Iluzje Royal - Wolf Anna - ebook + książka

Iluzje Royal ebook

Wolf Anna

4,7
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Życie składa się z iluzji.

Pół biedy, jeśli to my decydujemy, w jakich iluzjach żyjemy.

Gorzej, jeżeli decyzje podejmują za nas inni...

Los nie sprzyjał Royal Elizabeth McPierson. Córka dobrej kobiety, którą jednak świat znał jako striptizerkę i prostytutkę, szybko zostaje sama i musi sobie radzić najlepiej, jak umie, by przetrwać. Jakby tego było mało, w dniu osiemnastych urodzin Royal na światło dzienne wychodzą fakty, które sprawiają, że życie dziewczyny, już dostatecznie trudne, jawi jej się jako ciąg niepowodzeń, oszustw i tajemnic.

Jack Miller dorastał bez matki. Ojciec, choć kochał syna, nie był w stanie zapewnić mu normalnego domu i pełnej rodziny. Właściwie Jacka wychowywały dziwki. Szczególną opieką otoczyła go jedna z nich i to ona dała dzieciakowi namiastkę normalności. Jednak mimo starań nie była w stanie uchronić go przed samym sobą. Zdradzony przez życie Jack wylądował w więzieniu. Tam się zmienił, zmężniał i teraz zamierza ponownie rzucić wyzwanie światu.

Spotkanie Royal i Jacka wpłynie na losy ich obojga.

Stworzy nowe iluzje.

Iluzje, którym odmówią.

Iluzje, w których być może zechcą żyć...

Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 308

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
goha76

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna. Inna niż dotychczasowe pozycje autorki. Polecam😘😘😘
00



autor

tytul

podtytul

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Redaktor prowadzący: Wojciech Ciuraj

Redakcja: Anna Suchańska Warsztat Słów

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/iluroy_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-289-3205-0

Copyright © Anna Wolf 2025

Kup w wersji papierowejPoleć książkę na Facebook.comOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » Nasza społeczność

Playlista

Lady A – Need You Now

Guns N’ Roses – November Rain

Ozzy Osbourne – Dreamer

Brad Paisley ft. Alison Krauss – Whiskey Lullaby

Alison Krauss – When You Say Nothing At All

The Chicks – You Were Mine

Reba McEntire, Kelly Clarkson – Because Of You

Céline Dion ft. Clive Griffin – When I Fall In Love

Prolog

Stoję odwrócona tyłem do szpitalnego łóżka i spoglądam na zachód słońca, który dzisiaj mieni się wyjątkowymi kolorami. Róż przeplata się z pomarańczowym, wchodząc miejscami w czerwień, i zanika, żeby zmienić się delikatnie w fiolet. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej zjawiskowej fuzji barw. Skupiam się na tym, gdyż moje nastoletnie serce krwawi, kiedy pomyślę, że zostało tak niewiele czasu.

To są nasze ostatnie wspólne chwile. Łzy bezradności, wielkie niczym grochy, spływają mi po policzkach, jednak szybko wycieram je rękawem mojego zielonego swetra. Nie chcę, żeby patrzyła na moją zapłakaną twarz. Ale też nie chcę, żeby odchodziła. Nie chcę jej stracić, lecz to coś, na co nikt nie ma wpływu. Leczenie nie przynosiło poprawy, więc zrezygnowała z dalszej kuracji. Odmówiła chemii. Pragnęła spędzić z nami swoje ostatnie chwile na własnych warunkach. Rozumiem ją, zwłaszcza że nie było dla niej ratunku.

Ocieram resztkę łez, odwracam się i podchodzę do łóżka.

– Cześć, mamo – odzywam się.

Otwiera lekko powieki, po czym je zamyka. Wiem, że dostała końską dawkę leków przeciwbólowych, więc mam cichą nadzieję, że będzie w stanie się odezwać.

– Royal – chrypi.

– Mamy piękny zachód słońca – mówię jej. Ujmuję maminą dłoń i delikatnie gładzę jej palce. Jej skóra wciąż jest aksamitna w dotyku, lecz strasznie blada mimo panującego za oknem lata i wysokich temperatur.

– Kocham cię – szepcze.

– Ja ciebie też kocham, mamo – mówię przez wzbierające pod powiekami łzy. Nie jestem w stanie ich powstrzymać. Same cisną mi się do oczu.

– Śpi? – Odwracam głowę na dźwięk głosu Gusa.

– Nie – odpowiadam, a on cicho do nas podchodzi.

– Cześć, kochanie – zwraca się do mojej mamy.

Ona jednak nic już nie mówi, jedynie się uśmiecha z zamkniętymi oczami. Puszczam jej dłoń i pozwalam, żeby usiadł przy niej. Wiem, że to nasze pożegnanie. Że już nigdy więcej… Znowu ocieram uporczywie spływające po moich policzkach łzy i pociągam nosem.

– Kocham cię, Tina. Zawsze będę cię kochał – mówi do niej łamiącym się głosem. Ten ton łamie również moje serce.

Kocham mamę i w jakiś sposób pokochałam Gusa. A teraz nasz promyk gaśnie. Powoli, cicho, bez zbędnego szumu odchodzi z tego świata. Nie jestem w stanie na to patrzeć, więc staję przy oknie i znowu zatapiam wzrok w horyzoncie, na którym przed chwilą zgasło słońce. Tak samo gaśnie życie mojej mamy, tylko że ona nie zmartwychwstanie, podczas gdy słońce następnego dnia znów wyjrzy nieśmiało zza horyzontu.

Rozdział 1

Royal

Patrzę zmęczonym wzrokiem na dwoje ubranych w skórzane kurtki detektywów, którzy wyciągnęli mój zaspany tyłek o piątej nad ranem z ciepłego łóżka i zabrali na posterunek. Nie wyjaśnili mi, o co chodzi, tylko wsadzili do wozu i przywieźli tutaj, jakby nie mogli zadać mi pytań w domu. Nie jestem przestępczynią, a właśnie tak mnie potraktowano. Chociaż chyba miałam to szczęście, że mnie nie zakuli, ale wyobrażam sobie, że inni nie mogą liczyć na takie traktowanie.

– Przepraszamy na chwilę – mówi jedno z nich, po czym oboje wychodzą, zostawiając mnie samą.

Pod ich nieobecność rozglądam się uważnie. Dostrzegam lustro, ściany koloru beżowego, drzwi z przeszkleniem. Ach, czyli to tak wygląda pomieszczenie do przesłuchań. Tak samo jak w filmach. Jeśli wyszli, żeby coś obgadać, i chcą się bawić w dobrego i złego glinę, to źle trafili. Nie jestem głupia, mimo że mam tylko osiemnaście lat. Mogą się cmoknąć.

Opieram plecy o oparcie krzesła i czekam na ich powrót, co też następuje niedługo. Mają prawo do przesłuchania mnie bez zgody rodziny, bo dokładnie wczoraj skończyłam osiemnaście lat. Wzdycham, kiedy z ich ust znowu pada to samo pytanie.

– Poważnie? Ile razy mam na to odpowiadać?

– Tyle, ile będzie trzeba – mówi mężczyzna.

– Jeszcze raz – odzywa się pani detektyw. – Gdzie byłaś wczoraj w nocy między godziną pierwszą a trzecią nad ranem?

Wciąż to samo… Moja odpowiedź również nie będzie się niczym różnić od poprzednich. Nie dowiedzą się ode mnie niczego nowego, bo nie mogą. Mam alibi, chociaż lepiej dla mnie, żeby było ono inne. Jednak jest, jakie jest. Tylko że na razie nie mogę im tego zdradzić. Nie mówię im do końca wszystkiego, ale to nie znaczy, że kłamię.

– U siebie w pokoju, tak jak powiedziałam już pięć razy – odpowiadam spokojnie, widząc ich rozdrażnienie.

– Z kim?

Mam ochotę zawyć z frustracji. Myślą, że jak będą mnie tak maglować, to się pomylę. Nic z tego, ponieważ odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Mówiłam już.

– Wiesz, że nie pomagasz i możesz odpowiedzieć również za to pobicie?

Próbują mnie zastraszyć? Jeśli tak, to kiepsko im idzie.

– Nie mam z tą sprawą nic wspólnego i dobrze o tym wiecie. Poza tym istnieje coś takiego jak domniemanie niewinności. Rozumiem, że mnie to już nie obowiązuje? – Patrzą na mnie ze zdziwionymi minami. – Poza tym raczej nie jestem tutaj w roli podejrzanej, czyż nie? Mogłabym zażądać adwokata, ale nie stać mnie na niego – stwierdzam, choć to nie do końca prawda. – Więc możemy siedzieć tutaj do usranej śmierci.

– Kurwa mać – klnie mężczyzna. – Upierdliwy bachor.

Olewam ich komentarze, bo spływają po mnie jak po kaczce. Już dawno bym im powiedziała, z kim byłam wczorajszej nocy, ale to mogłoby zburzyć moje dotychczasowe życie, albo raczej życie „mojej rodzinki”. Chociaż słowo „rodzinka” to za dużo powiedziane. Jesteśmy po prostu ludźmi z bardzo, ale to bardzo dalekim pokrewieństwem, mieszkającymi pod jednym dachem. Tylko tyle nas łączy, a przynajmniej mnie z nimi. Zresztą wcale nie chciałam tam mieszkać, lecz wyszło jak zawsze.

– Royal, jeżeli nam powiesz, w ciągu minuty będziesz wolna. Po prostu chcemy znać prawdę i wiedzieć, czy Matt był z tobą – drąży kobieta.

– To o niego chodzi?

– Tak. Ktoś zeznał, że został przez niego pobity, a ty byłaś świadkiem – ciągnie swoje przesłuchanie.

– Że co? Niby czego świadkiem? Nie wychodzę nigdzie wieczorami, a już tym bardziej w nocy.

– A Matt?

– Nie jestem jego niańką.

– Czyli nie możesz powiedzieć, że wiesz, gdzie spędził wczorajszą noc? – naciska.

Rozważam te słowa. On jest dorosły, ja też. Jeśli powiem, gdzie był, to go uratuję, ale za to pogrążę siebie. Jego rodzina jest pojebana i nie darują mi, bez względu na to, że bardzo lubię się z Mattem. Spoglądam na nich i postanawiam to popierdzielić. Morlesowie i tak ledwo mnie u siebie tolerują i trzymają tylko dla mojej forsy. Może wyznanie prawdy to nie taki zły pomysł? Może to moja szansa na opuszczenie tego gównianego miejsca? Waham się. Mam jeszcze jakieś skrupuły. Nie chcę, żeby oberwał od pojebanego starego.

– A jeżeli ta prawda może zniszczyć komuś życie? – pytam tej dwójki.

– Może je zniszczyć jemu, jeśli nie powiesz, gdzie był, a masz takie informacje. Więc wiesz, gdzie był wtedy Matt Morles? – Pani detektyw ma dziwny wyraz twarzy, kiedy zadaje mi kolejny raz to pytanie.

– Matt tego nie zrobił – odpowiadam.

– Skąd ta pewność?

Chrzanić to.

– Bo był wtedy ze mną.

– Co to znaczy? – pyta mężczyzna.

– Tamtej nocy spał u mnie – odpowiadam z pełną świadomością konsekwencji, jakie na mnie spadną, mimo że między nami do niczego nie doszło. Po prostu oglądaliśmy film i zasnęliśmy.

– Spałaś z własnym bratem? – dziwi się kobieta.

– A czy ja tak powiedziałam? Po prostu został w moim pokoju na noc. Mieszkamy pod jednym dachem. Poza tym on nie jest moim bratem. – Przewracam oczami. – Jesteście z policji, a nie potraficie przeczytać dobrze moich akt? – kpię z nich.

– Macie różne nazwiska, fakt. Jednak Morlesowie są twoimi prawnymi opiekunami.

– Zgadza się, ale nic poza tym. W sumie to już nie sprawują nade mną opieki, więc… – Wzruszam ramionami.

– Czyli Matt Morles był wtedy z tobą?

– Tak, przecież to powiedziałam – potwierdzam. – Więc chociażby dlatego nie mógł być gdzie indziej w tym samym czasie i pobić jakiegoś chłopaka. A już na pewno nie ja to zrobiłam. Zresztą możecie zapytać jego starych.

– Pytaliśmy. Powiedzieli, że wyszedł gdzieś wieczorem, a oni go nie pilnują.

– Ciekawe.

– Dlaczego?

– Bo on nigdzie nie wyszedł. Nie wiem, czemu tak powiedzieli i skąd dokładnie bierzecie swoje informacje, ale wasz informator się myli. Przykro mi, że pokrzyżowałam wam plany – rzucam sarkastycznie.

Pieprzeni stróże prawa. Jeśli oni rozwiązują tak wszystkie sprawy, to się nie dziwię, że mają małe osiągnięcia. I nie dziwię się też, że sprawa mojego ojca została szybko zamknięta, chociaż w tym przypadku pewnie zadziałało coś innego. Rodzinka starego zapewne chciała uniknąć skandalu. Wtedy wyszłoby na jaw, że mój ojciec katował moją matkę. Więc gdzie, do cholery, byli, kiedy została z niczym i musiała pracować w nocnych klubach, w których zarabiała tyłkiem, żeby utrzymać swoje dziecko, czyli mnie? Siedzieli za biurkiem i grzali się w cieple swojej beznadziejności.

– Proszę tutaj podpisać. – Podsuwają mi kartkę.

– Pozwolą państwo, że zerknę okiem – mówię, bo nim cokolwiek podpiszę, najpierw zamierzam to przeczytać. Dopiero potem sięgam po długopis. – Proszę. – Odsuwam od siebie papier.

– Jesteś wolna.

– Dzięki za nic – rzucam z przekąsem.

Wychodzę z pomieszczenia i ruszam korytarzem, a po drodze mijam innych gliniarzy. Jak tylko wielkie drzwi zamykają się za mną, zdaję sobie sprawę, że musiałam tam siedzieć naprawdę długo. Tak długo, że zrobiło się jasno. Dzień zaczął się na dobre. Wzdycham, gdy okazuje się, że jest dawno po siódmej rano.

Kierując się w stronę przystanku autobusowego, zastanawiam się, czy Matta również zatrzymali. Ale to jest pytanie, na które nie znam odpowiedzi, niemniej niebawem się dowiem, jak tylko wrócę…

Godzinę później wchodzę po cichu do domu. Bezszelestnie zamykam za sobą drzwi, licząc, że po drodze do mojego pokoju na nikogo się nie natknę. Moje nadzieje jednak rozwiewają się zdecydowanie za szybko.

Przecież to byłoby zbyt proste, prawda?

Ten znienawidzony kobiecy głos woła, żebym przyszła do kuchni. Mam nadzieję, że nie zacznie żadnego przesłuchania. Ciekawe, czy już wiedzą, dlaczego policja mnie zabrała. Pewnie tak.

– Royal Elizabeth McPierson, co to ma znaczyć, do cholery?! – Jej głos nieprzyjemnie trzeszczy, kiedy do mnie mówi. Od razu zwracam uwagę na jej umalowane na czerwono usta. – Ty gówniaro! – podnosi głos. – Coś ty sobie myślała, śpiąc z naszym synem?! – wydziera się.

Stoję spokojnie i słucham jej krzyków. Tak cholernie żałuję, że tutaj zamieszkałam, ale nie miałam wyjścia. Ta popieprzona kobieta na to nie pozwoliła. Zastraszyła Gusa sądami, a on otrzymał wcześniej wyrok i nie chciał kłopotów. Ona jednak nie wie, że wciąż utrzymuję z nim kontakt. Gdybym jej powiedziała, dostałaby apopleksji. Ale może to nie byłoby takie złe? Zawał murowany? Cóż… nie jest dobrą osobą. Moja mama była. I każdego dnia tak bardzo za nią tęsknię. Staram się nie rozpłakać, kiedy o niej myślę. Ta kobieta wiele razy obrażała ją w mojej obecności, ale jeśli dzisiaj coś na jej temat powie, nie ręczę za siebie. Skończyłam osiemnaście lat, a to oznacza, że nie są już moimi opiekunami. To daje mi pewność siebie, której potrzebowałam, żeby się im przeciwstawić.

– Jesteś taką samą dziwką jak twoja matka! – krzyczy. – Dawała dupy każdemu, kto dał jej kilka dolców na życie.

– Nieprawda. Ona tańczyła w klubie nocnym, nie była dziwką – warczę. – Nie puszczała się.

– Wierz sobie w te bajeczki. Nic nie zmieni tego, że była kurwą – szydzi. – Tak samo jak ty jesteś dziwką!

Coś we mnie pęka. Pierwszy raz od kilku lat nie mam zamiaru panować nad sobą. Nikt nie ma prawa tak mówić o mojej mamie ani o mnie. Tina McPierson była naprawdę dobrą kobietą. Związała się z moim cholernym ojcem i umarła kilka lata temu na pieprzonego raka. Ze złości zaciskam dłonie w pięści. Mam ochotę złapać tę kobietę za jej długie, ciemne włosy i nią za nie potrząsnąć. Może nawet kilka z nich wyrwać.

– Nie waż się tak o niej mówić! – ryczę na całe gardło, bo mam dosyć tego gówna, które cierpliwie znoszę od przeszło dwóch lat. – Nie waż się! – Ma zszokowany wyraz twarzy. Pierwszy raz podniosłam na nią głos, ale nikt już nie będzie obrażał w ten sposób mojej mamy, która robiła wszystko, co w jej mocy, żebyśmy obie przeżyły.

– Ty… ty…

– Dziwko? Już to mówiłaś – prycham.

– Wynoś się z mojego domu, ty mała zdziro! I nie waż się spotykać z moim synem!

Jej krzyki zapewne słychać w całej okolicy, ale mam to gdzieś. Przykładna pani domu i taki język? Mam ochotę się roześmiać, ale się powstrzymuję.

– Z miłą chęcią – odpieram i ruszam po swoje rzeczy, lecz jeszcze się zatrzymuję i odwracam. – Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że wyrzucając mnie, nic teraz nie dostaniesz. Ani jednego złamanego, jebanego centa – oświadczam, bo ta kobieta chyba zapomniała, że po ukończeniu osiemnastu lat sama mogę decydować o sobie, chociaż wciąż nie o swoich pieniądzach. Na to muszę poczekać jeszcze trzy lata.

– Nie możesz – wydusza z pobielałą twarzą. I już nie krzyczy.

– Przekonajmy się, że jednak mogę – rzucam z przekąsem i udaję się do mojego pokoju. Cóż, formalnie rzecz ujmując, to pomieszczenie już nim nie jest, ale czy się tym przejmuję? Nie.

Wszystko było dobrze do wczorajszego wieczoru, kiedy dowiedziałam się dość gorzkiej prawdy. Liczyłam, że Morlesowie chcą mnie dla mnie samej, ale wczoraj całkiem niechcący podsłuchałam ich rozmowę i wtedy wyszło na jaw, że chodziło im wyłącznie o pieniądze. Zawsze chodzi o kasę, niezależnie od okoliczności wszystko kręci się wokół tych papierków.

Po śmierci mojej mamy Morlesowie mnie odnaleźli. Skontaktował się z nimi prawnik, który zjawił się wraz z tą piekielną rodzinką i wiadomością dla mnie o moim funduszu powierniczym. Z tego, co mi wiadomo, to jakaś bardzo daleka rodzina ze strony mojej mamy. Tyle mi wyjaśnili, a ja nigdy nie dociekałam, bo nie widziałam w tym sensu. Wyrwano mnie z mojego środowiska i włożono w nowe, w którym nigdy do końca nie czułam się dobrze. No i właśnie wtedy dowiedziałam się, kim tak naprawdę był mój stary, który zmarł dziesięć lat temu. Okazało się, że pochodził z wyższych sfer, o czym nie miałam pojęcia. Był bogatym bydlakiem. Poniżał i bił moją mamę. Do dziś pamiętam jej siniaki i krzyki. To wciąż siedzi w mojej głowie. Siedzi i nie chce z niej wyjść. Rzutuje również na to, że mam pewien problem z zaufaniem. Teraz domyślam się, że jego agresywne zachowanie mogło mieć coś wspólnego z tym, że po związaniu się z kobietą pochodzącą z nizin społecznych został wydziedziczony przez moich dziadków. Mimo iż wyrzekli się jego, jednocześnie założyli fundusz powierniczy swojej jedynej wnuczce, czyli mnie.

Do moich dwudziestych pierwszych urodzin funduszem zarządzać mieli moi opiekunowie prawni, w tym wypadku Morlesowie, na co niestety nie miałam wpływu. Jednak teraz, gdy osiągnęłam już pełnoletność i postanowiłam się wyprowadzić, sama zadecyduję o tym, kto będzie sprawował pieczę nad moimi finansami. Sama na razie nie mogę tej kasy ruszyć. Jeszcze przez trzy lata będę otrzymywać jedynie niewielkie kieszonkowe w wysokości kilkuset dolarów miesięcznie. Nie zależy mi na tych pieniądzach, ale Morlesom najwidoczniej tak. Okazuje się, że wszystko było iluzją, ładną, ale iluzją.

Pakuję moje rzeczy, w sumie tylko te, które mieszczą się do niedużej walizki, i ruszam do wyjścia. Muszę przejść przez salon, w którym siedzą teraz pan domu i jego żonka. Matta nie ma, być może wciąż go przesłuchują, ale ja powiedziałam wszystko, żeby uratować go od problemów. Chociaż w sumie i tak będzie je miał, tylko że ze strony własnej rodziny. Staram się przemknąć, gdyż nie mam zamiaru się z nimi żegnać ani im tłumaczyć. Nigdy nie uprawiałam seksu z ich synem. Jest dla mnie jak starszy brat i czasem zasypialiśmy razem, nic więcej.

– Już nas opuszczasz? – drwi sobie ze mnie ten frajer. Jest tak samo żałosny jak ona.

– Tak, twoja żona mnie wyrzuciła – wyjaśniam, bo nie wiem, czy mu to przekazała. – Widzę, że dla was ważniejsze jest to, że spaliśmy w jednym łóżku, niż to, że dzięki mnie Matt nie zostanie oskarżony o pobicie i nie pójdzie siedzieć.

– Ty mała… – zaczyna kobieta, ale jej mąż ją ucisza.

– Spokojnie, kochanie. Wróci – kpi. – Nie ma się gdzie podziać. Tych kilkaset dolców na nic jej nie wystarczy.

I tu się mylą, bo mam dokąd iść. Liczę tylko, że Gus nie zmienił zdania. A jeśli zmienił, to jakoś dam sobie radę. Mama dała ze mną u boku, więc i ja dam.

Rozdział 2

Royal

Rześkie, zimowe powietrze uderza we mnie, kiedy wychodzę na zewnątrz, a pierwszy oddech wolności od razu wypełnia moje płuca. Jeżeli wolność pachnie tak chłodno, że aż człowiek traci na chwilę dech, to jest to, czego chcę. Pragnę uwolnić się od tej koszmarnej rodziny i zniknąć z Minnesoty. Nie jestem dziewczyną stąd. Pochodzę z Roanoke w Wirginii i właśnie tam zamierzam się udać.

Schodzę schodami ze swoim bagażem i ruszam podjazdem, mając silną potrzebę zapomnienia o tym miejscu. Naciągam na głowę kaptur i z uśmiechem na ustach dzwonię po taksówkę. Kiedy na nią czekam, nie pojawia się żaden z moich opiekunów. Zakładam, że żyją w przekonaniu, iż to ja wrócę do nich z podkulonym ogonem, co się nie wydarzy. Nie ma takiej opcji.

Zaciągam się zimnym powietrzem, licząc, że taksówka przyjedzie niebawem, ale okazuje się, że podjeżdża dopiero po dziesięciu minutach. Zatrzymuje się pod wskazanym adresem, a potem wiezie mnie prosto na lotnisko. Na szczęście w ciągu ostatnich lat oszczędzałam. Dodatkowo po szkole pracowałam w kawiarni i odłożyłam trochę gotówki, więc mogę sobie pozwolić na bilet lotniczy.

– Dziękuję – mówię do kierowcy, płacę mu i wysiadam z bagażem, który przez całą drogę leżał obok mnie na siedzeniu.

Gdy wyciągam rączkę do mojego całego dobytku, mija mnie tłum wchodzących i wychodzących pasażerów. Po chwili ja też sunę z walizką, której kółka cicho turkoczą, mijając niemały tłum ludzi. Ostatni raz leciałam samolotem, kiedy zabierano mnie z mojego rodzinnego miasta. Trochę dziwnie się czuję na myśl, że niedługo będę tam z powrotem. Zjednej strony odczuwam ekscytację, a z drugiej strach. Boję się, że Gus już nie będzie chciał mnie wziąć pod swoje skrzydła, ponieważ prowadzi już inne życie. Wcześniej nie wzięłam tego pod uwagę.

Wypuszczam powietrze przez nos, a następnie sunę z cicho turkoczącymi kółkami od walizki, ciągnąc ją za sobą. Podchodzę do długiej lady z nadzieją, że dostanę bilet. Niestety spontany mają to do siebie, że nie wiadomo, czy wszystko ułoży się tak, jak byśmy tego chcieli – w tym przypadku mogę nie dostać biletu od ręki. Jednak się udaje. Akurat kupiłam ostatni bilet na lot do Roanoke, co daje mi odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Z trzymanym w ręku kawałkiem papieru udaję się do punktu nadania bagażu, który nie jest trudny do zlokalizowania dzięki temu, że lotnisko jest małe. Prawie od razu dostrzegam swój cel i udaję się prosto w jego kierunku. Przede mną stoją dwie osoby. Kiedy następuje moja kolej, kładę walizkę na taśmę – zostaje zważona, a następnie oklejona. Po chwili znika po drugiej stronie taśmy.

Po nadaniu bagażu rozglądam się i oddycham z ulgą, po czym wyciągam telefon i wybieram numer, który znam na pamięć. Czasem wystarczy do kogoś zadzwonić, by poczuć się lepiej. Teraz właśnie tak się czuję. Nie widziałam się z Gusem przeszło dwa lata, a to dość długo. Nie chodzi o to, że żadne z nas tego nie chciało, ale to po prostu skomplikowane. Przez cały ten czas jednak byliśmy w stałym kontakcie, co nie oznacza, że mężczyzna mówił mi wszystko o tym, co się u niego działo. Przecież nie ma takiego obowiązku. Nie jest moim ojcem.

– Royal. – W jego głosie słyszę chrypkę, zapewne od dużej ilości papierosów i whiskey. Ale jest również ciepły. Taki, jaki ostatnio, kiedy z nim rozmawiałam, czyli przed jakimiś dwoma tygodniami.

– Cześć, Gus. – Uśmiecham się pod nosem, wypowiadając jego imię.

– Miło cię słyszeć, mała. Co u ciebie?

No to teraz chwila prawdy.

– Powiedzmy, że dobrze.

– „Powiedzmy” nie oznacza, że jest dobrze.

– No tak… – Gula w moim gardle rośnie, bo mam świadomość, że wcale nie musi się zgodzić. – Czy mogę do ciebie przyjechać?

– Coś się stało? – W jego głosie wyczuwam dziwną nutę, której nie potrafię rozszyfrować.

– Tak jakby – odpowiadam pokrętnie.

– Royal – ostrzega mnie, a jego ton oznacza jedno. Nie odpuści mi.

– To niezbyt długa historia.

– Okej, ale dowiem się czegoś więcej?

– Nie mieszkam już z nimi – wyjaśniam.

– I?

– Chcę przylecieć do ciebie.

– Jak szybko możesz być u mnie, żebym dowiedział się, o co chodzi? Zakładam, że przez telefon guzik się dowiem, nieprawdaż?

– Właśnie czekam na lot. Będę za kilka godzin – odpowiadam.

– Przyjedź do klubu.

– Dzięki, Gus.

Z wielką ulgą rozłączam się i ruszam ku mojej wolności, trzymając w ręce kupiony bilet. Odprawa już się zaczęła, więc z moją torebką, która stanowi bagaż podręczny, przechodzę przez coś w rodzaju bramki i udaję się pieszo za innymi pasażerami w kierunku samolotu, który czeka na płycie. Lotnisko jest niewielkie, ale można stąd dolecieć w różne miejsca, tak że dziękuję opatrzności, że mogę szybko się stąd ulotnić.

Po południu jestem już na miejscu. Samolot właśnie wylądował, a ja odpinam pas. Lot był całkiem znośny, no może poza siedzącym obok facetem, który chyba zapomniał, co to prysznic. Ale kiedy wysiadam z samolotu i pierwszy raz od tak długiego czasu stawiam nogę w Roanoke, czuję się znowu jak w domu. Kiedyś miałam tutaj kilku przyjaciół. Nie oceniali mnie przez pryzmat pracy mojej mamy. To, że była striptizerką, nie przekreślało mnie. A zresztą była nią, aż Gus się w niej zakochał izakazał jej występów. Zrobił dla niej najlepszą rzecz w życiu. A później okazał się najlepszą osobą w moim życiu, oczywiście poza nieżyjącą mamą.

Zabieram bagaż z taśmy, po czym idę w kierunku wyjścia. Szklane drzwi się rozsuwają, a ja ruszam do stojącej nieopodal taksówki. Kierowca wysiada i chowa moją walizkę do bagażnika. Dziękuję mu i zajmuję miejsce na tylnej kanapie, a następnie podaję mężczyźnie adres. We wstecznym lusterku dostrzegam jego minę, nasze oczy się krzyżują, a on posyła mi dziwne spojrzenie. Pewnie zna klub Liberty, jak każdy w tym mieście, i być może zakłada, że jadę tam pracować, ale mam to gdzieś. Niech sobie myśli, co mu się podoba. Przestałam zawracać sobie głowę opiniami ludzi. Szybko dorosłam, dzięki czemu mam inne spojrzenie na świat. Życie bez rodziców sprawia, że człowiek bardziej się usamodzielnia.

– Dwadzieścia trzy dolary – mówi, kiedy po niespełna dziesięciu minutach parkuje przed klubem.

– Proszę. – Podaję mu pieniądze.

– Jesteś za młoda, żeby tam pracować.

Ach, tak właśnie sądziłam, że o tym pomyśli.

– Przyjechałam, żeby kogoś odwiedzić, a nie pracować – wyjaśniam, chociaż wcale nie muszę. – Dzięki.

Nim mogłabym policzyć do trzech, taksówka odjeżdża, zostawiając mnie z bagażem przed klubem. Stoję na chłodnym grudniowym powietrzu i patrzę na tak dobrze znany mi budynek, który przez ten czas nic się nie zmienił. Czerwony i zapewne przestarzały, ale wciąż świetnie wyglądający neon „Liberty” zdobi fasadę i wabi do siebie klientów co noc niczym syreni śpiew żeglarzy. Robię krok w stronę miejsca, które tak dobrze pamiętam. Popycham grube stalowe drzwi i pierwsze, co napotykam po przekroczeniu progu, to para niebieskich tęczówek oraz ich właściciel. Zsuwam kaptur z głowy i uśmiecham się na widok Bruna. Przysięgam, że jest największym facetem, jakiego w życiu widziałam. Jest wielki jak Michael Clarke Duncan grający w Zielonej mili.

– Royal, dziewczyno. – Zgarnia mnie w ramiona i przytula do siebie. – Cholera, dobrze cię widzieć. Wróciłaś na dobre czy tylko w odwiedziny na stare śmieci?

– Mam nadzieję na to pierwsze.

– Gus jest u siebie w biurze. – Kiwa w kierunku pomieszczenia. – Czekaj, wezwę kogoś, żeby cię zaprowadził.

– To jest więcej ochrony? Stało się coś?

– Taa, szef musiał to zrobić. Nie pytaj, niech sam ci powie.

– Jasne. Miło znowu cię widzieć. – Staję na palcach i całuję go w policzek.

– Cholera, brakowało mi ciebie. Witaj w domu, kruszynko.

Kiwam do niego głową i śmieję się na to, jak mnie nazywa; mówi tak do mnie, odkąd pamiętam. Chwilę później daję się poprowadzić jakiemuś innemu ochroniarzowi prosto do biura Gusa, które mieści się po drugiej stronie klubu, tuż za garderobą. Mijam siedzących przy stolikach, śliniących się oraz wykrzykujących sprośne słowa facetów. Szybka piosenka płynie z głośników, a na oświetlonej scenie, przy rurze wygina się kobieta już tylko w samym staniku i stringach. Męskie głosy podnoszą się, kiedy zrywa z siebie górę. Te tak dobrze znane mi słowa lecą w powietrzu, agotówka spada u jej stóp. Normalna dziewczyna, widząc to, pewnie przeżyłaby szok, ale nie ja – przez sześć lat traktowałam to miejsce jak drugi dom, a pracujące tutaj kobiety jak ciotki. Chociaż niektóre z nich były tylko kilka lat starsze ode mnie. Odwracam wzrok od sceny oraz rozebranej kobiety i udaję się za moim przewodnikiem.

– Jesteś nową dziewczyną? – pyta młody chłopak, który też nie wygląda na kogoś, z kim chciałoby się zadrzeć.

Jego słowa jednak nie wywołują we mnie złości. Zamiast tego mam ochotę się roześmiać.

– Nie, to sprawa innej natury – odpowiadam, nie wyjaśniając w zasadzie nic.

– Szef zamówił sobie dziwkę z dostawą do biura?

Już mam mu odpowiedzieć, że jedyną dziwką może być on, ale drzwi otwierają się z cichym skrzypnięciem, a moim oczom ukazuje się mężczyzna po czterdziestce. Jego ciemne włosy są modnie ostrzyżone, a brązowe oczy wpatrują się w moje. Wygląda naprawdę dobrze z lekkim zarostem i w niebieskiej koszuli. Jest tak wysoki, jak zapamiętałam. To facet, który samym wyrazem twarzy może od siebie odpychać ludzi, ale jest również jedyną tak bliską mi osobą, jaką była moja mama.

– Royal. – Rozkłada ramiona, a ja wpadam w nie z wdzięcznością. – Moja dziewczynka.

– Cześć, Gus – szepczę w jego koszulę, czując znajomy zapach wody kolońskiej oraz tytoniu.

– Dzięki, Brit, możesz iść – odprawia ochroniarza.

– To nowy towar?

Czuję, jak Gus się spina, po czym mnie puszcza i robi krok w kierunku ochroniarza. Odwracam się i obserwuję sytuację. Nie wiem, czy współczuć temu kolesiowi, czy nie.

– Royal nie jest żadnym pierdolonym towarem ani dziwką, czy kimś podobnym. Zabieraj swoją dupę spod moich drzwi, bo w przeciwnym razie wylatujesz.

– Mój błąd – mamrocze speszony Brit i posyła mi ostre spojrzenie, na co uśmiecham się jak głupia i puszczam do niego oko.

Nie ocenia się książki po okładce, czyż nie? A widać on lubi oceniać, jak większość ludzi.

– Wejdź. – Gus zaprasza mnie do środka, przejmując moją walizkę.

Jego biuro zawsze stanowiło oazę spokoju i czystości. Teraz jest tak samo. Ciemnowiśniowe biurko stoi pośrodku pomieszczenia, naprzeciwko wejścia, a ścianę za nim zajmuje wielki regał wypełniony segregatorami, książkami i różnymi rzeczami. Nieduża skórzana sofa po prawej stronie zaprasza mnie do siebie, więc opadam na nią, a miejsce obok zajmuje on – były facet mojej matki.

– Dobrze cię widzieć. Wydoroślałaś i chyba urosłaś, kruszynko.

– Taa, moje magiczne metr sześćdziesiąt trzy jest naprawdę imponujące – mówię z przekąsem. – Ale te lata zrobiły swoje i rzeczywiście wydoroślałam. Jak miałoby być inaczej z takimi opiekunami jak Morlesowie? – pytam sarkastycznie.

– Nie podoba mi się to, co mówisz, chociaż bardzo się cieszę, że tutaj jesteś. Czy oni coś ci zrobili? Twój telefon i twoje słowa mnie zaskoczyły.

– Cóż, wczoraj skończyłam osiemnaście lat.

– Wiem, wysłałem ci życzenia. Przepraszam, że nie mogłem zadzwonić.

– Nic się nie stało. Ale przy tej okazji dowiedziałam się, że byłam dla nich niczym pełne konto bankowe. Chcieli mnie tylko dla forsy.

– Pieprzeni dranie – cedzi. – Chcę wiedzieć więcej.

– Cóż… – wzdycham. – Wyrzucono mnie z domu, bo założyli, że spałam z ich synem – mówię tak po prostu.

– Co, do chuja, Royal?! – podnosi głos.

– Nie, nie, to nie tak – tłumaczę szybko. – Nie uprawialiśmy seksu. Boże, nie. My tylko bardzo się lubimy i czasem zasypialiśmy obok siebie, kiedy oglądaliśmy wspólnie filmy. Tak stało się również tamtego razu, po prostu zasnęliśmy podczas filmowego seansu.

– Chwała Bogu, bo inaczej musiałbym tam pojechać i spuścić mu łomot. – Wypuszcza powietrze. – Nie chcę, żeby jakiś mały gnojek się do ciebie dobrał.

Cholera, i właśnie za to uwielbiam Gusa.

– Chciał mnie pocieszyć, bo nie miałam żadnego przyjęcia urodzinowego. Zorganizował mi wieczór filmowy z mnóstwem przekąsek i po prostu zasnęliśmy w jednym łóżku. Nad ranem zgarnęła nas policja, która oskarżyła Matta o jakieś pobicie. Powiedziałam detektywom, gdzie spędził noc, ale jego sukowata matka się wściekła i kazała mi się wynosić. Nie przewidziała chyba tylko tego, że teraz nie dostanie ani dolara z pieniędzy, które zostawili mi dziadkowie.

– Cholera, to nie brzmi fajnie. Mimo to cieszę się, że zadzwoniłaś do mnie. Jesteś już pełnoletnia i możesz decydować o sobie sama.

– No i zdecydowałam – mówię z szerokim uśmiechem.

– Cieszę się, że wybrałaś mnie, ale myślę, że powinnaś wrócić do szkoły.

– Przypominam ci, że liceum już ukończyłam.

– A co dalej? Myślałaś o tym?

– Owszem, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać.

– Okej. W swoim czasie wrócimy do tej rozmowy – oświadcza, a ja wiem, że tak będzie. – Także naprawdę się cieszę, że wróciłaś, i przez wzgląd na twoją mamę chcę, żebyś ponownie zamieszkała ze mną. A co do przyjęcia… pomyślimy nad tym. Chociaż wiem, że dziewczyny byłyby zachwycone organizacją małej imprezy.

– Dziękuję, nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc.

– Wiesz, że kochałem twoją mamę i zrobiłbym dla ciebie wszystko nie dlatego, że mnie prosiła, ale dlatego, że jesteś dla mnie jak rodzina, a o rodzinę się dba i ją chroni.

– Kocham cię – szepczę, a łzy stają mi w oczach.

– No, już, już, kruszynko. – Uśmiecha się tym swoim specyficznym uśmiechem. – Mam jeszcze sporo pracy, ale możesz rozgościć się u mnie albo iść do baru. Rock poda ci coś do picia i jedzenia.

– Jeszcze u ciebie pracuje?

– Jasne, nie tak dużo się u mnie zmieniło.

– Widzę – mówię, po czym ściągam z siebie kurtkę.

Po chwili cicho zamykam za sobą drzwi i ruszam do baru, gdzie zastaję Rocka. Przechodzę za kontuar i staję niedaleko niego. Przyglądam się w ciszy, jak obsługuje klientów. Zastanawiam się, czy w końcu znalazł miłość, o której zawsze tyle mówił. Czasem było mi go zwyczajnie żal, kiedy przychodził do klubu z tym swoim smutnym wyrazem oczu. Później dowiedziałam się, że rodzice wyrzucili go z domu przez jego orientację seksualną. Mężczyzna twierdził, że w obecnych czasach znalezienie miłości, takiej prawdziwej i bezinteresownej, nie jest łatwe. Teraz już rozumiem, co miał na myśli. Mimo że ledwo skończyłam osiemnaście lat, musiałam szybko dorosnąć, a czas beztroski już nie wróci.

Wzdycham, bo bardzo za nim tęskniłam. Kiedy odwraca głowę w moją stronę, śmieję się głośno na jego zszokowany wyraz twarzy.

– Jasna cholera, Royal! – krzyczy, a po chwili miażdży mnie swoimi silnymi ramionami.

– Jezu, nie mogę oddychać – sapię.

– Co tutaj robisz? – pyta, kiedy mnie puszcza.

– Wróciłam. Cieszysz się?

– Co? Jak to wróciłaś?

– No wróciłam.

– Poważnie?

Kiwam głową na potwierdzenie.

– A niech mnie. Brakowało nam tu ciebie. Tęskniłem i zdaje się, że ktoś tutaj jest już pełnoletni. – Porusza zabawnie brwiami. – Z tej okazji dostaniesz ode mnie drinka, ale Gus nie musi o tym wiedzieć, bo zrobi nam awanturę.

– Mhm, zapewne jak tylko zamoczę usta, zostanę stąd wyniesiona przez Bruna – śmieję się.

– Warto zaryzykować. Poza tym on ma teraz trochę na głowie.

– Ma jakieś problemy? – dopytuję, bo wszystkich z tego klubu bardzo lubię.

– Nic, z czym sobie nie poradzi – odpowiada, ale przez jego twarz przemyka jakiś cień.

Cóż, nie jestem osobą, która może pytać o takie sprawy, więc po prostu tego nie robię.

– Twoje zdrowie, mała – mówi Rock po chwili, podając mi szklankę z czymś kolorowym.

– Babski drink? – Patrzę na szkło i oglądam je z każdej strony, jakby to była nagroda za dobre zachowanie albo wyniki w nauce.

– Hmmm, nie powiedziałbym, nieźle kopie.

– Rany, jak ja tęskniłam za tobą i całym klubem – mówię i upijam łyk. – Dobre.

– No wiem. Więc napijmy się. – Stuka się ze mną butelką wodą. – Witaj w domu, Royal.

– Dobrze znowu tutaj być…

Jackson

Nikomu nie powiedziałem, że wychodzę. Dostałem wcześniejsze zwolnienie warunkowe. Zabroniłem też adwokatowi informować mojego ojca. Wiedziałem, że przyjechałby po mnie osobiście, dlatego nie zamierzałem go uprzedzać. Chciałem najpierw odreagować tych kilka miesięcy spędzonych za pieprzonymi kratami.

Oddycham świeżym powietrzem. To po tej stronie jest zupełnie inne. Delektuję się nim przez chwilę w oczekiwaniu na taksówkę. Później idę do pierwszego lepszego baru, żeby się napić i zaliczyć jakąś panienkę. Siedzenie w pierdolonym areszcie za coś, czego nie zrobiłem, powoduje, że krew znowu zaczyna we mnie wrzeć. Ten, kto mnie tam wysłał, zapłaci za to swoją krwią, jednak teraz chcę zapomnieć i dobrze się bawić. Pieprzę dzisiaj wszystko.

Chętna szybko się znajduje, tak samo jak butelka z alkoholem i hotelowy pokój. Chcę się nacieszyć wszystkim, czego przez te kilka gównianych miesięcy nie miałem. Niemniej jednak nie zamierzam ryzykować swoją odzyskaną wolność. Staram się pić z umiarem, żeby być w stanie samemu dojść do pokoju i móc zaliczyć chętną kobietę, której imienia nawet nie pamiętam. To jednak nie ma znaczenia. Ona nie ma znaczenia. Po wszystkim zasnę i wrócę do swojego dawnego życia. Przynajmniej taki mam zamiar.

Royal

Siedziałam w klubie do dość późnych godzin wieczornych. Gus pewnie zostałby w nim do rana, ale zaproponował, że wróci ze mną do domu, a w sumie to do apartamentu w lofcie. Tego samego, w którym dawno temu mieszkałam u niego z mamą. Miałam tam nawet swój pokój. Niewielki skrawek własnego wszechświata, który zawalił się wraz ze śmiercią mamy. Ale teraz jestem tutaj z powrotem, z czego się bardzo, ale to bardzo cieszę.

– Prawie nic się nie zmieniło – mówię, jak tylko przekraczam próg domostwa i obserwuję otoczenie.

– Prawie… Twój pokój wciąż jest tam, gdzie był. Niczego w nim nie ruszałem, Royal.

– Naprawdę?

– Tak – potwierdza.

– Widzę, że niektóre rzeczy, na przykład obraz, który mama dla ciebie kupiła, wciąż wisi na tej samej ścianie – stwierdzam, będąc w szoku, że zostawił to wszystko bez zmian.

– Nie rusza się rzeczy, które się kocha. A ja kochałem twoją mamę. – Staje po drugiej stronie wyspy kuchennej. – Bardzo mi jej brakuje. Czasami wydaje mi się, że słyszę jej głos. Słyszę, jak mnie woła, żebym przyszedł na kawę. Te ostatnie lata były dla mnie ciężkie, Royal.

– Mnie też jej brakuje i też nie było mi łatwo – oświadczam, gdyż nie zamierzam kłamać.

– Ale wiem, że wszechświat miał swój plan. Myślę, że jeszcze nas pozytywnie zaskoczy.

– Tak uważasz? – Przyglądam mu się. Wciąż jest przystojny, ale widać, że coś go gnębi.

– Tak. Po prostu staram się myśleć, że każdy z nas ma jakąś rolę do odegrania w tym życiu na ziemi. Być może moja była taka, że poznałem ciebie i twoją mamę, co zmieniło trochę nasze rzeczywistości.

– Może tak być.

– Zjesz coś? – zmienia temat, za co jestem mu wdzięczna.

Trudno mi rozmawiać o mamie. Wciąż nie pogodziłam się z tym, że jej nie ma. Ostatnie miesiące życia musiały być dla niej istnym koszmarem. Widziałam kilka razy, jak płakała, ale gdy tylko mnie zauważała, udawała, że wszystko jest dobrze.

– Nie. Rock poczęstował mnie jedzeniem, więc jestem pełna. Pójdę do siebie, dobrze? Chciałabym odpocząć.

– Oczywiście. – Podchodzi i mnie przytula. – Dobrze cię znowu mieć u siebie, mała.

Jest dla mnie jak ojciec, którego nigdy tak naprawdę nie miałam. Mój biologiczny stary zawsze miał mnie w dupie, ale Gus jest inny. Mimo to zdaję sobie sprawę, że nie jestem jego córką, chociaż on tak mnie traktuje. Sądzę, że zajmował się mną tuż po śmierci mamy, bo ją kochał. Teraz pewnie robi to ze względu na sentyment, ale cieszę się, że w ogóle chciał mnie u siebie. W końcu mógłby powiedzieć, żebym radziła sobie sama. Jestem przecież pełnoletnia. Nie potrzebuję opiekuna nawet w kwestii pieniędzy, które mam dostać za trzy lata. Do tego czasu „kieszonkowe” po prostu wypłacałby mi adwokat. Wolę mieć jednak kogoś bliskiego. Kogoś, z kim zawsze będę mogła porozmawiać.

– Tęskniłam za tobą i za tym miastem każdego dnia – wyznaję.

– Wierz mi, że ja też. Dobranoc, Royal.

– Dobranoc, Gus.