Historia pewnego morderstwa - Danka Braun - ebook + audiobook + książka

Historia pewnego morderstwa ebook i audiobook

Braun Danka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Orłowscy z córką Izą i jej mężem Johanem przyjeżdżają do włoskiego kurortu Madonna di Campiglio, by obchodzić okrągłe urodziny wspólnika. Ku zaskoczeniu wszystkich w hotelu przebywa również dawna kochanka Johana, Camilla Vogel. Obecność kobiety wzbudza niepokój Izy, zazdrosnej o męża.

Zimowy wypoczynek zakłóca wybuch epidemii spowodowanej nową chorobą COVID-19. Wkrótce z powodu koronawirusa umiera Camilla Vogel, co wywołuje panikę u gości hotelowych. Na szczęście Orłowcy okazują się zdrowi i po odbyciu kwarantanny wracają do Polski. Nieoczekiwanie pod koniec czerwca, kiedy Europa ponownie otwiera granice, rodzina zostaje wezwana przez policję do Madonna di Campiglio. Okazało się bowiem, że przyczyną śmierci Camilli nie był koronawirus – kobieta została zamordowana. Nie ulega wątpliwości, że sprawcą musi być jeden z gości spędzających ferie w hotelu Stella. Śledztwo prowadzi komisarz Henri Kraft.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 32 min

Lektor: Magdalena Emilianowicz

Oceny
4,5 (82 oceny)
58
13
6
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pacholarzyk

Nie oderwiesz się od lektury

Super saga polecam
00
LukasJakubiec

Nie oderwiesz się od lektury

super 👍
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo serdecznie polecam ♥️♥️♥️ Cała seria jest wspaniała.
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna seria Uwielbiam pióro pani Danki Polecam
00
Nina1973
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Książka super jak reszta serii tylko źle się słucha lektorki brzmi jakby miała wadę wymowy jednak lektor ma duże znaczenie w słuchanej książce.
00

Popularność




Copyright © 2021 by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o., 2021 
Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.
Redakcja: Sylwia Drożdżyk-Reszka
Korekta: Justyna Jakubczyk, Agnieszka Brach
Projekt graficzny okładki: Marta Grabowska
Zdjęcie na okładce: © by iStock, autor: JNemchinova
DTP: Justyna Jakubczyk
ISBN 978-83-65897-88-6
Słupsk/Warszawa 2021
Wydawnictwo Prozamizamowienia@literaturainspiruje.plwww.prozami.plwww.literaturainspiruje.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Mojej PrzyjaciółceMarzannie Radziszewskiej.Marzenko, dziękuję...

Ściągawka dla czytelnika

Robert Orłowski – neurochirurg, nestor rodu

Renata Orłowska – żona Roberta

Iza Orłowska von Briest – córka Roberta

Krzysiek Orłowski – syn Roberta

Wika Orłowska – żona Krzyśka

Marta Biegler – nieślubna córka Roberta

Mark Biegler – dziennikarz, mąż Marty

Eryk i Kamil – wnukowie Roberta

Johan von Briest – mąż Izy Orłowskiej

Martin Schmidt – wspólnik Roberta

Georg Sewer – kolega Johana

Camilla Vogel – szefowa stacji Super Star

Teo – synek Camilli

Zuza Kowalska vel Suzi – opiekunka synka Camilli

Alfred Linn – dawny kochanek Camilli

Lena Wolf – ciotka Camilli

Franco Ferro – właściciel pensjonatu

Lorenzo Russo – kelner hotelu Stella

Giulia Ferro – dziewczyna kelnera, córka właściciela pensjonatu

Rosa Brasi – fryzjerka

Henri Kraft – policjant niemiecki Polizeioberkommissar Bundeskriminalamt BKA

Dario Moretti – policjant włoski, ispettore capo

Aga Torbicka – była żona Krzyśka, matka Eryka

Barbara Orłowska Johanson – matka Roberta

Jon Johanson – mąż Barbary

Bartek Krawczyk – były narzeczony Izy Orłowskiej

Prolog. Luty 2020

Renata Orłowska postawiła na stół miskę z sałatką królewską i usiadła obok męża. Biesiadników było wielu, tak jak to zwykle bywało na kolacjach u Orłowskich. Oprócz czwórki Bieglerów, Krzyśka z rodziną i Barbary z mężem przyjechali również państwo von Briest – Iza i Johan. Ci ostatni nie mieszkali na terenie rodzinnej posiadłości, tylko w swoim mieszkaniu, mieszczącym się w nowo wybudowanym apartamentowcu w Krowodrzy, dlatego jedli wspólną kolację z innymi członkami rodziny tylko raz lub dwa w tygodniu. Iza pragnęłaby częściej to robić, ale Johan wolał nie przebywać zbyt długo w towarzystwie teścia. Inni wżenieni w rodzinę Orłowskich, konkretnie Mark Biegler i Wika, chcąc nie chcąc godzili się na codzienne rodzinne wieczorne spędy, bo wymuszały to na nich ich dzieci. Wszystkie wnuczęta Orłowskich uwielbiały towarzystwo dziadka Roberta i kuchnię babci Malutkiej.

– Nie mam ochoty telepać się do Włoch – powiedziała Renata. – Jeśli Martinowi tak bardzo zależy na naszym towarzystwie, niech przyjedzie do Zakopanego. U nas też są góry. Jeśli ktoś lubi chodzić z nogą w gipsie, niekoniecznie musi po to jechać w Alpy.

– Mamo, nie wypowiadaj się za innych – wtrąciła Iza. – Jak możesz porównywać nasze rodzime trasy narciarskie z alpejskimi. Od razu widać, że nie masz pojęcia o jeździe na nartach.

– Nie mam i niech tak pozostanie.

– Swoją drogą, mamo, mogłabyś chociaż raz założyć narty – mruknął Krzysiek, sięgając po udko pieczonego kurczaka. – Wody też się bałaś, też wzbraniałaś się przed pływaniem, ale w końcu spróbowałaś i pokonałaś uprzedzenia. I dzięki temu, że nauczyłaś się pływać, uratowałaś życie dwóch brzdąców.

– Nauczyłam się pływać, bo miałam dobrego nauczyciela – powiedziała, uśmiechając się nostalgicznie, kątem oka zerkając na męża. Robert się skrzywił, a ona ciągnęła: – Gdy mi znajdziecie równie fantastycznego nauczyciela w szkółce narciarskiej, to może się skuszę.

– Nauczycielami jazdy na nartach są przeważnie młodzi faceci, którzy nie zwracają uwagi na podstarzałe flirciary zbliżające się do emerytury – bąknął Robert.

Orłowska wyprostowała się na krześle i zmierzyła męża wrogim spojrzeniem.

– Wypraszam sobie nazywać mnie podstarzałą flirciarą. Ani nie jestem stara, ani nie jestem flirciarą, ani nie zbliżam się do emerytury. To tobie jest bliżej do wieku emerytalnego niż mnie.

– Raczej nie, bo wiek dla mężczyzn to sześćdziesiąt pięć lat, a dla kobiet sześćdziesiąt. O rok później niż ty mogę zostać emerytem.

– Jeszcze długo nie zamierzam zostać emerytką. Będę sprzedawać swoje podkoszulki do końca mojego pobytu na tym ziemskim padole, do momentu, gdy niebiosa wezwą mnie do siebie. Najpierw do butiku będę kuśtykać o lasce, a potem pomagając sobie balkonikiem. Nie mam zamiaru brać od ZUS-u tej ich jałmużny.

– Mamuś, to głupota. – Do dyskusji ponownie włączyła się Iza. – Jeśli ty jej nie weźmiesz, to ZUS wręczy ją jakimś opasłym, brzuchatym „pięćsetplusom”, żeby bezrobotni tatusiowie Brajanów mieli więcej forsy na piwo, a matki Dżesik na nowe tipsy i doklejane rzęsy. Lepiej więc będzie, żebyś pobierała należną ci emeryturę i za nią kupowała cukierki swoim wnukom.

– Wracając do nart, my z Wiką nie pojedziemy – zabrał głos Krzysiek. – Jestem potrzebny w klinice.

– Nie! – wrzasnęli wspólnie Eryk i Kamil. – My chcemy jechać na narty!

– My też nie damy rady pojechać z wami. Dzieci są za małe – wtrącił się Mark.

– Kochanie, ty możesz jechać. Dam sobie radę. Mamy przecież panią Stasię i jej córkę – głos zabrała Marta, nieślubna córka Roberta.

– To może wy jedźcie, a ja zostanę z dziećmi? – zaproponowała Renata.

– Malutka, mowy nie ma. Martin się obrazi, przecież to jego sześćdziesiątka. Krzysiek rzeczywiście musi zostać, ale chłopcy mogą jechać z nami. – Widząc karcące spojrzenie żony, dodał: – Oczywiście, jeśli ich rodzice wyrażą zgodę.

Stanęło na tym, że do Madonna di Campiglio pojadą Orłowscy z wnukami oraz Iza z Johanem. Natomiast Mark dojedzie do nich później, tylko na parę dni.

Rozdział 1

Granatowe bmw sunęło w ciemności wśród krętych dróżek prowincji Trydent sąsiadującej z Lombardią. Tuż za autem posuwało się srebrne audi. W pierwszym samochodzie jechali Orłowscy z wnukami, a w drugim Iza z Johanem.

– Czy GPS dobrze nas prowadzi? – zaniepokoiła się Renata. – Czy nie ma innej, lepszej drogi? Strach tędy jechać – mruknęła. – Bardzo wąsko i stromo, i do tego ciemno.

– Super! – zawołał z entuzjazmem Eryk.

– Wy z tyłu lepiej śpijcie – bąknęła Renata. – Zanim tam dojedziemy, będzie środek nocy.

– Malutka, nie marudź. Chyba nie chcesz, żebym dodał gazu?

– Broń Boże! – zawołała. – Przecież tu same serpentyny. Nie podoba mi się ta trasa.

– I tak dużo lepsza niż ta prowadząca do Monteprandone. Pamiętasz naszą podróż poślubną, Malutka, i to niesamowite miasteczko? Te wąziutkie uliczki, tę upiorną ciszę...

– Pamiętam – przerwała mu w połowie zdania. – Ale najbardziej pamiętam telefon od Angeli.

Robert zmarszczył brwi i przesłał żonie gniewne spojrzenie.

– Malutka, jesteś najbardziej pamiętliwą kobietą, jaką znam. Z niecierpliwością oczekuję chwili, gdy demencja trochę ci stępi pamięć – burknął.

– Dziadziu, demencja to bardzo niedobra choroba – odezwał się Kamil.

– Wiem, tylko żartowałem.

– Nie powinno się tak żartować – powiedział karcąco wnuk.

– Wykapany Krzysiek – mruknął Robert. – Skąd znasz, smyku, ten termin?

– Przeczytałem w internecie. Przecież chcę zostać lekarzem, takim jak ty, dziadziu, i tatuś.

– Za dużo siedzisz przed komputerem – mruknął Robert.

– Właśnie! Ja zawsze mu mówię, że kiedyś przegrzeje mu się mózg, tak jak komputerowi – wtrącił przyrodni brat Eryk. – Nie wolno wiedzieć za dużo, prawda, dziadziusiu?

– O, to chyba jest Madonna di Campiglio. – Robert wykorzystał pretekst, żeby uniknąć odpowiedzi. – Teraz musimy szukać hotelu Stella.

– Jak tu pięknie! – zawołała z zachwytem Renata.

– Tak uważasz? Większość kurortów narciarskich wygląda podobnie. Trzeba było jeździć z nami, a nie siedzieć w Krakowie.

– Mówiłam ci, że preferuję słońce, plaże i morze, a nie zimne hałdy śniegu.

– Babciu Malutka, hałdy są na Śląsku, z popiołu i żużlu, a nie ze śniegu.

– Malutka, słuchaj Kamila. Zdobywaj wiedzę od wnuka, jeśli samej ci się nie chce poczytać czegoś mądrego.

– Kamilku, to była przenośnia. Wiem, co to jest hałda.

– A co to jest przenośnia? Co ona przenosi? – dopytywał Eryk.

– Niech ci Kamil wytłumaczy, ja tymczasem będę podziwiać odpustowe piękno tej ślicznej mieścinki.

Miasteczko rzeczywiście wyglądało przeuroczo. Pastelowe domki z brązowymi dachami i okiennicami, podświetlone choinkowymi lampkami i otulone białą pierzynką śniegu, wyglądały jak z disnejowskiej bajki. Nie tylko budynki skrzyły się świetlnymi punkcikami, lecz także drzewa i krzewy. Białe lampki obrysowujące nagie gałęzie drzew liściastych i ich konary zastępowały im liście zgubione jesienią, natomiast przyprószone bielą świerki i sosny dumnie migotały zielenią swych igieł. Im też nie żałowano światełek. Ryneczek zdobiły obrazy malowane punkcikami lampek, przedstawiające renifery z saniami, aniołki ze skrzydłami i kuliste bałwanki – odpowiedniki tych prawdziwych śnieżnych stojących na skwerku. Czerń nocy, biel śniegu i podświetlone domy oraz cała reszta zimowych aplikacji tworzyły malownicze widoki, przywodzące na myśl obrazki ze starych świątecznych pocztówek. Miasta polskie w okresie świąt i karnawału również były przystrojone, ale nie tak pięknie jak ten mały zimowy kurort.

Hotel Stella znajdował się na peryferiach miasteczka i przedstawiał w mikroskali to, co widzieli w rynku. Najbardziej rzucała się w oczy stojąca tuż przed budynkiem ogromna metalowa gwiazda, również podświetlona.

– Stella po włosku znaczy „gwiazda” – powiedział Kamil.

Robert i Renata ze zdziwienia aż otwarli usta.

– No, no, Kamil, dobrze się przygotowałeś do naszej zimowej eskapady – zauważył Robert. – Tego też się dowiedziałeś z internetu?

– Tak. Chciałem wiedzieć, gdzie będziemy mieszkać. Wpisałem hasło „Stella” i wyskoczyło mi kilkanaście znaczeń.

Renata pokręciła głową, trochę zawstydzona, bo nie znała znaczenia tego słowa. Była przekonana, że to żeńskie imię. Rzeczywiście może się wiele nauczyć od wnuka – trzecioklasisty.

Martin Schmidt stał oparty o blat recepcji i rozmawiał z pięćdziesięciokilkuletnim właścicielem Stelli, Frankiem Ferrem, co chwila spoglądając na zegarek.

– Cóż tak długo ich nie ma? Żeby tylko nie wpadli w przepaść. Te dróżki są tak wąskie, łatwo o wypadek – zauważył zaniepokojony.

– Panie doktorze, proszę nie przesadzać. Jeśli pański kolega jest dobrym kierowcą, trafi do nas bez problemu. I bez wpadania w przepaść – powiedział z uśmiechem Franco.

Rozmawiali ze sobą po niemiecku, bo Ferro w młodości zdobywał szlify zawodowe w niemieckich i austriackich hotelach.

Schmidt był wysokim blondynem w okularach i mimo nadchodzącej sześćdziesiątki nadal mógł się podobać kobietom. Większość dorosłego życia spędził na walce z niechcianymi kilogramami. Chudł, tył i znowu chudł. W zwalczaniu nadwagi najbardziej pomagały mu kobiety. Miłość dopingowała go do przestrzegania diety i chodzenia na siłownię. Potem chodził tam także po rozstaniach, gdy chciał jakoś spędzić czas i nie myśleć o problemach. Stabilizacja małżeńska lub stagnacja uczuciowa przynosiły ze sobą fałdki tłuszczu i powiększający się brzuch. Teraz nie miał ani zbędnego tłuszczyku, ani wystającego brzucha. Ubrany w zielony sweter w szarą kratkę i granatowe dżinsy wyglądał smukło jak długodystansowiec.

– Panie doktorze, czy panu coś nie dolega? Bardzo pan schudł od ostatniej wizyty u nas – zauważył hotelarz.

– Panie Franco, niechcący obdarzył mnie pan komplementem. Przez całe życie o niczym bardziej nie marzę niż o tym, żeby być za chudym. – Martin uśmiechnął się do mężczyzny. – Nic mi nie jest, po prostu odstawiłem piwo. Ale obawiam się, że po kilku dniach w towarzystwie moich przyjaciół znowu będę musiał wrócić do dawnych spodni, bo w tych się nie zmieszczę.

– Doktorze, przepraszam, ale muszę wracać do kuchni, żeby pańscy znajomi mieli co jeść na kolację – powiedział hotelarz, uśmiechając się przepraszająco.

Niemiec nie wrócił do pokoju, pozostał w holu w oczekiwaniu na przyjazd przyjaciół z Polski.

Od wielu lat Martin Schmidt wraz z Robertem Orłowskim wspólnie prowadzili prywatną klinikę w Krakowie. Oferowano w niej szeroki wachlarz różnorakich usług medycznych, poczynając od badań diagnostycznych, a kończąc na wysoko specjalistycznych zabiegach neurochirurgicznych. Orłowski skupił wokół siebie wielu wybitnych neurochirurgów, dlatego placówka cieszyła się opinią jednego z najlepszych szpitali specjalistycznych w Polsce. Dobrze zaopatrzona w sprzęt najnowszej generacji i w doskonałych fachowców przyciągała pacjentów nie tylko z Polski, lecz także z Niemiec. Zadbał o to Martin, niemiecki onkolog z Berlina. Mężczyźni się zaprzyjaźnili, kiedy obaj mieszkali w Bostonie. Ich przyjaźń przetrwała trzydzieści lat, do czego w dużej mierze przyczyniła się wspólna klinika i pieniądze, które dzięki niej zarabiali. To jednak nie wysoko profesjonalne zabiegi neurochirurgiczne doprowadziły do ich finansowego sukcesu, tylko usługi stomatologiczne. Przyszpitalna przychodnia dentystyczna i rozbudowane wokół niej zaplecze w postaci hotelu i restauracji były kurą znoszącą złote jajka. Tak zwane „wycieczki stomatologiczne do Krakowa” stały się bardzo popularne wśród mieszkańców kraju nad Łabą. Popularność zawdzięczały dobrej reklamie w niemieckich mediach, o co zadbał Martin, i profesjonalnym usługom dentystycznym oraz towarzyszącym im atrakcjom, a przede wszystkim przystępnym cenom. Zakwaterowanie w eleganckich pokojach, smaczna kuchnia, wycieczki po Krakowie i okolicach – wszystko to gwarantowało dobrą rozrywkę jako dodatek do wyleczenia uzębienia. W ofercie było zwiedzanie zabytków Krakowa i kopalni w Wieliczce lub Bochni oraz obowiązkowy wyjazd do Oświęcimia, żeby niemieccy pacjenci wiedzieli, że borowanie to pestka w porównaniu z tym, co ich pobratymcy robili więźniom w Auschwitz. Natomiast seanse w operze i filharmonii nie były już obligatoryjne. Robert twierdził, że dawka znęcania się nad gośćmi musi być umiejętnie wyważona, żeby chcieli przyjechać tu po raz drugi. „Wycieczki stomatologiczne do Krakowa” stały się tak popularne wśród Niemców, że niepotrzebne już były reklamy, które na początku działalności kliniki często pojawiały się w niemieckich mediach.

Orłowscy weszli do środka.

– Nareszcie! Czekam na was i czekam. Zaraz wypuszczę tu korzenie. – Martin przywitał ich okropną polszczyzną.

– O Boże, Martin, co ty masz na sobie! – zawołała Renata. – Skąd wytrzasnąłeś ten sweter? Kupiłeś go na bazarze czy w lumpeksie?

– Co to jest lumpeks? – zapytał zdezorientowany Schmidt.

– Second-hand – odpowiedział Robert. – Nie przejmuj się moją żoną. Zanim mnie poznała, tylko tam się ubierała – mruknął.

– Mimo swetra wyglądasz rewelacyjnie. Schudłeś i masz już górską opaleniznę. Kiedy zdążyłeś się opalić? – zapytała Renata.

– Wczoraj i dzisiaj. Długo jechaliście. Myślałem, że jeszcze dziś razem zjedziemy ze stoku, tymczasem musiałem robić to sam.

– Nie mogliśmy tu trafić – usprawiedliwiał się Robert. – Panienka z GPS, jak to kobieta, prowadziła nas krętymi drogami, dlatego musiałem kilkakrotnie zawracać.

– W takim razie zmień głos w GPS-ie na męski, może będzie bardziej profesjonalnie wskazywał drogę – burknęła Renata.

– Malutka, wolę, żeby w podróży towarzyszył mi kobiecy alt niż męski baryton. – Po czym, rozglądając się w koło, rzucił do Martina: – Zaskoczyłeś mnie. Spodziewałem się dużego hotelu, a to pensjonat.

– I bardzo dobrze – wtrąciła Renata. – Zaczyna mi się tu podobać. Westybul jest bardzo efektowny.

– Nie obejrzałaś nawet pokoju, więc za wcześnie na opinię.

– Pokoje są w porządku – uspokoił Martin. – Duże i wygodne. Ten hotelik cieszy się wysoką renomą. Kameralnie tutaj, ale komfortowo. Zresztą sami zobaczycie. Ciężko zdobyć tu miejsce, trzeba robić rezerwację kilka miesięcy wcześniej. Mnie się udało znaleźć dla nas pokoje, bo znam właścicieli. Jestem ich stałym gościem, przyjeżdżam tu od lat.

W tym momencie podeszła do nich niewysoka młoda dziewczyna i czystą angielszczyzną przywitała nowo przybyłych. Do firmowego uniformu miała przypięty identyfikator, z którego wyczytali, że nazywa się Giulia Ferro. Ale nie musieli czytać, bo sama się grzecznie przedstawiła. Później się okazało, że jest córką właściciela pensjonatu. Pełniła w hotelu różnorakie funkcje, nie tylko recepcjonistki, lecz czasami także kelnerki i pokojówki. Dziewczyna wręczyła gościom klucze, a boy w osobie młodego przystojniaka o imieniu Lorenzo chwycił za walizki. Mężczyźni przyszli mu z pomocą i też wzięli do rąk torby podróżne. Chociaż hotelik miał tylko dwa piętra, zamontowano tu windę. Pokoje rzeczywiście okazały się przestronne i ładnie urządzone. Iza i Johan dostali zwykłą dwójkę, ale pokoje Orłowskich połączone były wewnątrz drzwiami z pokojem dla wnuków.

– Takie wewnętrzne drzwi to dobre rozwiązanie. Mogą tworzyć apartament, a czasami dwie dwójki, gdy drzwi zastawi się szafą – stwierdził Robert, zamykając na klucz drzwi pokoju wnuków wychodzące na korytarz i chowając klucz do kieszeni. – Wolę, żebyście nie mieli możliwości wymknięcia się z pokoju bez naszej wiedzy. – Oczywiście miał na myśli Eryka, bo Kamil był zbyt roztropny, by to zrobić.

W sypialni Orłowskich łóżka były razem zestawione, a w pokoju chłopców stały oddzielnie. Chłopcy włączyli telewizor i rzucili się na posłania. Robert razem z Martinem opuścili pomieszczenie, a Renata, wzdychając, zaczęła rozpakowywać bagaże.

Rozdział 2

Rano cała rodzina spotkała się w jadalni na śniadaniu. Nie obowiązywał tu szwedzki stół jak w innych hotelach, gości obsługiwali kelnerzy, ale obok zorganizowano bufet samoobsługowy, z którego również można było korzystać. Dla Martina i Orłowskich połączono stoliki, żeby mogli razem siedzieć. Po chwili podeszła do nich Giulia z kartą dań. Wybór potraw był duży, ale zadowolili się jajecznicą na bekonie i tostami z konfiturą.

Po śniadaniu i pysznym caffè americano wszyscy oprócz Renaty wybrali się na stok. Ona postanowiła zwiedzać miasteczko i sklepy.

Narciarze wrócili przed szesnastą, zmęczeni, ale zadowoleni.

– Żałuj, że nie byłaś z nami, Malutka. Góry wyglądają fantastycznie. Wspaniała uczta dla oczu. Pogoda na medal.

– Domyślam się, bo tu, na dole, też było słonecznie.

– Jak ci minął czas?

– Również wspaniale. Kilka godzin samotności to najlepszy relaks dla kobiety w moim wieku, od razu wygładziły mi się trzy zmarszczki.

Punktualnie o osiemnastej zeszli na kolację. Sala była pełna gości, znajdowało się tu około pięćdziesięciu osób, tylko niektóre stoliki stały jeszcze puste i czekały na biesiadników.

Usiedli za stołem. Tym razem podszedł do nich Lorenzo. Złożyli zamówienie.

– Johan, proszę, wróć się do pokoju i przynieś mi telefon, bo zapomniałam go wziąć – powiedziała Iza.

– Nie wytrzymasz bez komórki pół godziny?

– Nie pół godziny, tylko co najmniej dwie. Posiedzimy tu dłużej.

Johan z westchnieniem wstał od stołu i ruszył ku schodom. Nieoczekiwanie tuż przed nim pojawił się jego dawny kolega z Berlina trzymający za rękę małego chłopczyka. Malec musiał mieć około trzech lat. Miał jasne kręcone włosy i śliczne niebieskie oczy.

– Georg? – zawołał Johan po niemiecku. – Co tu robisz?

– Chyba to co i ty. – Mężczyzna uśmiechnął się, wyciągając rękę na powitanie. – Cześć. Co za spotkanie. Miło cię znowu zobaczyć. Słyszałem, że mieszkasz teraz w Polsce.

Niemiec był wysokim szczupłym blondynem około trzydziestki, kilka lat starszym od Johana.

– Tak, w Krakowie. Widzę, że masz syna...

– Cóż, kiedyś trzeba było się ustatkować.

– Dalej pracujesz w Super Star?

– Owszem.

– I co, wciąż włazisz w dupę Camilli Vogel?

– Nie tylko w dupę – usłyszał z boku kobiecy głos. Głos należał do Camilli, właścicielki stacji Super Star, kiedyś również szefowej Johana. – Witaj, Johanie. Widzę, że przywitałeś się już z moim mężem.

– Mężem?! – von Briest nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. – Jesteście małżeństwem? I macie dziecko?

– Cóż w tym takiego dziwnego? – Kobieta wzruszyła ramionami. – A ty zostałeś już ojcem, bo słyszałam, że poślubiłeś tę małą Polkę?

– Mała Polka jest wyższa od ciebie, Camillo.

– Tak? Kiedy ją widziałam, sprawiała wrażenie niepełnoletniej smarkuli. Jesteś tu z nią?

– Tak, z żoną i jej rodziną.

– Chyba jesteśmy sąsiadami, bo boy wspominał coś o kilkuosobowej polskiej rodzinie, która zajmuje sąsiednie pokoje. – Rzuciła mimochodem, po czym zwróciła się do męża. – Georg, gdzie jest Susanne?

– Suzi, Suzi! Ja chcę do Suzi – odezwał się mały.

– Teo, uspokój się. Niania zaraz przyjdzie – powiedziała kobieta ze zniecierpliwieniem i spojrzała gniewnie na męża.

– Wróciła do pokoju po śliniak – odparł Georg.

W tym momencie na schodach pojawiła się młoda, niepozorna kobieta z ulizanymi włosami, ściśle upiętymi w kitkę z tyłu głowy i w dużych, mało twarzowych okularach. Szeroka bluza i rozciągnięte spodnie dresowe zakrywały figurę prawdopodobnie nie bez powodu.

No tak, Camilla lubi otaczać się nieciekawymi wizualnie kobietami – pomyślał Johan. A w jej mniemaniu każda niania obligatoryjnie powinna być brzydka.

– Susanne, na przyszłość proszę nie zapominać o podstawowych rzeczach dla dziecka – oznajmiła groźnie Camilla.

– Tak jest, proszę pani. Teo bardzo się niecierpliwił, dlatego przez pośpiech zapomniałam zabrać śliniak – odparła strachliwie dziewczyna. Chociaż mówiła poprawnie po niemiecku, jej akcent świadczył, że pochodziła z Europy Wschodniej.

– No to idziemy do stołu – oznajmiła Camilla, po czym zwróciła się do Johana. – Na razie musimy się pożegnać, ale mam nadzieję, że jeszcze nieraz będziemy mieli okazję porozmawiać.

Kiedy kilka minut później Johan wracał do stolika z komórką Izy, zauważył Camillę i jej rodzinę siedzących przy stole w kącie jadalni. Obsługiwał ich ugrzeczniony Lorenzo.

– Widziałeś, kogo diabli nam tu nasłali? – przywitały go słowa wzburzonej Izy.

– Izis, kogo masz na myśli? – zapytał od niechcenia.

– Tę twoją Camillę de Mon – sparafrazowała imię bohaterki 101 dalmatyńczyków. – Przywiozła ze sobą swojego nowego gacha. Przecież Georg jest od niej młodszy o dwadzieścia lat! – Spojrzała kpiąco na męża. – Cóż, baba ma sentyment do młodych facetów, a młodzi faceci do jej pieniędzy.

– Raczej nie do pieniędzy, tylko do jej stacji telewizyjnej – odparł Johan, wzruszając ramionami. – Georg jest starszy ode mnie o cztery lata.

– Wielka mi różnica! – prychnęła lekceważąco. – No to jest młodszy nie o dwadzieścia lat, tylko o szesnaście.

– A więc to jest ta sławna Camilla Vogel – mruknął Robert, patrząc na Niemkę. – Piękna kobieta.

Rzeczywiście Camilla należała do piękności. Długie blond włosy, modnie przycięte i wyprostowane na prostownicy, nieskazitelny makijaż i wspaniała sylwetka obleczona dopasowanym ubraniem – wszystkie te atrybuty sprawiały, że przyciągała oczy gości.

– Tatku, małe sprostowanie: nie piękna, tylko dobrze zrobiona. Nie tylko włosy ma wyprasowane, twarz również. Przeszła niejedną operację plastyczną i ma w sobie pięć kilo botoksu. Prawdziwie piękna jest nasza mama. Ona nie potrzebuje operacji ani wstrzykiwania w twarz jakichś świństw. – Iza uśmiechnęła się do matki, żeby zdobyć sojuszniczkę w dyskredytowaniu urody dawnej rywalki.

– Mam za to na sobie dziesięć kilo tynku, córeczko. Bez makijażu wyglądam jak siódme dziecko praczki.

– Ona również – burknął Johan.

Spojrzenia wszystkich przy stole spoczęły na twarzy mężczyzny.

– Więc jest głupsza, niż myślałam – podsumowała Iza. – Kiedy będę miała kochanka młodszego od siebie o dwadzieścia lat, nigdy nie dopuszczę, żeby widział mnie rano nieumalowaną.

Johan wrogo zmarszczył brwi.

– Nie martw się, Johan, to tylko groźby na wyrost – odezwała się ponownie Renata. – Swoją drogą wcale się nie dziwię kobietom, które chcą poprawić swoje już nieco zwiędnięte lica. Gdybym się nie bała bólu, sama bym sobie strzeliła jakąś operację plastyczną oraz podciągnęła i wstrzyknęła to i owo. Nie mam nic przeciwko korzystaniu ze zdobyczy kosmetologii i poprawianiu sobie urody.

– Kosmetyki tak, ale nie skalpel! Gardzę kobietami, które będąc matronami, udają nastolatki. Przecież Vogel to sypiące się próchno! Ona ma prawie czterdzieści siedem lat! – prychnęła Iza. – Nigdy się do tego nie zniżę, żeby dla jakiegoś faceta robić z siebie idiotkę. I w życiu nie pozwoliłabym, żeby jakiś rzeźnik dotknął mojej twarzy.

– Zgadzam się z tobą, córeczko – wtrącił Robert. – Jako chirurg i lekarz nie pochwalam niepotrzebnych operacji.

– A ja się nie zgadzam i wydaje mi się, córuś, że za dwadzieścia kilka lat, gdy też będziesz już starym próchnem, zweryfikujesz swoje poglądy. Kiedy byłam w twoim wieku, myślałam podobnie jak ty teraz – podsumowała Renata, uśmiechając się pobłażliwie do Izy.

– Gdzie się podziali Martin z chłopcami? – wtrącił Robert. – Wszystko im wystygnie.

– Już wracają – powiedziała Iza, patrząc na bratanków kroczących obok Martina ze szklankami świeżego soku wyciśniętego z pomarańczy.

– Martin, na przyszłość uważaj, co te urwisy mają w rękach, bo może spotkać cię przykra niespodzianka – zauważyła Renata.

Jakby przewidziała, bo w tym momencie Eryk potknął się i wywrócił. Chwilę leżał, jakby się zastanawiał, czy płakać, czy nie, po czym zawołał dumnie:

– Nie stłukłem szklanki!

– Ale wylałeś na mnie jej zawartość – mruknął Martin. – Renatko, już zawsze będę słuchał twoich rad.

Minęły trzy dni od ich przyjazdu do Madonna di Campiglio – i wszystkie wyglądały podobnie. Rano po śniadaniu hotelowi goście, oprócz Renaty, jechali na stok, żeby zakosztować narciarskich szusów. Ze względu na chłopców najczęściej zjeżdżano na niebieskich trasach, ale później zastosowano dyżury – dwie osoby asystowały Erykowi i Kamilowi, a reszta zaliczała trasy oznakowane na czerwono i czarno. Robert zawsze był w tej dyżurnej dwójce, bo z powodu nie tak dawnego wypadku nie mógł forsować kolana. Renata raz również z nimi pojechała. Siedząc na tarasie restauracji, podziwiała piękno Dolomitów – a żeby wrażenia były mocniejsze, co chwila raczyła się kufelkiem grzanego piwa z miodem. Nadal nie dała się przekonać do nauki jazdy na nartach.

– Chociaż spróbuj – zachęcał ją mąż. – Kiedy raz zjedziesz z oślej łączki, gwarantuję, że złapiesz bakcyla.

– Owszem, mogę złapać bakcyla, ale nie tego, o którym myślisz – mruknęła. – Już zaczyna mnie boleć gardło od waszego wspaniałego alpejskiego powietrza. Hmm, albo to ten wirus, który szaleje w Wuhan.

– Mamuśka, zanim chiński wirus rozpanoszy się w Europie, to jeszcze trochę potrwa – powiedziała Iza.

– Iza, rząd włoski nie bez powodu zawiesił ruch lotniczy do Chin. Trzydziestego pierwszego stycznia w Rzymie otrzymano u dwóch chińskich turystów pierwsze pozytywne wyniki testów – wtrącił Robert. – Nie wiadomo, jak to będzie. W dzisiejszych czasach nie da się zamknąć hermetycznie państwa przed wirusem. Wszystkie koronawirusy są zjadliwe, a SARS-CoV-2 jest wyjątkowo paskudny, przede wszystkim dlatego, że atakuje płuca.

– Na razie w Europie nikt jeszcze na niego nie umarł, a więc nie ma paniki.

– Nie wiadomo, jak długo nie będzie w Europie ofiar śmiertelnych. Epidemia idzie lawinowo. Nie wiemy, ile w Chinach naprawdę jest zachorowań i zgonów. Dopiero trzydziestego pierwszego grudnia Chińczycy ogłosili pojawienie się nowego koronawirusa, a czytałem, że był tam już w połowie października.

– Według mnie to będzie podobnie jak ze świńską czy ptasią grypą, epidemia obejmie tylko Azję – stwierdził Martin. – Pamiętasz, co było z SARS w 2003 roku?

– Owszem, pamiętam. I pamiętam też, że Chińczycy nie przyznali się światu do tego koronawirusa, bo był już od listopada, a powiedzieli o nim dopiero w marcu 2003 roku. Rzeczywiście nie rozprzestrzenił się po świecie i nie było wiele ofiar śmiertelnych, bo niecałe osiemset zgonów, ale dlatego, że im bardziej śmiertelny jest wirus, tym szybciej epidemia wygasa. Nie wiadomo, jak będzie z SARS-CoV-2. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby wybuchła pandemia. Nie można wierzyć Chińczykom na słowo, ile naprawdę jest ofiar śmiertelnych. Oni lubią kłamać.

– Robert, w takim razie dlaczego nas tu przywiozłeś? – zauważyła Renata.

– Bo w Europie jeszcze nic złego się nie dzieje. Czy mam ci, Malutka, przypominać, z jakiego powodu tu jesteśmy? Dwudziestego trzeciego lutego mój wspólnik kończy sześćdziesiąt lat.

– Proponuję, żebyśmy zostali do szesnastego marca i tutaj obchodzili twoją, Robert, sześćdziesiątkę – powiedział Martin.

– Z przyjemnością bym tu posiedział nawet do dnia moich urodzin, ale pacjenci będą za mną tęsknić. Lista oczekujących na zabiegi jest wyjątkowo długa.

– Zastąpi cię Krzysiek.

– Nic z tego, Martin. Zaraz po twoich urodzinach wracamy do domu.

Rozdział 3

Następnego dnia, kiedy narciarze opuścili pensjonat, Renata ubrała się w nowo zakupione śliczne sztuczne futerko, założyła botki na płaskiej podeszwie, bo w kozakach na wysokim obcasie nie wypadało maszerować w kurorcie narciarskim, i wybrała się na długi spacer. Nie przeszkadzał jej brak towarzystwa, lubiła samotne wyprawy po nieznanym terenie. Uwielbiała poznawać nowe okolice, dlatego ochoczo maszerowała uliczkami Madonna di Campiglio, rozglądając się wokół z ciekawością. Chociaż preferowała lato, to zimowy krajobraz był tak urokliwy, że nie można było pozostać obojętnym na jego piękno. Miasteczko przykrywała mięciutka biel. Śnieżnym puchem przysypane były dachy domów, drzewa i krzewy. Spod tej skrzącej się białości przebijała nieśmiało zieleń iglaków, jakby inny kolor był tu niemile widziany. W tle majaczyły zaśnieżone góry zakończone skalnymi szczytami, opiekuńczo otaczając mieścinkę białoszarym wieńcem. Renata, zwiedziwszy malownicze uliczki kurortu, skierowała się do pobliskiego parku. Nie bojąc się zimnej ławki, usiadła na niej i podziwiała śnieżne rzeźby, które zagęszczały centralny placyk. Tutaj było jeszcze ładniej, bo białego krajobrazu nie burzyła miejska zabudowa. Wszędzie biel, biel, biel. Park tonął w jaskrawym świetle słońca. Sceneria wywoływała wrażenie, że się zostało przeniesionym do bajkowej krainy Królowej Śniegu i zaraz zza śnieżnego bałwanka wynurzą się Gerda i Kaj.

Renata, siedząc i podziwiając Panią Zimę, w pewnym momencie zauważyła przechodzącą obok nianię Camilli Vogel. Dziewczyna jedną ręką ciągnęła puste saneczki, a drugą chłopczyka. Synek Camilli był prześlicznym dzieckiem, ale również wyjątkowo nieposłusznym.

– Ja nie chcę tam iść, ja chcę na ślizgawkę! – wrzasnął głośno po polsku, ku osłupieniu Renaty.

– Teo, jesteś za mały na łyżwy. Pójdziemy na górkę i zjedziemy z niej na saneczkach – dziewczyna odparła po polsku ze wschodnim akcentem.

Renata nie mogła się oprzeć chęci, żeby do niej nie zagadać.

– Dzień dobry – przywitała się z uśmiechem. – Nie wiedziałam, że w naszym hotelu mieszka jakaś inna Polka. Zwracano się do pani „Susanne” albo „Suzi”.

– A tymczasem jestem zwykłą swojską Zuzią – odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. – Teo, zatrzymajmy się na chwilę, dobrze? Masz łopatkę i grabki i zrób śnieżną górkę, a ja sobie trochę odpocznę, bo strasznie bolą mnie nogi.

Chłopczyk tupnął nóżką.

– Nie chcę górki.

– To zrób bałwanka – powiedziała Renata. – Jeśli zrobisz bałwanka, dostaniesz czekoladkę.

– Ty jesteś Kameradin Suzi? Ty mówisz tak jak ona.

– Tak, jestem koleżanką Suzi. Twoją też mogę być, jeśli zechcesz.

– Chcę. No to ci zrobię górkę, bo Schneemanna nie umiem. Ale daj mi teraz Praline.

– Dobrze – powiedziała Orłowska, wyciągając z torebki czekoladkę.

– Teo, to będzie nasz sekret, dobrze? – powiedziała konspiracyjnie Zuzia.

– Dobrze, nie powiem Mami.

Kiedy chłopczyk zajadał malagę, Renata powiedziała szeptem do kobiety:

– Przepraszam, jeśli zrobiłam kłopot. Mam nadzieję, że pani szefowa nie pogniewa się na panią.

– Proszę się nie martwić. Mały trzyma ze mną sztamę. Pani Camilla nie lubi, gdy rozmawiam z obcymi, oprócz tego nie wolno małemu jeść słodyczy przed obiadem.

– Dlaczego nie pozwala pani rozmawiać z obcymi?

– Boi się porwania. – Dziewczyna narysowała palcem kółko na swoim czole.

– Jeśli jest taka surowa, to dlaczego pozwala mówić do małego po polsku?

– Pani Camilla uważa, że znajomość każdego obcego języka jest dobra dla dziecka, nawet języka polskiego. – Wydęła usta pogardliwie. – Ona i pan Georg zwracają się do niego po niemiecku. Teo niedługo pójdzie do przedszkola, dlatego nie będzie miał problemów z niemieckim.

– Mój mąż stosował tę metodę u naszej córeczki, gdy była mała, ale tym drugim językiem był angielski. Hmm, nie przypuszczałam, że język polski też może być pożądany, tym bardziej w domu pani Vogel.

– Dziecko w tym wieku jest chłonne jak gąbka. Teo na razie jest malutki, ale całkiem dobrze sobie radzi z polszczyzną i niemiecczyzną, tylko czasami plączą mu się słowa polskie z niemieckimi. Pani Camilla zastanawiała się, czy nie zacząć go uczyć również angielskiego, ale na razie się z tym wstrzymała. Zacznie go uczyć, gdy mały pójdzie do przedszkola. – Zawahała się. – Pani jest teściową kolegi pana Georga?

– Tak. Nasza córka wyszła za mąż za Johana von Briesta. Mój zięć kiedyś pracował w stacji Super Star. – Renata nie powiedziała, że był również kochankiem Camilli, ale prawdopodobnie było to tajemnicą poliszynela i dziewczyna dobrze znała tę historię, bo przecież wszyscy w Niemczech ją znali.

– Gdzie państwo mieszkają?

– W Krakowie.

– Ja jestem z Chełma.

– Długo jest pani w Niemczech?

– O, już dziesięć lat. Przyjechałam do Berlina zaraz po maturze.

– Od dawna opiekuje się pani Teo?

– Od ponad dwóch lat. Nie miał nawet roku, gdy zatrudniła mnie pani Camilla.

– I jak się pani u niej pracuje?

– Pensja niezła, wikt za darmo, Teo fantastyczny. Zobaczymy, ile wytrzymam. – I szybko dodała: – No i jak długo pani Camilla ze mną wytrzyma.

– Odnoszę wrażenie, że jest wymagającą szefową.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Da się znieść. Gdyby było mi źle, tobym odeszła. – Zmieniła temat: – Czy pan Johan pracuje teraz w polskiej telewizji?

– Nie. Ma firmę informatyczną produkującą gry komputerowe.

– Taak? Nie szkoda mu telewizji? Pan Georg mówił, że był z niego utalentowany prezenter i dziennikarz. Oglądałam jego program o imigrantach z Afryki Północnej, bardzo mi się podobał.

– Widzę, że jest pani nieźle zorientowana w historii Johana. – Orłowska uśmiechnęła się ciepło, żeby złagodzić wydźwięk słów.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Swego czasu wszyscy telewidzowie w Niemczech słyszeli o głośnym romansie szefowej Super Star i Johana von Briesta.

– Ale teraz to przeszłość. Pani Camilla Vogel i jej mąż sprawiają wrażenie dobrego małżeństwa – powiedziała dyplomatycznie Orłowska.

– Może i sprawiają takie wrażenie – mruknęła dziewczyna.

– Od dawna są małżeństwem?

– Wzięli ślub zaraz po narodzinach Tea, a więc prawie trzy lata.

– Mąż pani Vogel też pracuje w telewizji Super Star? – Renata wzięła dziewczynę na spytki.

– Tak. Prowadzi teleturniej. A pani córka i zięć nie planują dziecka?

– Na razie nie. Są jeszcze bardzo młodzi. Wcześniej córka musi skończyć studia. Mamy już kilkoro wnuków, dlatego na nich nie naciskamy, tak jak to robią inni dziadkowie.

– Pani i mąż wcale nie wyglądacie na dziadków. Gdybym nie znała sytuacji, to wzięłabym tych dwóch chłopców za waszych synków.

– Pani Zuziu, wiem, że to komplement z pani strony, ale bardzo miły. – Orłowska przesłała dziewczynie uśmiech.

Wieczór przyniósł nowe niespodzianki. Kiedy Orłowscy z Martinem zeszli do jadalni na kolację, Teo zerwał się z krzesła i ku zaskoczeniu wszystkich, oraz zakłopotaniu Renaty, podbiegł do przechodzącej obok Orłowskiej.

– Masz jeszcze taką samą Praline? Była bardzo smaczna, a ja już zjadłem chlebek.

Skonsternowanej żonie przyszedł z pomocą Robert, który bardzo lubił dzieci.

– Oczywiście, że ma Praline, tylko w pokoju. Zaraz ci ją przyniosę. – Żona zdążyła mu opisać przedpołudniowe spotkanie. – Teo, wspaniale mówisz po polsku.

– Skąd wiesz, jak się nazywam?

– Żona mi mówiła o waszym spotkaniu.

Renata i siedząca nieopodal Zuzanna zaczęły kręcić się niespokojnie, gdy nieoczekiwanie od stołu wstała Camilla Vogel i uśmiechnęła się sympatycznie do Orłowskich.

– Mój syn ma wspaniały dar nawiązywania nowych znajomości – powiedziała po angielsku, wyciągając rękę w stronę Renaty, a potem Roberta. – Jestem Camilla Vogel. – Po czym spojrzała na Martina. – Miło pana znowu widzieć, panie doktorze. Pan mnie chyba nie pamięta, ale przy tylu pacjentach to nic dziwnego. Spotkaliśmy się w przychodni przyklinicznej.

– Tak? Przepraszam, rzeczywiście twarz wydawała mi się znajoma – odparł Martin.

– Może państwo dosiądziecie się do nas? Będzie nam bardzo przyjemnie. Same narty to za mało do miana dobrej zabawy. – Na jej ustach wykwitł promienny uśmiech. – Zaraz poproszę kelnera o dostawienie stołu.

Nie wypadało odmówić. Renata trochę się bała reakcji córki, gdy po wejściu do jadalni zauważy rodziców siedzących razem z Camillą Vogel. Przepędziła jednak z głowy obraz gniewnej Izy i również się uśmiechnęła.

– Dziękujemy za zaproszenie. Będzie nam bardzo miło.

– To mój mąż, Georg, a Suzi nie muszę chyba pani przedstawiać – powiedziała Camilla bez krzty niezadowolenia. Skinęła ręką na kelnera. – Lorenzo, czy mógłby pan dostawić duży stół, żebyśmy mogli się wszyscy pomieścić? Mam nadzieję, że Johan i jego żona również do nas dołączą.

Kelner szybko spełnił życzenie Camilli.

– Martin, jak mogłeś nie zapamiętać tak pięknej kobiety? – Robert do komplementu dołączył czarujący uśmiech.

– To moja ciocia leżała w szpitalu, a nie ja, dlatego doktor Schmidt mógł mnie nie zapamiętać – odpowiedziała Camilla. – Natomiast my, pacjenci, mamy wyjątkowo dobrą pamięć do lekarzy, od których zależy życie nasze lub naszych bliskich. Jak się państwu podoba Madonna di Campiglio?

– Bardzo. Dolomity są piękne zimą i mają dobre trasy narciarskie.

– Nie zauważyłam na stoku pańskiej małżonki. Dlaczego?

– Bo zimą jestem odporna na piękno Dolomitów, tak jak i wszystkich innych gór. Przy temperaturze minus dziesięć wolę podziwiać je z ekranu telewizora, ewentualnie zza szyby okna. Nie cierpię zimy – wtrąciła Orłowska. – Przyciągnięto mnie tu siłą z powodu wnuków.

– Chyba nie do końca zza szyby, bo mimo mrozu dużo pani spaceruje.

– Cóż, urok Dolomitów skusił nawet mnie, dlatego wyściubiłam nos z pensjonatu. Ale wciąż uważam, że latem nadmorskie plaże mają w sobie więcej piękna niż zimą góry.

Gawędzili jeszcze chwilkę, gdy w drzwiach jadalni pojawili się młodzi Briestowie z bratankami. Iza na widok rodziców siedzących przy stole Camilli Vogel na chwilę zamarła, po czym odwróciła się z zamiarem powrotu do sypialni, ale Johan coś do niej szepnął. Dziewczyna hardo podniosła głowę do góry, przywołała na twarz sztuczny uśmiech i skierowała się w stronę stolika.

– Guten Abend.

– Dzisiejszego wieczoru mówimy wyłącznie po angielsku – powiedziała Camilla. – Witam, miss Isabell.

– Już nie jestem „miss”, tylko „missis”.

– Wiem, słyszałam. Johan, gratuluję pięknej żony. A dla pani gratulacje, że się pani udało rozkochać w sobie Johana. Musi być pani niebanalną osobą. – Zrobiła króciutką przerwę. – Zapomnijmy o naszym pierwszym spotkaniu. Rzeczywiście było niefortunne, no i okoliczności były inne niż obecnie. Przepraszam za tamto swoje zachowanie. – Mówiąc to, uśmiechnęła się serdecznie do Izy.

Wbrew obawom Renaty atmosfera przy stole nie była najgorsza. Trochę naburmuszona Iza niewiele się odzywała, ale reszta gości bawiła się dobrze.

– Inaczej wyobrażałem sobie tę Camillę – zauważył Robert, gdy Orłowscy zostali w swoim gronie. – Całkiem sympatyczna kobieta.

– Sympatyczna, bo ładna? – mruknęła Renata. – Znowu oceniasz ludzi po wyglądzie.

– Nie ludzi, tylko kobiety. – Orłowski przesłał żonie uśmiech.

– To stara, paskudna intrygantka – wysyczała Iza. – Nie ufam w jej towarzyską metamorfozę. Musi mieć powód, że nagle zrobiła się taka miła. Może to ty, Johan, jesteś tym powodem?

– Izis, przestań. Camilla potrafi być czarująca. Zawsze potrafiła... kiedy miała w tym jakiś interes – mruknął von Briest. – I zawsze osiąga to, co chce. – Odchrząknął. – Chciała być matką i nią została. Tylko trochę się dziwię, że wybrała na ojca Georga.

– Co chcesz od Georga? Jest bardzo sympatyczny – oburzyła się Iza.

– Nie mówię, że nie jest. Ale wątpię, czy skończył z nałogiem. Ten jego nos wydaje się podejrzany.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Lubi wąchać ścieżki.

– Nie rozumiem? Jakie ścieżki? Leśne? – zażartowała Renata.

– Mamo, nie bądź aż taką ignorantką. Ścieżki koki – powiedziała Iza, która nie kupiła dowcipu. – Nie wiedziałam, że Georg wciągał kokainę.

– Trudno tego nie robić, gdy się pracuje w Super Star.

– Ty też to robiłeś?

– Ja nie, zadowalałem się wódką i jointami.

– Czy wiecie, że ta idiotka jest tak próżna, że codziennie przychodzi do niej fryzjerka? – Iza ponownie wróciła do tematu Camilli. – To kretynizm, by jadąc w góry na zimowy urlop, tak dbać o swoją fryzurę.

– No cóż, chce ładnie wyglądać wieczorem na kolacji. Kiedy zdejmie się czapkę narciarską, włosy są w opłakanym stanie – stwierdziła Renata. – Kobieta po czterdziestce musi przywiązywać większą uwagę do swojego wyglądu niż smarkula w twoim wieku, Iza. Tym bardziej, gdy się ma dużo młodszego męża.

– Wątpię, czy jej mąż zwraca uwagę na fryzurę – mruknął Johan.

– Ta ździra dba o swoje włosy nie z myślą o mężu, tylko o innych facetach – stwierdziła Iza. – Ciągle do ciebie zagadywała, a tobie to wcale nie przeszkadzało.

– Izis, daj spokój. Czyżbyś była o mnie zazdrosna?

– Phi, zazdrosna?! Po prostu jestem wkurzona, że kazano mi siedzieć w towarzystwie twojej ekskochanki. Teraz dopiero wiem, co czuła Wika, narażona na stałą obecność byłej żony Krzyśka. – Spojrzała na matkę i ojca. – Które to z was wpadło na ten świetny pomysł, żeby dosiąść się do ich stolika?

– Córeczko, jakoś samo tak wyszło. Teo mnie zaczepił i głupio nam było odmówić.

– Po co w ogóle rozmawiałaś z ich nianią? – W głosie dziewczyny wyczuwało się pretensję.

– Bo jest Polką. Gdy usłyszałam język ojczysty, odezwała się we mnie rodzima nostalgia, tym bardziej gdy usłyszałam, że w naszym języku przemówiło niemieckie dziecko.

– Przestań pieprzyć, mamo. Ten rozpieszczony bachor jest wyjątkowo denerwujący.

– Teraz ty przestań pieprzyć, córeczko. Mały jest rozkosznym chłopczykiem. Przypomina mi Eryka w jego wieku.

– Mam nadzieję, że nie dojdzie do następnego spotkania. Z góry zastrzegam, że więcej nie zasiądę w towarzystwie tej wypacykowanej flądry.

Rozdział 4

Nazajutrz do Camilli dołączyła jej ciotka, a do Orłowskich dojechał Mark Biegler, dlatego nie powtórzono biesiadowania. Orłowscy siedzieli przy swoim stole, a Camilla Vogel z rodziną przy swoim, ale wcześniej grzecznościowo zamienili ze sobą kilka słów. Kiedy znaleźli się we własnym gronie, Iza odetchnęła głęboko.

– Uff, myślałam, mamo, że ją do nas zaprosisz.

– Przecież obiecałam, że tego nie zrobię. Słyszeliście, że jest pierwsza ofiara koronawirusa? I to niedaleko, tuż za miedzą, bo w Lombardii. Co wy na to, panowie doktorzy?

– Jedna ofiara śmiertelna to jeszcze nie epidemia – odparł Martin. – Mam nadzieję, że nie wydarzy się nic, co by skróciło nasz pobyt.

– Nie po to pokonałem tyle kilometrów, żeby zadowolić się kilkoma zjazdami. Tutejsze nartostrady są lepsze nawet od naszych austriackich – wtrącił Biegler.

– Naszych? Myślałam, że stałeś się w końcu Polakiem.

Następny dzień, mimo że przyniósł kolejne sześćdziesiąt przypadków zachorowań w Lombardii i nowe zgony, nie zburzył miłej rodzinnej atmosfery. Rano wszyscy pojechali na stok, nawet Renata dała się skusić i wyjechała z nimi wyciągiem, by spędzić dzień przy kuflu grzańca. Do towarzystwa miała audiobooka, dlatego nie dłużyło jej się oczekiwanie na powrót rodziny. Minęła godzina, gdy ujrzała ciotkę Camilli. Podeszła do niej. Kobieta miała około siedemdziesięciu lat. Była wysoka i koścista. Szpakowate włosy przykryła wełnianą czapką, której nie zdejmowała nawet wtedy, gdy siedziała przy stoliku.

– Guten Morgen – przywitała się Renata po niemiecku, ale nic więcej nie potrafiła powiedzieć w tym języku. Ciotka, podobnie jak Orłowska, nie należała do poliglotek, dlatego jej angielski był kiepski. Ku zaskoczeniu Renaty kobieta znała całkiem nieźle język rosyjski.

– Skąd pani zna rosyjski?

– Urodziłam się w Berlinie i całe życie tam mieszkałam. W Deutsche Demokratische Republik.

– Aha, rozumiem.

Nie rozmawiały długo, bo przerwało im nadejście Zuzy i Tea.

– Masz dla mnie Praline? – zawołał chłopczyk do Renaty.

– Oczywiście – odpowiedziała, wyciągając z plecaczka dwie czekoladki malaga. Trzymała je tylko dla Tea, bo się już kończyły; wnukom wręczała kasztanki. – Nie będę paniom przeszkadzać – powiedziała do ciotki oraz niani i udała się do bufetu po kolejnego grzańca.

Dwa kufle grzanego piwa całkiem umiliły jej oczekiwanie na rodzinę, ale rozsądek nie pozwolił wypić trzeciego, bo wieczorem miało być przyjęcie urodzinowe Martina. Stojąc na tarasie widokowym, podziwiała zimową scenerię. Widok był przepiękny. Wszędzie panowała biel skrząca się iskierkami słońca igrającymi na śnieżnej otulinie. Biel krajobrazu urozmaicały zielone cętki gałęzi świerków i sosen wyglądające spod grubej czapy śniegu. A nad tą bielą zawisła lazurowa kopuła nieboskłonu, niepoplamiona ani jedną plamką chmur. Tak niebieskiego nieba Renata nie widziała ani w Krakowie, ani w Zakopanem. Mój ulubiony zestaw kolorów: niebieski i biały – pomyślała. Kolorystyczny kontrast podświetlony słonecznymi promieniami bił w oczy tak mocno, że konieczna była ochrona w postaci okularów przeciwsłonecznych. Renata wystawiła twarz ku niebu, bo jaskrawa biel śniegu mimo ciemnych szkieł wciąż drażniła wzrok. Na tle ciemnego błękitu pięknie zarysowywały się kamieniste zęby nagich szczytów gór.

– Boże, jak tu pięknie – wyszeptała. – To wszystko wokół, co nas otacza, to dowód, że istniejesz, Panie. Coś tak pięknego nie mogło powstać z nicości. Wielki Wybuch i inne ateistyczne teorie początku świata snute przez przemądrzałych naukowców nigdy mnie nie przekonają, gdy patrzę na Twoje Dzieło.

Renata, wpatrzona w przestrzeń przed sobą, nie zauważyła nadchodzącego męża. Aż się wzdrygnęła, gdy poczuła dotyk Roberta na swoich plecach.

– Co robisz, Malutka? – zapytał. – Pijesz browarka?

– Piwo dawno już wypiłam. Teraz upajam się pięknem Dolomitów – odparła, wracając do świata realnego. – Gdzie reszta?

– Zahaczyli o bufet.

Do jadalni na kolację zeszli odświętnie wystrojeni. Panie założyły sukienki i szpilki, a panowie krawaty, rezygnując jednak z marynarek na rzecz ciemnych pulowerów z dekoltem w serek. Nawet chłopcy wyglądali dziś odświętnie, bo Renata zawiązała im pod kołnierzykami śnieżnobiałych koszulek czerwone muchy. Ich stolik i tym razem obsługiwała Giulia. Lorenzo został przypisany do stolika Camilli, bo oprócz angielskiego kelner znał również język niemiecki. Orłowska, ciekawska z natury, często przeprowadzała z dziewczyną krótką pogawędkę, stąd wiedziała, że Giulia i Lorenzo są parą i wkrótce zamierzają się pobrać.

Kończyli jeść deser w postaci pysznego tiramisù, gdy do stolika podbiegł Teo.

– Ja też chcę mieć takie coś jak oni! – powiedział, wskazując na muchy chłopców. – Mnie też w to ubierz! – zawołał do Renaty po polsku.

– Teo, ale ty masz na sobie koszulkę z Batmanem, nie pasuje do niej mucha.

W tym momencie podeszła do nich niania i chwyciła chłopczyka za rękę.

– Wracaj do stołu Teo, bo mamusia będzie się gniewać. Zaraz przyjdzie i będzie niezadowolona. Obiecuję, że mama kupi ci taką samą muchę, jaką mają chłopcy.

Wkrótce w jadalni pojawiła się Camilla. Nieoczekiwanie podeszła do ich stołu, trzymając w ręce bukiet kwiatów i butelkę koniaku.

– Panie doktorze, Lorenzo nam powiedział, że dziś są pańskie urodziny – powiedziała do Martina. – Wszystkiego najlepszego.

– Dziękuję, nie trzeba było – bąknął Schmidt.

– Martin, może państwo do nas dołączą? – zaproponował Orłowski. – Mamy zamiar dalej imprezować.

– Oczywiście – mruknął Martin. – Zapraszamy panią i pani rodzinę.

– Ciocia i Susi pójdą z Teo do pokojów, ale my z mężem z chęcią zostaniemy. Już trochę nam się tu nudzi z braku towarzystwa.

Po zjedzeniu posiłku Camilla i jej mąż przyłączyli do stołu Polaków, a protestujący Teo musiał wrócić do pokoju razem z ciotką i nianią.

Camilla była ubrana w obcisłą szafirową sukienkę do kolan, z kopertowym dekoltem zmysłowo uwydatniającym powabny biust. W uszach błyszczały brylantowe kolczyki. Wyglądała oszałamiająco, co z niechęcią stwierdziła zarówno Iza, jak i Renata. Uroda Niemki zaczynała przeszkadzać również Orłowskiej, bo zauważyła zainteresowanie w oczach męża, który z natury był mało odporny na kobiece wdzięki. Żałowała, że założyła spodnie i tunikę, a nie sukienkę, bo wyszła z założenia, że nie konweniuje z górami i narciarskim klimatem. Widać inaczej myślała Niemka, zakładając suknię koktajlową. Strój Renaty ratowały czółenka na dwunastocentymetrowych obcasach i szykowna jedwabna bluzeczka, która również podkreślała kobiece atrybuty.

– Co pani robi, że zawsze ma włosy tak idealnie ułożone? Moje po zdjęciu czapki są w opłakanym stanie – powiedziała Renata do Camilli, zastanawiając się, jak kobieta zareaguje.

– Moje też. Dlatego codziennie po południu przychodzi do mnie Rosa, żeby wymodelować mi włosy – odparła rozbrajająco Vogel.

– Może i my z Izą skorzystamy z jej usług?

– Mamo, proszę, nie mów w moim imieniu – burknęła dziewczyna. – Przyjechałam na narty, a nie po to, żeby się mizdrzyć przed lustrem.

– Pani, Isabel, i bez włosów wyglądałaby pięknie. Młodość potrafi zatuszować wiele mankamentów urody. Natomiast my, kobiety w średnim wieku, musimy bardziej dbać o detale – stwierdziła z uśmiechem Camilla. – Zapytam jutro Rosę, czy znajdzie czas również dla pani, Renato.

Tymi słowami zapunktowała u Orłowskiej, mile połechtanej, że Vogel zalicza ją do tego samego przedziału wiekowego.

Atmosfera coraz bardziej się rozluźniała dzięki wypitym drinkom, a jeszcze mocniej, gdy Lorenzo przeobraził się w didżeja, puszczając muzykę.

– Dyskoteka to był mój pomysł. To taka urodzinowa niespodzianka – rzuciła z uśmiechem Camilla. – Mam propozycję, może porzucimy formalne zwroty i zaczniemy mówić sobie po imieniu? Herr Doktor, czy mogę pominąć dodatek Herr? – zwróciła się do Martina.

Nie wypadało odmówić. Orłowska odetchnęła z ulgą, gdy zauważyła, że zainteresowanie kobiety było skierowane raczej na Schmidta i trochę na Johana, a nie na Roberta. Z satysfakcją spostrzegła, że Camilla zignorowała jego zaproszenie do tańca i wzięła w obroty Martina.

– Wybacz, Robercie, jubilat ma dziś pierwszeństwo – powiedziała, przepraszając również uśmiechem.

Z okazji do tańców skorzystali pozostali goście hotelowi i też wyszli na parkiet. Kolejnym partnerem Camilli był Johan. Zatańczyła z nim dwa następne kawałki. Von Briest, widząc minę żony, przeprosił jednak partnerkę i wrócił do stolika. Wszyscy zauważyli, że Camilla ostentacyjnie ignorowała męża, a on w odpowiedzi znikał w toalecie, żeby po chwili wracać z coraz bardziej błyszczącymi oczami i coraz mocniej zaczerwienionym nosem. Mało mówił, dużo pił i w ogóle nie tańczył.

Rozdział 5

Ranek przywitał gości hotelowych ostrym światłem słońca przebijającym się przez żaluzje okienne i mocnym kacem. Tego dnia zrezygnowano z narciarskich slalomów. Renatę bolała głowa, natomiast Robert, żeby nie doświadczyć tego co żona, zaraz po śniadaniu raczył się piwem wyciągniętym z hotelowego barku. Kobieta nadal leżała w łóżku, a jej mąż siedział w fotelu z nogami wyciągniętymi na blacie okrągłego stolika.

– Nie jesteś w westernowym saloonie, zdejmij nogi ze stołu – burknęła. – O Boże, jak ty możesz brać do ust piwo, mnie od samego patrzenia robi się niedobrze. W naszym wieku nie powinno się pić tak dużo – jęknęła.

– Mówiłem, żebyś piła czystą i popijała wodą niegazowaną. Nie słuchałaś, to teraz cierp.

– Ty wstrętny sadysto! Napawasz się moim bólem – powiedziała, rzucając w niego poduszką.

– Chłopcy, na pomoc, babcia mnie bije! – zawołał.

Z drugiego pokoju nadbiegli Eryk i Kamil, trzymając poduszki w rękach.

– Ostrzegam, nie ważcie się rzucić we mnie którąś z nich, bo boli mnie głowa – uprzedziła. – Dziadka nie boli, jego możecie okładać.

Chłopcy jakby tylko na to czekali i wycelowali w Roberta swoją broń. Zaczęła się poduszkowa wojna i trwała, dopóki jedna z poduszek się nie rozerwała i posypało się pierze.

– No tak, można się było tego spodziewać. Malutka, zawsze brałem cię za rozsądną kobietę, powinnaś przewidzieć skutki, zanim rozpętałaś bitwę. Zresztą nie tylko ją rozpętałaś, ale jeszcze podżegałaś do niej niewinne pacholęta. Dobrze, że zdążyłem opróżnić butelkę piwa, dzięki temu nic się nie zmarnowało.

– Co zrobimy teraz, dziadziu? Trzeba odkupić poduszkę – zapytał zaniepokojony Kamil.

– Wystarczy, jak zapłacimy za szkodę. Panowie, idziemy na spacer.

– Ale my wolelibyśmy jechać na stok.

– Dziś nie dam rady. Na rauszu nie wolno zjeżdżać ze stoku.

– To może wujkowie Mark i Martin z nami pojadą?

– Wątpię, oni również nie słuchali moich rad tak jak babcia Malutka.

Rzeczywiście, zarówno jubilat, jak i Mark nie nadawali się na narty, dlatego wszyscy mężczyźni oprócz Johana poszli spacerkiem do miasteczka. Do pokoju weszła Giulia z odkurzaczem.

– Przyszłam posprzątać, bo pani mąż powiedział, że niechcący rozerwała się jedna z poduszek – mruknęła dziewczyna, chyba niezbyt zadowolona dodatkowym zajęciem.

Nie prezentowała się za dobrze. Miała opuchnięte oczy i blade policzki. Wyglądała na chorą

– Co się stało, pani Giulio, źle się pani czuje?

– Ależ nie, wszystko okej, jestem tylko niewyspana. Ale papà chyba złapał grypę. Leży w łóżku, dlatego musiałam wstać wcześnie i wykonać wszystkie jego czynności. Pani też źle się czuje?

– Tak. Ale powodem nie jest grypa ani przeziębienie, tylko zwyczajny kac. Wczoraj trochę przesadziłam z alkoholem.

Panowie wrócili ze spaceru bardziej rześcy niż rano i jeszcze bardziej podpici. Z porannej przechadzki wynikł jeszcze jeden plus: ani Biegler, ani Schmidt nie narzekali już na ból głowy.

Kiedy Orłowscy ze świtą zeszli na kolację, w jadalni była już Camilla z rodziną. Zauważyli przy stole dodatkowego gościa. Był nim mężczyzna w średnim wieku – wysoki blondyn w okularach, o szczupłej sylwetce i przyjemnej aparycji.

– Czyżby to był zlot kochanków Camilli? – mruknął pod nosem Johan.

Renata z zaciekawieniem podniosła oczy na zięcia.

– To jej dawny kochanek?

– Tak. Alfred Linn.

– Był przed tobą czy po tobie? – zainteresowała się Iza.

– Przed. To właściciel stacji telewizyjnej Der Herr. To taki kanał dla mężczyzn, lokalny odpowiednik Playboya – wyjaśniał Johan.

– Camilla nie wygląda dziś tak rewelacyjnie jak zawsze – stwierdziła z ukontentowaniem Orłowska. – Dzięki ci, Boże, że jesteś sprawiedliwy i obdarzasz kacem po równo.

Rzeczywiście, Niemka nie prezentowała się zbyt dobrze. Była blada, prawie nieumalowana, a włosy miała związane w kitkę.

– Coś mało dziś ludzi. Stoły prawie puste – zagadał Robert do Giulii, która przyniosła zamówione potrawy.

– Większość gości wyjechała. Koniec weekendu. Ostatnio mamy niewielu zagranicznych turystów, przeważają nasi rodacy.

– Ale też przyjeżdżają nowi goście. Na przykład znajomy pani Vogel – zauważyła Renata.

– Pan Alfred Linn przyjechał tylko na trzy dni. Ma rezerwację jedynie do środy. Pani Vogel też ma zamiar skrócić swój pobyt.

– Tak? Nic nam wczoraj nie mówiła. Mieli zostać jeszcze tydzień.

Kiedy Giulia zniknęła na zapleczu, Renata zwróciła się do Martina.

– Zobacz, Martin, ten Linn ma sweter podobny do twojego.

– Mój jest ładniejszy, bo zielony, a jego niebieski – mruknął.

– Dlaczego go nie zakładasz?

– Bo ci się nie spodobał, Renatko.

– Nie znasz się na żartach, Martin? Przecież się wygłupiałam – zaśmiała się kobieta. – Wiem, że takie pulowery są teraz bardzo modne. Mój wspólnik, arbiter męskiej elegancji, też ma podobny. – Popatrzyła w stronę nowo przybyłego. – Przystojny ten Linn. Nawet trochę cię przypomina, Martin. Prawdę mówiąc, wolałabym jego niż tego wymoczka Georga. Nie wiem, co Camilla w nim widziała, że go poślubiła.

– Prawdopodobnie młodzieńczą jurność. – Johan wzruszył ramionami. – Camilla nie lubi mieć w łóżku starców.

– Młody człowieku, uważaj, co mówisz, bo przestanę cię lubić – mruknął Schmidt. – Za trzydzieści lat ty też będziesz starcem. Muszę bardziej dbać o siebie, żebym mógł dożyć i przypomnieć ci te słowa. Robert, nie opieprzysz swojego zięcia, że nas obraża? – zapytał wesoło.

– Nie wszystkie kobiety lubią młokosów. Niektórzy mężczyźni, tacy jak ja i ty, Martin, są niczym wino, im starsi, tym lepsi – mruknął Orłowski zajęty pałaszowaniem wieprzowiny z rusztu.

– A szczyt formy mają około dziewięćdziesiątki – mruknęła Renata. – Wszystko wtedy mają sztywne, hmm, oprócz jednego narządu – odchrząknęła. – Gdzie są chłopcy? Co oni robią tak długo przy akwarium z wężami?

– Idę do nich, żeby czasami nie strzeliło im coś głupiego do głowy – zaproponował Martin.

Po kolacji Orłowscy, wracając do swojego apartamentu, natknęli się na Camillę otwierającą drzwi pokoju. Jej mąż stał przed innymi drzwiami.

– Zmieniłaś pokój? Przedtem zajmowałaś ten w apartamencie – zapytała Renata.

– Tak. Odstąpiłam go cioci, bo tam jest wygodniejsze łóżko, no i chciałam trochę odpocząć od Tea. Jej nie będzie przeszkadzał, bo przy niej mój syn jest wyjątkowo grzeczny.

Od męża już od dawna odpoczywasz – pomyślała Renata. Wiedziała od Giulii, że małżonkowie od samego początku mieli osobne pokoje. Camilla wcześniej dzieliła apartament z nianią. Orłowska, nie chcąc być wścibską, nie poruszyła tego tematu, tylko inny – fryzjerski.

– Camillo, zapytałaś panią Rosę, czy mnie uczesze?

– Nie miałam okazji, bo nie było jej dziś u mnie. Przeziębiła się. Nie wiadomo, czy da radę jutro przyjść – odparła. – Ja też coś źle się czuję. Po wczorajszym wieczorze boli mnie głowa.

– Tak jak mnie – potwierdziła Renata. – Niestety, nam, kobietom, alkohol nie służy. Zarówno naszemu zdrowiu, jak i urodzie. – Za późno zauważyła swoją gafę, ale Camilla jakby tego nie słyszała.

Rozdział 6

Nazajutrz „narciarska” część rodziny Orłowskich udała się na stok, a Renata poszła na spacer do miasteczka. Młodzi wybrali czarną trasę, a Robert z Martinem, ze względu na chłopców, łagodniejszy zjazd.

– Martin, mogłeś jechać z nimi, bo z nami sobie nie pojeździsz – zauważył Robert.

– Ale sobie z tobą pogadam. Chyba przyjemniej ci będzie, gdy dotrzymam ci towarzystwa?

– Oczywiście, ale szkoda pięknego dnia na oślą łączkę.

– My też moglibyśmy zjeżdżać tam, gdzie ciocia Iza i wujek Johan – powiedział Eryk. – Dobrze już jeździmy. Nie chcemy oślej łączki.

– Wasz dziadzio żartował z tą oślą łączką. Przecież to normalna trasa zjazdowa – stwierdził Martin.

– Ale najłatwiejsza, bo niebieska – odparł naburmuszony Eryk. – To wybierzmy chociaż trasę czerwoną.

– Czerwoną trasą możecie zjeżdżać przy waszym ojcu, a nie przy dziadku. Zapominasz, smyku, że mam kontuzjowane kolano? – mruknął Robert, poprawiając wiązanie przy nartach chłopca. – Zjeżdżamy?

Byli w połowie stoku, gdy nagle obok nich pojawiła się grupka nastolatków. Jeden z chłopaków przejechał tuż obok Eryka, o mało co nie wjeżdżając na niego. Robert podenerwowany zaczął asekurować wnuka, nie zwrócił jednak uwagi na innego wyrostka zjeżdżającego wprost na Kamila. Na szczęście Martin zauważył zbliżające się niebezpieczeństwo i zasłonił sobą chłopczyka. Impet zderzenia wywrócił go, ale Kamilowi nic się nie stało. Martin przekoziołkował dwa razy, zanim się zatrzymał. Jedna narta odpięła się i zaczęła zjeżdżać. Wystraszony Robert podjechał do przyjaciela.

– Martin, jesteś cały? – zapytał zaniepokojony, nachylając się nad mężczyzną.

– Chyba wszystko w porządku – uspokoił go Martin. – Ręce całe, nogi również – wysapał, poruszając kończynami.

– Co za cholerny gnojek z tego smarkacza – zawołał Robert. – Jak dorwę tych łebków, to im nogi z dupy powyrywam – warknął. – Ten gówniarz specjalnie to zrobił!

– Chyba nie. To początkujący – stwierdził Martin, odpinając nartę. – Zobacz, wjechał na jakąś kobietę i teraz razem leżą na śniegu. Trzeba poszukać mojej narty.

Jakiś czas później, kiedy byli już na dole, wstąpili do kawiarenki, żeby trochę odpocząć i napić się czegoś gorącego na rozgrzewkę. Mężczyźni raczyli się kawą, a chłopcy gorącą czekoladą. W pewnym momencie Robert zwrócił się do kolegi.

– Dzięki, stary – powiedział, wyciągając rękę do Martina.

– Za co mi dziękujesz?

– Ochroniłeś mojego wnuka przed wypadkiem na stoku – mruknął Robert.

– Dziadziusiu, to wszystko przez to, że jeździmy niebieską trasą – stwierdził Eryk. – Gdybyśmy zjeżdżali czerwoną, nie doszłoby do tego. Niebieską jeżdżą tylko początkujący, a im nie można ufać.

– Hmm, z tego wniosek, że najbezpieczniejsza jest trasa czarna, bo nią zjeżdżają sami wyjadacze – zażartował Martin.

– Właśnie! – Eryk nie poznał się na żarcie. – Dziadziusiu, jutro wybierzemy się na czarną trasę, tak jak ciocia Iza i wujkowie, dobrze? Tam na pewno nie wjechał w nich żaden gówniarz.

– Hmm, ten gówniarz był starszy od ciebie co najmniej pięć lat i wyższy o pół metra – zauważył Martin.

– Wujku, i co z tego? Gdyby nie skręcił sobie nogi, sprawiłbym mu lanie, że chciał wjechać na mojego brata.

– Lanie za to, że nie potrafi jeszcze dobrze jeździć?

– Jeśli nie umie dobrze jeździć, to powinien zjeżdżać z oślej łączki! – zawołał czupurnie Eryk. – My już dobrze jeździmy, dlatego...

– Martin, gratuluję refleksu – przerwał wnukowi Robert. – Swoją drogą, ten incydent uświadomił mi, jaka to odpowiedzialność brać na siebie wasze bezpieczeństwo, chłopaki. Najchętniej już bym nie wyściubiał nosa z hotelu i tam oczekiwał dnia, żeby was dowieźć do Polski i oddać ojcu w jednym kawałku.

– Dziadziu, jesteś nieprecyzyjny – wtrącił Kamil. – Chyba w dwóch kawałkach? W jednym kawałku mnie, w drugim kawałku Eryka – zauważył poważnym tonem.

Robert i Martin popatrzyli na siebie porozumiewawczo i parsknęli śmiechem.

Tymczasem Renata Orłowska kończyła swoją zwyczajową przechadzkę po miasteczku. Madonna di Campiglio opustoszało. Kilka dni temu na uliczkach i w sklepach panował tłok, a dziś przewijało się niewiele osób. Na pewno tłoczą się przed wyciągiem narciarskim – pomyślała Renata. Wciąż było mroźnie, ale słonecznie. Dekoracje świąteczne już zniknęły, mimo to miasteczko nie straciło urody. Kobieta raźno kroczyła wąskimi dróżkami odśnieżonymi przez służby porządkowe. Wracając do pokoju, natknęła się w recepcji na Giulię odbierającą klucze od gości.

– Ci też się wyprowadzają? – zapytała.