Gorzki smak marzeń - Aneta Krasińska - ebook + audiobook + książka

Gorzki smak marzeń ebook i audiobook

Aneta Krasińska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Świat Laury rozsypuje się na miliony odłamków. W dramatycznych chwilach jej życia nieoczekiwanie pojawi się nastolatka, która będzie wszystkim wmawiać, że należy do rodziny Wolfów. Początkowo nikt jej nie wierzy, ale pełna determinacji Nicol się nie podda - zrobi wszystko, by wyrwać się z piekła, w którym się znajduje.  
Dążąc za wszelką cenę do celu, narazi na niebezpieczeństwo i siebie, i Laurę. W chwilach zwątpienia Nicol znajdzie się na skraju wyczerpania nerwowego, a samotność i brak zrozumienia ze strony dorosłych doprowadzi do ryzykownych zachowań.
Laura odnajdzie w sobie nieznane wcześniej cechy charakteru i zacznie inaczej podchodzić do świata. Niełatwe relacje z dziewczyną nauczą ją cierpliwości, ale też pokażą, że upór może doprowadzić do zmiany zachowania. Każda z nich będzie przeżywać upadki i wzloty, dzięki czemu lepiej poznają siebie i swoje potrzeby. Zrozumieją, jak istotne jest budowanie relacji i więzi emocjonalnych z drugim człowiekiem, ale też dostrzegą, jak łatwo stracić to, co się naprawdę liczy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 48 min

Lektor: Magdalena Emilianowicz

Oceny
4,7 (59 ocen)
44
11
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna druga część 😍
00
AmeliaMi2002

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
grazynka-1709

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawie napisana i trzymajaca w napięciu aż do końca, watra przeczytania. Polecam.
00
hanrad2

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytałam przez kilka godzin, rzeczywiście ciężko się oderwać od lektury, i chce się poznać jak zakończyła się ta historia, Polecam
00

Popularność




Redakcja: Justyna Techmańska

Korekta: Marta Tojza, Renata Kuk

Skład i łamanie: ALINEA Janusz Olech

Copyright © Aneta Krasińska, 2021

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Zdjęcie wykorzystane na okładce: © Magdalena Russocka / Trevillion Images

Zdjęcie autorki: Magdalena Borkowska

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-044-9 (e-book)

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Prolog

Jaskrawe światło kłuło mnie w oczy. Każde mrugnięcie sprawiało ból. Nie wiem, od jak dawna nie spałam. Mój mózg pracował coraz bardziej ociężale, jakbym przez ostatnią dobę wciąż wspinała się pod górę, a im bliżej szczytu, tym większa niewiadoma.

Za oknami już dawno zapadł zmrok. Śnieg sypał coraz mocniej. Na szczęście nikomu nie przeszkadzało, że tu siedzę. Nie miałam siły wstać, żeby pójść do automatu po kolejną lurowatą kawę. Do tej pory wypiłam jej tyle, że chyba krążyła już w moich żyłach, skutecznie zastępując krew.

Drzwi wciąż na nowo się otwierały, ale nie pozwalali mi wejść do środka. Próbowałam raz czy dwa, ale szybko zostałam spacyfikowana i wyprowadzona na korytarz. Ci sami ludzie biegali to w jedną, to w drugą stronę, co przyprawiało mnie o zawroty głowy. Nie odpowiadali na pytania, jedynie przyspieszali kroku i znikali w czeluściach windy. Chyba nie jestem niewidzialna i zasługuję na odrobinę szczerości?

Pewnie ucieszyliby się, gdybym wyszła. Mogliby wrócić do świętowania, ale ja się nie dam tak łatwo spławić. To jedyne miejsce, w którym chcę być, choć zrobiłabym wszystko, by móc stąd wyjść…

Wciąż czułam przejmujący chłód. Podkuliłam nogi na plastikowym krześle ustawionym pod jedną ze ścian długiego korytarza. Zaraz potem się rozpłakałam. Skąd mogłam wiedzieć, że Boże Narodzenie spędzę w szpitalu?

Rozdział 1

Chłodna biel ścian odbijała się od wypolerowanej podłogi. Ostre światło jarzeniówek przyprawiało Laurę o ból głowy. Minęło blisko piętnaście godzin, odkąd przyjechała do szpitala w Zakopanem. Zerwana z łóżka w środku nocy nawet nie zdążyła włożyć skarpetek, miała na sobie dres, w którym poprzedniego dnia przygotowywała kolację wigilijną. Na szczęście szpitalny sklepik był czynny nawet w święta i dzięki temu miała teraz na stopach skarpetki w świąteczne wzory.

Siedziała skulona na niewygodnym krześle, nie zwracała uwagi na słowa wypowiadane przez Gabrysię i Milenę. Te wciąż trajkotały, że powinna coś zjeść, odpocząć i być dobrej myśli. Jakby to mogło w czymkolwiek pomóc Igorowi. Jej Igorowi, z którym chciała doczekać starości. Spojrzała na pierścionek, który wciąż tkwił na jej palcu. Poczuła ukłucie w dołku, gdy przypomniała sobie, że lekarz nie chciał z nią rozmawiać o stanie zdrowia narzeczonego, twierdząc, że wszelkich informacji może udzielić wyłącznie krewnym pacjenta. Wtedy, stojąc na korytarzu z miną mopsa, miała wrażenie, że to film Barei, w którym każdy absurd ma szansę zaistnieć. Lekarz nie krył, że najchętniej siedziałby teraz w domu i zajadał się bigosem ze schabowym. Nie tracąc czasu na dalsze tłumaczenia, wskazał Gabrieli gabinet. Słowa, które w nim usłyszała, zdołała streścić Laurze w kilku zdaniach.

Igor, ratując życie turyście, stał się ofiarą kolejnej lawiny. Zwały śniegu dosłownie wgniotły go w ziemię. Wraz z nim lawina porwała jeszcze trzech innych ratowników, którzy mieli jednak więcej szczęścia. Odnaleziono ich znacznie wcześniej niż Wolfa. Wszyscy byli mocno połamani, ale odzyskali przytomność. Te informacje dawały nadzieję, że Igor w końcu też się ocknie. Tymczasem lekarz nie był takim optymistą. Używając poważnych i nic niemówiących Gabrysi terminów, oświadczył, że stan zdrowia pacjenta jest krytyczny i decydująca będzie najbliższa doba.

Laura zapadła się na krześle. Doba niepewności. Doba na przemyślenia. Doba, przez którą nawet na chwilę nie mogła porzucić nadziei. Zwiesiła głowę i zamknęła oczy. To bezsensowne ślęczenie na korytarzu przyprawiało ją o mdłości. Podsunięta przez Milenę kolejna kawa wywołała skurcz żołądka. Przyjaciółka nie nalegała, ale w zamian podała kanapkę przyniesioną ze stołówki. Nie było sensu dyskutować. Laura odgryzła kęs i długo go przeżuwała, choć nie czuła żadnego smaku. Tak pochłonęła prawie całą bułkę i dopiero wtedy kawa przestała smakować jak lura.

– Może wrócimy do domu? Trochę odpoczniesz, a jutro znowu przyjedziemy? – zaproponowała Milena nieśmiało.

Twarde spojrzenie Laury wystarczyło jej za odpowiedź. Wszystkie trzy siedziały przed salą z napisem OIOM, tępo wpatrując się w drzwi, gdy jak spod ziemi wyrosła przed nimi Eulalia Harapińska.

– Możesz mi wyjaśnić, co się dzieje? – zwróciła się do córki bez zbędnych powitań.

Gabrysia streściła diagnozę lekarza prowadzącego. Laura nie drgnęła, raz jeszcze słuchając sprawozdania. Nie było sensu rozpamiętywać wypadku. Wolała się skoncentrować na przyszłości. Jeśli Igor szybko wyjdzie ze szpitala, wkrótce zaczną planować ślub. Może być jednak potrzebna rehabilitacja. W myślach wróciła do człowieka, który wiosną ubiegłego roku pomógł jej odzyskać dawną sprawność po złamaniu kości śródstopia.

Ten feralny wypadek w górach stał się źródłem jej związku z Igorem. Nie potrafiła zrozumieć, jak doszło do tego, że się w sobie zakochali. Początek ich znajomości był beznadziejny, a potem było już tylko gorzej. Pewnie, gdyby nie upór Wolfa, dzisiaj siedziałaby przy stole w swojej rodzinnej miejscowości i marzyła o powrocie do Warszawy. Świąteczne obiady, podczas których snuto plany na przyszłość, z którymi zupełnie nie było jej po drodze, nie stanowiły żadnej przyjemności. Tym chętniej przystała na pomysł Igora, by urządzili kolację w Szeligówce. Może gdyby skorzystali z zaproszenia jej rodziców albo Harapińskiej, nie siedziałaby teraz w szpitalu. Za późno już na gdybania. Musiała działać.

Tak, Andrzej był świetnym rehabilitantem, więc koniecznie musi z nim porozmawiać o tym, jak pomóc Igorowi wrócić do formy.

Nie spostrzegła, gdy Eulalia zniknęła za drzwiami gabinetu lekarza dyżurnego. Intensywny zapach konwalii kazał jej podnieść głowę. Tuż obok pojawiła się elegancka kobieta w krótkiej spódniczce z różowej skóry i czarnym obcisłym golfie doskonale eksponującym krągłości. Długie blond włosy kaskadami opadały na ramiona, a idealnie wykonany makijaż świadczył o tym, że nie spieszyła się z przyjazdem do pasierba. Przy niej stał Janusz Wolf. Jego wygląd kłuł w oczy. Pognieciona, wysunięta ze spodni koszula i pochlapane błotem buty świadczyły o roztargnieniu.

Mężczyzna bez słowa objął Laurę. Poddała się. Położyła głowę na jego piersi. Czuła jego mocno bijące serce i opiekuńczy dotyk na swoich plecach. Łzy same popłynęły z jej oczu. Otarła je szybko rękawem. Nie powinna się załamywać. Odsunęła się od Wolfa i spróbowała uśmiechnąć. Krzywy grymas musiał wystarczyć.

– Jakie są rokowania? – zwrócił się do niej zamiast do córki.

Zaskoczył tym Laurę.

– Gabrysia wszystko wie – odparła zgodnie z prawdą.

Siostra Igora raz jeszcze wyjaśniła, co usłyszała od lekarza. Gdy skończyła, Wolf także ją poklepał po plecach.

Mirella stała na uboczu, skubała skórki przy paznokciach, które zdążyła zrobić tuż przed świętami, ale dopiero teraz w świetle jarzeniówek dostrzegła, że zaproponowany przez kosmetyczkę kolor nie wygląda najlepiej. A przecież prosiła o coś wyjątkowego. Tłumaczyła, jakie stylizacje zaplanowała na świąteczne wyjścia. Nie przewidziała tylko jednego – wizyty w szpitalu. W milczeniu usiadła na plastikowym krzesełku, ale zaraz potem poderwała się. Miała powyżej uszu tego miejsca.

– Możemy już jechać? – spytała, wdzięcznie przewracając swoimi kocimi oczyma.

– Dokąd? – zdziwił się Wolf.

– Do domu.

– Przecież dopiero co przyjechaliśmy. Muszę porozmawiać z lekarzem. Zresztą…

– To może zarezerwujesz mi pokój w hotelu? – przerwała mu. – Chciałabym wziąć prysznic, może jakiś masaż udałoby się załatwić i choć godzinkę lub dwie podrzemać – ciągnęła z miną skrzywdzonego dziecka.

– Nie mam teraz do tego głowy – warknął Janusz. – Znajdź miejsce w hotelu i prześlij mi adres esemesem – dodał nieco łagodniej i odszedł w stronę gabinetu lekarskiego.

Mirella, nie obdarzywszy nikogo spojrzeniem, podreptała w stronę wyjścia, pozostawiając po sobie tylko zapach konwalii. Gabrysia odetchnęła, a jej ojciec jedynie wzruszył ramionami.

– Po co ją tu przywlokłeś?

– Przecież wiesz, że bez niej nie zasnę – odparł zrezygnowany. – Matka rozmawia z lekarzem?

Gabriela wskazała ojcu gabinet, w którym wciąż przebywała Eulalia. Zapukał i po chwili zniknął w środku.

Laura miała wrażenie, że odkąd weszła na oddział, minął tydzień. Musiała wstać, żeby rozprostować nogi. Podeszła do drzwi prowadzących do sali. Przyłożyła ucho. Pikanie aparatury monitorującej parametry życiowe pacjentów zagłuszało wszystkie inne odgłosy. Zaczęła więc dreptać wzdłuż korytarza. Nawet nie pamiętała, kiedy zaczęła obgryzać paznokcie. W końcu drzwi gabinetu lekarskiego się otworzyły. Laura spojrzała z zaciekawieniem. Harapińska wyglądała, jakby przed chwilą obejrzała kiepski horror. Jej oczy zionęły pustką, wargi zacisnęła w wąską linię. Tuż za jej plecami stanął Janusz. Dopiero teraz Laura dostrzegła, że jest znacznie niższy, niż sądziła.

– Zadzwonię do Ryśka. On zna niejednego neurologa, z chirurgami też się przyjaźni.

– Słyszałeś, że była już konsultacja – warknęła zimnym głosem była żona Janusza.

– A co mi po jakiejś konsultacji! Przywiozę własnych specjalistów! Nie mogą mi tego zabronić!

– Niepotrzebnie rozdmuchujesz temat.

– A ty jak zwykle masz wszystko gdzieś! Nie masz żadnych uczuć, nie rozumiesz, że o dziecko trzeba walczyć! – krzyknął, a jego słowa zmroziły wszystkich obecnych.

– Tato – Gabriela usiłowała opanować sytuację – nawet dzisiaj nie możecie spokojnie porozmawiać?

– To ona… – Wolf spojrzał z wyrzutem na byłą żonę, ale widocznie słowa córki go zabolały, bo nie dokończył.

– Co z Igorem? Kiedy wyjdzie? – spytała Laura, patrząc na Harapińską.

– Igor ma niewielkie szanse na przeżycie. Jego ciało wciąż jeszcze walczy, ale urazy, których doznał, są tak rozległe, że lekarze nie są w stanie przewidzieć, co będzie dalej. Musimy być przygotowani na najgorsze – odparła Eulalia zimno jak automat i, nie patrząc na nikogo, wyszła z oddziału, głośno trzaskając drzwiami.

Zapadła złowroga, obezwładniająca cisza. Laura jako pierwsza otrząsnęła się z letargu. Pobiegła w stronę drzwi oddzielających ją od ukochanego. Nie bacząc na konsekwencje, mocno szarpnęła za klamkę i niemal wpadła do środka.

– Tu nie wolno wchodzić. – Pielęgniarka wyrosła przed nią niczym strażnik więzienny.

– Podobno mój narzeczony umiera, a ja nie mogę się z nim pożegnać? – Głos Laury tak bardzo się zmienił, że sama go nie rozpoznała. – Ma pani sumienie zabrać mi ostatnią nadzieję?

– Tu wchodzą tylko osoby upoważnione – ciągnęła pielęgniarka znacznie łagodniej.

– Muszę go zobaczyć. Nie będę nikomu przeszkadzać. Błagam. Niech mi pani pomoże.

– Nie możemy łamać procedur.

Laura podniosła prawą dłoń, na której wciąż tkwił pierścionek.

– Dostałam go wczoraj… – Ostatkiem sił próbowała zapanować nad łzami. – Muszę…

Westchnienie pielęgniarki ją ośmieliło. Złapała fartuch ochronny, opatuliła się nim szczelnie i ruszyła za kobietą. Starała się nie patrzeć na innych pacjentów. Wiedziała, że oprócz Igora na oddziale leży też dwóch turystów, po których wczoraj poszedł w góry. Mężczyźni mieli zabandażowane kończyny, ale tylko ratownik leżał z obwiązaną głową. Podeszła i dotknęła jego dłoni. Była ciepła jak zawsze. Nachyliła się, by go pocałować. Pielęgniarka zamierzała coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała. Zamiast tego przysunęła niewysoki taboret, żeby Laura miała na czym usiąść.

– Kochanie, niczym się nie martw. Jestem przy tobie. Nie wyjdę stąd, dopóki nie otworzysz oczu – odezwała się, wciąż nachylona nad twarzą Igora.

Duży siniak nad łukiem brwiowym zdążył zzielenieć. Kilka niewielkich ran na policzkach już zaczynało się goić. Ten widok wlał w serce Laury nową nadzieję. Aparatura pracowała miarowo. Wszystko było pod kontrolą, nie mogła teraz myśleć o śmierci narzeczonego. Przypomniała sobie też o propozycji Janusza Wolfa odnośnie do skonsultowania się z innymi specjalistami. Osobiście uważała, że to świetny pomysł. Im więcej głów do myślenia, tym większe szanse na sukces. Sama wiele razy doświadczyła efektów współpracy z otwartymi na rozwiązania ludźmi. Jeden z nich leżał obok.

– Jesteś wilkiem, a one tak łatwo się nie poddają. Zadbamy o ciebie i nie myśl, że kiedy stąd wyjdziesz, to nie będziesz musiał spełnić danej mi obietnicy. Mam dowód, że zaproponowałeś mi małżeństwo – ciągnęła, pokazując mu pierścionek. – Nie zdążyliśmy omówić najistotniejszych kwestii, więc teraz wykorzystamy ten czas na ustalenia. Przecież wiem, że ludzie w śpiączce słyszą, co się do nich mówi. Nie wykpisz się. – Uśmiechnęła się i pogroziła mu palcem. – Powiem ci o moich wyobrażeniach. Wiem, że twoja rodzina ma zobowiązania towarzyskie, ale ja jestem zwyczajną dziewczyną i daleko mi do salonowych dam. Chciałabym, aby uroczystość była kameralna, w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół. Może ślub urządzimy latem na skraju polany w naszym lesie. Między drzewami można ustawić krzesła, a tłem byłby szemrzący strumień. Co ty na to? – spytała.

W odpowiedzi otrzymała tylko pomrukiwania aparatury, ale opowiadała dalej:

– Gdy byliśmy w Nowym Targu, widziałam ogłoszenie firmy cateringowej. Przyjęcie urządzimy na podwórku. Gości zachwyci widok na Tatry. Zaprosimy panią Marię. Może nawet zechce upiec dla nas tort. Co do sukienki to już wiem, że z tym będzie największy kłopot. Milena bardzo się przejęła i za punkt honoru wzięła sobie pomoc przy wyborze fasonu. Problem w tym, że mamy kompletnie odmienny gust, ale popracujemy nad kompromisem. Zaufasz mi?

Pytanie zawisło w powietrzu. Igor ani drgnął. Maszyna wspomagająca oddychanie miarowo pompowała powietrze do jego klatki piersiowej, która regularnie podnosiła się i opadała. Wysuszone i opuchnięte wargi przypomniały jej chwilę, gdy po raz pierwszy poczuła ich smak.

– Kochanie, twoje milczenie przyjmuję za zgodę – oświadczyła i położyła głowę u jego boku.

Nie potrafiła wyjść. Każda chwila była bezcenna. W marzeniach widziała, jak Igor otwiera oczy i przygląda się jej. Nie mogła tego przegapić. Przymknęła zmęczone powieki, wsłuchując się w ciszę. Wówczas do jej uszu doszły odgłosy rozmowy. Bez trudu rozpoznała głos pielęgniarki, dzięki której mogła być teraz z ukochanym. Drugiego nigdy wcześniej nie słyszała. Z wymiany zdań wyłowiła imię Igora, to sprawiło, że nadstawiła uszu.

– Chyba mieli brać ślub.

– Taki dobry chłopak i musiał przepłacić to życiem.

– Przy tak rozległych urazach narządów wewnętrznych to byłby cud, gdyby przeżył.

Laura wstrzymała powietrze, zastanawiając się nad sensem usłyszanych słów. Dlaczego one wątpiły, że Igor z tego wyjdzie? Lekarz jeszcze wczoraj powiedział, że ta doba zdecyduje o wszystkim, a skoro wciąż żyje, to znaczy, że jego organizm walczy.

– Szkoda tylko patrzeć na tę dziewczynę.

– Dlatego ją wpuściłam. Nie miałam sumienia jej odmówić.

– Niech się chociaż pożegnają.

Nie zamierzała się z nikim żegnać, a już na pewno nie z Igorem. Podskoczyła jak oparzona i podbiegła do pielęgniarek. Te, zobaczywszy ją, zamilkły i pochyliły się nad dokumentami.

– On nie umrze – wycedziła przez zęby. – Jadę do domu, żeby zabrać rzeczy, których Igor będzie potrzebował, kiedy się obudzi. Niedługo wracam – dodała, po czym zdjęła fartuch i z impetem wrzuciła go do kosza na śmieci.

– Jadę z tobą – zdążyła wtrącić Milena, zanim drzwi windy zatrzasnęły się za Laurą.

Mimo późnej godziny Zakopane nie spało. Świąteczne ozdoby wiszące na ulicznych latarniach rozświetlały drogę. Rozanieleni turyści, którzy snuli się po chodnikach, chcieli jak najlepiej wykorzystać czas wypoczynku. Okoliczne restauracje pękały w szwach, a tubylcy na tych kilka dni zapominali o śnie.

Kobiety wracały w zupełnej ciszy. Prowadziła Milena. Laura przymknęła oczy, dając im zasłużoną chwilę odpoczynku. W głowie układała listę rzeczy, które mogą się przydać Igorowi. Sama też musiała się wykąpać i przebrać przed powrotem do szpitala. Odkąd zjadła kanapkę, minęło już kilka godzin, nic więc dziwnego, że burczało jej w brzuchu. Ignorowała głód.

Gdy Milena zaparkowała mazdę Igora na podjeździe, Laura otworzyła oczy. Wciąż milcząc, wysiadła z auta i ruszyła do domu. Panująca w nim cisza tylko wzmacniała poczucie pustki.

– Gdzie Diana? – spytała, nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu psa.

– Pani Maria zabrała ją do siebie – odparła Milena, krzątając się przy kuchni.

– Możesz ją przyprowadzić? Muszę jej powiedzieć, że z Igorem wszystko w porządku.

Milena zamarła. Powoli odwróciła się, wciąż trzymając w ręku kromkę chleba. Przecież wszyscy słyszeli, co powiedziała Harapińska po wyjściu od lekarza prowadzącego.

– Jest późno, pani Maria pewnie już się położyła. Nie będę kobieciny nachodzić w pieleszach. Jutro do niej pójdę.

– Ale ja zaraz wracam do szpitala i muszę zobaczyć Dianę! – Laura upierała się jak dziecko.

– Może lepiej będzie, jak zostaniesz i odpoczniesz.

– A po czym mam odpoczywać?!

Po chwili opadła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach. Milena przyklękła przy niej, nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Owszem, przyjaźniły się, wspólnie chodziły na imprezy, ale nigdy nie widziała Laury w takim stanie. Dotknęła jej lodowatych dłoni. Przyjaciółka odsłoniła oczy, w których widniał strach.

– On nie może mnie zostawić – szepnęła łamiącym się głosem. – Wie, że go potrzebuję. Wie, że bez niego… to nie ma sensu.

– Kochana, postaraj się myśleć pozytywnie. Przede wszystkim musisz odpocząć, żeby mieć siłę wrócić do szpitala. Musisz coś zjeść, bo mi tu padniesz – tłumaczyła Milena, starając się nieco odwrócić uwagę przyjaciółki od ponurych wizji.

Laura zamierzała coś odpowiedzieć, gdy rozdzwonił się jej telefon. Z niepokojem spojrzała na przyjaciółkę, która nieco się odsunęła, by umożliwić jej sięgnięcie po torbę. Drżącymi dłońmi odszukała aparat i nacisnęła zieloną słuchawkę. Już wiedziała, że to wieści ze szpitala.

– Cześć! – Usłyszała głos matki. – Nie dzwonisz całe święta. Nawet życzeń nie złożyłaś, tak cię pochłonęła ta wieś – żaliła się starsza kobieta.

– Nie miałam do tego głowy.

– Jak zwykle wszystko ważniejsze od rodziny. Nawet nie wiesz, że Leon spadł z drzewa, bo chciał narwać jemioły na targ.

– Nic mu nie jest? – zaniepokoiła się Laura i z nerwów zaczęła obgryzać paznokcie.

– Trochę obił gnaty, a i tyłek posiniaczył, ale złego licho nie weźmie. Zapamięta, że jest już za stary na łażenie po drzewach. Niech dzieciary nauczy wspinaczki, to będzie miał trochę spokoju.

Laura w pewnym momencie przestała słuchać wynurzeń matki. Jej myśli powędrowały do Igora. Może właśnie się przebudził i zastanawia się, dlaczego nie ma jej przy nim. Najchętniej przerwałaby rozmowę i zadzwoniła do Gabrysi. Przecież obiecała, że zostanie przy bracie.

– Słyszysz? Słyszysz? – Pytanie zadźwięczało jej w uszach. Może i słyszała, ale nie miała pojęcia, w czym rzecz.

– Tak – odparła dla świętego spokoju.

– To wszystko ustalone. W końcu będzie okazja, żebyśmy mogli go poznać – odparła matka, nie kryjąc entuzjazmu.

Laura miała wrażenie, że coś poszło nie tak, ale nie miała siły, by drążyć temat.

Weronika Kosińska na koniec rozmowy złożyła jej życzenia i kazała przekazać je Igorowi. Tak, pamiętała jego imię. To wzruszyło Laurę. Jej usta zaczęły drżeć, a łzy napłynęły do oczu. To było jak znak. Matka nigdy nie przywiązywała wagi do imion jej chłopaków. I choć nie miała ich wielu, zawsze mówiła o nich bezosobowo. Nawet pod tym względem Igor był wyjątkowy.

Telefon wypadł jej z dłoni i potoczył się na kanapę. Milena czujnie podniosła go i schowała do torebki. W tej samej chwili coraz głośniejszy gwizd czajnika obwieścił, że czas przygotować herbatę. Milena dokończyła robienie kanapki i odwróciła się, by postawić talerz na stole. Kątem oka dostrzegła, że przyjaciółka zasnęła. Sięgnęła po leżący na oparciu koc i ostrożnie ją otuliła. Wyłączyła górne oświetlenie, zostawiła zapaloną tylko niewielką lampkę. Zabrała kanapki i herbatę, po czym na palcach weszła na schody i zniknęła w pokoju.

Laura miarowo oddychała we śnie. Umysł, choć wyczerpany przeżyciami, nadal był niespokojny. Zapadła w płytki sen. Wciąż miała wrażenie, że wokół panuje napięcie, ale nie potrafiła zlokalizować jego przyczyny. Wydawało jej się, że biegnie za Dianą, która cały czas głośno poszczekiwała. Najwidoczniej chciała jej coś pokazać, ale Laura nie była w stanie przyspieszyć. Zdawało jej się, że stopy grzęzną i zapadają się w mchu. Usiłowała się wydostać, ale był to daremny trud. Spojrzała na szumiące wysoko nad jej głową sosny, ale nie dostrzegła słońca. Szarość chowała przed nią kolejne konary drzew. Była już coraz bliżej niej. Tylko ujadanie Diany jakby się oddalało. Laura z każdym ruchem traciła siłę. Wreszcie upadła, przycisnęła twarz do chłodnego mchu. Na drugim policzku poczuła ciepły oddech. W cichym szepcie rozpoznała głos Igora, który mówił, że ją kocha.

Rozgorączkowana Laura usiadła na kanapie. Wsłuchała się w ciszę. Znajome ściany wyglądały inaczej niż dotychczas. Rozejrzała się wystraszonym wzrokiem w poszukiwaniu tego, który mówił do niej we śnie. Zamiast tego usłyszała dzwonek telefonu. Podskoczyła i rzuciła się do torebki, wyświetlacz poinformował ją, kto dzwoni. O tej godzinie musiało to być coś pilnego. Kciuk Laury zawisł nad czerwoną słuchawką. Głośno przełknęła ślinę. A może to dobra wiadomość? Łudziła się jeszcze, choć w głębi duszy zganiła się za naiwność.

– Halo – odezwała się cicho. Jej głos drżał z napięcia.

– Przyjedź natychmiast. – Ton Harapińskiej nie pozostawił najmniejszych wątpliwości co do stanu zdrowia Igora.

Laura rozłączyła się bez słowa. Wrzuciła telefon do torby. Wzięła kluczyki od samochodu i złapała kurtkę. Nie miała czasu jej wkładać. Wrzuciła ją na siedzenie pasażera i uruchomiła auto. Nie czuła chłodu, choć jej dłonie szybko ścierpły. Dopiero kiedy wyjechała na główną drogę, ogrzewanie zaczęło lepiej pracować. W środku wciąż było chłodno, a ona szczękała zębami, ale nie zamierzała się zatrzymywać, by włożyć kurtkę.

Gdy dotarła do zakopiańskiego szpitala, dochodziła druga w nocy. Cisza panująca na oddziale była przerażająca. Laura miała wrażenie, że mąci spokój pacjentów, którzy walczą o życie. Na korytarz weszła na palcach. Wcześniej odruchowo włożyła kurtkę i teraz czuła, że jest jej gorąco. Zrzuciła ją i położyła na jednym z wielu pustych krzeseł. Na korytarzu były tylko trzy osoby. Laura podeszła do Gabrieli. Jej przygaszona twarz zdradzała trudy poprzedniego dnia. Bez słowa wtuliła się w jej ramiona. Stały tak, a Laura nie miała pojęcia, co dalej.

– Jeśli chcesz się pożegnać z Igim, musisz to zrobić teraz – wyjaśniła rzeczowo Eulalia.

Laurze cisnęły się na usta setki pytań, ale nie potrafiła sformułować żadnego. Odsunęła się od Gabrysi i niczym automat podeszła do drzwi dzielących ją od ukochanego. Ten sam dźwięk wydawany przez maszynerię podtrzymującą funkcje życiowe obudził w niej nadzieję. Widziała podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową Igora. Z jego ust wychodziła rurka, a do torsu miał przymocowane kolorowe bąble z długimi kablami prowadzącymi do urządzenia monitorującego pracę serca. Znała ten widok z poprzedniej wizyty w tym miejscu. Odetchnęła z ulgą.

– Proszę włożyć fartuch – poleciła pielęgniarka, której Laura wcześniej nie widziała. – Pacjent jest jeszcze w sali – wyjaśniła.

Laura odnotowała tę informację, choć nie wszystko zrozumiała. Bo niby co oznacza słowo „jeszcze”? Może planują go przenieść na inny oddział? Dlaczego więc Eulalia ściągnęła ją tu w środku nocy? Pytania roiły się w jej głowie, gdy podążała za pielęgniarką.

– Do rana i tak tu pozostanie, więc nie musi pani się spieszyć – dodała kobieta, spoglądając na aparaturę.

Laura spróbowała rozchylić usta w uśmiechu, ale chyba jej nie wyszło.

– Już powiadomiliśmy inne szpitale o możliwości pobrania organów i rano zaczniemy procedurę z tym związaną.

Do Laury słowa dochodziły z opóźnieniem.

– Procedurę? – powtórzyła.

– Musimy przygotować dokumentację i oczywiście dawcę.

– Dawcę? – znowu powtórzyła.

– Pan Igor wyraził wolę, aby jego organy zostały pobrane do przeszczepów.

– Co?! – wykrzyknęła tak głośno, że pytanie odbiło się echem od szpitalnych ścian.

– Już dawno wypełnił odpowiednie oświadczenie w tej sprawie. Przykro mi.

Laura rozglądała się wokół w poszukiwaniu wsparcia. Była jednak sama. Aparatura nie kłamała.

– Ale on żyje. – Wskazała na nowoczesny sprzęt rozstawiony wokół narzeczonego.

– Lekarz pani tego nie wytłumaczył? – zaniepokoiła się pielęgniarka.

Mina Laury wystarczyła za odpowiedź. Kobieta podreptała do biurka i chwyciła za słuchawkę. Chwilę później do sali wszedł lekarz.

– Rozmawiałem z pani teściową – wyjaśnił. – Myślałem, że wszystko pani przekazała.

Laura wciąż milczała, nie spuszczała wzroku z Igora. Wyraz jego twarzy wskazywał na to, że nie cierpi. Miała ochotę dotknąć go i pocałować. Zabandażowana głowa spoczywająca na poduszce niemal prosiła, by Laura się przytuliła.

– Blisko godzinę temu nastąpiła śmierć pnia mózgu. – Laura powoli przeniosła zdziwiony wzrok na lekarza. – Nadal podtrzymujemy funkcje oddychania, bo życzeniem pani narzeczonego było przekazanie narządów.

– To niemożliwe.

– Mamy jego pisemną zgodę.

– Ale jak to, nie żyje? – spytała.

– Powiem to najprościej, jak się da. Jego mózg umarł i na to medycyna nie zna lekarstwa. Możemy jednak zrobić coś dla innych pacjentów. Pan Igor ze względu na rodzaj wykonywanej pracy rozumiał to jak niewielu.

– Nie zgadzam się – szepnęła.

– Nie jest potrzebna zgoda rodziny, jeżeli pacjent sam wyraził taką wolę.

– Nie zgadzam się! Rozumie pan?! On nie mógł czegoś takiego chcieć!

– Proszę się uspokoić – uciszał ją. – Nie ma pani na to wpływu.

– Nie wierzę – syknęła. – Nie wierzę panu. Igor by mi czegoś takiego nie zrobił – dodała, spoglądając na bladą twarz ukochanego.

– Przykro mi, ale takie są fakty – dodał lekarz, próbując poklepać ją po ramieniu.

– Nie pozwolę! – warknęła, strząsając jego przyjazną dłoń. – Pójdę na policję! Do sądu! – mówiła coraz głośniej.

Mężczyzna ledwie widocznym ruchem głowy dał znak pielęgniarce. Ta chwyciła Laurę pod ramię. Teraz już wspólnymi siłami wyprowadzili ją na korytarz. Wciąż się szamotała i wykrzykiwała groźby. Eulalia, widząc to, pospieszyła w stronę dziewczyny.

– Laura, opanuj się – odezwała się cichym, choć stanowczym tonem.

Gabrysia przytuliła Laurę, lecz ta wcale nie zamierzała zamilknąć.

– I ty się na to zgodziłaś? Co z ciebie za matka? – pytała, płonąc ze wściekłości. – Nigdy go nie kochałaś! Praca była najważniejsza! – wykrzykiwała, nie pozwalając się uciszyć.

– Dam pani coś na uspokojenie – zaoferował lekarz.

– Nie potrzebuję! – warknęła, ale mężczyzna już zdążył spojrzeć porozumiewawczo na pielęgniarkę. Ta na chwilę zniknęła w sali, a kiedy wróciła, w dłoni trzymała strzykawkę wypełnioną przezroczystym płynem.

– Pani Lauro, potrzebuje pani odpoczynku. Podam pani lek na uspokojenie. Od razu poczuje się pani lepiej.

– Czy pan jest głuchy? – Laura odwróciła się w stronę lekarza z grymasem złości i niedowierzania na twarzy. – Problemem nie są moje nerwy, tylko pokrojenie mojego narzeczonego – mówiła, a jej głos był ostry jak szpikulec do lodu.

– Lauro, zacznij myśleć racjonalnie – prosiła Eulalia.

– Nawet nie spytałaś, czy jest nam razem dobrze! – Laura patrzyła jej prosto w oczy i choć głos Eulalii wciąż był twardy, to w jej oczach dostrzegła coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Nagle niedoszła teściowa przestała przypominać posąg. Po raz pierwszy Laura dostrzegła drżenie jej ust i ból w oczach. Wygnieciona bluzka i rozczochrane włosy dopełniały obrazu. Harapińska cierpiała, choć wciąż starała się to ukryć.

– Przepraszam, Lauro – westchnęła i w tym samym momencie młoda kobieta poczuła ukłucie. Spojrzała z wyrzutem na pielęgniarkę. Ta zdawała się nie dostrzegać zawodu we wzroku dziewczyny. – Nie zmienię przeszłości, ale teraz chcę zadbać o to, by wypełnić wolę mojego syna.

– Chcę wiedzieć, gdzie on jest. – Laura opadła na pobliskie krzesło i rozszlochała się. – Chcę móc go odwiedzać na cmentarzu i nie zastanawiać się nad tym, komu i do czego posłużyło jego ciało. On zasługuje na szacunek. Nie rozumiesz tego?

– Kochanie, Igi tak zdecydował na długo, zanim cię poznał. To był jego wybór. Być może nie zdążył tego z tobą przedyskutować, ale nikt z nas nie ma już na to wpływu. – Do rozmowy włączyła się Gabriela, która teraz przykucnęła na wprost Laury i mocno chwyciła jej dłonie. – Zróbmy tak, jak chciał. Zobaczysz, że będzie ci łatwiej zaakceptować jego odejście.

Laura zapalczywie kręciła głową. Nie chciała słuchać tych słów. Nie chciała tu być. Nie miała zamiaru zgadzać się na śmierć człowieka, który był dla niej wszystkim.

– I już? Tyle dla was znaczył? – dziwiła się, mimo że mówienie sprawiało jej kłopot. Od dłuższej chwili czuła, że choć nachodziły ją różne myśli, to na żadnej nie mogła się skupić. Miała wrażenie, że jej głowa waży tonę i zaraz po prostu spadnie na podłogę, i potoczy się w stronę wyjścia.

– Lauro. – Dopiero teraz dostrzegła nachylającego się nad nią Janusza. – Mój syn tylko raz podjął złą decyzję. Kosztowała go dwa istnienia, dlatego cieszę się, że umiał wyciągnąć z tego wnioski.

– Dlaczego mówicie o nim, jakby już nie żył? – Słowa Laury stawały się coraz mniej wyraźne. – On oddycha. Zobaczcie. – Wskazała na salę.

Janusz bez większych trudności podniósł ją i poprowadził do wyjścia. Gabriela zabrała torebkę i kurtkę dziewczyny i podążyła za nimi.

– Sprawdźcie, oddycha – powtarzała, gdy wychodzili ze szpitala i wsiadali do samochodu Wolfa. – Naprawdę oddycha.

Gabrysia usiadła na tylnym siedzeniu. Laura położyła się obok, oparła głowę na kolanach Gabrieli i zapadła w sen tak mocny, że nie obudziła się nawet wtedy, gdy Janusz wniósł ją do domu.

Rozespana Milena patrzyła na przybyłych w osłupieniu. Nie zauważyła nieobecności przyjaciółki.

– W sypialni będzie miała spokój. – Wskazała na schody.

Janusz wniósł Laurę na górę, a Gabrysia zdjęła jej buty i okryła kocem.

Kiedy zeszli na dół, usłyszeli pracujący ekspres i aromat świeżo mielonej kawy. Ciężko opadli na kanapę.

– Co z Igorem? – zapytała Milena, stawiając na stole cukier i mleko.

Zagryziona warga i przepełnione łzami oczy Gabrysi wystarczyły za odpowiedź. Milena osunęła się na krzesło.

– Ona tego nie przeżyje – wyszeptała, starając się zapanować nad drżeniem ust.

– Musimy pomyśleć o pogrzebie – odezwał się Janusz i zapominając o kawie, wyszedł z domu.

Wkrótce usłyszeli odgłos zapalanego silnika. Milena wygrzebała z torebki paczkę papierosów. Bez słowa wyciągnęła jednego i podała opakowanie Gabrieli. Ta poczęstowała się i przyniosła z kuchni zapałki.

– Kurwa mać! – zaklęła Milena, zaciągając się. – A miało być tak pięknie.

Czarna kurtyna nocy zaczęła rozchylać swoje połacie, gdy wreszcie zdołały się zdrzemnąć. Szarość poranka bezczelnie zaglądała w okna drewnianego domu w Szeligówce. Hulający na zewnątrz wiatr szybko rozprawił się ze śnieżnymi chmurami, które przeniosły się nad Zakopane.

Dochodziło południe, gdy Laura usiadła na łóżku. Próbowała sobie przypomnieć, jak się w nim znalazła, ale miała z tym kłopot. Natychmiast jednak pojawiło się wspomnienie wypadku Igora. Z prędkością światła powróciły też słowa lekarza o śmierci pnia mózgu. Dzisiaj o wiele lepiej rozumiała ich znaczenie. Złudzenia nie miały sensu. Na palcach poszła do łazienki. A kiedy schodziła na dół, dostrzegła zwinięte w kłębek dwie postaci leżące na rozłożonej kanapie. Przemknęła obok. Złapała kurtkę i pognała w stronę lasu. Dopiero kiedy dopadła pierwszych drzew, zwolniła. Mroźne powietrze wypełniało jej płuca. Brnęła w śniegu, co chwila się potykając. Rozpięła kurtkę, na plecach poczuła pot. Wreszcie dobrnęła do niewielkiej polanki nad strumieniem, który w większości przysłaniała zmarzlina. W wielu punktach na brzegu potworzyły się długie, sięgające wody sople. Bajkowy obraz sprawił, że Laura zaczęła szlochać. Tak często odwiedzali to miejsce. Tyle wypowiedzieli tu słów. Tyle mieli planów.

Przysiadła na dużym kamieniu. Leżący na nim śnieg niemal natychmiast przemoczył jej spodnie. Nie czuła tego. Wpatrywała się w wodę. Nie była zbyt głęboka, pewnie sięgnęłaby kolan, ale jej temperatura szybko pokonałaby każdego, kto nie był morsem. Już kiedyś strumień jej pomógł. Wtedy spotkała Igora. A gdyby teraz się zanurzyła… Co mogłoby się stać? Może znowu spotkałaby ukochanego? Uśmiechnęła się do siebie. Podeszła bliżej brzegu. Szum wody koił i dodawał odwagi. Zbliżyła się jeszcze. Jeden krok i mogłaby się położyć w korycie potoku, zamknąć oczy i czekać na niego.

Śmielej ruszyła w stronę strumienia, ale w tej samej chwili usłyszała znajome ujadanie psa. Odwróciła głowę w stronę, skąd dochodziło, bezgłośnie nawołując Dianę. Nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Wreszcie ją zobaczyła. Biegła do niej oszalała ze szczęścia, z impetem skoczyła na swoją panią, przez co obie wylądowały na śniegu. Teraz już radości Diany nie dało się powstrzymać. Lizała twarz właścicielki niewidzianej od dwóch dni. Laura uśmiechnęła się bezwiednie. Ułamek sekundy wystarczył, by znów poczuła się jak dawniej.

– Diana, do nogi! – głos Marii odbił się echem od szumiących nad głowami sosen. – Diana, wracaj.

– Moja kochana. – Laura szeptała do pupilki, która zdążyła się uspokoić i czekała, aż jej opiekunka wstanie.

– Diana! – Maria wciąż nawoływała. – Laura? – zdziwiła się, wyjrzawszy zza pniaka. – Co ty tu, kochanieńka, robisz? Jesteś przemoczona – stwierdziła. – Ta mała – pokazała na Dianę, która jakby na zawołanie donośnie zaszczekała – uciekła mi z podwórka i pognała do lasu. Pewnie cię wyczuła. Mądra psina. – Z czułością pogłaskała biszkoptową sierść labradorki.

Laura spuściła wzrok jakby w obawie, że starsza kobieta zdoła wyczytać z niego jej plan.

– Chodźmy już. – Maria wyciągnęła do Laury ciepłą dłoń, a widząc jej przemarznięte ręce, spróbowała tchnąć w nie odrobinę ciepła. Chuchała i rozcierała je, a kiedy uznała, że są już nieco ogrzane, wepchnęła jedną dłoń dziewczyny do swojej kieszeni i mocno ją objęła. Tak pokonały całą drogę.

Ich głośne wejście do domu obudziło Gabrysię i Milenę, które z niepokojem patrzyły na Laurę.

– Nastawię wodę – obwieściła Gabrysia, podrywając się z kanapy.

– Co się stało? Gdzie byłaś? – dopytywała Milena, w duchu łajając się za to, że nie dopilnowała przyjaciółki.

– Wyszła na spacer, ale zapuściła się zbyt daleko – wytłumaczyła Maria, prowadząc dziewczynę na górę. – Zróbcie herbatę i dolejcie do niej trochę prądu – mówiąc to, figlarnie zmrużyła oko.

Odprowadziła Laurę do łazienki, pomogła jej zdjąć ubrania i odkręciła gorącą wodę, po czym się wycofała. Laura weszła do szklanej kabiny.

– Z nią nie jest dobrze – stwierdziła sąsiadka, stając w kuchni. – Musicie na nią uważać, bo zrobi coś głupiego.

Wszystkie doskonale o tym wiedziały, tym gorzej teraz się czuły. Bez słowa przygotowały posiłek i w napięciu czekały na przyjście Laury.

Kiedy w końcu zeszła, jej skóra była zaróżowiona, a mokre włosy rozczesane. Poczerwieniałe dłonie wcisnęła w rękawy grubego swetra. Na nogi włożyła ciepłe, wełniane skarpety.

– Jadę do szpitala – obwieściła, siadając przy stole. Ktoś chętny, żeby jechać ze mną?

– Nie mamy auta – zauważyła Gabrysia. – Ojciec przywiózł nas w nocy swoim samochodem, a Igora… – zawiesiła głos w obawie o reakcję Laury. Ta jednak czekała na ciąg dalszy. – …a tamten został na szpitalnym parkingu.

– Taksówka?

– Mam auto – obwieściła triumfalnie Maria. – Mogę je pożyczyć. U mnie tylko stoi i się kurzy.

Nowa energia wstąpiła w Laurę, więc czym prędzej wypiła herbatę. Po namowach Marii z trudem wepchnęła w siebie również kromkę chleba z serem. Gdy skończyła, pobiegła do łazienki, żeby wysuszyć włosy. Kwadrans później we cztery stały przed otwartymi drzwiami do szopy, wpatrując się w okryty brezentem pojazd. Maria szarpnięciem odsłoniła samochód i z tkliwością poklepała maskę.

Wzrok pozostałych trzech kobiet zdradzał mieszane uczucia. Pierwsza otrząsnęła się Milena.

– To jeździ?

Zaskoczony wzrok Marii niemal ją spiorunował.

– To najlepsze auto na wsi – oburzyła się, otwierając drzwi i wsiadając za kierownicę.

– Może trzydzieści lat temu… – powątpiewała Milena, patrząc na machinę w bliżej nieokreślonym kolorze. – To syrenka?

– Trabant, kochanieńka – wyjaśniła właścicielka pojazdu i z czułością wsunęła kluczyki do stacyjki. Silnik zarzęził. Ponowiła próbę. Tym razem rura wydechowa zakaszlała i wypluła tuman kurzu połączonego ze spalinami. Napęd jednak pracował miarowo. – Wsiadajcie.

Laura zajęła miejsce na przednim siedzeniu obok Marii. Gabriela i Milena podreptały do tylnych drzwi. Chwilę później trabant ruszył z hukiem. Milczały, modląc się o to, by dowiózł je na miejsce.

Nie zwracały uwagi na gapiących się na nie przechodniów. Laura pogrążyła się w myślach. Wczoraj zapomniała o najważniejszym i zamierzała to jak najszybciej nadrobić.

Gdy tylko samochód zatrzymał się na parkingu, nie czekając na resztę, pobiegła do szpitala. W drzwiach wpadła na Janusza i Eulalię. Burknęła pod nosem słowo „przepraszam” i pognała dalej.

Pustka na korytarzu sprawiła jej ból. Dopiero teraz zaczęła się zastanawiać nad tym, dlaczego rodzice Igora wyszli. Nacisnęła jednak klamkę i bez zastanowienia weszła do sali, w której leżał Igor.

– Co pani tu robi? – spytała zaniepokojona wtargnięciem pielęgniarka, której Laura jeszcze nie poznała.

– Chciałam… Muszę zobaczyć… – zaczęła nieskładnie tłumaczyć. – Chcę zobaczyć narzeczonego.

– Tu nie ma odwiedzin.

– Lekarz mi pozwolił.

– Muszę to sprawdzić. Proszę zaczekać, a ja zadzwonię do dyżurki lekarzy – obwieściła, sięgając po słuchawkę. – Jak nazwisko?

– Wolf, Igor Wolf.

Kiedy wypowiedziała te słowa, kobieta spojrzała na nią z zainteresowaniem, ale zamiast wykręcić numer, odłożyła słuchawkę.

– Tego pacjenta nie ma na oddziale – oświadczyła łagodnie.

– Jak to? A gdzie jest? – Laura czekała na odpowiedź z szeroko otwartymi oczyma.

– Przeniesiono go rano, by przygotować narządy do transplantacji – wyjaśniła rzeczowo pielęgniarka.

Ciało Laury przestało reagować na bodźce dochodzące z zewnątrz. W jej głowie jak oszalała miotała się jedna myśl: „Nie pożegnałam go”.