Adela. Krok w przyszłość. Tom 2 - Aneta Krasińska - ebook

Adela. Krok w przyszłość. Tom 2 ebook

Aneta Krasińska

4,5

Opis

Adela spełniła swoje największe marzenie – ma rodzinę. Jest kochana i kocha, ale nie potrafi oddychać pełną piersią. Wciąż spogląda wstecz, jakby bała się, że to wszystko jest tylko snem. Dodatkowo czuje się rozdarta między pragnieniem bycia pełnoetatową mamą a tęsknotą za pracą. Zatrudnia więc opiekunkę do dziecka. Ta zwraca uwagę na nietypowe zachowania chłopca, ale Adela – z obawy przed diagnozą lekarską – odwleka konsultacje u specjalistów. Spotkania z osobami z przeszłości pozwalają jej odkryć prawdę o rodzinnych relacjach.


Adela. Krok w przeszłość i Adela. Krok w przyszłość to dwutomowa powieść o współczesnych relacjach międzyludzkich, rodzinnych sekretach, a także o życiu, które jest pełne niespodziewanych zdarzeń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (57 ocen)
36
13
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gagatula

Całkiem niezła

pierwsza część zdecydowanie lepsza:)
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Maria Sbytova | stock.adobe.com

Redakcja

Beata Wojciechowska-Dudek

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

anatta.pl

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Jakiekolwiek podobieństwo do wydarzeń lub postaci autentycznych jest zupełnie przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2020

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2019

ISBN 978-83-66573-23-9

Kamilowi, przyjacielowi ze szkolnej ławy, który w wyjątkowy sposób rozumie, czym jest miłość do dziecka.

Rozdział I

Obecnie: 20 stycznia 2019 roku

Adela wyłączyła światło w łazience i na palcach przeszła do kuchni. Zapach świeżo zaparzonej kawy wzywał ją już od dłuższej chwili. Chciała zrobić makijaż i stała dłuższy czas przed lustrem, ale nie znalazła w sobie tyle determinacji, by choćby pomalować rzęsy. W końcu wybrała aromatyczny napój.

Usiadła przy stole i beznamiętnie przyglądała się krzątaninie Alberta.

– Kawa? – zagadnął.

Skinęła głową.

– Kanapki z serem czy szynką?

– Dziękuję, nie jestem głodna.

– Nie wiadomo, ile to potrwa, więc lepiej coś zjedz – nalegał.

– Nie mam ochoty.

Albert wiedział, że namowami niczego nie osiągnie. Zdążył już poznać żonę, byli małżeństwem od czterech lat. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie na sali szpitalnej. Wtedy też Adela nie dała się przekonać do spokojnego leżenia i odpoczynku w łóżku. O mały włos nie skończyłoby się to tragicznie.

– Kochanie, a w czym to pomoże, że nie będziesz jadła? – utyskiwał.

– Pewnie w niczym. – Spojrzała na niego zaczepnie. – Czy ty nie rozumiesz, że mam ściśnięty żołądek i czuję, jakby mnie ktoś przepuścił przez wyżymaczkę? Nie masz pojęcia, jak mi źle. Nie wiem, co ja tam powiem… Nie mam pojęcia…

– Kochanie, w ogóle nie powinnaś o tym myśleć. – Usiadł na wprost niej i objął jej lodowatą dłoń. – To w ich przypadku normalna procedura i pewnie tysiące matek miało podobne wątpliwości.

– A co mnie obchodzą inni? – Drgnęła, po czym zmroziła męża wzrokiem. – Jeśli do swoich pacjentów podchodzisz z podobną ignorancją, to mogę im tylko współczuć – żachnęła się i zabrała dłoń.

Albert przez dłuższą chwilę milczał. To nie była kobieta, którą znał i kochał.

Kiedyś wspólne życie wydawało się łatwiejsze. Potrafili w ciągu godziny spakować ubrania i wyjechać na Mazury. Wieczorami wychodzili do kina i żadne z nich nie spoglądało na zegarek. Adela wracała zmęczona z pracy, ale wciąż wyrażała ochotę na rozmowy o wszystkim i o niczym. Ostatnio coraz rzadziej zdarzały się takie dni. Jakby żałowała na nie energii.

Prawda jednak była taka, że mieli dla kogo ją kumulować.

– Przepraszam – szepnęła, odwracając wzrok. – Chciałabym, żeby nasze problemy wreszcie się skończyły.

Tym razem to Albert przytaknął głową w milczeniu.

– Tyle bym dała, żeby po spotkaniu z tymi fachowcami nasze życie stało się łatwiejsze. Żeby ktoś mi powiedział, że rozwój Pawełka mieści się w normie i nie ma się czym przejmować.

– Ada, nie myśl o tym teraz.

Delikatnie przygryzła dolną wargę i spojrzała na męża. On też jej się przyglądał. Jego ciemne oczy wciąż błyszczały miłością, a w głosie nie wyczuła napięcia.

– Musisz być silna dla nas – ciągnął. – Jesteśmy na ostatniej prostej. Wiedza jest o wiele lepsza od niewiedzy. Jeśli poznamy diagnozę, zaczniemy działać. Teraz to jest najważniejsze.

Adela ostatnio kompletnie nie panowała nad emocjami. Coraz częściej zdarzało się jej pokrzykiwać na pracowników, czego wcześniej nigdy nie odważyłaby się robić. Nawet Uli się oberwało za brak aktualnego zamówienia na farby i szampony. Wprawdzie później przeprosiła przyjaciółkę za swoje zdenerwowanie, ale ta do końca dnia chodziła jak struta.

– Dlaczego to nam musiało się przytrafić? – szepnęła, a łza kapnęła na jej szlafrok. – Czy jestem aż tak złą matką? Starałam się. Byłam na każde zawołanie. Pawełek jest dla mnie najważniejszy. Kocham tę kruszynkę – mówiła, a kolejne łzy więzły jej w gardle.

– Ada, proszę. – Albert wierzchem dłoni wytarł jej twarz. – Nie możesz w ten sposób mówić. Pawełek jest cudownym dzieckiem i żadna diagnoza tego nie zmieni. Kochamy go i zrobimy co w naszej mocy, żeby mu pomóc. To nie wyrok śmierci.

– A ja czasem tak właśnie się czuję – stwierdziła z wyrzutem.

Jej dłonie drżały, a głos się łamał. Ktoś, kto właśnie teraz zobaczyłby ją po raz pierwszy, mógłby pomyśleć, że Adela Wiśniewska to krucha i nieporadna kobieta, która użala się nad swoim losem. Jednak Albert wiedział, że to zupełnie inny typ kobiety, a pozory łudzą. Zbyt wiele w życiu przeszła i nie zasługiwała na kolejną przeszkodę, ale też nie tracił nadziei, że jego żona jest w stanie podnieść się i biec dalej. Odkąd ponad dwa i pół roku temu urodziła Pawełka, do ich życia wkradł się niepokój. Nic dziwnego, że często bywała zmęczona i nawet najprostsze domowe czynności traktowała jak wyzwanie.

– Twoja mama miała rację – oświadczyła.

Albert zmarszczył brwi, szukając w pamięci chwili, gdy jego matka wykazała się jakąś zdumiewającą mądrością, i jakoś nic szczególnego nie przychodziło mu do głowy. Wręcz przeciwnie, coraz częściej matka go irytowała i zaskakiwała swoimi poglądami na wychowanie dzieci, więc tym bardziej nie mógł zrozumieć, jakim cudem nagle stała się dla Ady autorytetem. Przecież żona ciągle powtarzała, że nie chce, żeby Danuta panoszyła się w ich domu i organizowała im życie. Wystarczy, że robiła tak u rodzeństwa Alberta. Może jego brat i siostra godzili się na to, ale on nie musiał.

– Pewnie powinnam być bardziej stanowcza dla Pawełka.

– I co to by dało? – Albert szeroko otworzył oczy. – Pawełek lepiej by się rozwijał?

– Albert, ja nie wiem. – Pokręciła głową, po czym schowała twarz w dłoniach. – Ja po prostu szukam wyjaśnienia.

– Wiem, kochanie, wiem – szepnął i ukląkł tuż przy niej.

Oparła głowę na jego ramieniu i tak trwali jakiś czas. Pamiętała, jak bardzo się cieszyli, gdy okazało się, że zaszła w ciążę. Nie byli jeszcze małżeństwem, ale to tylko przyspieszyło decyzję o ślubie. Nie była już nastolatką i wiedziała, że związek to odpowiedzialność i zaangażowanie, dlatego musiała mieć pewność, że postępuje właściwie. Ostatecznie to Pawełek podjął za nią decyzję o sformalizowaniu związku, a jego narodziny uznała za cud. Wcześniej rzadko myślała o macierzyństwie. Być może nie spotkała osoby, z którą chciałaby założyć rodzinę. Albert był inny i właśnie za to go pokochała.

Ula mocno ściskała kciuki, gdy dowiedziała się o ślubie przyjaciółki. Pomagała jej w przygotowaniach weselnych. Razem wybierały suknię ślubną. Nie obyło się bez przekomarzania. Przyjaciółka z bidula stawiała na tradycję, a Adela myślała o nowoczesnym kroju, zaczęła więc od przymierzenia białego garnituru. Ula niemal nie padła na zawał, dlatego przyjaciółka postanowiła zafundować jej nieco mniej ekstrawagancji i włożyła bladoróżową, krótką sukienkę z atłasu. Ula w napięciu zatrzepotała rzęsami i zagryzła wargi, by nie narazić się koleżance, a wtedy podeszła do nich sprzedawczyni z długim tiulowym trenem i zaproponowała jego przypięcie do sukienki. Ula odetchnęła z ulgą. To było dokładnie to, czego potrzebowały.

– Kawa i rogaliki – obwieścił Albert, wracając do kuchni.

Chwilę później postawił dwie filiżanki na białym blacie stołu i talerzyk z niewielkimi rogalikami. Adela niechętnie po nie sięgnęła. Nie czuła żadnego smaku. Kawa też jej nie smakowała, ale wzrok męża skutecznie motywował do jedzenia.

– Jedz, a ja pójdę ubrać Pawełka – rzucił, po czym wyszedł z jadalni.

Nawet w tym musiał ją wyręczyć. Ostatnio straciła energię. Wciąż czuła się zmęczona i myślała tylko o tym, by się zdrzemnąć. Nawet w nocy, gdy synek płakał, nie była w stanie zwlec się z łóżka. Czy tak postępuje matka? Świadomie unikała swojego dziecka. Dlaczego? Wstyd? Złość? Nieporadność? Na każde z tych pytań znała odpowiedź. Może gdyby wychowali ją rodzice, byłaby zdolna do miłości bezwarunkowej? Dom dziecka systematycznie zabijał w niej wrażliwość. Odzierał z uczuć. Hartował, nie szczędząc przykrości.

Przełknęła ostatni kęs i powlekła się do sypialni. Tak, to było jej królestwo. Ciemna tapeta na ścianie za łóżkiem podkreślała jej mroczną stronę. W bidulu noce były nieznośnie samotne i beznadziejnie długie. Pamiętała każdą szarą ścianę bez wyrazu. O zmroku ożywały. Plątane przez wiatr gałęzie malowały zdumiewające obrazy na ścianie, tuż za jej łóżkiem. To wtedy wyobrażała sobie, że gdy dorośnie, będzie podróżowała, by nadrobić stracony czas. Może by się udało, ale proza życia zakpiła z niej, pozostawiając wybór: albo praca i zarobki, albo podróżowanie i bieda. Na razie nie umiała tego połączyć, a odtąd mogło być już tylko gorzej.

Adela włożyła dżinsy i kolorowy top. Odruchowo spojrzała za okno. Śnieg wciąż sypał. Wyjęła więc gruby kardigan, którym się otuliła, i podreptała do pokoju synka. Powoli wsunęła się do środka. W ciszy obserwowała zmagania męża z opornym sweterkiem. Pawełek wyginał się na wszystkie strony. Ręce niezgrabnie wyrzucał na boki, a nogami nieustannie przebierał. Adela podeszła i wzięła dziecko od męża. Spróbowała przytulić syna, ale to jedynie pogorszyło sprawę.

– Może weźmy go w piżamie? – zapytał Albert.

– Pomyślą, że jesteśmy stuknięci.

– To by świadczyło o tym, że nie znają się na swojej robocie.

Adela zamyśliła się. Jak zwykle ostatnio. Coraz częściej stawała na rozdrożu i nie miała pojęcia, którą z dróg wybrać.

– Na piżamę włożymy dresy – zawyrokowała i sięgnęła po ubrania.

Wspólnymi siłami ubrali dziecko. Z kurtką poszło im dość łatwo, ale z czapką zawsze był nie lada kłopot. Próbowała z różnymi modelami, kolorami i fakturą. Jej synek nie akceptował żadnej. Teraz też zbladł, gdy spostrzegł, że Adela zamierza coś umieścić na jego głowie.

– Skarbie, zaraz wsiądziemy do autka – zaczęła, chcąc odwrócić uwagę dziecka. – Pamiętasz, jak warczy samochód?

Chłopiec nawet na nią nie spojrzał, wyrywając się z uścisku ojca.

– Jeszcze tylko momencik – nalegała, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiała nuta zniechęcenia.

Dziecko nie zamierzało w niczym jej pomagać. Wciąż próbowało się wyswobodzić i mocno napinało mięśnie.

– Mam dość – stwierdziła, ścierając pot z czoła. – Założę mu kaptur.

Adela odłożyła czapkę i naciągnęła synkowi kaptur na głowę. Ostrożnie zawiązała sznureczki pod szyją. Sama też włożyła kurtkę, czapkę i buty, po czym wzięła na ręce dziecko, by Albert mógł się ubrać. Do samochodu zeszli w zupełnej ciszy.

Teraz znowu jej synek wydawał się takim spokojnym dzieckiem. W rączce ściskał czerwoną przyczepę samochodu. Nie potrzebował reszty. Wystarczała mu do szczęścia, a w zasadzie jedno z jej plastikowych kółek, które poruszane przez maleńkie paluszki, wciąż się obracało. Adela nie pamiętała, od jak dawna ta zabawka pochłaniała całą uwagę jej dziecka, ale jedno było dla niej ważne: fakt, że synek naprawdę lubił ten drobiazg i najchętniej wcale by się z nim nie rozstawał. Dlaczego Joanna twierdziła, że to problem? Długo nie potrafiła zrozumieć tej dziewczyny. A może po prostu nie chciała…?

Wreszcie wsiedli do samochodu. Albert już dawno zmienił auto i teraz jeździł rodzinnym fordem. Wolałby sportowy model hondy, ale był przecież statecznym lekarzem i głową rodziny. I właśnie na tej głowie skupiało się wiele spraw. Nic dziwnego, że na jego skroniach pojawiało się coraz więcej siwych włosów. W tym roku kończył czterdzieści siedem lat, ale coraz częściej czuł się przytłoczony problemami.

– Jak sądzisz, ile to może trwać? – przerwała milczenie Adela, gdy wyjechali z podziemnego parkingu.

Na ulicy zamiast śniegu rozlały się brudne kałuże, dlatego Albert jechał powoli, by nie ochlapać przechodniów spieszących do pracy. Skąpana w szarości ulica przypomniała mu o rozmowach odbytych ze swoimi pacjentami. Neurologia fascynowała go od początku studiów, więc nie wahał się z wyborem specjalizacji. Trafił na oddział prowadzony przez wybitnego specjalistę, który na swoim koncie miał współpracę z Amerykanami i zakończoną sukcesem operację wszczepienia elektrod do mózgu pacjentce cierpiącej na epilepsję. To zdecydowanie był dobry wybór kierunku dalszego kształcenia i Albert sam się o tym przekonał. Profesor Leśniewski dość szybko obdarzył go zaufaniem i chętnie dzielił się swoją wiedzą. Jednocześnie pośpiesznie przerzucił na Alberta niewdzięczne zadanie, jakim było informowanie pacjentów i ich rodzin o stanie zdrowia chorych. Gdy diagnoza była pomyślna, stażysta biegł z informacjami jak na skrzydłach. Gorzej, gdy musiał obwieścić pacjentowi, że powinien jak najszybciej spisać testament. Każda z takich rozmów przyprawiała go o palpitację serca. Nigdy przed nikim się nie przyznał, ale właśnie dlatego kilka lat temu zrezygnował z pracy na oddziale neurologicznym. Nie mógł znieść widoku zaszklonych oczu dorosłych osób nagle zdających sobie sprawę, że to koniec ich wędrówki przez życie.

– Mówili, że musimy uzbroić się w cierpliwość.

– Mam dość bycia cierpliwą – obruszyła się i spojrzała w stronę okna.

Kolejno mijane witryny sklepów przywoływały już wiosnę. Kolorowe ubrania przypominały łąkę, na której Adela mogłaby leżeć godzinami. Leżeć i marzyć. Marzyć o spokoju, o podróżach z najbliższymi.

– Boję się – westchnęła, nie odwracając głowy. – Nie wiem, co jest gorsze. Wiedza czy jej brak?

– Jeśli nie będziemy wiedzieli, nie zdołamy pomóc naszemu dziecku – tłumaczył Albert, choć nie była to ich pierwsza rozmowa na ten temat.

– Ale dlaczego to właśnie nas spotkało?

– Nie znam odpowiedzi i myślę, że nigdy jej nie poznamy. Tak po prostu jest i nie mamy na to wpływu.

– Może gdybym poświęciła mu więcej czasu, to…

– To co? – spytał ostro.

Adela spojrzała na męża zaskoczona. Rzadko wpadał w złość, jeszcze rzadziej podnosił głos.

– Co mogłaś zrobić?

– Coś na pewno – szepnęła, po czym spuściła wzrok.

Reszta drogi upłynęła w ciszy. Tylko Pawełek od czasu do czasu mlaskał, wciąż kręcąc kółkiem przy przyczepie.

Dochodziła dziewiąta, gdy dotarli na miejsce. Niewielki parking przed dwupiętrowym budynkiem był szczelnie wypełniony. Albert przejechał dookoła ciasno ustawionych aut i wyjechał na ulicę, wzdłuż której stała kolumna samochodów. Musiał pokonać kilkadziesiąt metrów, żeby znaleźć jedyne wolne miejsce. Kiedy wreszcie wysiedli, nieprzyjemny chłód wstrząsnął ich ciałami. Adela mocniej naciągnęła czapkę na uszy. Czuła, że dłonie zgrabiały jej z zimna. Poprawiła kaptur na głowie dziecka. Albert energicznie przemierzał chodnik, starając się ominąć kałuże. Nie lubił się spóźniać, dlatego przyspieszył kroku.

Nagle głośny lament, a raczej skowyt kazał mu się zatrzymać. Pawełek zanosił się od płaczu, mocno manifestując swoje niezadowolenie.

– Co się dzieje, synku? – odezwała się Ada, głaszcząc dziecko po policzku. – Jest ci zimno? Zaraz będziemy w środku. Jeszcze kawałeczek.

Tymczasem chłopiec nie przestawał jęczeć niczym zranione zwierzę. Kilku przechodniów odwróciło się i z zainteresowaniem przyglądało się dziecku. Adela poczuła suchość w ustach. Znała ten wzrok ludzi, którzy pod pozorem zainteresowania szybko przechodzą do oceny sytuacji i wyciągają błędne wnioski.

– Kochanie, o co chodzi? – dopytywała, choć doskonale wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi.

Sama musiała domyślić się, dlaczego Pawełek płacze, wierci się czy niepokoi. Podobnie było tym razem, tyle że w domu łatwiej pudłować, bo kibiców brak. Teraz kilka par oczu śledziło jej mało efektywne wysiłki.

– Syneczku, już prawie jesteśmy na miejscu. Nie podoba ci się śnieg? Zobacz, jest zimny i biały – usiłowała odwrócić uwagę dziecka, ale wciąż była daleka od osiągnięcia upragnionego celu: ciszy. – A może chcesz stanąć i pójść samodzielnie? – spytała, z naciskiem patrząc na męża.

Ten natychmiast zrozumiał i zatrzymał się. Postawił dziecko na chodniku i wziął je za rękę. Adela zrobiła to samo, ale synek wciąż głośno zawodził. Dopiero wówczas uświadomiła sobie, w czym rzecz.

– Poczekaj, zaraz wracam – rzuciła do męża i zawróciła w stronę samochodu.

Albert pomyślał, że zapomniała czegoś wziąć, lecz to przecież on miał w kieszeni kluczyki od auta.

– Ada, poczekaj, samochód jest zamknięty! – krzyknął, ale żona nawet się nie odwróciła, przemierzając drogę, którą dopiero przebyli.

Rozglądała się na boki. W jej uszach wciąż rozbrzmiewał przejmujący płacz dziecka. Tak bardzo nienawidziła chwil, gdy nie mogła pomóc synkowi. W takich chwilach czuła, że jej serce pęka na tysiące drobnych kawałków i z głośnym hukiem spada na zimną, marmurową posadzkę.

Z większą energią przystąpiła do poszukiwań. Kątem oka dostrzegła zmagania Alberta z dzieckiem. Jej żołądek usytuował się na poziomie, gdzie w normalnych warunkach jest gardło. Przełknęła ślinę. Wreszcie ją dostrzegła. Czerwona przyczepa plastikowego samochodu leżała tuż przy ich fordzie. Widocznie wypadła synkowi z rąk, ale zanim to dostrzegł, zdążyli już kawałek odejść. Adela podniosła zgubę i z triumfującym uśmiechem odwróciła się w stronę męża, podnosząc wysoko ulubioną zabawkę Pawełka.

– Mam go! – zawołała i podbiegła do dziecka.

Kiedy mu ją podała, niemal natychmiast przestał płakać, a jego twarz znowu przybrała ten charakterystyczny wyraz, z którego absolutnie niczego nie można wyczytać.

– Teraz to już na pewno się spóźnimy – zakomunikował Albert i wziął chłopca na ręce.

Gdy weszli do ośrodka, młoda recepcjonistka zaprowadziła ich do niewielkiej sali wypełnionej zabawkami. Na podłodze leżał kolorowy dywan. W rogu stały niewielki stolik i niskie krzesełka. Po przeciwnej stronie ustawiono wysoki stół i odpowiedniej wysokości krzesła. Recepcjonistka poinstruowała, aby chłopca pozostawić w części przeznaczonej dla dzieci. Adela zdjęła kurtkę synkowi i posadziła go na krzesełku. Na stole rozłożyła kilka kartek i kolorowe kredki. Przycupnęła przy nim.

– Namalujemy obrazek? – spytała, ale jej pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Wzięła więc kartkę i zaczęła kreślić na niej linie. Po chwili spojrzała na rysunek przedstawiający dom z ogródkiem i psem.

– Zobacz, co dla ciebie namalowałam – zachęciła, patrząc na syna. – To domek. Chciałbyś w takim mieszkać?

Dziecko wciąż kręciło kółeczkiem od przyczepy wyratowanej ze śniegu.

– Kochanie, widzisz pieska? – nie poddawała się. – Chciałbyś mieć takiego?

Pawełek najwyraźniej wymyślił lepsze zajęcie, bo zamiast spojrzeć na matkę, niezgrabnie zsunął się z krzesełka i zanurkował pod stół. Teraz już Adela była pewna, że przez najbliższych kilkadziesiąt minut to będzie jego świat.

Niespodziewanie drzwi otworzyły się i pojawiła się w nich niska, drobna kobieta z ufarbowanymi na rudo włosami. Były bardzo krótkie i sterczały na wszystkie strony. Gdyby to od Adeli zależało, natychmiast zaleciłaby farbowanie i zapuszczenie włosów. Mimo to kobieta wyglądała przyjaźnie. Uśmiechała się do nich i co rusz z zaciekawieniem spoglądała w kierunku dziecka.

– Witam państwa – szepnęła, podchodząc do nich. – Anna Grzybek, psycholog. To ze mną byliście umówieni.

Adela wyciągnęła dłoń i przywitała kobietę. Albert podążył jej śladem.

– Proszę wybaczyć, że od razu nie przyszłam, ale pozwoliłam sobie obserwować waszą rodzinę zza szyby. To bardzo ważne, żeby zobaczyć relacje panujące między rodzicami a dzieckiem.

– Rozumiemy – odezwał się Albert. – Proszę powiedzieć, od czego zaczynamy?

– Przygotowałam arkusz stanowiący szczegółowy wywiad na temat państwa rodziny oraz krewnych.

Adela z niepokojem spojrzała w stronę męża. Tego obawiała się najbardziej. A jeśli czegoś nie pamięta z dzieciństwa? Nie zamierzała niczego ukrywać, ale miała prawo nie znać szczegółów z życia rodziców czy dziadków.

– Postaramy się zrobić to jak najlepiej – obiecał Albert, biorąc z rąk kobiety dwa pokaźne pliki dokumentów.

– Proszę się nie spieszyć. Mamy czas. Każde państwa spostrzeżenie jest ważne dla postawienia diagnozy. Teraz rozpocznę obserwację Pawełka – wyjaśniła psycholożka i przysiadła na jedynym wolnym krześle w pomieszczeniu.

Wyjęła opasły kajet i zaczęła w nim coś pilnie notować. Co chwilę spoglądała w stronę pochłoniętego zabawą chłopca, a następnie z zapałem kreśliła kolejne zdania w brulionie.

Adela wzięła do ręki długopis i wyraźnie napisała swoje imię i nazwisko. Odruchowo spojrzała na arkusz leżący przed jej mężem. Wbrew powszechnie panującemu przekonaniu, że lekarze bazgrzą jak kura pazurem, Albert mógł być dumny ze swojego charakteru pisma. Nieco pochylone w prawą stronę litery zachowały równą linię. Kobieta z czułością uśmiechnęła się pod nosem i nachyliła się nad arkuszem. Pierwszych kilka pytań nie sprawiło jej żadnej trudności. Pytano o wiek, miejsce urodzenia czy wykształcenie. Problemy zaczęły się, gdy dotarła do pytań dotyczących jej dzieciństwa i przebytych chorób. Wciąż miała w domu swoją książeczkę zdrowia. Pożółkłe strony ledwie się trzymały, ale dzięki nim wiedziała, że przebyła świnkę i ospę i przyjęła wszystkie zalecane szczepienia. Książeczkę otrzymała od dyrektorki bidula w dniu, kiedy rozpoczynała samodzielne życie na Pradze. Wtedy nie przypuszczała, że to bezcenny dokument.

Kolejne pytanie wprawiło ją w osłupienie.

– Choroby dziedziczne w rodzinie? – przeczytała po cichu i z rezygnacją spojrzała na Alberta. – Co mam zaznaczyć?

– A jesteś w stanie szczerze odpowiedzieć na to pytanie? – Podniósł wzrok znad swojej kartki.

– Rodzice na nic nie chorowali – zapewniła. – To znaczy… nie pamiętam, żeby wspominali o chorobach czy przyjmowali lekarstwa.

– Byli tak młodzi, że nie musieli – wyjaśnił.

– Gdy zginęli, byli młodsi niż ja teraz.

Albert doskonale znał historię o wypadku samochodowym w sylwestrową noc.

– A twoi dziadkowie? Wspominałaś, że też młodo zmarli.

– Byłam wtedy mała. Nawet nie pamiętam pogrzebów. Wiem tylko, że śmierć dziadka nas zaskoczyła, a jeszcze bardziej zgon babci. Rodzice taty naprawdę dużo nam pomagali. Chodzili ze mną na lodowisko i do kina. Nigdy nie słyszałam, żeby narzekali na zdrowie, a tu nagle taki dramat. Tata długo nie mógł się pozbierać, a Patrycja… – Zamilkła, przypomniawszy sobie szok niespełna dwudziestodwuletniej studentki prawa, która nagle została bez rodziców. Wtedy jeszcze miała ich. Tak, matka Ady stanęła na wysokości zadania. Przez kilka dni opiekowała się Patrycją. Gotowała dla niej. Posprzątała dom swoich teściów, a do domu opieki oddała ich ubrania i buty. Nie pozwoliła Patrycji wejść do środka, zanim nie uporządkowała mieszkania. Chroniła ją. Była dla niej jak starsza siostra, której nie miała.

Adela niespodziewanie poczuła napływające do oczu łzy. Nie, nie rozpłacze się. Te wydarzenia już za nią. Była dumna ze swojej matki. To Patrycja nie okazała wdzięczności jej rodzicom, oddając ją do sierocińca. Pozostawiła samą na pastwę losu.

– Zostawię puste miejsce – stwierdziła, przewracając kartkę.

– Jakiś problem? – spytała czujnie psycholożka, gdy na moment odwróciła się w ich stronę.

– Nie bardzo wiem, co powinnam odpowiedzieć na pytanie o choroby dziedziczone w mojej rodzinie – szepnęła Ada.

– Wbrew pozorom to jedno z najważniejszych pytań, które zamieściliśmy w wywiadzie – odparła rudowłosa, a jej ostrzyżone na zapałkę włosy podskoczyły. – Sami wciąż szukamy czynników wspólnych dla wszystkich przypadków, dlatego tak szczegółowo pytamy o przeszłość.

– Rozumiem, ale moi rodzice i dziadkowie nie żyją. Zmarli, gdy byłam małym dzieckiem, więc nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi na te pytania.

– Tylko wtedy możemy postawić pełną diagnozę – upierała się ruda.

Ada nie potrafiła oderwać wzroku od kobiety. Wzbudzała w niej szacunek, a jednocześnie zazdrość. Może dlatego, że Adzie brakowało odwagi, by zamanifestować swój indywidualizm? Raz już to zrobiła i skończyła w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu.

– A czy ważne jest, że kiedyś miałam wstrząśnienie mózgu? – spytała.

– Każda informacja jest cenna, bo po złożeniu ich w całość otrzymujemy obraz dziecka – wyjaśniła. – Dlatego nalegam, żeby podała pani jak najwięcej informacji o swoich bliskich i dalszych krewnych, bo nie wiemy, co tak naprawdę kryje się pod ich płaszczykiem i jakie to może mieć znaczenie dla diagnozy państwa synka.

Adela zamyśliła się. Nie chciała rozdrapywać starych ran, ale musiała walczyć o dobro swojego dziecka. To dla niego tutaj przyszła. To on był jedną z dwóch najbliższych jej osób, był cząstką niej.

Rozdział II

Przeszłość: 3 stycznia 2017 roku

Adela powoli otworzyła oczy i ziewnęła. Nie czuła się wyspana, ale dochodziła siódma. Aby około południa wyjść z domu, musiała odpowiedniosię przygotować.Znowu przymknęła ciężkie powieki.

Nocą nie mogła spać. Wciąż przekręcała się z boku na bok, czym budziła męża. Wczoraj kilka razy przeanalizowała swój dzień i dokładnie znała wszystkie szczegóły, ale mimo to dręczył ją niepokój. Początkowo nie potrafiła go rozpoznać, ale teraz doskonale wiedziała, w czym rzecz. Pierwszy dzień w pracy stanowił sprawdzian dla niej i Pawełka.

Początkowo zamierzała zostać z nim w domu jak najdłużej, ale liczba pilnych do załatwienia spraw powiększała się w zastraszającym tempie. Ula bezradnie rozkładała dłonie i w duszy modliła się o jak najszybszy powrót Adeli do firmy. Zdecydowanie wolała rolę fryzjerki niż szefowej. Dwa salony prowadzone przez Adelę przed urodzeniem dziecka stanowiły źródło dochodów, ale i problemów.

Adela doskonale pamiętała telefon odebrany od wstrząśniętej Uli. Właśnie zbliżało się Boże Narodzenie, a zatem czas, w którym ludzie chcieli więcej, szybciej i lepiej. Te trzy cechy rzadko występowały razem. Jedna z klientek siedzących z nałożoną farbą na włosach otrzymała pilne wezwanie do firmy. Nagła awaria systemu komputerowego postawiła na baczność całą załogę, a że była ich szefową, to skrupulatnie zadbano o jej powiadomienie. Przejęta problemami kobieta bez namysłu złapała w jedną rękę torebkę, w drugą płaszcz i pognała do samochodu, nie reagując na pokrzykiwania zdumionej pracownicy salonu. Farba powinna być zmyta, tymczasem zabrakło klientki. Kiedy tylko pracownica zameldowała o tym Uli, ta postawiła na nogi cały zakład. Wszyscy szukali numeru telefonu do uciekinierki albo do kogoś z jej znajomych, by ostrzec o konsekwencjach grożących w przypadku zbyt długiego działania barwnika na włosy. Ula w ostatnim przypływie desperacji wykręciła też numer do Adeli i z przerażeniem w głosie zameldowała, że musi być przygotowana do zapłacenia odszkodowania jednej klientce. Ada zdążyła poznać ciemne strony swojej działalności, dlatego już dawno wykupiła dodatkowe ubezpieczenie. Teraz więc bardziej niż pieniędzmi przejęła się dobrym imieniem swojego salonu. Świetnie orientowała się już w mechanizmach rządzących rynkiem. Znała rosnącą w siłę konkurencję i wiedziała, że strzał w kolano może wywołać lawinę przykrych konsekwencji.

Zdenerwowana zaczęła przeczesywać własny notes z telefonami klientek. Kiedy sama prowadziła zapisy do salonu, zawsze prosiła o numer kontaktowy, ale nazwiska tej kobiety nie kojarzyła. Być może przychodziła do nich od niedawna i zapisał ją ktoś inny? Adela, niemal rozrywając kartki, przejrzała notes i bezsilna opadła na kanapę. Chyba powinna zadzwonić do ubezpieczyciela i zapytać o sumę polisy. Ponownie zajrzała do notatnika i uważnie prześledziła wszystkie nazwiska z przypisanymi do nich numerami telefonów. Nie była pewna, czy wpisała personalia ubezpieczyciela, czy nazwę jego firmy. A kto nie ma w głowie, ten wykonuje robotę dwa razy. Zerknęła na leżące na podłodze dziecko, które zapatrzyło się w sufit, i z jeszcze większym zapałem podjęła poszukiwania.

Nie wierzyła własnym oczom, kiedy dostrzegła nazwisko niesubordynowanej klientki. Drżącymi palcami wystukała numer na klawiaturze telefonu i z zapartym tchem czekała na połączenie. Po trzech sygnałach usłyszała zdyszany damski głos. Gdy zdołała wyjaśnić kobiecie, po co dzwoni, ta odrzekła, że właśnie wraca do salonu na strzyżenie, a farbę już dawno zmyła z włosów.

Adela podniosła się z łóżka i zajrzała do pokoju dziecka. Pawełek wciąż smacznie spał. Na palcach poszła pod prysznic. Chłodna woda zmyła z niej resztki snu, ale nie pozbawiła obaw. Znowu stanęła w drzwiach pokoju synka i przywarła do futryny, zastanawiając się nad sensem swojej decyzji. Jeszcze kilka dni temu wierzyła, że to dobre rozwiązanie. Salon nie przetrwa długo, jeśli nie będzie w nim systematycznie pracować. Wiele kobiet przychodziło właśnie dla niej. Znała je. Często opowiadały o swoim życiu. Nieraz miała wrażenie, że obok usług fryzjerskich prowadzi pogotowie psychologiczne. Wiedziała, że innym łatwiej pomóc niż sobie. O swoich kłopotach rodzinnych nie opowiadała klientkom.

Z Joanną, która miała zajmować się ich synem, umówiła się, że będą to trzy, no może cztery popołudnia w tygodniu. W sobotę Pawełkiem obiecała zajmować się teściowa. Albert właśnie wtedy przyjmował najwięcej pacjentów, więc nie mógł zamknąć gabinetu. Ostatnio coraz częściej przebąkiwał, że chciałby wrócić do szpitala, choćby na część etatu. Do jego drzwi pukało wielu lekarzy, z którymi wcześniej współpracował, i pytało o plany zawodowe. A on z dumą odpowiadał, że pokochał bycie swoim szefem. Mimo że rozmijało się to z prawdą, bo niejeden wieczór przesiedział w samotności, czekając na pacjenta, nie przyznałby się do tego. Miał też świadomość, że jedynie pracując z lepszymi od siebie, może się rozwijać. A na to właśnie liczą pacjenci. Wszystko więc przemawiało za tym, by doktor Albert Wiśniewski zakasał rękawy swojego białego, wykrochmalonego fartucha i wrócił na oddział szpitalny.

Została mu jeszcze jedna rzecz do zrobienia, z czym zwlekał do ostatniej chwili – rozmowa z Adelą. Wiedział, że praca na etat skomplikuje jej powrót do pracy. Widział, jak bardzo się męczy, siedząc w domu i myśląc o salonie, a jednocześnie wyrzuty sumienia nie pozwalają jej zrezygnować z opieki nad dzieckiem. Od września zaczęła brać Pawełka do pracy, ale mały bardzo się tam denerwował. Krzyczał i nie mógł się uspokoić. Po kilku wizytach zakończonych w ten sam, głośny sposób, Ada odpuściła. Wtedy to Albert przejął pałeczkę i zabierał synka do swojego gabinetu. Pacjentów jak na lekarstwo, więc i dzieckiem mógł się zająć. Ta sytuacja jednak uświadomiła mu, że czas na zmiany. Poważne zmiany w ich życiu.

– Jak nastrój przed pierwszym dniem w pracy? – spytał mężczyzna, całując ją w szyję.

– Jestem pełna obaw i wątpliwości – wyznała, odwracając się na pięcie i zamykając drzwi do pokoju synka. – Może jednak powinnam zostać z nim w domu aż do wakacji i dopiero potem poszukać kogoś do opieki?

– Ale Joanna naprawdę świetnie wypadła na rozmowie. Polubiłaś ją, prawda?

– To nie ma nic do rzeczy.

– Zaufanie do osoby, która zostaje z twoim dzieckiem, to najważniejsza sprawa – oświadczył. – A ta dziewczyna jest naprawdę szczera i otwarta.

– Zauważyłam, tylko że ja nie wiem, czy dobrze robię, zostawiając Pawełka w rękach obcej osoby.

– Kochanie, przecież wiesz, że to tylko kilka godzin dziennie. Zresztą potrzebujesz rozmów z dorosłymi ludźmi.

– Mam ciebie. – Uśmiechnęła się i nastawiła wodę na kawę.

Albert wyjął talerz z rozłożoną na nim wędliną i serem i ustawił na stole. Potem rozstawił talerzyki i zaczekał, aż Adela poda mu chleb. Kiedy usiedli do śniadania, podjął decyzję. Teraz albo nigdy. W zasadzie to „albo nigdy” nie wchodziło w grę.

– Wkrótce będzie mnie w domu trochę mniej – zaczął, smarując kromkę masłem.

– Masz więcej pracy – stwierdziła, ciesząc się z sukcesu męża.

Wiedziała, że prywatny gabinet nieco przerósł jego oczekiwania. Koszty rosły, a zarobki nie nadążały za tym tempem, więc każdy nowy pacjent był ważnym trybikiem w tej machinie.

– Można tak powiedzieć – bąknął pod nosem i zatopił zęby w kanapce z ulubionym grubo pokrojonym serem brie.

– Cieszę się. – Jej oczy rozjaśniły się w uśmiechu.

– Profesor Leśniewski zaproponował mi współpracę – rzucił, nie podnosząc na nią wzroku.

– To miłe, że o tobie pamiętał – zauważyła, robiąc dla siebie kanapkę. – Będziecie dzielić gabinet?

– Raczej oddział – wyjaśnił, uważnie obserwując jej wyraz twarzy.

– Żartujesz? – Zamarła.

– Wiem, że nie taki był plan, ale chyba założenia okazały się zbyt optymistyczne, a nasze oczekiwania finansowe ostatnio wzrosły. Boję się, że jeśli ten impas potrwa dłużej, to w ogóle przestanę zarabiać, a przy tym wypadnę z obiegu i nikt nie będzie chciał ze mną współpracować – tłumaczył zaciekle.

Adela odetchnęła i ze spokojem odgryzła kęs kanapki.

– A może wszystko w końcu zacznie się układać? – powiedziała, przeżuwając jedzenie.

– Nie jesteś na mnie zła?

– Zdecydowanie bardziej wolę patrzeć, gdy jesteś szczęśliwy, choć przepracowany.

– Mógłbym ci powiedzieć dokładnie to samo – stwierdził i nachylił się nad stołem, by ją cmoknąć w policzek.

– W takim razie obydwoje otwieramy nowy rozdział w życiu – dodała dość enigmatycznie.

– Myślę, że nawet troje – przekomarzał się. – W końcu dla Pawełka to też nowe wyzwanie.

Ada mrugnęła do niego porozumiewawczo.

Po śniadaniu Albert wyszedł na spotkanie z Leśniewskim, gdyż mieli do omówienia szczegóły jego kontraktu ze szpitalem klinicznym. W tym czasie Pawełek zdążył się obudzić, wypić poranne mleko i oddać się swojemu ulubionemu zajęciu – obserwacji sufitu. Adela nieraz zastanawiała się, co tak fascynującego jest w śnieżnobiałym betonie, ale nie znalazła wyjaśnienia.

Punktualnie o trzynastej zadzwonił dzwonek przy drzwiach. Adela otworzyła i przywitała stojącą na klatce schodowej dziewczynę. Joanna uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym weszła do środka i zdjęła grubą kurtkę oraz sięgające kolan buty.

– Pawełek niedawno zasnął – szepnęła Adela, prowadząc dziewczynę do pokoju dziecka. – Mleko postawiłam na blacie w kuchni. Butelka wyparzona stoi obok. Powinien zjeść za dwie godziny. Jeśli masz ochotę na kanapkę, to wędlina i ser są w lodówce. Mam nadzieję, że sobie poradzimy.

– Na pewno – zaszczebiotała Joanna, nie mogła się już bowiem doczekać, kiedy zajmie się chłopcem. Czuła, że to wyzwanie, a te lubiła najbardziej. – Czy mogę z nim wyjść na spacer? – spytała. – Niedaleko widziałam niewielki park. Tyle w nim starych drzew oblepionych ptactwem. Pawełek na pewno chciałby na nie popatrzeć.

– Jasne – zgodziła się Ada, zadowolona z inicjatywy Joanny. – Jego kombinezon leży na półce, w szafie, w przedpokoju. Tam też położyłam kilka czapek, może zdołasz którąś mu założyć, bo tego naprawdę nie znosi.

– Dam sobie radę – przekonywała. – Czy dopóki śpi, mogę się pouczyć?

– Oczywiście. I czuj się jak u siebie.

– Powodzenia w pracy.

– Tobie również – dodała, uśmiechając się przyjaźnie.

Adela włożyła kurtkę i mocno zawiązała szalik na szyi, po czym jeszcze raz zajrzała do pokoju synka. Nie chcąc go obudzić, jedynie przesłała mu całusa. Teraz już była gotowa do wyjścia. Przynajmniej tak jej się wydawało, dopóki owych drzwi za sobą nie zamknęła. Gdy pokonywała schody w dół, znowu powróciły pytania o słuszność decyzji. Na szczęście telefon od Uli przerwał te smętne myśli.

– Jedziesz do nas? – spytała przyjaciółka, nie kryjąc nadziei.

– Niedługo będę – obiecała i odruchowo spojrzała w dół. Dopiero wówczas dostrzegła, że wciąż na nogach ma kapcie.

– Cholera! – warknęła. – Muszę wrócić.

– Co?

– Nic, nic. Już do ciebie jadę – skłamała, z powrotem wspinając się po schodach.

Ostrożnie nacisnęła klamkę i po cichu weszła do mieszkania. Zajrzała do salonu, ale nie odezwała się, by Joanna nie pomyślała, że ją szpieguje. Dziewczyna tymczasem siedziała zatopiona w lekturze. Adela zsunęła kapcie, wzięła w rękę kozaki i na palcach wyszła z mieszkania. Chyba jednak nie było tak źle, jak przypuszczała. Z lżejszym sercem ponownie pokonała schody w dół i wsiadła do samochodu. Kilka minut później zastanawiała się, czy w stolicy istnieje jakaś godzina, o której nie ma korków na ulicach. Po kwadransie dotarła do salonu.

Kiedy podeszła do witryny, zobaczyła krzątające się w salonie pracownice i zrozumiała, że bardzo tęskniła za tym miejscem. Oczywiście potrzebowała też rodziny, ale lubiła swoją pracę i obowiązki szefowej dwóch warszawskich salonów fryzjersko-kosmetycznych.

Energicznie pchnęła drzwi i uśmiechając się, weszła do środka.

– Dzień dobry – odezwała się, podając jednej z pracownic duży pakunek. – Pani Emilio, proszę rozpakować tort i wstawić wodę na kawę. Zapraszam panie na ciasto. Szampana niestety nie będzie, bo jesteśmy w pracy.

Dwie inne koleżanki przyszły z pomocą Emilii w przygotowaniu poczęstunku. Adela szybko zorientowała się, że żadna z nich nie ma klientki i dlatego umknęły na zaplecze. W salonie zajęte były tylko dwa fotele. Jedna klientka czekała z farbą na włosach, a druga suszyła paznokcie. To mało! Z tego nie da się utrzymać sześciu pracownic. I pomyśleć, że rok temu terminarz salonu pękał w szwach. Będzie musiała porozmawiać z pracownicami i ustalić jakiś sensowny plan działania, żeby odzyskać klientki. W innym razie za kilka tygodni nie będzie jej stać na opłacenie rachunków za prąd.

Rozejrzała się po salonie. Było dość czysto. Zajrzała do szafek, ale i te nie świeciły pustkami. Pomyślała, że to zawsze coś na nowe otwarcie, i natychmiast przeszła do działania.

– Poproszę o zmianę fryzury. Najlepiej całkowita metamorfoza – oświadczyła, zdejmując gumkę z długich, jasnych włosów, które natychmiast opadły na ramiona.

Kobiety spoglądały na siebie, ale żadna nie kwapiła się do pracy. Ula zerkała ukradkiem na Adelę, zastanawiając się nad pomysłem. Wreszcie uznała, że musi przejąć inicjatywę, bo inaczej noc je zastanie. Podeszła do przyjaciółki i rozczesała jej gęste włosy.

– Dziewczyny, co proponujecie? – odezwała się, odwracając się do dwóch fryzjerek stojących za jej plecami. – Potrzebujemy fryzury lekkiej, dającej swobodę i zwiewność.

Nagła cisza nie wróżyła niczego dobrego.

– Może po prostu założę chustkę na głowę? – zażartowała Ada, ale nikt się nie uśmiechnął. – No, dziewczyny, co z wami? Przecież wiem, że potraficie zaskakiwać klientki. Nieraz widziałam, jak wychodziły stąd zachwycone swoim wyglądem.

– Może ombré? – zasugerowała niska blondynka, nerwowo obgryzająca koniuszek paznokcia.

– To już coś – pochwaliła szefowa. – Myślałam o skróceniu włosów, ale w tym przypadku, trzeba by było jedynie podciąć końcówki.

– Dokładnie tak – przytaknęła blondynka nieco śmielej.