Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
34 osoby interesują się tą książką
Zaginięcie czteroletniej Linnei z gospodarstwa koło Fjällbacki przypomina tragiczne wydarzenie sprzed trzydziestu lat. Z tego samego miejsca zginęła wtedy mała dziewczynka, której ciało zostało wkrótce znalezione w pobliskim leśnym jeziorku. Do morderstwa przyznały się dwie trzynastolatki, potem to odwołały, jednak sąd uznał je za winne, chociaż jako nieletnie nie trafiły do więzienia. Jedna z nich mieszkała potem spokojnie w Fjällbace. Druga wróciła po latach jako słynna hollywoodzka aktorka, aby zagrać w kręconym tam filmie o aktorce Ingrid Bergman, która często spędzała wakacje w tej okolicy.
Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede zaczynają szukać jakiegoś związku między obiema sprawami, chociaż początkowo sami w niego nie wierzą. Pomaga im Erika Falck, która pracuje nad książką o zbrodni sprzed lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 773
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Linda spojrzała na Sannę podskakującą na siedzeniu.
– Jak myślisz, co powie Stella, kiedy zobaczy, ile dostałaś nowych ciuchów?
– Myślę, że się ucieszy – odparła Sanna z uśmiechem i na moment zrobiła się podobna do młodszej siostrzyczki. Potem zmarszczyła nos w ten swój charakterystyczny sposób. – Ale może będzie trochę zazdrosna.
Wjeżdżając na podwórko, Linda się uśmiechnęła. Sanna była kochającą siostrą.
– Powiemy jej, że też dostanie nowe, ładne ciuchy, kiedy będzie szła do szkoły.
Nie zdążyła do końca zatrzymać samochodu, kiedy Sanna wyskoczyła, żeby wyciągnąć torby z zakupami.
Otworzyły się drzwi, Anders wyszedł przed dom.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Linda. – Wstąpiłyśmy jeszcze na coś słodkiego.
Anders patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
– Wiem, że niedługo pora kolacji, ale Sanna bardzo chciała iść do cukierni – ciągnęła Linda, uśmiechając się do córki, która szybko uściskała ojca i wbiegła do domu.
Anders pokręcił głową.
– Nie o to chodzi. Ja… Stella nie wróciła.
– Jak to nie wróciła?
Spojrzała na męża i poczuła ucisk w żołądku.
– No nie wróciła. Dzwoniłem i do Marie, i do Helen. Żadnej nie ma w domu.
Linda odetchnęła i zatrzasnęła drzwi samochodu.
– Spóźniają się i tyle. Wiesz, jaka jest Stella. Pewnie chciała iść przez las i wszystko im pokazać.
Pocałowała Andersa w usta.
– Na pewno masz rację – powiedział, ale jakoś bez przekonania.
Zadzwonił telefon. Anders pośpieszył do kuchni odebrać.
Linda zmarszczyła czoło i nachyliła się, żeby zdjąć buty. Zdenerwował się, to aż do niego niepodobne, ale pewnie od godziny chodzi i zastanawia się, co się mogło stać.
Wyprostowała się. Mąż stanął przed nią z wyrazem twarzy, który ją zmroził.
– Dzwonił KG5. Helen już wróciła, właśnie siadają do kolacji. Dzwonił też do Marie. Obie mówią, że odprowadziły Stellę około piątej.
– Co ty mówisz?!
Anders włożył sportowe buty.
– Przeszukałem całe obejście, ale może poszła do lasu i zabłądziła.
Linda przytaknęła.
– Trzeba jej szukać.
Podeszła do schodów i zawołała do córki:
– Sanna! Idziemy z tatą szukać Stelli. Pewnie poszła do lasu. Wiesz, jak to lubi. Niedługo wrócimy.
Spojrzała na męża. Nie chcieli okazać, że się niepokoją.
Pół godziny później już tego nie ukrywali. Anders ściskał kierownicę pobielałymi dłońmi. Przeszukali las przylegający do ich parceli, potem jeździli drogą tam i z powrotem, zwalniając wszędzie tam, gdzie Stella lubiła się bawić, ale nigdzie jej nie było.
Linda położyła rękę na kolanie męża.
– Musimy wracać.
Skinął głową i spojrzał na nią. Miał w oczach ten sam lęk co ona.
Trzeba zadzwonić na policję.
GÖSTA FLYGARE WERTOWAŁ leżącą przed nim kupkę papierów. Sierpniowy poniedziałek, więc papierów było niedużo. Nie miał nic przeciwko temu, żeby pracować latem. Co pewien czas robił rundkę po polu golfowym, poza tym nie miał wiele do roboty. Ebba wpadała wprawdzie od czasu do czasu, ale po narodzinach kolejnego dziecka jej wizyty stały się rzadsze. Nawet to rozumiał. Wystarczało mu, że go zaprasza w odwiedziny do Göteborga, i to, że zaproszenie zawsze jest równie serdeczne jak szczere. Taka odrobina rodziny to zawsze lepiej niż nic. A urlop w samym środku lata niech sobie weźmie raczej Patrik, który ma małe dzieci. On i Mellberg mogą posiedzieć we dwóch, jak para starych koni dyszlowych, i pozałatwiać bieżące sprawy. Co pewien czas zaglądał Martin, żeby rzucić okiem na staruchów, jak mówił, ale według niego chodziło mu raczej o towarzystwo. Od śmierci Pii nie poznał żadnej kobiety. Gösta uważał, że to niedobrze. Fajny gość z tego Martina, a jego córeczce przydałaby się kobieca opieka. Wiedział, że Annika, sekretarka, czasem bierze do siebie małą Tuvę. Mówi mu, że po to, żeby się pobawiła z jej córeczką Leią. Ale to za mało. Tuva potrzebuje mamy. Tymczasem Martin nie jest jeszcze gotów na nowy związek i nie ma na to rady. Miłość przychodzi, kiedy sama zechce. W jego życiu była tylko jedna kobieta. Uważał jednak, że Martin jest na coś takiego za młody.
Wiedział, że niełatwo spotkać nową miłość. Uczucia nie da się wzbudzić na komendę, zresztą w takiej małej miejscowości podaż jest dość ograniczona. W dodatku Martin dawniej, zanim poznał Pię, był niezłym kobieciarzem, a w takich przypadkach istnieje ryzyko, że dojdzie do powtórki. Raczej bez szans na pozytywny wynik, skoro nie udało się za pierwszym razem. Ale co on może o tym wiedzieć? Jego wielką miłością była jego żona Maj Britt, z którą dzielił całe dorosłe życie. Ani przed nią, ani po niej nie było dla niego żadnej kobiety.
Z rozmyślań wyrwał go głośny dzwonek telefonu.
– Komisariat policji w Tanumshede.
Chwilę słuchał uważnie.
– Już jedziemy. Proszę podać adres.
Zanotował, odłożył słuchawkę i bez pukania wpadł do sąsiedniego pokoju.
Mellberg drgnął, obudzony z głębokiego snu.
– Co jest, do cholery? – spytał, gapiąc się na niego.
Pożyczka, którą bez powodzenia starał się zakryć łysinę, zsunęła mu się z czubka głowy. Wprawnym gestem zarzucił ją na miejsce.
– Zaginęło dziecko – odparł Gösta. – Dziewczynka, cztery lata. Nie ma jej od rana.
– Od rana? I dopiero teraz dzwonią? – Mellberg zerwał się z fotela.
Gösta spojrzał na zegarek. Parę minut po trzeciej.
Zaginięcia dzieci nie należały do zwykłych przypadków. Latem mieli do czynienia najczęściej z pijakami, włamaniami i kradzieżami, pobiciami, czasem usiłowaniem gwałtu.
– Matka myślała, że jest z ojcem, a ojciec, że z matką. Powiedziałem, że już jedziemy.
Mellberg wsunął stopy w buty stojące obok biurka. Jego pies, Ernst, który też się obudził, znudzony opuścił łeb. Najwyraźniej to zamieszanie nie miało oznaczać ani spaceru, ani jedzenia.
– O co chodzi? – spytał Mellberg, truchtając za Göstą do garażu.
Do auta dotarł mocno zasapany.
– To gospodarstwo Bergów – odpowiedział Gösta. – Tam, gdzie dawniej mieszkali Strandowie.
– O cholera – zaklął Mellberg.
Słyszał i czytał o tym, co się wydarzyło całe lata przed jego przybyciem do Fjällbacki. Ale Gösta był wtedy na miejscu. Nowa sprawa wydała mu się nieprzyjemnie znajoma.
– Halo?
Patrik otrzepał wprawdzie rękę, ale i tak zapiaszczył sobie telefon. Drugą, wolną ręką wyjął paczkę herbatników i pudełko z pokrojonymi jabłkami i machnął do dzieci, żeby podeszły. Noel i Anton zaczęli sobie wyrywać paczkę z herbatnikami. Skończyło się na tym, że większość spadła w piach. Obserwowali to inni rodzice. Patrik niemal czuł, jak prychają. Nawet ich rozumiał. Uważał, że on i Erika są dobrymi rodzicami, a jednak bliźniacy zachowywali się czasem tak, jakby wzrastali wśród wilków.
– Erika, zaczekaj chwilę – powiedział. Z westchnieniem pozbierał herbatniki i zdmuchnął z nich piach.
Noel i Anton zjedli już tyle piasku, że jeszcze trochę pewnie im nie zaszkodzi.
Maja wzięła pudełko z ćwiartkami jabłek, postawiła je sobie na kolanach i rozejrzała się po plaży. Patrik patrzył na jej szczuplutkie plecy i włosy wijące się na karku od wilgoci. Jak zwykle nie udało mu się ich związać w ogonek, ale i tak była śliczna.
– Już, mogę mówić. Jesteśmy na plaży, właśnie mieliśmy mały incydent z herbatnikami, musiałem sobie poradzić…
– Aha. Poza tym wszystko dobrze? – spytała.
– Oczywiście – skłamał, starając się wytrzeć dłonie o kąpielówki.
Noel i Anton brali i zajadali herbatniki. Piasek zgrzytał im w zębach. Nad nimi krążyła mewa. Tylko czekała na odpowiedni moment. Nic z tego. Bliźniacy potrafili pochłonąć paczkę herbatników w rekordowym czasie.
– Już zjadłam lunch – powiedziała Erika. – Przyjść do was?
– Bardzo proszę – odparł. – Weź ze sobą termos kawy, bo zapomniałem zabrać.
– Zrozumiano. Your wish is my command6.
– Dzięki, kochanie, nie masz pojęcia, jak mi się chce kawy.
Odkładając słuchawkę, uśmiechał się. Co za szczęście: pięć lat małżeństwa i troje dzieci, a on, kiedy słyszy głos Eriki w słuchawce, nadal ma motylki w brzuchu. Była najlepszym, co mu się w życiu przytrafiło. No i dzieci, ale ich nie byłoby bez Eriki.
– To mama? – spytała Maja. Odwróciła się do niego, osłaniając oczy dłonią.
Ależ ona jest czasem podobna do matki, pomyślał z satysfakcją, bo w jego oczach Erika była najpiękniejsza.
– Tak, mama zaraz tu przyjdzie.
– Jak fajnie! – zawołała Maja.
– Czekaj, dzwonią z pracy, muszę odebrać – powiedział, naciskając zieloną słuchawkę.
Na wyświetlaczu zobaczył imię: Gösta. Wiedział, że nie dzwoniłby do niego podczas urlopu, gdyby nie chodziło o coś ważnego.
– Cześć, Gösta – odezwał się. – Chwileczkę. Maju, daj chłopakom po kawałku jabłka, dobrze? I zabierz Noelowi tego lizaka, do którego właśnie się dobiera… Dzięki, córeczko. Przepraszam cię, Gösta, już słucham. Jestem na plaży w Sälvik z dzieciakami, panuje tu nieopisany zamęt…
– To ja przepraszam, że ci przeszkadzam na urlopie – odparł Gösta – ale pomyślałem, że pewnie chciałbyś wiedzieć. Dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu dziecka, dziewczynki. Nie ma jej od rana.
– Co ty mówisz? Od rana?
– Tak. Nie wiem jeszcze nic więcej, ale jadę z Mellbergiem do jej rodziców.
– Gdzie mieszkają?
– Właśnie o to chodzi. To gospodarstwo Bergów.
– O cholera. – Patrik zlodowaciał. – Czy to nie tam mieszkała Stella Strand?
– Właśnie.
Patrik spojrzał na swoje dzieci. W tym momencie bawiły się w miarę spokojnie. Na samą myśl o tym, że któreś z nich mogłoby zaginąć, robiło mu się słabo. Nie zastanawiał się długo. Gösta nie powiedział wprawdzie wprost, ale najwyraźniej chciał, żeby mu ktoś pomógł, ktoś oprócz Mellberga.
– Przyjadę – zdecydował. – Erika będzie za jakieś piętnaście minut, wtedy wyruszę.
– Wiesz, gdzie to jest?
– Oczywiście – odparł Patrik.
Pewnie, że wiedział. Od jakiegoś czasu w domu często mówiło się o tym miejscu. Wciskając czerwoną słuchawkę, poczuł rosnące napięcie. Pochylił się i mocno przytulił całą trójkę. Wyrywali się tak, że cały był obsypany piaskiem. Ale to nie miało żadnego znaczenia.
– Trochę śmiesznie to wygląda – stwierdziła Jessie.
Odgarnęła włosy, które wiatr zwiewał jej na twarz.
– Jak to śmiesznie? – spytał Sam, mrużąc oczy od słońca.
– Nie wyglądasz na faceta… z łódką.
– A jak wygląda facet z łódką?
Skręcił ster, żeby wyminąć żaglówkę.
– Ojej, wiesz, co mam na myśli. Na nogach żeglarskie buty z pomponami, granatowe szorty, koszulka polo i zawiązany na ramionach sweter w serek.
– I żeglarska czapka, co? – Sam uśmiechnął się lekko. – A skąd to wiesz? Raczej nie pływałaś po morzu.
– Nie, ale widziałam na filmie. I w gazetach.
Sam tylko udawał, że nie rozumie. Pewnie, że facet z łódką tak nie wygląda. Te postrzępione ciuchy, włosy czarne jak u kruka i czarne kreski wokół oczu. I paznokcie. Czarne, poobgryzane. Nie krytykowała go. Nigdy nie widziała chłopaka piękniejszego od niego.
Ale głupio. Tylko otworzyła usta i od razu wypsnęło jej się coś głupiego. W kolejnych szkołach z internatem ciągle jej to mówili. Że jest głupia. I brzydka.
Mieli rację, wiedziała, że tak jest.
Była gruba i niezgrabna, twarz miała całą w pryszczach i zawsze tłuste włosy, żeby nie wiedzieć jak często je myła. Poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Zamrugała, żeby Sam nie zobaczył. Nie chciała narobić sobie wstydu. Był pierwszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała. Zaczęło się, kiedy do niej podszedł w kolejce do kiosku Centrum. Powiedział, że wie, kim jest, a ona domyśliła się, kim jest on.
I kim jest jego mama.
– Kurde, pełno tu ludzi – powiedział. Szukał jakiejś zatoczki, w której nie byłoby już dwóch albo trzech łodzi cumujących albo stojących na kotwicy.
Większość miejsc była zajęta już przed południem.
– Pieprzeni wczasowicze – mruknął.
W końcu znalazł zaciszną szczelinę w skałach na wyspie Långskär.
– Tutaj przybijemy. Wyskoczysz na brzeg z cumą?
Wskazał na linę na dziobie.
– Mam wyskoczyć?
Ona nie skacze. Nigdy. A już na pewno nigdy nie wyskakiwała z łodzi na śliską skałę.
– Nie bój się – powiedział spokojnie. – Wyhamuję. Kucnij na dziobie, to będziesz mogła skoczyć. Będzie dobrze. Zaufaj mi.
Zaufaj mi. Czy ona może komuś zaufać? Zaufać Samowi?
Zaczerpnęła tchu, podczołgała się na dziób, mocno chwyciła cumę i kucnęła. Kiedy wyspa była już blisko, Sam wyhamował, wrzucając wsteczny, i miękko, powoli dopłynął do skały. Ku własnemu zdziwieniu wyskoczyła z łódki na skałę i wylądowała całkiem miękko. Nadal trzymała w dłoni cumę.
Udało się.
Czwarta rundka po Hedemyrs w ciągu dwóch dni. Ale w Tanumshede nie było za bardzo co robić. Khalil i Adnan krążyli między ubraniami a innymi rzeczami na piętrze. Khalil czuł na plecach, że za nimi patrzą. Już nie miał siły się denerwować. Z początku z trudem bronił się przed podejrzliwymi spojrzeniami. Teraz pogodził się już z tym, że tak bardzo się wyróżniają. Nie wyglądają jak Szwedzi, nie mówią i nie ruszają się jak oni. On pewnie też by się gapił, gdyby w Syrii natknął się na Szweda.
– Co się gapisz? – syknął po arabsku Adnan do siedemdziesięcioletniej pani, która uporczywie się w nich wpatrywała.
Pewnie pilnowała, żeby niczego nie zwędzili. Khalil mógłby jej powiedzieć, że nigdy w życiu nie wzięli nic cudzego. Że do głowy by im to nie przyszło. Że nie zostali wychowani w ten sposób. Kobieta tylko prychnęła i ruszyła w stronę schodów na parter, i wtedy uświadomił sobie, że to nie ma sensu.
– Co oni o nas myślą? Zawsze to samo.
Adnan przeklął po arabsku i machnął rękami, o mało nie strącając lampy z półki.
– Niech sobie myślą, co chcą. Pewnie jeszcze nie widzieli Araba…
Wreszcie mu się udało go rozśmieszyć. Adnan był od niego dwa lata młodszy, miał szesnaście lat, i czasem wydawał się jeszcze chłopcem. Nie panował nad emocjami, to one panowały nad nim.
Khalil od dawna nie czuł się chłopcem. Od dawna, czyli od dnia, kiedy bomba zabiła jego mamę i młodszych braci. Na samą myśl o Bilalu i Tariqu łzy napływały mu do oczu. Mrugał wtedy szybko, żeby Adnan nie widział. Bilal był wesołym psotnikiem, nie sposób było się na niego gniewać. Tariqa, który ciągle siedział z nosem w książce, wszystko ciekawiło, mówiło się, że wyrośnie na kogoś ważnego. Jedna chwila i było po nich. Znaleźli ich w kuchni, ciało mamy na ich ciałach. Nie udało jej się ochronić synów.
Rozejrzał się i zaciskając pięści, myślał o tym, jak teraz wygląda jego życie. Całe dnie spędza w pokoiku w ośrodku dla uchodźców albo spaceruje ulicami tego dziwnego miasteczka. Pustego, bez zapachów, odgłosów i kolorów.
Szwedzi żyją w innym świecie, ledwo się ze sobą witają, a jeśli się do nich coś powie, wyglądają na przestraszonych. Mówią cicho i w ogóle nie gestykulują.
Zjechali schodami na dół, wyszli na rozgrzaną ulicę i przystanęli. Codziennie to samo. Nic do roboty. Ściany ośrodka jakby się schodziły, żeby ich zadusić. Khalil nie chciał wyjść na niewdzięcznika. Miał gdzie mieszkać i co jeść, dał mu to ten kraj. I jeszcze poczucie bezpieczeństwa. Nie lecą bomby, nie grożą mu ani żołnierze, ani terroryści. A jednak życie w stanie zawieszenia jest trudne, nawet kiedy jest bezpiecznie. Bez domu, bez zajęcia, bez celu.
To nie życie. To trwanie.
Idący obok Adnan też westchnął. W milczeniu wrócili do ośrodka.
Eva objęła się ramionami. Stała w miejscu, jakby przymarzła do ziemi. Peter bez przerwy biegał. Przeszukiwał wszystko po cztery, pięć razy. Podnosił te same narzuty, przestawiał wciąż te same pudła, wołając córeczkę. Eva już wiedziała, że to nie ma sensu, Nei nie ma. Odczuwała jej nieobecność całym ciałem.
Mrużąc oczy, dostrzegła w oddali kropkę. Rosła coraz bardziej, aż zbielała. Domyśliła się, że to policja. Wkrótce widać było wyraźnie niebiesko-żółte paski. Poczuła, jak się w niej otwiera otchłań. Nie ma jej dziecka. Przyjechała policja, bo Nea zaginęła. Nie ma jej od samego rana. Jak mogli być tak złymi rodzicami, żeby nie zauważyć, że czteroletniej dziewczynki nie ma cały dzień?
– To pani dzwoniła?
Z radiowozu wysiadł starszy mężczyzna i ruszył w jej kierunku. Kiwnęła głową. Wyciągnął do niej rękę.
– Gösta Flygare. A to Bertil Mellberg.
Drugi policjant, mniej więcej w tym samym wieku, ale znacznie tęższy, też wyciągnął do niej rękę. Pocił się obficie i wycierał czoło rękawem koszuli.
– Jest pani mąż? – spytał ten szczuplejszy i bardziej siwy, rozglądając się po podwórku.
– Peter! – zawołała i natychmiast się przestraszyła, że ma taki słaby głos.
Zawołała jeszcze raz. Peter wybiegł z lasu.
– Znalazłaś ją? – krzyknął.
Spojrzał na radiowóz i się zgarbił.
Nagle wszystko wydało jej się zupełnie nierealne. Zaraz się obudzi i z ulgą stwierdzi, że to tylko sen.
– Możemy porozmawiać przy kawie? – spytał spokojnie Gösta, chwytając ją za łokieć.
– Tak, proszę za mną, usiądziemy w kuchni – powiedziała i ruszyła przodem.
Peter się nie ruszył. Stał bezradnie, z opuszczonymi rękami. Wiedziała, że chce jeszcze szukać, ale czuła, że nie da rady sama prowadzić tej rozmowy.
– Chodź, Peter.
Stawiając ciężko kroki, wszedł do domu. Eva zaczęła się krzątać koło maszynki do kawy, ale choć stała tyłem do wszystkich, wciąż czuła ich obecność. Jakby ich mundury wypełniały całą przestrzeń.
– Mleko? Cukier? – spytała odruchowo.
Obaj policjanci skinęli głowami.
Wyjęła mleko i cukier. Jej mąż nadal stał w drzwiach.
– Siadaj – powiedziała trochę za ostro. Wreszcie posłuchał.
Mechanicznie wystawiała kubki i wyjmowała łyżeczki, z szafki wyjęła opakowanie kruchych ciastek. Nea je uwielbiała. Drgnęła i upuściła łyżeczkę. Gösta schylił się, żeby ją podnieść, ale go uprzedziła. Podniosła ją i wrzuciła do zlewu, wyjęła z szuflady nową.
– Może byście wreszcie zaczęli? – odezwał się Peter, wpatrując się w swoje ręce. – Nie ma jej od rana, liczy się każda sekunda.
– Niech żona usiądzie, to zaczniemy – odparł Gösta.
Eva nalała wszystkim kawy i usiadła.
– Kiedy widzieli państwo córeczkę ostatni raz? – spytał grubas, sięgając po herbatnik.
Poczuła, że szumi jej w uszach ze złości. Wystawiła te ciasteczka, bo tak się robi, kiedy do domu przychodzi gość, ale zdenerwowało ją to, że pytając o Neę, facet zajada czekoladowe ciasteczko.
Musiała odetchnąć. Zdawała sobie sprawę, że jej reakcja jest irracjonalna.
– Wczoraj wieczorem. Poszła spać o tej samej porze co zwykle. Ma własny pokój. Przeczytałam jej bajkę na dobranoc, potem zgasiłam światło i zamknęłam drzwi.
– I potem jej państwo nie widzieli? Może się obudziła w nocy? Żadne z państwa nie wstawało? Może coś słyszeliście.
Głos Gösty brzmiał tak łagodnie, że prawie nie zwróciła uwagi na to, że jego kolega sięgnął po następne ciasteczko.
Peter chrząknął.
– Ona przesypia całą noc sama. Ja wstałem pierwszy, bo miałem jechać traktorem do lasu. Szybko wypiłem kawę, zjadłem kanapkę i wyszedłem.
W jego głosie słychać było prośbę, jakby liczył, że znajdą odpowiedź na to, co się stało. Eva położyła rękę na jego dłoni. Była tak samo zimna jak jej.
– I rano nie widział pan córki?
Peter pokręcił głową.
– Nie, drzwi do jej pokoju były zamknięte. Przechodząc obok, skradałem się jak najciszej, żeby jej nie obudzić. Chciałem dać pospać żonie.
Ścisnęła go za rękę. Cały Peter. Zawsze taki troskliwy.
– A pani? Proszę powiedzieć, co pani robiła rano.
Słuchała tego miękkiego głosu i zbierało jej się na płacz.
– Obudziłam się późno, około wpół do dziesiątej. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo spałam. W całym domu panowała cisza. Od razu poszłam do Nei. Drzwi jej pokoju były otwarte, łóżko nieposłane. Nie było jej, więc pomyślałam…
Zaszlochała. Peter przykrył jej dłoń drugą ręką i ścisnął.
– Myślałam, że pojechała do lasu z ojcem. Bardzo to lubi i często tak robi. Więc się nie zdziwiłam, nawet przez sekundę nie myślałam…
Już nie mogła powstrzymać łez. Starła je wolną ręką.
– Ja pomyślałem tak samo – powiedział Peter.
Wiedziała, że miał prawo tak myśleć. A jednak. Gdyby tylko…
– A może poszła do koleżanki? – spytał Gösta.
Peter pokręcił głową.
– Nie, bawi się tylko na podwórku. Nigdy nawet nie próbowała wyjść poza obejście.
– Kiedyś zawsze jest ten pierwszy raz – zauważył grubas. Do tej pory tylko w milczeniu zajadał ciastka, więc Eva aż drgnęła. – Mogła zabłądzić w lesie.
Gösta rzucił Mellbergowi spojrzenie, którego Eva nie potrafiła zinterpretować.
– Zorganizujemy poszukiwania, pójdziemy tyralierą – powiedział.
– Wierzycie w to? Że mogła zabłądzić w lesie?
Las wydawał się Evie nieskończony i słabo jej się robiło na myśl o tym, że Nea mogła w nim zabłądzić. Do tej pory nie mieli takich obaw. Zresztą ich córka nigdy nie chodziła do lasu sama. Może byli naiwni, nieodpowiedzialni, że pozwolili czteroletniej dziewczynce biegać samej po podwórku. Teraz okazuje się, że zabłądziła w lesie i że to ich wina.
Gösta jakby czytał w jej myślach.
– Jeśli jest w lesie, to na pewno ją znajdziemy. Zadzwonię w parę miejsc i zaraz ruszą poszukiwania. Za godzinę będziemy mieć tyralierę. Trzeba korzystać z dziennego światła.
– Przetrwałaby noc w lesie? – spytał bezbarwnym głosem Peter.
Był blady jak trup.
– Noce są nadal ciepłe – uspokoił go Gösta. – Na pewno nie zamarznie, ale, rzecz jasna, zrobimy wszystko, żeby ją znaleźć przed zapadnięciem ciemności.
– Jak była ubrana? – spytał Mellberg, sięgając po ostatnie ciasteczko.
Gösta wyglądał na zdziwionego.
– Rzeczywiście, dobre pytanie. Wiedzą państwo, co miała na sobie? Nawet jeśli rano jej nie widzieliście, może dałoby się sprawdzić, czego brakuje?
Eva wstała i poszła na górę, do pokoju Nei. Wreszcie coś konkretnego.
Przed drzwiami zawahała się i odetchnęła kilka razy. Pokój wyglądał tak samo jak zwykle. Było to wręcz rozdzierające. Różowa tapeta na ścianie, obskubana przez Neę. Przechodziła taki okres. W nogach łóżka sterta misiów. Pościel z Elsą z Krainy lodu. Na jej poduszce jak zwykle bałwanek Olaf. Wieszak z… zatrzymała się. Już wiedziała, co Nea włożyła. Na wszelki wypadek zajrzała jeszcze do szafy i rozejrzała się po pokoju. Nie, nie ma. Pośpieszyła na dół.
– Ma na sobie sukienkę Elsy.
– Jak wygląda taka sukienka? – spytał Gösta.
– Błękitna, na piersi jest obrazek z księżniczką Elsą z filmu Kraina lodu. Uwielbia ten film. Na pewno włożyła też majteczki z obrazkami z tego filmu.
Eva zdawała sobie sprawę, że rzeczy oczywiste dla niej jako matki małej dziewczynki dla kogoś innego mogą być zupełnie niezrozumiałe. Sama widziała ten film albo słyszała ścieżkę dźwiękową setki razy, bo Nea od roku oglądała go co najmniej dwa razy dziennie. Potrafiła zaśpiewać całą piosenkę Mam tę moc. Eva miała przed oczami córkę, jak w błękitnej sukience i długich białych rękawiczkach tańczy i śpiewa całą piosenkę. Gdzie ona jest teraz? Dlaczego jej jeszcze nie szukają, zamiast tutaj siedzieć?
– Pójdę zadzwonić i zaraz zaczniemy poszukiwania – powiedział Gösta, jakby ją słyszał.
Kiwnęła tylko głową. Spojrzała na męża. Dręczyły ich te same mroczne myśli.
Był pochmurny listopadowy poranek. Elin Jonsdotter marzła, siedząc na rozklekotanym wozie obok córki. Zbliżająca się coraz bardziej plebania wyglądała jak pałac w porównaniu z domkiem, w którym mieszkała z Perem w Oxnäs.
Britcie się poszczęściło. Jak zawsze zresztą. Była oczkiem w głowie ojca, w dzieciństwie cieszyła się wszystkimi możliwymi przywilejami i nie było wątpliwości, że znajdzie dobrą partię. Tak też się stało. Wyszła za pastora i wprowadziła się na plebanię, podczas gdy Elin musiała się zadowolić Perem, który był rybakiem. Ale Elin sobie nie krzywdowała. Per był wprawdzie biedny, ale na całym świecie nie znalazłaby lepszego człowieka.
Na myśl o mężu zrobiło jej się ciężko na sercu. Poprawiła się na siedzeniu i zebrała w sobie. Nie ma co wylewać łez, skoro nie może tego zmienić. Bóg życzył sobie wystawić ją na próbę, obie z Märtą muszą teraz nauczyć się żyć bez Pera.
Musiała przyznać, że Britta okazała im wielką życzliwość, kiedy zaproponowała jej miejsce służącej na plebanii, a im obu dach nad głową. Jednak kiedy Lars Larsson skręcił na podwórko i zajechał z nimi i ich skromnym dobytkiem przed plebanię, poczuła się nieswojo. Britta była kiedyś niedobrym dzieckiem, z wiekiem raczej nie stała się lepsza. Ale Elin nie mogła sobie pozwolić na odrzucenie propozycji siostry. Nie mieli z Perem własnej ziemi, tylko dzierżawę, a po śmierci Pera właściciel powiedział, że wolno jej tam mieszkać tylko do końca miesiąca, potem ma się razem z córką wynieść. Bez domu i źródła utrzymania jako biedna wdowa była zdana na dobrą wolę innych. Słyszała też, że mąż Britty, Preben, pastor z Tanumshede, jest człowiekiem dobrym i uprzejmym. Widziała go jedynie w kościele, bo na ślub nie została zaproszona, podobnie jak nie było mowy o tym, żeby złożyła wizytę na plebanii. Ale wejrzenie miał miłe.
Kiedy wóz się zatrzymał, Lars mruknął, żeby wysiadły. Na chwilę mocno przytuliła Märtę. Będzie dobrze, mówiła sobie. Ale wewnętrzny głos mówił jej zupełnie co innego.
MARTIN ZNÓW PCHNĄŁ huśtawkę i uśmiechnął się, słysząc radosne okrzyki Tuvy.
Z każdym dniem czuł się trochę lepiej, głównie dzięki Tuvie. Teraz, gdy w przedszkolu były wakacje, a on miał urlop, spędzali każdą chwilę razem i dobrze im było ze sobą. Od śmierci Pii spała z nim i co wieczór zasypiała, wtulając buzię w jego pierś, najczęściej w środku bajki. Upewniwszy się, że zasnęła, wstawał i na godzinę lub dwie zasiadał przed telewizorem. Popijał herbatkę ziołową. Namówiła go do tego Annika. Zimą, kiedy miał największe kłopoty ze snem, poradziła mu, żeby sobie kupił jakieś uspokajające ziółka. Nie potrafiłby powiedzieć, czy był to efekt placebo, czy rzeczywiście działały, ale w końcu zaczął dobrze spać. Może właśnie o to chodziło, bo dzięki temu zaczął radzić sobie z żałobą. Nie była już tak dotkliwa, pozwalał sobie nawet pomyśleć o Pii bez obawy, że znów się załamie. Starał się rozmawiać o niej z Tuvą. Opowiadał jej o mamie, pokazywał zdjęcia. Tuva była taka malutka, kiedy Pia umarła, że nie miała własnych wspomnień, więc usiłował jej przekazać jak najwięcej.
– Tatusiu, wyżej!
Krzyczała z zachwytu, kiedy ją bujał, a huśtawka wzlatywała coraz wyżej. Ciemne włosy fruwały jej koło twarzy i jak wiele razy przedtem Martina uderzyło jej niezwykłe podobieństwo do matki. Sięgnął po telefon, żeby ją sfilmować, i cofnął się, żeby mu się zmieściła w kadrze. Zawadził o coś piętami i usłyszał wrzask. Przerażony obejrzał się i zobaczył rocznego chłopczyka z zapiaszczoną łopatką, który krzyczał wniebogłosy.
– Ojej, przepraszam – powiedział z przerażeniem i ukląkł. Usiłował pocieszyć małego.
Rozejrzał się, ale nikt z dorosłych nie ruszył się, żeby podejść do dziecka. Widocznie nie byli jego rodzicami.
– Nie płacz, malutki, zaraz znajdziemy mamę albo tatę – mówił, starając się uspokoić dziecko, które krzyczało coraz głośniej.
Kawałek dalej, pod krzewem, stała, rozmawiając przez telefon, kobieta w jego wieku. Usiłował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale wydawała się zdenerwowana, mówiła ze złością, energicznie gestykulując. Pomachał do niej, ale nadal go nie widziała. Zwrócił się do Tuvy, jej huśtawka zwolniła:
– Zaczekaj chwilę, tylko odprowadzę tego malucha do mamy.
– Tatuś kopnął malucha – stwierdziła pogodnie Tuva.
Martin gwałtownie pokręcił głową.
– Nie, tatuś nie kopnął, tylko… nieważne, potem porozmawiamy.
Wziął na ręce krzyczące dziecko i miał nadzieję, że zdąży podejść, zanim matka zorientuje się, że obcy mężczyzna niesie jej synka. Nie musiał się martwić, bo nadal była bardzo zajęta rozmową. Patrzył, jak rozmawia i gestykuluje, i zdenerwował się. Mogłaby lepiej pilnować dziecka. Chłopczyk wrzeszczał tak, że uszy pękały.
– Przepraszam – powiedział, podchodząc.
Kobieta umilkła w pół zdania. W oczach miała łzy, na policzkach rozmazany tusz.
– Muszę kończyć, twój syn płacze! – powiedziała i się rozłączyła się.
Wytarła łzy i wyciągnęła ręce do synka.
– Przepraszam, wpadłem na niego – wyjaśnił Martin. – Chyba nic mu się nie stało, ale się przestraszył.
Kobieta uściskała małego.
– To nic takiego, po prostu wszedł w fazę, kiedy dzieci boją się obcych – powiedziała, mrugając oczami, żeby się pozbyć łez.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Zaczerwieniła się.
– Przepraszam, głupio mi, że tu ryczę, Jona też nie dopilnowałam. Na pewno uważasz, że jestem okropną matką.
– Ależ skąd, nie przejmuj się, małemu nic się nie stało. Mam nadzieję, że tobie też nic nie jest.
Nie chciał jej wypytywać, ale wyglądała na zrozpaczoną.
– Nikt nie umarł, chodzi tylko o to, że mój były jest durniem. Jego nowa dziewczyna najwyraźniej nie jest zainteresowana jego bagażem z przeszłości, więc właśnie mi zakomunikował, że nie weźmie Jona na trzy dni, jak się umawialiśmy, bo Madde chce, żeby spędzili ze sobą trochę czasu we dwoje.
– Żałosne – stwierdził Martin. Zdenerwował się. – Co za dupek.
Uśmiechnęła się. Zapatrzył się na jej dołeczki.
– A ty?
– Ja? W porządku – odparł.
Wtedy się roześmiała.
Jakby coś ją rozświetliło od środka.
– Pytałam, które jest twoje.
Kiwnęła głową w stronę placu zabaw. Martin złapał się za głowę.
– No jasne. O to chodziło. To ta mała na huśtawce, z niezadowoloną miną, bo została unieruchomiona.
– Ojej, to lepiej idź ją pohuśtaj. A może jej mama też tu jest?
Martin się zaczerwienił. Czy ona z nim flirtuje? Złapał się na tym, że chciałby. Nie wiedział, co powiedzieć, ale w końcu uznał, że najlepiej powiedzieć prawdę.
– Nie, jestem wdowcem – odparł.
Wdowcem. Zabrzmiało to tak, jakby był osiemdziesięciolatkiem, a nie młodym ojcem małej dziewczynki.
– Ojej, przepraszam – powiedziała, kładąc rękę na ustach. – A ja głupio żartuję, że nikt nie umarł.
Położyła dłoń na jego ramieniu. Martin uśmiechnął się uspokajająco. Nie chciał, żeby się martwiła albo czuła zakłopotana, wolałby, żeby się śmiała. Chciał znów zobaczyć jej dołeczki.
– W porządku – zapewnił. Widział, że się uspokoiła.
Za jego plecami Tuva wołała coraz bardziej natarczywie:
– No taaatooo!
– Lepiej idź, pobujaj ją – powiedziała, ścierając z buzi Jona piasek i smarki.
– Może się tu jeszcze spotkamy? – spytał.
Uświadomił sobie, że mówi to z nadzieją. Uśmiechnęła się, dołeczki stały się jeszcze wyraźniejsze.
– Często tu przychodzimy. Jutro też będziemy – odparła. Radośnie kiwnął głową i ruszył do Tuvy.
– To się zobaczymy – powiedział, próbując nie uśmiechać się tak szeroko.
W następnej chwili zawadził o coś piętami. Rozległ się głośny wrzask. Usłyszał, jak Tuva na huśtawce wzdycha.
– Ojej, tato…
W środku tego zamieszania zadzwonił jego telefon. Wyszarpnął go z kieszeni. Na wyświetlaczu zobaczył imię: Gösta.
– Skąd ty ją wziąłeś? – powiedziała Marie do reżysera Jörgena Holmlunda i odepchnęła kobietę, która od godziny nakładała jej na twarz tapetę.
– Yvonne jest bardzo dobra – odparł Jörgen z denerwującym drżeniem w głosie. – Pracowała przy większości moich filmów.
Stojąca za nią Yvonne załkała. Ból głowy, który męczył Marie od chwili, kiedy weszła do przyczepy, jeszcze się nasilił.
– W każdej scenie w każdym calu powinnam wyglądać jak Ingrid. Ona była zawsze flawless7. Nie mogę wyglądać jak jakaś Kardashianka. Contouring, słyszałeś coś podobnego? Mam idealne rysy i niepotrzebny mi żaden cholerny contouring! – krzyczała, wskazując na swoją twarz z wyraźnymi plamami bieli i brązu.
– To się rozetrze, nie zostanie tak jak teraz – wyszeptała Yvonne tak cicho, że Marie ledwie ją słyszała.
– Mam to gdzieś. Moje rysy nie wymagają korekty!
– Jestem pewien, że Yvonne ci to poprawi – powiedział Jörgen. – Zgodnie z twoim życzeniem.
Na czole kroplił mu się pot, chociaż w przyczepie było chłodno.
Ekipa filmowa i kierownictwo produkcji miały bazę w TanumStrand, ośrodku turystyczno-konferencyjnym znajdującym się między Fjällbacką a Grebbestad, ale na planie w Fjällbace korzystali z kamperów, w których urządzono charakteryzatornie i przebieralnie.
– Okej, proszę mi to usunąć i przerobić, wtedy zobaczymy – powiedziała i uśmiechnęła się, widząc ulgę na twarzy Yvonne.
Na początku pobytu w Hollywood Marie poddawała się formowaniu przez innych według ich koncepcji i robiła wszystko, o co ją proszono. Ale to się zmieniło. Teraz wiedziała dokładnie, jak powinna odegrać swoją rolę. I jak ma wyglądać.
– Najdalej za godzinę powinniśmy skończyć – zauważył Jörgen. – W tym tygodniu kręcimy najłatwiejsze sceny.
Marie odwróciła się. Yvonne starła jej makijaż, owoc godzinnej pracy, jej twarz była teraz czysta.
– Chcesz powiedzieć: te mniej kosztowne? Myślałam, że mamy zielone światło ze wszystkich stron.
Nie potrafiła ukryć niepokoju. To nie była jedna z tych produkcji, o które inwestorzy są gotowi ubiegać się jeden przez drugiego. Klimat wokół filmu w Szwecji zmienił się, preferowano produkcje niskobudżetowe i już kilka razy niewiele brakowało, żeby ich film w ogóle spadł z produkcji
– Wciąż dyskutują na temat priorytetów… – Znów to nerwowe drżenie w głosie. – Ale nie musisz sobie tym zaprzątać głowy. Skup się i daj z siebie wszystko na planie. Tylko o tym powinnaś myśleć.
Marie odwróciła się znów do lustra.
– Jest tu wielu dziennikarzy, proszą o wywiad z tobą – powiedział Jörgen. – Ciekawią ich twoje związki z Fjällbacką. I to, że wróciłaś tu po raz pierwszy po trzydziestu latach. Rozumiem, że rozmowa o tym może być dla ciebie… trudna, ale gdybyś…
– Umów ich – przerwała mu, nie odrywając wzroku od lustra. – Nie mam nic do ukrycia.
Jeśli się czegoś nauczyła, to tego, że nieważne, co mówią, byleby mówili. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Chyba właśnie przeszedł ten przeklęty ból głowy.
Erika przejęła dzieci od męża, spakowała je i powoli ruszyła pod górę, do domu. Patrik pobiegł, jak tylko przyszła. Widziała w jego oczach niepokój. Podzielała go. Na samą myśl o tym, że dzieciom mogłoby się coś stać, poczuła się, jakby stanęła nad przepaścią.
Po powrocie do domu musiała je dodatkowo wycałować, potem ułożyła bliźniaków do popołudniowej drzemki, a Maję posadziła przed telewizorem i Krainą lodu. Wreszcie mogła zaszyć się w gabinecie. Podobieństwa nasuwały się same. Patrik powiedział jej, z którego gospodarstwa zginęła dziewczynka. Na dodatek dziecko było w tym samym wieku. Wszystko to sprawiło, że musiała przejrzeć swoją dokumentację. Nie dojrzała jeszcze do pisania, ale całe biurko miała zawalone skoroszytami, kserokopiami artykułów i notatkami dotyczącymi śmierci małej Stelli. Przez chwilę siedziała nieruchomo, patrząc na to wszystko. Do tej pory, jak chomik, zbierała fakty, nie systematyzowała ich, nie porządkowała ani nie sortowała. To będzie następny krok na długiej i wyboistej drodze do nowej książki. Sięgnęła po odbitkę artykułu z czarno-białym zdjęciem dwóch dziewczyn. Helen i Marie. Wzrok miały posępny, mroczny. Trudno powiedzieć, czy była w nim złość, czy strach. A może zło, jak twierdziło wiele osób. Ale Erice nie mieściło się w głowie, żeby dzieci mogły być złe.
Tego rodzaju rozważania snuto zawsze, gdy zbrodnie popełniały dzieci. Mary Bell, która miała zaledwie jedenaście lat, kiedy zabiła dwoje dzieci. Mordercy trzyletniego Jamesa Bulgera. Pauline Parker i Juliet Hulme, dwie Nowozelandki, które zamordowały matkę jednej z nich. Erika bardzo lubiła oparty na tej historii film Petera Jacksona Niebiańskie stworzenia. Ludzie mówili potem: zawsze była paskudnym bachorem. Albo: już kiedy był dzieckiem, źle mu patrzyło z oczu. Sąsiedzi, znajomi, nawet krewni chętnie się wypowiadali, wymieniali dowody na wrodzone zło. Ale dziecko chyba nie może być złe samo z siebie. Już prędzej gotowa była wierzyć w to, że zło to nieobecność dobra. I w to, że rodzimy się ze skłonnością do przejścia na jedną albo na drugą stronę. A potem wzmacniają ją albo łagodzą środowisko i wychowanie.
Dlatego postanowiła dowiedzieć się jak najwięcej o dziewczynkach ze zdjęcia. Kim były Marie i Helen? Jakie miały dzieciństwo? Ciekawiło ją, co się działo za zamkniętymi drzwiami ich rodzinnych domów. Jaki obowiązywał tam system wartości? Jak były traktowane? Czego nauczyły się o świecie przed tamtym strasznym dniem w 1985 roku?
Po pewnym czasie dziewczynki wycofały zeznania, powiedziały, że nie przyznają się do popełnienia zbrodni, i uparcie twierdziły, że są niewinne. Większość ludzi była przekonana o ich winie, ale pojawiło się wiele spekulacji. A może śmierci Stelli winien jest ktoś inny, bo akurat tego dnia nadarzyła się sposobność? A jeśli ta sposobność nadarzyła się znów? To nie może być przypadek, że z tego samego domu ginie druga dziewczynka w tym samym wieku. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności? Musi istnieć jakiś związek między przeszłością a teraźniejszością. Może policji coś wtedy umknęło i z jakiegoś powodu morderca znów przystąpił do dzieła. Czyżby zainspirował go powrót Marie? Ale dlaczego? Czy w niebezpieczeństwie są inne dziewczynki?
Szkoda, że nie zdążyła zgromadzić więcej dokumentów. Wstała z krzesła. Panował duszny upał. Pochyliła się nad biurkiem, żeby otworzyć okno na oścież. Na dworze życie toczyło się swoim torem. Odgłosy lata. Okrzyki i śmiech dzieci dochodzące z plaży. Krzyk mew nad wodą. Szum wiatru w koronach drzew. Istna idylla. Ale ona tego nie widziała.
Znów usiadła przy biurku i zaczęła sortować materiały. Nawet nie zaczęła robić wywiadów. Sporządziła długą listę osób, z którymi zamierzała porozmawiać. Na szczycie były oczywiście Marie i Helen. Do Helen już pisała, i to kilka razy, bez odpowiedzi. Kontaktowała się też z agentem Marie do spraw PR-u. Miała przed sobą odbitki wywiadów prasowych, w których Marie mówiła o sprawie Stelli, zakładała więc, że nie odrzuci jej prośby o rozmowę. Panowało nawet dość powszechne przekonanie, że kariera Marie nie potoczyłaby się tak, jak się potoczyła, gdyby informacje o tej sprawie nie trafiły do prasy wkrótce po jej pierwszych rólkach w kilku mniejszych produkcjach.
Pisanie książek o prawdziwych zbrodniach nauczyło Erikę, że wszyscy, niemal bez wyjątku, odczuwają potrzebę, żeby opowiedzieć swoją historię, wyrzucić ją z siebie.
Włączyła telefon, na wypadek, gdyby Patrik dzwonił, chociaż pewnie był zbyt zajęty, żeby dać jej znać, co się dzieje. Była gotowa pomóc w poszukiwaniach, ale Patrik powiedział, że na pewno będzie dość ochotników i lepiej żeby została z dziećmi. Nie oponowała. Z dołu dochodziły odgłosy świadczące o tym, że Elsa właśnie uwolniła swoją moc i zbudowała zamek z lodu. Erika odłożyła papiery. Dawno nie siedziała przed telewizorem razem z Mają. Muszę jakoś znieść tę egoistyczną księżniczkę, pomyślała. Zresztą bałwanek Olaf jest uroczy. Renifer też.
– Co załatwiliście do tej pory? – spytał Patrik, jak tylko wszedł na podwórko. Nie zawracał sobie głowy powitaniami.
Gösta stał przed wejściem do domu, obok pomalowanych na biało drewnianych ogrodowych mebli.
– Dzwoniłem do Uddevalli, wysłali helikopter.
– A do ratownictwa wodnego?
Gösta kiwnął głową.
– Do wszystkich, już jadą. Dzwoniłem do Martina, poprosiłem, żeby ściągnął ochotników, żebyśmy mogli uformować tyralierę w lesie. Poczta pantoflowa już działa, więc lada chwila będzie tu pewnie mnóstwo ludzi. I przewodnicy z psami z Uddevalli.
– Co o tym myślisz? – spytał cicho Patrik, patrząc na rodziców zaginionej dziewczynki. Stali nieopodal, obejmując się.
– Chcą wyruszyć i sami szukać – odparł Gösta. – Ale powiedziałem im, że powinni poczekać, aż się zorganizujemy, bo za chwilę będziemy marnowali siły, żeby szukać również ich. – Chrząknął. – Wiesz, Patriku, sam nie wiem, co o tym myśleć. Żadne z nich nie widziało córki od chwili, gdy poszła spać, wczoraj około ósmej. To małe dziecko. Cztery lata. Gdyby była w pobliżu, na pewno dałaby jakiś znak. Wróciłaby do domu, choćby dlatego, że byłaby głodna. Więc musiała zabłądzić. Chyba że…
Urwał.
– Dziwny zbieg okoliczności – zauważył Patrik.
Wolał o tym nie myśleć.
– Tak, to samo miejsce – powiedział Gösta. – I dziewczynka jest w tym samym wieku. Nie sposób nie skojarzyć.
– Przypuszczam, że zgubienie się w lesie to nie jedyny punkt wyjścia do poszukiwań – powiedział Patrik, nie patrząc na rodziców Nei.
– Nie jedyny – odparł Gösta. – Jak tylko będzie to możliwe, zaczniemy pytać sąsiadów, zwłaszcza mieszkających przy tej drodze. Może coś widzieli albo słyszeli w nocy. Ale najpierw trzeba się skupić na przeszukaniu lasu. Jest sierpień i ciemność zapada dość szybko. Na samą myśl o tym, że mała może błąkać się po lesie sama, człowiek wpada w rozpacz. Mellberg chce zwołać konferencję prasową, ale ja wolałbym się z tym wstrzymać.
– O mój Boże, jasne, że chce zwołać konferencję – westchnął Patrik.
Szef komisariatu robił ważną minę, przyjmując przybywających ochotników.
– Trzeba to zorganizować, przyniosłem mapę okolicy – powiedział Patrik.
– I podzielić na sektory – odparł Gösta, zabierając mu ją.
Położył ją na stole, z kieszonki wyjął ołówek i zaczął kreślić.
– Jak myślisz? Czy taka wielkość sektora na jedną grupę będzie odpowiednia? Jeśli grupa będzie liczyć trzy, cztery osoby?
– Chyba tak – stwierdził Patrik.
Od paru lat jego współpraca z Göstą układała się doskonale. Wprawdzie najczęściej współpracował z Martinem, ale dobrze się czuł również ze starszym kolegą. Całkiem inaczej niż jeszcze kilka lat wcześniej, kiedy Gösta współpracował z nieżyjącym już Ernstem. Okazało się, że starego psa jednak da się nauczyć siadać. Zdarzało się wprawdzie, że Gösta był duchem raczej na polu golfowym niż w komisariacie, ale w takich sytuacjach jak ta potrafił myśleć i reagować błyskawicznie.
– Zrobisz krótki briefing czy ja mam to zrobić? – spytał Patrik.
Nie chciał go urazić, przejmując dowodzenie.
– Zrób – zdecydował Gösta. – Najważniejsze to nie dopuścić do głosu Bertila…
Patrik kiwnął głową. Mellberg przemawiający do ludzi to właściwie nigdy nie był dobry pomysł. Kończyło się zawsze na tym, że ktoś był urażony albo oburzony, a oni tracili czas na zażegnywanie kryzysów, zamiast zajmować się tym, czym powinni.
Spojrzał w stronę rodziców Nei. Przytuleni do siebie wciąż stali na środku podwórka.
Po chwili wahania powiedział:
– Tylko się z nimi przywitam. Potem zbiorę tych, którzy już przyszli, i będziemy przekazywać wskazówki następnym. Ciągle zgłaszają się nowi ochotnicy, więc zebranie wszystkich jednocześnie będzie niemożliwe. Tym bardziej że powinniśmy wyruszyć jak najprędzej.
Podszedł ostrożnie do rodziców dziewczynki. Rozmowa z bliskimi ofiar zawsze była dla niego trudna.
– Patrik Hedström, również z policji – powiedział i wyciągnął rękę. – Jak państwo widzą, zbierają się ochotnicy. Przejdą tyralierą przez las. Za chwilę przekażę im niezbędne informacje i zaraz wyruszamy.
Zdawał sobie sprawę, że brzmi to bardzo oficjalnie, ale był to jedyny sposób, żeby utrzymać na wodzy emocje i skupić się na zadaniu.
– Wezwaliśmy telefonicznie przyjaciół, rodzice Petera mają przylecieć z Hiszpanii – powiedziała cicho Eva. – Mówiliśmy im, że nie trzeba, ale okropnie się niepokoją.
– Z Uddevalli jadą funkcjonariusze z psami – ciągnął Patrik. – Mają państwo coś, co należało do córeczki?
– Do Nei. – Eva przełknęła ślinę. – Właściwie ma na imię Linnea, ale mówimy na nią Nea.
– Nea, ładnie. Macie coś, co można dać do powąchania psom, żeby wiedziały, czego szukać?
– W koszu na brudną bieliznę są ubrania, które miała na sobie wczoraj. Mogą być?
– Znakomicie. Może je pani przynieść? I zaparzyć kawę?
Zdawał sobie sprawę, że brzmi to tak, jakby miała im serwować kawę, ale po pierwsze wolał, żeby rodzice mu nie przeszkadzali, kiedy będzie wydawał instrukcje ochotnikom, a po drugie chciał ich czymś zająć. Zazwyczaj tak było lepiej.
– Może my też powinniśmy wziąć udział w poszukiwaniach? – zapytał Peter.
– Będziecie potrzebni tu, na miejscu. Kiedy mała się znajdzie, musimy wiedzieć, gdzie jesteście, więc lepiej zostańcie, i tak jest nas dużo.
Peter chyba się wahał, Patrik położył mu rękę na ramieniu.
– Wiem, że takie czekanie jest trudne, ale uwierzcie mi, bardziej przydacie się tutaj.
– Okej – odparł cicho Peter i razem z żoną poszli do domu.
Patrik gwizdnął na palcach, żeby przyciągnąć uwagę około trzydziestu osób zgromadzonych na podwórku. Dwudziestolatek, który filmował coś komórką, schował ją do kieszeni.
– Zaraz zaczniemy poszukiwania. Kiedy zaginie tak małe dziecko, liczy się każda minuta. A zatem szukamy czteroletniej Linnei, zwanej Neą. Nie wiadomo dokładnie, od kiedy jej nie ma, rodzice nie widzieli jej, odkąd wczoraj około ósmej położyli ją spać. Wskutek niefortunnego nieporozumienia matka myślała dziś, że córka jest z ojcem, a on, że z matką. Dlatego dopiero jakąś godzinę temu odkryli, że małej nie ma. Najbardziej prawdopodobne jest to, że zabłądziła w lesie.
Wskazał na Göstę, który stał przy ogrodowym stole nad rozłożoną mapą.
– Podzielimy was na grupy po trzy, cztery osoby i każdej przydzielimy do przeszukania jeden sektor. Nie mamy map do rozdania, więc orientujcie się na oko. Możecie też zrobić zdjęcie mapy komórką.
– Można też skorzystać z mapy w komórce – odezwał się łysy mężczyzna i podniósł do góry telefon. – Jeśli ktoś nie wie, która aplikacja jest najlepsza, chętnie pokażę, bo często chodząc po lesie, korzystam z mapy w komórce.
– Dzięki – powiedział Patrik. – Proszę, żebyście zachowywali odległość na wyciągnięcie ręki. Idźcie powoli. Wiem, że każdy chciałby jak najprędzej przeszukać swój sektor, ale w lesie jest mnóstwo miejsc, w których można ukryć czterolatkę… to znaczy, w których mogłaby się schować… więc szukajcie dokładnie. – Odkaszlnął, zasłaniając usta pięścią. – Gdybyście… coś znaleźli – powiedział i urwał. Nie wiedział, co mówić dalej. Miał nadzieję, że zrozumieli i że nie musi wyjaśniać. – Gdybyście coś znaleźli, proszę niczego nie dotykać ani nie przesuwać. Mogą to być ślady albo… co innego.
Kilka osób kiwnęło głowami, większość patrzyła w ziemię.
– Proszę wtedy zostać na miejscu i zadzwonić do mnie. Tu jest mój numer – dodał, przyczepiając do ściany obory dużą kartkę. – Zapiszcie sobie w komórkach. Zrozumiano? Zostać na miejscu i zadzwonić do mnie. Tylko tyle. Okej?
Stojący z tyłu starszy mężczyzna podniósł rękę. Patrik go znał: Harald, dawny wieloletni właściciel piekarni w Fjällbace.
– Czy istnieje… – zająknął się i zaczął od początku. – Czy istnieje ryzyko, że to nie przypadek? To gospodarstwo? Dziewczynka? I to, co się stało…
Nie musiał kończyć, wszyscy zrozumieli.
Patrik musiał się zastanowić, co odpowiedzieć.
– Niczego nie wykluczamy – odrzekł w końcu. – Ale na tę chwilę najważniejsze jest przeszukanie lasu. Najbliższej okolicy.
Kątem oka zobaczył, że z domu wyszła mama Nei ze stertą ubranek.
– A zatem ruszamy.
Pierwsze cztery osoby podeszły do Gösty, żeby im przydzielił sektor. Wtedy usłyszeli warkot zbliżającego się helikoptera. Nie było problemu z lądowaniem. Na podwórzu było dość miejsca. Wszyscy ruszyli w stronę skraju lasu. Patrik patrzył za nimi. Za jego plecami helikopter zszedł do lądowania. Jednocześnie na podwórze wjechały samochody z psami policyjnymi z Uddevalli. Jeśli dziewczynka rzeczywiście jest w lesie, na pewno ją znajdą, był o tym przekonany. Bał się tylko, że jednak nie zabłądziła.
Szukali dziewczynki przez całą noc. Dołączało coraz więcej ludzi. Chodząc po lesie, Harald słyszał ich głosy. Policja wykonała dobrą robotę, ochotników nie zabrakło. Rodzina była lubiana i wszyscy znali dziewuszkę o rudoblond włosach. To takie dziecko, do którego nie sposób się nie uśmiechnąć.
Przeżywał to razem z jej rodzicami. Jego dzieci były już duże, dwóch synów brało udział w poszukiwaniach. Zamknął piekarnię. Ruch i tak był mały, lipcowe urlopy w przemyśle już się skończyły, od jednego dzwonka nad drzwiami do następnego mijało sporo czasu. Chociaż i tak by zamknął, nawet gdyby ruch był duży. Serce mu się ściskało, kiedy wyobrażał sobie, co przeżywają rodzice Stelli.
Znalezionym patykiem na chybił trafił rozgarniał krzaki. Zadanie było niełatwe. Las był wielki, ale jak daleko może zajść taka mała? Pod warunkiem, że rzeczywiście jest w lesie. Była to tylko jedna z możliwości rozważanych przez policję. Jej zdjęcie pokazywały wszystkie programy informacyjne. Równie dobrze mogła zostać wciągnięta do jakiegoś samochodu i znajdować się już daleko stąd. Postanowił, że nie będzie o tym rozmyślał. Ma do wykonania zadanie, ma jej szukać w tym lesie wraz z innymi. Ich odgłosy dochodziły do niego przez gęstwinę.
Zatrzymał się i wciągnął w nozdrza zapach lasu. Zbyt rzadko tu przychodzi. Piekarni i obowiązkom rodzinnym poświęcił ładnych parę dziesiątków lat, ale w młodości spędzał dużo czasu na łonie przyrody. Obiecał sobie, że do tego wróci. Życie jest takie krótkie i nigdy nie wiadomo, kiedy przybierze całkiem inny obrót. Ten dzień mu o tym przypomniał.
Jeszcze kilka dni wcześniej rodzice Stelli na pewno byli przekonani, że wiedzą, co przyniesie im życie. Dzień toczył się za dniem, nie zatrzymywali się, żeby się cieszyć każdą chwilą i tym, co mają. Podobnie jak inni ludzie. Dopiero gdy dzieje się coś złego, docenia się każdą chwilę spędzoną z tymi, których się kocha.
Znów ruszył, powoli, krok za krokiem. Przed nim między drzewami zalśniła woda. Dostali wyraźne instrukcje, co powinni zrobić, jeśli natrafią na jakieś jeziorko albo staw. Mieli natychmiast powiadomić policję. Policja miała przeszukać dno bosakami albo ściągnąć nurków, gdyby woda okazała się głęboka. Powierzchnia jeziorka była gładka i spokojna, malutkie kręgi pojawiały się tylko wtedy, kiedy siadały na niej ważki. Nie zobaczył nic poza pniem, który wpadł do wody powalony kilka lat wcześniej przez wiatr albo piorun. Podszedł bliżej i zobaczył, że część korzeni jeszcze tkwi w ziemi. Ostrożnie wdrapał się na pień. Nic, tylko woda. A potem spojrzał pod nogi. I wtedy zobaczył włosy. Rudoblond, unosiły się na mętnej wodzie jak falujące wodorosty.
SANNA ZATRZYMAŁA SIĘ na środku sklepowej alejki. Latem jej gospodarstwo ogrodnicze było otwarte dla klientów do późna, ale tego dnia miała gonitwę myśli i pytania w rodzaju „jak często trzeba podlewać pelargonie” wyjątkowo ją drażniły.
Rozejrzała się po sklepie. Vendela miała wrócić od ojca, więc chciała, żeby w domu były jej ulubione dania i przekąski. Dawniej znała je na pamięć, teraz zmieniały się równie często jak kolor włosów córki. Przez tydzień była weganką, tydzień później jadła tylko hamburgery, przez cały kolejny się odchudzała i gryzła tylko marchewkę, a ona zrzędziła, że zaraz wpadnie w anoreksję. Ciągle coś nowego, nic nie było tak jak przedtem.
Czy Niklas też miał z nią tyle problemów? Przez wiele lat naprzemienna opieka nad córką funkcjonowała bardzo dobrze. A teraz Vendela najwyraźniej uświadomiła sobie, jaką ma władzę. Jeśli nie odpowiadało jej jedzenie u matki, mówiła, że u ojca było lepsze i że pozwalał jej włóczyć się wieczorami z Nilsem. Chwilami Sanna czuła, że jest u kresu sił. Dziwiła się nawet, że kiedy jej córka była malutka, mogła uważać ten okres za męczący. Ten był dużo gorszy.
Często odnosiła wrażenie, że ma do czynienia z obcą osobą. Dawniej Vendela napadała na nią, jeśli ją przyłapała na paleniu papierosa za domem, i od razu wygłaszała wykład o ryzyku zachorowania na raka. Ale kiedy ostatnio u niej była, jej ubranie wyraźnie śmierdziało papierosami.
Rozejrzała się po półkach i w końcu zdecydowała się na pewniaka. Tacos. Zarówno z nadzieniem mięsnym, jak i sojowym, na wypadek gdyby właśnie wypadł tydzień wegański.
Sama jako nastolatka właściwie nie przeszła przez okres buntu. Za szybko dorosła. Śmierć Stelli i wszystkie okropności, które potem nastąpiły, wypchnęły ją w dorosłość. Nie było czasu na fanaberie. I nie było rodziców, na których można by się wkurzać.
Niklasa poznała w technikum rolniczym. Zamieszkali razem i od razu poszła do pierwszej pracy. Po pewnym czasie urodziła się Vendela, właściwie była wypadkiem przy pracy. To, że im potem nie wyszło, nie było jego winą. Niklas był dobrym mężem, ale ona nie potrafiła otworzyć się przed nim do końca. Wcześnie się nauczyła, że miłość boli, nieważne, czy to miłość do męża, czy do córki.
Włożyła do wózka pomidory, ogórek i cebulę i ruszyła do kasy.
– Pewnie już słyszałaś – powiedziała Bodil, z wprawą skanując kolejne zakupy, które Sanna wykładała na taśmę.
– Nie, a co? – spytała Sanna, chwytając butelkę coli. Położyła ją z boku.
– O tej dziewczynce!
– Jakiej dziewczynce?
Słuchała jednym uchem. Właśnie pomyślała, że źle zrobiła, kupując córce colę.
– Tej, co zaginęła. Z waszego dawnego gospodarstwa.
Bodil nie ukrywała podniecenia. Sanna zastygła z torebką tartego sera texmex w ręku.
– Z naszego? – spytała. W uszach lekko jej szumiało.
– No tak – ciągnęła Bodil, skanując kolejne artykuły. Nie zauważyła, że Sanna przestała wykładać zakupy na taśmę. – Dziewczynka, cztery lata. Zaginęła, trwają poszukiwania. Idą tyralierą przez las. Wygląda to na wielką akcję, mój mąż też tam jest.
Sanna odłożyła ser na taśmę. Ruszyła do drzwi, zakupy zostawiła. Torebkę też. Słyszała, jak Bodil woła za nią.
Anna rozsiadła się na krześle i spojrzała na Dana. Piłował deskę. W najgorszy upał postanowił ruszyć z projektem nowy taras. Mówili o tym od trzech lat, ale najwyraźniej nie dało się tego dłużej odkładać. Domyślała się, że zadziałał instynkt: Dan wił gniazdo. U niej przejawiło się to przeglądaniem wszystkich szaf. Dzieci zaczęły chować swoje ulubione ciuchy w obawie, że trafią do punktu zbierania odzieży.
Uśmiechnęła się do zmagającego się z upałem Dana i uzmysłowiła sobie, że po raz pierwszy od bardzo dawna naprawdę cieszy się życiem. Jej firma wnętrzarska może nie dojrzała jeszcze, żeby trafić na giełdę, ale dostawała zlecenia od wielu wymagających letników i doszło nawet do tego, że musiała odmawiać, bo nie starczało jej czasu. A dzieciątko w brzuchu rosło. Postanowili, że nie chcą znać płci, więc mówili po prostu berbeć. Dzieci zaangażowały się w wymyślanie imienia, ale propozycje takie jak Buzz Astral8, Rackaralex9 czy Darth Vader10 nie były specjalnie pomocne. Pewnego wieczoru Dan lekko zgryźliwie zacytował Freddiego z serialu komediowego Solsidan: każde z nas sporządziło własną listę proponowanych imion, a potem wzięliśmy pierwsze z listy: Mickan. A wszystko dlatego, że Anna zdecydowanie odrzuciła jego pomysł, żeby ewentualnemu chłopcu dać na imię Bruce, po Springsteenie. Sam nie był lepszy, bo kiedy zaproponowała imię Philip, zauważył, że brzmi to tak, jakby dzieciak miał się urodzić od razu w marynarce. Na tym stanęło. Za miesiąc poród i ani jednej rozsądnej propozycji ani dla chłopaka, ani dla dziewczyny.
Ułoży się, pomyślała Anna, patrząc na idącego do niej Dana. Pochylił się i dał jej całusa w usta. Smakował słono, od potu.
– A ty tu sobie siedzisz i jest ci dobrze – powiedział, poklepując ją po brzuchu.
– Tak, dzieciaki są u kolegów – odparła, pociągając łyk zimnej kawy z kostkami lodu.
Wiedziała, że podobno nie należy w ciąży pić dużo kawy, ale musiała mieć jakąś przyjemność, skoro alkohol i sery pleśniowe były objęte absolutnym zakazem.
– O mało dziś nie umarłam podczas lunchu. Moja siostra sączyła zimne bąbelki z dużego kieliszka – stęknęła.
Dan objął ją ramieniem. Usiadł wygodnie obok, zamknął oczy i wystawił twarz do słońca.
– Już niedługo, kochanie – powiedział i pogłaskał jej dłoń.
– Po porodzie wykąpię się w winie – westchnęła i też zamknęła oczy.
Od razu uzmysłowiła sobie, że przez ciążowe hormony może dostać plam od słońca. Zaklęła i wzięła ze stolika kapelusz z szerokim rondem.
– Cholera, nawet opalać się nie można – mruknęła.
– Co? – spytał sennie Dan. Najwidoczniej właśnie zapadał w drzemkę.
– Nic, kochanie – odparła, chociaż miała ochotę kopnąć go w kostkę za to tylko, że jest mężczyzną i nie musi znosić niewygód związanych z ciążą.
Co za niesprawiedliwość. I jeszcze te wszystkie kobiety wzdychające, jak to c u d n i e być w ciąży, jaki to d a r, że można nosić w brzuchu dziecko. Im też by przyłożyła. Mocno.
– Ludzie są durni – mruknęła.
– Co? – spytał znów Dan, pogrążając się coraz głębiej we śnie.
– Nic – odpowiedziała, zsuwając kapelusz na oczy.
O czym to myślała, zanim jej przerwał? A, właśnie. Że życie jest wspaniałe. No bo jest. Mimo rozmaitych dolegliwości ciążowych i innych rzeczy. Jest kochana i otoczona rodziną.
Zdarła z głowy kapelusz i odwróciła twarz do słońca. Najwyżej będzie miała plamy. Życie jest za krótkie, żeby odmawiać sobie słońca.
Sam pragnąłby zostać tu na zawsze. Od małego to uwielbiał. Ciepło skał. Plusk wody. Krzyk mew. Uciekał tutaj od wszystkiego. Wystarczyło zamknąć oczy i już nic nie było.
Jessie leżała tuż obok. Czuł bijące od niej ciepło. Istny cud. Że też pojawiła się w jego życiu właśnie teraz. Córka Marie Wall. Co za ironia losu.
– Kochasz swoich rodziców?
Otworzył jedno oko i spojrzał spod zmrużonej powieki. Patrzyła na niego, leżąc na brzuchu i podpierając ręką podbródek.
– Dlaczego pytasz?
Intymne pytanie. Znali się tak krótko.
– Ja nie poznałam swojego taty – powiedziała, odwracając wzrok.
– Dlaczego?
Wzruszyła ramionami.
– Nawet nie wiem. Widocznie mama nie chciała. Nie jestem pewna, czy wie, kto nim był.
Ostrożnie wyciągnął rękę i dotknął jej przedramienia. Nie odsunęła go, więc nie cofnął ręki. W jej oczach pojawił się blask.
– A ty? Dobrze ci się układa z rodzicami? – spytała.
Spokój i poczucie bezpieczeństwa zniknęły. Ale zrozumiał jej pytanie i to, że w jakimś sensie jest jej winien odpowiedź.
Usiadł i patrząc na morze, odpowiedział:
– Mój tata, był… no tak, był na wojnie. Czasem nie ma go wiele miesięcy. I kiedy wraca, przynosi tę wojnę do domu.
Jessie pochyliła się w jego stronę, położyła mu głowę na ramieniu.
– Czy on…
– Nie chcę o tym rozmawiać… jeszcze nie.
– A mama?
Zamknął oczy, wystawiając twarz do słońca.
– Jest w porządku – powiedział w końcu.
Przez chwilę myślał o tym, o czym zabraniał sobie myśleć, i jeszcze mocniej zacisnął powieki. Pomacał kieszeń, wyjął dwa skręty, zapalił oba i dał jej jednego.
Odprężył się, brzęczenie w głowie ustało, dym rozproszył wspomnienia. Nachylił się i pocałował ją. W pierwszej chwili zesztywniała. Ze strachu. Z braku wprawy. Potem poczuł, że jej wargi miękną, rozchylają się.
– Proszę, jacy rozkoszni!
Sam drgnął.
– Patrzcie tylko, jakie gołąbeczki!
Ze skały zszedł Nils, w ślad za nim Basse i Vendela. Jak zwykle. Sprawiali wrażenie, jakby nie potrafili bez siebie istnieć.
– I kogóż my tu mamy? – Nils usiadł tuż obok, natrętnie wpatrując się w Jessie. Zaczęła poprawiać stanik od bikini. – Znalazłeś sobie dziewczynę, Sam?
– Mam na imię Jessie – powiedziała, wyciągając do niego rękę.
Nils ją zignorował.
– Jessie? – powtórzyła stojąca za nim Vendela. – Przecież ona jest córką Marie Wall.
– A, córka kumpelki twojej matki. Gwiazdy Hollywood.
Nils wpatrywał się w Jessie jak urzeczony. Ciągle poprawiała stanik. Sam chciał ją osłonić przed ich spojrzeniami, objąć i powiedzieć, żeby się nie przejmowała. Ale tylko sięgnął po jej T-shirt.
– Właściwie nie ma się co dziwić, że się spiknęli – zauważył Basse i szturchnął łokciem Nilsa.
Mówił falsetem. Miał wysoki głos, jak kobieta, ale z obawy przed Nilsem nikt mu z tego powodu nie dokuczał. Właściwie miał na imię Bosse, ale już w gimnazjum kazał mówić na siebie Basse, bo tak było bardziej cool.
– Fakt, nie ma się co dziwić – powtórzył Nils, patrząc to na Jessie, to na Sama.
Wstał z tym błyskiem w oku, od którego aż ściskało w brzuchu. Zaraz zrobi coś paskudnego. Zwrócił się do Vendeli i Bassego:
– Jestem głodny jak cholera – powiedział. – Spadamy.
Vendela uśmiechnęła się do Jessie.
– Do zobaczenia.
Sam spojrzał za nimi ze zdumieniem. Co to było?
Jessie oparła się o niego.
– Co to za jedni? Dziwni jacyś. Przyjemni, ale dziwni.
Sam pokręcił głową.
– Oni nie są przyjemni. Ani trochę.
Wyjął z kieszeni komórkę i zaczął przeszukiwać zakładkę z filmami. Wiedział, dlaczego zapisał sobie ten film: żeby pamiętać, co ludzie potrafią zrobić innym. Zrobić jemu. Przedtem nie miał zamiaru pokazywać go Jessie, widziało go dostatecznie dużo ludzi.
– W zeszłym roku latem wrzucili to na Snapchata – powiedział, podając jej komórkę. – Zdążyłem zapisać, zanim został zdjęty.
Kiedy Jessie kliknęła start, odwrócił wzrok. Nie musiał patrzeć. Słyszał głosy i wszystko miał przed oczami.
– Jesteś niewysportowany! – rozległ się przenikliwy głos Nilsa. – Jak panienka. Pływanie jest dobre na kondycję.
Podszedł do jego łódki. Stała przycumowana niedaleko miejsca, gdzie właśnie siedzieli.
– Popłyń sobie do Fjällbacki. Nabierzesz mięśni.
Vendela się zaśmiała. Cały czas filmowała swoim telefonem. Basse biegł obok Nilsa.
Nils wrzucił cumę na łódkę, postawił stopę na dziobie i popchnął. Drewniana łódka ruszyła powoli, ale już po kilku metrach trafiła na prąd i popłynęła szybciej.
Nils odwrócił się i z szerokim uśmiechem spojrzał w obiektyw.
– Przyjemnego pływania.
Na tym film się skończył.
– O kurde – powiedziała Jessie i spojrzała na Sama. Coś jej zalśniło w oczach.
Wzruszył ramionami.
– Bywało gorzej.
Zamrugała. Podejrzewał, że ona też przeżyła niejedno. Położył dłoń na jej ramieniu. Poczuł, jak drży, ale także że coś ich łączy.
Pewnego dnia pokaże jej swój notatnik. Podzieli się z nią swoimi przemyśleniami, swoim wielkim planem. Jeszcze im wszystkim pokaże.
Jessie objęła go za szyję. Cudownie pachniała słońcem, potem i trawką.
Robiło się późno, chociaż wciąż było widno. To było jak wspomnienie słońca, które świeciło cały dzień na błękitnym niebie. Eva spojrzała na podwórko, cienie były coraz dłuższe. Serce ścisnął jej lód. Przypomniała sobie, że Nea zawsze przychodziła do domu na długo przed zmrokiem.
Ludzie przychodzili i wychodzili. Ich głosy mieszały się ze szczekaniem psów, które brały udział w poszukiwaniach. Znów poczuła lód w sercu.
Wszedł starszy policjant, Gösta.
– Chciałem tylko napić się kawy i zaraz wracam do lasu.
Wstała, żeby mu nalać do filiżanki. Od kilku godzin nie przestawała parzyć kawy.
– Nic? – spytała, chociaż znała odpowiedź.
Gdyby wiedział, powiedziałby od razu. Nie prosiłby o kawę. Ale samo zadawanie pytań działało uspokajająco.
– Nie, ale w poszukiwaniach bierze udział naprawdę dużo ludzi. Mam wrażenie, jakby cała Fjällbacka wyległa z domu, żeby szukać.
Kiwnęła głową.
– Tak, ludzie są fantastyczni – powiedziała, starając się panować nad głosem, i znów usiadła. – Peter też szuka. Nie byłam w stanie go zatrzymać w domu.
– Wiem. – Gösta usiadł naprzeciw niej. – Spotkałem go z jakąś grupą.
– Co… – zacięła się. – Co się mogło stać, jak pan myśli?
Bała się spojrzeć na niego. Do głowy przychodziły jej różne możliwości, ale kiedy usiłowała się chwycić którejś z nich, zrozumieć, czuła taki ból, że zaczynała się dusić.
– Nie ma co gdybać – odparł miękko.
Pochylił się nad stołem i pomarszczoną dłonią przykrył jej rękę. Udzieliło jej się jego ciepło.
– Tak długo jej nie ma.
Ścisnął jej rękę.
– Jest lato, na dworze ciepło, nie zamarznie. Las jest duży, trzeba wielu godzin. Na pewno ją znajdziemy. Będzie wystraszona i zszokowana, ale na to jest rada, prawda?
– Ale… z tamtą dziewczynką tak nie było.
Gösta cofnął rękę, wypił łyk kawy.
– To było trzydzieści lat temu. Inne życie, inne czasy. To czysty przypadek, że mieszkacie w tym samym domu, i przypadek, że wasza córka ma tyle samo lat. Czterolatki błądzą. Są ciekawskie, a z tego, co wiem, wasza córeczka jest dzielną dziewczynką, nie daje sobie w kaszę dmuchać, więc nic dziwnego, że w końcu nie wytrzymała i wyruszyła w las. Potem widocznie stało się inaczej, niż myślała, ale będzie dobrze. Tyle osób jej szuka.
Wstał.
– Dziękuję za kawę, idę. Będziemy szukać całą noc, ale pani mogłaby się przespać, dobrze by to pani zrobiło.
Pokręciła głową. Miałaby spać, kiedy Nea jest sama w lesie?
– Tak myślałem. Tak czy inaczej powiedziałem to.
Patrzyła na drzwi, które się za nim zamknęły. Znów była sama. Ze swoimi myślami i lodem ściskającym serce.
Elin nachyliła się, żeby posłać łóżko Britty. Złapała się za plecy. Jeszcze się nie przyzwyczaiła do twardej pryczy w czworakach.
Spojrzała na piękne łóżko Britty, pozwoliła sobie nawet na odrobinę zazdrości. Pokręciła głową i wyciągnęła rękę po pusty nocnik.
Ze zdziwieniem odkryła, że siostra nie dzieli z mężem ani sypialni, ani łoża. Cóż, to nie jej sprawa. Inna rzecz, że dla niej najlepszą chwilą był wieczór, kiedy mogła się przytulić do Pera. Leżąc w jego ciepłych, bezpiecznych objęciach, miała wrażenie, że nic złego nie może spotkać ani jej, ani Märty.
Jakże się myliła.
– Elin?
Drgnęła, słysząc łagodny głos pana domu. Była tak pogrążona w myślach, że o mało nie upuściła nocnika.
– Słucham? – Odwróciła się, kiedy już zapanowała nad sobą.
Patrzył na nią swymi niebieskimi, przyjaznymi oczami. Poczuła, że się czerwieni, i szybko spuściła wzrok.
Nie wiedziała, jak się zachowywać wobec szwagra. Zawsze był miły dla niej i dla Märty. Był pastorem i panem tego domu, a ona zaledwie służącą. Wdową żyjącą na cudzej łasce.
– Mały Jan mówi, że Elin potrafi odczynić chorobę. Moja najlepsza mleczna krowa bardzo cierpi.
– To Stjärna? – spytała Elin ze wzrokiem utkwionym w podłogę. – Parobek mówił coś rano.
– Tak, Stjärna. Widzę, że Elin jest zajęta, ale czy mogłaby pójść i spojrzeć na nią?
– Tak, oczywiście.
Odstawiła dzbanek i poszła za nim cicho do obory. Krowa leżała w głębi i muczała. Widać było, że ją boli i że trudno jej wstać. Elin kiwnęła głową do parobka, Małego Jana, który stał obok i nie wiedział, co począć.
– Niech idzie do kuchni i przyniesie trochę soli.
Kucnęła i delikatnie pogłaskała miękki krowi pysk. Stjärna miała szeroko otwarte oczy. Ze strachu.
– Czy Elin potrafi jej pomóc? – spytał cicho Preben i również pogłaskał łaciatą krówkę.
Ich ręce się zetknęły. Gwałtownie cofnęła swoją, jakby ją ukąsił wąż. Znów poczuła, że się czerwieni. Wydawało jej się, że również pan domu lekko pokraśniał. Szybko wstał, kiedy wrócił zasapany Mały Jan.
– Jest – powiedział, sepleniąc lekko, i podał jej solniczkę.
Elin wzięła ją i wysypała sobie na dłoń sporą kupkę soli. Palcem wskazującym prawej ręki kręciła w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, jednocześnie wymawiając zaklęcie, którego nauczyła ją babcia.
– Nasz Pan Jezus szedł po górach i dolinach, uzdrawiał i odczyniał uroki. Słowo Boże, amen.
– Amen – powtórzył Preben, a za nim Mały Jan.
Stjärna muczała.
– I co teraz? – spytał Preben.
– Trzeba czekać. Odczynianie solą zazwyczaj pomaga, ale to może potrwać. Zależy to też od tego, jak ciężka jest niemoc. Zajrzyjcie do niej jutro rano. Myślę, że już będzie dobrze.
– Mały Jan słyszał – powiedział Preben. – Jutro skoro świt ma zajrzeć do krowy.
– Tak jest, panie – odparł Mały Jan i wyszedł.
Preben zwrócił się do Elin:
– Gdzie się Elin nauczyła takich rzeczy?
– Od babki – odparła krótko.
Nadal czuła niepokój po tym, jak zetknęły się ich ręce.
– Czemu jeszcze Elin potrafi zaradzić? – spytał i oparł się o żłób.
Zaszurała lekko stopą i niechętnie odpowiedziała:
– Chyba większości niedomagań, byle nie nazbyt poważnych.
– Zarówno u ludzi, jak i zwierząt? – dopytywał się Preben z ciekawością.
– Tak – odparła.
Zdziwiła się, że Britta nigdy nie wspomniała o tym mężowi, choć Mały Jan opowiedział mu o jej umiejętnościach. Ale pewnie nie było w tym nic dziwnego, bo kiedy mieszkały jeszcze u ojca, jej siostra zawsze z lekceważeniem wypowiadała się o jej babce i jej mądrościach.
– Niech opowie więcej – powiedział Preben, ruszając do wyjścia.