Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Kulisy jednego z najsłynniejszych domów mody oraz sekrety familii Versace.
Fratelli to intymna, dotąd nieznana opowieść członka rodziny Versace, a zarazem jedyna w swoim rodzaju historia włoskich marzycieli, którzy zrewolucjonizowali świat mody.
Santo Versace, starszy brat Gianniego, wychodzi z cienia, by po raz pierwszy uchylić rąbka tajemnicy domu mody Versace oraz swojego domu rodzinnego.
Santo, biznesmen, polityk, a zarazem mózg firmy, zdradza początki jej powstawania – to dzięki niemu nazwisko Versace od dziesięcioleci pozostaje na ustach wszystkich miłośników mody, stawszy się synonimem ekstrawagancji i blichtru.
Wraz z Santo zajrzymy pod podszewkę modowego imperium i uchylimy drzwi pilnie strzeżonych rezydencji. Zanurzymy się w świecie znanym z pierwszych stron gazet: rodzących się karierach celebrytów i modelek, bogactwie, przepychu, sławie. Poczujemy klimat włoskiego dolce vita, ukazanego na tle burzliwej historii dwudziestowiecznych Włoch.
Jak wyglądały relacje Versace z Madonną i księżną Dianą? Czym w swojej pracy inspirował się Gianni?
Kilometry jedwabiu, setki pokazów, topowe modelki, świat padający do stóp… oraz jedno dramatyczne wydarzenie, które kończy pewną epokę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 136
Data ważności licencji: 11/3/2027
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu bratu
Zwykle wstaję wcześnie rano i szybko zanurzam się w nadchodzący dzień. A potem w następny. I kolejny. Jestem człowiekiem teraźniejszości i przyszłości. Od zawsze.
Kiedyś byłem posłuszny jak dziecko, zdyscyplinowany jak sportowiec i sumienny jak urzędnik bankowy. To była zresztą moja pierwsza praca.
Utożsamiam się ze słowami Corrada Alvaro, wielkiego kalabryjskiego pisarza, który w jednym ze swoich dzienników napisał: „Głęboka rozpacz, która potrafi zawładnąć społeczeństwem, to w istocie zwątpienie w wartość uczciwego życia”.
Każdy z nas woli co innego. Ja wolę omijać czarujące pułapki, które zastawia na nas nostalgia, zostawiam przeszłość tam, gdzie jest, wraz z otchłanią raniących czy niewypowiedzianych słów, pięknymi fotografiami lub nieodżałowanymi gestami, które po niej pozostały.
A jednak chociaż żyję teraz aktywnie, a wręcz szaleńczo i na przekór metryce, zdarza się, że wracają do mnie wspomnienia z całego życia. Łapię się na tym, że rozmyślam, kim bym się stał, kim stalibyśmy się wszyscy, gdyby Gianni wciąż był z nami. Jakich wspaniałych rzeczy mógłby dokonać, jakie projekty moglibyśmy razem zrealizować, gdyby nie padł ofiarą seryjnego mordercy.
15 lipca 1997 roku w Miami umarła również jakąś cząstka mnie.
Kiedy przewijam w myślach te chwile, przeżywam je na nowo. Rozdzierający ból po stracie brata. Przemoc, która pogrążyła w żałobie naszą rodzinę, od zawsze złączoną miłością i pracą. Przytłaczającą pustkę, którą Gianni pozostawił w świecie mody, ale przede wszystkim w życiu wielu, zarówno przyjaciół, jak i obcych, sławnych i nieznanych.
Znowu wracam do dnia pogrzebu. Jest 22 lipca, szósta po południu. Wchodzę do mediolańskiej katedry. Donatella chwyta się mojego ramienia, jej spojrzenie skrywa welon. Staram się trzymać, staram się, by ona też się trzymała. Otacza nas mnóstwo ludzi, ale w tej chwili jesteśmy całkowicie sami.
O ile mi wiadomo, ani w języku włoskim, ani w innych językach nie istnieje termin określający kogoś, kto stracił brata lub siostrę. Słowo takie jak „wdowiec” czy „sierota”. Istnieje za to ogromny ból, który zna niewielu. Ja znam go aż za dobrze. Choć może to się wydawać absurdalne i prawie nierealne, dwa razy w życiu poniosłem tego rodzaju stratę. Los sprawił, że byłem starszym bratem, tym bardziej odpowiedzialnym, tym z głową na karku, na którego zawsze można liczyć. Kiedy miałem prawie dziewięć lat, a Gianni siedem, zmarła nasza starsza siostra Tinuccia (zdrobnienie od imienia Fortunata), która nie skończyła jeszcze dziesięciu lat. Ta tragedia wstrząsnęła naszymi rodzicami, a we mnie i Giannim wywołała głęboki uraz.
Kochałem Tinuccię i zachowuję w pamięci pewien dzień, który spędziliśmy razem. W Reggio Calabria nagle spadło dużo śniegu, krajobraz był dość nietypowy. Widzę nas ubranych w piękne płaszcze i rękawiczki na tarasie domu: rzucaliśmy śnieżkami na ulicę. Po prostu szczęśliwe chwile dzieciństwa.
Kiedy Tinuccia zachorowała na zapalenie otrzewnej i dostała wysokiej gorączki, rodzice wysłali mnie i Gianniego do wujostwa. Lekarze nie mogli już nic zrobić, a jej śmierć pogrążyła naszą rodzinę w mroku na długi czas. Niewiele wcześniej, zgodnie z życzeniem ojca, przeprowadziliśmy się na via Correttori, więc zamieszkaliśmy dalej od naszego zaufanego lekarza rodzinnego. Mama uczepiła się tego szczegółu, przekonana, że gdybyśmy pozostali w starym domu, Tinuccię dałoby się uratować. Ciągle płakała, a wobec ojca odczuwała bezsensowny gniew.
Jeśli chodzi o mnie, to przez śmierć siostry szybciej dorosłem, a ludzie zaczęli mnie żartobliwie określać mianem zbyt rozsądnego i przedwcześnie dojrzałego. Tinuccia zmarła, mój los jako starszego brata został przypieczętowany, a charakter ukształtowany przez wewnętrzny ból, którego w tym wieku nie byłem w stanie zrozumieć.
Od tamtej pory już przez całe życie będę tym starszym bratem najpierw dla Gianniego, a potem także dla Donatelli, która, dzięki Bogu, przyszła na świat dwa lata po śmierci Tinucci i przywróciła uśmiech na twarzy mamie i nam wszystkim. Nasz aniołek i magiczna dziewczynka, którą od razu pokochaliśmy. Młodsza siostrzyczka, którą będziemy rozpieszczać, której będziemy pilnować i której poświęcimy całą uwagę.
I Tinuccia, i Gianni towarzyszyli mi nawet po śmierci, dlatego w oczach wielu wydawałem się może zbyt poważny, dość szorstki i obcesowy. Mówią, że znam się na cyferkach, że jestem człowiekiem biznesu. To prawda, jednak przedsiębiorca musi nie tylko działać szybko i klarownie, ale powinien też mieć rozeznanie w świecie, etyce i zasadach moralnych, które należy przekazać społeczności. Moim punktem odniesienia zawsze byli ludzie światli, jak Adriano Olivetti. Ludzie, którzy wiedzieli, kiedy zdobywać, a kiedy się wycofać.
Ta cała koncepcja, dość powierzchowna, że jestem spójnym i silnym człowiekiem, w którą wierzyłem, rozpadła się wraz ze śmiercią Gianniego. Proces żałoby był długą, trudną i intymną podróżą. W ciągu dwudziestu pięciu lat, które minęły od tego przeklętego dnia, wielu pytało mnie i nadal pyta, za czym najbardziej tęsknię. Tęsknię za jego błyskotliwością, uśmiechem, wyobraźnią, ale przede wszystkim za jego miłością. Czas uleczył rany i pomógł mi pogodzić się z jego odejściem i dzisiaj, w lepszym momencie mojego życia, czuję się silniejszy, jakby „podwójnie wzmocniony”, bo Gianni stale mi towarzyszy.
Kiedy w dniu pogrzebu wchodziliśmy z Donatellą do katedry Narodzin św. Marii w Mediolanie, plac był skąpany w letnich promieniach słońca. Białe, oślepiające światło. W środku fotografowie nieustannie robili zdjęcia, zatrzymywali obiektywy na znanych twarzach ledwie widocznych za woalkami i ciemnymi okularami. Oddzieleni barierkami ludzie tłoczyli się, by zobaczyć przybyłych, jakby szli po czerwonym dywanie: Giorgia Armaniego, Gianfranca Ferré, Karla Lagerfelda, Valentina, Naomi Campbell, Carlę Bruni, Evę Herzigovą, Ottavia i Rositę Missonich, Carolyn Bessette, Francę Sozzani i Annę Wintour, a także Stinga z żoną Trudie i Eltona Johna z partnerem, a obecnie mężem, Davidem Furnishem. Obok nich usiadła najsłynniejsza ze wszystkich księżna Diana w towarzystwie rudowłosej menadżerki naszego londyńskiego biura, która wprowadziła ją do katedry. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, a msza, którą miał odprawić monsignore Angelo Majo, jeszcze się nie zaczęła, w środku panowało niezwykłe poruszenie. Wszystkim trudno było uwierzyć w powód, dla którego się tutaj znaleźli.
Po pogrzebie padły oskarżenia, że zrobiliśmy z ceremonii show, wielkie wydarzenie. Monochromatyczny pokaz mody dla państwa w czerni. Don Antonio Mazzi oburzył się nawet, że w katedrze nie powinien odbywać się pogrzeb osoby homoseksualnej. Również pisarz Vittorio Messori wytknął w ostrych słowach, że bardziej niż pogrzeb wydarzenie przypominało paradę równości. Dwadzieścia pięć lat temu społeczność gejowska nie zwracała na siebie takiej uwagi jak teraz. Inne czasy, inna wrażliwość, a raczej jej brak.
Gianni pokazał odwagę, publicznie przyznając się do swojej orientacji. Dziś nazwalibyśmy to coming outem. Zrobił to bez ogródek w 1995 roku w wywiadzie dla amerykańskiego miesięcznika społeczności LGBT „The Advocate”.
Posunięcie, które może i wydawało się nieprzemyślane, ale wcale takie nie było: Gianni był inteligentny i wiedział, jaką rewolucyjną wartość niosą jego słowa i jaki będzie ich efekt. Zawsze patrzył perspektywicznie. Czy chodziło o modę, architekturę wnętrz czy „ducha czasu”, był zawsze o krok do przodu z tą swoją wewnętrzną siłą charakterystyczną dla twórców, dla artystów.
Gianni Versace bez względu na swoją orientację zasłużył na godne pożegnanie w obecności swoich bliskich i partnera Antonia D’Amica, a także ludzi ze świata mody i elity towarzyskiej, których uwielbiał. Jako projektant i jako człowiek.
To Gabriele Albertini, którego wybrano na burmistrza Mediolanu dwa miesiące wcześniej, pomógł nam w uzyskaniu pozwolenia na mszę w katedrze. Sam do niego zadzwoniłem z Miami. To on pośredniczył w rozmowach z kurią.
Tego dnia na znak żałoby sklepy w mediolańskiej dzielnicy mody i jej ulice zostały zamknięte. Zabraliśmy prochy Gianniego nad jezioro Como, do miejsca, które kochał najbardziej, miejsca, w którym z radością się spotykaliśmy. Ja ze swoją rodziną, nasz ojciec i kuzynka Nora, partner Gianniego, wielu współpracowników, z którymi chciał porozmawiać o pracy, również w weekendy, i często znane osobistości. Mój brat wiedział, jak gromadzić wokół siebie bardzo różnych ludzi. Ze wszystkimi potrafił rozmawiać, wszystkiego był ciekawy. Dlatego nigdy mnie nie dziwiło, że wielcy ze świata sztuki, ze świata muzyki, z wyższych sfer widzieli w nim przyjaciela. To była prawdziwa przyjaźń, nie tylko na pokaz.
Bardzo dobrze pamiętam jedno zdjęcie, które zrobiono podczas pogrzebu. Przedstawia zrozpaczonego Eltona Johna. Jego partner David siedzi obok, po lewej, i go obejmuje. Z drugiej strony księżna Diana głaszcze go po ramieniu z niemal matczyną czułością.
Gianni pojawił się w życiu Diany (a ona w jego) kilka lat wcześniej, kiedy księżna rozstała się z księciem Karolem i nie musiała już nosić tego, co przygotowywali dla niej brytyjscy projektanci ze względu na pełnione funkcje. Anna Harvey, zastępczyni redaktorki naczelnej brytyjskiego wydania „Vogue”, przedstawiła ich sobie i od tego momentu w naszej siedzibie przy via Gesù w Mediolanie stanął manekin o wymiarach księżnej, a ubrania wysyłaliśmy do jej rezydencji w pałacu Kensington. Główna krawcowa Franca Biagini często udawała się wraz z dwiema współpracownicami do Londynu na ostatnie poprawki. Kilka razy pojechał tam też sam Gianni. Jego relacja z Dianą opierała się na wzajemnym szacunku i wsparciu. On, ubierając najczęściej fotografowaną kobietę na świecie, odnalazł swego rodzaju świętego Graala sławy. Ona natomiast, oddając cześć pięknym kreacjom Gianniego, sygnalizowała światu, że odnalazła na nowo swoją wolność.
Krytyczny moment w ich relacji nastąpił, gdy wydawaliśmy książkę Rock and Royalty z fotografiami brytyjskiej rodziny królewskiej i zdjęciami autorstwa wielkich fotografów, takich jak Richard Avedon i Irving Penn. Diana napisała przedmowę, ale ponieważ książka zawierała zdjęcia, które mogłyby zostać uznane za skandaliczne i wywołać spór z Windsorami, wycofała się. Ostatecznie z jej tekstu pozostało tylko jedno zdanie, a londyńską premierę odwołano. Diana zawsze znajdowała się na celowniku prasy plotkarskiej i nieustannie była przez wszystkich oceniana, co ją przerażało. Ale nie zerwała stosunków ani z Giannim, ani z domem mody. Jej przyjazd do Mediolanu, najpierw do naszego domu, a potem do katedry na mszę, jest tego dowodem.
Niespełna miesiąc później odejdzie także ona, podczas tego piekielnego lata, kiedy rozpadł się świat, nie tylko nasz.
W pewnym sensie w ciągu tych kilku miesięcy skończyły się lata dziewięćdziesiąte, nagle i przed upływem daty ważności. Skończyła się cała epoka, na której moda Gianniego odcisnęła niewątpliwe piętno.
„Sugnu papa e papìu”. Dosłowne tłumaczenie z kalabryjskiego: „Jestem papieżem i papieżuję”. W naszym rodzinnym słowniku: „Ja tu rządzę”.
To zdanie, które moja matka Francesca, dla wszystkich Franca, często powtarzała. Mówiła to żartobliwie, ale naprawdę jej słuchaliśmy. Kobieta o wspaniałym charakterze, oddana pracy i zdeterminowana, według tych wartości nas wychowywała. Jej ojciec Giovanni Olandese, po którym mój brat otrzymał imię, był szewcem.
Wychowany na anarchistę, organizował wiece i rozdawał ulotki, a w młodości odsiedział osiemnaście miesięcy w więzieniu za wygwizdanie niesławnego generała Morra, znanego z brutalnego tłumienia zamieszek społecznych na Sycylii pod koniec XIX wieku, zainicjowanych przez słynny ruch Fasci Siciliani. Dziadek został zesłany na Lipari, gdzie przebywał do 1914 roku. Istnieje dokument z tego właśnie roku, w którym prefekt Mesyny zezwala na jego repatriację do Reggio Calabria, ponieważ „jakiś czas temu jego interes w Lipari podupadł w wyniku kryzysu pumeksowego, zwłaszcza że jego klientela to w głównej mierze kupcy i robotnicy mieszkający w przemysłowej miejscowości Canneto. Olandese w Lipari sprawował się dobrze, nie organizował żadnych demonstracji, nie szerzył dawnych idei anarchistycznych, za to okazał się człowiekiem pracowitym i odpowiedzialną głową rodziny. Proponuję zatem uwolnić Olandesego z zesłania”.
Wszyscy wiedzą, że moja mama była krawcową i że Gianni zaczął pasjonować się modą w jej pracowni, w otoczeniu wesołych kolorów i szeleszczących tkanin. Raczkował wśród koronek i gipiur, gdy klientki przychodziły do przymiarki.
Franca chciała zostać lekarką. Niestety jej ojciec rewolucjonista, podchodzący jednak z rezerwą do emancypacji kobiet, uniemożliwił jej kontynuowanie nauki po ukończeniu szkoły podstawowej. Stwierdził, że kobieta nie powinna pracować między mężczyznami, że „tak nie będzie dobrze”. Nie wspominał natomiast, że nauka w tamtych czasach była kosztowna, a on nie mógł sobie na to pozwolić.
Bez względu na przyczynę moja matka sama zdecydowała, że zostanie krawcową. Wybór ten wpłynął na losy naszej rodziny, ponieważ dzięki niemu Gianni poczuł powołanie do mody.
Franca wyjechała uczyć się rzemiosła od „Pariginy”, krawcowej z Reggio Calabria, którą nazywano tak, ponieważ studiowała w Paryżu. W 1940 roku, po długich praktykach, matka otworzyła własną pracownię, którą nazwała swoim imieniem i nazwiskiem. Dużo pracowała, świetnie radziła sobie z klientami i nigdy to się nie zmieniło.
Była kreatywna, miała dobry gust i zapał przedsiębiorcy, ale też to wiecznie żywe poczucie sprawiedliwości zrodzone z tradycji socjalistycznej, które odziedziczyła. Po śmierci ojca jej brat Raffaele postanowił ułatwić sobie życie, podążając za panującym trendem i wstępując do Narodowej Partii Faszystowskiej, czego mój dziadek nigdy nie zrobił i zabronił swoim dzieciom. Moja matka również się sprzeciwiła. „Ani mi się waż”, powiedziała do brata. Posłuchał jej. Z Francą nie dało się inaczej.
Chociaż była najmłodsza z sióstr, to ona zwykle rządziła, dla dobra wszystkich, ale ostro i zdecydowanie jak w wojsku.
Zawsze nas chroniła, bo znała nas najlepiej. Na przykład, kiedy Gianni chodził jeszcze do przedszkola prowadzonego przez zakonnice (których nienawidził i które nazywał pingwinami), wielce zaniepokojone siostry wezwały matkę. Ich zdaniem należało mieć chłopaka na oku, ponieważ był już małym maniakiem seksualnym. Dowodem zbrodni okazały się rysunki, które Gianni poświęcił gwiazdom kina: Sophii Loren, Ginie Lollobrigidzie i Silvanie Mangano. Przedstawił je w strojach własnego autorstwa, które podkreślały krągłości aktorek. Nie bez powodu nazwano je przecież „maggiorata”1. Gianni wyjaśnił geometryczną koncepcję swoich rysunków, mówiąc, że konkretna liczb kratek odpowiada rozmiarowi piersi każdej kobiety: cztery kratki dla Lollobrigidy, pięć dla Loren i sześć dla Mangano. Prawie naukowa metoda. Mama to wyjaśniła, zakonnice się uspokoiły, a w domu długo się jeszcze z tego śmialiśmy.
Mój ojciec Antonino, którego wszyscy nazywali po prostu Nino, został sierotą w wieku piętnastu lat. Miał trzech braci i siostrę. Najstarszy brat miał na imię Domenico (mówiono na niego Mimì) i zastępował im ojca. Nino, fenomenalny sportowiec, mistrz kolarstwa i biegów przełajowych, świetny lewy i środkowy obrońca, nie wykazał się w gimnazjum, więc zapisał się do liceum pedagogicznego, o wiele łatwiejszego niż zwykłe.
Ojciec Antonina, a mój dziadek, po którym otrzymałem imię, obiecał sobie, że skończy studia. Udało się, ukończył kolegium nauczycielskie. Nigdy nie pracował w szkole, ale swoje wnuki nauczył bardzo dużo. Dawał nam lekcje literatury i życia, pokazał, czym jest mądrość i odwaga. Opowiadał nam różne historie i wyrobił w nas nawyk czytania. Dotyczy to przede wszystkim mnie, łączyła nas więź oparta na największym zaufaniu.
Mój ojciec przeżył dwie wojny. Urodził się w Bovalino, małej miejscowości na wybrzeżu, w 1915 roku. Był dzieckiem pod koniec pierwszej wojny, młodzieńcem podczas drugiej. W Kalabrii, gdzie wszystko skończyło się wcześniej niż na północy kraju, druga wojna światowa oznaczała przede wszystkim biedę. W 1943 roku uwolniliśmy się od Niemców, ale musieliśmy potem stanąć na nogi.
Mimo doświadczenia tamtych ciężkich czasów, a może właśnie dzięki niemu młodzież pokolenia moich rodziców miała w sobie bezgraniczną witalność, wielką chęć budowania i miłości. Franca i Nino pobrali się w 1943 roku.
Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji
1 Termin powstały w latach pięćdziesiątych XX wieku określający grupę aktorek o kobiecych kształtach (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Rozdział dostępny w pełnej wersji
Tytuł oryginału
Fratelli. Una famiglia italiana
Copyright © 2022 Mondadori Libri S.p.A., originally published by Rizzoli, Milano, Italy
Published by agreement with Book/lab Literary Agency
Copyright © for the translation by Justyna Kukian
Projekt okładki
Katarzyna Bućko @booka.kasia.bucko
Fotografia na okładce
© Archiwum Santa Versace
Wszystkie fotografie zamieszczone wewnątrz książki pochodzą z prywatnego archiwum Santa Versace.
Pozostałe fotografie: © Alfa Castaldi, © Mario Brenna, © Matteo Brogi, © Andrea Marcato, © Federico Caminiti, © Gianmarco Chieregato.
Redaktorka nabywająca
Eliza Kasprzak-Kozikowska
Redaktorka prowadząca
Anna Michalik
Opieka redakcyjna
Natalia Hipnarowicz
Opieka promocyjna
Aleksandra Guzik
ISBN 978-83-240-9526-1
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik
