Gdańsk-Gdynia 1945 - Tomasz Gliniecki - ebook

Gdańsk-Gdynia 1945 ebook

Gliniecki Tomasz

0,0
35,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Na początku 1945 roku, wobec zbliżania się Armii Czerwonej, dwa położone blisko siebie miasta nad Bałtykiem, będące w niemieckich rękach Gdańsk i Gdynia, zostały spięte fortyfikacjami rejonu umocnionego. Jego głównym zadaniem było zatrzymanie sowieckiego uderzenia lądowego w obszarze ujścia Wisły, która była przedostatnią dużą przeszkodą wodną blokującą dostęp do serca Trzeciej Rzeszy. Oba nadbałtyckie porty miały zarazem utrzymać newralgiczne drogi komunikacji morskiej z odciętymi już rejonami Prus Wschodnich i Kurlandii. Tu rozlokowano jednostki niemieckiej 2. Armii, które broniły się przed naporem sowieckiego 2. Frontu Białoruskiego. Bezpośrednie natarcia sowieckie na Gdańsk i Gdynię zaczęły się w drugiej dekadzie marca 1945 roku. Władze sowieckie ogłosiły zdobycie Gdyni 28 marca, a Gdańska - dwa dni później. Część sił niemieckich zdołała się ewakuować na Hel.

Tomasz Gliniecki, opierając się na dostępnej dziś dokumentacji walk z obu stron, a także licznych wspomnieniach uczestników i prasie z epoki, odsłania często nieznane kulisy natarcia Armii Czerwonej i obrony niemieckiego Wehrmachtu. Ukazuje je na szerszym tle sowieckiej operacji wschodniopomorskiej nad środkowym Bałtykiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Przed wojną obszary przy­le­głe do Gdań­ska i Gdyni, dwóch sąsied­nich miast i por­tów, podzie­lone były mię­dzy trzy orga­ni­zmy pań­stwowe. Wolne Mia­sto Gdańsk, wydzie­lone z powodu nie­roz­strzy­gnię­tych spo­rów Pol­ski i Nie­miec, ofi­cjal­nie znaj­do­wało się pod kon­trolą komi­sa­rzy Ligi Naro­dów. Część pol­skiego Pomo­rza, z wybu­do­waną olbrzy­mim nakła­dem sił i środ­ków Gdy­nią, zaj­mo­wała wybrzeże mor­skie nieco dalej na pół­noc, nato­miast sąsia­du­jące od wschodu tereny powi­ślań­skie zostały ulo­ko­wane w gra­ni­cach nie­miec­kich Prus Wschod­nich, jed­nak wraz z nimi odcięte były od cen­tral­nych ziem III Rze­szy.

Dla miej­sco­wych Pola­ków wybuch dru­giej wojny świa­to­wej we wrze­śniu 1939 roku i wygrana kam­pa­nia nie­miec­kiego Wehr­machtu zmie­niły ten obraz z dotych­czas złego na fatalny. Gdańsk już w pierw­szych tygo­dniach wojny entu­zja­stycz­nie powi­tał Adolfa Hitlera, nie­miec­kiego przy­wódcę. Więk­szość miesz­kań­ców zaak­cep­to­wała ofi­cjalne włą­cze­nie Wol­nego Mia­sta do Nie­miec. Bły­ska­wicz­nie i bez­pro­ble­mowo prze­isto­czono je w na wskroś naro­do­wo­so­cja­li­styczny Dan­zig. Prze­kre­ślono miej­scową odręb­ność, jaką dawały prze­jawy mię­dzy­na­ro­do­wego sta­tusu praw­nego i libe­ralne prawa samo­rzą­dowe. Do nowo utwo­rzo­nego okręgu admi­ni­stra­cyj­nego Rze­szy, nazwa­nego nie­ba­wem Gdańsk-Prusy Zachod­nie, wcie­lono też nie­dawny „kory­tarz pol­ski”, jak nazy­wali Niemcy pod­bitą część Pomo­rza. Obok znacz­nych obsza­rów zli­kwi­do­wa­nego woje­wódz­twa pomor­skiego do Prus Zachod­nich dołą­czono wtedy także mały kawa­łek Dział­dowsz­czy­zny. Zdo­bytą Gdy­nię prze­mia­no­wano z nor­dycka na „port Gotów” – Goten­ha­fen. Wielu jej dotych­czasowych pol­skich miesz­kań­ców siłą prze­sie­dlono w odle­głe rejony, naj­czę­ściej do utwo­rzo­nego na gru­zach cen­tral­nej czę­ści Rze­czy­po­spo­li­tej tzw. Gene­ral­nego Guber­na­tor­stwa. Pospiesz­nie odtwo­rzona przez Niem­ców dziel­nica zachod­nio­pru­ska sku­piła tereny od Byd­gosz­czy i Toru­nia na połu­dniu, przez Choj­nice na zacho­dzie, po pra­wo­brzeżne zie­mie powi­ślań­skie, z Mal­bor­kiem i Elblą­giem na wschod­nim krańcu. Miesz­kały tam ponad dwa miliony ludzi, z któ­rych jedy­nie część uzna­wała się za Niem­ców.

Cen­tral­nym punk­tem i sto­licą nowego, nad­mor­skiego regionu Nie­miec został Gdańsk. Był naj­lud­niej­szy, a obok zwy­cza­jo­wego peł­nie­nia funk­cji cen­trum urzę­do­wego pod­trzy­mał też swój wcze­śniej­szy prym w han­dlu mor­skim, prze­ła­dun­kach por­to­wych, a także prze­my­śle stocz­nio­wym. Zabrana Pola­kom Gdy­nia prze­stała być dla Gdań­ska kon­ku­ren­cją. Stała się nato­miast pod­sta­wową bazą nie­miec­kiej mary­narki wojen­nej we wschod­niej czę­ści Bał­tyku. W tan­de­mie oba te mia­sta, ich porty i stocz­nie, sku­tecz­nie reali­zo­wały sze­roki wachlarz zadań zwią­za­nych z potrze­bami gospo­darki wojen­nej Rze­szy. Tu budo­wano i remon­to­wano okręty wojenne róż­nych typów i klas, szko­lono kadry Krieg­sma­rine. W koń­co­wym okre­sie wojny w Gdań­sku pro­du­ko­wano naj­now­sze okręty pod­wodne typu XXI, o zasięgu oce­anicz­nym, mogące ponow­nie zdez­or­ga­ni­zo­wać kon­woje atlan­tyc­kie z USA do Europy. W dodatku, z powodu znacz­nej odle­gło­ści od baz lot­nic­twa alianc­kiego, tutej­sze porty i stocz­nie były mniej nara­żone na destruk­cyjne ataki bom­bowe na nie­miec­kie cen­tra prze­my­słowe.

Przy­po­mnijmy też, że ten sporny przed wojną Gdańsk i jego oko­lice były dla Niem­ców ofi­cjal­nym powo­dem do roz­po­czę­cia z Pola­kami kon­fliktu, który prze­isto­czył się w glo­balną zawie­ru­chę. Od pierw­szych chwil tej wojny, sym­bo­li­zo­wa­nych strza­łami z pan­cer­nika Schle­swig-Hol­stein, na obrze­żach Gdań­ska przez tydzień wal­czono o skład­nicę tran­zy­tową Wester­platte, nada­jąc tej obro­nie rangę sym­bolu. Za broń chwy­ciła też załoga tutej­szej Poczty Pol­skiej, która po wzię­ciu do nie­woli została bez­praw­nie osą­dzona, po czym bestial­sko zamor­do­wana. Walki o Gdy­nię i Kępę Oksyw­ską trwały do 18 wrze­śnia. W kilka mie­sięcy człon­ko­wie regio­nal­nego Selb­st­schutzu, nie­miec­kiej orga­ni­za­cji para­mi­li­tar­nej, zgła­dzili tysiące swo­ich pol­skich sąsia­dów, głów­nie miej­scową inte­li­gen­cję. Dziś oce­nia się, że „zbrod­nia pomor­ska” przy­nio­sła śmierć nie mniej niż trzy­dzie­stu tysięcy Pola­ków. Od pierw­szych dni wojny roz­po­czął też funk­cjo­no­wa­nie na obrze­żach regionu nie­miecki obóz w Stut­tho­fie. Naj­pierw peł­nił funk­cję pre­wen­cyjną, potem kon­cen­tra­cyjną, w końcu także miej­sca zagłady. Ze stu dwu­dzie­stu tysięcy osa­dzo­nych w nim do końca wojny ludzi połowa ponio­sła śmierć. Naj­czę­ściej ginęli Żydzi i Polacy. Pozo­stałą pol­sko­ję­zyczną lud­ność regionu, jeśli nie została wysie­dlona, ster­ro­ry­zo­wano i czę­sto przy­mu­szano do przy­ję­cia nie­miec­kiej listy naro­do­wo­ścio­wej. Zna­la­zło się na niej pra­wie milion osób. Bez wska­za­nia tych fak­tów dal­sza opo­wieść byłaby nie­pełna.

Jesz­cze kilka zdań wstępu należy poświę­cić uczest­ni­kom star­cia. Na początku wojny Zwią­zek Sowiecki i III Rze­sza Nie­miecka zwią­zane były soju­szem. Ich widze­nie czę­ści Europy jako odręb­nych stref wpły­wów przy­nio­sło realne zmiany na mapach, w tym kolejny podział Pol­ski. Układ ten prze­trwał do połowy 1941 roku. Wów­czas Hitler zaata­ko­wał pań­stwo Sta­lina, uza­sad­nia­jąc to koniecz­no­ścią ude­rze­nia wyprze­dza­ją­cego. Od tego czasu Sowieci zmie­nili soju­sze, a oba kraje roz­po­częły zma­ga­nia na wynisz­cze­nie wroga. Po począt­ko­wych dotkli­wych poraż­kach Armia Czer­wona sku­tecz­nie powstrzy­mała nie­miecki Wehr­macht i prze­szła do kontr­ofen­sywy. W 1944 roku doszła do gra­nic ziem nie­mieckich i prze­nio­sła star­cia na teren prze­ciw­nika. Niemcy cofali się, ale wciąż żyli nadzieją zatrzy­ma­nia Sowie­tów na kolej­nych rubie­żach. Jedną z nich była linia Wisły.

Zde­rze­nie armii dwóch tota­li­tar­nych państw w nie­wiel­kim dla cało­ści wschod­niego teatru zma­gań, ale geo­po­li­tycz­nie uni­ka­to­wym sku­pi­sku nad­bał­tyc­kich miast por­to­wych, musiało przy­nieść ze sobą star­cia zbrojne o nie­po­wta­rzal­nym cha­rak­te­rze. Z pew­no­ścią były one pochodną myśli woj­sko­wej i tak­tyki obu stron kon­fliktu, wska­zu­ją­cej zale­cane spo­soby ataku i obrony spe­cy­ficz­nych miejsc o zwar­tej zabu­do­wie i dużej licz­bie lud­no­ści. Ude­rza­jąc na ówcze­sne pół­nocne tereny Rze­szy Nie­miec­kiej, woj­ska sowiec­kie musiały zakła­dać, że toczyć będą zacięte bitwy o opa­no­wa­nie miast, por­tów i dużych obsza­rów prze­my­sło­wych, które nie­przy­ja­ciel zamie­nił w ufor­ty­fi­ko­wane węzły obrony. Pod­czas przy­go­to­wy­wa­nia więk­szych miej­sco­wo­ści do nad­cho­dzą­cych walk, oprócz prze­kształ­ca­nia masyw­nych budyn­ków w punkty zdatne do sta­wia­nia w nich dłu­go­trwa­łego oporu, obrońcy roz­sta­wiali swoje siły z moż­li­wo­ścią wyco­fy­wa­nia ich w głąb zagęsz­cza­ją­cej się zabu­dowy. Do ich roz­miesz­cze­nia wyko­rzy­sty­wali też spe­cy­ficzny układ bro­nio­nego terenu, np. parki, skwery czy cmen­ta­rze. Natu­ralne rubieże two­rzyły kanały i rzeki, które prze­pły­wały przez mia­sta, a suk­cesy i porażki stron warun­ko­wało utrzy­ma­nie prze­ci­na­ją­cych je mostów lub kła­dek.

Także i w pla­no­wa­niu obrony obu naj­więk­szych miast poło­żo­nych na tere­nie Pomo­rza Gdań­skiego wyod­ręb­niano dwie główne strefy oporu, znacz­nie róż­niące się od sie­bie. Pierw­sza, sta­no­wiąca nie­jako „nowe mia­sto”, obej­mo­wała przed­mie­ścia, dziel­nice wil­lowe i osady fabryczne. W tej stre­fie Wehr­macht z reguły kon­cen­tro­wał do dwóch trze­cich wszyst­kich sił pie­choty, arty­le­rii, czoł­gów, dział samo­bież­nych i jed­no­stek inży­nie­ryj­nych. Tutaj, na naj­waż­niej­szych obsza­rach, wzno­szono nowe kon­struk­cje obronne i uży­wano sta­rych for­tów, jeśli takie wciąż ist­niały. Siły bro­niące w tej stre­fie sta­rały się zmu­sić nacie­ra­ją­cych do roz­miesz­cze­nia jak naj­więk­szej liczby żoł­nie­rzy na podej­ściach do mia­sta i narzu­ce­nia im jak naj­dłuż­szej walki na jego obrze­żach. Ten spo­sób powo­do­wał postę­pu­jące osła­bie­nie sił, wykrwa­wie­nie per­so­nelu i szybko rosnące straty w sprzę­cie.

Drugą strefę obrony sta­no­wiło cen­trum mia­sta. Ta część była naj­gę­ściej zabu­do­wana wie­lo­kon­dy­gna­cyj­nymi, muro­wa­nymi budyn­kami, zwy­kle two­rzą­cymi zwarte kwar­tały. Tam obrońcy z cza­sem wyco­fy­wali główne siły swego gar­ni­zonu. Dla wojsk bro­nią­cych się w pierw­szej stre­fie z góry już prze­wi­dy­wano obszary i punkty oporu do obsa­dze­nia w dru­giej. Dla­tego w miarę zbli­ża­nia się ata­ku­ją­cych do śród­mie­ścia nasi­lał się opór, a także rosła inten­syw­ność walk.

Sowiec­kie woj­ska nie były jed­nak bierne i wła­snymi meto­dami ataku prze­ciw­sta­wiały się nie­miec­kiej tak­tyce obrony miast i tere­nów zur­ba­ni­zo­wa­nych. Naj­czę­ściej ofen­sywa na mia­sta była pro­wa­dzona jed­no­cze­śnie w kilku kie­run­kach, zbie­ga­ją­cych się w cen­trum. Umoż­li­wiało to ude­rza­ją­cym for­ma­cjom roz­bi­cie mono­litu obrony na czę­ści, odizo­lo­wa­nie poszcze­gól­nych obsza­rów mia­sta i stop­niowe, nie­raz wyko­ny­wane dom po domu i w walce wręcz, likwi­do­wa­nie nie­przy­ja­ciel­skich załóg lub zmu­sza­nie ich do kapi­tu­la­cji.

Nie­które z sowiec­kich armii wal­czą­cych w marcu o Gdańsk i Gdy­nię nie miały dotąd więk­szych doświad­czeń, jeśli cho­dzi o zdo­by­wa­nie miast. Naj­le­piej radziły sobie te jed­nostki, które zdą­żyły tej zimy spraw­dzić swe siły w bojach o Elbląg czy Gru­dziądz. Tam miały do czy­nie­nia z muro­waną zabu­dową, mostami na rze­kach, kom­plek­sami prze­my­sło­wymi. Inni musieli sobie radzić, przy­wo­łu­jąc wspo­mnie­nia z wcze­śniej­szych walk o Sta­lin­grad, wyszu­ku­jąc wete­ra­nów tych bojów i pole­ca­jąc, by opo­wie­dzieli młod­szym żoł­nie­rzom o ich spe­cy­fice.

Główną rolę w wal­kach ulicz­nych miały odgry­wać oddziały i grupy sztur­mowe. Grupy takie powinny być wyko­rzy­sty­wane do ata­ko­wa­nia i nisz­cze­nia nie­przy­ja­ciel­skich załóg bro­nią­cych poje­dyn­czych domów lub całych ich zespo­łów. Nato­miast oddziały sztur­mowe miały roz­wią­zy­wać pro­blem eli­mi­no­wa­nia więk­szych punk­tów i węzłów oporu, z reguły zlo­ka­li­zo­wa­nych w kwar­ta­łach cen­trów zdo­by­wa­nych miast. W nie­któ­rych przy­pad­kach powie­rzano im pro­wa­dze­nie ataku wzdłuż głów­nych ulic mia­sta ku cen­trum w celu głę­bo­kiego prze­bi­cia się przez obronę wroga i szyb­kiego roz­człon­ko­wa­nia jego sił.

Skład grup sztur­mo­wych prze­zna­czo­nych do pro­wa­dze­nia dzia­łań bojo­wych w mie­ście zale­żał od dostęp­no­ści sił i środ­ków, cha­rak­teru budyn­ków i ich wypo­sa­że­nia inży­nie­ryj­nego oraz sił wroga bro­nią­cych obiektu. W więk­szo­ści przy­pad­ków do ich two­rze­nia kie­ro­wano od plu­tonu do kom­pa­nii pie­choty. Wzmac­niano je sek­cjami sape­rów, ope­ra­to­rów ple­ca­ko­wych mio­ta­czy ognia oraz che­mi­ków. Przy­dzie­lano im jeden, cza­sem dwa czołgi lub działa samo­bieżne oraz dwa do czte­rech dział o kali­brze od 76 do 152 mm. Dla lep­szej współ­pracy grupa sztur­mowa była dzie­lona na pod­grupy. Pierw­sza doko­ny­wała ataku. Obej­mo­wała strzel­ców, mio­ta­czy ognia, che­mi­ków, sape­rów i czoł­gi­stów. Druga zabez­pie­czała atak ogniem wspar­cia. W jej skład wcho­dzili arty­le­rzy­ści, a także obsługa ceka­emów, rusz­nic prze­ciw­pan­cer­nych oraz moź­dzie­rzy. Trze­cia to nie­wielki zespół dowo­dze­nia. Gro­ma­dził łącz­no­ściow­ców, sygna­li­stów, goń­ców i rezerwę dowódcy.

Oddziały sztur­mowe były jed­nostką bojową więk­szą i sil­niej­szą od grup. Two­rzono je z bata­lionu pie­choty ze wspar­ciem plu­tonu sape­rów, plu­tonu mio­ta­czy ognia, plu­tonu obrony che­micz­nej, kom­pa­nii czoł­gów lub arty­le­rii samo­bież­nej, od trzech do czte­rech bate­rii arty­le­ryj­skich i moź­dzie­rzy o kali­brze do 203 mm włącz­nie. Taki oddział był dzie­lony na trzy lub cztery spe­cja­li­styczne grupy: zapo­rową, ogniową i rezer­wową.

Pod­czas dzia­łań w mie­ście szturm na poszcze­gólne obiekty obronne pro­wa­dzony był róż­nymi meto­dami. Naj­czę­ściej jed­nak natar­cie poprze­dzano czę­ścio­wym znisz­cze­niem zdo­by­wa­nego budynku. Robiono to ogniem arty­le­rii pro­wa­dzonym na wprost, poci­skami zdo­bycz­nych pan­cer­fau­stów lub ładun­kami wybu­cho­wymi zakła­da­nymi przez sape­rów.

Obszar ofen­syw­nej ope­ra­cji wschod­nio­po­mor­skiej – jak dowódz­two Armii Czer­wo­nej ofi­cjal­nie skla­sy­fi­ko­wało walki sto­czone z Niem­cami w 1945 roku w środ­ko­wej czę­ści połu­dnio­wego wybrzeża Morza Bał­tyc­kiego – obej­mo­wał region się­ga­jący od Gdań­ska po Szcze­cin. Przez ata­ku­ją­cych był on nazy­wany Pomo­rzem Wschod­nim. Według obroń­ców nato­miast star­cia toczyły się w dwóch ówcze­snych dziel­ni­cach Rze­szy – Pru­sach Zachod­nich i na Pomo­rzu. Dziś cały ten obszar znaj­duje się w gra­ni­cach pań­stwa pol­skiego, a oba regiony – Pomo­rze Gdań­skie i Pomo­rze Zachod­nie – w przy­bli­że­niu odpo­wia­dają obsza­rom, na które pod koniec wojny ude­rzały dwa sowiec­kie zgru­po­wa­nia fron­towe. Dla tej publi­ka­cji naj­waż­niej­szy będzie teren Gdań­ska, Gdyni i ich oko­lic, gdzie sto­czono bitwy miej­skie.

Wyja­śnijmy dokład­niej, iż teren sze­roko uję­tej ope­ra­cji wschod­nio­po­mor­skiej okre­ślony został geo­gra­ficz­nie na pół­nocy wybrze­żem mor­skim od ujścia Wisły do Cie­śniny Dziw­now­skiej. Na wscho­dzie biegł wzdłuż Wisły do Byd­gosz­czy, a na połu­dniu wodami Kanału Byd­go­skiego oraz Noteci i Warty, aż po Kostrzyn nad Odrą. Zachodni jego skraj wyzna­czała Odra. Powierzch­nię tak okre­ślo­nego regionu zaj­mo­wała pagór­ko­wata rów­nina w jed­nej trze­ciej poro­śnięta lasami. W nad­bał­tyc­kiej czę­ści wyróż­niały się dwa obszary: Wyżyna Kaszub­ska, roz­cią­ga­jąca się od Gdań­ska i Gdyni na zachód po rzekę Słu­pię, a także Wyżyna Pomor­ska, poło­żona na połu­dniowy zachód od Słupi aż po Odrę. Naj­wyż­szym punk­tem była góra Wie­życa o wyso­ko­ści trzy­stu trzy­dzie­stu jeden metrów nad pozio­mem morza. Na tere­nie tak uję­tego obszaru ope­ra­cyj­nego wystę­po­wała spora liczba rzek, z któ­rych naj­więk­szymi były: Wisła, Odra, Warta, Słu­pia, Wie­prza, Par­sęta i Rega. W połu­dniowo-zachod­niej czę­ści znaj­do­wało się dwie­ście pięć­dzie­siąt jezior.

Sowieccy szta­bowcy zazna­czali, że tak dookre­ślane przez nich Pomo­rze Wschod­nie miało dobrze roz­wi­niętą sieć komu­ni­ka­cyjną. Linie kole­jowe były tam uło­żone gęsto i prze­waż­nie dwu­to­rowe. Nawierzch­nie licz­nych szos były pokryte żwi­rem, asfal­tem lub beto­nem. Ulice w mia­stach – zwy­kle wyło­żone bru­kiem. Przez region prze­bie­gał też odci­nek auto­strady łączą­cej Ber­lin z Kró­lew­cem, z odga­łę­zie­niem popro­wa­dzo­nym na Szcze­cin. Śred­nia gęstość dróg bitych wyno­siła ponad trzy­dzie­ści kilo­me­trów na sto kilo­me­trów kwa­dra­to­wych powierzchni, a kolei – ponad dzie­sięć kilo­me­trów. Sze­ro­kie zasto­so­wa­nie znaj­do­wały w regio­nie rzeczne i mor­skie szlaki komu­ni­ka­cyjne. Wisła, Odra, Kanał Byd­go­ski i Warta były żeglowne przez pra­wie cały rok. U ujścia Odry i Wisły funk­cjo­no­wały duże porty mor­skie. Wszyst­kie mia­sta i prze­wa­ża­jącą więk­szość wsi pod­łą­czono do sieci tele­gra­ficz­nej i tele­fo­nicz­nej, a znaczną część kabli tele­ko­mu­ni­ka­cyj­nych uło­żono pod zie­mią. Na tery­to­rium nad­mor­skim pano­wał kli­mat umiar­ko­wany. Na prze­ło­mie zimy i wio­sny, a zatem w okre­sie toczo­nych tu w 1945 roku walk, pogoda była prze­waż­nie pochmurna, z licz­nymi opa­dami desz­czu i mgłami. Spo­dzie­wać się można było wio­sen­nych roz­to­pów i spływu kry na rze­kach. Tem­pe­ra­tura powie­trza w lutym wyno­siła śred­nio od zera do trzech, a w marcu od sied­miu do dzie­się­ciu stopni Cel­sju­sza1.

Według pod­su­mo­wań Armii Czer­wo­nej ope­ra­cja wschod­nio­po­mor­ska reali­zo­wana była od lutego do końca marca lub nawet do począt­ków kwiet­nia 1945 roku. Przyj­mijmy, że dzia­ła­nia ofen­sywne wojsk sowiec­kich na sze­roko uję­tym Pomo­rzu Wschod­nim można podzie­lić na kilka eta­pów.

Za pierw­szy uznajmy dwa tygo­dnie, od 10 do 23 lutego. Wów­czas oddziały 2. Frontu Bia­ło­ru­skiego zaata­ko­wały woj­skami swego cen­trum i lewego skrzy­dła w kie­runku pół­nocno-zachod­nim. Dotarły nie­da­leko, do linii Gniew–Skórcz–Czersk–Choj­nice–Debrzno. Do boju w tej ope­ra­cji ruszyły także oddziały pra­wego skrzy­dła 1. Frontu Bia­ło­ru­skiego, ale ze względu na ich walki na kie­runku zachod­nim i par­cie w stronę Szcze­cina będą tu znacz­nie rza­dziej przy­wo­ły­wane.

Za drugi etap uznano czas od 24 lutego do 5 marca. Oddziały 2. Frontu przy­stą­piły do walk na lewym skrzy­dle z uży­ciem nowych sił – 19. Armii i 3. Kor­pusu Pan­cer­nego Gwar­dii. Te oddziały ruszyły do ofen­sywy w kie­runku Kosza­lina. Pod koniec etapu dotarły do morza na odcinku jezioro Jamno–Koło­brzeg, doko­nu­jąc roz­dzie­le­nia sił nie­miec­kich na Pomo­rzu.

Trzeci etap ope­ra­cji wska­zany został na okres mię­dzy 6 a 13 marca. Woj­ska sowiec­kie spy­chały roz­cięte już zgru­po­wa­nie wroga, które wyco­fy­wało się jedną armią na wschód, a drugą na zachód. Wów­czas oddziały 2. Frontu, kie­ru­jąc swe lewe skrzy­dło w kie­runku wschod­nim i pół­nocno-wschod­nim, pod koniec etapu dotarły do brze­gów Zatoki Puc­kiej i zewnętrz­nego pasa for­ty­fi­ka­cji rejonu obron­nego Gdy­nia–Gdańsk.

Etap czwarty trwał od 14 do 31 marca, a cza­sem, jako datę jego zakoń­cze­nia, podaje się nawet 5 kwiet­nia. Wów­czas oddziały 2. Frontu toczyły walki w rejo­nie Gdań­ska i Gdyni. W wyniku bitew o mia­sta Armia Czer­wona roz­cięła i poko­nała zgru­po­wa­nia Wehr­machtu bro­niące por­tów, opa­no­wała brzegi Zatoki Gdań­skiej i zablo­ko­wała siły nie­przy­ja­ciela zepchnięte na Mie­rzeję Hel­ską, do ujścia Wisły oraz pod Oksy­wie. Ten ostatni przy­czó­łek zli­kwi­do­wany został na początku kwiet­nia. Dwa pozo­stałe prze­trwały do kapi­tu­la­cji Nie­miec w maju.

W pod­su­mo­wa­niach obie strony wydzie­lały też nie­kiedy ostatni, kil­ku­dniowy okres walk ulicz­nych, skut­ku­jący opa­no­wa­niem cen­tral­nych dziel­nic Gdyni i Gdań­ska. Dla walk o oba mia­sta aku­rat ten czas był klu­czowy, zatem koń­cowe dni, od 26 do 30 marca, celowo zostaną tu opi­sane znacz­nie sze­rzej2.

Gdań­sko-gdyń­ski rejon umoc­niony trak­to­wany był jako jed­no­lity obszar obronny miast. Skła­dał się z dwóch obwo­dów – zewnętrz­nego i wewnętrz­nego – dogod­nie popro­wa­dzo­nych przy obu aglo­me­ra­cjach. Naj­sil­niej­sza obrona została przy­go­to­wana na podej­ściach do Gdań­ska od stron wschod­niej i połu­dnio­wej, ponie­waż począt­kowo z tych kie­run­ków Niemcy ocze­ki­wali ude­rze­nia Sowie­tów na mia­sto. Nato­miast w rejo­nie Gdyni wyko­rzy­stano przed­wo­jenne pol­skie umoc­nie­nia, przy­go­to­wane do obrony od pół­nocy i zachodu, ale naj­trud­niej­sza do zdo­by­cia była strona połu­dniowa. Ze względu na jej warunki tere­nowe, z nie­do­stęp­nymi wzgó­rzami i gęstymi lasami, kana­li­zo­wała ruch wojsk na nie­licz­nych dro­gach, łatwych do zablo­ko­wa­nia. Cen­tralny odci­nek rejonu wzmoc­niono łącz­ni­kiem for­ty­fi­ka­cyj­nym utwo­rzo­nym kil­ka­na­ście kilo­me­trów przed Sopo­tem.

Obszar obronny mia­sta Gdań­ska skła­dał się z dwóch stref for­ty­fi­ka­cji, mają­cych umoc­nie­nia przy­go­to­wane do zaję­cia przez nie­miec­kie woj­sko. Skła­dały się na nie: okopy, rowy łącz­ni­kowe, sta­no­wi­ska strze­lec­kie, otwarte plat­formy dla dział pie­choty i kara­bi­nów maszy­no­wych, a także roz­ma­ite schrony i kry­jówki. Pierw­sza linia obrony miała głę­bo­kość od trzech do pię­ciu kilo­me­trów. Jej gra­nica prze­bie­gała wzdłuż miej­sco­wo­ści Rud­niki–Oru­nia–Pruszcz Gdań­ski–Kol­budy Dolne–Żukowo–Jelit­kowo. Oparta była na pię­ciu pasach głę­bo­kich oko­pów. Druga linia była posa­do­wiona w odle­gło­ści pię­ciu–sied­miu kilo­me­trów od skraju zabu­do­wań miej­skich i na obu krań­cach opie­rała się na brzegu zatoki. Skła­dała się z kilku pozy­cji bojo­wych. Naj­waż­niej­sza z nich, która bie­gła wzdłuż linii Bąkowo–wzgó­rze 160–Oliwa, miała dwie, a w nie­któ­rych miej­scach cztery linie tran­szei o łącz­nej głę­bo­ko­ści obrony wyno­szą­cej do dwóch i pół kilo­me­tra. Druga pozy­cja nie­ty­powo prze­bie­gała wzdłuż linii brze­go­wej morza, na zachód od Let­nicy i Brzeźna. Ta była utwo­rzona z dwóch linii oko­pów połą­czo­nych z sys­te­mem sil­nych punk­tów oporu. Miała słu­żyć jako pozy­cja prze­ciw­de­san­towa w przy­padku ataku z morza w oko­li­cach Wester­platte i Nowego Portu. Trze­cia pozy­cja została ulo­ko­wana bez­po­śred­nio na obrze­żach mia­sta, z wyko­rzy­sta­niem usy­tu­owa­nych tam masyw­nych zabu­do­wań. Na wybra­nych odcin­kach dodat­kowo wyko­pano rowy prze­ciw­czoł­gowe i posta­wiono prze­grody z drutu kol­cza­stego. Oprócz tego z pół­nocy na połu­dnie odcho­dziły od rzeki Raduni pozy­cje wspo­ma­ga­jące i odci­na­jące3.

Cało­ścio­wego mino­wa­nia pasa obron­nego w tym rejo­nie nie prze­pro­wa­dzono. Więk­sze pola minowe zostały uło­żone na wybra­nych odcin­kach. Z reguły przy mostach i prze­smy­kach dro­go­wych zasta­wiano pułapki miner­skie. Nie zawsze uży­wano do tego kla­sycz­nych min, lecz czę­sto poci­sków arty­le­ryj­skich, bomb lot­ni­czych o wadze do pół tony, a nawet tor­ped mor­skich. Dowo­dziło to znacz­nego nie­do­boru spe­cja­li­stycz­nych mate­ria­łów wybu­cho­wych i powo­do­wało potrzebę saper­skich impro­wi­za­cji, reali­zo­wa­nych za pomocą zaso­bów dostęp­nych na miej­scu, w maga­zy­nach róż­nych rodza­jów wojsk. Nie­miec­kie woj­ska inży­nie­ryjne przy­go­to­wały też wiele bary­kad prze­ciw­pan­cer­nych na dro­gach i leśnych zawa­łów z drzew.

Wewnętrzny obwód obronny Gdań­ska także skła­dał się z dwóch linii oporu, chro­nią­cych mia­sto przede wszyst­kim od połu­dnia. Pierw­sza szła od obrzeży Gdań­ska, przez Oru­nię, Chełm i połu­dniową część Emaus, po Uje­ści­sko. Umoc­nie­nia skła­dały się tam z dwóch, mak­sy­mal­nie czte­rech linii tran­szei o peł­nym pro­filu. Na jed­nym kilo­me­trze frontu nasy­ce­nie sta­no­wi­skami ognio­wymi wyno­siło około dwu­dzie­stu dla broni strze­lec­kiej pie­choty i do czter­na­stu dla broni maszy­no­wej. Druga linia oporu, odda­lona o cztery do pię­ciu kilo­me­trów od mia­sta, w oko­li­cach Łosto­wic i Zako­ni­czyna, skła­dała się z prze­ry­wa­nych tran­szei.

Obszar obronny mia­sta Gdyni także skła­dał się z dwóch linii obrony. Przy­go­to­wu­jąc for­ty­fi­ka­cje, Niemcy wyko­rzy­stali wcze­śniej zbu­do­wane tu przez Pola­ków dłu­go­ter­mi­nowe kon­struk­cje obronne. Wypo­sa­żyli sta­no­wi­ska arty­le­ryj­skie i ulo­ko­wali punkty obser­wa­cyjne oraz wzmoc­nili je sys­te­mem oko­pów, tran­szei i zapór. Pozwo­liło to dość szybko opa­sać Gdy­nię pier­ście­niem obron­nym o pro­mie­niu kil­ku­na­stu kilo­me­trów.

Pierw­sza linia oporu pod Gdy­nią, któ­rej czo­łowa kra­wędź bie­gła wzdłuż linii Sopot–Chwasz­czyno–Kolecz­kowo–Reda–Rewa, skła­dała się z dwóch pozy­cji z pię­cioma rzę­dami oko­pów o łącz­nej głę­bo­ko­ści pasa obron­nego od trzech do pię­ciu kilo­me­trów. Druga linia została usta­wiona w odle­gło­ści pię­ciu–sied­miu kilo­me­trów od mia­sta, z czo­łową kra­wę­dzią idącą linią Kolibki–Janowo. Ta miała trzy rzędy oko­pów oraz na każ­dym kilo­me­trze cztery do pię­ciu sta­łych kon­struk­cji, zarówno schro­nów żel­be­to­wych, jak i drew­niano-ziem­nych.

Cen­trum Gdyni było rów­nież przy­go­to­wane do obrony i pro­wa­dze­nia walk ulicz­nych. Na wypa­dek przy­mu­so­wego wyco­fa­nia się z mia­sta na pół­noc utwo­rzono dodat­kową strefę obronną na Kępie Oksyw­skiej. Linia oporu na tym trudno dostęp­nym obsza­rze, który z cza­sem uzy­skał sta­tus nie­miec­kiej twier­dzy, prze­bie­gała wznie­sie­niami na linii Oksy­wie–Obłuże–Kazi­mierz.

Aby sku­tecz­nie połą­czyć miej­skie obszary obronne Gdań­ska i Gdyni w jeden orga­nizm, zbu­do­wano też pozy­cje obronne na linii Żukowo–Kolecz­kowo, z dużym punk­tem oporu ulo­ko­wa­nym na wzgó­rzu 221. Ta pozy­cja miała trzy okopy o peł­nym pro­filu. W odle­gło­ści do pię­ciu kilo­me­trów od tego pasa zbu­do­wano kolejne tran­szeje – dwie na linii Rębie­chowo–Chwasz­czyno, a jedną na rubieży Bar­nie­wice–Wysoka. Wzdłuż tej ostat­niej uło­żone zostało roz­le­głe pole minowe.

Do sku­tecz­nej obrony prze­ciw­pan­cer­nej w rejo­nie Gdań­ska i Gdyni wyko­pane były rowy prze­ciw­pan­cerne, usta­wione drew­niane zapory, bary­kady i bloki żel­be­towe. Szcze­gól­nie zachod­nia część Gdań­ska była bro­niona przez rów prze­ciw­czoł­gowy, wyko­pany w oko­li­cach Emaus i Sucha­nina. W pobliżu tych licz­nych prze­szkód prze­ciw­pan­cer­nych ulo­ko­wano poje­dyn­cze schro­nie­nia dla nisz­czy­cieli czoł­gów, naj­czę­ściej uzbro­jo­nych w pan­cer­fau­sty. Znaj­du­jące się wewnątrz pier­ścieni obron­nych mia­sta zostały przy­go­to­wane do walk ulicz­nych. Na głów­nych trak­tach zbu­do­wano bary­kady i prze­grody prze­ciw­czoł­gowe, na pla­cach i skwe­rach naszy­ko­wano okopy i kry­jówki z dobrym wido­kiem przed­pola i polem ostrzału. W budyn­kach poło­żo­nych przy głów­nych arte­riach zało­żono miny z opóź­nio­nym dzia­ła­niem. Wszyst­kie więk­sze obiekty przy­spo­so­biono do pro­wa­dze­nia walk jako punkty oporu, które mogły być obsa­dzone zało­gami z bro­nią strze­lecką. W ich ścia­nach wybito otwory strzel­ni­cze, drzwi i okna obło­żono wor­kami z pia­skiem. Tran­sze­jami i kory­ta­rzami piw­nicz­nymi połą­czono poszcze­gólne obiekty oraz całe kwar­tały miej­skie4.

Ger­hard Car­tel­lieri, nie­miecki nad­bur­mistrz Gdyni, uwa­żał, że Niemcy byli dobrze przy­go­to­wani do dłu­go­trwa­łej obrony w zwar­tej zabu­do­wie mia­sta:

„Gdy pier­ścień wokół Gdyni zamknął się, roz­po­częto przy­go­to­wy­wa­nia do walki o samo mia­sto. Wewnątrz, na prze­lo­to­wych uli­cach wznie­siono zapory prze­ciw­pan­cerne. Wyko­pano rowy przy wjaz­dach, zbu­do­wano sta­no­wi­ska dla broni maszy­no­wej. Bramy domów bary­ka­do­wano wor­kami z pia­skiem, pozo­sta­wia­jąc tylko wej­ścia, przez które mogła się prze­ci­snąć jedna osoba. W murach wybi­jano otwory strzel­ni­cze. Utwo­rzono szes­na­ście wybra­nych węzłów oporu w poło­żo­nych korzyst­nie blo­kach lub gru­pach domów. Były to sze­ścio­pię­trowe budynki przy ulicy Par­ty­zan­tów5, Zarząd Miej­ski i Urząd Budow­lany, obiekt zarządu powia­to­wego z przy­le­głym tere­nem, kawiar­nia Wie­deń­ska, dwo­rzec kole­jowy, budy­nek sądu, kawiar­nia Ber­liń­ska itd. Trzo­nem obrony była Kamienna Góra, panu­jąca nad całym mia­stem”6.

Rozdział I. Sytuacja operacyjna na pomorzu

Ofi­cjalna pro­pa­ganda też przed­sta­wiała goto­wość miej­sco­wych Niem­ców do walki o mia­sta. W pra­sie i radiu akcen­to­wano wspól­notę naro­dową oraz potrzebę wspar­cia armii w trud­nym okre­sie. Jed­nak rot­mistrz Frie­drich von Wil­pert, ofi­cer ordy­nan­sowy z gdań­skiej komen­dan­tury Wehr­machtu, we wspo­mnie­niach stwier­dził, że już na prze­ło­mie lat 1944 i 1945 stało się jasne, iż dostęp­nymi siłami nie da się zatrzy­mać postę­pów Armii Czer­wo­nej. Nie­miecka 2. Armia, którą wyzna­czono do obrony dziel­nicy Gdańsk-Prusy Zachod­nie, nie miała już więk­szych per­spek­tyw na uzy­ska­nie wspar­cia z zachodu. Rosja­nie stop­niowo roz­miesz­czali naprze­ciwko niej swoje armie, także siły pan­cerne. Jed­nak ani ich siła, ani liczeb­ność nie dawały pod­staw do twier­dzeń tak dale­kich jak teza Wil­perta, że było tych armii dzie­sięć i że były potężne. Rot­mistrz widział jesz­cze szanse na ochronę rejonu Gdań­ska przez jakiś czas, gdyby naj­wyż­sze dowódz­two nie­miec­kie od początku zde­cy­do­wało się zabrać 2. Armię z powro­tem na wybrzeże i usta­wić ją tam w pozy­cji jeża, z moż­li­wo­ścią zaopa­trze­nia drogą mor­ską. Uwa­żał, że wtedy woj­ska z Prus Wschod­nich i Kur­lan­dii mogłyby zostać spro­wa­dzone do Gdań­ska, a Sowie­tom nie byłoby łatwo poko­nać ich na tej pozy­cji obron­nej u ujścia Wisły. Jed­nak dowódz­two zde­cy­do­wało ina­czej. Ofi­cer uznał, że 2. Armia została wtedy roz­cią­gnięta jak guma. Miała ona unie­moż­li­wić siłom rosyj­skim nacie­ra­ją­cym na Ber­lin skie­ro­wa­nie ich pra­wego skrzy­dła na pół­noc, w stronę Prus Zachod­nich i Pomo­rza Zachod­niego. Według Wil­perta było to zada­nie nie do wyko­na­nia, ponie­waż Rosja­nie mogli w każ­dym miej­scu prze­bić się przez cien­kie linie nie­miec­kie i roz­dzie­lić tę armię. I stało się to natych­miast po roz­po­czę­ciu ofen­sywy, w poło­wie stycz­nia7.

Heinz Voel­l­ner, inny nie­miecki ofi­cer, w swo­jej pró­bie szer­szego opi­sa­nia walk o Prusy Zachod­nie też uznał, że nale­ża­łoby zacząć rela­cję od wska­za­nia pozy­cji wyj­ścio­wej do póź­niej­szego odcię­cia i zdo­by­cia Gdań­ska. Jego zda­niem była nią wielka ope­ra­cja stycz­niowa Armii Czer­wo­nej. Woj­ska kilku sowiec­kich zgru­po­wań fron­to­wych ruszyły wów­czas do potęż­nego, sko­or­dy­no­wa­nego ataku, obej­mu­ją­cego swą sze­ro­ko­ścią znaczną część Europy, od Węgier po wybrzeża Bał­tyku. Woj­ska 2. Frontu Bia­ło­ru­skiego pod wodzą mar­szałka Kon­stan­tego Rokos­sow­skiego przy­stą­piły do ataku 14 stycz­nia 1945 roku. Ruszyły ze swo­ich dwóch przy­czół­ków, utwo­rzo­nych w widłach Wisły i Narwi. Szybko prze­ła­mały opór sto­ją­cych tam na rubie­żach obron­nych wojsk 2. Armii nie­mieckiej, dowo­dzo­nych przez gene­rała puł­kow­nika Wal­tera Weissa. Po dzie­się­ciu dniach natar­cia sowiec­kie czo­łówki pan­cerne osią­gnęły linię Wisły, opa­no­wu­jąc sze­roki pas mię­dzy Byd­gosz­czą a Zale­wem Wiśla­nym. Pod koniec mie­siąca w rękach nie­mieckich pozo­sta­wały już tylko przy­czółki Elbląg, Mal­bork, Gru­dziądz i Toruń. Znaj­do­wały się one w tej czę­ści Prus Zachod­nich, która oddzie­lona była od ziem wschod­nio­pru­skich kli­nem się­ga­ją­cym do wybrzeża. Z opa­no­wa­nej wtedy linii Nogatu do Gdań­ska było już mniej niż pięć­dzie­siąt kilo­me­trów8.

Do stycz­nia 1945 roku woj­ska 1. Frontu Bia­ło­ru­skiego, dowo­dzone przez mar­szałka Gie­or­gija Żukowa, zaj­mo­wały przy­czółki nad Wisłą, na połu­dnie od War­szawy. Od momentu roz­po­czę­cia ofen­sywy, w ciągu czter­na­stu dni, potężną falą pan­cerną dotarły na zacho­dzie do Odry w oko­lice Frank­furtu, a na pół­nocy prze­kro­czyły Noteć. Ich dal­sze prze­dzie­ra­nie się w głąb Pomo­rza zostało na początku lutego powstrzy­mane przez Niem­ców na linii tzw. falo­chronu, obej­mu­ją­cego mia­sta Schwedt, Choszczno, Wałcz, Debrzno i Świe­cie. W tych oko­li­cach w poło­wie mie­siąca Niemcy pod­jęli próbę sil­nego kontr­ataku o stra­te­gicz­nym zna­cze­niu. Jed­nak impet ope­ra­cji „Son­nen­wende” bar­dzo szybko wygasł. W tym cza­sie w rękach nie­miec­kich znaj­do­wały się zie­mie leżące na zachód od Gdań­ska, na połu­dniu dawny obszar pol­skiego Pomo­rza, się­ga­jący pra­wie do linii Debrzno–Świe­cie, a na wscho­dzie wąski prze­smyk pro­wa­dzący przez Mie­rzeję Wiślaną do Kró­lewca. Na wschód od Wisły trzy­mały się tylko poje­dyn­cze przed­mo­ścia pil­nu­jące prze­praw.

Na tym obsza­rze woj­ska potur­bo­wa­nej, ale nie­roz­gro­mio­nej 2. Armii nie­miec­kiej bro­niły terenu mię­dzy Wisłą a linią Słupsk–Debrzno. Warunki natu­ralne sprzy­jały obro­nie. Wschod­nią gra­nicę terenu sta­no­wiły Żuławy – leżący w dużej czę­ści poni­żej poziomu morza obszar ujścia Wisły, z licz­nymi cie­kami, zbior­ni­kami i rowami melio­ra­cyj­nymi. Depre­syjne tereny można było szybko zato­pić poprzez prze­rwa­nie wałów, co też póź­niej uczy­niono rękoma nie­miec­kich sape­rów. Nad dol­nym odcin­kiem Wisły, z jej stro­mymi brze­gami, leżały mia­sta: Tczew, Gniew, Nowe i Świe­cie. Na połu­dniu, mię­dzy Świe­ciem a Choj­ni­cami, roz­cią­gały się Bory Tuchol­skie. Był to dość duży obszar leśny, który mógł poważ­nie utrud­niać atak pan­cerny. Spore szanse na sku­teczny opór zapew­niało rów­nież znaj­du­jące się na zachód od brze­gów zatoki Poje­zie­rze Kaszub­skie. Cha­rak­te­ry­zo­wało się licz­nymi jezio­rami, uło­żo­nymi najczę­ściej z pół­nocy na połu­dnie, wie­loma prze­smy­kami, lasami i doli­nami trud­nymi do prze­by­cia.

Po utra­ce­niu połą­cze­nia lądo­wego ze Szcze­ci­nem do obsługi zaopa­trze­nia w Gdań­sku i Gdyni pozo­sta­wały już tylko porty mor­skie. Na szczę­ście dla obroń­ców nie­miecka mary­narka wciąż domi­no­wała na Morzu Bał­tyc­kim. Cztery główne linie kole­jowe roz­cho­dziły się z tych por­tów w for­mie wachla­rza w głąb obszaru obrony, uzu­peł­nia­jąc się i łącząc przez liczne odga­łę­zie­nia. Sieć kole­jowa odgry­wała ważną rolę z uwagi na wyko­rzy­sta­nie jej przez woj­sko, bo bra­ko­wało paliw do sil­ni­ków spa­li­no­wych cię­ża­ró­wek i wozów bojo­wych. Rów­nież sieć dro­gowa dosto­so­wana była do obsługi bazy zaopa­trze­nio­wej Gdańsk–Gdy­nia, pro­wa­dząc ku por­tom. Należy przy­znać, że całość uwa­run­ko­wań tere­no­wych sta­no­wiła sprzy­ja­jącą sytu­ację wyj­ściową do pro­wa­dze­nia obrony w obu głów­nych mia­stach.

Jeśli cho­dzi o walki w regio­nie, to mili­tar­nie Niemcy nie mieli się czym pochwa­lić. Już od końca stycz­nia do dys­po­zy­cji obrony nad Wisłą mieli jedy­nie dywi­zje 2. Armii. Po kil­ku­na­stu dniach sowiec­kiej ofen­sywy były już mocno nad­wy­rę­żone, a ich per­so­nel top­niał. Oddziały były nie tylko wyczer­pane wal­kami, lecz także zre­zy­gno­wane i roz­go­ry­czone. Nie dys­po­no­wały już pra­wie wcale bro­nią ciężką. Podob­nie źle było ze wspar­ciem przez woj­ska lot­ni­cze. Wpraw­dzie póź­niej z Kur­lan­dii i z Zachodu zostały prze­rzu­cone nie­mal kom­pletne dywi­zje do wspar­cia kule­ją­cego frontu, ale i one szybko utra­ciły swą począt­kową świe­żość. Mająca klu­czowe zna­cze­nie moż­li­wość prze­miesz­cza­nia się wojsk nie­miec­kich była bar­dzo mocno ogra­ni­czona wspo­mnia­nym już bra­kiem paliwa. Sowieci mieli miaż­dżącą prze­wagę w licz­bie ludzi i ilo­ści mate­ria­łów o stra­te­gicz­nym zna­cze­niu. Mogli stale zmie­niać punkty cięż­ko­ści natar­cia, obcho­dzić miej­scowy opór, posze­rzać punkty prze­bi­cia poprzez prze­rzu­ca­nie sił wspar­cia. I potra­fili te atuty wyko­rzy­stać.

Do para­liżu kolej­nych ele­men­tów nie­miec­kiego sys­temu obron­nego doszło także z powodu nie­kon­tro­lo­wa­nego ruchu cywil­nych ucie­ki­nie­rów z zagro­żo­nego wal­kami obszaru. Naj­czę­ściej zbyt późno prze­pro­wa­dzana ewa­ku­acja miej­sco­wej lud­no­ści i zwy­kła panika powo­do­wały cał­ko­wite zablo­ko­wa­nie dróg przy­fron­to­wych i w znacz­nym stop­niu utrud­niały trans­port nie­miec­kich oddzia­łów. Nie­rzadko z tego wła­śnie względu ważne linie obrony nie mogły we wła­ści­wym cza­sie zostać obsa­dzone przez wyco­fu­jące się jed­nostki. Do bez­ład­nej ucieczki ruszyli przede wszyst­kim miesz­kańcy Prus Wschod­nich. Nad Wisłą doszło wtedy do spię­trze­nia ruchu uchodź­czego. Naj­pierw przy stra­te­gicz­nie waż­nych mostach, potem na szla­kach z Mie­rzei Wiśla­nej i w końcu na tra­sach wio­dą­cych do miast por­to­wych. Stało się tak mimo przy­go­to­wa­nia szcze­gó­ło­wego planu ewa­ku­acyj­nego regionu gdań­skiego, noszą­cego kryp­to­nim „Eva”9.

Swoje doświad­cze­nia z ewa­ku­acji lud­no­ści dziel­nicy Gdańsk-Prusy Zachod­nie spi­sał Fritz Rie­mann, jeden z nie­miec­kich urzęd­ni­ków. Twier­dził on, że pro­blem poja­wił się po roz­bi­ciu środ­ko­wego odcinka frontu wschod­niego, już w poło­wie 1944 roku. Kiedy armie sowiec­kie dotarły w pobliże wschod­nich gra­nic regionu, udało się prze­ko­nać do dzia­ła­nia Alberta For­stera, przy­wódcę par­tyj­nego okręgu gdań­skiego. Gau­le­iter przy­jął argu­ment, że nale­ża­łoby zapla­no­wać dzia­ła­nia, które zapew­ni­łyby bez­pieczną ucieczkę miej­sco­wej lud­no­ści w przy­padku postę­pów ofen­sywy wroga. Oczy­wi­ście przy­go­to­wa­nia trzeba było pro­wa­dzić w ści­słej tajem­nicy, by nie wzbu­dzać nie­po­ko­jów. Rie­mann przy­zna­wał, że w prze­ci­wień­stwie do innych sze­fów regio­nów, któ­rzy trak­to­wali takie pomy­sły jako defe­tyzm i odrzu­cali je, For­ster wyra­ził zgodę na przy­go­to­wa­nia, jed­nak z zastrze­że­niem, że prace będą doty­czyły jedy­nie tere­nów poło­żo­nych na prawo od Wisły. Choć urzęd­nik rozu­miał, jak absur­dalne z mili­tar­nego punktu widze­nia było zało­że­nie, że nie­przy­ja­ciel­skie natar­cie może oszczę­dzić tereny leżące po lewej stro­nie rzeki, wie­dział zara­zem, że ofi­cjal­nie wie­rzono, iż na tej rubieży Sowieci zostaną zatrzy­mani, ponie­waż obrona na linii dużej rzeki utrzyma się w każ­dych warun­kach. Rie­mann dopo­wia­dał, że być może ist­niało też inne wyja­śnie­nie tej decy­zji. Namiest­nik Rze­szy mógł sądzić, iż trzyma klucz do regionu, spra­wu­jąc kon­trolę nad prze­pra­wami przez Wisłę. Były one bowiem pod­stawą nie tylko spraw­nej ewa­ku­acji cywi­lów ze wschod­nich powia­tów, ale przede wszyst­kim przy­szłych roz­strzy­gnięć mili­tar­nych:

„Przy­go­to­wa­nie upo­rząd­ko­wa­nego przej­ścia przez sze­roką rzekę było rze­czy­wi­ście naszym naj­trud­niej­szym zada­niem. Oczy­wi­ście, mie­li­śmy i mogli­śmy zaj­mo­wać się tylko trans­por­tem lud­no­ści wiej­skiej, ponie­waż w naczel­nym urzę­dzie przy­jęto, że miesz­kań­ców mia­sta można prze­wieźć koleją. Lud­ność wiej­ska miała nato­miast prze­miesz­czać się wozami, zabie­ra­jąc ze sobą bydło, po ści­śle wyzna­czo­nych dro­gach, idąc do okre­ślo­nych prze­praw przez Wisłę, przy­pi­sa­nych poszcze­gól­nym powia­tom.

[…] Prze­wi­dziano, że po dru­giej stro­nie Wisły ucie­ka­jące grupy będą umiesz­czane w kon­kret­nych powia­tach. Praca nad kolej­nym trans­fe­rem, z powia­tów zachod­nich, nie była dozwo­lona. Musie­li­śmy być usa­tys­fak­cjo­no­wani tym, co osią­gnę­li­śmy. I tak było, zakła­da­jąc, że na pod­sta­wie doświad­czeń, które uzy­ska­li­śmy, bez sze­ro­kiej rzeki za nami kon­ty­nu­owa­nie wędrówki na zachód byłoby łatwiej­sze. Jeśli udało się to póź­niej, mimo zimo­wej aury i wiel­kich trud­no­ści, to tylko dla­tego, że nie­przy­ja­ciel na długi czas pozo­sta­wił pół­nocne Pomo­rze w spo­koju, a nie dla­tego, że Prusy Wschod­nie ruszyły w drogę dopiero wtedy, gdy Prusy Zachod­nie prze­szły”10.

Rie­mann twier­dził wprost, że naj­więk­szym pro­ble­mem byli ucie­ki­nie­rzy z obsza­rów wschod­nio­pru­skich, ponie­waż tam nie pod­jęto zor­ga­ni­zo­wa­nych dzia­łań ewa­ku­acyj­nych. Do tego kolumny wozów kon­nych, nad­cho­dzące ze wschodu, już pod koniec stycz­nia stra­ciły moż­li­wość dotar­cia nad Wisłę drogą lądową. Armia Czer­wona odcięła szlaki dro­gowe i kole­jowe, a trasy ucie­ki­nie­rów przez kolejne dwa mie­siące wio­dły po lodach zamar­z­nię­tego Zalewu Wiśla­nego. Tych, któ­rzy cało prze­do­stali się na drugą stronę, kie­ro­wano do por­tów w Piła­wie, Gdań­sku lub Gdyni, skąd zabie­rano ich stat­kami na zachód, do cen­tral­nych Nie­miec lub Danii. Pod koniec stycz­nia ewa­ku­owano też część miesz­kań­ców zagro­żo­nych powia­tów Prus Zachod­nich:

„Wbrew wszel­kim prze­ciw­no­ściom, 26 stycz­nia, po odcię­ciu Elbląga i krót­kim utwo­rze­niu rosyj­skiego przy­czółka pod Laso­wi­cami na Żuła­wach, teren po tej stro­nie Nogatu został nagle oczysz­czony roz­ka­zem woj­sko­wym. Nogat stał się gra­nicą walk na sześć tygo­dni. W obu powia­tach gdań­skich wpro­wa­dzono zakaz ucieczki, ponie­waż miały one zaopa­try­wać gdań­ską twier­dzę. I tak na początku lutego męska popu­la­cja z Żuław Wiel­kich została wysłana z powro­tem do młó­ce­nia plo­nów.

[…] Lud­ność miej­ska z Gdań­ska zdo­łała uciec na Mie­rzeję. Wyje­chali aż do kapi­tu­la­cji, wraz ze wszyst­kimi ludźmi z oko­licz­nych wsi i ucie­ki­nie­rami z Prus Wschod­nich, któ­rzy pozo­stali w cza­sie walk stło­czeni na małym obsza­rze, i któ­rzy nie byli w sta­nie z powo­dze­niem iść dalej przez Pomo­rze. Część lud­no­ści regionu została prze­wie­ziona na zachód stat­kami z Helu, dzięki mary­narce wojen­nej. Ale ilu uchodź­ców, zamiast dotrzeć do portu, na który liczyli, zna­la­zło nagły koniec w wodach Bał­tyku, praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie zosta­nie wyja­śnione!11”.

Rot­mistrz Wil­pert od stycz­nia obser­wo­wał wzmo­żony ruch cywi­lów w mie­ście i por­cie. Z przy­gnę­bie­niem patrzył, jak na roz­ma­ite spo­soby ucie­ki­nie­rzy zmie­rzają ku zacho­dowi. Nie bez obaw i on roz­sta­wał się z naj­bliż­szą rodziną:

„Gdy front zbli­żył się do delty Wisły i Nogatu od wschodu, więk­szość tam­tej­szych miast została ewa­ku­owana, a w prze­ni­kli­wie mroźne dni wędrowcy roz­po­częli wędrówkę na zachód zasy­pa­nymi śnie­giem dro­gami. Część wypraw z Prus Wschod­nich już wcze­śniej wyru­szyła, ale nie dotarły daleko. Wędrówki z oko­lic Nowego Stawu i Nowego Dworu Gdań­skiego dotarły jedy­nie do obszaru Przy­wi­dza i pozo­sta­wały tam przez tygo­dnie, dopóki nacie­ra­jący rosyj­scy dowódcy czoł­gów nie zmu­sili ich do ucieczki do Gdań­ska i, jeśli to moż­liwe, dotar­cia stat­kiem na zachód. W rezul­ta­cie sytu­acja żyw­no­ściowa w rejo­nie Gdań­ska gwał­tow­nie się pogor­szyła. Ni­gdy nie udało się wia­ry­god­nie usta­lić, ile osób prze­by­wało w tym cza­sie w Gdań­sku. Spis lud­no­ści odbył się 17 marca, ale oczy­wi­ście został prze­pro­wa­dzony nie­do­kład­nie. Gau­le­iter For­ster sza­co­wał wów­czas popu­la­cję przy­czółka Gdańsk-Gdy­nia od sze­ściu­set tysięcy do około miliona ludzi. Ponie­waż nie było moż­liwe włą­cze­nie żyznych tere­nów rol­ni­czych Żuław Wiśla­nych i Nizin Gdań­skich do strefy obron­nej, zaopa­trze­nie na tere­nie samej twier­dzy nie było oczy­wi­ście wystar­cza­jące, aby wytrzy­mać wie­lo­mie­sięczne oblę­że­nie – nawet gdyby mili­tar­nie było to moż­liwe. Na początku marca w samym Gdań­sku było około szes­na­stu tysięcy ran­nych, na całym tere­nie twier­dzy około dwu­dzie­stu tysięcy. Codzien­nie przy­by­wało około tysiąca ran­nych z Prus Wschod­nich i Kur­lan­dii oraz około ośmiu­set z Prus Zachod­nich. Część z nich była codzien­nie wywo­żona drogą mor­ską wraz z cywil­nymi uchodź­cami, ale przy­by­łych było znacz­nie wię­cej niż ewa­ku­owa­nych”12.

Z Gdań­ska i Gdyni odpły­wali stat­kami nie tylko ranni żoł­nie­rze i ewa­ku­owani cywile, lecz także cenni dla gospo­darki spe­cja­li­ści z róż­nych dzie­dzin, słu­cha­cze szkół woj­sko­wych i per­so­nel pomoc­ni­czy armii. Swoje miej­sce zna­leźli także zasłu­żeni funk­cjo­na­riu­sze par­tii, poli­cji i SS. Rodzina von Wil­perta tra­fiła na pokład jed­nostki, którą ewa­ku­owano nauczy­cieli gdań­skiej Wyż­szej Szkoły Tech­nicz­nej oraz kobiety i dzieci nie­miec­kich urzęd­ni­ków:

„Ni­gdy nie zapo­mnę wra­że­nia, jakie odnio­słem pod koniec stycz­nia, kiedy przy­wio­złem żonę i naj­młod­szą córkę na pokład statku »Deutsch­land«, peł­nego uchodź­ców ocze­ku­ją­cych na roz­kaz wypły­nię­cia. Roz­kaz ten, ocze­ki­wany na 30 stycz­nia, został opóź­niony, ponie­waż »Wil­helm Gustloff«, który dzień wcze­śniej opu­ścił Gdy­nię, padł ofiarą sowiec­kiego okrętu pod­wod­nego. Uchodźcy, będący na pokła­dzie »Deutsch­landu« i dwóch innych stat­ków tej samej wiel­ko­ści, nic o tym nie wie­dzieli. Poin­for­mo­wano tylko kie­row­nic­two woj­skowe.

Lodo­waty wiatr, sypiący śnie­giem, gwiz­dał nad wyspą Ostrów w gdań­skim por­cie i nad Prze­róbką, gdzie cumo­wały statki z uchodź­cami. Zapadł wie­czór. W kilo­me­tro­wej kolejce do Prze­róbki stali zmę­czeni, zde­spe­ro­wani ludzie, głów­nie kobiety i dzieci, któ­rzy nie mogli iść dalej, sia­dali na śniegu na waliz­kach lub ple­ca­kach i cze­kali na jakąś pomoc. Inni cią­gnęli za sobą rze­czy prze­cho­wy­wane w wor­kach na lin­kach, niczym pod­ręczne sanki. Tra­ge­dia była tym bar­dziej szo­ku­jąca, że od czasu do czasu sły­chać było tylko ciche kwi­le­nie dzieci, a poza tym tylko gwiz­dał i wył lodo­waty wiatr”13.

Sta­tek „Deutsch­land” dotarł wtedy do Kilo­nii bez prze­szkód. W kolej­nych mie­sią­cach trans­por­to­wano nim nie tylko ucie­ka­ją­cych Niem­ców, lecz także jeń­ców wojen­nych i więź­niów obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Łącz­nie prze­wiózł około sie­dem­dzie­się­ciu tysięcy osób. Zato­nął na początku maja wsku­tek bry­tyj­skiego ataku lot­ni­czego. Jed­nak na pokła­dzie wspo­mnia­nego „Wil­helma Gustloffa”, zato­pio­nego przez sowiecką łódź pod­wodną S-13, zgi­nęło w stycz­niu ponad sześć tysięcy osób – żoł­nie­rzy, ran­nych i cywi­lów. Dzie­sią­tego lutego, dowo­dzony przez kapi­tana trze­ciej rangi Alek­san­dra Mari­ne­skę, okręt zato­pił kolejny nie­miecki sta­tek ewa­ku­acyjny. „Gene­rał von Steu­ben” poszedł na dno z ponad czte­rema tysią­cami ludzi14.

Sze­roko zakro­jona ope­ra­cja dowozu zaopa­trze­nia mor­skiego do celowo utrzy­my­wa­nych przez Niem­ców przy­czół­ków nad­bał­tyc­kich wcho­dziła wtedy w decy­du­jący okres. Od jesieni poprzed­niego roku wodą dostar­czano zapasy do zgru­po­wa­nia odcię­tego w Kur­lan­dii. Od stycz­nia podobną drogę trans­portu przy­jęto do wspie­ra­nia jed­no­stek odcię­tych na tere­nach Prus Wschod­nich. W końcu w lutym prze­rwane zostały też drogi lądowe pro­wa­dzące z cen­tral­nej czę­ści Rze­szy do por­tów Gdań­ska i Gdyni. Wszel­kie obo­wiązki trans­por­towe na tych tra­sach, włącz­nie z prze­wo­zem poczty, prze­jęła nie­miecka mary­narka wojenna i pod­le­głe jej jed­nostki cywilne. W rej­sach powrot­nych z odcię­tych por­tów wywo­żono głów­nie ludzi. Oso­bli­wym wyjąt­kiem w pró­bach rato­wa­nia roda­ków przed najeźdźcą było ewa­ku­owa­nie drogą mor­ską czę­ści wie­lo­na­ro­do­wego grona więź­niów obozu kon­cen­tra­cyj­nego Stut­thof. Podob­nie jak w przy­padku zarzą­dzo­nej w stycz­niu ewa­ku­acji pie­szej z obozu, około połowy skie­ro­wa­nych do trans­portu na bar­kach nie prze­żyło z powodu braku żyw­no­ści, tru­dów drogi i okru­cień­stwa SS-manów15.

W ostat­nich mie­sią­cach wojny Albert For­ster, gau­le­iter Gdań­ska i regio­nalny komi­sarz obrony Rze­szy, nie miał już kon­taktu z waż­niej­szymi oso­bi­sto­ściami w Ber­li­nie. Na roz­mowę tele­fo­niczną, prze­pro­wa­dzoną 24 stycz­nia, zgo­dził się tylko Joseph Goeb­bels. Nie­miecki mini­ster pro­pa­gandy zapi­sał wów­czas w pamięt­niku, jak wtar­gnię­cie sowiec­kich czo­łó­wek na skraj Prus Zachod­nich zre­la­cjo­no­wał mu lokalny namiest­nik par­tyjny z Gdań­ska:

„Nie­przy­ja­ciel­skie czołgi wdarły się do Elbląga, jesz­cze wpraw­dzie bez pie­choty, więc jest nadzieja na roz­pra­wie­nie się z nimi. Sytu­acja nad Wisłą jest kry­tyczna. […] For­ster bar­dzo skarży się na to, że drogi zapchane są kolum­nami wozów, a więc odwody, które trzeba ścią­gnąć, nie mogą posu­wać się do przodu. Lud­ność i żoł­nie­rzy wyraź­nie ogar­nia strach przed czoł­gami. Przez to jesz­cze bar­dziej pogłę­bia się ner­wo­wość. For­ster wie­rzy, że będzie mógł ochro­nić Gdańsk i utrzy­mać linię Wisły”16.

O kwe­stiach woj­sko­wych For­ster pró­bo­wał poroz­ma­wiać bez­po­śred­nio z Hitle­rem, ale nie dopusz­czono go dalej niż do jed­nego z asy­stu­ją­cych wodzowi gene­ra­łów. Z koniecz­no­ści jemu więc przed­sta­wił alar­mi­styczny pomysł, by pil­nie prze­rzu­cić do Gdań­ska ber­liń­skie bata­liony pospo­li­tego rusze­nia. Ta infor­ma­cja szybko dotarła do Hein­ri­cha Him­m­lera, dopiero co posta­wio­nego na czele nowej grupy armii nie­miec­kich wojsk, mają­cej wła­śnie na tere­nach nad­wi­ślań­skich zatrzy­mać roz­wi­ja­jącą się ofen­sywę wroga. Wście­kły Him­m­ler natych­miast wysłał do For­stera szy­fro­gram przy­wo­łu­jący gau­le­itera do porządku:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.Krat­kij obzor boje­wych diej­stwij wojsk 2 BiełF, 01 II 1945 – 31 III 1945, Cen­tralne Archi­wum Mini­ster­stwa Obrony Fede­ra­cji Rosyj­skiej (CAMO), f. 46, op. 2394, d. 1526, (Краткий обзор боевых действий войск 2 БелФ). [wróć]

2. N. Swie­tli­szin, Wostoczno-Pomie­ran­skaja opie­ra­cija, „Wojen­no­isto­ri­czie­skij żur­nał” 1965, nr 2, s. 124–128 (Н. Светлишин, Восточно-Померанская операция, „Военно-исторический журнал” 1965, № 2). [wróć]

3.Krat­kij obzor…, s. 26. [wróć]

4.Schiema obo­ro­ni­tiel­nych sooru­żie­nij pro­tiw­nika…, CAMO, f. 46, op. 2394, d. 1613 (Схема оборонительных сооружений противника…). [wróć]

5. Nazwa współ­cze­sna. Podob­nie w całej publi­ka­cji. [wróć]

6. G. Car­tel­lieri, Goten­ha­fen-Stadt, Bur­ge­me­ister Ger­hard Car­tel­lieri, [w:] Die Grosse Not, red. H.J. von Vilc­kens, Sar­sted 1957, s. 138–147. [wróć]

7. F. von Wil­pert, Die Entwic­klung der militärischen Lage in der „Festung Dan­zig”, das Verhältnis von Par­tei und Wehr­macht sowie die Situ­ation der flüchtendendeutschen Bevölkerung, [w:] Doku­men­ta­tion der Ver­tre­ibung der Deut­schen aus Ost-Mit­te­leu­ropa, Bd I/1, Bonn 1954, s. 281–285. [wróć]

8. H. Voel­l­ner, Die letz­ten Tage der Schlacht um Dan­zig, Lübeck 1983 (także w cza­so­pi­śmie „Unser Dan­zig”, 1983, nr 6, jak też: idem, Die Schlacht um Dan­zig 1945, 1986, nr 5). [wróć]

9.Zało­że­nia „Planu Eva”, 4 IX 1944, Archi­wum Pań­stwowe w Gdań­sku (APG), Akta NSDAP Gau Dan­zig-West­preus­sen, zespół nr 1. [wróć]

10. F. Rie­mann, Die Vor­be­re­itung der Räumungsaktion Westpreußen und die Flucht­be­we­gung im Dan­zi­ger Raum, [w:] Doku­men­ta­tion der Ver­tre­ibung der Deut­schen aus Ost-Mit­te­leu­ropa…, red. A. Distel­kamp et al., Bd. I/1, Bonn 1954, s. 33–34. [wróć]

11.Ibi­dem, s. 35. [wróć]

12. F. von Wil­pert, op. cit., s. 281. [wróć]

13.Ibi­dem, s. 282–283. [wróć]

14. H. Schön, Tra­ge­dia Gustloffa, tłum. J. Zepp, M. Zepp, Zakrzewo 2006. [wróć]

15. M. Orski, Ostat­nie dni obozu kon­cen­tra­cyj­nego Stut­thof, Gdańsk 1995. [wróć]

16. J. Goeb­bels, Dzien­niki, t. III, tłum. E. Król, War­szawa 2021, s. 544–545. [wróć]