Śledztwo inspektora Mątwy. Gdzie jest Syrenka? - Małgorzata Strękowska-Zaremba - ebook

Śledztwo inspektora Mątwy. Gdzie jest Syrenka? ebook

Małgorzata Strękowska-Zaremba

4,0

Opis

Gdy znad brzegu Wisły na oczach Szymka znika warszawska Syrenka, nikt jeszcze nie podejrzewa najgorszego. Sprawą zajmują się – jak zawsze w przypadku kradzieży – policja i prasa. Jednak po stracie kolejnych pomników i zwerbowaniu do akcji poszukiwawczej wróżki Rozamundy, warszawiakom przestaje być do śmiechu.

Zamieniające się miejscami i znikające nocą pomniki to dopiero początek. Wkrótce buntują się też ulice. Stolica pogrąża się w chaosie, a Szymek musi odnaleźć mamę dziennikarkę i rozwiązać zagadkę karteczek przynoszonych mu w pysku przez pomnik Szczęśliwego Psa, który… ożył!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 141

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Małgorzata Strękowska-Zaremba

Śledztwo inspektora Mątwy

Gdzie jest Syrenka?

© by Małgorzata Strękowska-Zaremba

© by Wydawnictwo Literatura

Zrealizowano w ramach stypendium m.st. Warszawy

Źródło cytatów: Legendy warszawskie. Antologia, Muzeum Warszawy, Warszawa 2016

Okładka i ilustracje:

Anna Oparkowska

Korekta:

Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie I, Łódź 2021

ISBN 978-83-8208-853-3

ebook przygotowany na podstawie wydania I

ISBN 978-83-8208-966-0

Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

faks (42) 632-30-24

www.wyd-literatura.com.pl

Skład wersji elektronicznej na zlecenie Wydawnictwa Literatura

Monika Lipiec, Woblink

Mątwa i mątwa

Szymek z bijącym sercem przekroczył próg komendy rejonowej policji. To tu pracują śledczy – pomyślał zaintrygowany i ogarnęło go onieśmielenie. Dobrze, że była z nim Lena. Chłopiec zamierzał zgłosić zaginięcie tak niezwykłe, że aż trudno było w nie uwierzyć.

– Wy też widzieliście ducha Pana Gumy? – zaczepił ich brodaty mężczyzna w mundurze.

Dzieci nie wiedziały, że jest to sam komendant Juliusz Mątwa. Gdyby komendant Mątwa był mątwą i należał do królestwa zwierząt morskich i oceanicznych, to co innego. Zostałby bezbłędnie rozpoznany przez Szymka jako drapieżny głowonóg dziesięcioramienny. Tata chłopca pracował w Polskiej Akademii Nauk w Zakładzie Biologii Antarktyki. To on zaraził syna miłością do stworzeń zamieszkujących wodne odmęty. Komendant jednak do nich nie należał. Nie bardzo też przypominał bystrego śledczego o przenikliwym wzroku i sprężystych ruchach, jakich Szymon widział w niejednym filmie kryminalnym. Był niski, krępy, brzuchaty i, jak się później okazało, bardzo uparty.

– Słucham – przynaglił, marszcząc czoło.

Dźwigał pod pachą tekturowe teczki wypchane dokumentami. Było ich tak dużo, że ledwie obejmował je pulchnymi krótkimi palcami.

Lena szturchnęła Szymka w bok. Chłopak przełknął ślinę.

– Nie znamy Pana Gumy – zaznaczył.

Faktycznie, nie miał pojęcia, o kogo chodzi. W dodatku pytanie o ducha uważał za niepoważne.

Ja znam – pomyślała Lena, jednak nie przerywała. Z miny komendanta wnioskowała, że na ten temat lepiej milczeć.

– Dlaczego nie jesteście w szkole? – domagał się wyjaśnień brzuchaty Mątwa. Miał zły humor. Tego dnia od samego rana jego podwładni odbierali zgłoszenia z informacją, że pan Zbyszek z Pragi, zwany Panem Gumą, kręci się na lewym brzegu Wisły i straszy turystów. Był to głupi żart, pan Zbyszek zmarł przed paru laty, a w duchy komendant Mątwa nie wierzył.

Chce się nas pozbyć – pomyślał Szymek i pospieszył z odpowiedzią.

– Zgłaszamy zaginięcie. Trzeba działać natychmiast, póki ślady nie zostały zadeptane.

– Raczej kradzież zgłaszamy – poprawiła go Lenka.

– Raczej… – chłopak się zawahał. – Ucieczkę – uściślił, ponieważ uważał, że ze stróżem prawa należy się dzielić nawet przypuszczeniami.

– Kto uciekł? – rzeczowo spytał Mątwa.

Lena spojrzała na Szymka, Szymek na nią. Akurat to nie chciało im przejść przez gardło.

– Syrenka warszawska. Z Powiśla – wymamrotał w końcu chłopiec.

Mątwa wytrzeszczył czarne oczy i wywinął grubą dolną wargę.

– Co ty nie powiesz, Syrenka zwiała z Powiśla? I gdzie ją zaniosło, na Ursynów czy na Wolę? – zakpił. – Mam ogłosić poszukiwania pół kobiety, pół ryby z mieczem w lewej i tarczą w prawej ręce? – ironizował.

– Na odwrót – sprostowała Lena. Znała stolicę lepiej od większości koleżanek i kolegów. Jej wujek, Marek Czaban, był warszawskim przewodnikiem. Lubiła słuchać jego opowieści o „syrenim grodzie”. – Warszawska Syrenka trzyma miecz w prawej dłoni, a tarczę w lewej – podkreśliła. – Na starych pieczęciach jedynie zwrócona jest w prawo, nie w lewo, ale…

– Wiem, przepraszam, jestem leworęczny – mętnie tłumaczył się Mątwa.

– Syrenka osłania miasto tarczą i broni mieczem. – Lenka na temat Warszawy mogła mówić bez końca. – Według legendy jest imigrantką: przypłynęła z Atlantyku, przemierzyła Bałtyk i wyszła na wiślany brzeg, żeby odpocząć. Pokochała to miejsce i została tu jak moja prababcia Sabina. Zna pan legendy? – spytała zadziornie.

– Znam. I powiem ci, że to nie cała prawda o legendarnej Syrenie. Mieszkała w potoku, w lesie, tu, gdzie dziś jest ulica Bugaj. Złapali ją rybacy, Szymon i Mateusz, i uwięzili, żeby śpiewała księciu mazowieckiemu, a pastuch Staszek ją uwolnił. – Komendant poczuł się dotknięty. Uważał, że nie brakuje mu wiedzy o Warszawie ani o legendach warszawskich. Na dowód, że wie, o czym mówi, zacytował samą pannę wodną: – „Śpiewałam wam, ludzie prości, ludzie serca cichego i dobrego, ale na rozkaz śpiewać nie chcę i nie będę”.

Lena popatrzyła na Juliusza Mątwę o wiele przychylniej. Za to Szymon był już zniecierpliwiony. Wiedział, że są różne wersje legendy o Syrenie i nie warto tracić czasu na porównywanie opowieści sprzed lat.

– Ale chodzi o pomnik z Powiśla – przypomniał im obojgu. – Bez miecza i tarczy. Bo miecz i tarczę Syrenka zostawiła. Trudno płynąć z takim obciążeniem, pewnie dlatego.

Komendant Mątwa zmarszczył krzaczaste brwi. Jego zdaniem chłopak wyraźnie stroił sobie żarty.

– Dlaczego nie jesteście w szkole? – powtórzył pytanie surowo. – Będziecie mieć kłopoty!

– Już mamy – westchnął Szymek. – Ale to jest strasznie ważne. Zostały cokół, miecz i tarcza. Syrenki nie ma. Rozumie pan? – Chłopiec miał nadzieję, że komendant uwierzy w coś, co jest nie do uwierzenia. Niestety, przeliczył się.

– Uważasz, że odpłynęła Wisłą. Aha… – Mątwa udał, że się zastanawia. – To możliwe. Rzeka jest tuż obok. Dobrze więc, proszę o rysopis zaginionej. Zapisujcie, Meduza – zwrócił się do posterunkowego, który siedział za biurkiem i przyjmował zgłoszenia. Miał nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się natrętów, jednak nie docenił Leny. Dziewczyna potraktowała jego słowa ze śmiertelną powagą.

– Pół kobieta, pół ryba z brązu, trzy metry siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, włosy długie, lekko kręcone, zwinięte w węzeł na karku – wyliczała. – Jest dość młoda. Pochodzi z 1939 roku.

Szymek patrzył na koleżankę z podziwem.

– Lena wie wszystko o warszawskich pomnikach – wyjaśnił z dumą.

– Godne pochwały – stwierdził półgębkiem komendant. Mimo iż nie był tego dnia w humorze, uśmiechnął się wreszcie. – Fajnie się z wami rozmawia, ale komenda policji to nie Gadu-Gadu, czy jak mu tam, Messenger? Wracajcie do szkoły, póki jeszcze nie zawiadomiłem rodziców, że wagarujecie.

– Ja nie. Zaczynam lekcje o trzynastej. A Szymek zawsze się spóźnia, wszyscy już się przyzwyczaili – wyjaśniła dziewczynka, nie ruszając się z miejsca. – Musi nas pan wysłuchać! – dodała stanowczo.

Komendant przełożył dokumenty z ręki do ręki. Wolał uniknąć zarzutu, że policja lekceważy obywateli, nawet jeśli obywatele mają po dziesięć lat.

– Niech będzie, tylko streszczajcie się – zażądał. – Piszcie, Meduza – rozkazał posterunkowemu.

Tarcza i miecz

Wszystko zaczęło się dzień wcześniej. Anna Drabik, mama Szymka, wróciła do domu w podłym nastroju. Rano dowiedziała się, że zdjęto z anteny jej film dokumentalny poświęcony pomnikom Warszawy. Szef, Ksawery Płaszczka, stwierdził, że pomniki nikogo nie obchodzą, więc szkoda na nie czasu. Po południu obserwowała sesję Rady Miasta Stołecznego Warszawy i tu spotkało ją jeszcze jedno niepowodzenie. Głosowanie nad propozycją pomnika dla upamiętnienia pierwszej kobiety na świecie, która samotnie opłynęła Ziemię, Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, znowu wypadło z porządku obrad. Pani Anna była współtwórczynią tego projektu. Przygotowała długi spis nazwisk kobiet, które powinny zostać uhonorowane w stolicy, i znacznie krótszy tych, które wyniesiono na cokoły. Z furią zrzuciła z siebie kurtkę.

– Pomniki ich nie obchodzą! Gdyby wszystkie zniknęły, wtedy dopiero by je docenili! Miasto bez pomników to miasto bez historii i bez pamięci! Wydmuszka! – pokrzykiwała, w zdenerwowaniu zapominając, że Szymek nie wie, o co właściwie chodzi i kto to są ci „oni”.

– No… – bąknął. – Pójdziemy jutro na Legię? Gra z Pogonią. Radek trzyma dla mnie bilety tylko przez godzinę. – Prośba była nie w porę, ale chłopak musiał znać odpowiedź jeszcze tego wieczoru.

– Nie mogę. Wzięłam za dużo zleceń. Wróci tata, będziesz z nim chodził. Przykro mi.

Szymek westchnął ciężko. Legia i Pogoń nie przełożą meczu o kilka miesięcy. Tata był daleko, w stacji badawczej na Antarktyce. Mama mogłaby mniej pracować. Rozżalony, położył się spać.

Ranek nie poprawił mu nastroju. Był pochmurny i wietrzny. Zamiast iść prostą drogą do szkoły, wybrał dłuższą i trochę z niej zboczył ku Wiśle. Robił to nie pierwszy raz. Lubił patrzeć na warszawską Syrenkę, która miała tam swój pomnik. Czasami nawet zwierzał się jej ze szkolnych niepowodzeń. Oczywiście po cichu, bo gdyby usłyszała go choćby Lena, spaliłby się ze wstydu. Gadanie do pomnika to raczej nic normalnego.

Jeden rzut oka w kierunku mostu Świętokrzyskiego wystarczył, aby zauważyć znaczący brak. W każdym razie Szymek go zauważył. Jeszcze wczoraj nad brzegiem rzeki u wylotu na Tamkę stał symbol Warszawy: pół kobieta, pół ryba z brązu. Dziś został tylko cokół.

Chłopak przetarł oczy i przy okazji wytarł nos rękawem. Dziwne – pomyślał. Podszedł bliżej cokołu i właśnie wtedy usłyszał głośny plusk dobiegający od strony rzeki. W tym samym momencie promień słońca przedarł się przez gęstą warstwę chmur, wpadł pod powierzchnię wody i odbił się od złotych włosów panny z rybim ogonem. Syrenka warszawska wynurzyła się z ciemnej toni, popatrzyła na Szymka ze smutkiem, uniosła dłoń na pożegnanie i odpłynęła z nurtem rzeki.

– Ja nie mogę! – wyszeptał chłopak.

Był zdziwiony, zachwycony i lekko przestraszony. Rozejrzał się wokoło. Ktoś musiał to zauważyć…?

Jednak nie. Ludzie pędzili w samochodach byle szybciej. Ich celem był prawy lub lewy brzeg Wisły. Śpieszyli się jak co rano. Gdyby poświęcili swojemu miastu więcej uwagi, może nie doszłoby do katastrofy, której rozmiary przerosły najśmielsze wyobrażenia.

Szymek zbadał brzeg rzeki w poszukiwaniu podejrzanych śladów. Syrenka musiała w jakiś sposób dostać się do wody. Początkowo nie znalazł nic istotnego, tylko wilgotne plamy na chodniku i wąsatego suma wykutego w kamieniu. Chyba jakiś żartowniś przyniósł go na brzeg rzeki. Że też mu się chciało dźwigać. Chłopak wrócił pod cokół, zajrzał z drugiej, niewidocznej dotąd strony, i dosłownie zbaraniał. Miecz i tarcza z brązu leżały porzucone na ziemi niczym skorupki jaja, z którego wykluło się pisklę. Serce zabiło mu mocniej. To wszystko było niesamowicie tajemnicze. Szymek lubił tajemnice jak prawie każdy dziesięciolatek z bujną wyobraźnią.

Wyjął telefon, zrobił kilka zdjęć i zadzwonił do Leny. Była jego sąsiadką i przyjaciółką od zawsze. A do tego wiedziała o Warszawie różne ciekawe rzeczy. Takie wydarzenie jak zniknięcie symbolu stolicy musiało ją zainteresować.

– Syrenka odpłynęła! – powiedział ochryple, bo nagle zaschło mu w gardle.

– Co? Jaka? – spytała zaspana Lenka. Jej klasa rozpoczynała lekcje cztery godziny później niż klasa Szymka, więc mogła pospać dłużej.

– Nasza. Warszawska. Z Powiśla. Zostały tylko cokół, miecz i tarcza!

– To ma być żart? Zadzwoń, jak wymyślisz lepszy – ziewnęła dziewczynka.

Szymek wybrał w telefonie ostatnie zdjęcia i kliknął „wyślij”.

– Teraz wierzysz? – zapytał.

Lena milczała.

– Myślisz, że ktoś ją ukradł? – spytała po chwili już całkiem trzeźwym głosem.

– To by wszystko wyjaśniało, ale… – Chłopiec głośno przełknął ślinę. Obawiał się, że przyjaciółka mu nie uwierzy. – Widziałem, jak odpłynęła. Głupio, nie? – Zabrzmiało to niczym usprawiedliwienie. Jakby przepraszał, że widział to, co widział.

– No wiesz, wszystkie szczegóły są ważne – powiedziała wymijająco Lenka. Była zbyt dobrze wychowana, żeby po prostu go wyśmiać. – W każdym razie musimy zawiadomić policję. Czekaj tam na mnie, pójdę z tobą.

– Zapomnij. Co im powiem? Że Syrenka pomachała mi ogonem i odpłynęła? Nie uwierzą. Lepiej pogadaj ze swoim wujkiem, a ja namierzę mamę.

– Faktycznie. Może zabrali rzeźbę do remontu albo co – spekulowała Lena.

Zakończyła rozmowę, a tymczasem Szymon zadzwonił do Anny Drabik. Była dziennikarką, pisywała artykuły dla różnych pism, również tych poświęconych stolicy. W jednym z nich pracowała na stałe.

– Jesteś nad Wisłą, nie w szkole? Znowu się spóźnisz. Co tam robisz? – Zamiast zmartwić się zniknięciem Syrenki, zasypała go pytaniami.

– Mamo, nie rozumiesz, szkoła stoi, gdzie stała, a Syrenka nie – przekonywał Szymek.

– Przecież nie odpłynęła – dworowała Anna Drabik.

Odpłynęła – pomyślał chłopak, jednak na ten temat wolał milczeć. Mama od razu uznałaby, że zmyśla, żeby tylko nie iść na lekcje.

– Nie słyszałam, aby planowano renowację, ale to niewykluczone – dodała dziennikarka.

– To dlaczego nie zabrali miecza i tarczy? – zapytał Szymek.

– Eee, ktoś zostawił te rzeczy dla żartu. Na pewno są podróbką z plastiku. Obiecuję, że wszystko sprawdzę, a ty maszeruj do szkoły. Buziaki. Kocham cię – dodała znacznie cieplej. Zdawała sobie sprawę, że za mało czasu poświęca synowi, jednak jak większość dorosłych – musiała pracować.

– Ja ciebie też – bąknął Szymek.

Czuł się rozczarowany. Może faktycznie nie ma nic tajemniczego w zniknięciu Syrenki? Może to, co zobaczył w wodzie, było tylko złudzeniem? Ale jak odłączono tarczę i miecz od posągu? Dobrze się im przyjrzał. To żaden plastik. Nie dostrzegł śladów cięcia czy nawet zadrapania. Z pewnością było w tym coś, co powinno zainteresować policję.

– Wujek mówi, że nie planowano renowacji – usłyszał głos Leny za sobą. Nie spodziewał się, że tak szybko przybiegnie. – Zgłośmy sprawę policji. Im później zaczną badać teren, tym mniej śladów odkryją – tłumaczyła rzeczowo. Wprawdzie nie miała takiej wyobraźni jak Szymek, ale za to była systematyczna i stanowcza.

– Niczego już nie jestem pewny – westchnął chłopiec.

– Syrenki nie ma? Nie ma. Zniknęła? Zniknęła. Chcę wiedzieć, co się z nią stało. A ty nie?

Było to pytanie, które nie wymagało odpowiedzi.

Komenda policji rejonowej znajdowała się w pobliżu szkoły. Szymek z bijącym sercem przekroczył jej próg. Uważał, że praca śledczych jest tak samo ciekawa jak praca badaczy oceanicznych i morskich stworzeń. Z tą różnicą, że przestępców nie trzeba szukać pod wodą.

Niestety, komendant Mątwa nie pasował do wyobrażeń o przenikliwym śledczym. Kiedy Szymek zwierzył mu się z tego, co zobaczył w ciemnych wiślanych wodach, policjant roześmiał się w głos.

– Odpłynęła i jeszcze dała ci buzi na pożegnanie, ha, ha.

Kpina mocno zabolała Szymka. Postanowił udowodnić, że Syrenka warszawska odpłynęła, mimo że sam nie wierzył, aby to była prawda. Lena lojalnie obiecała go wspierać w udowodnieniu tego, co było nie do udowodnienia.

O Autorce