Egzekutor - Marcel Woźniak - ebook + audiobook + książka

Egzekutor ebook i audiobook

Marcel Woźniak

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Felix Landau lubił przesiadywać na balkonie okazałej willi i strzelać do przechodzących Żydów. W listach miłosnych do żony szczegółowo opisywał sadystyczne czyny, jakich się dopuścił. Brał też udział w masakrze profesorów lwowskich w nocy z 3 na 4 lipca 1941 we Lwowie.

Landau to zbrodniarz nazistowski, który organizował pracę Żydów w Drohobyczu. Na jego łasce był Bruno Schulz, którego nazista zmusił do namalowania w swojej willi obrazów inspirowanych baśniami. Wkrótce to za jego sprawą, Schulza spotkała okrutna śmierć.
U boku wiernie towarzyszyła Landauowi ukochana Gertrude. Urządzała z nim wystawne przyjęcia w drohobyckiej willi, w dzielnicy oddzielonej od getta aleją jabłonek i ładnych domów. Gertrude szybko znalazła się pod wpływem Feliksa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 46 min

Lektor: Marcel Woźniak

Oceny
4,5 (96 ocen)
56
31
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wolnelitery

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która wzrusza, szokuje i nie daje o sobie długo zapomnieć. Jest to poruszająca historia i fakty, które zostały nam przedstawione w formie powieść obyczajowej. Fikcja przeplata się tutaj z rzeczywistością, chociaż czytając ją mamy wyobrażenie, że nic z niej nie mogło wydarzyć się naprawdę! To szokujące i niewyobrażalne, jak człowiek potrafi traktować drugiego człowieka. 'Egzekutor" to przedstawienie nam życiorysu Felixa Landau. To właśnie on był zbrodniarzem wojennym, bez wahania więził, karał i rozstrzeliwał drugiego człowieka. Autor bardzo dobrze skupił się na pokazaniu nam jego osoby i dostajemy to wraz ze świetnie zbudowanym obrazem psychologicznym tego człowieka. Książka pochłania całkowicie. Zaczyna się od wydarzeń, które miały miejsce w Lwowie i dotyczyły masowego mordu profesorów. To przerażające, że Ci ludzie działali z taką "lekkością"! Jeśli szukacie lekkiej i przyjemnej lektury - źle trafiliście. Jeśli szukacie czegoś MOCNEGO, DOBREGO i PORUSZAJĄCEGO - to zdecydow...
30
Jozefina989

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ......dokument dlaczego kropki ? Tak ciężko pojąć te okropnosci dziękuję autorowi, a przy okazji ta książka daję bardzo dużo do myślenia nie dodam w dzisiejszych czasach
20
dotka02

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Nikt nie chce czytac takich książek, ale trzeba. Wiekszośc zbrodniarzy Niemcow i Austriaków nigdy nie poniosła kary. Genialnie przeczytana.
10
ulasjolas

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca powieść ukazująca w zbeletryzowanej formie postać nazisty Feliksa Landaua, okrutnego zabójcy Żydów w Drohobyczu, i jemu podobnych. Wielu z nich po zakończeniu wojny uciekło z Niemiec i uniknęło osądzenia za ludobójstwo.
10
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna książka o zbrodniach nazistowskich. Wbrew tytułowi nie jest to tylko opowieść o bestialstwie Feliksa Landaua. Autor w spokojny, wyważony sposób przedstawia splatające się losy Niemców, Żydów, Ukraińców i Polaków. Ślepa wierność, oddanie jednostce, chęć kariery i bogactwa nie prowadzą do niczego dobrego. Najbardziej boli, że zbrodniarze często nie dostają zasłużonej kary. Książka zdecydowanie warta przeczytania.
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kto goniony przez wilki albo zbójców

dowlecze się do bram tej twierdzy –

jest uratowany.

BRUNO SCHULZ, Republika marzeń

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

12 czerwca 1942, Drohobycz

Zaraz kogoś zastrzelą. Razem nacisną na spust.

Felix i Gertrude grają w karty na balkonie ich wielkiej willi przy Janstrasse w Drohobyczu. Mija prawie trzeci rok wojny, a pierwszy, odkąd są narzeczeństwem. Wszyscy nazywają ich „państwem Landau”.

Państwo Landau wydają najlepsze przyjęcia.

Państwo Landau mają najlepsze konie i najlepsze dzieła sztuki na ścianach.

Państwo Landau są kochani. Bo okazują łaskę częściej, niżby oczekiwano.

Na przykład Gertrude mogła zadeptać na śmierć dwójkę żydowskich dzieci, a uczyniła to tylko z jednym. Pan Felix, Boże drogi, co za człowiek. Mógłby położyć wszystkich jednym strzałem, a on tymczasem niektórych Żydów trzyma u siebie i ci, z opaską – glejtem na ramieniu, są utrzymywani przy życiu, mają pracę, czasem dostaną kawałek cynamonowej bułki lub papierosa.

Felix to anioł, nie człowiek. Anioł śmierci.

Zaraz ktoś tu zginie. Umrze z uśmiechem na ustach, bo dane mu było żyć dłużej niż innym.

Słoneczną sjestę wypełnia pobrzękująca w radioodbiorniku melodia, ckliwa piosenka o tęsknocie niemieckiego żołnierza z frontu za ukochaną. Wiklinowe fotele są bardzo wygodne, najlepsze, jak wszystko w domu Feliksa. Jego życiowym celem jest uszczęśliwianie Gertrude. Zaraz po uszczęśliwianiu Adolfa Hitlera służbą w Galicji Wschodniej.

Ich dom to willa o stu kluczach, pasujących do stu zamków. Trzy piętra i poddasze, ogromny ogród, wielki garaż, stajnia. U ich stóp, pod jabłoniami w ogrodzie, grupka żydowskich pracowników uwija się jak w ukropie. Pielą, nasadzają, ktoś przycina krzewy winne. Cały Felix: wymyślił, że wyprodukuje tu wino.

Wszyscy prócz niego wiedzą, że ta ziemia wina mu nie wyda. Tutaj płyną tylko ropa naftowa i krew.

Wokół domu unoszą się zapachy werbeny, szałwii, begonii, niezapominajek, letni wiatr niesie je z ogrodu, Felix wciąga powietrze do płuc, powoli wypuszcza i podnosi wzrok. Kątem oka spostrzegł mysz chowającą się w ogrodzie przed kotem. Kot, jakby najedzony garncem smalcu, ma ochotę na tłustą dokładkę. Mysz biegnie przez grządki, kot przygląda się z daleka, przywiera do ziemi. Zaatakuje czy nie? Landau sięga po stojącą w kącie strzelbę, niepozornego floberta. Na bolszewików może by z nim nie szedł, ale na gołębie wystarczy. Mierzy w kierunku dachu po drugiej stronie Janstrasse; cel, kabłąk spustu, pal. Pracownicy w ogrodzie zastygają w bezruchu na kilka sekund, potem wracają do zajęć. Podczas wojny człowiek szybko przyzwyczaja się do gwałtownych i głośnych dźwięków.

– Teraz ty – mówi do swojej Trudchen.

Gertrude znacznie lepiej od strzelania idzie pisanie na maszynie, wali literami jak z karabinu maszynowego.

Wstają, Gertrude opiera się o balustradę. Felix zachodzi ją od tyłu i przywiera mocno do jej pośladków, narzeczona odwzajemnia mu bliskość.

Tak, wiele się zmieniło, odkąd przyjechała do Drohobycza. Cały ten przepych, obrazy, suknie, jedzenie. Wszystko to pozwoliło dopełnić jej wyobrażenie o Feliksie. Jest taki sam jak w listach. A zatem może mu się oddawać za każdym razem, zapracował na to.

Gertrude celuje w stronę gołębi, Felix prowadzi jej rękę, a drugą kładzie na jej dłoni przy spuście. Teraz przesuwa karabin w dół tak, że na muszce narzeczonej pojawia się przygarbiony człowiek.

– Ten ogrodnik to cały naród żydowski – mówi Felix.

Śmieją się. Ona założyła dziś strój kąpielowy, on – sportowy komplet. W radiu leci teraz skoczna piosenka ludowa. Felix napiera na Trudchen, ona przyciska pośladki do jego krocza. Po niebie suną chmury, zdaniem Feliksa podobne do cukrowej waty.

– Teraz – szepcze jej do ucha i naciskają spust.

Puls jej przyspiesza, jest pobudzona. Zabicie jednej osoby daje jej większą władzę niż wybijanie na maszynie do pisania raportu o śmierci choćby i tysiąca Żydów. Jeśli zabity ogrodnik jest całym narodem żydowskim, to jej palec na spuście jest całą artylerią nazistowską. A ona nią teraz dyryguje.

Odstawia floberta, bierze Feliksa za rękę i ciągnie go do sypialni.

Pracownicy w ogrodzie zastygają na sekundę. Ktoś spogląda w stronę balkonu. Kiedy państwo Landau znikają z pola widzenia, Hans-Joachim Badian biegnie w kierunku ogrodzenia. Leży tam człowiek z dymiącą dziurą w głowie. Obok niego siedzi kot i przeciąga się w słońcu.

Godzinę później blady jak ściana Badian pyta uśmiechającego się pana Landaua:

– Można wiedzieć, czemu pan to uczynił?

– Ja i Trude wypoczywaliśmy po obiedzie na balkonie – odpowiada Felix. Wyciąga papierosa i stuka nim w srebrną papierośnicę. – Dwanaścioro Żydów pracowało w moim ogrodzie, w tym i ty. Zgadza się?

– Tak, panie Landau.

– Obserwowałem sobie uważnie waszą pracę i odkryłem z przerażeniem, że jeden z was przestał pracować i błąkał się po drugiej stronie ogrodzenia.

– Fliegner. Nazywał się Fliegner. Poszedł po opielacz do Gärtnerei pana Günthera.

– Liczy się to, że Fliegner przestał pracować, i to dwukrotnie w ciągu godziny. Nie pozostawił mi wyboru.

– Czy to dobry powód, by pozbawić kogoś życia?

– A czy to mądre opuszczać się w pracy, jeśli ta praca utrzymuje cię przy życiu? Zresztą, co za różnica. Tydzień wcześniej czy później, wszyscy zostaniecie zlikwidowani. Papierosa?

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

27 czerwca 1941, Las Kosowski pod Radomiem

Oto u jego stóp leży człowiek. Ledwo dycha, w jego rzężeniu zawieszone jest pytanie o to, czy będzie żyć. Felix Landau strzela mu w głowę kulą kalibru siedem koma sześćdziesiąt pięć milimetra. Egzekucja – oto jego odpowiedź.

Zaciąga się intensywnym, żywicznym aromatem podradomskiego lasu. Sosny zawsze koiły mu nerwy, swego czasu zajmował się w Wiedniu stolarką, przemieniając kłody drewna w sztukę. Lubił swoje sztamajzy, fukszwance, heble i zdzieraki, dzięki nim był w stanie tchnąć życie w te kloce, nadać im kształt i duszę. Teraz Landau stoi ze stygnącym żelastwem walthera PPK w dłoni i – jako SS-man – dusze odbiera, zamieniając ludzkie istoty w zwalone na ziemię, czerwieniejące kłody. Wszystkie sześć ciał spoczywa u podnóża bezimiennych sosen w nieoznakowanej mogile. To bezimienni ludzie. On, Felix Landau, widział ich jako ostatni. Nikt ich nigdy nie znajdzie, nikt o nich nie spyta, nikt nad nimi nie zapłacze.

Ziemia chwilę się jeszcze rusza, tańcząc, jak podnóże wulkanu. Coś szarpie, bąbluje, bulgocze. Landau strzela pod nogi, jakieś ciało drga chwilę w torsjach, ruch w końcu ustaje. Robota wykonana.

Kim jest Felix Landau w tym momencie życia, można spytać. Przyszedł na świat 21 maja roku 1910 w Wiedniu. Jest nazistą, dumnym właścicielem karty członkowskiej NSDAP o numerze cztery-cztery-dwa-pięć-siedem-jeden. To wiedeńczyk, zameldowany przy Siebenbrunnergasse. Jest Niemcem i Austriakiem, przyjdzie to jeszcze w odpowiednim czasie wyjaśnić. Jest również żołnierzem i policjantem.

Pistolet czy hebel – oba narzędzia, odpowiednio, do destrukcji i tworzenia – leżą mu w dłoni jednakowo dobrze.

Felix jest człowiekiem zakochanym. Miłość to jego obsesja, miłość do Gertrude, która ucieleśnia wszystkie jego fantazje. Och, Trudchen, jesteś taka idealna – mówi często w myślach. Miłość i związek z taką kobietą może odmienić życie, uratować je, uszczęśliwić. Jeśli będzie z Gertrude, nigdy nie spotka go nic złego.

Gertrude jest jego talizmanem.

Nie zdarza się często, by miłość życia poznać podczas wojny. Ani tym bardziej, gdy jest się już dojrzałym, trzydziestoletnim i żonatym mężczyzną. Ale tak się właśnie stało, że Felix zakochał się w Gertrude od pierwszego wejrzenia i było to trzy miesiące temu. Można powiedzieć, że od tamtej pory uwielbia ją niemal tak jak Führera. Führer zajmuje mu umysł, a Gertrude – serce. Zabijając, zawsze myśli równie mocno o III Rzeszy, co o swojej przyszłej żonie.

 

* * *

 

Marzec 1941, Deutsches Haus w Radomiu

SS-Hauptscharführer Felix Landau stoi przed wysokim, zdobionym lustrem. Tu Feliksa nie widzi nikt poza nim samym. Nie przepada za swoją zbyt dużą głową, wysokim czołem, mocną, kwadratową szczęką. Jedyne, co lubi, to swoje wielkie, brązowe oczy, głęboko osadzone, z lekko opadającymi kącikami, pod masywnymi brwiami, schowane za okularami w rogowej oprawie. Zwierciadło duszy czy jakoś tak? Ilekroć Felix spogląda zamyślony na swoje odbicie, odpowiedzi szuka w oczach. Tylko ta część jego odbicia rozumie go, tylko oczy mają w sobie jakąś mądrość. Nie nos, nie uszy, nie zęby.

 

* * *

 

Raport wywiadu Armii Krajowej, oddział Drohobycz:

 

Niski brunet w okularach, chorowity, lubi dobrze zjeść, ładnie mieszkać.

 

* * *

 

W korytarzu Deutsches Haus pachnie fornirem i świeżo olejowaną podłogą, ale w powietrzu wisi przede wszystkim cygarowy dym. Z sali balowej dobiegają dźwięki walca i głośne śmiechy. Im ludzie bogatsi, tym donośniej się tu śmieją. Felix fantazjuje, jak to jego rodzina długo, bardzo długą i krętą drogą wspinała się ku fortunie, niczym familie Adama Opla czy Carla von Siemensa. Marzy, że to on pali tu z nimi korzenne cygara Montecristo, tak jak palił je jego ojciec. Oczywiście, jego ojciec nosił najlepsze fraki, palił najlepsze cygara, dosiadał wierzchowców najlepszej krwi, podejmował królów i ambasadorów. Felix poprawia wyłogi kołnierzyka. Lata upokorzeń, więzień, ciężkiej pracy – wszystko to nareszcie zbliża go do Führera. Jego odbicie jest gotowe na przyjęcie orderu. Po to dziś przychodzi do radomskiego Deutsches Haus.

Ceremonia jest krótka i konkretna. Felix zaś tak wzruszony, że pamięta tylko wywołanie jego nazwiska i zejście ze sceny. Jest! Przypięty z prawej strony Order Krwi, Blutorden, na pięknej, czerwonej wstędze z biało-czarnymi bordiurami. Barwy flagi narodowej III Rzeszy Niemieckiej! Najwyższe odznaczenie NSDAP! Podobno na życzenie samego Führera, dla wybrańców, którzy w czasie walki tej partii o władzę odnieśli rany lub poszli za kraty na więcej niż rok. On spędził w więzieniu cholerne trzy i pół roku, pamięta każdy dzień w tej pluskwiarni! Przybliża się do zwierciadła, napis Ihr habt doch gesiegt – „Jednak zwyciężyliście” – napełnia go dumą. Powinna to zobaczyć matka, której nie ma, lub żona, której nie kocha.

– Feliksie, podejdź do nas! – słyszy z daleka głos Karla Lascha.

Ponownie patrzy w lustro, zaparowało od jego oddechu. Przeciera zwierciadło, jego szeroka twarz uśmiecha się teraz dziecięcym szczęściem. Bierze oddech i rusza do sali. Zbliża się dostojnie do kręgu rozmówców, ostrożnie stawiając każdy krok.

Zna każdego z nich. Otto Gustav Wächter – prawnik, członek NSDAP, zawsze w dobrym humorze. Gdy jedni walczyli o niepodległość i siedzieli długie lata w więzieniu, on jadał kawior, a dziś zbiera laury. Lasch, gubernator dystryktu radomskiego o szalonym spojrzeniu. Jest też cholerny Fritz Katzmann, dowódca SS i Policji na dystrykt radomski, człowiek, którego Felix obdarłby ze skóry, służbista, no jednym słowem chuj nad chuje.

– SS-Hauptscharführer Felix Landau jest wzorowym obywatelem i członkiem NSDAP od ponad dziesięciu lat! – Otto Gustav Wächter nie mógł lepiej go przedstawić. Ma twarz, która sama się składa do uśmiechu. – Zawsze był waleczny i męski. Czy koledzy wiedzą, że wspólnie żeśmy przygotowywali zamach na Dollfussa? Felix odcierpiał swoją karę. Co robiłeś po wyjściu?

– Nie ukrywam, że na początku nie było dla mnie miejsca – zauważa skromnie Landau. – Partia musiała sobie o mnie przypomnieć. Do tego czasu rozwijałem pasje.

– Jakie to pasje? – pyta niespodziewanie Katzmann i Landau wie, że ten teraz nie odpuści.

– Stolarstwo dokładnie, drobne prace. Wyjechałem na jakiś czas do Warszawy, terminując tam u niejakiego Sadowskiego.

– Warszawa, no tak… Nie jest tam łatwo – zauważa Lasch, zezując z sympatią.

– Pokonać trzeba wszystkich, bezapelacyjnie, na każdym froncie – mówi zdecydowanym tonem Katzmann. – Zwycięstwo to jedyna droga, jaka nas czeka. Winniśmy iść na front w euforii, dumni i pewni Rzeszy. Jeśli euforii nie wywoła u naszych żołnierzy sam Hitler, zrobi to za niego pervitin!

– Felix jest z pochodzenia Austriakiem – kontynuuje Lasch, próbując wrócić do poprzedniego wątku. – Dołączył do nas z policji.

– Chciałem właśnie o to spytać. – Katzmann wskazuje na kaburę przy pasku. – Większość używa naszych lugerów, broni doskonałej i niezawodnej, pożądanej nawet przez wrogów. Dwudziestu pięciu chłopa i każdy ma tę samą pukawkę w kaburze. Ty masz walthera. To fanaberia?

– Walthera używałem z powodzeniem już przed wojną, w wiedeńskiej policji. Zasięg skuteczny, z pół setki. Dzięki dobrym zabezpieczeniom można przenosić go z nabojem w komorze.

– Uważam, że broń winna być zunifikowana, każdy to samo i tyle samo!

– Mam odmienne zdanie, panie Katzmann. Walther Polizeipistole Kriminal jest wyważony lepiej niż nóż stolarski. Nie zamieniłbym go na nic innego.

– Cóż, gratuluję odznaczenia. – Katzmann ściska Feliksowi dłoń, robiąc to z wielką siłą. – Tak po prawdzie, teraz dostają to wszyscy z książeczką partii. To nie czasy puczu monachijskiego.

Niezręczną sytuację chce rozładować Wächter.

– Jak wspominałem – wtrąca się z uśmiechem – Felix brał udział w zamachu w Wiedniu…

– A! To co innego! Tak, oczywiście. – Teraz Katzmann uśmiecha się szeroko i wali Landaua zdrowo w plecy. – A więc jesteś, chłopcze, wiedeńczykiem. Rozmawialiśmy właśnie o pervitinie. Na uniwersytecie nikt ci fiolki nie podsunął? Ponoć to popularne w tych kręgach, lepsze niż eter.

– Nie kończyłem nauk na uczelniach. – Landau jest zmieszany. – Pobierałem nauki indywidualnie. Na przykład w więzieniu, gdzie siedziałem trzy i pół roku za wierność ideałom Führera.

Felix czuje się przez Katzmanna zupełnie niesłuchany, ale mimo wszystko stara się, by dowódca SS nie wyprowadził go z równowagi. Czemu Katzmann na niego zawsze wsiada? Ci z wyższymi stopniami mają najwyraźniej manię wyższości.

– Wyciągnęliśmy wnioski z kampanii polskiej – ciągnie Katzmann. – Od tamtej pory pervitin jest na wyposażeniu każdego żołnierza Wehrmachtu. Stowarzyszenie ekspertów do sprawy opium i kokainy wydało odpowiednie dyspozycje,

– O ile mi wiadomo, Leonardo Conti, Naczelny Lekarz III Rzeszy, nie jest przychylny – zauważa Landau.

– Może dlatego, że jego ojciec jest szwajcarskim Włochem i Conti nie ma trzeźwego spojrzenia na rację stanu? Zresztą co to za nazwisko, Conti.

Cała czwórka – Lasch, Katzmann, Wächter i on – wybucha śmiechem, ale Katzmann szybko szachuje Feliksa:

– A Landau… To nazwisko… Tak, znam, znam, Feliksie, możesz przypomnieć, z których Landauów?

Zamorduje go. Felix go zamorduje, może nie w tym momencie i nie w tym życiu, ale zapierdoli tego skurwysyna o trzech podbródkach. Katzmann robi wszystko, żeby go obrazić, umniejszyć, zawstydzić. Pierdolony Westfalczyk. Kiedy Felix odwiedzał pełne złoceń wiedeńskie galerie i muzea, Katzmann w Bochum co najwyżej kopał bryłki węgla.

– Landau to familia marszandów. – Felix kłamie. Ale za to jak pięknie. – Od wczesnych lat obcowałem ze sztuką pierwszej próby. Nie wiem, czy miał pan, SS-Gruppenführerze Katzmann, okazję oglądać obrazy Gustava Klimta? Piękne rzeczy, wspaniałe. Kryte płatkami złota, platyną.

Oraz purpurą, myśli Felix, purpurą, którą twarz Katzmanna się teraz pokrywa. Za chwilę niechybnie wybuchnie jak balon. W obłej szyi pulsuje mu tętnica, pewnikiem zaraz tryśnie na wszystkich jadem. Muzyka robi się jakby głośniejsza, tłum napiera, pyszna sceneria na finał tej konfrontacji, myśli Landau.

– Pervitin jest też doskonały na sprawy sypialniane! – odzywa się niespodziewanie kobiecy głos i wyrywa ich z tego klinczu.

Zjawienie się między nimi młodej kobiety z tlącą się cygaretką w dłoni powoduje konsternację. Wächter prędko wybucha śmiechem, dołączają do niego pozostali. Nie śmieje się tylko Felix. Wrósł w ziemię jak dąb, znieruchomiał w jednej sekundzie. Rzecz idzie o to, że gdy tylko spojrzał na dziewczynę, piorun przeszył go z góry do dołu, cholera jasna, co za dziewczę, co się z nim teraz dzieje, jaką partyturę wygrywają jego zmysły. Opanuj się, powtarza w myślach Felix, opanuj się, mówi do siebie, ale ciśnienie w głowie wystrzeliło mu tak gwałtownie, że tylko czekać, aż zmiecie wszystkie szkła i kryształy na sali.

– To moja sekretarka – mówi Lasch do Landaua, a ten uśmiecha się, ale jakoś tak komicznie, i przechyla głowę, jakby nie dosłyszał. Lasch powtarza: – Sekretarka! Zawsze wie, co stanowi istotę rzeczy!

– Ależ skąd, panie Lasch. – Gertrude zachowuje kamienną, ale miłą twarz. – Ta informacja była po prostu w dokumentacji medycznej, która przychodzi do biura.

– W dokumentacji medycznej! – Wächter nie przestaje rżeć, krztusi się ze śmiechu tak, że Katzmann musi go zdrowo walnąć w jego obłe plecy.

Kiedy Wächter się uspokaja, Katzmann kłania się dziewczynie i odchodzi. Dziewczyna i Felix patrzą na siebie porozumiewawczo, rozumiejąc, że sztywniakowi Katzmannowi zaraz by przez uszy buchnęła para jak z kotła. Służbista znika za wrotami sali balowej, a pozostała czwórka parska zdrowym śmiechem. Katzmann wraca jednak nagle do sali. Lasch szturcha Wächtera, ten się prostuje jak struna. SS-Gruppenführer ponownie kłania się dziewczynie.

– Zostawiłem nakrycie…

Salutuje Laschowi, na Landaua nawet nie patrzy, całuje dziewczynę w dłoń i zdecydowanym krokiem rusza w kierunku wyjścia.

Po chwili Lasch upewnia się, że Katzmann wsiadł do auta i odjechał. Wächter polewa wszystkim wermutu.

– Ottonie – zauważa Lasch. – Tak ci widzę do śmiechu z powodu pana Katzmanna, że gdybyś nie miał uszu, śmiałbyś się dookoła głowy!

– W rzeczy samej, Karl, w rzeczy samej! – zaśmiewa się Wächter.

Felix przygląda się znowu dziewczynie. Czy nie zbyt natarczywie? Drobna, filigranowa, o bladej cerze, małym, zgrabnym nosku. Jej dłonie, jej ramiona, jest taka drobna, taka niewinna. Jej biała bluzka, ciemna spódnica za kolana, jej szczupłe nogi w tych uroczych trzewikach… Czemu nikt jej nie przedstawił? Czemu sama się nie przedstawiła? Pewne jest tylko, że to maszynistka. Ale co ona tu robi? Odważna kobieta, że tak paraduje między mundurami. Nieco zalotna, to mu się podoba. Nie widział jej wcześniej, choć oboje służą w Radomiu. Czemu jej nie widział? Pachnie rumiankiem. Jest od niego dużo niższa, ma ciemne oczy.

Jest idealna.

– A mówiąc poważniej, czy nasz szef Luftwaffe, Göring, czasem nie musiał leczyć się z tego pervitinu w Szwecji? – pyta Felix.

– Szwagier mój, Hans Frank… – Lasch podkreśla to, mrużąc swoje szeroko rozstrzelone oczy, co w parze z jego wysokim czołem wywołuje efekt komiczny. – Szwagier mój więc twierdzi, że to wina lekarzy, którzy zalecili Göringowi za dużo dawek morfiny. Oczywiście, ponieśli za to karę. Ale nie ma co! Tu mamy pyszniejsze mikstury. Jeszcze raz wermut? Tym razem ja pójdę.

Wszyscy się zgadzają, ostatecznie Lasch odchodzi z Wächterem.

Felix krótką chwilę stoi z dziewczyną. W końcu, jakoś instynktownie, ruszają na przechadzkę korytarzami parterowego, neorenesansowego pałacyku dawnej resursy.

W korytarzach pachnie olejem świeżo naniesionym na podłogi, przynajmniej ona to czuje. Dla niego jedyną wonią niosącą się po budynku jest rumiankowa nuta jej włosów. Ileż książek czytał o takich chwilach, ileż spektakli teatralnych oglądał, obrazów. Kobieta – jako niedoścignione marzenie. Miłość – jako największe szczęście w życiu.

– Po akcencie poznaję, że Wiedeń. – Pierwsza przerywa ciszę.

Jej głos jej pewny, ale chłodny, zdystansowany.

– SS-Hauptscharführer Felix Landau, do usług pani…

– Panny, Segel. Gertrude Segel. – Oczy Feliksa zapalają się, a po kolejnym słowie gasną: – Zaręczona.

– Utrzymujesz kontakt z narzeczonym?

– To żołnierz Wehrmachtu z Wiednia. Muszę go wspierać, liczy na mnie.

– Tak, wsparcie kobiet jest dla nas na froncie bardzo ważne.

– O ile wiem, na froncie jestem ja, nie on.

Słusznie! A więc nie tylko piękna, ale i błyskotliwa. To było pierwsze, co pomyślał, kiedy się zjawiła między nimi w sali, a teraz tylko to potwierdza. Jest bardzo konkretna, pewna tego, co myśli, za to oszczędna w gestach. Czy to poza, czy to jej natura, tego Felix nie wie.

– Tam na miejscu chłopcy też są potrzebni. – Landau nie może się powstrzymać przed umniejszeniem pozycji nieznanego mu konkurenta, do którego już pała nienawiścią.

– Tak, w Wiedniu nasi chłopcy też są potrzebni. Na przykład gdyby ktoś chciał się wedrzeć z karabinem do Kancelarii Federalnej…

– Panno Gertrude…

– Wystarczy Trudi. Panie Landau, pańska sława pana wyprzedza. Zamach na Dollfussa… Był pan bardzo… odważny.

Gertrude zatrzymuje się i odwraca ku niemu, Felix odpowiada tym samym.

Gertrude widzi, że mu się podoba. Ale czy Feliksowi nie przeszkadza jej rasa dynarska? Gdy chciała dostać posadę sekretarki, lekarz musiał ocenić jej wartość rasową. Zgodnie z tym, czego uczono w szkołach. Niska, o brązowych oczach i takich też włosach, nie spełniała wszystkich wymogów.

– Czy ja się panu podobam?

Co to za pytanie! Felix ściąga usta, już on zna tę grę! Nie może teraz skapitulować. Ta dziewczyna to nie zwykła kobieta, to prawdziwy pistolet.

– Jest pani zjawiskowa.

– Dziękuję. A pan jest szalenie przystojny, to znaczy, Feliksie.

Do cholery! Czy jest coś, co może ją wprawić w zakłopotanie? Jeśli chce ją zdobyć, musi zyskać nad nią przewagę, przecież to tylko kobieta. Twardy przeciwnik, ale wciąż kobieta, i to zdaje się, że młodsza.

– Pani rysy… – Felix rzuca całą swoją artylerię na front uczuć. – Przodkowie pani pochodzili zapewne z terenów między Chorwacją a Bośnią. Ludy z Gór Dynarskich charakteryzuje duma, lojalność wobec ojczyzny, rzetelność, ale nie znajduje się pani na szczycie ewolucji według naszych lekarzy…

– A gdzie zatem? – Gertrude odpowiada spokojnie, zbliża się do niego, jest blisko, za blisko!

– …no cóż, panno Segel, rasa panów jest nordycka. Na szczęście są też podrasy, które są szanowane i uznawane za wartościowe. To rasa śródziemnomorska, alpejska i dynarska właśnie. Jeśli mam być szczery, czystej krwi Aryjczykiem nie jest ani Hitler, ani Himmler, ani Goebbels.

– Ani pan?

– Ani ja.

– Mówił pan o ocenach specjalistów. A jaka jest pana ocena?

– Moja ocena jest taka, że jest pani piękna i zjawiskowa.

Już o to pytała, teraz zrobiła to drugi raz. Celowo czy może…

Od ciemnych ścian odbijają się odległe dźwięki orkiestry. Wiedeński walc jest bliski sercom obojga z nich. Trudchen opiera teraz głowę o jego ramię, bierze pod rękę, kładąc swoją dłoń na jego dłoni, i kołyszą się tak chwilę. Felix niczego więcej nie potrzebuje. Order od Führera i uśmiech od losu. Czego chcieć więcej?

Ruszają spokojnym krokiem przez korytarz, ku wyjściu.

– Ten dąb. – Felix wskazuje na plac przed Deutsches Haus i mówi triumfalnie. – Piękny, nazywają go drzewem wolności. Myślę, że niedługo zostanie ścięty.

Odwraca się teraz do niej, odsłania z jej słodkiej twarzyczki, bo tak ją nazywa, twarzyczką, odsłania z niej kosmyki ciemnych, kręconych włosów.

– Spójrz, Trudchen. Na fasadzie są posągi trzech muz. Którą z nich jesteś? Melpomeną od tragedii czy Talią od komedii? A może Euterpe, zabawiającą bogów?

Landau odruchowo chowa do kieszeni prawą dłoń z obrączką, ale Gertrude uprzedza go. Łapie go za palce, ciągnie dłoń ku ustom i całuje jeden palec po drugim.

– Euterpe – mówi do niego chłodno.

Felix wie, że nie zmruży oczu tej nocy.

Felix wie, że z tą kobietą chce spędzić resztę życia.

Felix nie wie, że to się nie wydarzy.

Gertrude tymczasem obserwuje go uważniej, niż mu się wydaje.

Musi się szanować. Sekretarka z dzielnicy Innere Stadt na froncie to nie byle bździągwa. Chciałaby tu tańczyć na stole, ale zrobiono by z niej dziwkę. A muzyka jest od tego, by tańczyć. Palce Feliksa chciałaby lizać i ssać, a nie całować. Ale pomyślałby, że jest wyuzdana. Bo co za kobieta robi takie rzeczy komuś, kogo dopiero poznała? Rzesza potrzebuje silnych i mądrych kobiet na froncie, granice się poszerzają, Führer zdobywa dla przyszłych pokoleń kolejne tereny. Ktoś musi tam pracować w administracji. Nowe miejsca to nowe szanse. Dlatego przyjechała do Radomia, jako pierwsza sekretarka ze wszystkich. Karl Lasch nie wyobraża sobie bez niej życia i ona wie, że jej pozycja jest silna. Dlatego dziś chodziła po Deutsches Haus z cygaretką, a nie z tacą. Bo wiedziała, że może.

Felix Landau to dla niej doskonała partia. Ale musi to rozegrać z nim po swojemu. Będzie musiał poczekać, zanim da się mu przelecieć na biurku. Landau wydaje się jej trochę zbyt miękki, ale może to tylko wrażenie. Gertrude ma często problem z odczytywaniem emocji ludzi. Lubi jasne komunikaty, wyraża się też w prosty sposób. Kiedy ktoś zaczyna lawirować, frustruje się. Ale z Feliksem może będzie inaczej.

Kiedy wracają do środka, Felix zatrzymuje ją przy tym samym lustrze, w które zerkał, kiedy oglądał się z Orderem Krwi. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

Ich pierwszy pocałunek jest jak na obrazie u Gustava Klimta. Czy Gertrude oddaje się mu, czy go odpycha? Felix spogląda na ich odbicie.

Tak. Dziewczyna jest już jego.

 

* * *

 

30 czerwca 1941, Przemyśl

Felix sięga po pióro. Przypomina mu o Wiedniu, o zamachu na Dolffussa w 1934 roku, kiedy to pióro zdobył z kieszeni zastrzelonego Żyda, pracownika Kancelarii Federalnej, pierwszego człowieka, którego miał sposobność położyć do grobu. Kartka papieru zaś przypomina mu o listach Marii i Fritza, co to je zagarnął cztery lata później, po Anschlussie Austrii, kiedy zajmował żydowskie mienie Gustave’a Blocha. Trzyma je do dziś.

Wszystko to przyjdzie jeszcze mu opowiedzieć później. Teraz myśli o Gertrude.

Rozstanie się z nią nie było łatwe, bo – co zauważył nie bez zaskoczenia – zaszła w nim wielka zmiana. Czuje całym sercem, jak bardzo można być przywiązanym do człowieka, którego się kocha. Można o Feliksie powiedzieć wiele rzeczy, zwłaszcza w kontekście wojny, ale co tam jakaś wojna, kiedy czuje się w sercu miłość? Pożegnanie nie przebiegło tymczasem w miłej atmosferze. Trudchen miała wątpliwości, wciąż boi się zerwać zaręczyny ze swoim chłopcem, tak twierdzi.

Te zapiski, sądzi Felix, upamiętnią jego życie, bo na wojnie dziś żyjesz, a jutro nie. Toteż bierze pióro.

 

* * *

 

Z listu do Trudchen:

 

W poniedziałek 30 czerwca 1941 roku – po nieprzespanej przez Ciebie, Trudchen, nocy – zgłosiłem się do jednostki policyjnej do specjalnych poruczeń, Einsatzkommando zum besonderen Verwendung. O godzinie dziewiątej rano dowiedziałem się, że wezmę udział w ich operacji! Na czele mojej jednostki staje dowódca Policji Bezpieczeństwa w Krakowie – SS-Brigadeführer Karl-Eberhard Schöngarth. Nieustępliwy, odważny człowiek. W sztabie są też dowódca Grenzpolizei w Sanoku – SS-Sturmbannführer Kurt Sawitzki, komendant szkoły policji w Rabce – SS-Haupt­sturmführer Hans Krüger, SS-Untersturmführer Walther Kutschmann. Ostatnią osobą w sztabie jestem ja, wiedeńczyk tak jak Ty, SS-Hauptscharführer Felix Landau. Coś pięknego, prawda, Trudchen?

Gertrude, masz być moją. Muszę tylko uporządkować sprawy z tamtą kobietą, zwaną moją pierwszą żoną. A potem będziemy szczęśliwi, dobrze? Odpowiadam sobie w myślach, które płyną ku Tobie… Przyszedł rozkaz nr 6 Abt. – II Gen St d H. Nr 1299/39, który stanowi: zadaniem Einsatzkommando policji bezpieczeństwa jest zwalczanie wszystkich wrogich wobec Rzeszy i Niemców elementów w kraju wroga na zapleczu frontu.

A więc wojna z bolszewikami. Pytałaś, jakie mamy plany względem zmieniającego się frontu. Wojna w Jugosławii, teraz wojna z czerwonymi, a co dalej? Rysuje mi się na horyzoncie wyprawa do Galicji Wschodniej. Grunt przygotowują nam ukraińscy nacjonaliści. Tworzą listy proskrypcyjne w celu łatwiejszego ujęcia Polaków i wydawania ich w nasze ręce. Führer jest zdecydowanym przeciwnikiem koncepcji powstania państwa ukraińskiego, ale głupi ukraińscy nacjonaliści o tym nie wiedzą, więc przekonują prostych chłopów, żeby brali siekiery i mordowali wszystko, co się rusza. Po tym, co zrobił im Stalin, a przypomnę, że mówimy o zagłodzeniu na śmierć czterech milionów ludzi, zrobią wszystko. Tymczasem my pragniemy wszystkich Słowian przekształcić w niewolniczą siłę roboczą imperialnej III Rzeszy.

 

* * *

 

1 lipca 1941, Radom/Milnicze

Jego wyjazd jest kilkakrotnie opóźniany, ale o siedemnastej wreszcie wyjeżdżają. Felix jedzie w aucie z Dottem i Güntherem. Obaj śpią. Felix nie może zmrużyć oka. Dotte znowu zasnął minutę po tym, jak kierowca wcisnął gaz.

Dotte jest jak brat, którego nigdy nie miał. Nazywa się Daniel Dotte, ale mówi na niego po prostu Dotti. Zawsze pomocny, zawsze w cieniu, zawsze gotowy się poświęcić, prawdziwy druh. Chudy blondyn w za dużym mundurze, piegowaty i niezbyt przystojny. Twarz ma taką, jakby prosił się o bójkę. A z tego, co mówił, ojciec lał go całe lata. Potem lał go gospodarz, a potem majster. Wiadomo, jak jest. Wszyscy cię leją, żebyś się nauczył pracować. Przestaną lać – zaczniesz pić. I dopiero w wojsku ten biedny chłopak z Drezna zyskał odrobinę szacunku. Mundur jest dla niego wszystkim i dlatego dla Feliksa potrafi zrobić wszystko. Jest słowny i uczynny, natomiast nigdy nie pcha się tam, gdzie nie trzeba. Zbyt wrażliwy, ale jeszcze pozna, co to dryl. Felix lubi dziwactwa Dottiego. Że śpi w butach, że opukuje zawsze łóżko przed snem, bo mu raz wyjęli deski z wyższego pokładu w kadetach i się połamał zdrowo.

A Karl Günther? Może to tylko przeczucie, jednak Felix ma wrażenie, że będą z nim same problemy. Słabo go zna, ale widać, że Günther jest agresywnym bucem. Mają coś podobnego w twarzach, szczęki jak kowadła. Felix ma jednak smutne, romantyczne oczy. A Günther ma oczy jak byk. Wściekły byk.

Mijają Przemyśl. Tam jeszcze wszystko płonie ruskim smrodem, na drodze widzą zestrzelone niemieckie i rosyjskie samochody pancerne. Ciała, stosy ciał, gnijących, powykręcanych, puchnących w słońcu. Tak, coraz wyraźniej widać, że nie tak dawno temu przeszli tędy czerwonoarmiści.

Na poboczu Felix widzi pięknego, ledwo dychającego konia, którego przygniótł wóz, wbijając mu pod żebra złamany dyszel.

– Zatrzymaj wóz. Zatrzymaj, mówię! – rozkazuje kierowcy i budzi tym krzykiem towarzyszy.

Jednym susem wyskakuje z ciężarówki, podchodzi do zwierzęcia. To perszeron o tarantowatym umaszczeniu, nigdy takiego nie widział. Na szarym boku rozkładają mu się drobne, jasne płatki. Gładzi go teraz po grzywie.

– Auf Wiedersehen, mein Freund.

Wstaje, odbezpiecza walthera i strzela zwierzęciu dwukrotnie w głowę.

– Jedźmy – mówi cicho, gdy siedzi już w ciężarówce.

Dotte patrzy na Feliksa. Pierwszy raz widzi, żeby Landau łkał.

Przed dziesiątą wieczorem kwaterują się w rosyjskich koszarach w Milniczach. Tutaj też wciąż wszystko płonie. O dwudziestej trzeciej mogą w końcu zlec na pryczach. Powinien napisać do Gertrude. Mimo tego, że gdy się żegnali, ona nie określiła jasno, co planuje.

– Czy można jeszcze pisać listy? – pyta Felix, odwijając rulon papieru.

– Nein – odpowiada krótko Günther i gasi światło.

 

* * *

 

2 lipca 1941, Lwów

Pobudka o szóstej rano. Wiedzą, że mają jechać do Lwowa, ale szczegóły operacji dopiero zostaną przedstawione. Jest ich w grupie nieco ponad dwudziestu.

Po drodze mijali wiele płonących domów, kobiety i dzieci grzebiące w śmieciach. Dziesiątki ciał przy drodze. Dotte wymiotuje przez okno, długo nie może się uspokoić. Landau i Günther patrzą na siebie równie obojętnym wzrokiem. W tym są z pewnością podobni, że mają odporność na zbrodnię. Ale Felix nie pozostaje obojętny na przyjaciół i gdy Günther odwraca swój lodowaty wzrok, Landau klepie Dottego po plecach.

Od wschodu ciągnie wiatr, przynosząc zapach zwłok.

O szesnastej są we Lwowie. Mówią na niego Lemberg.

W Feliksie miasto wywołuje nostalgię za przeszłością, za cesarskim Wiedniem, jaki podziwiał niegdyś ze swoją Mutti, gdy był dzieckiem. I ten Lwów teraz wiąże mu się w wyobraźni z tronem Habsburgów. Miasto, w którym pomieszkiwał syn Mozarta, piękny austriacki hotel George. I oto on, wspólnie z kompanami, odbija to miasto z rąk sowieckich zbrodniarzy. Ratują Europę przed czerwoną zarazą. Ratują najczystsze austriackie skarby przed hordami z Kamczatki.

Szybko przystępują do pracy. Pierwsze, co Felix robi po wysiadce z ciężarówki, to pakuje kule w czterech Żydów, którzy zabrali się do ucieczki na ich widok.

– Wszystko w porządku? – pyta z troską, a Dotte przytakuje. – Musimy oszczędzać amunicję.

– Dlatego strzelam w głowę – zauważa Günther. – Tak położyłem dziesięciu trupem.

– I dlatego masz krew na rękach.

– Jak my wszyscy.

– Nie, dosłownie masz krew na rękach.

– Cholera! – Günther zauważa, że ma całe czerwone ręce. – Będę musiał sobie sprawić dobre rękawice.

– Strzelaj dalej im w głowy, a będziesz obryzgany jak na świniobiciu. Lepsze jest serce. Oczywiście, trudniej trafić, ale podobno nie próżnowałeś na strzelnicy, więc na pewno sobie poradzisz, Karl…

– Możecie już skończyć? – Dotte jest pokojowo nastawiony. – Wzywa nas Schöngarth. Lokują nas w dawnej szkole kadetów.

– Mam nadzieję, że będzie czyściej niż wczoraj – burczy pod nosem Karl.

Budynek stoi na małym wzniesieniu, ciężarówka wspina się tam nie bez pojękiwań resorów. Felix od razu jednak widzi, że lokalizacja jest jak najbardziej dogodna, by wyruszyć w każdą stronę. Dostrzega kolejne wzgórze – cytadelę. Lwów spowijają kłęby dymu, nie wiadomo, czy dopalają się pożary wzniecone przez Sowietów, czy to niemieckie komanda już działają.

Bo przybyły tu do pomocy posiłki nie tylko z Radomia, ale i z Krakowa, Warszawy i Lublina. Razem moc dwustu pięćdziesięciu ludzi.

Zbierają się teraz na apelu. Prawdziwy szwadron śmierci, sądząc po mordach.

– Noclegi przygotował nam dyrektor pierwszego wydziału policji w Krakowie Max Draheim. Czujcie się tu jak u siebie. Zgodnie z rozkazem Heydricha z wczoraj – mówi do zgromadzonych Oberführer Karl-Eberhard Schöngarth – w pierwszej kolejności celem naszej Einsatzgruppen mają być bolszewicy i Żydzi.

– A Polacy? – pyta Günther.

– Polskie koła antykomunistyczne są na razie wyłączone z oczyszczających akcji. Może do nas dołączą, zobaczymy. Tutaj sojusze zmieniają się bardzo szybko.

– Czyli nikogo z miejscowych nie ruszamy? – dopytuje Landau.

– Wyjątkiem są przedstawiciele inteligencji polskiej. Milicja ukraińska wręczy nam zaraz listę adresów lwowskiej inteligencji.

– Mamy pracować z tą swołoczą? – Günther pluje w złości.

– Zatrzymali nam już profesora Kazimierza Vetulaniego, więc coś tam są pomocni. Wyprowadzali go pod bronią, bez szacunku, lżąc go i kopiąc okrutnie, mówiąc coś o „samostijnej Ukrainie”. Żeby oni wiedzieli, że ci wszyscy gawędziarze od Bandery chodzą na pasku Abwehry, która opłaciła ich szkolenie. I która o swoje się upomni, bo Ukraina nigdy nie będzie wolna…

Żołnierze śmieją się, potakując z aprobatą. Schöngarth – Aryjczyk o hollywoodzkim uśmiechu – ma u nich i posłuch, i szacunek. Jest doświadczony i wygląda jak jeden z nich. Umie się wziąć do roboty, zna się na dowodzeniu, a kiedy trzeba, sprawnie otworzy dwie butelki piwa o siebie. U Feliksa również ma wysokie notowania, w przeciwieństwie do Katzmanna.

– Aresztowano też już dziś profesora Kazimierza Bartla. Zajmę jego mieszkanie, możecie mnie szukać przy ulicy Herburtów 5 – oświadcza, co wywołuje aplauz żołnierzy.

– Schöngarth, Schöngarth! – wiwatują.

– Tak dla pewności, Herr Schöngarth. Mamy strzelać do wszystkiego, co się rusza? – pyta Felix.

Schöngarth patrzy na niego z uwagą, widać, że interesuje go, o co pytają podwładni.

– Dziękuję, Feliksie, za pytanie. Przypomina mi się narada z Hansem Frankiem, to musiało być ponad rok temu. Opowiadał wówczas, ile problemów przysporzyli im profesorowie krakowscy. Nie popełnijcie tego błędu tym razem. Nie zrzucajcie pracy na inne jednostki, żadne transporty, żadne obozy. Macie sprawę rozwiązać tu i teraz.

– Oczywiście. A co z tym Bartlem? – dopytuje Felix. – To przecież były polski premier.

– Czekam na decyzję Himmlera, a kto wie, może i samego Führera, co dalej. Powodzenia, panowie. Heil Hitler!

– Heil Hitler! – Żołnierze salutują.

Schöngarth nie zamierza dalej rozmawiać z Landauem, ma do uporządkowania sporo spraw.

– Feliksie, wiesz, że mieszkanie profesora Władysława Dobrzanieckiego zajmuje Ukrainiec nazwiskiem Wrzeciono, lekarz i brat komendanta ukraińskiej milicji? – pyta Dotte.

– A ty co taki nagle zorientowany?

– Podsłyszałem Schöngartha. A co dla nas? Będziemy do końca wojny spać w szkole?

– Ja na pewno nie, Dotti.

– Spójrzcie na tego – wtrąca się Günther i wskazuje z dezaprobatą na rozmawiającego z Schöngarthem dżentelmena. – Farbowany lis, holenderski marszand i cwaniak klasy światowej, Pieter Menten. Przyjechał tu niby jako tłumacz, jako jeden z tych cywilnych.

– Menten ponoć mieszkał tu przed wojną – zauważa Felix. Wie takie rzeczy od Gertrude, niejeden dokument przeszedł przez jej biurko. – I robił wiele innych rzeczy…

– Jakich? – dopytuje Dotte.

– Tego nie wiem. – Landau nie jest do końca szczery, ale nie może mówić wszystkiego, nawet chudzinie Dottiemu. – Faktem jest jednak, że SS-Sturmbannführer Otto Kipka pozwala się nazywać przez Mentena majorem Otschem. Zna wszystkich na wysokich szczeblach, był nawet w Rabce na weselu zastępcy Schöngartha, Heinricha Heima. Menten wie, jak się ustawić. Część pieniędzy ofiarowuje na fundusz kasynowy BdS w Krakowie. On, złodziej w niemieckim mundurze SS-Hauptscharführera, ofiarowuje pieniądze, które ukradł! Wstyd dla honoru, wstyd dla munduru! Menten chciałby być drugim Hildebrandem Gurlittem, tym, co dla Goebbelsa załatwił płótna Pabla Picassa, Salvadora Dali i Wassilego Kan­dinskiego…

– Skąd ty wiesz te wszystkie rzeczy? – dopytuje Günther. – Może od Gertrude? – Patrzy pytająco, dmucha dymem w twarz Feliksa i odchodzi.

– Jeśli ktoś jest tu farbowanym lisem, to Günther – zauważa Dotte.

Felix klepie go przyjacielsko w ramię. Poczciwy Dotte, naprawdę mógłby być jego bratem, rozumieją się w lot.

– Dotti, powiem ci tak. Może i Menten zdobył Picassa dla Goebbelsa, ale za to twój przyjaciel, Felix Landau, załatwił w Wiedniu obrazy Klimta dla Führera. Nie zbiedniejemy na tej wojnie, obiecuję ci to.

Felix kładzie się spać o północy, gasząc światło, gdy Günther czyta gazetę. Mimo że nie mieszka w pałacu, cieszy się, że w koszarach jest przynajmniej czysto.

Nie wie, że to Żydzi posprzątali budynek.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Marcel Woźniak, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Zdjęcie na okładce: © Stephen Mulcahey / Trevillion Images

 

Redakcja: Paulina Jeske-Choińska

Korekta: Agnieszka Czapczyk, Lidia Kozłowska

Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-192-7

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA NA FAKTACH