Historia społeczna Trzeciej Rzeszy - Grunberger Richard - ebook + książka

Historia społeczna Trzeciej Rzeszy ebook

Grunberger Richard

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Po dojściu Hitlera do władzy w Niemczech zmienia się wszystko, nawet chleb.

Korupcja jest surowo karana, chyba że dotyczy partyjnych elit.

Przeciwnicy władzy to „odpadki natury”.

Panuje kult „przywracania kobietom ich naturalnej godności”.

Partia decyduje, co można publicznie powiedzieć, u kogo kupować, jaką gazetę czytać, na co pójść do teatru, jak wychować dzieci.

Historia społeczna Trzeciej Rzeszy to jedyna książka, która tak kompleksowo opisuje codzienne życie w nazistowskich Niemczech.

W trzydziestu rozdziałach – każdy poświęcony jest innej dziedzinie życia – Richard Grunberger na licznych przykładach pokazuje, jak dwanaście lat istnienia Trzeciej Rzeszy wpłynęło na oświatę i kulturę, jak niszczono stare media i tworzono nowe, na czym w praktyce polegała nowa polityka rodzinna, jak w majestacie prawa gnębiono Żydów i homoseksualistów, jak szybko zmieniły się język i humor.

Lektura obowiązkowa, która uświadamia, jak cienka bywa granica między prawem a bezprawiem i jak niewiele trzeba, żeby naród ogarnęło zbiorowe szaleństwo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 941

Data ważności licencji: 7/1/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pamięci Bernarda Webera (1923–1955)

WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO

Dlaczego po tylu latach wydawać po polsku książkę o Trzeciej Rzeszy, która w dodatku nie zajmuje się okupacją niemiecką w Polsce, podbojem Europy przez Hitlera, polityką zagraniczną czy zagładą Żydów, a codziennym życiem Niemców?

Po pierwsze dlatego, że od momentu, kiedy ukazała się po raz pierwszy, Historia społeczna Trzeciej Rzeszy była wielokrotnie wznawiana, po drugie została przetłumaczona na inne języki, w tym na niemiecki i hiszpański, a po trzecie, i to jest zapewne najbardziej zaskakujący wniosek: ponieważ mówi zadziwiająco wiele o naszych czasach i zmusza nas do przeglądania się w lustrze historii. Nie oznacza to wcale, że Richard Grunberger pozwala nam wyciągnąć ze swojej wiwisekcji życia codziennego w Trzeciej Rzeszy łatwe wnioski, które można wykorzystać w dzisiejszych bataliach politycznych. Nie bierzemy udziału w polskiej rekonstrukcji Republiki Weimarskiej, nie jesteśmy w przededniu następnej wojny światowej, a ruchy nacjonalistyczne, prawicowo-populistyczne, które zagrażają liberalnej demokracji (jedynej, która dotąd sprawdziła się w Europie), nie są powtórką z historii totalitaryzmów. Nie wchodzimy dwa razy do tej samej rzeki i nikt nas tam też nie wrzuca. To jest nowa rzeka, i wcale nie musimy do niej wejść. Więcej: Grunberger pokazuje nam, że to jest dość leniwa i wolna rzeka w porównaniu z tą, która porwała Niemcy między 1933 a 1945 rokiem.

Podobnie jak Arthur Rosenberg w swojej książce o historii Republiki Weimarskiej, Grunberger rozpoczyna rozważania od Drugiej Rzeszy1*. Dla Rosenberga była ona wstępem do Republiki Weimarskiej, a Republika – kontynuacją Rzeszy, z jej instytucjami, elitami, panującymi normami, wyznawanymi wartościami, obyczajowością, podobnie jak później w obu republikach powstałych w alianckich strefach okupacyjnych można było rozpoznać daleko idące podobieństwa z obyczajowością i normami społecznymi (a czasami też normami prawnymi) Trzeciej Rzeszy. Dla Grunbergera Kaiserreich to poletko, na którym można pokazać te tendencje społeczne, które czyniły zapóźnienie Rzeszy w stosunku do jej sąsiadów tak problematycznym i ostatecznie groźnym: „Głównymi źródłami kwestii niemieckiej były, najogólniej biorąc, spóźnione zjednoczenie (a tym samym spóźniony rozwój poczucia narodowego), dojrzewanie kapitalizmu w późnofeudalnych dekoracjach i specyficzna dla tego narodu inklinacja do bezkonfliktowej (konfliktlose) syntezy”. Na pierwszy rzut oka to uzasadnienie wydaje się banalne i niewiele wyjaśnia z zagadki, z którą historycy z całego świata próbowali się zmierzyć: dlaczego Trzecia Rzesza i jej zbrodnie zdarzyły się akurat w Niemczech.

Nie tylko Niemcy były wtedy zapóźnione. Nieudane próby zakorzenienia tożsamości narodowej w niższych warstwach społecznych i oparcie państwa narodowego na ideologii jednej klasy lub warstwy społecznej znamy też z innych krajów, w tym z Polski, gdzie dopiero druga połowa XIX wieku przyniosła rozprzestrzenianie się poczucia wspólnoty narodowej na mieszczaństwo, robotników i chłopów, a zręby państwa narodowego powstają dopiero po I wojnie. Swoistym chichotem historii jest, że niemieccy pisarze, obserwatorzy i politycy kpią wtedy z polskiej szlachty, która w ich mniemaniu nadal „wyzyskuje chłopów i przeciwstawia się modernizacji” (co wówczas oznacza też industrializację i urbanizację), podczas gdy często ci sami autorzy nie ukrywają swoich lęków przed tymi zjawiskami, które – tak im się wydaje – napędzają proletaryzację wielkich miast, rozwój kapitalizmu i ekspansję socjaldemokracji, a co za tym idzie: zanik tradycyjnych wartości silniej zakorzenionych na prowincji. Niemieccy konserwatyści idealizują w tamtym czasie życie rodzinne, produkcję rolniczą, „ciężką, ale uczciwą pracę fizyczną” (którą wykonują przede wszystkim ich poddani) i potępiają handel, pośrednictwo, produkcję przemysłową w anonimowych, nieprzejrzystych wielkich przedsiębiorstwach o skomplikowanej strukturze własnościowej (są to często spółki kapitałowe notowane na giełdzie), bankowość. Konserwatyści niemieccy zaczynają też wtedy propagować kolonializm – nie tylko chcąc zapewnić Rzeszy jej „należne słoneczne miejsce na świecie” (to znaczy równouprawnienie z tymi mocarstwami, które już mają kolonie), ale też aby ratować Niemców, niemieckich chłopów i handlowców przed upadkiem moralnym oraz anonimowym, rzekomo przeżartym przez żydowskie i socjalistyczne wpływy kapitalizmem. Niemcy mają emigrować, zakładać kolonie i tam nadal uprawiać ziemię i handlować, jakby era kapitalizmu jeszcze się nie rozpoczęła.

Oczywiście nie tylko Niemców cechowało dążenie do bezkonfliktowości. Tęsknotę za życiem w kraju nierozdartym przez walki partyjne najpełniej oddają słowa Wilhelma II do tłumu po wybuchu I wojny światowej: „Nie znam już partii, uznaję tylko Niemców”. Wystarczy przypomnieć słowa Piłsudskiego o „sejmokracji” i soczyste określenia, jakimi obdarza parlament, parlamentarzystów i procedury parlamentarne przed przewrotem majowym, , czy też narzekania dzisiejszych polityków marzących o „jedności narodu”, „końcu podziałów” albo narzekania dziennikarzy na to, że „naród jest głęboko podzielony”. Podobną tęsknotę znajdujemy w debatach Drugiej Rzeszy, kiedy konserwatywna elita utyskiwała nad istnieniem socjaldemokracji, która w imię „partykularnych” interesów klasowych rozbija jedność narodową, oraz Republiki Weimarskiej, gdzie rzekomo walka partii niszczy tę jedność wszystkich Niemców. Trzecia Rzesza przywraca ją radykalnie i z nawiązką – fizycznie eliminuje „obce elementy” i pozostałych zmusza do nieustannych rytuałów jedności i podporządkowania, zgodnie z hasłem „ty jesteś niczym, twój naród jest wszystkim”. Grunberger opisuje to w rozdziale Rytuały i kult Führera, dowodząc, że śmieszne i bałamutne z naszej perspektywy nowe obyczaje nazistów odegrały ważną rolę dla kontroli obywateli w życiu codziennym, bo pozwoliły szybko i sprawnie odseparować potencjalnych dysydentów od zwolenników nowej władzy i były nie tylko przestrzegane, aby uniknąć kłopotów, lecz także dawały poczucie pewności, stabilności i jedności na każdym kroku właśnie tym, którzy nie byli stuprocentowymi zwolennikami nowej władzy. Volksgemeinschaft – nazistowska odpowiedź na niespełnioną tęsknotę milionów Niemców zniesmaczonych konfliktami społecznymi i politycznymi cesarstwa i Republiki Weimarskiej – było słowem kluczem, które wyjaśnia, dlaczego bardzo represyjny reżim mógł liczyć na poparcie tak dużej liczby obywateli i dlaczego opór przeciwko niemu był do końca tak słaby i marginalny.

Książka Grunbergera jest w odniesieniu do tej kwestii niesamowicie aktualna, bo pokazuje, że problem nie polegał wówczas na braku jedności, lecz na braku akceptacji różnorodności. Zamiast tworzyć mechanizmy i instytucje mogące zarządzać społecznymi i politycznymi konfliktami, schyłkowa Republika Weimarska, a po niej Trzecia Rzesza tworzyły jedynie narzędzia do tłumienia tych konfliktów siłą w postaci represji, prawa karnego, arbitralnych aresztowań, egzekucji, obozów koncentracyjnych i obozów pracy.

Przemoc republiki była skierowana do wewnątrz, przeciwko własnym obywatelom, bo po klęsce I wojny światowej Republika Weimarska była zbyt słaba, aby kierować agresję na zewnątrz: straciła wiele peryferyjnych terytoriów, w tym wszystkie kolonie, a także na skutek reparacji i warunków traktatu pokojowego miała mniej liczne wojsko. Układ ten zmienił się wraz ze stopniową likwidacją ładu pokojowego przez Hitlera.

Z tej perspektywy Trzecia Rzesza jawi się jako kontynuacja Drugiej Rzeszy i Republiki Weimarskiej. Ale w wielu aspektach Trzecia Rzesza była też zerwaniem, dość radykalnym, z poprzednim porządkiem politycznym – i to te aspekty pokazują, dlaczego błędem byłoby postrzeganie zagrożeń dla liberalnej demokracji w kategoriach powtórki z dojścia do władzy nazistów. Ruch nazistowski był wówczas młody, dynamiczny, niesamowicie popularny daleko poza granicami Niemiec i postrzegany jako postępowy, skierowany ku przyszłości. NSDAP i jej przybudówki długo przed styczniem 1933 roku przyciągały młodzież (która wówczas była demograficznie o wiele większą siłą niż jest dziś w naszych starzejących się społeczeństwach), postulowała instytucjonalne i personalne zerwanie ze światem zarówno demokracji, jak i monarchii, miały jasną, świetlistą wizję przyszłości, obiecując zastąpienie kłótni partyjnych, głębokich podziałów społeczeństwa i walki klas harmonijną, wręcz utopijną wspólnotą narodu, w ramach której nieważne jest miejsce w hierarchii społecznej, ważne jest jedynie, że wszyscy są Niemcami i Aryjczykami.

Czołowi naziści gardzili arystokracją i starymi elitami, zachwycali się postępem technologicznym, interesowali się lotnictwem, przemysłem, infrastrukturą, odrzucali kolonialistów (nawet ich prześladując), kierowali wsparcie państwa z rolnictwa na przemysł i infrastrukturę. Tak Grunberger opisuje zacofany świat społeczno-ekonomiczny Republiki Weimarskiej (i to, co w postaci warstw arcykonserwatywnych i przeciwstawiających się modernizacji wschodniopruskich posiadaczy ziemskich odziedziczyła po Drugiej Rzeszy): „Republika przyjęła strategię ochrony rolnictwa – zwłaszcza posiadłości na wschód od Łaby, zagrożonych zarówno ekonomicznie, jak i politycznie – posługując się pieniędzmi z podatków ściąganych z pozostałych trzech czwartych ludności Niemiec. Wysokie cła cesarskie, których celem była ochrona niemieckich producentów zboża przed obcą konkurencją, zostały utrzymane, a niemiecki konsument musiał teraz płacić zarówno wyższe ceny za żywność, jak i wyższe podatki na rzecz «13 tysięcy wielkich obszarników»”. Tu znowu Grunberger mówi wiele o naszych czasach, o konserwatystach deklarujących przywiązanie do postępu technologicznego (i niechęć do postępu społecznego), którzy kierują strumień podatków i dotacji z nowoczesnych gałęzi gospodarki na ochronę przestarzałych branż i których siła przebicia w zmaganiach lobbingowych oraz w dotarciu do korytarzy władzy jest większa.

Trzecia Rzesza zerwała z tym światem. Po przegranej wojnie niemieccy intelektualiści i historycy będą się spierać, czy pruska arystokracja pomogła Hitlerowi dojść do władzy, czy należy ją uznać za element oporu (ze względu na uczestnictwo niektórych jej członków w przygotowaniu zamachu na Hitlera i z racji pogardy, jaką wielu arystokratów żywiło względem Hitlera, uważając go za parweniusza z nizin społecznych). Jedno jest pewne: do beneficjentów jego polityki i jego wojen arystokracja pruska raczej nie należała. Stosunki między elitą nazistowską a pruską szlachtą były raczej szorstkie, niektórzy członkowie ścisłego kierownictwa nazistowskiego aparatu władzy marzyli o tytułach szlacheckich i podziwiali dworski savoir-vivre, inni gardzili starą pruską gwardią. Ale marsz nazistów ku pełni władzy coraz bardziej marginalizował starą arystokrację, tak samo jak elity weimarskie. Przeciętna wieku kierownictwa ruchu nazistowskiego była o kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat niższa niż przeciętna wieku rządzących elit Drugiej Rzeszy i republiki w czasach, kiedy to one trzymały jeszcze ster państwa w swoich rękach. Hitleryzm to był ruch młodych, ruch, który zapowiadał postęp, modernizację, „program anti-ageing” niemieckiego społeczeństwa, jak to kiedyś nazwał Götz Aly2*. I tak też hitleryzm był odbierany za granicą; przyłączyli się do niego młodzi Holendrzy, Francuzi, Belgowie, podziwiali nazistów francuscy, hiszpańscy i włoscy faszyści, a członkowie starych elit międzywojennych upatrywali w ruchu nazistowskim zwiastuna nowego, lepszego świata, który skończy z partyjniactwem, podziałami społeczeństwa, walką klas i demokracją. Zapisując się do NSDAP, można było w ciągu paru lat zrobić większą karierę niż przez całe pokolenia w zastygłej, społecznie mało mobilnej Drugiej Rzeszy, w której to, w jakiej rodzinie ktoś się urodził, w dużym stopniu decydowało o jego życiowych szansach. W NSDAP (podobnie jak w ruchu komunistycznym) można było z nizin społecznych dostać się na odpowiedzialną pozycję w administracji albo w partii, o czym świadczą kariery wielu niemieckich gauleiterów i lokalnych liderów partii.

Dziś ruchy autorytarne, antydemokratyczne i nawiązujące do włoskiego faszyzmu, ruchy prawicowo-populistyczne, które atakują demokrację, podział władzy i promują „silnych przywódców”, robią to z pozycji konserwatywnych, boją się zmian społecznych, ostrzegają przed przyszłością, idealizują przeszłość, występują w obronie tradycyjnych wartości. Nic dziwnego, napędza je lęk ponadprzeciętnie starych obywateli przed szybkimi zmianami społecznymi, politycznymi i technologicznymi, których przerażają globalizacja, nowe formy kapitalizmu, awangardowa kultura i rozprzestrzenianie się nowych wartości społecznych. Naziści nie podzielali lęku konserwatywnych elit przed zgubnymi skutkami industrializacji, nowymi technologiami – wykorzystali to wszystko dla swoich celów, aby prowadzić nowoczesną wojnę, zarządzać społeczeństwem, a nawet programem zagłady ludności żydowskiej.

Udział młodych w (starzejących się) społeczeństwach jest dziś nieporównywalnie mniejszy niż w latach trzydziestych XX wieku. Taki bunt młodych, który wyniósł do władzy nazistów i faszystów, dziś spotkałby się z niezrozumieniem licznej grupy starszych obywateli i wyborców, tym bardziej że współczesna młodzież nie musi już się bać bezrobocia i biedy, podczas gdy wśród młodych z Republiki Weimarskiej te lęki były bardzo powszechne.

Z tej perspektywy książka Grunbergera to ostrzeżenie przed ryzykiem wynikającym z utrwalenia ekonomicznego i społecznego zacofania, przed kierowaniem dochodów z nowoczesnych gałęzi gospodarki do zacofanych branż, odłączaniem się w ten sposób od trendów modernizacyjnych w innych państwach. Nie sprawdzi się jako ostrzeżenie przed powrotem systemów totalitarnych – dzisiejsze ruchy antydemokratyczne nie tworzą całościowych, metafizycznych wizji przyszłości, są one atrakcyjne dla zachowawczych warstw w starzejących się społeczeństwach, pełnych lęku o jutro, dlatego tak często odnoszą się do obrony tradycyjnych wartości, religii, rodziny, narodu, obyczajów. Nie mają w sobie siły przyciągania i perswazji znacznie bardziej agresywnych i dynamicznych ruchów totalitarnych XX wieku.

Grunberger zajmuje się wewnętrznym życiem Trzeciej Rzeszy. Wojnę, ekspansję, podbój innych krajów, politykę okupacyjną i Holocaust wymienia tylko w związku z innymi tematami. W rozdziale Żydzi przedstawia krótki rys historyczny, opisując dzieje niemieckiego antysemityzmu, aż do prześladowań Żydów w Trzeciej Rzeszy. Nie jest to analiza Holocaustu ani stosunku, jaki miała do niego niemiecka ludność.

Grunberger twierdzi, co jest z grubsza zgodne z późniejszymi publikacjami na ten temat, że Niemcy w Trzeciej Rzeszy mogli mieć świadomość istnienia systemu obozów koncentracyjnych przed wojną, które przecież powstały głównie po to, aby zastraszyć potencjalnych oponentów, zdyscyplinować obywateli i izolować opozycję z lat trzydziestych. Cały ten system mógł być skuteczny tylko o tyle, o ile mieszkańcy Trzeciej Rzeszy o nim wiedzieli. Obozy śmierci powstały na peryferiach Rzeszy i na terenach okupowanych, okoliczną ludność wysiedlono, a szczegóły funkcjonowania obozów trzymano w tajemnicy. Pogłoski mimo to docierały do ludności w postaci listów od żołnierzy, dowcipów o kominach (które Grunberger cytuje) i historii, jakie pracujący w tych obozach i w ich pobliżu opowiadali swoim krewnym. Pojawiały się też informacje w BBC. Wiedza (dość niepewna i wówczas niebezpieczna) to jedno, trudniej już natomiast z wnioskami, jakie można było z niej wyciągnąć. Tu napotykamy dwa czynniki, które tę wiedzę czyniły praktycznie bezużyteczną: Niemcy nic z nią nie robili – i nie mogli zrobić. Miała ona tylko znaczenie ex post: jako argument moralny w rozliczeniach po wojnie.

Grunberger pisze: „Wielu Niemców, w przekonaniu, że państwo dobrze troszczy się o swoich obywateli, rozgrzeszało przywódcę z jego «peryferyjnych» zbrodni. Żyjąc w ramach najściślej zhierarchizowanego systemu rządów, jaki zna historia Zachodu, oddzielali oni jednak centralnie sterowane okrucieństwa od osoby stojącej na samym szczycie; ta postawa znalazła wyraz w takich frazesach, jak: «Wszystkiemu winni są ci pomniejsi Hitlerzy», albo: «Gdyby Adolf o tym wiedział…»”.

W odniesieniu do Hitlera to się zgadza, stereotyp o dobrym wodzu, który nie wie o zbrodniach podległych mu wykonawców, jest stary jak świat i nie ogranicza się ani do społeczeństwa niemieckiego, ani do Trzeciej Rzeszy. Podobnie reagowali chłopi polscy, a nawet austriaccy, pod zaborami: przeklinali swoich panów, którzy ich poniżali i wyzyskiwali, ale liczyli na pomoc cesarza czy cara, dobrego gospodarza kraju, który po prostu nie wiedział, co jego bojarzy wyprawiają na prowincji.

To jednak jeszcze nie wyjaśnia stosunku Niemców do masowych mordów na Wschodzie, nie tłumaczy, dlaczego ze stoickim spokojem przyjmowali do wiadomości, że dziecięce ubrania przysłane z frontu w paczkach od walczących tam synów były zakrwawione i miały dziury po kulach. Jeden powód, dla którego Niemcy do końca wojny pozostawali lojalni nie tylko wobec Hitlera, ale też wobec całego symbolizowanego przez niego systemu władzy, to masowe, niezachwiane poparcie dla narodowego socjalizmu i głęboka wiara w to, że wodzowie wiedzą najlepiej i zwyciężą. Ta niesamowita lojalność ma swoje źródła w autorytaryzmie, który Trzecia Rzesza odziedziczyła po Drugiej Rzeszy, po jej represyjnej, autorytarnej kulturze i jej świecie wartości. Ale ta lojalność miała też podłoże materialne: inaczej niż władze Niemiec podczas I wojny, naziści dbali o to, aby cały czas podnosić poziom i jakość życia. Podczas I wojny inflacja sprawiła, że Niemcy tracili swoje oszczędności, jedzenie było racjonowane, normy pracy – zwłaszcza w przemyśle zbrojeniowym – stawały się coraz bardziej restrykcyjne, a poziom płac realnie się obniżył. Druga Rzesza wykrwawiła się w tej wojnie, a skutkiem tego były bunty i strajki robotników, a na końcu nawet żołnierzy. Trzecia Rzesza odwróciła tę logikę – pod jej okupacją wykrwawiły się kraje okupowane. To tam, poza Niemcami, upadła wartość miejscowych walut, podnoszono normy pracy (stosowano powszechnie pracę przymusową) i obniżano racje żywnościowe. To też miało swoją cenę: mając do wyboru pracę w obozach czy niemieckim przemyśle albo ucieczkę do lasu, młodzi ludzie w krajach okupowanych zasilali ruchy partyzanckie, niespotykane na taką skalę w czasie I wojny. Ale za to „front domowy” w Niemczech pozostawał spokojny.

Drugim czynnikiem wyjaśniającym dlaczego z wiedzy Niemców o Holocauście nic konkretnego nie wynikało, jest sam charakter systemu władzy totalitarnej, który Grunbergera nie interesuje od strony teoretycznej. Opisuje go, cytując przywódcę Niemieckiego Frontu Pracy, Roberta Leya: „Naprawdę prywatne życie prowadzi w Niemczech już tylko ten, kto śpi”. O wszystkim innym władze wiedziały albo mogły wiedzieć i każdy obywatel zdawał sobie z tego sprawę. Powszechny system donosów Grunberger opisuje, opierając się na anegdotach, pewnie dlatego, że podstawowe dane porównawcze nie były jeszcze dostępne, kiedy opracowywał swoją książkę.

W przeliczeniu na milion mieszkańców późniejsza policja polityczna NRD, Stasi, zatrudniała ponad 15 razy więcej etatowych pracowników niż gestapo w Trzeciej Rzeszy. Liczebność oficerów gestapo wyniosła od 10 tysięcy na początku wojny do około 30 tysięcy pod jej koniec. To wystarczyło, aby zapanować nad społeczeństwem, które i tak było zindoktrynowane, lojalne, bierne i kontrolowało się nawzajem. Nie było zbrojnego ruchu oporu, do 1944 roku „opór” ograniczył się do małych zakonspirowanych kółek, które nieśmiało wyrażały swój sprzeciw moralny wobec niektórych działań władzy. Oddolnego oporu zbrojnego, jak w krajach okupowanych, w Niemczech nigdy nie było. Zamach z 14 czerwca można traktować co najwyżej jako próbę puczu, w której uczestniczyła część establishmentu, sprzeciwiająca się coraz bardziej bezradnemu przywódcy. Czy w warunkach braku jakiejkolwiek perspektywy wsparcia i wszechobecnej inwigilacji protest mógł mieć sens inny niż tylko moralny? Grunberger nie wymienia najbardziej znanego argumentu przeciwko takiej interpretacji: mały, trwający kilka dni w 1943 roku na Rosenstrasse w Berlinie i ostatecznie skuteczny protest niemieckich żon z mieszanych małżeństw przeciwko deportacji ich mężów żydowskiego pochodzenia3*. Można było protestować, ale problem w tym, że w takich warunkach trudno o jakąkolwiek samoorganizację (protest na Rosenstrasse zaczął się spontanicznie). Największy protest w obronie przeznaczonych do deportacji Żydów odbył się w Amsterdamie, nie w Berlinie, gdzie warunki do samoorganizacji były o wiele trudniejsze.

Atomizacja społeczna, rozbicie organizacji innych niż związanych z władzą, powszechna wzajemna inwigilacja Niemców i masowe poparcie dla władzy tworzyły system wszechobecnej abstrakcyjnej przemocy, która realną przemoc ze strony funkcjonariuszy systemu i ich pomocników często czyniła zbędną. Funkcjonariusze gestapo nie musieli grozić Niemcom, ponieważ każdy z nich i tak wiedział, że za drobne przewinienie może trafić do więzienia lub obozu. Ponieważ wszyscy zakładali, że opór jest bezskuteczny, nie podejmowano takich prób. Działało to na zasadzie samospełniającej się przepowiedni: nieważne, czy opór był możliwy; skoro wszyscy – rządzeni nawet bardziej niż rządzący – uważali, że nie ma on sensu, to nikt go nie stawiał.

To jest wniosek, który nasuwa się po lekturze Grunbergera. Zbyt często o nim zapominamy, rozpatrując sytuację w krajach okupowanych. Atomizacja społeczeństw pod władzą totalitarną, to, co Grunberger nazywa centralizacją (ale co daleko wykracza poza zwykłą centralizację władzy, bo obejmuje każdą sferę życia, nawet prywatnego), idzie tak daleko, że stawianie jakiegokolwiek oporu wydaje się z góry skazane na porażkę. Więcej, ta systemowa przemoc przenika wszystko i zmienia stosunki społeczne skuteczniej, niż można by to było osiągnąć za pomocą pojedynczych rozkazów lub nakazów. Nie każdy Niemiec w okupowanej Polsce zabijał Żydów lub Polaków, nie każdy Polak zabijał Żydów. Niektórzy Polacy ratowali Żydów, niektórzy Niemcy ratowali Polaków, ale wszyscy poruszali się w tym samym układzie systemowej przemocy, który spowodował, że działanie zgodne z logiką tego systemu bardzo się opłacało, a działanie przeciwko niemu było skrajnie ryzykowne. Zawężał on margines swobody wyboru dla każdego (poza rządzącymi) do minimum. Tymczasem my, potomni, nadal zastanawiamy się, dlaczego „Niemcy nie przeciwstawiali się Hitlerowi”, dlaczego ludzie wtedy woleli walczyć o swoje zamiast chronić innych. Zakładamy przy tym, że dokonywali oni swoich wyborów w warunkach podobnych do naszych współcześnie, gdzie swoboda wyboru jest nieskrępowana, a państwo i inni obywatele wręcz zachęcają nas do samodzielnego myślenia i działania. Książka Grunbergera umożliwia nam patrzenie na ten system z punktu widzenia tych, którzy byli jego beneficjentami, ale wcale nie musieli ani wiedzieć, ani chcieć wiedzieć, z czego dokładnie biorą się te ich benefity…

Klaus Bachmann

1* A. Rosenberg, Entstehung und Geschichte der Weimarer Republik, Frankfurt 1980 (pierwsze wydanie ukazało się w 1926 roku).

2* G. Aly, Hitlers Volksstaat, Raub, Rassenkrieg und nationaler Sozialismus, Frankfurt am Main 2005.

3* W. Gruner, Widerstand in der Rosenstraße. Die Fabrik-Aktion und die Verfolgung der „Mischehen” 1943, Frankfurt am Main 2005.

OD AUTORA

Napisanie książki o przedmiocie tak rozległym wymaga współpracy wielu osób; zbyt wielu, abym mógł je tutaj wszystkie wymienić. Na moją szczególną wdzięczność zasłużyli: Tom Wallace, profesor Walter Laqueur, Elizabeth Wiskemann, Terence Prittie, Heinrich Fraenkel, dr David Schoenbaum, Tim Mason i wreszcie – ostatnia w tym wyliczeniu, ale z pewnością nie najmniej ważna – Janet Langmaid. Pozostaję także dłużnikiem następujących instytucji: Deutsche Forschungsgemeinschaft (której zawdzięczam subwencję badawczą), Institut für Zeitgeschichte w Monachium oraz – przede wszystkim – Institute of Contemporary History i Wiener Library w Londynie.

Richard Grunberger

1 WEIMAR

W ćwierć wieku po zakończeniu II wojny światowej „kwestia niemiecka”, która tę wojnę wywołała, nadal zaprząta uwagę świata, choć już w bardzo zmienionej postaci. Dzisiejszy problem niemiecki jest elementem relacji Wschód–Zachód, a jego rozwiązanie bardziej zależy od świata niż od samych Niemców. W czasach, kiedy pojawił się on po raz pierwszy, niewiele miał wspólnego z sytuacją w świecie, bardzo dużo natomiast ze stanem ówczesnego społeczeństwa niemieckiego.

Głównymi źródłami kwestii niemieckiej były, najogólniej biorąc, spóźnione zjednoczenie (a tym samym spóźniony rozwój poczucia narodowego), dojrzewanie kapitalizmu w późnofeudalnych dekoracjach i specyficzna dla tego narodu inklinacja do bezkonfliktowej (konfliktlose) syntezy.

Opóźnienie Niemiec w marszu do mocarstwowości, którego skutkiem było skupienie się na polityce zagranicznej i zaniedbanie polityki wewnętrznej oraz programu reform, określiło i wypaczyło cały dalszy rozwój tego państwa. Do tego wypaczenia dołączyło się inne. W 1871 roku potęga przemysłu przyniosła Niemcom sukces militarny, państwowość i pozycję mocarstwa, ale bezpośrednim sprawcom tych sukcesów, klasom średnim, nie przyniosła zysku politycznego, choćby w postaci większego udziału we władzy. (Jawną oznaką tego niepowodzenia była sytuacja na uniwersytetach, gdzie studenci z klas średnich tworzyli korporacje naśladujące obyczajowość junkierskiej elity – na przykład pojedynki – w czasach, kiedy ta elita przeżywała już upadek ekonomiczny).

Te potęgujące się dysproporcje w podziale władzy miały zgubne konsekwencje: klasa średnia coraz częściej sprzedawała swoje prawa polityczne za korzyści ekonomiczne; powstała konstytucja, która próbowała godzić autokratyczną treść z pozorami powszechnego prawa wyborczego. Polityczną opozycję wobec rządu zaczęto utożsamiać z opozycją wobec kraju – a więc ze zdradą. Bismarck określał socjaldemokratów jako „włóczęgów bez ojczyzny”. Profilaktyczne cięcia propagandowe, zapobiegające jakimkolwiek zmianom w układzie rząd–opozycja, a sterowane manipulacjami konstytucyjnymi Bismarcka, rozwinęły jeszcze niemiecką skłonność do Konfliktlosigkeit, to znaczy do zagłuszania istniejących kwestii spornych; właśnie dlatego rok 1918 wywołał taki wstrząs, klęska militarna odwróciła bowiem zarazem wszystkie te tendencje.

Z chwilą gdy same Niemcy stały się raczej przedmiotem niż podmiotem światowej polityki, sprawy zagraniczne przestały być dla Niemiec najważniejsze. Upadek cesarstwa położył kres pseudokonstytucjonalizmowi i monopolowi władzy „szlachetnie urodzonych”. Dalszy rozkład chimery Konfliktlosigkeit nastąpił w okresie, kiedy Republika Weimarska zadeklarowała – i próbowała zinstytucjonalizować – wolną grę konkurujących ze sobą sił społecznych i politycznych.

Ogromne znaczenie miało to, że wydarzenia lat 1918–1919 były w Niemczech pierwszym – a więc precedensowym, wzorcowym – przypadkiem zmiany rządzącej partii politycznej, co jest wszak istotą demokracji. Socjaldemokraci, lewicowi liberałowie, centryści katoliccy, którzy w czasach cesarstwa byli zawsze spychani na ławy opozycji, teraz stali się rządem (choć dokładniejsza analiza wykazuje, że sukces ten zawdzięczali nie tyle urnom wyborczym czy barykadom wzniesionym w listopadzie 1918 roku, ile armiom alianckim).

W latach 1918–1919 większość Niemców stała się demokratami. Nawet klasy „narodowe” zaakceptowały demokrację jako sposób na uzyskanie lepszych warunków pokoju z Zachodem i ochronę przed bolszewizmem Wschodu. Wersal i nieudane próby „wyprowadzenia” rewolucji poza Rosję wkrótce położyły kres tej chwilowej aberracji. Jeszcze raz demokracja okazała się wymysłem „obcego ducha”, ideałem, którego tymczasowy sukces był możliwy tylko dzięki klęsce Niemiec; gorycz porażki militarnej rzuciła ponury cień na zwycięstwo polityczne niedoświadczonej mniejszości.

Ludzie sprawujący rządy w Weimarze należeli w istocie do nowej, także – w odniesieniu do konstytucji cesarstwa – cokolwiek parweniuszowskiej elity. Socjaldemokrata Ebert, który zastąpił cesarza na stanowisku głowy państwa, był majstrem – siodlarzem. Podobnie podejrzane (w oczach konserwatystów) były postaci, które na środek politycznej sceny wyniosło wydarzenie z listopada 1918 roku: dziennikarze, tacy jak Theodor Wolff, wydawca „Berliner Tageblatt” i współzałożyciel Demokratische Partei, albo pisarze lewicowi, tacy jak Ernst Toller, współtwórca krótkotrwałej Bawarskiej Republiki Rad w roku 1919. W politycznym spektrum lewicy Toller zajmował pozycję skrajnie odległą od Eberta, który – „nienawidząc rewolucji jak grzechu” – zaaprobował likwidację „monachijskiego sowietu”; mimo to prawica z uporem pakowała do tego samego worka socjaldemokratów i rewolucyjnych socjalistów, traktując ich jak jedną „marksistowską szumowinę”.

Ponurzy handlarze spiskowej teorii dziejów twierdzili, że Niemcy nie zostały pokonane w boju, lecz otrzymały „cios nożem w plecy” od zdradzieckich polityków (takich jak Ebert). Fakt, że Wolff, Toller, wybitna socjalistka Róża Luksemburg i architekt konstytucji weimarskiej Preuss byli Żydami, posłużył jako pretekst do nazywania całego państwa weimarskiego „żydowską republiką”.

Atmosfera zatruta metaforycznym zrazu mordem szybko zrodziła zabójstwa rzeczywiste. Różę Luksemburg zamordowali oficerowie „współpracujący” z rządem Eberta, a rewolwerowcy z sądów kapturowych Feme, tak zwanych Freikorpsów, zabili przywódcę katolickiego Centrum, Erzbergera, który wcześniej podpisał zawieszenie broni, oraz „judeodemokratę” Rathenaua, który starał się sumiennie wypełniać zobowiązania traktatu wersalskiego. Sądy traktowały prawicowy terroryzm z pobłażliwością, której najlepszym przykładem jest jednoroczny wyrok na Hitlera po nieudanym (ale przecież krwawym) puczu monachijskim w listopadzie 1923 roku. Decyzje sądów w procesach politycznych odzwierciedlały zasadnicze pęknięcie w organizmie nowego państwa: choć jego ustawodawstwo było demokratyczne, stosowanie prawa pozostawało wciąż w rękach antydemokratów.

Pęknięcie to zwiastowało rychły zgon republiki, a w ostatecznym rozrachunku nawet go przyśpieszyło. Nastąpiło to w dwóch etapach: większość narodu dopiero w latach wielkiego kryzysu świadomie odrzuciła idee demokracji, ale przeważająca część elity (urzędników państwowych, aparatu sprawiedliwości, korpusu oficerskiego, uczonych, a nawet kleru) zwalczała demokrację niemiecką właściwie od momentu jej narodzin.

Aby zjednać sobie te właśnie siły, republikańskie kierownictwo zachowało nazwę Deutsches Reich, ze wszystkimi jej imperialnymi i autokratycznymi podtekstami, a Ebert – choć sam skądinąd oskarżony o „wbijanie noża w plecy” – uczestniczył w ogólnonarodowym samookłamywaniu, określając powracającą do domu armię niemiecką jako „niepokonaną na polu bitwy”.

W 1925 roku idea republikańska była już tak dalece pozbawiona wigoru, że na prezydenta Rzeszy można było wybrać takiego człowieka, jak były feldmarszałek Hindenburg. Oba wyróżnione terminy są mylące. W Hindenburgu widziano nie tyle człowieka, ile pomnik narodowy; natomiast słowo „wybory”, które sugeruje kampanię (czyli działania na rzecz zdobycia głosów wyborców), w żaden sposób nie tłumaczy, dlaczego – zaledwie uspokoiły się lewicowe aberracje okresu powojennego – były wódz naczelny mógł pojawić się w nowej postaci jako „dobry ojciec narodu z czasów wojny”.

Hindenburg, zanim przyjął prezydenturę z rąk narodu, rzeczywiście zabiegał o zgodę byłego cesarza, traktując Niemcy jako lenno powierzone mu na czas nieobecności imperatora. Dla konserwatystów zalety nowego prezydenta nie podlegały dyskusji – natomiast wśród republikanów kandydatura ta wywołała głębokie kontrowersje. O ile radykalny członek akademii Theodor Lessing w złowieszczym przeczuciu nazwał Hindenburga „zerem brukującym drogę dla Nerona”1*, o tyle bardziej umiarkowani mieli nadzieję, że – przy całej niestosowności tej kandydatury – jej wybór uleczy „klasy narodowe” z wrogości wobec republiki. Rozwój wydarzeń w pierwszych latach prezydentury Hindenburga zdawał się potwierdzać te nadzieje, choć w kategoriach wąsko politycznych wybory z roku 1928 przyniosły blokowi republikańskiemu śmiesznie mały zysk w postaci czterech dodatkowych miejsc w Reichstagu. Niemniej lata 1925–1929, a więc środkowa faza Republiki Weimarskiej, były też jej najlepszymi latami. Po zakończeniu francuskiej okupacji Ruhry i wygaszeniu galopującej inflacji Niemcy osiągnęły stabilizację wewnętrzną i ożywienie gospodarcze – po raz pierwszy od kilkunastu lat. Z odnowioną walutą i z planem Dawesa, ułatwiającym obce inwestycje, przemysł zaangażował się w programy modernizacji i ekspansji, które już w 1927 roku przyniosły globalny wskaźnik produkcji wyższy od przedwojennego1. W 1929 roku mniejsze niż przed wojną Niemcy wytwarzały o 10 procent więcej węgla kamiennego, o 100 procent więcej węgla brunatnego, o 30 procent więcej stali; w 1930 roku Niemcy znalazły się na drugim miejscu (za Stanami Zjednoczonymi) na liście krajów eksporterów i nawet na pierwszym pośród eksporterów produktów finalnych2. A przecież przez większość tego okresu przemysł niemiecki wykorzystywał w istocie 50–80 procent swojej pełnej zdolności produkcyjnej3. Skutki modernizacji okazały się obosieczne: w roku 1929, gdy ogólna liczba zatrudnionych (w przeliczeniu na zatrudnienie pełnowymiarowe) wyniosła 20,5 miliona4, przemysł wyrzucił 1,5 miliona ludzi za bramę, ponieważ nie był zdolny wykorzystać całego swojego potencjału technicznego, a to wskutek niedostatecznego popytu krajowego i zbyt małego eksportu5.

Kłopoty eksportowe Niemiec wynikały z międzynarodowej dyskryminacji, ale niski popyt krajowy był już sprawą wewnętrzną i sposób na to leżał całkowicie w możliwościach Niemiec. Istotą problemu była rozbieżność między poziomami płac i cen: dzięki działaniu umów kartelowych utrzymywały się wysokie ceny artykułów przemysłowych, natomiast globalną siłę nabywczą ludności ograniczała polityka płac w przemyśle i nadmiernie droga żywność. To ostatnie było bezpośrednim efektem opieki, jaką władze otaczały ziemiaństwo, głównego w niemieckim rolnictwie producenta zbóż.

Nadmierna koncentracja własności w przemyśle – w 1925 roku w zakładach stanowiących niecałe 2 procent przedsiębiorstw zatrudnionych było 55 procent wszystkich pracowników najemnych6 – nie miała uzasadnienia w dopływie kapitałów, które były stosunkowo szczupłe. Wojna i jej następstwa zniszczyły wielkie rezerwy kapitałów i powojennej gospodarce pozostawiły w spadku znaczne obciążenie. Spowodowało to tendencję do podwyższania stopy oprocentowania kredytów, a w rezultacie wielkie organizmy gospodarcze uzyskały łatwiejszy dostęp do kapitałów niż przedsiębiorstwa małe.

Ekstensywna modernizacja przemysłu w połowie lat dwudziestych, wspierana finansowo wysoko oprocentowanymi kredytami, oparta była na przekonaniu o nieskończonych możliwościach rozszerzania rynków; najpierw podważyły te przekonania oficjalne bariery, jakie postawiono na drodze niemieckiego eksportu, a potem niski popyt wewnętrzny; zniweczył je zaś ostatecznie wielki kryzys. Jednak w poprzedzającym kryzys okresie rozkwitu światowej aktywności ekonomicznej przemysł niemiecki mógł się pochwalić godnymi uwagi osiągnięciami. Liczba rejestrowanych w ciągu roku patentów podwoiła się w porównaniu z okresem przedwojennym. W dziedzinie transportu i komunikacji Niemcy rozwijały się szybciej niż mocarstwa, które zwyciężyły w wojnie; przykładowo, produkcja energii elektrycznej wzrosła w latach 1925–1930 o ponad 50 procent7.

Roczna liczba bankructw, która w latach 1925–1926 wciąż jeszcze przewyższała przedwojenną, spadła w ciągu następnego roku do poziomu o połowę niższego niż w roku 19138. Okres względnej prosperity pod koniec lat dwudziestych przyśpieszył także przemiany w strukturze zawodowej, które zaczęły się około roku 1870, gdy industrializacja nabrała pełnego rozmachu. Te przemiany w strukturze siły roboczej charakteryzowały się systematyczną redukcją sektora rolniczego, który w 1882 roku obejmował 42 procent ludności, a w 1933 już tylko 29 procent. Równie znamienne są liczby dotyczące zmian w strukturze własności i statusie ekonomicznym mieszkańców wsi: udział rolników samodzielnych w całej populacji zmniejszył się z 38 do 20 procent, udział robotników rolnych wzrósł z 4 do 11 procent. Procentowy udział robotników zwiększył się tylko nieznacznie (z 50 do 52 procent), natomiast udział „robotników umysłowych” i urzędników państwowych – wyraźnie, bo z 8 do 18 procent9. Inaczej mówiąc, liczba robotników pozostała bez zmian, bo klasę robotniczą zasilili emigranci ze wsi, opuścili ją zaś wyemancypowani Angestellten10.

Ta ostatnia grupa, rekrutująca się w dwóch trzecich spośród wykwalifikowanych robotników11, rozrastała się szczególnie szybko w okresie modernizacji, a jeszcze szybciej wzrastał w niej udział kobiet. Znacznie szybciej niż w produkcji rosły tu także wymagania co do kwalifikacji. Angestellten mieli nadto pewniejszą pracę, odrębny status w umowach płacowych i własny fundusz ubezpieczeń. Od robotników różniła ich także inna wizja struktury społecznej. Robotnicy przemysłowi widzieli w społeczeństwie tylko jeden prosty, dychotomiczny podział: „szefowie” na górze – oni sami na dole; natomiast Angestellten,czyli „robotnicy umysłowi”, pojmowali społeczeństwo jako stopniową hierarchię: na górze pracodawcy, w środku oni sami, poniżej zaś proletariat.

To poczucie zajmowania nietrwałej pozycji środkowej nie było oczywiście swoiste dla Angestellten, nurtowało ono wszystkich przedstawicieli klas średnich okresu weimarskiego, wywołując niemal neurozę. Silnie przeżywały to, na przykład, całe rzesze sklepikarzy, których liczba w porównaniu z okresem przedwojennym zwiększyła się o jedną czwartą12, choć przyrost ten nie miał żadnych rozsądnych uzasadnień ekonomicznych. Wielu sklepikarzy, samodzielnych rzemieślników, drobnych rolników i innych identyfikowało się z klasą średnią, czemu przeczyły ekonomiczne warunki ich życia. W okresie boomu w połowie lat dwudziestych, kiedy to – biorąc pod uwagę czysto zawodowe i społeczne kryteria – do proletariatu w Niemczech można było zaliczyć tylko 25 milionów osób, co najmniej 45 milionów Niemców (prawie trzy czwarte populacji) żyło z dochodów na poziomie proletariatu13.

Z chwilą wprowadzenia ustawowych świadczeń dla bezrobotnych, w roku 1927 zrealizowany został podstawowy program ruchu pracowniczego. Już za czasów Bismarcka weszły w życie ubezpieczenia od wypadków i chorób oraz świadczenia emerytalne. Do tych pionierskich osiągnięć Republika Weimarska dodała porozumienie płacowe sygnowane przez państwo, a także płatne urlopy i prawo zrzeszania się w celu prowadzenia negocjacji zbiorowych. (Na podstawie układów zbiorowych zatrudnionych było od 12 do 14 milionów pracowników)14.

Te zdobycze ruchu pracowniczego wywoływały wściekłość kapitału. Mnożyły się skargi przedsiębiorców na nadmierny, ich zdaniem, ciężar świadczeń socjalnych nałożony na barki przemysłu. W pewnym wąskim zakresie były one nawet uzasadnione: drobnym przedsiębiorcom weimarskim program ubezpieczeń społecznych dawał znacznie słabszą ochronę niż ich pracownikom. Mimo to, jeśli nawet mogło się wydawać, że pracownicy cieszą się szczególną opieką republiki – sfera ich rzeczywistych możliwości i działań była ograniczona. Całkowicie obca przemysłowi niemieckiemu w tym okresie była na przykład idea closed shop2*. Sprzeczna z oficjalną ideą konstytucji weimarskiej, z trudem przenikała ona do umysłów przywódców robotniczych. Statystyki dowodzą, że aktywność związków zawodowych była nader umiarkowana: w latach 1927–1930, a więc w okresie względnej prosperity i wzrostu zatrudnienia, liczba dniówek straconych w wyniku akcji protestacyjnych – 3,7 miliona rocznie – stanowiła zaledwie połowę odpowiedniej liczby z okresu przedwojennego15. Złagodzenie konfliktów w przemyśle wynikało w jakiejś mierze z weimarskiego ustawodawstwa, które zobowiązało rząd do uczestnictwa we wszystkich porozumieniach płacowych, a zarazem uzależniało legalność każdego strajku od wyników wstępnej procedury arbitrażowej (bardzo zawiłej). Począwszy od roku 1930, nie doszedł do skutku ani jeden strajk ofensywny, to znaczy taki, w którym żądania robotników są reakcją na zagrożenie ze strony pracodawców – chociaż już dwa lata wcześniej przedsiębiorcy stalowi z Ruhry przeprowadzili lokaut 250 tysięcy robotników16. Stowarzyszenia przedsiębiorców, choć nie mogły jeszcze całkiem pokonać związków zawodowych, osiągnęły przecież znaczny sukces: rząd nie zdołał doprowadzić do tego, by układ zbiorowy obowiązywał wszystkie firmy w danej dziedzinie produkcji. Przemysłowcy przeciwstawiali się też uczestnictwu państwa w negocjowaniu układów zbiorowych, bo uważali, że rząd nadmiernie sprzyja robotnikom. Sytuacja zmieniła się w latach 1931–1932, kiedy to gabinet Brüninga dowiódł, że także rząd skłonny jest forsować redukcję płac jako element programu deflacyjnego.

W tym czasie Weimar wkroczył w trzecią i ostatnią fazę swojej historii; rząd, choć nadal oficjalnie republikański, przestał być demokratyczny w tym sensie, że nie reprezentował już większości w Reichstagu. W istocie rozwiązaniu Republiki Weimarskiej patronowały rządy, których charakter polityczny i sposób powoływania były już autokratyczne. Ta drastyczna zmiana w układach konstelacji władzy była zjawiskiem towarzyszącym katastrofie ekonomicznej. Krach na Wall Street w październiku 1929 roku szybko rozprzestrzenił się na cały świat, a Niemcy dotknął boleśniej niż inne kraje. Bezrobocie osiągnęło poziom wręcz astronomiczny3* (już przedkryzysowe statystyki były niepokojące). Mimo wszystko jednak postęp był tu mniejszy niż w przypadku sukcesów wyborczych Hitlera: w fatalnych wyborach we wrześniu 1930 roku reprezentacja NSDAP w Reichstagu zwiększyła się z dnia na dzień z 12 deputowanych do 1074*! Zanim ta lawina wyborcza ostatecznie sparaliżowała rząd, koła przemysłowe i agrarne okazały zgoła rozbieżne postawy w stosunku do państwa. Przemysł zdołał już przejąć ster gospodarki z rąk trójpartyjnego układu weimarskiego, mógł więc stawić czoło atakom pracowniczym samodzielnie, bez udziału rządu kontrolującego bieg spraw lub nawet wspierającego czasem słabszego przeciwnika. Natomiast rolnictwo konsekwentnie odrzucało – w myśl zasady sformułowanej przez Bismarcka w roku 1879 – ideę wolnego rynku i domagało się od rządu poparcia oraz dotacji. Przed kryzysem te odmienne stanowiska przemysłu i rolnictwa wobec rządu nie przybrały otwarcie politycznej postaci, niemniej można z pewnym przybliżeniem twierdzić, że Niemiecka Partia Ludowa (DVP) – nazwa absurdalna – reprezentowała interesy przemysłu, podczas gdy Narodowoniemiecka Partia Ludowa (DNVP) pod kierownictwem Hugenberga stanowiła w Reichstagu lobby agrarne.

Powtarzając niczym papuga argumenty autokratycznego konserwatyzmu, które coraz mniej wspólnego miały z rzeczywistością, DNVP z uporem przeciwstawiała się republice. Większą elastyczność wykazała Niemiecka Partia Ludowa, naśladując postępowanie kapitalistycznych grup interesu z okresu powstawania faszyzmu: początkowo wspierała ona republikę, ale w 1931 roku opuściła ją, by opowiedzieć się za przekazaniem władzy z parlamentu w ręce na pół dyktatorskiego prezydenta17. Aż do momentu kryzysu przemysłowcy nie szczędzili pieniędzy na finansowanie godnych uwagi sił antymarksistowskich, ale począwszy od roku 1931, ich hojność skupiała się coraz bardziej na rosnącym jak grzyby po deszczu ruchu nazistowskim18.

Przemysł, także – jak widać – skłonny pogrzebać republikę, nie został właściwie tak ciężko dotknięty kryzysem jak inne dziedziny gospodarki, na przykład rolnictwo. Po roku 1918 zmienne były koleje losu niemieckiego rolnictwa. Zarobiło ono na niewybrednym powojennym popycie na towary żywnościowe, a potem także na inflacji, która zatarła wszystkie długi rolników, ale przyszły wyjątkowo złe żniwa i pod koniec roku 1925 rolnicy sprzedawali swoje plony za każdą cenę, byle tylko zdobyć gotówkę. Ceny spadły poniżej poziomu rynku światowego i nie można już było uzyskać długoterminowego kredytu.

Ożywienie gospodarcze, jakie nastąpiło po wymianie pieniędzy, stworzyło lukę między cenami artykułów przemysłowych i rolniczych; pod koniec lat dwudziestych ta luka powiększyła się – kartele dyktowały wysokie ceny produktów przemysłowych, spadały natomiast ceny produktów rolnych (zjawisko znane jako „nożyce cen”). Ocenia się, że w chwili gdy kryzys skomplikował i tak już fatalną sytuację niemieckich rolników, 60 procent żyło z dochodów na poziomie proletariatu19. W odróżnieniu od chronionych przez umowy kartelowe przemysłowców rolnicy zareagowali na powszechny spadek siły nabywczej większą produkcją, co jeszcze bardziej obniżyło ceny – i zaczęło się spadanie po spirali. Już w 1926 roku liczba posiadłości rolnych sprzedanych z konieczności przekroczyła średnią przedwojenną20, a w latach 1927–1932 prawie 25 tysięcy gospodarstw zlicytowano21.

Na tle całego niemieckiego rolnictwa posiadłości junkrów położone na wschód od Łaby wydawały się nieproporcjonalnie wielkie – ten stan rzeczy utrzymywał się także za czasów republiki. Ale ich wartość ekonomiczna była problemem już przed wojną, a skomplikował się on jeszcze za sprawą tak zwanego polskiego korytarza (utworzonego na mocy traktatu wersalskiego), który przeciął zwarte dotąd pasmo junkierskich pól zbożowych i oddzielił Prusy Wschodnie od Rzeszy. Pogorszyło to i tak już niełatwą sytuację pruskiego rolnictwa, a wkrótce utrudnił ją jeszcze powojenny spadek światowych cen żyta.

Republika przyjęła strategię ochrony rolnictwa – zwłaszcza posiadłości na wschód od Łaby, zagrożonych zarówno ekonomicznie, jak i politycznie, posługując się pieniędzmi z podatków ściąganych z pozostałych trzech czwartych ludności Niemiec. Wysokie cła cesarskie, których celem była ochrona niemieckich producentów zboża przed obcą konkurencją, zostały utrzymane, a niemiecki konsument musiał teraz płacić zarówno wyższe ceny za żywność, jak i wyższe podatki na rzecz „13 tysięcy wielkich obszarników”22. Ten system ceł i dotacji działał przeciwko modernizacji przemysłu mleczarskiego i przetwórstwa roślin w innych regionach rolniczych. Rząd mógł uczynić wiele dla producentów mleka, na przykład stymulując produkcję pasz, zamiast tego jednak „utrzymywał cła zbożowe i tym samym chronił najkosztowniejszy i najbardziej kapitalistyczny sektor produkcji rolnej”23.

Państwo popierało instytucje kredytujące wieś, ale nie wszyscy mieli tu równe szanse: wielcy obszarnicy otrzymywali pożyczki na korzystniejszych warunkach niż średni lub drobni gospodarze. Na ogół oprocentowanie kredytów w latach dwudziestych było dwa razy wyższe niż przed wojną24, a wraz ze zwiększeniem wydajności rolnictwo niemieckie potroiło swoje przedwojenne wydatki na siłę roboczą. Pomimo sporych subsydiów państwowych na meliorację gruntów rolnictwo jako całość nie realizowało programu modernizacji, który mógłby jednocześnie zwiększyć wydajność i zredukować koszty, głównie dlatego, że ceny maszyn i nawozów były dyktowane przez przemysł25.

W szczytowym momencie kryzysu ceny żywności w Niemczech były prawie dwa razy wyższe niż ceny uzyskiwane za tę samą żywność za granicą26 – tymczasem, jak na ironię, niemieccy rolnicy sami rugowali się nawzajem z rynku, zwiększając produkcję, co powodowało stałe zmniejszanie ich dochodów. W tym też czasie kryzys na obszarach na wschód od Łaby przybrał tak ostrą postać, że administracja Brüninga musiała zainicjować program pomocy dla wschodu (Osthilfe)5*, który był potężną transfuzją środków z funduszów publicznych do dogorywającej gospodarki junkierskiej.

Starając się opanować w szerszym zakresie problemy kryzysu, Brüning wdrożył program ostrej deflacji. Pensje urzędników państwowych, które całkiem niedawno – bo w roku 1927 – wyraźnie wzrosły, zostały zimą 1930/1931 zredukowane, niektóre aż o 15 procent27. W 1931 roku rząd uchwalił także dziesięcioprocentową obniżkę czynszów oraz cen detalicznych28, a płace, które rosły nawet po krachu w roku 1929, zostały na mocy dekretu o stanie wyjątkowym obniżone do poziomu z roku 192729.

Władze podjęły też próbę (bardzo spóźnioną) uporania się z problemem umów kartelowych – ale bez sukcesów6*. Szansa przeprowadzenia skutecznych działań w tej dziedzinie, to znaczy sprowadzenia cen niemieckich do poziomu cen światowych, istniała jeszcze do września 1930 roku, kiedy to w wyniku wyborów rząd stracił poparcie większości w Reichstagu. Rząd mniejszości, zależny – zgodnie z konstytucją – od prezydenckich pełnomocnictw, nie był już poważnym przeciwnikiem dla przemysłu, choć i ten ostatni odczuł skutki kryzysu. (Krach spowodował ogólny spadek produkcji przemysłowej o 42 procent, a w niektórych dziedzinach, takich jak produkcja środków produkcji, nawet o połowę)30. W rezultacie w 1932 roku było już 6 milionów bezrobotnych, z czego tylko niecałe 2 miliony otrzymywały ustawowy zasiłek państwowy; dalsze 1,5 miliona żywiły instytucje stanu wyjątkowego, a około 1,75 miliona otrzymywało skromne wsparcie od władz miejskich. Było wreszcie 850 tysięcy bezrobotnych31, którzy nie dostawali znikąd żadnych zasiłków7*.

Sejsmiczne fale kryzysu rozchodziły się coraz szybciej, ponieważ inflacja likwidowała też oszczędności, które mogły nieco amortyzować szok miejskich klas średnich. (Zjawiskiem specyficznym, dodatkowo godzącym w uboższe warstwy mieszczaństwa, była inwazja bezrobotnych „robotników umysłowych” na handel detaliczny. Desperacko lokowali oni swoje oszczędności i talenty handlowe w tej i tak już przeludnionej profesji). Ale kryzys, wykraczający daleko poza efekty ekonomiczne, wywierał swój destrukcyjny wpływ na wszystkie dziedziny życia społecznego, Niemcy, bardziej niż mieszkańcy innych krajów Zachodu, przywykli bowiem oceniać instytucje raczej wedle ich skuteczności niż wedle ich wewnętrznych zalet.

Z czysto pragmatycznego punktu widzenia w spustoszonej kryzysem republice straciły prawo istnienia zasady demokratyczne, na których się ona wspierała; przestano wierzyć w ich skuteczność. Ludzie, dla których przemysł i technika stały się bóstwami zastępczymi w laickim, amoralnym świecie, przyjęli paraliż machiny przemysłowej, tak jak pół wieku wcześniej przyjmowano Nietzscheańską rewelację: „Bóg umarł”. Dezorientacja moralna i polityczna, jaka ogarnęła Niemcy po wojnie, nadała wielkiemu kryzysowi sens daleko szerszy niż gdziekolwiek indziej8*, nie tylko ekonomiczny; zapanował tu nastrój ostateczności (Endsituation), który zapowiadał albo kompletny chaos, albo „nieuniknioną transformację”.

Czternaście lat wcześniej, w podobnym punkcie zwrotnym dziejów, lewica próbowała zrealizować własną utopię; tym razem ideałów dostarczyła prawica. Według niej kryzys był punktem szczytowym w łańcuchu zdarzeń łączących patriotyczny zryw z 1914 roku, sublimujące doświadczenia okopów oraz rachunki sumienia przedwojennego Jugendbewegung (Ruchu Młodzieży) i jeszcze wcześniejsze poszukiwania Świętego Graala germańskości, prowadzone przez Wagnera, Langbehna i Lagarde’a. Dla uczniów tych germańskich (volkische) proroków, dla „nazi” i nacjonalistów Hugenberga, kryzys oznaczał dojrzałe stadium „weimarskiego wrzodu”, nabrzmiałego korupcją i zdradą, który należało bezwzględnie przeciąć, zanim sam wybuchnie czerwoną rewolucją.

Ktoś trafnie określił Niemców jako „naród spóźniony”9*; liberalne innowacje republiki – dokonane w pół wieku po właściwym czasie – nadały epoce weimarskiej charakter cokolwiek cieplarniany. I choć nie wróżyło to nic dobrego dla trwałości instytucji władzy, spowodowało godne uwagi postępy w innych dziedzinach10*. Rok 1918 był okresem autorytaryzmu nie tylko w sferze ściśle politycznej, lecz także w życiu rodzinnym, w oświacie, w obyczajowości seksualnej. Odrzucenie licznych tabu i ograniczeń otworzyło drogę dla nowych impulsów twórczych – zwłaszcza w sztuce – które skupiały na Niemcach uwagę świata w stopniu nieznanym od czasu świetnych dni arystokratycznego mecenatu, wspierającego Goethego czy Beethovena. Ale w odróżnieniu od tamtego, wcześniejszego rozkwitu kultury, opartego na istnieniu małej klasy próżniaczej, zjawiska takie, jak ekspresjonizm, Bauhaus czy muzyka dodekafoniczna kwitły w kontekście ryzykownego eksperymentu demokracji.

Piętnastoletni okres między demokratyczną apoteozą Reichstagu a jego spaleniem to wielka eksplozja twórcza: po raz pierwszy w dziejach Berlin rywalizował z Paryżem o miano mekki fanatyków nowych stylów w sztuce i w życiu.

Jednocześnie ta sama fala entuzjazmu do wszystkiego, co eksperymentalne i nowoczesne, spowodowała reakcję przekształcającą sztukę w teren sporadycznych wojen. Już w 1920 roku sztuka Arthura Schnitzlera Korowód (znana widzom filmowym pod nazwą La Ronde) stała się przedmiotem zorganizowanego bojkotu i pozwów sądowych pod zarzutem niemoralności11*. Nowela Franza Werfla Nie morderca, lecz ofiara jest winna została nazwana między innymi „przepisem na anarchię moralną”. Niektórzy konserwatywni krytycy ocenili teorię względności Einsteina jako nihilistyczną negację wartości absolutnych. Walter Hasenclever stanął przed sądem za „podważanie wartości chrześcijańskich” w sztuce Małżeństwa zawiera się w niebie32, natomiast George Grosz został oskarżony o bluźnierstwo za przedstawienie – w pacyfistycznym szkicu z cyklu Ecce Homo – Jezusa w masce gazowej33.

Największą jednak obrazą „uczuć patriotycznych” była inscenizacja Dobrego wojaka Szwejka, zrobiona przez Erwina Piscatora12*. Cała zresztą sytuacja teatru była wysoce wieloznaczna; o ile krytyczna mniejszość bywalców przeczuwała już złotą epokę teatru pod przewodem Reinhardta, Piscatora i Leopolda Jessnera, o tyle coraz większa część widowni oceniała teatr – nazywany niegdyś przez Schillera instytucją moralności – jako przychylną enklawę, w której zdeklasowani pisarze cieszący się poparciem żydowskiej krytyki (i państwowego budżetu) szykują zamach na dziedzictwo narodowe i tradycyjną moralność. Doszło do zamieszek na przedstawieniach Hinkemann Ernsta Tollera (1923), Der fröhliche Weinberg Carla Zuckmayera (1926), Mahagonny Bertolta Brechta i Kurta Weilla (1931) oraz wielu innych13*. Sztukę Georga Büchnera Śmierć Dantona trzeba było w 1924 roku zdjąć z afisza, ponieważ publiczność zagroziła zdewastowaniem teatru, gdy orkiestra zagrała Marsyliankę, która była integralnym elementem ilustracji muzycznej, ściśle związanym z treścią sztuki.

Z biegiem czasu nawet część awangardy poddała się panującym nastrojom. Piscatora nazwano „pacyfistą w stylu Stahlhelmu”34 za włączenie w antywojenną w istocie sztukę Rywale (1928) całkiem obcych jej popisów wojskowych, mających stanowić przynętę dla widzów; podobnie obce wtręty pojawiły się w berlińskim przedstawieniu Spór o sierżanta Griszę, według pacyfistycznej powieści Arnolda Zweiga (1930).

Scena i ekran mniej więcej równocześnie okazały wzmożone zainteresowanie typowo pruskim bohaterem – Fryderykiem Wielkim. Fredericus Rex (i jego kult) pojawił się nawet w dziełach autorów liberalnych: Zwölftausend Brunona Franka przedstawia króla niweczącego plany książąt feudalnych, którzy chcieli sprzedawać swoich poddanych jako mięso armatnie na amerykańską wojnę Jerzego III. W sztuce zatytułowanej Cecil Rhodes Hans Rehberg całkiem bezinteresownie każe swojemu bohaterowi przed podjęciem najważniejszych decyzji politycznych szukać natchnienia w murach fryderycjańskiego pałacu Sanssouci.

Druga połowa lat dwudziestych przyniosła zmierzch wielkiej epoki niemieckiego filmu, której reprezentantami były Gabinet doktora Caligari i Metropolis. Nieliczne arcydzieła filmowe, takie jak Błękitny anioł,coraz rzadziej wyłaniały się z powszechnego bagna tendencyjnej epoki historycznej i militarnej oraz koszarowych błazeństw. Sytuacja taka powstała po części dlatego, że główna wytwórnia filmowa, UFA, była zależna od Hugenberga, szefa partii narodowoniemieckiej, po części zaś dlatego, że jednoznacznie ewoluowały nastroje i upodobania publiczności. W końcu tego okresu filmy spod znaku Fredericus Rex szły już całymi miesiącami przy pełnej widowni. Kiedy natomiast na ekranach niemieckich kin pojawiła się amerykańska wersja filmowa powieści Remarque’a Na Zachodzie bez zmian (która zarówno w Niemczech, jak i gdzie indziej, była największym bestsellerem tego okresu), zamieszki sprowokowane przez nazistów doprowadziły do zakazu projekcji – w imię zachowania bezpieczeństwa publicznego35.

Uniwersytety były tą spośród tradycyjnych wylęgarni szowinizmu, która przetrwała klęskę wojenną14*. W 1919 roku rektor Uniwersytetu Berlińskiego, teolog Reinhold Seeberg, zaczął oficjalną mowę żałobną ku pamięci studentów, którzy polegli na wojnie, od słów: Invictis victi victuri („Niezwyciężonym zwyciężeni, którzy jeszcze zwyciężą”)36. W roku 1924 inny uniwersytecki teolog, Otto Procksch, rektor uniwersytetu w Greifswaldzie, rozpoczął swoją mowę inauguracyjną od zdania: „Wszystko, co uratowaliśmy w Wersalu, to czapka błazeńska. Zostaliśmy heerlos, wehrlos, ehrlos” – bez armii, bez broni, bez honoru37.

Jakkolwiek większość uczonych epoki weimarskiej skłaniała się raczej ku autokratyzmowi niż ku demokracji, niemało spośród nich zamykało się po prostu w wieżach z kości słoniowej; ale w państwie, które nie jest pewne lojalności swoich obywateli, nawet taka neutralność może uchodzić za wrogość. A jednak najbardziej złowieszczą reakcją środowiska akademickiego na kryzys nie był ani upadek ducha obywatelskiego, ani nawet odwet.

Rozwinęły się i uzbroiły nowe filozofie. Metafizyczne dociekania nad Dobrem i Złem zastąpiono historycyzmem, zgodnie z którym jedyne poznawalne dobro to dobro chwili bieżącej. Zdeformowany egzystencjalizm próbował wykroczyć poza rzeczywistość kryzysu, wchodząc w krainę emocjonalnej pewności, która nie wymaga już żadnych racjonalnych uzasadnień. Desperackie zaangażowanie całej osobowości usprawiedliwia nieodpowiedzialność jako zasadę życia38. Ten sposób myślenia, będący w istocie negacją myśli, trafiał na podatny grunt wśród studentów.

W 1927 roku 77 procent studentów pruskich głosowało za ustawą o samorządzie akademickim, która wykluczała uczestnictwo nie-Aryjczyków w korporacjach studenckich39. W rezultacie pruskiemu ministrowi oświaty Beckerowi przypadła niewdzięczna rola: musiał odmówić studentom prawa do autonomii, bo chcieli je wykorzystać w celach antydemokratycznych. W roku 1931 poparcie dla nazizmu było na uniwersytetach dwa razy większe (procentowo) niż w całej populacji. Nad uczelniami gęstniała atmosfera pogromu: kilku historyków, którzy porównywali traktat wersalski z dyktowanymi przez Niemcy traktatami z Brześcia czy Bukaresztu – padło ofiarą napaści15*. Jeszcze w roku 1932 domagano się, aby konferencja wykładowców akademickich przeciwdziałała rosnącemu rozwydrzeniu studentów i jednoznacznie je potępiła. Powstrzymał tę akcję Eduard Spranger – wybitny dydaktyk i bynajmniej nie sympatyk nazizmu. „Uważałem, że ruch narodowy wśród studentów jest w istocie autentyczny i tylko pozbawiony dyscypliny wewnętrznej. Uniwersytet byłby sobie zaszkodził, gdyby próbował tonem starej nauczycielki potępić narodową falę, która w tym czasie niosła ze sobą jeszcze wiele dobrego i budziła najpomyślniejsze nadzieje”40.

W kraju ta „narodowa fala” doprowadziła do załamania polityki umiarkowanej: rozwiązano Partię Demokratyczną, a Niemiecka Partia Ludowa przeszła od polityki ostrożnej tolerancji dla poczynań republikańskiego rządu do jawnej opozycji. Fala narodowa czerpała wiele swojej siły z antykapitalistycznych tęsknot mas drobnomieszczańskich (by sparafrazować Gregora Strassera). Te nastroje niewiele miały wspólnego z marksizmem i trafnie zostały określone jako „socjalizm sklepikarzy”16*: zrujnowani wskutek kryzysu „detaliści”, rzemieślnicy, drobni rolnicy i inni piskliwie domagali się pełnej swobody przedsiębiorstw prywatnych i – jednocześnie – państwowej ochrony przed ryzykiem związanym z taką swobodą. Ich cechowo-socjalistyczny Mittelstandsprogramm – program klasy średniej – postulował monopol samodzielnych przedsiębiorstw handlowych na rynku (zakaz prowadzenia handlu detalicznego przez firmy przemysłowe), zamknięcie warsztatów rzemieślniczych przy dużych zakładach41, ulgi podatkowe dla właścicieli  sklepów, umorzenie drobnych zadłużeń kredytowych42, ograniczenie sieci sklepów o jednolitej cenie, domów towarowych i handlu spółdzielczego oraz powszechną kontrolę nad rynkiem w interesie „maluczkich”43.

W masach sklepikarzy, rzemieślników i rolników, sparaliżowanych brakiem kredytów, nazistowskie ataki na „niewolę interesów” poruszyły czułą strunę. Samo pojęcie „niewoli interesów” wywoływało wiele nienawistnych skojarzeń: z lansowanym przez republikę „manchesterskim systemem” liberalnej ekonomii, z bankami i lichwą, z „żydostwem” jako personifikacją lichwy (utrzymywano, że to Żydzi kierują weimarskimi marionetkami). Głęboko zakorzenione lęki społeczne i ekonomiczne zyskiwały postać bynajmniej nie abstrakcyjną – taką jak „system społeczny” czy „mechanizm rynkowy” – ale konkretną: Żydzi44.

W ostatniej fazie istnienia Republiki Weimarskiej Żydzi stali się wcieleniem wszelkiej choroby dręczącej państwo i społeczeństwo – na skalę nieznaną w dotychczasowej historii. Kilku wybitnych Żydów znalazło się istotnie wśród twórców republiki, inni byli aktywni w prasie, literaturze, teatrze – a więc na arenach, na których toczyła się bitwa między archaicznie pojętym Ordnung a nowoczesną tolerancją. Żydzi stali się rzecznikami internacjonalizmu – w większości jako zwolennicy Ligi Narodów, znacznie rzadziej jako marksiści czy pacyfiści. Niektórzy uprawiali psychoanalizę, inni podejmowali próby nowego spojrzenia na problemy przerywania ciąży, homoseksualizmu, wymiaru sprawiedliwości.

Jeśli pobłażliwość weimarskiej cenzury doprowadziła do pojawienia się czasopism lesbijskich i homoseksualnych, jeśli rozrastała się literatura na temat wszystkich aspektów płci i głębin psychiki ludzkiej, jeśli (z przyczyn ewidentnie ekonomicznych) rosła liczba sztucznych poronień i przybywało prostytutek (zarówno kobiet, jak i mężczyzn), jeśli niektóre postępowe szkoły miały w programie wychowanie seksualne, a ich komitety uczniowskie domagały się statusu samorządowego45 – natychmiast pojawiała się pokusa, by powtarzać jak echo opinię Treitschkego: „Wszystkiemu winni Żydzi”. Tak zwaną judeodemokrację obwiniano za rozwinięty w latach dwudziestych kult nowości, jaskrawego efektu, sensacji, który obciążył Niemcy dwukrotnie wyższymi (w porównaniu z okresem przedwojennym) wydatkami na kosmetyki46, przyśpieszył upowszechnienie zwyczaju palenia wśród kobiet47, skupił uwagę publiczności na sześciodniówkach kolarskich i na budzących niezdrową ciekawość procesach morderców. Jednak głównym zarzutem wobec Żydów było to, że zdominowali oni takie dziedziny, jak bankowość, biznes, nieruchomości, maklerstwo, lichwiarstwo i handel bydłem.

Otoczeni zewsząd wrogością (lub w najlepszym razie obojętnością) Żydzi daremnie szukali obrony wśród republikańskich polityków i w prasie. Wpływowa niegdyś prasa mieszczańska komentowała zrazu napaści na Żydów jako anachronizm, potem jednak ograniczyła się do relacjonowania antysemickich incydentów bez komentarzy48. Wolała teraz dyskrecję niż szczerość – i uzasadniała to twierdzeniem, że gazety, których czytelnicy nie mieszczą się wszak w partyjnych podziałach, muszą unikać stronniczości. Nie inaczej było z prasą prowincjonalną: lokalni redaktorzy uzależniali ton swoich relacji z pogromów od ewentualnego wpływu, jaki ów ton mógłby wywrzeć na ich dochody z ogłoszeń49.

Także politycy republikańscy unikali bezpośredniej konfrontacji z tymi, którzy wciąż podnosili „kwestię żydowską”. Niemieccy demokraci z Weimaru nie nazbyt przypominali „dreyfusowców”, choć przeżywali w swojej historii podobny zakręt, jak tamci w historii Republiki Francuskiej50.

Wielki kryzys zastał zwolenników republiki w odwrocie. Obawa przed spowodowaniem konfliktu, który mógłby się przekształcić w wojnę domową, skłoniła socjaldemokratów do przyjęcia nielegalnej decyzji kanclerza von Papena rozwiązującej latem 1932 roku socjaldemokratyczny rząd Prus17*. Uległość rządu miała zapewne podłoże w wyjątkowej sytuacji, jaka panowała w wielu regionach wiejskich, gdzie liczne wywłaszczenia i bezrobocie groziły już zamachami bombowymi na siedziby władz lokalnych i paleniem urzędów podatkowych. W innych prowincjach przez siedem tygodni lata 1932 trwały zażarte walki między rywalizującymi frakcjami politycznymi. Rezultatem tych starć było 500 zabitych lub ciężko rannych51. Jednakże pod spękaną powierzchnią życia politycznego krystalizowała się już stabilna infrastruktura, a fakty ekonomiczne leżące u podłoża tej sytuacji nie usprawiedliwiały w istocie alarmistycznych nastrojów.

Mimo że w wielu miastach mnożyły się akty przemocy, nie zdarzył się ani jeden przypadek napaści lub podpalenia lokalu partyjnego przez oponentów politycznych. Na międzyresortowej konferencji w 1932 roku minister obrony, generał Gröner, stwierdził kategorycznie: „Wojny domowej nie będzie. Ktokolwiek podejmie próbę w tym kierunku, zostanie rozbity z całą bezwzględnością”52. A kiedy kilka miesięcy później wydał on tymczasowy zakaz noszenia mundurów partyjnych, oddziały SA i SS podporządkowały się temu zakazowi bez sprzeciwu53.

Wizje czerwonej rewolucji powstawały w jakiejś mierze z frazeologii i haseł jej zwolenników, choć w istocie nawet kryzys przyniósł komunistom tylko nieznaczny wzrost popularności: z 10,6 procent (w roku 1928) do 14,3 procent ogółu głosów (w lipcu 1932 roku)54. Liczba członków KPD w żadnym momencie nie przekroczyła 300 tysięcy, ale i to było wystarczająco dużo dla ludzi, którzy chcieli przestraszyć klasy średnie i wielki biznes „zagrożeniem z Moskwy”. I Niemcy dały się skutecznie zastraszyć widmem Karola Marksa: kiedy w 1923 roku Werner Best, późniejszy intendent gestapo, został oskarżony o przygotowywanie spisku przeciw republice, zręcznie przekonał sąd (i opinię publiczną), że kompromitujące dokumenty z Boxheim formułują jedynie sposoby zapobieżenia przewidywanemu zamachowi komunistycznemu.

W sierpniu 1932 roku Hitler użył swojego autorytetu szefa najliczniejszej partii politycznej, by wymóc uniewinnienie pięciu członków SA, którzy w śląskim mieście Potempa bestialsko zamordowali komunistę. Ta bezprecedensowa – w przypadku kandydata na kanclerza – gloryfikacja zbrodni, najsurowiej potępianej przez kodeks karny, nie przeszkodziła jednak, by już dziesięć tygodni później, w listopadzie 1932 roku, co trzeci Niemiec (33,1 procent ogółu głosujących) głosował na Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników.

Jakkolwiek powstanie Trzeciej Rzeszy nie było wtedy tak nieuchronne, jak się czasem uważa, los Republiki Weimarskiej był już chyba rzeczywiście przesądzony. Niedojrzałość polityczna narodu niemieckiego (zwłaszcza jego elity), zdegenerowany system społeczny i rozstrojona gospodarka – wszystko to prowadziło ku katastrofie. Ale szczegółowy przebieg katastrofy z pewnością nie był z góry zdeterminowany. W Niemczech (gdzie zdarzało się, że wykonawcy publicznych egzekucji pełnili swoje obowiązki w cylindrach i surdutach) kaci demokracji mogli równie dobrze nosić złote galony, jak brunatne koszule, nienormalne rządy mniejszościowe republikanów stanęły bowiem w 1932 roku przed wyborem: albo ustanowić elitarną, opartą na wojsku dyktaturę prezydencką, albo ugiąć się przed ruchem „nazi” mającym znacznie szersze oparcie w społeczeństwie.

Rozwiązanie wybrane 30 stycznia 1933 roku (zwane Machtübernahme – przejęciem władzy) było więc w gruncie rzeczy rozwiązaniem bardziej demokratycznym – jakkolwiek by się to wydawało absurdalne. Hitler, choć nie dał Niemcom obiecywanego milenium, wprowadził ich (trochę przy tym wierzgali, ale bez przekonania) w wiek szarego człowieka.

1* W oryginale trudna do przełożenia gra słów: a Zero paving the way for Nero [przyp. tłum.].

2*Closed shop – przedsiębiorstwo ustawowo zobligowane do zatrudniania wyłącznie robotników zrzeszonych w związkach zawodowych [przyp. tłum.].

3* Od września 1929 roku do września 1932 roku liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła z 1,3 miliona do 5,1 miliona. R. Grunberger, Germany 1918–1945, London 1964, s. 81.

4* Od 1928 roku do lipca 1932 roku liczba głosów oddanych w wyborach na NSDAP wzrosła z 800 tys. do 13 mln 750 tys., to znaczy z 2,16 procent do 37,3 procent wyborców. K.D. Bracher, Die Auflösung der Weimarer Republik, Stuttgart 1954, s. 86–106.

5* Ustawa o pomocy dla wschodu z 31 maja 1931 roku, wprowadzona przez Brüninga oficjalnie po to, by ulżyć cierpieniom ludności prowincji wschodnich, stała się w istocie sposobem ratowania statusu społeczno-ekonomicznego junkrów. F. Neumann, Behemoth. The Structure and Practice of National Socialism, New York 1942, s. 392.

6* Prezydencki dekret o stanie wyjątkowym, upoważniający rząd do likwidacji istniejących porozumień kartelowych, doprowadził w praktyce do rozwiązania jednego tylko kartelu w branży węgla brunatnego. F. Neumann, tamże, s. 261.

7* Fundusz bezrobocia, ustanowiony w 1927 roku, naliczany był przy założeniu, że liczba ludzi pozostających bez pracy nie przekroczy 1,2 miliona. C.W. Guillebaud, The Social Policy of Nazi Germany, London 1941, s. 13.

8* „Niemcy były jedynym krajem przemysłowym, jaki w czasie wielkiego kryzysu przeżył przewrót polityczny, choć – na przykład – Stany Zjednoczone bardziej zostały kryzysem dotknięte. Kwestii, dlaczego załamanie gospodarcze zakończyło się w Niemczech dyktaturą, nie można sprowadzać do przyczyn czysto ekonomicznych”. K.E. Born, Moderne Deutsche Wirtschaftsgeschichte, Köln 1966, s. 22.

9* Zob.: H. Plessner, Die Verspätete Nation, Stuttgart 1959.

10* W latach dwudziestych zdarzyło się kilkakrotnie, że Niemcy wydały więcej nowych książek niż Anglia, Francja i USA razem wzięte. R.A. Brady, The Spirit and Structure of German Fascism, New York 1937, s. 13.

11* Szczegółowy opis tej cause celebre można znaleźć w odpowiednim rozdziale książki: L. Marcuse, Obszön. Geschichte einer Entrüstung, München 1962.

12* Publicysta z trustu prasowego Hugenberga, Friedrich Hussong, napisał: „Kobiety, wydekoltowane do pępka i w pantoflach zdobionych brylantami, aż piszczały z rozkoszy na widok najgorszych nieprzyzwoitości. Kiedy Szwejk-Pallenberg zniknął w ubikacji, by stamtąd głosić swoje kloaczne żarty i dywagacje, wszystkie lornetki skierowały się na drzwi ustępu, by nie przeoczyć podniecającego momentu powrotu Szwejka na scenę w stanie mocno nieprzyzwoitego dezabilu”. F. Hussong, Kurfürstendamm, Berlin 1933, s. 62.

13* Więcej informacji na ten temat zawiera powielona broszura Alfreda Kerra: The Influence on Theatre and Film of German Nationalism during the Weimar Republic, London 1945.

14* W roku 1915 dziewięćdziesięciu trzech wybitnych uczonych podpisało oświadczenie rozgrzeszające Niemcy z inwazji na Belgię. Cztery piąte środowiska akademickiego akceptowało pangermańską ideologię wojenną i jawny ekspansjonizm.

15* W czerwcu 1930 roku Uniwersytet Monachijski został na jakiś czas zamknięty po tym, jak rozzłoszczony tłum studentów wyłamał drzwi do sali, w której wykładał profesor Nawiasky, specjalista prawa międzynarodowego. Przedmiotem podobnej demonstracji stał się profesor Gumbel, wybitny pacyfista z Heidelbergu. H. Kuhn, Die Deutsche Universität im Dritten Reich, München 1966, s. 37.

16* Por. znakomite studium: D. Schoenbaum, Hitler’s Social Revolution, London 1967.

17* „Jeden porucznik i dziesięciu żołnierzy: to wystarczyło, by trybuni ludowi spakowali manatki” – brzmiał szyderczy komentarz szarej eminencji obozu junkierskiego, von Oldenburga-Januschaua, do owego bezkrwawego zamachu stanu, w którym przyszły wicekanclerz Hitlera usunął rząd Brauna-Severinga. F. Friedensburg, Die Weimarer Republik, Hanover/o. Frankfurt 1957, s. 153.

2 TRZECIA RZESZA

Ponieważ naziści niestrudzenie powoływali się wciąż na „prawo, zgodnie z którym od początku formowali swoje szeregi” – a do ich reżimu, bardziej niż do jakiegokolwiek innego, odnosi się twierdzenie, że jego początek był zarazem jego końcem – owo „pierwotne prawo” wymaga bliższej analizy. Było ono hybrydą woli ludu i autokratycznego fiat: populistyczne dzięki masowemu poparciu dla Hitlera, autokratyczne – bo nominacja Hitlera była dziełem Hindenburga.

Tak oto Trzecia Rzesza przyszła na świat z przymiotami nawzajem się wykluczającymi: należała zarazem do tradycji prusko-germańskiej i do wieku szarego człowieka. (Tę antynomię rozwiązała semantyka: w języku niemieckim słowo Volk oznacza zarówno „lud” w sensie radykalno-demokratycznym, jak i „naród” w sensie rasowym).

Charakterystycznym, górnolotnym określeniem wydarzeń 1933 roku w języku nazistów było Volkwerdung – potworek językowy oznaczający „stawanie się narodu”. Pół wieku wcześniej germański (völkischer) filozof Lagarde pisał: „Wyborcy nie bardziej są narodem niż cząsteczki płótna i farby obrazem Rafaela” – a następnie, jak na ironię, Niemcy odkryły swojego „super-Rafaela” w nieudanym studencie malarstwa, zdolnym wszakże zorganizować 65 milionów jednostek w naród. Inną metaforą stosowaną do rewolucji nazistowskiej była „fala narodowa”, sugerująca powrót do patriotycznych nastrojów z sierpnia 1914 roku. Po dziewiętnastu latach naziści wprowadzili w czyn żarliwą deklarację cesarza: „Od dziś nie uznaję żadnych partii – we wszystkich chcę widzieć tylko Niemców”; rozbili wszystkie partie polityczne, wzniecili ponownie wojnę światową między Niemcami i nie-Niemcami oraz wojnę domową między Niemcami i pod-Niemcami, a także wskrzesili mistykę ponadklasowej wspólnoty okopów w idei projektowanej „wspólnoty narodowej”.

Ten permanentnie używany slogan, obiecujący, że społeczeństwo nie będzie już podzielone na posiadających i nieposiadających, słabo współbrzmiał z niezmienioną strukturą klasową Trzeciej Rzeszy; jej „antykapitalizm” wyraził się jedynie w obniżeniu pułapu zysków kierowanych na konsumpcję własną do 6 procent. Rozbieżność haseł i rzeczywistości umykała jednak na ogół uwadze dzięki nazistowskiej propagandzie i wpływowi, jaki na społeczną świadomość wywarł kryzys: ludzie zbytnio martwili się o samo istnienie „narodowego bochna”, aby jeszcze zajmować się prawidłowością jego podziału.

Korzystając z poparcia wielkiego biznesu i szczęśliwego startu w pokryzysowej koniunkturze handlowej, rząd uruchomił rozległy program walki z bezrobociem – roboty publiczne, dotacje na remont budynków itd. – który już w ciągu roku obniżył rekordowe bezrobocie (6 milionów) o ponad 40 procent1.