Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 238
Data ważności licencji: 12/31/2026
Głosy były daleko, ale się zbliżały. Brzmiały jak trzeszczące zakłócenia czystej, doskonałej melodii. Dopóki nie wtargnęły do jego świadomości, Billy unosił się w słodkiej mgiełce błogiego zapomnienia. Głosy bezceremonialnie wyrwały go z tego rozkosznego stanu i wypchnęły prosto w zamęt hałasu i bólu.
Billy podniósł rękę, by odeprzeć inwazję nieprzyjemnych odczuć. To jednak zaowocowało tylko kolejną falą bólu – ostrego, tnącego. Sapnął i otworzył oczy.
Oślepiły go punktowe światła. Ponownie zamknął oczy. To by było na tyle, jeśli chodzi o błogość.
Zmysły Billy’ego zalała teraz fala bodźców. Nawet przez zamknięte powieki widział włócznie jasnego światła. Słyszał głośne rozmowy, dobiegło do niego też kilka okrzyków; mieszały się z natarczywym, dokuczliwym popiskiwaniem, stukotem kroków, a od czasu do czasu z metalicznym brzękiem. Czuł ostre zapachy wybielacza i środków do dezynfekcji, gryzący odór moczu, mdlącą woń rozgotowanych warzyw, może brokułów i kapusty. Poczuł, że coś go zakłuło w grzbiet dłoni, ale to był najmniejszy problem. Miał wrażenie, że każdy nerw w jego ciele eksploduje, pulsuje, ćmi i się skręca. Wszystko go bolało. A smak w ustach…
Billy spróbował poruszyć językiem, aby pozbyć się goryczy, tak intensywnej, że przez moment walczył z torsjami. Wtedy jednak przypomniał sobie, że niewiele mu zostało z języka. W jego ustach poruszał się zaledwie skrawek tkanki, który nie mógł w żaden sposób usunąć palącego smaku.
Znów otworzył oczy. Odwracając głowę od świateł, zamrugał kilka razy i się rozejrzał. Tak, to był szpital, niewątpliwie. Ale dlaczego Billy się tu znalazł?
Marszcząc brwi, przekopywał się przez stosy zniekształconych wspomnień.
Zobaczył siebie, patrzącego w lustro, wpatrującego się we własną, nienaturalnie kwadratową twarz i okaleczone ciało. Zobaczył podłogę w swoim domu; przypomniał sobie, jak na niej leżał i płakał. Zobaczył okolicę, w której mieszkał, i to, jak wlókł się ulicami, idąc wciąż naprzód. Złomowisko, stare kombi – poczuł, jak wspina się na tylne siedzenie. Zgniatarka – pomyślał. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było uczucie nacisku i wszechogarniający ból, który przyćmił całe jego smutek i żal.
Wspomnienie zadziałało jak katalizator i teraz umysł Billy’ego odtwarzał dokładnie całą scenę; słyszał dudnienie wielkiej maszyny wbijającej się w auto, w którym się ukrył. Pulsujący w pamięci dźwięk jakimś cudem zwrócił Billy’emu tożsamość i mężczyzna w jednej chwili uświadomił sobie wszystko: jednocześnie zintegrowały się w nim osobowości chłopczyka, którego zabawa zamieniła się w trwającą latami iluzję, i mężczyzny, który zdał sobie sprawę ze strasznych błędów, jakie popełnił, i musiał stawić czoła wyrzutom sumienia i nienawiści do samego siebie.
Ta zgniatarka miała być sposobem, żeby się od tego wszystkiego wyzwolić – kapitulacją. Jak to możliwe…?
– Patrzcie tylko, kto wrócił do żywych! – rozległ się energiczny głos.
Billy odwrócił głowę w stronę drzwi, które okazały się otwarte. Do jego łóżka zbliżała się drobna kobieta o krótkich, truskawkowoblond lokach i mocno piegowatej, owalnej twarzy. Miała na sobie jasnoniebieski bawełniany uniform; być może była pielęgniarką. Spojrzała na piszczącą aparaturę i położyła ciepłe, gładkie palce na grzbiecie prawej dłoni Billy’ego. A on je poczuł.
Jak to możliwe, że czuje palce pielęgniarki?
Równie szybko, jak przemknęły mu przez pamięć obrazy ostatnich chwil zapamiętanych, zanim ocknął się w tym pokoju, przypomniał sobie całe swoje życie. Na przykład to, że ma protezy kończyn. Wiedział, że je ma, i chociaż często myślał o nich jak o prawdziwych nogach, nie był w stanie niczego nimi poczuć.
Podniósł głowę, żeby przyjrzeć się swojemu prawemu ramieniu. Mimo woli jęknął, gdy jego głowa dała znać zawrotami i kłującym bólem, przypominającym wbijanie noża, że nie podobają jej się tak gwałtowne ruchy.
– Ostrożnie – napomniała go pielęgniarka. – Masz za sobą trudne przejścia, długo byłeś nieprzytomny. Na razie na pewno będziesz odczuwał dyskomfort i dezorientację.
Billy rozejrzał się, mając nadzieję, że zobaczy komputer, za pomocą którego komunikował się z otoczeniem po usunięciu języka. Nie było go. Musiał spróbować mówić.
Otworzył usta, ale nie umiał zmusić ich do uformowania słów, które chciał wypowiedzieć.
– Proszę – powiedziała kobieta. – Musiało ci nie na żarty zaschnąć w gardle.
Sięgnęła ku szafce nocnej, której Billy wcześniej nie zauważył. Teraz skupił wzrok na szarym metalowym meblu i zobaczył, że na blacie stoją musztardowożółty plastikowy dzbanek i kilka małych papierowych kubków. W jednym z nich było trochę wody oraz mała gąbka nabita na patyk. Pielęgniarka poruszyła nią, wyciągnęła z kieszeni słomkę i włożyła ją do kubka, a następnie przysunęła końcówkę do ust Billy’ego.
– Tylko się nie spiesz – ostrzegła.
Z wahaniem podniósł głowę. Tym razem pokój nie wirował tak bardzo, a ból nie był tak dotkliwy. Złapał wargami słomkę i zaczął zasysać wodę. Jednocześnie zerknął na białą plakietkę przypiętą do uniformu pielęgniarki. „Gloria”, głosił identyfikator.
Kiedy Gloria odsunęła słomkę od jego ust i odstawiła kubek na nocną szafkę, powiedział:
– Dziękuję, Gloria.
A przynajmniej próbował. W rzeczywistości wyszło bardziej jak:
– Eeeuueee, Oria.
Spółgłoska nie zabrzmiała wyraźnie i czysto – raczej jakby coś utknęło Billy’emu w gardle.
– Nieźle! – pochwaliła go jednak Gloria. – Bez całego języka będziesz miał problemy z wieloma głoskami, ale nie martw się, umówimy cię z logopedą. Pomoże ci.
Przytaknął, choć w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło. Miał tak wiele pytań, na które chciał odpowiedzi.
– Jak? – zapytał. Chciał oczywiście powiedzieć więcej: „Jak przeżyłem zmiażdżenie we wraku samochodu?”, ale to było zbyt wiele słów.
– Wezwę doktor Herrerę – oznajmiła Gloria. – To ona prowadziła twoje kolejne operacje i czuwa nad leczeniem. Wszystko ci wyjaśni. Polubisz ją. Jest przemiła.
Pochyliła się i sprawdziła wkłucie w grzbiecie prawej dłoni pacjenta.
– Wygląda dobrze – powiedziała. – Gdyby wenflon zaczął ci przeszkadzać albo potrzebowałbyś czegokolwiek, po prostu naciśnij tutaj.
Wskazała guziczek na małym pilocie dyndającym z końca białego, grubego kabla przewieszonego przez poręcz po prawej stronie łóżka. Billy wyciągnął palce, żeby upewnić się, że w razie czego dosięgnie. Nie mógł wyjść z podziwu, że ciągle miał palce.
Pielęgniarka obeszła łóżko i poprawiła pościel. Potem poklepała lewą nogę pacjenta.
Billy zrobił wielkie oczy. Poklepanie też poczuł. Jak to możliwe?
– Trzymaj się – uspokoiła go Gloria. – Doktor Herrera zaraz się zjawi.
„Zaraz” okazało się oznaczać około pół godziny. Billy zauważył upływ czasu, bo widział wielki zegar z czarnymi cyframi wiszący na ścianie nad stanowiskiem pielęgniarek tuż za drzwiami jego małej salki. Kiedy Gloria wyszła, dochodziła za piętnaście druga (oczywiście po południu, bo za oknem świeciło słońce), a kiedy doktor Herrera zjawiła się w drzwiach, zegar wskazywał czternaście po drugiej.
Choć lekarka miała na sobie workowaty biały fartuch, narzucony na taki sam niebieski mundurek jak ten, który nosiła Gloria, przypominała bardziej gwiazdę Hollywood niż pracownicę opieki zdrowotnej. Mogła mieć trzydzieści parę lat, miała ciemną skórę i czarne włosy, była wysoka, smukła, o dużych, głęboko osadzonych i okolonych gęstymi rzęsami oczach. Jej kości policzkowe były wydatne, jak wyrzeźbione, miała mocną szczękę i pełne usta, a w nich równe białe zęby. Była również najwyraźniej świetna w sztuce makijażu, bo idealnie podkreśliła nim swoją naturalną urodę. Oczy umalowane w stylu „smoky eye” i czerwona szminka zdaniem Billy’ego sprawiały, że wyglądała jak przed sesją zdjęciową. Nigdy nie widział tak uderzająco atrakcyjnej kobiety, przynajmniej na żywo – tylko na zdjęciach albo w telewizji.
– Billy – powiedziała z uśmiechem, zbliżając się do jego łóżka. – Wspaniale widzieć, że jesteś całkowicie przytomny.
Jej głęboki, melodyjny głos był równie ciepły jak spojrzenie. Billy jednak się spiął, gdy podeszła, wyciągnęła z kieszeni stetoskop i włożyła jego końcówki do uszu. Pochyliła się i rozchyliła wycięcie pastelowoniebieskiej, cienkiej szpitalnej koszuli, którą miał na sobie Billy, a on wstrzymał oddech. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że strój zakrywa go tylko od przodu. Poczuł się obnażony i bezbronny i wzdrygnął się, gdy lekarka przyłożyła do jego nagiej piersi twardą, zimną końcówkę stetoskopu.
Choć kobieta wydawała się miła, biały fartuch, stetoskop i tytuł doktora natychmiast przywołały wspomnienia o Docu, starym, zrzędliwym facecie, który zmienił Billy’ego w potwora, z czego młody mężczyzna zdał sobie sprawę na kilka godzin przed wycieczką na złomowisko. Wprawdzie wiedział, że Doc zrobił po prostu to, co Billy mu zlecił, ale ta świadomość nie pomagała; i tak kojarzył go z doznawanym przez siebie bólem. Nie mógł znieść myśli, że znowu znalazł się w rękach medyka. Nie chciał, żeby jakikolwiek lekarz miał nad nim władzę.
– Serce brzmi dobrze – powiedziała doktor Herrera, prostując się. Billy odetchnął z ulgą, gdy odeszła od łóżka i przysunęła sobie wyglądające na niewygodne brązowe winylowe krzesło o prostym oparciu. Ustawiła je tak, że Billy nie musiał wykręcać szyi, by ją widzieć, po czym usiadła. – No dobrze – odezwała się. – Myślę, że trzeba streścić dla ciebie ostatnie wydarzenia. Co ty na to?
Wciąż onieśmielony i nieco zdystansowany Billy skinął głową. Musiał wiedzieć, co się stało, więc zrobił wszystko, żeby zachować spokój, i słuchał.
Doktor Herrera splotła duże dłonie.
– Okej – zaczęła. Wymówiła „o” z naciskiem, przeciągle: „ooookej”. Otworzyła usta, a potem je zamknęła. – Może najlepiej zacznijmy od tego, co sam pamiętasz – zasugerowała.
Mimo zdenerwowania Billy poczuł, że nieco się odpręża. Doktor Herrera mówiła z delikatnym obcym akcentem (Może hiszpańskim – pomyślał Billy) i rytm jej mowy był osobliwie kojący.
Odchrząknął.
– Pamiętam, że poszedłem na złomowisko i wsiadłem do starego samochodu. Pamiętam, że zgniotła go zgniatarka.
To przynajmniej słyszał w swojej głowie; to, co docierało do uszu, było zgoła inne. Bez języka mógł wyraźnie wymówić tylko kilka głosek – A, B, E, F, I, M, O, P, R, W i Y. Niektóre były w miarę rozpoznawalne, choć nieco zniekształcone – jak K czy U. Inne, te, które wymagały przyciśnięcia języka do podniebienia, były zupełnie poza jego zasięgiem. W efekcie bełkotał i trudno było go zrozumieć. W jakiś sposób jednak doktor Herrera wydawała się chwytać sens.
– Tak myślałam – powiedziała. – Kiedy cię znaleziono, policja z początku sądziła, że ktoś cię napadł i umieścił we wraku wbrew twojej woli, żebyś został zgnieciony. Udali się do twojego domu, żeby zbadać sprawę. Wtedy poznali prawdę.
Zacisnął usta. Absolutnie nie podobała mu się myśl, że jacyś obcy grzebali w jego rzeczach. Czuł, że serce mu przyspieszyło. Zmuszał się, żeby oddychać powoli. Przynajmniej nie musiał niczego wyjaśniać.
– Jak to możliwe, że żyję? – zapytał.
– Zacznijmy od tego – odparła doktor Herrera – że najwyraźniej ci się poszczęściło. Nikt nie jest pewien, w jaki sposób przeżyłeś zgniatanie, ale tak się stało. A do tego znaleziono cię w samą porę. Właściciel złomowiska jest ornitologiem amatorem. Jak opowiedział, zauważył, że na masce kombi przysiadł jakiś rzadki ptak. Kiedy mu się przyglądał, zobaczył krew wypływającą spod tylnych drzwi wozu. W ostatniej chwili. Doznałeś poważnych obrażeń. Miałeś pęknięte czaszkę, szczękę, obojczyk i miednicę, a także złamane prawą rękę i lewą nogę. Do tego obrażenia wewnętrzne: uszkodzenia wątroby, nerek, śledziony i pęcherzyka żółciowego. Kiedy cię przywieźli, miałeś też pourazową jednostronną odmę opłucnową. No i były jeszcze modyfikacje, którym poddałeś ciało, zanim trafiłeś do zgniatarki. Zajęliśmy się tymi obrażeniami i usunęliśmy z twojego ciała wszystkie sztuczne materiały i elementy. Wymagało to szeregu operacji. Przez cały ten czas i kilka tygodni po ostatniej operacji utrzymywaliśmy cię w stanie śpiączki farmakologicznej, aby dać twojemu organizmowi czas na regenerację. – Przyjrzała się twarzy Billy’ego. – Muszę przyznać, że wykonał kawał dobrej roboty.
Billy nie był tego taki pewien, biorąc pod uwagę ból, jaki czuł. Nic jednak nie powiedział. Nie docierało do niego to, co słyszy – jak to, wszystkie dodatki i modyfikacje, które wprowadził w swoim ciele, zostały usunięte? W takim razie jakim cudem tak wiele z niego zostało? Pamięć podpowiadała mu, że prawie całe ciało zastąpił metalem, drutami i plastikiem.
Zerknął na wyraźnie ludzką prawą rękę; na jej widok musiał zakwestionować swoje przekonania o wszystkim, co sobie zrobił. Najwyraźniej się mylił. Ale jak to możliwe?
Lekarka poruszyła się na brązowym krześle. Ponownie przeniósł na nią wzrok.
– Efektów niektórych operacji nie mogliśmy cofnąć – wyjaśniała dalej. – Twoja prawa noga i lewa ręka zostały amputowane. Usunięto zewnętrzną chrząstkę uszu, brakuje ci też większej części języka. Ale reszta ciała została tylko zintegrowana ze sztucznymi elementami. Co dziwne, lewa noga została zmieniona chirurgicznie tak, aby wyglądała na amputowaną, i do ciała dołożono materiały protetyczne. Zgodnie z dokumentacją, którą znalazła u ciebie w domu policja, zleciłeś lekarzowi usunięcie wszystkich kończyn, ale wygląda na to, że był leniwy, a może chciwy; wziął od ciebie zapłatę, ale nie wykonał kolejnych amputacji. Dokonał tylko powierzchownych modyfikacji, aby wyglądało, jakbyś faktycznie miał amputowane wszystkie kończyny. – Doktor Herrera pokręciła głową, po czym podjęła: – Policja zrobiła nalot na stary szpital psychiatryczny, w którym przeprowadzał operacje, i znaleźli w zamrażarce części ciała. Nie wszystkie były twoje, ale niektóre tak… w tym prawe ramię. Jeśli istnieje część ciała zachowana w odpowiednio dobrym stanie, zazwyczaj można ją doszyć z powrotem.
Billy z podziwem spojrzał na swoje prawe ramię. Doktor Herrera się uśmiechnęła, zakładając nogę na nogę.
– Jeśli chodzi o resztę… – kontynuowała – kiedy już usunęłam wszystko, czego tam być nie powinno, okazało się, że wyszedł z tego jeden spójny kawałek; wszystkie obce części trzymały się razem za pomocą drutów i twojej własnej tkanki łącznej i ciała.
Billy skrzywił się na myśl o procedurach, które musiały zostać przeprowadzone, aby usunąć obce części z jego ciała, i uświadomił sobie, że stracił w tym procesie jeszcze więcej siebie. Jego żołądek boleśnie się skręcił.
Doktor Herrera pochyliła się i dotknęła jego prawej dłoni. Przypuszczał, że miało go to pokrzepić, ale tylko żołądek znowu mu się wywrócił na drugą stronę. Chciał wyrwać rękę, ale zbyt się bał. Na myśl, że ta kobieta rozcięła go i wydłubała z niego coś, co było zasadniczo prymitywnie poskładanym animatronicznym endoszkieletem, znowu napłynęły mu do głowy wspomnienia czasu spędzonego w piwnicy Doca. Przeszedł go dreszcz, którego nie był w stanie powstrzymać; doktor Herrera najwyraźniej jednak niczego nie zauważyła.
– Zabiegi przeprowadzone na tobie – ciągnęła – były oczywiście horrendalne, a ich liczba całkowicie przesadna. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego, więc kazałam umieścić wyjęte z ciebie elementy w magazynie na dole.
Przechyliła głowę na bok.
– Masz jeszcze jakieś pytania, Billy?
Miał ich wiele, ale żadnego nie chciał zadawać. Ciągle nie mógł się nadziwić, że odzyskał swoje prawe ramię. Wreszcie udało mu się je podnieść. Ciągnąc do góry wężyk podłączony do wenflonu, zbliżył palce do twarzy. Nie był pewien, co poczuje, gdy z lekką obawą położył je na policzku.
– Chciałbyś zobaczyć się w lustrze? – zapytała lekarka.
Billy się zawahał, po czym skinął głową.
– Tak myślałam, że możesz go sobie zażyczyć – skomentowała.
Sięgnęła do kieszeni białego fartucha i wyciągnęła lusterko. Wstała, podeszła do wezgłowia łóżka i podsunęła pacjentowi lustro przed nos. Billy wziął głęboki oddech i spojrzał na swoje odbicie.
To, co zobaczył ostatnim razem, gdy się sobie przyglądał, w niczym nie przypominało tego, co widział teraz. Zniknęły twarde krawędzie stworzone przez metalowe płytki. Zniknęły czarne oczy. Nie było gołej czaszki.
Owszem, nadal nie miał uszu, ale poza tym wyglądał całkiem normalnie. W małych oczach i nosie, okrągłych policzkach i szerokich ustach dostrzegał nawet pewne podobieństwo do ojca.
Brązowe włosy Billy’ego sterczały na wszystkie strony, tak jak w dzieciństwie. Były przydługie – oczywiście, w końcu przez kawał czasu był pogrążony w śpiączce.
Gdyby one same nie były wystarczającym dowodem upływu czasu, resztę dopowiadały blizny. Kiedy Billy myślał o tym, jak doktor Herrera cięła jego ciało i wyjmowała metalowe elementy, wyobrażał sobie poszarpane pooperacyjne szramy pokryte zakrzepłymi resztkami krwi i ściągnięte surową czarną nicią. Zobaczył jednak tylko czerwonawe smużki przecinające policzki, czoło i żuchwę. Najwyraźniej jego rekonwalescencja szybko postępowała.
Spróbował wyjąć lusterko z rąk doktor Herrery, ale okazało się, że jego palce nie działają do końca tak, jak powinny. Lekarka odsunęła nieco przedmiot, drugą ręką wskazując prawe ramię pacjenta.
– Będziesz trochę zesztywniały po tak długim czasie bezczynności – powiedziała. – Poddawaliśmy cię pasywnej fizjoterapii… to znaczy ćwiczyliśmy twoimi kończynami, żeby utrzymać sprawność mięśni i zapobiec utracie ich masy. Będziesz jednak potrzebował głębszej fizykoterapii, aby nauczyć się korzystać z kuli za pomocą prawej ręki, dopóki twoja prawa noga nie będzie gotowa na nową protezę…
Billy potrząsnął gwałtownie głową.
– Nie! – krzyknął. Słowo zabrzmiało głośno, przeciągle.
– Och.
Billy wbił spojrzenie w lekarkę.
– Żadnych więcej protez! – zaprotestował. Zabrzmiało to jak: – Aaych eeej oes!
Doktor Herrera jednak zdawała się rozumieć. Zabrała lusterko i włożyła je z powrotem do kieszeni, uspokajając jednocześnie pacjenta:
– W porządku, Billy. Nie zrobimy niczego wbrew twojej woli. – Delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu. Pomimo że czuł przed nią strach, dotyk był przyjemny.
Cofnęła się i ponownie usiadła.
– Oczywiście wszystko do tej pory musieliśmy robić bez twojej formalnej zgody, bo nie byłeś w stanie jej udzielić – powiedziała i pochyliła się nad Billym. – Wśród moich kolegów i koleżanek nie wszyscy wierzyli, że zdołamy cię uratować, ale ja wiedziałam, że damy radę. I daliśmy… a ty nam w tym bardzo pomogłeś.
Wykonała nieokreślony gest dłonią, wskazując w stronę wyciągniętego na łóżku ciała.
– Twoje ciało wykazuje całkiem niezwykłe zdolności gregeneracyjne. Twoje rany zagoiły się w dużo większym stopniu i dużo szybciej, niż ktokolwiek mógłby przewidzieć, i spodziewam się, że w mgnieniu oka odzyskasz pełnię sił. My zrobiliśmy, co do nas należało. Od tego momentu to ty będziesz decydował, co robić dalej, jeśli chodzi o twoje leczenie. Pomijając oczywiście pewne wyjątkowe sytuacje.
Billy zmarszczył czoło. Wyjątkowe sytuacje? Otworzył usta, próbując to powtórzyć.
Lekarka podniosła rękę.
– Wiem, o czym myślisz. „Jakie wyjątkowe sytuacje, co to znaczy?”. Prawda?
Billy skinął głową. Kobieta odpowiedziała tym samym. Wzięła długi wdech, po czym wypuściła powietrze.
– Nie chcę cię zbytnio przeciążać – powiedziała. – Wciąż jesteś w fazie leczenia, jeszcze nie wyzdrowiałeś. Ale mogę ci zdradzić, że opieka społeczna przydzieliła ci adwokata-pełnomocnika. Ze względu na materiały, które policja znalazła w twoim domu, władze stanu zażądały, aby po wyjściu ze śpiączki poddać cię ocenie psychologicznej. Tego warunku nie da się ominąć. Jeśli zostaniesz uznany za zdolnego do samostanowienia, będziesz mógł w przyszłości decydować o sobie.
Decydować o sobie. Słowa lekarki brzmiały echem w głowie Billy’ego jeszcze długo po tym, jak kobieta opuściła jego pokój.
Jak to będzie teraz wyglądało? – zastanawiał się. Czy naprawdę będzie w stanie naprawdę podejmować decyzje o własnym życiu?
Ostatnim, co pamiętał, zanim poczuł ból powodowany przez miażdżącą go zgniatarkę, było dojmujące poczucie straty. Właśnie z jego powodu tak chętnie poddał się szczękom maszyny; ich uścisk wydawał mu się tak… właściwy, tak wyczekiwany.
Teraz Billy dostał drugą szansę. Mógł podjąć zupełnie nowe decyzje. Zacząć nowe życie – życie, które, jak sądził, na zawsze stracił. Ta myśl ekscytowała go, ale i przerażała. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek zdecydował o czymkolwiek, co nie byłoby częścią jego animatronicznego szaleństwa, więc teraz nie wiedział, co ma dalej ze sobą robić.
Ale na razie nie musiał stawiać temu czoła. Jeszcze przez jakiś czas miał pozostać w szpitalu. I za to był wdzięczny losowi.
Dopiero niedawno odzyskał przytomność w tym jałowym, gołym pomieszczeniu, ale już poczuł się w nim jak w bezpiecznej przystani. Podobały mu się pozbawione ozdób ściany i żaluzje, które Gloria opuściła na jego prośbę, gdy wyszła doktor Herrera. Mały pokój budził w nim miłe uczucia, za to z jakiegoś powodu przestwór błękitnego nieba za oknem go przerażał. Cała ta otwarta, pełna słońca przestrzeń wydawała mu się groźna.
Kilka godzin po wizycie lekarki miał okazję zjeść pierwszy posiłek jako „nowy Billy”. Przez większość życia do tej pory jadał według opracowanej przez siebie „animatronicznej diety”, która składała się tylko z białych pokarmów. Był bardziej niż chętny, by spróbować czegoś nowego. Niestety na kolację podano kurczaka i ryż z fasolką szparagową. Kurczak i ryż były czymś, co doskonale znał, a zatem niekoniecznie go pociągały. Za to z wielkim zapałem zabrał się za fasolkę. Nie była tak smaczna, jak na to liczył, ale za to deser – czerwona galaretka – okazał się przepyszny. Billy zdecydował, że na nowym etapie swojego życia spróbuje wielu czerwonych pokarmów.
Następnego dnia poznał Angie, swoją fizjoterapeutkę. Po jednej stronie głowy miała włosy zgolone prawie na zero; po drugiej – długie i zaplecione w skomplikowany warkocz. Nie wyglądała na bardzo silną, ale szybko się przekonał, że pozory mylą.
Weszła do pokoju, niosąc naręcze bandaży, szynę na nogę i kulę.
– No dobra, Billy – powiedziała, kiedy już mu się przedstawiła. – Musimy postawić cię na nogi. A raczej nogę, w tym wypadku.
Uśmiechnęła się szeroko. Billy się zaśmiał, ale cały był spięty. Czy naprawdę chciał próbować stanąć o własnych siłach?
Nie miał najlepszych wspomnień o chodzeniu. Pamiętał doskonale, jak kuśtykał i się zataczał, idąc chodnikiem do złomowiska, gdzie miał zamiar umrzeć. A wtedy miał przecież obie protezy. Teraz jedna noga goiła się po operacjach, a drugą całkiem stracił. Jak miał więc stanąć?
– Wiem, o czym myślisz – odezwała się Angie.
– Nic nie mówiłem – zdziwił się Billy.
– Nie musiałeś. Obawę masz wypisaną na twarzy.
– Obawa to dobre słowo – odparł.
– Cieszę się, że ci się podoba.
Angie opuściła barierkę po lewej stronie łóżka.
Wcześniej tego ranka Gloria usunęła wszystkie rurki, które łączyły Billy’ego z aparaturą przy łóżku.
– Parametry masz idealne – powiedziała. – Doktor Herrera zadecydowała, że nie musisz już być monitorowany.
Potem spojrzała na kroplówkę.
– Jak tam ból? – zapytała.
Zastanowił się nad tym. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że bóle i pulsowanie, które odczuwał tuż po przebudzeniu ze śpiączki, znacznie się zmniejszyły. Był obolały, ale nie cierpiał katuszy.
– Nieźle – odpowiedział zatem.
– To dobrze – skomentowała Gloria. – Od wczorajszego wieczoru nie dostawałeś żadnych leków, tylko glukozę. Już jesz samodzielnie, więc… wyjmijmy z ciebie te igły.
Zabrała się do usuwania wenflonu tkwiącego w grzbiecie prawej dłoni Billy’ego, który bardzo się ucieszył, że się go pozbywa.
Skoro nie był już do niczego podłączony, mógł się swobodniej poruszać. Mimo to pozostał nieufny, gdy Angie pochyliła się nad nim i zaproponowała:
– Obejmij mnie za szyję. Śmiało.
Sama propozycja sprawiła, że poczuł się niekomfortowo. Nagle ogarnęły go skrępowanie i bolesna świadomość niedostatków swojego ciała.
– No, dalej – ponagliła. – Nie wstydź się. Jestem twarda.
Uśmiechnęła się do niego szeroko, pokazując zęby. Odpowiedział uśmiechem i zrobił, jak kazała.
Przez następną godzinę udało jej się doprowadzić go do pozycji siedzącej, zabandażować mu nogę i zamknąć ją w skorupie czarnej, wyściełanej ortezy, a potem zacząć naukę chodzenia o kuli, dzierżonej pozostałą Billy’emu ręką. Dzięki kuli i usztywnionej nodze Billy nie tylko stanął, ale nawet wyszedł z sali i przeszedł kawałek korytarzem.
– Niesamowity jesteś! – pochwaliła go Angie, gdy fizjoterapia dobiegła końca. – Doktor Herrera wspominała, że niezwykle szybko wracasz do zdrowia. Miała rację.
Pomogła Billy’emu wrócić do łóżka. Położenie się było trudniejsze, niż przewidywał. Może dziś przesadziłem – pomyślał. Powrócił ból, jaki odczuwał poprzedniego dnia.
– Pewnie będziesz trochę obolały – uprzedziła fizjoterapeutka. – Chodzenie o kuli to nie bułka z masłem. Łatwiej ci się będzie ruszać, kiedy dostaniesz nową protezę.
Natychmiast poczuł to samo przerażenie, które go dopadło, gdy o protezach wspomniała doktor Herrera. Gwałtownie potrząsnął głową.
– Nie chcę nowej protezy – oznajmił.
Angie skrzyżowała ramiona na piersi odzianej w jaskraworóżowy bawełniany mundurek.
– A to dlaczego? Poprawi ci jakość życia.
Billy cały czas kręcił głową. Zdziwił się, czując, że nawet łzy napłynęły mu do oczu.
Fizjoterapeutka przysiadła na skraju łóżka. Oparła delikatnie dłoń na piersi pacjenta.
– W porządku – powiedziała łagodnie. Jej głos zabrzmiał znacznie cieplej niż wcześniej, gdy komenderowała nim, wskazując, jak ma używać kuli. – Rozumiem to. Słyszałam, co ci się przytrafiło. Przeszedłeś prawdziwe piekło. Na twoim miejscu miałabym takie same opory przed domontowaniem znowu czegoś do ciała. Ale, Billy… – Głos Angie jeszcze bardziej złagodniał. – Wcześniej używałeś protez, bo próbowałeś stać się czymś, czym nie jesteś. Teraz dostaniesz je po to, żeby znowu być sobą.
Ściągnął usta. Rozumiał, co kobieta chce przez to powiedzieć, ale myśl, że miałby znowu pozwolić sobie coś takiego zrobić, była potworna.
– Oczywiście na razie nie musisz nic robić – dodała. – Ale na twoim miejscu pozostawiłabym sobie tę opcję. Pomyślisz o tym znowu, gdy poczujesz się lepiej.
Billy skinął głową. Był zbyt roztrzęsiony, by mówić.
Angie zeskoczyła z łóżka, podnosząc kciuk do góry.
– No, wrócę tu jutro rano na kolejną sesję tortur.
Mrugnęła do Billy’ego. Jej słowa i gest go rozbawiły i zdecydował, że weźmie sobie do serca to, co sugerowała. Może w przyszłości przemyśli kwestię protez.
Trzeci dzień nowego życia Billy’ego rozpoczął się od kolejnej sesji spacerowej z Angie. Pomogła mu się oswoić z kulą, a także pokazała, jak podnosić i opuszczać poręcze na łóżku. Kazała mu aż trzy razy przećwiczyć przemieszczanie się z łóżka do łazienki, aby mógł korzystać z toalety. Billy był zaskoczony i zadowolony, gdy zdołał wykonać to zadanie.
Niedługo po wyjściu Angie czekała go ocena psychologiczna, o której wspominała doktor Herrera. Testy przeprowadził łysy mężczyzna o ponurym wyrazie twarzy, niejaki doktor Coleman, który zupełnie się Billy’emu nie spodobał. I, jak sądził, z wzajemnością. Lekarz zadawał obcesowe, krótkie pytania i cały czas gapił się na uszy Billy’ego – a raczej na to, co z nich zostało. Gdy wyszedł, Billy odetchnął z ulgą. Później zajrzała do niego Gloria. Widząc, że młody mężczyzna dotyka pozostałości po uszach, spojrzała mu w oczy.
– Wszystko w porządku?
– Doktor Coleman brzydził się moimi uszami – wyznał Billy. – Widziałem to.
Gloria przewróciła oczami.
– Nawet mi nie mów o Colemanie.
– Ale ma rację – zaoponował Billy. – Mam brzydkie uszy.
– Nie brzydkie – zaprotestowała Gloria. – Po prostu inne.
– Muszę nosić czapkę – oznajmił.
Zaprzeczyła. Billy skrzyżował ramiona i skinął głową. Gloria wzruszyła ramionami.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Mrugnęła do niego i wyszła z pokoju.
Godzinę później przyniosła Billy’emu lunch – kanapkę z pumpernikla z szynką i stosik surowych marchewek z dipem ranczerskim. Billy znał ten dip, ale szynka i pumpernikiel były dla niego nowością. Smakowały mu. Podobnie jak marchewki. Zachował nikłe wspomnienie o ich jedzeniu w dzieciństwie, ale zapomniał, jakie są słodkie. Doszedł do wniosku, że pomarańczowe jedzenie również włączy do diety. A brązowe już obowiązkowo – na deser dostał tym razem pudding czekoladowy, najlepsze, czego do tej pory spróbował w swoim nowym życiu. Uwielbiał czekoladę. Kiedy tylko jej skosztował, zaraz przypomniał sobie, jak jadł lody czekoladowe w dzieciństwie. Jak mógł tak długo się bez niej obywać? Trudno było to sobie wyobrazić.
Po obiedzie Gloria przyszła po tacę. Ale zanim ją zabrała, powiedziała:
– Zamknij oczy.
Billy zamrugał zdziwiony, ale posłuchał. Gdy tylko jego powieki opadły, poczuł na głowie ciepłe dłonie Glorii. Na ciemię opadło mu coś miękkiego. Potem ręce zniknęły.
– No dobrze – odezwała się Gloria. – Otwórz oczy!
Tak zrobił. Pielęgniarka podsunęła mu przed nos małe lusterko. Zobaczył w nim swoją głowę odzianą w wielokolorową, pasiastą czapkę.
– To czapeczka rasta – oznajmiła Gloria. – Jedna z moich koleżanek z pracy robi takie na szydełku.
Billy obrócił głowę w jedną stronę, a potem w drugą. Uśmiechnął się.
– Jest świetna – powiedział. I rzeczywiście tak było. Czapka, wykonana z cienkiej włóczki, lekka i niezbyt gruba, tak że głowa się nadmiernie nie nagrzewała, ukrywała brak uszu, a wesołe kolory sprawiały, że Billy wyglądał, jakby czuł się o wiele lepiej niż w rzeczywistości. – Dziękuję.
Gloria poklepała go po ramieniu.
– Nie ma za co.
Podniosła tacę, pomachała mu i wyszła z pokoju.
Po jej wyjściu Billy co i rusz podnosił rękę, żeby dotknąć nowej czapki. Miał ochotę się uśmiechać.
Czapka była ogromną niespodzianką, ale niedługo pojawiła się jeszcze większa: Billy’ego zaczęli odwiedzać goście.
Zanim jego życie animatronika się skończyło, przez trzy lata po śmierci matki prowadził dość samotniczą egzystencję. Prawie z nikim nie miał kontaktu, pomijając Maliah, poznaną w internecie dziewczynę, z którą połączyła go krótka relacja, i przychodzących od czasu do czasu kurierów. Przyjaciół i znajomych po prostu nie miał.
Nowy Billy chciał jednak mieć kontakt z ludźmi. Zdecydował o tym, stwierdziwszy, że dzień wypełniony kolejnymi niezapowiedzianymi wizytami jest bardzo przyjemny.
Pierwszą osobą, która go odwiedziła, była doktor Lingstrom. Billy nie widział jej od śmierci mamy. Lekarka przez te lata niewiele się zmieniła. Wciąż miała wielkie okulary i czesała kasztanowe włosy w duży kok na czubku głowy. Wpadła do pokoju Billy’ego z szerokim uśmiechem i podeszła do łóżka, żeby go uściskać.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała, pochylając się ku niemu.
Nie mógł objąć jej w odpowiedzi, bo zablokowała swoim ciałem jego jedyne ramię, przyciskając je do jego korpusu. Uśmiechnął się jednak i powiedział najwyraźniej, jak tylko potrafił:
– Ja za panią też.
Zdał sobie sprawę, że to prawda. Chociaż nigdy nie przepadał za sesjami z nią, a jej chyba nigdy nie podobało się nic, co robił i mówił, czuł dziwne przywiązanie do tej kobiety, która wypytywała go swego czasu, dlaczego chce być robotem. Teraz oczywiście rozumiał, że próbowała pomóc mu otrząsnąć się z urojenia, które nim zawładnęło. Nie mógł mieć jej za złe, że nie potrafiła tego skutecznie zrobić. Intuicyjnie rozumiał, że będzie potrzebował pomocy, żeby z powodzeniem zaangażować się w nowe życie. Cieszył się, że może będzie przy nim wtedy doktor Lingstrom i go wesprze. Tak bardzo się cieszył, że jej to powiedział.
– Chcę być nowym człowiekiem – oznajmił, kiedy lekarka usiadła na brązowym krześle. – Czy może mi pani pomóc, doktor Lingstrom?
Przez brak języka jej nazwisko wyszło z jego ust zniekształcone, ale starał się, jak mógł.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Chciałabym, Billy. Ale nie tytułuj mnie „panią doktor”. Nie mogę ci pomagać jako lekarka, bo wyrosłeś już z wieku, w którym mógłbyś być moim pacjentem. Jestem psychologiem dziecięcym. Za to chętnie pomogę ci jako życzliwa przyjaciółka. Mów mi po imieniu. Jestem Alice.
Zmarszczył brwi. To będzie trudne. Nie był w stanie wymówić dwóch najważniejszych głosek imienia.
Zauważyła jego minę.
– Oj – zmartwiła się. – Co ja sobie myślałam? – Machnęła ręką ze śmiechem. – Głuptas ze mnie. Możesz mówić mi Aji. Taki przydomek.
Billy się uśmiechnął. Nigdy wcześniej nie nadawał nikomu przydomków.
Następna godzina była chyba najszczęśliwszą, jaką pamiętał od czasów dzieciństwa, i żałował, gdy się skończyła. Ale gdy doktor Lingstrom – nie, Aji! – wyszła, usłyszał zaskoczony, że już czekają kolejni goście.
Słońce za oknem przesłoniły spokojne szare chmurki, gdy w otwartych drzwiach pokazało się dwóch młodych mężczyzn, zapewne w wieku Billy’ego (tym prawdziwym, nie animatronicznym). Chętny, aby poznać kogoś nowego, Billy spojrzał na nich wyczekująco. Nie sądził, że ich zna.
Nie, momencik. Owszem, znał.
– Clark? – zwrócił się do niższego. Zabrzmiało to bardziej jak „Ark”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki