystar­czy, żeby pozdro­wiona osoba poczuła, że ist­nieje. Pozdra­wiaj­cie innych tak czę­sto, jak to moż­liwe!

Roz­rywki: Docho­dzimy do naszych słyn­nych roz­mów o wszyst­kim i o niczym. Berne pogru­po­wał je w kate­go­rie w zależ­no­ści od tema­tyki: „Rodzice uczniów”, „Ciu­chy”, „Piłka nożna”… W ana­li­zie trans­ak­cyj­nej ich funk­cją jest wymiana zna­ków roz­po­zna­nia, wpraw­dzie mało inten­syw­nych, ale za to pozo­sta­ją­cych na bez­piecz­nym grun­cie i w spo­sób umoż­li­wia­jący stwo­rze­nie bufora, dzięki któ­remu będziemy mogli spo­koj­nie wyse­lek­cjo­no­wać poten­cjal­nych part­ne­rów do bar­dziej inten­syw­nych wymian. Zatem, bez względu na to, co myśli­cie o small talku, jest on ludziom nie­zbędny.

Aktyw­no­ści: Zamiast prze­ciw­sta­wiać sobie poję­cia „robić” i „być”, mogli­by­śmy połą­czyć je pod wspól­nym szyl­dem „robić, żeby być”. Dzia­ła­nie daje dużo satys­fak­cji i oka­zji do wymiany zna­ków roz­po­zna­nia. Kto poma­gał kole­gom w prze­pro­wadzce, ten wie, jak wiele rado­ści i ener­gii dostar­czają takie jed­no­dniowe akcje (w prze­ciw­nym razie zmień­cie kole­gów!). Nawet zro­bie­nie cze­goś samemu bywa gra­ty­fi­ku­jące, pozwala bowiem dostrzec wymierny efekt naszej pracy. Życie biu­rowe speł­nia podobną – pod­sta­wową – funk­cję: wyko­nu­jemy dzia­ła­nia we wspól­nej prze­strzeni po to, żeby wymie­niać się gła­skami. Rezul­tat liczy się zatem mniej niż sam pro­ces. Wymow­nym tego przy­kła­dem jest Pene­lopa, latami tka­jąca szatę w ocze­ki­wa­niu na Ody­se­usza.

Intym­ność: Według Tay­lor Jen­kins Reid „[l]udziom wydaje się, że intym­ność doty­czy wyłącz­nie sfery seksu. Intym­ność to mówie­nie prawdy. Kiedy uświa­da­miasz sobie, że możesz powie­dzieć komuś prawdę, kiedy możesz się przed tą osobą otwo­rzyć, kiedy sta­jesz przed nią nago, a ona mówi: «Jesteś ze mną bez­pieczna», to jest wła­śnie intym­ność”10. Intym­ność dostar­cza naj­bar­dziej budu­ją­cych zna­ków roz­po­zna­nia, ale nie­sie ze sobą rów­nież naj­więk­sze ryzyko. Bar­dzo lubię defi­ni­cję Jen­kins Reid, ale podoba mi się także ta Francka Far­relly’ego11: „Intym­ność to zbli­ża­nie się do dru­giego czło­wieka zupeł­nie nago z nadzieją, że obciął paznok­cie”. To samo doty­czy sfery psy­chicz­nej. Rela­cja nie zawsze jest tak cie­pła i budu­jąca, na jaką się zapo­wia­dała. Nie­któ­rzy utoż­sa­miają bowiem intym­ność z zagro­że­niem. W oba­wie przed zra­nie­niami tak bar­dzo bro­nią się przed obna­że­niem, że zamie­niają każdą bli­ską rela­cję w grę psy­cho­lo­giczną.

Gry psy­cho­lo­giczne: Gry psy­cho­lo­giczne to kolejne z klu­czo­wych pojęć ana­lizy trans­ak­cyj­nej. Funk­cjo­nują w obrę­bie zde­fi­nio­wa­nego przez Ste­phena Karp­mana trój­kąta dra­ma­tycz­nego, w któ­rym można przy­jąć jedną z trzech ról: ofiary, prze­śla­dowcy lub wyba­wi­ciela. Zaletą gier psy­cho­lo­gicz­nych jest fakt, iż opie­rają się one na tak dalece sko­dy­fi­ko­wa­nych sche­ma­tach (dla­tego nazy­wamy je grami), że w efek­cie są prze­wi­dy­walne, jed­no­cze­śnie spra­wia­jąc wra­że­nie nie­umyśl­nych. Jako że dostar­czają bar­dzo inten­syw­nych bodź­ców, sta­no­wią dobrą alter­na­tywę dla intym­no­ści. Wbrew nazwie nie są jed­nak zabawą12. Ponie­waż sporo ludzi czuje się nie­swojo z intym­no­ścią, wasze próby stwo­rze­nia kli­matu bli­sko­ści czę­sto będą przez nich wyko­rzy­sty­wane do ich roz­gry­wek. Tutaj warto zadać sobie pyta­nie: dla­czego miał­bym wcho­dzić w bli­ski kon­takt ze wszyst­kimi? Dla­czego nie zare­zer­wo­wać tej uprzy­wi­le­jo­wa­nej rela­cji dla naj­bar­dziej war­to­ścio­wych osób z mojego oto­cze­nia? Nie­które z naszych trans­ak­cji nie wyma­gają wycho­dze­nia poza jeden rytuał: dzień dobry, pro­szę, dzię­kuję.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

P. Despro­ges, Chro­ni­ques de la haine ordi­na­ire, t. 2, Points, Paris 2017. [wróć]

Hiper­este­zja (prze­czu­lica) obja­wia się nad­zwy­czajną wraż­li­wo­ścią na bodźce. [wróć]

J.-L. Beau­vois, R.V. Joule, Gra w mani­pu­la­cje. Postaw na swoim i nie daj się oszu­kać, tłum. E. Ursche­ler, GPW, Sopot 2019. [wróć]

Ch. Haag, La con­ta­gion émotionnelle, Albin Michel, Paris 2019. [wróć]

M. Catron, How to Fall in Love with Any­one: A Memoir in Essays, Simon & Schu­s­ter, New York 2017. [wróć]

F. Dard [San-Anto­nio], Réflexions poivrées sur la jac­tance, Fleuve Noir, Paris 1999. [wróć]

D. Tam­met, Embra­cing the Wide Sky: A Tour Across the Hori­zons of the Mind, Atria Books, New York 2009. [wróć]

E. Berne, Dzień dobry… i co dalej?, tłum. M. Kar­piń­ski, Rebis, Poznań 2008. [wróć]

Wię­cej o zna­kach roz­po­zna­nia dowie­cie się z Bajki o cie­płych futrza­kach Claude’a Ste­inera (pol­ski czy­tel­nik znaj­dzie prze­kład tej bajki na stro­nie: http://www.ana­li­za­tran­sak­cyjna.pl/kom­po­nenty-teo­rii/wzmoc­nie­nia/bajka-o-cie­plych-futrza­kach-claude-ste­iner/). Choć opo­wieść wydaje się infan­tylna, dosko­nale wyja­śnia mecha­nizm dzia­ła­nia gła­sków. [wróć]

T. Jen­kins Reid, Sied­miu mężów Eve­lyn Hugo, tłum. A. Kalus, Czwarta Strona, Poznań 2019, s. 146–147. [wróć]

Franck Far­relly jest twórcą metody zwa­nej tera­pią pro­wo­ka­tywną i auto­rem książki o tym samym tytule (J. Brand­sma, F. Far­relly, Tera­pia pro­wo­ka­tywna, tłum. T. Szo­kal-Egierd, META­mor­fozy, Wro­cław 2004). [wróć]

Wię­cej na ten temat: Ch. Petit­col­lin, Vic­time, bour­reau, sau­veur: com­ment sor­tir du piège?, Éditions Jouvence, Paris 2006. [wróć]