Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
968 osób interesuje się tą książką
Kiedy podczas jednej z samotnych wypraw Amelia Mills wraca do swojego kampera, odkrywa, że została okradziona z pieniędzy i zapasów żywności. W dodatku ktoś był na tyle perfidny, że przebił jej dwie opony, zmuszając do postoju na odludziu, z dala od cywilizacji i jakiejkolwiek pomocy.
Bateria w telefonie szybko się wyczerpuje, a mężczyzna, który ma odholować samochód, żąda zapłaty z góry. Z odsieczą przychodzi pewny siebie, wredny i nieco arogancki mężczyzna, który wraz z kolegami przemierza tę samą trasę na motocyklach i przypadkowo trafia na załamaną kobietę. Nie zdradza swojego imienia ani pochodzenia. Jest za to bardzo niemiły i drwi, że to nie jest miejsce dla samotnych, młodych, pięknych kobiet, bo może przydarzyć się coś dużo gorszego niż przebita opona.
Początkowo wzbudza strach w Amelii, ostatecznie jednak opłaca holowanie, funduje obiad w lokalnym barze i zostawia kilkaset dolarów, żeby mogła sobie jakoś poradzić. Rozstają się w niezbyt przyjaznej atmosferze i wydawać by się mogło, że świat nie jest na tyle mały, by mogli spotkać się po raz drugi, wszak miejsce, w którym znalazła się Amelia, oddalone jest od jej domu o prawie tysiąc mil.
Amelia z podkulonym ogonem, kacem moralnym i wyrzutami sumienia, że musiała liczyć na pomoc obcego człowieka, któremu nie ma jak oddać pieniędzy, wraca do domu i do pracy, której szczerze nienawidzi. Nie ma świadomości, że podczas jej nieobecności firmę przejął ktoś zupełnie nowy – ktoś, kto nie toleruje urlopowiczów i zrobi wszystko, by ją zwolnić. Jedno przypadkowe spotkanie, jeden niewinny bal i wypadek, który przydarzy się dziewczynie, zadecydują o przyszłości Amelii i wepchną ją w wir zdarzeń, których nie była w stanie przewidzieć.
Przyjdzie jej też spłacić zaległy dług, o który nagle upomni się tajemniczy mężczyzna. Strach, niepewność, bezsilność i piekielnie kuszące oczy nieznajomego wciągną ją bezpowrotnie w największą przygodę jej życia.
Co więc zrobić, gdy do tańca zaprasza sam diabeł?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
CYKL QUEEN OF MUERTE
Queen Of Muerte. Tom 1
Queen Of Revenge. Tom 2
POZOSTAŁE POZYCJE
Ciebie tu nie ma
Sky Is The Limit (duet z A.P. Mist)
Sparkle&Shadow (duet z A.P. Mist)
Nigdy, może, zawsze
Soul Tattoo
His Game, Her Rules
W PRZYGOTOWANIU
Paper birds (sierpień 2025 r.)
Nie zapomnij o mnie (październik 2025 r.)
Trzy kroki we mgle (listopad 2025 r.)
Freedom of Darkness (luty 2026 r.)
Yesterday, Tomorrow (czerwiec 2026 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Natalia Kulpińska, 2025Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Magdalena Czmochowska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Zdjęcie na szóstej stronie: AI Generator
Ilustracje przy nagłówkach: pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-782-7
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Epilog
Prolog
Amelia
Potrzebowałam urlopu.
Te dwa słowa dosłownie dźwięczały mi w uszach od długiego czasu. Tym bardziej że ostatni raz wyjeżdżałam gdziekolwiek dwa lata temu.
Trzy cholerne lata poświęciłam na rozwijanie nie swojej firmy. Tygodnie wyrzeczeń, nieprzespanych nocy i nerwów tylko po to, by mój szef poklepał mnie po plecach i powiedział „dobra robota”.
Jakie było jego zdziwienie, kiedy rzuciłam na biurko wniosek o dwumiesięczny urlop. Wiedziałam, że po nim może już nic na mnie nie czekać, ale chęć ucieczki od problemów i pracy, której szczerze nienawidziłam, była tak duża, że nie dbałam o konsekwencje. Potrzebowałam wolnego bardziej niż tlenu.
Marzyłam, żeby obcisłą kieckę i szpilki zamienić na dżinsy i trampki i wyruszyć w podróż moim kamperem, który odziedziczyłam po dziadku.
To również od niego zaraziłam się pasją do podróżowania i nie mogłam zbyt długo wysiedzieć na tyłku.
Nienawidziłam swojej pracy, ale tkwiłam w niej ze względu na cholernie wielki kredyt, jaki wzięłam na kupno mieszkania. Postanowiłam bowiem spełniać swoje marzenia i zamieszkać w jednej z droższych dzielnic Nowego Jorku.
Po drodze plany nieco się skomplikowały, zostawił mnie mój partner, z którym te marzenia spełniałam, tłumacząc się wygaśnięciem iskry pomiędzy nami.
Niestety, tej relacji nie pomógłby nawet paralizator generujący tyle iskier, że wystarczyłoby na kilkanaście związków. Marcus mnie zwyczajnie nie kochał od początku, a ja, głupia, łudziłam się, że kiedyś zacznie. Że potrzebuje czasu.
Po trzech latach przestałam walczyć, biegać za nim i wskrzeszać te iskry. Wówczas wszystko się skończyło.
Zostałam sama w zadłużonym, ogromnym mieszkaniu. Wprawdzie zarabiałam naprawdę nieźle jako grafik reklamowy, ale nie tak to wszystko miało wyglądać.
Nie poddawałam się i żeby nie umrzeć z przepracowania, musiałam wyjechać. Natychmiast.
– Nie możesz wyjechać na dwa miesiące! – warknął szef, uderzając pięścią w stół. – Dwa tygodnie. Jesteś mi tu potrzebna.
– Nie przyszłam tu negocjować – odparłam pewnym głosem.
Ryzykowałam wiele, ale miałam już naprawdę serdecznie dość. Nienawidziłam tej pracy i tkwiłam w niej przez zasiedzenie. Z wygody i chęci zapełnienia dziury po Marcusie.
Zawsze mogłam sprzedać mieszkanie i żyć w kamperze. Prowadzić koczowniczy tryb i pracować zdalnie dla mniejszych firm.
– Wywiązałam się ze wszystkich projektów – powiedziałam, mając jeszcze w zanadrzu naprawdę dużo argumentów. – Biorę ze sobą komputer. Postaram się być w stałym kontakcie z wami. Chyba że chcecie, żebym zdechła z przepracowania.
– Odbierzesz każdy telefon? – zapytał, opierając łokcie o blat biurka.
Ja nawet nie usiadłam, żeby czuć nad nim choćby pozorną przewagę.
– Każdy!
W tej chwili powiedziałabym wszystko, co chciałby usłyszeć, byleby podbił mi te cholerne papierzyska i pozwolił zamknąć za sobą drzwi biura na dwa długie miesiące.
Dźwięk odbijanej pieczątki nigdy nie brzmiał tak dobrze. Musiałam się powstrzymywać przed podskoczeniem z radości i ucałowaniem tego gbura w policzek.
Był piątek, kończył się maj, a ja zaczynałam urlop i przygodę życia.
Szkoda tylko, że nie miałam umiejętności przewidywania przyszłości i nie wiedziałam, że wraz z przekroczeniem progu budynku, w którym pracowałam, w moim życiu miało się zmienić dosłownie wszystko.
Rozdział 1
Amelia
Byłam w podróży od trzech tygodni. Przemierzałam Zachodnią Wirginię, chłonąc widoki i zachwycając się jej pięknem.
Zwiedzałam i w międzyczasie gasiłam pożary w firmie.
Okazało się bowiem, że jestem niezastąpiona i żaden projekt, który nie wyszedł spod mojej ręki, zwyczajnie nie przechodzi. Klienci je odrzucali, żądając powrotu poprzedniego grafika.
Miałam odpoczywać, a w konsekwencji byłam chyba jeszcze bardziej zmęczona, bo często nadrabiałam pracę nocami. Wszystko wskazywało na to, że jestem najlepsza, a tak bardzo niedoceniana. Po powrocie planowałam poprosić o odpowiednią podwyżkę.
Zatrzymałam kampera na przydrożnym parkingu, który świecił pustkami, i poszłam zwiedzać okolicę. Tego dnia wybrałam krótki spacer, by zbyt mocno się nie przemęczać.
Kochałam tę dzikość, pustkę i to, że byłam tu absolutnie sama, ale tęskniłam też za miastem i jego wygodami. To był mój plan na zbliżający się tydzień. Wynająć pokój w hotelu i leżeć plackiem, by nabrać sił na nowe przygody.
Szłam przed siebie z upchniętym w plecaku laptopem. Nosiłam go wszędzie, bo w każdej chwili mógł zadzwonić mój szef, bym poprawiła jakiś ważny projekt.
Nie, nie byłam pracoholikiem. Byłam zwyczajną kretynką, która pozwoliła sobie wejść na głowę. Nie lubiłam też zawodzić klientów, którzy czekali, to nie była ich wina, że nie odpoczywałam od trzech lat.
Kiedy więc rozdzwonił się mój telefon, dosłownie się wzdrygnęłam. Na szczęście była to tylko moja przyjaciółka, która mieszkała na drugim końcu miasta, przez co widywałyśmy się naprawdę rzadko, bo dojazdy i korki dosłownie pochłonęłyby większość naszego czasu.
Jak już się widywałyśmy, to na cały weekend. Kupowałyśmy wino, zamawiałyśmy sushi i oglądałyśmy filmy romantyczne, obiecując sobie, że to kiedyś będziemy my.
Dwa Kopciuszki szukające swojego księcia z bajki.
Marzyły nam się śluby, białe suknie i wszystkie te romantyczne bzdury, które u innych wywoływały cukrzycę, a w nas miłosne uniesienia i trzepot motyli w brzuchu.
– Żyjesz… – Odetchnęła z ulgą, gdy tylko odebrałam.
– Myślisz, że tylko ja podróżuję samotnie po świecie? – Zaśmiałam się, przysiadając pod jakimś drzewem.
Słońce dawało się we znaki, zmęczenie również. Miałam przespać tę noc tutaj i ruszyć do jakiegoś większego miasta. Obecnie znajdowałam się w okolicach Summersville.
– Myślę, że postradałaś zmysły, a ja umieram ze strachu o ciebie. Będziesz płaciła za mojego psychiatrę i gastrologa, kiedy nabawię się wrzodów – jęczała.
– Jak mnie napadną i zabiją, umrę, przynajmniej mając piękne, młode ciało i będąc w cudownym miejscu – zażartowałam, ale Zoe nie podzielała mojego czarnego humoru.
Pod tym względem zawsze się różniłyśmy.
Moja przyjaciółka była ułożona, zdyscyplinowana i chorobliwie zapobiegawcza. Zanim ona się zastanowiła, czy cokolwiek zrobić, ja już dawno to kończyłam. Fakt, że przez moją spontaniczność często pakowałam się w kłopoty, ale przynajmniej czułam, że żyję.
Ona z kolei zamknęłaby nas obie w bezpiecznej bańce, żebyśmy nawet skóry sobie nie zadrapały. Kiedy więc ja skakałam na bungee z jakiegoś komina w mieście, ona w tym czasie siedziała skulona na kanapie i oglądała serial.
Jakim cudem ta przyjaźń istniała, nie miałam pojęcia, ale była to moja najbliższa i ukochana osoba.
– Masz mi każdego dnia zdawać raport, że żyjesz! – jęknęła. – Powtarzam ci to codziennie, a ty mnie ignorujesz.
– Dobrze, dobrze. I nie ignoruję, ale nie zawsze mam zasięg i siły, by gadać. – Przewróciłam oczami, zrobiłam zdjęcie rzeczki, nad którą przysiadłam, i wysłałam Zoe. – Zobacz lepiej, jak tu jest pięknie.
– Wolałabym, żeby ktoś tam z tobą był. Znajdź sobie jakiegoś faceta, który zadba o ciebie.
– Sama potrafię to zrobić – powiedziałam z rozbawieniem. – Zoe, ja jestem naprawdę szczęśliwa. Nikt mi nie jest potrzebny poza tobą. Może kiedyś trafi się ten książę z marzeń, ale na razie samotność jest świetna. Nikomu się nie trzeba tłumaczyć. No prawie nikomu – dodałam i zaśmiałam się w głos.
– Tak tylko gadasz, a ja się martwię.
Niemalże widziałam tę jej skwaszoną minkę.
– To przestań.
– Muszę kończyć, przerwa w pracy mi mija i zaraz znowu dostanę opiernicz za gadanie przez telefon. – Westchnęła. – Ta praca mnie kiedyś wykończy.
– Rzuć ją, sprzedamy mieszkania i będziemy we dwie przemierzać świat – rzuciłam rozmarzona, ale przyjaciółka bardzo szybko ściągnęła mnie brutalnie na ziemię.
– Po moim trupie! Nienawidzę wyjazdów, kamperów, spania pod gołym niebem i wszystkiego, co jest związane z tymi niebezpiecznymi wyprawami. Jesteś obłąkana, że to robisz.
– Chyba obłędna – poprawiłam ją.
– Wiem, co mówię – zażartowała. – Codziennie raport, pamiętaj! – dodała i się rozłączyła.
Postanowiłam wracać. Zgłodniałam, ale i odczuwałam zmęczenie.
Potrzebowałam chwili relaksu, wyciszenia i planu na najbliższe dni.
Droga powrotna zajęła mi nieco ponad godzinę i właściwie cieszyłam się, że zaraz odpocznę, zjem coś ciepłego i może wypiję lampkę wina.
Wyciągnęłam klucze z kieszeni plecaka i rzuciłam go na ziemię przy przednim kole w samochodzie. Dopiero kiedy uniosłam dłoń do zamka, zobaczyłam, że jest wyłamany.
Serce mi na chwilę stanęło z przerażenia. Byłam zupełnie sama, więc jeśli ktokolwiek siedział w środku i miał złe zamiary, byłam w czarnej dupie. Już właściwie mogłam sobie kopać urocze lokum w ziemi.
Z duszą na ramieniu uchyliłam drzwi i wsunęłam głowę do środka. Na szczęście było pusto, ale zawartość kampera została wywalona do góry nogami.
– Nie, nie, nie! – krzyknęłam żałośnie, widząc, że wszystkie moje zapasy jedzenia, a co gorsza, ukryte pod materacem pieniądze właśnie zniknęły.
To oznaczało, że zostałam bez grosza przy duszy.
Miałam na szczęście kartę kredytową i aplikację bankową w telefonie. To nie zmieniało jednak faktu, że ktoś właśnie podwędził mi kilka tysięcy dolarów i zapas żarcia na dwa tygodnie.
Zniknęły też ładowarki, jakieś drobne bibeloty, a mój powerbank, który nosiłam w plecaku, ledwo zipał.
Spojrzałam na telefon, a raczej na jego znikający w oczach stan baterii.
– Cudownie!
Łzy stanęły mi w oczach i jak bumerang wróciły słowa przyjaciółki, że jestem nienormalna, że podróżuję sama. Zaczynała docierać do mnie powaga tej sytuacji.
– Spokojnie, Amelia. Jedź do miasta, napraw samochód, wypłać pieniądze i wracaj do domu. To nic takiego.
Próbowałam sama siebie uspokoić, wypowiadając słowa, w które i tak nie wierzyłam. Nie mogłam teraz usiąść i płakać. Zbliżała się noc i jednak odechciało mi się spać na tym odludziu.
Wyszłam po plecak, uzmysławiając sobie, że wcześniej nie dostrzegłam przebitej opony. A właściwie dwóch opon.
Zadrżałam z przerażenia, że ktoś może mnie obserwować, a według mapy do miasta miałam jakieś dziesięć mil. Na pieszo nie miałam szans dojść przed zmrokiem.
Wyszukałam najbliższą pomoc drogową. Rozmowa musiała przebiec szybko i sprawnie, by wystarczyło baterii w telefonie na jakiekolwiek inne połączenie ratunkowe. Byłam tak zdesperowana, że wezwałabym nawet antyterrorystów, by mnie stąd uwolnili.
– Dzień dobry – jęknęłam żałośnie, czując dopiero teraz, jak drży mi głos. – Okradli mnie i przebili opony, potrzebuję lawety, by zawieźć mojego kampera do mechanika.
– Gdzie pani stoi? – Głos mężczyzny i jego pytanie wtłoczyły we mnie nadzieję, że za chwilę mój koszmar się skończy.
– Na przydrożnym parkingu przy Pirate’s Cove.
– Tylko gotówka i płatność z góry – odparł chłodno.
– Mam jedynie kartę, ale…
Przerwał mi.
– Gotówka z góry i płatne podwójnie, inaczej nawet tyłka nie ruszam.
– Zapłacę w mieście, jak tylko wybiorę z bankomatu, obiecuję. Mam pieniądze, przysięgam. – Głos mi się łamał, a po policzkach zaczęły spływać łzy. – Nie może mi pan tego zrobić! – krzyknęłam i nastała cisza. – Rozłączył się gnojek! – warknęłam, a kiedy spojrzałam na wyświetlacz, ten najzwyczajniej w świecie sobie zgasł, oznajmiając bezczelnie, że komórka się rozładowała.
Zacisnęłam dłoń na tym cholernym telefonie, rozglądając się panicznie dookoła. Żadnej żywej duszy. Żadnego turysty czy choćby przejeżdżającego tędy samochodu. Jakby cały świat zmówił się przeciwko mnie.
Przeszukałam samochód w poszukiwaniu ładowarki, ale złodzieje bardzo rzetelnie podeszli do swojego zadania i wynieśli dosłownie wszystko, bo odkryłam, że zniknęły również naczynia, elektronika, a nawet zdążyli wykręcić radio.
Zostały mi butelka wody, którą miałam w plecaku, i jeden batonik.
Stanęłam przed samochodem i z wściekłości zaczęłam kopać przebite koło, umierając jednocześnie ze strachu. Zostało mi położyć się na siedzeniu w samochodzie, zawiązać drutem zamek, żeby nikt nie wszedł, i przeczekać do rana z nadzieją, że jakaś zabłąkana dusza się tutaj zjawi i mnie uratuje.
Zmęczona, zapłakana i trzęsąca się ze strachu, usiadłam na rozgrzanym piachu i zaniosłam się płaczem.
– Jeśli mnie teraz obserwujesz, ty złamasie, to mam dla ciebie jedną wiadomość! – wydarłam się w otaczającą mnie pustkę. – Pierdol się i najlepiej już teraz mnie zabij!
Nie panowałam nad sobą. Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony cały czas próbowałam sobie wmówić, że to nie koniec świata i że nie ma takiej sytuacji, z której nie da się wyjść. Z drugiej strony byłam tak przerażona, że miałam ochotę rzucić się pod nadjeżdżającą ciężarówkę, byleby ulżyć swemu cierpieniu.
Po dłuższej chwili użalania się nad sobą usłyszałam warkot silników. A gdy podniosłam głowę schowaną między podkulonymi kolanami, ujrzałam czterech motocyklistów podążających wzdłuż drogi.
W pierwszym odruchu chciałam wyskoczyć do nich i machać rękoma, głośno krzycząc, że tutaj jestem, ale uświadomiłam sobie, że równie dobrze mogą to być właśnie ci złodzieje, którzy teraz wrócili, by sprawdzić, czy jeszcze coś nie zostało do zabrania. Na przykład ja.
Kiedy odetchnęłam z ulgą, że przejechali, zostawiając mnie w spokoju, oni zawrócili i skierowali się wprost na mnie. Na ucieczkę było już za późno.
Byłam tak wystraszona, że nie ruszyłam się z miejsca. Skuliłam się jeszcze bardziej, przymykając oczy od oślepiających świateł.
Silniki zgasły, jeden z mężczyzn zszedł z maszyny. Widziałam tylko jego ciężkie buty i czarne, skórzane spodnie.
– Co tu się dzieje? – odezwał się, na co podskoczyłam w panice. – Mówię do ciebie! – warknął, a ja czułam, że mam naprawdę przerąbane.
Rozdział 2
Jared
Stałem nad zwiniętą w kłębek kobietą i kompletnie nie wiedziałem, co tutaj właściwie się wyrabia. Była sama pośrodku niczego, a kiedy pobieżnie rzuciłem okiem na zaparkowany nieopodal samochód, zobaczyłem, że ma przebite dwie opony.
Zmarszczyłem czoło, zdjąłem z głowy kask i rzuciłem go na ziemię. Dziewczyna wzdrygnęła się ze strachu i przymknęła oczy. Chryste! Co tu się stało?
– Zapomniałaś, jak się gada? – burknąłem, podszedłem bliżej i wyciągnąłem do niej rękę, by pomóc wstać. – Jesteś cała?
– T-tak… – wyszeptała.
– Boisz się mnie? – zapytałem, oglądając się na chłopaków.
Siedzieli na swoich motocyklach, obserwując tę scenę z niemałym zainteresowaniem. Sam byłem nią nieźle zaaferowany.
– Trochę tak – odparła cicho, wycierając wierzchem dłoni mokre od łez policzki.
– I słusznie – powiedziałem, na co zrobiła wielkie oczy i cofnęła się o krok.
Była drobną blondynką z włosami zaplecionymi w niedbały kok. Wyglądała na turystkę. Zaczerwienione i podpuchnięte oczy świadczyły o tym, że płakała od dłuższego czasu.
– Ty mnie okradłeś? – zapytała już bardziej trzeźwo, patrząc na mnie oczami wystraszonej łani.
– Tak, a łupy upchałem do kieszeni – odparłem kpiąco. – Możecie jechać – rzuciłem do chłopaków. – Ja się tu panią odpowiednio zajmę i dołączę do was później.
– Jak sobie chcesz – odezwał się Mitch, odpalił maszynę i odjechali, zostawiając mnie samego z tą przybłędą.
– A teraz mi powiedz, co się takiego stało? – zwróciłem się do dziewczyny.
Nie interesowało mnie w zasadzie ani jej imię, ani skąd się tu wzięła. Nie potrafiłem jednak przejść obojętnie obok kobiety w potrzebie, a ona ewidentnie potrzebowała pomocy.
– Byłam na wycieczce, a kiedy wróciłam, odkryłam, że ktoś mnie okradł. Zabrano mi dosłownie wszystko, a do tego rozładował mi się telefon. – Pokazała na niedziałające urządzenie, które wsunęła do tylnej kieszonki swoich spodenek.
– Dzwoniłaś po lawetę?
– Tak, ale facet powiedział, że nie przyjadą, jeśli nie zapłacę z góry gotówką, a ja mam tylko kartę.
– Dawaj ten telefon, podłączę do mojego powerbanku – zaproponowałem na początek.
Podszedłem do opon i obejrzałem je bardzo uważnie. Na obu z nich były ślady po nożu. Zakląłem pod nosem, obracając się do dziewczyny. Sprawiała wrażenie tak mocno pogubionej i załamanej, że dosłownie miałem wrażenie, że gdybym jej teraz dotknął, rozpadłaby się na drobne kawałki. Bez uzgadniania z nią czegokolwiek wyjąłem swój telefon i wezwałem lawetę. Nie znałem tych terenów, byłem tu przejazdem i nie miałem najmniejszej ochoty bawić się w superbohatera. Z drugiej jednak strony byłbym skończonym skurwielem, gdybym ją teraz zostawił samą, mimo że pomoc już jechała.
– Dlaczego jesteś tu sama? – zapytałem, mierząc ją wzrokiem z góry na dół.
– Tak podróżuję – odparła już trochę śmielej.
– Wiesz, że może ci się coś stać?
– Planujesz mnie zgwałcić, zabić i zakopać? – rzuciła odważnie, na co uniosłem brew. – Muszę cię rozczarować, ale dół będziesz musiał kopać rękoma, bo łopatę mi też ukradli – prychnęła.
– Komuś tu wrócił język do gęby i pyskuje – mruknąłem niezadowolony i zbliżyłem się do niej, na co zrobiła kilka kroków w tył. – Tak myślałem, mocna tylko w gadce.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytała, miażdżąc mnie wściekłym spojrzeniem błękitnych oczu.
Kiedy zyskała pewność, że nic jej z mojej strony nie grozi, przyjęła nagle zupełnie inną formę obronną.
– A na co ci to wszystko wygląda? – Zatoczyłem krąg rękoma wokół siebie i rozpiąłem kombinezon, pod którym miałem tylko koszulkę i gacie.
– Co ty robisz? – Znów przyjęła pozycję obronną, na co jedynie parsknąłem śmiechem.
– Będę cię gwałcił i mordował, a szkoda, żeby twoja krew zabryzgała mój drogi strój. – Spojrzałem na nią, lekko pochylając głowę, bo właśnie opuszczałem górę kombinezonu nisko na biodra.
– Jesteś psychiczny – fuknęła niczym wściekła kotka.
– Ale za to skuteczny. – Skinąłem głową w stronę nadjeżdżającej lawety.
Podszedłem do kierowcy, zapłaciłem mu z góry za kurs, a on dał mi adres, dokąd zawiezie kampera. – Jedziesz ze mną, mała – rzuciłem beznamiętnie w jej stronę.
– T-tym? – Wskazała palcem na mój pojazd.
– Tak, to jest motocykl – powiedziałem z przekąsem, wyjąłem kask z bagażnika i jej wręczyłem. – Wsiadaj, nie mam całej nocy na użeranie się z tobą. Jestem głodny i mam ochotę na zimne piwo.
– Dlaczego nie mogę pojechać z panem z pomocy drogowej? – Podparła się pod boki i teraz wyglądała jak wkurwiona pięciolatka. Brakowało jej dwóch kucyków na czubku głowy.
– Bo mu nie ufam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Facet miał w kabinie fotografię gołej baby, a w tunelu przy skrzyni biegów paczkę prezerwatyw i rolkę papieru toaletowego. Sam się go przeraziłem, a co dopiero drobna blondynka.
– A ja tobie muszę zaufać? – jęknęła, nie ruszając się z miejsca.
– Posłuchaj, jedziesz ze mną albo zostawiam cię tutaj na pastwę jakichś dzikich zwierząt, złodziei i zboczeńców, którzy nie pogardzą taką sztuką mięska wałęsającą się samotnie.
Podszedłem do motocykla, naciągnąłem na siebie na powrót ubranie i zapiąłem zamek. Wsiadłem i czekałem. Kiedy wciąż tkwiła bez ruchu, zwyczajnie odjechałem kawałek.
– Hej! – krzyknęła za mną i zaczęła biec.
Na mojej twarzy zagościł triumfalny uśmiech.
– Zawsze taki jesteś? – rzuciła, kiedy podeszła do mnie, karcąc mnie spojrzeniem chmurnych oczu.
– Pomocny? – zapytałem przewrotnie. – Nie zawsze. Masz szczęście, że trafiłaś na mój dobry dzień.
– Boję się wiedzieć, jakie masz te gorsze. – Westchnęła, nałożyła kask na głowę i pokracznie zapięła go pod brodą.
Czekałem cierpliwie, zastanawiając się, co zrobi, kiedy wsiądzie na motocykl.
– Na szczęście nie będziesz musiała tego sprawdzać – odparłem, kątem oka rzucając na jej poczynania. – No, złap się mojego ramienia, nie gryzę.
Pisnęła, kiedy siadając na pochylonym siedzisku, zwyczajnie zjechała tyłkiem niżej, będąc zmuszoną, by mnie dotknąć niemalże całym ciałem.
– Musisz mnie objąć w pasie, inaczej spadniesz – dodałem.
– Po moim trupie! – warknęła, na co wzruszyłem ramionami, dodałem gazu i ostro zahamowałem.
Poczułem, jak obija się o moje plecy, a jej ręce momentalnie znajdują się na moim brzuchu.
– Ciaśniej – mruknąłem, łapiąc ją za nadgarstek. – Nie chcę, żeby cię zdrapywali z asfaltu.
W mieście znaleźliśmy się w kilka minut. Moja jazda zrobiła na niej takie wrażenie, że nawet kiedy zaparkowałem, dziewczyna wciąż siedziała kurczowo do mnie przyczepiona.
– Złaź i idź załatw sprawy w warsztacie. Będę w knajpie naprzeciwko, gdyby trzeba było jeszcze raz uratować twój zgrabny tyłek – oznajmiłem, chociaż w zasadzie powinienem był ją tu zostawić w cholerę i się nią dłużej nie przejmować.
Zostawaliśmy w mieście na noc, a nasz hotel mieścił się dosłownie nad pubem, w którym już siedzieli moi kumple.
Zamówiłem sobie piwo przy barze i bez kąpania się usiadłem przy stoliku mieszczącym się na zewnątrz lokalu.
Chłopaki trzymały dla mnie wolne miejsce.
– Jak ta panienka? – zapytał Mitch, obracając w dłoni szklankę z whisky. – Obrzydlistwo. Najtańsze gówno – skomentował.
– Okradli ją. Zabrali wszystko – wyjaśniłem w wielkim skrócie i zanurzyłem się w myśleniu o czymś zupełnie innym.
Kończyłem pić piwo, po czym zamierzałem skoczyć pod prysznic i wrócić już odświeżony. Kątem oka zobaczyłem, że dziewczyna idzie w naszą stronę.
Cała się trzęsła i miała naprawdę strapioną minę.
– Kurwa, co znowu? – warknąłem, na co chłopaki tylko się zaśmiały.
– Lubisz pakować się w kłopoty, stary – odparł Mitch i uniósł szklankę, wznosząc niemy toast.
– To nie są moje problemy, tylko tej panienki – prychnąłem, nie spuszczając jej z oczu.
– Ładne te „kłopoty” – dodał drugi z kumpli.
– Zamknij się! – warknąłem. – Myślałem, że się ciebie już pozbyłem na dobre – zwróciłem się do dziewczyny, która właśnie nieśmiało stanęła obok naszego stolika. – Mów!
– Okazało się, że karty kredytowe też miałam w kamperze – powiedziała cicho łamiącym się głosem. – Musiałam zablokować wszystkie konta. Nie mam jak wybrać pieniędzy ani zapłacić za naprawę. Nie mam nawet za co wrócić do domu.
Zerwałem się z krzesła, chwytając ją za rękę, by poszła za mną w bardziej ustronne miejsce. Nie chciałem z nią gadać przy kolegach.
– Czy ja ci wyglądam na jakąś organizację charytatywną? – mruknąłem niezadowolony, na co przymknęła oczy w przestrachu.
– Sam powiedziałeś, że w razie czego będziesz tutaj.
– Tak, bo nie liczyłem, że jeszcze przyjdziesz.
– Zapomnij. Przepraszam, że zawracam ci głowę. Masz rację, nadużywam twojego dobrego serduszka – odpyskowała, a ja tylko pokręciłem głową z rozbawieniem.
– Wychodzę przez ciebie na mięczaka – odpowiedziałem i sięgnąłem do kieszeni po portfel. – Masz! – Wyjąłem tysiąc dolarów i wcisnąłem jej w dłoń.
– To zbyt wiele.
– A ile konkretnie potrzebujesz?
– Nie wiem. – Spuściła głowę.
Było jej wstyd prosić obcego mężczyznę o pomoc. Musiała być naprawdę zdesperowana.
– Naprawa, nocleg, paliwo… – zacząłem wymieniać. – Bierz.
– Napisz mi numer konta; jak wykaraskam się z tych kłopotów, od razu zrobię przelew, obiecuję. Nie jestem złodziejką, nie wymuszam.
Spokorniała. Mówiła przez zaciśnięte gardło, ciężko przełykała ślinę.
Nie należałem do facetów, którzy biegną na złamanie karku, by pomóc niewieście w potrzebie. A jednak stałem tu teraz przed nią, zastanawiając się czy ją przytulić, zostawić w cholerę, a może zaopiekować się nią i odwieźć bezpiecznie do domu. Wybrałem drugą opcję, bo ostatnie, co było mi teraz potrzebne, to problemy innych ludzi. Moje deptały mi po piętach, chcąc dobrać się do tyłka. Nie chciałem dokładać sobie kolejnych.
– Umówmy się, że jeśli kiedykolwiek jeszcze na mnie trafisz, wówczas upomnę się o dług. Masz więc za zadanie unikać mnie – powiedziałem poważnie, biorąc za pewnik, że nigdy więcej nie zobaczę tej dziewczyny, bo ani ja nie byłem stąd, ani ona, co mogłem wywnioskować po jej tablicach rejestracyjnych.
Odwróciłem się, zostawiając ją samą. Zmieniłem również plany i zamiast zejść ponownie na dół, zaszyłem się w swoim pokoju hotelowym, by nie musieć patrzeć więcej w te smutne, błękitne oczy.
Oby mi się nigdy nie przyśniły, bo mój świat nie był dobrym miejscem dla kogoś takiego jak ona.
Rozdział 3
Amelia
Zimne, przeszywające na wskroś spojrzenie nieznajomego do tej pory przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Był tak władczy i intensywny, że nie miałam nawet śmiałości odmówić, kiedy dawał mi pieniądze. Podskórnie czułam, że takim ludziom się nie odmawia, mimo że miałam świadomość, iż może to być jakiś gangster, który pewnego dnia upomni się o dług.
Trzeba było być naprawdę głupim, by nie dostrzec w tym człowieku niebezpieczeństwa. Najgorsze było to, że choćbym mu odmówiła, to i tak zrobiłby swoje.
Z drugiej strony miałam przeczucie, że nie zrobi mi nic złego.
Nigdy wcześniej nie czułam się tak bezpieczna, a zarazem pełna lęku, jak przy nim. Stłamsił mnie, zgniótł niczym robaka, nie robiąc jednocześnie absolutnie nic. Po prostu był.
Prawdą było, że gdyby nie zjawił się na mojej drodze, umarłabym ze strachu na tym pustkowiu lub naprawdę została zgwałcona i zakopana głęboko pod ziemią.
Już niemalże słyszałam kazanie mojej przyjaciółki, która milion razy wygarnie mi, że miała rację, i zabroni jakichkolwiek samotnych wyjazdów. Zresztą sama miałam ich dość.
Za pieniądze, które dostałam, kupiłam sobie rano ładowarkę do telefonu i zapas jedzenia oraz wody. Wynajęłam również obskurny pokój w motelu, żeby zaoszczędzić jak najwięcej pieniędzy. Chciałam schować je głęboko do szuflady, gdyby groźba nieznajomego się sprawdziła i gdybym naprawdę miała go kiedykolwiek spotkać. Chociaż wówczas ten dług urósłby pewnie do kosmicznych rozmiarów. Igrałam z ogniem, ale nie miałam wyjścia. Spotkałam na swojej drodze diabła w ludzkiej skórze, bo innego wytłumaczenia na jego urodę i zachowanie nie miałam.
Nonszalancki, hipnotyzujący swoim wdziękiem i gracją. Pewny siebie, władczy i piekielnie niebezpieczny.
Mechanik obiecał, że naprawa zamka i opon nie zajmie więcej niż kilka godzin, zatem przed południem powinnam była ruszyć w drogę powrotną do domu. Sytuacja zmusiła mnie do przerwania wycieczki i początkowo nie chciałam o niczym mówić Zoe, ale kiedy zadzwoniłam do niej wieczorem, rozpoznała od razu po moim głosie, że stało się coś złego. Nie bez powodu była moją przyjaciółką. Znałyśmy się na wylot.
Ukryłam jednak przed nią fakt spotkania tajemniczego człowieka oraz pożyczki, która mogła odbić mi się czkawką. Kto daje obcej kobiecie pieniądze, zgarnąwszy ją z pustej drogi?
Szaleniec albo ktoś, kto ma tak dużo kasy, że nie patrzy na to, gdzie ją rozdaje.
Albo jest diabłem wcielonym i udziela pożyczek na bardzo wysoki procent. Ta możliwość przemawiała do mnie najbardziej, mrożąc jednocześnie krew w żyłach.
Ratował mnie jedynie fakt, że mieszkałam naprawdę daleko stąd i skoro nie chciał podać numeru konta, zwyczajnie nigdy go nie spotkam i nie będę musiała patrzeć w te przenikliwe oczy.
– Gotowe! – oznajmił mechanik, wyrywając mnie z huraganu własnych myśli.
Przyszłam do niego jakieś piętnaście minut temu. Akurat kończył dokręcać koła.
– Zamek też wymieniony – dodał, wycierając ręce w zużytą ściereczkę.
– Fantastycznie! – ucieszyłam się tak bardzo, jakbym co najmniej odbierała nowe auto z salonu. – Ile płacę?
– Nic. Był tu rano mężczyzna, który uregulował pani rachunek – odparł nieco zmieszany. – Nic więcej nie mówił, nie pytał.
Przeszył mnie dreszcz, że ten człowiek znów ingerował w moje życie. Każdy na jego miejscu przywiózłby mnie do miasta lub zostawił na pastwę pana z pomocy drogowej i zwyczajnie zniknął.
– Rozumiem – odpowiedziałam i delikatnie chrząknęłam, bo czułam, jak ciasna pętla zacisnęła się na moim gardle. – Dziękuję za szybką naprawę.
Nie rozumiałam, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Nie miałem wyjścia, gość płacił ekstra za pośpiech, poza tym sprawiał wrażenie takiego, któremu się nie odmawia. – Zaśmiał się, a ja z kolei powstrzymywałam się przed ucieknięciem stąd z krzykiem.
– To ktoś miejscowy? – zapytałam, chociaż właściwie wcale mnie to nie interesowało. Nie powinno było. Wskazane było raz na zawsze o nim zapomnieć.
– Zdecydowanie nie. Mieszkam tu na tyle długo, że kogoś takiego na pewno bym kojarzył. To mała miejscowość.
– Cóż. Dziękuję raz jeszcze za pomoc. Mam nadzieję, że dojadę do domu bez problemów.
– Nowy Jork? – dopytał się i oddał mi kluczyki.
– Tak.
– W takim razie życzę szerokiej drogi i mniej przygód.
Wsiadłam do samochodu i natychmiast ruszyłam w drogę powrotną. Miałam dość tego miasteczka, okolicy i całej Zachodniej Wirginii. Gdyby ktoś wymyślił teleport, z ogromną radością wcisnęłabym teraz guzik i przeniosła się do łóżka w moim mieszkaniu. Nie wyszłabym z niego przez tydzień.
Byłam na siebie zła, chciało mi się płakać i w tej chwili zwyczajnie marzyłam, żeby sprzedać kampera i usiąść na tyłku na długi czas.
Przed oczami miałam te przejmująco błękitne, niemalże białe tęczówki nieznajomego, którymi przewiercał mnie na wylot. Wzbudzał strach, intrygował i przyciągał, niczym prawdziwy drapieżnik.
Wzdrygnęłam się i skupiłam wzrok na drodze.
Miałam przed sobą ponad osiem godzin jazdy bez przerwy, co oczywiście było niewykonalne. Niezbyt dobrze spałam w nocy, byłam zmęczona i dziwnie niespokojna, jakby za chwilę zza rogu miał wyskoczyć ten gość na motocyklu i mnie dogonić.
Rano, kiedy opuściłam hostel, bez przerwy rozglądałam się, wypatrując motocykli. Mężczyzna mówił, że jego hotel jest nieopodal tego warsztatu, ale nie dostrzegłam go. Sądząc po tym, co powiedział mechanik, mógł odjechać, zanim wstałam.
Włączyłam głośniej radio, by zagłuszyć niewygodne myśli, które zaprzątał piekielnie przystojny, niebezpieczny nieznajomy.
Byłam nienormalna, że w ogóle wpuściłam go do swojej głowy.
***
Powrót do rzeczywistości był trudny, a stukrotne tłumaczenie Zoe, że wszystko jest ze mną w porządku, dodatkowo męczyło.
Martwiła się, to zrozumiałe, ale nie dawała mi nawet zapomnieć o tym zdarzeniu, bo codziennie wydzwaniała z pytaniem, czy już mi lepiej.
W końcu nie wytrzymałam.
– Zoe! Nie waż się więcej poruszać tego tematu! – warknęłam na nią przez telefon. – Złapałam tylko flaka na poboczu i ukradli mi trochę kasy. Nic wielkiego się nie wydarzyło.
Nie musiała wiedzieć, że właściwie gdybym dostrzegła wtedy w okolicy most, najpewniej bym z niego skoczyła, tak się bałam.
Leżałam w wannie, starając się zrelaksować, kiedy zadzwoniła moja komórka. Dotąd jak ta skończona kretynka nosiłam ją przy sobie niemalże bez przerwy. Jedynie na czas tej kradzieży i podróży zwyczajnie olałam wszystko i wszystkich. Musiałam zadbać o siebie i się wyciszyć.
Właśnie zbierałam pokłosie tego, że odważyłam się kilkukrotnie nie odebrać telefonu i nie odpisać na wiadomości szefa.
Miałam zwyczajnie dość, a samotna przygoda pokazała mi, że powinnam przede wszystkim stawiać siebie na pierwszym miejscu.
– Słucham? – odezwałam się niemrawo.
Nie musiałam nawet zgadywać, wiedziałam, co zaraz usłyszę.
– Miałaś być z nami w stałym kontakcie! – warknął mój szef. – Klient czeka na poprawki projektu, a ty masz wszystko w dupie!
– Mam urlop – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – W dodatku mnie okradli i uziemili pośrodku jakichś dzikich pól!
– Ukradli ci komputer? Telefon?
Musiałam chwilę pomyśleć, czy aby na pewno usłyszałam dobrze to, co powiedział. Nie zapytał, czy żyję, czy wróciłam bezpiecznie do domu, tylko czy nie ukradli mi komputera?
Naprawdę?
– Musicie sobie poradzić beze mnie – odparłam wściekle, boleśnie dotknięta jego brakiem empatii. – Przede mną jeszcze miesiąc urlopu – dodałam.
– Właśnie dzwonię, żeby oznajmić, że ci go skracam. I odpowiedz, do cholery, na moje pytanie, czy ktokolwiek miał dostęp do danych firmy z twojego komputera!
– Nie miał – odpowiedziałam zrezygnowana, dusząc napływające do oczu łzy bezsilności.
– W poniedziałek masz się stawić w firmie!
– Ale…
– Bez dyskusji! Zmienia się główny właściciel firmy. W poniedziałek jest ważne zebranie, na którym mają być wszyscy pracownicy. Jesteś typowana do odstrzału – oznajmił sucho, jakby nie chodziło w ogóle o moją przyszłość. Jakbym nie zrobiła kompletnie nic dla tej zasranej firmy.
– Właśnie, zwolnijcie najlepszego pracownika – prychnęłam wściekle i by ulżyć swoim nerwom, rzuciłam gąbką o ścianę. Ta uderzyła o nią z głośnym plaśnięciem, rozbryzgując wszędzie wodę z pianą. – Kurwa… – mruknęłam pod nosem, ale tego nie mógł słyszeć.
– Proszę sobie nie dodawać – burknął nienawistnie. – Skromność to dość ważna cecha. Pokora również.
– Skoro nie jestem najlepszym pracownikiem, to w takim razie poradzicie sobie przez miesiąc beze mnie – odparłam pewnym głosem i się rozłączyłam.
Moja duma nie trwała zbyt długo, bo dosłownie po kilkunastu sekundach przyszła wiadomość.
Dupek Szef: Jeśli nie zjawisz się w poniedziałek w pracy, nie dość, że zwolnię cię dyscyplinarnie, to jeszcze zabiorę premię.
Odłożyłam telefon i zanurzyłam się cała pod wodę. Miałam dwa wyjścia tak naprawdę. Olać szefa i korzystać z urlopu lub pójść tam i najprawdopodobniej wylecieć z pracy z hukiem, bo nikt nie lubi zbyt pewnych siebie i pyskujących pracowników.
Wynurzyłam się, wycierając twarz z piany. Moje życie zaczęło się sypać, a ja sama aktualnie znajdowałam się na rozdrożu. Potrzebowałam jakiegoś znaku, w którą stronę się udać.
Nie wiem, niech mnie trzaśnie piorun, cokolwiek.
Narzuciłam na siebie szlafrok, wyjęłam z lodówki butelkę wina i wyszłam z nim na mój cholernie drogi i cholernie zadłużony taras. Odkorkowałam trunek i napiłam się wprost z butelki.
Nie liczyłam, że utopię problemy, bo te skubańce już dawno nauczyły się pływać. Miałam jednak nadzieję, że chociaż na chwilę zagłuszę chaos, jaki powstał w mojej głowie.
Oparłam się plecami o balustradę i wychyliłam się do tyłu, spoglądając w niebo.
– Spadniesz. – Usłyszałam gdzieś z boku. – Szkoda by było, żeby takie ciało rozbryzgało się o płyty chodnikowe.
Podniosłam głowę i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk.
Na balkonie obok stał młody mężczyzna, może odrobinę starszy ode mnie, i palił papierosa.