How To. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów - Randall Munroe - ebook

How To. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów ebook

Randall Munroe

3,8

Opis

Najzabawniejszy i najmniej przydatny poradnik napisany przez genialnego autora niezwykle popularnego komiksu internetowego xkcd oraz bestsellerów „What If? A co, gdyby?” i „Tłumacz rzeczy”. Zgłębiając najbardziej skomplikowane metody wykonywania prostych czynności, Munroe nie tylko utrudnia zadanie sobie i swoim czytelnikom – tak jak w fascynujący sposób czynił to w „What If? A co, gdyby?”, tak i tu zachęca do eksplorowania najbardziej absurdalnych rozwiązań. Dzięki błyskotliwym infografikom i zabawnym ilustracjom „How To? Jak?” w absorbujący intelektualnie sposób pomaga lepiej zrozumieć naukę i technologie towarzyszące nam każdego dnia we wszystkim, co robimy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (71 ocen)
27
19
15
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
luvmyalextx

Całkiem niezła

"Uwielbiam to, że można zadać fizyce absurdalne pytania w rodzaju: "Jakie byłoby zużycie paliwa domu na autostradzie?", na które musi ona znać odpowiedź." ~ Zawsze jestem spóźnialska jeżeli chodzi o czytanie jakiś książek. "How to. Jak? Absurdalnie naukowe rozwiązania codziennych problemów" była często widywana na książkowych social mediach bodajże w zeszłym roku. Kusiła mnie, bo tytuł intrygujący, popularnonaukowa literatura i wzbogacenie jakimiś minimalistycznymi rysunkami, co uwielbiam. Zapowiadało się po prostu na ciekawą pozycję. Opis zapewnia nas, że to najzabawniejszy i najmniej potrzebny poradnik. Jak sam tytuł wskazuje, mają tu być wskazówki o podłożu naukowym na teoretycznie banalne, codzienne problemy. Faktycznie, w książce znajdziemy odpowiedzi na takie pytania jak np.: "Jak przejść przez rwącą rzekę?", "Jak się przeprowadzić?" czy "Jak grać na fortepianie?". Wszystko to w oparciu o naukowe fakty, zasady oraz prawa funkcjonujące światem oraz zabawne wstawki rysunkowe. Gdyby...
20
viollaesz

Całkiem niezła

Pierwsza część z pytaniami od internautów zdecydowanie lepsza.
00
slvk222

Całkiem niezła

trochę śmieszna a trochę głupia 😁
00
spoti5

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka
00
Neiti

Całkiem niezła

How to? Jest ciekawą, zabawną i (przeważnie) lekką pozycją popularno-naukową. Autor w humorystyczny sposób opisuje, w jaki sposób można wykonać najprostsze czynności w dość... niekonwencjonalny sposób. Chcecie wiedzieć jak wykopać dziurę? Może interesuje Was optymalna metoda ozdabiania choinki? Nie ma sprawy, Randall Munroe Wam pomoże! Jednak, zwłaszcza w porównaniu do poprzedniej książki tego autora - What if? - How to wypada trochę blado. Przedstawione problemy są generalnie bardzo proste, a autor, miejscami na siłę, stara się w sztuczny sposób znaleźć najbardziej udziwnione i niemożliwe do wykonania rozwiązanie. Oczywiście wszystko poparte jest kolosalną wiedzą z fizyki, matematyki czy chemii, ale jednak chcąc napełnić basen nikt nie będzie przekopywał rowu od najbliższego zbiornika. Z tego powodu książka zaczyna trochę nużyć, i tak jak w What if? szukaliśmy w miarę rozsądnych odpowiedzi na często pytania postawione przecz czytelników komiksów Munroe, tak w How to? pytanie jest pros...
00

Popularność



Kolekcje



Zastrzeżenie prawne

Nie pró­buj­cie robić tych rze­czy w domu. Autor tej książki jest rysow­ni­kiem komik­sów inter­ne­to­wych, a nie spe­cja­li­stą od bez­pie­czeń­stwa i higieny pracy. Lubi, gdy przed­mioty zapa­lają się lub eks­plo­dują, co ozna­cza, że nie bie­rze pod uwagę waszego dobra. Wydawca i autor nie pono­szą odpo­wie­dzial­no­ści za jakie­kol­wiek szko­dliwe następ­stwa, bez­po­śred­nie lub pośred­nie, wyni­ka­jące z lek­tury tej książki.

Cześć!

W tej książce są same złe pomy­sły.

A przy­naj­mniej więk­szość z nich jest zła. Może się jed­nak zda­rzyć, że jakimś cudem znaj­dzie­cie w niej jakieś dobre roz­wią­za­nia. Jeśli tak będzie, bar­dzo prze­pra­szam.

Cza­sem po pro­stu pomy­sły, które z początku wydają się absur­dalne, oka­zują się rewo­lu­cyj­nymi roz­wią­za­niami. Wcie­ra­nie ple­śni w zaka­żone rany nie wygląda na świetny pomysł, ale odkry­cie peni­cy­liny poka­zało, że może to być cudowny lek. Z dru­giej strony na świe­cie pełno jest paskud­nych sub­stan­cji, które dają się wcie­rać w rany, lecz więk­szość z nich wcale nam nie pomoże. Nie wszyst­kie absur­dalne pomy­sły są dobre. Jak więc odróż­nić te dobre od tych złych?

Możemy pró­bo­wać je zasto­so­wać i obser­wo­wać efekty. Cza­sami warto pode­przeć się mate­ma­tyką, bada­niami nauko­wymi i wie­dzą, jaką już posia­damy – i na tej pod­sta­wie prze­wi­dzieć, co się sta­nie.

Kiedy NASA przy­mie­rzała się do wysła­nia łazika Curio­sity na Marsa, jej inży­nie­ro­wie musieli zna­leźć spo­sób na łagodne lądo­wa­nie pojazdu wiel­ko­ści samo­chodu na powierzchni tej pla­nety. Poprzed­nie łaziki lądo­wały z wyko­rzy­sta­niem spa­do­chro­nów i podu­szek powietrz­nych. Inży­nie­ro­wie NASA brali to roz­wią­za­nie pod uwagę, ale Curio­sity oka­zał się zbyt duży i ciężki, żeby spa­do­chrony dały radę wyha­mo­wać go wystar­cza­jąco sku­tecz­nie w roz­rze­dzo­nej mar­sjań­skiej atmos­fe­rze. Roz­wa­żano rów­nież przy­mo­co­wa­nie do pojazdu sil­ni­ków rakie­to­wych prze­ciw­dzia­ła­ją­cych szyb­kiemu spa­da­niu, jed­nak gazy wylo­towe spo­wo­do­wa­łyby powsta­nie chmury pyłu zasła­nia­ją­cej powierzch­nię pla­nety, co utrud­ni­łoby bez­pieczne lądo­wa­nie.

W końcu inży­nie­ro­wie wpa­dli na pomysł zbu­do­wa­nia „pod­nieb­nego dźwigu” – pojazdu uno­szą­cego się wysoko nad powierzch­nią Marsa dzięki sil­ni­kom rakie­to­wym – który opu­ściłby Curio­sity na pla­netę na dłu­giej linie. Brzmiało to absur­dal­nie, ale wszyst­kie inne pomy­sły oka­zały się jesz­cze gor­sze. Im dłu­żej inży­nie­ro­wie roz­wa­żali kon­cep­cję pod­nieb­nego dźwigu, tym bar­dziej wyda­wała się ona prze­ko­nu­jąca. A gdy spró­bo­wano ją zre­ali­zo­wać, wszystko zadzia­łało jak należy.

Wszy­scy zaczy­namy nasze życie kom­plet­nie nie­świa­domi, jak robić różne rze­czy. Jeśli mamy szczę­ście, w razie potrzeby udaje nam się zna­leźć kogoś, kto nam to pokaże. Jed­nak cza­sami musimy sami wymy­ślić, w jaki spo­sób coś wyko­nać. Wiąże się to z roz­wa­ża­niem róż­nych roz­wią­zań i decy­do­wa­niem, które z nich są dobre, a które nie.

W tej książce przed­sta­wiam próby zna­le­zie­nia nie­zwy­kłych roz­wią­zań zwy­kłych pro­ble­mów i poka­zuję efekty ich zasto­so­wa­nia. Spraw­dza­nie, czy są one sku­teczne czy też nie, może być zabawne i poucza­jące, a cza­sami pro­wa­dzi do zaska­ku­ją­cych wnio­sków. Nie­wy­klu­czone, że sam pomysł jest zły, ale zro­zu­mie­nie, dla­czego jest zły, może nas wiele nauczyć – i pomóc zna­leźć lep­sze roz­wią­za­nie.

I nawet jeśli wie­cie już, jak pra­wi­dłowo zabrać się do tych wszyst­kich rze­czy, spoj­rze­nie na świat oczami tych, któ­rzy tego nie wie­dzą, rów­nież może oka­zać się cenne. Prze­cież codzien­nie w samych tylko Sta­nach Zjed­no­czo­nych 10 tysięcy osób dowia­duje się cze­goś, co podobno „wie każdy doro­sły”.

Dla­tego nie lubię śmiać się z ludzi, któ­rzy przy­znają, że cze­goś nie wie­dzą albo nie nauczyli się jesz­cze cze­goś robić. Jeśli będzie­cie wyśmie­wać innych, nie powie­dzą wam, że zaczęli się uczyć, jak coś się robi… i stra­ci­cie w ten spo­sób nie­złą zabawę.

Ta książka być może nie nauczy was, w jaki spo­sób rzu­cać piłkę, jak jeź­dzić na nar­tach ani jak się poru­szać. Mam jed­nak nadzieję, że cze­goś się z niej dowie­cie. Jeśli tak, będzie­cie jed­nymi z 10 tysięcy innych dzi­siej­szych szczę­ścia­rzy.

jak

ROZ­DZIAŁ 1

Jak skoczyć naprawdę wysoko

Ludzie nie potra­fią ska­kać bar­dzo wysoko.

Koszy­ka­rze wyko­nują impo­nu­jące skoki, żeby dosię­gnąć wysoko zawie­szo­nych obrę­czy, ale takie wyczyny są zazwy­czaj zasługą ich wzro­stu. Prze­ciętny zawo­dowy koszy­karz może pod­sko­czyć jedy­nie na wyso­kość nieco ponad 60 cen­ty­me­trów. W przy­padku ama­to­rów będzie to zwy­kle nie wię­cej niż około 30 cen­ty­me­trów. Jeśli chcie­li­by­ście sko­czyć wyżej, będzie­cie potrze­bo­wać jakiejś pomocy.

Ska­ka­nie z roz­biegu może pomóc. Tak robią zawod­nicy ska­czący wzwyż. Rekord świata w tej kon­ku­ren­cji wynosi 2,45 metra. Ta war­tość jest mie­rzona od poziomu gruntu. Skocz­ko­wie wzwyż są na ogół wysocy, więc ich śro­dek cięż­ko­ści znaj­duje się co naj­mniej nie­cały metr od ziemi. A skoro pod­czas skoku wygi­nają oni ciało, ich śro­dek cięż­ko­ści może w rze­czy­wi­sto­ści zna­leźć się poni­żej poprzeczki. Skok zawod­nika na wyso­kość ponad 2,40 metra nie ozna­cza więc, że jego śro­dek cięż­ko­ści prze­mie­ści się do góry o taką war­tość.

Jeśli chce­cie poko­nać naj­lep­szego skoczka wzwyż, macie do wyboru dwie moż­li­wo­ści:

Poświęć­cie całe swoje życie, od wcze­snego dzie­ciń­stwa, na tre­ning, żeby zostać rekor­dzi­stami świata w skoku wzwyż.

Oszu­kuj­cie.

Pierw­sza opcja jest bez wąt­pie­nia godna podziwu, lecz jeśli doko­na­li­ście takiego wyboru, chyba czy­ta­cie nie­wła­ściwą książkę. Roz­ważmy więc drugą opcję.

Ist­nieje wiele spo­so­bów oszu­ki­wa­nia w takiej dys­cy­pli­nie jak skok wzwyż. Do poko­na­nia poprzeczki może­cie użyć dra­biny, ale ma to nie­wiele wspól­nego ze ska­ka­niem. Innym spo­so­bem jest sko­rzy­sta­nie ze szczu­deł na sprę­ży­nach, popu­lar­nych wśród miło­śni­ków sportu1. Jeśli jeste­ście wystar­cza­jąco sprawni, mogłyby one dać wam prze­wagę nad skocz­kiem wzwyż. Jed­nak zawod­nicy zna­leźli już lep­szą metodę: skok o tyczce.

W skoku o tyczce zawod­nicy bie­gną, a następ­nie umiesz­czają ela­styczną tyczkę w pod­łożu przed sobą i wybi­jają się w powie­trze. Mogą dzięki temu zna­leźć się kilka razy wyżej nad zie­mią niż naj­lepsi skocz­ko­wie wzwyż.

Fizyka skoku o tyczce jest inte­re­su­jąca i wbrew pozo­rom wcale nie zależy tak bar­dzo od samej tyczki. W takim skoku naj­istot­niej­sza nie jest jej sprę­ży­stość, lecz pręd­kość zawod­nika. Sama tyczka jest jedy­nie sku­tecz­nym środ­kiem do skie­ro­wa­nia tej pręd­ko­ści ku górze. W teo­rii sko­czek mógłby użyć do tego celu jakiejś innej metody. Zamiast umiesz­czać tyczkę w pod­łożu, mógłby jechać na desko­rolce i wybić się z zakrzy­wio­nej do góry rampy – i uzy­skałby w ten spo­sób mniej wię­cej taką samą wyso­kość jak sko­czek o tyczce.

Za pomocą pro­stych praw fizyki można osza­co­wać mak­sy­malną wyso­kość, którą może osią­gnąć sko­czek o tyczce. Świetny sprin­ter może prze­biec 100 metrów w 10 sekund. Tro­chę mate­ma­tyki pomoże wam okre­ślić, jak wysoko znaj­dzie się przed­miot rzu­cony do góry w polu gra­wi­ta­cyj­nym Ziemi z pręd­ko­ścią, jaką osiąga bie­gnący zawod­nik:

Sko­czek o tyczce bie­gnie przed wyko­na­niem skoku, więc jego śro­dek cięż­ko­ści znaj­duje się nad zie­mią, co zwięk­sza koń­cową wyso­kość skoku. Śro­dek cięż­ko­ści doro­słego czło­wieka leży zwy­kle gdzieś w obrę­bie jego brzu­cha, czyli na wyso­ko­ści wyno­szą­cej mniej wię­cej 55 pro­cent jego wzro­stu. Renaud Lavil­le­nie, rekor­dzi­sta świata w skoku o tyczce, ma 1,77 metra wzro­stu. Jego śro­dek cięż­ko­ści znaj­duje się więc około 97 cen­ty­me­trów nad zie­mią, co po doda­niu do wyniku waszych obli­czeń daje koń­cową, prze­wi­dy­waną wyso­kość skoku – równą 6,07 metra.

A jak ta war­tość ma się do rze­czy­wi­sto­ści? No cóż, rekord świata w skoku o tyczce wynosi 6,16 metra. Sza­cun­kowo to bar­dzo zbli­żony wynik!2

Oczy­wi­ście, jeśli wpa­dli­by­ście na pomysł, by poja­wić się na kon­kur­sie skoku wzwyż z tyczką, zosta­li­by­ście natych­miast zdys­kwa­li­fi­ko­wani3. Jed­nak pro­te­stu­jący sędzio­wie i tak praw­do­po­dob­nie by was nie powstrzy­mali, zwłasz­cza gdy­by­ście szli i groź­nie nią wyma­chi­wali.

Wasz rekord nie zostałby ofi­cjal­nie uznany, ale to nie ma zna­cze­nia – i tak w głębi serca czu­li­by­ście, jak wysoki był to skok.

Jeśli jed­nak macie zamiar oszu­ki­wać bar­dziej bez­czel­nie, może­cie sko­czyć wyżej niż na 6 metrów. O wiele wyżej. Ale musi­cie zna­leźć odpo­wied­nie miej­sce do (roz­po­czę­cia) skoku.

Bie­ga­cze wyko­rzy­stują prawa aero­dy­na­miki. Aby zmniej­szyć opór powie­rza, wkła­dają obci­słe stroje. To pomaga im osią­gnąć więk­szą pręd­kość i tym samym sko­czyć wyżej4. Dla­czego nie mie­li­by­ście pójść o krok dalej?

Oczy­wi­ście nie bie­rzemy pod uwagę poma­ga­nia sobie za pomocą śmi­gła albo sil­nika rakie­to­wego. W żaden spo­sób nie można by z całą powagą nazwać takiego wyczynu „sko­kiem”5.

To nie byłby skok, lecz lot. Nie ma jed­nak niczego złego w… zwy­kłym szy­bo­wa­niu.

Na tor lotu każ­dego spa­da­ją­cego obiektu ma wpływ opły­wa­jące go powie­trze. Skocz­ko­wie nar­ciar­scy tak ukła­dają ciało pod­czas lotu, żeby jak naj­le­piej wyko­rzy­stać aero­dy­na­mikę. Mogli­by­ście postę­po­wać tak samo w miej­scach, w któ­rych wieją odpo­wied­nie wia­try.

Gdy sprin­te­rom pod­czas biegu wiatr wieje w plecy, mogą oni osią­gnąć więk­szą pręd­kość. Z podobną sytu­acją mamy do czy­nie­nia, gdy ska­czemy w miej­scach, w któ­rych wiatr wieje do góry; możemy wtedy osią­gnąć więk­szą wyso­kość.

Aby wiatr popchnął was do góry, musiałby wiać bar­dzo mocno – z siłą więk­szą niż ta, która pozwala wam osią­gnąć waszą pręd­kość gra­niczną. Tym ter­mi­nem okre­śla się pręd­kość mak­sy­malną, jaką osią­ga­cie pod­czas swo­bod­nego spa­da­nia – wtedy siła opły­wa­ją­cego was powie­trza jest równa sile gra­wi­ta­cji. Pręd­kość gra­niczna jest także równa mini­mal­nej pręd­ko­ści wia­tru potrzeb­nej do ode­rwa­nia was od powierzchni ziemi. A ponie­waż ruch jest względny, w powie­trzu nie ma zna­cze­nia, czy spa­da­cie, czy też popy­cha was ono do góry6.

Ludzie są znacz­nie ciężsi od powie­trza, więc nasza pręd­kość gra­niczna jest bar­dzo duża. Pręd­kość gra­niczna spa­da­ją­cego czło­wieka wynosi około 210 kilo­me­trów na godzinę. Aby­ście mogli uzy­skać zna­czącą korzyść z siły wia­tru, musiałby on wiać do góry z pręd­ko­ścią równą co naj­mniej waszej pręd­ko­ści gra­nicz­nej. Przy dużo słab­szym wie­trze nie ocze­kuj­cie jego znacz­nego wpływu na wyso­kość skoku.

Ptaki wyko­rzy­stują kolumny cie­płego, wzno­szą­cego się powie­trza – zwane komi­nami ter­micz­nymi – i trak­tują je jak windę. Latają w kółko, nie macha­jąc przy tym skrzy­dłami, a cie­płe powie­trze unosi je do góry. Takie prądy wstę­pu­jące są sto­sun­kowo słabe; czło­wie­kowi potrzebne jest sil­niej­sze źró­dło wzno­szą­cego się powie­trza.

Naj­sil­niej­sze prądy wstę­pu­jące można spo­tkać w pobliżu grzbie­tów gór­skich. Gdy wiatr napo­tyka górę albo grzbiet gór­ski, powie­trze zaczyna poru­szać się do góry. W nie­któ­rych rejo­nach wiatr może osią­gnąć wtedy cał­kiem dużą pręd­kość.

Nie­stety, nawet w naj­ko­rzyst­niej­szych warun­kach te pio­nowe ruchy powie­trza nie mie­wają pręd­ko­ści zbli­żo­nych do pręd­ko­ści gra­nicz­nej czło­wieka. W naj­lep­szym przy­padku dzięki pomocy takiego wia­tru uzy­skamy nie­wiele więk­szą wyso­kość skoku7.

Zamiast szu­kać naj­sil­niej­szego wia­tru, mogli­by­ście pró­bo­wać zmniej­szyć waszą pręd­kość gra­niczną z uży­ciem opły­wo­wego stroju. Dobry kom­bi­ne­zon do szy­bo­wa­nia – z dodat­ko­wym mate­ria­łem pomię­dzy rękami i nogami – może zre­du­ko­wać pręd­kość gra­niczną czło­wieka z 210 km/h do nie­ca­łych 50 km/h. To wciąż za mało, aby wiatr rze­czy­wi­ście uniósł was do góry, ale być może zwięk­szy­łoby to tro­chę wyso­kość waszego skoku. Jed­nak naj­pierw musie­li­by­ście w tym kom­bi­ne­zo­nie do szy­bo­wa­nia biec, co zapewne zni­we­lo­wa­łoby korzy­ści pły­nące z wyko­rzy­sta­nia wia­tru.

Aby zna­cząco pod­bić wyso­kość skoku, nale­ża­łoby więc zre­zy­gno­wać z kom­bi­ne­zonu do szy­bo­wa­nia i wejść do świata spa­do­chro­nów oraz para­lotni. Te pokaźne kon­struk­cje są w sta­nie na tyle zmniej­szyć pręd­kość spa­da­nia czło­wieka, że wia­try powierzch­niowe mogą bez pro­blemu unieść go do góry. Doświad­czeni para­lotniarze potra­fią ode­rwać się od ziemi i lecieć wiele kilo­me­trów z wykorzysta­niem jedy­nie wia­trów wie­ją­cych w pobliżu grzbie­tów gór­skich oraz komi­nów ter­micz­nych.

Jeśli jed­nak chcie­li­by­ście usta­no­wić praw­dziwy rekord świata w skoku wzwyż, może­cie uzy­skać jesz­cze lep­szy rezul­tat.

W więk­szo­ści przy­pad­ków, gdy wiatr wieje wysoko w górach, spo­wo­do­wane ich obec­no­ścią „fale gór­skie” powie­trza docie­rają jedy­nie do dol­nych warstw atmos­fery, co ogra­ni­cza wyso­kość, jaką mogą osią­gnąć para­lot­nia­rze. Jed­nak w nie­któ­rych rejo­nach przy sprzy­ja­ją­cych warun­kach te zabu­rze­nia mas powie­trza mogą wcho­dzić w inte­rak­cję z wirem polar­nym oraz prą­dem stru­mie­nio­wym nocy polar­nej8. Powstałe w ten spo­sób masy powie­trza docie­rają aż do stra­tos­fery.

W 2006 roku piloci szy­bow­ców Steve Fos­sett i Einar Ene­vold­son dole­cieli na falach gór­skich aż do stra­tos­fery. Osią­gnęli wyso­kość ponad 15 kilo­me­trów nad pozio­mem morza. Mount Eve­rest jest pra­wie dwa razy niż­szy, niżej latają też wszyst­kie samo­loty pasa­żer­skie. Piloci usta­no­wili wtedy rekord świata w wyso­ko­ści lotu szy­bow­cem. Fos­sett i Ene­vold­son twier­dzili, że uda­łoby im się pole­cieć na tej fali gór­skiej w stra­tos­fe­rze jesz­cze wyżej, musieli jed­nak zawró­cić, ponie­waż niskie ciśnie­nie atmos­fe­ryczne spo­wo­do­wało takie napom­po­wa­nie ich ska­fan­drów, że nie byli w sta­nie obsłu­gi­wać przy­rzą­dów pokła­do­wych.

Jeśli więc chce­cie sko­czyć wysoko, musi­cie mieć tylko strój w kształ­cie szy­bowca (może­cie go zro­bić z żywicy wzmoc­nio­nej włók­nami szkla­nymi oraz z włókna węglo­wego) i wyru­szyć w argen­tyń­skie góry.

Gdy już znaj­dzie­cie odpo­wied­nie miej­sce i tra­fi­cie na ide­alne warunki, załóż­cie strój w kształ­cie szy­bowca9, wzbij­cie się w powie­trze, złap­cie wiatr przy grzbie­cie gór­skim i poleć­cie na fali gór­skiej do stra­tos­fery. Być może pilot-szy­bo­wiec będzie w sta­nie unieść się wyżej niż jaki­kol­wiek sta­tek powietrzny. Cał­kiem nie­źle jak na jeden skok!10

Jeśli będzie­cie mieli dużo szczę­ścia, spró­buj­cie zna­leźć odpo­wiedni punkt na zawietrz­nej od miej­sca, w któ­rym będą się odby­wać igrzy­ska olim­pij­skie. Dzięki temu, gdy sko­czy­cie z urwi­ska, wia­try wie­jące w stra­tos­fe­rze uniosą was nad sta­dion olim­pij­ski…

…co pozwoli wam usta­no­wić naj­bar­dziej impo­nu­jący rekord świata w skoku wzwyż w histo­rii sportu.

Zapewne nie uho­no­rują was meda­lem, ale to nie ma zna­cze­nia. I tak będzie­cie wie­dzieli, że to wy jeste­ście praw­dzi­wymi mistrzami.

ROZ­DZIAŁ 2

Jak zorganizować imprezę przy basenie

Zde­cy­do­wa­li­ście się zor­ga­ni­zo­wać imprezę przy base­nie. Macie już wszystko – prze­ką­ski, napoje, nadmu­chi­wane pły­wa­jące zabawki, ręcz­niki oraz obrę­cze, które wrzuca się do basenu, by potem nur­ko­wać i wycią­gać je na powierzch­nię. Dzień przed imprezą wydaje się wam jed­nak, że cze­goś tu jesz­cze bra­kuje. Roz­glą­da­cie się po ogro­dzie i już wie­cie czego.

Nie macie basenu.

Nie pani­kuj­cie. Ten pro­blem da się roz­wią­zać. Potrze­bu­je­cie tylko tro­chę wody i zbior­nika, do któ­rego ją nale­je­cie. Zaj­mijmy się naj­pierw zbior­ni­kiem.

Są dwa rodzaje base­nów: wko­pane w zie­mię i naziemne.

BASEN WKOPANY W ZIEMIĘ

Jeśli cho­dzi o basen wko­pany w zie­mię, jest to po pro­stu ele­gancki dół w ziemi. Zbu­do­wa­nie tego rodzaju basenu wymaga wię­cej pracy, ale jest mało praw­do­po­dobne, że zapad­nie się on pod­czas waszej imprezy.

Jeśli chcie­li­by­ście zbu­do­wać basen wko­pany w zie­mię, prze­czy­taj­cie naj­pierw roz­dział 3. Jak wyko­pać dół. Sko­rzy­staj­cie z tych wska­zó­wek, żeby wyko­pać dół o wymia­rach mniej wię­cej 6 metrów na 9 metrów na 1,5 metra. Następ­nie warto wyło­żyć czymś ściany dołu, żeby woda nie zamie­niła się w błoto albo nie wycie­kła cał­ko­wi­cie przed zakoń­cze­niem imprezy. Jeśli macie gdzieś pod ręką bar­dzo duże płachty jakie­goś two­rzywa sztucz­nego albo bre­zentu, może­cie ich użyć. Albo spró­buj­cie nało­żyć na ściany dołu natry­ski­waną powłokę gumową – można taką kupić, jest prze­zna­czona do pokry­wa­nia dna sta­wów dla karpi koi. Powiedz­cie tylko sprze­dawcy, że wasz karp koi jest bar­dzo duży.

DRUGA MOŻLIWOŚĆ: BASEN NAZIEMNY

Jeśli uzna­cie, że basen wko­pany w zie­mię nie jest dobrym roz­wią­za­niem, może­cie pod­jąć próbę zbu­do­wa­nia basenu naziem­nego. Kon­struk­cja takiego basenu jest sto­sun­kowo pro­sta.

Nie­stety woda jest ciężka – spy­taj­cie kogoś, kto napeł­niał sto­jące na pod­ło­dze akwa­rium, a potem pró­bo­wał je prze­nieść na stół. Gra­wi­ta­cja cią­gnie wodę w dół, ale pod­łoże rów­nie sil­nie ją odpy­cha. Ciśnie­nie wody wywiera wów­czas nacisk na ściany basenu – i to we wszyst­kich kie­run­kach. Ten nacisk to naprę­że­nie obwo­dowe, które jest naj­sil­niej­sze u pod­stawy ściany. Tam ciśnie­nie wody ma naj­więk­szą war­tość. Gdy naprę­że­nie obwo­dowe prze­kro­czy wytrzy­ma­łość ściany na roz­cią­ga­nie, ściana pęk­nie11.

Wybierzmy jakiś mate­riał – niech to będzie folia alu­mi­niowa. Jak głę­boka może być woda w wyło­żo­nym folią base­nie, żeby jego ściany nie pękły? Odpo­wiedź na to pyta­nie i wiele innych zwią­za­nych z pro­jek­to­wa­niem basenu znaj­dziemy dzięki uży­ciu wzoru na naprę­że­nie obwo­dowe.

Wpro­wadźmy do wzoru dane doty­czące folii alu­mi­nio­wej. Wytrzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie alu­mi­nium wynosi około 300 mega­pa­skali (MPa), a folia alu­mi­niowa ma w przy­bli­że­niu gru­bość 0,02 mm. Załóżmy, że wasz basen ma 9 metrów śred­nicy, to dużo miej­sca na zabawę. Teraz wsta­wimy te liczby do wzoru na naprę­że­nie obwo­dowe i prze­kształ­cimy go tak, żeby obli­czyć, jak głę­boka może być lśniąca i falu­jąca woda w waszym base­nie, by jego ściany nie pękły. Doszłoby do tego, gdyby war­tość naprę­że­nia obwo­dowego stała się więk­sza od wytrzy­ma­ło­ści alu­mi­nium na roz­cią­ga­nie.

Nie­stety, woda o głę­bo­ko­ści kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów raczej nie wystar­czy do zor­ga­ni­zo­wa­nia imprezy przy base­nie.

Jeśli zamie­nimy folię alu­mi­niową na kawałki drewna o gru­bo­ści 2,5 cm, wynik obli­czeń zacznie wyglą­dać dużo lepiej. Drewno ma mniej­szą wytrzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie od folii alu­mi­nio­wej, jed­nak w naszym przy­padku ma też więk­szą gru­bość i dla­tego woda w base­nie może mieć głę­bo­kość 23 metrów. Jeśli przy­pad­kiem macie drew­nianą kon­struk­cję w kształ­cie cylin­dra o śred­nicy 9 metrów i ścia­nach o gru­bo­ści 2,5 cen­ty­me­tra, jeste­ście szczę­ścia­rzami!

Może­cie rów­nież prze­kształ­cić ten wzór, żeby dowie­dzieć się, jak grube muszą być ściany basenu, by wytrzy­mały odpo­wied­nią dla was głę­bo­kość wody. Niech to będzie 90 cen­ty­me­trów. Gdy znamy wytrzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie danego mate­riału, warto sko­rzy­stać z poniż­szej wer­sji wzoru, by obli­czyć mini­malną gru­bość ścian.

Wspa­niałe w fizyce jest to, że może­cie wyko­rzy­stać ten wzór dla dowol­nego mate­riału, nawet jeśli wydaje się to absur­dalne. Fizyki nie obcho­dzi, czy wasze pyta­nie jest dziwne. Daje odpo­wiedź bez oce­nia­nia jego tre­ści. Na przy­kład według obszer­nego, liczą­cego 456 stron, pod­ręcz­nika Che­ese Rhe­ology and Texture [Reolo­gia i struk­tura sera], twardy ser gruyère ma wytrzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie równą 70 kPa. Wstawmy tę war­tość do naszego wzoru!

Świetna wia­do­mość! Jeśli nie chce­cie, aby wasz basen uległ znisz­cze­niu, potrze­bu­je­cie ściany z sera o gru­bo­ści zale­d­wie 60 cen­ty­me­trów. Zła wia­do­mość jest taka, że mogli­by­ście mieć pro­blem z prze­ko­na­niem kogo­kol­wiek do wsko­cze­nia do wody.

Suge­ruję, żeby­ście wzięli pod uwagę prak­tyczne pro­blemy zwią­zane z serem i pozo­stali raczej przy tra­dy­cyj­nych mate­ria­łach, takich jak pla­stik czy włókno szklane. To ostat­nie ma wytrzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie około 150 MPa, co ozna­cza, że do utrzy­ma­nia wody w base­nie spo­koj­nie wystar­czy­łaby wam ściana zale­d­wie mili­me­tro­wej gru­bo­ści.

SKOMBINUJCIE JAKĄŚ WODĘ

Teraz, gdy macie już basen – wko­pany w zie­mię albo naziemny – będzie­cie potrze­bo­wać wody. Pyta­nie brzmi: ile?

Zwy­kłe wko­pane baseny ogro­dowe mogą mieć różne roz­miary. Basen śred­niej wiel­ko­ści, ale wystar­cza­jąco duży, by zamon­to­wać na nim tram­po­linę, może pomie­ścić 75 tysięcy litrów wody.

Jeśli macie wąż ogro­dowy i dostęp do miej­skiej sieci wodo­cią­go­wej, teo­re­tycz­nie mogli­by­ście napeł­nić basen wodą. Czy uda wam się to zro­bić szybko, zależy od prze­pu­sto­wo­ści węża.

Jeśli dys­po­nu­je­cie dużym ciśnie­niem wody i wężem o pokaź­nej śred­nicy, jego prze­pu­sto­wość wynie­sie od pra­wie 40 do 75 litrów na minutę. W takim przy­padku napeł­nie­nie basenu zaj­mie wam pew­nie cały dzień. Jeśli prze­pu­sto­wość węża jest zbyt mała – lub jeśli czer­pie­cie wodę ze studni (pamię­taj­cie, że wtedy może się wam ona skoń­czyć przed napeł­nie­niem całego basenu) – zapewne będzie­cie musieli poszu­kać innego roz­wią­za­nia.

WODA ZAMAWIANA PRZEZ INTERNET

W wielu rejo­nach inter­ne­towi sprze­dawcy, tacy jak Ama­zon, ofe­rują dostawę w dniu zamó­wie­nia. Dwu­dzie­stocz­te­ro­pak bute­lek wody z Fidżi kosz­tuje tam teraz około 25 dola­rów. Jeśli macie do wyda­nia 150 tysięcy dola­rów – plus jesz­cze mniej wię­cej 100 tysięcy za dostawę w dniu zakupu – może­cie po pro­stu zamó­wić do basenu butel­ko­waną wodę. Bonu­sem będzie to, że wasz nowy basen wypeł­niony zosta­nie cał­ko­wi­cie wodą pocho­dzącą z Fidżi.

Poja­wia się jed­nak kolejne wyzwa­nie. Dostar­czoną wodę będzie­cie musieli wlać do basenu, co okaże się trud­niej­sze, niż mogli­by­ście się spo­dzie­wać. Może­cie oczy­wi­ście po kolei odkrę­cać butelki i wle­wać ich zawar­tość do basenu. Jed­nak doba liczy sobie 86 400 sekund, bute­lek jest 150 tysięcy, a otwar­cie każ­dej z nich zaj­mie wam nie sekundę, lecz kilka sekund, więc takie roz­wią­za­nie z pew­no­ścią się nie opłaca.

ZAATAKUJCIE BUTELKI

Mogli­by­ście spró­bo­wać odciąć wszyst­kie nakrętki z 24-paka wody za pomocą mie­cza. W inter­ne­cie można zna­leźć fil­miki poka­zu­jące w zwol­nio­nym tem­pie ludzi prze­ci­na­ją­cych mie­czem rząd bute­lek z wodą. Wygląda to na zaska­ku­jąco trudne zada­nie – poru­sza­jący się przez butelki miecz odchyla się w górę i w dół. I nawet jeśli byli­by­ście odpo­wied­nio silni i wytrwali oraz potra­fi­li­by­ście wyko­nać wystar­cza­jąco pre­cy­zyjny zamach, zasto­so­wa­nie mie­cza do wyko­na­nia zada­nia zaję­łoby zapewne zbyt dużo czasu.

Broń palna też raczej odpada. Przy sta­ran­nym zapla­no­wa­niu zada­nia i odpo­wied­nim usta­wie­niu bute­lek za pomocą strzelby mogli­by­ście zro­bić otwory jed­no­cze­śnie w każ­dym opa­ko­wa­niu. Jed­nak prze­dziu­ra­wie­nie wszyst­kich bute­lek i szyb­kie ich opróż­nie­nie wciąż nastrę­cza­łoby wam wiele pro­ble­mów. W efek­cie wasz basen byłby pełen oło­wiu, który w chlo­ro­wa­nej wodzie zacząłby koro­do­wać, co mogłoby dopro­wa­dzić do ska­że­nia wód grun­to­wych.

Jest mnó­stwo coraz potęż­niej­szych rodza­jów broni, któ­rych mogli­by­ście użyć do szyb­kiego otwar­cia tych bute­lek, ale nie będziemy ich wszyst­kich oma­wiać. Zanim defi­ni­tyw­nie zre­zy­gnu­jemy z uży­cia broni i przej­dziemy do bar­dziej prak­tycz­nych roz­wią­zań, zasta­nówmy się przez chwilę nad sko­rzy­sta­niem z naj­sku­tecz­niej­szej i najbar­dziej nie­prak­tycz­nej opcji. Czy można by otwo­rzyć butelki za pomocą bomb ato­mo­wych?

To zupeł­nie absur­dalna pro­po­zy­cja, nie należy więc się dzi­wić, że w okre­sie zim­nej wojny była ona brana pod uwagę przez ame­ry­kań­ski rząd. Na początku 1955 roku Fede­ralny Urząd Obrony Cywil­nej (FCDA) kupo­wał w skle­pach piwo, napoje gazo­wane oraz wodę gazo­waną, aby testo­wać na nich broń jądrową12.

Wtedy jed­nak nie pró­bo­wano otwie­rać napo­jów. Celem tego doświad­cze­nia było zba­da­nie, w jakim stop­niu zostaną znisz­czone opa­ko­wa­nia i czy ich zawar­tość będzie ska­żona. Pra­cow­nicy ame­ry­kań­skiej obrony cywil­nej uznali, że po wybu­chu jądro­wym w mie­ście ratow­nicy będą zapewne potrze­bo­wali wody pit­nej. Celem eks­pe­ry­mentu było spraw­dze­nie, czy napoje ze skle­pów można by wtedy pić bez szkody dla zdro­wia13.

Saga rzą­do­wej wojny jądro­wej z piwem opi­sana została w 17-stro­ni­co­wym rapor­cie zaty­tu­ło­wa­nym The Effect of Nuc­lear Explo­sions on Com­mer­cially Pac­ka­ged Beve­ra­ges [Wpływ wybu­chów jądro­wych na komer­cyj­nie pako­wane napoje], któ­rego kopia została na szczę­ście odkryta przez zaj­mu­ją­cego się pro­ble­ma­tyką jądrową histo­ryka Alexa Wel­ler­ste­ina.

W rapor­cie opi­sano dokład­nie, w jaki spo­sób pod­czas każ­dego wybu­chu roz­miesz­czano wokół poli­gonu Nevada butelki i puszki. Nie­które stały w lodów­kach, inne na pół­kach albo po pro­stu na ziemi14. Eks­pe­ry­ment prze­pro­wa­dzono dwa razy, pod­czas prób jądro­wych w ramach ope­ra­cji Teapot.

Napoje pora­dziły sobie zaska­ku­jąco dobrze. Więk­szość opa­ko­wań prze­trwała wybuch w sta­nie nie­na­ru­szo­nym. Pozo­stałe były podziu­ra­wione przez lata­jące odłamki albo eks­plo­do­wały po upadku z półki. Napoje miały niski poziom ska­że­nia pro­mie­nio­twór­czego i nawet dobrze sma­ko­wały.

Po eks­plo­zjach próbki piwa zostały pod­dane „ści­śle kon­tro­lo­wa­nym testom” w „pię­ciu cer­ty­fi­ko­wa­nych labo­ra­to­riach”15. Wszy­scy zgo­dzili się, że więk­szość piw miała dosko­nały smak. Uznano, że piwo oca­lałe po wybu­chu jądro­wym może być w awa­ryj­nej sytu­acji trak­to­wane jako bez­pieczne źró­dło uzu­peł­nia­nia pły­nów, ale przed dopusz­cze­niem do sprze­daży powinno zostać dokład­niej prze­ba­dane.

W latach 50. XX wieku pla­sti­kowe butelki nie były w powszech­nym uży­ciu, testom pod­dano więc tylko opa­ko­wa­nia szklane i meta­lowe. Z wyni­ków badań wynika jed­nak, że broń jądrowa nie jest wyjąt­kowo sku­tecz­nym otwie­ra­czem do bute­lek.

NISZCZARKI PRZEMYSŁOWE

Na szczę­ście ist­nieje urzą­dze­nie, które pozwoli wam osią­gnąć cel znacz­nie szyb­ciej niż miecz, strzelba czy broń jądrowa: prze­my­słowa nisz­czarka do two­rzyw sztucz­nych. W cen­trach recy­klingu nisz­czarki sto­so­wane są do roz­drab­nia­nia dużych ilo­ści pla­sti­ko­wych bute­lek – a poza tym mogą odzy­skać dla was resztki wody.

Z mate­ria­łów pro­du­centa wynika, że prze­pu­sto­wość nisz­czarki Bren­twood AZ15WL 15 kW wynosi 30 ton na godzinę – odnosi się to zarówno do two­rzyw sztucz­nych, jak i do cie­czy. To pozwo­li­łoby wam wypeł­nić basen wodą w nie­wiele ponad dwie godziny.

Ceny nisz­cza­rek prze­my­sło­wych mogą osią­gać pię­cio- lub sze­ścio­cy­frowe sumy. To duża kwota jak na jedną imprezę, cho­ciaż to dro­biazg w porów­na­niu z pie­niędzmi, jakie już wyda­li­ście na wodę butel­ko­waną. Ale jeśli wspo­mni­cie, ile macie broni jądro­wej, być może dosta­nie­cie rabat.

POZWÓLCIE WYKONAĆ ZADANIE KOMUŚ INNEMU

Jeśli ktoś miesz­ka­jący w pobliżu ma basen znaj­du­jący się tro­chę wyżej od waszego, może­cie ukraść mu wodę za pomocą węża próż­nio­wego. Połącz­cie za jego pomocą oba baseny, a uzy­ska­cie stały prze­pływ wody.

Uwaga: Węże próż­niowe mogą wyssać wodę z basenu i prze­trans­por­to­wać ją przez nie­wiel­kie prze­szkody, takie jak płoty. Jeśli jed­nak naj­wyż­szy punkt węża będzie znaj­do­wał się wię­cej niż 10 metrów ponad powierzch­nią basenu waszego sąsiada, woda nie popły­nie. Węże próż­niowe wyko­rzy­stują ciśnie­nie atmos­fe­ryczne, a to panu­jące na Ziemi może mimo dzia­ła­nia siły gra­wi­ta­cji wypchnąć wodę do góry jedy­nie na taką wła­śnie wyso­kość.

ZDOBĄDŹCIE WODĘ PRZEZ JEJ WYTWORZENIE

Woda składa się z wodoru i tlenu. W atmos­fe­rze jest mnó­stwo tlenu16. Wodoru jest oczy­wi­ście mniej, nie­trudno go jed­nak zdo­być.

Dobra wia­do­mość jest taka, że jeśli uda wam się zgro­ma­dzić dużą ilość wodoru i tlenu, może­cie z nich łatwo otrzy­mać wodę. Wystar­czy tylko tro­chę cie­pła, aby zapo­cząt­ko­wać reak­cję che­miczną… która będzie jed­nak trudna do zatrzy­ma­nia.

Zła wia­do­mość jest taka, że nie­kiedy do reak­cji che­micz­nej docho­dzi przy­pad­kowo. Kie­dyś po nie­bie latały wiel­kie statki powietrzne wypeł­nione wodo­rem, ale po kilku tra­gicz­nych wypad­kach w latach 30. ubie­głego wieku zaczęto napeł­niać je helem. Obec­nie naj­lep­szym spo­so­bem pozy­ska­nia wodoru jest gro­ma­dze­nie i powtórne prze­twa­rza­nie pro­duk­tów ubocz­nych eks­trak­cji paliw kopal­nych.

ZDOBĄDŹCIE WODĘ Z POWIETRZA

Aby zdo­być wodę, wcale nie musi­cie łączyć wodoru z tle­nem. W powie­trzu wokół nas unosi się już H₂O w for­mie pary wod­nej – czyli cze­goś, co skra­pla się w postaci chmur i cza­sami spada póź­niej na zie­mię w postaci desz­czu. W słu­pie powie­trza uno­szą­cego się nad metrem kwa­dra­to­wym powierzchni ziemi znaj­dują się pra­wie 23 litry wody, co odpo­wiada paru 24-pakom wody butel­ko­wa­nej17.

Jeśli ta cała woda spa­dłaby na zie­mię w postaci desz­czu, pokry­łaby jej powierzch­nię war­stwą o gru­bo­ści około 2,5 cen­ty­me­tra. Jeśli wasza pose­sja liczy sobie mniej wię­cej 4 tysiące metrów kwa­dra­to­wych, a powie­trze nad nią ma śred­nią wil­got­ność, znaj­duje się w nim około 100 tysięcy litrów wody. To ilość wystar­cza­jąca do napeł­nie­nia basenu! Nie­stety, duża ilość tej wody znaj­duje się bar­dzo wysoko i trudno ją zdo­być. Byłoby miło, gdyby udało wam się skło­nić ją do spa­da­nia na zie­mię na zawo­ła­nie, ale pomimo prze­pro­wa­dza­nych od czasu do czasu prób tak zwa­nego zasie­wa­nia chmur nikt jesz­cze nie zna­lazł sku­tecz­nego spo­sobu na wywo­ły­wa­nie opa­dów desz­czu.

Zazwy­czaj wodę uzy­skuje się z powie­trza przez prze­pusz­cze­nie go nad jakąś zimną powierzch­nią, w wyniku czego woda skra­pla się w postaci rosy. Aby uzy­skać wodę z powie­trza znaj­du­ją­cego się nad waszą pose­sją, musie­li­by­ście wybu­do­wać wysoką na kilka kilo­me­trów chłod­nię komi­nową. Na szczę­ście powie­trze może poru­szać się bez waszej pomocy, więc dacie sobie też radę bez tak wyso­kiej wieży – gdy wieje wiatr, może­cie odzy­ski­wać wil­goć z powie­trza opły­wa­ją­cego wasz dom.

Odzy­ski­wa­nie wil­goci z powie­trza jest bar­dzo mało wydajną metodą zdo­by­wa­nia wody. Do schło­dze­nia powie­trza i skro­ple­nia znaj­du­ją­cej się w nim wody potrzebna jest duża ilość ener­gii. W więk­szo­ści przy­pad­ków zuży­li­by­ście jej o wiele mniej, gdy­by­ście przy­wieźli wodę samo­cho­dem cysterną z miej­sca, gdzie jest jej pod dostat­kiem.

Poza tym nawet w ide­al­nych warun­kach nie ma szans, aby ten rodzaj nawil­ża­cza mógł w naj­bliż­szej przy­szło­ści dostar­czyć wystar­cza­ją­cej ilo­ści wody potrzeb­nej do napeł­nie­nia basenu. Mógłby on rów­nież iry­to­wać sąsia­dów miesz­ka­ją­cych po waszej zawietrz­nej.

ZDOBĄDŹCIE WODĘ Z MORZA

W morzu jest mnó­stwo wody18, więc pew­nie nikt nie będzie miał wam za złe, jeśli jej sobie tro­chę poży­czy­cie. Jeśli wasz basen znaj­duje się poni­żej poziomu morza i nie macie nic prze­ciwko sło­nej wodzie, jest to jakieś roz­wią­za­nie. Jedyne, co musi­cie zro­bić, to wyko­pać kanał i pozwo­lić mor­skiej wodzie wpły­nąć do basenu.

To, co opi­suję poni­żej, zda­rzyło się naprawdę, zupeł­nie przy­pad­kowo, i miało bar­dzo dra­ma­tyczny prze­bieg.

Male­zja była kie­dyś jed­nym z naj­więk­szych pro­du­cen­tów cyny na świe­cie. Jedną z kopalni zbu­do­wano na zachod­nim wybrzeżu, zale­d­wie kil­ka­set metrów od oce­anu. W latach 80. ubie­głego wieku, po zała­ma­niu się rynku cyny, kopal­nię zamknięto. Dwu­dzie­stego pierw­szego paź­dzier­nika 1993 roku woda prze­do­stała się przez wąski wał oddzie­la­jący kopal­nię od oce­anu. W ciągu kilku minut wdarła się do kopalni. Powstała w wyniku tego potopu laguna ist­nieje do dziś, na mapach można ją zna­leźć w miej­scu o współ­rzęd­nych – 4°24’N, 100°35’24’’E. Kata­klizm został nagrany kamerą przez naocz­nego świadka, film został umiesz­czony w inter­ne­cie. Mimo niskiej jako­ści jest to wciąż jedno z naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych nagrań w histo­rii19.

Jeśli dno basenu znaj­duje się nad pozio­mem morza, połą­cze­nie kana­łem nic wam nie da; woda będzie wów­czas spły­wała z powro­tem do morza. A gdy­by­ście tak pod­nie­śli poziom morza ponad poziom waszego basenu?

No cóż, macie szczę­ście; tak się wła­śnie dzieje, czy tego chce­cie czy nie. Gazy cie­plar­niane powo­dują zatrzy­ma­nie cie­pła przy powierzchni ziemi, więc poziom mórz wzra­sta już od dzie­się­cio­leci. Spo­wo­do­wane jest to top­nie­niem lodow­ców i eks­pan­sją ter­miczną wody. Gdy­by­ście chcieli w ten spo­sób napeł­nić wasz basen wodą, mogli­by­ście spró­bo­wać przy­śpie­szyć wzrost poziomu mórz. Z pew­no­ścią dopro­wa­dzi­łoby to do zmian kli­matu mają­cych ogromny nega­tywny wpływ na eko­lo­gię i skut­ku­ją­cych ofia­rami w ludziach. Z dru­giej jed­nak strony uda­łoby się wam urzą­dzić fajną imprezę przy base­nie.

Gdy­by­ście chcieli spo­wo­do­wać szybki wzrost poziomu mórz i przy­pad­kiem w pobliżu waszego domu zna­la­złaby się olbrzy­mia bryła lodu, można by pomy­śleć, że jej sto­pie­nie jest dosko­na­łym pomy­słem.

Jed­nak według sprzecz­nych z intu­icją praw fizyki sto­pie­nie tej pokrywy lodu mogłoby w rze­czy­wi­sto­ści obni­żyć poziom mórz. A wam powinno zale­żeć na tym, żeby sto­pić lód po dru­giej stro­nie Ziemi.

Przy­czyną tego kurio­zal­nego efektu jest gra­wi­ta­cja. Lód jest ciężki, więc gdy spo­czywa na powierzchni ziemi, lekko przy­ciąga do sie­bie morze. Gdy zaś lód stop­nieje, średni poziom mórz lekko się pod­nie­sie, ale w naj­bliż­szej oko­licy fak­tycz­nie się obniży, ponie­waż woda nie będzie już tu tak sil­nie przy­ciągana w stronę lądu.

Gdy lód z antark­tycz­nej pokrywy lodo­wej się topi, poziom mórz wzra­sta naj­bar­dziej na pół­kuli pół­noc­nej. Z kolei lód top­nie­jący na Gren­lan­dii pod­nosi poziom mórz wokół Austra­lii i Nowej Zelan­dii. Jeśli więc chce­cie pod­wyż­szyć poziom morza w waszej oko­licy, sprawdź­cie, czy jest jakaś bryła lodu po dru­giej stro­nie Ziemi. Jeśli tak, powin­ni­ście ją sto­pić.

WYDOBĄDŹCIE WODĘ Z ZIEMI

Jeśli nie znaj­dzie­cie odpo­wied­niej do sto­pie­nia pokrywy lodo­wej – lub nie chce­cie przy­czy­niać się do glo­bal­nego wzro­stu poziomu mórz – mogli­by­ście wypró­bo­wać metodę sto­so­waną od tysięcy lat przez rol­ni­ków: poży­czyć sobie rzekę.

Może­cie na przy­kład zna­leźć jakąś pobli­ską rzekę i skło­nić wodę z niej – za pomocą tym­cza­so­wej zapory – do pły­nię­cia w kie­runku basenu tak długo, aż zosta­nie on napeł­niony. Jed­nak bądź­cie ostrożni, zasto­so­wa­nie podob­nego roz­wią­za­nia w prze­szło­ści nie skoń­czyło się dobrze

W 1905 roku inży­nie­ro­wie kopali kanały iry­ga­cyjne na gra­nicy sta­nów Kali­for­nia i Ari­zona. Celem pro­jektu było dostar­cze­nie wody z rzeki Kolo­rado na pobli­skie farmy. Nie­stety, zmiana biegu rzeki oka­zała się zbyt uda­nym przed­się­wzię­ciem. Woda pły­nąca nowym kana­łem zaczęła żło­bić coraz głęb­sze i szer­sze koryto, co zwięk­szało jej prze­pływ. Zanim inży­nie­rom udało się „odłą­czyć wtyczkę ”20, rzeka cał­ko­wi­cie wymknęła im się spod kon­troli i zalała wyschniętą dolinę. Tak wła­śnie powstało – zupeł­nie przy­pad­kowo – śród­lą­dowe morze Sal­ton Sea.

Sal­ton Sea, które przez ostat­nie stu­le­cie zwięk­szało się i zmniej­szało, obec­nie wysy­cha, ponie­waż coraz wię­cej wody wyko­rzy­stuje się do nawad­nia­nia. Zawie­ra­jący zanie­czysz­cze­nia rol­ni­cze oraz inne szko­dliwe sub­stan­cje pył z wyschnię­tego dna jeziora nie­siony jest przez wiatr w stronę oko­licz­nych miast, co cza­sami utrud­nia oddy­cha­nie ich miesz­kań­com. Brudna i coraz bar­dziej słona woda stała się przy­czyną maso­wego wymie­ra­nia orga­ni­zmów wod­nych, a gni­jące glony i mar­twe ryby roz­ta­czają wokół wszech­obecny smród zepsu­tych jajek, nie­kiedy nie­siony przez wiatr na zachód aż do Los Ange­les.

Brzmi to fatal­nie, ale nie mar­tw­cie się – minie jesz­cze tro­chę czasu, zanim odczu­je­cie te kata­stro­falne dla śro­do­wi­ska kon­se­kwen­cje.

Zresztą Sal­ton Sea było przez krótki czas popu­lar­nym miej­scem tury­stycz­nym z klu­bami żeglar­skimi, luk­su­so­wymi hote­lami oraz kąpie­li­skami.

Z cza­sem sytu­acja tego śród­lą­do­wego morza tak się pogor­szyła, że wszyst­kie ośrodki tury­styczne zamie­niły się w mia­sta duchów. Jed­nak nega­tyw­nymi kon­se­kwen­cjami może­cie się mar­twić póź­niej.

Na razie jest czas na zabawę przy base­nie!

ROZ­DZIAŁ 3

Jak wykopać dół

Ist­nieje wiele powo­dów, aby wyko­pać dół. Może­cie chcieć posa­dzić drzewo, zbu­do­wać basen albo pod­jazd. Albo zna­leźć skarb na pod­sta­wie sta­rej mapy – skarb zako­pany w miej­scu X.

Metodę kopa­nia należy wybrać w zależ­no­ści od roz­miaru dołu, jaki jest wam potrzebny. Naj­prost­szym narzę­dziem słu­żą­cym do tego celu jest łopata.

KOPANIE ZA POMOCĄ ŁOPATY

Szyb­kość kopa­nia za pomocą łopaty będzie zale­żała od rodzaju ziemi w miej­scu wykopu. Jedna osoba może wyko­pać śred­nio od 0,3 do 1 metra sze­ścien­nego ziemi na godzinę. Gdy­by­ście pra­co­wali w takim tem­pie, w 12 godzin byli­by­ście w sta­nie wyko­pać dół mniej wię­cej takiej wiel­ko­ści:

Jeśli kopie­cie dół, aby wydo­być ukryty skarb, warto w pew­nym momen­cie zasta­no­wić się nad eko­no­miką tego przed­się­wzię­cia.

Kopa­nie dołów jest pracą, a każda praca ma swoją war­tość. Ame­ry­kań­skie Biuro Sta­ty­styki Pracy (Bureau of Labor Sta­ti­stics) podaje, że pra­cow­nicy budow­lani zara­biają śred­nio 18 dola­rów na godzinę. Firma reali­zu­jąca wasze wyko­pa­li­ska obciąży was kosz­tami: zapla­no­wa­nia całego pro­jektu, sprzętu, trans­portu do i z miej­sca pracy oraz usu­nię­cia wszyst­kich odpa­dów. Praw­do­po­dob­nie ustali też kil­ka­krot­nie wyż­szą stawkę godzi­nową. Jeśli spę­dzi­cie 10 godzin na kopa­niu dołu, aby wydo­być skarb warty 50 dola­rów, będzie­cie pra­co­wać za stawkę znacz­nie niż­szą od mini­mal­nej. W zasa­dzie bar­dziej opła­ca­łoby się wam zatrud­nić się do kopa­nia pod­jaz­dów, koniec koń­ców zaro­bi­li­by­ście wtedy wię­cej pie­nię­dzy, niż wart był ten skarb.

Zapewne naj­pierw chcie­li­by­ście dokład­nie spraw­dzić auten­tycz­ność waszej mapy skarbu pira­tów, ponie­waż w rze­czy­wi­sto­ści nie zako­py­wali oni swo­ich skar­bów.

Choć to nie do końca prawda. Kie­dyś piraci zako­pali gdzieś skarb. Ale tylko jeden raz. Całe nasze wyobra­że­nie o zako­py­wa­niu skar­bów przez pira­tów wzięło się wła­śnie z tego poje­dyn­czego przy­padku.

ZAKOPANY SKARB PIRATÓW

W 1699 roku szkocki kaper21 Wil­liam Kidd miał zostać aresz­to­wany za różne prze­stęp­stwa popeł­nione na morzu22. Zanim popły­nął do Bostonu, aby sta­nąć przed wła­dzami, na wszelki wypa­dek zako­pał złoto i sre­bro na Gar­di­ners Island, leżą­cej na samym końcu Long Island w Nowym Jorku. Nie było to cał­ko­witą tajem­nicą – zro­bił to za zgodą wła­ści­ciela wyspy Johna Gar­di­nera przy pod­jeź­dzie na zachód od dworku. Kidd został aresz­to­wany i następ­nie stra­cony, a wła­ści­ciel wyspy prze­ka­zał skarb koro­nie bry­tyj­skiej.

Wierz­cie lub nie, to już cała histo­ria zako­pa­nego skarbu pira­tów. Powo­dem, dla któ­rego „zako­pany skarb” stał się tak popu­lar­nym moty­wem, jest fakt, że histo­ria kapi­tana Kidda zain­spi­ro­wała Roberta Louisa Ste­ven­sona do napi­sa­nia powie­ści Wyspa skar­bów, która samo­dziel­nie23 wykre­owała współ­cze­sny wize­ru­nek pirata.

Ina­czej mówiąc, ist­niała tylko jedna mapa skarbu pira­tów, a skarbu i tak już nie ma.

Brak praw­dzi­wego zako­pa­nego skarbu pira­tów nie powstrzy­mał ludzi przed jego poszu­ki­wa­niem. Prze­cież fakt, że piraci nie zako­pali skarbu, nie ozna­cza, że w ziemi nie można zna­leźć niczego cen­nego. Ludzie, któ­rzy kopią dużo dołów – od poszu­ki­wa­czy skar­bów i arche­olo­gów po pra­cow­ni­ków budow­la­nych – z pew­no­ścią znaj­dują cza­sami coś war­to­ścio­wego.

Być może w samej czyn­no­ści wyko­py­wa­nia skarbu jest coś fascy­nu­ją­cego – ponie­waż ludzie nie­kiedy zdają się tro­chę prze­sa­dzać.

STUDNIA BEZ DNA NA OAK ISLAND

Przy­naj­mniej od połowy XIX wieku ludzie sądzą, że jakiś zako­pany skarb znaj­duje się na Oak Island leżą­cej u wybrzeży Nowej Szko­cji. Aby go odna­leźć, kolejne grupy poszu­ki­wa­czy kopały coraz głęb­sze doły. Praw­dziwe pocho­dze­nie tych histo­rii jest nie­ja­sne, ale obec­nie stały się one już pra­wie mitami o mitach: więk­szość dowo­dów wska­zu­ją­cych na to, że coś tajem­ni­czego zostało zako­pane na Oak Island, opiera się na histo­riach o dowo­dach zna­le­zio­nych lub nie przez wcze­śniej­szych poszu­ki­wa­czy.

Nikt ni­gdy nie zna­lazł tu żad­nego skarbu. Nawet jeśli na wyspie została zako­pana wielka skrzy­nia pełna złota, zsu­mo­wana war­tość czasu i wysiłku, jaką kolejne poko­le­nia poszu­ki­wa­czy skar­bów zain­we­sto­wały do dzi­siaj w jej odna­le­zie­nie, nie­mal na pewno prze­kro­czy­łaby war­tość samego skarbu.

Jaka więc jest wiel­kość dołu, który warto wyko­pać, aby odna­leźć różne rodzaje skar­bów?

Poje­dyn­czy zloty dublon – typowy skarb pira­tów – jest obec­nie24,25 wart około 300 dola­rów. Jeśli wie­cie, gdzie jest ukryty dublon, nie warto wynaj­mo­wać nikogo do jego wyko­pa­nia, w razie gdyby koszty robo­ci­zny oka­zały się wyż­sze od tej kwoty. A jeśli wyce­nia­cie swoją pracę na 20 dola­rów za godzinę, nie powin­ni­ście poświę­cić na wyko­pa­nie dublonu wię­cej niż 15 godzin.

Jeśli jed­nak skar­bem jest skrzy­nia złota, może być on wart ponad 300 dola­rów. Za kilo­gra­mową sztabkę złota trzeba zapła­cić około 40 tysięcy dola­rów, skrzy­nia zawie­ra­jąca 25 takich szta­bek warta jest więc około miliona dola­rów. Jeśli dół, jaki musi­cie wyko­pać, ma mieć obję­tość więk­szą niż 20 tysięcy metrów sze­ścien­nych – czyli roz­miar powy­żej 30 m × 30 m × × 20 m – to jego wyko­pa­nie zaj­mie tyle czasu, że war­tość robo­ci­zny będzie więk­sza od war­to­ści skarbu. W takim przy­padku lepiej zacznij­cie przy­mie­rzać się do zawodu przed­się­biorcy zaj­mu­ją­cego się kopa­niem dołów.

Naj­cen­niej­szym poje­dyn­czym kawał­kiem tra­dy­cyj­nego „skarbu” w histo­rii mógł być ważący 12 gra­mów klej­not znany jako dia­ment Pink Star, który został w 2017 roku sprze­dany na aukcji za 71 milio­nów dola­rów. To wystar­cza­jąco duża kwota, aby opła­cić jakie­goś wyko­nawcę do kopa­nia przez tysiąc lat albo wyna­jąć tysiąc wyko­naw­ców, któ­rzy kopa­liby przez cały rok. Gdy­by­ście posia­dali działkę o powierzchni jed­nego akra i wie­dzie­li­by­ście, że dia­ment Pink Star jest na niej zako­pany gdzieś na głę­bo­ko­ści jed­nego metra, pra­wie na pewno warto byłoby spró­bo­wać go wyko­pać. Jeśli jed­nak wasza posia­dłość mia­łaby powierzch­nię jed­nego kilo­me­tra kwa­dra­to­wego, a dia­ment spo­czy­wałby kilka metrów pod zie­mią, koszt wyna­ję­cia ludzi do jego wykopa­nia mógłby zbli­żyć się do 71 milio­nów dola­rów, czyli całe przed­się­wzię­cie nie byłoby opła­calne.

A przy­naj­mniej nie byłoby warte kopa­nia za pomocą łopaty.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Ame­ry­kań­skie dzie­ciaki z lat 90. XX wieku mogły uży­wać w tym celu Nic­ke­lo­deon® Moon Shoes®™. [wróć]

Fizycy zwra­cają uwagę na jesz­cze jedną cie­ka­wostkę zwią­zaną z rekor­dami świata w skoku o tyczce. Siła gra­wi­ta­cji Ziemi jest różna w zależ­no­ści od miej­sca. Wynika to zarówno z tego, że kształt naszej pla­nety ma wpływ na jej gra­wi­ta­cję, jak i z jej ruchu wiro­wego, który „wyrzuca” przed­mioty z jej powierzchni. W ogól­nym roz­ra­chunku efekty te są nie­wiel­kie, jed­nak ta róż­nica, w zależ­no­ści od miej­sca, może wyno­sić nawet 0,7 pro­centa. To za mało, żeby­ście zauwa­żyli ją pod­czas spa­ceru, ale wystar­cza­jąco dużo, by kali­bro­wać wagę po zaku­pie, ponie­waż gra­wi­ta­cja w fabryce może się nie­znacz­nie róż­nić od panu­ją­cej w waszym domu. Zmienna siła gra­wi­ta­cji ma wpływ na rekord świata w skoku o tyczce. W czerwcu 2004 roku Jelena Isin­ba­jewa usta­no­wiła w Gate­shead w Anglii rekord świata kobiet w skoku o tyczce wyni­kiem 4,87 m. Tydzień póź­niej Swie­tłana Fie­ofa­nowa sko­czyła 4,88 m i pobiła ten rekord o jeden cen­ty­metr. Zawod­niczka osią­gnęła jed­nak ten wynik w Hera­klio­nie w Gre­cji, gdzie siła gra­wi­ta­cji jest mniej­sza – nie­znacz­nie, lecz na tyle, że Isin­ba­jewa miała pod­stawy, by twier­dzić, że Fie­ofa­nowa pobiła rekord tylko dzięki słab­szej gra­wi­ta­cji, a skok z Gate­shead był bar­dziej godny podziwu. Osta­tecz­nie Isin­ba­jewa zde­cy­do­wała się nie pod­no­sić tego skom­pli­ko­wa­nego argu­mentu z dzie­dziny fizyki. Wybrała prost­sze roz­wią­za­nie: kilka tygo­dni póź­niej pobiła rekord Fie­ofa­no­wej, ponow­nie w Wiel­kiej Bry­ta­nii, a więc przy więk­szej gra­wi­ta­cji. Isin­ba­jewa do dziś jest rekor­dzistką świata w skoku o tyczce. [wróć]

Zakła­dam, że tak by się stało. Zapewne nikt ni­gdy nie pró­bo­wał tego zro­bić. [wróć]

Do chwili ukoń­cze­nia tej książki nie odno­to­wano żad­nego rekordu świata usta­no­wio­nego przez zawod­nika noszą­cego suk­nię w stylu wik­to­riań­skim, jed­nak nawet gdyby taki ist­niał, przy­pusz­czal­nie byłby gor­szy od obec­nego rekordu świata w skoku wzwyż. [wróć]

Oszu­ku­jemy, ale for­mal­nie nie oszu­ku­jemy. [wróć]

Przy­naj­mniej z punktu widze­nia fizyki. Dla was oso­bi­ście ma to zapewne duże zna­cze­nie. [wróć]

Musie­li­by­ście też prze­ko­nać sędziów, żeby zawody odby­wały się w pobliżu jakie­goś urwi­ska, co mogłoby oka­zać się trud­nym zada­niem. [wróć]

Prąd stru­mie­niowy nocy polar­nej to wiatr wie­jący nad Ark­tyką i Antark­tydą w okre­ślo­nych porach roku na dużych wyso­ko­ściach. Nie myl­cie go z The Polar Night Jet [Odrzu­to­wiec nocy polar­nej], wzru­sza­jącą książką dzie­cięcą z obraz­kami, w któ­rej dziecko odwie­dza nocą Świę­tego Miko­łaja, a do bie­guna pół­noc­nego dociera w magicz­nym, nie­wi­dzial­nym dla rada­rów bom­bowcu. [wróć]

Wasza kabina musi być szczelna, lecz nie powinna być zbyt twarda, rozu­miemy się? Ma być jedy­nie her­me­tyczna, pamię­taj­cie też o zamon­to­wa­niu węża do oddy­cha­nia. Kiedy znaj­dzie­cie się kilka kilo­me­trów nad Zie­mią i ciśnie­nie powie­trza znacz­nie spad­nie, zatkaj­cie szczel­nie otwór węża. Będzie­cie tam w górze przez jakiś czas, kabina musi być więc wystar­cza­jąco duża, żeby nie zabra­kło wam powie­trza. [wróć]

Zapo­mnie­li­śmy o drzwiach, więc gdy wylą­du­je­cie, zadzwoń­cie do przy­ja­ciela i popro­ście go, żeby roz­bił wasz strój młot­kiem. [wróć]

W prak­tyce pękną one zapewne wcze­śniej, z powodu nie­pra­wi­dło­wo­ści w budo­wie wewnętrz­nej mate­ria­łów i ich krzy­wych naprę­że­nia, ale w naszym przy­bli­że­niu możemy brać pod uwagę tylko wytrzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie. [wróć]

Na napo­jach, nie na skle­pach. [wróć]

Kon­cen­tro­wano się zwłasz­cza na piwie, które wydaje się wyjąt­kowo mało przy­datne do wyko­rzy­sta­nia po wybu­chu jądro­wym. Można by się zasta­na­wiać, czy cały ten eks­pe­ry­ment nie został pospiesz­nie wymy­ślony, kiedy przy­ła­pano kogoś na księ­go­wa­niu wydat­ków na napoje na kon­cie fir­mo­wym. [wróć]

Jest to przy­kład nad­mier­nego przy­wią­za­nia do szcze­gó­łów. W rapor­cie opi­sano, że butelki leżały na ziemi pod pre­cy­zyj­nie wymie­rzo­nymi kątami w sto­sunku do strefy zero – nie­które miały nakrętkę albo denko skie­ro­wane w jej stronę, inne leżały pod kątem 45° albo stały pio­nowo. Być może celem takiego bada­nia było okre­śle­nie, w jaki spo­sób powinny być umiesz­czone opa­ko­wa­nia na napoje, aby mak­sy­mal­nie zwięk­szyć ich szansę na prze­trwa­nie ataku jądro­wego na cen­trum mia­sta. [wróć]

Mam nadzieję, że to eufe­mizm na „zaprzy­jaź­nione”. [wróć]

Według stanu z roku 2019. [wróć]

To war­tość śred­nia – cał­ko­wita ilość wody nad metrem kwa­dra­to­wym ziemi może w zim­nym powie­trzu nad pusty­nią być zbli­żona do zera lub w wil­gotny dzień w tro­pi­kach docho­dzić do 75 litrów. [wróć]

[Potrzebne źró­dło]. [wróć]

Poszu­kaj­cie infor­ma­cji o osu­wi­sku w pobliżu Pan­tai Remis. [wróć]

Lub raczej „wło­żyć zatyczkę”. [wróć]

Pirat. [wróć]

Pirac­two. [wróć]

Piraci robią dużo rze­czy w poje­dynkę. [wróć]

Aby usta­lić wła­ściwy kon­tekst, przyj­mijmy, że piszę te słowa w 1731 roku. [wróć]

Infor­ma­cja dla wszyst­kich histo­ry­ków z odle­głej przy­szło­ści, któ­rzy odna­leźli tę stronę i usi­łują usta­lić, w któ­rym roku naprawdę został napi­sany ten tekst: to był tylko żart. Piszę te słowa w 2044 roku na pokła­dzie mojego statku kosmicz­nego krą­żą­cego nad bie­gu­nem połu­dnio­wym. Cie­szy mnie, że ten manu­skrypt prze­trwał, aby słu­żyć wam jako kamień z Rosetty, i naprawdę obie­cuję ponieść za to odpo­wie­dzial­ność. Tak na mar­gi­ne­sie: w roku 2044 wszy­scy oddają cześć psom, lękają się chmur, a pod­czas pełni księ­życa jedzą tylko miód. [wróć]