Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze - Dr Joanna Jurga - ebook

Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze ebook

Dr Joanna Jurga

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Mamy fenomenalne możliwości techniczne i wszelką wiedzę. Wciąż jednak nie chcemy zrozumieć, jak wpływa na nas najbliższe otoczenie. Tak niewiele trzeba, żeby żyć lepiej. Swobodniej. A nawet… ładniej.

  • Dlaczego tysiące lat temu budowniczy miast lepiej rozumieli harmonię świata niż my dzisiaj?
  • Kto poświęca dziennie więcej czasu zabawie na zewnątrz – współczesne dzieci czy osadzeni w więzieniach?
  • Jak empatycznie zaprojektować dwudziestopięciometrowy „apartament”?

Projektantka synestetyczna dr Joanna Jurga rozpętuje rewolucję w myśleniu o przestrzeni. Przyłącz się.

***

Dr Joanna Jurga - projektantka łącząca wiedzę o przestrzeni z biologią, edukatorka, komandorka symulacji misji kosmicznych, miłośniczka dalekiej Północy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 253

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Joanna Jurga Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze ISBN: 9788367845908 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2025 by Powergraph Copyright © 2025 for the cover by Jan Kosik Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. Redaktorka prowadząca: Kasia Sienkiewicz-Kosik Redakcja: Urszula Śmietana Korekta: Maria Aleksandrow Projekt grafi czny okładki: Jan Kosik Projekt grafi czny książki, skład, łamanie: Jan Kosik Wszystkie daty dostępu do linkowanych źródeł: 01.01.2025–28.02.2025 PROJEKT GRAFICZNY: Jan Kosik REDAKTOR PROWADZĄCY: Julia Janaszek REDAKCJA: Urszula Śmietana KOREKTA: Maria AleksandrowWyłączna dystrybucja: Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Wstęp

WSTĘP

Mia­łam wiele pomy­słów na to, jak zacząć tę histo­rię. Osta­tecz­nie jed­nak zade­cy­do­wała o tym sama prze­strzeń, będąca przed­mio­tem moich kry­tycz­nych reflek­sji. Kiedy bowiem 5 stycz­nia 2025 roku zabra­łam się wresz­cie do pisa­nia, spę­dza­łam wła­śnie kilka tygo­dni w Nor­we­gii, tak odmien­nej pod wie­loma wzglę­dami – nie tylko prze­strzen­nymi i kli­ma­tycz­nymi – od rodzi­mego kraju nad Wisłą. W połu­dnio­wej czę­ści Skan­dy­na­wii zimą kró­lują cisza, biel i czy­stość: powie­trza, wody i… myśli. Wszystko się ze sobą zga­dza i sie­bie dopeł­nia. Sku­pi­ska nie­wiel­kich drew­nia­nych domów, połą­czone krę­tym krwio­bie­giem dróg, wydają się czę­ścią kra­jo­brazu, natu­ral­nym prze­dłu­że­niem lasów i wzgórz. Śnieg wygłu­sza dźwięki, łago­dzi ostre kra­wę­dzie, har­mo­ni­zuje i spo­wal­nia rytm. Świat, otu­lony tym skrzą­cym w słońcu tyn­kiem z lodu i powie­trza, zapra­sza do cele­bro­wa­nia życia. W tle góry, oszro­nione i cięż­kie, stoją nie­ru­chomo jak straż­nicy tej zimo­wej sce­ne­rii w nieco nie­bie­ska­wym świe­tle krót­kiego dnia. A ja w tym wszyst­kim, w obję­ciach bli­skiej memu sercu praw­dzi­wej zimy, mogąca pierw­szy raz od wielu lat spo­koj­nie zebrać myśli i doświad­cze­nia, oto­czona świa­tłem Pół­nocy, czuję się jak w luk­su­so­wym hotelu, w któ­rym niczego mi nie bra­kuje.

I wła­śnie z tego dystansu, z poczu­ciem, że można jed­nak ina­czej, snuję pole­miczną, miej­scami gorzką, opo­wieść o defi­cy­tach prze­strzeni two­rzo­nych przez ludzi dla ludzi i o spo­so­bach ich użyt­ko­wa­nia, czę­sto bez­re­flek­syj­nych i (auto)destruk­cyj­nych.

Nor­we­gia nie­odmien­nie robi mi dobrze na głowę – przy­wraca mocno nad­wą­tloną wiarę w to, że można pla­no­wać i aran­żo­wać prze­strze­nie wystar­cza­jące, w ludz­kiej skali, z lokal­nych mate­ria­łów i bez pło­tów. I oczy­wi­ście piszę to, bio­rąc poprawkę na mój nie­kła­many zachwyt nad nor­mal­no­ścią kra­jów skan­dy­naw­skich (fun­do­waną na idei lagom, czyli umiar­ko­wa­nia, rów­no­wagi i życia „w sam raz”, bez prze­sady, ale też bez nie­do­statku) – zachwyt, który z bie­giem lat być może przy­biera formę ide­ali­za­cji.

W tym naj­lep­szym z moż­li­wych świa­tów każde oto­cze­nie, każda kul­tura, ba!, nawet każda cywi­li­za­cja prę­dzej czy póź­niej obja­wia swoje defi­cyty i ogra­ni­cze­nia. Wie­lo­wie­kowe glo­ry­fi­ka­cje stanu dzi­kiego (homo silve­stris, homo natu­ra­lis, nobi­lis bar­ba­rus), czyli szla­chet­nego, naiw­nego i szczę­śli­wego dzi­kusa, zostały bru­tal­nie zwe­ry­fi­ko­wane przez odkry­cia arche­olo­giczne, które dowio­dły, że od tysięcy lat jeste­śmy tylko ludźmi, w peł­nym zna­cze­niu tego słowa. Ni­gdy nie byli­śmy nie­ska­lani, czy­ści i naiwni, raczej zawsze poru­sza­li­śmy się na osi dobra i zła, sta­ran­nie sza­co­wa­li­śmy wagę inte­re­sów wła­snych i gru­po­wych, popeł­nia­li­śmy błędy i mie­li­śmy momenty chwały. Two­rzy­li­śmy rodziny, ple­miona i spo­łe­czeń­stwa, zgru­po­wani wokół war­to­ści, które w danym cza­sie i geo­lo­ka­li­za­cji wyda­wały nam się istotne.

W tych począt­kach ludz­kiej drogi można dostrzec sza­cu­nek do natury, poszu­ki­wa­nie opty­mal­nych struk­tur spo­łecz­nych i nie­usta­jącą kre­atyw­ność w radze­niu sobie z ota­cza­ją­cym świa­tem. Odkąd sta­li­śmy się sapiens, kom­bi­nu­jemy, jak czy­nić sobie Zie­mię pod­daną, i raz na jakiś czas nasze wysiłki speł­zają na niczym, obra­ca­jąc w proch całe cywi­li­za­cje. To cie­kawe, że siła, która pcha nas ku roz­wo­jowi, pozo­staje nie­usta­jąco rów­no­ważna z naszą siłą destruk­cji. Ni­gdy nie mamy „wystar­cza­jąco” i zawsze szu­kamy jakie­goś „wię­cej/lepiej/szyb­ciej”, choć histo­ria ma na podo­rę­dziu cał­kiem sporo for­ma­cji kul­tu­ro­wych, które potra­fiły żyć w innym para­dyg­ma­cie. Jakoś nie umiemy roz­go­ścić się w pięk­nym i dar­mo­wym Hotelu Zie­mia, mądrze czer­pać z jego bogac­twa, wspól­nie korzy­stać z jego atrak­cji, przy­tom­nie i racjo­nal­nie zarzą­dzać cza­sem, jaki został tu dla nas zare­zer­wo­wany.

W książce pro­po­nuję trzy per­spek­tywy oglądu tego pro­blemu i tak też – trój­dziel­nie – została skom­po­no­wana jej treść. W czę­ści pierw­szej roz­ma­wiamy o począt­kach gatunku ludz­kiego, potrze­bie wędro­wa­nia i zako­rze­nia­nia się oraz życia w sta­dzie, skła­da­ją­cym się nie tylko z ludzi. O fascy­nu­ją­cej natu­rze zmy­słów, rozu­mie­niu/odczu­wa­niu czasu i prze­strzeni oraz o wie­lo­aspek­to­wych związ­kach z przy­rodą, kon­se­kwen­cjach jej odrzu­ca­nia i degra­do­wa­nia. A także o tym, czym jest Umwelt, antro­po­cen oraz współ­praca i wymiana mię­dzy­ga­tun­kowa na pla­ne­cie Zie­mia.

Druga część – naj­ob­szer­niej­sza – zabiera nas w stronę miast. Prze­mie­rzamy różne jego for­muły: mia­sta śre­dnio­wieczne i rene­san­sowe, mia­sta 15-minu­towe, mia­sta abso­lutne, mia­sta ogrody i smart cities. Oraz te zwy­kłe, wystar­cza­jąco dobre, ale mające poten­cjał do zmian i roz­woju w pożą­da­nych przez miesz­kań­ców kie­run­kach. Które wyra­żają się, w naj­więk­szym uogól­nie­niu, w postu­la­tach: świa­tło, cisza, powie­trze, prze­strze­nie wspólne i doludz­kie, komu­ni­ka­cja, inklu­zyw­ność oraz wspól­nota. Tej ostat­niej poświę­ci­łam szcze­gól­nie wiele miej­sca, jako że w sze­roko poję­tej ple­mien­no­ści, sąsiedz­twie, oby­wa­tel­stwie łama­nym na współ­od­po­wie­dzial­ność, spraw­czość i lokalne zaan­ga­żo­wa­nie dostrze­gam pro­my­czek nadziei dla naszego wspól­nego Hotelu Zie­mia. To na zebra­niach wspól­not miesz­ka­nio­wych, rady miast czy w budże­cie par­ty­cy­pa­cyj­nym roz­strzy­gają się losy zie­lo­nych płuc miast i stref aktyw­no­ści fizycz­nej, mul­ti­funk­cjo­nal­no­ści skwe­rów czy obiek­tów uży­tecz­no­ści, ale także obec­no­ści ławek, toa­let publicz­nych i ście­żek rowe­ro­wych. Piszę w tej czę­ści także o neu­ro­ar­chi­tek­tu­rze, pró­bu­ją­cej odpo­wie­dzieć na szcze­gólne potrzeby osób neu­ro­róż­no­rod­nych, a w zasa­dzie – zbu­do­wać szer­sze struk­tury dobro­stanu wszyst­kich miesz­kań­ców, nie­za­leż­nie od ich kon­dy­cji psychofizycz­nej. Prze­bodź­co­wani dźwię­kiem i świa­tłem, ata­ko­wani cha­osem form i kolo­rów, uwię­zieni w kor­kach, stło­czeni w win­dach i labi­ryn­tach ulic, w nie­do­cza­sie i wiecz­nym napię­ciu – wszy­scy sko­rzy­stamy na uspo­ko­je­niu prze­strzeni naszych miast.

W trze­ciej czę­ści wcho­dzę do domów i przy­glą­dam się ich for­mom, ukry­tym moż­li­wo­ściom i nie­usu­wal­nym wadom oraz podat­no­ści na roz­ma­ite cho­roby cywi­li­za­cyjne: SBS, instra­gra­mozę, paste­lozę czy exce­lozę. Patrzę na dom jako na schron, wię­zie­nie i gniazdo rodzinne, przej­ściowy adres i doce­lową przy­stań. Wędruję myślą od pier­wot­nych jaskiń i pry­mi­tyw­nych sza­ła­sów, przez tra­dy­cyjne domy wie­lo­po­ko­le­niowe, peere­low­skie miesz­ka­nia w blo­kach z wiel­kiej płyty, po mikro­ka­wa­lerki i co-livingi. Zasta­na­wiam się, jak mieszka się w tych domach sin­glom pra­cu­ją­cym zdal­nie, rodzi­nom we wszel­kich ich współ­cze­snych modal­no­ściach, senio­rom, oso­bom neu­ro­róż­no­rod­nym, zdia­gno­zo­wa­nym lub niezdia­gno­zo­wa­nym, ale także stu­den­tom, uchodź­com czy pra­cow­ni­kom sta­cji badaw­czych. Bo dom, rozu­miany prze­róż­nie na roz­ma­itych eta­pach naszego życia, pozo­staje fun­da­men­tem, na któ­rym można kon­stru­ować myśl o przy­szło­ści. A ta myśl nie­odmien­nie mnie nie­po­koi, inspi­ruje, pobu­dza do dzia­ła­nia struk­tury mojego mózgu i komory mojego serca.

Z tych pobu­dek powstała kolejna książka. Wyro­sła z natłoku myśli, obser­wa­cji, doświad­czeń oraz oczy­wi­ście całego kok­tajlu emo­cji, które wzbu­dza we mnie świat i moje z nim inte­rak­cje. Mój mąż śmieje się ze mnie, że mam w gło­wie mul­ti­kino, w któ­rym oglą­dam kilka fil­mów rów­no­le­gle, pod­czas gdy inni mają do dys­po­zy­cji co naj­wy­żej dwie lub trzy sale kinowe w tym samym cza­sie.

Nie jestem antro­po­lożką, psy­cho­lożką ani neu­ro­lożką, choć jako dziecko bar­dzo chcia­łam być arche­olożką, a potem neu­ro­chi­rurżką. Prze­szłam cie­kawą i nie­pro­stą ścieżkę edu­ka­cji przez indy­wi­du­alny tok naucza­nia w gim­na­zjum, liceum pla­styczne, stu­dia naj­pierw w dzie­dzi­nie sztuk pięk­nych, potem archi­tek­tury wnętrz, wzor­nic­twa prze­my­sło­wego, skoń­czyw­szy na dok­to­ra­cie łączą­cym wszyst­kie te obszary. Zaj­mo­wa­łam się sty­li­za­cją prze­strzeni do sesji zdję­cio­wych, urzą­dza­łam domy, biura i przy­chod­nie; pro­jek­to­wa­łam wystawy, doświad­cze­nia i obiekty; pro­wa­dzi­łam bada­nia na bie­gu­nie i w kosmo­sie, wykła­da­łam na uczelni, kon­sul­to­wa­łam, zasia­da­łam w jury… Cią­gle gada­łam i pisa­łam o prze­strzeni. Miesz­ka­łam w szes­na­stu róż­nych miej­scach, zaczy­na­jąc i koń­cząc w War­sza­wie, z przy­stan­kami w Sin­ga­pu­rze, Bruk­seli czy Gdań­sku. Podró­żo­wa­łam po Euro­pie, Azji i Afryce, w miej­sca odle­głe od tury­stycz­nych szla­ków, aby spo­tkać tam praw­dzi­wych, nie­in­sta­gra­mo­wych ludzi i doświad­czyć ory­gi­nal­nego piękna natury, poza fil­trami pho­to­shopa. Obec­nie lubię mówić o sobie, że jestem pro­jek­tantką, edu­ka­torką i badaczką, two­rzę pod­cast #Bez­piecz­nik, uczę uważ­no­ści, roz­wi­jam star­tup KOTA-app. I ze wszyst­kich tych miejsc przy­glą­dam się światu, z cie­ka­wo­ścią, podzi­wem, namy­słem i bar­dzo czę­sto z prze­ra­że­niem – co tu się, do cho­lery, dzieje?

Kilka lat temu napi­sa­łam Sza­łas na hałas – książkę o tym, jak zro­bić z wła­snego domu azyl, dosłow­nie i w prze­no­śni; rodzaj prze­wod­nika po sztuce budo­wa­nia bez­piecz­nej, oso­bi­stej prze­strzeni, która sprzyja odpo­czyn­kowi i pozwala odbu­do­wać siłę na codzienne zma­ga­nia z żywio­łem życia. Stwo­rzy­łam też Notes uważ­no­ści, aby zatrzy­mać się w pędzą­cym z pręd­ko­ścią nano­se­kundy świe­cie na chwilę odde­chu, świa­do­mego ruchu, odpo­czynku, snu i innych fun­da­men­tal­nych, lecz lek­ce­wa­żo­nych aktyw­no­ści, a może wła­śnie pasyw­no­ści… Pisa­łam też, opo­wia­da­łam i wykła­da­łam o zmy­słach, roli prze­strzeni, wyzwa­niach współ­cze­sno­ści i życiu w izo­la­cji.

Tym razem zapra­szam was nie do sza­łasu, ale do Hotelu Zie­mia – jedy­nego dostęp­nego nam miej­sca do życia, miej­sca wszyst­ko­ma­ją­cego, osza­ła­mia­jąco pięk­nego i prze­bo­ga­tego, które ofe­ruje swoim miesz­kań­com wspa­niałe warunki do życia i roz­woju. Tym­cza­sem homo sapiens, czło­wiek podobno rozumny, z upo­rem god­nym lep­szej sprawy stara się zawłasz­czyć, wyeks­plo­ato­wać i zde­wa­sto­wać tę wspólną dla miliar­dów ist­nień prze­strzeń. Zawę­ża­jąc pole obser­wa­cji do miast, docho­dzimy do podob­nych wnio­sków – czę­sto stają się one nie­go­ścin­nymi prze­strze­niami peł­nymi hałasu, cha­osu, smogu i wszel­kiej innej zmy­sło­wej opre­sji. Rów­nież nasze domy, zamiast być ostoją spo­koju i bez­pie­czeń­stwa, coraz czę­ściej przy­po­mi­nają maga­zyny rze­czy niczy­ich i naje­żone prze­szko­dami poli­gony walki z codzien­no­ścią.

Przy­glą­da­jąc się w makro- i mikro­skali zja­wi­sku bez­ro­zum­nego i krót­ko­wzrocz­nego wyko­rzy­sty­wa­nia zaso­bów – zarówno natu­ral­nych, jak i prze­strzen­nych – oraz złego nimi zarzą­dza­nia, spró­bujmy się zmie­rzyć z pyta­niem, dla­czego dys­po­nu­jąc tak gigan­tycz­nym zaso­bem wie­dzy i doświad­cze­nia, upar­cie two­rzymy sobie świat, w któ­rym nie da się zdrowo i bez­piecz­nie żyć? Dla­czego zacho­wu­jemy się tak, jak byśmy byli jedy­nymi i ostat­nimi loka­to­rami Hotelu Zie­mia? Dla­czego nie umiemy / nie chcemy mądrze zamiesz­ki­wać naszej pla­nety, naszych miast i naszych domów?

Planeta

PLA­NETA

1. Od Wielkiego Wybuchu do kuchennego blatu

1.

OD WIEL­KIEGO WYBU­CHU

DO KUCHEN­NEGO BLATU

Lubię zaczy­nać swoje wykłady od kon­cep­cji Wiel­kiego Wybu­chu i stwier­dze­nia, że owe 13,8 miliar­dów lat (kiedy podobno Big Bang się doko­nał) brzmią dla nas abso­lut­nie abs­trak­cyj­nie. Z nie mniej­szym tru­dem przyj­mu­jemy teo­rię, że w erze hade­iku (ok. 4,5 miliarda lat temu) młoda Zie­mia zde­rzyła się z innym cia­łem nie­bie­skim – pla­netą o roz­mia­rach zbli­żo­nych do Marsa, któ­remu nadano nazwę Theia. W wyniku tego gigan­tycz­nego zde­rze­nia powstał Księ­życ, a Zie­mia przy­brała swój obecny kształt, wcho­dząc w okres archa­iku. Ist­nieje jesz­cze co naj­mniej kilka cie­ka­wych teo­rii, jak doszło do naro­dzin życia w naszym Hotelu Zie­mia. Moje dwie ulu­bione to oparta na che­mo­syn­te­zie teo­ria głę­bi­no­wych oaz, czyli powsta­nie życia w komi­nach ter­mal­nych na dnie oce­anów, oraz teo­ria pan­sper­mii, która zakłada, że życie na Ziemi nie powstało spon­ta­nicz­nie, lecz zostało nie­jako zasiane z kosmosu. Jedną z jej odmian jest wła­śnie kon­cep­cja, że pierw­sze orga­ni­zmy żywe (lub ich pre­kur­so­rzy) dotarły na naszą pla­netę na pokła­dzie aste­ro­idy lub komety, pocho­dzą­cej np. z Marsa.

Tak czy owak, zna­czy­łoby to, że powierzch­nia, po któ­rej stą­pamy, na któ­rej wyewo­lu­owa­li­śmy i którą sys­te­ma­tycz­nie degra­du­jemy, ma w przy­bli­że­niu 4,54 miliarda lat, i myślę, że więk­szość z nas tej liczby też nie potrafi sobie wyobra­zić. No chyba że byłaby to kwota na naszym kon­cie, która pozo­staje nie mniej abs­trak­cyjna, ale daje nam poli­czal­ność tego, co można za to kupić. W kon­tek­ście czasu jed­nak jest to nie­moż­liwe – nie uda nam się poli­czyć z cza­sem w spo­sób, w jaki liczymy pie­nią­dze. Nawet jeśli uznamy powszechną dłu­gość życia na pozio­mie 100 lat, o którą wal­czą leka­rze i bada­cze dłu­go­wiecz­no­ści, to na­dal jest to czas nie­uchwytny, porów­ny­walny do kro­pli w oce­anie, jeśli zesta­wimy go z histo­rią naszej pla­nety. Z kolei kon­cep­cje takie jak trans­hu­ma­nizm, który zakłada, że za pomocą zaawan­so­wa­nych tech­no­lo­gii – inży­nie­rii gene­tycz­nej, nanotech­no­lo­gii czy cyfro­wych trans­fe­rów świa­do­mo­ści – uda się rady­kal­nie prze­dłu­żyć ludz­kie życie, a może nawet osią­gnąć post­bio­lo­giczną egzy­sten­cję, poka­zują, jak bar­dzo pra­gniemy kon­tro­lo­wać nasz czas. Ale nawet te idee, które obie­cują nam nie­śmier­tel­ność, nie zmie­niają tego, że na­dal pozo­stajemy w obrę­bie natu­ral­nych, nie­prze­kra­czal­nych gra­nic. To, co nas trzyma w ryzach, to nasza śmier­tel­ność, skoń­czo­ność życia i nie­od­wra­cal­ność czasu. Rozum nasz słabo obej­muje 300 tysięcy lat, a to wła­śnie w takim prze­dziale cza­so­wym ukształ­to­wał się homo sapiens, czło­wiek podobno rozumny. Dużo łatwiej war­tość taką chwyta z bar­dziej doludz­kiej per­spek­tywy – jest to kwota, która dziś w Pol­sce nie wystar­czy na miesz­ka­nie, ale bez pro­blemu pozwala na zakup samo­chodu. O miesz­ka­niach i samo­cho­dach roz­pra­wiam w dal­szych czę­ściach książki, teraz powróćmy do (nie)rozu­mie­nia czasu.

Per­cep­cja czasu sta­nowi przed­miot badań w dzie­dzi­nach nauk – takich jak psy­cho­lo­gia, neu­ro­bio­lo­gia czy antro­po­lo­gia – jako chro­ne­mika, czyli arcy­cie­kawa sub­dy­scy­plina, zaj­mu­jąca się spo­so­bami postrze­ga­nia, orga­ni­zo­wa­nia i wyko­rzy­sty­wa­nia czasu w kon­tek­ście komu­ni­ka­cji mię­dzy­ludz­kiej oraz kul­tu­ro­wej. Dostar­cza waż­nych narzę­dzi do ana­lizy i zro­zu­mie­nia, jak różne spo­łe­czeń­stwa oraz jed­nostki ope­rują cza­sem w kon­tek­ście komu­ni­ka­cji, inte­rak­cji i orga­ni­za­cji życia. Per­cep­cja czasu obej­muje m.in. punk­tu­al­ność, skłon­ność do cze­ka­nia, tempo dzia­ła­nia, spo­soby rozu­mie­nia har­mo­no­gra­mów, ukie­run­ko­wa­nie na prze­szłość/teraź­niej­szość/przy­szłość i wiele innych aspek­tów ludz­kiej aktyw­no­ści. Według nie­któ­rych kla­sy­fi­ka­cji per­cep­cja czasu uzna­wana jest za nie­za­leżny zmysł, cho­ciaż nasze ciało nie ma dedy­ko­wa­nych jej recep­to­rów. Ist­nieje nato­miast obszar w mózgu, który sta­nowi wewnętrzny zegar nad­zo­ru­jący wszyst­kie funk­cje życiowe, czyli cykl oko­ło­do­bowy. Regu­luje on wiele aspek­tów naszego życia – decy­duje o tym, kiedy śpimy, co i kiedy jemy, oddzia­łuje na popęd sek­su­alny czy wchła­nia­nie zaży­wa­nych przez nas leków. Jako istoty ludz­kie pozo­sta­jemy bio­lo­gicz­nie zależni od świa­tła sło­necz­nego, a nasz zegar bio­lo­giczny dosto­so­wuje się do 24-godzin­nego rytmu, zwią­za­nego z ruchem Ziemi wokół Słońca.

Jed­nym z naj­bar­dziej prze­ło­mo­wych osią­gnięć w bada­niach nad cyklem oko­ło­do­bo­wym było, nagro­dzone Noblem w 2017 roku, odkry­cie doty­czące mecha­ni­zmów mole­ku­lar­nych kon­tro­lu­ją­cych te cykle, któ­rego doko­nali Jef­frey C. Hall, Michael Ros­bash i Michael W. Young. Naukowcy ci ziden­ty­fi­ko­wali geny i białka odpo­wie­dzialne za regu­la­cję ryt­mów bio­lo­gicz­nych, co pomo­gło zro­zu­mieć, w jaki spo­sób orga­ni­zmy adap­tują się do cykli dnia i nocy. Odkry­cia te mają istotne zna­cze­nie w bada­niach nad zabu­rze­niami snu, depre­sją oraz wpły­wem sztucz­nego oświe­tle­nia i zmian kli­ma­tycz­nych na zdro­wie czło­wieka.

W ramach badań nad ryt­mem dobo­wym wyod­ręb­niono chro­no­bio­lo­gię – naukę zaj­mu­jącą się wpły­wem czasu i ryt­mów bio­lo­gicz­nych na orga­ni­zmy żywe. Ana­li­zuje ona regu­larne, cykliczne wzorce zacho­dzące w pro­ce­sach, takich jak sen, meta­bo­lizm, repro­duk­cja i aktyw­ność fizyczna. Dzięki chro­no­bio­lo­gii lepiej rozu­miemy zło­żo­ność indy­wi­du­al­nych róż­nic w ryt­mach dobo­wych. Zamiast pro­stego podziału na typy poranne (skow­ronki) i wie­czorne (sowy) wyróż­nia się dziś cztery chro­no­typy: lwy (typ poranny, wsta­jący wcze­śnie i naj­bar­dziej aktywny rano), niedź­wie­dzie (domi­nu­jący w popu­la­cji chro­no­typ, pod który zapro­jek­to­wany jest nasz ludzki świat), wilki (typ wie­czorny, akty­wi­zu­jący się po zmroku) i del­finy (chro­no­typ nie­stan­dar­dowy).

Auto­rzy pracy Para­doks czasu, Phi­lip G. Zim­bardo i John Boyd, obra­zowo wyja­śniają, że każda komórka naszego ciała ma swój wewnętrzny zegar bio­lo­giczny, ale główną rolę w regu­la­cji rytmu dobo­wego odgrywa zegar cen­tralny – sku­pi­sko około 10 tysięcy neu­ro­nów w pod­wzgó­rzu, zwane jądrem nad­skrzy­żo­wa­nio­wym (SCN). Otrzy­muje ono sygnały świetlne z ner­wów wzro­ko­wych, dzięki czemu dosto­so­wuje nasz orga­nizm do cyklu dnia i nocy. Jego stra­te­giczne poło­że­nie pozwala także na wydzie­la­nie neu­ro­hor­mo­nów, które wpły­wają na pracę mózgu i całego ciała. W związku z tym każdy z nas odczuwa czas tro­chę ina­czej. To subiek­tywne postrze­ga­nie czasu nazy­wamy cza­sem psy­cho­lo­gicz­nym i odróż­niamy go od czasu obiek­tyw­nego, mie­rzo­nego za pomocą zegara. Dzie­limy go na prze­szłość, teraź­niej­szość i przy­szłość, ale jego upływ – różny w róż­nych warun­kach – nie zawsze wydaje się rów­no­mierny. Nasze wewnętrzne zegary bio­lo­giczne regu­lują rytm dobowy, dosto­so­wu­jąc orga­nizm do warun­ków dnia i nocy, ale na nasze postrze­ga­nie i odczu­wa­nie czasu wpły­wają też ter­miny i zobo­wią­za­nia oraz zwią­zana z tym pre­sja czasu. To, jak odczu­wamy czas, wpływa na nasze emo­cje, spo­sób myśle­nia i dzia­ła­nia.

Czas nie­wąt­pli­wie pozo­staje kon­struk­tem umy­słu. Jak wynika z opisu obszaru mózgu odpo­wia­da­ją­cego za zegar dobowy, ten rze­komy zmysł czasu, choć nie ma wła­snych recep­to­rów, opiera się na innych zmy­słach, takich jak wzrok czy słuch. Poprzez nerwy wzro­kowe SCN otrzy­muje infor­ma­cje o zmia­nach barwy świa­tła w ciągu dnia, co pozwala mu zsyn­chro­ni­zo­wać zegar wewnętrzny z natu­ral­nym cyklem dobo­wym, m.in. poprzez odpo­wied­nio wyre­gu­lo­waną pro­duk­cję mela­to­niny (hor­monu snu). SCN potrafi rów­nież inte­gro­wać bodźce słu­chowe, np. śpiew pta­ków o poranku lub odgłosy nocne, które wspo­ma­gają nasz zegar mole­ku­larny w utrzy­ma­niu odpo­wied­niego rytmu bio­lo­gicz­nego, a tym samym – zdro­wej rów­no­wagi orga­ni­zmu i pra­wi­dło­wo­ści wszyst­kich jego funk­cji. Czas, a przede wszyst­kim jego upływ, pozwala mózgowi adap­to­wać się do nastę­pu­ją­cych po sobie zmian w oto­cze­niu i prze­kła­dać je na zmiany orga­niczne.

Do tego, jak poka­zała teo­ria względ­no­ści Ein­ste­ina, czas jest względny i może się zmie­niać w zależ­no­ści od róż­nych czyn­ni­ków, takich jak pręd­kość czy gra­wi­ta­cja. Oso­bi­ście bar­dzo lubię odda­wać się roz­my­śla­niom nad zapę­tla­niem cza­so­prze­strzeni i dyla­ta­cjami czasu wystę­pu­ją­cymi np. przy zała­ma­niu czar­nych dziur. Dobrze poka­zuje to cho­ciażby mój ulu­biony film science fic­tion, czyli Inter­stel­lar z 2014 roku w reży­se­rii Chri­sto­phera Nolana. W bar­dzo wido­wi­skowy i jed­no­cze­śnie suge­stywny spo­sób przed­sta­wia on dyla­ta­cję czasu wyni­ka­jącą z teo­rii względ­no­ści Ein­ste­ina oraz kon­cep­cję wie­lo­wy­mia­ro­wej cza­so­prze­strzeni, pozwa­la­jąc widzom nie­jako zoba­czyć skom­pli­ko­wane zja­wi­ska fizyczne na ekra­nie. Film obra­zuje też, jak czas może pły­nąć ina­czej w zależ­no­ści od warun­ków gra­wi­ta­cyj­nych – godzina spę­dzona na powierzchni pew­nej pla­nety oka­zuje się równa sied­miu latom na statku znaj­du­ją­cym się poza jej orbitą. Inter­stel­lar poru­sza rów­nież bar­dziej emo­cjo­nalną stronę postrze­ga­nia czasu – dla astro­nau­tów prze­by­wa­ją­cych w pobliżu sil­nych źró­deł gra­wi­ta­cji, jak np. na pla­ne­cie Mil­lera, czas pły­nie znacz­nie wol­niej niż na Ziemi. Pod­czas gdy dla nich mijają zale­d­wie godziny, ich bli­scy na Ziemi doświad­czają upływu całych dekad, co pro­wa­dzi do bole­snej dys­pro­por­cji we wspo­mnie­niach, doświad­cze­niach i rela­cjach.

Jak już zazna­czy­łam, per­cep­cja czasu jest subiek­tywna, zależy od naszego stanu emo­cjo­nal­nego, zaan­ga­żo­wa­nia w daną aktyw­ność czy poziomu kon­cen­tra­cji. Zja­wi­ska kur­cze­nia się czy roz­cią­ga­nia czasu doświad­czył chyba każdy z nas. Wystar­czy przy­po­mnieć casus pocze­kalni sto­ma­to­lo­gicz­nej czy mija­jący z pręd­ko­ścią świa­tła czas randki z uko­chaną osobą. Czas pły­nie nie­po­strze­że­nie w sta­nie flow, gdy anga­żu­jemy się mocno w jakiś pro­jekt – i wle­cze się w nie­skoń­czo­ność – pod­czas nud­nej pre­zen­ta­cji.

Czło­wiek, który śpi, trzyma w krąg sie­bie nić godzin, porzą­dek lat i świa­tów. Radzi się ich instynk­tow­nie, budząc się, i odczy­tuje z nich w jed­nej sekun­dzie punkt ziemi, w któ­rym się znaj­duje, czas, który upły­nął (…); ale ich sze­regi mogą się zmą­cić, prze­rwać. (…) i w pierw­szej minu­cie prze­bu­dze­nia nie będzie już wie­dział, która godzina, będzie myślał, że się dopiero co poło­żył. Niech się zdrzem­nie (…) na przy­kład po obie­dzie w fotelu – wów­czas prze­wrót w wywa­żo­nych z orbit świa­tach będzie kom­pletny; czar­no­księ­ski fotel pogna z nim z zawrotną szyb­ko­ścią poprzez czas i prze­strzeń i w chwili otwar­cia powiek będzie myślał, że zasnął kilka mie­sięcy wprzód w innej oko­licy1.

Mar­cel Pro­ust

Czas odmie­rzamy, posłu­gu­jąc się wspo­mnia­nymi ryt­mami bio­lo­gicz­nymi, a także pamię­cią i języ­kiem, co two­rzy z niego kon­strukt kształ­tu­jący naszą kul­turę. Pamięć pozo­staje bar­dzo cie­kawą skła­dową per­cep­cji czasu, bo jest subiek­tywna i można nią mani­pu­lo­wać, do tego pozo­staje sil­nie powią­zana z emo­cjami. Uży­wamy zda­rzeń lub waż­nych momen­tów w naszym życiu jako punk­tów odnie­sie­nia do okre­śle­nia, jak długo coś trwało, np.: „To było w zeszłym mie­siącu, kiedy obcho­dzi­łem uro­dziny”. Czas czę­sto wydaje się bar­dziej skon­kre­ty­zo­wany rów­nież wtedy, kiedy łączy się z sil­nymi prze­ży­ciami czy waż­nymi doświad­cze­niami. Wyda­rze­nia nace­cho­wane sil­nymi emo­cjami zde­cy­do­wa­nie łatwiej sobie przy­po­mnieć i mogą wyda­wać się bar­dziej zna­czące od tych ruty­no­wych. Pamię­cią można rów­nież mani­pu­lo­wać, co potwier­dzają różne eks­pe­ry­menty psy­cho­lo­giczne, np. eks­pe­ry­ment Eli­za­beth Loftus z 1995 roku2. Wyka­zano w nim, że można zaszcze­pić ludziom fał­szywe wspo­mnie­nia poprzez silną suge­stię – uczest­ni­kom wma­wiano, że jako dzieci zgu­bili się w cen­trum han­dlo­wym, a wielu z nich zaczęło sobie „przy­po­mi­nać” szcze­góły tego rze­ko­mego zda­rze­nia.

Dowo­dem na pla­stycz­ność pamięci jest zja­wi­sko wypar­cia – mecha­nizm obronny, w któ­rym mózg usuwa trudne lub bole­sne wspo­mnie­nia, by chro­nić nas przed stre­sem i cier­pie­niem. Pamięć nie działa jak twardy dysk zapi­su­jący wszystko bez zmian – może mody­fi­ko­wać, zacie­rać, a nawet cał­ko­wi­cie blo­ko­wać dostęp do pew­nych wyda­rzeń, jeśli uzna, że lepiej dla nas będzie ich nie pamię­tać. Nie ozna­cza to jed­nak, że te wspo­mnie­nia zni­kają cał­ko­wi­cie – mogą tkwić w pod­świa­do­mo­ści i wpły­wać na nasze emo­cje czy zacho­wa­nie, choć nie zda­jemy sobie z tego sprawy. Bywa też, że pod wpły­wem bodź­ców lub sil­nych emo­cji wra­cają nagle, cza­sem w postaci prze­bły­sków, snów czy nie­ocze­ki­wa­nych sko­ja­rzeń.

Ludz­kie rozu­mie­nie i odczu­wa­nie czasu wyraża się rów­nież w języku. Do okre­śle­nia czasu uży­wamy jed­no­stek miary, takich jak sekunda, minuta, godzina, dzień, tydzień, mie­siąc czy rok, co pozwala nam pre­cy­zyj­nie wska­zy­wać upły­wa­jące chwile. Struk­turę gra­ma­tyczną dosto­so­wu­jemy do czasu, w któ­rym coś miało miej­sce – uży­wamy cza­sow­ni­ków w cza­sie prze­szłym („byłem”), teraź­niej­szym („jestem”) i przy­szłym („będę”), a także okre­śleń cza­so­wych, takich jak „wczo­raj”, „za tydzień” czy „w przy­szłym roku”. Jed­nak języ­kowe postrze­ga­nie czasu ma swoje ogra­ni­cze­nia. Trudno nam myśleć o prze­dzia­łach cza­so­wych wykra­cza­ją­cych poza naszą per­cep­cję i dłu­gość życia – dla­tego dale­ko­wzrocz­ność się w naszym gatunku jakoś nie przy­jęła. Przy­kła­dem niech będzie igno­ro­wa­nie pro­gnoz kli­ma­to­lo­gów doty­czą­cych roku 2050 – dla wielu z nas to abs­trak­cyjna przy­szłość, któ­rej nie dożyją, więc nie potra­fią się prze­jąć kon­se­kwen­cjami zmian kli­matu.

W języku codzien­nym czę­sto ope­ru­jemy meta­fo­rami zwią­za­nymi z cza­sem, bo tylko w for­mule prze­no­śni możemy wyra­zić tę subiek­tyw­ność i nie­jed­no­znacz­ność wła­snych tem­po­ral­nych doświad­czeń. Mówimy, że czas „leci” lub „ucieka”, choć ruch nie jest jego wła­ści­wym kwa­li­fi­ka­to­rem. Podob­nie jak nasza – ludzi – fizyczna z nim rela­cja, choć czę­sto pró­bu­jemy „zła­pać chwilę” lub czu­jemy, jak „czas prze­cieka nam przez palce”. Nawet foto­gra­fia, „chwy­ta­jąc moment”, jest sym­bo­liczną próbą zatrzy­ma­nia cze­goś, co w rze­czy­wi­sto­ści jest nie­uchwytne.

Czas zapi­suje się też w kul­tu­rze mate­rial­nej, czyli – naj­pro­ściej – w ota­cza­ją­cych nas obiek­tach i przed­mio­tach. Każda stara kamie­nica, bru­ko­wana ulica czy por­ce­la­nowa fili­żanka nosi ślady minio­nych epok – dłoni, które je two­rzyły, ludzi, któ­rzy z nich korzy­stali. Nawet rze­czy codzienne mogą skry­wać histo­rie i her­sto­rie sprzed milio­nów lat. Pamię­tam moment, gdy pod­czas mon­tażu wapien­nego blatu w jed­nej z moich reali­za­cji dostrze­głam w niej ska­mie­linę amo­nita. Ten spi­ralny ślad daw­nego życia, odci­śnięty w kamie­niu, pocho­dził z cza­sów, gdy ląd, na któ­rym sta­łam, znaj­do­wał się jesz­cze pod wodą. W jed­nej chwili ude­rzyło mnie, jak nie­wiele zna­czymy w skali trwa­nia – my, nasze plany, pro­blemy, pro­jekty i nowe kuch­nie. Ten blat, który miał się stać tłem czy­jejś codzien­no­ści, nosił w sobie histo­rię sprzed 65 milio­nów lat. To było jak dotknię­cie innego wymiaru czasu – takiego, któ­rego nie mie­rzy się zegar­kiem, lecz war­stwami skal­nymi i erami geo­lo­gicz­nymi. Amo­nit, nie­gdyś uno­szący się w pra­daw­nym oce­anie, teraz miał się stać czę­ścią czy­jejś domo­wej prze­strzeni. I choć my, ludzie, myślimy o sobie jako o twór­cach, to mate­ria, z któ­rej budu­jemy świat, przy­po­mina nam, że tu, w tym nie­zwy­kłym Hotelu Zie­mia, jeste­śmy tylko na chwilę.

MENU WIE­DZY:

H. Sca­les, Otchłań. Ukryte życie oce­anów i gro­żące mu nie­bez­pie­czeń­stwo, tłum. R. Śmie­tana, Coper­ni­cus Cen­ter Press, Kra­ków 2022 – książka o tajem­ni­cach głę­bin oce­anicz­nych, nie­zwy­kłym życiu mor­skich eko­sys­te­mów oraz zagro­że­niach, jakie nie­sie dla nich dzia­łal­ność czło­wieka.

Obcy z głę­bin (2005), reż. J. Came­ron – film doku­men­talny poka­zu­jący inny świat mie­rzony innym cza­sem, znaj­du­jący się pod powierzch­nią wody.

L. Ged­des, W pogoni za słoń­cem. O świe­tle sło­necz­nym i jego wpły­wie na ciało i umysł, tłum. A. Woj­ta­sik, Insi­gnis, Kra­ków 2019 – rodzaj nauko­wego repor­tażu o tym, jak nowo­cze­sny styl życia oddala nas od natu­ral­nego cyklu świa­tła i ciem­no­ści oraz o oddzia­ły­wa­niu słońca na nasze zdro­wie, samo­po­czu­cie i rytm dobowy.

TEDx: M. Kom­sta, „Okra­dzeni – rzecz o noc­nych mar­kach”, 2019 – wykład o wyklu­cze­niu osób o wie­czor­nym chro­no­ty­pie w świe­cie fawo­ry­zu­ją­cym chro­no­typ poranny, o spo­so­bach wyko­rzy­sta­nia poten­cjału tych pierw­szych oraz o koniecz­no­ści dosto­so­wa­nia sys­temu pracy i edu­ka­cji do zróż­ni­co­wa­nych ryt­mów bio­lo­gicz­nych.

M. Breus, Potęga KIEDY. Żyj w zgo­dzie ze swoim natu­ral­nym ryt­mem, tłum. A. Myśliwy, Znak, Kra­ków 2017 – książka o tym, jak dosto­so­wa­nie codzien­nych aktyw­no­ści do natu­ral­nego rytmu bio­lo­gicz­nego zwią­za­nego z okre­ślo­nym rodza­jem chro­no­typu może popra­wić pro­duk­tyw­ność, zdro­wie i samo­po­czu­cie.

P. Zim­bardo, J. Boyd, Para­doks czasu, tłum. M. Zie­liń­ski, A. Cybulko, Wydaw­nic­two Naukowe PWN, War­szawa 2009 – książka o tym, jak nasze postrze­ga­nie czasu kształ­tuje decy­zje, zacho­wa­nia i emo­cje, wpły­wa­jąc na codzienne życie oraz dłu­go­ter­mi­nowe wybory.

A. Magna­son, O cza­sie i wodzie, tłum. J. Godek, Karak­ter, Kra­ków 2020 – jedna z moich ulu­bio­nych ksią­żek o tym, jakie zna­cze­nia uzy­skują słowa w kon­tek­ście czasu i jak czas wpływa na rozu­mie­nia świata.

M. Wicha, Rze­czy, któ­rych nie wyrzu­ci­łem, Karak­ter, Kra­ków 2017 – nie­zwy­kle oso­bi­sta i przej­mu­jąca książka o nie­ma­te­rial­nym zna­cze­niu rze­czy w naszym oto­cze­niu.

M. Pro­ust, W poszu­ki­wa­niu stra­co­nego czasu, t. I: W stronę Swanna, 1987, tłum. T. Boy-Żeleń­ski, s. 6. [wróć]

E.F. Loftus, J.E. Pic­krell, The For­ma­tion of False Memo­ries, „Psy­chia­tric Annals” 1995, nr 25 (12), s. 720–725. [wróć]

2. Wielka Piątka w antropocenie

2

WIELKA PIĄTKA

W ANTRO­PO­CE­NIE

O począt­kach ewo­lu­owa­nia zmy­słów i o spe­cy­fice każ­dego z nich pisa­łam już w książce Sza­łas na hałas. Jed­nak nie spo­sób wyczer­pać tego zagad­nie­nia, które zaha­cza prze­cież o każdy inny temat zwią­zany z funk­cjo­no­wa­niem czło­wieka w natu­rze. Zmy­sły nie tylko umoż­li­wiają nam prze­trwa­nie, ale także warun­kują adap­ta­cję do zmie­nia­ją­cego się śro­do­wi­ska, są narzę­dziem komu­ni­ka­cji oraz two­rze­nia cywi­li­za­cji i kul­tury. Ana­li­zu­jąc kolejne fazy ewo­lu­cji i powsta­jące coraz to nowe odnogi drzewa życia, możemy obser­wo­wać, jak pier­wotne funk­cje reak­tywne orga­ni­zmów ewo­lu­owały, two­rząc coraz bar­dziej zło­żone, funk­cjo­nalne sys­temy odbioru i prze­twa­rza­nia bodź­ców. Zmy­sły, które pier­wot­nie słu­żyły wie­lo­ra­kim stra­te­giom prze­trwa­nia, prze­kształ­ciły się w narzę­dzia wyko­rzy­sty­wane do nie­zwy­kle zaawan­so­wa­nych form eks­plo­ra­cji oto­cze­nia, modu­łów inte­rak­cji czy wresz­cie budo­wa­nia zło­żo­nych spo­łecz­no­ści i wyra­fi­no­wa­nych kon­struk­tów kul­tury.

Może się nam wyda­wać, że to, co widzimy, jest rze­czy­wi­sto­ścią, ale jest to bar­dzo ludzka rze­czy­wi­stość. Inne zwie­rzęta żyją w zupeł­nie innych rze­czy­wi­sto­ściach. Teraz możemy patrzeć ich oczami, ujaw­nia­jąc wiele sekre­tów, które dotych­czas były dla nas poza zasię­giem1.

Dan-Eric Nils­son

Cytat ten, mówiący o zróż­ni­co­wa­nym i rela­tyw­nym postrze­ga­niu rze­czy­wi­sto­ści, pro­wa­dzi nas do klu­czo­wego tu poję­cia umwelt, które w naj­ogól­niej­szym rozu­mie­niu ozna­cza subiek­tywny świat postrze­ga­nia i dzia­ła­nia, gdzie żyje i funk­cjo­nuje dany orga­nizm – świat uwa­run­ko­wany jego zmy­słami, budową ciała oraz zdol­no­ścią inter­pre­ta­cji bodź­ców. Umwelt nie obej­muje więc całej (obiek­tyw­nej) rze­czy­wi­sto­ści, lecz tylko te jej aspekty, które mają zna­cze­nie dla prze­trwa­nia i funk­cjo­no­wa­nia danego orga­ni­zmu. Każda istota ma zatem swój wła­sny umwelt.

Poję­cie umwelt (jako śro­do­wi­ska zna­czą­cego – swo­istej ramy, w któ­rej funk­cjo­nują orga­ni­zmy) jako pierw­szy ukuł Jakob von Uexküll. Ten uro­dzony w 1864 roku zoo­log poświę­cił swoją karierę naukową bada­niu subiek­tyw­nego postrze­ga­nia oto­cze­nia przez żywe orga­ni­zmy oraz jego wpły­wowi na ich zacho­wa­nie. Jego praca Umwelt und Innen­welt der Tiere (Śro­do­wi­sko i świat wewnętrzny zwie­rząt, Ber­lin 1909) wnio­sła istotny wkład w roz­wój semio­tyki, biosemio­tyki i cyber­ne­tyki. Uexküll stał na sta­no­wi­sku, że świat doświad­cze­nia każ­dej istoty żywej wykra­cza poza zasięg nauko­wej wie­dzy, co mocno nad­szarp­nęło wiarę ówcze­snych bada­czy w moż­li­wość peł­nego pozna­nia rze­czy­wi­sto­ści. Ponadto zoo­log ten pod­kre­ślał w swo­ich pra­cach, że żaden umwelt nie ma wyż­szego sta­tusu meta­fi­zycz­nego niż inne. Spo­strze­że­nia Uexkülla stały się punk­tem wyj­ścia do szer­szych badań tego zagad­nie­nia, które pro­wa­dzone są do dziś. Warto przy oka­zji wspo­mnieć, że jesz­cze do lat 80. XX wieku wielu naukow­ców poda­wało w wąt­pli­wość przy­pusz­cze­nie, że zwie­rzęta inne niż ludzie odczu­wają ból czy emo­cje, co jak zawsze dowo­dzi, jak wyso­kie mnie­ma­nie mamy o sobie samych i jak bar­dzo sami sobie wyda­jemy się wyjąt­kowi.

Poję­cie umwelt w piękny spo­sób roz­wija książka Nie­zwy­kłe zmy­sły. Jak zwie­rzęta odbie­rają świat Eda Younga, na wiele róż­nych spo­so­bów dowo­dzą­cego w niej, że nie ma jed­nego uni­wer­sal­nego spo­sobu odbioru rze­czy­wi­sto­ści. Jest ich tak wiele, jak wiele jest apa­ra­tów sen­so­rycz­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych dla róż­nych miesz­kań­ców naszej pla­nety.

POZWÓLMY PSOM BYĆ PSAMI. Węch! (…) wielu wła­ści­cieli psów odma­wia swoim zwie­rzę­tom rado­ści wącha­nia. Dla psa zwy­kły spa­cer to ody­seja węcho­wych poszu­ki­wań. (…) wła­ści­ciel tego jed­nak nie rozu­mie i trak­tuje spa­cer wyłącz­nie jako spo­sób na zapew­nie­nie ruchu lub jako drogę do celu (…). Kiedy pies wącha kupę, padlinę lub coś, co dla zmy­słów wła­ści­ciela jest nie­przy­jemne, trzeba go odcią­gnąć. Kiedy pies wtyka nos w kro­cze innego psa, zacho­wuje się nie­przy­zwo­icie: zły pies! Prze­cież, przy­naj­mniej w kul­tu­rach Zachodu, ludzie się nie obwą­chują. (…) Ludzie wciąż narzu­cają swoje war­to­ści – i swój Umwelt wła­snym psom, a przez to zmu­szają je do patrze­nia zamiast wącha­nia, osła­biają ich węchowe światy i tłu­mią istotną część ich pso­wa­to­ści. (…) pozwólmy psom być psami. Doceńmy to, że ich Umwelt jest inny, i zaak­cep­tujmy tę róż­nicę2.

Ed Yong

Uwiel­biam psy, ale mam też szcze­gólną sła­bość do ośmior­nic. Te nie­sa­mo­wite gło­wo­nogi różni od nas prak­tycz­nie wszystko (jeśli w naszym Ukła­dzie Sło­necz­nym ist­nieją obcy, to praw­do­po­dob­nie są to wła­śnie ośmior­nice). Te nie­sa­mo­wite stwo­rze­nia są mistrzami kamu­flażu, dzięki chro­ma­to­fo­rom potra­fią bły­ska­wicz­nie zmie­niać kolor i tek­sturę skóry, aby dopa­so­wać się do oto­cze­nia. Mogą żyć zarówno przy powierzchni wody, jak i na głę­bo­ko­ści 3 km (wygo­ogluj­cie sobie, jak wygląda ośmior­nica Dumbo, czyli Grim­po­teu­this – to praw­dziwa pięk­ność, ma wiel­kie uszy i spód­nicę, zamiesz­kuje głę­bo­ko­ści mię­dzy 400 a 4800 m p.p.m.). Ośmior­nice wyka­zują zło­żone zacho­wa­nia, takie jak roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów, uży­wa­nie narzę­dzi czy nauka przez obser­wa­cję. Budują ogródki z musze­lek, zapa­mię­tują miej­sca, w któ­rych ukryły pokarm, potra­fią też roz­po­zna­wać poszcze­gólne osoby (np. pluły wodą w bada­czy, któ­rzy wyrzą­dzali im krzywdę). Naśla­dują inne zwie­rzęta, aby unik­nąć dra­pież­ni­ków lub zwa­bić ofiarę. Ośmior­nice mają nie­bie­ską krew (zawie­ra­jącą hemo­cy­ja­ninę) i trzy serca: jedno pom­puje krew do całego ciała, a dwa pozo­stałe do skrzeli. Ośmior­ni­cze mózgi są – w sto­sunku do ogól­nej masy ciała – naj­więk­sze wśród bez­krę­gow­ców. To fascy­nu­jące istoty, tak różne od nas. Ich umwelt ma się nijak do naszego i to nie zna­czy – co pod­kre­ślał Uexküll – że jest gor­szy czy lep­szy, jest rów­nie ważny do ich prze­trwa­nia, co dla nas nasz wła­sny.

Przyj­muje się, że ludzki umwelt opiera się na pod­sta­wo­wych pię­ciu zmy­słach, zgod­nie z kla­sycz­nym uję­ciem wypra­co­wa­nym ok. 350 roku p.n.e. przez Ary­sto­te­lesa i wyło­żo­nym w jego trak­ta­cie De Anima (O duszy). Pogląd ten, mimo gigan­tycz­nego postępu w neu­ro­nau­kach, nie stra­cił na aktu­al­no­ści (choć od lat budzi wiele kon­tro­wer­sji i zasa­dza się na filo­zo­ficz­nym roz­róż­nie­niu tego, co okre­ślimy mia­nem jed­nego zmy­słu) i na­dal Wielka Piątka sta­nowi naj­bar­dziej pod­sta­wowy model roz­róż­nia­nia zmy­słów.

Dan-Eric Nils­son z Uni­wer­sy­tetu w Lund, cyt. za: https://geekweek.inte­ria.pl/przy­roda/news-w-koncu-mozemy-zoba­czyc-jak-ptaki-widza-ota­cza­jacy-nas-swiat%2CnId%2C5543274 dostęp: 15 stycz­nia 2025 r. [wróć]

E. Yong, Nie­zwy­kłe zmy­sły. Jak zwie­rzęta odbie­rają świat, tłum. M. Rabsz­tyn-Anioł, Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­tetu Jagiel­loń­skiego, Kra­ków 2024, s. 33. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki