Empatia. Najpiękniejszy rozkwit miłości - OSHO - ebook

Empatia. Najpiękniejszy rozkwit miłości ebook

Osho

4,6
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zupełnie nowe spojrzenie na zjawisko empatii.

OSHO przygląda się źródłom tego słowa i bierze pod lupę jego potoczne rozumienie. Wiele aktów empatii wypływa z poczucia osobistej misji i potrzeby zwrócenia na siebie uwagi. Inne empatyczne działania mają na celu nie tyle pomoc innym, co wymuszenie na nich pożądanej zmiany. Odwołując się do historii z życia Jezusa I Buddy, a także filozofii Zen, OSHO wskazuje ścieżkę autentycznej empatii, która wyrasta z wewnątrz, czerpiąc z głębokiej akceptacji i afirmacji siebie. Empatia może rozkwitać w siłę, która uzdrawia, jedynie wtedy, gdy zakorzeniona jest w bezwarunkowym uznaniu drugiej osoby i zgody na to, kim jest.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 232

Oceny
4,6 (8 ocen)
6
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł ory­gi­nału: Com­pa­sion. The Ulti­mate Flo­we­ring of Love

Redak­cja: Bogu­sława Jur­ke­vich Korekta: Ewa Jastrun, Jolanta Ogo­now­ska, Bar­tosz Szpojda Pro­jekt okładki: Olga Grlic Adap­ta­cja okładki: Mag­da­lena Zawadzka

Copy­ri­ght © 2007 by Osho Inter­na­tio­nal Foun­da­tion, Swit­zer­land. www.osho.com Copy­ri­ght © for the Polish trans­la­tion by Mag­da­lena Ste­fań­czuk, 2012 Copy­ri­ght © for the Polish edi­tion by Wydaw­nic­two Czarna Owca, War­szawa 2023

Mate­riał zawarty w tej książce jest wybo­rem róż­nych wykła­dów OSHO. Wszyst­kie wykłady zostały opu­bli­ko­wane w cało­ści jako książki i są rów­nież dostępne w ory­gi­na­łach jako nagra­nia audio.

Wszyst­kie tek­sty ory­gi­nalne znaj­dują się w Biblio­tece OSHO na www.osho.com.

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Żadna część tej publi­ka­cji nie może być powie­lana ani roz­po­wszech­niana za pomocą urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych, mecha­nicz­nych, kopiu­ją­cych, nagry­wa­ją­cych i innych, bez uprzed­niego wyra­że­nia zgody przez wła­ści­ciela praw. OSHO jest zare­je­stro­wa­nym zna­kiem han­dlo­wym, któ­rego uży­cie wymaga zgody lub licen­cji.

Wszel­kie prawa zastrze­żone. Niniej­szy plik jest objęty ochroną prawa autor­skiego i zabez­pie­czony zna­kiem wod­nym (water­mark). Uzy­skany dostęp upo­waż­nia wyłącz­nie do pry­wat­nego użytku. Roz­po­wszech­nia­nie cało­ści lub frag­mentu niniej­szej publi­ka­cji w jakiej­kol­wiek postaci bez zgody wła­ści­ciela praw jest zabro­nione.

Wyda­nie III

ISBN 978-83-8252-626-4

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer.

PRZEDMOWA

Wiemy, czym jest silne odczu­wa­nie, pasja (ang. pas­sion); dzięki temu poj­miemy także, czym jest współ­od­czu­wa­nie, empa­tia (ang. com­pas­sion). Pasja to stan bio­lo­gicz­nego pod­nie­ce­nia – jest gorąca, spra­wia, że przej­mują nad tobą kon­trolę bio­lo­giczne i nie­uświa­do­mione siły. Prze­sta­jesz być panem samego sie­bie, sta­jesz się nie­wol­ni­kiem.

Współ­od­czu­wa­nie ozna­cza, że wysze­dłeś ponad to, co bio­lo­giczne, ponad fizjo­lo­gię. Nie jesteś już nie­wol­ni­kiem, sta­łeś się panem. Teraz dzia­łasz świa­do­mie. Nie kie­rują i nie tar­gają tobą żadne nie­świa­dome moce; sam decy­du­jesz o tym, jak wyko­rzy­stasz swoją ener­gię. Jesteś cał­ko­wi­cie wolny. Ener­gia, która była pasją, prze­kształca się w empa­tię.

Pasja to żądza, empa­tia to miłość. Pasja to pożą­da­nie, empa­tia – to brak pożą­da­nia. Pasja to chci­wość, współ­od­czu­wa­nie to dzie­le­nie się. Pasja to wysłu­gi­wa­nie się innymi ludźmi, empa­tia to sza­cu­nek dla każ­dego czło­wieka, jakby był czę­ścią cie­bie. Pasja spra­wia, że jesteś przy­wią­zany do ziemi, do błota, przez co ni­gdy nie prze­mie­nisz się w kwiat lotosu. Współ­od­czu­wa­nie zamie­nia cię w lotos. Wzno­sisz się ponad brudny świat żądz, zachłan­no­ści i gniewu. Empa­tia to twoja prze­kształ­cona ener­gia.

Nor­mal­nie jesteś podzie­lony, skła­dasz się z frag­men­tów. Część two­jej ener­gii zostaje pochło­nięta przez gniew, część przez chci­wość, część przez pożą­da­nie itd. Dokoła jest tyle rze­czy, któ­rych możesz pra­gnąć, że zosta­jesz bez ener­gii; sta­jesz się pusty.

Zapa­mię­taj, co powie­dział Wil­liam Blake – to bar­dzo ważne. Otóż powie­dział: „Ener­gia to roz­kosz”. Ale tobie jej brak; twoja ener­gia jest cią­gle mar­no­tra­wiona. Kiedy wszyst­kie twoje ener­gie prze­staną być trwo­nione, wypeł­nią one twój wewnętrzny zbior­nik: cie­bie. Będziesz pełny. Sta­niesz się szczę­śliwy. Gdy już nie będziesz w sta­nie ich pomie­ścić, zosta­niesz buddą i odkry­jesz nie­wy­czer­pane źró­dło.

A kiedy jesteś buddą, wtedy dopiero możesz naprawdę poczuć, czym jest współ­od­czu­wa­nie. To chłodna miłość – nie zimna – chłodna. To dzie­le­nie się rado­ścią z całą egzy­sten­cją. Sta­jesz się bło­go­sła­wień­stwem dla sie­bie i dla egzy­sten­cji. Wła­śnie tym jest empa­tia. Pasja jest prze­kleń­stwem, współ­od­czu­wa­nie – bło­go­sła­wień­stwem.

Pożą­da­nie wiąże się z moty­wa­cją, z celem; empa­tia nie jest zwią­zana z moty­wa­cją; nie ma celu. To po pro­stu nad­miar ener­gii.

EMPATIA, ENERGIA I POŻĄDANIE

Kiedy Budda doznał oświe­ce­nia, znik­nęły wszyst­kie jego pra­gnie­nia i jego ego. Żył potem jesz­cze czter­dzie­ści lat. Wie­lo­krot­nie zada­wano mu pyta­nie: „Dla­czego na­dal ist­nie­jesz w ciele?”. Prze­cież powi­nien znik­nąć. To nie­lo­giczne: po co Budda miałby na­dal ist­nieć? Po co ciało ma dalej trwać, jeśli nie ma już ono żad­nych pra­gnień?

Trzeba zro­zu­mieć pewną pod­sta­wową rzecz. Ener­gia pozo­staje, mimo że znika żądza; ener­gia nie może zanik­nąć. Pra­gnie­nie to tylko pewna forma ener­gii; dla­tego jedno pra­gnie­nie może zmie­niać się w inne. Gniew może zmie­nić się w seks, seks może prze­mie­nić się w gniew. Seks może stać się chci­wo­ścią, więc osoba zachłanna będzie miała małe potrzeby sek­su­alne. Ktoś wyjąt­kowo chciwy w ogóle nie będzie miał sek­su­al­nych potrzeb, będzie żył w celi­ba­cie – ponie­waż cała jego ener­gia zosta­nie wyko­rzy­stana na bycie zachłan­nym. Osoba o dużych potrze­bach sek­su­al­nych ni­gdy nie będzie chciwa, ponie­waż nie star­czy jej na to ener­gii. Ktoś, kto tłumi swoją sek­su­al­ność, będzie zły; będzie prze­peł­niał go gniew, gotowy w każ­dej chwili się ujaw­nić. Złość widać w jego oczach, na jego twa­rzy; cała ener­gia sek­su­alna zamie­nia się w gniew.

Wła­śnie dla­tego mnisi i sadhu są zawsze zde­ner­wo­wani. Poka­zują ten gniew poprzez spo­sób, w jaki cho­dzą, zdra­dzają go swoim wyglą­dem. Ich mil­cze­nie jest bar­dzo powierz­chowne – wystar­czy, że ich dotkniesz, a dener­wują się. Uśpiony seks zamie­nia się w gniew. Ener­gia zmie­nia formę; życie to ener­gia.

Co się dzieje, gdy zni­kają wszyst­kie pra­gnie­nia? Ener­gia nie może zanik­nąć; ona jest nie­znisz­czalna. Zapy­taj jakie­goś fizyka; nawet oni uwa­żają, że ener­gia nie może znik­nąć. Gau­tamę Buddę w chwili oświe­ce­nia wypeł­niała ener­gia, która przy­bie­rała miliony róż­nych form: seks, gniew, chci­wość. Następ­nie wszyst­kie te formy znik­nęły. Co się stało z ener­gią? Ener­gia nie może opu­ścić ciała, a gdy zni­kają wszyst­kie żądze, ona na­dal ist­nieje, choć nie ma formy. Jaką speł­nia funk­cję? Zamie­nia się w empa­tię.

Nie jesteś w sta­nie współ­od­czu­wać, ponie­waż bra­kuje ci ener­gii. Zostaje ona podzie­lona pomię­dzy różne formy – cza­sem seks, cza­sem gniew, cza­sami chci­wość. Empa­tia nie jest formą. Twoja ener­gia może się w nią prze­kształ­cić tylko wtedy, gdy znikną wszyst­kie twoje pra­gnie­nia.

Empa­tii nie da się wypra­co­wać. Ona poja­wia się, gdy nie masz żad­nych potrzeb; prze­kształca się w nią cała twoja ener­gia. Jest to prze­kształ­ce­nie nie­ty­powe. Pożą­da­nie wiąże się z moty­wa­cją, z celem; empa­tia nie jest zwią­zana z moty­wa­cją; nie ma celu. To po pro­stu nad­miar ener­gii.

Empatia to dojrzała miłość

Spo­śród sta­ro­żyt­nych misty­ków jedy­nie Gau­tama Budda przy­kła­dał tak wielką wagę do zja­wi­ska empa­tii. Jego podej­ście stało się punk­tem zwrot­nym w histo­rii świata. Przed nim mówiono tylko o medy­ta­cji; nikt nie pod­kre­ślał tego, że łączy się ona z empa­tią. Jeśli bowiem medy­ta­cja przy­nosi oświe­ce­nie, spra­wia, że roz­kwi­tasz i doświad­czasz naj­wyż­szego z moż­li­wych sta­nów – co jesz­cze mogłoby być potrzebne? Jeśli cho­dzi o czło­wieka, medy­ta­cja była wszyst­kim, czego było trzeba. Wiel­kość Buddy polega na tym, że poka­zał, iż zanim jesz­cze zaczniesz medy­to­wać, powi­nie­neś umieć współ­od­czu­wać. Czło­wiek powi­nien bar­dziej kochać, być bar­dziej uprzejmy i bar­dziej empa­tyczny.

Kryje się za tym pewna logika. Jeśli przed dozna­niem stanu oświe­ce­nia będziesz miał serce zdolne do współ­od­czu­wa­nia, to ist­nieje praw­do­po­do­bień­stwo, że pomo­żesz innym ludziom osią­gnąć to samo piękno, ten sam poziom, tę samą radość, jaką ty osią­gną­łeś. Gau­tama Budda spra­wił, że oświe­ce­nie mogło stać się zaraź­liwe.

Ale skoro czło­wiek odczuwa, że dotarł tam, dokąd zmie­rzał, to po co przej­mo­wać się innymi ludźmi? Budda spra­wił, że osią­ga­nie stanu oświe­ce­nia prze­stało być ego­istyczne; stało się odpo­wie­dzial­no­ścią spo­łeczną. To ogromna zmiana per­spek­tywy. Ale przed osią­gnię­ciem oświe­ce­nia trzeba nauczyć się współ­od­czu­wa­nia. Jeśli tego nie zro­bisz, to po osią­gnię­ciu oświe­ce­nia nie będzie już niczego, czego mógł­byś się nauczyć. Gdy czło­wiek prze­żywa tak głę­boką eks­tazę w sobie, nawet empa­tia wydaje się blo­ko­wać prze­pływ rado­ści, prze­szka­dza w prze­żywaniu tego stanu. Wła­śnie dla­tego wśród setek ludzi, któ­rzy doznali oświe­ce­nia, jest tak nie­wielu mistrzów.

To, że będziesz oświe­cony, nie ozna­cza, że zosta­niesz mistrzem. Bycie mistrzem wiąże się z głę­bo­kim pozio­mem empa­tii i odczu­wa­niem wstydu przed samot­nym wkra­cza­niem w nie­sa­mo­witą prze­strzeń, jaką otwiera przed czło­wie­kiem oświe­ce­nie. Pra­gniesz poma­gać ludziom, któ­rzy są ślepi, pogrą­żeni w ciem­no­ści, któ­rzy szu­kają drogi po omacku. Nie­sie­nie pomocy spra­wia przy­jem­ność, niczego nie zakłóca. Tak naprawdę obser­wo­wa­nie, jak inni ludzie roz­kwi­tają razem z tobą, spra­wia, że stan eks­tazy jest jesz­cze głęb­szy; nie jesteś samot­nym drze­wem, jedy­nym, które roz­kwi­tło. Kiedy kwit­nie z tobą cały las, radość jest tysiąc­krot­nie więk­sza; dzięki oświe­ce­niu wywo­ła­łeś na świe­cie rewo­lu­cję.

Gau­tama Budda nie tylko jest oświe­cony, ale jest oświe­conym rewo­lu­cjo­ni­stą. Bar­dzo trosz­czył się o świat i o ludzi. Nauczał, aby spo­koju, pogody ducha, rado­ści odczu­wa­nych pod­czas medy­ta­cji nie zacho­wy­wać dla sie­bie; aby dzie­lić się nimi z całym świa­tem. I nie przej­mo­wać się, ponie­waż im wię­cej dasz, tym wię­cej będziesz w sta­nie przy­jąć. Kiedy zro­zu­miesz, że dając, niczego nie tra­cisz, dawa­nie nabie­rze ogrom­nego zna­cze­nia; dawa­nie pomnaża twoje doświad­cze­nia. Ale ktoś, kto ni­gdy nie kie­ro­wał się empa­tią – nie poznał tajem­nicy dawa­nia, nie poznał tajem­nicy dzie­le­nia się.

Wyda­rzyło się, że jeden z począt­ku­ją­cych uczniów Buddy – który nie był jesz­cze san­n­ja­si­nem, ale był bar­dzo oddany Gau­ta­mie – powie­dział:

– Dobrze, uczy­nię tak… ale chciał­bym zro­bić jeden wyją­tek. Podzielę się moją rado­ścią, medy­ta­cją i bogac­twem wewnętrz­nym z całym świa­tem – poza moim sąsia­dem, ponie­waż ten facet jest naprawdę okropny.

Sąsie­dzi zawsze są wro­gami. Gau­tama Budda odpo­wie­dział:

– Więc zapo­mnij o całym świe­cie i podziel się tym wszyst­kim tylko ze swoim sąsia­dem.

Chło­pak był zdzi­wiony:

– Co ty mówisz?

Budda odpo­wie­dział:

– Wro­go­ści wobec ludzi pozbę­dziesz się tylko wtedy, gdy będziesz umiał podzie­lić się ze swoim sąsia­dem.

Współ­od­czu­wa­nie to akcep­to­wa­nie ludzi z ich wadami i sła­bo­ściami, a nie ocze­ki­wa­nie, że będą się oni zacho­wy­wać jak bogo­wie. Takie ocze­ki­wa­nia są okrutne, ponie­waż ludzie nie są w sta­nie się tak zacho­wy­wać, więc ni­gdy im nie spro­stają i stracą sza­cu­nek do samych sie­bie. Nie­bez­piecz­nie ich oka­le­czasz, pozba­wiasz god­no­ści.

Pod­stawą empa­tii jest uszla­chet­nia­nie każ­dego, spra­wia­nie, by każdy czło­wiek wie­dział, że to, co przy­da­rzyło się tobie, może przy­da­rzyć się także jemu. Jest to wyja­śnia­nie, że w tej sytu­acji nie ma przy­pad­ków bez­na­dziej­nych, że nie ma ludzi bez­war­to­ścio­wych, a na oświe­ce­nie nie trzeba sobie zasłu­żyć, bo leży ono w natu­rze czło­wieka.

Ale, aby te słowa wzbu­dzały zaufa­nie, muszą wypły­wać z ust czło­wieka oświe­co­nego. W ustach nie­oświe­co­nych nauczy­cieli nie mogą budzić zaufa­nia. Słowa wypo­wia­dane przez ludzi oświe­co­nych zyskują wła­sny oddech i bicie serca. Oży­wają, tra­fiają do cie­bie – nie są tylko umy­słową gim­na­styką. Ale w ustach nauczy­cieli to zupeł­nie inna sprawa. Nauczy­ciel sam nie jest pewien, o czym mówi, o czym pisze. Jest tak samo zagu­biony jak ty.

Współ­od­czu­wa­nie to akcep­to­wa­nie ludzi z ich wadami i sła­bo­ściami, a nie ocze­ki­wa­nie, że będą się oni zacho­wy­wać jak bogo­wie. Takie ocze­ki­wa­nia są okrutne.

Nauki Gau­tamy Buddy to nie­jako kamień milowy w roz­woju świa­do­mo­ści; jego wkład jest ogromny, nie do prze­ce­nie­nia. A spo­śród tych nauk naj­waż­niej­sze są te, które doty­czą empa­tii. I musisz zapa­mię­tać, że bycie empa­tycz­nym nie sta­wia cię wyżej; ina­czej wszystko zepsu­jesz. Dostar­czysz jedy­nie pożywki swo­jemu ego. Pamię­taj, by swoim współ­od­czu­wa­niem nie poni­żyć dru­giej osoby; jeśli tak robisz, nie jesteś empa­tyczny i, wbrew temu, co mówisz, upo­ko­rze­nie dru­giego czło­wieka daje ci satys­fak­cję.

Dobrze jest rozu­mieć, czym jest współ­od­czu­wa­nie, ponie­waż jest ono doj­rzałą formą miło­ści. Zwy­kła miłość jest bar­dzo dzie­cinna, jest dobra dla nasto­lat­ków. Im szyb­ciej z niej wyro­śniesz, tym lepiej, ponie­waż jest ona jedy­nie ślepą, bio­lo­giczną siłą i nie ma żad­nego związku z ducho­wym roz­wo­jem. Dla­tego wszyst­kie romanse dziw­nie się koń­czą, ich wymowa zapra­wiona jest gory­czą. To, co było tak nęcące, tak pod­nie­ca­jące, co było tak ogrom­nym wyzwa­niem, że gotów byłeś dla tego umrzeć… teraz na­dal jesteś gotów umrzeć, ale już nie żeby to zdo­być, lecz aby się tego pozbyć!

Ale gdy pasja sta­nie się uważna i świa­doma, miło­sna ener­gia oczysz­cza się; zamie­nia się w empa­tię.

Miłość to ślepa siła. Jedyni szczę­śliwi kochan­ko­wie to ci, któ­rym ni­gdy nie udało się być razem. Wszyst­kie te miło­sne histo­rie… Laila i Majnu, Shiri i Far­had, Soni i Mahi­val – to trzy naj­więk­sze histo­rie miło­sne Wschodu, porów­ny­walne do histo­rii Romeo i Julii. Te pary kochan­ków mogłyby się prze­cież połą­czyć. Jed­nak spo­łe­czeń­stwo, rodzice, wszystko wokół to unie­moż­li­wiało. I wydaje mi się, że to dobrze. Bo gdy kochan­ko­wie pobie­rają się, koń­czy się ich miło­sna histo­ria.

Majnu miał szczę­ście, że ni­gdy nie zdo­był Laili. Co może powstać z połą­cze­nia dwóch śle­pych ener­gii? Ponie­waż obie są ślepe i nie­świa­dome, na pewno nie mogą one stwo­rzyć har­mo­nii. Jedyne, co może powstać, to wojna o domi­na­cję, o upo­ko­rze­nie dru­giego i setki innych kon­flik­tów.

Ale gdy pasja sta­nie się uważna i świa­doma, miło­sna ener­gia oczysz­cza się; zamie­nia się w empa­tię. Miłość zawsze skie­ro­wana jest do jed­nej osoby, a jej ukry­tym celem jest jej zdo­by­cie. Drugi czło­wiek czuje dokład­nie to samo – i to stwa­rza dla obojga praw­dziwe pie­kło.

Empa­tia nie jest skie­ro­wana do nikogo kon­kret­nego. Nie jest ona związ­kiem, jest czę­ścią cie­bie. Współ­od­czu­wa­nie z drze­wami, pta­kami, zwie­rzę­tami, isto­tami ludz­kimi – z wszyst­kim i wszyst­kimi – spra­wia ci bez­wa­run­kową przy­jem­ność; nie pro­sisz o nic w zamian. Współ­od­czu­wa­nie to uwol­nie­nie się od śle­pej bio­lo­gii.

Aby poczuć, czym jest pie­kło, wystar­czy przez dwa­dzie­ścia cztery godziny żyć z osobą świętą. Moż­liwe, że ludzie zdają sobie z tego sprawę, więc jedy­nie doty­kają ich stóp i czym prę­dzej ucie­kają.

Zanim przej­dziesz w stan oświe­ce­nia, musisz upew­nić się, że nie tłu­misz swo­jej miło­snej ener­gii. Stare reli­gie tego wła­śnie wyma­gają: uczą cię, abyś potę­pił bio­lo­giczne spo­soby wyra­ża­nia swo­jej miło­ści. A więc ty wypie­rasz całą swoją ener­gię miło­sną… a to wła­śnie ona mogłaby zostać prze­mie­niona we współ­od­czu­wa­nie!

Jeśli będziesz się potę­piał, prze­miana nie będzie moż­liwa. Twoi święci pozba­wieni są jakiej­kol­wiek empa­tii; w ich oczach nie zoba­czysz żad­nego współ­od­czu­wa­nia. Są jedy­nie suchymi kośćmi, bez żad­nych soków. Aby poczuć, czym jest pie­kło, wystar­czy przez dwa­dzie­ścia cztery godziny żyć z osobą świętą. Moż­liwe, że ludzie zdają sobie z tego sprawę, więc jedy­nie doty­kają ich stóp i czym prę­dzej ucie­kają.

Jeden ze wspa­nia­łych filo­zo­fów naszych cza­sów, Ber­trand Rus­sell, powie­dział: „Jeśli ist­nieje pie­kło i niebo, to wolę tra­fić do pie­kła”. Dla­czego? Aby unik­nąć świę­tych, ponie­waż niebo pełne będzie mar­twych, nud­nych, zaku­rzo­nych świę­tych. Ber­trand Rus­sell mówi: „Nie zniósł­bym takiego towa­rzy­stwa nawet przez minutę. A co dopiero gdy­bym musiał spę­dzić wiecz­ność oto­czony tymi nie­zna­ją­cymi miło­ści ani przy­jaźni umar­la­kami, któ­rzy ni­gdy nie świę­tują…!?”.

Święty jest świę­tym sie­dem dni w tygo­dniu. Nie wolno mu nawet przez jeden dzień, powiedzmy w nie­dzielę, zacho­wy­wać się jak zwy­kły czło­wiek. On zawsze jest sztywny, a ta sztyw­ność powięk­sza się z upły­wem czasu.

Bar­dzo mi się podoba wybór Ber­tranda Rus­sella, aby iść do pie­kła, bo dobrze go rozu­miem. Jego zda­niem w pie­kle znaj­dziesz wszyst­kich naj­cie­kaw­szych ludzi – poetów, mala­rzy, bun­tow­ni­ków, naukow­ców, twór­ców, tan­ce­rzy, akto­rów, pio­sen­ka­rzy, muzy­ków. Pie­kło musi być praw­dzi­wym rajem, skoro niebo jest praw­dzi­wym pie­kłem!

Wiele rze­czy poszło w złym kie­runku, a pod­sta­wową tego przy­czyną jest tłu­mie­nie miło­snej ener­gii. Gau­tama Budda powie­dział: „Nie hamuj swo­jej miło­snej ener­gii. Udo­sko­na­laj ją, a pomocną w tym będzie medy­ta­cja”. Więc gdy medy­ta­cja będzie w tobie nara­stać, będzie rów­nież dosko­na­lić twoją ener­gię i prze­mie­niać ją w empa­tię. Dzięki temu, zanim twoja medy­ta­cja osią­gnie punkt kul­mi­na­cyjny i zamieni się we wspa­niałe doświad­cze­nie, jakim jest oświe­ce­nie, już będzie ci towa­rzy­szyć empa­tia. A wtedy, poprzez korze­nie empa­tii, sta­nie się moż­liwe prze­le­wa­nie ener­gii – a posia­dasz całą ener­gię świata – i prze­ka­zy­wa­nie jej każ­demu, kto jest na to gotów. Tylko tak oświe­cony czło­wiek może stać się mistrzem.

Nie jest trudno zostać oświe­co­nym, ale zosta­nie mistrzem to zja­wi­sko bar­dzo zło­żone, ponie­waż wymaga połą­cze­nia medy­ta­cji ze współ­od­czu­wa­niem. Medy­ta­cja jest łatwa, empa­tia także; ale spra­wie­nie, aby obie te rze­czy roz­wi­jały się rów­no­cze­śnie, to trudne wyzwa­nie.

Ludzie oświe­ceni, któ­rzy z braku empa­tii nie dzielą się swo­imi dozna­niami z innymi, nie poma­gają w roz­woju świa­do­mo­ści czło­wieka. Nie są w sta­nie spra­wić, by czło­wiek stał się istotą wyż­szą dzięki osią­gnię­ciu pew­nego poziomu samoświa­do­mo­ści. Jedy­nie mistrz potrafi zwięk­szyć świa­do­mość. To, że masz jaki­kol­wiek poziom świa­do­mo­ści, zawdzię­czasz kilku mistrzom, któ­rym nawet po przej­ściu w stan oświe­cenia udało się zacho­wać empa­tię.

Moż­liwe, że trudno ci będzie to zro­zu­mieć… ale oświe­ce­nie jest tak absor­bu­jące, że czło­wiek chciałby zapo­mnieć o całym świe­cie. Odczuwa tak wiel­kie zado­wo­le­nie, że nie ma czasu myśleć o tych milio­nach ludzi, któ­rzy świa­do­mie lub nieświa­do­mie, popraw­nie lub nie, brną w tym kie­runku. Jed­nak przy cią­głej obec­no­ści empa­tii nie da się o nich zapo­mnieć. Prze­cież w takiej wła­śnie chwili masz coś do zaofe­ro­wa­nia, coś, czym możesz się podzie­lić. A dzie­le­nie się daje ogromną radość. Dzięki współ­od­czu­wa­niu powoli zaczy­nasz poj­mo­wać, że im wię­cej dajesz, tym wię­cej masz. Jeśli potra­fisz podzie­lić się także swoim oświe­ce­niem, będzie ono dużo bogat­sze, bar­dziej żywe, bar­dziej uro­czy­ste i wie­lo­wy­mia­rowe.

Oświe­ce­nie może mieć jeden wymiar – takiego doznaje więk­szość ludzi. Są z niego zado­wo­leni i roz­pły­wają się w źró­dle wszech­świata. Ale oświe­ce­nie może także mieć wiele wymia­rów, może wydać na świat wiele kwia­tów. Jesteś coś winny światu, ponie­waż jesteś dziec­kiem tej ziemi.

Przy­po­mniało mi się, co powie­dział Zara­tu­stra: „Ni­gdy nie zdra­dzaj ziemi. Nawet gdy będziesz u szczytu sławy, nie zapo­mi­naj o niej; ona jest twoją matką. I nie zapo­mi­naj o ludziach. Może wyrzą­dzili ci krzywdę, może byli wro­gami. Może pró­bo­wali na wiele spo­so­bów cię znisz­czyć; mogli cię ukrzy­żo­wać, uka­mie­no­wać lub zatruć – ale nie zapo­mi­naj o nich. Cokol­wiek zro­bili, zro­bili to nie­świa­do­mie. Jeśli nie potra­fisz im wyba­czyć, to kto im wyba­czy? Twoje prze­ba­cze­nie bar­dzo cię wzbo­gaci”.

Uwa­żaj, żebyś nie popie­rał niczego, co jest prze­ciwne empa­tii. Zazdrość, współ­za­wod­nic­two, próby zdo­by­cia domi­na­cji – wszystko to jest sprzeczne ze współ­od­czu­wa­niem. Natych­miast to poznasz, bo twoja empa­tia zacznie drżeć. W chwili, gdy poczu­jesz, że słab­nie, będziesz wie­dział, że robisz coś wbrew niej. Empa­tię łatwo zatruć głu­po­tami, które nie pro­wa­dzą do niczego innego niż nie­po­kój, udręka, sza­mo­ta­nina i mar­no­wa­nie cen­nego życia.

Oto piękna opo­wieść dla cie­bie:

Paddy wró­cił do domu godzinę wcze­śniej niż zwy­kle i zastał swoją żonę nagą w łóżku. Kiedy zapy­tał, dla­czego jest naga, odpo­wie­działa:

– To w ramach pro­te­stu, że nie mam żad­nych ład­nych ubrań.

Paddy otwo­rzył szafę.

– To śmieszne – powie­dział. – Zobacz. Masz tu żółtą sukienkę, czer­woną sukienkę, sukienkę we wzory, kostium… Cześć Bill! Zie­loną sukienkę…

To wła­śnie empa­tia! Empa­tia w sto­sunku do żony, empa­tia w sto­sunku do Billa. Brak zazdro­ści, brak walki, po pro­stu: „Witaj Bill! Jak się masz?” i kon­ty­nu­owa­nie wyli­cza­nia, jakby ni­gdy nic… On nie dopy­tuje: „Co robisz w mojej sza­fie?”.

Empa­tia to zro­zu­mie­nie innych ludzi; naj­głęb­sze zro­zu­mie­nie, na jakie stać czło­wieka.

Czło­wieka współ­od­czu­wa­ją­cego nie wytrącą z rów­no­wagi drob­nostki, które przy­da­rzają się co chwila. Igno­ru­jąc je, poma­gasz swo­jej empa­tycz­nej ener­gii zgro­ma­dzić się, ufor­mo­wać, wzmoc­nić i roz­wi­jać rów­no­le­gle z medy­ta­cją. Pew­nego dnia przyj­dzie chwila bło­go­sła­wień­stwa, gdy wypełni cię świa­tło i będziesz miał przy­naj­mniej jed­nego towa­rzy­sza – empa­tię. I natych­miast zmieni się twój styl życia… Będziesz miał tak dużo, że będziesz mógł obda­ro­wać tym cały świat.

Mimo że Gau­tama Budda nie­ustan­nie się przed tym wzbra­niał, musiał w końcu doko­nać podziału swo­ich uczniów. Jedną grupę nazwał arha­tami; są to ludzie oświe­ceni, ale bez zdol­no­ści współ­od­czu­wa­nia. Całą swoją ener­gię wło­żyli oni w medy­ta­cję, ale nie posłu­chali tego, co Budda mówił o empa­tii. Drugą grupę nazwał zaś bodhi­sat­tvami; oni wpro­wa­dzili w życie prze­sła­nie o empa­tii. Są to ludzie oświe­ceni, zdolni do współ­od­czu­wa­nia, więc nie spie­szy im się do podróży na drugi brzeg; chcą pozo­stać na tym brzegu, pośród wielu pro­ble­mów, i poma­gać ludziom. Ich łódź już przy­pły­nęła i być może kapi­tan mówi: „Nie trać­cie czasu. Z dru­giego brzegu, któ­rego szu­ka­li­ście przez całe życie, przy­szło wezwa­nie”. Ale oni prze­ko­nują kapi­tana, żeby zacze­kał, aż podzielą się z innymi poszu­ku­ją­cymi rado­ścią, mądro­ścią, świa­tłem, miło­ścią. To umocni w nich zaufa­nie: „Tak, drugi brzeg ist­nieje i kiedy czło­wiek doj­rzeje, przy­pływa po niego sta­tek, aby go tam zabrać. Ist­nieje wybrzeże nie­śmier­tel­nych, wybrzeże, gdzie nie ma cier­pie­nia, gdzie każdą chwilę życia prze­peł­nia pio­senka i taniec. Ale zanim opusz­czę ten świat, chciał­bym dać innym ludziom choćby przed­smak tego, co może ich spo­tkać”.

Bez medy­ta­cji ener­gia pozo­staje pasją; z medy­ta­cją ta sama ener­gia zamie­nia się w empa­tię. Pasja i empa­tia to nie dwie różne ener­gie, to jedna i ta sama ener­gia.

Mistrzo­wie za wszelką cenę sta­rają się ucze­pić cze­goś, by nie dać się prze­nieść na drugi brzeg. Zgod­nie z tym, co mówił Budda, współ­od­czu­wa­nie jest wspa­niałe, ponie­waż jeśli się nad tym dobrze zasta­no­wić, jest ono pra­gnie­niem. Chęć poma­ga­nia jest jed­no­cze­śnie pra­gnie­niem, a póki masz jakieś pra­gnie­nia, nie można cię zabrać na drugi brzeg. Jest to bar­dzo cienka nitka, która trzyma cię na tym świe­cie. Wszystko inne, wszyst­kie łań­cu­chy zostają zerwane – poza cienką niteczką miło­ści. Budda kładł nacisk na to, aby trzy­mać się tej nitki, jak długo się da; aby pomóc tylu ludziom, ilu się da.

Oświe­ce­nie nie powinno być ego­istyczne, nie powinno być tylko twoje; powi­nie­neś podzie­lić się nim z jak naj­więk­szą liczbą ludzi. Jest to jedyny spo­sób na zwięk­sze­nie świa­do­mo­ści na ziemi – ziemi, która dała ci życie, dała ci szansę na to, byś stał się oświe­cony.

Nad­szedł czas na odda­nie cze­goś, choć i tak nie jesteś w sta­nie oddać wszyst­kiego, co otrzy­ma­łeś od życia. Niech to będą choćby i dwa kwiaty – z wdzięcz­no­ścią.

Medytacja to kwiat, a empatia to zapach

Medy­ta­cja jest kwia­tem, a empa­tia jego zapa­chem.

Dokład­nie tak to wygląda. Kwiat kwit­nie i roz­ta­cza zapach, który dzięki wia­trowi roz­nosi się we wszyst­kie strony, na koniec świata. Ale pod­sta­wową sprawą jest zakwit­nię­cie kwiatu.

Czło­wiek także ma w sobie moż­li­wość roz­kwitu. Dopóki wewnętrzna istota czło­wieka nie zakwit­nie, zapach empa­tii nie zosta­nie uwol­niony. Empa­tii nie da się wyćwi­czyć. Ona nie jest jakąś dys­cy­pliną. Nie da się nią kie­ro­wać. Ona znaj­duje się ponad tobą. Jeśli będziesz medy­to­wał, nagle, któ­re­goś dnia, uświa­do­misz sobie coś nowego, coś dziw­nego – z wnę­trza cie­bie wystrzeli pięk­nem kwiat empa­tii, obej­mu­jąc całą egzy­sten­cję.

Bez medy­ta­cji ener­gia pozo­staje pasją; z medy­ta­cją ta sama ener­gia zamie­nia się w empa­tię. Pasja i empa­tia to nie dwie różne ener­gie, to jedna i ta sama ener­gia. Gdy przej­dzie ona przez medy­ta­cję, zostaje prze­mie­niona, prze­obra­żona; nabiera innej jako­ści. Pasja poru­sza się w dół, a empa­tia w górę; pasja wiąże się z pożą­da­niem, a empa­tia z bra­kiem pożą­da­nia; pasja to zaję­cie, które ma spra­wić, że zapo­mi­nasz o ota­cza­ją­cych cię nie­szczę­ściach, empa­tia to świę­to­wa­nie, to taniec speł­nie­nia… czu­jesz się tak speł­niony, że chcesz się dzie­lić. Nie ma już nic wię­cej; speł­ni­łeś swoje prze­zna­cze­nie, które nosi­łeś w sobie w postaci nie­roz­wi­nię­tego pączka, przez wieki. Teraz on roz­kwitł i tań­czy. Udało ci się, jesteś speł­niony, nie ma już nic wię­cej do osią­gnię­cia, nie masz już dokąd dalej iść, nie masz już nic do zro­bie­nia.

Co się sta­nie z ener­gią? Zaczniesz się nią dzie­lić. Ener­gia, która prze­pły­wała przez mroczne war­stwy pasji, teraz prze­pływa w górę razem z pro­mie­niami świa­tła, nie­ska­żona żad­nymi pra­gnie­niami, wolna od jakich­kol­wiek uwa­run­ko­wań. Pozba­wiona moty­wa­cji – wła­śnie dla­tego nazy­wam ją zapa­chem. Kwiat ma swoje gra­nice, ale zapach – nie. Kwiat ma ogra­ni­cze­nia, jego korze­nie tkwią w nie­woli, ale zapach jest wolny. Poru­sza się, szy­buje na wie­trze; nie jest przy­twier­dzony do ziemi.

Medy­ta­cja jest kwia­tem. Ma korze­nie. Ist­nieje wewnątrz cie­bie. Kiedy dołą­czy do niej empa­tia, zakorze­nienie znika. Medy­ta­cja zaczyna się roz­prze­strze­niać, uno­sić. Budda znik­nął, ale jego współ­od­czu­wa­nie na­dal trwa. Kwiat prę­dzej czy póź­niej umiera – wyrósł z ziemi i obróci się w proch – ale jego zapach będzie trwał wiecz­nie. Budda odszedł, Jezus odszedł, ale ich zapach trwa. Ich empa­tia trwa i każdy, kto jest na nią otwarty, poczuje jej wpływ, zosta­nie poru­szony, zosta­nie zabrany w nową podróż, nową piel­grzymkę.

Współ­od­czu­wa­nie nie ogra­ni­cza się tylko do kwiatu – wycho­dzi z niego, ale od niego nie pocho­dzi. Prze­cho­dzi przez kwiat, kwiat jest jedy­nie przej­ściem. Tak naprawdę wypływa z innego świata. Bez kwiatu nie mogłoby się poja­wić – kwiat sta­nowi nie­zbędny etap – ale nie jest czę­ścią kwiatu. Empa­tia zostaje uwol­niona, gdy kwiat roz­kwita.

Trzeba dobrze zro­zu­mieć, dla­czego jest to tak ważne. Jeśli nie zro­zu­miesz dokład­nie, możesz zacząć uczyć się empa­tii; ale ona nie będzie wtedy praw­dzi­wym zapa­chem. Wyćwi­czona empa­tia jest tym samym, co pasja, tyle że ina­czej ją nazy­wasz. To ta sama, ska­żona pożą­da­niem, nasta­wiona na osią­gnię­cie celu ener­gia, która może stać się bar­dzo nie­bez­pieczna dla innych ludzi – ponie­waż w imię empa­tii możesz zacząć nisz­czyć, w imię empa­tii możesz stwo­rzyć nie­wolę. To wcale nie jest empa­tia i jeśli zaczniesz się jej uczyć, będziesz sztuczny, wyćwi­czony – będziesz hipo­krytą.

Pierw­szą rze­czą, którą trzeba zapa­mię­tać, jest to, że empa­tii nie da się wyćwi­czyć. Jest to punkt, który wielu nauczy­cieli reli­gij­nych prze­oczyło. Budda stał się empa­tyczny dzięki medy­ta­cji – a teraz bud­dy­ści tre­nują empa­tię. Jezus stał się empa­tyczny dzięki medy­ta­cji – teraz chrze­ści­ja­nie, misjo­na­rze chrze­ści­jań­scy ćwi­czą miłość, empa­tię, służbę na rzecz ludz­ko­ści, ale ich empa­tia jest dla świata bar­dzo nisz­czy­ciel­ską mocą, która jedy­nie wywo­łuje wojny, która znisz­czyła wielu ludzi: dostali się oni do nie­woli swo­ich nauczy­cieli.

Empa­tia uwal­nia, daje swo­bodę, ale trzeba ją wykształ­cić na dro­dze medy­ta­cji, nie ma innego spo­sobu. Budda mówił, że współ­od­czu­wa­nie jest pro­duk­tem ubocz­nym, następ­stwem. Nie jesteś w sta­nie bez­po­śred­nio dotrzeć do celu; musisz naj­pierw wyko­nać ruch. Aby poja­wił się sku­tek, musi naj­pierw zaist­nieć przy­czyna. Jeśli więc chcesz zro­zu­mieć, czym jest empa­tia, musisz naj­pierw zro­zu­mieć, czym jest medy­ta­cja. Wcale nie myśl o empa­tii; ona pojawi się sama.

Posta­raj się zro­zu­mieć, czym jest medy­ta­cja. Empa­tia może stać się kry­te­rium okre­śla­ją­cym, czy medy­ta­cja była pra­wi­dłowa, czy nie. Jeśli była poprawna, to pojawi się empa­tia – to natu­ralne; tak oczy­wi­ste jak cień. Jeśli medy­ta­cja była zła, empa­tia nie nadej­dzie. Tak więc współ­od­czu­wa­nie może być kry­te­rium roz­róż­nia­ją­cym dobrą medy­ta­cję od złej. A medy­ta­cja może być zła. Ludziom nie­słusz­nie wydaje się, że każda medy­ta­cja jest dobra. Wcale tak nie jest. Medy­ta­cje mogą być złe. Na przy­kład każda medy­ta­cja wpro­wa­dza­jąca cię w stan głę­bo­kiej kon­cen­tra­cji jest zła – dzięki niej empa­tia wcale się nie pojawi. Zamiast się otwo­rzyć, jesz­cze bar­dziej się zamkniesz. Ogra­ni­cze­nie świa­do­mo­ści, kon­cen­tra­cja na czymś z pomi­nię­ciem reszty egzy­sten­cji, sku­pie­nie się tylko na jed­nej rze­czy, wywoła w tobie ogromne napię­cie. Stąd słowo atten­tion (uwaga). Ozna­cza ono at ten­sion (w sta­nie napię­cia). Już samo brzmie­nie słowa „kon­cen­tra­cja” wywo­łuje uczu­cie napię­cia.

Jeśli więc chcesz zro­zu­mieć, czym jest empa­tia, musisz naj­pierw zro­zu­mieć, czym jest medy­ta­cja. Wcale nie myśl o empa­tii; ona pojawi się sama.

Kon­cen­tra­cja ma swoje dobre strony, ale nie jest ona medy­ta­cją. Kon­cen­tra­cji potrze­bu­jesz w pracy nauko­wej, pro­wa­dząc bada­nia, w labo­ra­to­rium. Tam musisz sku­pić się na jed­nym zagad­nie­niu i zapo­mnieć o wszyst­kich innych – sku­pić się tak mocno, że pra­wie zapo­mnisz o świe­cie. Pro­blem, nad któ­rym się zasta­na­wiasz, jest dla cie­bie wszyst­kim. Wła­śnie dla­tego naukowcy spra­wiają wra­że­nie nie­obec­nych. Ludzie, któ­rzy się na czymś zbyt mocno kon­cen­trują, zawsze stają się nie­obecni, ponie­waż nie potra­fią pozo­stać otwar­tymi na resztę świata.

Prze­czy­ta­łem kie­dyś aneg­dotę:

– Przy­nio­słem żabę – powie­dział do swo­jej klasy roz­pro­mie­niony pro­fe­sor zoo­lo­gii. – Świeżo zła­paną, pro­sto z wody, na wypa­dek gdy­by­śmy przed doko­na­niem sek­cji chcieli przyj­rzeć się, jak wygląda ona z zewnątrz.

Deli­kat­nie odpa­ko­wał zawi­niątko, które ze sobą przy­niósł, a w środku znaj­do­wała się ape­tyczna kanapka z szynką. Pro­fe­sor spoj­rzał na nią zasko­czony.

– Dziwne! – powie­dział. – Dobrze pamię­tam, że zja­dłem już dziś dru­gie śnia­da­nie.

Wła­śnie to dzieje się z naukow­cami. Sku­piają się na jed­nej rze­czy i ich umysł bar­dzo się zawęża. Oczy­wi­ście taki umysł ma wiele zasto­so­wań: staje się bar­dziej prze­ni­kliwy, jak ostra igiełka, tra­fia we wła­ściwe miej­sce, ale zapo­mina o toczą­cym się dokoła życiu.

Budda nie jest czło­wie­kiem zaj­mu­ją­cym się kon­cen­tra­cją, ale czło­wie­kiem sku­pio­nym na świa­do­mo­ści. On nie sta­rał się zawę­zić swo­jej świa­do­mo­ści; wręcz prze­ciw­nie, chciał odrzu­cić wszel­kie ogra­ni­cze­nia, aby stać się cał­ko­wi­cie dostęp­nym dla egzy­sten­cji. Zaob­ser­wuj… egzy­sten­cja jest rów­no­cze­sna. Mówię do was, a rów­no­cze­śnie sły­chać ruch uliczny. Pociąg, ptaki, wiatr wie­jący w koro­nach drzew – w tej jed­nej chwili splata się cała egzy­sten­cja. Wy słu­cha­cie mnie, ja mówię do was, dzieje się milion rze­czy – nie­zwy­kłe bogac­two.

Nauka sku­pia się tylko na jed­nym punk­cie; jej celem jest poszu­ki­wa­nie. Reli­gij­ność jest wie­lo­wąt­kowa; przed­mio­tem poszu­ki­wa­nia jest całość, Peł­nia. Aby poznać całość, musisz mieć świa­do­mość otwartą na wszyst­kie strony

Kon­cen­tra­cja umoż­li­wia ci sku­pie­nie się tylko na jed­nej rze­czy, ale bar­dzo dużym kosz­tem: zaczy­nasz odrzu­cać dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent życia. Jeśli roz­wią­zu­jesz jakiś mate­ma­tyczny pro­blem, nie jesteś w sta­nie wsłu­chać się w śpiew pta­ków. Dzieci bawiące się dokoła, psy szcze­ka­jące na ulicy – to wszystko będzie cię roz­pra­szać. Dla osią­gnię­cia lep­szej kon­cen­tra­cji ludzie pró­bo­wali ucie­kać od życia – wyjeż­dżali w Hima­laje, zaszy­wali się w jaskini, aby odizo­lo­wać się od świata, a sku­pić się tylko na Bogu. Ale Bóg nie jest przed­mio­tem. Bóg jest we wszel­kich prze­ja­wach egzy­sten­cji; jest daną chwilą. Bóg jest cało­ścią. Wła­śnie dla­tego nauka ni­gdy nie zro­zu­mie bosko­ści. Metodą sto­so­waną w nauce jest kon­cen­tra­cja i poprzez tę metodę nauka ni­gdy nie pozna Boga.

Nauka może dzie­lić minutę na coraz mniej­sze czę­ści. Naj­pierw myślano, że czą­steczka jest naj­mniej­szą cząstką świata, a potem ją roz­dzie­lono. Poznano mniej­szą cząstkę, którą był atom. Następ­nie metody oparte na kon­cen­tra­cji umoż­li­wiły podział atomu. Teraz mamy elek­trony, pro­tony i neu­trony – prę­dzej czy póź­niej one także zostaną podzie­lone. Nauka z rze­czy małych robi rze­czy jesz­cze mniej­sze, a cał­ko­wi­cie zapo­mina o tym, co duże, roz­le­głe. Całość jest zapo­mniana na rzecz czę­ści. Nauka ni­gdy nie pozna bosko­ści, bo sto­suje do tego nie­wła­ściwą metodę: kon­cen­tra­cję. Więc gdy ludzie przy­cho­dzą do mnie i pro­szą: „Osho, naucz nas lep­szej kon­cen­tra­cji, aby­śmy mogli poznać Boga”, jestem zasko­czony. Nie zro­zu­mieli pod­sta­wo­wych zasad poszu­ki­wa­nia.

Nauka sku­pia się tylko na jed­nym punk­cie; jej celem jest poszu­ki­wa­nie. Reli­gij­ność jest wie­lo­wąt­kowa; przed­mio­tem poszu­ki­wa­nia jest całość, Peł­nia. Aby poznać całość, musisz mieć świa­do­mość otwartą na wszyst­kie strony – nie­ogra­ni­czoną, nie­za­mkniętą w oknie; ina­czej rama okna sta­łaby się ramą świa­do­mo­ści. Prze­by­wa­nie na słońcu pod otwar­tym nie­bem – tym wła­śnie jest medy­ta­cja. Medy­ta­cja nie ma ram; nie jest ani oknem, ani drzwiami. Medy­ta­cja nie jest kon­cen­tra­cją, nie jest uwagą – medy­ta­cja to świa­do­mość.

A więc co należy robić? Powta­rza­nie mantr i medy­ta­cja trans­cen­den­talna w niczym nie pomogą. Medy­ta­cja trans­cen­den­talna stała się bar­dzo popu­larna w Ame­ryce, ponie­waż jest nasta­wiona zada­niowo, ponie­waż jest dobra dla nauko­wego umy­słu. Jest to jedyny rodzaj medy­ta­cji, którą da się naukowo opi­sać i uza­sad­nić. Jest ona zro­zu­miała dla umy­słu naukowca, ponie­waż tak naprawdę nie jest ona medy­ta­cją, tylko kon­cen­tra­cją. Robiono na jej temat wiele badań na uni­wer­sy­te­tach, w labo­ra­to­riach, poświę­cano jej wiele uwagi w pra­cach z dzie­dziny psy­cho­lo­gii, ponie­waż ona nie jest medy­ta­cją. Jest sku­pie­niem, metodą na kon­cen­tra­cję; należy do tej samej kate­go­rii co kon­cen­tra­cja naukowa. Ale nie ma ona nic wspól­nego z medy­ta­cją. Medy­ta­cja jest tak roz­le­gła, nie­skoń­czona, że nie można jej naukowo zba­dać. Jedy­nie dzięki empa­tii można stwier­dzić, czy ktoś ją osią­gnął, czy nie. Fale alfa w niczym tu nie pomogą, ponie­waż pocho­dzą one z umy­słu, a medy­ta­cja nie – medy­ta­cja znaj­duje się ponad.

Jeśli chcesz się odprę­żyć – zrób to poprzez akcep­ta­cję. Akcep­tuj wszystko, co dzieje się dokoła; niech sta­nie się to orga­niczną cało­ścią. Możesz to wie­dzieć lub nie, ale wszystko jest ze sobą powią­zane.

Więc pozwól, że powiem ci kilka pod­sta­wo­wych rze­czy. Po pierw­sze, medy­ta­cja jest relak­sa­cją, a nie kon­cen­tra­cją – czło­wiek odpręża się sam w sobie. Im bar­dziej się relak­su­jesz, tym bar­dziej czu­jesz, że jesteś otwarty, podatny. Sta­jesz się mniej sztywny, a bar­dziej ela­styczny – egzy­sten­cja zaczyna w cie­bie wni­kać. Nie jesteś już jak kamień, masz otwory. Relak­sa­cja to pozwo­le­nie sobie na wej­ście w stan, w któ­rym nie robisz nic, ponie­waż gdy­byś zaczął cokol­wiek robić, poja­wi­łoby się napię­cie. To stan nic­nie­ro­bie­nia. Po pro­stu relak­su­jesz się i czer­piesz z tego przy­jem­ność. Odpręż się, po pro­stu zamknij oczy i wsłu­chaj się w to, co dzieje się dokoła. Żad­nego z ota­cza­ją­cych dźwię­ków nie powi­nie­neś trak­to­wać jako roz­pra­sza­ją­cego. Jeśli zaczniesz to robić, odrzu­cisz boskość. W tej chwili przy­szła ona do cie­bie pod posta­cią ptaka. Nie odrzu­caj jej! Boskość zapu­kała do cie­bie jako ptak. Za chwilę zjawi się pod posta­cią szcze­ka­ją­cego psa albo pła­czą­cego dziecka, albo śmie­ją­cego się sza­leńca. Nie wypie­raj jej; nie odrzu­caj.

Akcep­tuj – ponie­waż jeśli zaczniesz odrzu­cać cokol­wiek, pojawi się napię­cie. Każde zaprze­cze­nie wyzwala napię­cie. Akcep­tuj. Jeśli chcesz się odprę­żyć – zrób to poprzez akcep­ta­cję. Akcep­tuj wszystko, co dzieje się dokoła; niech sta­nie się to orga­niczną cało­ścią. Możesz to wie­dzieć lub nie, ale wszystko jest ze sobą powią­zane. Ptaki, drzewa, niebo, słońce, zie­mia, ty, ja – wszystko jest powią­zane. Wszystko sta­nowi orga­niczną całość. Jeśli znik­nie słońce, znikną i drzewa; jeśli znikną drzewa, znikną także ptaki; jeśli nie będzie pta­ków ani drzew, cie­bie też nie będzie mogło tu być. Znik­niesz. Tak działa eko­lo­gia. Wszystko jest ze sobą głę­boko powią­zane. Więc niczego nie odrzu­caj, ponie­waż odrzu­cając coś, wypie­rasz się jakiejś czę­ści sie­bie. Jeśli odrzu­cisz te śpie­wa­jące ptaki, jakaś część cie­bie także zosta­nie odrzu­cona.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki