Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy - Prof. Andrzej Chwalba - ebook

Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy ebook

prof. Andrzej Chwalba

3,0

Opis

Kraków w twierdzy czy twierdza w Krakowie? Nowa książka wybitnego historyka

Z fortu Kościuszko nadaje popularna rozgłośnia radiowa, w forcie Kleparz publiczność bawi się na koncertach, w Skale mieści się obserwatorium astronomiczne, a w forcie Krzesławice – dom kultury. Jednak większość z około stu obiektów składających się na dawną Twierdzę Kraków budzi przede wszystkim zainteresowanie miłośników historii wojskowości, a szkoda, bo jest to fenomen na skalę europejską.

Twierdza powstała w drugiej połowie XIX wieku na rozkaz cesarza Franciszka Józefa.

W swojej najnowszej książce Andrzej Chwalba pasjonująco opisuje otoczony wieńcem habsburskich murów Kraków na tle innych europejskich miast warownych (Antwerpii, Breslau czy Wilna), podkreślając jednocześnie jego wyjątkowy charakter – ze względu na bogate kulturowe i historyczne dziedzictwo dawnej stolicy.

Czy faktycznie miasto pozostawało w cieniu twierdzy, czy było wręcz przeciwnie? Czy możliwe było bezkonfliktowe wpasowanie jej militarnego charakteru – z dobrodziejstwem inwentarza: znaczną liczbą żołnierzy i ich obyczajami, rozrywkami wyższych i niższych lotów – w krakowską tkankę kulturową? Czy krakowianie potrafili odkryć korzyści z symbiozy z twierdzą, czy też stale była drzazgą w ich oku?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (6 ocen)
1
2
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Eques

Nie polecam

Koszmarny język. Błędy faktograficzne
00
Palarz

Nie polecam

kiepska redakcja (liczne powtórzenia), niestaranna korekta, niejasne odwołania do historii powszechnej, styl gawędziarski zamiast rzeczowego, często niekonsekwentne przywoływanie postaci historycznych, a w wersji audiobuka irytujący algorytm dzielenia wyrazów
00

Popularność




Opie­ka re­dak­cyj­na: MA­ŁGO­RZA­TA GA­DOM­SKA
Re­dak­cja: MA­TE­USZ CZAR­NEC­KI
Ko­rek­ta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, ANNA MI­LEW­SKA, Pra­cow­nia 12A
Pro­jekt wnętrza ksi­ążki, okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: RO­BERT KLE­EMANN
Wy­bór ilu­stra­cji: MI­RON KO­KO­SI­ŃSKI
Gra­ficz­ne opra­co­wa­nie map: PIOTR KO­ŁO­DZIEJ
Na okład­ce wy­ko­rzy­sta­no fo­to­gra­fię przed­sta­wia­jącą żo­łnie­rzy au­striac­kich na tle bra­my Wa­we­lu, au­tor­stwa Sta­ni­sła­wa Sta­rzew­skie­go – wła­sno­ść ro­dzi­ny Sta­rzew­skich.
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘBUŚ
Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2022
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07770-2
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

6 / Żo­łnie­rze i cy­wi­le

SYM­PA­TYCZ­NE AU­STRIAC­KIE MIA­STO

Po­li­ty­ka au­striac­ka w kwe­stii prze­tar­gów czy sze­rzej: źró­deł za­opa­trze­nia dla woj­ska, była tak pro­wa­dzo­na, aby mi­ni­ma­li­zo­wać mo­żli­we za­dra­żnie­nia, a tym bar­dziej kon­flik­ty z lo­kal­ny­mi spo­łecz­no­ścia­mi. Za­sad­ni­czo zmie­rza­ła do po­zy­ski­wa­nia sym­pa­tii miej­sco­wej lud­no­ści, nie­za­le­żnie od na­ro­do­wo­ści i wy­zna­nia. Na prze­ło­mie XIX i XX wie­ku w Eu­ro­pie do­bie­gał ko­ńca pro­ces kszta­łto­wa­nia się no­wo­cze­snych na­ro­dów. Co­raz atrak­cyj­niej­sze sta­wa­ły się idee na­cjo­na­li­stycz­nej wy­łącz­no­ści i na­ro­do­we­go ego­izmu. Na­wet par­tie so­cjal­de­mo­kra­tycz­ne nie były w sta­nie sku­tecz­nie prze­ciw­sta­wić się idei so­li­dar­no­ści na­ro­do­wej, choć ofi­cjal­nie gło­si­ły ha­sła mi­ędzy­na­ro­do­wej so­li­dar­no­ści ro­bot­ni­ków. Eli­ty na­ro­dów po­zba­wio­nych wła­snej pa­ństwo­wo­ści co­raz od­wa­żniej pre­zen­to­wa­ły po­trze­bę jej po­sia­da­nia. Za­in­te­re­so­wa­nie ide­ami na­ro­do­wy­mi, zwłasz­cza w wer­sji na­cjo­na­li­stycz­nej, przy­pra­wia­ło o ból gło­wy za­rów­no po­li­ty­ków Au­strii i Węgier, jak i sa­me­go ce­sa­rza, gdyż wspól­ne pa­ństwo Habs­bur­gów było two­rem wie­lo­na­ro­do­wym. Miesz­ka­ło w nim je­de­na­ście na­ro­dów, z któ­rych ka­żdy ar­ty­ku­ło­wał wła­sne in­te­re­sy. Obec­ni byli ta­kże Ży­dzi, ale w Wied­niu nie uzna­wa­no ich za na­ród, lecz je­dy­nie za od­ręb­ną wspól­no­tę wy­zna­nio­wą. Niem­cy au­striac­cy i Węgrzy nie sta­no­wi­li po­ło­wy miesz­ka­ńców pa­ństwa. Lud­no­ść nie­miec­ko­języcz­na w Przed­li­ta­wii (Au­strii) na­le­ża­ła do mniej­szo­ści. W tej sy­tu­acji stra­te­gicz­nym ce­lem rządo­we­go Wied­nia było umac­nia­nie po­staw lo­ja­li­stycz­nych wo­bec pa­ństwa i dy­na­stii w ta­kim za­kre­sie, aby woj­sko cie­szy­ło się sym­pa­tią i za­ufa­niem jako „na­sza ar­mia”.

Pod­czas wiel­kiej pró­by dzie­jo­wej, a była nią Wiel­ka Woj­na, Po­la­cy, Ukra­ińcy i Ży­dzi z Ga­li­cji ge­ne­ral­nie nie za­wie­dli władz au­striac­kich i nie zdra­dzi­li pa­ństwa ani ar­mii, nie­mniej do­wódz­two woj­sko­we oce­nia­ło to ina­czej. W isto­cie za­rzut nie­lo­jal­no­ści mo­żna było po­sta­wić je­dy­nie nie­licz­nej spo­łecz­no­ści ru­si­ńskiej, sym­pa­ty­kom pra­wo­sła­wia i Ro­sji.

Przed wy­bu­chem woj­ny rządo­wy Wie­deń uży­wał ca­łe­go ze­sta­wu in­stru­men­tów, aby bu­do­wać at­mos­fe­rę wza­jem­ne­go za­ufa­nia mi­ędzy cy­wi­la­mi a woj­skiem. Rządo­wi i ar­mii szcze­gól­nie za­le­ża­ło na wzmac­nia­niu lo­ja­li­stycz­nych na­stro­jów w Kra­ko­wie i sym­pa­tii do żo­łnie­rzy ze względu na rolę twier­dzy w stra­te­gii mi­li­tar­nej Au­stro-Węgier. I rze­czy­wi­ście to się uda­ło – w Kra­ko­wie obie stro­ny, pol­ska i au­striac­ka, cy­wil­na i woj­sko­wa, wy­pra­co­wa­ły do­bro­sąsiedz­kie re­la­cje. We Lwo­wie te sto­sun­ki już się tak do­brze nie uło­ży­ły, a Prze­my­śl był przy­kła­dem po­wa­żnych kon­flik­tów, wza­jem­nych oska­rżeń, we­zwań do boj­ko­tu to­wa­rzy­skie­go ofi­ce­rów, a na­wet roz­praw sądo­wych prze­ciw­ko nim.

Jed­nak pierw­sze lata obec­no­ści wojsk au­striac­kich w Kra­ko­wie nie wska­zy­wa­ły, że za dwie–trzy de­ka­dy sto­sun­ki mi­ędzy cy­wi­la­mi i woj­sko­wy­mi sta­ną się tak po­praw­ne. W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych i sze­śćdzie­si­ątych au­striac­cy woj­sko­wi i kra­kow­scy cy­wi­le sta­no­wi­li dwa rów­no­le­głe, nie­przy­le­ga­jące do sie­bie świa­ty. Ce­lem ów­cze­snych władz au­striac­kich było nie po­zy­ski­wa­nie no­wych pod­da­nych, lecz jak naj­szyb­sze za­cie­ra­nie od­ręb­no­ści i to­żsa­mo­ści Kra­ko­wa oraz upodob­nia­nie go do wie­lu in­nych miast mo­nar­chii. Kra­ków, sie­dzi­ba gar­ni­zo­nu i twier­dzy, miał przy­brać cha­rak­ter mia­sta au­striac­kie­go, co nie zna­czy, że chcia­no na sze­ro­ką ska­lę pro­wa­dzić po­li­ty­kę ger­ma­ni­za­cyj­ną. Nie o to cho­dzi­ło. Zmie­rza­no do tego, aby dro­gi roz­wo­jo­we mia­sta były zbie­żne z au­striac­ką po­li­ty­ką, aby miesz­ka­ńcy w sen­sie men­tal­nym sta­wa­li się Au­stria­ka­mi.

Wła­dzy nie za­le­ża­ło na upodmio­to­wie­niu miej­sco­wych pod­da­nych. Dla­te­go mar­gi­na­li­zo­wa­no pol­skie śro­do­wi­ska opi­nio­twór­cze. Taka po­li­ty­ka wy­ni­ka­ła rów­nież z ów­cze­sne­go cha­rak­te­ru Au­strii jako pa­ństwa biu­ro­kra­tycz­ne­go i po­li­cyj­ne­go, w któ­rym nie było miej­sca na sa­mo­rządy i wol­no­ści po­li­tycz­ne. Trze­ba jed­nak do­dać, że pol­skie eli­ty nie mo­gły być part­ne­rem wła­dzy nie tyl­ko ze względu na po­li­ty­kę au­striac­ką, lecz i z po­wo­du wła­snej sła­bo­ści. Były nie­licz­ne i sła­bo zor­ga­ni­zo­wa­ne. Jed­no­cze­śnie co­raz bar­dziej wi­docz­ne sta­wa­ły się w Kra­ko­wie śro­do­wi­ska nie­miec­ko­języcz­ne re­pre­zen­tu­jące ró­żne sek­to­ry słu­żb pa­ństwo­wych. Oso­by nie­miec­ko­języcz­ne – co nie ozna­cza wy­łącz­nie Niem­ców au­striac­kich, gdyż do gru­py tej na­le­że­li ta­kże Cze­si, Sło­we­ńcy i Chor­wa­ci – byli urzęd­ni­ka­mi, sędzia­mi, a na­wet pro­fe­so­ra­mi uni­wer­sy­te­tu.

À LA WIE­DEŃ

W ślad za woj­skiem au­striac­kim do Kra­ko­wa przy­by­wa­ły nie­miec­kie fir­my usłu­go­we, rze­mie­śl­ni­cy, kup­cy, ho­te­la­rze i re­stau­ra­to­rzy, któ­rzy na miej­sco­wy ry­nek wpro­wa­dza­li nowe pro­duk­ty. Za­częły po­wsta­wać fi­lie au­striac­kich do­mów mody, skle­pów i hur­tow­ni. Nie­któ­re otrzy­ma­ły sta­tus „ck uprzy­wi­le­jo­wa­nych” lub „ce­sar­skich”. Ofe­ro­wa­ły pro­duk­ty cy­wi­lom i woj­sku. Swo­je sie­dzi­by mia­ły m.in. w re­jo­nie ulic Stra­dom­skiej i św. Ger­tru­dy ze względu na to, że w tym re­jo­nie pra­co­wa­ła i miesz­ka­ła nie­miec­ko­języcz­na klien­te­la woj­sko­wa. Mo­żna na­wet było spo­tkać się z opi­nią, że na­ro­dzi­ła się tam au­striac­ka dziel­ni­ca.

Wła­ści­cie­le pol­skich i ży­dow­skich firm usłu­go­wych oraz skle­pów nie mo­gli igno­ro­wać po­ja­wie­nia się no­wej, woj­sko­wej i cy­wil­nej klien­te­li. Mu­sie­li za­cząć wal­kę o po­zy­ska­nie jej za­ufa­nia, do­sto­so­wu­jąc ofer­tę usłu­go­wą i han­dlo­wą do no­wych ocze­ki­wań, gu­stów, sma­ków, es­te­ty­ki. Dla­te­go co­raz częściej spro­wa­dza­li to­wa­ry bez­po­śred­nio z Au­strii, naj­le­piej z Wied­nia, gdyż to, co wie­de­ńskie, mia­ło naj­wy­ższą cenę i cie­szy­ło się naj­wi­ęk­szym za­ufa­niem klien­tów, i to nie tyl­ko nie­miec­ko­języcz­nych, ale też pol­skich i ży­dow­skich. Rze­mie­śl­ni­cy nie­jed­no­krot­nie się re­kla­mo­wa­li w ten spo­sób, że oto po­wró­ci­li z Wied­nia, za­tem uzy­ska­li znak Q, dzi­ęki cze­mu mo­gli swo­imi pro­duk­ta­mi uszczęśli­wiać kra­kow­skich klien­tów. Naj­lep­sze ze­gar­ki, bi­żu­te­ria, mod­ne stro­je, przy­bo­ry to­a­le­to­we, wa­li­zy i tor­by były ro­dem z Wied­nia, na­wet je­śli nie były. Po­ja­wi­ły się: ser­nik wie­de­ński, śnia­da­nia po wie­de­ńsku, jaja po wie­de­ńsku, w pie­kar­niach kaj­zer­ki, tor­ty oraz cia­sta Pi­schin­ge­ra, a w re­stau­ra­cjach ser­wo­wa­no Wie­ner Schnit­zel. Upo­wszech­nia­nie się pro­duk­tów au­striac­kich wspo­ma­ga­ło pro­ces wra­sta­nia miesz­ka­ńców Kra­ko­wa i Ga­li­cji w habs­bur­ski or­ga­nizm pa­ństwo­wy, po­mi­mo że nie wy­ni­ka­ło to ze świa­do­mie i ce­lo­wo pod­jętych dzia­łań.

Jed­no­cze­śnie woj­sko­wi byli do­bry­mi klien­ta­mi skle­pów i ma­ga­zy­nów. Zy­ski­wa­li dzi­ęki temu wła­ści­cie­le, ale za­do­wo­lo­na była też gmi­na miej­ska. Mi­chał Bacz­kow­ski sza­cu­je, że w la­tach 1868–1913 na utrzy­ma­nie, używ­ki i przy­jem­no­ści woj­sko­wi wy­da­li w mie­ście co naj­mniej 20 mi­lio­nów ko­ron. W skle­pach, punk­tach usłu­go­wych i szyn­kach woj­sko­wi zo­sta­wia­li po 200–300 ty­si­ęcy ko­ron rocz­nie, a w naj­lep­szych la­tach na­wet po 500–600 ty­si­ęcy ko­ron.

FI­LI­ŻAN­KI, KU­FLE I TA­LE­RZE

Lud­no­ść nie­miec­ko­języcz­na przy­by­wa­jąca do Kra­ko­wa w la­tach czter­dzie­stych, pi­ęćdzie­si­ątych i wcze­snych sze­śćdzie­si­ątych upo­wszech­ni­ła ka­wiar­nie i ży­cie ka­wiar­nia­ne. Ka­wiar­nie za­częły stop­nio­wo za­stępo­wać po­pu­lar­ne do­tych­czas cu­kier­nie. „Dzi­siaj ka­wiar­nie za­kła­da­ne na wzór wie­de­ński co­raz zwi­ęk­sza­ją swo­je lo­ka­le i na­bie­ra­ją oka­za­ło­ści w po­rów­na­niu z daw­ny­mi izba­mi ka­wiar­nia­ny­mi” – pi­sał w 1857 roku „Czas”, co czy­nił nie bez sa­tys­fak­cji. Oczy­wi­ście naj­wi­ęk­szym wzi­ęciem cie­szy­ła się Ka­iser Kaf­fee, któ­rą po­da­wa­no już nie w szklan­kach, jak jesz­cze do nie­daw­na było w zwy­cza­ju, lecz w por­ce­la­no­wych fi­li­żan­kach. Zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi ofi­ce­rów i urzęd­ni­ków w ka­wiar­niach dba­no o czy­sto­ść, ele­gan­cję i sto­sow­ny wy­strój. Wy­po­sa­ża­no je w wie­de­ńskie me­ble i duże lu­stra, a w oknach wie­sza­no fi­ra­ny i por­tie­ry, czy­li ci­ężkie za­sło­ny z gru­bej tka­ni­ny. Na wzór wie­de­ński za­częli się w nich po­ja­wiać klien­ci przy­cho­dzący o sta­łej go­dzi­nie i za­ma­wia­jący to samo co zwy­kle (Stam­m­gast). „Ko­muż z in­te­li­gen­cji, ko­muż nie jest zna­na ka­wiar­nia i cu­kier­nia Hen­dri­cha Reh­ma­na, cy­wil­ni czy woj­sko­wi, czy sta­rzy, czy mło­dzi, ko­bie­ty ład­ne, brzyd­kie, wszyst­ko się scho­dzi” – pi­sał w 1886 roku „Czas”, chęt­nie re­je­stru­jący zmia­ny na ma­pie Kra­ko­wa. W pó­źniej­szych la­tach ka­wiar­nia Reh­ma­na w Su­kien­ni­cach zo­sta­ła prze­jęta przez Jana No­wo­rol­skie­go, a w 1910 roku otrzy­ma­ła atrak­cyj­ną de­ko­ra­cję. Obok niej ist­nia­ły tak po­pu­lar­ne ka­wiar­nie, jak Paon, Pod Grusz­ką, Pod Anio­łkiem, Espla­na­da, Jama Jana Mi­cha­li­ka czy cu­kier­nia i ka­wiar­nia Mau­ri­zia. Pod ko­niec lat osiem­dzie­si­ątych już osiem­dzie­si­ąt ka­wiar­ni za­pra­sza­ło klien­tów.

Przy­by­wa­ło też pi­wiar­ni, a piwo sprze­da­wa­no na wzór wie­de­ński na ku­fle, si­dle i hal­by. Kra­ków, po­dob­nie jak inne mia­sta mo­nar­chii, sta­wał się pod ka­żdym względem ko­lej­ną lo­kal­ną wer­sją Wied­nia. Udział w tym, i to nie­ma­ły, mia­ło woj­sko au­striac­kie, zwłasz­cza ofi­ce­ro­wie, na któ­rych w wie­lu kwe­stiach się wzo­ro­wa­no. Przy sto­li­kach obok sie­bie, a nie­raz i ra­zem, sie­dzie­li woj­sko­wi oraz kra­ko­wia­nie.

Pi­ąt­kow­ski – Cu­kier­nia War­szaw­ska z gro­tą fan­ta­stycz­ną, wo­do­spa­dem i efek­ta­mi świetl­ny­mi, Kra­ków, ul. Flo­ria­ńska 24.

Z my­ślą o co­raz bar­dziej zró­żni­co­wa­nej klien­te­li za­kła­da­no nowe re­stau­ra­cje, a sta­re mo­der­ni­zo­wa­no. Nie tyl­ko wy­żsi ofi­ce­ro­wie, ale i pu­blicz­no­ść kra­kow­ska oraz przy­jezd­na ce­ni­ła so­bie m.in. re­stau­ra­cję u Ha­we­łki. „Być w Kra­ko­wie i nie za­glądać do Ha­we­łki to tak, jak być w Rzy­mie i nie wi­dzieć pa­pie­ża” – ko­men­to­wał Wło­dzi­mierz Ga­łec­ki, przy­szły mi­ni­ster. Nowy wy­strój otrzy­ma­ły trak­tier­nie, czy­li ja­dło­daj­nie, od­wie­dza­ne m.in. przez ni­ższych ran­gą ofi­ce­rów i urzęd­ni­ków woj­sko­wych.

OBCY WŚRÓD SWO­ICH

W la­tach sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych nie­miec­ko­języcz­nych cy­wi­li było co­raz mniej, gdyż albo wy­je­cha­li w zwi­ąz­ku z po­lo­ni­za­cją słu­żb cy­wil­nych, albo ule­gli akul­tu­ra­cji w śro­do­wi­sku pol­skim, sta­jąc się Po­la­ka­mi. Pod tym względem lata te ró­żni­ły się od de­kad wcze­śniej­szych. W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych i na po­cząt­ku sze­śćdzie­si­ątych to nie­miec­ko­języcz­na spo­łecz­no­ść Kra­ko­wa była głów­nym part­ne­rem au­striac­kie­go woj­ska. Wspól­nie wy­pra­co­wa­li wła­sne for­my ży­cia to­wa­rzy­skie­go, spo­so­by ob­cho­dze­nia dni świ­ątecz­nych oraz za­ba­wy. Dba­li o sto­li­ki kar­cia­ne i sto­ły bi­lar­do­we w lo­ka­lach. Wa­żną rolę ode­gra­ła w tym nie­miec­ka Re­sur­sa Po­wszech­na, któ­ra or­ga­ni­zo­wa­ła m.in. wy­jaz­dy poza Kra­ków do oko­licz­nych miej­sco­wo­ści, czy­li tzw. wy­jaz­dy ple­ne­ro­we. Po­la­cy uda­wa­li się w inne miej­sca. Wza­jem­nie so­bie nie prze­szka­dza­no, a se­pa­ro­wa­nie się od­po­wia­da­ło oby­dwu na­cjom. Zresz­tą przed­sta­wi­cie­le zwy­ci­ęskie­go mo­car­stwa re­pre­zen­tu­jący ce­sa­rza i jego au­to­ry­tet nie mie­li szcze­gól­nej ocho­ty na fra­ter­ni­zo­wa­nie się z pod­da­ny­mi. To, że Po­la­cy nie byli za­pra­sza­ni na im­pre­zy or­ga­ni­zo­wa­ne przez kręgi nie­miec­ko­języcz­ne, wy­ni­ka­ło rów­nież z tego, że z re­gu­ły nie zna­li języ­ka nie­miec­kie­go, woj­sko­wi i urzęd­ni­cy zaś – pol­skie­go. A nie wszy­scy ofi­ce­ro­wie zna­li fran­cu­ski, któ­ry mógł być uży­tecz­ny we wza­jem­nych kon­tak­tach. Kra­ko­wia­nie, poza wy­jąt­ka­mi, nie za­bie­ga­li o udział przed­sta­wi­cie­li wojsk oku­pa­cyj­nych we wła­snych im­pre­zach. Zbyt do­brze jesz­cze pa­mi­ęta­li rok 1846, po­wsta­nie kra­kow­skie i ra­ba­cję oraz krwa­we zdu­sze­nie pol­skie­go ru­chu wol­no­ścio­we­go pod­czas Wio­sny Lu­dów. Pa­mi­ęć o re­pre­sjach na­dal po­zo­sta­wa­ła żywa. Nie na­le­ża­ło do do­bre­go tonu „za­bie­ga­nie o ła­skę” u oku­pan­ta. Nie­mniej, jak wspo­mi­na­li świad­ko­wie, na nie­któ­re za­ba­wy skład­ko­we za­częto za­pra­szać ofi­ce­rów szta­bo­wych i głów­no­do­wo­dzące­go za­ło­gą twier­dzy – przede wszyst­kim, jak się mo­żna do­my­ślać, ze względów ko­niunk­tu­ral­nych. Uzna­wa­no, że le­piej ich po­znać i się z nimi za­zna­ja­miać, niż omi­jać z da­le­ka, gdyż mogą być uży­tecz­ni w za­ła­twia­niu bie­żących spraw.

Był jesz­cze je­den wzgląd – na­tu­ry, na­zwij­my to, prak­tycz­nej – dla któ­re­go za­pra­sza­no ofi­ce­rów na za­ba­wy pu­blicz­ne: sły­nęli bo­wiem jako świet­ni tan­ce­rze. Ce­sar­ski ofi­cer mu­siał mieć umie­jęt­no­ści w za­kre­sie kon­wer­sa­cji na pod­sta­wo­wym po­zio­mie oraz po­wi­nien był bie­gle po­ru­szać się na par­kie­cie, gdyż wa­żną część ży­cia woj­sko­wych sta­no­wi­ły bale. Za naj­lep­szych tan­ce­rzy ucho­dzi­li ofi­ce­ro­wie ka­wa­le­rii po­cho­dze­nia ary­sto­kra­tycz­ne­go. „Dużo się przy­czy­ni­li do uświet­nie­nia za­baw ta­necz­nych” – pi­sa­ła Kie­tli­ńska.

Z cza­sem nie­wy­szu­ka­na i swo­bod­na at­mos­fe­ra re­sur­sy nie­miec­kiej za­częła przy­ci­ągać pol­ską pu­blicz­no­ść, spra­gnio­ną do­brej za­ba­wy. By­wa­li tam przed­sta­wi­cie­le zwłasz­cza ni­ższych i śred­nich warstw spo­łecz­nych. Jed­nak wcho­dze­nie w try­by nie­miec­kiej za­ba­wy i roz­ryw­ki jesz­cze nie sta­ło się po­wszech­ne. Ra­czej były to jed­nost­ko­we przy­pad­ki. Nie­mniej, by­wa­jąc na nie­miec­kich im­pre­zach, oswa­ja­no się z ob­cy­mi ofi­ce­ra­mi, pod­ofi­ce­ra­mi i urzęd­ni­ka­mi. Po­cząt­ko­wo Po­la­cy przyj­mo­wa­li rolę wi­dzów i z cie­ka­wo­ścią ob­ser­wo­wa­li, jak się za­cho­wu­ją i jak ta­ńczą obcy. „Woj­sko­wi ni­ższych stop­ni mie­li swo­je bale, bądź ogól­no­żo­łnier­skie, bądź po­szcze­gól­nych ro­dza­jów bro­ni [...]. Od­by­wa­ły się w re­sur­sie nie­miec­kiej i gro­ma­dzi­ły do stu par, ta­ńczących wszyst­kie ów­cze­sne ta­ńce” – pi­sa­ła Es­tre­iche­rów­na.

Klęski wojsk au­striac­kich w woj­nie z Pie­mon­tem i Fran­cją, a na­stęp­nie Pru­sa­mi spo­wo­do­wa­ły zmia­nę po­li­ty­ki rządo­we­go Wied­nia oraz woj­ska wo­bec lud­no­ści cy­wil­nej mo­nar­chii. Wła­dze au­striac­kie zro­zu­mia­ły, że po­sta­wa wojsk ce­sar­skich pod­czas woj­ny w znacz­nym stop­niu za­le­ży od na­stro­jów lud­no­ści cy­wil­nej, cho­ćby dla­te­go, że spo­śród niej re­kru­tu­ją się żo­łnie­rze, więc trze­ba za­bie­gać o jej względy. Roz­po­częcie przez mo­nar­chię ery wol­no­ścio­wej po 1860 roku i przy­zna­nie kra­jom ko­ron­nym swo­bód było po­dyk­to­wa­ne ta­kże tą świa­do­mo­ścią i fak­tycz­nie uła­twi­ło po­zy­ski­wa­nie przy­chyl­no­ści cy­wi­li. Wła­dze woj­sko­we za­chęca­ły ofi­ce­rów i żo­łnie­rzy do na­wi­ązy­wa­nia do­brych kon­tak­tów z lud­no­ścią cy­wil­ną. Ga­li­cja, któ­ra we­szła w erę au­to­no­micz­ną, nie mo­gła być wy­jąt­kiem, tym sa­mym nie mógł nim być Kra­ków. „Kie­dy Au­stria­cy w 1866 roku wzi­ęli od Niem­ców w skó­rę pod Sa­do­wą [...], po­częła i woj­sko­wo­ść zbli­żać się do cy­wi­lów [...]. Ofi­ce­ro­wie [...] nie byli już od­su­wa­ni od pro­gu do­mów pry­wat­nych, zwłasz­cza że prze­cież dużo Po­la­ków w ar­mii au­striac­kiej słu­ży­ło” – pi­sa­ła Kie­tli­ńska. Jed­nak pierw­sze pró­by na­wi­ąza­nia przez ofi­ce­rów re­la­cji to­wa­rzy­skich w śro­do­wi­skach opi­nio­twór­czych Kra­ko­wa nie za­wsze przy­no­si­ły ocze­ki­wa­ne owo­ce m.in. ze względu na ogra­ni­cze­nia języ­ko­we. Zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść ofi­ce­rów nie zna­ła języ­ka pol­skie­go. Dla­te­go trud­no było ocze­ki­wać, aby nie­miec­ko­języcz­ni ofi­ce­ro­wie by­wa­li na ze­bra­niach li­te­rac­kich, na spo­tka­niach sto­wa­rzy­szeń kul­tu­ral­nych, ar­ty­stycz­nych czy od­czy­tach na­uko­wych, na­wet gdy­by ich to in­te­re­so­wa­ło, gdyż tam kró­lo­wał język pol­ski. Z ko­lei na im­pre­zach or­ga­ni­zo­wa­nych przez woj­sko, ale otwar­tych dla pol­skich cy­wi­li, ba­rie­rę dla wie­lu sta­no­wi­ła nie­zna­jo­mo­ść nie­miec­kie­go. Była to jed­nak wy­łącz­nie prze­szko­da tech­nicz­na, więc mo­żli­wa do po­ko­na­nia. Wy­star­czy­ło, aby po kra­kow­skiej stro­nie za­ist­nia­ła chęć ko­mu­ni­ka­cji i in­te­gra­cji. I po­ja­wi­ła się – w la­tach sie­dem­dzie­si­ątych. Wcze­śniej, zwłasz­cza w la­tach pi­ęćdzie­si­ątych, ta­kiej woli po pol­skiej stro­nie nie było, co jest zro­zu­mia­łe, gdyż woj­sko­wi re­pre­zen­to­wa­li za­bor­czą wła­dzę. Za­tem trud­no było z dnia na dzień przy­jąć ofi­ce­rów, tak jak­by ni­g­dy nic się nie wy­da­rzy­ło. Co praw­da, pol­skie śro­do­wi­ska nie sfor­mu­ło­wa­ły po­stu­la­tu boj­ko­tu przed­sta­wi­cie­li ob­cej wła­dzy, nie­mniej to się ro­zu­mia­ło samo przez się, że w ko­mi­ty­wę z nimi wcho­dzić nie wy­pa­da. Dla­te­go ofi­ce­ro­wie na­rze­ka­li, że czu­ją się źle w ob­cym mie­ście, że są trak­to­wa­ni jak trędo­wa­ci, a je­śli już się z nimi na­wi­ązu­je kon­tak­ty, to ze względu na in­te­re­sy. „Na­wi­ąza­nie sto­sun­ków to­wa­rzy­skich z Po­la­ka­mi było spra­wą trud­ną [...]; je­śli już, to tyl­ko na grun­cie spraw oso­bi­stych. Mu­sia­ło się być poza tym albo szlach­ci­cem, albo też ka­wa­le­rzy­stą” – wspo­mi­nał au­striac­ki ofi­cer Emil Rat­zen­ho­fer.

Nie­mniej czas le­czył rany, a przy­ja­zne ge­sty Wied­nia w stro­nę pol­skich pod­da­nych, po­twier­dzo­ne przy­zna­ny­mi wol­no­ścia­mi i au­to­no­mią, po­zwa­la­ły na stop­nio­we usu­wa­nie ba­rier i bu­do­wa­nie mo­stów. Co­raz częściej to kra­ko­wia­nie za­pra­sza­li, a na­wet za­bie­ga­li o obec­no­ść woj­ska na lo­kal­nych im­pre­zach, co cen­tra­lę wie­de­ńską mu­sia­ło za­do­wa­lać, gdyż w ten spo­sób umac­nia­no au­to­ry­tet ar­mii wśród lud­no­ści, a jed­no­cze­śnie roz­bu­dza­no na­stro­je lo­ja­li­stycz­ne i wier­no­pod­da­ńcze.

Kra­ko­wia­nie byli za­in­te­re­so­wa­ni udzia­łem ofi­ce­rów przede wszyst­kim w uro­czy­sto­ściach pu­blicz­nych, świ­ętach or­ga­ni­za­cji, sto­wa­rzy­szeń i in­sty­tu­cji oby­wa­tel­skich mia­sta, gdyż to pod­no­si­ło ich ran­gę. Obec­no­ść ofi­ce­rów i cy­wi­li w prze­strze­ni pu­blicz­nej po­zwo­li­ła jed­nym i dru­gim na na­wi­ąza­nie nie tyl­ko ofi­cjal­nych, ale też nie­jed­no­krot­nie oso­bi­stych kon­tak­tów. Kra­ko­wia­nie mo­gli ocze­ki­wać, że dzi­ęki temu będą mo­gli ła­twiej uzy­skać awans słu­żbo­wy, za­mó­wie­nie rządo­we czy awans w woj­sku.

WE­JŚCIE NA SA­LO­NY

Po dwóch–trzech dzie­si­ęcio­le­ciach od po­wsta­nia twier­dzy obec­no­ść ofi­ce­rów, i to nie tyl­ko Po­la­ków, na kra­kow­skich sa­lo­nach już nie dzi­wi­ła. Kie­dy bra­ko­wa­ło czwar­te­go do zy­sku­jące­go na po­pu­lar­no­ści bry­dża, za­wsze mo­żna było li­czyć na za­przy­ja­źnio­nych ofi­ce­rów. Wza­jem­ne kon­tak­ty uła­twia­ła co­raz lep­sza zna­jo­mo­ść języ­ka nie­miec­kie­go wśród warstw wy­kszta­łco­nych. W la­tach sie­dem­dzie­si­ątych i osiem­dzie­si­ątych przed­sta­wi­cie­le pol­skiej kla­sy po­li­tycz­nej oraz in­te­li­gen­cji w Kra­ko­wie zna­li już na tyle do­brze język nie­miec­ki, że mo­gli się ła­two ko­mu­ni­ko­wać z ofi­ce­ra­mi. Zresz­tą trud­no było za­ła­twić wa­żny in­te­res w Wied­niu czy pro­wa­dzić ko­re­spon­den­cję urzędo­wą bez zna­jo­mo­ści języ­ka pa­ństwo­we­go.

Po­wszech­na w pierw­szych dwóch de­ka­dach prak­ty­ka igno­ro­wa­nia ofi­ce­rów stop­nio­wo za­częła za­ni­kać, i to nie tyl­ko ze względów prag­ma­tycz­nych. Pol­skie lo­kal­ne eli­ty za­częły za­li­czać przy­naj­mniej nie­któ­rych ofi­ce­rów, zwłasz­cza wy­ższych stop­niem, do sfer kul­tu­ral­nych. Przy­gląda­no się ich oby­ciu to­wa­rzy­skie­mu, po­cho­dze­niu oraz zna­jo­mo­ści re­guł sa­vo­ir-vi­vre’u i na tej pod­sta­wie po­dej­mo­wa­no de­cy­zje o ewen­tu­al­nym za­pro­sze­niu ich do domu. Naj­trud­niej było otrzy­mać za­pro­sze­nie ze stro­ny licz­nych w Kra­ko­wie ro­dzin ary­sto­kra­tycz­nych, z któ­rych pra­wie ka­żda pro­wa­dzi­ła wła­sny sa­lon. Wów­czas uwa­ża­no to za coś oczy­wi­ste­go. „To, co nosi na­zwę sa­lo­nu – [to] śro­do­wi­sko to­wa­rzy­skie, w któ­rym nie tyl­ko obo­wi­ązu­ją pew­ne for­my obe­jścia, ale gdzie pa­nu­je ton wy­two­rzo­ny przez go­spo­da­rzy” – pi­sa­ła Ali­na Świ­der­ska. Sa­lo­ny to były in­sty­tu­cje eks­klu­zyw­ne, eli­tar­ne, ce­ni­ące do­bre wy­cho­wa­nie, kul­tu­rę oso­bi­stą i zna­jo­mo­ść świa­to­wych ma­nier. Ka­żdy miał swo­ją wy­jąt­ko­wą i wła­sną pu­blicz­no­ść. Ob­cych nie za­pra­sza­no. Spo­ty­ka­no się i ba­wio­no w swo­im so­sie, swoi ze swo­imi. Sa­lo­ny sta­no­wi­ły za­mkni­ęty świat, zwa­ny ko­te­rią sa­lo­no­wą. W kon­wer­sa­cji po­słu­gi­wa­no się języ­kiem pol­skim albo fran­cu­skim. Uczest­ni­cy nie­któ­rych sa­lo­nów bie­glej wła­da­li fran­cu­skim niż pol­skim. Nie­miec­kie­go nie uży­wa­no, gdyż nie był to język sa­lo­nu. Na po­cząt­ku XX wie­ku tu i ów­dzie pro­wa­dzo­no roz­mo­wy ta­kże w języ­ku an­giel­skim. Na spo­tka­nia w sa­lo­nach ary­sto­kra­tycz­nych tyl­ko wy­jąt­ko­wo za­pra­sza­no oso­by po­cho­dze­nia nie­szla­chec­kie­go, ta­kie jak lo­kal­ni po­li­ty­cy, wy­żsi urzęd­ni­cy czy pro­fe­so­ro­wie uni­wer­sy­te­tu. Zda­niem go­spo­da­rzy sa­lo­nu go­ście ci win­ni byli uzna­wać to za wiel­ki za­szczyt i ho­nor. Ar­ty­stów te­atral­nych, zwa­nych ko­me­dian­ta­mi, śpie­wa­ków, ma­la­rzy i mu­zy­ków nie za­pra­sza­no, chy­ba że w roli „fir­my” świad­czącej usłu­gi. Nie byli god­ni rów­ne­go trak­to­wa­nia z by­wal­ca­mi sa­lo­nu. O ary­sto­kra­cji pi­sa­no: „wy­nio­śli, nie­przy­stęp­ni”. Ta­kże w klu­bach ary­sto­kra­tycz­nych, jak cho­ćby w To­wa­rzy­stwie Rol­ni­czym czy w to­wa­rzy­stwie ubez­pie­cze­nio­wym „Flo­rian­ka”, swoi spo­ty­ka­li się ze swo­imi. Tam nie mo­żna było li­czyć na po­ufa­ło­ść i od­stęp­stwo od sztyw­nych re­guł i ety­kie­ty. Wśród by­wal­ców sa­lo­nu ary­sto­kra­tycz­ne­go au­striac­cy ofi­ce­ro­wie sta­no­wi­li rzad­ko­ść, do wy­jąt­ków zaś na­le­że­li ci, któ­rzy po­cho­dzi­li z ary­sto­kra­tycz­nych ro­dzin, do­brze no­to­wa­nych w Wied­niu, lub byli Po­la­ka­mi. Kon­tusz szla­chec­ki, zgod­nie z za­sa­da­mi sa­lo­no­we­go pa­trio­ty­zmu, wy­ra­źnie kon­tra­sto­wał z ofi­cer­skim mun­du­rem. Poza tym w opi­nii go­spo­da­rzy sa­lo­nu ofi­ce­ro­wie nie re­pre­zen­to­wa­li zbyt wy­so­kie­go po­zio­mu, gdyż zna­li się głów­nie na kwe­stiach tech­nicz­no-woj­sko­wych, któ­re z ko­lei nie in­te­re­so­wa­ły go­spo­da­rzy ani ary­sto­kra­tycz­nych go­ści. Bra­ko­wa­ło wspól­nych te­ma­tów, tym bar­dziej że ofi­ce­rom nie wol­no było za­bie­rać gło­su na te­ma­ty po­li­tycz­ne. Ar­mia z de­fi­ni­cji po­zo­sta­wa­ła ce­sar­ska. Z upra­wia­nia po­li­ty­ki woj­sko­wi byli ofi­cjal­nie wy­klu­cze­ni. Pu­łkow­nik Ro­man Żaba pod­kre­ślał, że „idea dy­na­stycz­no-au­striac­ka [...] do woj­ny była je­dy­ną ideą, dla któ­rej się słu­ży­ło [...]; nie ucho­dzi­ło au­striac­kie­mu ofi­ce­ro­wi ani pod­ofi­ce­ro­wi ro­bić pol­skich de­mon­stra­cji”. Za­tem dys­ku­sje na bie­żące te­ma­ty, tak atrak­cyj­ne w męskim to­wa­rzy­stwie, by­ły­by utrud­nio­ne w wy­pad­ku uczest­nic­twa apo­li­tycz­nych stra­żni­ków bez­pie­cze­ństwa pa­ństwa i Fran­cisz­ka Jó­ze­fa I. Bo­da­jże naj­sil­niej­szą prze­szko­dą w szer­szym udzia­le ofi­ce­rów w ży­ciu ary­sto­kra­tycz­nych sa­lo­nów było jed­nak często ich ni­skie po­cho­dze­nie spo­łecz­ne i prze­ci­ęt­ne wy­kszta­łce­nie. Co­raz wi­ęcej po­ja­wia­ło się ofi­ce­rów z ro­dzin miesz­cza­ńskich, in­te­li­genc­kich, a na­wet ple­bej­skich. Jest zro­zu­mia­łe, że nie mo­gli być part­ne­ra­mi pol­skich ary­sto­kra­tów, nie mo­gli li­czyć na za­pro­sze­nie do Po­toc­kich, Tar­now­skich, Czar­to­ry­skich, Wie­lo­pol­skich, Stad­nic­kich czy Pu­słow­skich. Po­dob­nie było w in­nych mia­stach mo­nar­chii – ary­sto­kra­ci nie do­pusz­cza­li do po­ufa­ło­ści z ofi­ce­ra­mi o ni­skim sta­tu­sie spo­łecz­nym i po­zba­wio­nych to­wa­rzy­skiej ogła­dy.

Na­to­miast kra­kow­scy ary­sto­kra­ci chęt­nie spo­ty­ka­li się z ofi­ce­ra­mi poza sa­lo­nem, w sy­tu­acjach, w któ­rych nie wy­pa­da­ło być nie­obec­nym. Trud­no so­bie wy­obra­zić im­pre­zy cha­ry­ta­tyw­ne i kwe­sty – na rzecz ubo­gich, cho­rych, po­go­rzel­ców czy po­wo­dzian – bez pań z ary­sto­kra­cji, z któ­ry­mi wspó­łdzia­ła­ły dla wspól­nej spra­wy żony wy­ższych ofi­ce­rów, naj­częściej po­cho­dze­nia szla­chec­kie­go. Ale choć ko­bie­ty się ze sobą sty­ka­ły, nie prze­kra­cza­ły wy­zna­czo­nej przez sie­bie gra­ni­cy po­ufa­ło­ści. Po­dob­nie mężczy­źni. W zwi­ąz­ku z tym ary­sto­kra­ci i ofi­ce­ro­wie, na­wet gdy byli obok sie­bie, nie byli ra­zem.

Nie tyl­ko sa­lo­ny ary­sto­kra­tycz­ne, ale ta­kże sa­lo­ny miesz­cza­ńskie nie za­bie­ga­ły o do­bre kon­tak­ty z ofi­ce­ra­mi, co wy­ni­ka­ło nie tyle z po­wo­dów po­li­tycz­nych czy ide­owych, ile z eks­klu­zyw­no­ści i za­cho­waw­czo­ści śro­do­wisk miesz­cza­ńskich, przy­zwy­cza­jo­nych do ob­co­wa­nia ze spraw­dzo­ny­mi po wie­lo­kroć oso­ba­mi, ro­dzi­na­mi i śro­do­wi­ska­mi. Miesz­cza­ński Kra­ków do­brze się ba­wił sam ze sobą. Miesz­cza­nie i in­te­li­gen­ci kra­kow­scy byli do­syć nie­uf­ni wo­bec przy­by­szów z in­nych miast Ga­li­cji czy za­bo­rów. Za­sad­ni­czo przyj­mo­wa­li ich jako ob­cych, czy­li nie­po­żąda­nych. W tej gru­pie zaś szcze­gól­ne miej­sce mie­li ofi­ce­ro­wie. Na te­mat her­me­tycz­no­ści kra­kow­skie­go śro­do­wi­ska miesz­cza­ńskie­go wie­le już na­pi­sa­no i nie ma po­trze­by przy­gląda­nia się temu bli­żej. Ka­rol Rol­le, przy­szły pre­zy­dent Kra­ko­wa, a wów­czas miesz­ka­niec Pod­gó­rza, pi­sał o na­wi­ązy­wa­niu kon­tak­tów w mie­ście Kra­ka, że „nie jest to tak ła­twym, bo spo­łe­cze­ństwo kra­kow­skie jest bar­dzo za­mkni­ęte, miesz­cza­ństwo pol­skie nie­chęt­nie do­pusz­cza do sie­bie przy­by­szów”.

Na­to­miast ofi­ce­ro­wie by­li­by chęt­nie wi­dzia­ni pod­czas za­baw kar­na­wa­ło­wych, m.in. z uwa­gi na ich ta­necz­ne umie­jęt­no­ści, lecz w Kra­ko­wie w la­tach pi­ęćdzie­si­ątych i sze­śćdzie­si­ątych bra­ko­wa­ło sal ba­lo­wych. Naj­bar­dziej zna­na mie­ści­ła się w Ho­te­lu Sa­skim. W pó­źniej­szym okre­sie urządza­no bale i „wie­czo­ry ta­ńcu­jące” w sali dzi­siej­sze­go Sta­re­go Te­atru, w sa­lach „So­ko­ła”, Su­kien­nic, czy­li Mu­zeum Na­ro­do­we­go, oraz w sa­lach ho­te­li, ta­kich jak Grand Ho­tel, Pod Różą i tuż przed woj­ną Ho­tel Fran­cu­ski. W 1867 roku, za pre­zy­den­tu­ry Die­tla, zor­ga­ni­zo­wa­no pierw­szy bal w ma­gi­stra­cie, na któ­rym byli obec­ni wy­żsi ofi­ce­ro­wie. Pod­czas ko­lej­nych pre­zy­denc­kich ba­lów rów­nież ich za­pra­sza­no.

Zda­rza­ło się, że wy­ższych ofi­ce­rów po­cho­dzących z au­striac­kich ro­dzin ary­sto­kra­tycz­nych za­pra­sza­no na bale w pa­ła­cu Pod Ba­ra­na­mi u Po­toc­kich. Było to miej­sce wy­jąt­ko­we, naj­wy­żej usy­tu­owa­ne w hie­rar­chii to­wa­rzy­skiej Kra­ko­wa i naj­bar­dziej sno­bi­stycz­ne. Po­toc­cy wy­zna­cza­li stan­dar­dy za­cho­wań kra­kow­skich elit tego cza­su. Je­śli oni zde­cy­do­wa­li się za­pro­sić ofi­ce­rów pod swój dach, to ozna­cza­ło, że in­nym ta­kże wol­no było za­pra­szać ofi­ce­rów na wła­sne sa­lo­no­we spo­tka­nia. Poza ba­la­mi po­pu­lar­no­ścią cie­szy­ły się se­an­se spi­ry­ty­stycz­ne. Prak­ty­ki okul­ty­stycz­ne były wów­czas mod­ne, to­też często or­ga­ni­zo­wa­no je ta­kże w Kra­ko­wie. Nie­jed­no­krot­nie od­by­wa­ły się z udzia­łem ofi­ce­rów, nie tyl­ko pol­skich.

Au­striac­cy ofi­ce­ro­wie, na­wet je­śli byli gosz­cze­ni w sa­lo­nach, nie­ko­niecz­nie wy­sta­wia­li do­brą cen­zur­kę pol­skim go­spo­da­rzom. W ofi­cer­skich wspo­mnie­niach nie bra­ko­wa­ło na ten te­mat opi­nii iro­nicz­nych czy wręcz sar­ka­stycz­nych. Ofi­ce­rów mia­ły dra­żnić duma i wy­nio­sło­ść pol­skich ary­sto­kra­tów, eks­klu­zyw­no­ść, po­zer­stwo, sztucz­no­ść, a ta­kże nad­uży­wa­nie al­ko­ho­lu.

O obec­no­ści ofi­ce­rów we wspól­nych przed­si­ęw­zi­ęciach i wy­da­rze­niach w prze­strze­ni pu­blicz­nej pi­sa­ły kra­kow­skie dzien­ni­ki na cze­le z „Cza­sem” i „Nową Re­for­mą”. In­for­mo­wa­ły, ale ra­czej nie ko­men­to­wa­ły. Na­to­miast w za­pi­skach źró­dło­wych z tego cza­su, w ko­re­spon­den­cji, dzien­ni­kach, wspo­mnie­niach oraz kro­ni­kach ro­dzin­nych i pa­ra­fial­nych znaj­du­je­my nie­wie­le in­for­ma­cji o udzia­le au­striac­kich ofi­ce­rów w pol­skim ży­ciu to­wa­rzy­skim, pu­blicz­nym i pry­wat­nym. Być może Po­la­cy nie­co wsty­dzi­li się tych kon­tak­tów, a przy­naj­mniej uwa­ża­li je za coś, czym nie wy­pa­da się chwa­lić na­wet w pi­sa­nych na bie­żąco dzien­ni­kach i ko­re­spon­den­cji.

W nie­któ­rych pol­skich źró­dłach brak ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji na te­mat ist­nie­nia twier­dzy i gar­ni­zo­nu w Kra­ko­wie, wie­lo­krot­nie cała uwa­ga sku­pia­ła się na lo­kal­nych oraz ro­dzin­nych spra­wach i in­te­re­sach. Ale je­śli już pi­sa­no o woj­sku, to re­la­cje pol­sko-au­striac­kie oce­nia­no po­zy­tyw­nie. Nie­wie­le znaj­du­je­my opi­nii z tego cza­su, że świa­do­mie i ce­lo­wo nie za­pra­sza­no ofi­ce­rów au­striac­kich do do­mów ze względów pa­trio­tycz­nych, gdyż byli przed­sta­wi­cie­la­mi za­bor­czej wła­dzy.

Przy­go­to­wa­nia do prze­glądu wojsk na kra­kow­skim Ryn­ku.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

Źró­dła ilu­stra­cji

Mu­zeum Kra­ko­wa: s. 184.

PO­LO­NA: s. 174.