Five Nights at Freddy’s. Zwyrodniali. Five Nights at Freddy's 2 - Scott Cawthon, Kira Breed-Wrisley - ebook

Five Nights at Freddy’s. Zwyrodniali. Five Nights at Freddy's 2 ebook

Scott Cawthon, Kira Breed-Wrisley

4,5
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 272

Data ważności licencji: 9/1/2028

Oceny
4,5 (101 ocen)
66
23
10
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZofiaSzel

Nie oderwiesz się od lektury

Super fabuła polecam 😀😀😀
10
ZPmieta

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! polecam
10
pienieznykot

Nie oderwiesz się od lektury

Trylogia fnafa jest bardzo wciągająca POLECAM!!!
10
Pouek_

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny sequel do Srebrnych Oczu!
10
MenkaSelenka

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00


Podobne


ROZ­DZIAŁ 1

Nie wierz­cie wła­snym oczom.

Dok­tor Tre­adwell prze­cha­dzała się w tę i z powro­tem po pod­wyż­sze­niu znaj­du­ją­cym się u szczytu sali wykła­do­wej. Kro­czyła powoli i równo, wręcz hip­no­tycz­nie.

– Oczy codzien­nie was oszu­kują, uzu­peł­nia­jąc dla was braki w świe­cie prze­cią­żeń sen­so­rycz­nych. – Na płó­cien­nym ekra­nie za jej ple­cami poja­wił się przy­pra­wia­jący o zawrót głowy geo­me­tryczny kształt. – A mówiąc o prze­cią­że­niu sen­so­rycz­nym, dosłow­nie to mam na myśli. Wasze zmy­sły w każ­dym momen­cie dostają znacz­nie wię­cej infor­ma­cji, niż są w sta­nie od razu prze­two­rzyć, a wasz umysł musi zde­cy­do­wać, na któ­rych sygna­łach się sku­pić. Robi to w opar­ciu o wasze doświad­cze­nia i o to, co uwa­ża­cie za nor­malne. Rze­czy, które są zna­jome, to te, które możemy zigno­ro­wać, i zazwy­czaj wła­śnie to robimy. Naj­le­piej widać to na przy­kła­dzie węchu. Wasz nos prze­staje odczu­wać dany zapach, jeśli macie z nim stycz­ność przez jakiś czas. A bio­rąc pod uwagę zwy­czaje niektó­rych z waszych współ­lo­ka­to­rów, powin­ni­ście być mu za to wdzięczni.

Cała grupa zachi­cho­tała grzecz­nie, a potem uci­chła, gdy na ekra­nie poja­wił się kolejny wie­lo­ko­lo­rowy wzór. Na ustach pro­fe­sor zago­ścił cień uśmie­chu.

– Wasz umysł two­rzy ruch tam, gdzie go nie ma. Uzu­peł­nia kolory i kie­runki ruchu na pod­sta­wie tego, co widział wcze­śniej, i obli­cza, co powin­ni­ście zoba­czyć teraz. – Na ekra­nie poja­wił się kolejny obraz. – Gdyby tego nie robił, to zwy­kłe wyj­ście z domu i zoba­cze­nie drzewa pochło­nę­łoby całą jego ener­gię i nie byli­by­ście w sta­nie zro­bić nic wię­cej. Żeby funk­cjo­no­wać w świe­cie, wasz umysł uzu­peł­nia ele­menty drzewa o liście i gałę­zie – sto ołów­ków zaczęło pisać naraz, wypeł­nia­jąc aulę odgło­sem przy­po­mi­na­ją­cym bie­ga­jące myszy.

– To dla­tego gdy wcho­dzi­cie do jakie­goś domu po raz pierw­szy, przez moment czu­je­cie zawrót głowy. Wasz umysł musi wchło­nąć wię­cej infor­ma­cji niż zwy­kle. Roz­ry­so­wuje plan miesz­ka­nia, two­rzy paletę kolo­rów i zapi­suje zestaw obraz­ków, z któ­rych póź­niej będzie korzy­stał, byście nie musieli przez cały czas prze­cho­dzić przez to męczące zbie­ra­nie danych. Następ­nym razem, gdy wej­dzie­cie do tego samego domu, będzie­cie już wie­dzieli, gdzie się znaj­du­je­cie.

– Char­lie! – roz­legł się gwał­towny szept kilka cen­ty­me­trów od jej ucha.

Char­lie pisała dalej. Wpa­try­wała się wprost przed sie­bie.

W miarę upływu wykładu dok­tor Tre­adwell przy­spie­szała kroku, od czasu do czasu wska­zu­jąc ener­gicz­nie na ekran, by pod­kre­ślić jakieś stwier­dze­nie. Wyda­wało się, że jej słowa nie nadą­żają za jej umy­słem. Już dru­giego dnia zajęć Char­lie zauwa­żyła, że wykła­dow­czyni cza­sami prze­rywa w poło­wie jed­nego zda­nia, a koń­czy jakieś inne. Zupeł­nie jakby prze­glą­dała w gło­wie tekst, odczy­tu­jąc po kilka słów to tu, to tam. Więk­szość stu­den­tów robo­tyki uwa­żała, że to wku­rza­jące, ale Char­lie się podo­bało. Dzięki temu wykład przy­po­mi­nał tro­chę łami­główkę.

Na ekra­nie poja­wił się kolejny obraz. Przed­sta­wiał zbiór czę­ści mecha­nicz­nych i dia­gram oka.

– Oto, co musi­cie odtwo­rzyć. – Dok­tor Tre­adwell odsu­nęła się od ekranu i spoj­rzała na grupę. – Pod­sta­wowa sztuczna inte­li­gen­cja polega głów­nie na kon­troli zmy­słów. Nie będzie­cie mieli do czy­nie­nia z umy­słem, który sam zdoła prze­fil­tro­wać te rze­czy. Musi­cie stwo­rzyć pro­gramy, które roz­po­znają pod­sta­wowe kształty, igno­ru­jąc przy tym nie­ważne infor­ma­cje. Musi­cie dla swo­jego robota zro­bić to, co wasz umysł robi dla was. Stwo­rzyć uprosz­czony i zor­ga­ni­zo­wany zestaw infor­ma­cji, oparty na tym, co jest istotne. Zacznijmy od kilku przy­kła­dów pod­sta­wowego roz­po­zna­wa­nia kształ­tów.

– Char­lie. – Ktoś znów syk­nął jej do ucha, a ona mach­nęła znie­cier­pli­wiona ołów­kiem na postać nachy­la­jącą jej się przez ramię, jej kolegę Arty’ego, pró­bu­jąc go spła­wić.

Ten gest kosz­to­wał ją kilka cen­nych sekund i spra­wił, że była o pół kroku za wykła­dow­czy­nią. Sta­rała się nad­go­nić, nie chcąc utra­cić ani jed­nego zda­nia.

Jej kartka była zapeł­niona rów­na­niami, notat­kami na mar­gi­ne­sach, rysun­kami i sche­ma­tami. Sta­rała się zapi­sy­wać wszystko naraz – nie tylko mate­ma­tykę, ale i wszystko to, o czym przez nią myślała. Jeśli tylko zdoła połą­czyć nowe fakty z tym, co już wie, będzie jej znacz­nie łatwiej to wszystko zapa­mię­tać.

Miała głód wie­dzy, była czujna, wypa­try­wała skraw­ków nowych infor­ma­cji niczym pies sie­dzący pod sto­łem w cza­sie obiadu. Jakiś chło­pak z przodu sali uniósł rękę, by zadać pyta­nie, a Char­lie ogar­nęło znie­cier­pli­wie­nie. Teraz cała grupa będzie musiała cze­kać, pod­czas gdy Tre­adwell się cof­nie, by wyja­śnić coś pro­stego. Char­lie pozwo­liła swoim myślom błą­dzić, skro­biąc coś bez­myśl­nie na mar­gi­ne­sach.

John będzie tu za… za godzinę. Spoj­rzała ner­wowo na zega­rek.

Powie­dzia­łam mu, że może kie­dyś znów się zoba­czymy. Wygląda na to, że to „kie­dyś” jest wła­śnie dziś.

* * *

Zadzwo­nił znie­nacka:

– Będę prze­jaz­dem – powie­dział, a Char­lie nie spy­tała go nawet, skąd wie­dział, że ją tu zasta­nie. Oczy­wi­ście, że wie­dział. Nie było powodu, by się z nim nie spo­ty­kać, a ona na zmianę czuła pod­nie­ce­nie i nie­po­kój. Teraz, gdy tak ryso­wała z roz­tar­gnie­niem nie­re­gu­larne kształty u dołu strony, jej żołą­dek nagle skur­czył się z ner­wów. Miała wra­że­nie, że widzieli się całe wieki temu. Cza­sami wyda­wało jej się, że było to led­wie wczo­raj, jakby tego ostat­niego roku w ogóle nie było. Ale prze­cież był i dla Char­lie znów wszystko się zmie­niło.

Tam­tego maja, w noc jej osiem­na­stych uro­dzin, zaczęły się sny. Char­lie dawno przy­zwy­cza­iła się do kosz­ma­rów, w upiorny spo­sób uka­zu­ją­cych naj­gor­sze momenty z jej prze­szło­ści, pod­cho­dzą­cych do gar­dła niczym żółć. Rano upy­chała je gdzieś na dnie umy­słu i odci­nała się od nich, wie­dząc, że wyrwą się na wol­ność dopiero następ­nej nocy.

Te sny były inne. Gdy się budziła, była fizycz­nie wyczer­pana. Nie tylko wycień­czona, ale też obo­lała. Miała osła­bione mię­śnie, a dło­nie sztywne i obo­lałe, jakby przez całą noc zaci­skała je w pię­ści. Te nowe sny nie poja­wiały się każ­dej nocy, ale gdy już się tra­fiały, to prze­ry­wały jej typowe kosz­mary i przej­mo­wały nad nią wła­dzę. Bez względu na to, czy ucie­kała z krzy­kiem, czy snuła się bez celu po róż­nych miej­scach, w któ­rych była w ciągu tygo­dnia – nagle, ni stąd, ni zowąd, wyczu­wała go. Sammy, jej dawno utra­cony brat bliź­niak, był bli­sko.

Wie­działa, że tam był, tak samo jak i to, że ona sama tam była, i bez względu na to, o czym do tej pory był sen, wszystko wokół zni­kało – ludzie, miej­sca, świa­tło i dźwięk. Zaczy­nała szu­kać go w ciem­no­ści, woła­jąc jego imię. Ni­gdy nie odpo­wia­dał. Opa­dała na czwo­raki, wyma­cu­jąc drogę przed sobą, pozwa­la­jąc, by jego obec­ność ją pro­wa­dziła, aż docho­dziła do jakiejś bariery. Była z metalu, gładka i zimna. Nie widziała jej, ale ude­rzała w nią mocno pię­ścią, a ta dud­niła.

– Sammy? – wołała Char­lie, ude­rza­jąc coraz moc­niej. Wsta­wała, pró­bu­jąc dosię­gnąć do gór­nej kra­wę­dzi gład­kiej powierzchni, która jed­nak cią­gnęła się wysoko nad jej głową. Ude­rzała w ścianę pię­ściami tak długo, aż zaczy­nały ją boleć. Wykrzy­ki­wała imię brata, dopóki nie zdarła sobie gar­dła, a wtedy opa­dała na zie­mię i opie­rała się o metal, przy­ci­ska­jąc poli­czek do zim­nej powierzchni z nadzieją, że usły­szy szept z dru­giej strony. On tam był. Była tego tak pewna, jakby on był czę­ścią jej samej.

W tych snach czuła jego obec­ność. Co gor­sza, gdy się budziła, czuła, że go tam nie ma. W sierp­niu po raz pierw­szy pokłó­ciła się z cio­cią Jen.

Zawsze były od sie­bie zbyt odle­głe, by mogły naprawdę się kłó­cić. Char­lie ni­gdy nie czuła potrzeby buntu, bo Jen ni­gdy nie sta­no­wiła praw­dzi­wego auto­ry­tetu. A Jen nie brała do sie­bie tego, co robiła Char­lie, nie powstrzy­my­wała jej przed dzia­ła­niem, dopóki tylko dziew­czyna była bez­pieczna. W dniu, kiedy sied­mio­let­nia Char­lie się do niej wpro­wa­dziła, cio­cia Jen powie­działa jej wprost, że nie będzie zastęp­stwem jej rodzi­ców. Teraz Char­lie była już na tyle doj­rzała, by zro­zu­mieć, że Jen chciała w ten spo­sób oka­zać sza­cu­nek, zapew­nić Char­lie, że jej ojciec nie zosta­nie zapo­mniany, a ona zawsze będzie jego dziec­kiem. Ale wtedy wyda­wało jej się to ostrze­że­niem. Nie ocze­kuj, że będę ci mat­ko­wać. Nie ocze­kuj miło­ści. Więc Char­lie nie ocze­ki­wała. Jen zawsze dbała o Char­lie. Ni­gdy nie bra­ko­wało jej jedze­nia ani ubrań, a Jen nauczyła ją goto­wać, zaj­mo­wać się domem, gospo­da­ro­wać pie­niędzmi i napra­wiać samo­chód.

Musisz być nie­za­leżna, Char­lie. Musisz wie­dzieć, jak o sie­bie zadbać. Musisz być sil­niej­sza niż… – prze­rwała, ale Char­lie wie­działa, jak koń­czyło się to zda­nie. Niż twój ojciec.

Char­lie pokrę­ciła głową, pró­bu­jąc otrzą­snąć się z tych myśli.

– Co się stało? – zapy­tał Arty.

– Nic – wyszep­tała. Prze­su­wała ołów­kiem raz za razem po tych samych liniach – w górę, w bok, w dół, w bok, a war­stwa gra­fitu robiła się coraz grub­sza i grub­sza.

Char­lie powie­działa Jen, że wraca do Hur­ri­cane, a ciotka zamarła i zbla­dła.

– Czemu chcesz to zro­bić? – zapy­tała nie­po­ko­jąco spo­koj­nym tonem.

Serce Char­lie zabiło moc­niej.

Bo tam go stra­ci­łam. Bo potrze­buję go bar­dziej niż cie­bie. Myśl o powro­cie męczyła ją od mie­sięcy i z każ­dym tygo­dniem przy­bie­rała na sile. Pew­nego dnia Char­lie obu­dziła się i decy­zja została pod­jęta. Była osta­teczna, a ona czuła jej cię­żar.

– Jes­sica idzie na uni­wer­sy­tet w St. Geo­rge – powie­działa ciotce. – Zaczyna w let­nim seme­strze, więc mogę się u niej zatrzy­mać. Chcę znów zoba­czyć dom. Jesz­cze tylu rze­czy nie rozu­miem. Po pro­stu czuję, że to… ważne – dokoń­czyła słabo. Głos jej się zała­mał pod wpły­wem kamien­nego spoj­rze­nia ciem­no­nie­bie­skich oczu Jen.

Ciotka mil­czała dłuż­szą chwilę, aż w końcu powie­działa tylko:

– Nie.

Czemu nie? – zapy­ta­łaby kie­dyś Char­lie. – Poprzed­nio mnie puści­łaś.

Ale po tym, co wyda­rzyło się w zeszłym roku, kiedy to ona, Jes­sica i pozo­stali wró­cili do Freddy’ego i odkryli upiorną prawdę o mor­der­stwach w sta­rej piz­ze­rii jej ojca, mię­dzy nią a ciotką coś się zmie­niło. Char­lie się zmie­niła.

Spoj­rzała sta­now­czo w oczy Jen.

– Jadę – powie­działa, pró­bu­jąc zapa­no­wać nad drże­niem głosu.

I wtedy wszystko wybu­chło.

Char­lie nie wie­działa, która z nich pierw­sza zaczęła krzy­czeć, ale ona wrzesz­czała, aż gar­dło ją pie­kło i bolało, wyrzu­ca­jąc ciotce każdy ból, jaki ta kie­dy­kol­wiek jej zadała, każde zra­nie­nie, któ­rego nie udało jej się powstrzy­mać. Jen zaś krzy­czała, że sta­rała się tylko opie­ko­wać Char­lie, że zawsze robiła wszystko, co w jej mocy, a rzu­cane przez nią uspo­ka­ja­jące słowa z jakichś przy­czyn ocie­kały jadem.

– Odcho­dzę! – krzyk­nęła sta­now­czo Char­lie.

Ruszyła do drzwi, ale Jen zła­pała ją za rękę i bru­tal­nie pocią­gnęła z powro­tem. Char­lie zachwiała się i pra­wie upa­dła, ale przy­trzy­mała się kuchen­nego stołu, zaś Jen opu­ściła rękę, zszo­ko­wana. Zapa­dła cisza, a potem Char­lie ode­szła.

Spa­ko­wała torbę, czu­jąc się tak, jakby dziw­nym tra­fem odda­liła się od rze­czy­wi­sto­ści i tra­fiła do jakie­goś prze­dziw­nego rów­no­le­głego świata. A potem wsia­dła do samo­chodu i odje­chała. Nie mówiła nikomu, że odcho­dzi. Jej zna­jomi tak naprawdę nie byli przy­ja­ciółmi. Nie miała nikogo, komu musia­łaby się tłu­ma­czyć.

Kie­ru­jąc się do Hur­ri­cane, zamie­rzała poje­chać do domu swo­jego ojca i zostać tam przez kilka dni, do przy­jazdu Jes­siki do kam­pusu. Ale gdy dotarła na obrzeża mia­sta, coś ją powstrzy­mało.

„Nie mogę”, pomy­ślała. „Nie mogę tam wró­cić”.

Zawró­ciła i poje­chała pro­sto do St. Geo­rge, gdzie przez tydzień spała w samo­cho­dzie.

Dopiero kiedy zapu­kała do drzwi, a Jes­sica otwo­rzyła jej i zro­biła zdzi­wioną minę, Char­lie uświa­do­miła sobie, że nie wspo­mniała o swo­ich pla­nach przy­ja­ciółce, od któ­rej prze­cież one zale­żały. Opo­wie­działa jej wszystko, a Jes­sica, z pew­nym waha­niem, zapro­po­no­wała, by u niej została.

Char­lie przez resztę lata spała na pod­ło­dze, a kiedy nad­szedł semestr jesienny, Jes­sica nie kazała jej się wyno­sić.

– Miło jest mieć tu kogoś, kto mnie zna – powie­działa, a Char­lie, wbrew swo­jemu zwy­cza­jowi, uści­skała ją.

Char­lie ni­gdy nie przej­mo­wała się spe­cjal­nie liceum. Nie­szcze­gól­nie uwa­żała na lek­cjach, ale bez pro­blemu dosta­wała czwórki i piątki. Nie myślała ni­gdy o tym, czy lubi albo nie lubi któ­re­goś przed­miotu, acz­kol­wiek cza­sem jakiś nauczy­ciel spra­wiał, że przez rok coś inte­re­so­wało ją bar­dziej.

Nie myślała też za bar­dzo o tym, co nastąpi po lecie, ale gdy od nie­chce­nia prze­glą­dała kata­log zajęć Jes­siki, zoba­czyła zaawan­so­wane wykłady z robo­tyki i nagle coś zasko­czyło. St. Geo­rge był na liście uni­wer­sy­te­tów, na które została w tym roku przy­jęta, cho­ciaż nie zamie­rzała się na nie wybie­rać. Teraz jed­nak poszła do dzie­ka­natu i bła­gała tak długo, aż pozwo­lono jej się zapi­sać, mimo że ter­min upły­nął już wiele mie­sięcy temu.

Wciąż tak nie­wiele rozu­miem. Char­lie chciała się uczyć i dokład­nie wie­działa czego.

Oczy­wi­ście, było wiele rze­czy, któ­rych musiała się dowie­dzieć, nim zacznie cokol­wiek rozu­mieć z wykła­dów z robo­tyki. Mate­ma­tyka zawsze była dla Char­lie pro­sta, funk­cjo­nalna niczym gra. Robi­łeś to, co mia­łeś zro­bić, i uzy­ski­wa­łeś odpo­wiedź. Ale ni­gdy nie była to inte­re­su­jąca gra. Faj­nie było nauczyć się cze­goś nowego, ale kiedy potem trzeba to było powta­rzać tygo­dniami, a nawet mie­sią­cami, można było zanu­dzić się na śmierć. Tak było w liceum. Ale pod­czas pierw­szych zajęć z alge­bry stało się coś nie­sa­mo­wi­tego. Zupeł­nie jakby Char­lie przez lata ukła­dała cegły, zmu­szana do powol­nej pracy, nie widząc nic poza zaprawą i kiel­nią, i nagle ktoś odsu­nął ją o kilka kro­ków i powie­dział:

– Zobacz, budo­wa­łaś ten zamek. A teraz idź się poba­wić w środku!

* * *

– I to wszystko na dziś – powie­działa w końcu pro­fe­sor Tre­adwell.

Char­lie spoj­rzała na swoją kartkę, uświa­do­miw­szy sobie, że przez cały czas mazała ołów­kiem. Prze­biła się przez papier i pory­so­wała biurko. Od nie­chce­nia potarła kre­ski ręka­wem, a potem otwo­rzyła segre­ga­tor i scho­wała notatki. Arty zaj­rzał jej przez ramię, więc szybko zamknęła segre­ga­tor, ale on już zdą­żył się przyj­rzeć.

– Co to, jakiś tajemny kod? Abs­trak­cja?

– To tylko mate­ma­tyka – odparła szorstko Char­lie i scho­wała segre­ga­tor do torby.

Arty był słodki na swój zabawny spo­sób. Miał miłą twarz, ciemne oczy i krę­cone brą­zowe włosy, które zda­wały się żyć wła­snym życiem. Cho­dził na trzy spo­śród jej czte­rech zajęć i od początku seme­stru łaził za nią niczym zbłą­kany pies. Char­lie, ku swo­jemu zasko­cze­niu, stwier­dziła, że wcale jej to nie prze­szka­dza.

Kiedy Char­lie wyszła z sali, Arty zna­lazł się od razu w tra­dy­cyj­nym dla niego miej­scu, u jej boku.

– To co, zde­cy­do­wa­łaś, co z naszym zada­niem? – zapy­tał.

– Zada­niem? – Char­lie błą­kało się coś w pamięci o zada­niu, które chciał z nią robić.

Ski­nął głową, cze­ka­jąc, aż ona sobie przy­po­mni.

– Nie pamię­tasz? Musimy wymy­ślić eks­pe­ry­ment na che­mię. Pomy­śla­łem, że mogli­by­śmy zro­bić to razem. No wiesz, z twoim mózgiem i moim wyglą­dem… – Zamilkł, uśmie­cha­jąc się od ucha do ucha.

– Tak, to brzmi… muszę się z kimś zoba­czyć. – Prze­rwała sama sobie.

– Ni­gdy się z nikim nie spo­ty­kasz – odparł zasko­czony i led­wie to powie­dział, zaru­mie­nił się po czubki uszu. – To nie miało tak zabrzmieć. To nie moja sprawa, ale… kto to? – dokoń­czył z uśmie­chem.

– John – odparła krótko.

Arty przez moment wyglą­dał na zała­ma­nego, ale szybko się otrzą­snął.

– No jasne, pew­nie, John. Świetny facet – dodał zadzior­nie.

Uniósł brwi, cze­ka­jąc na szcze­góły, ale Char­lie nic nie odpo­wie­działa.

– Nie wie­dzia­łem, że jeste­ście… że masz… to faj­nie. – Twarz Arty’ego przy­brała sztucz­nie neu­tralny wyraz.

Char­lie spoj­rzała na niego dziw­nie. Nie chciała suge­ro­wać, że cho­dzi z Joh­nem, ale nie wie­działa też, jak temu zaprze­czyć. Jak mogła Arty’emu wytłu­ma­czyć, kim jest dla niej John, nie opo­wia­da­jąc mu wię­cej, niż chciała, by wie­dział?

Minęli w ciszy główny dzie­dzi­niec – nie­duży, poro­śnięty trawą plac, oto­czony budyn­kami z cegły i betonu.

– Czy John jest z two­jego rodzin­nego mia­sta? – zapy­tał w końcu Arty.

– Moje rodzinne mia­sto jest pół godziny stąd. To miej­sce to wła­ści­wie jego prze­dłu­że­nie – odparła Char­lie. – Ale tak, jest z Hur­ri­cane.

Arty zawa­hał się, a potem nachy­lił się do niej i rozej­rzał się wokół, jakby się oba­wiał, że ktoś może ich pod­słu­chi­wać.

– Zawsze chcia­łem cię o coś spy­tać – powie­dział.

Char­lie spoj­rzała na niego ze znu­że­niem. Nie pytaj o to.

– Na pewno ludzie wciąż cię o to pytają, ale słu­chaj, nie możesz winić mnie za to, że jestem cie­kaw. To całe gada­nie o mor­der­stwach roz­ro­sło się już do jakiejś legendy. No wiesz, nie tylko tutaj. Wszę­dzie. Piz­ze­ria Freddy’ego Fazbe­ara…

– Prze­stań. – Twarz Char­lie nagle znie­ru­cho­miała.

Miała wra­że­nie, że poru­sze­nie jej, przy­wo­ła­nie jakie­go­kol­wiek wyrazu twa­rzy, wyma­ga­łoby tajem­ni­czych umie­jęt­no­ści, któ­rymi ona już nie dys­po­nuje.

Mina Arty’ego też się zmie­niła. Jego uśmiech znik­nął. Chło­pak wyda­wał się wręcz prze­ra­żony.

Char­lie przy­gry­zła wargę, pró­bu­jąc zmu­sić usta do mówie­nia.

– Kiedy to się działo, byłam dziec­kiem – rzu­ciła cicho.

Arty z nie­po­ko­jem ski­nął głową. Char­lie zmu­siła się do uśmie­chu.

– Muszę iść się zoba­czyć z Jes­sicą – skła­mała.

Muszę się od cie­bie uwol­nić. Arty znów ski­nął głową, niczym kukiełka. Char­lie odwró­ciła się i nie spo­glą­da­jąc za sie­bie, ode­szła w stronę aka­de­mika.

Zamru­gała w rażą­cym słońcu. Ata­ko­wały ją prze­bły­ski tego, co wyda­rzyło się rok temu w piz­ze­rii Freddy’ego. Urywki wspo­mnień szar­pały jej ubra­nie niczym lodo­wate żela­zne palce.

Hak nad jej głową, przy­go­to­wany do ataku. Nie ma ucieczki. Postać cza­jąca się za sceną. Czer­wone zma­to­wiałe futro, led­wie osła­nia­jące meta­lowe kości mor­der­czej istoty. Klę­czy w ciem­no­ściach na zim­nej kafel­ko­wej pod­ło­dze łazienki, a potem… to olbrzy­mie, zimne pla­sti­kowe oko wpa­tru­jące się w nią przez szparę, gorący powiew bez­dusz­nego odde­chu na jej twa­rzy.

I inne, daw­niej­sze wspo­mnie­nie: ta myśl, która spra­wiała, że cier­piała w spo­sób, jakiego nawet nie potra­fiła opi­sać, ból wypeł­nia­jący ją tak, jakby wżarł się w jej kości. Ona i Sammy, jej druga połówka, jej brat bliź­niak, bawią się cicho w zna­jo­mym cie­ple schowka z kostiu­mami. A potem w drzwiach poja­wia się postać i spo­gląda na nich. A potem Sammy znika i jej świat zawala się po raz pierw­szy.

Char­lie sta­nęła przed drzwiami swo­jego pokoju i nawet nie wie­działa, jak się tam zna­la­zła. Powoli wycią­gnęła z kie­szeni klu­cze i weszła. Świa­tło było zga­szone. Jes­sica była jesz­cze na zaję­ciach. Char­lie zatrza­snęła za sobą drzwi, dwa razy spraw­dziła, czy są dobrze zamknięte, i oparła się o nie. Ode­tchnęła głę­boko. Już po wszyst­kim. Wypro­sto­wała się sta­now­czo i zapa­liła górny żyran­dol, który oblał pokój ostrym świa­tłem. Zegar przy łóżku wska­zy­wał, że do przy­jazdu Johna ma jesz­cze pra­wie godzinę – czas na pracę nad swoim pro­jek­tem.

Po pierw­szym tygo­dniu miesz­ka­nia razem Char­lie i Jes­sica podzie­liły pokój pasem taśmy masku­ją­cej. Jes­sica zasu­ge­ro­wała to żar­tem, mówiąc, że widziała to w jakimś fil­mie, ale Char­lie uśmiech­nęła się tylko sze­roko i pomo­gła jej zmie­rzyć pokój. Wie­działa, że Jes­sica za wszelką cenę chce utrzy­mać bała­gan Char­lie po jej stro­nie. W rezul­ta­cie pokój wyglą­dał jak zdję­cie rekla­mu­jące „przed i po” firmy sprzą­ta­ją­cej lub bomby ato­mo­wej, w zależ­no­ści od tego, na którą stronę spoj­rzało się naj­pierw.

Na biurku Char­lie leżała powłoczka na poduszkę, skry­wa­jąca dwa przed­mioty o nie­okre­ślo­nym kształ­cie. Char­lie pode­szła do biurka, zdjęła powłoczkę, zło­żyła ją sta­ran­nie i poło­żyła na krze­śle. Spoj­rzała na swój pro­jekt.

– Cześć – powie­działa cicho.

Dwie mecha­niczne twa­rze były usta­wione na meta­lo­wych kon­struk­cjach, przy­mo­co­wa­nych do deski. Miały nie­wy­raźne rysy, jak stare posągi, wysma­gane przez deszcz albo jesz­cze nie­wy­koń­czona glina. Były zro­bione z pla­stycz­nego pla­stiku, a tam, gdzie powinny mieć tył głowy, ster­czała im plą­ta­nina kabli i mikro­czi­pów. Char­lie nachy­liła się do nich, spraw­dza­jąc każdy mili­metr swo­jego pro­jektu, by upew­nić się, że wszystko jest tak, jak to zosta­wiła. Prze­su­nęła mały czarny prze­łącz­nik i zamru­gały świa­tełka. Malut­kie wia­traczki zaczęły się krę­cić.

Głowy nie poru­szyły się od razu, ale nastą­piła jakaś zmiana. Nie­wy­raźne rysy nabrały zna­cze­nia. Ich nie­wi­dzące oczy nie skie­ro­wały się na Char­lie. Patrzyły tylko na sie­bie nawza­jem.

– Ty – powie­działa pierw­sza głowa. Jej usta poru­szyły się, two­rząc sylabę, ale się nie otwo­rzyły. Nie miały się otwie­rać.

– Ja – odparła druga, robiąc ten sam drobny, ogra­ni­czony ruch.

– Ty jesteś – powie­działa pierw­sza.

– Ja jestem? – odpo­wie­działa pyta­niem druga.

Char­lie przy­glą­dała się, zasła­nia­jąc dło­nią usta. Wstrzy­my­wała oddech, bojąc się, że im prze­szko­dzi. Cze­kała, ale naj­wy­raź­niej skoń­czyły i teraz tylko patrzyły na sie­bie.

One nie widzą – przy­po­mniała sama sobie Char­lie.

Wyłą­czyła je i odwró­ciła deskę, by zaj­rzeć im do środka. Się­gnęła w głąb i popra­wiła jakiś dru­cik.

Ktoś wsu­nął klucz do drzwi, a Char­lie aż pod­sko­czyła. Zła­pała poszewkę i zasło­niła nią twa­rze, nim Jes­sica zdą­żyła wejść do pokoju. Dziew­czyna zatrzy­mała się w drzwiach. Uśmie­chała się sze­roko.

– Co to było? – zapy­tała.

– Co? – odparła nie­win­nie Char­lie.

– No powiedz, wiem, że pra­co­wa­łaś nad tym czymś, czego nie chcesz mi poka­zać. – Jes­sica rzu­ciła ple­cak na pod­łogę i opa­dła w dra­ma­tycz­nej pozie na łóżko. – Poza tym, jestem wykoń­czona.

Char­lie roze­śmiała się, a Jes­sica usia­dła pro­sto.

– Chodź i poroz­ma­wiaj ze mną – powie­działa. – O co cho­dzi z tobą i Joh­nem?

Char­lie usia­dła na swoim łóżku, naprze­ciwko Jes­siki. Cho­ciaż miały zupeł­nie inny spo­sób bycia, lubiła miesz­kać z przy­ja­ciółką. Jes­sica była cie­pła i inte­li­gentna, i cho­ciaż jej łatwość bycia wciąż tro­chę peszyła Char­lie, teraz czuła się czę­ścią jej świata. Może bycie przy­ja­ciółką Jes­siki ozna­czało prze­ję­cie czę­ści jej pew­no­ści sie­bie.

– Jesz­cze się z nim nie widzia­łam. Muszę wyjść za… – spoj­rzała na zegar – pięt­na­ście minut.

– Cie­szysz się? – zapy­tała Jes­sica.

Char­lie wzru­szyła ramio­nami.

– Chyba tak.

Jes­sica wybuch­nęła śmie­chem.

– Nie jesteś pewna?

– Cie­szę się – przy­znała Char­lie. – Po pro­stu minęło tyle czasu…

– Nie tak dużo – zauwa­żyła Jes­sica.

A potem zamy­śliła się.

– Cho­ciaż, z dru­giej strony, rze­czy­wi­ście. Wszystko tak bar­dzo się zmie­niło, od kiedy ostat­nio go widzia­ły­śmy.

Char­lie odchrząk­nęła.

– Naprawdę chcesz zoba­czyć mój pro­jekt? – zapy­tała, sama się sobie dzi­wiąc.

– Tak! – zawo­łała Jes­sica, pod­ry­wa­jąc się z łóżka.

Pode­szła do biurka Char­lie. Char­lie włą­czyła prąd, a potem teatral­nym gestem unio­sła poszewkę. Jes­sica gwał­tow­nie nabrała powie­trza i odru­chowo cof­nęła się o krok.

– Co to? – zapy­tała nie­pew­nie. Zanim jed­nak Char­lie zdą­żyła odpo­wie­dzieć, ode­zwała się pierw­sza głowa.

– Ja – powie­działa.

– Ty – odparła druga i znów zamil­kły.

Char­lie spoj­rzała na Jes­sicę. Jej przy­ja­ciółka miała dziwną minę, jakby pró­bo­wała coś poha­mo­wać.

– Ja – powie­działa znów pierw­sza.

Char­lie szybko je wyłą­czyła i zapy­tała:

– Czemu masz taką minę?

Jes­sica ode­tchnęła głę­boko i uśmiech­nęła się do niej.

– Po pro­stu jesz­cze nie jadłam obiadu – odparła, ale w jej oczach coś się cza­iło.

Jes­sica obser­wo­wała, jak Char­lie czule okrywa twa­rze powłoczką, zupeł­nie jakby ukła­dała dziecko do snu. Rozej­rzała się nie­pew­nie po pokoju. Strona Char­lie wyglą­dała strasz­nie. Wszę­dzie leżały książki i ubra­nia, a także kable, czę­ści kom­pu­te­rowe, narzę­dzia, śruby oraz kawałki pla­stiku i metalu, któ­rych Jes­sica nie potra­fiła nawet nazwać. To nie był zwy­kły bała­gan. To był cha­otyczny kłąb, w któ­rym można było zgu­bić dosłow­nie wszystko. „I wszystko ukryć”, pomy­ślała z lek­kim poczu­ciem winy. Sku­piła się znów na Char­lie.

– Na co je pro­gra­mu­jesz, co mają robić? – zapy­tała, a Char­lie uśmiech­nęła się z dumą.

– Wła­ści­wie w ogóle nie pro­gra­muję ich, by coś robiły. Poma­gam im uczyć się samo­dziel­nie.

– No tak, oczy­wi­ście. Jasne – powie­działa powoli Jes­sica.

W tym momen­cie coś przy­kuło jej uwagę – zza sterty brud­nych ubrań wysta­wała para lśnią­cych pla­sti­ko­wych oczu i dłu­gie opa­da­jące uszy.

– Hej, nie widzia­łam wcze­śniej, że przy­wio­złaś tutaj swo­jego małego robo­kró­lika Teo­dora – zawo­łała, zado­wo­lona, że pamięta imię dzie­cię­cej zabawki Char­lie.

Zanim Char­lie zdą­żyła odpo­wie­dzieć, unio­sła plu­szowe zwie­rzątko za uszy i… zoba­czyła tylko jego głowę.

Jes­sica krzyk­nęła prze­raź­li­wie, upu­ściła ją i zasło­niła usta dło­nią.

– Prze­pra­szam! – powie­działa Char­lie, szybko pod­no­sząc głowę kró­lika z pod­łogi. – Roz­ło­ży­łam go, by spraw­dzić, jak działa. Uży­wam nie­któ­rych jego czę­ści w swoim pro­jek­cie.

Ski­nęła w stronę biurka.

– Och – jęk­nęła Jes­sica, pró­bu­jąc ukryć szok.

Rozej­rzała się po pokoju i uświa­do­miła sobie, że czę­ści kró­lika są wszę­dzie. Jego puchaty ogo­nek leżał na poduszce Char­lie, a noga zwi­sała z lampy nad biur­kiem. Tułów tkwił w kącie, bru­tal­nie roze­rwany i pra­wie nie­wi­doczny. Jes­sica spoj­rzała na okrą­głą, pogodną twarz przy­ja­ciółki, oto­czoną krę­co­nymi, się­ga­ją­cymi ramion brą­zo­wymi wło­sami. Na dłuż­szą chwilę zamknęła oczy.

Och, Char­lie, co z tobą jest nie tak?

– Jes­sica? – ode­zwała się Char­lie.

Przy­ja­ciółka miała wciąż zamknięte oczy i zbo­lałą minę.

– Jes­sica?

Tym razem otwo­rzyła oczy i posłała Char­lie nagły, wesoły uśmiech, odkrę­ca­jąc radość niczym kran. To było dziwne zacho­wa­nie, ale Char­lie zdą­żyła się już do niego przy­zwy­czaić.

Jes­sica zamru­gała mocno, jakby rese­to­wała mózg.

– To co, dener­wu­jesz się na spo­tka­nie z Joh­nem? – zapy­tała.

Char­lie zamy­śliła się.

– Nie. No bo niby czemu? To prze­cież tylko John, prawda?

Char­lie spró­bo­wała się roze­śmiać, ale jej nie wyszło.

– Jes­sico, nie wiem, o czym mamy roz­ma­wiać! – wybuch­nęła nagle.

– Jak to?

– Nie wiem, o czym z nim roz­ma­wiać! – powie­działa Char­lie. – A jeśli nie będziemy mieli o czym roz­ma­wiać, to zaczniemy roz­ma­wiać o… o tym, co się wyda­rzyło w zeszłym roku. A ja po pro­stu tego nie zniosę.

– Rozu­miem. – Jes­sica się zamy­śliła. – Może on nie poru­szy tego tematu?

Char­lie wes­tchnęła i spoj­rzała tęsk­nie na swój zasło­nięty eks­pe­ry­ment.

– Oczy­wi­ście, że to zrobi. Poza tym nic nas nie łączy.

Usia­dła ciężko na łóżku i opu­ściła ręce.

– Char­lie, nie musisz z nim roz­ma­wiać o tym, o czym nie chcesz – powie­działa spo­koj­nie Jes­sica. – Możesz po pro­stu odwo­łać spo­tka­nie. Ale nie sądzę, żeby John cię na to nara­ził. Zależy mu na tobie. Wąt­pię, żeby myślał teraz o tym, co się wyda­rzyło w Hur­ri­cane.

– Co masz na myśli?

– Myślę… – Jes­sica ostroż­nie odsu­nęła stertę brud­nych rze­czy, usia­dła obok Char­lie i poło­żyła jej dłoń na kola­nie. – Myślę, że może nade­szła pora, żeby­ście zosta­wili to za sobą. I wydaje mi się, że John wła­śnie pró­buje tak zro­bić.

Char­lie odwró­ciła wzrok i zapa­trzyła się na głowę Teo­dora, leżącą twa­rzą do pod­łogi.

Zosta­wić to za sobą? Jak w ogóle mia­ła­bym się do tego zabrać?

Jes­sica dodała deli­kat­niej­szym tonem:

– To nie może dłu­żej sta­no­wić tre­ści two­jego życia.

– Wiem – wes­tchnęła Char­lie.

Posta­no­wiła zmie­nić temat.

– A jak wykład? – Char­lie otarła oczy, z nadzieją, że Jes­sica zro­zu­mie suge­stię.

– Świet­nie. – Jes­sica wstała i wyko­nała skłon, doty­ka­jąc pal­ców stóp, przy­pad­kiem dając tym samym Char­lie czas na opa­no­wa­nie się.

– Wie­dzia­łaś, że zwłoki w tor­fo­wi­skach kon­ser­wują się jak mumie?

Char­lie zmarsz­czyła nos.

– Tak. Tym będziesz się zaj­mo­wać, jak skoń­czysz stu­dia? Będziesz się włó­czyć po tor­fo­wi­skach i szu­kać zwłok?

Jes­sica wzru­szyła ramio­nami.

– Może.

– Na zakoń­cze­nie stu­diów spra­wię ci kom­bi­ne­zon ochronny – zażar­to­wała Char­lie.

Spoj­rzała na zega­rek.

– Pora ruszać! Życz mi szczę­ścia. – Zacze­sała pal­cami włosy i spoj­rzała w lustro wiszące na drzwiach. – Czuję się okrop­nie.

– Wyglą­dasz świet­nie. – Jes­sica ski­nęła głową zachę­ca­jąco.

– Robi­łam brzuszki – powie­działa z zakło­po­ta­niem Char­lie.

– Co?

– Nie­ważne. – Char­lie zła­pała ple­cak i ruszyła do drzwi.

– Zwa­lisz go z nóg! – zawo­łała za nią Jes­sica.

– Nie wiem, co to zna­czy! – odkrzyk­nęła Char­lie, zatrza­sku­jąc drzwi.

* * *

Char­lie dostrze­gła go, gdy zbli­żała się do głów­nego wej­ścia na kam­pus. John opie­rał się o ścianę i czy­tał książkę. Zauwa­żyła, że jego brą­zowa czu­pryna była potar­gana jak ni­gdy, a na sobie miał nie­bie­ską koszulkę i dżinsy. Swo­bod­niej­szy strój, niż gdy go ostat­nio widziała.

– John! – zawo­łała, zupeł­nie zapo­mi­na­jąc o wcze­śniej­szej nie­chęci.

Chło­pak scho­wał książkę, uśmiech­nął się sze­roko i ruszył do niej szyb­kim kro­kiem.

– Cześć, Char­lie – powie­dział.

Stali tak skrę­po­wani, aż w końcu Char­lie roz­ło­żyła ręce, by go przy­tu­lić. Przez moment ści­skał ją mocno, po czym puścił gwał­tow­nie.

– Uro­słeś! – zawo­łała obu­rzona, a on się roze­śmiał.

– Ow­szem – przy­znał i przyj­rzał jej się uważ­nie. – A ty wyglą­dasz dokład­nie tak samo – stwier­dził z uśmie­chem zdzi­wie­nia.

– Obcię­łam włosy! – zawo­łała z uda­wa­nym gnie­wem Char­lie i dla pod­kre­śle­nia tego faktu prze­cze­sała je pal­cami.

– A rze­czy­wi­ście! – odparł. – Podoba mi się. Cho­dziło mi o to, że jesteś tą samą dziew­czyną, którą pamię­tam.

– Robi­łam brzuszki – ode­zwała się Char­lie w panice.

– Co? – spoj­rzał na nią zdzi­wiony.

– Nie­ważne. Głodny? – zapy­tała Char­lie. – Mam jakąś godzinę do następ­nych zajęć. Mogli­by­śmy sko­czyć na bur­gera. Nie­da­leko jest sto­łówka.

– Pew­nie, świetny pomysł – odparł John.

Char­lie wska­zała na drugą stronę dzie­dzińca.

– Tędy, chodź.

– To co tutaj robisz? – zapy­tała Char­lie, gdy usie­dli z tacami z jedze­niem. – Prze­pra­szam – dodała. – Nie chcia­łam, żeby to zabrzmiało nie­grzecz­nie.

– Nie zabrzmiało, cho­ciaż nie obra­ził­bym się też na „John, co spra­wiło, że mam przy­jem­ność widzieć cię tu dzi­siaj?”.

– Jasne, na pewno bym tak powie­działa – prych­nęła Char­lie. – Ale serio, co ty tu robisz?

– Dosta­łem pracę.

– W St. Geo­rge? – zapy­tała. – Czemu?

– Tak wła­ści­wie to w Hur­ri­cane – powie­dział z uda­waną non­sza­lan­cją.

– Nie wybra­łeś się na żadne stu­dia? – zapy­tała Char­lie.

John zaru­mie­nił się i spu­ścił wzrok.

– Zamie­rza­łem, ale… to wysoka cena za czy­ta­nie ksią­żek, a karta biblio­teczna jest za darmo, wiesz? Kuzyn zała­twił mi pracę na budo­wie, a nad pisa­niem pra­cuję w każ­dej wol­nej chwili. Uzna­łem, że nawet jeśli mam zostać arty­stą, to nie muszę przy tym gło­do­wać.

Dla zilu­stro­wa­nia tego, pochło­nął kęs ham­bur­gera, a Char­lie uśmiech­nęła się sze­roko.

– A czemu tutaj? – dopy­ty­wała, a on uniósł palec, prze­żu­wa­jąc do końca.

– Tor­nado – powie­dział.

Char­lie ski­nęła głową. Tor­nado ude­rzyło w Hur­ri­cane, zanim Char­lie przy­je­chała do St. Geo­rge, a ludzie mówili o nim wielką literą: „Tor­nado”. Nie było to naj­gor­sze tor­nado, jakie zaata­ko­wało te tereny, ale nie­wiele mu bra­ko­wało. Poja­wiło się zni­kąd i prze­to­czyło się przez całe mia­sta, jedne domy rów­na­jąc z zie­mią, a dru­gie omi­ja­jąc nie­tknięte. W St. Geo­rge nie było wielu znisz­czeń, ale Hur­ri­cane mocno ucier­piało.

– Jest bar­dzo źle? – zapy­tała Char­lie od nie­chce­nia.

– Nie widzia­łaś? – John spoj­rzał na nią zasko­czony i tym razem to ona spu­ściła wzrok i potrzą­snęła głową.

– Miej­scami jest bar­dzo źle – powie­dział. – Naj­go­rzej na obrze­żach mia­sta. Char­lie… myśla­łem, że tam byłaś. – Przy­gryzł wargę.

– Co? – Coś w jego minie ją zanie­po­ko­iło.

– Dom two­jego taty to jeden z tych, które obe­rwały naj­moc­niej – powie­dział.

– Och! – Char­lie poczuła dziwny cię­żar w piersi. – Nie wie­dzia­łam.

– Nie poje­cha­łaś nawet spraw­dzić?

– Nie przy­szło mi to do głowy.

Nie­prawda. Myślała o powro­cie do domu swo­jego ojca setki razy. Ale nie przy­szło jej do głowy, że dom mógł ucier­pieć przez tor­nado. Dla niej był nie­znisz­czalny, nie­zmienny. Miał stać zawsze, taki, jakim zosta­wił go jej ojciec. Zamknęła oczy i wyobra­ziła go sobie. Fron­towe schodki zapa­dały się ze sta­ro­ści, ale sam dom wyglą­dał jak for­teca, chro­niąca to, co w środku.

– Czy on… został cał­kiem znisz­czony? – zapy­tała słabo Char­lie.

– Nie – odparł szybko John. – Wciąż tam jest, tyle że uszko­dzony. Nie wiem, jak bar­dzo. Tylko tam­tędy prze­jeż­dża­łem. Uzna­łem, że nie powi­nie­nem tam wcho­dzić bez cie­bie.

Char­lie ski­nęła głową, led­wie sły­sząc jego słowa. Miała wra­że­nie, że jest bar­dzo daleko. Widziała i sły­szała Johna, ale mię­dzy nimi była jakaś war­stwa, tak jak mię­dzy nią a wszyst­kim innym, wszyst­kim poza samym domem.

– Sądzi­łem… ciotka ci nie powie­działa, co się stało? – zapy­tał John.

– Muszę wra­cać na zaję­cia – stwier­dziła Char­lie. – Tam.

Mach­nęła od nie­chce­nia ręką.

– Char­lie, wszystko w porządku?

Nie patrzyła na niego. Poło­żył dłoń na jej dłoni. Na­dal nie mogła się zmu­sić, by na niego spoj­rzeć. Nie chciała, by ujrzał jej twarz.

– W porządku – powtó­rzyła, a potem wysu­nęła rękę spod jego dłoni i wzru­szyła ramio­nami, jakby pró­bo­wała zrzu­cić coś z ple­ców. – Mia­łam uro­dziny – powie­działa i w końcu spoj­rzała mu w oczy.

– Przy­kro mi, że je prze­ga­pi­łem – odparł.

– Nie, nie, to nie tak… – Krę­ciła głową z lewa na prawo, jakby pró­bo­wała upo­rząd­ko­wać myśli. – Pamię­tasz, że mia­łam brata bliź­niaka?

– Co? – zdzi­wił się John. – Oczy­wi­ście, że tak. Prze­pra­szam, Char­lie, czy to mia­łaś na myśli, wspo­mi­na­jąc o uro­dzi­nach?

Zaczęła kiwać głową. John znów wycią­gnął rękę, a ona ją ujęła. Czuła jego puls.

– Od kiedy opu­ści­li­śmy Hur­ri­cane… Wiesz, że podobno bliź­niaki są w pewien spo­sób połą­czone, mają taką spe­cjalną więź?

– Jasne – odparł.

– Od kiedy wyje­cha­li­śmy, od kiedy odkry­łam, że on był praw­dziwy, czu­łam, że przy mnie jest. Wiem, że to złu­dze­nie. On nie żyje, ale przez cały rok nie czu­łam się sama.

– Char­lie. – John moc­niej uści­snął jej rękę. – Wiesz, że nie jesteś sama.

– Nie, cho­dzi mi o to, że naprawdę nie czu­łam się sama. Jak­bym miała dru­gie ja, kogoś, kto jest czę­ścią mnie i zawsze jest przy mnie. Już wcze­śniej mia­łam takie uczu­cie, ale ono się poja­wiało i zni­kało, a ja nie zwra­ca­łam na nie szcze­gól­nej uwagi. Nie sądzi­łam, że to ma zna­cze­nie. A kiedy pozna­łam prawdę i zaczęły wra­cać do mnie te wspo­mnie­nia… John, czu­łam się kom­pletna w spo­sób, jakiego nawet nie potra­fię opi­sać. – Do oczu napły­nęły jej łzy, więc zabrała rękę, by je otrzeć.

– Hej – powie­dział cicho. – Już dobrze. To wspa­niale, Char­lie. Cie­szę się, że to czu­jesz.

– Nie. Wła­śnie w tym rzecz. Nie czuję! – Spoj­rzała mu w oczy, tak bar­dzo pra­gnąc, by zro­zu­miał to, co tak nie­zręcz­nie sta­rała się mu powie­dzieć. – On znik­nął. To uczu­cie, że jestem kom­pletna, znik­nęło.

– Jak to?

– To się stało w moje uro­dziny. Otwo­rzy­łam oczy i poczu­łam się… – Wes­tchnęła, pró­bu­jąc zna­leźć odpo­wied­nie okre­śle­nie, ale nie umiała.

– Samotna? – zapy­tał John.

– Nie­kom­pletna. – Wzięła głę­boki oddech, by się opa­no­wać. – Ale rzecz w tym, że to nie jest zwy­kła strata. To zupeł­nie, jakby… jakby on był gdzieś uwię­ziony. Mam te sny, w któ­rych czuję go po dru­giej stro­nie jakiejś bariery, jakby był bar­dzo bli­sko, ale gdzieś utknął. Jakby był zamknięty albo jak­bym ja była zamknięta. Nie umiem tego okre­ślić.

John popa­trzył na nią, nie mogąc wykrztu­sić słowa. Zanim wymy­ślił, co powie­dzieć, Char­lie wstała gwał­tow­nie.

– Muszę iść.

– Jesteś pewna? Nawet nie zja­dłaś – powie­dział.

– Prze­pra­szam… – prze­rwała. – John, tak się cie­szę, że cię widzę.

Zawa­hała się, a potem odwró­ciła się, by odejść, moż­liwe, że na zawsze. Wie­działa, że go zawio­dła.

– Char­lie, chcia­ła­byś się ze mną spo­tkać dziś wie­czo­rem? – Ton Johna był nieco sztywny, ale chło­pak patrzył na nią cie­pło.

– Pew­nie, wspa­niały pomysł – odparła, posy­ła­jąc mu słaby uśmiech. – Ale czy ty nie powi­nie­neś jed­nak pójść jutro do pracy?

– To led­wie pół godziny stąd – odparł John i odchrząk­nął. – Ale pytam, czy chcia­ła­byś się ze mną spo­tkać?

– Wła­śnie powie­dzia­łam, że tak – ode­zwała się lekko poiry­to­wana.

John wes­tchnął.

– Mam na myśli randkę, Char­lie.

– Och… – Char­lie zapa­trzyła się na niego przez chwilę. – Rozu­miem.

Nie musisz robić nic, na co nie masz ochoty. – Przy­po­mniała sobie słowa Jes­siki. A jed­nak… uświa­do­miła sobie, że się uśmie­cha.

– Em. Tak, randka. Okej, jasne. Czy w tym mie­ście jest kino? – zapy­tała, bo wyda­wało jej się, że cho­dze­nie do kina to coś, co ludzie robią na rand­kach.

John ener­gicz­nie poki­wał głową, naj­wy­raź­niej rów­nie nie­pewny jak ona, kiedy już jego pyta­nie wybrzmiało.

– Może naj­pierw pój­dziemy na kola­cję? Na końcu ulicy jest taj­ska knajpka. Spo­tkamy się tam o ósmej?

– Dobra, świetny pomysł. Pa! – Char­lie zła­pała ple­cak i wybie­gła ze sto­łówki. Dopiero wycho­dząc na słońce, uświa­do­miła sobie, że zosta­wiła mu uprząt­nię­cie sto­lika. Prze­pra­szam.

Na następne zaję­cia szła przez dzie­dzi­niec zde­cy­do­wa­nym kro­kiem. To były ćwi­cze­nia z pod­staw pro­gra­mo­wa­nia. Pisa­nie kodów nie było tak cie­kawe jak wykłady dok­tor Tre­adwell, ale mimo to Char­lie je lubiła. To była wcią­ga­jąca, wyma­ga­jąca pre­cy­zji robota. Jeden błąd mógł wszystko popsuć.

Wszystko? Pomy­ślała o zbli­ża­ją­cej się randce. Nagle myśl, że jeden błąd może wszystko popsuć, nabrała zupeł­nie innego zna­cze­nia.

Char­lie zaczęła wbie­gać po scho­dach do budynku, ale zatrzy­mała się gwał­tow­nie, gdy jakiś czło­wiek zastą­pił jej drogę.

Był to Clay Burke.

– Cześć, Char­lie. – Uśmiech­nął się, ale wzrok miał poważny.

Char­lie nie widziała szefa poli­cji Hur­ri­cane, ojca jej przy­ja­ciela Carl­tona, od tam­tej nocy, gdy razem ucie­kli z Freddy’ego. Widząc teraz jego ogo­rzałą twarz, poczuła strach.

– Panie Burke, Clay. Co tu robisz?

– Char­lie, masz chwilę? – zapy­tał.

Serce zaczęło jej moc­niej bić.

– Czy z Carl­to­nem wszystko w porządku? – zapy­tała zanie­po­ko­jona.

– Tak, u niego wszystko ok – zapew­nił ją Burke. – Chodź ze mną. Nie przej­muj się spóź­nie­niem. Wypi­szę ci uspra­wie­dli­wie­nie. Wydaje mi się, że jako stróż prawa mogę choć tyle zro­bić.

Puścił do Char­lie oko, ale ona się nie uśmiech­nęła. Coś było nie tak. Char­lie zeszła za nim ze scho­dów. Kiedy ode­szli kawa­łek od budynku, Burke zatrzy­mał się i spoj­rzał Char­lie w oczy, jakby cze­goś tam szu­kał.

– Char­lie, zna­leź­li­śmy ciało – powie­dział. – Chciał­bym, żebyś rzu­ciła na nie okiem.

– Chcesz, żebym ja na nie rzu­ciła okiem?

– Musisz je zoba­czyć.

Ja. Powie­działa jedyną rzecz, jaką mogła.

– Czemu? Czy ma to coś wspól­nego z Fred­dym?

– Nie chcę ci nic mówić, dopóki tego nie zoba­czysz – odparł.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki