Gdy budzi się dusza - Woodsmall Cindy - ebook

Gdy budzi się dusza ebook

Woodsmall Cindy

5,0

Opis

Gdy budzi się dusza to trzeci tom sagi Cindy Woodsmall poświęconej Amiszom.

Hannah Lapp po traumatycznych przejściach i próbie ułożenia sobie życia z dala od wspólnoty przyjeżdża na kilka dni do rodzinnego Owl's Perch. Spotyka Paula, swoją dawną miłość. To uczucie nie wygasło do końca. Ale teraz w jej życiu jest też Martin...

Opowieść o miłości i trudnych życiowych wyborach.

Cindy Woodsmall - autorka bestsellerowych książek, w tym: Kiedy serce płacze (WAM 2011) i kontynuacji tej powieści Gdy nadchodzi świt (WAM 2013). Życie amiszów poznała m.in. podczas przygotowywania filmu dokumentalnego dla "National Geographic". Laureatka licznych nagród literackich. Mieszka w Georgii.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 492

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Cindy Woodsmall

GDY BUDZI SIĘ DUSZA

Przekład: Maria Zawadzka

Wydawnictwo WAM

Kraków

Tytuł oryginału

WHEN THE SOUL MENDS

Originally published in English under the title:

When the Soul Mends by Cindy Woodsmall

Copyright © 2008 by Cindy Woodsmall

Published by WaterBrook Press

an imprint of The Crown Publishing Group

a division of Random House, Inc.

12265 Oracle Boulevard, Suite 200

Colorado Springs, Colorado 80921 USA

International rights are contracted through:

Gospel Literature International

P.O. Box 4060, Ontario, California 91761-1003 USA

This translation published by arrangement with

WaterBrook Press, an imprint of The Crown Publishing Group,

a division of Random House, Inc.

Polish edition © Wydawnictwo WAM, 2014

Redakcja: Zofia Palowska

Korekta: Sylwia Łopatecka

Projekt okładki wg oryginału: Andrzej Sochacki

Logo serii: Sebastian Stachowski

Przygotowanie ebooka: Piotr Druciarek

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwowam.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447

faks 12 62 93 261

e.wydawnictwowam.pl

Mojemu mężowi

Mogłabym zapełnić wyrazami miłości tysiące kartek i nadal byłby to tylko niewielki ułamek tego, co tak naprawdę dla mnie znaczysz.

Bohaterowie pierwszej i drugiej części sagi: Kiedy serce płacze oraz Gdy nadchodzi świt

Hannah Lapp – ma dwadzieścia lat i należy do wspólnoty amiszów Starego Zakonu. Dwa i pół roku temu, jako siedemnastolatka, popadła w niełaskę i opuściła dom rodzinny w Owl’s Perch w Pensylwanii, by zacząć nowe życie w Winding Creek w stanie Ohio u boku swojej odrzuconej przez społeczność ciotki Zabeth. Przez kilka miesięcy, w tajemnicy przed wszystkimi, była zaręczona z Paulem Waddellem.

Zeb i Ruth Lapp – rodzice Hannah, amisze Starego Zakonu. Poza Hannah mają jeszcze sześcioro dzieci: dwudziestoczteroletniego Luke’a, dwudziestodwuletniego Leviego, osiemnastoletnią Sarah, czternastoletnią Esther, dziewięcioletniego Samuela i sześcioletnią Rebekę.

Luke Lapp – amisz Starego Zakonu, najstarszy brat Hannah. Dawniej byli sobie bardzo bliscy. Luke przez długi czas nie potrafił uwierzyć w tragedię, która spotkała jego siostrę. Jest mężem Mary Yoder.

Mary Yoder-Lapp – ma dwadzieścia lat i należy do wspólnoty amiszów Starego Zakonu. Jest najlepszą przyjaciółką Hannah i żoną jej brata Luke’a. Rodzicami Mary są Becky i John Yoderowie. Mary ma dziewięciu braci.

Sarah Lapp – należy do wspólnoty amiszów Starego Zakonu. Targana niepokojem, zmagając się z poważnymi problemami psychicznymi, rozpowszechniała krzywdzące plotki dotyczące jej siostry, Hannah. To częściowo za jej sprawą Hannah popadła w niełaskę i została odrzucona przez swoją społeczność.

Zabeth Bender – ciotka Hannah, która przyjęła ją pod swój dach i pomogła jej przystosować się do życia w świecie Englischerów. Zmarła w lecie, niedługo po dwudziestych urodzinach Hannah.

Martin Palmer – kiedy zaczyna się książka, Martin kończy dwadzieścia dziewięć lat. Jest Englischerem*, Zabeth Bender wychowywała go po śmierci jego matki. Z początku on i Hannah byli tylko przyjaciółmi. Martin wspierał dziewczynę po jej przyjeździe do Ohio. Z czasem jednak zakochał się w Hannah i oświadczył się jej.

Faye Palmer – trzydziestopięcioletnia siostra Martina, narkomanka. Uciekła z domu, porzucając swoje dzieci, Kevina i Lissę. Opiekę nad dziećmi przejęli Martin i Hannah.

Kevin Palmer – siedmioletni siostrzeniec Martina.

Lissa Palmer – sześciolatka, siostrzenica Martina.

Paul Waddell – ma dwadzieścia cztery lata, jest menonitą. Na ostatnim roku college’u zamierzał ożenić się z Hannah i jako pracownik opieki społecznej pomagać rodzinom borykającym się z różnego rodzaju problemami. Te marzenia legły w gruzach, kiedy odkrył sekret swojej narzeczonej.

Katie (Gram) Waddell – babcia Paula, menonitka. Jej dom położony jest blisko domu Lappów. Hannah pomagała jej do czasu, aż została napadnięta i zgwałcona. Paul spędzał u Gram każde wakacje.

Dorcas Miller – ta dwudziestoczteroletnia menonitka jest przyjaciółką Paula. Chodziła z nim do szkoły i dobrze zna jego rodzinę.

Carol – starsza siostra Paula i przyjaciółka Dorcas. Carol ma męża Williama, dwóch synów i malutką córeczkę.

Matthew Esh – ma dwadzieścia cztery lata i należy do wspólnoty amiszów Starego Zakonu. To oddany przyjaciel Hannah. Był zakochany w Elle Leggett. Jego rodzicami są Naomi i Raymond Eshowie. Matthew miał dwóch braci: trzynastoletniego Petera i piętnastoletniego Davida, który zginął podczas pożaru kilka dni wcześniej, niż rozpoczyna się akcja tej książki.

Elle Leggett – ma dwadzieścia pięć lat i nie przyjęła chrztu w obrządku amiszów. Urodziła się w rodzinie Englischerów. Jej matka zmarła, a ojciec porzucił ją, kiedy była jeszcze dzieckiem. Przygarnęło ją bezdzietne małżeństwo, Abigail i Hezekiah (Kiah) Zookowie, amisze, którzy wychowali ją w duchu wartości Starego Zakonu.

Dr Jeffrey Lehman – starszy mężczyzna, który został mentorem i przyjacielem Hannah. Prowadzi klinikę położniczą dla amiszek, gdzie pracuje Hannah.

* Słowniczek wyrazów w języku pensylwańskim znajduje się na końcu książki. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.

Rozdział 1

Samochód Hannah zniknął za horyzontem. Chłód betonu pod stopami Martina i filiżanka z letnią kawą, którą trzymał w dłoni, ostatecznie utwierdziły go w przekonaniu, że nie tak powinien się zaczynać sobotni poranek. Kevin i Lissa w milczeniu patrzyli w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą widzieli samochód i powoli przestawali machać. Po raz pierwszy odkąd Hannah przyjechała do Ohio dwa i pół roku temu, nie mając nawet osiemnastu lat – wracała do Pensylwanii, do wspólnoty amiszów i do rodziny, od której uciekła. Martin zastanawiał się, czy nie powinien bardziej nalegać, żeby jej towarzyszyć?

Lissa pociągnęła go za koszulkę.

– Zabrała ze sobą mnóstwo rzeczy.

W wielkich brązowych oczach siostrzenicy dostrzegł obawy, których pięciolatka nie potrafiła jeszcze do końca wyrazić. Martin zerknął na Kevina, zastanawiając się, jak na to wszystko zareagował, ale chłopiec stał w milczeniu ze spuszczoną głową. Tak naprawdę Hannah zabrała ze sobą niewiele, ale jej wyjazd musiał przypomnieć dzieciom o tamtym feralnym dniu, kiedy kilka miesięcy wcześniej matka porzuciła je i wyjechała. Martin był wtedy w pracy. Faye wrzuciła bagaże do samochodu, przywiozła Kevina i Lissę, bez słowa zostawiając dzieci pod opieką Hannah. I nie pojawiła się tu już nigdy więcej.

Martin zdusił w sobie westchnienie, przechylił filiżankę, wylewając brązowy płyn na trawę, i wyciągnął dłoń w stronę Lissy.

– Ona wróci. Nie bójcie się.

Lissa złapała go za rękę.

– Obiecujesz?

– Tak. Obiecuję. – Martin lekko ścisnął jej dłoń. – Dzwoniła jej siostra, okazało się, że przyjaciel Hannah miał wypadek i trafił do szpitala. Hannah powinna wrócić na zajęcia już w poniedziałek, najpóźniej we wtorek.

Kevin włożył ręce do kieszeni.

– Nie wiedziałem, że ma siostrę.

Martin wzruszył ramionami. Nie miał ochoty rozmawiać z dziećmi o przeszłości Hannah.

– Od lat nie odwiedzała rodziny ani przyjaciół, którzy mieszkają w Pensylwanii. – Położył dłoń na ramieniu Kevina. – A teraz potrzebują jej, ale Hannah spędzi z nimi tylko kilka dni. – Ruszył w stronę domu, a dzieci poszły za nim.

Tego ranka, w czasie gdy Hannah obdzwaniała po kolei wszystkie szpitale, do których mógł trafić jej przyjaciel, Martin znalazł mapę Ohio i Pensylwanii. Kiedy już ustaliła nazwę i adres placówki, zaczęli wspólnie studiować mapę, a on nakreślił jej trasę, którą miała przemierzyć. Nie był do końca pewien, z czego wynikało zdenerwowanie Hannah: czy chodziło przede wszystkim o rannego przyjaciela, o perspektywę spotkania z rodziną, która ją odrzuciła, czy o to, że miała przed sobą długą drogę samochodem przez nieznaną okolicę. Tak czy inaczej żałował, że nie mógł jej towarzyszyć.

Pomyślał o prezentach, które wręczyli sobie zeszłego wieczoru. Dał Hannah pierścionek, który wsunął na palec serdeczny jej lewej dłoni. Na razie nie zgodziła się za niego wyjść, twierdząc, że jego oświadczyny sprzed kilku tygodni były bezczelne i nie miały w sobie za grosz romantyzmu – co zresztą było prawdą. Martin wiedział jednak, że już wkrótce, kiedy pojadą na Hawaje podczas świąt Bożego Narodzenia, oświadczy jej się w najbardziej romantycznych okolicznościach, jakie tylko można sobie wyobrazić.

Głośno się roześmiał, po czym otworzył drzwi wejściowe.

– Co powiecie na płatki i kreskówki?

Hannah jechała tak długo, że rozbolały ją ramiona. Wreszcie dotarła do celu, zostawiając za sobą płatne autostrady oraz parkingi przy drogach Ohio i Pensylwanii. Wjechała na plac przed szpitalem i zaparkowała samochód.

Nie przestała się denerwować, ale cieszyła się, że wreszcie dotarła na miejsce – niezależnie od tego, co ją tu czekało. Rozpaczliwie próbując sobie przypomnieć, kim była kiedyś i kim stała się na przestrzeni ostatnich dwóch i pół roku, dotarła do okienka informacji i czekała, aż znajdująca się za szybą kobieta skończy rozmawiać przez telefon.

Jej siostra, Sarah, zdołała w jakiś sposób zdobyć numer telefonu Hannah i zadzwoniła poprzedniego wieczoru z wiadomością, że wybuchł pożar i Matthew został ranny. Hannah obiecała, że przyjedzie – ale teraz żałowała tej decyzji. Czuła się tak, jakby opuściła wspólnotę amiszów całe wieki temu, w innym wcieleniu. Jednak narastający w jej wnętrzu strach świadczył, że od tamtej chwili wcale nie dzielił jej tak długi dystans.

Siwowłosa kobieta odłożyła słuchawkę.

– W czym mogę pomóc?

– W którym pokoju leżą Matthew i David Eshowie?

Kobieta zaczęła stukać w klawiaturę, a po chwili spojrzała na ekran komputera. Zmarszczyła brwi.

– Istotnie, leży tu Matthew Esh, ale nie mam żadnych informacji o Davidzie Eshu. – Zapisała numer pokoju na małej karteczce. – Możliwe, że drugi pacjent został już wypisany albo trafił do innego szpitala.

– Możliwe. Zapytam Matthew. – Hannah wzięła od niej karteczkę. – Dziękuję.

Ruszyła do windy, próbując jednocześnie przygotować się na spotkanie z rodziną i przyjaciółmi Matthew – ludźmi, których znała od dziecka, z którymi była spokrewniona i którzy sformułowali pod jej adresem wiele oskarżeń, a następnie wykluczyli ją ze społeczności. Jednak mimo tego, co się wydarzyło, czuła, że wraca do domu.

Nie do domu. Tutaj – poprawiła samą siebie. Ta myśl dodała jej otuchy. Ci ludzie nie mieli już nad nią władzy i nie mogli jej w żaden sposób kontrolować. Wysiadła z windy i ruszyła korytarzem w kierunku pokoju Matthew. Ku swojemu zaskoczeniu nie spotkała tu dotąd ani jednego amisza. Zerknęła w stronę poczekalni, ale nie dostrzegła też żadnych menonitów.

Zatrzymała się przed pokojem swojego przyjaciela i odmówiła w myślach krótką modlitwę.

Choć nie czuła się na to gotowa, położyła dłoń na klamce i otworzyła drzwi.

Zobaczyła leżącego w łóżku mężczyznę, nie mogła jednak zobaczyć jego oczu, zasłoniętych bandażami. Mężczyzna odwrócił się ku drzwiom.

– Tak? – zapytał.

– Matthew?

Zmarszczył czoło i zacisnął szczęki.

– Wracaj do domu... Nie wiem, gdzie teraz mieszkasz, w każdym razie nie chcę cię widzieć.

Zamarła. Jeżeli tak witał ją Matthew, jeden z niewielu przyjaciół, jakich zostawiła w Owl’s Perch, to jak przyjmie ją reszta wspólnoty? Czy to w ogóle był Matthew? Jego ciało wydawało się masywniejsze, ramiona grubsze, a mięśnie dużo wyraźniej zarysowane. Miał ochrypły głos, głębszy od tego, który pamiętała. Poza tym przy Matthew czuwaliby przecież bliscy...

– Matthew?

Poruszył się na łóżku i przechylił głowę.

– To... to ja, Hannah.

Milczał, a ona czekała. Miała wrażenie, że oczekiwanie na jego odpowiedź przeciąga się w nieskończoność. Słyszała tylko monotonny szum aparatury medycznej. Jej umysł zalewały tysiące pytań. Czy oczy Matthew zostały trwale uszkodzone? Dlaczego jej przyjaciel nadal nie zapuścił brody, jak to mieli w zwyczaju robić żonaci mężczyźni? I gdzie podziali się wszyscy jego bliscy...? Podeszła do łóżka.

W końcu Matthew zdecydował się wyciągnąć rękę w jej stronę.

– Hannah Lapp. A więc nareszcie powróciłaś do nas z dalekiego, nieznanego świata.

Starając się nie zwracać uwagi na jego dziwny ton, mocno ścisnęła dłoń przyjaciela.

– Jak się czujesz?

Rozmawiali dość sztywno i oficjalnie, co świadczyło o tym, że dzieliło ich zdecydowanie więcej niż te dwa i pół roku rozłąki.

Matthew wzruszył ramionami, po czym skrzywił się z bólu. Hannah zrozumiała, że musi bardzo cierpieć.

– Straciłem Davida... Mój sklep doszczętnie spłonął. Jak miałbym się czuć?

David nie żyje?

Ta wiadomość sprawiła, że Hannah poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Z trudem zmusiła się, by odpowiedzieć:

– Tak mi przykro, Matthew.

Cofnął dłoń.

– Dziękuję, że przyjechałaś tu z tak daleka, ale nie mam teraz siły na rozmowy.

– Oczywiście, rozumiem. Gdzie się podziała twoja rodzina?

W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do pokoju wkroczyła pielęgniarka.

– Przepraszam, proszę pani, ale ten pacjent nie może przyjmować gości. – Kobieta podniosła laminowaną tabliczkę z informacją „Brak odwiedzin”. – Tabliczka musiała spaść z klamki.

Hannah zrozumiała wreszcie, dlaczego nie natknęła się tu na żadnych przyjaciół czy krewnych Matthew. Jego stan nie wydawał się jednak na tyle poważny, by lekarz zabronił mu przyjmować gości. Wpatrywała się w pielęgniarkę, usiłując wyczytać coś z jej twarzy, kobieta potrząsnęła jednak głową i nic nie powiedziała. Zakaz odwiedzin można było wytłumaczyć jedynie faktem, że Matthew sam poprosił o to personel szpitala. I najwyraźniej nie zamierzał zrobić dla niej wyjątku.

– Dobrze. – Jeszcze raz uścisnęła jego dłoń, żałując, że nie dowiedziała się niczego na temat stanu jego zdrowia. Najwyraźniej jednak Matthew nie miał ochoty odpowiadać na pytania. – Wrócę, kiedy poczujesz się nieco lepiej.

– Nie ma takiej potrzeby, jutro wracam do domu. Ale... pogrzeb Davida odbędzie się w poniedziałek. – Jego głos zadrżał, a Matthew z trudem zaczerpnął tchu. – Jeżeli zostaniesz, możemy spotkać się i porozmawiać po pogrzebie. Mamm i cała reszta będą wtedy na konsolacji u nas w domu.

Hannah doskonale wiedziała, co miał na myśli Matthew i czego nie wypowiedział na głos: nie chciał, żeby spotkała się z kimkolwiek ze wspólnoty. Chciał porozmawiać z nią sam na sam, w tajemnicy przed wszystkimi.

Nie potrafiła zdobyć się na odpowiedź. Trudno jej było pogodzić się z tym, że dzielił ich teraz tak duży dystans. Spodziewała się, że trudno jej będzie rozmawiać z Daedem i Mamm, głowami Kościoła czy nawet Gram, ale ani przez chwilę nie przypuszczała, że także Matthew będzie jej unikał. A przecież dawniej doskonale ją rozumiał, przeciwstawił się nawet biskupowi, żeby jej pomóc. Zrobił trumnę dla jej dziecka, samodzielnie wykopał grób i odmówił modlitwę. Zawiózł Hannah na stację kolejową, kupił bilet i został u jej boku do czasu, aż nazajutrz wsiadła do pociągu i wyruszyła do Ohio. Czyżby teraz żałował, że był wtedy przy niej?

Hannah nie wiedziała, co robić, więc po raz ostatni ścisnęła dłoń Matthew, po czym ruszyła do drzwi.

– Oczywiście. Ja... tak, porozmawiamy w poniedziałek.

Rozpaczliwie pragnąc oczyścić umysł, wybiegła ze szpitala i wsiadła do samochodu. Wyjechała z parkingu i ruszyła przed siebie. Ogarnęło ją znajome uczucie osamotnienia. Nie wiedziała, dokąd zmierza, ale jechała dalej – tak jakby miała nadzieję, że w ten sposób uda jej się przed nim uciec.

Kiedy Hannah zdołała się wreszcie uspokoić, zrozumiała, że nie ma pojęcia, gdzie się znalazła. Zerknęła w lusterko i zjechała na pobocze. Słyszała szum nieskoszonej jeszcze trawy, a pola zdawały się rozciągać wszędzie wokół niej. Mijały ją kolejne samochody. Nie wiedziała, do jakiego hrabstwa i miasteczka dotarła, więc sięgnęła po mapę leżącą na siedzeniu pasażera i próbowała określić swoje położenie. Nie znała tej okolicy. Po chwili zorientowała się, że trzyma mapę do góry nogami, więc pospiesznie ją odwróciła.

W tej chwili pragnęła tylko jednego: wrócić do domu, do Martina. Wiedziała jednak, że najpierw musi przetrwać kilka najbliższych dni. Sarah na nią liczyła: złożyła jej przecież obietnicę. Hannah zastanawiała się jednak, czy tak naprawdę nie chodziło o coś więcej – czy jakaś jej część, głęboko ukryta, nie chciała znaleźć się teraz właśnie tutaj, w Pensylwanii. Rozpaczliwie pragnęła usłyszeć głos Martina, rozbudzić w sobie uczucia, które ogarniały ją w jego obecności. Pospiesznie wyciągnęła z torebki telefon komórkowy.

– Cześć, kochanie, gdzie jesteś?

Sam dźwięk jego głosu sprawił, że wszystko znowu znalazło się na swoim miejscu.

– Liczyłam, że ty mi powiesz.

Roześmiał się.

– Mówisz poważnie?

– Tak, właściwie tak.

– Znasz nazwę ulicy, na której teraz jesteś?

– Nie. Wiem tylko, że chcę być tam z tobą, zamiast tkwić tutaj. – Starała się, by nie usłyszał w jej głosie paniki, ale zabrzmiała dość rozpaczliwie. Próbowała nie wyobrażać sobie, co Martin musi teraz o niej myśleć.

– Spójrz na wskazówki, które ci wydrukowałem, i powiedz mi, gdzie się znajdowałaś, zanim się zgubiłaś.

– Wiem tylko tyle, że wyruszyłam z podjazdu pod twoim domem i skręciłam w lewo.

Jego chichot dodał jej otuchy.

– Jesteś naprawdę słodka.

Chciała udowodnić Martinowi, że da sobie z tym wszystkim radę, więc zaczęła studiować mapę.

– Tak, mówiłeś mi to już wcześniej, tylko że wtedy byłeś obok mnie. – Obróciła mapę. – Czekaj. Mam. Chyba wiem, gdzie jestem. – Przyłożyła palec do mapy i przesunęła go wzdłuż jednej z linii, po chwili jednak zdała sobie sprawę, że się pomyliła. – Nie, jednak nie wiem. Bez ciebie jestem kompletnie zagubiona.

– Ładnie to brzmi, ale powinnaś była mi pozwolić jechać z tobą. Nigdy nie oddalałaś się od Winding Creek więcej niż czterdzieści kilometrów.

– Wcale mi nie pomagasz.

– Dość trudno pomóc ci przez telefon, jeżeli nie znam... – Odchrząknął, dodając żartobliwie: – ...punktu początkowego.

Usłyszała znajome buczenie, które sygnalizowało zwykle, że włączał swój laptop.

– Punktu początkowego. No tak, uwielbiam ten twój inżynierski żargon.

– Loguję się właśnie na Google maps, spróbuję posłużyć się obrazem z satelity. Opisz mi swoje otoczenie.

– Jasne, świetny plan. Wokół mnie rozciągają się pastwiska i nie ma tu ani jednego domu. Wiesz już, gdzie jestem? O, jedna z krów właśnie mi się przygląda.

– Google maps niewiele tu pomoże, ale wiem, gdzie jest twoje miejsce: przy nas, tu w Ohio.

Usłyszała szelest materiału.

– Wróciłeś do łóżka po moim wyjeździe?

– Zjadłem śniadanie i oglądałem kreskówki z Lissą i Kevinem. Ale potem przyszła Laura, więc pozwoliłem niani spokojnie wykonywać swoje obowiązki, a sam tymczasem uciąłem sobie porządną drzemkę. Czekałem, aż zadzwoni moja dama w opałach. Aż będę mógł stać się Peterem Parkerem i pomóc mojej Mary Jane.

– Co? Dama w opałach? – wymamrotała. – I kto to mówi? Człowiek, który nie potrafi nawet odróżnić garnka od rondla.

– Mówi to typowy samiec, który jest po prostu... – zamilkł na chwilę. – No już, współpracuj ze mną, dziewczyno z telefonu. Który jest po prostu...

– Czarujący i inteligentny. – Odchrząknęła, naśladując jego sposób mówienia. – A przynajmniej tak sądzi.

Roześmiał się. Nagle gdzieś w tle rozległ się huk. Lissa krzyknęła, a Hannah wstrzymała oddech.

W słuchawce usłyszała trzask: brzmiało to tak, jakby ktoś gwałtownie otworzył drzwi i uderzył nimi o ścianę.

– Wujku Martinie, Laura mówi, że musisz szybko przyjść. Lissie trzeba będzie założyć szwy.

– Dziewczyno z telefonu, oddzwonię do ciebie za jakiś czas, dobrze?

Rozłączył się i zapadła cisza. Zastanawiając się, dlaczego znalazła się tutaj, w Pensylwanii, zamiast być na miejscu i pomagać teraz Martinowi, Hannah zatrzasnęła klapkę telefonu. Laura miała sześćdziesiąt dwa lata i była doskonałą nianią, ale Hannah chciała go wspierać i razem z nim przeżywać wszystko, co przynosiły kolejne dni.

Po raz ostatni spojrzała na mapę i przez chwilę zastanawiała się, czy nie zadzwonić do doktora Lehmana. Był dla niej kimś więcej niż tylko szefem, poza tym regularnie odwiedzał krewnych w Lancaster, położonym około sześćdziesięciu kilometrów na północny wschód od miejsca, w którym się znajdowała – więc może zdołałby jej pomóc. Postanowiła jednak, że nie będzie mu przeszkadzała i spróbuje jechać dalej, do czasu aż zacznie rozpoznawać okolicę. Wróciła na szosę i ruszyła przed siebie. Po godzinie i wielu, wielu próbach, znalazła wreszcie drogę prowadzącą do Owl’s Perch. Martin nie oddzwonił, nie mogła się też z nim połączyć. Natychmiast uruchamiała się jego automatyczna sekretarka, co oznaczało, że wyłączył telefon. Cokolwiek się działo, Hannah zdawała sobie sprawę, że Martina czeka ciężka sobota – niezależnie od tego, czy miał do pomocy nianię, czy też nie.

Kiedy jechała wzdłuż rzeki Susquehanna, ogarnęło ją nagle dziwne uczucie. Trzy lata wcześniej, kiedy zmierzała do Centrum Medycznego Hersheya, gdzie Luke i Mary zostali bezpośrednio po wypadku przetransportowani helikopterem – znalazła się dokładnie w tym samym miejscu. Doskonale pamiętała dni, które nadeszły później, długie miesiące, podczas których ukrywała gwałt przed wszystkimi członkami swojej wspólnoty z wyjątkiem własnych rodziców, a przy życiu utrzymywała ją jedynie nadzieja, że nie straci Paula.

– Brawo, Hannah. Jak mogłaś się bać, że stracisz tego drania – wymamrotała pod nosem, po czym podgłośniła radio, usiłując zagłuszyć żal, który budziło w niej wspomnienie Paula. Najwyraźniej powrót w to miejsce sprawił, że w Hannah odżyły dawne traumy. Przez cały okres ich znajomości Paul mieszkał na kampusie niedaleko stąd – jedyny wyjątek stanowiły wakacje, podczas których odwiedzał swoją Gram. Hannah była tu dwukrotnie: za pierwszym razem jechała tędy do szpitala, żeby odwiedzić Luke’a i Mary, za drugim zaś – wracała do domu dwa tygodnie później. Zawsze miała jednak poczucie, że to miejsce naznaczone jest obecnością Paula. Czuła się z nim wtedy mocno związana i miała nadzieję, że pewnego dnia, wbrew przeciwnościom losu, wezmą ślub i zaczną wspólne życie.

Naiwne, dziecięce marzenia.

Chciała zająć czymś myśli, więc zaczęła nerwowo zmieniać stacje radiowe. Wreszcie trafiła na piosenkę Rascal Flatts I’m Moving On, puściła ją na cały regulator i zaczęła śpiewać, powtarzając sobie, że wszystko zniesie, zachowa cierpliwość i pogodzi się z tym, że nie może teraz być przy Lissie.

O tej porze roku wody Susquehanna nie były już brunatne i spienione: słońce łagodnie rozświetlało łagodne fale na powierzchni krystalicznie czystej rzeki. Hannah musiała w ciągu niecałej godziny dotrzeć do Owl’s Perch i choć bardzo chciała znaleźć się już na miejscu, wcale nie miała ochoty na spotkanie z ojcem. Co mogła mu powiedzieć?

Dwanaście piosenek później, kiedy podjeżdżała pod dom swoich rodziców, to pytanie nadal nie dawało jej spokoju. Zaschło jej w ustach, miała spocone dłonie. Wysiadła z samochodu. Chłodna wrześniowa bryza rozwiewała jej sukienkę i kosmyki upiętych wysoko włosów. W okolicy nikogo nie dostrzegła, a drewniane drzwi były zamknięte. Panowała tam cisza i Hannah nie miała wątpliwości, że w domu nikogo nie ma. Mimo to głośno zapukała. Z wyjątkiem dni nabożeństw, rzadko wychodzili gdzieś wszyscy razem.

Nikt nie otwierał, więc okrążyła gospodarstwo, przypominając sobie miejsce, w którym się wychowała, obchodząc kurnik, stajnię i oborę, przybudówkę i wędzarnię. Kiedy tak wpatrywała się w dom, w którym się urodziła, w którym urodziła się jej matka, ogarnęła ją dziwna, niezwykle silna tęsknota. Korony wysokich dębów zaszeleściły na wietrze. Hannah podeszła do pompy i ciągnęła za uchwyt do momentu, kiedy pojawiła się woda. Napełniła cynowy kubek i wypiła łyk chłodnego płynu. Nagle poczuła dziwną więź z przodkami. Tę studnię zbudował jej pradziadek ze strony matki, a źródła, które ją zasilały, służyły rodzinie od wielu pokoleń.

Zalała ją fala spokoju. Hannah przypomniała sobie, jak bardzo ceniła dawniej niektóre aspekty życia amiszów. Nie spodziewała się takich myśli i po raz pierwszy od długiego czasu zaczęła żałować, że w tak ograniczonym stopniu rozumie własne emocje. Spojrzała w stronę ogrodu i wspięła się na niewielki pagórek, wyznaczający jego granicę. Kukurydzę zebrano wiele tygodni wcześniej, teraz pozostały tu już tylko krótko przycięte brązowe łodygi. Miejsce roślin strączkowych zajęły rośliny zimowe – brokuły, kalafiory i kapusta. Hannah kochała prace w ogrodzie, od chwili gdy Daed po raz pierwszy wysypał jej garść nasion na dłonie i zasadził je razem z nią. Później przychodziła tu codziennie, żeby obserwować, jak rosły, pielić i podlewać. Ostatecznie nasiona te zapewniły jej rodzinie jedzenie na cały rok. Hannah zatęskniła nagle za więzią, jaka łączyła ją kiedyś z Daedem. Jej oczy zaszły łzami. O ileż łatwiej byłoby jej pojąć samą siebie, gdyby rozumiała siłę uczuć, które ogarniały ją zupełnie znienacka i przenosiły w rejony, o których istnieniu nawet nie wiedziała... Być może w tej jednej kwestii ona i Sarah wcale się tak bardzo nie różniły. Jej siostra zdawała się natychmiast reagować na emocje, które przez nią przepływały, podczas gdy Hannah je tłumiła – ale w nich obu uczucia te pozostawiały głęboki ślad.

Powróciła myślami do dziwnej rozmowy, którą odbyła z Sarah – do plątaniny słów wypowiadanych przez jej siostrę bez ładu i składu. Musiała się dowiedzieć, co działo się z Sarah. Postanowiła odwiedzić Luke’a i Mary, poszukać u nich odpowiedzi na te pytania. Wróciła do samochodu, wycofała się z podjazdu i ruszyła dobrze sobie znaną drogą gruntową, którą dawniej tak często chodziła do domu Gram. Włosy na jej rękach zjeżyły się, kiedy utwardzona droga przeszła w żwirową, tę samą, na której została zaatakowana. Hannah zablokowała drzwi samochodu i włączyła muzykę na cały regulator, starając się o tym wszystkim nie myśleć. Kilka minut później znalazła się pod domem Luke’a.

Wysiadła z samochodu i zauważyła, że sklep jej brata jest zamknięty, a żaluzje pozasuwane. Zdziwiła się, bo myślała, że sklep w sobotę będzie czynny. Kilkakrotnie zapukała, po czym nacisnęła na klamkę.

Udało się, drzwi się otworzyły. Weszła do środka. Pogrążone w ciemności wnętrze domu nie przypominało sklepu. Wyglądało na to, że teraz znajdował się tu skład części do powozów, nie zaś uprzęży. Hannah stanęła u stóp schodów, które prowadziły do mieszkania na drugim piętrze, po czym zawołała:

– Luke? Mary?

Drzwi u szczytu schodów otworzyły się, pojawił się w nich na wpół rozebrany młody mężczyzna.

– Oni już tu nie mieszkają. Zresztą nigdy nie mieszkali. Wynajmujemy od nich to miejsce.

Mógł być amiszem, ale nie potrafiła tego do końca określić, bo miał na sobie tylko podkoszulkę bez rękawów i spodnie.

Ruszył w jej stronę, a Hannah cofnęła się.

– Przepraszam za najście.

– Nic nie szkodzi.

A więc Luke i Mary nigdy nie mieszkali nad sklepem z uprzężami, w mieszkaniu wybudowanym im przez wspólnotę? Hannah nie chciała jednak zadawać mężczyźnie kolejnych pytań, więc pożegnała się i ruszyła do samochodu.

Otworzyła drzwi. Pośród ogrodzonych pastwisk dostrzegła biały dom Katie Waddell. Wydeptana ścieżka prowadząca do domu Gram zarosła trawą. Hannah zatrzasnęła drzwi do samochodu. Być może nadszedł czas, by pokonać dawne lęki. Ruszyła w kierunku starego wiejskiego domu. Z wyjątkiem kilku płotów, które wymagały naprawy, to miejsce wyglądało na dość zadbane. Kiedy przeszła przez otoczony siatką ganek Gram i dotarła do tylnych drzwi, mocniej zabiło jej serce.

Spójrz na mnie, Hannah. – Miała wrażenie, że przeniosła się w czasie, a w głębi duszy słyszała łagodne słowa Paula i czuła miękki pomruk jego głosu. – Bardzo zależało mi na tym, żeby z tobą porozmawiać, zanim wrócę do szkoły. O niektórych sprawach po prostu nie mogę napisać w liście.

Zadrżała, usiłując otrząsnąć się z tego wspomnienia i zignorować uczucia, które zalały ją w chwili, gdy zapukała do drzwi. Nikt nie otworzył. Zajrzała do środka przez szparę w zasłonach i zapukała nieco mocniej. Po kilku minutach poddała się, zeszła z ganku i ruszyła na boczne podwórko, mając nadzieję, że Gram może pracować w ogrodzie. Ale jeden rzut oka na ogród uświadomił jej dobitnie, że nikt nie był tam już od dawna. Rozklekotana furgonetka Paula stała pod daszkiem obok ogrodu z otwartą maską.

To miejsce wydawało jej się coraz dziwniejsze i coraz bardziej obce. Czuła się tak, jakby została uwięziona w jednym z odcinków Strefy mroku, o których opowiadał jej Martin. Nie wiedziała, co się stało, ale jedno nie ulegało wątpliwości: zmieniło się nie tylko jej własne życie, ale też życie wszystkich dookoła. Ruszyła do samochodu. Nadszedł czas, by znaleźć położony w pobliżu Harrisburga hotel, w którym Martin zarezerwował jej pokój. Mogła przenocować nieco bliżej Owl’s Perch, ale zdaniem Martina miejsce, które wybrał, było zdecydowanie wygodniejsze i bezpieczniejsze, śniadanie wliczano tam w cenę pokoju oraz oferowano dostęp do Internetu. Wiedziała, że utknie tam zapewne na cały następny dzień. Odwiedzin odrzuconych przez społeczność amiszów nie tolerowano tu najlepiej, zwłaszcza w niedzielę, podczas nabożeństw. Zresztą Matthew uprzedził ją, że będzie mogła pokazać się publicznie dopiero w poniedziałek, w czasie pogrzebu. Jeżeli tak uważał Matthew, to ojciec Hannah musiał podzielać to uczucie po tysiąckroć.

Postanowiła, że niezależnie od ceny, którą przyjdzie jej zapłacić, przetrwa kolejne dni i nie pozwoli, by zdeptali jej godność. Już raz zdołali ją złamać. Nie zamierzała dać im kolejnej szansy.

Rozdział 2

Hannah.

Paul gwałtownie się obudził.

Zza uchylonego okna dały się słyszeć mocne podmuchy wiatru. Zerknął na budzik: trzecia nad ranem. Wiedział, że mimo bardzo wczesnej pory, trudno mu będzie teraz zasnąć.

Odsunął uszytą przez Hannah narzutę „Przeszłości i Przyszłości”, którą wcześniej się przykrył.

„Przeszłość i Przyszłość”. Paul wstał i zaczął ją składać. Nawet w przyćmionym świetle ulicznych latarni widział misterne rękodzieło młodej amiszki, która obiecała kiedyś, że za niego wyjdzie. W zeszły wtorek spotkał ją – a raczej zobaczył, bo przecież Hannah nie miała pojęcia o jego wizycie – pod ekskluzywną willą w Ohio, w objęciach męża.

Nadszedł czas, by pozbyć się narzuty, by usunąć ją zarówno z jego łóżka, jak i z mieszkania. Mary dała ją Paulowi niedługo po wyjeździe Hannah: chciała, żeby ta narzuta ogrzewała go do czasu, kiedy jego ukochana powróci i za niego wyjdzie. Nie był na razie pewien, co powinien z nią zrobić, ale wiedział, że narzuta nie może tu zostać.

Ciemność stopniowo ustępowała, a on usiadł przy stole z filiżanką kawy i położył przed sobą stertę teczek z informacjami na temat swoich pacjentów. Zaczął przeglądać teczkę Andrew Browna – robił notatki, usiłował określić problemy, z którymi zmagał się każdy z członków rodziny, a następnie próbował odnaleźć pewne wątki i aspekty, których wcześniej nie dostrzegł. Wiedział, że wkrótce ruszy do pracy, a potem odwiedzi Gram i spróbuje naprawić przed zmrokiem kilka płotów, ale te spokojne chwile wczesnym rankiem należały tylko do niego.

Przenikliwy dzwonek telefonu wyrwał go nagle z tego błogiego stanu. Paul wiedział, że poniedziałek rozpoczął się już na dobre.

Wstał od stołu i podniósł słuchawkę.

– Paul Waddell.

– Paul, to ja, Luke. Przepraszam, że dzwonię o tej porze. Powinienem był skontaktować się z tobą już wcześniej, ale mieliśmy tu prawdziwe szaleństwo.

– Co się stało?

– Na pewno już o wszystkim słyszałeś, ale uznałem, że mimo to zadzwonię.

– Spędziłem cały weekend w górach, biwakowałem z przyjaciółmi.

– W piątek spłonął sklep z uprzężami.

Paul natychmiast pomyślał o wszystkich członkach rodzin Lappów i Eshów.

– Tak mi przykro... Czy nikomu nic się nie stało?

– David nie żyje – powiedział Luke drżącym głosem i na chwilę zamilkł. – A Matthew został ranny. Potrzebuje terapii, a oparzenia na jego plecach i ramionach będą się bardzo długo goiły, ale wyjdzie z tego. – Luke mówił teraz cicho i spokojnie. – Pogrzeb Davida odbędzie się dziś po południu, o pierwszej, na naszym cmentarzu.

Pogrzeb. Paul nie był w stanie nic odpowiedzieć. Wyobrażał sobie, co to wszystko musi oznaczać dla Matthew i jego rodziny.

– Sprawy między Elle a Matthew nie układają się ostatnio najlepiej i... no cóż... myślę, że dobrze mu zrobi, jeżeli na pogrzebie zjawi się jak najwięcej przyjaciół.

– Oczywiście, przyjdę.

– Świetnie. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Słuchaj, muszę cię ostrzec. – Luke głęboko odetchnął i zaczął mówić jeszcze wolniej. – Sarah znalazła kartkę, którą nam przyniosłeś, tę z telefonem i adresem Hannah. Zadzwoniła do niej i poprosiła, żeby przyjechała. Nie widzieliśmy jej jeszcze, ale Sarah przysięga, że Hannah obiecała przyjechać na kilka dni. Miała się tu zjawić przedwczoraj. W sobotę rano Sarah gdzieś zniknęła. W końcu zorientowaliśmy się, że zapłaciła komuś i poprosiła o zawiezienie do Harrisburga. Znaleźliśmy ją na stacji kolejowej: uparła się, że będzie tam czekała na siostrę.

Paul doceniał gest Luke’a. Miał świadomość, że jego przyjaciel stara się w ten sposób przygotować go na spotkanie z Hannah.

– No cóż, jeżeli rzeczywiście przyjedzie, będzie to doskonała okazja, żeby wasza społeczność, a przede wszystkim wasza rodzina, wreszcie się z nią pojednała. Najwyższa pora. Zobaczymy się dziś po południu, a gdybyś czegoś potrzebował, po prostu dzwoń.

Paul pojechał do pracy, zastanawiając się, czy w związku z wiadomością, którą przekazał mu Luke, nie powinien wziąć dnia wolnego. Zaparkował i ruszył do swojego gabinetu. Przez cały ranek ze wszystkich sił starał się skupiać na tym, co mówili jego pacjenci, ale nie był w stanie robić żadnych notatek i ciągle zerkał na zegarek. Chodziło nie tyle o sam przyjazd Hannah, ile raczej o niepokój związany z tym, jak przyjmie ją własna rodzina. Jej wygląd i zachowanie zmieniły się tak bardzo, że trudno byłoby poznać, że została wychowana pośród amiszów. Przekonał się o tym w chwili, kiedy zobaczył ją w Ohio w zeszłym tygodniu: miała na sobie cienką bawełnianą sukienkę bez plis, z krótkimi rękawami, śmiała się i całowała jakiegoś mężczyznę.

Targany wyrzutami sumienia, z poczuciem, że nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, po raz kolejny spojrzał na wiszący na ścianie zegar.

– Andrew, na dzisiaj to już niestety wszystko, ale jeżeli miałbyś trochę czasu w przyszłym tygodniu, chciałbym dokładniej omówić kilka kwestii, o których dziś rozmawialiśmy.

– Moja żona naprawdę się cieszy ze zmian, jakie we mnie zachodzą. Ja też. Nawet mój... mój syn lepiej się chyba czuje.

Sposób, w jaki Andrew zająknął się, wymawiając słowo „mój”, uświadomił Paulowi, że czeka ich jeszcze wiele pracy, zanim uda się ostatecznie naprawić relacje łączące Andrew i jego syna.

Paul wstał.

– Chciałbym też spotkać się z twoją żoną i dziećmi, kiedy tylko będą mieli czas.

Andrew poszedł za przykładem Paula i również wstał.

– Bardzo nam pomogłeś. Już od ponad miesiąca nie zdarzyło mi się stracić cierpliwości przy dzieciach.

Paul otworzył drzwi gabinetu i sprowadził Andrew na dół, po wyłożonych wykładziną schodach. Zatrzymali się przy stanowisku recepcjonistki, które znajdowało się na środku otwartej przestrzeni łączącej hol, jadalnię i salon. Lepsza Droga miała swoją siedzibę w budynkach starego gospodarstwa rolnego i wszystko zostało tu urządzone w taki sposób, żeby zachować domową, przytulną atmosferę tego miejsca i dodać otuchy pacjentom.

– Halley, zapisz proszę Andrew na wizytę za tydzień, o tej samej porze. Za dzisiejszą sesję nie musi płacić.

– Naprawdę? – Andrew wydawał się zaskoczony.

Choć Paula dręczyło poczucie winy, nie mógł wytłumaczyć swojemu pacjentowi, dlaczego postanowił zwolnić go z opłaty. Zbyt wiele czasu zajęło mu budowanie relacji z tym mężczyzną, by odważył się teraz zaryzykować wyznanie, że kompletnie nie potrafił się skoncentrować na tym, co dziś mówił.

– Trzymaj się, Andrew, i do zobaczenia za tydzień. – Zwrócił się do Halley. – Udało ci się przełożyć moje późniejsze wizyty?

– Tak. Dzwoniła też Dorcas.

Paul skinął głową.

– Mówiła, o co chodzi?

– Nie, ale prosiła, żebyś oddzwonił do niej przed wyjściem.

– Dobrze, dziękuję. – Paul wszedł po schodach i wrócił do swojego gabinetu. Wiedział, że dobrze mu zrobi rozmowa z Dorcas: w ten sposób skupi się na rzeczywistości, zamiast bujać w obłokach i snuć marzenia o tym, że Hannah kiedyś do niego wróci.

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Millerów.

– Halo? – Dorcas wydawała się zmęczona.

– Dzień dobry. Co u ciebie?

– Paul! – Nie potrafiła ukryć podekscytowania.

– Czyżbyś wątpiła, że oddzwonię? – roześmiał się.

– Nie byłam pewna, kiedy dostaniesz moją wiadomość i czy znajdziesz chwilę, żeby porozmawiać. Chciałam ci przypomnieć, że dziś są urodziny Evelyn. Wszyscy spotykają się tu na kolacji. Twoi rodzice przyjadą koło piątej. Miałam nadzieję, że będziesz mógł zjawić się koło siódmej.

Zupełnie zapomniał o przyjęciu urodzinowym jej siostry.

– Słyszałaś o pożarze, który wybuchł w Owl’s Perch?

– Tak, słyszałam. Dzwoniła kuzynka mojej mamy, Jeanie. To naprawdę straszne.

– Idę na pogrzeb i chciałbym dziś zostać tu na miejscu, na wypadek gdybym mógł jakoś pomóc Matthew. Przepraszam.

– Och... – Wydawała się zawiedziona. – Mogłam przewidzieć, że będziesz musiał pójść na pogrzeb.

Paulowi przyszedł do głowy pomysł, który mógł jej to wynagrodzić.

– Jutro będę miał wolne, nie muszę jechać do kliniki. Zamierzam naprawić kilka płotów u Gram. Może miałabyś ochotę spędzić ze mną ten dzień?

– Mówisz poważnie?

– Oczywiście, dlaczego nie?

– No cóż... Po prostu nie wykazywałeś dotąd szczególnego zainteresowania... no, sam wiesz... Twoja propozycja trochę mnie zaskoczyła, to wszystko.

Milczał przez chwilę, zastanawiając się, czy powinien się przed nią otworzyć.

– Dziś rano wiele myślałem o różnych sprawach i doszedłem do pewnych wniosków. Wydaje mi się, że tak długo łudziłem się, iż Hannah wróci, nie dlatego że pragnąłem jej powrotu, tylko dlatego że nie chciałem przyznać się przed sobą do porażki.

– To chyba całkiem rozsądne wytłumaczenie.

– Szkoda, że zrozumiałem to dopiero teraz.

– Myślisz, że Hannah przyjedzie na pogrzeb?

– Możliwe. Ale pewnie ucieszy cię wiadomość, że wyszła za mąż.

– Wyszła za mąż?

– Tak, dowiedziałem się o tym, kiedy w zeszłym tygodniu pojechałem do Ohio.

– Bardzo mi przykro...

Paul był przekonany, że wcale nie jest jej przykro i wyobrażał sobie, jak ogromną ulgę musiała teraz poczuć. Schował notatki z ostatniej sesji z Andrew do odpowiedniej teczki i powiedział:

– To miło z twojej strony, ale sprawa z Hannah to już przeszłość. A więc pojedziesz ze mną jutro do Gram?

– Oczywiście.

Schował teczkę do szafki, którą następnie zamknął na klucz.

– Przyjadę po ciebie rano i wybierzemy się najpierw na śniadanie.

– Och, Paul, to wspaniały pomysł.

– Świetnie. A teraz muszę już lecieć. Pogrzeb zaczyna się za godzinę.

– Czyli widzimy się jutro?

– Oczywiście. Do zobaczenia. – Paul odłożył słuchawkę z poczuciem, że w jego życiu wszystko zaczyna się wreszcie układać. Ale dlaczego dopiero widok Hannah szczęśliwej w ramionach męża sprawił, że ostatecznie otrząsnął się ze wspomnień i skupił na własnej przyszłości?

Paul chwycił marynarkę i ruszył do samochodu. Jadąc na cmentarz, myślał o rodzinach Eshów i Lappów, zastanawiając się, czy może je w jakikolwiek sposób wesprzeć w tych trudnych chwilach. Chciał pomóc im odbudować sklep, o ile tylko zgodziliby się taką propozycję przyjąć. Społeczność amiszów podchodziła do Paula z dużą nieufnością – tak jakby to on odpowiadał za to, że Hannah zaszła w ciążę i uciekła z domu. Choć Luke i Matthew na szczęście tak nie uważali, nie miał pewności, czy ich bliscy zgodzą się, żeby uczestniczył w odbudowie sklepu.

Zastanawiał się, czy w związku z tym, co się wydarzyło, Hannah rzeczywiście wróci do domu. Wlókł się za sznurem bryczek i powozów zmierzających w kierunku cmentarza i rozmyślał o ostatnich dwóch latach, które spędził z Dorcas. Może tak naprawdę wcale nie czekał na powrót Hannah. Miała wtedy siedemnaście lat i była od sześciu miesięcy w ciąży, a on ją porzucił, choć błagała go, żeby jej nie zostawiał. Być może zwlekał tak długo, bo dręczyło go ogromne poczucie winy.

Widok czarnych bryczek, jadących przez pola pośród wielkich bel złotego siana wydawał mu się niezwykle malowniczy, ale rzeczywistość zawsze boleśnie kontrastowała z takimi błogimi obrazkami. Paul zaparkował samochód obok rzędu bryczek – pogrzeb miał się odbyć po drugiej stronie ulicy. Ci, którzy przyjechali pożegnać zmarłego, ruszyli w milczeniu w stronę cmentarza.

Ze względu na okoliczności śmierci Davida ta ceremonia, w przeciwieństwie do większości pogrzebów w tradycji amiszów, miała się odbyć przy zamkniętej trumnie. Nie wystawiono też zdjęcia zmarłego na stole przy trumnie, jak zrobiliby to Englischerzy.

Paul trzymał się z tyłu, razem z innymi ludźmi, którzy nie należeli do wspólnoty amiszów. Po chwili dostrzegł Matthew, który stał przy grobie i w milczeniu obserwował mężczyzn przygotowujących się do spuszczenia trumny na specjalnie przygotowanych do tego linach. Jako jedyny spośród zgromadzonych tu mężczyzn nie miał na sobie marynarki – prawdopodobnie ze względu na oparzenia pleców. Paul przyjechał tu przede wszystkim po to, żeby wesprzeć swojego przyjaciela, więc okrążył zgromadzonych przy grobie ludzi, pośród których dostrzegł też rodziców i rodzeństwo Hannah, podszedł do Matthew i podał mu rękę.

– Bardzo mi przykro.

Matthew uścisnął mu dłoń, ale nawet nie podniósł wzroku.

– Ya. To naprawdę straszne.

Luke dostrzegł Paula i skinął głową, a Paul odpowiedział mu tym samym. Mary stała obok, wtulona w męża.

Dotknął ramienia Matthew, ten jednak gwałtownie się cofnął.

– Oparzenia drugiego stopnia sprawiają, że nerwy stają się szczególnie wrażliwe na dotyk. Nie jestem w stanie znieść tego bólu.

Żałując, że nie potrafi znaleźć odpowiednich słów, Paul skinął głową.

– Przepraszam, powinienem był o tym pomyśleć... Matthew, kiedy lepiej się poczujesz i zaczniesz odbudowywać sklep, chciałbym ci pomóc.

Matthew głęboko westchnął, wpatrując się w świeżo wykopany grób.

– Hannah odwiedziła mnie w sobotę. – Sztywno wzruszył ramionami. – Nie byłem pewien, co myśleć o jej powrocie. Dalej zresztą nie wiem. Ale nie ulega wątpliwości, że przyjąłem ją bardzo chłodno i...

Jeden ze zgromadzonych przy grobie amiszów zabrał głos:

– Moi drodzy, ukłońmy się w milczeniu.

Paul zamknął oczy. Trudno było mu to wszystko znieść. Świeciło słońce, zrobiło się naprawdę pięknie – to był jeden z tych dni, którymi człowiek powinien się cieszyć. Łagodny wiatr i ciepło promieni słonecznych, które czuł na twarzy, kontrastowały ze stratą, którą przyszli tu opłakiwać.

Śmierć wydawała się czymś tak osobliwym... Paul pomyślał, że wcale nie trzeba znać kogokolwiek, kto zmarł, żeby jej doświadczyć. Śmierci nie towarzyszyli zwykle żałobnicy ani cmentarze. Każdy mógł jej zaznać: umierali przecież nie tylko ludzie, ale też marzenia czy nadzieje. A nawet miłości. Nie zdawał sobie dotąd sprawy, że także miłość może umrzeć – jednego dnia oddychać i cieszyć się dobrym zdrowiem, kolejnego zachorować... A następnego już nie żyć. Bez nadziei na zmartwychwstanie.

Ale nie musiało tak przecież być, taki los nie musiał spotkać każdej rodziny, która zaczynała chorować. To, co spotkało jego związek z Hannah, było naprawdę straszne, ale śmierć rodziny... właśnie taką śmierć starał się zwykle powstrzymać – tak jak robił to w przypadku rodziny Andrew.

W jego umyśle pojawił się nagle obraz Dorcas, a Paul zapragnął żyć wreszcie pełnią życia. Zrozumiał, że życie jest zbyt cenne i zbyt krótkie, by nie poświęcać go miłości i rodzinie. Życie wabiło go i kusiło, zaklinając, żeby wreszcie się na nim skupił. Miłość wzywała, by wreszcie się na nią otworzył. I zamierzał to zrobić.

Pastor skończył odmawiać modlitwę, a z szeregu wystąpił mężczyzna, który zaczął recytować hymn, podczas gdy żałobnicy kolejno sypali ziemię na trumnę. Paul rozejrzał się wokół siebie, modląc się za zgromadzone tu rodziny. Kątem oka dostrzegł nagle jakiś ruch. Odwrócił się i spojrzał ponad drzewami, w kierunku zakrętu, przy którym stało kilka samochodów.

Hannah.

Miała na sobie ciemnozieloną sukienkę i stała oparta o złotą hondę zaparkowaną kilkadziesiąt metrów dalej. Zdjęła okulary przeciwsłoneczne. Roztaczała wokół siebie szczególną aurę opanowania i spokoju. Pomyślał, że dobrze zrobiła, nie podchodząc do grobu, żegnając Davida po cichu, bez ostentacji. A mimo to przyjechała. Zrobiła to dla Matthew... a może także dla siebie. Nawet gdyby członkowie wspólnoty zdołali ją rozpoznać, nie zauważyliby jej tam, gdzie stała, chyba że...

– Hannah! – Przeraźliwy krzyk przeszył niespodziewanie powietrze.

Daed złapał Sarah za rękę i zaczął ją uspokajać.

– Cicho!

Wszystkie oczy zwróciły się w miejsce, w którym utkwiła wzrok Sarah. Wszyscy spojrzeli na Hannah. Mary gwałtownie wypuściła powietrze i zamierzała już ruszyć w stronę przyjaciółki, ale Luke otoczył czule żonę silnym ramieniem i coś do niej szepnął.

Sarah uwolniła się z uścisku ojca i pobiegła w stronę siostry.

– Hannah!

Zeb Lapp ruszył za młodszą córką, ale nie był w stanie za nią nadążyć.

Hannah spuściła głowę i podrapała się po czole. Przerażony Paul miał ochotę do niej podbiec, osłonić ją przed szeptami i niechętnymi spojrzeniami. Potrzebowała teraz przyjaciela. Ale wiedział, że taki gest w niczym by nie pomógł – wręcz przeciwnie, tylko by jej zaszkodził.

Po raz kolejny dotarło do niego, dlaczego Hannah ostatecznie się poddała i wyjechała z Owl’s Perch, kiedy uświadomiła sobie, że ich związek nie przetrwa. Zrozumiał, dlaczego przez tak długi czas nie wracała do domu i przyjechała dopiero, kiedy skontaktowała się z nią zdesperowana siostra. Wszystko stało się jasne. Hannah Lapp nie mogła po prostu liczyć na to, że zdoła kiedykolwiek zdobyć przychylność mieszkańców Owl’s Perch.

Rozdział 3

Wszyscy, których Hannah znała w dzieciństwie, w okresie, kiedy dorastała w Owl’s Perch, spojrzeli teraz w jej stronę. Wpatrywały się w nią dziesiątki oczu.

Daed miał do pokonania jeszcze dobrych dziesięć metrów do Hannah, kiedy zdołał wreszcie dogonić Sarah i złapać ją za ramię.

– Stój. W tej chwili.

Ale Sarah, wymachując ręką, wyrywała mu się i parła dalej przed siebie.

– Przyjechałaś! Wiedziałam, że dotrzymasz słowa!

Znowu udało jej się wyrwać i znowu zaczęła biec w stronę starszej siostry. Daed był tuż za nią. Ich spojrzenia wreszcie się spotkały, a Hannah natychmiast poczuła się jak niesforne dziecko, skarcone przez rodzica.

– No dalej, zrób coś.

Hannah wyczytała te słowa z ruchu jego ust, a wyraz jego twarzy doskonale je uzupełniał. Skinęła głową i podeszła do siostry. Sarah rzuciła się jej na szyję, niemal powalając ją na ziemię. Hannah poczuła nieoczekiwane ciepło w sercu. Nigdy by nie uwierzyła, że siostra może wyzwalać w niej takie uczucia, jakie ogarnęły ją w tej właśnie chwili. Sarah wyrządziła jej w przeszłości wiele krzywd. A mimo to nie mogła uciec od tego, że łączyła ją z młodszą siostrą niezwykle silna więź.

Trwały w uścisku przez dobrą minutę. Wreszcie Hannah wyzwoliła się z objęć siostry.

– Musisz teraz wracać, Sarah. Będziemy później miały mnóstwo czasu dla siebie.

Sarah zerknęła w stronę żałobników, po czym przeniosła wzrok na Hannah. Miała dziwny wyraz twarzy, tak jakby nagle zapomniała, gdzie jest i dlaczego się tu znalazła. Spojrzała na swoje ręce i zaczęła nerwowo pocierać kciukiem o dłoń.

Hannah złapała ją za ręce, powstrzymując te ruchy, po czym kiwnęła głową, wskazując cmentarz.

– No już, idź, później się zobaczymy.

Wydawało się, że Sarah nieco się uspokoiła.

W tej samej chwili zbliżył się do nich Daed. Nie mógł złapać tchu i był wyraźnie zniecierpliwiony. Stanął obok córek, czerwony na twarzy, po czym zmierzył Hannah wzrokiem od stóp do głów.

– Co ty sobie wyobrażasz? – szepnął. – Znikasz na ponad dwa lata, a potem zjawiasz się nagle w czasie pogrzebu, żeby wszystko zepsuć? Spójrz na siebie. – Wskazał jej włosy i sukienkę. – Nie uszanowałaś tradycji amiszów.

Hannah pokręciła głową, zastanawiając się jednocześnie, czy rzeczywiście tak bardzo się zmieniła, czy po prostu wyglądała inaczej, niż spodziewał się Daed. Nie była już amiszką, ale pozostała przecież jego córką.

Machnął ręką w stronę jej samochodu.

– Jedź do domu. Sarah później się tam z tobą spotka.

Hannah spojrzała na zgromadzonych przy grobie ludzi, którzy wpatrywali się w nią z zaciekawieniem i szeptali coś między sobą. Nie chciała ulec poczuciu bezsilności, więc uniosła podbródek, wyprostowała ramiona i włożyła okulary przeciwsłoneczne. Wsiadła do samochodu. Kiedy zamykała drzwi, usłyszała głos pastora, który kontynuował przerwane kazanie. Hannah odjechała.

Nie mogła wybrać bardziej nieodpowiedniego momentu niż pogrzeb. Nie powinna była tu w ogóle przyjeżdżać.

Zrobiła to, co nakazał jej ojciec, i stanęła pod domem Lappów. Dzień wcześniej rozmawiała z Martinem, który opowiadał jej, co stało się Lissie. Dziewczynka wspięła się na jego szklaną półkę, która załamała się pod jej ciężarem. W sobotę założono jej cztery szwy na lewej nodze. Nikt nie zająłby się Lissą lepiej niż Martin, ale Hannah mimo to żałowała, że nie została z nim w Ohio. Zwłaszcza w obliczu tego, co wydarzyło się przed chwilą.

Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę ławki, która stała na pagórku za domem Lappów. Była do niej jeszcze bardziej przywiązana niż do tej przy chacie ciotki Zabeth, na której siadywały wspólnie na początku i na końcu każdego dnia, o ile tylko pozwalała na to pogoda.

Hannah głęboko odetchnęła, przypominając sobie wszystkie znajome zapachy, które towarzyszyły jej, kiedy dorastała w tym domu. Zapachy zmieniały się wraz z porami roku, ale ten szczególny wrześniowy aromat wyzwolił w niej falę wspomnień: kres letnich upałów, ostatnie zbiory w ogródku i zapach świeżo skoszonego siana. Jej dzieciństwo było tak idylliczne, jak tylko można by sobie wyobrazić – pozazdrościłby go jej niejeden człowiek na tej planecie. Dopiero, kiedy stała się nastolatką i zaczęła pragnąć rzeczy, na które nie zezwalała tradycja amiszów, jej życie z ojcem pod jednym dachem stało się naprawdę nieznośne.

Hannah pozwoliła, by jej umysł wypełniły kolejne myśli: przywołała wspomnienia jazdy na wozie z sianem, szkolnych lekcji, zbierania warzyw w zalanym słońcem ogródku i rozstawiania stoisk z lemoniadą. Po chwili przypomniała sobie chwile, kiedy bawiła się z rodzeństwem, oraz ich śmiech przetaczający się echem po polach. Pośród tych błogich rozmyślań stanął jej nagle przed oczami Paul – i usłyszała jego głos, tak wyraźnie, jak w dniu, w którym poprosił ją o rękę.

Hannah, wypełniasz wszystkie moje myśli i marzenia... Tylko ty się dla mnie liczysz...

Zadrżała, po czym dotknęła pierścionka z diamentem i rubinem, który Martin włożył jej na palec, zanim wyjechała.

Z tych rozmyślań wyrwał ją w końcu stukot nadjeżdżającej bryczki. Hannah wstała. W bryczce nie dostrzegła żadnego mężczyzny – zobaczyła tylko Mamm i Sarah. Zanim Mamm zdążyła zatrzymać bryczkę, Sarah zeskoczyła, puściła się biegiem w stronę Hannah, złapała siostrę za rękę i zaczęła ciągnąć ją w kierunku stodoły.

– Musimy porozmawiać.

Hannah zatrzymała Sarah.

– Tak, Sarah, wiem. Właśnie po to przyjechałam, ale najpierw muszę przez chwilę porozmawiać z Mamm.

Ich matka siedziała bez ruchu w bryczce i w milczeniu wpatrywała się w starszą córkę. Hannah poczuła się tak, jakby właśnie zeszła z wybiegu w wyzywającym stroju modelki Victoria’s Secret, ale po chwili przypomniała sobie, że ma przecież na sobie skromną sukienkę z ciemnozielonej bawełny, sięgającą za kolana. Większość jej ulubionych, poliestrowych sukienek ściśle przylegała do ciała, co raczej nie spotkałoby się tu z uznaniem. Dlatego Hannah dokładnie przemyślała dzisiejszy strój, biorąc pod uwagę, jak restrykcyjnie amisze podchodzą do kwestii odpowiedniego, skromnego ubioru.

Mamm utkwiła w niej swoje duże, brązowe oczy.

– Hannah?

Niepewność w głosie matki podpowiedziała jej, że zmiany, które zaszły w jej wyglądzie, dotyczyły nie tylko ubioru.

Głośno przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak powinna się zachować.

– Witaj, Mamm.

Jej matka zaciągnęła hamulec, uniosła spódnicę i wysiadła z bryczki. Stanęła przed córką i długo przypatrywała się jej w milczeniu. Kilka razy otwierała usta, ale nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Do jej oczu napłynęły łzy.

Hannah otoczyła ją ramieniem i przytuliła.

– Nic złego się ze mną nie dzieje, Mamm. Przecież zapewniałam cię o tym w listach.

Matka, drżąc, mocno ją uścisnęła, po czym się rozpłakała.

– Och, dziecko, dlaczego wyjechałaś na tak długo? – Cofnęła się lekko i spojrzała Hannah w oczy. – Tak bardzo za tobą tęskniłam.

Hannah nie wiedziała, co odpowiedzieć. Gdyby rodzice okazali jej choć trochę zrozumienia i czułości, być może zostałaby z nimi i nie wsiadłaby nigdy do tamtego pociągu. Ale teraz nie chciała dłużej milczeć, nie zamierzała też przyjmować milczących przeprosin.

– Dlaczego, choć widzieliście mnie tamtego wieczoru, choć patrzyliście, jak płacząc, opatrywałam rany na dłoniach, zmieniliście potem zdanie i uznaliście, że wcale nie zostałam napadnięta? – Zadrżała, zaskoczona tym, że zdobyła się wreszcie na odwagę i powiedziała to, co dręczyło ją od tak dawna. W domu Zabeth otwartość i szczerość ceniło się bardziej niż powściągliwość. Hannah pragnęła tego samego w relacjach z Mamm.

W oczach jej matki pojawiło się niedowierzanie, a Hannah zrozumiała, że spaliła właśnie most, po którym chciała przejść Mamm, żeby po tak długim czasie pojednać się z córką.

Hannah wsunęła rękę do kieszeni sukienki, żałując, że nie może porozmawiać z Zabeth o wszystkim, co się tego dnia wydarzyło.

– Jak zdobyliście mój numer?

Sarah mocniej ścisnęła jej dłoń.

– Paul przyszedł z nim do nas w zeszłym tygodniu.

Paul wiedział, gdzie mnie szukać? Nawet teraz, po tak długim czasie, poczuła się tak, jakby ktoś ją spoliczkował. Miała ochotę odpłacić mu się z nawiązką. Paul doskonale wiedział, gdzie ją znaleźć. Ale przecież to nie miało znaczenia – już nie. Więc dlaczego tak ją to zabolało? Wtedy, tamtej nocy, którą spędziła w hotelu przed wyjazdem, próbowała się z nim skontaktować. Czekała do ostatniej chwili. Ale Paul nie oddzwonił.

Hannah spojrzała na siostrę. Czy dobrze zrozumiała?

– Przyniósł wam mój adres i telefon? Przyszedł tutaj, do domu? – Szukała potwierdzenia tych słów w oczach Mamm. – Tutaj?

Mamm pokiwała głową.

– Pogodził się z twoim Daedem. Wydaje mi się, że zaprzyjaźnił się z Lukiem. Z Matthew też.

Zakręciło jej się w głowie. Nie mogła w to wszystko uwierzyć.

Po raz pierwszy pomyślała, że Paul grał w jakąś niezrozumiałą grę. To była jedyna możliwość. Tylko to tłumaczyłoby jego zachowanie. Nie oddzwonił do niej, w żaden sposób nie próbował się z nią pojednać, a mimo to zaprzyjaźnił się z Matthew i Lukiem, a potem przyniósł jej Daedowi numer telefonu i adres Hannah?

Co za tupet...

Mamm machnęła ręką i przegoniła muchę.

– Sama z nim kiedyś rozmawiałam. On... on wcale nie wydaje się taki zły.

– Och, na Boga! – Hannah zrobiła krok do tyłu. Czyżby Paul zdołał ich kompletnie omotać? – Wiesz co? Nie rozmawiajmy już o Paulu!

Sarah zaczęła chrząkać i wydawać inne dziwne odgłosy. Nerwowo pocierała prawym kciukiem lewą dłoń, a Hannah przypomniała sobie, że podobne zachowanie świadczyło zwykle o zdenerwowaniu jej młodszej siostry.

Mamm wydawała się kompletnie oszołomiona.

– Ale Hann... – Potrząsnęła głową. – Nie sposób za tobą nadążyć. Dlaczego masz pretensje o to, że Paul nie jest moim zdaniem taki zły? Czy nie tego właśnie chciałaś?

Wyciągnęła rękę w stronę matki.

– Chciałam, kiedy to jeszcze miało dla mnie znaczenie, ale gdybym została, nigdy nie dalibyście mu szansy. A teraz nagle zmieniliście zdanie? – Westchnęła. – I to niby za mną nie sposób nadążyć?

Sarah zaczęła się miarowo kołysać.

– Samce zjadają dzieci mamy kocicy. – Powtarzała dziewczyna, z trudem łapiąc oddech. – Ogień pochłania prawdę, której nawet nie ma. Język płomieni podpala bieg życia.

Po plecach Hannah przebiegł dreszcz. Coś złego działo się z jej siostrą?

Mamm klasnęła w dłonie.

– Sarah, uspokój się.

Jej młodsza siostra przestała poruszać dłońmi, ale nadal nerwowo zerkała to na matkę, to na Hannah.

– Nie możecie się nienawidzić – jęknęła.

Pod Hannah ugięły się nogi. Nie nienawidziła Mamm – o tym nie było mowy. Mimo to nie mogła zapomnieć, że jej matka milczała, gdy mężczyźni rozważali, czy Hannah skłamała i popełniła grzech.

Sarah przygryzła usta tak mocno, że zaczęły sinieć. Jej oddech znowu stawał się coraz szybszy.

Hannah otoczyła siostrę ramieniem.

– Mamm, przynieś szybko torebkę śniadaniową. – Zmusiła się do uśmiechu. – Sarah, spójrz na mnie.

Problemy z oddychaniem wydawały się czymś nowym. Sarah odwróciła głowę, unikając jej wzroku.

Mamm podeszła do córek.

– Co się dzieje?

Hannah przyłożyła palce do szyi Sarah, sprawdzając jej tętno.

– To wygląda na hiperwentylację. Proszę, przynieś szybko torebkę śniadaniową. – Hannah dotknęła policzków siostry. – Sarah, spójrz na mnie. Chcę, żebyś wyobraziła sobie, że jesteś teraz na łące pełnej kwiatów. Pamiętasz naszą zabawę? – Hannah doskonale ją pamiętała. Kiedy były małe, próby uspokojenia Sarah zajmowały jej niemal tyle samo czasu, co pozostałe obowiązki domowe.

Mamm wróciła z torebką śniadaniową, którą Hannah otworzyła, ścisnęła u góry i założyła Sarah na usta.

Jej siostra próbowała ją rozerwać, ale Hannah na to nie pozwoliła.

– Nic z tych rzeczy. Zadzwoniłaś do mnie, prosząc o pomoc, więc teraz chyba pozwolisz sobie pomóc, prawda? – Przykryła usta Sarah krawędzią torebki. – Wyobraź sobie, że leżymy na łące i liczymy rosnące na niej dzikie kwiaty: rudbekie, powoje, stokrotki, niezapominajki... – paplała tak samo jak w czasach, kiedy były małymi dziewczynkami.

Wszystko się jednak zmieniło. Sarah też się zmieniła. Jej stan wyraźnie się pogorszył. Cokolwiek się z nią działo, nie chodziło o zwykłe zdenerwowanie czy nawet zazdrość, tak jak Hannah sądziła przez lata.

Oddech Sarah nieco się uspokoił.

– Brawo. Moja dzielna mała siostrzyczka. – Opuściła torebkę, ale dalej trzymała ją w pogotowiu.

Dłonie Sarah wczepiły się w rękawy Hannah.

– Gdzie dziecko?

Hannah mrugnęła.

– Co?

– Ty... urodziłaś dziecko. Gdzie ono jest?

Hannah przeniosła wzrok na Mamm, która była blada jak kartka papieru.

– Po twoim wyjeździe Sarah ciągle czegoś szukała. Nie mieliśmy pojęcia, o co jej chodzi. – Po jej policzkach pociekły łzy. – To... przez cały ten czas chodziło chyba o dziecko. – Mamm otarła twarz fartuszkiem, zamknęła na chwilę oczy i zaczęła mówić dalej. – Czasem na jej rękach pojawiają się oparzenia, których nikt nie potrafi wytłumaczyć. Dzień po tym, jak spłonęła stodoła Bylerów, znalazłam w śmieciach osmalone ubrania...

Hannah poczuła się tak, jakby przeniosła się do innego wymiaru, jakby utknęła w jakimś dziwnym śnie. Czy to możliwe, żeby jej siostra doprowadziła do wybuchu tych pożarów? Hannah podeszła do schodków ganku. Poczuła falę mdłości.

Czy jej matka zdawała sobie sprawę, że jeżeli Sarah odpowiadała także za pożar, który wybuchł w sklepie Matthew, w świetle prawa była też winna zabójstwa? Fakt, że należała do wspólnoty amiszów, gotowej bronić swoich członków, nie mógł w żaden sposób ochronić jej przed wymiarem sprawiedliwości.

Hannah w milczeniu wpatrywała się w siostrę. Chwilami Sarah zachowywała się zupełnie normalnie, tak jak teraz, kiedy stała obok niej i wyglądała zupełnie zwyczajnie... Ale czy tak rzeczywiście było? Nagle skończyły się pytania o dziecko Hannah i jej siostra znowu wydawała się zwykłą młodą amiszką.

Hannah głośno przełknęła ślinę.

– Sarah, chciałaś porozmawiać. Możemy przejechać się moim samochodem albo wziąć bryczkę.

Sarah potrząsnęła głową, a jej dłonie zadrżały.

– Daedowi mogłoby się nie spodobać, gdyby dowiedział się, że pojechałyśmy gdzieś razem.

Ich Daedowi mogłoby się to nie spodobać? Sarah była przecież dorosła! Znowu zaczęła narastać w niej irytacja, starała się jednak ją stłumić. Czułość i ciepło, które zapewniała jej Zabeth, sprawiły, że Hannah zapomniała, jak trudne było życie w domu Zeba Lappa.

Mamm spojrzała w kierunku domu. Hannah czekała, aż zaprosi ją do środka, ale matka tego nie zrobiła – prawdopodobnie nie chciała sprzeciwiać się woli Daeda. Hannah dała siostrze znak, żeby usiadła obok niej na schodkach ganku. Nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć, nie miała też pojęcia, co powinna teraz zrobić.

Ogarnęły ją wątpliwości: zastanawiała się, czy zdoła kiedykolwiek odbudować bliskość, która łączyła ją dawniej z matką. Głaskała Sarah po plecach, starając się dotykiem wyrazić uczucia, których nie mogła przekazać siostrze słowami. W świecie Englischerów słowa nie miały zbyt dużej wartości, były rzucane na wiatr i wyrażały rzeczy, które nie powinny być nigdy wypowiadane na głos. Tymczasem amisze ważyli słowa, a wyroki losu przyjmowali posłusznie, bez walki. Jak wielu Englischerów szukało w trudnych chwilach pomocy i lekarstwa, zwierzając się każdemu, kto gotów był ich słuchać? Jak wielu amiszów niezłomnie milczało, rezygnując z pomocy specjalistów i nie wspominając o niczym lekarzom?

Czy na świecie nie było żadnej równowagi?

Starając się ważyć każde słowo, Hannah zwróciła się do matki:

– Mamm, od czasu mojego wyjazdu Sarah bardzo się zmieniła, nie sądzisz?

Jej matka skinęła głową.

– Wydaje mi się, że potrzebuje pomocy specjalisty.

– Nie. – Mamm wpatrywała się w młodszą córkę, która siedziała w milczeniu i wyglądała tak, jakby przebywała w świecie, do którego nikt poza nią nie miał dostępu. – Po prostu za tobą tęskniła, bardzo chciała cię zobaczyć.

– Mamm, to co się przed chwilą stało, świadczy, że nie chodziło tylko o tęsknotę za siostrą.

– Ale czasem jest taka rozsądna i opanowana, jakby... – Zamilkła.

Hannah ogarnęło współczucie. Uparty i trudny mąż to jedno, ale która kobieta zniosłaby, żeby życie własnych córek przeciekało jej przez palce, a ona musiałaby się temu wszystkiemu bezradnie przyglądać?

Hannah chciała porozmawiać z Sarah w cztery oczy, by nie dokładać matce zmartwień. Wzięła młodszą siostrę za rękę.

– Niedługo wrócimy, dobrze?

– Przygotuję nam... Pijesz kawę?

– Tak – odpowiedziała Hannah.

Na twarzy jej matki pojawił się łagodny uśmiech.

– Dobrze, w takim razie nastawię ekspres.

Hannah i Sarah ruszyły w kierunku stawu. Sarah zdjęła buty i pończochy, po czym usiadła na krawędzi pomostu, kołysząc nogami i maczając koniuszki palców w wodzie.

Hannah, która już dawno zrezygnowała z tradycyjnych czarnych pończoch, zdjęła po prostu buty i usiadła przy siostrze. Obok nich przepłynął leszcz, szukający okruchów chleba.

– Samuel umiał złapać w jedną sieć pięć, a nawet sześć ryb na raz, pamiętasz?

Sarah szybko przesunęła stopą po powierzchni wody, odganiając rybę.

– Ya.

– A potem musiałyśmy całymi godzinami oczyszczać jego zdobycze z łusek. Tyle pracy, żeby mieć z tego jakieś piętnaście gramów mięsa.

Sarah zachichotała.

– Ale miałyśmy szczytny cel: chciałyśmy udowodnić, że Samuel potrafi samodzielnie wyżywić rodzinę.

– Czy właśnie o to nam chodziło? Zawsze mi się wydawało, że naszym głównym celem było znalezienie mu jakiegoś zajęcia, tak żebyśmy mogły spokojnie zająć się jeżynami bez jego... – odchrząknęła Hannah – pomocy.

Roześmiały się, a Sarah objęła starszą siostrę.

– Ja nie zwariowałam.

– Ja też nie – zapewniła Hannah.

Sarah oparła głowę na jej ramieniu.

– Chociaż czasem wydaje mi się, że jednak zwariowałam.

Hannah pocałowała ją w czubek głowy, ukryty pod czepkiem modlitewnym.

– Mnie też.

Sarah mocno ją przytuliła.

– Nie zostawisz mnie znowu, prawda?

Hannah przyłożyła policzek do twarzy siostry.

– Co się dzieje, Sarah? Powiedz mi prawdę. Powiedz mi o wszystkim, niczego przede mną nie ukrywaj.

– O wszystkim? Tak jak dawniej, zanim zaczęło ci bardziej zależeć na odwiedzaniu Gram niż na spędzaniu ze mną czasu?

Te słowa były dla Hannah ogromnym zaskoczeniem. A więc Sarah zorientowała się, że jej siostra stopniowo oddalała się od własnej rodziny. Hannah uniosła jej podbródek i spojrzała w oczy.

– Tak, tak jak dawniej.

– Jeżeli wszystko ci powiem, zabierzesz mnie do swojego dziecka?

– Porozmawiaj ze mną, Sarah.

– Jacob spotyka się ostatnio z Lizzy Miller – zaczęła Sarah. Hannah postanowiła, że pozwoli, by rozmowa potoczyła się własnym trybem, w takim tempie, jakie będzie odpowiadało jej siostrze.

Ta rozmowa wcale jej jednak nie uspokoiła. Choć Sarah mówiła chwilami z sensem, często wracała do tematu dziecka, pożaru i tego, jak bardzo wszystko się zmieniło, odkąd jej starsza siostra wyjechała. Hannah zaczynała stopniowo rozumieć, że Sarah boryka się z poważnymi problemami psychicznymi, a ona bez pomocy specjalisty nie zdoła jej pomóc. Jej młodsza siostra porzucała nagle jakiś temat, zaczynała paplać zupełnie o czym innym i snuć coraz bardziej absurdalne opowieści. Hannah nie potrafiła wskazać jej granicy między rzeczywistością a sferą wyobrażeń ani uzyskać od Sarah odpowiedzi na pytanie o to, co miała na myśli, mówiąc, że odpowiadała za tamte pożary.

– Sarah, każdy potrzebuje czasem pomocy. Mnie na przykład wiele dały rozmowy ze specjalistami z poradni dla ofiar gwałtu. Myślę, że tobie pomogłaby rozmowa z psychologiem. Może dałby ci jakieś leki, które trochę rozjaśniłyby ci w głowie?

– Bardzo bym tego chciała.

– To dobrze. Chodź. – Ruszyły w stronę domu. Kiedy mijały drogę, która oddzielała dom od pastwiska i stawu, Mamm wyszła na ganek z tacą, na której stał ekspres do kawy, filiżanki, śmietanka i cukier.

Zatrzymały się u stóp betonowych schodów. Hannah nadal czuła dziwny dystans między sobą a matką – dystans, który nie pozwalał im na nowo się do siebie zbliżyć.

– Niestety nie zdążę już wypić kawy. Muszę już jechać, ale bardzo cię proszę, żebyś jeszcze raz dobrze się zastanowiła nad skierowaniem Sarah do specjalisty.

Mamm postawiła tacę na drewnianej beczce, której używali w domu jako stolika do kawy. Naczynia brzęknęły i zagrzechotały.

– To nie zależy ode mnie. Dobrze o tym wiesz.

– Wiem, ale twoje zdanie też ma znaczenie, Mamm. Wyraź je z całą siłą, jaką w sobie znajdziesz.

Jej matka wykrzywiła usta, niezadowolona, że córka rozmawia z nią tak otwarcie. Hannah lekko przytuliła młodszą siostrę.

– Nie oddalaj się od domu. Jutro znowu porozmawiamy, dobrze?

Sarah wczepiła się w nią tak mocno, że Hannah musiała siłą wyzwolić się z jej uścisku. Mamm złapała Sarah za ręce i mocno ją objęła. Po chwili stanęły obok siebie i patrzyły, jak Hannah idzie w stronę samochodu.

– Hannah! – zawołała za nią Mamm.

Hannah odwróciła się, a matka podeszła bliżej i spojrzała córce w oczy.

– Ja... Przepraszam, że nie stanęłam w twojej obronie i że nie przyszłam do ciebie, kiedy Daed zabronił ci wracać do domu.

W tej chwili Hannah dostrzegła na twarzy Mamm ślady wielu nieprzespanych nocy i wielu wylanych łez.

Matka zadrżała.

– Milczałam nawet wtedy, gdy ja i Daed dowiedzieliśmy się, co się wydarzyło i przyszliśmy na pogrzeb. Byłam tak pochłonięta własnym żalem i tak wstrząśnięta plotkami na twój temat, że nie pomyślałam nawet o tym, żeby cię przytulić.

O pewnych sprawach Mamm nie wspomniała: pominęła na przykład to, że tamtego dnia, na cmentarzu, chciała podejść do Hannah, ale Daed ją powstrzymał. Oskarżanie innych byłoby jednak niepodobne do Mamm