Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi - Józef Witkowski - ebook

Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi ebook

Józef Witkowski

5,0

Opis

Tę książkę już wkrótce będziesz mógł / mogła wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Zapisz się do kolejki i zaczekaj, aż pozyskamy ją dla Ciebie.

Aktualizację dostępności potwierdzimy w naszych social media:
https://www.facebook.com/depozytbiblioteczny

https://www.instagram.com/depozytbiblioteczny

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Celem niniejszej pracy jest próba odtworzenia historii Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt - hitlerowskiego obozu koncentracyjnego dla małoletnich Polaków w Łodzi, tworu, który stanowił jedno z wielu ogniw zbrodniczej machiny szczegółowo opracowanego, planowo i konsekwentnie realizowanego programu zagłady narodu polskiego.

Książka dostępna w zasobach:

Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki
Miejska Biblioteka Publiczna w Gdyni

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 586

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

. Niemiecki obóz dla dzieci polskich w okupowanej Łodzi został uruchomiony 1 grudnia 1942 r. Jego oficjalna nazwa brzmiała Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. Formalnie należał do obozów określanych w urzędniczym żargonie III Rzeszy jako „młodzieżowe obozy ochronne” (Jugendschutzlager).
00

Popularność




 

HITLEROWSKI OBÓZ KONCENTRACYJNY DLA MAŁOLETNICH W ŁODZI

Bohaterskim matkom pracę tę poświęcam

 

JÓZEF WITKOWSKI

HITLEROWSKI

OBÓZ KONCENTRACYJNY

DLA MAŁOLETNICH W ŁODZI

 

WROCŁAW • WARSZAWA • KRAKÓW • GDAŃSK ZAKŁAD NARODOWY IM. OSSOLIŃSKICH WYDAWNICTWO 1975

 

Okładkę projektowała MIROSŁAWA BERNAT

Redaktor Wydawnictwa EWA RACZKOWIAK

Redaktor techniczny LIDIA SAMARIN

Printed in Poland

Zakład Narodowy im. Ossolińskich — Wydawnictwo. Wrocław 1975. Nakład: 2700 egz. Objętość: ark. wyd. 31,60, ark. druk. 21+4,63 ark. ilustracje + 5 wkl., ark. Al-41. Papier druk. sat. kl. IV, 70 g, 70X100. Oddano do składania 16 VIII 1975. Podpisano do druku 10 I 1975. Druk ukończono w styczniu 1975.

Wrocławska Drukarnia Kartograficzna. Wrocław, ul. Kościuszki 29. Zam. A/1167/74. (P-15). Cena zł 75.—

 

Motto: „ODEBRANO WAM ŻYCIE,  DZIŚ DAJEMY WAM TYLKO PAMIĘĆ”

WPROWADZENIE

W wyniku działań wojennych i okupacji hitlerowskiej naród polski poniósł ogromne straty w ludziach. Ogółem poniosło śmierć 6 028 000 obywateli. Z tej liczby w wyniku zespołu środków terroru okupacyjnego zginęło 5 384 000, co stanowi 89% strat. Polska poniosła najwyższe procentowo straty ze wszystkich państw biorących udział w wojnie z Niemcami hitlerowskimi. W Polsce na każdy tysiąc mieszkańców zginęło 220 osób, w Jugosławii — 108, w Belgii 7 osób. Natomiast w liczbach bezwzględnych straty ludności polskiej mieszczą się na drugim miejscu po ZSRR. Żeby sobie uzmysłowić ten stan rzeczy, wystarczy przypomnieć, że ubytek obywateli polskich w ostatniej wojnie przewyższa łączne straty poniesione przez: Albanię, Anglię, Belgię, Czechosłowację, Francję, Grecję, Holandię, Jugosławię, Luksemburg i Norwegię. Kraje te bowiem łącznie straciły 4 883 000 obywateli. W samej tylko Warszawie zginęło więcej ludności niż w Wielkiej Brytanii i USA łącznie przez cały okres drugiej wojny światowej1.

W hitlerowskim programie zagłady narodu polskiego szczególne miejsce przypada eksterminacji dzieci i młodzieży polskiej. W bilansie strat poniesionych przez naród polski w ostatniej wojnie 2 225 000 przypada na dzieci i młodzież, co stanowi około 35% globalnych strat. Hitlerowscy ludobójcy przekształcili nasz kraj w jeden wielki poligon ludobójstwa. To szczególne „uprzywilejowanie” narodu polskiego wynikało z założeń, że w następnej kolejności po Żydach ich los mieli podzielić Polacy.

Władcy Trzeciej Rzeszy bynajmniej nie ukrywali swoich zbrodniczych zamiarów. Na odprawach Wehrmachtu, Luftwaffe, Waffen-SS i policji oświadczali dowódcom jasno i bez niedomówień, że celem wojny jest zdobycie przestrzeni życiowej (Lebensraum) dla wielkich Niemiec przez likwidację państwa i narodu polskiego. Plany kierownictwa politycznego i dowództwa wojskowego Trzeciej Rzeszy wprowadzano w życie już od pierwszych dni wojny i realizowano aż do kapitulacji Niemiec.

W planach wyniszczenia narodu polskiego wiele miejsca poświęcono eksterminacji dzieci i młodzieży polskiej, przewidując w tym względzie tylko dwie możliwości — zniemczyć lub zniszczyć. Do realizacji tych zbrodniczych zamierzeń wprzęgnięto cały okupacyjny aparat: wojsko, policję, SS, NSDAP i administrację cywilną. Już w pierwszych dniach września 1939 r. pod salwami plutonów egzekucyjnych ginęły dzieci, w tym także niemowlęta2.

Dekretem z dnia 7 X 1939 r. Hitler mianował Reichsführera SS i szefa policji niemieckiej Heinricha Himmlera Komisarzem Rzeszy do Spraw Umacniania Niemczyzny. Umacnianie niemczyzny oznaczało w praktyce wyniszczenie biologiczne narodu polskiego. Jednym z głównych elementów tego programu był rabunek i germanizacja dzieci polskich. Powołano specjalny sztab Komisarza do Spraw Umacniania Niemczyzny, który opracował szczegółowe plany rabunku i germanizacji dzieci polskich. Ofiarą tej bezprzykładnej zbrodni padło ponad 200 000 dzieci polskich. Z tej liczby udało się odszukać i rewindykować zaledwie 20%3. Dwustu tysiącom dzieci polskich kazano zapomnieć, że są Polakami, zakazano myśleć i mówić po polsku. Rodziców zastąpili hitlerowscy ,,opiekunowie” ze znakiem trupiej czaszki.

Dzieci „rasowo bezwartościowe” skazano na zagładę. Najdogodniejszym miejscem dla eksterminacji były różnego rodzaju obozy i więzienia. Dzieci ginęły od pierwszych dni wojny wraz z dorosłymi. Ginęły w komorach gazowych i piecach krematoryjnych obozów koncentracyjnych i ośrodków masowej zagłady, ginęły w więzieniach i obozach jenieckich, podczas pacyfikacji, wysiedleń, deportacji, pod salwami plutonów egzekucyjnych, w wyniku pseudolekarskich doświadczeń, ginęły na szubienicy.

Dziesiątki tysięcy dzieci i młodzieży polskiej zesłano w głąb Rzeszy do obozów pracy przymusowej przy fabrykach zbrojeniowych, jako białych Murzynów do niemieckich bauerów do niewolniczej pracy. Dziesiątki tysięcy innych, ze względów rasowych, politycznych i ekonomicznych, w odwet za działalność polityczną rodziców — zesłano do obozów koncentracyjnych na śmierć, bez odwołania. Wojska sojusznicze na wschodzie i na zachodzie wyzwalając hitlerowskie obozy znajdowały na miejscach masowych kaźni stosy zwęglonych zwłok dziecięcych, których ogień nie zdążył zamienić w popiół. Obok zamordowanych znajdowano za drutami kolczastymi tysiące wygłodniałych dzieci-widm — żywych jeszcze, ale już prawie umarłych kościotrupów, niezatarte świadectwo „Neuordnung Europas” — nowego hitlerowskiego ładu. W Ravensbruck uratowano od niechybnej śmierci 500 takich dzieci, w Bergen-Belsen — 500, w Buchenwaldzie — 1000. Wyzwalając obóz w Potulicach wojska radzieckie uratowały 660 dzieci. W lutym 1944 r. przebywało tam 3162 dzieci. W samym tylko zakładzie futrzarskim obozu w Potulicach pracowników stanowiły dzieci. Jak wynika z zachowanych dokumentów, w okresie od stycznia 1944 r. do stycznia 1945 r. dzieci przepracowały tam 37 301 dniówek6. W czasie ewakuacji obozu potulickiego eskorta esesmańska rozstrzelała w okolicy Więcborka 21 dzieci w wieku 8—12 lat7. Przez obóz w Mysłowicach (Ersatz-Polizei-Gefangnis in Myslowitz) przewinęło się kilkaset dzieci, w tym również niemowlęta8. Część z nich ,,dostarczono” do obozu w Potulicach, część do różnych innych obozów, ponad 100 do obozu łódzkiego9. Dzieci więziono na Montelupich i Pawiaku, w Warszawie przy ul. Daniłowiczowskiej, w Gross-Rosen i Dorze. Zachował się dokument stwierdzający więzienie dzieci przy ul. Kanonicznej w Krakowie10. Dzieci z powstania warszawskiego zesłane do Stutthofu uczestniczyły w pamiętnym marszu śmierci w czasie ewakuacji obozu; ile z nich zginęło, nie sposób ustalić.

Z chwilą przekroczenia bramy obozu i po obrabowaniu więźnia ze wszystkiego, co jeszcze posiadał, nawet nazwiska, wymagano od niego, żeby jeszcze przed śmiercią pracował na rzecz wielkich Niemiec. Ta straszliwa ekonomika obowiązywała również dzieci. Dlatego małe i słabe — niegodne kromki okupacyjnego chleba — szły na śmierć w pierwszej kolejności. Profesor Berthold Eberstein, pediatra z Pragi, tak opisał selekcję dzieci w Oświęcimiu: ,,W czasie przeprowadzania selekcji dzieci esesmani zakładali pręt na wysokości 120 cm. Wszystkie dzieci, które pod tym prętem przeszły, szły na spalenie. Wiedząc o tym, małe dzieci wyciągały, jak mogły, swoje główki do góry, aby w ten sposób znaleźć się w grupie zachowanych przy życiu. Dzieci instynktownie przeczuwały, co je czeka. Około 600 dzieci przeznaczono na spalenie. Po zebraniu ich w jednym z baraków zaczęły one uciekać i kryć się po baraku — chcąc za wszelką cenę uniknąć zabrania ich przez esesmanów, ci jednak zabierali je z powrotem. Pamiętam krzyk tych dzieci: »My chcemy żyć, nie chcemy być zagazowane«”.

W Oświęcimiu mordowano dzieci zastrzykami fenolu. W ten sposób rzeźnik Herbert Scherpe, pełniący obowiązki pielęgniarza, zamordował dzieci z Zamojszczyzny11. Dr Mengele prowadził w Oświęcimiu doświadczenia na bliźniakach. Z liczby około 350 dzieci poddanych zbrodniczym eksperymentom ocalało niecałe 100. Ile dzieci uśmiercono w Oświęcimiu, nie sposób ustalić. Wyzwalając obóz oświęcimski wojska radzieckie uwolniły od niechybnej śmierci 180 dzieci-szkieletów12. Podczas oględzin obozu w lutym 1945 r. znaleziono 115 063 sztuki ubranek po niemowlętach i dzieciach 10-, 11-letnich13. Z zachowanego w aktach sprawozdania wynika, że w ciągu 46 dni (1 XII 1944 — 15 I 1945) wysłano z obozu oświęcimskiego m.in. 99 922 komplety ubrań i bielizny dziecięcej14. W Ravensbrück zaprzestano zabijania niemowląt dopiero wiosną 1944 r., ale i tak większość z nich umierała śmiercią głodową15.

Rudolf Höss, komendant obozu w Oświęcimiu, zeznał podczas procesu norymberskiego: „Małe dzieci zabijano z reguły, gdyż były za młode, żeby pracować. Wiele kobiet ukrywało swoje niemowlęta pod stosami ubrań. Członkowie Sonderkommando zwracali na to szczególną uwagę i tak długo namawiali kobietę, aż zabrała dziecko ze sobą. Kobiety ukrywały dzieci w obawie, że dezynfekcja może im zaszkodzić. Mniejsze dzieci przeważnie płakały przy rozbieraniu w takich niezwykłych dla nich okolicznościach, gdy jednak matki lub członkowie Sonderkommando przyjaźnie do nich przemawiali, uspokajały się i bawiąc się lub przekomarzając wchodziły do komór [gazowych — przyp. J.W.] z zabawkami w rękach. Zauważyłem, że kobiety, które przeczuwały lub wiedziały, co je czeka, zdobywały się na to, aby mimo śmiertelnej trwogi w oczach żartować z dziećmi lub ładnie je przekonywać. Pewna kobieta podeszła do mnie i wskazując na czworo swych dzieci, które wzięły się grzecznie za ręce, aby przeprowadzić najmłodsze przez nierówny teren, szepnęła mi: »Jak możecie zdobyć się na to, aby mordować te śliczne, miłe dzieci? Czy nie macie serc?« Widziałem, jak jakaś kobieta przy zamykaniu komory chciała wypchnąć swe dzieci i wołała z płaczem: »Zostawcie przy życiu przynajmniej moje drogie dzieci!« Pewnego razu — wspomina dalej Höss — dwoje małych dzieci tak pogrążyło się w zabawie, że matka nie mogła ich od niej oderwać. Ci, którzy byli już w komorze, zaczynali się niepokoić — musiałem działać. Wszyscy patrzyli na mnie. Skinąłem na podoficera służbowego, a ten wziął opierające się dzieci na ręce i zaniósł je do komory wśród rozdzierającego serce płaczu matki idącej za nimi. Najchętniej zapadłbym się pod ziemię pod wpływem współczucia, ale nie wolno mi było okazać najmniejszego wzruszenia. Gdy widzi się, jak kobiety z dziećmi idą do komór gazowych, myśli się mimo woli o własnej rodzinie. Prawda, że mojej żonie było dobrze w Oświęcimiu. Spełniano każde życzenie żony i dzieci. Dzieci mogły szaleć do woli, żona miała tyle ulubionych kwiatów, że czuła się wśród nich jak w raju”16.

Jedyną myślą, która spędzała sen z oczu temu arcyzbrodniarzowi, była troska o to, żeby komory gazowe i piece krematoryjne były wydajniejsze, żeby odór palonych zwłok na wolnym powietrzu nie rozprzestrzeniał się po okolicy.

Starsze dzieci zdawały sobie sprawę z tego, co je czeka. Lekarz obozowy w Oświęcimiu pragnął dodać otuchy dziesięcioletniemu Jankowi z Będzina, który miał iść do komory gazowej: „Nie bój się o mnie — odpowiedział chłopiec — nie mam strachu przed śmiercią. To wszystko jest tu tak okropne, że tam może być tylko lepiej”. Blokowy w Oświęcimiu, rozmawiając z dziesięcioletnim może chłopcem z Terezina (Teresienstadt), zapytał chłopca ironicznie: ,,Karli, ty jakoś za dużo wiesz, jak na swój wiek... — A na to chłopiec: „Tak, to prawda, ja dużo wiem, ale niewiele będę się mógł już nauczyć. Dlatego jest mi bardzo smutno”17.

Siedemnastoletni gimnazjalista Marceli Gonia, skazany na śmierć za działalność antyhitlerowską, pisał przed śmiercią: „Moi Kochani Rodzice! Oto minęły już dwa tygodnie od czasu, kiedy doniosłem Wam o moim wyroku śmierci. Namyślałem się początkowo, czy lepiej nie odwlec z przesłaniem tej przykrej dla Was nowiny. Chciałem choć na czas jakiś zaoszczędzić Wam bólu. Zdecydowałem się jednak w końcu napisać Wam o tym, gdyż prędzej czy później, tak czy tak musielibyście się o tym dowiedzieć. Sądzę też, że ból prędzej zadany, prędzej minąć musi. Poza tym mam jeszcze sposobność pocieszać Was w listach moich. Myślę, że przez ten czas zdążyliście przezwyciężyć już pierwszą rozpacz, jaką na Was zapewne ta wiadomość wywarła, i pogodzić się z wolą Bożą. Jeśli o mnie chodzi, to jestem ogarnięty niezmąconym spokojem, który chciałbym tą drogą choć w części przelać na Was. Jakkolwiek bardzo Was kocham, nie odczuwam jednak tęsknoty. Jestem bowiem wciąż myślami przy Was, a także często widuję się z Wami we śnie. Pocieszam Was wówczas i dzielę się z moimi wrażeniami. Przebiegam też często myślami całe moje życie i...”18.

W nocy z 18 na 19 IV 1945 r., a więc na kilkanaście dni przed zakończeniem wojny, w jednej ze szkół w Hamburgu powieszono 20 dzieci polskich, które uprzednio były poddane pseudolekarskim eksperymentom gruźliczym w obozie Neuengamme. Lekarz obozowy dr Trzebinsky zeznał podczas procesu oprawców tego obozu: ,,Pozostałem przeto przy dzieciach, które się niepokoiły. Dzieci miały cały swój dobytek z sobą, m. in. żywność, przez siebie zmajsterkowane zabawki itp., rozłożyły się na ławkach wkoło, były dobrej myśli i cieszyły się, że udało im się wreszcie wyjść. Zupełnie nie zdawały sobie sprawy z sytuacji”. Lekarz-oprawca przed wykonaniem „wyroku” zaaplikował dzieciom silne dawki morfiny pod pozorem szczepień przeciwtyfusowych. Kiedy dzieci usnęły pod działaniem morfiny, oprawca nazwiskiem Frahm zakładał im na szyję stryczki i uśpione wieszał na szubienicy. „Widziałem podczas swej służby w obozie wiele ludzkiego cierpienia i byłem poniekąd otępiały, ale powieszonych dzieci jeszcze nie widziałem” — stwierdził na zakończenie dr Trzebinsky, który jako lekarz stwierdził zgon powieszonych dzieci.

Jedną z najbardziej wstrząsających zbrodni hitlerowskich w okresie drugiej wojny światowej były bestialstwa dokonane na dzieciach z Zamojszczyzny. Ogółem ofiarą terroru padło na tym skrawku polskiej ziemi ponad 30 tysięcy dzieci, których wiek nie przekraczał 14 roku życia.

Pięć tysięcy dzieci z Zamojszczyzny, które uznano za cenny nabytek dla biologicznego wzmocnienia narodu niemieckiego, wywieziono do Rzeszy w celu germanizacji. Tysiące innych, z których nie można było wyciągnąć korzyści gospodarczych, uznano za niepożądanych zjadaczy chleba okupacyjnego i zesłano do Oświęcimia, Majdanka, Chełmna — wprost do komór gazowych, bądź też do Oświęcimia po zastrzyk z fenolu, aplikowany wprawną ręką rzeźnika w białym kitlu.

W stosunku do dzieci stosowano wszystkie formy ludobójstwa, jakie zdołali wymyślić hitlerowscy inkwizytorzy. Dziecko polskie pozbawiono rodziców, opieki, prawa do nauki, zabaw, uśmiechu — wszystkich radości i przywilejów wieku dziecięcego. Mordowano je masowo i indywidualnie przy każdej okazji. Palono żywcem na stosie, rozdzierano, nabijano na sztachety, truto, gazowano, polewano wodą na śniegu, topiono, rozstrzeliwano, zabijano przez uderzanie główką o mur lub kamienie, uśmiercano zastrzykami z fenolu, przez zbrodnicze doświadczenia pseudolekarskie, pod pretekstem eutanazji, wieszano na szubienicy, zabijano w łonie matki. Cukierkami, chlebem lub przyjaznym słowem zwabiano do komór gazowych. Orkiestra obozowa w Oświęcimiu grała piękne melodie nie po to, żeby dzieci rozweselić, ale żeby zagłuszyć ich krzyki, kiedy palono je żywcem na stosach. Dobrym słowem i uśmiechem obdarzano je jedynie wówczas, gdy chciano wydobyć potrzebne zeznania. Na ręce brano je tylko po to, by zanieść do komory gazowej. Dzieci głodzono, a jednocześnie zmuszano do pracy przekraczającej ich fizyczne i psychiczne możliwości. Dzieci wyjęto spod wszelkiej ochrony. Wiek nie dawał im żadnych względów. Pod pretekstem walki z ,,bandami” mordowano niemowlęta. Różnego rodzaju Einsatzgruppen prześcigały się w okrucieństwach, prowadząc swego rodzaju współzawodnictwo. Inni doskonalili metody i środki techniczne do masowego uśmiercania, aby podołać zadaniom. Dbano jedynie, żeby masowe morderstwa nie wpływały ujemnie na odporność psychiczną dokonujących ,,egzekucji” i nie osłabiały ich zdolności w wykonywaniu tych czynności. W dziewiątym procesie norymberskim przeciwko Einsatzgruppen (sprawa Ohlendorfa i innych) jeden z oskarżonych, Heinz Schubert, zeznał m. in.: ,,Dla Ohlendorfa było rzeczą o dużym znaczeniu, by osoby przeznaczone do likwidacji zostały zabite w jak najbardziej humanitarny sposób. W przeciwnym razie — w razie stosowania innych metod zabijania — odporność moralna oddziałów egzekucyjnych mogłaby się załamać”19.

Guy Laroche, profesor Uniwersytetu Paryskiego, w orzeczeniu dla Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze stwierdził, że przydziały żywnościowe dla krajów okupowanych nasuwają przypuszczenie, iż hitlerowcy stosowali jakąś ,,świadomą naukową metodę osłabiania stanu zdrowotnego młodzieży i dorosłych”. Przypuszczenie to potwierdza wypowiedź hitlerowskiego marszałka Rundstedta: „My, Niemcy, musimy dwukrotnie przewyższać naszych sąsiadów. Będziemy więc zmuszeni zniszczyć % ludności przyległych terytoriów. Możemy tego dokonać przez systematyczne niedożywianie, które w końcu daje lepszy wynik jak karabiny maszynowe. Wyniszczanie działa bardziej efektywnie, szczególnie wśród młodzieży”20. Wyniszczanie głodem było najtańszym narzędziem zbrodni i nie wymagało żadnych inwestycji.

W tym miejscu przypomnijmy, że w Oświęcimiu mordowano dzieci niemal z całej Europy. Na naszej ziemi hitlerowcy mordowali dzieci radzieckie. Tu także dokonali zbrodni na 82 dzieciach ze spalonej wsi Lidice. Zrównanie z ziemią Lidice i eksterminacja lidiczan była akcją odwetową za zamach na Reinharda Heydricha, namiestnika Rzeszy w tzw. Protektoracie Czech i Moraw, dokonany przez patriotów czeskich w dniu 27 V 1942 r. Heydrich był jednym z najkrwawszych przywódców Trzeciej Rzeszy. Lidice zrównano z ziemią. Mężczyzn rozstrzelano, kobiety wywieziono do obozów koncentracyjnych, dzieci do obozu przy ul. Łąkowej w Łodzi. Po wymianie telefonów między dostojnikami SS w Łodzi i Berlinie los tych dzieci został określony jednym słowem: „Sonderbehandlung”. Po krótkim pobycie w Łodzi zostały przewiezione do obozu zagłady w Chełmie nad Nerem, gdzie zagazowano je spalinami samochodowymi. Nie znamy ostatnich chwil życia dzieci z Lidic. Wiemy tylko, że zwykle w obozie, kiedy nadjeżdżały owe samochody — komory gazowe, przedstawiciel Sonderkommando przemawiał do ofiar: mówił, że jadą do pracy na wschód, gdzie będą dobrze traktowane, dostaną wyżywienie, przed odjazdem zostaną jeszcze wykąpane, a ich odzież wydezynfekowana. Może powiedział to samo dzieciom z Lidic, a może nic, przecież buntu dzieci oprawcy nie musieli się obawiać. Ich prochy zostały zmieszane z prochami dzieci polskich z Zamojszczyzny i Włocławka oraz dzieci żydowskich. Wśród zamordowanych dzieci z Lidic 36 miało 1—8 lat, nawet więc nie zdawały sobie sprawy z sytuacji. Spośród 104 dzieci, w tym 6 urodzonych po tragedii, ocalało zaledwie 1721. Pamięć o pomordowanych dzieciach czeskich, radzieckich, polskich i innych narodowości — musi być zachowana.

Przytoczone przykłady stanowią zaledwie mały wycinek hitlerowskich zbrodni ludobójstwa. Stanowią również tło, na którym funkcjonował obóz łódzki. Podobnych przykładów moglibyśmy przytaczać nieskończenie wiele. Nieskończenie wiele bowiem było hitlerowskiego bestialstwa, potworności i krzywdy dziecka, której nie jest w stanie odtworzyć słowo mówione ani pisane. Słowa bowiem, którymi się posługujemy przy opisywaniu zbrodni hitlerowskich na dzieciach, są zawsze nie dość mocne, aby oddać bezmiar okrucieństw i cierpień zadawanych ofiarom. Nie znajdujemy słów ani sposobu przekazania przeżyć ofiar, gdyż nie mieszczą się one w zasięgu ludzkiego języka.

Celem niniejszej pracy jest próba odtworzenia historii Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt — hitlerowskiego obozu koncentracyjnego dla małoletnich Polaków w Łodzi, tworu, który stanowił jedno z wielu ogniw zbrodniczej machiny szczegółowo opracowanego, planowo i konsekwentnie realizowanego programu zagłady narodu polskiego.

Podjęcie się tego trudnego zadania było dziełem przypadku. Przez wiele bowiem lat starannie odgradzałem się od tematyki okupacyjnej. Przed kilku laty jednak przeczytałem bałamutną informację o „moim obozie”22. Niektórych członków załogi obozowej, współodpowiedzialnych za zbrodnie w Polen-Jugendverwahrlager, autor publikacji uczynił niemal bohaterami, nazywając ich „personelem”. Oto, co przeczytałem: „personel, mimo oczywistych trudności, odegrał wielką, a w niektórych przypadkach decydującą rolę w walce o utrzymanie dzieci przy życiu. Nie znalazłem ani jednego wspomnienia byłych więźniów, w którym by ta ofiarność, odwaga i wielkie serce nie zostały z szacunkiem i wdzięcznością odnotowane”. O Niemce, jednej z najokrutniejszych dozorczyń, napisał: „Kucharka, Polka — Eugenia Pol [chodzi tu o Genowefę Pohl — przyp. J.W.], przemyciła do Dzierżązni gitarę. Dziewczęta śpiewały razem z nią, urządzały zabawy w podchody, berka kucanego, i w tej ciszy, kiedy nie słychać było pokrzykiwań nadzorców, powstała naiwna może, lecz pełna wymowy piosenka więźniarek”. Na marginesie dodam, że ślady owych „zabaw” wiele więźniarek ma dotąd wypisane na własnej skórze. Miały okazje przedstawić je sądowi w procesie przeciwko Eugenii Pol vel Genowefie Pohl. Nie wszystkie mogły dać świadectwo prawdy, po niektórych pozostały tylko akty zgonów.

Wspomniany reportaż przeczytałem kilkakrotnie z ogromnym zainteresowaniem. Zadawałem sobie pytanie, jak mogło dojść do takiej publikacji, która nie tylko że rehabilituje zbrodniarzy, ale jednocześnie czyni z nich bohaterów, a także zamyka wszelkie dyskusje wobec stwierdzenia: „Oto pierwsze i chyba jedyne z opublikowanych świadectw istnienia Polen-Jugendverwahrlager”. Tu autor wymienił artykuł Marii Niemyskiej-Hessenowej, opublikowany w 1946 r. w czasopiśmie „Służba Społeczna”, i stwierdził: „Obóz z ulicy Przemysłowej istniał więc głównie w pamięci tych, którzy ocaleli. Nie pozostał po nim żaden materialny ślad”. Autor oparł swoją publikację na podstawie relacji ośmioletniego byłego więźnia i kilku innych byłych więźniów, ale przede wszystkim na relacjach owego „personelu” i okrutnej Pohl, których — jak się później dowiedziałem — posadzono przy jednym stole z niedoszłymi ofiarami i kazano odtwarzać dzieje Polen-Jugendverwahrlager. Byli więźniowie, zwłaszcza Stefan Marczewski i Jan Kuczyński, protestowali przeciwko takim spotkaniom, zwłaszcza że winowajcy nie ponieśli zasłużonej kary23.

W tym miejscu dodam, że obozem łódzkim ponownie zajęto się w związku z zainteresowaniem władz czeskich losem dzieci ze spacyfikowanej wsi Lidice.

Po przeczytaniu owych szokujących wiadomości postanowiłem zapoznać się z wszystkimi publikacjami na temat Polen-Jugendverwahrlager. Znalazłem zaledwie kilka skąpych informacji, które w świetle późniejszych badań wymagają skorygowania. Stwierdziłem więc z przykrością, że mimo upływu ponad dwudziestu lat od tamtych wydarzeń obóz łódzki nie doczekał się monograficznego opracowania. I jak zrodziła się myśl odtworzenia dziejów „mojego obozu”. Nie bardzo wiedziałem, od czego zacząć. Zwykle badacze mają do dyspozycji dokumenty lub relację naocznych świadków. W tym wypadku nie tylko nie było dokumentów, ale nie znani byli naoczni świadkowie, z wyjątkiem kilku z Łodzi. Trzeba więc było rozpocząć poszukiwania jednych i drugich. Przemierzałem Polskę wzdłuż i wszerz poszukując dowodów zbrodni. Odnalazłem ponad 300 byłych więźniów, rodziców i krewnych dzieci więzionych i zamordowanych. Dotarłem do wielu osób, które w różnych okolicznościach zetknęły się z obozem i jego małymi więźniami. Odszukałem wielu Polaków zatrudnionych w obozie. Odnalazłem dawnych mieszkańców i właścicieli budynków na terenie obozu oraz osoby, które zaraz po wyzwoleniu mieszkały na terenie poobozowym. Dotarłem wreszcie do członków załogi obozowej. Wyniki poszukiwań przeszły najskrytsze marzenia. Odnalazłem setki dokumentów, listów obozowych i fotografii. Znalazłem całą teczkę obozową byłej więźniarki, imienny wykaz (skorowidz) bloku dziewczęcego — jedyny, jaki zachował się po obozie macierzystym. Wśród byłych więźniów przeprowadziłem specjalnie opracowaną ankietę, zebrałem bogaty materiał wspomnieniowy oraz odręczne szkice obozu, które pozwoliły odtworzyć plan sytuacyjny obozu. Od pozostałych osób zebrałem także relacje. Równolegle prowadziłem poszukiwania archiwalne. W Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Katowicach znalazłem swoje skierowanie do obozu. Później udostępniono mi również wszystkie materiały przechowywane w Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce oraz Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Łodzi. Z OKBZH w Łodzi nawiązałem stałą współpracę, która trwa nadal. OKBZH w Łodzi okazała mi wiele życzliwości i udzieliła pomocy w wykorzystaniu materiałów i dokumentów, stale informowała o nowych źródłach. Poszukiwania prowadziłem również w Austrii, Australii, Czechosłowacji, Francji, NRD i ZSRR. W Czechosłowacji odnalazłem lekarza obozowego, który jako więzień getta był zatrudniony w obozie. Odnalazłem też elektryka, który również jako więzień getta łódzkiego zmuszony był do pracy w obozie. Podczas pobytu w Czechosłowacji wyjaśniłem ostatecznie sprawę dzieci z Lidic24. Z Komitetu Antyfaszystowskiego w NRD (Komitee der Antifaschistischen Widerstandskämpfer in der Deutschen Demokratischen Republik) uzyskałem informację o dzieciach niemieckich pochodzenia polskiego, które więziono w obozie łódzkim. Z Australii otrzymałem od współtowarzyszki obozowej ponad 20 oryginalnych fotografii o bezcennej wartości dokumentalnej.

Już pierwsze kontakty z byłymi więźniami, a zwłaszcza informacje ankietowe, zasygnalizowały o katastrofalnych skutkach pobytu w obozie na stanie zdrowia byłych więźniów. Zabiegałem, m. in. w ZG ZBoWiD, o poddanie badaniom lekarskim byłych więźniów. W r. 1967 nawiązałem kontakt z drem Czesławem Kempistym z Poradni Zdrowia dla członków ZBoWiD we Wrocławiu i przekazałem wykazy i adresy byłych więźniów. W r. 1968 dr Kempisty z zespołem specjalistów podjął ogólnopolskie badania lekarskie byłych więźniów. Opublikowane wstępne wyniki tych badań są dodatkowym aktem oskarżenia25.

W 1968 r. wydałem drukiem pierwsze informacje o załodze obozu, publikując nazwiska, dokumenty i zdjęcia. Wyniki dalszych badań ogłaszałem w kolejnych zeszytach „Przeglądu Lekarskiego—Oświęcim”26.

W trakcie poszukiwań i zbierania materiałów musiałem pokonać niejedną przeszkodę. Doszło do nieporozumień. Dzięki jednak osobistej interwencji dyrektora GKBZHwP, prof. dra Czesława Pilichowskiego, udało się przezwyciężyć wszystkie trudności. Odtąd już we współpracy z GKBZHwP i OKBZH w Łodzi mogłem poświęcić się dalszym badaniom i opracowywaniu zebranego materiału, który udostępniłem GKBZHwP i OKBZH w Łodzi.

W ten sposób dotarłem do wszystkich możliwych źródeł i zgromadziłem ogromny materiał dokumentalny. Zebrałem kilkaset relacji, wspomnień i ankiet. Wykonałem setki fotokopii różnych dokumentów. Zebrałem ponad 400 dokumentów w oryginałach: akty zgonów, zawiadomienia o zgonach, podania o zwolnienia, odmowy zwolnień, listy i fotografie.

Stanąłem przed problemem, jak ogarnąć ten bogaty materiał, żeby wydobyć z niego wszystko, co posiada wartość, i nie zgubić się w nim. Materiały odpowiednio podzieliłem, konfrontując je wzajemnie. Prowadziłem obszerną korespondencję mającą na celu wyjaśnienie nawet najdrobniejszych szczegółów. W opracowaniu i analizie tego bogatego materiału dokumentalnego w dużym stopniu pomogło mi moje doświadczenie wyniesione z Polen-Jugendverwahrlager, ponieważ osobistą znajomość i wyczucie tych szczególnych spraw nie da się zastąpić samym tylko studiowaniem dokumentów, a zwłaszcza relacji naocznych świadków.

Podstawowym tworzywem niniejszej pracy jest materiał pozyskany od byłych więźniów. Uzupełnia go zachowana dokumentacja poniemiecka, zwłaszcza w części dotyczącej genezy i tworzenia obozu oraz filii obozu w Dzierżązni. Trzeba jednak pamiętać, że dokumentacja ta nie jest pełna, w wypadku luk trzeba było uzupełniać brakujące ogniwa logicznym porządkowaniem faktów. Najważniejsza część dokumentacji została zniszczona lub nie powstała w ogóle. Hitlerowcy bowiem starannie unikali tego rodzaju świadectw, zwłaszcza dotyczących zbrodni na dzieciach. Z badań dokumentacji obozów koncentracyjnych wiemy, że była ona fałszowana. Nie wykazywano w ogóle lub zaniżano liczbę zgonów. Analiza zachowanej dokumentacji obozu łódzkiego pozwoliła na ustalenie, że i tu fałszowano urzędową, oficjalną dokumentację: zaniżano liczbę zgonów, podawano fikcyjne przyczyny zgonów, zwłaszcza w wypadkach indywidualnych mordów.

Sprawa obozu łódzkiego przez wiele lat pozostawała w zapomnieniu i chyba z tego powodu popełnione tam zbrodnie podawano w wątpliwość, uważając je za wymysł fantazji. Jest to poniekąd zrozumiałe, gdyż wydarzenia, jakie miały miejsce w Polen-Jugendverwahrlager, są tak koszmarne, że aż nieprawdopodobne; szokują nawet w obliczu dotychczasowej wiedzy o zbrodniach hitlerowskich i gdyby nie naoczni świadkowie i dokumenty; trudno byłoby w nie uwierzyć. Stąd też wypływa konieczność tak częstego odwoływania się do dokumentów, listów, zeznań, relacji i wspomnień — i dosłownego ich cytowania. Jest to konieczne również dlatego, że w dotychczasowych publikacjach podawano nieścisłe i nie sprawdzone informacje, mylono obóz w Łodzi z jego filią w Dzierżązni, niewłaściwie opisywano fotografie.

W ostatnich latach ukazały się dwie publikacje, które ze względu na swe niedostatki zasługują na uwagę. Pierwszą stanowi artykuł Tatiany Kozłowicz: Karny obóz pracy dla dzieci i młodzieży w Łodzi (Warszawa 1969), w opracowaniu zbiorowym pt. Zbrodnie hitlerowskie na dzieciach i młodzieży polskiej 1939—1945. Autorka nie ustrzegła się pewnych nieścisłości. Mylnie podaj e np., że Ehrlich zastąpił Fugego na stanowisku lagerleitera, gdy tymczasem Ehrlich przez cały okres był lagerkommandantem, a Fuge podległym mu lagerleiterem. Kojarzy dwóch esesmanów Augusta i Augustina jako jedną osobę. Wbrew dokumentom zaniża liczbę dziewczynek więzionych w filii obozu w Dzierżązni. Podaj e przykłady umieszczania w obozie dzieci jeszcze przed jego utworzeniem. Poza tym ocena obozu jako ,,karny obóz pracy” — nie jest trafna. Do tego zagadnienia wrócimy jeszcze na dalszych stronach. Warto tu jednak zauważyć, że autorka nazwę obozu zaczerpnęła — jak sama stwierdza — i z nazw używanych przez osławioną zbrodniarkę Sydomię Bayer oraz esesmana Teodora Buscha. Uwidacznia się tu brak wyczucia materiału i jego właściwej oceny.

Drugą publikacją są wspomnienia Tadeusza Raźniewskiego pt. Chcę żyć (Łódź 1971). Autor popuścił wodze fantazji. Opisuje np. scenę przywiezienia do obozu w czerwcu 1942 r. dzieci czeskich, a więc jeszcze przed utworzeniem obozu (informacja zaczerpnięta z Reportażu z pustego pola — przyp. J.W.). Lagerleiterowi obozu Fugemu przypisuje zbrodnie w czasie, kiedy Fuge dawno już był lagerleiterem filii obozu w Dzierżązni. Opisuje zbrodnie popełnione przez esesmana Augusta w r. 1944, kiedy tegoż w obozie już nie było. Myli fakty, osoby i wydarzenia. Nic dziwnego, autor w chwili uwięzienia miał 8 lat. Do obozu trafił 30 X 1943 r. (według zachowanych dokumentów), nie mógł więc tych wydarzeń widzieć, wiele innych pamiętać, zaczerpnął je z publikacji i relacji współwięźniów.

Tego rodzaju nieścisłości i tworzenie ,,historii” na siłę przynoszą niepowetowane szkody. Podważają prawdę o Polen-Jugendverwahrlager. Stanowią gotowy żer dla propagandy neohitlerowskiej i prohitlerowskiej, są jednocześnie wykorzystywane do rehabilitacji zbrodniarzy hitlerowskich.

Przygotowując niniejszą pracę nie stawiałem sobie za cel udowodnienia winy poszczególnym przestępcom z Polen-Jugendverwahrlager. Zbadanie bowiem przestępczych czynów zbrodniarzy, udowodnienie im winy, stopnia odpowiedzialności i wymierzenie sprawiedliwej kary należy do sądów. Odpowiedzialność za zbrodnie popełnione w Polen-Jugendverwahrlager nie może być zresztą zawężona tylko do załogi obozowej. Główną odpowiedzialność ponoszą ludobójcy „zza biurka”, którzy ten zbrodniczy fenomen zaplanowali, zorganizowali i zsyłali do niego małoletnich. Przede wszystkim jednak odpowiedzialność ponoszą ci, na których zlecenie i w których imieniu zbrodnie te popełniano. Chodzi mianowicie o niemiecki faszyzm ucieleśniony w hitleryzmie.

Do akt procesowych sięgałem nie po to, żeby „wznawiać procesy” przeciwko tym, których już osądzono, ale przede wszystkim dlatego, żeby przypomnieć, jak mały odsetek bezpośrednich wykonawców tych zbrodni dosięgła zasłużona kara. Jest to istotne, zwłaszcza że wielu z nich zapewne żyje, działa i cieszy się bezkarnością w Republice Federalnej Niemiec i być może niejednemu z nich marzą się czasy, kiedy zbrodnia była dla nich zawodem.

Do niniejszej pracy korzystałem z materiałów bądź prowadziłem poszukiwania w Archiwach Państwowych: w Bydgoszczy, Katowicach, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Przemyślu, Rzeszowie i Wrocławiu, w Archiwum GKBZHwP i Centralnym Archiwum przy KC PZPR. Korzystałem z pomocy Rad Narodowych w Białej, Częstochowie, Czernichowie, Łodzi, Pobiedziskach, Mosinie, Spytkowicach, Wiśle i Wrocławiu. Wielokrotnie zwracałem się do Milicji Obywatelskiej o pomoc w odnalezieniu byłych więźniów, ich rodzin oraz w odtworzeniu ich losów. Ani razu nie odmówiono mi pomocy. Pomocy udzieliły: KW MO w Katowicach i Wrocławiu, KP MO w Busku Zdroju, Jędrzejowie, Kłobucku, Siemianowicach i Wadowicach, Posterunki MO w Rokietnicy koło Poznania i w Węgłowicach. Na szczególne podkreślenie zasługuje pomoc GKBZHwP i OKBZH w Łodzi, Katowicach i Wrocławiu.

Wszystkim wymienionym instytucjom i ich pracownikom autor czuje się w obowiązku złożyć serdeczne podziękowanie. Szczere podziękowanie składam również wszystkim nie wymienionym osobom prywatnym, byłym więźniom i ich rodzinom, którzy służyli informacjami, pomocą, radami, krytycznymi uwagami, udostępnili lub przekazali materiały, dokumenty i zdjęcia.

Dziękuję Towarzystwu Miłośników Wrocławia za udzieloną mi pomoc finansową w trudnym dla mnie okresie zbierania materiałów do niniejszej książki.

Serdeczne podziękowanie składam recenzentom: docentowi drowi hab. Alfredowi Koniecznemu i docentowi drowi hab. Tomaszowi Kaczmarkowi z Uniwersytetu Wrocławskiego oraz drowi Romanowi Zbigniewowi Hrabarowi z Katowic. Wszystkie ich cenne i życzliwe uwagi znalazły odzwierciedlenie na kartach niniejszej pracy. Recenzentom, a zwłaszcza doc. Alfredowi Koniecznemu, składam również podziękowanie za wskazanie źródeł, a także udostępnienie materiałów z własnych poszukiwań. Za bezinteresowne tłumaczenie wielu tekstów niemieckich serdecznie dziękuję pani Henryce Kołodziej, pułkownikowi Józefowi Kubszowi i sędziemu SW Teofilowi Kowalczykowi z Wrocławia.

Wszyscy wymienieni wnieśli swój wkład i przyczynili się do powstania niniejszej pracy, co chciałbym mocno podkreślić. Bez ich życzliwości, bezinteresownej pomocy, osobistego zaangażowania nie byłbym w stanie zebrać tego bogatego materiału i przygotować niniejszego opracowania.

ROZDZIAŁ I. ORGANIZACJA POLEN-JUGENDVERWAHRLAGER W ŁODZI

1. UTWORZENIE OBOZU ŁÓDZKIEGO

W r. 1941 wzrasta fala terroru hitlerowskiego w okupowanej Polsce. Zapełniają się więzienia i obozy koncentracyjne. Planuje się tworzenie nowych obozów i ośrodków masowej zagłady. Doskonali się metody i środki techniczne do masowego uśmiercania więźniów. Odbywają się masowe deportacje i wysiedlenia ludności polskiej.

W wyniku aresztowań, rozstrzeliwań, deportacji, wysiedleń, likwidacji szkolnictwa polskiego, a także zmuszania obojga rodziców do wielogodzinnej pracy — tysiące dzieci polskich pozbawionych zostało częściowo lub całkowicie opieki rodzicielskiej. Tysiące dzieci traci dom, wzrasta liczba dzieci opuszczonych i sierot. One to w pierwszej kolejności stanowiły przedmiot specjalnego zainteresowania nazistowskich ludobójców. Dzieci polskie nadające się do germanizacji (,,rasowo wartościowe”) nie stanowiły problemu. Po prostu wyłapywano je albo zabierano rodzicom podstępem lub siłą i umieszczano w specjalnie utworzonych zakładach. Pozostała natomiast do ,,rozwiązania” sprawa dzieci polskich, które z takich lub innych względów nie nadawały się do germanizacji. Dzieci te postanowiono zniszczyć. Najdogodniejszym miejscem do eksterminacji były różnego rodzaju obozy. Okupantowi chodziło jednak o zorganizowanie obozów specjalnych, przeznaczonych wyłącznie dla małoletnich. Sprawę tę rozważano już na początku 1941 r. Te zbrodnicze plany rodziły się w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA). Ale nie tylko tam. Jak wynika z zachowanych dokumentów, w inicjowaniu i tworzeniu obozów dla małoletnich brały także udział władze cywilne, które wręcz domagały się od władz policyjnych tworzenia takich obozów. Przedstawimy to na przykładzie Łodzi.

Inicjatorami utworzenia obozu łódzkiego byli trzej kolejni szefowie łódzkiego kripo: Zirpkins, Kromer i Karl Ehrlich. Trzeba było znaleźć jakiś pretekst do zastosowania takiego kroku. Wystąpiono więc z kłamliwą tezą o rzekomym zagrożeniu młodzieży niemieckiej przez małoletnich Polaków. Wymownym tego przykładem jest pismo radcy miejskiego z 16 VI 1941 r., skierowane do nadburmistrza Łodzi, dra Wernera Yentzkiego27. Autor szeroko rozwodzi się nad rzekomym niebezpieczeństwem, jakie stanowi młodzież polska dla młodzieży niemieckiej. Stwierdza, że wśród młodzieży niemieckiej nastąpiło ,,przerażająco duże zaniedbanie, tak np. podpisałem wczoraj 5 wniosków do zakładu poprawczego”. Autor pisma wyjaśnia, że powodem skierowania były przyczyny kryminalne, których źródeł należy się doszukiwać w zgubnych kontaktach z młodzieżą polską. Domaga się zastosowania środków ostatecznych. Stwierdza, że konieczne jest utworzenie dla dzieci i młodzieży polskiej specjalnego „Jugendschutzlager”, a więc obozu „ochronnego”. Nadburmistrz Ventzki zapoznał się z pismem 18 VI 1941 r., opatrując go własnoręcznym podpisem. W uwagach stwierdza: „Uważam zagadnienie za bardzo ważne”28.

Dalej sprawy potoczyły się już szybko. Do akcji włączył się prezydent policji dr Wilhelm Albert. Odbyło się szereg narad, na których analizowano lokalizację obozu, ilość miejsc i możliwości zatrudnienia więźniów. Zakładano, że obóz powinien pomieścić co najmniej 2000 więźniów, w tym z samej tylko Łodzi około 400. Nie podawano, skąd będą pochodzić pozostali więźniowie. Przypuszczać jednak należy, że brano pod uwagę przynajmniej tereny inkorporowane do Rzeszy. W lipcu 1941 r. poszukuje się już miejsca na lokalizację obozu. Najpierw chciano go umieścić w Radogoszczu.

W dniu 16 VII 1941 r. odbyła się nowa narada u prezydenta policji dra Alberta, w której brał udział także i nadburmistrz29. Przy lokalizacji obozu łódzkiego kierowano się tymi samymi kryteriami, jak przy doborze miejsc pod obozy koncentracyjne. Największy nacisk położono więc na zupełną izolację od świata zewnętrznego. Na wspomnianej naradzie omawiano metody internowania małoletnich oraz rozgraniczenie kompetencji między policją i zarządem miejskim. Dokonano również oględzin terenu pod obóz. Stwierdzono, że proponowany teren może pomieścić zaledwie tysiąc więźniów. W protokole odbytej narady znajdujemy różnice zdań na temat lokalizacji obozu, jakie wynikły między prezydentem policji i nadburmistrzem. Nadburmistrz Ventzki za wszelką cenę starał się przeforsować lokalizację obozu w Radogoszczu, a przynajmniej utworzenie tam obozu tymczasowo. Zarządził, żeby Urząd do Spraw Młodzieży wywierał ze swej strony nacisk na szybkie zorganizowanie obozu. Następnie brano pod uwagę pomieszczenia poklasztorne w Łagiewnikach, ale i ten obiekt nie spełniał podstawowego warunku — zabezpieczenia przed spodziewanymi ucieczkami i zupełnej izolacji od świata zewnętrznego.

Na tym tle doszło przypuszczalnie do poważnych rozdźwięków między prezydentem policji Albertem a nadburmistrzem Ventzkim, skoro Ventzki musiał interweniować w tej sprawie aż w Berlinie. Świadczy o tym pismo Alberta z 30 VIII 1941 r., nr 214/41-KD, skierowane do RSHA, w którym wyjaśnia powód opóźnienia zorganizowania obozu dla małoletnich Polaków. W załączeniu przesyła protokół narady z 16 VII 1941 r., który „zawiera wypowiedzi obecnych przedstawicieli zainteresowanych urzędów”, odpis listy obecności, materiały dotyczące lokalizacji w Radogoszczu, z uzasadnieniem, że teren ten nie nadaje się na obóz. Przedstawia nową propozycję zorganizowania obozu w Dzierżązni koło Łodzi. Załącza sprawozdanie o stanie majątku w Dzierżązni, 5 szkiców i 17 fotografii. Ponadto przedstawia propozycję co do zatrudnienia małoletnich więźniów, uwzględniając ,,aspekt rzeczowy i polityczny”. Wyjaśnia, że jego zdanie pokrywa się w zupełności ze zdaniem miejscowych władz i miarodajnych czynników szkolnictwa i oświaty. Zwłoka nastąpiła z tego powodu, że poprzednio proponowane obiekty nie nadają się na ten cel.

Treść propozycji zatrudnienia małoletnich więźniów dotarła do wiadomości Ventzkiego. W brudnopisie pisma adresowanego do prezydenta policji Ventzki pisał m. in.: ,,Drogi towarzyszu partyjny Albert! Pańska propozycja z dnia 30 VIII 1941 r. o zatrudnieniu przekazanych do obozu młodocianych Polaków zainteresowała mnie bardzo. Mam nadzieję, że uda się szybko zwolnić Dierżąznę, gm. Zgierz, dla urządzenia obozu dla dzieci. Reichsstatthalter30 wydał zarządzenie, że polscy nieletni nie będą kierowani do zakładów opieki społecznej”31. Zarządzenie to było przestrzegane. Z samej tylko Łodzi — według niekompletnych wykazów — Wydział Opieki Społecznej zesłał do Polen-Jugendverwahrlager 78 małoletnich32. Dalsze postulaty w sprawie zorganizowania obozu nie są znane. Do powstania obozu w Dzierżązni nie doszło; utworzono tam później filię obozu. Obóz utworzono na terenie miasta Łodzi.

Rozkazem z dnia 6 I 1943 r. Himmler polecił zorganizować obozy specjalne dla ,,dzieci bandytów” oraz „żeby w obozach zbiorczych dla dzieci i nieletnich projektowanych przez szefa Głównego Urzędu Gospodarczo-Administracyjnego SS przeprowadzano przegląd rasowy i polityczny. Bezwartościową pod względem rasowym młodzież płci męskiej i żeńskiej należy przekazać przedsiębiorstwom obozów koncentracyjnych jako terminatorów. Dzieci te należy wychować. Wychowanie ich ma polegać na przyuczeniu do posłuszeństwa, pilności, bezwarunkowego podporządkowania się i uczciwości wobec niemieckich panów. Muszą umieć liczyć do 100, poznać znaki ruchu drogowego i być przygotowane do swych zawodów jako robotnicy rolni, ślusarze, stolarze itd. Dziewczęta należy wyszkolić na robotnice, prządki, trykociarki i nauczyć innych podobnych zawodów”33. W praktyce zesłanie do obozu koncentracyjnego oznaczało skazanie na niechybną śmierć, bo tylko nieliczni „terminatorzy” zdołali przeżyć.

Specjalne obozy dla dzieci tworzono już wcześniej. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że jednym z pierwszych był obóz w Moringen, zorganizowany przez RSHA. Minister spraw wewnętrznych Rzeszy okólnikiem nr IV W. II. 41/41-8400 z dnia 3 X 1941 r. ogłasza o utworzeniu Jugendschutzlager w Moringen. Jak wynika z okólnika, obóz przeznaczony był dla młodzieży męskiej powyżej 16 lat, „niebezpiecznej szczególnie pod względem kryminalnym i w stosunku do której nie odnosił skutku nadzór ochronny i wychowanie ochronne”34. Na zakończenie minister zastrzegł sobie zorganizowanie podobnego obozu dla dziewcząt. O obozie w Moringen wiemy, jak dotąd, bardzo mało. Zachowały się o nim tylko nieliczne wzmianki. Wiadomo jednak, że zasada kierowania tam młodzieży w wieku powyżej 16 lat obowiązywała bardzo krótko. Już w lutym 1942 r. RSHA zniósł to ograniczenie.

Warunki bytowania w obozie w Moringen były typowe dla obozów koncentracyjnych. Zwykły dzień więźnia rozpoczynał się o godz. 5 rano. O godz. 6 rozpoczynano pracę, która trwała do godz. 18 z jednogodzinną przerwą na spożycie obiadu. Większość małoletnich zatrudniano w pobliskich zakładach przemysłowych, gdzie dowożono ich samochodami. Kilkuset więźniów pracowało w pobliskiej kopalni soli, w której podziemiach zainstalowano zakłady zbrojeniowe. Zatrudnionych tam więźniów zmuszano do pracy trwającej 10—12 godzin na dobę, co przekraczało fizyczne i psychiczne możliwości małoletnich. Na skutek wyczerpania głodem i nadmiernym wysiłkiem częste były wypadki przy pracy, potłuczenia czy złamania rąk i nóg. Więźniów eskortowali i pilnowali esesmani z załogi obozowej. Pracę wykonywali jednak pod bezpośrednim nadzorem wymagających i bezlitosnych majstrów niemieckich. Więźniowie, którzy — zdaniem niemieckich majstrów — opuszczali się w pracy, byli przez nich zapisywani i podawani załodze obozowej. Za różnego rodzaju „przewinienia”, zwłaszcza za „opuszczanie” się w pracy lub rozmowy w języku ojczystym, na karnych apelach wymierzano karę chłosty i pozbawiano posiłków. Więźniów karanych i szczególnie „opornych” umieszczano w specjalnym bloku karnym, gdzie obowiązywał obostrzony regulamin. Nadmierna praca, głód i choroby dziesiątkowały więźniów. W zachowanym sprawozdaniu służby sanitarnej w Moringen za okres od 1 do 31 VII 1943 r. podany jest przeciętny stan więźniów 669. W okresie sprawozdawczym wykonano 3070 zabiegów ambulatoryjnych. Ta wysoka liczba — jak podano w wyjaśnieniu — spowodowana była okaleczeniami nóg przez „surowo obrobione drewniaki”. Zachorowalność na gnicie dziąseł (szkorbut) nie została określona liczbowo, wyjaśniono jedynie, że jest spowodowana brakiem witamin w pożywieniu. Choroby żołądka i zapalenie jelit tłumaczono ciepłą porą roku. Ogólny stan zdrowia określono w dalszym ciągu jako bardzo dobry35. Cytowane sprawozdanie odnaleziono wśród sprawozdań służby sanitarnej w Polen-Jugendverwahrlager w Łodzi. Stanowiło prawdopodobnie wzór dla autorów późniejszych sprawozdań służby sanitarnej w obozie łódzkim.

W latach 1940—1945 istniał obóz dla dzieci w wieku od 6 do 16 lat w Lubawie36. O obozie tym wiemy bardzo mało, krążą o nim różne legendy. Istnieje więc pilna potrzeba podjęcia badań i opracowania dokumentalnego, które wyjaśniłoby wszystkie okoliczności funkcjonowania tego obozu.

Dokładne uchwycenie liczbowe ofiar obozów koncentracyjnych, a zwłaszcza dzieci, jest niemożliwe. Hitlerowcy unikali tego rodzaju dokumentacji, nie wyodrębniali liczbowo dzieci, starannie zacierali wszelkie ślady zbrodni. Dokumenty niszczono lub nie sporządzano w ogóle, świadków mordowano. Liczby obozów, jak też więźniów stale wzrastały. W sprawozdaniu szefa Głównego Urzędu Gospodarczo-Administracyjnego SS (WVHA) Oswalda Pohla z dnia 30 IV 1942 r. znajdujemy niżej przedstawione dane:

1. Obozy utworzone do 1939 r.

Nazwa obozu

liczba

więźniów

do 1939 r.

w 1942 r.

Dachau

4000

8000

Sachsenhausen

6500

10 000

Buchenwald

5300

9000

Mauthausen

1500

5500

Flossenbürg

1600

4700

Ravensbrück

2500

7500

2. Obozy utworzone w latach 1940—1942

Auschwitz

Natzweiler

Nieberhagen

Neuengamme

Gross-Rosen

Stutthof

Gusen

Lublin

Arbeitsdorf

Danych liczbowych nie podano.

3. Nazwy i lokalizacja obozów dla małoletnich

SS-Sonderlager Hinzert

Jugendschutzlager Moringen — nie posiada zakładów Jugendschutzlager Uckermark — w budowie Jugendschutzlager Litzmannstadt — w planach.

W punkcie czwartym przedstawiono plany zorganizowania nowych obozów w Kijowie, Rydze i Smoleńsku37.

Wymienienie obozu łódzkiego obok takich kombinatów śmierci, jak Oświęcim, Majdanek, Gross-Rosen, jest wymownym dowodem roli, jaką miał do spełnienia w planach eksterminacji narodu polskiego ten fenomen zbrodni.

W dniu 31 III 1944 r. istniało już na terenie okupowanej Europy 20 obozów koncentracyjnych i 165 obozów pracy — pisał Oswald Pohl w liście z 5 IV 1944 r. skierowanym do Himmlera, załączając mapę przedstawiającą lokalizację tych obozów. W odpowiedzi Himmler napisał: „Mój drogi Pohl! Serdeczne dzięki za pański list z 5 kwietnia z mapą obozów koncentracyjnych. Właśnie przez takie przykłady widzi się, jak nasze sprawy urosły, także dzięki pańskim wysiłkom”38.

W sprawozdaniu z 1 VIII 1944 r. o stanie więźniów na dzień 1 VIII 1944 r. wykazano 524 tys. więźniów oraz około 612 tys. więźniów zapowiedzianych transportami, z tego prawie pół miliona z Polski. Z samej tylko Warszawy spodziewano się 400 tys. więźniów39. Do tego trzeba dodać wielką ilość filii obozów koncentracyjnych, które posiadał prawie każdy obóz. Oświęcim miał ich około 30. Podobozy Gross-Rosen jeszcze dotąd nie zostały wszystkie zidentyfikowane.

Dalsze zabiegi zmierzające do zorganizowania obozu łódzkiego i rozwiązania problemu dzieci polskich możemy prześledzić na podstawie źródeł archiwalnych z Górnego Śląska. W myśl przepisów niemieckiego prawa opiekuńczego dziećmi pozbawionymi opieki winno zająć się państwo, zapewniając im opiekę i wychowanie do czasu uzyskania pełnoletności. Jak to wyglądało w praktyce, postaramy się przedstawić opierając się na działalności Krajowego Urzędu do Spraw Młodzieży (Jugendamt) przy Górnośląskim Zarządzie Prowincjonalnym. Urząd ten powstał 1 IV 1941 r. w Katowicach. W zakres jego działalności wchodziło m. in. opiekowanie się dziećmi pozbawionymi opieki. Kierownikiem tej instytucji mianowano radcę zarządu prowincjonalnego Al wina Brockmanna, ur. 24 X 1903 r. w Hamburgu. Brockmann, powołując się na zarządzenie RSHA z 18 II 1942 r. (nr IV D2b-1306/40g-137), orzekł, że nieletni przestępcy narodowości polskiej nie podlegają żadnej opiece i po ukończeniu 16 roku życia winni być niezwłocznie zsyłani do obozów koncentracyjnych. Zarządzenie, na które powoływał się Brockmann, dotyczyło zsyłania do obozu w Moringen40. W dniu 29 V 1942 r. Brockmann złożył sprawozdanie z działalności swego urzędu. Specjalny rozdział: „Nowe zadania”, poświęcił sprawie dzieci i młodzieży polskiej, szczegółowo omawiając „trudności” w wychowaniu młodzieży we wschodnich powiatach Górnego Śląska. Domagał się utworzenia nowych, specjalnych zasad, którym winna podlegać młodzież obca pod względem narodowym. „W tym celu — pisze — konieczne jest utworzenie nowych, oddzielnych zakładów, gdyż stosowane niestety wspólne wychowanie nie może być dłużej tolerowane”.

W tych sprawach Brockmann nie był osamotniony. Zastępca nadprezydenta prowincji górnośląskiej wydał 15 VI 1942 r. poufny okólnik, w którym wyrażał zaniepokojenie kierowaniem do sądów opiekuńczych wniosków o opiekuństwo nad małoletnimi obcoplemiennymi, zwłaszcza narodowości polskiej i czeskiej. Oburza go fakt, że sądy opiekuńcze orzekają kierowanie małoletnich obcej narodowości do zakładów opieki społecznej. Stwierdza: „Pomijając zasadnicze pytanie, czy niemieckie prawo opiekuńcze odnosi się do obcej narodowo młodzieży, opieka nad tą młodzieżą napotyka poważne trudności, gdyż ze względu na ograniczoną ilość miejsc, zróżnicowanie metod wychowawczych, to znaczy rozdzielenie i odrębny sposób traktowania, są niemożliwe. Dlatego problem ten w celu ostatecznego rozwiązania przedłożyłem Ministerstwu Spraw Wewnętrznych Rzeszy”41. Powołując się na zgodę Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy zakazuje ze skutkiem natychmiastowym kierowania do sądów opiekuńczych wniosków o stałe i tymczasowe opiekuństwo.

W dniu 17 VIII 1942 r. odbyła się narada w Jugendamt w Katowicach. Przewodniczył jej Brockmann. Tematem narady było ustalenie jednolitego sposobu postępowania z młodzieżą polską. Brockmann wiele miejsca w swoim wystąpieniu poświęcił uzasadnieniu konieczności organizowania specjalnych obozów dla małoletnich Polaków, jako że Polacy i Czesi są narodem bez państwa i wobec dzieci tych narodowości należy stosować te same prawa. Nawiązując do cytowanego już okólnika zastępcy nadprezydenta dotyczącego zakazu kierowania wniosków o opiekuństwo do sądów opiekuńczych, Brockmann stwierdził, że zakaz ten nie rozwiąże problemu, ponieważ młodzież polska pozostanie nadal na ulicy, „stwarzając niebezpieczeństwo dla młodzieży niemieckiej”. Następnie poinformował współuczestników narady, że planuje się organizowanie specjalnych obozów dla małoletnich Polaków. Wyjaśnił przy tym, że kierowanie do tych obozów nie będzie wymagało „uciążliwych formalności sądowych”. Obiecał interwencję w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Rzeszy w sprawie przyśpieszenia „ostatecznego rozwiązania przymusowego wychowania młodzieży obcej narodowości”. W końcowych fragmentach przemówienia Brockmann raz jeszcze stwierdził z naciskiem: „Prawo do opieki społecznej ma jedynie młodzież pełnowartościowa pod względem rasowym”.

W dyskusji zabrał głos m. in. przedstawiciel Jugendamtu w Cieszynie. Mówił o dzieciach czeskich i żydowskich, ale najwięcej miejsca poświęcił dzieciom polskim, które stanowią rzekome zagrożenie dla młodzieży niemieckiej. „Już obecnie konieczne jest — stwierdza — znalezienie jakiegoś choćby przejściowego rozwiązania tych spraw, dopóki nie utworzy się zaplanowanych obozów... Czy nie warto wyjednać w RSHA możliwości ulokowania młodzieży polskiej w oświęcimskim obozie koncentracyjnym”. Na naradzie obecny był również przedstawiciel Sądu Krajowego w Katowicach, niejaki dr Dawczyński. Referował on sprawę opiekuństwa nad młodzieżą obcą narodowościowo, jej „wychowanie”, ale w rezultacie także nie widział możliwości opieki nad tą młodzieżą w świetle niemieckiego prawa opiekuńczego42.

W dniu 20 X 1942 r. Brockmann wydał pisemne polecenie kierownikom domów dziecka i zakładów opieki społecznej sporządzenia wykazów dzieci żydowskich i uchodzących za żydowskie celem uregulowania postępowania z nimi. Sprawę polecił traktować jako poufną43. Podobną „troskę” wyraził później w sprawie dzieci cygańskich44. Nie zachowały się dokumenty z innych regionów włączonych do Rzeszy i tzw. Generalnej Guberni, ale sprawy te były wszędzie traktowane w podobny sposób, świadczą o tym m. in. skierowania do obozu.

Apele i postulaty „opiekunów” dzieci polskich zostały w Berlinie wysłuchane i odniosły pożądany skutek. Reichsfuhrer SS i szef niemieckiej policji Heinrich Himmler pilnym zarządzeniem wydanym przez RSHA 28 XI 1942 r., V A 3, nr 3050342, nakazał utworzenie z dniem 1 XII 1942 r. obozu dla małoletnich Polaków — Polen-Jugendverwahrlager w Łodzi. W myśl zarządzenia kierowaniu do obozu podlegała młodzież rrięska w wieku 12—16 lat. Himmler polecił także dokonywanie przeglądów rasowych w porozumieniu z łódzką ekspozyturą Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS (RuSHA)45. Tak więc obóz łódzki stał się rzeczywistością. W kilka dni później, 3 XII 1942 r., minister spraw wewnętrznych Rzeszy wydał pilne zarządzenie (Schnellbrief), nr IV. J I 76/42-8400, zawiadamiające o utworzeniu obozu w Łodzi46; adresatami byli: nadprezydent prowincji górnośląskiej, radca Brockmann z Krajowego Urzędu do Spraw Młodzieży w Katowicach; namiestnik Rzeszy w Okręgu Warty, radca krajowy Bartels z Okręgowego Urzędu do Spraw Młodzieży w Poznaniu; namiestnik Rzeszy Okręgu Gdańsk—Prusy Zachodnie, radca rządowy Glashagen z Okręgowego Urzędu do Spraw Młodzieży w Gdańsku; namiestnik Rzeszy w Okręgu Sudety, radca rządowy Schleger z Okręgowego Urzędu do Spraw Młodzieży w Reichenberg. W zarządzeniu czytamy:,,Opiekuńcze zakłady wychowawcze szczególnie na wcielonych terenach wschodnich były dotychczas obciążone przez to, że z powodu braku osobnych instytucji młodociani obcej, a zwłaszcza polskiej narodowości przekazywani byli na wychowanie do niemieckich opiekuńczych zakładów wychowawczych. Naczelny dowódca SS i szef Policji Niemieckiej — RSHA — założył obecnie też z mojej zachęty obóz dla polskich młodocianych, a mianowicie obóz internowanej młodzieży polskiej w Łodzi, do którego kieruje się młodzież począwszy od 1 XII-1942 r. Proszę postarać się o to, by: 1. władze opiekuńcze zakładów wychowawczych zgłosiły natychmiast wszystkich polskich małoletnich znajdujących się obecnie w opiekuńczych zakładach wychowawczych do właściwego urzędu policji kryminalnej w celu skierowania ich do obozu internowanej młodzieży polskiej, 2. w przyszłości ze strony urzędów do spraw młodzieży nie stawiano więcej wniosków o przekazanie polskich małoletnich do zakładów opiekuńczych, 3. urzędy do spraw młodzieży pouczono o tym, że wypadki grożącego lub zaszłego już zaniedbania polskich małoletnich powinny być niezwłocznie zgłaszane właściwym oddziałom policji kryminalnej, przy czym w celu ochrony młodzieży niemieckiej konieczne jest przyjmowanie polskich małoletnich do obozu dla młodzieży polskiej. Urzędy do spraw młodzieży i urzędy wychowania opiekuńczego powinny utrzymywać ścisły kontakt z kierownictwem policji kryminalnej w sprawach dotyczących umieszczania polskich małoletnich i udzielać im pomocy w przygotowaniu i przeprowadzaniu zadania kierowania do obozu. Kierownictwo oddziałów policji kryminalnej ze swej strony donosić będzie urzędom do spraw młodzieży o wszystkich wypadkach skierowania do obozu polskich małoletnich, w szczególności wówczas, kiedy przeprowadzono to bez ich współudziału. Co do wychowanków zakładów opiekuńczych, doniesienia będą kierowane do urzędu wychowania opiekuńczego. Przez to osiągnie się pewność, że poszczególne urzędy do spraw młodzieży będą informowane o usunięciu niebezpieczeństwa grożącego młodzieży niemieckiej, stwierdzone także przez te urzędy przy okazji pracy wykonywanej w ramach pomocy dla młodzieży. Badania możliwości zniemczania dzieci polskich prowadzone będą w porozumieniu z ekspozyturą Głównego Urzędu do Spraw Rasy i Osadnictwa SS w Łodzi. Z praktycznego punktu widzenia przy kierowaniu do obozu wchodzi w rachubę przede wszystkim młodzież męska w wieku od 12 do 16 lat”47.

Z cytowanego zarządzenia możemy wnioskować, że chodziło o stan tymczasowy zarówno w przedmiocie wieku, jak też płci przy kierowaniu do obozu.

Brockmann z zadowoleniem przyjął wiadomość o utworzeniu obozu. Dał temu wyraz na naradzie przedstawicieli urzędów do spraw młodzieży, która odbyła się w dniach 3—4 XII 1942 r. w Lublińcu. Na naradzie omówiono szczegółowo sposób przekazywania małoletnich Polaków do obozu. Brockmann wyjaśnił, że nie należy kierować wniosków o przekazanie do obozu bezpośrednio do policji kryminalnej, lecz wyłącznie do Krajowego Urzędu do Spraw Młodzieży w Katowicach. Taki sposób postępowania uzgodniono z policją kryminalną w Opolu i Katowicach. Podobnie policja kryminalna nie będzie się zwracać do urzędów do spraw młodzieży w terenie, lecz bezpośrednio do Urzędu Krajowego w Katowicach. Brockmann zobowiązał przedstawicieli placówek terenowych do bezwzględnego przestrzegania procedury przekazywania do obozu.

Obecna na naradzie przedstawicielka policji kryminalnej w Katowicach Kriminalkommissarin Vogel szeroko rozwodziła się nad trudnościami pracy kobiecej służby kryminalnej w zwalczaniu „przestępczości i nad groźnym problemem”, jaki stanowią dzieci polskie. Przy okazji wyjaśniła, na czym polega różnica między obozem i zakładem wychowawczym: „Obozy ochronne różnią się tym od zakładów wychowawczych, że więźniowie zatrudnieni są przy ciężkich pracach fizycznych, przy zaostrzonej dyscyplinie”. Działalność żeńskiego komisarza kryminalnego Vogel nie ograniczała się jedynie do udziału w naradach, brała ona aktywny udział przy zsyłaniu małoletnich do obozu w Łodzi. Na wielu wnioskach o zesłanie do obozu znajdujemy jej podpisy.

Brockmann dobrze pojął pilne zarządzenie ministra spraw wewnętrznych Rzeszy z 3 XII 1942 r. W dniu 22 XII 1942 r. wydał poufny okólnik adresowany do landratów i nadburmistrzów prowincji górnośląskiej, którego odpisy przesłano do wiadomości okręgowego i powiatowych kierownictw NSDAP. Powołując się na wydany uprzednio okólnik zabraniający kierowania małoletnich narodowości polskiej do zakładów opiekuńczych i wychowawczych, raz jeszcze przypomniał zasady przekazywania wniosków o zesłanie do obozu, nakazując bezwzględne przestrzeganie zasad uzgodnionych na naradzie w Lublińcu. W okólniku czytamy m. in.: „Sądzę, że obecne możliwości kierowania polskich małoletnich do miejsca internowania powitane będą z zadowoleniem przez urzędy do spraw młodzieży. Proszę, aby wszystkie wypadki zaniedbania małoletnich obcej, a w szczególności polskiej narodowości zostały szczegółowo zbadane, wszyscy zaś młodociani kwalifikujący się do internowania zostali zgłoszeni nawet wtedy, gdyby granica wieku ustalona na razie zarządzeniem ministra spraw wewnętrznych Rzeszy miała się z ich wiekiem nie zgadzać, a to w celu uchwycenia i przekazania do internowania w jak najszybszym czasie wszystkich bez reszty młodocianych obcej narodowości, stanowiącej stałe zagrożenie dla młodzieży niemieckiej. Gdyby wbrew przewidywaniom żadni młodociani obcej narodowości nie mogli być zgłoszeni jako kwalifikujący się do internowania, proszę o pisemne powiadomienie mnie o tym do 1 II 1943 r.”48. Podobnej treści okólnik został wydany przez Okręgowy Urząd do Spraw Młodzieży dla Okręgu Warty w Poznaniu 6 XII 1942 r., a więc już w trzy dni po zarządzeniu ministra o utworzeniu obozu49.

W dniu 18 I 1943 r. Brockmann powiadomił landratów i nadburmistrzów prowincji górnośląskiej: „Do tej pory kierowanie do obozu dla młodzieży polskiej w Łodzi ograniczało się tylko do młodzieży męskiej w wieku od 12 do 16 lat. Ograniczenie to zostaje obecnie zniesione, dzięki czemu mogą być kierowani do obozu zarówno dzieci, jak też i młodzież obojga płci w wieku od 8 do 16 lat. Proszę o niezwłoczne złożenie wniosków na załączonych drukach przesłanych wraz z okólnikiem z dnia 29 XII 1942 r.”50 Analogiczny dokument został wydany przez Okręgowy Urząd do Spraw Młodzieży w Poznaniu 26 I 1943 r.51

Te same przepisy obowiązywały w Generalnej Guberni. W przeglądzie najważniejszych wydarzeń w kraju, sporządzonym przez ruch oporu, znajdujemy obszerną informację o obozie łódzkim, w której czytamy m. in.: „Na podstawie okólnika Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy V A 3 nr 30/50/42 z dnia 28 XI 1942 r. oraz zarządzenia tegoż urzędu z dnia 5 I 1943 r. powstały w Łodzi obozy dla dzieci polskich od 8 do 16 lat. W obozach tych w myśl okólnika należy umieszczać »młodocianych Polaków kryminalistów lub pozbawionych opieki, będących zatem elementem niebezpiecznym zarówno dla dzieci niemieckich, jak też i przez to, że mogliby w dalszym ciągu uprawiać swą kryminalną działalność«. Punkt czwarty okólnika stwierdza: »Co do aresztowań młodzieży nie podaje się specjalnych zastrzeżeń, o ile skłaniają do tego względy bezpieczeństwa«. Badania możliwości zniemczania dzieci polskich należy prowadzić z placówkami zewnętrznymi SS do Spraw Rasy i Osadnictwa w Łodzi. Okólnik podpisał w zastępstwie dr Schefe”52. Jak wynika z cytowanego dokumentu, RSHA już w dniu 5 I 1943 r. wydał zezwolenie na osadzanie w obozie łódzkim małoletnich w wieku od 8 do 16 lat.

W dniu 18 III 1943 r. minister sprawiedliwości Rzeszy wydał okólnik 4210/1 III a 3 65, adresowany do prezydentów Wyższych Sądów Krajowych i prokuratorów generalnych przy tych sądach, w którym czytamy: „Przytoczone poniżej pismo ministra spraw wewnętrznych Rzeszy z dnia 11 XII 1942 r.-IV J I 76/11-8400 [zapewne wkradł się błąd, bo cytowane jest w całości pilne zarządzenie z dnia 3 XII 1942 r. oznaczone tymże numerem — przypis J. W.] — proszę przekazać do wiadomości wszystkim sędziom zajmującym się sądownictwem dla nieletnich”. W zakończeniu: „Według okólnika ministra spraw wewnętrznych Rzeszy z dnia 26 I 1943 r. umieszczaniu podlegają wszyscy kryminalni albo w inny sposób zaniedbani młodociani Polacy obojga płci w wieku od 8 do 16 lat”53.

Cytowaliśmy tu wiele aktów „prawnych” dotyczących małoletnich Polaków. Były one oczywistym bezprawiem. Trzeba zwrócić uwagę na instytucjonalny charakter zbrodni na małoletnich, sprzeczny nawet z hitlerowskimi zasadami prawnymi, a w szczególności z ustawą o sądownictwie dla nieletnich (Reichsjugendgerichtsgesetz). Ustawa rozciągała swoją moc również na tereny włączone do Rzeszy i podlegali jej jedynie młodociani (Jugendliche) od 14 do 18 lat, którzy popełnili przestępstwa podlegające sankcji karnej. Jedną z kar było uwięzienie. Aczkolwiek ustawa odnosiła się do Niemców, to jednak przewidywała odpowiednie jej zastosowanie do członków innych narodowości na terenach włączonych do Rzeszy, „o ile nic innego nie postanowiono” (par. 1. ust. 2). Małoletni do 14 lat nie mogli być pociągani do odpowiedzialności karnej, a więc przede wszystkim więzieni. Należy przypomnieć, że do obozu łódzkiego zsyłano małoletnich głównie z terenów włączonych do Rzeszy i większość uwięzionych stanowiły dzieci poniżej 14 lat. Cytowana ustawa weszła w życie z dniem 1 I 1944 r. (RGB1. I, 1943, s. 635). Tak więc w legalnym, formalnym akcie prawnym stworzono furtkę dla wszelkiego bezprawia. W ten sposób małoletnich Polaków wyjęto spod ochrony prawnej i „bez uciążliwych formalności sądowych” zsyłano ich do Polen-Jugendverwahrlager i innych obozów koncentracyjnych.

I jeszcze jedna uwaga. Obóz łódzki został utworzony przez RSHA. Zarządzenie ministra spraw wewnętrznych Rzeszy z dnia 3 XII 1942 r. miało charakter „wykonawczy” w stosunku do zarządzenia RSHA z dnia 28 XI 1942 r., wydanego przez Himmlera. Pozornie może się wydawać, że było odwrotnie. Trzeba jednak przypomnieć, że RSHA został w 1939 r. wyodrębniony z aparatu państwowego i wyłączony spod kompetencji ministra spraw wewnętrznych Rzeszy, został podporządkowany SS, jako organizacji partyjnej. Wszystkie zarządzenia RSHA posiadały moc rozporządzenia resortowego ministra. Oczywiście, że formalny stosunek nadrzędności między RSHA i ministrem spraw wewnętrznych nie istniał. Istniała jednak faktyczna zależność ministra spraw wewnętrznych Rzeszy od RSHA. Z cytowanych „aktów prawnych” wynika, że sprawa małoletnich narodowości polskiej nie stanowiła problemu wychowawczego, zapobiegawczego i penitencjarnego, lecz problem polityczny, i to w aspekcie ideologii rasistowskiej.

Obóz łódzki był jednym z wielu, które nie podlegały WVHA. Podstawę do wyłączenia niektórych obozów spod zarządu WVHA dawała inicjatywa Himmlera, który zarządzeniami z 28 V i 12 XII 1942 r. zezwalał na tworzenie specjalnych obozów podległych Policji Bezpieczeństwa. Obóz łódzki podlegał Policji Bezpieczeństwa. W skład Policji Bezpieczeństwa (sipo) wchodziła Tajna Policja Państwowa, czyli gestapo i Policja Kryminalna — (kripo). Tak więc gestapo i kripo stanowiły nierozłączną całość. W tym miejscu przypomnimy jeszcze, że w myśl dekretu Hitlera z 23 VI 1939 r. cały personel Policji Bezpieczeństwa musiał należeć do SS. Policja Bezpieczeństwa była częścią składową RSHA. Gestapo stanowiło Urząd (departament) IV, kripo — Urząd V.

Obóz łódzki nosił urzędową nazwę: Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt — prewencyjny obóz policji bezpieczeństwa dla młodzieży polskiej w Łodzi. Tak brzmi w przekładzie nazwa tego obozu, ale nie chodzi tu przecież tylko o nazwę; chodzi o to, co kryło się pod tą nazwą i czy oddaje ona istotny charakter obozu. W dotychczasowych opracowaniach używano także nazw: „obóz przejściowy”, „obóz pracy”, „obóz przechowawczy”, „obóz internowania”. Żadna z tych nazw nie jest właściwa. Nietrafne jest zwłaszcza określenie „karny obóz pracy” przy motywowaniu, że stosowano tam surowe kary i zmuszano do pracy. Taka ocena jest fałszywa i wypacza istotny charakter obozu. Stosowanie nawet najcięższych kar nie usprawiedliwia takiej nomenklatury. Pojęcie bowiem obozu karnego obejmuje miejsce odosobnienia dla przestępców odbywających karę za popełnienie określonego przestępstwa. Przyjęcie takiej nomenklatury pociąga za sobą absurdalne stwierdzenie, że więźniami obozu łódzkiego byli przestępcy zagrażający otoczeniu, i usprawiedliwia osadzanie w nim małoletnich Polaków, a jednocześnie potwierdza kłamliwą tezę głoszoną przez hitlerowców o rzekomym zagrożeniu dzieci niemieckich przez małoletnich Polaków. Jak się przekonamy, motywowanie wniosków o zesłanie do obozu nie miało nic wspólnego z przestępczością. Wręcz odwrotnie, czynom bezprawnym miało nadawać charakter legalności, bo czyż można mówić o przestępczości w wypadku dzieci w wieku 2—8 lat? Aczkolwiek nie odnaleziono „aktów prawnych” znoszących wszelkie ograniczenia wieku przy zsyłaniu do PolenJugendverwahrlager, znalazły się tam również dzieci w wieku od 2 do 8 lat. Najmłodszym więźniem obozu łódzkiego był chłopczyk, który w chwili uwięzienia miał dwa lata i trzy miesiące54. Praca natomiast była jedną z form eksterminacji.

Nazwa obozu stworzona została na użytek zewnętrzny i miała stwarzać pozory, że obóz ma charakter zapobiegawczy i że chodzi o wychowanie. Ten prewencyjny z nazwy obóz był w rzeczywistości obozem wyniszczającym, a regulaminem oraz warunkami bytowania nie różnił się od obozów koncentracyjnych dla dorosłych. I choć obóz łódzki nie był obiektem tak „okazałym”, jak Oświęcim, gdzie ginęły setki tysięcy, nie posiadał komór gazowych i pieców krematoryjnych, to jednak bez przesady możemy go nazwać „małym Oświęcimiem”, albowiem do pozostałych obozów dla dzieci miał się tak, jak Oświęcim do pozostałych obozów dla dorosłych. Rozmyślnie stworzono tam takie warunki bytowania, że stale i nieuchronnie prowadziły do rozstroju zdrowia fizycznego i psychicznego — w konsekwencji do śmierci. Przez dłuższy czas mogły go przetrzymać tylko jednostki wyjątkowo odporne lub mające szczęście. W Oświęcimiu w „uwalnianiu” od życia pomagały komory gazowe, w Łodzi zaś to samo osiągano na drodze „śmierci naturalnej” przez głodzenie, pracę przekraczającą fizyczne i psychiczne możliwości małoletnich, pozbawienie opieki lekarskiej, antysanitarne warunki, atmosferę mordu i strachu, fizyczne, psychiczne i moralne znęcanie się nad małoletnimi, skłócanie ich i stwarzanie warunków do wzajemnego wyniszczania się. A więc warunki typowe dla obozów koncentracyjnych dla dorosłych. Gdybyśmy porównali tabele żywnościowe w obozie łódzkim z tabelami żywnościowymi w innych obozach, okazałoby się, że w obozie łódzkim wyżywienie było gorsze niż w obozach koncentracyjnych dla dorosłych. Zastosowano w nim najtańszy i nie wymagający nakładów inwestycyjnych środek skutecznego wyniszczania — głód.

Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt był obozem koncentracyjnym przeznaczonym dla małoletnich Polaków. Obóz łódzki był tworem zbrodniczym, instytucją stanowiącą zbrodnię wojenną i zbrodnię przeciwko ludzkości w rozumieniu norm prawa międzynarodowego.

2. BUDOWA OBOZU

Kiedy podjęto ostateczną decyzję o szczegółowej lokalizacji obozu na terenie Łodzi — nie zdołano ustalić, ponieważ nie odnaleziono żadnych dokumentów na ten temat. Decyzja przystąpienia do budowy obozu zapadła dopiero we wrześniu 1942 r. Pierwszą wzmiankę o budowie obozu znajdujemy w kronice getta łódzkiego pod datą 30 IX 1942 r. W tym właśnie dniu przystąpiono do wydzielania z getta części Marysina objętego ulicami: Bracką (Ewaldstrasse), Emilii Plater (Maxstrasse), Górniczą (Robertstrasse) i cmentarza żydowskiego. Znajdującą się na tym terenie f fabrykę cukierków i resort szewski ewakuowano, po czym na polecenie niemieckiej policji kryminalnej w Łodzi wydział budowlany getta musiał dostarczyć odpowiedniej liczby robotników i przystąpić do budowy obozu. Wzdłuż ulic Brackiej, Emilii Plater i Górniczej rozpoczęto ,,wznoszenie bardzo wysokiego parkanu o bezszczelinowej konstrukcji”. Wzdłuż cmentarza żydowskiego istniał mur wysokości 1,5—2 m. Przystąpiono więc także do nadbudowy muru do wysokości około 3—3,5 m. W ten sposób teren ten został zamknięty i choć otoczony gettem, wyłączony z niego. Małe domki wyburzano, inne adaptowano do potrzeb obozu. „Terenem tym będą dysponowały władze policyjne” — odnotował kronikarz. W dniu 10 X 1942 r. teren był już zupełnie ogrodzony. Przeniknęły pierwsze wiadomości, że powstanie tam obóz dla małoletnich Polaków. W dniu 24 XI 1942 r. kronikarz zapisał: „Budowa odbywa się w szybkim tempie, parkan został już zbudowany”. Dodaje, że obóz będzie przeznaczony dla małoletnich Polaków i może pomieścić około 1800 więźniów. Stwierdza lakonicznie instalowanie „doskonałych pieców” i piętrowych prycz. Dementuje też pogłoski, jakoby w obozie przebywali już więźniowie. Wyjaśnia, że trwają jeszcze prace budowlane. Odnotował też budowę kortu tenisowego, którego w rzeczywistości nie wybudowano nigdy; kort miał być przeznaczony dla załogi. I wreszcie w dniu 17 grudnia stwierdza zatrudnienie w obozie fryzjera, który tam pracuje w swoim zawodzie i otrzymuje pełne wyżywienie. W dniu 20 XII 1942 r. odnotował: „Do obozu dla młodocianych Polaków na Marysinie, który istnieje już od 10 dni [pierwszą grupę więźniów z Łodzi dostarczono do obozu 11 XII 1942 r. — przyp. J. W.], zaangażowano tutejszych fachowców celem nauki w tamtejszej szkole zawodowej”55. Wyjaśnimy od razu, że w obozie nigdy nie było szkoły zawodowej.

W tym miejscu zamieszczamy plan sytuacyjny obozu (dokładne objaśnienia do rys. 1 i 3 zob. na s. 57 i n.), ponieważ teren poobozowy został prawie całkowicie zabudowany i ślady obozu zatarte, zachowało się zaledwiekilka budynków. Ponadto plan obozu wprowadzi w wydarzenia,

które miały tam miejsce, i pozwoli je lepiej zrozumieć. Na terenie byłego obozu wybudowano po wojnie dwie szkoły i kilka bloków mieszkalnych. Do niedawna większość mieszkańców tych bloków nie wiedziała, że mieszka na terenie byłego obozu koncentracyjnego, gdzie więziono kilka tysięcy polskich dzieci.

W dniu 11 XII 1942 r. dostarczono do obozu pierwszą grupę więźniów z Łodzi56. Byli to: Jan Balcerek, Władysław Bambiak, Jerzy Dombrowski, Włodzimierz Jabłoński, Józef Jatczyk, Halina Szturma, Mieczysław Wlazło, Zdzisław Włoszczyński i inni. Otrzymali ani następujące numery obozowe: Zdzisław Włoszczyński — 1, Halina Szturma — 2, Mieczysław Wlazło — 3. Zakwaterowano ich w jedynym czynnym już wówczas bloku Haus I. W tym czasie był już także czynny blok dla dziewczynek. Remontowano jeszcze kuchnię i stawiano komin, ale karcer był już także gotowy na przyjęcie pierwszych ,,pensjonariuszy”.

W miarę napływania nowych więźniów zapełniano następne bloki. Przy dalszej budowie i rozbudowie obozu zatrudniano więźniów. Budową i rozbudową obozu kierowali majstrowie Żydzi, których doprowadzano z getta. W pierwszym okresie więźniowie pracowali wyłącznie przy budowie i rozbudowie obozu. Początkowo remontowali budynki, a więc reperowali okna, drzwi, podłogi i ustawiali prycze piętrowe. Jeszcze w zimie — na początku 1943 r. — przystąpiono do wytyczania i budowy dróg nr 3 i 4. Niwelowano również teren na całej długości dróg nr 1 i 2 (ul. Mostowskiego i Przemysłowa). Zwożono żużel i wysypywano nim wszystkie drogi, a także ścieżki wokół obozu przy płocie i murze. Ścieżki te zyskały później nazwę „pasa śmierci”. Miejscami układano chodniki. Sprowadzono, prawdopodobnie z getta, walec o wadze 3—4 t. Do walca jako siłę pociągową wprzęgano dzieci. Przygotowywano też teren pod budowę baraków. Na wiosnę 1943 r. przystąpiono w wielkim pośpiechu do budowy jednocześnie trzech baraków. Pracom nadano mordercze tempo; prowadzono je od świtu do zmroku, a w pewnym okresie w ciągu całej doby, na dwie zmiany po 12 godzin. Oprócz zatrudnionych już majstrów Żydów z getta zatrudniono kilku rzemieślników z miasta. W tym czasie przybył do obozu jeden z najokrutniejszych esesmanów, „wychowawca” Edward August. W obozie zaczęła się gehenna, były pierwsze ofiary „przyuczania do pracy i posłuszeństwa”. W dniu 15 V 1943 r. zamordowano Józefa Jatczyka, w dniu 9 V 1943 r. Urszulę Kaczmarek.

Budowa baraków miała prawdopodobnie związek z planowanym umieszczeniem w obozie łódzkim dzieci z Zamojszczyzny, tzw. „dzieci bandyckich”, oraz z zachodnich terytoriów ZSRR. 27 II 1943 r. szef WVHA zwrócił się tajnym pismem nr 136/43 do Reichsfiihrera SS Heinricha Himmlera o zezwolenie na umieszczenie w obozie łódzkim „dzieci bandyckich”. W odpowiedzi dr Rudolf Brandt56a ze sztabu Himmlera tajnym pismem z 6 III 1943 r. zawiadomił szefa WVHA Pohla: „Kochany Obergruppenführerze! Reichsführer SS