Excalibur - Piotr Magik Łuszcz - ebook

Excalibur ebook

Piotr (Magik) Łuszcz

3,7

Opis

Pierwszy książkowy wybór tekstów Piotra Magika Łuszcza, który od ponad dwóch dekad jest ikoną nie tylko polskiego hip-hopu, ale też całej współczesnej kultury. Marcin Jurzysta poprzez wybór i sugestywny układ tekstów, ale też obszerne posłowie pokazuje Magika jako świetnego poetę, mistrzowsko operującego rytmem, rymem, wyrafinowanymi środkami stylistycznymi, niestroniącego od buntu, ironii i krytycznego komentarza do świata, a zarazem niebojącego się liryzmu. Współtwórca Paktofoniki i Kalibra 44 okazuje się autorem zarówno utworów wizyjnych czy psychodelicznych, jak i współczesnych quasi-moralitetów. Magik w duchu postmodernizmu dokonuje licznych nawiązań, nie tylko do kultury popularnej, ale również do sztuki, literatury, mitologii. Książka wzbogacona o rękopisy wybranych utworów i zdjęcia autorstwa Marka Jurzysty i Mateusza Piechuty ukazuje się w serii Biura Literackiego „33. Piosenki na papierze”, w której wcześniej publikowane były teksty Fisza, Grabaża, Lecha Janerki, Kory, a ostatnio także Nicka Cave’a.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 69

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
2
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa.
00

Popularność




Nie miaż­dży się muru tarcz roz­sąd­kiem i umia­rem,

lecz bo­skim hu­ra­ga­nem sza­leń­stwa i wy­ciem na ustach.

Ber­nard Corn­well, Exca­li­bur

.

No­winy

Okej, te­raz go za­ry­muję

Są no­winy! Skur­wy­syny! Dziew­czyny!

Są no­winy! Z wy­ko­pa­li­ska mej ska­mie­liny!

Na­wet je­śli wszy­scy już w cie­bie zwąt­pili

Po­każ, że się my­lili, nie cze­kaj ani chwili dłu­żej

Ży­cie to nie za­wsze droga, na niej róże

Duże PFK, raz na dole, raz na gó­rze

I po­tra­fię słodko-kwa­śny być jak chili, gdy się wku­rzę

To nie do wiary! To czary-mary! Sły­szę w od­dali

To sur­re­alizm, jak Sa­lva­dor Dali

M-A-G-I-K tak jak Mul­der i Scully

Za was jo­inta spali, tym, co się od­wró­cili

PFK nie są mili jak Milli Va­nilli, czyli

Za­pra­szam, skur­wy­syny, na me na­ro­dziny!

To no­winy z wy­ko­pa­li­ska mej ska­mie­liny!

Ży­cie to te­atrzyk, nikt się nie ogląda, każdy pa­trzy

Jak zdo­być główną rolę, naj­le­piej raz, dwa, trzy i pier­dolę!

Wolę być otwarty, od­kryty, na stole karty

Chcieli mnie po­grze­bać, oho! Wolne żarty, żarty!

Czy zaj­mu­jesz się biz­ne­sem czy hip-ho­pem

Tu i tu ła­pią oka­zję, po­dró­żu­jąc au­to­sto­pem

I po­chopne opi­nie eg­zo­tyczne jak pi­nie

Spójrzmy praw­dzie w oczy, z tego nikt się nie wy­wi­nie

Skur­wy­sy­nie, ej, uwa­żaj, kiedy znaj­dziesz się na mi­nie

Bę­dzie bum! Bum! Czy sły­szysz ten tłum?

Gra M-A-G-I-K, znów robi szum

I szura nie jak hu­ra­gan, wi­chura

A wbrew za­sa­dom, wbrew fi­zyki pra­wom

Ru­szam się żwawo, a więc bij­cie brawo!

.

Nie odejdę sam

Za­biorę ze sobą paru skur­wy­sy­nów

Wiesz, stary, ja nie mogę da­lej cią­gnąć z tym gów­nem

Cho­dzi mi o to, mam chęć je sprząt­nąć

Ale mar­no­wać się dla tych śmieci?

Wiem, że mogę, ale je­żeli przyj­dzie taki dzień

W któ­rym do­wiem się, kiedy zginę

To bę­dzie to nasz ostatni dzień, skur­wy­synu!

Moje serce pło­nie ogniem nie­na­wi­ści do cie­bie

Moje oczy chcą zo­ba­czyć, jak spa­lasz się w pie­kle

Tylko i tylko wtedy spo­cznę w spo­koju

Gdy ra­zem z Tobą, gnoju, zmarły będę

Pa­mię­ta­cie, skur­wy­syny, te wszyst­kie dni

Gdy na dro­dze mego ży­cia sta­nę­li­ście mi

Upo­ko­rze­nie, strach czy bez­sil­ność

Pa­mięć nie znik­nie, choć wszystko zni­kło

Za­da­wa­łeś nam ból, nie wie­dzia­łeś, jak to boli

Te­raz się do­wiesz, jak łeb ci roz­pier­doli

To coś, co trzyma moja dłoń wła­śnie

Na­by­łem to spe­cjal­nie na tę oka­zję

Brat nie ma już mi­ło­ści dla mnie, dla cie­bie

Mam za­miar z tym skoń­czyć, czy ty o tym wiesz, że ja

Nie odejdę sam, nie odejdę sam, nie odejdę sam

Spoj­rzyj, stary, oni za­da­wali ból nie tylko mnie

Za­krzyk­nij: mu­szę się spo­dzie­wać, wiem

Że nie ma już mi­ło­ści dla mo­jego brata

Tylko krew i ręka kata

Czy ty się bo­isz? Czy ty się bo­isz?

Czy to kał wy­peł­nia twoje ga­loty?

Bo coś tu śmier­dzi, gówno, brudna sprawa

Za to was wszyst­kich, gli­sty, czeka kara!

Zdmuchnę cię, stary, jak ty wciąż mi o tym

Że ułom­ność twoja nie zna gra­nic głu­poty

My­ślę, że, chuju, już po­go­dzi­łeś się

Że czeka cię wielka kula w łeb!

.
.

Nie ma mnie dla ni­kogo

Chcę mieć spo­kój w stre­so­wych sy­tu­acji na­tłoku

Je­stem jak sta­tek za­do­ko­wany w doku

Od pół­tora roku ni­kogo na wi­doku

Tylko dźwięki hip-hopu na dzie­wią­tym pię­trze w bloku

Tak mię­dzy nami, sam na sam z pły­tami

Nikt mi nie da tego, co to wła­śnie da mi

Ba­dam grunt pod sto­pami, gdzie mi, kurwa, z bu­tami?

To jak Ko­ontza szepty sły­szane za uszami

Wciąż sami jak pa­lec, co do­brze nie wróży

Obcy jak ósmy pa­sa­żer po­dróży

Mi­lio­nami na prze­strzeni Ziemi roz­siani

Ob­cują tu obcy wy­ob­co­wani lu­dzie

Co to ma być? Py­tam, co to ma zna­czyć?

Tego wro­gom nie można wy­ba­czyć

Nie­stety, wszystko ma swe prio­ry­tety

Vis-à-vis z drzwiami od po­koju do pla­nety

Pa­nie i pa­no­wie, są tacy, co stają na gło­wie

Tak jakby wszy­scy byli w zmo­wie

Do czasu, aż so­bie je­den z dru­gim uzmy­słowi

Jacy oni wszy­scy są ma­łost­kowi

Aż rzy­gać się chce... ten, kto to wie, kurwa

Ży­cie upstrzone jak go­łę­bim gów­nem bul­war

Zrobi tak jak ja, pój­dzie wła­sną drogą

Prócz cie­nia nie ma ze mną ni­kogo

.

Ja to ja

No to za­śpie­wajmy coś we­so­łego

I nie! Nie za­leży mi na tym, by być ka­no­ni­zo­wa­nym

Ja to ja, więc jako ja chcę być znany

Praw­dzi­wym jak praw­dzi­wek, nie jak swe­ter z ani­lany

Jedną za­sadą wciąż mo­ty­wo­wany

Bądź wła­sną osobą, bądź co bądź sobą

Niech twa osoba bę­dzie ozdobą

Nie jed­no­ra­zowo, lecz ca­ło­do­bowo

Tra­fiam bia­łym w czarne jak kulą bi­lar­dową

Ob­licz pole pod­stawy, jaką jest ory­gi­nał

Lub dzia­ła­nia po­letko, je­śli je­steś ma­rio­netką

To wroga su­ge­stia, po­żera cię jak be­stia

Mów do serca bitu, bo tam jest amne­stia

Od A do Zet, od Zet do A

Ja to ja, to ja­sne jak dwa razy dwa

Pro­ste jak drut, ni­gdy nie gram z nut

A ry­mów mam w bród, które trwo­nię

Gdy tylko stanę przy mi­kro­fo­nie

Od mi­kro­fonu strony nie stro­nię, o nie!

.
.

WC

Mag su­per hi­per mega MC

Trzy-, trzy-, trzy-, trzy­mam cię w ręce

Uwaga, wszy­scy do schronu

Mag su­per hi­per mega MC

W ko­lejce do mi­kro­fonu

Siewca po­gromu

Wła­ści­ciel tronu

To zwia­stun na­dej­ścia chwili Ar­mag­ge­donu

Po­tęż­nym jest już jego sta­dium em­brionu

Pio­ru­nu­jący jak Zeus dla tych bez pio­ru­no­chronu

Trwały i twardy jak kon­struk­cja z żel­be­tonu

Spuść z tonu

Albo czeka cię akt zgonu

.

Usłysz mój głos

Usłysz mój głos, czło­wieku

1996 rok i mi­nęło pół wieku

Lecz już je­ste­śmy tu, to nasz wy­si­łek nam po­mógł

To jest Ka­li­ber, już w domu na­sza pierw­sza pier­do­lona płyta

Ude­rza w twój mózg jak bły­ska­wica i już je­steś chory

Twój oj­ciec chce wy­le­czyć cię, on jest po­pier­do­lony

Nie daj się, mó­wię ci, on nie wie

Ile zna­czy ta mu­zyka dla cie­bie

Bo ta mu­zyka jest nie­ule­czalna

Bo ta mu­zyka to uła­mek tar­cia

Mię­dzy na­szym ziem­skim wy­mia­rem

A czymś wię­cej, a czymś da­lej

.

Film

Oto ma wy­cieczka, np. do we­wnątrz pu­de­łeczka

Za­głę­biam się w struk­tury bu­dowli z tek­tury

Wtem kon­tem­pla­cji mej pro­cesy

Za­kłó­cają ze­wnętrzne eks­cesy po­jaz­dem

Który za­wraca koło głowy

Jego ko­lo­rowy to mój płowy

A płowy mój to ko­lo­rowy jego głowy

Koło za­wraca, stój, daj spo­kój

My­śle­nia toku nie pro­wo­kuj

Je­den mo­ment, długa chwila

Coś mnie tu gila i ła­sko­cze

Oto ma wy­cieczka do we­so­łego mia­steczka

Za ro­giem czeka na mnie śmie­chu beczka

Ha, ha, cia­steczka są tu tak do­bre jak ni­g­dzie in­dziej

A na miej­scu pu­de­łeczka

Wtem z im­pe­tem unosi, po­rywa

Dia­bel­ski młyn co przede mną od­krywa

Ob­razy czy dźwięki, kon­tra­stu razy do po­tęgi

Szó­sty zmysł działa dla umy­słu i ciała

To bo­skie Olimpu roz­ko­sze

Ła­koci łaknę i pro­szę, gdy brak mi, tak bywa

Wtem z im­pe­tem w dół, po­rywa

Dia­bel­ski młyn, co wszystko od­krywa

Oto ma wy­cieczka, gdzie wy­peł­nia się kar­teczka

Czy­sta jak łza w dniu na­ro­dzin czło­wieczka

We­dług Johna Locke’a znów pry­ska po­włoka

A na miej­scu we­so­łego mia­steczka

Stoją otwo­rem po­dwoje, gdzie py­taj­ni­ków roje

Troję, prze­kroje ich ba­dam

Nie­ujarz­mioną mocą po­zna­nia wła­dam

Eu­reka! Unosi się ko­lejna po­wieka

Co ciąży – po­grąży C.Z.K.

Bo za późno zo­ba­czy to, co wi­dzę ja

Oto ma wy­cieczka do koń­có­weczki ka­wa­łeczka

O miej­scu, które bę­dzie Mekką, cztery-cztery ko­lebką

To nie ba­jeczka, bo­wiem ist­nieje kra­ina

Gdzie wszystko jest naj, więc za­czy­naj

.
.

Dzie­dzina

Ja za­czy­nam i oto moja dzie­dzina

Je­stem tu dla cie­bie, lecz nie jak lampa Ala­dyna

Mam asa w ko­lo­rze serca i nie z rę­kawa

Bo to na kpinę za­krawa

Tak, to ja MAG, czy przez G? Czy przez K?

Dla mnie naj­waż­niej­sze, gdy du­sza i idea gra

To pra, pra, pra­za­sada, która trwa, i KRA, KRA

Nie chcę kra­kać jak inne wrony

Ja je­stem wolny, a nie ucie­mię­żony

Bo Ma­gik I czar­nej ma­gii używa do zupy

Gdy inny chce nią wła­dać, oka­zuje się do dupy

Szcze­bel za ni­sko, a może za wy­soko?

Uwa­żaj, żeby szcze­bel nie ukłuł w oko

Spoko, ja szcze­rych MC nie dzielę

Praw­dziwi MC to moi przy­ja­ciele

Póki słowo otwarte, Evviva l’arte!

Ta dzie­dzina to mu­zyka, choć nie je­stem Mo­zar­tem

To nie jest pop, ja re­pre­zen­tuję hip-hop

Odłóż te­le­skop! Wy­rzuć mi­kro­skop!

Ja sie­bie nie zmie­niam jak ka­lej­do­skop

Choć te­le­por­to­wa­łem się z cza­sów śre­dnio­wie­cza

Mie­cza i tar­czy – wy­star­czy!

Nie za­po­mnę o tych rze­czach!

Nie ukry­wam, za­pa­mię­taj, jak się na­zy­wam

Mag Ma­gik I, hip-hopu raj dzi­siaj zdo­by­wam!

.

Bierz mój miecz i masz

O tak, bar­dzo bym chciała! Mój ko­chany!

Kto to i po co to tu zja­wia się znów

Ku twemu zdzi­wie­niu, wes­tchnie­niu

Mój miecz jest go­tów, byś mo­gła go po­czuć

Tak mocno, jak pra­gnę za­prawdę za­brać cię w nie­znane

Może i tym ra­zem na­zwiesz mnie ma­giem

Miecz i ma­giczna pałka-za­pałka dwa kije

Który z nich wy­bie­rzesz, wy­bór na­leży do cie­bie

Wiedz, że ence-pence, w któ­rej ręce trzyma inny MC cie­bie

Mnie to je­bie, je­den jest miecz, któ­rym prze­bić cię chcę

Tak na­prawdę niech zgadnę, ile, co i jak dla cie­bie warte

Te­raz znasz mnie, je­stem ma­giem, pod­pi­suję się ta­giem

3, 2, 1, 0 start i sprawdź to, sprawdź

Oko­lica była ma­low­ni­cza, przed­sta­wi­łem dwa ob­li­cza

Jak po­strze­gasz mnie za­zwy­czaj i cię wli­czam

.