Brat mojego męża - Danka Braun - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Brat mojego męża ebook i audiobook

Braun Danka

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

W wypadku samochodowym ginie Paweł Cisowski, syn zamożnego wytwórcy mebli. Żona Pawła, Diana, nie może pogodzić się ze śmiercią męża. Traumę pogłębia świadomość, że teraz sama musi wychowywać dwójkę dzieci oraz utrzymywać rodzinę i dom.

Na szczęście może liczyć na pomoc teścia i sąsiadów, którzy są wujostwem zmarłego męża. Pół roku po śmierci Pawła Diana przeżywa szok na widok mężczyzny wyglądającego identycznie jak jej mąż. Okazuje się, że to jego brat bliźniak, Piotr, który dziesięć lat wcześniej po kłótni z ojcem wyjechał z Polski. Piotr bardzo dużo wie o życiu Diany i Pawła. Wyjawia szczegóły, które mogły być znane tylko małżonkom. Kobieta zaczyna podejrzewać, że to nie Paweł, lecz Piotr spoczywa w trumnie. Olkuska policja wznawia śledztwo dotyczące śmierci Pawła. Równolegle prowadzi je również wynajęty przez Cisowskich detektyw Mark Biegler.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 454

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 21 min

Lektor: Lucyna Frączek, Krzysztof Polkowski

Oceny
4,6 (312 oceny)
234
49
23
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Madzia13134

Całkiem niezła

historia sama w sobie ciekawa, ale za dużo opisów, które męczyły. nie polubiłam głównej bohaterki.
20
Malwi68

Całkiem niezła

"Brat mojego męża" Danka Braun to powieść pełna intrygi i emocji, która przykuwa uwagę od pierwszej strony. Autorka w sprytny sposób konstruuje historię, w której śmierć Pawła Cisowskiego wywołuje kaskadę wydarzeń, prowadzących do odkrycia rodzinnych sekretów. Opisuje dramat Diany, która musi radzić sobie z utratą męża i nowymi wyzwaniami życiowymi. Opis tej walczącej bohaterki wzbudza współczucie i empatię, co sprawia, że czytelnik chce poznać dalszy przebieg jej historii. Przywołuje emocje związane z żałobą i walką o normalność w obliczu straszliwej straty. Przywołanie postaci Piotra, bliźniaka zmarłego, tworzy fascynujący element zagadki, rozbudowując napięcie i dając początek spirali podejrzeń. Dzięki niemu powieść przenika w obszar psychologicznych napięć i podejrzeń. Szczegóły, które Piotr ujawnia, wywołują zdumienie i skłaniają do spekulacji na temat prawdziwego przebiegu wydarzeń. Jednak, w miarę jak fabuła rozwija się, moment odkrycia tożsamości brata nieco traci na swojej s...
10
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja wciągająca zagadkowa super ;)
10
Malwina3108

Dobrze spędzony czas

Momentami nudna, ale zdecydowanie warto wytrwać do końca.
10
Izabela_P

Z braku laku…

Początek ciekawy, ale potem książka zrobiła się nudna. Główna bohaterka nieco irytująca.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Gru­pa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tu­ra In­spi­ru­je Sp. z o.o., 2022
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­neAll ri­ghts re­se­rved Ksi­ążka ani żad­na jej część nie mogą być pu­bli­ko­wa­ne ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­la­ne w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgo­dy wy­daw­cy.
Re­dak­cja: Syl­wia Dro­żdżyk-Resz­ka
Ko­rek­ta: Ju­sty­na Ja­kub­czyk, Agniesz­ka Brach
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Mar­ta Gra­bow­ska
DTP: Ju­sty­na Ja­kub­czyk
Zdjęcie na okład­ce: Co­py­ri­ght © fe­edo­ugh (iStock)
ISBN 978-83-67173-22-3
Gda­ńsk/War­sza­wa 2022
Wy­daw­nic­two Pro­za­miza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ru­je.plwww.pro­za­mi.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ru­je.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Mo­jej Ma­mie, Wie­sła­wie Klu­czew­skiej

– naj­wier­niej­szej czy­tel­nicz­ce mo­ich ksi­ążek

Pro­log

Gru­dzień 2019

Pa­weł Ci­sow­ski po­gło­śnił ra­dio i na­ci­snął pe­dał gazu. Roz­gło­śnia pusz­cza­ła jego ulu­bio­ną pio­sen­kę Tiny Tur­ner. Spoj­rzał na ze­gar na ta­bli­cy roz­dziel­czej, była 22:10. Za­dzwo­ni­ła ko­mór­ka. Ode­brał.

– Cze­ść. Jadę do cie­bie, po­wi­nie­nem być za pół go­dzi­ny – po­wie­dział do te­le­fo­nu. – Dla­cze­go pó­źno? Mamy przed sobą całą noc. Cze­ka nas nie­zła za­ba­wa. Czy to wa­żne, co jej po­wie­dzia­łem? Grunt, że za­raz się za­ba­wi­my. – Na chwil­kę za­mil­kł, wsłu­chu­jąc się w sło­wa po dru­giej stro­nie li­nii. – Na­praw­dę? Su­per. Do­brze, wstąpię na sta­cję ben­zy­no­wą i ku­pię wód­kę. Ile? Dwie? A ile pre­zer­wa­tyw? – Za­śmiał się. – Dla­cze­go nie? Kon­do­my za­wsze są po­trzeb­ne. No to na ra­zie.

Odło­żył te­le­fon i za­czerp­nął głębo­ko po­wie­trza. Ja­koś dziw­nie się czuł, dla­te­go otwo­rzył okno w sa­mo­cho­dzie, ale po chwi­li za­mknął, gdy po­czuł mro­źny po­wiew. Zro­bi­ło mu się zim­no. Cho­le­ra, czy to nie prze­zi­ębie­nie? Jesz­cze tego bra­ko­wa­ło, żeby za­cho­ro­wać te­raz, kie­dy wszyst­ko ma się zmie­nić. Przy­szło­ść ry­so­wa­ła się w fan­ta­stycz­nych ko­lo­rach. Pa­weł po­czuł w so­bie na­głą falę eks­cy­ta­cji. Ko­niec z nudą. Że­gnaj, sta­gna­cjo. Te­raz będzie ina­czej. Przed nim nowy po­czątek, nowe ży­cie. Uśmiech­nął się do swo­ich my­śli.

Zno­wu ogar­nęło go bło­gie znu­że­nie. Na­gle coś za­brzęcza­ło w au­cie. Kur­wa, nie tyl­ko ja za­czy­nam szwan­ko­wać, lecz ta­kże moja au­di­ca – po­my­ślał. Żeby tyl­ko do­je­chać na miej­sce, nie­do­brze by było wzy­wać la­we­tę. W Kra­ko­wie trze­ba będzie wy­brać się do warsz­ta­tu. Zwi­ęk­szył ogrze­wa­nie. Po chwi­li wnętrze audi wy­pe­łni­ło się przy­jem­nym cie­pe­łkiem. O, te­raz jest do­brze. Bar­dzo przy­jem­nie... Ba­aar­dzo... Nie za­uwa­żył, gdy sa­mo­chód skręcił w lewo, zje­żdża­jąc na dru­gi pas jezd­ni. Po­czuł do­pie­ro zde­rze­nie z drze­wem i... ból. Okrop­ny ból. Ale trwa­ło to chwi­lę. Na szczęście śmie­rć przy­szła szyb­ko.

Część pierw­sza

Dia­na i Pa­weł

Roz­dział 1

Pięć mie­si­ęcy pó­źniej

Dziś jest wy­jąt­ko­wo zim­no. Daw­no nie było tak mro­źne­go maja. Wra­cam z Ol­ku­sza. Mu­sia­łam zro­bić za­ku­py. Pan­de­mia pan­de­mią, ale jeść trze­ba, a w skle­pi­ku Sa­wic­kiej nie ma zbyt du­że­go wy­bo­ru. Do­da­ję gazu, żeby po­ko­nać wznie­sie­nie, i pod­je­żdżam pod nasz dom. Pi­lo­tem otwie­ram bra­mę wjaz­do­wą i par­ku­ję na pod­je­ździe. Drzwi domu się otwie­ra­ją i wi­dzę w nich bu­źkę Ka­ri­ny.

– Ma­mu­siu, ku­pi­łaś mi cze­ko­lad­ki i kred­ki do ma­lo­wa­nia?

– Wej­dź szyb­ko do środ­ka, bo się prze­zi­ębisz – mó­wię do có­recz­ki.

– Nie prze­zi­ębię się, bo jest już wio­sna.

– Ale jest zim­no.

Z tyłu za Ka­ri­ną uka­zu­je się ma­syw­na po­stać pani Wan­dy.

– Nie da się jej upil­no­wać. Gdzie masz pan­to­fle? – woła ko­bie­ta.

– Mamy ogrze­wa­nie podło­go­we, mo­żna cho­dzić boso – prze­ko­ma­rza się na­sza młod­sza la­to­ro­śl.

Co za zwa­rio­wa­na po­go­da, maj, a my mu­si­my jesz­cze ogrze­wać dom – smut­na re­flek­sja prze­la­tu­je mi przez gło­wę. Na myśl o ra­chun­ku za gaz i elek­trycz­no­ść od razu robi mi się go­rąco. Nie wiem, jak dłu­go mo­że­my li­czyć na wspa­nia­ło­my­śl­ną po­moc two­je­go ojca. Na ra­zie prze­le­wa co mie­si­ąc na moje kon­to trzy ty­si­ące zło­tych, ale nie wia­do­mo, jak dłu­go będzie to ro­bił, ma prze­cież żonę. Mło­dą żonę, któ­ra ma wy­jąt­ko­wo duże wy­ma­ga­nia fi­nan­so­we. Za trzy ty­si­ące mo­gła­by so­bie ku­pić nową to­reb­kę lub faj­ne nowe buty – ona prze­cież musi mieć wszyst­ko z naj­wy­ższej pó­łki, dro­gie i fir­mo­we.

Wci­ąż się za­sta­na­wiam, jak taki in­te­li­gent­ny czło­wiek jak mój teść mógł po­ślu­bić tę pa­zer­ną im­be­cyl­kę. Nie mu­siał się z nią że­nić, wy­star­czy­ło­by, gdy­by co mie­si­ąc wpła­cał na jej kon­to za­do­wa­la­jącą ją sum­kę. Przy od­po­wied­nich per­trak­ta­cjach mó­głby za­osz­czędzić dużo for­sy.

Nie po­win­nam jej osądzać, bo czy by­łam od niej lep­sza? Za­cho­dząc w ci­ążę, też li­czy­łam na to, że pod­pi­szesz cy­ro­graf przed ołta­rzem.

Wcho­dzę do stre­fy ku­chen­nej i roz­pa­ko­wu­ję za­ku­py. Nasz dom jest duży, wy­god­ny i ład­nie urządzo­ny. Otwar­ta prze­strzeń stre­fy dzien­nej spra­wia wra­że­nie prze­stron­no­ści. Cie­szę się, że uda­ło mi się za­blo­ko­wać twój po­my­sł, gdy pla­no­wa­łeś wy­ło­żyć całą podło­gę mar­mu­rem. Na moją pro­śbę, za­ak­cep­to­wa­ną przez two­je­go ojca, zro­bi­li­śmy to tyl­ko w holu, kuch­ni i ja­dal­ni, a w sa­lo­ni­ku da­li­śmy drew­no.

Nie mia­łam dużo do po­wie­dze­nia w kwe­stii wy­stro­ju wnętrz, bo to ty ze swo­im oj­cem wszyst­ko fi­nan­so­wa­li­ście i dla­te­go za­wsze de­cy­zja na­le­ża­ła do was. Na szczęście de­ko­ra­tor­ka wnętrz mia­ła do­bry smak i gust po­dob­ny do mo­je­go, dzi­ęki temu czu­ję się tu do­brze.

Na blat sza­fek ku­chen­nych wska­ku­je Fi­luś, jak zwy­kle cie­ka­wy, co ku­pi­łam. Nie mu­szę go prze­ga­niać, bo robi to za mnie pani Wan­da.

– A kysz, wstręt­ny ko­cie! – woła. – To naj­głup­szy kot, ja­kie­go wi­dzia­łam. Strasz­nie go roz­pie­ści­li­ście. Kto to wi­dział po­zwa­lać mu na ła­że­nie po bla­tach i sto­łach.

– Nie po­zwa­la­my, nie­ste­ty nie mam zdol­no­ści pe­da­go­gicz­nych, bo mnie nie słu­cha – wzdy­cham. – Pa­wła też nie słu­chał.

– Za bar­dzo się z nim cer­to­lisz, niech ła­pie my­szy i nor­ni­ce, a nie za­ja­da się przy­sma­ka­mi. Ten kot ma le­piej niż dzie­ci w Afry­ce.

– Chy­ba tak, pani Wan­do. – Sia­dam zmęczo­na na krze­śle przy sto­le.

– Zro­bić ci kawy? Spe­cjal­nie na cie­bie cze­ka­łam, że­by­śmy mo­gły ra­zem ją wy­pić. Wczo­raj upie­kłam cia­sto i uda­ło mi się ura­to­wać ka­wa­łek przed ła­kom­stwem mo­je­go Lesz­ka.

– Pani Wan­dziu, co ja bym bez pani zro­bi­ła? Jak to do­brze, że pa­nią mam.

To była praw­da. Naj­lep­sze, co mnie spo­tka­ło w Żu­ra­dzie Le­śnej, to sąsiedz­two. Kup­no dzia­łki od Lesz­ka Kie­re­sa było naj­lep­szym two­im po­my­słem, Paw­le. Za­rów­no pan Le­szek, jak i jego żona za­wsze byli wspa­nia­ły­mi sąsia­da­mi. Od po­cząt­ku oka­zy­wa­li nam życz­li­wo­ść i chęć po­mo­cy. Sam fakt, że sprze­da­li nam bar­dzo ta­nio par­ce­lę, świad­czył o ich przy­ja­źni i sym­pa­tii do nas. Wiem, że pan Le­szek był ku­zy­nem two­jej mamy i przy­ja­cie­lem ojca, ale to wca­le go nie ob­li­go­wa­ło do po­zby­wa­nia się ład­nej dzia­łki za po­ło­wę ryn­ko­wej ceny. Sły­sza­łam, że jego żo­nie nie za bar­dzo to pa­so­wa­ło, ale po­sta­wił na swo­im, bo to on wnió­sł zie­mię do ich ma­łże­ństwa. Mimo to lu­bi­łam pa­nią Gra­ży­nę i ni­g­dy nie czu­łam do niej żalu, że chcia­ła za­ro­bić wi­ęcej na sprze­da­ży nie­ru­cho­mo­ści. Przy­kro mi było, gdy za­bił ją no­wo­twór. Była dla mnie ni­czym cio­cia. Tro­chę mniej ser­ca mam dla Mar­ce­li­ny. Za­wsze spra­wia­ła ro­dzi­com kło­po­ty, ale po śmier­ci mat­ki sta­ła się wy­jąt­ko­wo ci­ężkim przy­pad­kiem. Wspó­łczu­ję panu Lesz­ko­wi i pani Wan­dzie, że mu­szą zno­sić jej hu­mo­ry i wy­bry­ki. Wszyst­ko wska­zu­je na to, że zno­wu za­wa­li rok. Wy­wa­li­li ją z me­dy­cy­ny, ale na far­ma­cji też ma pro­ble­my z za­li­cza­niem eg­za­mi­nów. Zdzi­wi­łbyś się, jak się ostat­nio zmie­ni­ła. Za­wsze bra­łeś ją w obro­nę i uspra­wie­dli­wia­łeś jej nie­wła­ści­we za­cho­wa­nie, ale te­raz sam stwier­dzi­łbyś, że po­stępu­je pa­skud­nie. Może je­stem dla niej zbyt su­ro­wa, ale obu­rza mnie spo­sób, w jaki trak­tu­je swo­ją bab­cię – ja ni­g­dy się tak nie za­cho­wy­wa­łam w sto­sun­ku do mo­jej. Wiem, że utra­ta mat­ki była dla niej wiel­ką trau­mą, ale to nie uspra­wie­dli­wia jej cham­skich od­zy­wek i rosz­cze­nio­wej po­sta­wy.

– Dia­na, zej­dź na zie­mię – sły­szę sło­wa pani Wan­dy. – Zno­wu błądzisz my­śla­mi.

– My­śla­łam o Mar­ce­li­nie. Jest w domu czy po­je­cha­ła do Kra­ko­wa?

Czo­ło pani Wan­dy marsz­czy się i ko­bie­ta wzdy­cha.

– Chy­ba po­je­cha­ła, bo nie wi­dzę jej sa­mo­cho­du. Wy­łu­dzi­ła od ojca dwa ty­si­ące zło­tych i się zmy­ła. Prze­cież te­raz, w cza­sie pan­de­mii, wszyst­kie za­jęcia są pro­wa­dzo­ne zdal­nie. Po­win­na zre­zy­gno­wać z wy­na­jęte­go miesz­ka­nia i miesz­kać tu­taj z oj­cem i bab­ką.

– Pani Wan­dziu, mło­dzi wolą miesz­kać sami. Co ona by ro­bi­ła w Żu­ra­dzie?

– A co ma do ro­bo­ty w Kra­ko­wie? Prze­cież jest lock­down. Wszyst­ko po­za­my­ka­ne. I re­stau­ra­cje, i kina, i te­atry. Zno­wu su­szy Lesz­ko­wi gło­wę, żeby ku­pił jej miesz­ka­nie.

– In­we­sty­cja w nie­ru­cho­mo­ści w du­żych mia­stach jest do­brym in­te­re­sem. Gdy­by na­wet Mar­ce­li­na wró­ci­ła do Żu­ra­dy Le­śnej, miesz­ka­nie mo­żna wy­na­jąć.

– I tu się my­lisz, Dia­na. Te­raz wca­le nie jest tak ła­two o na­jem­ców. Lesz­ka zna­jo­my z Kra­ko­wa, któ­ry ma ka­mie­ni­cę w Śród­mie­ściu, na­rze­ka, że nie ma komu wy­na­jąć trzech miesz­kań. Przez pan­de­mię stu­den­ci wró­ci­li do swo­ich do­mów i co­raz wi­ęcej lu­dzi pra­cu­je zdal­nie.

– Prze­cież pan­de­mia nie będzie trwa­ła wiecz­nie – mó­wię, sie­dząc w fo­te­lu i po­pi­ja­jąc kawę. – Je­śli lo­ka­le sto­ją wol­ne, to dla­cze­go wzro­sła cena nie­ru­cho­mo­ści? Miesz­ka­nia w Kra­ko­wie ostat­nio bar­dzo pod­ro­ża­ły.

– Skąd wiesz?

Nie od razu od­po­wia­dam.

– Pysz­ne cia­sto, pani Wan­dziu. Ten ser­nik to z sera mie­lo­ne­go?

– Nie za­ga­duj. – Ko­bie­ta nie spusz­cza ze mnie wzro­ku. – Chcesz się prze­nieś do Kra­ko­wa?

Od­chrząku­ję w pi­ęść i od­wza­jem­niam spoj­rze­nie.

– Co­raz częściej się nad tym za­sta­na­wiam. Kie­dy obro­nię pra­cę ma­gi­ster­ską, ro­zej­rzę się za ja­ki­mś za­jęciem, a w Kra­ko­wie dużo ła­twiej zna­le­źć do­brą pra­cę niż w Ol­ku­szu.

– Prze­cież tłu­ma­cze­nia mo­żesz ro­bić tu­taj, te­raz wszyst­kie fir­my pre­fe­ru­ją pra­cę zdal­ną. Gdzie ci będzie le­piej niż w Żu­ra­dzie? Co zro­bisz z dzie­ćmi?

– Ra­cja, pani Wan­dziu, tu mam pa­nią, a w Kra­ko­wie nie mia­ła­bym ni­ko­go. Ale... ten dom... Tu wszyst­ko mi się ko­ja­rzy z Pa­włem.

– To zrób mały re­mont, prze­ma­luj ścia­ny, po­prze­sta­wiaj me­ble. Wte­dy dom będzie wy­glądał tro­chę ina­czej. Le­szek po śmier­ci sy­no­wej za moją radą wszyst­ko po­zmie­niał.

– Wiem, wi­dzia­łam. Ale to dla mnie ta­kie trud­ne...

– Do­sko­na­le cię ro­zu­miem. Kie­dy upo­rasz się już z ża­ło­bą, rze­czy­wi­ście po­win­naś uło­żyć so­bie ży­cie na nowo. Chy­ba Hen­ryk nie po­wi­nien mieć nic prze­ciw­ko temu. – Zmarsz­czy­ła brwi. – Hmm, tak roz­pa­czał po śmier­ci Li­dii, ale dość szyb­ko się po­cie­szył.

– No nie tak szyb­ko, do­pie­ro po pi­ęciu la­tach.

– Nie za­rzu­cam mu, że się po­wtór­nie oże­nił, ale wzi­ąć so­bie na żonę dziew­czy­nę w wie­ku sy­nów to już prze­sa­da.

– Nie tak ca­łkiem w wie­ku sy­nów, prze­cież Pa­weł był młod­szy od Pa­try­cji o całe pięć lat. – Cho­ciaż sta­ram się po­wie­dzieć to lek­kim to­nem, wy­czu­wa się sar­kazm.

– He­niek na sta­ro­ść ca­łkiem ogłu­piał! Sama nie wiem, co bym wo­la­ła, czy żeby mój Le­szek do ko­ńca ży­cia był wdow­cem, czy żeby oże­nił się z taką mło­dą la­ta­wi­cą. Ale mimo wszyst­ko chy­ba wo­la­ła­bym to pierw­sze. Cho­ciaż wsty­du by mi oszczędził. – Zno­wu wes­tchni­ęcie. – Chcia­ła­bym, żeby kie­dyś się po­now­nie oże­nił, ale z od­po­wied­nią ko­bie­tą. Nie jest do­brze być sa­me­mu na tym świe­cie. Kie­dy mnie za­brak­nie, nie będzie miał kto o nie­go za­dbać.

– Pani Wan­dziu, pan Le­szek jesz­cze dłu­go nie będzie sam. Jest pani w świet­nej for­mie, do­ży­je pani set­ki. Oprócz tego ma Mar­ce­li­nę.

– Wo­la­ła­bym, żeby to mnie Pan Bóg za­brał, a nie moją sy­no­wą. To nie­spra­wie­dli­we, gdy mło­dzi umie­ra­ją, a sta­rzy wci­ąż żyją.

– Pani Wan­dziu, wca­le nie jest pani sta­ra, co to jest sie­dem­dzie­si­ąt dzie­wi­ęć lat. Do set­ki da­le­ko.

– Po­wiedz le­piej, dla­cze­go chcesz się wy­pro­wa­dzić z Żu­ra­dy. Nie wiem, czy by się to spodo­ba­ło two­je­mu te­ścio­wi.

– To jest nasz dom, nie te­ścia. Pa­wła i mój.

– Ale Hen­ryk go sfi­nan­so­wał.

– Nie do ko­ńca. Pa­weł przez po­nad dzie­si­ęć lat był jego wy­rob­ni­kiem. To on za­ła­twiał wi­ęk­szo­ść za­gra­nicz­nych kon­trak­tów. Ja też mam ja­kiś wkład, bo to ja spo­ty­ka­łam się i ne­go­cjo­wa­łam z Niem­ca­mi, naj­lep­szy­mi jego kon­tra­hen­ta­mi. Prze­cież mój teść zna tyl­ko ro­syj­ski i tro­chę fran­cu­ski.

– No cóż, kie­dy stu­dio­wał, nie przy­wi­ązy­wa­no du­żej wagi do zna­jo­mo­ści języ­ków ob­cych. Ży­li­śmy za­mkni­ęci w so­cja­li­stycz­nej en­kla­wie, tyl­ko język ro­syj­ski był po­moc­ny w ka­rie­rze za­wo­do­wej.

– Wca­le nie. W la­tach sie­dem­dzie­si­ątych, za cza­sów Gier­ka, Po­la­cy za­częli wi­ęcej pod­ró­żo­wać. Stu­den­ci je­ździ­li za gra­ni­cę do pra­cy, tu­ry­ści do Bu­łga­rii i Ju­go­sła­wii...

– Ty mnie tu nie ucz, gdzie Po­la­cy je­ździ­li za Gier­ka, chy­ba le­piej znam ten te­mat. Ju­go­sła­wia była trak­to­wa­na jak kraj de­wi­zo­wy, trze­ba było mieć pasz­port i za­pro­sze­nie albo od­po­wied­nią ilo­ść do­la­rów na kon­cie. Też by­łam w Ju­go­sła­wii na urlo­pie w tam­tych cza­sach. – Wan­da marsz­czy brwi. – Zno­wu od­bie­ga­my od te­ma­tu. Nie tyl­ko He­ńko­wi się nie spodo­ba twój po­my­sł sprze­da­ży domu, mo­je­mu Lesz­ko­wi rów­nież. Nie po to od­stąpił wam par­ce­lę za pó­łdar­mo, żeby ja­cyś obcy lu­dzie tu miesz­ka­li. Mnie też by się to nie po­do­ba­ło.

– Pani Wan­dziu, nie pod­jęłam jesz­cze żad­nej de­cy­zji, tyl­ko za­dzwo­ni­łam do biu­ra nie­ru­cho­mo­ści. Pro­szę się nie mar­twić, miesz­ka­nia w Kra­ko­wie bar­dzo po­szły w górę. Ta­kie miesz­ka­nie, ja­kie by mnie in­te­re­so­wa­ło, kosz­tu­je mniej wi­ęcej pół mi­lio­na, a za dom wzi­ęła­bym naj­wy­żej sie­dem­set ty­si­ęcy. Nie za bar­dzo się to opła­ca. I nie wia­do­mo, czy w ogó­le by się tra­fił ja­kiś ku­piec na dom.

– Tyl­ko sie­dem­set ty­si­ęcy? To obu­rza­jące! Prze­cież dom jest nowy i pi­ęk­nie urządzo­ny, no i dzia­łka dwa­dzie­ścia arów.

– Li­czy się miej­sce. W Kra­ko­wie taki dom kosz­to­wa­łby dru­gie tyle albo na­wet wi­ęcej.

Do po­ko­ju wcho­dzi na­sza có­recz­ka. Sta­je przede mną z nadąsa­ną bu­zią.

– Ma­mu­siu, daj mi cze­ko­lad­kę, bo je­stem głod­na.

– Ka­rin­ko, już po­da­ję zupę. – Zry­wam się z fo­te­la.

– Ale ja je­stem głod­na na cze­ko­lad­kę, nie na zupę.

– Dziś jemy zupę ogór­ko­wą, któ­rą bar­dzo lu­bisz.

– Już nie lu­bię zupy ogór­ko­wej. Lu­bię cze­ko­lad­ki, któ­re ku­pi­łaś w skle­pie.

– Cze­ko­lad­ki będą na de­ser, gdy już zjesz zupę i mi­ęsko z ziem­niacz­ka­mi i su­rów­ką – mó­wię, idąc do stre­fy ku­chen­nej.

Pani Wan­da wra­ca do sie­bie, a ja po­da­ję na stół zupę i bio­rę się do obie­ra­nia ziem­nia­ków. Za­wsze jemy naj­pierw pierw­sze da­nie, dru­gie po­da­ję do­pie­ro po go­dzi­nie. Do ja­dal­ni scho­dzi z pi­ętra nasz syn, Igor. Jak na dzie­si­ęcio­lat­ka jest wy­jąt­ko­wo duży i za­rad­ny. I by­stry. I in­te­li­gent­ny. Do­sko­na­le daje so­bie radę z na­uką zdal­ną, nie mu­szę przy nim ster­czeć przed kom­pu­te­rem.

– Zno­wu ogór­ko­wa? – mówi, ro­bi­ąc nie­za­do­wo­lo­ną minę.

– Dla­cze­go „zno­wu”? Je­dli­śmy ją dwa ty­go­dnie temu.

– Wła­śnie że nie. – Wyj­mu­je z kie­sze­ni smart­fon i włącza apli­ka­cję Ka­len­darz. – Ogór­ko­wa była w ubie­gły czwar­tek.

– Wte­dy była z ziem­nia­ka­mi, dziś jest z ry­żem – pro­stu­ję. – Czy mu­sisz za­pi­sy­wać wszyst­ko, co jemy?

– Mu­szę. To do­wód, że mamy zbyt mo­no­ton­ny ja­dło­spis – mówi, z obrzy­dze­niem bio­rąc do ręki ły­żkę. – Mamo, po­win­naś nam uroz­ma­icić je­dze­nie. Prze­czy­ta­łem w in­ter­ne­cie, że tak ra­dzą die­te­ty­cy. Zdro­wa die­ta po­win­na być uroz­ma­ico­na. Daw­no nie ro­bi­łaś fry­tek i pie­ro­gów.

– Rze­czy­wi­ście fryt­ki to naj­zdrow­sza po­tra­wa!

– Na­praw­dę ma­mu­siu? – pod­chwy­tu­je Ka­ri­na. – To ja też chcę jeść zdro­wo. Zrób nam fryt­ki na obiad.

– Mama żar­to­wa­ła. – Syn wzru­sza ra­mio­na­mi.

Moje dzie­ci nie za bar­dzo od­czu­wa­ją brak two­jej obec­no­ści. To chy­ba do­brze, praw­da? Ka­rin­ka przez pierw­sze ty­go­dnie po two­jej śmier­ci do­py­ty­wa­ła, jak jest w nie­bie, czy są tam cze­ko­lad­ki i coca-cola, a dla du­żych pa­nów piwo. O nie­bie opo­wia­da­ła im pani Wan­da, ale ka­żde z nich ina­czej od­bie­ra­ło jej opo­wie­ści. Igor, któ­ry za­li­czył już pierw­szą ko­mu­nię, do kwe­stii nie­ba i pie­kła pod­cho­dził bar­dziej fi­lo­zo­ficz­nie, na­to­miast Ka­rin­ka z pu­ła­pu swo­ich czte­rech lat wszyst­ko bra­ła bar­dzo do­słow­nie. In­te­re­so­wa­ło ją, jak wy­gląda nie­bo, kie­dy zma­rłym wy­ra­sta­ją skrzy­dła i kie­dy prze­mie­nia­ją się oni w anio­ły, czy anio­ły śpią w łó­żkach, czy na kwie­ci­stej łące i czym ba­wią się anio­łki dzie­ci. Z ko­lei Igor się za­sta­na­wiał, czy anioł od razu po śmier­ci ma zle­co­ne za­da­nie opie­ko­wać się kimś na zie­mi, czy musi uko­ńczyć ja­kiś kurs lub szko­le­nie i czy opie­ką ob­jęci są tyl­ko krew­ni, czy rów­nież obcy lu­dzie. Nie uzy­skał za­do­wa­la­jącej go od­po­wie­dzi od ka­te­che­ty, dla­te­go wy­py­ty­wał pa­nią Wan­dę, któ­ra była naj­bar­dziej obe­zna­na w kwe­stiach wia­ry ka­to­lic­kiej. Ko­bie­ta nie prze­pa­da­ła za tego typu py­ta­nia­mi, przede wszyst­kim tymi za­da­wa­ny­mi przez Igo­ra, bo czte­ro­lat­kę ła­twiej było za­do­wo­lić od­po­wie­dzią, ale dużo trud­niej by­stre­go i do­cie­kli­we­go dzie­si­ęcio­lat­ka, któ­ry umie ko­rzy­stać z in­ter­ne­tu. To ja od­sy­łam dzie­ci do pani Wan­dzi z tego typu py­ta­nia­mi, uza­sad­nia­jąc, że ona le­piej im wy­tłu­ma­czy spra­wy wia­ry i nie­ba, bo kie­dyś była na­uczy­ciel­ką.

Sta­ram się nie de­mo­ni­zo­wać pro­ble­mu two­jej śmier­ci. Nie chcę, żeby na­sze dzie­ci żyły w at­mos­fe­rze ci­ągłej ża­ło­by, per­ma­nent­ne­go smut­ku i lęku przed umie­ra­niem. Tro­chę ba­ga­te­li­zu­ję aspekt śmier­tel­no­ści, przed­sta­wia­jąc im kres ludz­kie­go ist­nie­nia w mi­to­lo­gicz­no-bi­blij­nym ujęciu. Niech wie­rzą w nie­bia­ńską tęczę, któ­rą ka­żdy czło­wiek kie­dyś prze­kro­czy jako gra­ni­cę sta­re­go i no­we­go ży­cia. W za­ło­że­niu: to nowe ży­cie będzie lep­sze niż to na zie­mi. Chcę zła­go­dzić im trau­mę sie­roc­twa, po co mają opła­ki­wać utra­tę ojca i jego tra­gicz­ne ode­jście. Niech wie­rzą, że znaj­du­je się te­raz w lep­szym świe­cie i że kie­dyś zno­wu się z nim spo­tka­ją.

Pani Wan­dzia i pan Le­szek po­pie­ra­ją moje po­de­jście do dzie­ci w kwe­stii two­jej śmier­ci, ale mój teść ma tro­chę inne zda­nie. Wy­rzu­ca mi, że nie po­że­gna­łam z po­wa­gą i ża­lem jego syna, że nie kul­ty­wu­ję pa­mi­ęci o nim, że stępiam u dzie­ci po­czu­cie stra­ty, że... Tych za­rzu­tów w sto­sun­ku do mnie jest bar­dzo wie­le. Ni­g­dy nie by­łam pu­pil­ką two­je­go ojca i ni­g­dy za mną nie prze­pa­dał. Wiem, że od­ra­dzał ci ślub, ra­dząc pła­cić tyl­ko ali­men­ty. W trak­cie tych pra­wie je­de­na­stu lat na­sze­go ma­łże­ństwa nie uda­ło mi się zdo­być jego sym­pa­tii, wci­ąż trak­to­wał mnie z pew­nym dy­stan­sem. A te­raz, po two­jej śmier­ci, czu­ję się jak in­truz w jego ro­dzi­nie. Gdy­by nie Kie­re­so­wie, nie mia­ła­bym w Żu­ra­dzie Le­śnej żad­nej przy­ja­znej mi du­szy. Chy­ba mia­łeś ra­cję, mó­wi­ąc, że mam pro­ble­my w na­wi­ązy­wa­niu bli­skich re­la­cji z in­ny­mi lu­dźmi. Ni­g­dy nie mia­łam praw­dzi­wej przy­ja­ció­łki. Ani w szko­le, ani na stu­diach, ani w Żu­ra­dzie. Rze­czy­wi­ście jest ze mną coś nie tak. Kie­dyś moją je­dy­ną przy­ja­ció­łką była bab­cia, a te­raz jest nią pani Wan­da. Nie umiem na­wi­ązać do­bre­go kon­tak­tu ze swo­imi ró­wie­śnicz­ka­mi, ale nie­źle do­ga­du­ję się z mężczy­zna­mi; w szko­le i na stu­diach nie mia­łam ko­le­ża­nek, tyl­ko ko­le­gów. Te­raz też je­dy­nym życz­li­wym mi czło­wie­kiem – nie li­cząc Kie­re­sów – jest Da­rek Drew­niak. Wiem, że ni­g­dy nie prze­pa­da­łeś za po­li­cjan­ta­mi, ale Da­rek jest mi­łym i uczyn­nym czło­wie­kiem. Dużo mi po­mó­gł po two­im po­grze­bie. Przy­je­żdżał do nas, po­ma­gał mi z odśnie­ża­niem pod­jaz­du, na­pra­wił mi auto. Pani Wan­dzi nie za bar­dzo się to po­do­ba­ło, bo za­częły krążyć po Żu­ra­dzie plot­ki na mój te­mat. Uwa­ża, że nie wy­pa­da, że­bym przyj­mo­wa­ła w domu mężczy­znę, gdy mąż jesz­cze nie osty­gł w gro­bie. Ostrze­ga mnie, żeby się nie po­wtó­rzy­ło to samo, co było z moją mamą.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki
.

Po­wie­ści oby­cza­jo­we, kry­mi­na­ły, thril­le­ryWci­ąga­jące i nie­ba­nal­neZa­czy­taj się!

www.pro­za­mi.pl

Ksi­ęgar­nia wy­sy­łko­wawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ru­je.pl