Filipek i dziewczyny. Tom 4 - Małgorzata Strękowska-Zaremba - ebook

Filipek i dziewczyny. Tom 4 ebook

Małgorzata Strękowska-Zaremba

0,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Filipek Zaskroniec, niepoprawny optymista i łobuziak, dowiaduje się, że będzie miał rodzeństwo. Brata powitałby z szeroko otwartymi ramionami, ale co, jeśli to będzie... siostra? Przecież każdy szanujący się chłopak wie, że z dziewczynami nie da się normalnie wytrzymać! Zacałują na śmierć, wygadają rodzicom każdą tajemnicę, zamęczą swoim babskimi sprawami. A jak się człowiek – nie daj Boże! – zakocha w takiej jednej – to już amen w pacierzu!

Kipiąca humorem, trochę niepoprawna książka dla wszystkich, którzy lubią bohaterów w typie słynnego Mikołajka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 113

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Kasi – mo­jej sio­strze

oraz moim roz­bi­tym sa­mo­cho­dom

de­dy­kuję!

Je­ste­śmy oce­niani na po­ro­dówce

Mój naj­lep­szy ko­lega Hi­rek – ten, który mieszka na wol­no­ści za pło­tem na­szego osie­dla z ka­me­rami i ma ścianę ze spi­sem brzyd­kich wy­ra­zów – od­ra­dzał mi opo­wia­da­nie o dziew­czy­nach.

– Na­ra­zisz się im, po­tem nie da­dzą ci spo­koju – prze­strze­gał.

Jed­nak go nie po­słu­cha­łem. Spo­koju i tak już nie mam, cho­ciaż do­tąd nie opo­wia­da­łem o dziew­czy­nach, tylko o ro­dzi­nie, szkole i wa­ka­cjach.

– Bę­dziesz mu­siał opo­wie­dzieć o ca­ło­wa­niu – do­rzu­cił Hi­rek.

Nie prze­stra­szy­łem się na­wet ca­ło­wa­nia. Przez dziew­czyny stra­ci­łem wiarę w sie­bie, a moja sa­mo­ocena ru­nęła jak la­wina w cza­sie roz­to­pów i przy­sy­pała mnie z hu­kiem aż po pom­pon na czapce.

Dla­tego mu­szę się wy­ża­lić. Wła­ści­wie winna jest jedna dziew­czyna. Ta, która cho­dzi ze mną do tej sa­mej klasy i działa jak ze­staw nadaw­czo-od­bior­czy uży­wany przez de­tek­ty­wów i szpie­gów, bo do­nosi mo­jej ma­mie o wszyst­kim, co mi się w szkole przy­da­rza. Dziew­czyną tą jest oczy­wi­ście We­ro­nika, moja uta­len­to­wana ma­te­ma­tycz­nie, okropna sio­stra cio­teczna. Je­stem z nią po­rów­ny­wany i za­wsze wy­pa­dam nie­ko­rzyst­nie. Jakby na świe­cie nie było ni­kogo in­nego, z kim można by ze­sta­wić Fi­lipka Za­skrońca, i to w taki spo­sób, żeby to on był górą!

W do­datku bab­cia Da­nuta nie tylko po­rów­nuje mnie z We­ro­niką, ale do­dat­kowo do­maga się od­po­wie­dzi na py­ta­nie, które nie ma żad­nego sensu:

– Dla­czego nie je­steś taki jak We­ro­niczka?

My­śla­łem, że to ona pierw­sza wpa­dła na po­mysł, żeby po­rów­ny­wać mnie z We­ro­niką, i dla­tego trzyma się tego po­my­słu jak dzia­dek Zby­szek ka­napy, tej, która stoi na wprost te­le­wi­zora. My­li­łem się bar­dziej od Hirka, który na­zwał orła bie­lika nie­lo­tem, bo my­ślał, że cho­dzi o orła bia­łego z go­dła nad ta­blicą.

Ni­gdy nie od­krył­bym swo­jej po­myłki, gdyby nie fakt, że moja mama jest w ciąży, więc czyta pi­sma dla przy­szłych ma­tek i wspo­mina moje na­ro­dziny jak lu­no­nauta lą­do­wa­nie na Księ­życu.

To wła­śnie z tych wspo­mnień wy­do­by­łem tak straszną in­for­ma­cję, że na chwilęza­nie­mó­wi­łem i wy­glą­da­łem nie le­piej od zdę­bia­łej ze­bry za­sko­czo­nej wi­do­kiem pa­sów na przej­ściu dla pie­szych.

Se­rio!

Z ma­mi­nych opo­wie­ści wy­wnio­sko­wa­łem, że le­d­wie otwo­rzy­łem oczy, już mnie oce­niono, żeby po­tem po­rów­nać z We­ro­niką! Ona uro­dziła się kilka mie­sięcy póź­niej, więc tak od razu nie było to moż­liwe.

Za­raz po uro­dze­niu, jesz­cze na sali po­ro­do­wej, zba­dał mnie le­karz i wy­punk­to­wał.

– Ro­bił na­bór do szkółki bok­ser­skiej? – za­żar­to­wa­łem, bo jesz­cze wtedy chciało mi się żar­to­wać.

– Oce­nił w punk­tach twój stan zdro­wia w skali AP­GAR – bez­tro­sko wy­ja­śniła mama.

Nie spodo­bało mi się, że za­raz po uro­dze­niu zo­sta­łem oce­niony. Do­brze wiem ze szkoły, że oce­nia­nie wiąże się ze stre­sem.

– Co to za AP­GAR? – za­py­ta­łem.

– To na­zwi­sko – wtrą­cił się tata.

– Czyje?! – do­ma­ga­łem się peł­nej in­for­ma­cji.

– Dok­tor Vir­gi­nii Ap­gar, która stwo­rzyła tę skalę, na­zwaną po­tem jej na­zwi­skiem.

– Gdzie ona mieszka?! – prze­rwa­łem ta­cie.

Gdy­bym wie­dział, po­le­ciał­bym tam i po­wie­dział jej, co my­ślę o bez­kar­nym oce­nia­niu dzieci za­raz po uro­dze­niu i na­ra­ża­niu ich na stres szkolny tylko dla­tego, że no­wo­rodka nie chroni ko­deks ucznia, a on sam nie wy­stąpi we wła­snej obro­nie, bo nie zna żad­nego ję­zyka: ani mó­wio­nego, ani mi­go­wego.

Ro­dzice za­chi­cho­tali, jak­bym opo­wie­dział do­bry ka­wał. Nie zwra­cali uwagi na to, że ich dziecku nie jest do śmie­chu, bo wciąż jest oce­niane i po­rów­ny­wane. I przez to cią­głe oce­nia­nie i po­rów­ny­wa­nie traci wiarę w sie­bie, która, zda­niem na­szej wy­cho­waw­czyni, pani San­dry, jest nie­zbędna do pra­wi­dło­wego roz­woju.

Jo­anna i Mieszko Za­skroń­co­wie mieli w no­sie mój pra­wi­dłowy roz­wój. Sta­nęli mu­rem za dok­tor Ap­gar i nie po­wie­dzieli, gdzie mieszka. Za to wma­wiali mi, że umarła przed moim uro­dze­niem, więc nie mo­gła mnie oce­niać. Zro­biła to dok­tor Mo­nika Luft. Jed­nak nie po­wie­dzą mi, gdzie ona mieszka, bo ni­gdy nie wia­domo, co zro­bię z tą in­for­ma­cją.

Nie na­le­ga­łem, dok­tor Mo­nika nie po­trak­to­wała mnie aż tak źle, w końcu do­sta­łem cztery punkty w tej ca­łej skali AP­GAR. W szkole punk­tują mnie ni­żej, więc na­wet się ucie­szy­łem. Do pełni szczę­ścia bra­ko­wało mi wie­dzy o licz­bie punk­tów przy­zna­nych We­ro­nice. Po­le­cia­łem więc do niej. W dwu­po­zio­mo­wym apar­ta­men­cie z windą za­sta­łem ciotkę El­żu­nię, jej po­pra­wiony nos, bo znów prze­szła ope­ra­cję pla­styczną, i jesz­cze We­ro­nikę, pie­go­watą Zo­się i psa Iry­ska z nie­śmiałą Ma­ry­sią.

– Ile punk­tów do­stała We­ro­nika w skali AP­GAR?! – za­py­ta­łem ciotkę.

A ona na to:

– W czym?

Do ciotki trzeba mieć cier­pli­wość! Jak ona tę We­ro­nikę uro­dziła, je­żeli nie sły­szała o skali AP­GAR?!

W pięć mi­nut udzie­li­łem ciotce dar­mo­wych ko­re­pe­ty­cji z prze­biegu po­rodu i pierw­szych chwil ży­cia no­wo­rodka.

Do­brze, że szybko zro­zu­miała, bo moja wie­dza jest ogra­ni­czona, więc mu­siał­bym zmy­ślać. A za zmy­śla­nie prę­dzej czy póź­niej spo­tka­łaby mnie kara. Ciotka na pewno po­skar­ży­łaby się ma­mie, że się z niej na­bi­jam. Na bank!

– We­ro­niczka do­stała dzie­sięć punk­tów. Była oka­zem zdro­wia. Dzie­sięć na dzie­sięć! Wszy­scy mi gra­tu­lo­wali tak wspa­nia­łego dziecka!

Ciotka do­dała jesz­cze, że ja nie by­łem oka­zem zdro­wia, więc do­sta­łem mniej punk­tów. Po­tem znów roz­pły­nęła się w za­chwy­tach nad swoją wspa­niałą We­ro­niczką.

Nie słu­cha­łem dłu­żej. W chwa­le­niu We­ro­niki ciotka nie po­trze­buje ko­re­pe­ty­cji.

Wia­do­mość, że dziew­czyna, która za­truwa mi ży­cie, bo jest moją sio­strą cio­teczną i na do­miar złego cho­dzimy do jed­nej klasy, do­stała dzie­sięć punk­tów na dzie­sięć w skali AP­GAR, a ja tylko cztery, wbiła mnie w pod­łogę. Po­czu­łem się jak dzia­dek Zby­szek po­ra­żony prą­dem.

We­ro­nika, Zo­sia, na­wet wraż­liwa i nie­śmiała Ma­ry­sia pa­trzyły na mnie, jak­bym na­gle zma­lał. A Iry­sek pod­niósł nogę i ob­si­kał mi trampka. Na­wet nie za­re­ago­wa­łem, tak by­łem przy­gnę­biony. Na star­cie do­sta­łem o sześć punk­tów mniej od dziew­czyny. Strasz­nie! Nie wy­ba­czę tego ani We­ro­nice, ani Mo­nice Luft, ani tej Vir­gi­nii Ap­gar, ani dziew­czy­nom!

Gdy­bym po uro­dze­niu nie był nie­mow­la­kiem, po­wie­dział­bym tej ca­łej dok­tor Mo­nice, co o niej my­ślę.

Ślepa była?! Szkieł kon­tak­to­wych za­po­mniała wło­żyć czy co?!

A ta Ap­gar też nie lep­sza! Po co wy­my­śliła skalę do oce­nia­nia no­wo­rod­ków?!

– Żeby im udo­wod­nić, że za­raz po uro­dze­niu są głup­sze od za­śli­nio­nej dżdżow­nicy – stwier­dził nie­wy­żyty Mau­rycy, kiedy zwie­rzy­łem się chło­pa­kom z nie­spra­wie­dli­wo­ści, jaka spo­tkała mnie za­raz po uro­dze­niu.

Choć kum­ple z na­szego osie­dla z ka­me­rami i Hi­rek zza płotu pod­trzy­my­wali mnie na du­chu, jed­nak bar­dziej mi za­szko­dzili, niż po­mo­gli. Mia­łem na­dzieję, że któ­ryś z nich do­stał mniej punk­tów w skali tej baby o na­zwi­sku Ap­gar niż ja. Nie­stety, wszy­scy do­stali wię­cej. Co prawda ża­den nie prze­bił wy­niku We­ro­niki, ale mój wy­nik był naj­gor­szy.

– Nie przej­muj się, Fi­lipku. Na­wet je­śli był­byś naj­więk­szym tu­ma­nem, nie prze­stanę się z tobą kum­plo­wać! – Hi­rek wal­nął mnie pię­ścią w plecy, żeby mi do­dać otu­chy.

Nie po­mo­gło. Tylko się roz­ka­sła­łem.

Wró­ci­łem do domu i spy­ta­łem mamę i tatę, dla­czego po­zwo­lili na taką nie­spra­wie­dli­wość.

A oni w śmiech. I znów mnie po­rów­nali z We­ro­niką.

– W roz­ra­bia­niu bi­jesz ją na głowę!

Może kie­dyś by mi to wy­star­czyło, ale nie te­raz.

– Trzeba było wy­brać in­nego le­ka­rza od punk­tów! Ta Mo­nika Luft nie zna się na chło­pa­kach! – wy­buch­ną­łem.

Ale i tym ra­zem ro­dzice się nie prze­jęli. Ich zda­niem dok­torka zna się na no­wo­rod­kach bez względu na ich płeć. A oni ni­czego nie za­nie­dbali. Przy­sze­dłem na świat w kom­for­to­wych wa­run­kach, bo w pry­wat­nej kli­nice, w któ­rej trzeba pła­cić za po­rody.

– To wy jesz­cze za to punk­to­wa­nie za­pła­ci­li­ście?! – Wy­ba­łu­szy­łem na nich oczy jak bie­dronka na sklep jej imie­nia. Cze­goś ta­kiego się nie spo­dzie­wa­łem. – W kli­nice wzięli kasę i dali mi tylko cztery punkty?!

Tata od­chrząk­nął i spoj­rzał na mamę, a mama po­gła­skała się po brzu­chu, w któ­rym sie­dzi mój brat albo sio­stra i nie spo­dziewa się, że za­raz po po­ro­dzie zo­sta­nie nie­spra­wie­dli­wie oce­niony.

– Fi­lipku, za­pła­ci­li­śmy za po­ród w pry­wat­nej kli­nice, bo oba­wia­li­śmy się o twoje zdro­wie. Były ku temu po­wody. Na szczę­ście wszystko do­brze się skoń­czyło – wy­mą­drzała się mama. I jesz­cze po­in­for­mo­wała mnie, że We­ro­nika też uro­dziła się w tej sa­mej kli­nice, więc nie po­wi­nie­nem czuć się po­krzyw­dzony.

– Ale tak się czuję! We­ro­nika do­stała dzie­sięć punk­tów na dzie­sięć, bo jest dziew­czyną! To nie­spra­wie­dliwe! – wy­krzyk­ną­łem z wy­rzu­tem.

Ro­dzice zlek­ce­wa­żyli moje zmar­twie­nie, po­dob­nie jak nie­wy­żyty Mau­rycy lek­ce­waży po­le­ce­nia na­szej wy­cho­waw­czyni, gdy ta za­bra­nia mu jeść na lek­cji. Po­wie­dzieli, że punk­ta­cja no­wo­rod­ków za­leży od ich stanu zdro­wia, a nie od ich płci. I że­bym nie zra­żał się do dziew­czyn tylko dla­tego, że We­ro­nika za­raz po uro­dze­niu była w lep­szej for­mie niż ja. A na ko­niec do­dali, że­bym po­szedł do dziadka Zbyszka, je­śli nie wy­star­czy mi ich tłu­ma­cze­nie.

Nie wy­star­czyło!

Ze­bra­łem chło­pa­ków i po­szli­śmy do dziad­ków na par­ter. Babci Niusi nie było. Znowu o coś wal­czy, chyba o prawa zwie­rząt. Ale dzia­dek był, bo on już o nic nie wal­czy. Sie­dział na swo­jej ka­na­pie i czy­tał ga­zetę.

– Dziadku, do­sta­łem o sześć punk­tów mniej od We­ro­niki! – po­wie­dzia­łem z pre­ten­sją w gło­sie.

Za­nim dzia­dek mi od­po­wie­dział, zło­żył ga­zetę we czworo.

– Mama ci tak po­wie­działa czy tata? – za­py­tał.

Zro­zu­mia­łem, że za­mie­rza ode­słać mnie do ro­dzi­ców, bo sam nie chce się tłu­ma­czyć, że ta­kiego ma­toła wy­brali mi za le­ka­rza od punk­tów.

– Ciotka El­żu­nia mi po­wie­działa!

Dzia­dek uśmiech­nął się z wyż­szo­ścią.

– Nie słu­chaj ciotki El­żuni. Co ona może pa­mię­tać? Nic! Nie było jej przy twoim uro­dze­niu, bo struła się kieł­basą pod­su­szaną i cały twój po­ród prze­sie­działa na se­de­sie.

Nie da­łem się zbyć. Znam hi­sto­rię ciotki i kieł­basy pod­su­sza­nej. Wszyst­kim ją opo­wiada, jakby było się czym chwa­lić. Ob­żar­stwem!

Moje cztery punkty to wielka nie­spra­wie­dli­wość, mu­sia­łem więc usta­lić, dla­czego zo­sta­łem tak źle po­trak­to­wany.

– Mama z tatą też mó­wią o czte­rech punk­tach! I w ksią­żeczce zdro­wia mam, słu­chaj dziadku: je­den punkt, je­den punkt, je­den punkt i je­den punkt! Ra­zem cztery! – pod­kre­śli­łem, żeby dzia­dek nie wy­mó­wił się sła­bym słu­chem.

– Nie wierz we wszystko, co jest na­pi­sane, bo da­leko nie zaj­dziesz! – burk­nął dzia­dek.

– Ale ja chcę wie­dzieć! – prze­rwa­łem mu.

– Chcesz wie­dzieć, dla­czego do­sta­łeś cztery punkty?

– Nie! Chcę wie­dzieć, dla­czego We­ro­nika do­stała wię­cej!

– Nie mo­żesz za­py­tać ojca albo matki? – Dzia­dek z ca­łych sił chciał się wy­mi­gać od od­po­wie­dzi.

A to Za­skro­niec je­den, wy­śli­zgany!

– Nie mogę! Już py­ta­łem!

– I co po­wie­dzieli? – do­cie­kał dzia­dek.

– Po­wie­dzieli, że by­łem słab­szy…

– Od We­ro­niki? Żeby ta­kie rze­czy wła­snemu dziecku mó­wić! – ob­ru­szył się dzia­dek.

– No wła­śnie! Po­wie­dzia­łem ma­mie i ta­cie, że pani San­dra mówi, że dziecko po­winno mieć głę­bo­kie prze­ko­na­nie o swo­jej war­to­ści! Ale niby jak ja mam mieć głę­bo­kie prze­ko­na­nie o swo­jej war­to­ści, kiedy dali mi o sześć punk­tów mniej od We­ro­niki?! I ona te­raz jest ge­niu­szem ma­te­ma­tycz­nym, a ja nie!

– A ro­dzice co na to? – spy­tał dzia­dek.

– Po­wie­dzieli: „Spy­taj dziadka Zbyszka, on już coś wy­my­śli!”. No to przy­sze­dłem!

– Do­brze, że przy­sze­dłeś, wnu­siu. – Dzia­dek się za­my­ślił.

Cze­ka­li­śmy i cze­ka­li­śmy, a on tylko cmo­kał.

– To jak z tym Fi­lip­kiem? – przy­na­glił go An­toś.

– A coś ty taki po­spieszny?! – burk­nął dzia­dek. Ale wresz­cie od­po­wie­dział: – Nie przej­muj się punk­tami, Fi­lipku. W piłce noż­nej są sę­dzio­wie, któ­rzy udają, że nie wi­dzą strze­lo­nych bra­mek, a in­nym ra­zem od­gwiz­dują karne za­wsze na ko­rzyść upa­trzo­nej dru­żyny. Na sali po­ro­do­wej dzieją się po­dobne sza­chraj­stwa, i to bez­kar­nie. No­wo­ro­dek co prawda drze się gło­śno, ale nie zrobi awan­tury i nie oskarży le­ka­rza o nie­uczciwe sę­dzio­wa­nie.

– Nie­uczciwe sę­dzio­wa­nie?! – Wle­pi­li­śmy w dziadka oczy jak sto­noga w ru­chome schody.

– A co my­śli­cie?! – za­pa­lił się dzia­dek i aż się ze­rwał z ka­napy. – Na Euro w dwa ty­siące ósmym że­śmy grali z Au­strią i że­śmy nie wy­grali przez sę­dziego! To do­piero była nie­spra­wie­dli­wość!

Po­pa­trzy­li­śmy je­den na dru­giego.

– Ja cię! – Hi­rek ode­zwał się pierw­szy. – To mama We­ro­niki prze­ku­piła le­ka­rza, żeby dał We­ro­nice wię­cej punk­tów niż Fi­lip­kowi?

Dzia­dek zer­k­nął na nas ką­tem oka. Od­chrząk­nął z za­kło­po­ta­niem jak tata, gdy nie wie, co po­wie­dzieć. Usiadł na ka­napę i bąk­nął:

– Wy może o tym nie opo­wia­daj­cie, co?

– Dla­czego?! – Nie da­li­śmy się zbyć.

Dzia­dek znowu od­chrząk­nął. Przy­szło mi do głowy, że też brał udział w prze­kup­stwie, a te­raz mu wstyd, więc mil­czy. Jed­nak mą­dry Bła­że­jek wy­pro­wa­dził mnie z błędu.

– Je­żeli się wyda, że ciotka Fi­lipka za­pła­ciła w szpi­talu, żeby We­ro­nika do­stała wię­cej punk­tów, niż do­stał Fi­li­pek, to ciotka pój­dzie do wię­zie­nia za na­ma­wia­nie do nie­uczci­wo­ści. A mama Fi­lipka też zo­sta­nie oskar­żona, bo też za­pła­ciła, cho­ciaż pew­nie mniej. Ale ja w to wszystko nie wie­rzę.

Ja cię! Zro­zu­mie­li­śmy, że Bła­że­jek ma ra­cję, na­wet je­śli nie wie­rzy w to, że ma ra­cję.

– Wy o tym nie opo­wia­daj­cie, bo nie ma czego ża­ło­wać – ode­zwał się wresz­cie dzia­dek. – We­ro­nika źle na tym wy­szła. Dziew­czyna z ta­len­tem do ma­te­ma­tyki jest ist­nym wy­bry­kiem na­tury.

– Dla­czego?! – spy­ta­li­śmy chó­rem.

– Na­uki ści­słe stu­diują głów­nie chłopcy. To nie­spra­wie­dliwe, ale praw­dziwe – zry­mo­wał dzia­dek.

– Aha. – Nie prze­ję­li­śmy się nie­spra­wie­dli­wo­ścią, która nas nie do­ty­czy. I już chcie­li­śmy wyjść, jed­nak Po­szu­ki­wa­czowi Sensu An­to­niemu za­chciało się od­na­leźć w tym wszyst­kim sens.

– To zna­czy, że We­ro­nika nie po­winna mieć ta­lentu do ma­te­ma­tyki, bo jest dziew­czyną. A Fi­li­pek po­wi­nien mieć ta­lent do ma­te­ma­tyki, bo jest chło­pa­kiem. Prawda?

Zwró­ci­li­śmy na dziadka Zbyszka sześć par py­ta­ją­cych oczu.

Dzia­dek wy­glą­dał nie­wy­raź­nie, jakby na­gle do­stał grypy z ostrym za­pa­le­niem gar­dła.

– Wy­cho­dzi na to, że tak – od­po­wie­dział nad­zwy­czaj ci­cho.

– Ale Fi­li­pek nie ma ta­lentu do ma­te­ma­tyki! – wy­krzyk­nął nie­wy­żyty Mau­rycy.

Dzia­dek po­dra­pał się za uchem.

– Wy­cho­dzi na to, że tak – od­po­wie­dział.

I wtedy Mau­rycy, An­toś, Hi­rek, Nam i Bła­że­jek spoj­rzeli na mnie jak na wy­bryk na­tury, który nie dość, że do­stał tylko cztery punkty, to jesz­cze nie ma ta­lentu, który mieć po­wi­nien.

Po­czu­łem się strasz­nie, jak sa­mo­lot bez skrzy­deł. A wszystko dla­tego, że moja sio­stra cio­teczna ma ta­lent, który się jej nie na­leży.

Rap PoS An­to­niego dla no­wo­rod­ków

Sie­dzisz w brzu­chu mamy i my­ślisz pew­nie so­bie:

co ja w tym wod­nym śro­do­wi­sku ro­bię?

Jesz­cze nie od­kry­łeś tego, waż­nego, jed­nego,

że już wszy­scy do­brze wie­dzą od dnia pierw­szego,

o co w tym wszyst­kim biega, o co cho­dzi.

Nie szko­dzi, pchaj się na świat,

oni będą cię oce­niać,

ty rób ze mną rap, rap, rap…

Jak chcesz wie­dzieć, taka jest moja opi­nia,

nie fał­szywa, nie krzywa, pro­sta jak li­nia:

miej, zio­mal, do­bre serce, nic wię­cej,

to za­brzmi ob­cia­chowo – moje słowo

prze­ciw ich punk­tom i oce­nom,

za ni­czym wię­cej nie lu­kaj,

tylko tego w so­bie tu i te­raz szu­kaj,

taka jest moja rada szczera.

Zna­la­złeś? – Wart je­steś wię­cej niż bzdety z oce­nami,

bo do­broć cho­dzi za­wsze wła­snymi dro­gami,

la­sami, po­dwó­rzami, nie­obce jej za­kręty, wy­kręty,

nie dziw się, nie każdy bywa święty.

Kom­pu­te­rem cię zmie­rzą, czy je­steś w ich roz­mia­rze,

co po­wie­dzą ich są­sie­dzi, a co na to le­ka­rze?

Wy­punk­tują, wy­ce­nią, naj­wię­cej tego w szkole. „Ma­tole! Pisz sta­ran­nie!” – po­wie ci to nie­je­den,

i jesz­cze tam usły­szysz:

„Dwa razy dwa nie jest sie­dem!”

Ale ty się nie przej­muj, lek­ce­waż so­bie ten chłam:

je­dynka, dwójka, trójka…

Ja dla cie­bie rap mam, mam, mam…