Humoreski - Mark Twain - ebook

Humoreski ebook

Mark Twain

4,0

Opis

"Uwielbiam potężny geniusz Michelangela, człowieka, który był wielkim w poezji, wielkim w malarstwie, rzeźbie, architekturze, we wszystkim, czego się dotknął. Nie wynika stąd jednak, aby mnie miano Michałem Aniołem częstować na pierwsze i drugie śniadanie, na obiad, podwieczorek i kolację a oprócz tego drugie tyle razy w międzyczasie. Lubię we wszystkim rozmaitość. Tymczasem na przykład w Genui wszystko zostało wykonane według planów Michała Anioła, w Mediolanie czego sam nie rysował lub nie malował, to rysowali i malowali jego uczniowie; jezioro Como przez niego zostało pomalowane, w Padwie, Weronie, Bolonii, Wenecji nie usłyszysz z ust przewodników nic innego, oprócz imienia Michelangela. We Florencji wszystko malował a prawie do wszystkiego sporządzał plany, do czego zaś osobiście twórczej nie przyłożył ręki, tam miał przynajmniej zwyczaj siadać na ulubionym kamieniu, aby się przyglądać rzeczom. Kamienie te naturalnie pokazywano nam i musieliśmy je także podziwiać. W Pizie wszystko jest wedle jego projektów z wyjątkiem starej wieży, ale i tę by mu na pewne przypisano, gdyby tak krzywo nie stała. (...) Nigdy przez całe moje życie nie było mi tak lekko na sercu, nie doświadczyłem takiego ukojenia, takiego spokoju duszy, jak wczoraj, kiedym się dowiedział, że Michelangelo już umarł. (fragment) Tagi: klasyka, opowiadanie, humor, włochy

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Humoreski

Mark Twain

Tłumaczenie: Z. Niedźwiecki

Strona redakcyjna

ISBN: 978-83-7991-080-9 Licencja: Tekst z domeny publicznej. Źródło: Wikiźródła Tłumaczenie: Z. Niedźwiecki Opracowanie tej wersji elektronicznej: © Masterlab, 2014. Rok pierwszego wydania: 1923. Język i pisownia mogą być miejscami archaiczne - zachowane w brzmieniu zgodnym z oryginalnym wydaniem. Zdjęcie na okładce: Andreas Krappweis
MASTERLAB Wydawanie i konwersja ebooków E-mail: [email protected]

Nasz włoski przewodnik.

...Nie mogę się powstrzymać od poświęcenia przy tej okazji słów kilku Michałowi Aniołowi Buonarotti.

Uwielbiam potężny geniusz Michelangela, człowieka, który był wielkim w poezji, wielkim w malarstwie, rzeźbie, architekturze, we wszystkim, czego się dotknął. Nie wynika stąd jednak, aby mnie miano Michałem Aniołem częstować na pierwsze i drugie śniadanie, na obiad, podwieczorek i kolację a oprócz tego drugie tyle razy w międzyczasie. Lubię we wszystkim rozmaitość. Tymczasem na przykład w Genui wszystko zostało wykonane według planów Michała Anioła, w Mediolanie czego sam nie rysował lub nie malował, to rysowali i malowali jego uczniowie; jezioro Como przez niego zostało pomalowane, w Padwie, Weronie, Bolonii, Wenecji nie usłyszysz z ust przewodników nic innego, oprócz imienia Michelangela. We Florencji wszystko malował a prawie do wszystkiego sporządzał plany, do czego zaś osobiście twórczej nie przyłożył ręki, tam miał przynajmniej zwyczaj siadać na ulubionym kamieniu, aby się przyglądać rzeczom. Kamienie te naturalnie pokazywano nam i musieliśmy je także podziwiać. W Pizie wszystko jest wedle jego projektów z wyjątkiem starej wieży, ale i tę by mu na pewne przypisano, gdyby tak krzywo nie stała. On również, nie kto inny, projektował kościół św. Piotra, on projektował papieża, Panteon, mundury gwardii szwajcarów papieskich, regulację Tybru, Watykan, Kolosseum, Kapitol, skałę tarpejską, pałac Barberinich, kościół św. Jana laterańskiego, Kampanię, via Appia, siedm wzgórz Romy, łaźnię Karakalli, wodociąg Klaudyusza i Cloaca Maxima. Nieśmiertelny stworzył wieczne miasto i malował w niem wszystko, co tylko było do pomalowania, chociażby rzeczoznawcy i książki wręcz przeciwnie twierdzili. Przyjaciel mój dr. Daniel zawołał też dnia jednego do przewodnika:

— Dosyć!... na miłość boską dosyć!... Ani słowa więcej!... To wszystko nic!... Powiedz po prostu, że Pan Bóg stworzył Włochy podług planów Michała Anioła.

Nigdy przez całe moje życie nie było mi tak lekko na sercu, nie doświadczyłem takiego ukojenia, takiego spokoju duszy, jak wczoraj, kiedym się dowiedział, że Michelangelo już umarł.

Pocieszającą tę nowinę mamy do zawdzięczenia naszemu przewodnikowi. Oprowadzał on nas całymi milami wśród lasu malowideł i rzeźb w nieskończenie długich krużgankach Watykanu i znowu milami poprzez szeregi posągów i obrazów, w dwudziestu innych miejscach. Pokazał nam wielkie malowidło w kaplicy sykstyńskiej, freski, freski i freski w takiej ilości, że możnaby nimi pokryć całe sklepienie niebieskie, wszystko pędzla Michelangela. To też urządziliśmy sobie wreszcie i z tym także przewodnikiem tę samą zabawkę, zapomocą której udawało nam się już nieraz poskramiać ciceronów: poczęliśmy mu stawiać niedorzeczne pytania prostaczków. Istotom tym jednak brak wszelkiej przenikliwości, nie mają pojęcia o sarkazmie. Pokazując nam jakąś figurę, rzekł:

— Statu bronzo.

Spojrzeliśmy na rzeźbę obojętnie, doktor zaś spytał:

— Michała Anioła?

— Nie. Nie wiem czyja.

Potem pokazał nam stare Forum rzymskie, a doktor znowu:

— Michała Anioła?

Przewodnik wytrzeszczył na nas oczy, lecz odpowiedział:

— Nie, tysiąc lat wcześniejsze od jego przyjścia na świat.

Toż samo przy obelisku egipskim.

— Michała Anioła?

— Oh! mon Dieu!... Dżentlmen, to jest o dwa tysiące lat starsze od Michel-Angela.

Ustawiczne tego rodzaju pytania tak go w końcu zniecierpliwiły, że chwilami zdawało się, jakby, z obawy przed nimi, lękał się nam pokazać coś jeszcze. Nieszczęśliwiec starał się dać nam do zrouzmienia , że na Michała Anioła tylko za pewną część tego wszystkiego, co się znajduje na kuli ziemskiej spada odpowiedzialność, nie znalazł jednak u nas posłuchu.

Jakaś rozmaitość wśród nadmiernych wysiłków oczu i mózgu w czasie oglądania tylu osobliwości, jest rzeczą nieodzowną — inaczej bylibyśmy chyba powaryowali. Dlatego przewodnik musiał jeszcze czas pewien znosić zadawane mu przez nas męki. Jeżeli go to nie bawiło, tym gorzej dla niego, nas rozweselało diabelnie.

Mógłbym w tym miejscu osobny rozdział poświęcić temu malum necessarium, jakim jest dla turystów przewodnik europejski. Niejeden z zwiedzających Europę radby się obejść bez przewodnika, w przeświadczeniu jednakże, że to jest niemożliwe, chciałby sobie przynajmniej na jego konto troszkę pożartować i znaleźć w tym kompensatę niezbyt miłego towarzystwa. I ja tę cząstkę wybrałem, a jeśli niektóre z moich doświadczeń przydadzą się na co drugim, sprawi mi to niekłamaną przyjemność.

Przewodnicy genueńscy oddają się chętnie na usługi amerykańskich turystów, albowiem ci nie szczędzą zachwytów i podziwu najmniejszej nawet relikwii po Krzysztofie Kolumbie. I nasz przewodnik również skakał z tego powodu koło nas z tak gutaperkową elastycznością, jak gdyby połknął sprężynowy materac. Był pełen nieopisanej werwy i paląc się z niecierpliwości, poganiał nas bez przerwy:

— Za mną dżentlmeni! za mną!... Pokażę dżentlmenom teraz listy Krzysztofa Kolumba, pisane przez niego samego, jego własną ręką.

Zawiódł nas do ratusza. Po zgrzytnięciu jeden Bóg wie ilu kluczów i otwarciu całego szeregu zamków, ujrzeliśmy wreszcie rozpostarte przed nami rzeczone pismo. Oczy przewodnika ciskały błyskawice radości. Pląsając dokoła nas w ciągłych podrygach, obmacywał palcami pergamin i krzyczał:

— A co ja powiedziałem? dżentlmeni?!... Czym skłamał?... Pismo Krzysztofa Kolumba! przez niego samego pisane!...

Patrzyliśmy na rękopis obojętnie, bez najmniejszego wzruszenia. Doktor przyglądał się dobrą chwilę pismu z wielką bacznością, po czym odezwał się bez cienia jakiegokolwiek zajęcia:

— To jak... jak to pan powiedziałeś, nazywał się ten, co to miał napisać?...

— Krzysztof Kolumb!... Wielki Krzysztof Kolumb.

Ponowne, nader skrupulatne oględziny pisma.

— Hm... Czy to on sam pisał, czy też kto inny?...

— Ależ sam pisał!... Własne pismo sławnego Krzysztofa Kolumba, przez niego samego pisane.

Doktor położył dokument, mówiąc:

— Widziałem w Ameryce czternastoletnich chłopców, którzyby lepiej potrafili napisać.

— Ależ to jest ten wielki Krzysz...

— Wielki nie wielki, nie pytam się wcale kto zacz on jest, dosyć, że list jest najohydniej nabazgrany, w życiu moim nie widziałem takich kulasów... Niech się panu nie zdaje, że nam potrafisz zamydlić oczy, dlatego żeśmy nietutejsi... Na to, uważasz, od dawna już za stare z nas wróble... Jeżeli tu macie do pokazania coś w rzeczy samej osobliwie napisanego, to owszem, na stół z tym!... Ale jeżeli nie — szkoda czasu, chodźmy dalej.

Poszliśmy dalej, przewodnik silnie skonfundowany. Zdawało się jednak, że ma ochotę zrobić z nami jeszcze jedną próbę, mając w odwodzie coś, co, jego zdaniem, powinno nas było wprawić w zdumienie.

— Ach! Dżentlmenowie!... Proszę za mną! Pokażę piękny, przepiękny biust Krzysztofa Kolumba! Wspaniały! przepyszny kawałek!... coś zadziwiającego!...

(...)

Koniec wersji demo