Fascynacja Jezusem. Wczoraj, dziś, zawsze - Roland Werner, Guido Baltes - ebook

Fascynacja Jezusem. Wczoraj, dziś, zawsze ebook

Roland Werner, Guido Baltes

5,0

Opis

Za próbę analizy kulturowego i religijnego fenomenu postaci Jezusa Chrystusa. Publikacja odpowiada na wielowiekowe uprzedzenia i rozpowszechnione półprawdy. Autorzy dowodzą istnienie Jezusa z Nazaretu i wyjaśniają fascynację Nim miliardów ludzi na całym świecie na przestrzeni ponad 2000 lat od Jego narodzin.

Jezus fascynuje. Do dzisiaj trafia do ludzi Jego przesłanie, Jego słowa, Jego życie. Ten człowiek z Galilei poruszył bardziej niż wielcy filozofowie, poeci i politycy wszech czasów.
Jaka jest ta fascynacja? Kim naprawdę był Jezus? Co robił i czego nauczał? Jaki jest sens jego śmierci? Czy relacje o jego zmartwychwstaniu są wiarygodne? A co Jezus ma nam dzisiaj do zaoferowania? Roland Werner i Guido Baltes próbują znaleźć odpowiedzi na te pytania. Książka napisana zrozumiałym językiem, gdzie poza interpretacjami autorów, znajdziemy solidną dawkę wiedzy naukowej.

Spis treści:

1. Jezus: mity i bajki
2. Jezus: relacje i wizje
3. Jezus: przyciąganie i fascynacja
4. Jezus: radykalizm i ryzyko
5. Jezus: impuls i wyzwanie
6. Jezus: krzyż i grób
7. Jezus: zmartwychwstanie i nowy początek
8. Jezus: niebo i chwała
9. Jezus: dzisiaj i jutro

Dodatek: Skąd wiemy o Jezusie?
1. Na ile wiarygodne są tradycje Jezusa?
2. Kto napisał Ewangelie?
3. Czy istnieją inne ewangelie?
4. Wiadomości o Jezusie w Qumran
5. Co o Jezusie mówią źródła pozabiblijne?
Podsumowanie i perspektywy
Literatura pogłębiająca temat

Autorzy:

Roland Werner, ur. 1957, niemiecki językoznawca i teolog ewangelicki. Od 2016 roku jest profesorem teologii w kontekście globalnym na Uniwersytecie Tabor w Marburgu. Pracuje jako tłumacz Biblii, autor i mówca, publikuje z zakresu językoznawstwa (afrykanistyka) i teologii (życie duchowe, misja) oraz regularnie pisze felietony w chrześcijańskich czasopismach. W 2017 roku był kuratorem wystawy biblijnej „Nasza księga” z okazji jubileuszu reformacji w Augsburgu i Wittenberdze. 
Guido Baltes, ur. 1968, niemiecki teolog protestancki, autor piosenek. W 2013 roku otrzymał Nagrodę im. Johanna Tobiasa Becka za badania nad hebrajską Ewangelią i tradycją synoptyczną.

 

Niemieccy czytelnicy o książce:

„Dobrze zbadane, pouczające i ekscytująco napisane”. Magazyn „Nadzieja + Działaj”
„Jedna z najlepszych książek (poza Biblią) o Jezusie Chrystusie!” - C. Heck, lbib.de
„Ta książka umocniła moją wiarę. To prawdziwa perła w książkowej dżungli” – anonimowy czytelnik
 
Polskie rekomendacje książki:

„Jezus - słyszymy to imię od dzieciństwa. W domu, na katechezie, w kościele. Ale czy tak naprawdę wiemy kim był i jest nasz Bóg? Książka „Fascynacja Jezusem” może prowadzić tylko do jednego… Do rzeczywistej fascynacji Synem Bożym!
W przystępny sposób mierzy się z wszelkimi wątpliwościami, podpiera badaniami naukowymi i co najważniejsze prowadzi do realnego poznania Jezusa. Moim marzeniem jest, aby tę książkę przeczytał każdy katolik. Po lekturze nie będziemy już zaprzątać sobie głowy pytaniami: czy Jezus żył rzeczywiście? Pozostanie nam pytanie: w jaki sposób być jeszcze bliżej Jezusa? Ta książka sama w sobie jest do tego idealną drogą”.
Damian Krawczykowski – dziennikarz, autor, redaktor, publicysta
 

„Polecam serdecznie książkę "Fascynacja Jezusem".  Świetne kompendium wiedzy o Jezusie napisane w sposób przystępny, jednocześnie merytoryczny i naukowy. Książka inspiruje, poszerza horyzonty i pobudza wiarę. Niezbędnik w bibliotece każdego katechety. Bez wątpienia ułatwi prowadzenie zajęć lekcyjnych na trudne tematy, np. Skąd wiemy czy Jezus istniał naprawdę? Jaką mamy pewność, że dokonywał cudów, zmartwychwstał i żyje w swoim Kościele? Dlaczego fascynował i nadal fascynuje tak wielu ludzi na całym świecie?”
Jerzy Jabłoński  - teolog, pedagog, autor

„To zadziwiające. Jezus nie napisał żadnej książki. Żył w odległym zakątku imperium rzymskiego, z dala od ważnych ośrodków antycznej kultury. Nigdy też nie oddalił się zanadto od swoich rodzinnych stron, z wyjątkiem pierwszych lat dzieciństwa spędzonych w Egipcie, dokąd jego rodzice musieli uchodzić przed prześladowaniami ze strony Heroda. Nigdy na własne oczy nie zobaczył Rzymu, Aten, Efezu ani Antiochii.
            Jak zatem wytłumaczyć tak przemożny wpływ Jezusa?”.
(fragment I rozdziału)
 
Pomimo postępującej w naszym kręgu kulturowym laicyzacji, trudno dziś pozostać obojętnym wobec Jezusa z Nazaretu, który żył dwa tysiące lat temu, położył fundamenty naszej cywilizacji, a od Jego narodzin liczymy lata nowej ery. Jedni z Nim walczą, inni widzą w Nim Syna Bożego. Spór o Jezusa często przybiera formę sporu o Kościół i jego miejsce we współczesnym świecie. Wobec wielu uprzedzeń i emocji towarzyszących tym kontrowersjom, trzeba przede wszystkim ustalić, czy był i kim był Jezus? Od odpowiedzi na te wątpliwości zależy rozumienie Kościoła i jego misji. Książka Rolanda Wernera i Guido Baltesa w bardzo przystępny i jedocześnie źródłowo udokumentowany sposób, odpowiada na te pytania i inspiruje do refleksji.

ks. dr Adam Adamski COr, wykładowca na Wydziale Teologicznym UAM oraz przełożony klerykatu Oratorium Kongragacji św. Filipa Neri. Autor i cenzor

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PRZED­MO­WA

DLA­CZE­GO NA­PI­SA­LI­ŚMY TĘ KSI­ĄŻKĘ?

Czy Je­zus na­praw­dę ist­niał? A może wy­da­rze­nia opi­sa­ne w No­wym Te­sta­men­cie to tyl­ko zmy­ślo­ne dużo pó­źniej opo­wie­ści? Pod­czas na­szych wy­kła­dów na uni­wer­sy­te­tach i uczel­niach w Niem­czech oraz kra­jach Eu­ro­py Wschod­niej czu­li­śmy, jak wie­lu lu­dzi nur­tu­je to py­ta­nie. Wy­kła­dy o Je­zu­sie przy­ci­ąga­ły często set­ki słu­cha­czy, stu­den­tów i pro­fe­so­rów, chrze­ści­jan i in­no­wier­ców, wie­rzących i nie­wie­rzących.

Kim rze­czy­wi­ście był Je­zus? Do cze­go dążył? Wie­lu pyta o to po dziś dzień, po­nie­waż Je­zus w dal­szym ci­ągu po­zo­sta­je obiek­tem ogrom­nej fa­scy­na­cji. Jest oczy­wi­ste, że na­wet świa­tłe umy­sły nie są wol­ne od fa­łszy­wych in­for­ma­cji. Nie­je­den usły­szał gdzieś kie­dyś ja­kieś pó­łpraw­dy czy wręcz nie­praw­dę i uznał je za pew­nik. Nie­je­den jest prze­ko­na­ny, że Je­zus nie ist­niał, a przy­naj­mniej nie spo­sób tego udo­wod­nić. Owa sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­na rze­ko­ma wie­dza ba­zu­je jed­nak w wi­ęk­szo­ści na uprze­dze­niach i prze­sta­rza­łych, od daw­na nie­ak­tu­al­nych prze­ko­na­niach. To wiel­ka szko­da, że tak wie­lu lu­dzi przez całe ży­cie igno­ru­je kwe­stię Je­zu­sa, za­miast się z nią zmie­rzyć.

Nie­ste­ty, scep­ty­cyzm wo­bec wia­ry­god­no­ści Bi­blii czy rze­czy­wi­ste­go ist­nie­nia Je­zu­sa po­tęgu­ją często tre­ści za­sły­sza­ne pod­czas lek­cji re­li­gii lub wręcz pod­czas ka­zań. Jak to mo­żli­we? Trze­ba przy­znać, że nie wszyst­ko, co – rów­nież w dzie­dzi­nie teo­lo­gii – mie­ni się na­uką, ma istot­nie na­uko­we pod­sta­wy. Trze­ba ta­kże pa­mi­ętać, że nie­któ­rzy przez całe swo­je ży­cie roz­po­wszech­nia­ją zdez­ak­tu­ali­zo­wa­ne opi­nie, z któ­ry­mi ze­tknęli się dzie­si­ąt­ki lat temu pod­czas stu­diów. Tym­cza­sem ich uwa­dze uszło, że tek­sty bi­blij­ne za­częto trak­to­wać z wi­ęk­szym za­ufa­niem jako źró­dła hi­sto­rycz­ne, rów­nież w ob­sza­rze ba­dań na­uko­wych, oraz że ko­lej­ne od­kry­cia ar­che­olo­gicz­ne po­twier­dza­ją bi­blij­ne tre­ści. Mimo to wie­lu wspó­łcze­snych wci­ąż ob­sta­je przy swo­im dy­stan­sie wo­bec Bi­blii.

Wła­śnie o tym jest ta ksi­ążka. Na­pi­sa­li­śmy ją, aby sta­wić czo­ła owym uprze­dze­niom i pó­łpraw­dom. Fa­scy­na­cja Je­zu­sem przed­sta­wia rze­czy­wi­stą i wia­ry­god­ną wie­dzę na te­mat Je­zu­sa. Z dru­giej stro­ny nie jest to żad­ne kom­pen­dium wie­dzy, lecz za­le­d­wie przy­czy­nek do nie­go, ma­jący jed­nak uzu­pe­łnić pew­ne bra­ki w pod­sta­wo­wej zna­jo­mo­ści za­gad­nień zwi­ąza­nych z Je­zu­sem. Ma do­star­czyć in­for­ma­cji i umo­żli­wić czy­tel­ni­ko­wi wy­ro­bie­nie wła­sne­go po­glądu o Je­zu­sie.

Dla­te­go ostrze­ga­my – kie­dy znik­ną uprze­dze­nia, nie­któ­rzy z was za­da­dzą so­bie py­ta­nia: „Jaki jest mój oso­bi­sty sto­su­nek do Je­zu­sa?”, „Kim jest Je­zus w dzi­siej­szej rze­czy­wi­sto­ści?” lub jesz­cze kon­kret­niej: „Ja­kie wy­zwa­nie Je­zus sta­no­wi dla mnie i mo­je­go ży­cia?”.

Choć obaj je­ste­śmy uty­tu­ło­wa­ny­mi teo­lo­ga­mi, ta ksi­ążka nie jest żad­ną na­uko­wą roz­pra­wą zro­zu­mia­łą wy­łącz­nie dla spe­cja­li­stów. Prze­ciw­nie, za­le­ża­ło nam na przej­rzy­sto­ści i zro­zu­mia­łym języ­ku. Uwzględ­ni­li­śmy oczy­wi­ście ta­kże od­kry­cia na­uko­we z ostat­nich de­kad. Czy­tel­ni­cy za­in­te­re­so­wa­ni po­głębie­niem swo­jej wie­dzy znaj­dą dal­sze wska­zów­ki w bi­blio­gra­fii. Pra­gnie­my jed­nak unik­nąć losu, któ­ry spo­ty­ka wie­le teo­lo­gicz­nych dzieł, kie­dy to czy­tel­nik za­po­znaw­szy się z nową wie­dzą, uzna­je ją za in­te­re­su­jącą, god­ną prze­my­śleń czy dys­ku­sji, na­wet trak­tu­je jako praw­dę, a mimo to osta­tecz­nie nie wy­cho­dzi poza aka­de­mic­kie roz­wa­ża­nia i nie od­no­si owej wie­dzy do sa­me­go sie­bie. My zaś mamy na­dzie­ję, że na­sze oso­bi­ste po­de­jście wi­docz­ne w tej ksi­ążce, po­zwo­li nam tego unik­nąć.

W grun­cie rze­czy o to cho­dzi – kim jest Je­zus? I co nas z Nim łączy? I przede wszyst­kim o tym jest na­sza ksi­ążka. Do­dat­ko­wo pi­sze­my też o spra­wach zwi­ąza­nych nie­co ści­ślej z teo­lo­gią. Stąd nasz tan­dem au­tor­ski. Za­sad­ni­cza część wy­szła spod mo­je­go (Ro­lan­da Wer­ne­ra) pió­ra, zaś Gu­ido Bal­tes opra­co­wał tek­sty za­war­te w Do­dat­ku. Po­mi­mo ta­kie­go po­dzia­łu pra­cy, wszyst­ko do­pra­co­wy­wa­li­śmy i oma­wia­li­śmy wspól­nie, nie­raz pod­czas dłu­gich noc­nych de­bat.

Pi­sze­my z punk­tu wi­dze­nia chrze­ści­ja­ni­na, czy­li ko­goś, kto spo­tkał ży­we­go Je­zu­sa Chry­stu­sa i kto sta­ra się go na­śla­do­wać w swo­im co­dzien­nym ży­ciu. Dla­te­go nie je­ste­śmy w tej ma­te­rii obiek­tyw­ni. Ale kto z pi­szących rze­czy­wi­ście za­cho­wu­je obiek­ty­wizm? Je­ste­śmy ocza­ro­wa­ni Je­zu­sem. Uwa­ża­my, że jest wspa­nia­ły. Dla­te­go pra­gnie­my, aby rów­nież nasi czy­tel­ni­cy ule­gli tej fa­scy­na­cji i dzi­ęki spo­tka­niu z Nim od­kry­li w swo­im ży­ciu nowe mo­żli­wo­ści.

Post­scrip­tum

W żad­nej ksi­ążce nie uda się przed­sta­wić Je­zu­sa ca­ło­ścio­wo. Po­wsta­ną za­le­d­wie częścio­we aspek­ty wi­dzia­ne z per­spek­ty­wy wspó­łcze­snych nam lu­dzi. Ten, kto na­praw­dę chcia­łby po­znać Je­zu­sa, po­wi­nien za­głębić się in­ten­syw­nie w lek­tu­rę czte­rech Ewan­ge­lii. Ni­g­dzie in­dziej, w żad­nej in­nej ksi­ążce nie spo­tka­my Je­zu­sa w tak au­ten­tycz­ny spo­sób.

Je­zus nie prze­sta­je fa­scy­no­wać. Cho­ciaż po­wsta­ło już tyle wy­dań i prze­kła­dów tej ksi­ążki, mi­ędzy in­ny­mi na ro­syj­ski, serb­ski i ma­ce­do­ński, po­sta­no­wi­li­śmy opu­bli­ko­wać ją raz jesz­cze (V wy­da­nie w Niem­czech) w nie­co prze­re­da­go­wa­nej for­mie. Tam, gdzie to ko­niecz­ne, uwzględ­ni­li­śmy ta­kże wy­ni­ki naj­now­szych ba­dań na­uko­wych. I je­ste­śmy jesz­cze bar­dziej prze­ko­na­ni, że Je­zus ist­niał na­praw­dę.

Ro­land Wer­ner i Gu­ido Bal­tes, rok 2017

ROZ­DZIAŁ 1

JE­ZUS: MITY I FAN­TA­ZJE

Pa­nie, chce­my uj­rzeć Je­zu­sa[1].

Je­zus fa­scy­nu­je. Żad­na inna po­stać hi­sto­rycz­na nie zdo­ła­ła po­ci­ągnąć za sobą tak wie­lu lu­dzi. Po­wsta­ły o nim nie­zli­czo­ne licz­by ksi­ążek, opie­wa go mnó­stwo pie­śni, jest wy­sła­wia­ny w set­kach języ­ków, a jego ży­cie i prze­sła­nie zgłębia­ją w ka­żdym aspek­cie całe za­stępy na­ukow­ców. Nowy Te­sta­ment, ksi­ęga sta­no­wi­ąca za­pis jego ży­cia, jest naj­po­pu­lar­niej­szą lek­tu­rą na świe­cie. Po­szcze­gól­ne części Bi­blii zo­sta­ły do­tych­czas prze­tłu­ma­czo­ne na nie­mal 2000 języ­ków, Nowy Te­sta­ment uka­zał się w prze­szło 1000 języ­ków, zaś Bi­blia w ca­ło­ści w bli­sko 500 języ­kach. Dzie­je Je­zu­sa czy­ta­ją lu­dzie w ka­żdym za­kąt­ku na­sze­go glo­bu. Na wy­ży­nach Pa­pui Za­chod­niej i No­wej Gwi­nei, któ­rych miesz­ka­ńcy mu­szą się mie­rzyć z prze­sko­kiem z epo­ki ka­mie­nia wprost w XXI wiek. W sin­ga­pur­skich dra­pa­czach chmur, w afry­ka­ńskich me­tro­po­liach, w ma­le­ńkich an­dyj­skich wio­skach albo na eu­ro­pej­skich uni­wer­sy­te­tach. Głód wie­dzy o Je­zu­sie jest prze­ogrom­ny. Po dziś dzień – Je­zus fa­scy­nu­je.

ZA­DZI­WIA­JĄCY FE­NO­MEN

To zdu­mie­wa­jące. Je­zus nie na­pi­sał żad­nej ksi­ążki. Żył w od­le­głym za­kąt­ku im­pe­rium rzym­skie­go, z dala od wa­żnych ośrod­ków an­tycz­nej kul­tu­ry. Ni­g­dy też nie od­da­lił się za­nad­to od swo­ich ro­dzin­nych stron, z wy­jąt­kiem pierw­szych lat dzie­ci­ństwa spędzo­nych w Egip­cie, do­kąd jego ro­dzi­ce mu­sie­li ucie­kać przed prze­śla­do­wa­nia­mi ze stro­ny He­ro­da. Ni­g­dy na wła­sne oczy nie zo­ba­czył Rzy­mu, Aten, Efe­zu ani An­tio­chii.

Jak za­tem wy­tłu­ma­czyć tak prze­mo­żny wpływ Je­zu­sa? Ży­cie i dzia­łal­no­ść tego czło­wie­ka ogar­nęły swo­im za­si­ęgiem tak wiel­kie kręgi, ja­kich nikt z jemu wspó­łcze­snych nie by­łby w sta­nie na­wet so­bie wy­obra­zić. I ża­den z nich nie po­my­śla­łby też, że będzie­my się zaj­mo­wać Je­zu­sem aż do dzi­siaj. On sam jed­nak wy­da­wał się prze­ko­na­ny, że jego ży­cie będzie mia­ło zna­cze­nie w ka­żdej ko­lej­nej epo­ce i w ka­żdym miej­scu na świe­cie. Świad­czą o tym jego licz­ne wy­po­wie­dzi. Kie­dy Ma­ria, sio­stra Mar­ty i Ła­za­rza, przy­ja­ciół Je­zu­sa, na­ma­ści­ła go swo­im kosz­tow­nym olej­kiem, prze­po­wie­dział, że na­wet w przy­szło­ści będą na pa­mi­ąt­kę opo­wia­dać o tym, co uczy­ni­ła[2]. Albo gdy mó­wił, że Do­bra No­wi­na, któ­rą przy­nió­sł, będzie gło­szo­na na ca­łym świe­cie, nim na­dej­dzie ko­niec[3]. Kto wów­czas mógł przy­pusz­czać, że tak wła­śnie się sta­nie i że nie po­pad­nie w za­po­mnie­nie, jak mi­lio­ny wspó­łcze­snych mu lu­dzi?

Je­zus jest fe­no­me­nem, któ­ry ka­żdy po­wi­nien zgłębić. Czas, w któ­rym ży­je­my, okre­śla­my nie­raz mia­nem „po Chry­stu­sie”, anno do­mi­ni, „w roku Pa­ńskim”. Na­szą erę li­czy­my od daty jego na­ro­dzin, na­wet je­śli rzym­ski mnich Dio­ni­zjusz Mały[4], któ­ry za­po­cząt­ko­wał ta­kie da­to­wa­nie, po­my­lił się w ob­li­cze­niach o kil­ka lat. Dzi­siaj przyj­mu­je się, że Je­zus uro­dził się oko­ło 7 lub 8 roku „przed Chry­stu­sem”. Obo­jęt­nie zresz­tą, kie­dy przy­sze­dł na świat, naj­istot­niej­sze jest to, że jego na­ro­dzi­ny sta­ły się punk­tem zwrot­nym w hi­sto­rii świa­ta.

Czy Je­zus w ogó­le ist­niał?

Teza, że Je­zus ni­g­dy nie ist­niał, sta­no­wi­ła ofi­cjal­ną dok­try­nę mark­si­zmu-le­ni­ni­zmu. By­wa­łem za­pra­sza­ny na ró­żne uczel­nie w daw­nym Zwi­ąz­ku Ra­dziec­kim. Pew­ne­go razu po moim wy­kła­dzie na te­mat hi­sto­rycz­no­ści Ewan­ge­lii wy­gło­szo­nym na Uni­wer­sy­te­cie Mo­skiew­skim, pe­wien pro­fe­sor opo­wie­dział mi, jak uczo­no go w szko­le, że Je­zus nie ist­nie­je. Do­wo­dem na to miał być fakt, że He­rod Wiel­ki zma­rł w roku 4 p.n.e. Za­tem w chwi­li rze­ko­mych na­ro­dzin Je­zu­sa daw­no już nie żył, a co za tym idzie, nie mógł po­dej­mo­wać u sie­bie Mędr­ców ze Wscho­du ani na­ka­zać rze­zi nie­mow­ląt w Be­tle­jem, któ­rej ce­lem było wy­eli­mi­no­wa­nie po­ten­cjal­ne­go ry­wa­la do tro­nu, upa­try­wa­ne­go wła­śnie w Je­zu­sie[5]. Im­po­nu­jąca ar­gu­men­ta­cja! Tym­cza­sem fakt, że He­rod Wiel­ki zma­rł czte­ry lata przed ko­ńcem na­szej ery, wska­zu­je, że Je­zus mu­siał uro­dzić się wła­śnie przed ro­kiem ze­ro­wym! Nie da się bo­wiem ni­cze­go zma­ni­pu­lo­wać w hi­sto­rycz­nym umiej­sco­wie­niu za­rów­no Je­zu­sa, jak i He­ro­da Wiel­kie­go. Ani je­den na­uko­wiec nie ma co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści[6]. Jak za­tem po­wsta­ło to myl­ne prze­ko­na­nie?

Na po­gląd Ka­ro­la Mark­sa, ja­ko­by Je­zus nie żył na­praw­dę, a był je­dy­nie wy­my­słem grup­ki chrze­ści­jan z II wie­ku, wpły­nął ber­li­ński dok­tor teo­lo­gii Bru­no Bau­er (1809-1882), któ­ry ca­łko­wi­cie za­kwe­stio­no­wał wia­ry­god­no­ść No­we­go Te­sta­men­tu. Po­su­nął się wręcz do za­ne­go­wa­nia Je­zu­sa jako po­sta­ci hi­sto­rycz­nej. Jego teza nie mia­ła żad­nych pod­staw i sta­ła się przy­czy­ną utra­ty przez Bau­era upraw­nień wy­kła­dow­cy aka­de­mic­kie­go w 1842 roku. Ka­rol Marks, zna­ny ze swo­je­go wol­no­my­śli­ciel­stwa, był tak wzbu­rzo­ny tym fak­tem, że jesz­cze bar­dziej za­an­ga­żo­wał się w zgłębia­nie my­śli Bau­era. W ten oto spo­sób kil­ka­dzie­si­ąt lat pó­źniej gło­szo­no nie­ist­nie­nie Je­zu­sa jako je­den z do­gma­tów na­uko­we­go ate­izmu. Nie miał on jed­nak żad­nych pod­staw hi­sto­rycz­nych. Jak­kol­wiek nie oce­nia­li­by­śmy idei Ka­ro­la Mark­sa, w tym przy­pad­ku się my­lił. Nie tak ła­two po­zbyć się Je­zu­sa.

Po­dwój­na re­ak­cja

To zdu­mie­wa­jące, jak ró­żnie lu­dzie re­agu­ją na Je­zu­sa. Dla jed­nych jego imię jest tyl­ko czło­nem po­wta­rza­ne­go bez­my­śl­nie zwro­tu. Dla in­nych jest Sy­nem Bo­żym, do któ­re­go się mo­dlą i któ­re­go chcą na­śla­do­wać. Nie­któ­rzy trak­tu­ją kwe­stię Je­zu­sa jako naj­wi­ęk­sze hi­sto­rycz­ne oszu­stwo, inni po­świ­ęca­ją jej całe swo­je ży­cie, uwa­ża­jąc, że nie ma nic wa­żniej­sze­go od nie­go. Ksi­ążki do­stęp­ne obec­nie na ryn­ku pre­zen­tu­ją całą pa­le­tę po­glądów i na­wet je­śli ich tre­ść wy­da­je się neu­tral­na czy na­uko­wa, nie­jed­na z nich od­zwier­cie­dla gwa­łtow­ny opór wo­bec bi­blij­nej wi­zji ży­cia Je­zu­sa.

Wy­gląda na to, że trud­no za­cho­wać neu­tral­no­ść wo­bec Je­zu­sa. Jak gdy­by ocze­ki­wał on opo­wie­dze­nia się po któ­re­jś stro­nie. W uszach wie­lu wspó­łcze­snych imię Je­zu­sa nie brzmi przy­jem­nie, nie­kie­dy na­wet w ko­ście­le. Ła­twiej jest mó­wić ogól­nie o „Bogu”, ewen­tu­al­nie o „Chry­stu­sie”. Je­zus brzmi zbyt kon­kret­nie, zbyt jed­no­znacz­nie i zbyt wy­zy­wa­jąco. W wy­twor­nym to­wa­rzy­stwie roz­ma­wia się o wszyst­kim, byle nie o Je­zu­sie – nie wy­pa­da. O ile w ubie­głym wie­ku te­ma­tem tabu było za­gad­nie­nie sek­su­al­no­ści, o tyle dzi­siaj sta­ły się nim wąt­ki Je­zu­sa, re­li­gii czy śmier­ci. W cza­sach, gdy to­czy się nie­skrępo­wa­ne dys­ku­sje na wszel­kie mo­żli­we te­ma­ty, tych za­gad­nień uni­ka­my jak ognia.

Czyż owa nie­chęć, to upar­te prze­mil­cza­nie Je­zu­sa, nie jest jed­nak naj­lep­szym do­wo­dem na jego zna­cze­nie? Czy za­kło­po­ta­nie wy­wo­ła­ne wspo­mnie­niem o nim, nie jest podświa­do­mą su­ge­stią, że wszy­scy do­sko­na­le wie­my, jak wa­żny jest Je­zus? Że in­stynk­tow­nie czu­je­my, że on cze­goś od nas ocze­ku­je?

Kim jest Je­zus?

Za­tem cho­dzi o Je­zu­sa. Kim był? Co po­wie­dzą fak­ty hi­sto­rycz­ne, kie­dy już je po­zna­my? Co gło­sił Je­zus? Na czym po­le­ga­ło za­fa­scy­no­wa­nie nim? Ja­kie zna­cze­nie mia­ło jego ży­cie? I jak mamy ro­zu­mieć jego śmie­rć na krzy­żu? Jako po­ra­żkę, smut­ny ko­niec do­bre­go ży­cia czy też po­czątek cze­goś no­we­go, jak uwa­ża­ją chrze­ści­ja­nie? Czy Je­zus zmar­twych­wstał?

Oto nie­któ­re z py­tań, któ­ry­mi zaj­mie­my się w tej ksi­ążce. Za­chęca­my was, aby­ście sami z otwar­tym umy­słem i bez uprze­dzeń za­da­li so­bie py­ta­nia – kim był Je­zus? Ja­kie miej­sce może za­jąć w moim ży­ciu? Być może pod­czas roz­my­ślań nad nimi, oka­że się, że fa­scy­na­cja Je­zu­sem udzie­li się ta­kże wam.

WY­OBRA­ŻE­NIE JE­ZU­SA

Na prze­strze­ni wie­ków wi­ze­ru­nek Je­zu­sa ule­gał wie­lu zmia­nom. We wszyst­kich mo­żli­wych ka­te­go­riach. Ma­jąc przed ocza­mi ga­le­rię ob­ra­zów przed­sta­wia­jących Je­zu­sa, wi­dzi­my wy­ra­źnie, jak na ka­żdym z nich jego po­stać kszta­łto­wa­ły sche­ma­ty i ka­no­ny da­nej epo­ki. Jak pod wpły­wem wła­snych po­glądów i oso­bi­stych upodo­bań po­wsta­wa­ła co­raz to inna wi­zja Je­zu­sa. Nie spo­sób nie za­uwa­żyć, że często taka ró­żno­rod­no­ść od­zwier­cie­dla­ła ra­czej oso­bo­wo­ść twór­cy, ani­że­li mó­wi­ła co­kol­wiek o sa­mym Je­zu­sie. Nie­któ­re z nich tak się roz­po­wszech­ni­ły i da­lej po­zo­sta­ją ak­tu­al­ne, że po­sta­no­wi­łem po­krót­ce je omó­wić.

Re­wo­lu­cjo­ni­sta

Kie­dy w la­tach sze­śćdzie­si­ątych XX wie­ku wy­bu­chły za­miesz­ki stu­denc­kie, a wie­lu lu­dzi za­tęsk­ni­ło za no­wym po­rząd­kiem spo­łecz­nym, zbu­do­wa­nym na dro­dze re­wo­lu­cji i oba­le­nia sta­re­go świa­ta, Je­zus stał się uoso­bie­niem re­wo­lu­cjo­ni­sty. Jego wi­zja stwo­rzo­na przez ar­ty­stów pop-artu do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła fo­to­gra­fie po­łu­dnio­wo­ame­ry­ka­ńskie­go re­wo­lu­cjo­ni­sty Che Gu­eva­ry. Nie­mal wszędzie wi­sia­ły li­sty go­ńcze z na­pi­sem „Wan­ted: Je­sus Christ!”. Je­zus był na nich przed­sta­wio­ny jako wiel­ki re­be­liant, bun­tow­nik z Ga­li­lei, co do­sko­na­le wpi­sy­wa­ło się w ak­tu­al­ne tren­dy – Je­zus re­wo­lu­cjo­ni­sta, bro­ni­ący bied­nych przed za­ku­sa­mi bo­ga­czy, ata­ku­jący eli­ty, wal­czący z ko­łtu­ństwem i tra­dy­cją. Wi­ze­ru­nek Je­zu­sa re­wo­lu­cjo­ni­sty zo­stał zna­ko­mi­cie wkom­po­no­wa­ny w wi­zję tam­tych cza­sów.

Hip­pis

Od­mia­ną tam­te­go wi­ze­run­ku był Je­zus przed­sta­wia­ny jako hip­pis, któ­ry w po­rów­na­niu z Je­zu­sem re­be­lian­tem wy­pa­dał dużo ła­god­niej. „Make love, not war!” – z ta­kim za­wo­ła­niem dzie­ci-kwia­tów na ustach Je­zus hip­pis na­wi­ązy­wał do ob­ra­zów przed­sta­wia­jących de­li­kat­ne­go i ła­god­ne­go Je­zu­sa, któ­re wy­szły spod pędz­la ma­la­rzy z prze­ło­mu XVIII i XIX wie­ku. Tak wła­śnie przed­sta­wia­li go ar­ty­ści z gru­py tak zwa­nych Na­za­re­ńczy­ków – jako miłą, uśmiech­ni­ętą i za­my­ślo­ną po­stać. I taki wi­ze­ru­nek wy­kre­owa­ny w daw­no mi­nio­nych cza­sach wy­ra­żał stan du­cha no­we­go po­ko­le­nia: mło­dzie­ńczy Je­zus o dłu­gich ja­snych wło­sach, odzia­ny w po­włó­czy­ste sza­ty, kro­czący po­śród pól i roz­ma­wia­jący z dzie­ćmi, zwie­rzęta­mi i ro­śli­na­mi. Je­zus jako mło­dy czło­wiek nie­ro­zu­mia­ny przez star­sze po­ko­le­nie, po­nie­waż uosa­biał po­ko­jo­wy pro­test li­be­ral­nych dzie­ci-kwia­tów wo­bec ich drob­no­miesz­cza­ńskich ro­dzi­ców i ich ma­te­ria­li­stycz­nych po­glądów. W ten oto spo­sób Je­zus zo­stał pierw­szym hip­pi­sem.

John Al­le­gro, bry­tyj­ski hi­sto­ryk re­li­gii, spo­tęgo­wał jesz­cze tę wi­zję, gło­sząc, że pierw­si chrze­ści­ja­nie od­kry­li nar­ko­tycz­ne dzia­ła­nie pew­ne­go grzy­ba, wy­zwa­la­jące ko­smicz­ną eks­ta­zę i po­zwa­la­jące osi­ągnąć „oświe­ce­nie”. Nie za­wa­hał się przy tym przed ca­łko­wi­tym za­ne­go­wa­niem hi­sto­rycz­no­ści Je­zu­sa, twier­dząc, że jego imię było po pro­stu ha­słem dla wy­znaw­ców kul­tu owe­go grzy­ba. Choć jego tezy brzmia­ły ab­sur­dal­nie, wy­wo­ła­ły mnó­stwo dys­ku­sji i zy­ska­ły roz­głos w me­diach, ale po­tem szyb­ko po­pa­dły w za­po­mnie­nie. Po­zo­sta­ły jed­nym z dzi­wacz­nych przed­sta­wień Je­zu­sa hip­pi­sa, w któ­rym on lub jego ucznio­wie wy­stępu­ją jako od­kryw­cy ha­lu­cy­no­gen­ne­go nar­ko­ty­ku. Bio­rąc pod uwa­gę dzi­siej­szą wie­dzę o ne­ga­tyw­nych skut­kach uza­le­żnie­nia od nar­ko­ty­ków, ów­cze­sny na­iw­ny za­chwyt Joh­na Al­le­gro wo­bec ich dzia­ła­nia wy­da­je się tym bar­dziej nie­zro­zu­mia­ły[7]. Jest przy tym oczy­wi­ste, że żad­na z tych teo­rii nie mia­ła nic wspól­ne­go z praw­dzi­wym Je­zu­sem.

Je­zus psy­cho­te­ra­peu­ta

Roz­wi­ni­ęciem wy­obra­że­nia Je­zu­sa jako mi­łu­jące­go po­kój hip­pi­sa jest Je­zus będący przed­sta­wi­cie­lem no­we­go prądu wy­wie­dzio­ne­go z psy­cho­lo­gii głębi, któ­rej ce­lem było od­na­le­zie­nie klu­cza do wła­sne­go ja i swo­je­go ży­cia. Stwo­rzy­ła go nie­miec­ka psy­cho­te­ra­peut­ka Han­na Wolff i opi­sa­ła w swo­jej ksi­ążce Je­sus, der Mann[8]. Kil­ka lat pó­źniej nie­miec­ki pi­sarz i pu­bli­cy­sta Franz Alt wy­snuł wnio­sek, że Je­zus był „pierw­szym no­wym mężczy­zną”[9]. We­dług nie­go Je­zus był ła­god­nym czło­wie­kiem, w któ­rym męska de­li­kat­no­ść była w pe­łni zin­te­gro­wa­na z pier­wiast­kiem ko­bie­cym. Kimś, w kim pier­wot­ne siły yin i yang trwa­ją w har­mo­nij­nej rów­no­wa­dze. Psy­cho­lo­gicz­nym wzo­rem, któ­ry w na­szej przy­gnębia­jącej erze tech­no­lo­gii mówi nam, że praw­dzi­we szczęście od­naj­dzie­my wy­łącz­nie w głębi wła­snej du­szy. Zgod­nie z tą wi­zją Je­zus jest pierw­szym te­ra­peu­tą, któ­ry do­ko­naw­szy naj­pierw wła­snej psy­cho­ana­li­zy, osi­ągnął pe­łną in­te­gra­cję oso­bo­wą jako mężczy­zna, by stać się wzor­cem sa­mo­re­ali­za­cji dla mężczyzn i ko­biet.

Taki wi­ze­ru­nek Je­zu­sa zna­ko­mi­cie wpi­su­je się w epo­kę, w któ­rej nic tak bar­dzo nie ule­gło za­chwia­niu jak wła­sna to­żsa­mo­ść czy zdol­no­ść do bu­do­wa­nia re­la­cji. Gdzie nie cho­dzi już o prze­mia­nę spo­łe­cze­ństwa jako ca­ło­ści, a wy­łącz­nie o sku­pie­nie się na wła­snej psy­chi­ce. Gdzie w ka­żdym z względ­nie wia­ry­god­nych cza­so­pism al­ter­na­tyw­nych aż roi się od ogło­szeń ró­żnych psy­cho­lo­gów i psy­cho­te­ra­peu­tów. Tu­taj Je­zus psy­cho­te­ra­peu­ta pa­su­je ide­al­nie.

Pra­gnie­nie czy rze­czy­wi­sto­ść?

Fa­scy­nu­jące są wszyst­kie te ró­żno­rod­ne wy­obra­że­nia Je­zu­sa. Nie­raz z wiel­kim za­cie­ka­wie­niem mo­żna śle­dzić, jak ich twór­cy ro­zu­mie­ją i opi­su­ją tę po­stać, na­gi­na­jąc ją do wła­snych za­in­te­re­so­wań. Z dru­giej stro­ny w ka­żdej z tych wi­zji tkwi zia­ren­ko praw­dy. Ow­szem, Je­zus po­sia­dał do­sko­na­le in­te­gral­ną oso­bo­wo­ść, cze­go nie­je­den psy­cho­log do­wió­dłby w ba­da­niach. Był kom­plet­ny – mowa i czy­ny szły ze sobą w jed­nej pa­rze, a ja­ko­ść jego ży­cia może w nas wy­wo­ły­wać je­dy­nie zdu­mie­nie.

Zgo­da, był de­li­kat­ny wo­bec dzie­ci, przyj­mo­wał do swo­je­go kręgu au­tsaj­de­rów, pro­te­sto­wał prze­ciw fa­ry­zej­skiej po­bo­żno­ści, któ­ra za­po­mnia­ła już o od­ró­żnia­niu pra­wa i bez­pra­wia, czy praw­dy od kłam­stwa. Sta­wał po stro­nie ubo­gich, pi­ęt­no­wał za­sta­ne struk­tu­ry i sys­te­my rządze­nia po­le­ga­jące głów­nie na nie­ludz­kim uci­sku. A wszyst­ko to czy­nił z nad­zwy­czaj­ną ła­god­no­ścią, spo­ko­jem i ja­sno­ścią umy­słu. Od­rzu­cił prze­moc wo­bec lu­dzi i zwie­rząt. Wszyst­ko to pa­su­je do opi­sa­nych wcze­śniej wi­ze­run­ków. Tak wła­śnie po­stępo­wał i dla­te­go tak wie­le osób o ró­żnych po­trze­bach iden­ty­fi­ku­je się z Je­zu­sem.

Jed­no­cze­śnie Je­zus wy­kra­czał poza wszel­kie wi­zje i to ra­zem wzi­ęte. Nie za­po­mi­naj­my o tym – Je­zus był kimś wi­ęcej! Nie uda się wtło­czyć go do żad­ne­go sche­ma­tu.

Pró­by ujęcia po­sta­ci Je­zu­sa w okre­ślo­nej for­mie nie są jed­nak wy­na­laz­kiem na­szych cza­sów. Na ka­żdym z eta­pów hi­sto­rii na­tknie­my się na po­dob­ne dąże­nia, aby okie­łznać jego oso­bo­wo­ść, wci­snąć w ramy ja­kie­goś po­glądu. Po­zwól­cie, że opi­szę wam jesz­cze kil­ka ko­lej­nych wy­obra­żeń Je­zu­sa.

Je­zus ra­cjo­nal­ny

XIX stu­le­cie sta­ło się tłem pierw­szej re­wo­lu­cji tech­no­lo­gicz­nej. Wszyst­ko, co do tej pory wy­da­wa­ło się nie­mo­żli­we, na­gle się zma­te­ria­li­zo­wa­ło. Elek­trycz­no­ść, ko­lej, od­kry­cia i pod­bo­je na ca­łym glo­bie spra­wi­ły, że świat za­chod­ni uznał: nie ma rze­czy nie­re­al­nych. Na­uka opa­no­wy­wa­ła ko­lej­ne dzie­dzi­ny co­dzien­ne­go ży­cia, tym­cza­sem za­bra­kło w nim miej­sca dla Boga, a już z pew­no­ścią dla du­cho­wo­ści. Spo­łe­cze­ństwo miesz­cza­ńskie bar­dziej dba­ło o su­mien­ne i żar­li­we wy­pe­łnia­nie obo­wi­ąz­ków ani­że­li o mo­ral­no­ść czy do­bre oby­cza­je.

Teo­lo­dzy wy­my­śli­li więc wów­czas ob­raz Je­zu­sa, któ­ry do­sko­na­le od­da­wał du­cha tam­tych cza­sów. Wszyst­kie zja­wi­ska nad­przy­ro­dzo­ne opi­sa­ne w Ewan­ge­liach, jak cuda, prze­po­wied­nie i ich spe­łnie­nia, uzdro­wie­nia czy wy­pędza­nie złych du­chów tra­fi­ły na mar­gi­nes. Wszyst­kie bo­wiem opo­wie­ści o tego ro­dza­ju zda­rze­niach były ja­ko­by po­dyk­to­wa­ne pry­mi­tyw­nym du­chem sta­ro­żyt­no­ści. Au­to­rzy licz­nych ksi­ążek o Je­zu­sie ra­cjo­nal­nym do­szli wręcz do wnio­sku, że były one je­dy­nie pó­źniej­szym do­dat­kiem do głów­nej opo­wie­ści, we­dle któ­rej Je­zus praw­dzi­wy to na­uczy­ciel przy­zwo­ito­ści po­ka­zu­jący nam, jak wie­ść ży­cie su­mien­ne i obo­wi­ąz­ko­we. To na­uczy­ciel udzie­la­jący swo­im pil­nym, choć po­trze­bu­jącym dal­szych nauk uczniom lek­cji o tym, co wy­pa­da, a co nie. Ten, któ­ry po­zo­sta­wił nam po so­bie obo­wi­ązu­jącą już na wie­ki re­gu­łę mi­ło­ści bli­źnie­go.

W tym wi­ze­run­ku po­zba­wio­no Je­zu­sa wszel­kich atry­bu­tów nad­przy­ro­dzo­no­ści. Po­wsta­ła po­stać wzo­ro­wa­na na pru­skim wy­cho­waw­cy – Je­zus przy­po­mi­na­jący bar­dziej bel­fra z nie­miec­kie­go gim­na­zjum ani­że­li ży­dow­skie­go rab­bie­go. Ro­dzaj an­tycz­ne­go Im­ma­nu­ela Kan­ta, dru­gi So­kra­tes. Ła­god­ny, do­bro­tli­wy, choć rzu­ca­jący też od cza­su do cza­su su­ro­we spoj­rze­nie.

Wpraw­dzie taki ob­raz ra­cjo­nal­ne­go Je­zu­sa miał swo­je za­le­ty i nie za­gra­żał ów­cze­sne­mu sta­tus quo, szyb­ko jed­nak ob­na­żył swo­je bra­ki. Ka­żdy z au­to­rów pro­du­ko­wał bo­wiem swo­ją wła­sną wi­zję jego ży­cia, a kie­dy uka­za­ła się Hi­sto­ria ba­dań nad ży­ciem Je­zu­sa Al­ber­ta Schwe­it­ze­ra[10], osta­tecz­nie sta­ło się ja­sne, że ten pro­jekt za­brnął w śle­pą ulicz­kę. Nie łu­dźmy się, że po­zba­wia­jąc ży­cie Je­zu­sa tak zwa­nych nad­przy­ro­dzo­nych ele­men­tów, uda się za­cho­wać przy­naj­mniej w mia­rę sen­sow­ny wi­ze­ru­nek jego po­sta­ci. Nie mo­żna od­dzie­lić od sie­bie po­szcze­gól­nych ele­men­tów oso­by Je­zu­sa od jego dzia­łal­no­ści, po­nie­waż w re­zul­ta­cie nie by­li­by­śmy w sta­nie nic wi­ęcej o nim po­wie­dzieć. To zde­cy­do­wa­nie za mało! Al­bert Schwe­it­zer był tego świa­do­my.

Mimo to w pó­źniej­szym cza­sie teo­lo­dzy na­dal pró­bo­wa­li two­rzyć po­stać Je­zu­sa „wia­ry­god­ną” z punk­tu wi­dze­nia nauk ści­słych. Na­le­żał do nich miesz­ka­jący w Mar­bur­gu bi­bli­sta Ru­dolf Bult­mann. Pro­blem po­le­gał jed­nak na tym, że stan wie­dzy z za­kre­su ty­chże nauk, na ja­kim ba­zo­wał za­rów­no on, jak i inni ucze­ni w swo­ich pu­bli­ka­cjach na te­mat Ewan­ge­lii, zdążył się już moc­no zdez­ak­tu­ali­zo­wać. Świa­to­po­gląd ma­te­ria­li­stycz­ny i dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ne me­cha­ni­stycz­ne ro­zu­mie­nie fi­zy­ki, wy­klu­cza­jące ja­kie­kol­wiek cuda czy inne nad­na­tu­ral­ne zja­wi­ska w przy­ro­dzie, były obec­ne w ich pra­cach aż do po­ło­wy XX wie­ku. Tym­cza­sem teo­rie o do­sko­na­łej mo­no­to­nii i prze­wi­dy­wal­no­ści przy­ro­dy zo­sta­ły już wcze­śniej za­kwe­stio­no­wa­ne przez no­wo­cze­sną fi­zy­kę kwan­to­wą. Ra­cjo­nal­ne wy­obra­że­nie Je­zu­sa do­pa­so­wa­ne do daw­nych za­ło­żeń fi­zy­ki było ża­ło­śnie prze­sta­rza­łe już w mo­men­cie jego po­pu­la­ry­zo­wa­nia przez owych teo­lo­gów. Znik­nął bo­wiem po­dyk­to­wa­ny ra­cjo­na­li­zmem przy­mus ru­go­wa­nia cu­dów jako cze­goś nie­mo­żli­we­go. Taki ob­raz, roz­po­wszech­nia­ny na­dal w wie­lu ksi­ążkach i lek­cjach re­li­gii, jest jed­nak obec­ny w świa­do­mo­ści wie­lu lu­dzi i utrud­nia im zo­ba­cze­nie praw­dzi­we­go Je­zu­sa.

Ger­ma­ński bo­ha­ter

Ta pró­ba włącze­nia po­sta­ci Je­zu­sa do okre­ślo­nej ide­olo­gii mia­ła miej­sce rów­nież w XX wie­ku. Triumf wi­dze­nia świa­ta tyl­ko z per­spek­ty­wy bio­lo­gii, prze­ko­na­nie, że prze­trwa­ją je­dy­nie naj­sil­niej­sze jed­nost­ki, przy­czy­ni­ły się do tego, że czło­wiek za­czął być po­strze­ga­ny z punk­tu wi­dze­nia swo­jej przy­na­le­żno­ści do okre­ślo­nej rasy czy na­ro­du. Stąd był już tyl­ko je­den krok do uzna­nia wy­ższo­ści jed­ne­go na­ro­du, jako rasy pa­nów, nad inną zbio­ro­wo­ścią, do któ­rej za­li­czo­no „pod­lu­dzi”. Człon­kom tak zwa­ne­go Nie­miec­kie­go Ru­chu Wia­ry (niem. Deut­sche Glau­bens­be­we­gung), sta­no­wi­ące­go mie­szan­kę ele­men­tów po­ga­ńskich i chrze­ści­ja­ństwa, któ­re­go dok­try­na ba­zo­wa­ła na za­ło­że­niach na­ro­do­we­go so­cja­li­zmu oraz od­wo­ła­niach do sta­ro­ger­ma­ńskich wie­rzeń, po­dob­nie jak części osób na­le­żących do ru­chu Nie­miec­kich Chrze­ści­jan (niem. Deut­sche Chri­sten) bar­dzo nie w smak było wie­rzyć w sma­głe­go, ciem­no­wło­se­go ży­dow­skie­go Je­zu­sa. Na­le­ża­ło ufor­mo­wać go na nowo, prze­mie­nić w ja­sno­wło­se­go, mu­sku­lar­ne­go aryj­czy­ka, któ­ry sta­łby się mo­ral­nym wzor­cem dla no­wych Niem­ców. Sta­ry Te­sta­ment od­rzu­co­no jako ży­dow­ski i nie­nie­miec­ki, a Je­zus zo­stał zger­ma­ni­zo­wa­ny, by słu­żyć jako przy­kład dla wol­ne­go nie­miec­kie­go mężczy­zny wy­ru­sza­jące­go na pod­bój no­wej prze­strze­ni ży­cio­wej, Le­ben­sraum, dla swo­je­go na­ro­du.

Cho­ciaż dzi­siaj nie spo­sób po­jąć, jaka ekwi­li­bry­sty­ka umy­sło­wa sta­ła za ta­kim znie­kszta­łce­niem do­ku­men­tów bi­blij­nych, jed­na rzecz ma miej­sce w dal­szym ci­ągu – Je­zus jest do­pa­so­wy­wa­ny do ak­tu­al­nych tren­dów.

A jed­nak i w tym wy­obra­że­niu znaj­dzie się ziar­no praw­dy. Je­zus i jego na­uki od­gry­wa­ją wa­żną rolę w ka­żdej kul­tu­rze, któ­ra – po­dob­nie jak ka­żdy czło­wiek – po­strze­ga go z okre­ślo­nej per­spek­ty­wy, wie­rząc przy tym, że ma Je­zu­sa po swo­jej stro­nie. Wi­dać to wy­ra­źnie zwłasz­cza w sztu­ce. Na ka­żdym z kon­ty­nen­tów po­stać Je­zu­sa na ob­ra­zach czy in­nych ar­te­fak­tach jest przed­sta­wia­na jako ktoś stam­tąd. Mamy więc wi­ze­run­ki Je­zu­sa czar­no­skó­re­go, czy Je­zu­sa o in­do­ne­zyj­skich albo in­dia­ńskich ry­sach. Ka­żda kul­tu­ra wchła­nia go i asy­mi­lu­je – i do­brze, po­nie­waż w ten spo­sób ujaw­nia się jego uni­wer­sal­na war­to­ść. Je­zus po­sia­da moc prze­ma­wia­nia do lu­dzi z ró­żnych kul­tur i przy­ci­ąga­nia ich do sie­bie. Nie na­le­ży jed­nak za­po­mi­nać, że żad­ne­go z ta­kich wi­ze­run­ków do­pa­so­wa­nych do da­nej kul­tu­ry nie mo­że­my trak­to­wać jako ab­so­lut­ne­go, po­nie­waż są one je­dy­nie in­ter­pre­ta­cją in­spi­ro­wa­ną okre­ślo­ną sy­tu­acją. Ka­żdy z nich pod­le­ga we­ry­fi­ka­cji i ko­rek­cie na pod­sta­wie do­ku­men­tów hi­sto­rycz­nych za­war­tych w No­wym Te­sta­men­cie. Nie ist­nie­je bo­wiem Je­zus ger­ma­ński, afry­ka­ński czy azja­tyc­ki.

Taj­ny na­uczy­ciel

Ten wi­ze­ru­nek rów­nież cie­szy się obec­nie dużą po­pu­lar­no­ścią, zwłasz­cza w świe­cie Za­cho­du. Oto jak go stwo­rzo­no – za­częto od stwier­dze­nia, że Je­zus po­zo­sta­wił nam dwa ró­żne ro­dza­je swo­ich nauk. Dla ogó­łu wier­nych prze­zna­czył przy­po­wie­ści i pro­ste praw­dy wia­ry, jed­no­cze­śnie swo­im uczniom prze­ka­zał pew­ne­go ro­dza­ju ta­jem­ną wie­dzę, któ­ra mia­ła być do­stęp­na wy­łącz­nie dla nie­licz­nych wy­bra­ńców. Owa wie­dza sy­tu­uje się na dużo wy­ższym po­zio­mie ani­że­li to, co do­stęp­ne jest dla ma­lucz­kich, zbyt pro­stych i za mało ro­zum­nych, aby na­le­ży­cie ją po­jąć. Dla­te­go, jak wie­ść gło­si, owe ukry­te na­uki Je­zu­sa, prze­ka­zy­wa­ne są da­lej w ta­jem­ni­cy, po­nie­waż ofi­cjal­ne in­sty­tu­cje Ko­ścio­ła nie usta­ją w ich tłam­sze­niu i zwal­cza­niu.

Choć na pierw­szy rzut oka ta hi­po­te­za brzmi atrak­cyj­nie i dla­te­go też przy­ci­ąga wie­lu za­in­te­re­so­wa­nych, ma jed­nak je­den po­wa­żny man­ka­ment – brak jej hi­sto­rycz­ne­go podło­ża. Jak ła­two się prze­ko­nać, wszyst­kie Ewan­ge­lie za­wie­ra­ją na­praw­dę wia­ry­god­ne re­la­cje dzia­łal­no­ści i na­ucza­nia Je­zu­sa. Tym­cza­sem teo­ria o ukry­tym prze­ka­zie na­ro­dzi­ła się wie­le po­ko­leń pó­źniej, mniej wi­ęcej na prze­ło­mie II i III wie­ku i była pró­bą przy­po­rząd­ko­wa­nia Je­zu­sa do okre­ślo­nej dok­try­ny. Pre­zen­tu­jące ją tak zwa­ne ewan­ge­lie apo­kry­ficz­ne, za­wie­ra­jące oprócz niej mnó­stwo fan­ta­stycz­nych zmy­śleń na te­mat ży­cia Je­zu­sa, nie mają jed­nak żad­nej hi­sto­rycz­nej pod­sta­wy, nie­trud­no zaś za­uwa­żyć, że od­zwier­cie­dla­ją du­cha tam­tej epo­ki. Ema­nu­je z nich pe­sy­mizm pó­źno­an­tycz­ne­go spo­łe­cze­ństwa, któ­re upa­try­wa­ło szczęścia w wy­ba­wie­niu du­szy z wi­ęzów świa­ta ma­te­rial­ne­go. Zgod­nie z ów­cze­snym po­rząd­kiem Je­zus był prze­ka­źni­kiem du­cho­wych teo­rii, swe­go ro­dza­ju know-how sa­mo­zba­wie­nia. Był prze­wod­ni­kiem du­cho­wym po­ma­ga­jącym du­szy w od­rzu­ce­niu świa­ta ma­te­rial­ne­go i po­wro­cie do wy­ższe­go sta­nu eg­zy­sten­cji, a prze­ka­zy­wa­na prze nie­go ta­jem­na wie­dza była pe­łna ezo­te­ry­ki, teo­rii o wza­jem­nych za­le­żno­ściach ko­smicz­nych wszech­świa­tów, ma­gicz­nych za­klęć, gier słow­nych i mnó­stwa in­nych rze­czy.

Wi­dać więc jak na dło­ni, jak da­le­kie od praw­dzi­we­go Je­zu­sa były tego ro­dza­ju gno­stycz­ne wy­obra­że­nia, w któ­rych wy­stępo­wał on wła­ści­wie wy­łącz­nie jako ta­jem­ny szyfr. On sam stał się nie­istot­ny i funk­cjo­no­wał ra­czej jako prze­ka­źnik wie­dzy, po­ma­ga­jącej czło­wie­ko­wi się wy­zwo­lić. Nie ma mowy o zbli­że­niu do kon­kret­ne­go czło­wie­ka, do wszyst­kich lu­dzi, któ­rych do­strze­ga­my obok praw­dzi­we­go Je­zu­sa, za­miast tego wi­dzi­my tu prze­wod­ni­ka nie­licz­nych „wta­jem­ni­czo­nych”. Za­miast prze­sła­nia o na­wró­ce­niu i od­no­wie ży­cia, sły­szy­my o wy­ższym stop­niu po­zna­nia i sa­mo­zba­wie­niu. Za­miast za­po­wie­dzi pa­no­wa­nia Boga w ka­żdym aspek­cie ży­cia, za­miast uwol­nie­nia od cho­rób i cier­pie­nia, gno­stycz­ny Je­zus gło­si na­uki o po­rzu­ce­niu świa­ta i szu­ka­niu szczęścia w wy­ższych sta­nach umy­słu. Za­miast bu­do­wać nową ko­mu­nię, w któ­rej jest miej­sce dla bied­nych i bo­ga­tych, dla cho­rych i zdro­wych, dla mężczyzn i ko­biet, ów ta­jem­ny na­uczy­ciel zwra­ca się tyl­ko do nie­licz­nych, po­ucza­jąc przy tym ko­bie­ty, jak mogą stać się mężczy­zna­mi, aby w ten spo­sób osi­ągnąć wy­ższy sto­pień wta­jem­ni­cze­nia[11].

To wy­obra­że­nie ta­kże ma nie­wie­le wspól­ne­go z praw­dzi­wym Je­zu­sem, nie­za­le­żnie od tego, czy wy­stępu­je w an­tycz­nej, czy wspó­łcze­snej od­sło­nie.

Je­zus jako tyl­ko pro­rok

Ta­kie­go Je­zu­sa znaj­du­je­my na kar­tach Ko­ra­nu, gdzie, po­dob­nie jak Mo­jżesz, Abra­ham czy Da­wid, jest pro­ro­kiem, Bo­żym po­sła­ńcem. W od­ró­żnie­niu od nich zaj­mu­je jed­nak nad­zwy­czaj­ną po­zy­cję i nosi ty­tu­ły, ja­kie nie przy­słu­gi­wa­ły na­wet sa­me­mu Ma­ho­me­to­wi, jak Sło­wo Boże, Duch Boży i inne. Ko­ran opi­su­je rów­nież cuda, ja­kich do­ko­nał. Mimo to po­zo­sta­je je­dy­nie pro­ro­kiem, ni­kim wi­ęcej. Ko­ra­nicz­na po­stać Je­zu­sa jest wzo­ro­wa­na na pro­ro­ku Ma­ho­me­cie. Mu­zu­łma­nie od­rzu­ca­ją też fakt ukrzy­żo­wa­nia Je­zu­sa, po­nie­waż wy­da­je im się nie­po­jęte, by Bóg po­zwo­lił na tak wiel­kie cier­pie­nie swo­je­go pro­ro­ka. Prze­cież jest wszech­moc­ny i nie po­wi­nien do­pu­ścić, aby jego po­sła­ńca spo­tka­ła tak wiel­ka po­ra­żka[12].

Taki wi­ze­ru­nek Je­zu­sa od­naj­du­je­my jed­nak nie tyl­ko w Ko­ra­nie, ist­nie­je bo­wiem cały sze­reg re­li­gii po­wsta­łych po chrze­ści­ja­ństwie, któ­re pró­bo­wa­ły wbu­do­wać go w swo­ją dok­try­nę. Żad­na z nich nie była w sta­nie prze­jść obo­jęt­nie obok jego po­sta­ci. Je­śli więc nie dało się Je­zu­sa zi­gno­ro­wać, to na­le­ża­ło po pro­stu włączyć go w ramy no­we­go wy­zna­nia, naj­częściej jako jed­ne­go z pro­ro­ków za­po­wia­da­jących na­de­jście za­ło­ży­cie­la da­nej kon­fe­sji. W ten spo­sób Je­zus był uniesz­ko­dli­wia­ny. Za­wsze mo­żna było przy­znać – ow­szem, wie­rzy­my w Je­zu­sa, ale tyl­ko w pro­ro­ka. Jako jed­ne­go z wie­lu. Jako for­pocz­tę. Tak oto włącza­no go, jed­no­cze­śnie po­zba­wia­jąc na­le­żne­go mu miej­sca.

Co praw­da ta­kie roz­wi­ąza­nie kwe­stii Je­zu­sa wy­da­je się bar­dzo atrak­cyj­ne, na­stręcza jed­nak też wie­le pro­ble­mów. Wszyst­ko, co wie­my na te­mat praw­dzi­we­go Je­zu­sa, zmie­rza bo­wiem w zu­pe­łnie in­nym kie­run­ku. Prze­cież on sam nie uwa­żał się tyl­ko za jed­ne­go spo­śród pro­ro­ków, jed­ne­go z tych, któ­rzy dość spo­ra­dycz­nie po­ja­wia­ją się na kar­tach hi­sto­rii świa­ta. Wy­obra­że­nie Je­zu­sa jako tyl­ko pro­ro­ka jawi się jako fa­łszy­wy kom­pro­mis. Nie da się z jed­nej stro­ny igno­ro­wać jego po­sta­ci, nie uzna­jąc z dru­giej stro­ny jego fun­da­men­tal­nej roli. Ow­szem, mo­żna uczy­nić z Je­zu­sa jed­ne­go z pro­ro­ków, nad­cho­dzące­go twór­cę re­li­gii, jest tyl­ko je­den szko­puł – nie po­zwa­la na to tre­ść No­we­go Te­sta­men­tu. Je­zus tyl­ko pro­rok, po­dob­nie jak Je­zus ra­cjo­nal­ny czy Je­zus taj­ny na­uczy­ciel, oka­zu­je się zwy­czaj­nym wy­my­słem.

KIM NA­PRAW­DĘ BYŁ JE­ZUS?

To istot­ne py­ta­nie, po­nie­waż Je­zus był wa­żny. Fa­scy­na­cja nim ist­nie­je dzi­siaj tak samo, jak w cza­sach, gdy po­wo­ły­wał swo­ich uczniów. Po­tra­fił prze­ma­wiać do lu­dzi w taki spo­sób, że po­rzu­ca­li wszyst­ko i szli za nim. Nie ko­ńczy­ło się jed­nak na krót­ko­trwa­łym za­uro­cze­niu czy po­wierz­chow­nym za­chwy­cie. Jego ucznio­wie prze­mie­rza­li z nim pa­le­sty­ńskie mia­sta, słu­cha­li jego słów za­rów­no w trak­cie zgro­ma­dzeń, jak i pod­czas ka­me­ral­nych oso­bi­stych spo­tkań. Byli świad­ka­mi jego cu­dów i uzdro­wień, a jed­no­cze­śnie to­wa­rzy­szy­li mu w co­dzien­nym ży­ciu. Je­śli kto­kol­wiek go po­znał, to wła­śnie oni. Mimo to Je­zus wci­ąż bu­dził ich zdu­mie­nie. „Kim jest ten czło­wiek?”, za­sta­na­wia­li się w du­chu, czu­jąc za­ra­zem, jak w nich sa­mych ro­dzi się od­po­wie­dź.

Tę po­cząt­ko­wą, a pó­źniej sta­le ro­snącą fa­scy­na­cję po­sta­cią Je­zu­sa opi­su­ją wła­śnie Ewan­ge­lie. Zaś w tle ka­żdej z opo­wie­ści wy­brzmie­wa ukry­te py­ta­nie – kim jest Je­zus. Wszy­scy, za­rów­no jego przy­ja­cie­le, jak i wro­go­wie, lu­dzie wy­kszta­łce­ni i pro­ści, po­zna­li na nie od­po­wie­dź, choć by­wa­ła ró­żna. Rzym­ski na­miest­nik Pi­łat na­ka­zał za­pi­sać na krzy­żu, kim jest ska­za­ny – Je­sus Na­za­re­nus Rex Iu­da­eorum, czy­li: Je­zus z Na­za­re­tu Król Ży­dow­ski. Czy rze­czy­wi­ście tak uwa­żał, czy też była to kpi­na ze ska­za­ńca? Z ko­lei ży­dzi uwa­ża­li Je­zu­sa za blu­źnier­cę. Ilu lu­dzi, tyle od­po­wie­dzi. Jed­nak to py­ta­nie w dal­szym ci­ągu nie daje nam spo­ko­ju, wci­ąż chce­my wie­dzieć, kim był ten Je­zus.

On sam za­dał kie­dyś to wła­śnie py­ta­nie swo­im to­wa­rzy­szom: „Za kogo lu­dzie mają Syna Czło­wie­cze­go?” Od­po­wie­dzi, ja­kie od nich usły­szał, były tak samo ró­żno­rod­ne, jak te dzi­siej­sze: „Jed­ni za Jana Chrzci­cie­la, dru­dzy za Elia­sza, a inni za Je­re­mia­sza albo za ja­kie­goś in­ne­go pro­ro­ka”[13]. Po­tem za­py­tał ich sa­mych: „A wy za kogo Mnie ma­cie?”. Od­po­wie­dź, któ­rej za wszyst­kich udzie­lił Piotr, brzmia­ła jed­no­znacz­nie: „Ty je­steś Me­sjasz, Syn Boga ży­we­go”. Do ta­kie­go bo­wiem wnio­sku do­szli jego ucznio­wie, prze­by­wa­jąc z Je­zu­sem. Ni­g­dy nie prze­stał ich fa­scy­no­wać, mimo że nie od­stępo­wa­li go na­wet na chwi­lę. Ni­g­dy nie na­tknęli się na ja­ki­kol­wiek fa­łsz albo prze­wi­nie­nie z jego stro­ny. Byli bez­gra­nicz­nie prze­świad­cze­ni o tym, że Je­zus jest Chry­stu­sem, sam Bóg go na­ma­ścił. Je­śli chce­my wie­dzieć co­kol­wiek wia­ry­god­ne­go o Bogu, to na­szym naj­lep­szym źró­dłem te­jże wie­dzy jest sam Je­zus.

Je­że­li tak jest, nie spo­sób wtło­czyć jego oso­by w ramy któ­re­go­kol­wiek z ludz­kich wy­obra­żeń. Ka­żda z ka­te­go­rii oka­zu­je się za mała. Nie da się wpi­sać go w ża­den ze sche­ma­tów, bo wszyst­kie za­wio­dą. Wte­dy sta­je się ja­sne – na­praw­dę cho­dzi o Je­zu­sa. Je­zus jest bo­wiem je­dy­ny.

[1]J 12, 21.

[2]Mt 26, 13, por. J 12, 1-8.

[3][3] Mt 24, 14.

[4][4]Dio­ni­zjusz żył w Rzy­mie w I po­ło­wie VI wie­ku. Ma wiel­kie za­słu­gi na wie­lu po­lach na­uki. Zaj­mo­wa­ły go mi­ędzy in­ny­mi za­gad­nie­nia chro­no­lo­gii – to on do­ko­nał prze­li­cze­nia daw­ne­go rzym­skie­go oraz sto­so­wa­ne­go wów­czas chrze­ści­ja­ńskie­go ka­len­da­rza, któ­ry po­wstał w cza­sach prze­śla­do­wań przez ce­sa­rza Dio­kle­cja­na, na sto­so­wa­ną do dzi­siaj ra­chu­bę „od na­ro­dze­nia Chry­stu­sa”. Wpraw­dzie i jego ka­len­darz prze­cho­dził pó­źniej jesz­cze kil­ka prze­ró­bek, cho­dzi­ło jed­nak przede wszyst­kim o wpro­wa­dze­nie lat prze­stęp­nych czy tym po­dob­nych spraw.

[5][5]Por. Mt 2, 16-23.

[6][6] Oprócz No­we­go Te­sta­men­tu o He­ro­dzie i Je­zu­sie wspo­mi­na cho­ćby ży­dow­ski hi­sto­ryk Jó­zef Fla­wiusz (zob. Roz­dział 2 i Do­da­tek).

[7][7] Por. John Al­le­gro, The Sa­cred Mu­sh­ro­om and the Cross, Lon­dyn 1970. Wie­lu na­ukow­ców oba­li­ło wie­lo­krot­nie jego teo­rie. On sam w swo­jej ksi­ążce o ręko­pi­sach zna­le­zio­nych w Qum­ran (Se­arch in the De­sert, Lon­dyn 1965), któ­ra mia­ła nie­co bar­dziej na­uko­wy cha­rak­ter, przy­zna­wał, że nie za­wie­ra­ją one żad­nej bez­po­śred­niej wzmian­ki o Je­zu­sie i przed­sta­wia­ją ra­czej hi­sto­rycz­ne tło, czy­li opis ży­dow­skie­go świa­ta z okre­su prze­ło­mu wie­ków (s. 173).

[8][8] Han­na Wolff Je­sus, der Mann, Stut­t­gart 1975. Jak rów­nież Je­sus als Psy­cho­the­ra­peut, Stut­t­gart 1978.

[9][9] Franz Alt, Je­sus – der er­ste neue Mann, Mo­na­chium 1989.

[10]Al­bert Schwe­it­zer, Die Ge­schich­te der Le­ben-Jesu-For­schung, Wyd. 4, 1929 r.

[11]Por. Roz­dział 3 Do­dat­ku.

[12]Ulrich Pa­rza­ny, Je­sus – der ein­zi­ge Weg?, Neu­kir­chen-Vluyn 1991, s. 80ff.

[13]Mt 16, 13-17.

ROZ­DZIAŁ 2

JE­ZUS: RE­LA­CJE I HI­STO­RIA

A gdy Je­zus roz­po­czy­nał [dzia­łal­no­ść], miał oko­ło trzy­dzie­stu lat. Był, jak mnie­ma­no, sy­nem Jó­ze­fa, syna He­le­go... [14].

Kon­fron­tu­jąc się z mno­go­ścią za­ko­rze­nio­nych w okre­ślo­nym cza­sie wy­obra­żeń Je­zu­sa, po­win­ni­śmy po­szu­kać mia­ry, jaką będzie­my do nich przy­kła­dać. Co wie­my o Je­zu­sie? Skąd po­cho­dzi na­sza wie­dza?

Często się mówi, że wła­ści­wie nic o nim nie wie­my. Ta­kie prze­świad­cze­nie po­ku­tu­je jesz­cze w wie­lu umy­słach. Pe­wien dwu­dzie­sto­wiecz­ny teo­log z Mar­bur­ga, Ru­dolf Bult­mann wy­ra­ził to eks­tre­mal­nym stwier­dze­niem, iż wy­star­czy nam je­dy­nie wie­dza, że Je­zus „przy­sze­dł”. Sam jed­nak nie był chy­ba o tym do ko­ńca prze­ko­na­ny, bo za­prze­czał temu wie­lo­krot­nie w swo­ich pra­cach, for­mu­łu­jąc wła­sne opi­nie na te­mat ży­cia hi­sto­rycz­ne­go Je­zu­sa, czy przed­sta­wia­jąc jego in­dy­wi­du­al­ne ce­chy. Poza tym w obec­nym cza­sie je­ste­śmy już krok da­lej i zde­cy­do­wa­nie po­zy­tyw­niej roz­pa­tru­je­my aspek­ty hi­sto­rycz­ne[15].

Nikt z nas nie żył w tam­tych cza­sach i po­dob­nie jak w przy­pad­ku ka­żdej in­nej hi­sto­rycz­nej po­sta­ci je­ste­śmy zda­ni na re­la­cje świad­ków, czy­li na źró­dła hi­sto­rycz­ne. To z nich mo­że­my wy­ci­ągnąć wnio­ski na te­mat ów­cze­snych wy­da­rzeń. Nikt z nas nie żył w cza­sach, kie­dy Ju­liusz Ce­zar prze­kra­czał ze swo­ją ar­mią Ru­bi­kon, a jed­nak ba­zu­jąc na pi­sem­nych prze­ka­zach oraz skut­kach, ja­kie ten fakt wy­wa­rł na losy ce­sar­stwa, uwa­ża­my, że tak było na­praw­dę. Ża­den czło­wiek ży­jący w XXI wie­ku nie wi­dział na wła­sne oczy So­kra­te­sa, a mimo to nie wąt­pi­my w to, że był po­sta­cią hi­sto­rycz­ną, po­nie­waż dys­po­nu­je­my re­la­cja­mi o jego ży­ciu au­tor­stwa Pla­to­na i in­nych wspó­łcze­snych mu osób.

Ewan­ge­lie jako wia­ry­god­ne źró­dła hi­sto­rycz­ne

Je­śli cho­dzi o re­la­cje z ży­cia Je­zu­sa, ba­zu­je­my na rów­nie do­brych, je­śli nie lep­szych źró­dłach niż w przy­pad­ku wie­lu in­nych sta­ro­żyt­nych po­sta­ci, o czym pi­sze­my wy­czer­pu­jąco w Do­dat­ku. Ewan­ge­lie ofe­ru­ją nam bo­wiem nie­zwy­kle war­to­ścio­wy zbiór re­la­cji na­ocz­nych świad­ków. Ręko­pi­sy No­we­go Te­sta­men­tu za­cho­wa­ły się w o wie­le lep­szym sta­nie i są da­to­wa­ne dużo wcze­śniej niż wszyst­kie po­zo­sta­łe źró­dła z okre­su an­ty­ku. Cy­ta­ty z No­we­go Te­sta­men­tu po­ja­wia­ją się w in­nych pi­smach już pod ko­niec I wie­ku, po czym wy­stępu­ją bar­dzo licz­nie w II wie­ku, co świad­czy o tym, że już wów­czas były bar­dzo roz­po­wszech­nio­ne. Wszyst­kie są przy tym spój­ne w tre­ści. Za­war­to­ść Ewan­ge­lii i Dzie­jów Apo­stol­skich od­da­je ta­kże w pe­łni to, co wie­my o sta­ro­żyt­no­ści z in­nych źró­deł. Świ­ęty Łu­kasz, au­tor jed­nej z Ewan­ge­lii oraz Dzie­jów Apo­stol­skich wy­ka­zu­je się zna­ko­mi­tym ro­ze­zna­niem na te­mat sto­sun­ków pa­nu­jących w Ce­sar­stwie Rzym­skim w I w. n.e. i przez hi­sto­ry­ków jest uzna­wa­ny za ce­nio­ne źró­dło wie­dzy o sta­ro­żyt­no­ści[16]. Wie­le z trak­to­wa­nych nie­gdyś z re­zer­wą za­so­bów udo­wod­ni­ło wraz z upły­wem cza­su swo­ją wia­ry­god­no­ść[17]. Na przy­kład opis ukrzy­żo­wa­nia Je­zu­sa po­kry­wa się z prak­ty­ko­wa­ną w tam­tych cza­sach karą, o czym wie­my z in­nych rzym­skich do­ku­men­tów. Po­dob­ne przy­kła­dy mo­że­my mno­żyć w nie­sko­ńczo­no­ść.

Jak wi­dać, Je­zu­sa da się osa­dzić hi­sto­rycz­nie znacz­nie le­piej niż wie­le in­nych po­sta­ci ze sta­ro­żyt­no­ści.

Przy­czy­ny kry­ty­ki Ewan­ge­lii

Mimo to do re­la­cji za­war­tych w Ewan­ge­liach pod­cho­dzi­my wy­jąt­ko­wo scep­tycz­nie. Dla­cze­go? Dużą rolę od­gry­wa­ją tu na pew­no dwie przy­czy­ny. Po pierw­sze wie­le z ewan­ge­licz­nych opi­sów nie przy­sta­je do na­sze­go obec­ne­go za­chod­nie­go świa­to­po­glądu – wszyst­kie tak zwa­ne ele­men­ty nad­przy­ro­dzo­ne, czy­li uzdro­wie­nia, cuda, pro­roc­twa oraz inne nie­wy­tłu­ma­czal­ne od razu kwe­stie, są przez wie­lu wspó­łcze­snych na­tych­miast od­rzu­ca­ne. Ty­po­wa za­chod­nia po­sta­wa wy­ni­ka­jąca z tak zwa­ne­go po­de­jścia na­uko­we­go. W in­nych kul­tu­rach ta­kie nad­przy­ro­dzo­ne zja­wi­ska są czy­mś na­tu­ral­nym. Lecz na­wet w świe­cie Za­cho­du, pod wpły­wem od­kryć no­wo­cze­snej fi­zy­ki i po­stępu in­nych nauk, za­częto w ko­ńcu znacz­nie ostro­żniej fe­ro­wać wy­ro­ki na te­mat tego, co mo­żli­we, a co nie. Choć ów trend nie do­ta­rł jesz­cze do wszyst­kich, z całą pew­no­ścią się utrwa­li, a dzi­ęki temu w gru­zach le­gnie też wie­le za­sad­ni­czych obiek­cji wo­bec Ewan­ge­lii.

Oprócz za­rzu­tu, że wie­le ele­men­tów nie pa­su­je do na­sze­go obec­ne­go i jed­no­stron­ne­go za­chod­nie­go świa­to­po­glądu, kry­ty­ka tek­stów No­we­go Te­sta­men­tu ma jesz­cze jed­ną przy­czy­nę. Dość kon­tro­wer­syj­ną. Je­śli bo­wiem re­la­cje opi­su­jące Je­zu­sa są praw­dzi­we, au­to­ma­tycz­nie wy­ni­ka­ją z nich kon­se­kwen­cje dla na­sze­go ży­cia, któ­re nie­ko­niecz­nie są przy­jem­ne. Wy­zwa­nia sta­wia­ne przez Je­zu­sa są nie­wy­god­ne. Je­że­li to, co mówi, jest praw­dą, trud­no się przed tym uchy­lić. Mu­si­my sta­wić czo­ła temu wy­zwa­niu, a to ro­dzi skut­ki we wszyst­kich aspek­tach na­sze­go ży­cia. Ja­kże często nas to uwie­ra, po­nie­waż zmu­sza do dzia­ła­nia.

Sądzę, że to wła­śnie jest naj­głęb­szy po­wód na­sze­go we­wnętrz­ne­go wzbra­nia­nia się przed Bi­blią. Szczyp­ta re­li­gii nie za­wa­dzi, ale kon­se­kwent­ne na­śla­do­wa­nie Je­zu­sa, któ­ry na­praw­dę po­cho­dzi od Boga i, jak mówi Nowy Te­sta­ment, ma wo­bec nas wy­ma­ga­nia, to już ca­łkiem inna spra­wa. To zbyt duży koszt.

Tym­cza­sem wró­ćmy do py­ta­nia, co wie­my o Je­zu­sie. Pew­ne in­for­ma­cje znaj­du­je­my rów­nież w po­za­bi­blij­nych tek­stach. Oto ich prze­gląd.

JE­ZUS W RZYM­SKIM PI­ŚMIEN­NIC­TWIE HI­STO­RYCZ­NYM

Nie na­le­ży się dzi­wić, że w sta­ro­żyt­nych źró­dłach rzym­skich nie znaj­du­je­my żad­nych wspó­łcze­snych re­la­cji na te­mat ży­cia Je­zu­sa. W tam­tych cza­sach – po­dob­ne jak dzi­siaj – hi­sto­ry­cy zaj­mo­wa­li się przede wszyst­kim ży­ciem mo­żnych i wpły­wo­wych lu­dzi. Pa­łac ce­sar­ski, pod­bo­je, se­nat w Rzy­mie, in­try­gi, skan­da­le i ro­man­se zna­nych oso­bi­sto­ści – oto te­ma­ty, któ­re war­to było opi­sy­wać. Poza tym pi­sa­rze i po­eci mu­sie­li do­sto­so­wy­wać się do gu­stów rządzących. Pi­sa­li hym­ny po­chwal­ne na cze­ść wład­ców i ich osi­ągni­ęć, na­to­miast kry­ty­ka by­wa­ła bar­dzo ogra­ni­czo­na i do­pusz­czal­na do­pie­ro po fak­cie, jak w przy­pad­ku ce­sa­rza Ne­ro­na, któ­ry po­pa­dł w nie­ła­skę. Nic więc dziw­ne­go, że tak nie­wie­le do­wia­du­je­my się od rzym­skich dzie­jo­pi­sa­rzy na te­mat Je­zu­sa, ży­dow­skie­go na­uczy­cie­la ży­jące­go na da­le­ko­wschod­nich ru­bie­żach im­pe­rium. Za to bu­dzi zdzi­wie­nie, że jego po­stać w ogó­le po­ja­wia się w ów­cze­snym pi­śmien­nic­twie. Nie za­cho­wał się ani je­den z ra­por­tów, ja­kie na­miest­nik Ju­dei mu­siał za­pew­ne re­gu­lar­nie wy­sy­łać do Rzy­mu. Do spu­sto­sze­nia ar­chi­wów „wiecz­ne­go mia­sta”, oprócz upły­wu cza­su, przy­czy­ni­ły się rów­nież wiel­kie po­ża­ry oraz na­jaz­dy bar­ba­rzy­ńców zwi­ąza­ne z wędrów­ką lu­dów, któ­ra przy­wio­dła do Ita­lii cho­ćby ger­ma­ńskie ple­mio­na. Po­zo­sta­ło więc nie­wie­le.

Jed­nak mu­sia­ły ist­nieć w Rzy­mie re­la­cje, rów­nież z okre­su urzędo­wa­nia Pon­cju­sza Pi­ła­ta, bo­wiem jesz­cze w 150 roku n.e. świ­ęty Ju­styn Męczen­nik w swo­jej apo­lo­gii chrze­ści­jan skie­ro­wa­nej na pi­śmie do ce­sa­rza An­to­niu­sza Piu­sa od­wo­ły­wał się do spo­rządzo­nych przez ad­mi­ni­stra­cję Pi­ła­ta akt opi­su­jących ukrzy­żo­wa­nie Je­zu­sa[18].

Re­la­cje ob­szer­niej­sze niż te krót­kie wzmian­ki po­ja­wia­jące się w wie­lu miej­scach, od­naj­dzie­my u in­nych rzym­skich hi­sto­ry­ków, Swe­to­niu­sza, Ta­cy­ta czy Pli­niu­sza Młod­sze­go. Przej­rzyj­my je i prze­ko­naj­my się, ja­kie wia­do­mo­ści na te­mat Je­zu­sa nam ofe­ru­ją.

Swe­to­niusz

Oko­ło 120 roku n.e. rzym­ski pi­sarz Ga­jus Swe­to­niusz Tran­kwil­lus na­pi­sał po ła­ci­nie Ży­wo­ty ce­za­rów, bio­gra­fie dwu­na­stu pierw­szych ce­sa­rzy rzym­skich. W opi­sie ży­cia ce­sa­rza Klau­diu­sza od­naj­du­je­my taki frag­ment: „Ży­dów wy­pędził z Rzy­mu za to, że bez­u­stan­nie wi­chrzy­li, podże­ga­ni przez ja­kie­goś Chre­sto­sa”.[19] Wy­da­rze­nie to mia­ło miej­sce w 49 roku n.e., a wie­dzę o nim Swe­to­niusz za­czerp­nął za­pew­ne z ra­por­tu pre­fek­tu­ry, choć źle go zro­zu­miał. Za­ło­żył bo­wiem, że ów Chre­stos był w tam­tym cza­sie obec­ny w Rzy­mie. W rze­czy­wi­sto­ści cho­dzi­ło o spo­ry, ja­kie to­czy­ły się wśród ży­dow­skiej spo­łecz­no­ści o to, czy Je­zus był Chry­stu­sem. Pi­sow­nia Chre­stos za­miast Chri­stos da się wy­tłu­ma­czyć tak zwa­nym ita­cy­zmem, pro­ce­sem fo­ne­tycz­nym do­ty­czącym głów­nie języ­ka grec­kie­go, po­le­ga­jącym na tym, że pew­ne sa­mo­gło­ski oraz dy­fton­gi są wy­ma­wia­ne jako dłu­gie „i”. Na przy­kład na­zwa Athen wy­ma­wia­na po grec­ku brzmi Athi­ni. Za­mia­na Chre­sto­sa na Chri­sto­sa jest zro­zu­mia­ła, wszak sło­wo to wy­wo­dzi się z gre­ki, zaś Swe­to­niusz tyl­ko je sły­szał, zaś po­tem pró­bo­wał za­pi­sać po ła­ci­nie.

Z no­tat­ki Swe­to­niu­sza ja­sno wy­ni­ka, że już w la­tach czter­dzie­stych – a więc nie­ca­łe dwa­dzie­ścia lat po ukrzy­żo­wa­niu i zmar­twych­wsta­niu Je­zu­sa wśród ży­dow­skiej lud­no­ści za­miesz­ku­jącej Rzym byli obec­ni chrze­ści­ja­nie. Oraz że spo­ry o Chry­stu­sa do­pro­wa­dzi­ły do wy­pędze­nia wszyst­kich Ży­dów z wiecz­ne­go mia­sta. Wy­gląda więc na to, że we­wnątrz gmi­ny ży­dow­skiej w Rzy­mie to­czy­ły się za­cie­kłe dys­ku­sje o to, czy Je­zus był, czy też nie był Chry­stu­sem. A ta klu­czo­wa kwe­stia do dziś ró­żni ży­dów i chrze­ści­jan!

Cie­ka­we, że o tym sa­mym wy­pędze­niu Ży­dów z Rzy­mu czy­ta­my też w Dzie­jach Apo­stol­skich. Świ­ęty Łu­kasz tak o tym pi­sze: „Po tym, co za­szło, Pa­weł opu­ścił Ate­ny i przy­był do Ko­ryn­tu. Spo­tkał tam Żyda Akwi­lę, po­cho­dzące­go z Pon­tu, któ­ry nie­daw­no wraz ze swo­ją żoną Pry­scyl­lą przy­był z Ita­lii. Klau­diusz wy­dał bo­wiem za­rządze­nie, by wszy­scy Ży­dzi opu­ści­li Rzym; przy­łączył się więc do nich”[20]. Kie­dy Akwil­la i jego żona Pry­scyl­la opusz­cza­li Rzym, byli już chrze­ści­ja­na­mi. W tym miej­scu wi­dzi­my zna­ko­mi­cie, jak re­la­cje rzym­skie­go hi­sto­ry­ka Ga­ju­sa Swe­to­niu­sza oraz no­wo­te­sta­men­to­we­go hi­sto­ry­ka Łu­ka­sza wza­jem­nie się po­twier­dza­ją. Na­le­ży przy tym pa­mi­ętać, że Łu­kasz two­rzył pi­ęćdzie­si­ąt do sze­śćdzie­si­ęciu lat przed Swe­to­niu­szem, za­tem jego re­la­cje są dużo bli­ższe praw­dzi­wym zda­rze­niom!

Ba­zu­jąc na tym epi­zo­dzie, wi­dzi­my przy tym wy­ra­źnie jed­ną rzecz – fa­scy­na­cja Je­zu­sem po­ja­wi­ła się już wkrót­ce po jego śmier­ci w sto­li­cy Ce­sar­stwa Rzym­skie­go.

Ży­dzi, a wraz z nimi i ży­dow­scy chrze­ści­ja­nie po­wró­ci­li do Rzy­mu po śmier­ci ce­sa­rza Klau­diu­sza w 54 roku. W tym cza­sie chrze­ści­ja­ństwo przy­jęło mnó­stwo Rzy­mian i Gre­ków, a nowa re­li­gia do­ta­rła na­wet do ce­sar­skie­go pa­ła­cu, gdzie chrze­ści­ja­na­mi zo­sta­li nie­któ­rzy pre­to­ria­nie oraz kil­ko­ro nie­wol­ni­ków. Kie­dy w roku 64 Rzym stra­wił po­żar i po­ja­wi­ły się po­gło­ski, ja­ko­by to sam Ne­ron podło­żył ogień, ce­sarz za­czął szu­kać ko­zła ofiar­ne­go, aby tym sa­mym od­su­nąć od sie­bie po­dej­rze­nie. Obar­czył winą znie­na­wi­dzo­nych chrze­ści­jan. Wie­lu z nich zo­sta­ło wów­czas aresz­to­wa­nych, rzu­co­no ich na po­żar­cie dzi­kim zwie­rzętom lub spło­nęło jako żywe po­chod­nie pod­czas jed­ne­go z wy­pra­wia­nych przez Ne­ro­na przy­jęć. Swe­to­niusz wspo­mi­na o tych wy­da­rze­niach w opi­sa­nej przez sie­bie bio­gra­fii Ne­ro­na: „Uka­ra­no tor­tu­ra­mi chrze­ści­jan, wy­znaw­ców no­we­go i zbrod­ni­cze­go za­bo­bo­nu”[21].

Ta­cyt

Znacz­nie ob­szer­niej­szą re­la­cję na ten te­mat znaj­du­je­my jed­nak u Pu­bliu­sza Kor­ne­liu­sza Ta­cy­ta, ko­lej­ne­go rzym­skie­go hi­sto­ry­ka. O po­ża­rze Rzy­mu i pró­bach Ne­ro­na zrzu­ce­nia winy na chrze­ści­jan pi­sze w Rocz­ni­kach: „(…) tych, któ­rych znie­na­wi­dzo­no dla ich sro­mot, a któ­rych gmin chrze­ści­ja­na­mi na­zy­wał. Po­czątek tej na­zwie dał Chry­stus, któ­ry za pa­no­wa­nia Ty­be­riu­sza ska­za­ny zo­stał na śmie­rć przez pro­ku­ra­to­ra Pon­cju­sza Pi­la­tu­sa; a przy­tłu­mio­ny na ra­zie zgub­ny za­bo­bon zno­wu wy­buch­nął, nie tyl­ko w Ju­dei, gdzie się to zło wy­lęgło, lecz ta­kże w sto­li­cy, do­kąd wszyst­ko, co po­twor­ne albo sro­mot­ne, ze­wsząd na­pły­wa i licz­nych znaj­du­je zwo­len­ni­ków”[22]. Ta­cyt pi­sząc tę no­tat­kę mi­ędzy 115 a 117 ro­kiem n.e., opie­rał się praw­do­po­dob­nie na do­ku­men­tach z ce­sar­skie­go ar­chi­wum w Rzy­mie, do któ­rych miał swo­bod­ny do­stęp. Je­śli znaj­do­wał się wśród nich jesz­cze ra­port Pi­ła­ta, hi­sto­ryk mu­siał go rów­nież wi­dzieć.

To, co pi­sze Ta­cyt, za­słu­gu­je na szcze­gól­ną uwa­gę, bo­wiem po­da­je on nie tyl­ko do­kład­ną in­for­ma­cję o eg­ze­ku­cji Je­zu­sa, któ­ra od­by­ła się za pa­no­wa­nia Pon­cju­sza Pi­ła­ta w Ju­dei, lecz sy­gna­li­zu­je ta­kże, że po jego śmier­ci nic się nie sko­ńczy­ło. „Zgub­ny za­bo­bon” zo­stał zdu­szo­ny rap­tem na chwi­lę, aby po­tem z wiel­ką siłą roz­po­wszech­nić się we wszyst­kich za­kąt­kach rzym­skie­go im­pe­rium. Nikt nie po­sądzi Ta­cy­ta o przy­ja­zne na­sta­wie­nie do chrze­ści­jan, a mimo to jego za­pi­ski po­kry­wa­ją się z tre­ścią z No­we­go Te­sta­men­tu. Sta­je się on ko­lej­nym, nie­za­le­żnym świad­kiem po­twier­dza­jącym praw­dzi­wo­ść ży­cia i śmier­ci Je­zu­sa, oraz kon­se­kwen­cji tych fak­tów, bo­wiem wie­lu lu­dzi, rów­nież Rzy­mian, zo­sta­ło chrze­ści­ja­na­mi – ucznia­mi owe­go Je­zu­sa Chry­stu­sa.

Pli­niusz Młod­szy

W swo­jej ko­re­spon­den­cji pro­wa­dzo­nej z ce­sa­rzem Tra­ja­nem w Rzy­mie Pli­niusz Młod­szy do­star­cza nam wie­lu wa­żnych in­for­ma­cji o wspó­łcze­snych mu chrze­ści­ja­nach oraz Je­zu­sie. W roku 111 n.e. Pli­niusz pe­łnił urząd ce­sar­skie­go na­miest­ni­ka Bi­ty­nii, czy­li te­re­nów le­żących dzi­siaj w pó­łnoc­no-za­chod­niej Tur­cji. Ad­mi­ni­stro­wa­ną przez nie­go pro­win­cję za­miesz­ki­wa­ło wie­lu chrze­ści­jan. Miał też do czy­nie­nia z ca­łym mnó­stwem ano­ni­mo­wych do­no­sów, w któ­rych oska­rża­no ko­goś o przy­na­le­żno­ść do te­jże re­li­gii. Pli­niusz nie był prze­ko­na­ny, czy sam tyl­ko ten fakt wy­star­cza do ska­za­nia ko­goś na śmie­rć, czy ra­czej na­le­ża­ło­by naj­pierw do­wie­ść rze­czy­wi­stych wy­stęp­ków. Pi­sał, że tych, któ­rzy przy­zna­li się do by­cia chrze­ści­ja­na­mi, wy­sy­łał na eg­ze­ku­cję, tym zaś, któ­rzy zło­ży­li ofia­ry ce­sar­skiej po­do­bi­źnie, da­ro­wał ży­cie, na­wet je­śli wcze­śniej wy­zna­wa­li wia­rę w Chry­stu­sa. W jed­nym z li­stów do Tra­ja­na Pli­niusz pi­sze: „Dla­te­go od­ro­czyw­szy po­stępo­wa­nie, zwró­ci­łem się do cie­bie o radę; spra­wą tą, jak mi się wy­da­je, po­wi­nie­neś się za­in­te­re­so­wać, zwłasz­cza ze względu na ogrom­ną licz­bę oska­rżo­nych: wie­le osób w ró­żnym wie­ku, wszel­kich sta­nów, i to obu płci, po­sta­wio­no w stan ci­ężkie­go oska­rże­nia, a cze­ka to jesz­cze rze­sze ko­lej­nych. Nie tyl­ko prze­cież mia­sta, ale rów­nież wsie i opłot­ki ska­zi­ła za­ra­za tych gu­seł, co, jak się zda­je, mo­żna jesz­cze po­wstrzy­mać i wy­ple­nić”[23].

O co oska­rża­no chrze­ści­jan? Pli­niusz nie był w sta­nie do­szu­kać się żad­nej fak­tycz­nej zbrod­ni, może poza upo­rem, z ja­kim wie­lu z nich trwa­ło przy swo­jej wie­rze i od­ma­wia­ło zło­że­nia ofia­ry przed ce­sar­skim wi­ze­run­kiem. W in­nym miej­scu pi­sał: „Inni wy­mie­nie­ni w ano­ni­mie po­cząt­ko­wo przy­zna­li, że są chrze­ści­ja­na­mi, jed­nak za­raz po­tem za­prze­czy­li. Twier­dzi­li, że prze­sta­li nimi być, jed­ni przez trze­ma laty, inni jesz­cze wcze­śniej; nie­któ­rzy na­wet przed dwu­dzie­stu laty. Wszy­scy oni ta­kże od­da­li cze­ść twe­mu wy­obra­że­niu i po­do­bi­znom bóstw, i zło­rze­czy­li Chry­stu­so­wi”[24].

Oto re­la­cja rzym­skie­go urzęd­ni­ka, w któ­rej pi­sze, że całą pro­win­cję opa­no­wa­ła re­li­gia chrze­ści­ja­ńska – sze­śćdzie­si­ąt do osiem­dzie­si­ęciu lat po śmier­ci Je­zu­sa. Bi­ty­ńscy chrze­ści­ja­nie czczą Chry­stu­sa jako boga (qu­asi deo