Fatalne Jaja - Michaił Bułhakow - ebook + audiobook

Fatalne Jaja ebook i audiobook

Michaił Bułhakow

3,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy eksperyment naukowy wymyka się spod kontroli tylko cud może uratować ludzkość.

Przez lata króciutkie a znakomite dzieło Bułhakowa odczytywano w kluczu groteski i gorzkiej satyry na rzeczywistość pierwszych pięciolatek władzy realnego komunizmu. A przecież Fatalne Jaja to również dramatyczne ostrzeżenie przed ludzką ingerencję w inżynierię przyrody i ciekawa wizja futurystyczna.

Wspaniały wynalazek człowieka - czerwony promień, które przemienia żywe organizmy w mordercze potwory rządzone instynktem, dobre chęci naukowca i nauka oskrobana z moralności do wybuchowa mieszanka, która prowadzi czytelnika do nieoczekiwanego zakończenia.

Do tej pory nie wiadomo, dlaczego sowiecka cenzura przepuściła tę książkę a jej autor nie skończył z kulą w głowie w bezimiennym grobie. Zadziwia słabość Stalina do pióra Bułhakowa, że za jego wstawiennictwem na afisze powróciła sztuka Dni Turbinów, a także z jego polecenia Bułhakow znalazł pracę jako asystent reżysera w Teatrze Artystycznym.

Jeśli sądzisz, że groźne i opłakane w skutkach eksperymenty naukowe zdarzały się tylko w komunizmie, nie sięgaj po tę książkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 174

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 58 min

Lektor: Michaił Bułhakow

Oceny
3,4 (8 ocen)
1
2
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginałuРоковыеяйца (Fatalne jaja)Дьяволиада (Diaboliada)

TłumaczenieEdmund Jezierski

Projekt okładki i stron tytułowychFahrenheit 451

Wstęp Jerzy Kopański i Marcin Darmas 

Korekta i redakcjaAnna Feliga

Dyrektor wydawniczyMaciej Marchewicz

ISBN 9788366177833

Copyright © for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydawca Zona Zero Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa Tel. 22 836 54 44, 877 37 35 Faks 22 877 37 34 e-mail: [email protected]

KonwersjaMonika Lipiec

ARCYROSJANIN BUŁHAKOW

Jerzy Kopański i Marcin Darmas

 

Historia rosyjskiej kultury jest strasznie dziwna i w swoim dążeniu do moralnej niejednoznaczności trudna dla Europejczyka. Tworzy ona świat, którego aksjologia podobna jest do łacińskiej, ale zdaje się dopuszczać i aprobować to, co łacinnik chciałby wyrugować albo zamieść pod dywan, przemilczeć, taktownie nie dostrzec, a najchętniej ominąć. Wiele w jej świecie może się zdarzyć i ze wszystkim niemal można przejść do porządku dziennego. Głos sprzeciwu wobec wszechobecnego zła jest traktowany jako przejaw niedojrzałości lub szaleństwa. Przygniatająca atmosfera zła pozwala z ulgą zamknąć niejedną rosyjską książkę. Dla czytelnika polskiego, czy może nieco inaczej, ukształtowanego przez kulturę polską, szok poznawczy jest niebywały. To właśnie ten szok stanowi w Polsce główny powód nienaturalnej i niezdrowej fascynacji rosyjskimi prozaikami, szczególnie Dostojewskim oraz Tołstojem. Głębia psychologiczna, umiejętność tworzenia panoram społecznych i wikłanie się w tematyki pomijane w literaturze polskiej mają ogromną uwodzicielską moc, przez którą polskie oczy są zamknięte na najistotniejsze sprawy. W jednym ze swoich esejów Czesław Miłosz dokonywał swoistej komparatystyki kulturowej Polski i Rosji. Przykładami reprezentatywnymi dla obu kultur byli odpowiednio Adam Mickiewicz i Fiodor Dostojewski we własnej osobie. Puenta wydawać by się mogła prosta, oczywista, jednak pokazuje niezbicie to, o czym polski czytelnik nagminnie zapomina. Polacy w swojej kulturze postrzegają świat jako raczej dobry, a w każdym razie dobro wobec zła nie jest bezsilne, często świat daje możliwość ocalenia tego, co dobre, co pozwala mieć nadzieję. Zupełnie inaczej jest w przypadku Rosjan. Deterministyczne, manichejskie zło czai się wszędzie, nadzieja jest przymiotem głupców. Istnieją potwory, potworami są ludzie, miasta, książki, myśli. Nie można przed złem świata uciec, nie da się go powstrzymać. „Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator, ale i ten, prawdę mówiąc świnia” – powiada Gogol. Kim była i w jakim świecie żyła Sonia Marmieładow? Kto otaczał świętego i nieomal szalonego Aloszę Karamazowa? Cezary Wodziński opisuje świat najbardziej rosyjskiego geniusza – Fiodora Dostojewskiego – jako studnię bez dna, mroczne katakumby, „gdzie w kryptach toczą się bełkotliwe szeptanki, po ciemnych korytarzach błąkają się bez ładu upiory i ich cienie, a z każdego zakamarka wystają chwosty, rogi, kopyta i krzywe ryje”.

Przez całe stulecia w polskiej kulturze takie widzenie świata po prostu nie miało racji bytu, uznawane było za fałszywe, a karnawał zła trwał w najlepsze u poczciwego jezuickiego księdza dobrodzieja Józefa Baki. Zastanawiające jest, że na polskim gruncie rzeczywiste zrusyfikowanie kultury w tym sensie, zaczęło kiełkować u kresu ciemnej komunistycznej nocy i dziś przeżywa swój czarny renesans. To fundamentalna zmiana świadomości, sposobu odnajdywania się w świecie, czytania go i czytania w nim samym sobie. Czyżbyśmy gremialnie przestawali wierzyć w dobro? Czy w polskiej kulturze ostatecznie zatryumfuje Dostojewski nad Conradem? Francuski sowietolog Alain Besançon przestrzega przed fascynacją rosyjskim kontrapunktem: „Pobożność rosyjska nie jest cnotą, ale takim rozczulaniem się, powierzchowną kontemplacją i wylewaniem fałszywych łez… Z jednej strony potworna nędza moralna tego narodu, a z drugiej – świętość. Proszę zauważyć, jak tę podwójną optykę stosują Gogol i Dostojewski… Cała literatura rosyjska stoi na dwóch nogach: jesteśmy nędznymi robakami, a kilka stron później: jesteśmy panami świata, stojącymi wyżej w ewolucji, niż inne narody. Jesteśmy bliżej Stwórcy. Człowiekowi Zachodu trudno dostrzec tę, bądź co bądź, powierzchowność rosyjskiej natury…”.

W dobie sowieckiego komunizmu problem wszechobecności zła został podniesiony do potęgi, zwłaszcza wobec wszechobecnego katastrofizmu i manichejskiej ciemności rosyjskiego ducha, przesiąknięcia materii świata złem, którego nie można przezwyciężyć, co najwyżej nieco obłaskawić. Wobec tego trudno o bardziej rosyjski okaz pisarza od Michaiła Bułhakowa. Wyrósł on bodaj na najbardziej rosyjskim gruncie spośród rosyjskich pisarzy dwudziestego wieku i wiernie podążał szlakiem tej prozy wyznaczonym przez zasłużenie sławnych poprzedników. Także samo życie Bułhakowa było najbardziej rosyjskie spośród wszystkich pisarzy, których los zamknął w szczelnym uścisku Kraju Rad. Nie chodzi tu o los spod znaku morderczego terroru właściwego dla stalinizmu czy pierwszej połowy dwudziestego wieku w ogóle, o fizyczną zagładę w imię kaprysu dyktatora, ideologii lub historii. Chodzi o tragiczną i ciągnącą się dekadami wyboistą drogę usłaną krzywdami i nieszczęściami, snami o normalności, snami o możliwości wyboru. Jest to literatura udręczona, pisana i czytana z zaciśniętymi zębami, babrająca się w mroku ludzkiej psychiki, przeżywająca i ekscytująca się upadkiem świata, ludzi, samego siebie. Przed tym nie ratuje nawet rosyjski humor, który przecież tylko maskuje bezsilność, reaguje śmiechem na niesprawiedliwość, niedorzeczność i absurd. Trzeba mieć zatem świadomość, że sięgając po Bułhakowa, porywamy się na sport ekstremalny, bo kiedy myślimy o Rosji, musimy uwzględnić jej terytorialny bezmiar. W Rosji wszystko jest możliwe. Niedookreśloność tego kraju zawsze predestynowała go zarówno do największych aktów poświęcenia, jak i największych potworności. Może dlatego w rosyjskiej świadomości narodowej nigdy nie było umiaru, przekonania i zdecydowania, zawsze była natomiast histeria i załamanie. Tę nieprzeciętną skalę odczuwamy, co chwilę, w prozie Bułhakowa. Pomór kur, od którego zaczyna się katastrofa w Fatalnych jajach, ma miejsce na drugim końcu kraju, we wsi Konczewskiej… Jak pisze Berdiajew: „Rosjanin łatwo rezygnuje z nauki i sztuk, z państwa i ekonomii, buntuje się przeciwko odziedziczonym związkom i dąży do nieznanego królestwa, do nieznanych przestrzeni”. Nie sposób wskazać, gdzie Rosja się zaczyna, a gdzie kończy. Na rosyjskim Wschodzie ujawnia się ogromny świat, który może być przeciwstawiony całemu światu zachodniemu, wszystkim narodom Europy. I jeszcze raz Berdiajew: „Rosja jest wielką równiną z nieskończonymi odległościami. Ziemia rosyjska nie ma wyraźnych form, brakuje granic (...) Rosyjska równina, jej bezgraniczność, jej odległości, jej nieuformowany żywioł jest jedynie wyrazem równinności duszy rosyjskiej, jej bezgraniczności, jej nieskończonych odległości, jej stłamszenia przez bezkształtny żywioł narodowy.” Mitii z Braci Karamazow Dostojewskiego wyrywa się w pijackim amoku: „zbyt głęboka jest dusza ludzka”...

Na rosyjskich równinach działy się rzeczy niestworzone. Szalały powołane do rugowania niesfornych bojarów, słynące z okrucieństwa, doborowe jednostki militarne: opricznina. Miała ona zupełne carte blanche w pacyfikowaniu zbuntowanych regionów, eliminacji oficjalnych czy domniemanych wrogów Caratu. Poprzez opriczninę, rosyjska myśl o wieki wyprzedzała najczarniejsze kafkowskie sny. Wyrok i śmierć czyhały na każdym rogu: u sąsiada, za płotem, w bramie... Szwadrony śmierci zostały również wprawione w ruch w Fatalnych jajach, aby odeprzeć atak wynaturzonych gadów. Mamy do czynienia z myślą na wskroś eschatologiczną – upadek zarówno w makro jak i mikro skali może przyjść w każdej chwili, bez wyartykułowanego powodu. Jak grom z jasnego nieba. „Wprowadzona przez Iwana Groźnego opricznina – pisze Wodziński – była spektakularnym eksperymentem zniesienia granicy między życiem a śmiercią, co wolno traktować jako okolicznościową historycznie zapowiedź zawieszenia bariery oddzielającej chrystusowe od antychrystusowego”.

 

* * *

Bułhakow pochodził z zupełnie, jak na ówczesne warunki, zamożnej rodziny cerkiewnych arystokratów. W odróżnieniu od znakomitej większości rosyjskich pisarzy tamtej epoki dzieciństwo upłynęło mu dość szczęśliwie i dostatnio. Mieszkał w pięknym i przestronnym kijowskim domu, którego konserwatyzm i bliskość Cerkwi dawały warunki i możliwości obce większości pisarzy tego pokolenia. Był to jednak jedyny szczęśliwy okres życia Bułhakowa, który na trwale pozostawił w nim wyłącznie umiłowanie monarchii, od Cerkwi się bowiem odsunął, a gdy historia zabroniła mu opuścić ukochaną Rosję, miłość do ojczyzny zastąpił strach, a sentyment – rozczarowanie i gorycz. Po śmierci ojca, zbuntowany najstarszy syn, konfliktuje się z matką i dotychczasowym rodzinnym porządkiem. Kierowany głodem świata i młodzieńczym buntem przeciwko hierarchiom, skłócony z rodziną wyrusza w świat w poszukiwaniu swojego przeznaczenia. Jako student medycyny zgłasza się po stronie białogwardzistów na ochotnika do wojska w czasie rosyjskiej wojny domowej, gdzie został umieszczony w korpusie sanitarnym. Pamiątką z tamtego okresu pozostaje niedoceniana współcześnie powieść Biała gwardia. Bułhakow widział podczas wojny okrucieństwo bolszewików, widział żołnierzy i cywilów umierających w nieludzkich warunkach, sam musiał amputować rannym kończyny, nie mogąc zrobić dla nich nic więcej. Nikt wówczas nie był bezpieczny, on zaś próbował ocalić kogo tylko się dało z narażeniem swojego życia i zdrowia. Czas ten przypłacił depresją, uzależnieniem od morfiny (z którego wyszedł, co nie jest łatwą sztuką) i tyfusem, który zamknął mu możliwość ucieczki z Rosji – i pomimo prób podejmowanych pod koniec lat dwudziestych i trzydziestych, pozostał w ZSRS do końca życia. W tym samym czasie rozpoczyna się także pisarska ścieżka Bułhakowa, zostaje dziennikarzem i twórcą tekstów propagandowych białogwardzistów. Ze względu na odniesioną kontuzję zostaje zwolniony z wojska. Nie chce już być lekarzem i nie podejmuje też prób rozwoju talentu wokalnego z myślą o operze. Po wojnie przenosi się do Moskwy, porzucając praktykę lekarską na rzecz literatury: pisania dramatów i beletrystyki, jak podaje odtąd we wszystkich dokumentach.

Młody pisarz mozolnie pnie się w hierarchii moskiewskiego literackiego parnasu. Swoim talentem zwraca uwagę Osipa Mandelsztama, a o jego względy zabiega Aleksiej Tołstoj, który za kilka lat przyczyni się do wyciągnięcia młodego Bułhakowa z ubóstwa. To tu, już w Moskwie, w połowie lat dwudziestych powstają Diaboliada, Fatalne Jaja i Psie serce, futurystyczne miniatury będące pretekstem dla naszego spotkania. Mniej więcej w tym samym czasie Bułhakow rozpoczyna literacką kolaborację z „Nakanunie”, sowieckim pismem kulturalnym wydawanym w Berlinie, stanowiącym propagandowy okręt flagowy dla emigracyjnej inteligencji i pisarzy, będąc reprezentatywnym wyborem najciekawszych twórców z ZSRS. Dzięki temu następuje etap finansowej stabilizacji Bułhakowa oraz początek biorą jego bardzo trudne relacje ze środowiskami literackimi, zarówno krajowym, jak i emigracyjnym. Rosnąca w związku z tym poczytność jego dzieł spotyka się z chłodem posądzeń o kolaborację z reżimem komunistycznym, przy jednoczesnej walce Bułhakowa z cenzurą o możliwość wystawiania sztuk teatralnych, zresztą ciepło przyjmowanych przez krytykę i publiczność. Umęczony tym Bułhakow, mimo odnoszonych sukcesów, próbuje ubłagać władze sowieckie o zgodę na opuszczenie ZSRS. Zaczyna prowadzić bogatą i dość jednostronną korespondencję z głównymi dygnitarzami partyjnymi. Listy adresuje między innymi do Stalina, Jagody, Trockiego i Mołotowa. Dopiero w 1930 roku do Bułhakowa dzwoni Stalin, zmieniając warunki udręki autora Mistrza i Małgorzaty. Od tego momentu pozostają w kontakcie, a dzieła Bułhakowa czytane są na Kremlu. Sam zaś Stalin przepada za jego pisarstwem, ceniąc je i uważając je za opłacalne z punktu widzenia władzy komunistycznej. Nie dane jednak będzie im spotkać się osobiście. Zgody na wyjazd Bułhakow oczywiście nie otrzymuje, lecz w zamian teatry otwierają przed nim podwoje, drukowany jest chętnie i  bardzo przyzwoicie opłacany (za Diaboliadę wydaną kilka lat wcześniej miał otrzymać zaledwie pięćdziesiąt rubli). Stalin zamknął Bułhakowa w może nie w złotej, ale po sowiecku pozłacanej klatce. Nie był to wymarzony pisarz dla komunistów, lecz wystarczająco zastraszony i mający dość instynktu samozachowawczego, by być dla nich dostatecznie pożytecznym oraz by pozostać przy życiu i być przedmiotem kremlowskich inwestycji. W tej pozłacanej klatce spędził resztę życia, nim umarł w 1940 roku – wkrótce po wybuchu drugiej wojny światowej, w przededniu niemieckiej inwazji na ZSRS, w poczuciu oszukania i zniszczenia życia przez Stalina.

Oczywiście za ciężki los Bułhakowa nie odpowiadają wyłącznie namolne ciotki ludzkości: historia i polityka. Za swoje nieszczęścia odpowiadał jednak przede wszystkim sam Bułhakow. Na jego temat powiedziano i napisano już bardzo dużo i różnorodnie. Nie ma się czemu dziwić, kontury tego człowieka nie były bowiem zbyt ostre. Konieczności w jego życiu krzyżowały się brakiem alternatyw. Rygoryzm moralny wchodził w konflikt z bezsilnością i miękkim oportunizmem. Sprzeczności i niekonsekwencje są widoczne co chwilę. Bez komunistycznego kontekstu nie byłoby łatwo go zrozumieć, gdyż Bułhakow był zawsze w drodze. Próbował wszystkiego, zgodnie z literą tamtej epoki był wszystkożerny. Po ojcu odziedziczył wrażliwość, niemal kruchość, strach przed samotnością maskowany pewnością siebie i ostentacją oraz podejrzliwość. O ile jednak te cechy Afanasija Bułhakowa były w stanie tonować dobro i mądrość żony, o tyle u Michaiła kwitły. Jego wybory życiowe i sercowe nie były równie udane jak w przypadku ojca. Był trzykrotnie żonaty, łatwo się więc na tej podstawie domyślać, że małżeństwa nie należały do najszczęśliwszych. Zresztą w przypadku pierwszej i drugiej małżonki zgodził się na przeprowadzenie aborcji, co niewątpliwie związkom tym nie służyło. Widać zatem bardzo wyraźnie, że wpływ Cerkwi nie był na niego duży, bowiem nie tylko zgodził się na te aborcje (pierwszej aborcji przyszła pani Bułhakow poddała się w przededniu ślubu, a drugą osobiście sfinansował sam Bułhakow), ale i nie widział w tych zabiegach nic złego. W każdym razie nie zachował się w tej sprawie żaden ślad świadczący o braku akceptacji. Jednocześnie nie przeszkadzało to Bułhakowowi na starość przerażać się ateizacją rosyjskich elit i sowiecką amoralnością.

We wspomnieniach współczesnych Bułhakow jednak często powraca jako człowiek miłosierdzia. Był jednocześnie bardzo wymagający zarówno w stosunku do siebie, jak też swojego otoczenia. W relacjach międzyludzkich oferował przyzwoitość, ale także jej żądał. Był bardzo samodzielny, pomagał innym chętnie i bezinteresownie, samemu nigdy pomocy nie chcąc, często jej nawet nie przyjmując. Wtrącał się w cudze życie nie licząc się z konsekwencjami, przez co na ogół był z ludźmi skłócony. A wszystko to oblane było sosem gwałtownych zmian nastroju, skłonnością do przechodzenia ze skrajności w skrajność oraz balansowaniem między szczęściem a rozpaczą. W życiu publicznym i prywatnym zdecydowanie nie był figurą rycerską. Nie potrafił wznieść się ponad przyzwoitość, której jak już wiemy potrafiło mu zabraknąć. Nie bez powodu przed śmiercią wołał swoją pierwszą żonę, błagając o wybaczenie. Oczywiście bez skutku, gdyż nie było jej w pobliżu.

Fatalne jaja, czyli komunizm i cenzura

 

Fatalne jaja to druga z trzech nowel fantastycznych Michaiła Bułhakowa opublikowanych w latach 1924–1925. Do „małej” trylogii należą również wcześniejsza Diaboliada oraz późniejsze Psie serce. Fatalne jaja w tym gronie odznaczają się pewną przesadą, żeby nie powiedzieć egzaltacją pisarską. Należy przypuszczać, że Bułhakow pragnął tym tekstem złożyć hołd mistrzom tego gatunku, między innymi Herbertowi G. Wellsowi (Fatalne jaja w dużej mierze są plagiatem jego nowelki z 1904 roku zatytułowanej The Food of Gods), Markowi Twainowi oraz Jerome’owi K. Jerome’owi. Na dodatek, Bułhakow miesza rejestry narracyjne (od dyskursu naukowego, przez przesłuchanie milicyjne, po żurnalistyczny żargon), piętrzy wątki oraz wprowadza napięcie tak charakterystyczne dla jego literackich antenatów. W Fatalnych jajach roi się od postaci na poły karykaturalnych, na poły rzeczywistych. Swobodnie można zidentyfikować kolegów po fachu z okresu, gdy Bułhakow pracował w redakcji czasopisma „Gudok”. Powieściowy dziennikarz Alfred Bronski, który upublicznił odkrycie „czerwonego promienia”, to tak na prawdę Jewgienij Petrow, szwagier pisarza Walentina Katajewa. Bułhakow regularnie korzysta ze swojej wiedzy medycznej – jak wiadomo z wykształcenia był lekarzem – używając hermetycznego żargonu naukowego. Wiemy, że z lubością zaczytywał się w fachowej literaturze przedmiotu, interesował się między innymi badaniami profesora Mikołaja Koltsowa nad zwiększeniem produkcyjności kury domowej. W pewnej mierze ulubioną lekturą rosyjskiego pisarza była czterdziestotomowa encyklopedia Brockausa-Efrona, która stała na jego pułkach aż do śmierci. Zasługujący raczej na miano migawki faustowski wymiar Piersikowa (pełniej uwypuklony w postaci profesora Preobrażeńskiego w Psim sercu) ukazuje życiowy dramat samego Bułhakowa – pakt z czerwonym diabłem. W Fatalnych jajach mocniejszy okazuje się mit ucznia czarnoksiężnika. Ale o tym później.

Bułhakow w tej swoistej trylogii sięga po gatunek bardzo popularny w drugiej dekadzie dwudziestego stulecia w sowieckiej Rosji. Fantastyka społeczna cieszyła się zainteresowaniem wśród twórców, a cenzura była dla niej zadziwiająco wyrozumiała (przynajmniej wówczas, u progu lat czterdziestych ta czujność wzrosła i Fatalne jaja były już przez NKWD czytane jako dzieło reakcyjne – i tu szczęście w nieszczęściu, bowiem niewiele to już obchodziło umierającego Bułhakowa). Przez wyrozumiałość, żeby nie było złudzeń, rozumieć w tym przypadku trzeba dwadzieścia cenzorskich uwag. Jednak każe to na przesadnie zmitologizowane ujęcie tego i innych utworów patrzeć z dystansem. Powiedzmy wprost, Fatalne jaja nie narażały bezpieczeństwa Bułhakowa. Nikt, łącznie z podejrzliwym głównym zainteresowanym nie miał poczucia, że to opowiadanie przekracza nieprzekraczalną barierę. Porównanie do Osipa Mandelsztama jest nieuprawnione, brakowało Bułhakowowi heroizmu. Michaił Afansjewicz może i był konserwatystą, może w głębi ducha nienawidził rewolucji i komunistów, ale przecież w jego twórczości nie manifestuje się to w zagrażający życiu autora sposób. Jest zatem fundamentalna różnica w wątpliwościach co do cudowności „czerwonego promienia”w Fatalnych jajach, a jawnie antystalinowskich wersach o „straszącym cieniu górala kremlowskiego” Mandelsztama. Moskwa Bułhakowa jest przecież miastem rosnących wieżowców, miastem postępu i rozwoju, co nie zupełnie odpowiada rzeczywistości. Bułhakow ledwie ukryty za piórem odtwarza świat, takim jakim go widział, niemal dekadę po rewolucji 1917 roku. Topografię Moskwy poznajemy znowu oczami pisarza. Najważniejszym miejscem stolicy nie jest żaden Plac Czerwony ani Kreml, lecz Plac Teatralny, na którym stoją Bolszoj i hotel Metropol. Razem z bohaterami noweli przysłuchujemy się kontredansom plotek moskiewskiego Arbatu. Poznajemy również gusta teatralne i operowe autora Mistrza i Małgorzaty. Podglądamy prace redakcji prasy brukowej tamtych czasów. W „Gudoku” Bułhakow zajmował się między innymi przepisywaniem listów czytelników oraz korespondentów w terenie, którzy, delikatnie rzecz ujmując, nie posiadali wygórowanych kompetencji językowych i swoje źródła informacji traktowali z pobłażaniem: „na dwudziestej stronicy gazety «Izwiestia», pod nagłówkiem Nowości nauki i techniki pojawiła się krótka notatka, traktująca o promieniu. Powiedziane było głucho, że znany profesor Czwartego Uniwersytetu wynalazł promień, nieprawdopodobnie podwyższający życiową działalność niższych organizmów i że promień ten wymaga sprawdzenia. Nazwisko, ma się rozumieć, było zełgane i wydrukowane: «Piersikow»”. Antykomunistyczny charakter Bułhakowa ujawnia się na większą skalę, nie chodzi tylko o pojedynczy tekst literacki.

Chronologia Fatalnych jaj w ogóle więcej mówi o nadziejach i obawach Bułhakowa, niż o rzeczywistości. Poza finalną katastrofą, zresztą łatwą do przewidzenia dla kogoś znacznie mniej spostrzegawczego od Michaiła Afansjewicza, profetyzmu w tym opowiadaniu nie ma zbyt wiele. Fatalne jaja Bułhakow napisał w 1924 roku. Akcja opowiadania toczy się w latach 1919–1928 (choć są i odniesienia do czasów wcześniejszych, przykładowo żona profesora Piersikowa ucieka od niego w 1913 roku). Trzeba przyznać, że jest to dla świadomego cenzury i zagrożeń autora wygodna perspektywa. Pozwala odnieść się do nieodległej przeszłości, wytłumaczyć ją i śmiało odpłynąć w tworzenie wizji przyszłości. W ten sposób opis komunizmu wojennego i nędzy, do której doprowadził może znaleźć się w cenzuralnym opowiadaniu, jest on uzasadniony. Po wojnie sytuacja ulega wyraźnej poprawie i z pewnym optymizmem można spoglądać w kierunku jutra. Opis zmieniającej się Moskwy jest bardzo żywy, dynamiczny. Jeśli pojawiają się wątpliwości co do charakteru przekształceń, duszone są siłą komunistycznych zmian i atmosferą ogólnej modernizacji. Moskwa lat dwudziestych była rzeczywiście najprawdziwszym placem budowy. Po wojennym bałaganie powstawać zaczęło metro, kładziono duże ilości szyn tramwajowych, wznoszono drapacze chmur oraz zaczęto zwracać uwagę na to, co dziś nazywamy estetyką miejską. Tylko, że za właściwym dla komunizmu rozmachem szła równie właściwa dla tego ustroju jakość. Metro zostało otwarte dopiero w 1935 roku, po Moskwie kursowało dokładnie sześć tramwajów, obok wieżowców ogromnym problemem był niedobór mieszkań (w latach 1920–1926 liczba mieszkańców wzrosła dwukrotnie), a katastrofalne warunki sanitarne były standardem.

A mowa przecież o Moskwie, mieście, z którym Stalin obchodził się zadziwiająco łagodnie, mając na uwadze to, do czego był zdolny. Potrafił przecież przesiedlać lub anihilować całe grupy etniczne z dnia na dzień. Poza okresem frontowym lat 1941–1942 było to naprawdę najspokojniejsze i najdostatniejsze miejsce w ZSRS. Porównywalnie spokojnie było tylko w jego rodzimej Gruzji, do dziś pełnej sentymentu wobec Soso. Najlepszy opis standardu moskiewskiego pochodzi z doby reformy walutowej z 1947 roku – i choć miało to miejsce dwadzieścia lat po napisaniu Fatalnych jaj i czasu jej akcji, daje najlepsze pojęcie o warunkach życia w stolicy Związku Sowieckiego. Po katastrofie drugiej wojny światowej dla ZSRS, ogromnego ubytku ludności, zniszczeń ciągnących się od Bugu po Wołgę, rozpadzie gospodarki nastawionej na produkcję militarną, nastał czas kolejnego powrotu do normalności. Trzeba było jednak usprawnić i urealnić system walutowy, zdecydowano zatem postawić także w tym obszarze na realny socjalizm. Poza wymianą waluty na bardziej aktualną, celem reformy było także uregulowanie budżetu poprzez regularną grabież. Drakońska denominacja miała odebrać wartość około dziewięćdziesięciu procentom środków zgromadzonych przez zmaltretowanych wojną mieszkańców ZSRS. Akcja miała być przeprowadzona bez zapowiedzi i błyskawicznie z uzasadnionej obawy o wybuch paniki wśród mieszkańców Związku Sowieckiego. Jednak wszechrosyjski i wszechkomunistyczny chaos i bylejakość sprawiły, że intencje Stalina zostały prześwietlone i w Moskwie zaczęły dziać się prawdziwe cuda, których nie powstydziłby się Woland, Korowiow i spółka. Poza falą rozbojów i rozkradaniem czego popadnie, mieszkańcy Moskwy próbowali w ostatniej chwili wymienić pieniądze, które lada moment miały stać się makulaturą na towary. Obojętnie jakie. Trudność polegała jednak na tym, że nie bardzo było co kupować, poza wąską grupą tak zwanych towarów luksusowych. Zatem na ściśniętych mrozem ulicach i brukach Moskwy widywano rekordowe ilości pianin i fortepianów wożonych na rozklekotanych bryczkach przy asyście dźwięków tłuczonego szkła w pustych sklepach. Futra, drogie czapki i porządne buty odbijały się w potłuczonych lustrach, powyciąganych ze zdemolowanych witryn, a konserwy mięsne (to też towar luksusowy!) wypychały kieszenie nie najmodniejszych, ale eleganckich i przede wszystkim dostępnych jeszcze przez krótką chwilę płaszczy. „Któż widok ten opisać zdoła (…) ach, a któż w ogóle go wytrzyma”…

Tego chaosu, niewysłowionej dziczy, brudu, głodu i powszechnego rozkopania na kartach Bułhakowa nie ma. Wszechobecny chaos nie jest chaosem ani komunistycznym, ani rosyjskim, lecz kosmicznym. Bezsilność wobec losu wynika na kartach Bułhakowa, zarówno w Fatalnych jajach, jak i w ogóle, z pewnego porządku uniwersalnego lub z uniwersalnego nieporządku. Zatem konstrukcja świata przedstawionego w całej bułhakowskiej trylogii, jeśli jej części składowe traktować osobno, jest w gruncie rzeczy bardzo cenzuralna. Jest to opis ducha i materii, które dążą ku katastrofie, dlatego, że inaczej po prostu być nie może. Za to czasy, w których toczą się poszczególne historie, ukazują przecież świat nietzscheańsko żywy i chaotycznie podnoszący się po ciężkim okresie. Sporo w tym rosyjskiego determinizmu, przeświadczenia, że świat ciąży ku zgubie. Zaiste dziwny jest rosyjski sposób widzenia rzeczywistości i jej aksjologia. Rozstrzeliwanie złodziei jest przez Bułhakowa pokazane jako emanacja sprawności państwa i uosobienie sprawiedliwości. Państwo, jego opis i charakterystyka, jest osobną ciekawą rzeczą. Powiada przecież narrator: „owszem, są szpicle na ulicach, owszem, sytuacja z szalejącymi gadami wymknęła się spod kontroli, owszem, Armia Czerwona (choć zorganizowana, zmodernizowana, dzielna i bitna!), nie poradziła sobie z sytuacją, ale poza tym wszystko jest w porządku. Administracji jest dużo, ale jest sprawna i uzasadniona, wszędzie panuje chaos, ale jak tak intensywny rozwój utrzymać w ładzie i porządku? Państwo nie ustępuje, reaguje sprawnie i dość logicznie, choć nie zawsze skutecznie”. O katastrofie przecież nie przesądził porządek ustrojowy, nie zawiodło państwo, lecz przypadek. Ludzki błąd, zresztą, jak często u Bułhakowa, pochodzenia niemieckiego: rozbawiony Woland z Mistrza i Małgorzaty po chwili namysłu wypowiada słowa, że chyba jest Niemcem. Cała oficjalna historia ZSRS to przecież historia przypadków, nieszczęśliwych zdarzeń, zewnętrznej ingerencji oraz ludzkich błędów. Te ostatnie były przyczyną czystek, rozstrzeliwań i terroru. Po czasie brutalnie anihilowani sprawcy błędów i wypaczeń mogli zostać zrehabilitowani i być przedstawiani jako męczennicy, świeccy święci rewolucji. Do zbadania jest, czy to uciekanie do pozaustrojowych i poza-komunistycznych źródeł nieszczęść, oficjalna propaganda Kraju Rad zaczerpnęła z fantastycznych powiastek z połowy drugiej dekady dwudziestego wieku. W gruncie rzeczy, takie rozumienie polityki, historii i losu było dygnitarzom sowieckim bardzo na rękę. Porządek wewnętrzny i organizacja samego państwa pozostawała poza dyskusją, być może w literaturze to zasługa pionu cenzorskiego, ale pewności wciąż nie ma.

Nie oznacza to jednak, że sam Bułhakow był komunistycznym zaprzańcem, zdrajcą ideałów lub człowiekiem do wynajęcia. Instynkt samozachowawczy, którego mu nie brakowało, nie jest tożsamy z zakłamaniem i gotowością sprzedania się komunistom, których nie znosił. Gdy już wdawał się publicznie w około polityczne dyskusje, gardłując za rozwiązaniami proponowanymi przez komunistów, nie robił tego z wyrachowania. Były rzeczy w czerwonym państwie, które mu się podobały lub przynajmniej budziły jego nadzieje. W Fatalnych jajach tak się dzieje na przykładzie NEP-u. Zresztą jako człowiek uważający się za przedstawiciela prawicy, musiał spośród wszystkich gospodarczych pomysłów bolszewików traktować NEP jako przejaw jakiejś normalności. Po przewrocie bolszewickim, nieefektywna wcześniej rosyjska ekonomia znalazła się na granicy krytycznego załamania, a społeczne niezadowolenie spowodowane brutalnością czekistów groziło upadkiem świeżo wygranej rewolucji. Dlatego Lenin zaproponował wprowadzenia Nowej Polityki Ekonomicznej, czyli NEP-u. Odpowiedzią na tragedię polityki socjalistycznej okazała się filozofia rynkowa oparta na własności prywatnej. Zanim NEP został uśmiercony w 1929 roku przez kolektywizację, okazał się bardzo efektywnym narzędziem odbudowy gospodarki narodowej. Zatem nadzieje na normalizację w połowie lat dwudziestych nie były bezzasadne. ZSRS nigdy później nie zanotowało tak szybkiego i niezakłóconego rozwoju. Problem sprowadzał się do tego, iż nad tym, co wolne nie da się panować i na to na dłuższą metę komuniści absolutnie nie mogli się zgodzić. Trudno wobec tego NEP-owskiego powiewu normalności zarzucić Bułhakowowi naiwność. Był zbyt dobrym obserwatorem i choć nie był profetą, potrafił dostrzegać logiczne konsekwencje wydarzeń, które widział. Widział też nadciągającą katastrofę.

Gramatyka katastrofy

 

Jak to w Rosji, w pierwszych taktach uwertury słychać zapowiedź katastrofy. Wszystkie znaki na niebie wskazują, że za chwilę zza chmur wyłonią się jeźdźcy apokalipsy albo świta Wolanda. A Bułhakow jest tej apokalipsy koryfeuszem. Choć przecież mogłoby się wydawać, że zaczyna się niewinnie. Trzeba jednak umieć odczytywać rosyjską gramatykę katastrofy. Oto zafrasowany własnym odkryciem zoolog podąża do swojego gabinetu przy ulicy Hercena. „Jako początek przerażającej katastrofy należy właściwie uznać ten nieszczęsny wieczór”, stwierdza Bułhakow, gdy jego bohater począł badać właściwości wynalezionej przez siebie „czerwonej smugi”. Od pierwszego zdania noweli czuć powiew anty-kosmosu, zagrożenie ostatecznej zguby płynące z sił irracjonalnych. Oj, lepiej tej „smugi”nie było wywoływać…

Moskwa pogrążała się we śnie, ale nie on. Zapalił matową lampkę, wyostrzył obraz mikroskopu i w podnieceniu przyglądał się niespotykanej dotąd reprodukcji i wzrostowi ameb. Dzięki właściwościom „czerwonego promienia”, „szarutkie ameby, wypuszczając swe macki, ciągnęły się z całej mocy ku czerwonej smudze i w niej (zupełnie jakby w sposób czarodziejski) nabierały życia. Jakaś moc tchnęła w nie ducha życia”. Na dodatek „smuga” uruchamiała nienasyconą łapczywość żywych organizmów, powodowała wśród osobników przemoc i kanibalizm. Sprawa zaczęła przybierać charakter lawiniasty. Ze względu na kurzy pomór, postanowiono, wbrew woli wynalazcy, użyć „czerwonego promienia”do wyhodowania kur w rekordowo szybkim tempie. Zamówione jajka okazały się fatalne: w wyniku pomyłki dostarczono jaja nagich gadów. Po wykluciu, monstrualnych rozmiarów zwierzęta zaczęły napierać i zagrażać Moskwie. Z odsieczą wysłano wojsko. Wszystko przez genialną „smugę” wprawioną w ruch przez profesora Piersikowa.

Przyjrzyjmy się fizjologii Wodzimierza Ipatiewicza Piersikowa. Łysy, gładko wygolony, z dolną szczęką wysuniętą do przodu, ot, taki Bernstein albo inny Korołow. Radzieccy naukowcy posiadali, prawdopodobnie wbrew własnej naturze, zdolności ucznia czarnoksiężnika: puszczali w świat moce, których już sami nie potrafili zatrzymać. Jest i to u Piersikowa, ale jest jeszcze coś więcej, coś zwierzęcego. Sprawia wrażenie jakby od czasu do czasu tłumił gadzie pomruki, a „kiedy mówił cokolwiek ważnego i pewnego, palec wskazujący prawej ręki zakrzywiał w haczyk i mrużył oczki” – czyżby sam przeglądając się w „strużce” przeobrażał się w jaszczura?

Czemu „czerwona smuga” miała mieć swój wpływ tylko na świat zwierzęcy, jednocześnie wyłączając człowieka? Przecież Bułhakow wprost nie mógł pisać o jądrze radzieckiej duszy, o równoczesnym postrzeganiu przeciwstawnych duchowych otchłani, prościej – o przeobrażeniu świata społecznego w makabryczne państwa-mrowiska, którego był światkiem przez całe życie. Rosyjski pisarz nieskończonością węzłów zestawia zwierzęta i ludzi, czego najznamienitszym przykładem było późniejsze Psie serce.

Bułhakow serwuje nam coś w rodzaju literackiego hultajskiego bigosu. Zawarł w noweli znaczący kęs epoki NEP-u. W Fatalnych jajach występują arywiści, żurnaliści-grafomani, współpracownicy pism moskiewskich czerwonych, jak promień wynaleziony przez Piersikowa – Czerwony ognik, Czerwony Pieprz, Czerwony Tygodnik, Czerwony Prożektor i, rzecz jasna, Czerwona Moskwa Wieczorna – nadgorliwi służbiści, drobni handlarze, szpicle. Nowela została napisana przez Bułhakowa w 1925 roku, a opisuje wydarzenia, które rozgrywają (rozgrywały) się w 1928 roku. Dla Bułhakowa zatem prawdziwe zbezczeszczenia i zatrucia powodowane przez „czerwoną smugę” miały dopiero nadejść…

Fatalne jaja lokują się w kręgu rosyjskiej myśli katastroficznej, której najlepszymi reprezentantami byli Gogol i Dostojewski, Swoje źródło mają o wiele głębsze i należy ono do cech dystynktywnych rosyjskiego kosmosu. Nie sposób ją całkowicie zrozumieć bez wprowadzenia pojęcia „raskoła”,czyli przekonania o odwróceniu się Boga od carstwa, które nastąpiło w wyniku kryzysu państwa moskiewskiego w XVII wieku. Berdiajew stwierdza, że „Raskołbył ucieczką od historii, ponieważ historią zawładnął książę tego świata, antychryst, który przedostał się na wyżyny Cerkwi i państwa”. To, o czym pisze nie było ani nowe, ani odosobnione. Pisali już o katastrofie „raskoła” rosyjscy historycy dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Zajmowali się nim także przedstawiciele szkoły tartuskiej.

Grosso modo Rosjanie to „raskolnicy”,którzy zaczęli egzystować nad Wołgą w konsekwencji tak zwanej Smuty („zamętu, wzburzenia, roztrojenia, rozdarcia”) Iwana Groźnego i Dymitra Samozwańca. Oddajmy głos Grigorijowi Pomerancowi: „Naród [rosyjski – przyp. aut.] po raz pierwszy w swojej historii przeżył bliskość zguby, zagrażającej nie ze strony jawnego, widzialnego wroga zewnętrznego, jak Tatarzy, lecz ze strony niepojętych mocy, ukrytych w nim samym i otwierających wrota wrogowi wewnętrznemu – sił irracjonalnych, tajemniczych i tym groźniejszych. Rosja doświadczyła po raz pierwszy, jakimi bezdennymi otchłaniami otoczona jest nie tylko jej fizyczna, ale i duchowa egzystencja”. Wiek osiemnasty był wiekiem utraty równowagi i wybuchem apokaliptycznego fanatyzmu. Rosjanie wówczas poczuli, że można Rosję definitywnie stracić. Stanęli zatem przed wyborem – albo pójść naprzód, z duchem czasu, albo zatrzymać się na zawsze. Od tej pory rosyjski los cechuje nieciągłość. Naród rosyjski przytłoczony jest koniecznością ponoszenia ogromnych nakładów sił, których wymagają rozmiary państwa. W nowelce Bułhakowa czuć ten sam tragizm immanentnie związany z Rosją: aby wyhodować wystarczającą ilość kur, trzeba wynaleźć magiczny sposób, „czerwoną smugę”.O prym idei mesjanistycznej kłócą się Żydzi, Polacy wraz z Rosjanami. Niezwykle silną rolę odegrała w tym kontekście historiozoficzna idea mnicha Filoteusza – idea Moskwy jako Trzeciego Rzymu. „Smuga” mogła powstać tylko tam…

Skutki rewolucji bolszewickiej, którą Bułhakow tak celnie opisuje, zadziwiająco przypominają „raskoła” – jest zwątpieniem w to, czy Trzeci Rzym jest prawdziwym carstwem. Czy nie jest może bujdą – przeniewierstwem? Wielu uwierzyło – Bułhakow w jakieś mierze również – że czerwony car opowieści o Chrystusie i antychryście zawiesił na zawsze. Pod skórą Gruzina była druga skóra – zielona, pokryta tarczkami… Wszystko, czego dotykał, miało się stać według jego gatunku. W 1666 roku narodziło się królestwo ciemności, którego kolejnym przepoczwarzeniem była Rosja bolszewicka. Prawdziwego królestwa szukali pod ziemią i w przyszłości rozumianej apokaliptycznie. Ofiarami „sił nieczystych”są tacy Piersikowie, którzy mogli, co prawda uzyskać katedrę zoologii w każdym uniwersytecie świata, gdyż byli pierwszorzędnymi uczonymi, ale woleli zostać i po wolterowsku „uprawiać własny ogród”. Antychryst szybko jednak się o nich upominał, wkraczał w rutynę, psuł szyki i uniemożliwiał żyć. Przytoczmy historię, którą opowiedział Dawid Ojstrach Mścisławowi Rostropowiczowi pod koniec lat sześćdziesiątych. Skrzypek i wiolonczelista znajdowali się wówczas w Paryżu na gościnnych występach. Ojstrach przyznał przyjacielowi, że nazajutrz ukaże się oszczerczy artykuł przeciwko niemu. Autorem artykułu był jego własny przyjaciel – ten sam Ojstrach. Błagał, aby Rostropowicz znalazł w sobie siłę, aby mu wybaczyć. I opowiedział mu epizod ze swojego życia: „Przestałem być człowiekiem w latach dwudziestych. Wtedy umarłem. Żyłem w tamtym czasie ze swoją żoną. Z bloku, gdzie mieszkaliśmy, aresztowano wszystkich mężczyzn z wyjątkiem mnie i lokatora mieszkania obok. Moja żona Tamara przygotowała mi pakunek z czystą bielizną i sucharami. Miesiącami oczekiwaliśmy aresztowania, w dzień i w nocy. Zazwyczaj milicja przychodziła o godzinie czwartej. Pewnego dnia usłyszeliśmy pukanie do drzwi wejściowych, na dole. Minęły dwie albo trzy minuty, które wydawały nam się trwać wieczność. Pytaliśmy samych siebie: do kogo zapukają? Do nas czy do tego drugiego?”. To była właśnie codzienność radzieckiego człowieka – zatrucie trucizną pozorów i namacalnego zagrożenia. Bez względu na pochodzenie, zasługi czy pracę. Aby móc dalej pracować Piersikow musiał paktować z samym diabłem, pisać donosy na najbliższych przyjaciół i odrzucić prawdę.

Z pewnością rosyjskie zwycięstwa, a tak się dzieję również w Fatalnych jajach, są smutne i niewytłumaczalne. Niemalże każde rosyjskie zwycięstwo idzie w parze z sekretem, którego poznanie budzi w najlepszym razie odrazę, zwykle zaś zgrozę. Oto kraina gada, kraina gdzie wszystko jest możliwe, równoczesne istnienie Marii Yudiny i Nikołaja Jeżowa.

Kraina Fatalnych jaj to kraina absolutnego zła, które odwiedza od czasu do czasu wszechmocny Bóg. Albowiem zło, jak u Dostojewskiego, wyraża tęsknotę za tym, co czyste i ostateczne, odnajduje człowieka przez ujawnienie jego zagubienia.

Czekając na Wolanda

 

Innym opowiadaniem Bułhakowa jest wydana na początku 1924 roku Diaboliada. Dla zaostrzenia apetytu, przytaczamy lapidarną recenzję odautorską, wyrażoną kilka lat po premierze: „Opowiadanie głupie. Do niczego”. Czemu tak surowo ocenił Diaboliadę, trudno powiedzieć. A jest w niej przecież wyraźna zapowiedź Mistrza i Małgorzaty, niewątpliwie najsławniejszej książki Bułhakowa, którą zaczął pisać zaledwie cztery lata po Diaboliadzie i właściwie nie ukończył jej do końca życia. W odróżnieniu od Fatalnych jaj i skądinąd bardzo dobrego Psiego serca, to właśnie Diaboliada okazuje się utworem najciekawszym, oferującym najróżnorodniejsze możliwości lektury i aktualnym, bez konieczności zarysowywania doraźnych kontekstów, co w perspektywie czasu szkodzi nawet największym dziełom literackim. Dla Bułhakowa jest to szczególnie istotne, gdyż jego słabość do wiązania literatury z tym, co bieżące była niesamowicie rozbudowana. Powodowana była nie tylko jego dziennikarską potrzebą nieustającego teraz, ale i złośliwą skłonnością do portretowania ludzi, którzy mu zaszli za skórę, wtrącania głęboko skontekstualizowanych anegdot i w ogóle robienia w swoim pisarstwie wielu rzeczy literaturze kompletnie niepotrzebnych.

Dziś Diaboliada odczytywana jest przede wszystkim jako złośliwa, kąśliwa i depresyjna satyra na sowiecką administrację i na biurokratyzm jako taki. Zresztą takie bardzo płytkie traktowanie utworu zawdzięczamy niestrudzonym brązownikom Bułhakowa. Niestety jednak na żołnierza wyklętego zupełnie się nie nadawał i nie zmienią tego nawet najwięksi miłośnicy romantycznej z ducha wizji Bułhakowa jako nieprzejednanego przemytnika antykomunistycznej reakcji na dworze, czy może lepiej, w literackiej menażerii Stalina. Oddać jednak im trzeba sprawiedliwość. Rzeczywiście jest pewne pokrewieństwo Diaboliady i Procesu Franza Kaffki. Warunki w których znalazł się Korotkow przypominają te, które rok później (Proces został wydany po śmierci Kaffki – w 1925 roku), czytelnicy mogli zaobserwować u Józefa K. Na tym jednak podobieństwa się kończą.

Diaboliada nie jest też studium psychologicznym. Jest na to zbyt krótka i zbyt gęsta fabularnie. Tempo wydarzeń nie pozwala wedrzeć się w pełni w umysł i duszę biednego Korotkowa. Dzięki temu zresztą wiele rzeczy pozostaje satysfakcjonująco niejasnych, możliwych, prawdopodobnych i nie do udowodnienia. Nie da się na gruncie analizy tekstu dociec, czy główny bohater po stracie pracy odchodzi od zmysłów, pozbawiany jest tożsamości przez funkcjonariuszy reżimu komunistycznego i stacza się w przepaść szaleństwa, czy może rzeczywiście mamy do czynienia z najprawdziwszą aktywnością osobowego zła i opętaniem demonicznym. Wizja sugerowana przez tytuł (być może dla zmylenia cenzury, któż to wie), wydaje się jednak najciekawsza, zresztą tak Diaboliada była początkowo odczytywana. Poza tym warto wierzyć w fantastykę metafizyczno-społeczną. Lepsze to na pewno od doglądania inkubowanych jaj smaganych czerwonym promieniem.

Niezależnie od rzeczywistych źródeł katastrofy, tempo utworu, skomplikowanie przebiegu akcji, repertuar czarcich sztuczek (lub, jeśli ktoś naprawdę woli: dynamiczne studium postępowania zaburzeń psychicznych), niejednoznaczność sytuacyjna oraz łatwość kwestionowania zła budzi oczywiste skojarzenia z Mistrzem i Małgorzatą. Za metafizycznym czytaniem Diaboliady przemawia bardzo istotna analogia: poza jednym bohaterem, nikt zarówno tu, jak i w Mistrzu i Małgorzacie, nie orientuje się, z czym tak naprawdę ma styczność. Diabli robią prawdziwą demolkę w sercu co najmniej dwumilionowego miasta, tymczasem nikt tego nie dostrzega, oprócz Korotkowa i równie biednego Iwana Bezdomnego. Obaj za swoją świadomość będą musieli słono zapłacić. Wizja opętania demonicznego jest zresztą na tyle wiarygodna teologicznie, zwłaszcza w odróżnieniu od literatury współczesnej, że trudno ją traktować wyłącznie jako erudycyjny popis syna cerkiewnego profesora.

O ile w Fatalnych jajach źródłem nieszczęść jest los z wyeksponowaną rolą przypadku, o tyle w Diaboliadzie są nimi moce piekielne we własnej osobie. Trylogię zamknie Psie serce, które na premierę poczekać będzie musiało aż do 1987 roku, gdzie winnym nieszczęścia będą eksperymenty szalonego naukowca. Dopiero po połączeniu ze sobą tych trzech opowiadań, po stworzeniu z nich trylogii, a właściwie tryptyku, widzimy, że Bułhakow rzeczywiście wystawił komunizmowi schowanemu pod różnymi maskami bardzo mocny literacki zarzut.

FATALNE JAJA

1. PROFESOR PIERSIKOW

Szesnastego kwietnia tysiąc dziewięćset dwudziestego ósmego roku, wieczorem, profesor zoologii Czwartego Uniwersytetu Państwowego i dyrektor zooinstytutu w Moskwie, Piersikow, wszedł do swego gabinetu, mieszczącego się w tymże instytucie, przy ul. Hercena. Profesor zapalił górną matową lampkę i obejrzał się.

Jako początek przerażającej katastrofy należy właściwie uważać ten nieszczęsny wieczór, jak również za pierwszą przyczynę tej katastrofy należy uważać właśnie profesora Włodzimierza Ipatiewicza Piersikowa.

Miał on akurat pięćdziesiąt osiem lat. Głowa interesująca, z sensem, łysa, z kępkami żółtawych włosów, sterczących po bokach. Twarz gładko wygolona, dolna warga wysunięta naprzód, skutkiem czego twarz Piersikowa nosiła pewien cokolwiek kapryśny wyraz. Na czerwonym nosie staromodne maleńkie okulary w srebrnej oprawie, oczki błyszczące, niewielkie, wzrost wysoki, przygarbiony. Mówił skrzypiącym, cienkim, kwaczącym głosem i wśród innych dziwactw miał takie: kiedy mówił cokolwiek ważnego i pewnego, palec wskazujący prawej ręki zakrzywiał w haczyk i mrużył oczka. A że mawiał zawsze z przekonaniem, gdyż erudycję w owej dziedzinie posiadał wprost doskonale fenomenalną, to haczyk bardzo często pojawiał się przed oczami rozmawiających z profesorem Piersikowem. A poza swoimi dziedzinami, czyli zoologią, embriologią, anatomią, botaniką i geografią, profesor Piersikow prawie nic nie mówił.

Gazet profesor Piersikow nie czytał, do teatru nie chodził, a żona profesora uciekła od niego z tenorem opery Zimina w tysiąc dziewięćset trzynastym roku, pozostawiając notatkę takiej treści:

 

Nie do zniesienia drżenie wstrętu budzą we mnie twoje żaby. Całe życie będę przez nie nieszczęśliwa.

 

Profesor więcej nie ożenił się i dzieci nie miał. Był bardzo zapalczywy, lecz łatwo zapominający urazy, lubił herbatkę z malinami, mieszkał na Preczystience, w mieszkaniu pięciopokojowym, z których jeden zajmowała chudziutka staruszka, gospodyni Maria Stiepanowna, pilnująca profesora jak niańka.

W tysiąc dziewięćset dziewiętnastym roku profesorowi z pięciu pokoi zabrali trzy. Wtedy oznajmił Marii Stiepanownie:

– Jeżeli nie zaprzestaną tych nieprzyzwoitości, Mario Stiepanowno, wyjadę z tego kraju.

Nie ulega wątpliwości, że gdyby profesor wykonał ten plan, bardzo łatwo udałoby mu się uzyskać katedrę zoologii w każdym uniwersytecie świata, gdyż był uczonym pierwszorzędnym, a w tej dziedzinie, która tak czy inaczej dotyczy ziemnowodnych lub nagich gadów, równych sobie nie miał z wyjątkiem profesorów Wiliama Weeckly w Cambridge i Giacomo Bartolomeo Beccari w Rzymie. Wykładał profesor w czterech językach, oprócz rosyjskiego, a po francusku i po niemiecku mówił jak po rosyjsku. Zamiaru swego co do opuszczenia kraju Piersikow nie wykonał, i dwudziesty rok był jeszcze gorszym od dziewiętnastego. Zaszły wypadki i przy tym jeden za drugim. Wielką Nikitską przemianowali na ulicę Hercena. Potem zegar, wprawiony w ścianę domu na rogu Hercena i Mochowej, zatrzymał się i od tej chwili uporczywie pokazywał piętnaście minut po godzinie jedenastej, i w końcu, w terrariach instytutu zoologicznego, nie przeniósłszy wszystkich perturbacji znakomitego roku, zdechło początkowo osiem wspaniałych egzemplarzy ropuch, potem piętnaście zwykłych żab i w końcu wyjątkowy egzemplarz żaby surinamskiej.

Bezpośrednio w ślad za żabami, które opustoszyły ten pierwszy oddział gołych gadów, który zgodnie ze sprawiedliwością nazwany był klasą gadów bezogonowych, przeniósł się do lepszego świata niezmienny stróż instytutu, stary Włas, nie zaliczony do klasy gołych gadów. Powód śmierci jego zresztą był ten sam, co i u biednych gadów, i Piersikow określił go od razu:

– Brak pokarmu!

Uczony miał zupełną słuszność: Własa trzeba było karmić mąką, a żaby robakami mącznymi, lecz gdy tylko zabrakło tego pierwszego, zniknęło i to drugie. Piersikow pozostałe dwadzieścia egzemplarzy ropuch spróbował przenieść na karmienie karaluchami, lecz i karaluchy gdzieś przepadły, wykazując przez to swój złośliwy stosunek do wojennego komunizmu. W ten sposób i ostatnie egzemplarze trzeba było wyrzucić do śmietnika na podwórzu instytutu.

Wpływu śmierci, a w szczególności żaby surinamskiej, na Piersikowa nie da się opisać. Za śmierć tych całkowicie oskarżał ówczesnego Ludowego Komisarza Oświaty.

Stojąc w czapce i kaloszach na korytarzu zamarzającego instytutu, Piersikow mówił do swego asystenta Iwanowa, wytwornego dżentelmena z ostrą blond bródką:

– Wszak za to jego, Piotrze Stiepanowiczu, zabić mało! Cóż oni robią? Wszak oni zgubią instytut! Co? Niezrównany samiec, wyjątkowy egzemplarz, Pipa americana, długości trzynastu centymetrów…

Dalej poszło jeszcze gorzej. Po śmierci Własa okna w instytucie przemarzły na wskroś tak, że kwiecisty lód siedział na wewnętrznej powierzchni szyb. Zdechły króliki, lisy, wilki, ryby, i wszystkie co do jednego węże. Piersikow zaczął milczeć całymi dniami, potem zachorował na zapalenie płuc, lecz nie umarł. Kiedy wrócił do sił, przychodził dwa razy w tygodniu do instytutu i w okrągłej sali, gdzie było zawsze, z jakiegoś powodu nigdy nie zmieniając się, pięć stopni mrozu, niezależnie od tego, ile było na ulicy, wykładał w kaloszach, w czapce z nausznikami i w szaliku, oddychając kłębami pary, ośmiu słuchaczom cykl wykładów na temat Pełzające płazy tropikalne. Cały pozostały czas Piersikow leżał u siebie na Preczystience na otomanie, w pokoju do sufitu zapełnionym książkami, pod pledem, kasłał i patrzył w paszczę ognistego piecyka, w którym złoconymi meblami paliła Maria Stiepanowna i wspomniał żabę surinamską.

Lecz wszystko na świecie się kończy. Skończył się dwudziesty i dwudziesty pierwszy rok, a w dwudziestym drugim zaczął się jakiś ruch powrotny. Po pierwsze: na miejsce zmarłego Własa zjawił się Pankrat, jeszcze młody, lecz rokujący wielkie nadzieje stróż zoologiczny, w instytucie zaczęto grzać. A latem Piersikow, przy pomocy Pankrata, złapał w Klaimie czternaście sztuk zwykłych żab. W terrariach znów zakipiało życie. W dwudziestym trzecim roku Piersikow już wykładał osiem razy na tydzień, trzy godziny w instytucie i pięć w uniwersytecie, w dwudziestym czwartym roku trzynaście razy na tydzień i oprócz tego na fakultetach robotniczych działających przy Uniwersytetach, a w dwudziestym piątym, wiosną, wsławił się tym, że na egzaminach oblał siedemdziesięciu sześciu studentów i wszystkich na gołych gadach:

– Jak to, wy nie wiecie, czym odróżniają się płazy od gadów? – pytał Piersikow. – To po prostu śmieszne, młody człowieku. Miedniczek nerkowych nie ma u płazów. One nie istnieją. Tak jest. Wstydźcie się. Wyście, prawdopodobnie, marksista.

– Marksista – gasnąc, odpowiadał oblewany.

– Tak więc, proszę bardzo, jesienią – grzecznie mówił Piersikow i rześko krzyczał do Pankrata – następnego!

Na podobieństwo tego, jak amfibie odżywają po długiej suszy przy pierwszym obfitym deszczu, ożył i profesor Piersikow w tysiąc dziewięćset dwudziestym szóstym roku, kiedy połączona amerykańsko-rosyjska kompania wybudowała, poczynając od rogu zaułka Gazetowego i Twierskoj, w środku Moskwy, piętnaście piętnastopiętrowych domów, a na krańcach trzysta robotniczych willi, każda po osiem mieszkań, raz i na zawsze skończywszy z tym strasznym i śmiesznym kryzysem mieszkaniowym, który tak gnębił mieszkańców Moskwy w lata 1919–1925.

W ogóle było to szczególne lato w życiu Piersikowa, i czasami z cichym i pełnym zadowolenia chichotem zacierał ręce, przypominając, jak się gnieździł z Marią Stiepanowną w dwóch pokojach. Teraz profesor otrzymał wszystkie pięć z powrotem, rozszerzył się, rozłożył dwa i pół tysiąca książek, wypchane zwierzęta, diagramy, preparaty, zapalił na stole w gabinecie zieloną lampę.

Instytutu też poznać nie było można: wymalowano go kremową farbą, przeprowadzono wodę specjalnym wodociągiem do pokoju gadów, zamieniono wszystkie szyby na lustrzane, przysłano pięć nowych mikroskopów, szklane stoły preparacyjne, lampy po dwa tysiące świec z odwrotnym światłem, reflektory, szafy muzealne.

Piersikow ożył i cały świat niespodziewanie dowiedział się o tym, gdy tylko w grudniu tysiąc dziewięćset dwudziestego szóstego roku wyszła w świat broszura: Jeszcze w kwestii rozmnożenia blaszkoskrzydłych albo chitonów, s. 126, na stronach „Wiadomości Czwartego Uniwersytetu”. A w tysiąc dziewięćset dwudziestym siódmym, jesienią, kapitalna praca, licząca trzysta pięćdziesiąt stron, przetłumaczona na 6 języków, w tej liczbie japoński, pod tytułem: Embriologia pip, czosnówek i żab, cena trzy ruble, Gosizdat!

A latem tysiąc dziewięćset dwudziestego ósmego roku zaszło to nieprawdopodobne, straszliwe…