Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci - Caplan Bryan - ebook

Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci ebook

Caplan Bryan

0,0

Opis

Czy rodzicielstwo musi stać się nieprzyjemnym obowiązkiem i utratą wolności dla rodzica? Współczesność przynosi nam dwa wyjścia z tego dylematu – możemy przejść przez życie jako niezależni, hedonistyczni single lub zagnieździć się w wielodzietnym małżeństwie eliminującym przyjemności dla „dobra” rodziny. Taka dychotomia zdaje się nie mieć żadnych alternatyw.

Bryan Caplan przekonuje, że jest zupełnie inaczej.

Książka Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci dostarcza prostych i precyzyjnych odpowiedzi na nurtujące pytania dotyczące rodzicielstwa. Bryan Caplan czerpiąc wiedzę z zakresu ekonomii, trafnie analizuje kwestię rodzicielstwa, odkłamując rzeczywistość. Autor pokazuje błędy najczęściej popełniane przez rodziców, które doprowadzają do ich zniewolenia i utraty chęci posiadania większej rodziny. Zmartwienia rodzica stają się dla niego horrorem będącym przyczyną stresu wtórnego. Łańcuch zależności nie kończy się jednak w tym miejscu. Stres zaczyna negatywnie wpływać także na ich pociechy.
Prekursorem większości problemów i lęków są zwykle pieniądze. Tok myśleniowy „im więcej zainwestuję, tym będą lepsze zyski” w wypadku dzieci się nie sprawdza. W rodzinie, jak nigdzie indziej, prawdą okazuje się powiedzenie, że „pieniądze szczęścia nie dają”. Autor podkreśla, że jedyną inwestycją, jaką możemy dać dzieciom, jest wolność i możliwość wyboru. To „leseferystyczne” podejście do rodzicielstwa wyjdzie na dobre nie tylko dzieciom, ale i dorosłym. Każdy przecież lubi czuć odrobinę wolności
Z tej książki dowiesz się:
1. Jak pogodzić życie prywatne i rodzicielskie, i przy tym nie zwariować.
2. Że dzieci wcale nie są ogromnymi wydatkami pieniężnym.
3. Jak nie stać się materialistą i nie stłamsić duszy własnych dzieci.
4. Jak wyzbyć się lęków dotyczących utraty życia prywatnego.
5. Że dzieci to długoterminowe korzyści i dar który się nie kończy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



RE­CEN­ZJE

Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci

„Te­mat tej książ­ki jest jed­nym z naj­bar­dziej pro­wo­ka­cyj­nych i sprzecz­nych z in­tu­icją po­glą­dów, do ja­kich współ­cze­sny do­ro­sły miesz­ka­niec Za­cho­du mógł­by w ogó­le się przy­znać. Im­pli­ka­cje [tez Ca­pla­na] się­ga­ją o wie­le głę­biej niż prze­ko­na­nie, że wszyst­kie tar­ga­ją­ce tobą ner­wi­ce ty­po­we dla kla­sy śred­niej są skut­kiem da­rem­ne­go tru­du, na rzecz stwier­dze­nia, że to ge­ne­ty­ka jest głów­nym czyn­ni­kiem na­pę­dza­ją­cym kla­sę spo­łecz­ną. Ani jed­no, ani dru­gie nie jest ła­twe do przy­ję­cia, ale głów­nym osią­gnię­ciem Ca­pla­na jest udo­wod­nie­nie pro­ste­go fak­tu, iż wy­wie­ra­nie pre­sji i zmu­sza­nie in­nych do speł­nia­nia na­szych ocze­ki­wań przy­no­si od­wrot­ne skut­ki od za­mie­rzo­nych. Je­śli jest coś, co war­to za­szcze­pić swo­je­mu dziec­ku, to – jak po­ka­zu­ją ba­da­nia – po­win­ny być tym przy­jem­ne wspo­mnie­nia z dzie­ciń­stwa”.

„The Ti­mes” (Lon­dyn)

„Wresz­cie mamy książ­kę, w któ­rej au­tor nie wma­wia nam, jak wiel­kim brze­mie­niem jest by­cie ro­dzi­cem”.

„Los An­ge­les Ti­mes”, blog Jac­ket Copy

„Po­ra­dy Ca­pla­na z pew­no­ścią przy­nio­są ulgę wie­lu za­pra­co­wa­nym ro­dzi­com, któ­rzy czę­sto są tar­ga­ni po­czu­ciem winy z po­wo­du tego, jak mało cza­su mogą po­świę­cać swo­im dzie­ciom”.

„Da­ily Mail” (Lon­dyn)

„Dzie­ci nie po­trze­bu­ją więk­szo­ści z tego wszyst­kie­go, co im ku­pu­je­my. Dla­te­go też „cena po­sia­da­nia” dzie­ci jest sztucz­nie za­wy­żo­na... Naj­lep­szym ar­gu­men­tem za po­sia­da­niem dzie­ci nie jest to, że uczy­nią cię szczę­śli­wym lub że na­gle two­je ży­cie zmie­ni się w jed­ną wiel­ką im­pre­zę, ale że po­sia­da­nie dzie­ci daje nam cel, dzię­ki któ­re­mu na­sze ży­cie sta­nie się na­praw­dę do­bre”.

„Wall Stre­et Jo­ur­nal”

„Urze­ka­ją­ca opi­nia”.

„Wa­shing­ton Post”, blog On Pa­ren­ting

„Ca­plan jest jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych au­to­rów... Zga­dzam się z tym, co Ty­ler Co­wen o niej na­pi­sał: Ca­plan dał nam »jed­ną z naj­lep­szych na świe­cie ksią­żek na te­mat wy­cho­wa­nia dzie­ci«”.

Art Car­den, For­bes.com

„Wśród wie­lu ksią­żek ra­dzą­cych ro­dzi­com, jak naj­le­piej wy­cho­wy­wać swo­je dzie­ci, ta nowa pu­bli­ka­cja zszo­ko­wa­ła spo­rą gru­pę ro­dzin z ame­ry­kań­skiej kla­sy śred­niej. Ja­kie jest głów­ne prze­sła­nie z niej wy­ni­ka­ją­ce? Wy­lu­zuj! Prze­stań za­cho­wy­wać się jak ty­po­wy ro­dzic. Po­zwól dzie­cia­kom jeść piz­zę i oglą­dać wię­cej te­le­wi­zji”.

„Gu­ar­dian” (Lon­dyn)

„Ca­plan jest an­ty­te­zą osła­wio­nej »Ty­gry­siej Mamy«, czy­li Amy Chua. Ca­plan opi­su­je, jak wie­lu ro­dzi­ców zma­ga się z masy obo­wiąz­ków, któ­re w do­dat­ku sami so­bie na­rzu­ci­li”.

„Chri­stia­ni­ty To­day”

„Cu­dow­na książ­ka, któ­rą przy­jem­nie się czy­ta, a tak­że taka, któ­ra kon­se­kwent­nie po­słu­gu­je się sta­ty­sty­ka­mi opi­su­ją­cy­mi za­leż­no­ści mię­dzy ge­na­mi a wy­cho­wa­niem”.

Ste­ve Si­lver, kry­tyk fil­mo­wy w „The Ame­ri­can Con­se­rva­ti­ve”

„Krót­ko mó­wiąc, Ca­plan uwa­ża, że ro­dzi­ce wy­wie­ra­ją na sie­bie zbyt dużą pre­sję, aby wy­cho­wać ide­al­ne dzie­ci, pod­czas gdy ist­nie­je bar­dzo mało do­wo­dów na to, że nad­gor­li­wość w wy­cho­wy­wa­niu dzie­ci przy­no­si ja­kie­kol­wiek ko­rzy­ści. Jest za to mnó­stwo do­wo­dów, że ta­kie za­cho­wa­nia dają nie­po­żą­da­ne skut­ki i stres. Więk­szość dzie­ci – jak mówi au­tor – po pro­stu po­trze­bu­je spo­koj­ne­go domu, w któ­rym znaj­dą ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców. W głę­bi du­szy więk­szość z nas ma tego świa­do­mość. Kie­dy w koń­cu uwol­nisz się od kie­ra­tu per­fek­cyj­ne­go ro­dzi­ca, two­je dzie­ci też wy­lu­zu­ją, to praw­do­po­dob­nie przy­nie­sie po­zy­tyw­ny wpływ na ich roz­wój i roz­kwit”.

„Chat­ta­no­oga Ti­mes Free Press”

„O współ­cze­snych ro­dzi­cach moż­na po­wie­dzieć wie­le, ale już na pew­no nie, że ich ży­cie to ka­tor­ga. Nie ozna­cza to, że ich ro­dzi­ciel­skie do­świad­cze­nia nie mo­gły­by stać się przy­jem­niej­sze. Za­miast bez­owoc­nie ba­wić się w Pig­ma­lio­na, skup się na czer­pa­niu ra­do­ści ze wspól­nej po­dró­ży przez ży­cie. Wy­cho­wuj swo­je dzie­ci w do­bro­ci i z po­czu­ciem sza­cun­ku. Znajdź­cie wspól­ne za­in­te­re­so­wa­nia. Sto­suj środ­ki dys­cy­pli­nu­ją­ce nie po to, by nie­usta­ją­co szko­lić swo­je dzie­ci, ale by po pro­stu prze­ko­nać je do przy­zwo­ite­go trak­to­wa­nia cie­bie i in­nych, tu i te­raz. Je­śli za­sto­su­jesz te stra­te­gie, po­sia­da­nie dzie­ci i ży­cie w więk­szej ro­dzi­nie oka­że się czymś na­praw­dę faj­nym”.

Mer­ca­tor­Net.com, blog Fa­mi­ly Edge

„Eko­no­mi­sta Bry­an Ca­plan prze­ko­nu­je, że: »Dzie­ci mogą kosz­to­wać mniej, niż my­ślisz...«, więc może, dzię­ki tej lek­tu­rze sam zde­cy­du­jesz się, by mieć ich wię­cej. W swo­jej no­wej, kon­tro­wer­syj­nej książ­ce: Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci. Po­wo­dy, dla któ­rych by­cie wspa­nia­łym ro­dzi­cem nie jest tak trud­ne, jak się wy­da­je i spra­wia wię­cej ra­do­ści, niż my­ślisz, au­tor daje nam spo­rą daw­kę na­praw­dę cie­ka­wych ar­gu­men­tów”.

Re­ason.com

„Ca­plan ma ra­cję: mi­kro­za­rzą­dza­nie dzieć­mi to in­we­sty­cja, któ­ra się nie zwró­ci. Na­sze dzie­ci są czymś wię­cej niż sumą na­szych wy­sił­ków, jako ro­dzi­ców; są ludź­mi tak samo, jak my”.

Chil­dWild.com

„Mi­sja au­to­ra jest szla­chet­na – za­chę­ca­nie in­nych po pod­ję­cia de­cy­zji, by zde­cy­do­wa­li się na dwo­je, a na­wet i więk­szą licz­bę dzie­ci”.

Kir­kus Re­views

„Ca­plan sto­su­je za­sa­dy eko­no­mii do ana­li­zy kwe­stii ro­dzi­ciel­stwa i do­cho­dzi do za­ska­ku­ją­cych wnio­sków. Je­stem skłon­ny po­ko­chać każ­de­go eks­per­ta w dzie­dzi­nie ro­dzi­ciel­stwa, któ­ry wy­po­wia­da się w imie­niu bar­dziej le­se­fe­ry­stycz­ne­go po­dej­ścia do ro­dzi­ciel­stwa. Mó­wię tak, nie tyl­ko dla­te­go, że je­stem ego­istycz­ny i chcę mieć wię­cej cza­su i ener­gii dla sie­bie, ale przede wszyst­kim dla­te­go, że na­praw­dę wie­rzę, iż jest to lep­sze dla dzie­ci. W wy­wia­dzie dla NYT [»New York Ti­mes«] Ca­plan oma­wia pro­blem »stre­su wtór­ne­go«, ne­ga­tyw­nie wpły­wa­ją­ce­go na dzie­ci. Gdy ro­dzi­ce są ze­stre­so­wa­ni lub wręcz nie­szczę­śli­wi, ich stres i po­zo­sta­łe ne­ga­tyw­ne emo­cje bez­po­śred­nio od­bi­ja­ją się na dzie­ciach. Ca­plan opo­wia­da o dzie­ciach, któ­re po­strze­ga­ją stres do­zna­wa­ny przez ich ro­dzi­ców jako głów­ny pro­blem w ro­dzi­nie, na­wet więk­szy niż brak wspól­ne­go cza­su”.

Bab­ble.com

„Przy­dat­na ko­rek­ta ob­se­syj­ne­go ame­ry­kań­skie­go sty­lu wy­cho­wa­nia. Cał­ko­wi­cie zga­dzam się z pi­sa­rzem, któ­ry twier­dzi, że dzie­ci to coś do­bre­go, a wię­cej dzie­ci ozna­cza wię­cej szczę­ścia”.

Fa­ith in Hi­sto­ry, Pan­the­os.com

„Ge­nial­ne! Więk­szość z nas kupi tę książ­kę, by za­po­znać się z ra­da­mi Ca­pla­na na te­mat ro­dzi­ciel­stwa i ar­gu­men­ta­mi, dla­cze­go war­to jest mieć wię­cej dzie­ci. Na­to­miast ja ku­pi­łem tę książ­kę (jesz­cze nie mam dzie­ci), bo chcę się za­po­znać z tym in­te­re­su­ją­cym stu­dium czło­wie­ka: dla­cze­go je­ste­śmy tacy, jacy je­ste­śmy. Je­śli je­steś zmę­czo­nym ro­dzi­cem lub scep­tycz­nym bez­dziet­nym, któ­ry nie do koń­ca wie, co po­wi­nien ro­bić, ta książ­ka jest dla cie­bie”.

John Tam­ny, „Real Cle­ar Mar­kets ” i „For­bes Opi­nions ”

„Głów­nym asump­tem nie­sa­mo­wi­tej, no­wej książ­ki Bry­ana – Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci, peł­nej opi­sów rze­tel­nych ba­dań, jest to, że je­śli bę­dziesz miał wię­cej dzie­ci, bę­dziesz też szczę­śliw­szy przez całe swo­je ży­cie, a to spra­wi, że i te dzie­ci też będą szczę­śliw­sze”.

Tim Kane, Ni­gh­tly Bu­si­ness Re­port, PBS pra­cow­nik na­uko­wy, Fun­da­cja Kauf­f­ma­na

„Świet­na… Książ­ka Ca­pla­na może nas na­uczyć kil­ku rze­czy. Po pierw­sze, przy­po­mi­na nam, że ro­dzi­ciel­stwo po­win­no być ra­do­snym i ko­rzyst­nym do­świad­cze­niem. Nie cho­dzi o to, że jako ro­dzic masz ha­ro­wać dzień i noc. Cho­dzi ra­czej o to, by tak wy­cho­wać dzie­ci, by te zro­zu­mia­ły war­tość cięż­kiej pra­cy, ale tak­że i ra­dość pły­ną­cą z wy­po­czyn­ku, i do­ce­nia­ły pięk­no oso­bi­stych in­te­rak­cji. Przy­ta­cza­ne ar­gu­men­ty na­tu­ry eko­no­micz­nej nie tyl­ko spo­ro dają do my­śle­nia w tym za­kre­sie, lecz – co wię­cej – są one bar­dzo prze­ko­nu­ją­ce”.

An­drew Ha­ines, „Ca­tho­lic News Agen­cy”, Pre­zes Cen­trum Mo­ral­no­ści w Ży­ciu Pu­blicz­nym

„Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci to nowa książ­ka eko­no­mi­sty i blo­ge­ra Bry­ana Ca­pla­na. Au­tor pre­zen­tu­je ja­sny ar­gu­ment, choć o ogrom­nym zna­cze­niu: naj­praw­do­po­dob­niej po­wi­nie­neś mieć wię­cej dzie­ci. Mimo tego, że książ­ka zo­sta­ła na­pi­sa­na przez eko­no­mi­stę, nie jest to ko­lej­ny po­pu­lar­no­nau­ko­wy tekst przed­sta­wia­ją­cy po­bież­nie za­gad­nie­nia eko­no­micz­ne. Jest to po­waż­na książ­ka o pla­no­wa­niu ro­dzi­ny, któ­ra od­no­si się do wie­lu źró­deł z ob­sza­ru roz­wo­ju dziec­ka, psy­cho­lo­gii, ge­ne­ty­ki, eko­no­mii i in­nych dzie­dzin. Cho­dzi o jed­ną z naj­waż­niej­szych ży­cio­wych de­cy­zji i na tym wła­śnie po­win­ni sku­piać się ba­da­cze spo­łecz­ni”.

Fa­bio Ro­jas, Org­The­ory.net, pro­fe­sor so­cjo­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie In­dia­na

„Pro­wo­ka­cyj­na, fa­scy­nu­ją­ca i cał­ko­wi­cie ory­gi­nal­na książ­ka Bry­ana Ca­pla­na oba­la kon­wen­cjo­nal­ne mą­dro­ści o tym, jak po­win­no wy­glą­dać wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci”.

Tim Har­ford, au­tor ksią­żek The Un­der­co­ver Eco­no­mist i Ad­apt

„To jed­na z naj­lep­szych ksią­żek o wy­cho­wy­wa­niu dzie­ci, ja­kie kie­dy­kol­wiek po­wsta­ły. Wnie­sie nowe ży­cie w twój świat, cie­ka­we fak­ty do two­je­go umy­słu i spo­ro ra­do­ści do two­je­go ser­ca”.

Ty­ler Co­wen, Hol­bert C. Har­ris pro­fe­sor eko­no­mii, Uni­wer­sy­tet Geo­r­ge’a Ma­so­na

„Peł­na ener­gii, dow­cip­na, na wskroś wcią­ga­ją­ca książ­ka. Bry­an Ca­plan przy­glą­da się wy­cho­wy­wa­niu dzie­ci z punk­tu wi­dze­nia eko­no­mi­sty, ale tak­że i ojca. Jego kon­klu­zje mogą cię za­sko­czyć, ale po­par­te są wy­ni­ka­mi ba­dań”.

Ju­dith Rich Har­ris, au­tor­ka książ­ki The Nur­tu­re As­sump­tion oraz No Two Ali­ke

„Uwiel­biam tę książ­kę. Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci po­win­no stać się obo­wiąz­ko­wą lek­tu­rą dla ro­dzi­ców. Na pew­no bę­dzie taką dla mo­ich dzie­ci, któ­re te­raz mają swo­je wła­sne dzie­ci i same też wpa­da­ją w pu­łap­ki wy­czer­pu­ją­ce­go, nie­ko­niecz­nie przy­jem­ne­go sty­lu wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci, opi­sa­ne­go przez au­to­ra. Jako ge­ne­tyk, mogę po­twier­dzić, że fak­ty przed­sta­wio­ne przez Bry­ana Ca­pla­na są zgod­ne z praw­dą. Co wię­cej, au­tor in­ter­pre­tu­je te fak­ty w spo­sób, któ­ry zmie­ni na­sze spoj­rze­nie na wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci”.

Ro­bert Plo­min, Rada ds. Ba­dań Me­dycz­nych pro­fe­sor w In­sty­tu­cie Psy­chia­trii

Wy­da­nie pierw­sze

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Sel­fish Re­asons to Have More Kids. Why be­ing a gre­at pa­rent is less work and more fun than you think

Co­py­ri­ght © 2011 by Bry­an Ca­plan

This edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ba­sic Bo­oks, an im­print of Per­seus Bo­oks, LLC, a sub­si­dia­ry of Ha­chet­te Book Gro­up, Inc.,New York, New York, USA. All ri­ghts re­se­rved.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być po­wie­la­na, prze­cho­wy­wa­na w sys­te­mie wy­szu­ki­wa­nia lub prze­ka­zy­wa­na, w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób elek­tro­nicz­ny, me­cha­nicz­ny, fo­to­ko­piu­ją­cy, na­gry­wa­ją­cy lub inny, bez uprzed­niej pi­sem­nej zgo­dy.

re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Mi­chał Ba­naś

tłu­ma­cze­nie: Ja­cek Ko­tar­ba

re­dak­cja i ko­rek­ta: Anna Śle­szyń­ska

E-book: Ro­bert Wasz­kie­wicz

Fun­da­cja War­saw En­ter­pri­se In­sti­tu­te

Al. Je­ro­zo­lim­skie 30

00-024 War­sza­wa

ISBN: 978-83-67272-41-4

Spon­so­rem wy­da­nia jest

Dla mo­ich ro­dzi­ców, któ­rzy dali mi ży­cie i dla mo­ich dzie­ci, któ­re dają mi ra­dość

Po­dzię­ko­wa­nia

Wie­lu au­to­rów twier­dzi, że nie by­li­by w sta­nie na­pi­sać swo­ich ksią­żek bez in­spi­ra­cji i wspar­cia ze stro­ny swo­ich ro­dzin. W moim przy­pad­ku jest to cał­ko­wi­ta praw­da. Więk­szość fak­tów, któ­re opi­su­ję w tej książ­ce, zna­łem na wie­le lat przed tym, jak zo­sta­łem tatą. Ale to wła­śnie moje dzie­ci za­in­spi­ro­wa­ły mnie do głęb­sze­go za­sta­no­wie­nia się, co te fak­ty tak na­praw­dę ozna­cza­ją. To one prze­kształ­ci­ły moją zwy­kłą, po­znaw­czą cie­ka­wość w en­tu­zja­stycz­ną fi­lo­zo­fię ro­dzi­ciel­stwa. I choć moja żona uwa­ża, że po­su­wam się za da­le­ko, za­wsze chęt­nie wy­słu­chu­je mo­ich ra­cji i współ­pra­cu­je ra­zem ze mną, by uczy­nić na­szą ro­dzi­nę czymś wy­jąt­ko­wym. Ko­cham Was wszyst­kich.

Wdzięcz­ny je­stem rów­nież za moż­li­wość blo­go­wa­nia. Z za­wo­du je­stem pro­fe­so­rem, ale to blo­gos­fe­ra jest moim in­te­lek­tu­al­nym do­mem. Pi­sar­stwo aka­de­mic­kie bywa zbyt sche­ma­tycz­ne i zbyt umiar­ko­wa­ne. Blo­gi są No­wym Świa­tem umy­słu – są kra­iną, gdzie na­uka spo­ty­ka się ze zdro­wym roz­sąd­kiem, a lo­gi­ka z ży­ciem. Przez wie­le lat moje prze­my­śle­nia na te­mat wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci za­cho­wy­wa­łem dla sie­bie, po­nie­waż bra­ko­wa­ło mi fo­rum, na któ­rym mógł­bym je roz­wi­jać. Po­tem zo­sta­łem blo­ge­rem Econ­Log. Mój dru­gi post no­sił ty­tuł Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci i już po chwi­li za­gad­nie­nia do­ty­czą­ce wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci sta­ły się moim ulu­bio­nym te­ma­tem. Naj­wię­cej za­wdzię­czam Ty­le­ro­wi Co­we­no­wi i Ale­xo­wi Ta­bar­ro­ko­wi z Mar­gi­nal Re­vo­lu­tion, któ­rzy umoż­li­wi­li mi roz­po­czę­cie pra­cy w cha­rak­te­rze blo­ge­ra umiesz­cza­ją­ce­go go­ścin­ne wpi­sy na ich blo­gu; Do­no­wi Bo­udre­aux i Rus­so­wi Ro­bert­so­wi z Cafe Hay­ek, któ­rzy uto­ro­wa­li mi dro­gę do sta­nia się sta­łym by­wal­cem Econ­Log; moim współ­blo­ge­rom Ar­nol­do­wi Klin­go­wi i Da­vi­do­wi Hen­der­so­no­wi; Li­ber­ty Fund za ho­sting; a tak­że na­szym licz­nym czy­tel­ni­kom. Dzię­ku­ję rów­nież Mer­ca­tus Cen­ter i wy­dzia­ło­wi eko­no­mii Geo­r­ge Ma­son Uni­ver­si­ty za wszel­kie for­my wspar­cia.

In­ter­net spra­wił, że za­się­gnię­cie opi­nii z ca­łe­go świa­ta sta­ło się dzie­cin­nie pro­ste. Omar Al-Ubay­dli, Jim Ben­nett, Da­vid Bern­ste­in, Pe­ter Bo­et­t­ke, Sara Bum­gar­ner, Co­ri­na Ca­plan, Da­vid Ce­sa­ri­ni, Ty­ler Co­wen, Bill Dic­kens, Brian Do­her­ty, Da­vid Fried­man, Pa­tri Fried­man, Jo­shua Gans, Da­niel Gil­bert, Za­cha­ry Go­che­no­ur, Da­vid Gor­don, Anan­da Gup­ta, Ro­bin Han­son, Tim Har­ford, Ju­dith Har­ris, Te­re­sa Hart­ford, Lara He­imert, Lisa Hill-Cor­ley, Ste­ve Hor­witz, Ga­rett Jo­nes, Tim Kane, Ste­ve Lands­burg, Da­niel Lur­ker, Greg Man­kiw, Jane Per­ry, Ro­bert Plo­min, Mar­ta Po­de­mska, Da­vid Ro­mer, Char­les Row­ley, Amy Schne­ider, Jim Schne­ider, Le­no­re Ske­na­zy, Ilya So­min, Ed Strin­gham, Tim Sul­li­van, Pe­ter Twieg, Mi­che­le Wynn, Matt Zwo­lin­ski oraz ano­ni­mo­wi re­cen­zen­ci – wszy­scy oni od­po­wie­dzie­li na moje za­py­ta­nia. Bez ich po­mo­cy książ­ka nie wy­glą­da­ła­by tak, jak wy­glą­da. Je­stem szcze­gól­nie wdzięcz­ny Ale­xo­wi Ta­bar­ro­ko­wi i Ti­mo­wi Har­for­do­wi za wgląd or­ga­ni­za­cyj­ny, Ro­ber­to­wi Plo­mi­no­wi za sło­wa otu­chy, Bil­lo­wi Dic­ken­so­wi i Ju­dith Har­ris za me­ry­to­rycz­ną kry­ty­kę, Da­vi­do­wi Gor­do­no­wi za roz­sąd­ną ko­rek­tę, a Mat­to­wi Zwo­lin­skie­mu za pod­ty­tuł.

Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, jak bar­dzo roz­wi­nie się in­ter­net, ni­g­dy nie za­stą­pi spo­tka­nia przy lun­chu. Kie­dy wpa­da mi do gło­wy nowy po­mysł, po­trze­bu­ję omó­wić go twa­rzą w twarz przy po­sił­ku. Na szczę­ście mam wie­lu od­da­nych ko­le­gów, któ­rzy zwy­kle mi to umoż­li­wia­ją, zwłasz­cza Ro­bin Han­son, Ga­rett Jo­nes, John Nye – no i oczy­wi­ście Ty­ler i Alex.

Nie­mniej jed­nak mój naj­więk­szy dług in­te­lek­tu­al­ny za­cią­gną­łem u my­śli­cie­li, któ­rych spo­tka­łem za­le­d­wie kil­ka razy lub na­wet nie zo­ba­czy­łem w ogó­le. Shel­don Rich­man za­in­te­re­so­wał mnie kwe­stia­mi po­pu­la­cyj­ny­mi pra­wie dwa­dzie­ścia lat temu, kie­dy pro­wa­dził pro­gram dla sta­ży­stów w Cato In­sti­tu­te. Książ­ka The Nur­tu­re As­sump­tion, au­tor­stwa Ju­dith Har­ris, po­de­rwa­ła mnie z do­gma­tycz­ne­go le­tar­gu na­rzu­co­ne­go przez dy­le­mat „geny czy śro­do­wi­sko”, dzię­ki cze­mu zro­zu­mia­łem, że spra­wa nie jest wy­łącz­nie kwe­stią aka­de­mic­ką. Bill Dic­kens był pierw­szym eko­no­mi­stą, ja­kie­go zna­łem, któ­ry po­waż­nie pod­cho­dził do ge­ne­ty­ki czło­wie­ka i za­wsze wie­dział, o czym mówi. Książ­ka Le­no­re Ske­na­zy – Free-Ran­ge Kids [pol. Dzie­ci z wol­ne­go wy­bie­gu] – po­ka­za­ła, jak mą­dra i pięk­nie na­pi­sa­na może być książ­ka o wy­cho­wy­wa­niu dzie­ci. Naj­ser­decz­niej­sze po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję jed­nak do zmar­łe­go Ju­lia­na Si­mo­na, któ­ry otwo­rzył mi oczy na do­bro­dziej­stwa wy­ni­ka­ją­ce ze wzro­stu po­pu­la­cji. Ze wszyst­kich tych, któ­rych już ni­g­dy nie spo­tkam, za nim wła­śnie tę­sk­nię naj­bar­dziej.

Wstęp

A nade wszyst­ko: zo­stań wier­ny so­bie.

Ham­let

Nie żyję na tym świe­cie spe­cjal­nie dłu­go, a zdą­ży­łem za­uwa­żyć, że li­czeb­ność prze­cięt­nej ro­dzi­ny w USA dra­stycz­nie spa­dła. Współ­cze­śnie, ko­bie­ty po czter­dzie­st­ce mają zwy­kle tyl­ko jed­no dziec­ko lub na­wet w ogó­le nie mają dzie­ci, to dwa razy mniej niż za­le­d­wie trzy­dzie­ści lat temu. Du­żych ro­dzin prak­tycz­nie już nie ma. W 1976 roku 20 pro­cent ko­biet po czter­dzie­st­ce mia­ło pię­cio­ro lub w`ię­cej dzie­ci. W 2006 roku było ich mniej niż 4 pro­cent.

Je­śli po­pro­si­my na­szych roz­mów­ców o wy­mie­nie­nie po­wo­dów, dla któ­rych nie mamy tylu dzie­ci co kie­dyś, od­po­wie­dzi by­wa­ją bar­dzo róż­ne. „Nie stać już nas na duże ro­dzi­ny”, „Ko­bie­ty wresz­cie mogą ro­bić te­raz praw­dzi­we ka­rie­ry”, „Dzie­ci nie są nam już po­trzeb­ne, by wspie­ra­ły nas w pra­cy na roli”, „Ko­bie­ty chcą żyć tak, jak męż­czyź­ni”, „Ame­ry­ka­nie utra­ci­li wia­rę w Boga”. Na­to­miast w Ate­nach Gre­cy ob­wi­nia­ją za ten stan rze­czy za­nie­czysz­cze­nie po­wie­trza.

Co cie­ka­we, na­wet je­śli za­da­my to py­ta­nie w bar­dziej oso­bi­sty spo­sób, kon­kret­nej oso­bie, oka­zu­je się, że i tu­taj od­po­wie­dzi są bar­dzo po­dob­ne. Na py­ta­nie: „Dla­cze­go ty nie masz tylu dzie­ci, w po­rów­na­niu z ludź­mi z prze­szło­ści?” – za­rów­no męż­czyź­ni, jak i ko­bie­ty prze­łą­cza­ją się na „tryb na­rze­ka­nia”. Ja­kie dają na to od­po­wie­dzi? „Dzie­ci to du­uuużo pra­cy”, „Wy­obraź so­bie te wszyst­kie brud­ne pie­lu­chy i nie­prze­spa­ne noce”, a na­wet „Chy­ba ży­czysz mi śmier­ci!”.

Szcze­rze mó­wiąc (z całą bru­tal­no­ścią), nie­chęt­nie de­cy­du­je­my się na po­sia­da­nie więk­szej licz­by dzie­ci, po­nie­waż uwa­ża­my, że do­zna­wa­ny dys­kom­fort prze­wyż­sza ewen­tu­al­ne ko­rzy­ści. Kie­dy lu­dzie po­rów­nu­ją mi­nu­sy zwią­za­ne z ko­lej­nym dziec­kiem, z plu­sa­mi, któ­re przy­nio­sło­by im dziec­ko, w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku do­cho­dzą do wnio­sku, że po pro­stu nie war­to. Jak ujął to Bill Cos­by: „Po­wo­dem, dla któ­re­go mamy pię­cio­ro dzie­ci, jest to, że nie chce­my mieć sze­ścior­ga”.

Moż­na to śmia­ło na­zwać bar­dzo ego­istycz­nym po­dej­ściem do ży­cia. Jak moż­na sku­piać się wy­łącz­nie na tym, czy ko­lej­ne dziec­ko uczy­ni cię szczę­śliw­szym? A co z sa­mym dziec­kiem? O ile two­je dziec­ko nie bę­dzie mia­ło na­praw­dę wiel­kie­go pe­cha, pra­wie na pew­no bę­dzie szczę­śli­we i to z sa­me­go fak­tu, że żyje. A czy nie jest tak z tobą? Mó­wi­my tu o two­im dziec­ku. Je­śli już mu­sisz się tro­chę uniesz­czę­śli­wić, aby dać przy­szłe­mu sy­no­wi lub cór­ce dar ży­cia, to czy nie war­to?

Py­ta­nie jest po­waż­ne, ale uchy­lę się te­raz od od­po­wie­dzi. Choć ak­cep­tu­ję po­gląd pro­na­ta­li­stów, że na­le­ży za­chę­cać do więk­szej licz­by dzie­ci, po­nie­waż czy­nią one świat lep­szym, o tyle prze­ko­ny­wa­nie in­nych, by po­świę­ci­li swo­je szczę­ście dla do­bra świa­ta, wy­da­je się da­rem­ne. Gło­sze­nie ka­zań pięt­nu­ją­cych ego­izm jest za­zwy­czaj tak samo sku­tecz­ne, jak przy­sło­wio­wa roz­mo­wa dzia­da z ob­ra­zem. Kie­dy lu­dzie ana­li­zu­ją plu­sy i mi­nu­sy po­sia­da­nia ko­lej­ne­go dziec­ka, ab­so­lut­nie nie będę ich kry­ty­ko­wać za sam fakt pod­ję­cia ta­kie­go roz­wa­ża­nia.

Jed­ną z głów­nych tez tej książ­ki jest fakt, że ro­dzi­ce – za­rów­no obec­ni, jak i po­ten­cjal­ni – zu­peł­nie przy­pad­ko­wo prze­nie­śli punkt cięż­ko­ści dys­ku­sji na nie­ko­rzyść po­sia­da­nia dzie­ci. Mo­że­my być pew­ni, że dą­że­nie do szczę­ścia i chęć po­sia­da­nia dzie­ci (a przy­naj­mniej więk­szej ich licz­by) to dwie rze­czy zu­peł­nie nie do po­go­dze­nia, ale w in­te­re­sie prze­cięt­ne­go czło­wie­ka leży po­sia­da­nie więk­szej licz­by dzie­ci. To praw­da – lu­dzie nie mają wy­star­cza­ją­co dużo dzie­ci – dla wła­snej wy­go­dy. Po­ten­cjal­ni ro­dzi­ce mu­szą wszyst­ko do­brze prze­my­śleć, za­nim ewen­tu­al­nie po­dej­mą po­waż­ną de­cy­zję o nie­po­sia­da­niu dzie­ci. A ci, któ­rzy już mają dzie­ci, mu­szą prze­my­śleć wszyst­ko jesz­cze raz, za­nim po­dej­mą de­cy­zję, że ich ro­dzi­na jed­nak nie po­więk­szy się o ko­lej­ne dziec­ko.

Moja teo­ria nie jest jed­nak­że uni­wer­sal­na. Nie twier­dzę, że każ­dy po­wi­nien mieć dużo dzie­ci, ale uwa­żam, że prze­cięt­ny czło­wiek po­wi­nien mieć ich wię­cej. Ale wię­cej niż ile? Wię­cej niż pla­no­wał ich mieć. Je­śli miesz­kasz w ma­leń­kim miesz­ka­niu w cen­trum mia­sta i uwiel­biasz sza­lo­ne wa­ka­cje za gra­ni­cą, może to ozna­czać, że zde­cy­du­jesz się na jed­no dziec­ko, za­miast pier­wot­nie za­kła­da­nej bez­dziet­no­ści. Je­śli miesz­kasz na pod­miej­skim osie­dlu dom­ków jed­no­ro­dzin­nych i uwiel­biasz par­ki roz­ryw­ki, może to ozna­czać pię­cio­ro dzie­ci, za­miast pier­wot­nie pla­no­wa­nej trój­ki. Moja rola tu­taj po­le­ga tyl­ko na prze­ka­zy­wa­niu in­for­ma­cji, a nie na kie­ro­wa­niu two­im ży­ciem.

Ist­nie­je cał­kiem wie­le ego­istycz­nych po­wo­dów, któ­re po­mo­gą ci zde­cy­do­wać się na po­sia­da­nie więk­szej licz­by dzie­ci, ale po­zwól, że wy­mie­nię tu­taj czte­ry naj­waż­niej­sze:

– Po pierw­sze, ro­dzi­ce mogą na­praw­dę po­pra­wić swo­ją ja­kość ży­cia, bez szko­dy dla swo­ich dzie­ci. To geny, a nie wy­cho­wa­nie, od­po­wia­da­ją za więk­szość po­do­bieństw we­wnątrz ro­dzi­ny, dla­te­go też ro­dzi­ce mogą spo­koj­nie dać so­bie tro­chę wię­cej luzu.

– Po dru­gie, ro­dzi­ce mar­twią się o wie­le za dużo, niż po­win­ni. Po­mi­mo strasz­nych hi­sto­rii, któ­ry­mi bom­bar­du­ją nas me­dia, dzie­ci są dziś o wie­le bez­piecz­niej­sze niż w „siel­skich la­tach 50.” (XX wie­ku).

– Po trze­cie, wie­le ko­rzy­ści pły­ną­cych z po­sia­da­nia dzie­ci po­ja­wia się w póź­niej­szym okre­sie ży­cia. Dzie­ci rze­czy­wi­ście wy­ma­ga­ją wy­so­kich na­kła­dów po­cząt­ko­wych, ale roz­sąd­ni ro­dzi­ce wie­dzą, że bra­ki snu w po­cząt­ko­wym okre­sie za­owo­cu­ją całą masą ko­rzy­ści, któ­re będą da­wa­ły im ra­dość przez całe ży­cie – w tym rów­nież wnu­ki.

– Po czwar­te i ostat­nie, in­te­res wła­sny i al­tru­izm zmie­rza­ją w tym sa­mym kie­run­ku. Ro­dzi­ce, któ­rzy de­cy­du­ją się na ko­lej­ne dziec­ko, spra­wia­ją, że świat sta­je się lep­szy. Ozna­cza to, że moż­na z czy­stym su­mie­niem kro­czyć ścież­ką do­brze prze­my­śla­ne­go ego­izmu.

Ro­dzi­ce mogą na­praw­dę po­pra­wić swo­ją ja­kość ży­cia, bez szko­dy dla swo­ich dzie­ci

Dru­gie dziec­ko za­wsze pod­ko­pu­je wia­rę ro­dzi­ców w ich moc kształ­to­wa­nia swo­ich dzie­ci, ale książ­ki o wy­cho­wa­niu dzie­ci prze­mil­cza­ją ten pro­blem, po­nie­waż ich od­bior­ca­mi są oso­by, któ­re wła­śnie się sta­ły albo nie­ba­wem sta­ną się ro­dzi­ca­mi po raz pierw­szy.

Ste­ve Sa­iler, The Na­tu­re of Nur­tu­re

Kie­dy za­sta­na­wia­my się, czy może war­to zde­cy­do­wać się na jesz­cze jed­no dziec­ko, czę­sto w na­szej wy­obraź­ni po­ja­wia­ją się licz­ne ob­ra­zy nie­szczę­ścia do­zna­wa­ne­go przez ro­dzi­ców. Każ­de po­ko­le­nie ro­dzi­ców praw­do­po­dob­nie po­strze­ga sie­bie jako wy­jąt­ko­wo od­da­nych, ale rze­tel­ne ba­da­nia po­twier­dza­ją, że za­sad­ni­czo wszy­scy ro­dzi­ce pod­cho­dzą do wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci z du­żym za­an­ga­żo­wa­niem przez cały czas tego pro­ce­su. Kie­dyś mamy, któ­re nie pra­co­wa­ły za­wo­do­wo i zaj­mo­wa­ły się do­mem, po pro­stu mó­wi­ły swo­im dzie­ciom, by te wy­szły z domu się po­ba­wić. Obec­nie mamy, ale też ta­tu­sio­wie bez prze­rwy to­wa­rzy­szą swo­im po­cie­chom – w cha­rak­te­rze nad­zor­ców lub słu­żą­cych. Kie­dy my­śli­my o wpły­wie dziec­ka na na­sze ży­cie, au­to­ma­tycz­nie wy­obra­ża­my so­bie spar­tań­ski roz­kład dnia ty­po­wy dla współ­cze­snych ro­dzi­ców. Mu­si­my zre­zy­gno­wać z na­szych za­in­te­re­so­wań i wie­czo­rów poza do­mem, mu­si­my pod­po­rząd­ko­wać na­sze ży­cie za­ję­ciom dzie­ci, a przy tym mu­si­my jesz­cze go­to­wać, sprzą­tać i w ogó­le zaj­mo­wać się dzieć­mi.

Gdy dzie­ci uspra­wie­dli­wia­ją swo­je nie­mą­dre za­cho­wa­nie wy­mów­ką, że wszyst­kie inne dzie­ci też tak ro­bią, ro­dzi­ce za­zwy­czaj pró­bu­ją wska­zać im błąd w ich po­stę­po­wa­niu. Nie­wie­lu z nas za­uwa­ża, że po­wta­rza­jąc ten sam spo­sób po­stę­po­wa­nia z dzieć­mi, tak jak ro­bią to inni ro­dzi­ce z tego sa­me­go po­ko­le­nia, po­peł­nia­my do­kład­nie ten sam błąd. Współ­cze­śni ty­po­wi ro­dzi­ce re­zy­gnu­ją ze swo­jej nie­za­leż­no­ści i wol­ne­go cza­su na rzecz swo­ich dzie­ci. Ale ty na­dal masz wy­bór! Gdy­by wszy­scy inni ro­dzi­ce ska­ka­li z Mo­stu Bro­okliń­skie­go, czy ty też byś to zro­bił?

Pro­po­no­wa­nia prze­ze mnie al­ter­na­ty­wa nie po­le­ga by­naj­mniej na za­nie­dby­wa­niu dzie­ci. Prze­ciw­nie, spę­dzam z mo­imi dzieć­mi wię­cej cza­su, niż więk­szość ro­dzi­ców. Kie­dy moi sy­no­wie byli w wie­ku nie­mow­lę­cym, ja by­łem tą oso­bą, któ­ra mia­ła „noc­ne dy­żu­ry”. Te­raz też, co­dzien­nie ba­wię się z moim naj­młod­szym dziec­kiem. Moi star­si sy­no­wie i ja dzie­li­my wie­le wspól­nych za­in­te­re­so­wań – lu­bi­my zwłasz­cza gry i ko­mik­sy. Ale więk­szość ro­dzi­ców nie po­dzie­la mo­je­go en­tu­zja­zmu do dzie­cię­cych za­baw, w po­rząd­ku. Bo prze­cież na sza­cu­nek za­słu­gu­ją róż­no­rod­ne sty­le ro­dzi­ciel­stwa. Nie­któ­rzy ro­dzi­ce za­peł­nia­ją cały wol­ny czas swo­ich dzie­ci za­ję­cia­mi prak­tycz­ny­mi czy też do­dat­ko­wy­mi czyn­no­ścia­mi. Bywa, że jest to do­bre po­dej­ście, ale nie jest to prze­cież je­dy­ny do­bry styl wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci. Tak samo do­bre mogą być inne, bar­dziej zre­lak­so­wa­ne sty­le wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci, jak po­zwa­la­nie dzie­ciom na oglą­da­nie Simp­so­nów w cza­sie, gdy ty re­zer­wu­jesz so­bie co­dzien­ną go­dzi­nę „cza­su dla sie­bie”.

Czy ro­dzi­ce nie na­ra­ża­ją przy­szło­ści swo­ich dzie­ci, gdy po­zwa­la­ją, by Ho­mer i Mar­ge1 też mie­li swój ak­tyw­ny udział w wy­cho­wy­wa­niu two­ich dzie­ci? Tego typu wy­rzu­ty su­mie­nia prze­śla­du­ją wie­lu ro­dzi­ców, szcze­gól­nie wte­dy, gdy są już tak bar­dzo zmę­cze­ni, że oczy same im się za­my­ka­ją. Na szczę­ście, tego ro­dza­ju my­śli są zde­cy­do­wa­ne prze­ja­skra­wio­ne. Na­wet gdy­by rze­czy­wi­ście ist­nia­ła jed­no­znacz­na za­leż­ność po­mię­dzy ak­tu­al­nie po­strze­ga­nym po­zio­mem szczę­ścia przez ro­dzi­ców a osią­gnię­cia­mi ich dzie­ci w przy­szło­ści, nie ma naj­mniej­sze­go po­wo­du, by ro­dzi­ce an­ga­żo­wa­li się w wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci po­nad mia­rę. Ro­dzi­ce też się li­czą i nie ma ni­cze­go złe­go w chę­ci za­war­cia zdro­we­go kom­pro­mi­su.

W każ­dym ra­zie obo­wią­zek przed­kła­da­nia przy­szło­ści swo­ich dzie­ci po­nad wła­sne szczę­ście oso­bi­ste ma o wie­le mniej­sze skut­ki, niż mo­gło­by się wy­da­wać. Ba­da­nia nad dzieć­mi ad­op­to­wa­ny­mi i bliź­nię­ta­mi do­star­cza­ją moc­nych do­wo­dów na to, że ro­dzi­ce w nie­wiel­kim stop­niu wy­wie­ra­ją wpływ na suk­ce­sy osią­ga­ne przez swo­je dzie­ci w przy­szło­ści. Nie­za­leż­nie od tego, czy ro­dzi­ce „we­zmą na luz i od­pusz­czą” – bądź czy też po­dwo­ją swo­je za­an­ga­żo­wa­nie w wy­cho­wa­nie dzie­ci – sku­tek jest taki, że w obu gru­pach osią­gnię­cia dzie­ci w przy­szło­ści będą mniej wię­cej na ta­kim sa­mym po­zio­mie.

Za­nim od­rzu­cisz tę tezę jako sza­lo­ną, wy­obraź so­bie, że ad­op­tu­jesz dziew­czyn­kę i wy­cho­wu­jesz ją aż do osią­gnię­cia przez nią do­ro­sło­ści. Jak my­ślisz, do kogo bę­dzie bar­dziej po­dob­na, gdy skoń­czy szko­łę śred­nią? Do jej bio­lo­gicz­nych ro­dzi­ców, czy też do cie­bie? Nie mam na my­śli tyl­ko po­do­bień­stwa fi­zycz­ne­go; mó­wię rów­nież o in­te­li­gen­cji, oso­bo­wo­ści, osią­gnię­ciach, sys­te­mach war­to­ści itd. Czy na­praw­dę ocze­ku­jesz tego, że two­ja ad­op­to­wa­na cór­ka bę­dzie mia­ła wię­cej wspól­ne­go z tobą, niż z ob­cy­mi ludź­mi, któ­rzy ją spło­dzi­li?

Wła­ści­wie to nie mu­sisz wy­obra­żać so­bie tego sce­na­riu­sza. Już wcze­śniej zro­bi­li to inni – i to nie­je­den raz. Cała ar­mia ba­da­czy po­rów­ny­wa­ła ad­op­to­wa­ne dzie­ci do ich bio­lo­gicz­nych ro­dzin oraz ro­dzin ad­op­cyj­nych tych dzie­ci. Ba­da­cze stwier­dzi­li, że kie­dy ad­op­to­wa­ne dzie­ci są jesz­cze małe, przy­po­mi­na­ją za­rów­no ro­dzi­nę ad­op­cyj­ną, czy­li oso­by, któ­re wi­du­ją na co dzień, jak i ro­dzi­nę bio­lo­gicz­ną, czy­li oso­by, któ­rych ni­g­dy nie po­zna­ły. Jed­nak­że, gdy ad­op­to­wa­ne dzie­ci do­ra­sta­ją, w hi­sto­rii tej wy­stę­pu­je za­ska­ku­ją­cy zwrot: po­do­bień­stwo do ro­dzi­ny bio­lo­gicz­nej po­zo­sta­je, ale po­do­bień­stwo do ro­dzi­ny ad­op­cyj­nej w więk­szo­ści przy­pad­ków za­ni­ka. W ba­da­niach po­rów­nu­ją­cych bliź­nię­ta jed­no­ja­jo­we i dwu­ja­jo­we za­ob­ser­wo­wa­no do­kład­nie to samo.

Wnio­sek: ła­two jest zmie­nić dziec­ko, ale trud­no jest po­wstrzy­mać je przed od­wró­ce­niem tej zmia­ny. Za­miast po­strze­gać dzie­ci jako o grud­ki gli­ny, któ­re ro­dzi­ce mogą w naj­róż­niej­szy spo­sób for­mo­wać, po­win­ni­śmy ra­czej po­rów­ny­wać je do pla­sti­ku, któ­ry wy­gi­na się w od­po­wie­dzi na na­cisk i po­wra­ca do pier­wot­ne­go kształ­tu, gdy na­cisk ustą­pi.

W dal­szej czę­ści książ­ki zaj­mie­my się szcze­gó­ło­wo ba­da­nia­mi nad dzieć­mi ad­op­to­wa­ny­mi i bliź­nię­ta­mi. Na ra­zie po­wiem tyl­ko, że wy­ni­ki tych ba­dań są zgod­ne z mo­imi do­świad­cze­nia­mi jako ojca. Kie­dy wy­sy­łam moje dzie­ci „do kąta”, prze­pra­sza­ją za swo­je prze­wi­nie­nia i ich za­cho­wa­nie rze­czy­wi­ście ule­ga po­pra­wie – choć nie na dłu­go. Po kil­ku go­dzi­nach, dniach lub ty­go­dniach moi sy­no­wie zno­wu za­czy­na­ją do­ka­zy­wać, tak jak wcze­śniej i oczy­wi­ście wra­ca­ją do kąta. Tak so­bie za­tem my­ślę: je­śli nie mogę zmie­nić tego, co moi sy­no­wie będą ro­bić w przy­szłym mie­sią­cu, jak mogę ocze­ki­wać, że mogę w ja­kiś spo­sób zmie­nić to, co będą ro­bić, gdy już do­ro­sną?

Nie­za­leż­nie od two­ich do­świad­czeń, za­łóż­my hi­po­te­tycz­nie, że wy­ni­ki ba­dań nad dzieć­mi ad­op­to­wa­ny­mi i bliź­nię­ta­mi są rze­tel­ne. W ta­kim kon­tek­ście – w ka­te­go­riach czy­sto ego­istycz­nych – po­sia­da­nie dzie­ci jest o wie­le lep­szym roz­wią­za­niem, niż się wy­da­je na pierw­szy rzut oka. Je­śli gi­gan­tycz­na in­we­sty­cja ro­dzi­ciel­ska jest je­dy­nym spo­so­bem, by z dziec­ka ufor­mo­wać kie­dyś nor­mal­ne­go do­ro­słe­go, na­rze­ka­nie na do­dat­ko­wą pra­cę zwią­za­ną z po­sia­da­niem ko­lej­ne­go dziec­ka jest czymś cał­ko­wi­cie na­tu­ral­nym. Je­śli jed­nak uświa­do­mi­my so­bie fakt, że two­je dziec­ko jest prak­tycz­nie „ska­za­ne” na to, by stać się kie­dyś zu­peł­nie nor­mal­nym do­ro­słym (nie­za­leż­nie od two­ich wy­sił­ków), może po­wi­nie­neś okieł­znać swój fa­ta­lizm, zwłasz­cza je­śli je­steś za­do­wo­lo­ny z tego, jak do tej pory wy­glą­da­ło ży­cie w two­jej ro­dzi­nie. Ist­nie­je duże praw­do­po­do­bień­stwo, że two­je dzie­ci bez­pro­ble­mo­wo odzie­dzi­czą twój in­te­lekt, będą mia­ły tę samą, wro­dzo­ną mo­ty­wa­cję do osią­gnięć, twój urok i – oczy­wi­ście – two­ją skrom­ność.

Wnio­sek: ro­dzi­ce mogą so­bie na­praw­dę od­pu­ścić i to bez po­czu­cia winy. Dzie­ci kosz­tu­ją o wie­le mniej, niż wszyst­kie te na­kła­dy po­no­szo­ne przez więk­szość ro­dzi­ców, a to dla­te­go, że ro­dzi­ce mają ten­den­cję do wy­da­wa­nia nad­mier­nych kwot pie­nię­dzy na swo­je dzie­ci. Moż­na pro­wa­dzić nie­za­leż­ne ży­cie i na­dal być god­nym po­dzi­wu ro­dzi­cem. Za­nim więc po­dej­miesz de­cy­zję o re­zy­gna­cji z ko­lej­ne­go dziec­ka, po­wi­nie­neś jesz­cze raz prze­my­śleć swo­ją de­cy­zję, bo je­steś to so­bie po pro­stu wi­nien. Je­śli two­je po­świę­ce­nie oka­że się tyl­ko cząst­ką tego wszyst­kie­go, co wcze­śniej so­bie wy­obra­ża­łeś, to ko­lej­ne dziec­ko może oka­zać się na­praw­dę do­brym in­te­re­sem.

Ro­dzi­ce mar­twią się o wie­le wię­cej, niż po­win­ni

Mo­żesz po­wie­dzieć, że praw­dzi­wym sen­sem ro­dzi­ciel­stwa nie jest zmia­na tego, co dzie­ci będą ro­bi­ły, gdy będą do­ro­słe, ale za­pew­nie­nie, że osią­gną do­ro­słość bez więk­szych po­tknięć. Jed­nym z naj­trud­niej­szych aspek­tów wy­cho­wy­wa­nia dzie­ci jest oba­wa, że dziec­ku sta­nie się coś strasz­ne­go. Do­nie­sie­nia me­dial­ne peł­ne są hi­sto­rii o ro­dzi­cach, któ­rzy nie zdo­ła­li uchro­nić swo­ich dzie­ci przed nie­bez­pie­czeń­stwa­mi tego świa­ta – jest tych hi­sto­rii tak dużo, że każ­dy z nas może na­ba­wić się ner­wi­cy.

Na szczę­ście do­nie­sie­nia me­dial­ne to jed­no, a praw­dzi­we ży­cie to dru­gie. W wia­do­mo­ściach, któ­ry­mi je­ste­śmy nie­ustan­nie kar­mie­ni, świat prak­tycz­nie zmie­rza ku za­gła­dzie. Na­wet (a może zwłasz­cza) nie­win­ne dzie­ci nie są już bez­piecz­ne. W praw­dzi­wym ży­ciu jed­nak spra­wy wy­glą­da­ją o wie­le le­piej. Dzie­ci po­ni­żej pią­te­go roku ży­cia są dziś pra­wie pięć razy bar­dziej bez­piecz­ne, niż były w sie­lan­ko­wych la­tach 50. XX wie­ku. Na­to­miast dzie­ci z prze­dzia­łu od pię­ciu do czter­na­stu lat są pra­wie czte­ro­krot­nie bez­piecz­niej­sze. W la­tach 50. ubie­głe­go wie­ku spo­łe­czeń­stwo ame­ry­kań­skie osią­gnę­ło mi­strzo­stwo w po­ka­zy­wa­niu ob­ra­zu bez­piecz­ne­go dzie­ciń­stwa. Współ­cze­sne spo­łe­czeń­stwo ame­ry­kań­skie rze­czy­wi­ście urze­czy­wist­nia to ma­rze­nie. Aby po­zo­ry zga­dza­ły się z rze­czy­wi­sto­ścią, więk­szość z nas musi je­dy­nie wy­łą­czyć te­le­wi­zor i wyj­rzeć przez okno.

Gdy­by dzie­ci były w tak wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwie, jak to so­bie wy­obra­ża więk­szość ro­dzi­ców, nie­chęć do po­sia­da­nia ko­lej­ne­go dziec­ka – lub w ogó­le ja­kich­kol­wiek dzie­ci – by­ła­by cał­ko­wi­cie zro­zu­mia­ła. Sta­nę­li­by­śmy przed wy­bo­rem mię­dzy dzieć­mi a spo­ko­jem du­cha, a każ­de do­dat­ko­we dziec­ko ozna­cza­ło­by ko­lej­ną tra­ge­dię, któ­ra może wy­da­rzyć się w każ­dej chwi­li. Na szczę­ście ży­je­my w szczę­śliw­szych cza­sach. Na­szym głów­nym wy­zwa­niem nie jest za­pew­nie­nie bez­pie­czeń­stwa na­szym dzie­ciom, ale do­ce­nie­nie tego, jak bar­dzo są one te­raz bez­piecz­ne. Je­śli od­rzu­ci­my te wszyst­kie prze­sad­ne oba­wy, zro­zu­mie­my, że ak­tu­al­nie ży­je­my we wspa­nia­łych cza­sach, by zde­cy­do­wać się na dzie­ci.

Wie­le ko­rzy­ści pły­ną­cych z po­sia­da­nia dzie­ci po­ja­wia się w póź­niej­szym okre­sie ży­cia

Kie­dy lu­dzie roz­wa­ża­ją plu­sy i mi­nu­sy zwią­za­ne z de­cy­zją o ko­lej­nym dziec­ku, na­der czę­sto do­sta­ją pew­ne­go ro­dza­ju krót­ko­wzrocz­no­ści. Sta­ją się krót­ko­wi­dza­mi, w sen­sie po­znaw­czym, po­nie­waż wi­dzą wy­raź­nie tyl­ko to, co znaj­du­je się tuż przed ich no­sem. Kie­dy mó­wię o krót­ko­wzrocz­no­ści, nie mam na my­śli oczy­wi­ście wady wzro­ku. Mó­wię o nie­pra­wi­dło­wym po­strze­ga­niu rze­czy­wi­sto­ści: prze­sad­nym sku­pia­niu się na krót­ko­ter­mi­no­wych kosz­tach zwią­za­nych z wy­cho­wy­wa­niem dzie­ci i cał­ko­wi­tym igno­ro­wa­niu szer­szej per­spek­ty­wy.

Krót­ko­ter­mi­no­we kosz­ty zwią­za­ne z wy­cho­wy­wa­niem dzieć­mi są oczy­wi­ste. Kie­dy dzie­ci są małe, ozna­cza to rze­czy­wi­ście spo­ro wy­sił­ku. Je­śli zwle­kasz za­ło­że­niem ro­dzi­ny do trzy­dziest­ki, pa­mię­taj, że bio­lo­gia stop­nio­wo ogra­ni­cza prze­dział cza­so­wy prze­zna­czo­ny na de­cy­zję o po­sia­da­niu dzie­ci i ich wy­cho­wa­nie. Kie­dy więc ro­dzi­ce za­sta­na­wia­ją się, czy zde­cy­do­wać się na ko­lej­ne dziec­ko, za­czy­na­ją wszyst­ko po­strze­gać przez pry­zmat cięż­kiej pra­cy. W wy­pad­ku, je­śli będą mie­li prze­czu­cie, iż czu­ją się (już) zbyt bar­dzo zmę­cze­ni po­mi­mo tego, że są jesz­cze wy­star­cza­ją­co mło­dzi, by mieć jesz­cze wię­cej dzie­ci, moż­na ocze­ki­wać, że ro­dzi­ce ma­ją­cy dwój­kę dzie­ci (lub na­wet jed­no!) praw­do­po­dob­nie nie zde­cy­du­ją się na ko­lej­ne.

Nie­ste­ty, kie­dy po domu bie­ga para ma­lu­chów, tra­ci się z oczu szer­szą per­spek­ty­wę. A mia­no­wi­cie to, że two­je dzie­ci prze­cież kie­dyś do­ro­sną. Dzi­siej­sze po­czu­cie, że je­steś „za­ro­bio­ny po uszy”, na pew­no się zmie­ni. Gdy two­je dzie­ci osią­gną wiek na­sto­let­ni, bę­dzie ci żal, że nie mają dla cie­bie wię­cej cza­su. Kie­dy się wy­pro­wa­dzą, wy­cho­wa­na przez cie­bie trój­ka dzie­ci oka­że się na­praw­dę nie­licz­na. Bę­dziesz ocze­ki­wa­ła częst­szych te­le­fo­nów i wi­zyt, a tak­że i wnu­ków, o ile je­steś jesz­cze na tyle mło­da, by się nimi cie­szyć.

Cho­dzi mi o to, że „naj­lep­sza licz­ba dzie­ci” dla cie­bie zmie­nia się z cza­sem. Kie­dy je­steś ro­dzi­cem ma­łych dzie­ci, dwój­ka wy­da­je ci się cał­ko­wi­cie wy­star­cza­ją­ca. Bywa, że w głę­bi ser­ca mó­wisz: „Je­stem zbyt ego­istycz­ny, by mieć ich wię­cej”. Ale kto osta­tecz­nie sko­rzy­sta na tym, gdy prze­kro­czysz swo­ją stre­fę kom­for­tu i zde­cy­du­jesz się na ko­lej­ne dziec­ko, a może na­wet na dwo­je? Ty. W wie­ku trzy­dzie­stu lat czwór­ka dzie­ci to nie lada wy­zwa­nie. Po sześć­dzie­siąt­ce hi­sto­ria się od­wra­ca. Na tym eta­pie każ­de z czwor­ga two­ich dzie­ci – i wszyst­kie wnu­ki, któ­re ci da­dzą – za­pew­nią ci dużo szczę­ścia.

Je­śli je­steś nie tyl­ko ego­istycz­ny, ale i je­steś w tym fak­tycz­nie do­bry, z pew­no­ścią uwzględ­nisz wspo­mnia­ne dłu­go­ter­mi­no­we ko­rzy­ści, gdy bę­dziesz po­dej­mo­wał de­cy­zję o po­sia­da­niu dzie­ci. Nie zro­zum mnie źle, nie pró­bu­ję Ci wmó­wić, że po­wi­nie­neś uniesz­czę­śli­wiać się za mło­du, aby na eme­ry­tu­rze cie­szyć się gro­mad­ką dzie­ci i wnu­ków. Ozna­cza to, że po­wi­nie­neś uwzględ­nić w swo­ich de­cy­zjach kon­se­kwen­cje two­ich wy­bo­rów na całe ży­cie, a na­stęp­nie zna­leźć zło­ty śro­dek.

Kie­dy ro­bisz za­ku­py spo­żyw­cze, ku­pu­jesz tyle, żeby wy­star­czy­ło do na­stęp­nej wi­zy­ty w skle­pie. Nie wy­cho­dzisz ze skle­pu z pu­sty­mi rę­ka­mi, bo zja­dłeś nie­daw­no duży obiad. Tak samo, kie­dy de­cy­du­jesz, ile chcesz mieć dzie­ci, po­wi­nie­neś mieć ich tyle, żeby było ich od­po­wied­nio dużo, gdy osią­gniesz czter­dziest­kę, sześć­dzie­siąt­kę, a na­wet osiem­dzie­siąt­kę. Nie po­wi­nie­neś od­rzu­cać my­śli o po­sia­da­niu dzie­ci tyl­ko dla­te­go, że twój dwu­la­tek te­raz nie daje ci spać. Wa­run­ko­wa­nie swo­ich dłu­go­fa­lo­wych de­cy­zji od krót­ko­trwa­łe­go nie­za­do­wo­le­nia nie ma sen­su.

In­te­res wła­sny i al­tru­izm zmie­rza­ją w tym sa­mym kie­run­ku

Po­goń za wła­snym in­te­re­sem nie za­wsze jest do­brą rze­czą. Na­wet gdy­bym miał nie­zbi­te do­wo­dy na to, że prze­stęp­stwo po­pła­ca, na pew­no nie na­pi­sał­bym książ­ki za­ty­tu­ło­wa­nej Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby kraść wię­cej pie­nię­dzy. Kra­dzież daje ko­rzyść zło­dzie­jom, ale ozna­cza stra­ty dla wszyst­kich in­nych. Czy po­sia­da­nie dzie­ci moż­na po­strze­gać w ten sam spo­sób?

Nie. Po­mi­mo po­wszech­nych obaw o prze­lud­nie­nie, wię­cej lu­dzi spra­wia, że świat sta­je się lep­szy. Licz­ba lud­no­ści i stan­dard ży­cia wzra­sta­ją rów­no­le­gle, od wie­ków i to nie jest przy­pa­dek. Nowe po­my­sły, od iPho­ne’ów po ge­ne­tycz­nie mo­dy­fi­ko­wa­ne upra­wy, to głów­ne źró­dła na­sze­go nie­prze­rwa­ne­go bo­ga­ce­nia się. Źró­dłem no­wych po­my­słów są bez wąt­pie­nia lu­dzie (i ich kre­atyw­ne ta­len­ty), któ­rzy do­ko­nu­ją od­kryć oraz pła­cą­cy za nie klien­ci, któ­rzy wy­na­gra­dza­ją ich osią­gnię­cia. Wię­cej ta­len­tów plus wię­cej klien­tów ozna­cza wię­cej po­my­słów i więk­szy po­stęp.

Więk­sze po­pu­la­cje to tak­że więk­sze moż­li­wo­ści wy­bo­ru. Pra­wie nikt nie chce miesz­kać na od­lu­dziu, bo nie ma tam nic do ro­bo­ty. Lu­dzie za­zwy­czaj wolą miesz­kać w po­bli­żu in­nych lu­dzi. Mogą nie lu­bić tłu­mów, ale wy­bie­ra­ją tłu­my, skle­py, re­stau­ra­cje i cho­dze­nie do pra­cy, za­miast wspa­nia­łej izo­la­cji. Moż­na by po­my­śleć, że kil­ka­set ty­się­cy są­sia­dów po­zwo­li­ło­by za­spo­ko­ić wszel­kie po­trze­by, ja­kie mógł­by mieć czło­wiek, ale w ta­kim ra­zie, dla­cze­go mi­lio­ny no­wo­jor­czy­ków pła­cą ol­brzy­mie pie­nią­dze za miesz­ka­nie obok mi­lio­nów in­nych no­wo­jor­czy­ków?

Dziet­ność ma rów­nież za­sad­ni­cze zna­cze­nie dla na­szych sys­te­mów eme­ry­tal­nych. Pro­gra­my ta­kie jak So­cial Se­cu­ri­ty [Ubez­pie­cze­nia Spo­łecz­ne] i Me­di­ca­re [Sys­tem Opie­ki Zdro­wot­nej] to pi­ra­mi­dy fi­nan­so­we: tak dłu­go, jak na każ­de­go eme­ry­ta przy­pa­da od­po­wied­nio wie­lu mło­dych pra­cow­ni­ków, ni­skie skład­ki będą w sta­nie sfi­nan­so­wać wy­so­kie świad­cze­nia eme­ry­tal­ne. Jed­nak w mia­rę sta­rze­nia się spo­łe­czeństw, pi­ra­mi­da sta­je się co­raz cięż­sza u góry i za­czy­na się chwiać. W 1940 roku w USA na jed­ne­go eme­ry­ta przy­pa­da­ło pra­wie dzie­się­ciu pra­cow­ni­ków, te­raz jest ich oko­ło pię­ciu, a za pięt­na­ście lat licz­ba ta spad­nie do trzech. Ro­dzi­ce, któ­rzy mają wię­cej dzie­ci, nie tyl­ko wy­świad­cza­ją przy­słu­gę przy­szłym eme­ry­tom, ale tak­że spra­wia­ją, że ob­cią­że­nia po­dat­ko­we i eme­ry­tal­ne przy­szłych pra­cow­ni­ków sta­ną się nie­co bar­dziej zno­śne.

Wpływ dziet­no­ści na śro­do­wi­sko jest bar­dziej zróż­ni­co­wa­ny, ale wa­run­ki są dużo lep­sze, niż się wy­da­je. Nie bra­ku­je nam żyw­no­ści, pa­li­wa ani in­nych su­row­ców. Po­mi­mo nie­po­wo­dzeń i wy­jąt­ków, nie­prze­rwa­nie od po­nad stu lat za­so­by sta­ją się co­raz tań­sze. Ja­kość po­wie­trza i wody rów­nież ule­gła po­pra­wie w ostat­nich de­ka­dach, po­mi­mo du­że­go wzro­stu lud­no­ści. Trze­ba przy­znać, że nie wszyst­kie wia­do­mo­ści są rów­nie do­bre, na przy­kład emi­sja dwu­tlen­ku wę­gla wciąż ro­śnie. Ale bio­rąc pod uwa­gę wszyst­kie ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­ce z ro­sną­ce­go po­zio­mu za­lud­nie­nia, ogra­ni­cza­nie licz­by lu­dzi na świe­cie by­ło­by dra­koń­skim kro­kiem. Za­nie­po­ko­je­ni tym sta­nem rze­czy oby­wa­te­le po­win­ni ra­czej skło­nić się ku eko­lo­gicz­nym środ­kom, któ­re nie będą ne­ga­tyw­nie wpły­wa­ły na licz­bę lud­no­ści. Prze­ko­na­my się w dal­szej czę­ści książ­ki, że moż­na to wszyst­ko osią­gnąć oraz że nie jest to na­wet tak trud­ne, jak się wy­da­je.

Dla kogo prze­zna­czo­na jest ta książ­ka

Kie­dy mó­wię, że pi­szę książ­kę za­ty­tu­ło­wa­ną Ego­istycz­ne po­wo­dy, żeby mieć wię­cej dzie­ci, naj­częst­szą re­ak­cją jest uwa­ga: „No chy­ba cho­dzi o to, że to one za­opie­ku­ją się nami na sta­rość, praw­da?”. No i wła­śnie te­raz nad­szedł chy­ba naj­lep­szy mo­ment na de­men­ti: wca­le nie o to mi cho­dzi. Tak na­praw­dę, wąt­pię, by ar­gu­ment o „opie­ce na sta­rość” był kie­dy­kol­wiek do­brym po­wo­dem kie­ru­ją­cym nas w kie­run­ku po­sia­da­nia dzie­ci. Mi­łość ma ten­den­cję do kie­ro­wa­nia się w dół, ku ko­lej­nym po­ko­le­niom. Zgod­nie ze sta­rym po­wie­dze­niem: „Je­den ro­dzic może za­opie­ko­wać się pię­cior­giem dzie­ci, ale pię­cio­ro dzie­ci nie jest w sta­nie za­jąć się jed­nym ro­dzi­cem”. W każ­dym ra­zie ist­nie­ją bar­dziej opła­cal­ne spo­so­by za­pew­nie­nia so­bie opie­ki na sta­rość niż za­kła­da­nie licz­nej ro­dzi­ny. W tra­dy­cyj­nej spo­łecz­no­ści rol­ni­czej mo­żesz wy­ko­rzy­stać pie­nią­dze, któ­re wy­dał­byś na dzie­ci, na przy­kład na za­kup zie­mi, by w od­po­wied­nim cza­sie, gdy bę­dziesz już go­to­wy do przej­ścia na eme­ry­tu­rę, sprze­dać lub wy­na­jąć swo­je go­spo­dar­stwo. We współ­cze­snym świe­cie mo­żesz to ogar­nąć sam i w do­dat­ku znacz­nie ła­twiej. Za­in­we­stuj w fun­dusz eme­ry­tal­ny lub kup ren­tę do­ży­wot­nią, i po krzy­ku.

Szcze­gól­nie od­da­ne lub od­no­szą­ce suk­ce­sy dziec­ko może stać się wy­so­ko­do­cho­do­wą in­we­sty­cją, ale szan­sa, że tak się aku­rat sta­nie, jest mało praw­do­po­dob­na. Je­dy­nym obie­cu­ją­cym spo­so­bem na spro­sta­nie wy­zwa­niu: „Co ja z tego będę miał?” jest od­wo­ła­nie się do we­wnętrz­nych lub „kon­sump­cyj­nych” ko­rzy­ści pły­ną­cych z po­sia­da­nia dzie­ci. Je­śli ktoś cię za­py­ta: „Dla­cze­go po­wi­nie­nem ku­pić te­le­wi­zor o wy­so­kiej roz­dziel­czo­ści?”, nie po­wiesz mu prze­cież, że te­le­wi­zor HD za­pew­ni mu utrzy­ma­nie na sta­rość. Mó­wisz mu, że jego te­le­wi­zor HD da mu roz­ryw­kę wyż­szej ja­ko­ści, w lep­szej roz­dziel­czo­ści i ogól­nie po­pra­wi kom­fort oglą­da­nia pro­gra­mu. Idąc tym sa­mym tro­pem, je­śli ktoś za­py­ta: „Co mi da po­sia­da­nie dzie­ci?”, tak­że tu­taj mu­sisz pod­kre­ślić po­zy­tyw­ne ce­chy dzie­ci: są mega słod­kie; są za­baw­ne; wy­glą­da­ją jak ty; mają po­ło­wę two­ich ge­nów; no i że po­sia­da­nie dzie­ci to część koła ży­cia.

Je­śli nie prze­ma­wia­ją do cie­bie żad­ne po­zy­tyw­ne ce­chy dzie­ci, to praw­do­po­dob­nie nie masz żad­nych ego­istycz­nych po­wo­dów, aby zde­cy­do­wać się na więk­szą ich licz­bę lub w ogó­le na ja­kie­kol­wiek dzie­ci. Je­śli nie lu­bisz oglą­dać te­le­wi­zji, to gad­ka o wspa­nia­łej ja­ko­ści ob­ra­zu i dźwię­ku w HDTV bę­dzie cał­ko­wi­tą stra­tą cza­su. Idąc tym sa­mym tro­pem, je­śli okre­śle­nia „mój syn” i „moja cór­ka” nie wzbu­dza­ją w to­bie po­zy­tyw­nych ener­gii, to ża­den z mo­ich ar­gu­men­tów cię nie prze­ko­na. Klient nie kupi pro­duk­tu, je­śli nie bę­dzie prze­ko­na­ny co do jego pod­sta­wo­wych za­let.

I to też jest w po­rząd­ku. Nie pró­bu­ję prze­ko­nać wszyst­kich do po­więk­sza­nia swo­ich ro­dzin. Pró­bu­ję prze­ko­nać tych, któ­rzy są choć tro­chę za­in­te­re­so­wa­ni ro­dzi­ciel­stwem, że po­win­ni mieć wię­cej dzie­ci, niż pier­wot­nie pla­no­wa­li. To cał­kiem duża gru­pa od­bior­ców. Oko­ło 80 pro­cent Ame­ry­ka­nów w wie­ku dwu­dzie­stu pię­ciu lat i star­szych ma dzie­ci. Na­wet wśród osób bez­dziet­nych z wy­bo­ru, spo­ra część z nich ni­g­dy nie zde­cy­du­je się na dzie­ci, po­nie­waż ich zda­niem by­ło­by to zbyt duże wy­zwa­nie, a nie dla­te­go, że sama myśl o dzie­ciach w ogó­le ich nie ru­sza. Tak dłu­go, jak na­le­żysz do tej ogrom­nej więk­szo­ści, w któ­rej za­kwi­tło ziar­no pra­gnie­nia po­sia­da­nia po­tom­stwa, bę­dzie­my mie­li o czym mó­wić.

Po­dej­mo­wa­nie wła­ści­wych de­cy­zji oso­bi­stych

De­cy­zja o po­sia­da­niu dziec­ka to z pew­no­ścią jed­na z naj­bar­dziej oso­bi­stych de­cy­zji w ży­ciu czło­wie­ka. To, że ma ona cha­rak­ter oso­bi­sty, nie ozna­cza jed­nak, że nie­za­leż­nie od tego, jaką de­cy­zję po­dej­miesz, bę­dzie to dla cie­bie od­po­wied­nia de­cy­zja. Wspól­na zgo­da part­ne­rów na po­sia­da­nie dzie­ci to zło­żo­ny pro­ces, a jej kon­se­kwen­cje bar­dzo ła­two jest źle oce­nić. Je­śli po­dej­mu­je­cie tę de­cy­zję z nad­mier­nym po­śpie­chem, wła­ści­wie oszu­ku­je­cie tyl­ko sa­mych sie­bie.

Z ego­istycz­ne­go punk­tu, dzie­ci mają wady i za­le­ty. Choć w dzi­siej­szych cza­sach le­piej nam wy­cho­dzi wy­li­cza­nie wad. Książ­ka Do I Want to Be a Mom? [Czy chcę być mamą?] za­wie­ra roz­dział, któ­re­go za­ło­że­niem jest wy­mie­nie­nie wszel­kich moż­li­wych po­wo­dów, żeby nie zde­cy­do­wać się na dziec­ko – od „Czy będę mo­gła w ogó­le się wy­spać?” po „Czy w ogó­le po­ko­cham moje dziec­ko? Czy moje dziec­ko po­ko­cha mnie?”. Na­wet zu­peł­nie obcy lu­dzie chęt­nie sku­pia­ją się na złych stro­nach po­sia­da­nia dziec­ka – ostrze­ga­jąc nas, że „Two­je ży­cie się bar­dzo zmie­ni”. Inni spoj­rzą na cie­bie z po­li­to­wa­niem i za­py­ta­ją: „Czy w ogó­le je­steś w sta­nie się wy­sy­pać?”.

Tak więc, wady po­sia­da­nia dzie­ci mamy już omó­wio­ne. Je­śli jed­nak cho­dzi o za­le­ty, to mu­si­my się jesz­cze spo­ro na­uczyć. Wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci jest stre­su­ją­ce, ale spo­ro z tego stre­su jest zu­peł­nie nie­po­trzeb­ne. Ro­dzi­ce mogą mieć o wie­le lep­sze ży­cie bez szko­dy dla swo­ich dzie­ci i bez wy­sta­wia­nia ich na nie­bez­pie­czeń­stwo. W każ­dym ra­zie nie po­wi­nie­neś po­zwo­lić, aby ulot­ny stres wy­ni­ka­ją­cy z po­ja­wie­nia się ko­lej­ne­go dziec­ka zdo­mi­no­wał two­ją de­cy­zję. Wie­le ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­cych z po­sia­da­nia dzie­ci po­ja­wia się w póź­niej­szym okre­sie. Je­śli je­steś mą­drym ego­istą, nie do­pu­ścisz do tego, aby kil­ka mie­się­cy wsta­wa­nia w nocy sta­nę­ło mię­dzy tobą a two­ją przy­szło­ścią jako ro­dzi­ca i dziad­ka.

Kie­dy przed­sta­wiam swo­je ra­cje na rzecz zwięk­sze­nia dziet­no­ści, lu­dzie cza­sa­mi za­da­ją mi ta­kie py­ta­nie: „Czy ty w ogó­le masz dzie­ci?”. Sama myśl, że za chę­cią po­sia­da­nia więk­szej licz­by dzie­ci, może stać ego­izm, jest tak sza­lo­na, że za­sta­na­wia­ją się, czy cza­sem nie wy­my­ślam swo­ich tez gdzieś w od­osob­nie­niu. Praw­da jest taka, że mam trzech sy­nów: parę sied­mio­let­nich iden­tycz­nych bliź­nia­ków i naj­młod­sze pa­ro­mie­sięcz­ne nie­mow­lę. Za­nim jesz­cze zo­sta­łem oj­cem, spo­ro już wie­dzia­łem na te­mat ba­dań, na któ­rych opar­ta zo­sta­ła ta książ­ka. Jed­nak do­pie­ro gdy w na­szym domu po­ja­wi­ły się bliź­nię­ta, zda­łem so­bie spra­wę z prak­tycz­ne­go zna­cze­nia wy­ni­ków tych ba­dań.

O ile wy­ni­ki ba­dań się nie mylą, wie­lu przy­szłych ro­dzi­ców po­peł­nia ol­brzy­mi błąd. Tra­cą szan­sę na ko­lej­ne dziec­ko, któ­re – gdy­by po­ja­wi­ło się na świe­cie – znacz­nie wzbo­ga­ci­ło­by ich ży­cie. To na­praw­dę smut­ne. Po­zo­sta­je je­dy­nie pod­jąć de­cy­zję o nie­po­sia­da­niu dziec­ka, któ­re ne­ga­tyw­nie wpły­nę­ło­by na two­je ży­cie. Z dru­giej stro­ny, war­to za­uwa­żyć, że li­czą się ci lu­dzie, któ­rzy się uro­dzi­li i na­praw­dę ist­nie­ją, a nie ci, któ­rzy mo­gli­by żyć, ale nie żyją. Za­tem od­mó­wie­nie daru ży­cia dziec­ku, któ­re mo­gło­by uczy­nić two­je ży­cie lep­szym, to tra­gicz­nie stra­co­na szan­sa.

1 Po­sta­cie z ani­mo­wa­ne­go se­ria­lu te­le­wi­zyj­ne­go pt. Simp­so­no­wie. Wszyst­kie przy­pi­sy dol­ne są uwa­gą tłu­ma­cza.

1 Ty też je­steś waż­ny: zdro­wo­roz­sąd­ko­wy prze­wod­nik po szczę­śliw­szym ro­dzi­ciel­stwie

Nie spró­bo­wa­li­śmy jesz­cze ni­cze­go, a już skoń­czy­ły się nam po­my­sły!

Mat­ka, bit­nicz­ka Neda Flan­der­sa z se­ria­lu Simp­so­no­wie

Gdy tyl­ko ogło­sisz, że za­mie­rzasz zo­stać ro­dzi­cem, roz­pę­tu­je się ist­ne sza­leń­stwo. Mili zna­jo­mi mó­wią z uśmie­chem: „No cóż, wa­sze ży­cie się zmie­ni”, a ci mniej – będą przy­wo­ły­wa­li ob­ra­zy brud­nych pie­luch i opi­sy­wa­li bez­sen­ne noce. Pa­mię­tam, jak spa­ce­ru­jąc po par­ku z żoną i na­szy­mi dzieć­mi bliź­nia­ka­mi, usły­sze­li­śmy, jak mi­ja­ją­ca nas bie­gacz­ka po­wie­dzia­ła do swo­jej przy­ja­ciół­ki ta­kie oto sło­wa: „No tak. To już zde­cy­do­wa­nie wy­star­czy, żeby się za­strze­lić”.

Za­sad­ni­czo dzie­ci są bar­dzo słod­kie, a lu­dzie po­wierz­chow­ni. Jed­nak wie­lu z nas ha­sło „dziec­ko”, od­bie­ra jako wy­raz: „nie­szczę­ście”. Wca­le nie cho­dzi tyl­ko o to, że wie­rzy­my, iż dzie­ci uniesz­czę­śli­wia­ją swo­ich ro­dzi­ców. Po­strze­ga­my ro­dzi­ciel­ski trud jako coś, cze­go nie da się unik­nąć: Je­śli zo­sta­niesz ro­dzi­cem, mu­sisz po­że­gnać się ze swo­ją nie­za­leż­no­ścią i wol­nym cza­sem, a po­go­dzić się z osiem­na­sto­ma la­ta­mi cięż­kiej pra­cy.

Po­pu­lar­ne wy­obra­że­nia są w więk­szo­ści błęd­ne. Współ­cze­śni ty­po­wi ro­dzi­ce przyj­mu­ją na sie­bie tak wie­le obo­wiąz­ków, że spra­wia­ją wra­że­nie cho­dzą­cych nie­szczęść, ale tak wca­le nie jest. Nie­któ­re wy­ni­ki ba­dań su­ge­ru­ją, że dzie­ci rze­czy­wi­ście spra­wia­ją, iż ro­dzi­ce są nie­co mniej za­do­wo­le­ni ze swo­je­go ży­cia, ale na­wet to za­le­ży od tego, w jaki spo­sób sfor­mu­łu­jesz py­ta­nie w an­kie­cie ba­daw­czej. Ogól­nie rzecz bio­rąc, ro­dzi­ce mają się cał­kiem nie­źle. W każ­dym ra­zie, kie­dy już zro­zu­miesz, jak wie­le tru­du wrzu­ci­li so­bie na bar­ki współ­cze­śni ro­dzi­ce, to wska­za­nie im spo­so­bów na osią­gnię­cie wię­cej szczę­ścia oka­że się czymś na­praw­dę pro­stym.

Ro­dzi­ce: jak so­bie ra­dzą?

Hra­bia Olaf po­tarł ręce w taki spo­sób, jak gdy­by za­miast nie­mow­lę­cia trzy­mał w nich coś wiel­ce obrzy­dli­we­go.

Le­mo­ny Snic­ket, Se­ria nie­for­tun­nych zda­rzeń: Przy­kry po­czą­tek

Czy po­sia­da­nie dzie­ci jest dla cie­bie czymś do­brym? Pro­sta, czę­sto po­wta­rza­na od­po­wiedź brzmi: „Musi być, ina­czej lu­dzie nie de­cy­do­wa­li się na dzie­ci”. Kie­dy jed­nak de­cy­du­jesz się na kon­kret­ną licz­bę dzie­ci, taka od­po­wiedź prze­sta­je być po­moc­na. Lu­dzie po­peł­nia­ją błę­dy. Nie­któ­re z ich wy­bo­rów przy­no­szą im nie­szczę­ście i żal. Je­śli chcesz spraw­dzić, jak ra­dzą so­bie ro­dzi­ce, mu­sisz po­waż­nie po­trak­to­wać wpływ błę­du ludz­kie­go. Mo­że­my tu­taj wy­mie­nić trzy pod­sta­wo­we czyn­ni­ki: ba­da­nia sa­tys­fak­cji klien­ta, ba­da­nia ogól­ne­go po­czu­cia szczę­ścia i ba­da­nia chwi­lo­we­go po­czu­cia szczę­ścia.

Sa­tys­fak­cja klien­ta

Aby do­wie­dzieć się, czy kon­su­ment ocze­ku­je, że spodo­ba mu się dany pro­dukt, wy­star­czy tyl­ko się do­wie­dzieć, czy go ku­pił. Aby na­to­miast do­wie­dzieć się, czy kon­su­men­to­wi na­praw­dę po­do­ba się za­ku­pio­ny to­war, mu­sisz do­wie­dzieć się, ża­łu­je za­ku­pu. Gdy zde­cy­du­jesz pójść do no­wej re­stau­ra­cji, sko­rzy­stać z usług in­ne­go me­cha­ni­ka lub po­dej­miesz de­cy­zję o pod­ra­so­wa­niu swo­je­go kom­pu­te­ra, trud­no jest nie wziąć pod uwa­gę swo­ich do­świad­czeń kon­su­menc­kich. Za­nim za­tem pój­dziesz do no­wej re­stau­ra­cji lub sko­rzy­stasz z usług no­we­go me­cha­ni­ka bądź in­for­ma­ty­ka, war­to spraw­dzić za­do­wo­le­nie klien­tów ta­kich jak ty.

Jak to w prak­ty­ce wy­glą­da? Czy ro­dzi­ce czu­ją, że ich dzie­ci były do­brą in­we­sty­cją, czy są­dzą, że de­cy­zja o po­sia­da­niu dzie­ci była złym po­su­nię­ciem? Wspo­mnia­na książ­ka Do I Want to Be a Mom? zło­wiesz­czo ostrze­ga, że de­cy­zja o po­sia­da­niu dziec­ka z „nie­od­po­wied­nich po­wo­dów” „może spo­wo­do­wać do­ży­wot­nie roz­cza­ro­wa­nie – za­rów­no sobą, jak i swo­im dziec­kiem”. W 1976 roku „News­day” zle­cił prze­pro­wa­dze­nie ba­dań an­kie­to­wych na ten te­mat i stwier­dził, że tzw. żal ku­pu­ją­ce­go jest bar­dzo rzad­ki. Na py­ta­nie: „Gdy­byś mógł prze­żyć swo­je ży­cie raz jesz­cze – czy zde­cy­do­wał­byś się na dzie­ci?”, aż 91 pro­cent ro­dzi­ców od­po­wie­dzia­ło, że pod­ję­ło­by raz jesz­cze taką samą de­cy­zję. Je­dy­nie 7 pro­cent od­po­wie­dzia­ło, że tym ra­zem wy­bra­li­by ży­cie bez­dziet­ne.

Moż­na by opro­te­sto­wać te wy­ni­ki, mó­wiąc, że lu­dzie po pro­stu ra­cjo­na­li­zu­ją każ­dą pod­ję­tą de­cy­zję, ale pew­ne do­sko­na­le opra­co­wa­ne ba­da­nia wy­ka­zu­ją, że żal z po­wo­du nie­zde­cy­do­wa­nia się na po­sia­da­nie dzie­ci jest czymś po­wszech­nym. W 2003 roku In­sty­tut Gal­lu­pa za­py­tał bez­dziet­nych do­ro­słych w wie­ku po­wy­żej lat czter­dzie­stu: „Gdy­byś mógł cof­nąć czas – to ile miał­byś dzie­ci? A może nie zde­cy­do­wał­byś się na nie wca­le?”. Po­nad dwie trze­cie osób bez­dziet­nych (z wy­bo­ru) przy­zna­ło, że ża­łu­je swo­jej wcze­śniej­szej de­cy­zji.

Wnio­sek: więk­szość ro­dzi­ców de­kla­ru­je, że cie­szy się z każ­de­go po­sia­da­ne­go przez sie­bie dziec­ka. To część ma­gii wią­żą­cej się z po­sia­da­niem dzie­ci. Na­wet ro­dzi­ce nie­pla­no­wa­nych dzie­ci czę­sto wy­zna­ją: „Nie wy­obra­żam so­bie bez nich ży­cia”. Ma­gia wy­ni­ka­ją­ca z nie­po­sia­da­nia dzie­ci jest na­to­miast nie­uchwyt­na. Oso­by bez­dziet­ne z ła­two­ścią wy­obra­ża­ją so­bie, że są ro­dzi­ca­mi i za­nim skoń­czą czter­dziest­kę, więk­szość z nich pre­fe­ru­je jed­nak tę fan­ta­zję od rze­czy­wi­sto­ści.

Po­czu­cie ogól­ne­go szczę­ścia

Na ska­li mie­rzą­cej po­czu­cie sa­tys­fak­cji klien­ta, wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci wy­pa­da cał­kiem do­brze. Nie­wie­lu ro­dzi­ców „wno­si o zwrot pie­nię­dzy”, a więk­szość osób bez­dziet­nych ża­łu­je, że nie „do­ko­na­ła za­ku­pu”, gdy mia­ła oka­zję. Ale sa­tys­fak­cja klien­ta to nie wszyst­ko. Jest jesz­cze szczę­ście, czy­li po­czu­cie za­do­wo­le­nia ze swo­je­go ży­cia. Kto za­tem jest szczę­śliw­szy: lu­dzie z dzieć­mi, czy może bez­dziet­ni?

Je­śli wśród two­ich zna­jo­mych są za­do­wo­le­ni z ży­cia ro­dzi­ce, to cza­sem kusi nas, by stwier­dzić, że to pro­sta dro­ga do szczę­ścia. Je­śli twój są­siad ma wy­bu­cho­wy tem­pe­ra­ment, a po domu bie­ga gru­pa urwi­sów, to nie­ła­two jest uwie­rzyć w ubar­wio­ną gad­kę o ra­do­ściach wy­ni­ka­ją­cych z ży­cia ro­dzin­ne­go. Aby wy­zwo­lić się z po­strze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści przez pry­zmat na­szych ma­łych świa­tów, mu­si­my od­nieść się do sta­ty­styk. Jak­kol­wiek dziw­nie to brzmi, na­le­ży­cie opra­co­wa­ne an­kie­ty ba­daw­cze od dzie­się­cio­le­ci za­da­ją naj­róż­niej­szym lu­dziom na­stę­pu­ją­ce py­ta­nie: „Jak bar­dzo je­steś szczę­śli­wy?”.

Na po­zór lu­dzie ma­ją­cy dzie­ci są rze­czy­wi­ście szczę­śliw­si niż oso­by bez­dziet­ne. Jed­nak po bliż­szym przyj­rze­niu się, wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci oka­zu­je się nie­co… przy­gnę­bia­ją­ce. Oso­by ma­ją­ce dzie­ci są czę­ściej star­si, mają męża/żonę i czę­ściej cho­dzą do ko­ścio­ła. Wszyst­kie te trzy ce­chy – wiek, po­zo­sta­wa­nie w mał­żeń­stwie oraz cho­dze­nie do ko­ścio­ła – to ele­men­ty wy­ni­ka­ją­ce z więk­sze­go po­czu­cia szczę­ścia. Po od­nie­sie­niu osią­gnię­tych wy­ni­ków do in­nych zmien­nych oka­zu­je się, że po­czu­cie szczę­ścia spa­da wraz ze wzro­stem licz­by dzie­ci. „Nie­szczę­śli­wy” efekt po­sia­da­nia dzie­ci oka­zu­je się cał­kiem przy­tła­cza­ją­cy: mo­żesz ana­li­zo­wać te wszyst­kie dane mie­sią­ca­mi, a twój kom­pu­ter upar­cie bę­dzie ci po­wta­rzał, że po­czu­cie szczę­ścia i licz­ba po­tom­stwa nie idą w pa­rze.

Za­nim jed­nak przy­łą­czysz się do chó­ru osób wiesz­czą­cych, że „dzie­ci ro­bią z nas oso­by nie­szczę­śli­we”, war­to bli­żej przyj­rzeć się licz­bom. Ne­ga­tyw­ny wpływ dzie­ci na po­czu­cie szczę­ścia jest sil­ny, choć nie­wiel­ki. Zgod­nie z wy­ni­ka­mi no­to­wa­ny­mi w Ge­ne­ral So­cial Su­rvey, tj. sze­ro­ko za­kro­jo­nym, trwa­ją­cym dzie­siąt­ki lat ba­da­niu Ame­ry­ka­nów, każ­de dziec­ko spra­wia, że praw­do­po­do­bień­stwo okre­śle­nia sie­bie jako „bar­dzo szczę­śli­we­go” spa­da o oko­ło 1 punkt pro­cen­to­wy. Róż­ni­ca jest re­al­na, choć po­trze­ba ja­kie­goś „sta­ty­stycz­ne­go mi­kro­sko­pu”, by ją wy­kryć. Z dru­giej stro­ny, oso­by po­zo­sta­ją­ce w związ­ku mał­żeń­skim są o 18 punk­tów pro­cen­to­wych bar­dziej skłon­ne do opi­sy­wa­nia sie­bie jako bar­dzo szczę­śli­wych. Je­śli masz żonę/męża i w do­dat­ku masz dzie­ci, ozna­cza to, że two­je szan­se na szczę­ście są znacz­nie wyż­sze niż w przy­pad­ku osób nie­po­zo­sta­ją­cych w związ­ku mał­żeń­skim i bez­dziet­nych. Zbyt do­słow­ne po­dej­ście do wy­ni­ków tych sta­ty­styk mo­gło­by su­ge­ro­wać, że aby dane mał­żeń­stwo de­kla­ro­wa­ło po­ziom szczę­ścia na po­zio­mie niż­szym niż bez­dziet­ni sin­gle, mu­sia­ło­by w domu mieć gro­mad­kę zło­żo­ną z kil­ka­na­ścior­ga dzie­ci.

Ko­lej­nym cie­ka­wym wnio­skiem wy­ni­ka­ją­cym z ba­dań było to, że za ob­ni­że­nie się po­czu­cia szczę­ścia ro­dzi­ców „od­po­wie­dzial­ne” jest dziec­ko nu­mer je­den. Je­śli po­rów­na­my dwie „mniej wię­cej ta­kie same” oso­by, z któ­rych jed­na ma jed­no dziec­ko, a dru­ga nie ma dzie­ci wca­le, wy­ni­ki su­ge­ru­ją, że u oso­by bez­dziet­nej de­kla­ro­wa­nie po­czu­cia szczę­ścia bę­dzie o 5,6 punk­tu pro­cen­to­we­go więk­sze, niż w przy­pad­ku oso­by z jed­nym dziec­kiem. Co cie­ka­we, kie­dy już masz dziec­ko, po­więk­sza­nie ro­dzi­ny oka­zu­je się prak­tycz­nie bez­bo­le­sne. Za każ­dym ra­zem, gdy ro­dzi­ce in­sta­lu­ją w ro­dzin­nym sa­mo­cho­dzie ko­lej­ny fo­te­lik dla dziec­ka, ich szan­se na by­cie bar­dzo szczę­śli­wy­mi spa­da­ją o le­d­wie za­uwa­żal­ne 0,6 punk­tu pro­cen­to­we­go. Oczy­wi­ście, wraz z po­ja­wie­niem się pierw­sze­go dziec­ka, lu­dzie dra­stycz­nie mu­szą zmie­nić spo­sób, w jaki do­tych­czas żyli. Tra­cą swo­ją pry­wat­ność i prze­sta­ją wy­cho­dzić w so­bot­nie wie­czo­ry. Kie­dy jed­nak po­ja­wia­ją się ko­lej­ne dzie­ci, oka­zu­je się, że styl ży­cia ro­dzi­ców po­zo­sta­je mniej wię­cej taki sam.

W fil­mie Sa­ved!1 cię­żar­na na­sto­lat­ka o imie­niu Mary do­wia­du­je się, że rak i cią­ża mają po­dob­ne ob­ja­wy i wte­dy w jej oczach po­ja­wia się na­dzie­ja. „Pro­szę, niech to bę­dzie rak, pro­szę, niech to bę­dzie rak!” – bła­ga go­rącz­ko­wo. Kie­dy ba­da­cze po­czu­cia szczę­ścia mó­wią o dzie­ciach, czę­sto ich wy­po­wie­dzi brzmią tak, jak Mary. W swo­jej książ­ce Gross Na­tio­nal Hap­pi­ness Ar­thur Bro­oks, obec­nie pre­zes Ame­ri­can En­ter­pri­se In­sti­tu­te, tak so­bie żar­tu­je: „Jest wie­le rze­czy w ży­ciu ro­dzi­ca, któ­re przy­no­szą wiel­ką ra­dość. Na przy­kład spę­dza­nie cza­su z dala od swo­ich dzie­ci”. Kie­dy spoj­rzy­my na wy­ni­ki ba­dań, oka­zu­je się, że ob­raz nie jest wca­le taki po­nu­ry. Je­śli po­rów­nasz dwie za­sad­ni­czo iden­tycz­ne oso­by, ale tyl­ko jed­na z nich ma dzie­ci, moż­na za­kła­dać, że ta bez­dziet­na bę­dzie je­dy­nie odro­bi­nę szczę­śliw­sza.

Chwi­lo­we szczę­ście

Czy moż­na za­tem wie­rzyć w de­kla­ro­wa­ne przez lu­dzi po­czu­cie wła­sne­go szczę­ścia? W przy­pad­ku tak abs­trak­cyj­ne­go py­ta­nia, od­po­wie­dzi mogą bar­dziej od­zwier­cie­dlać to, jak po­win­ni­śmy się czuć, niż to, jak czu­je­my się na­praw­dę. Aby unik­nąć tego pro­ble­mu, nie­któ­rzy ba­da­cze po­czu­cia szczę­ścia zmie­nia­ją me­to­dę ba­daw­czą: za­miast py­tać ba­da­nych o ich ogól­ne sa­mo­po­czu­cie, py­ta­ją ich o to, jak spę­dzi­li dzień i jak każ­da z wy­ko­ny­wa­nych przez nich czyn­no­ści w tym dniu wpły­nę­ła na ich sa­mo­po­czu­cie. Za­tem jak w tym kon­tek­ście wy­pa­da wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci?

Opra­co­wa­nie naj­bar­dziej zna­nej pra­cy z tej dzie­dzi­ny, tj. ba­da­nia pra­cu­ją­cych ma­tek prze­pro­wa­dzo­ne­go przez lau­re­ata Na­gro­dy No­bla Da­nie­la Kah­ne­ma­na i współ­pra­cow­ni­ków, uka­za­ło się w cza­so­pi­śmie „Scien­ce” w 2004 roku. We­dług do­nie­sień z dru­giej ręki, Kah­ne­man i współ­pra­cow­ni­cy od­kry­li, że zaj­mo­wa­nie się dzieć­mi jest za­sad­ni­czo oce­nia­ne jako naj­mniej atrak­cyj­na czyn­ność wy­ko­ny­wa­na w cią­gu dnia. Ar­ty­kuł w „Time” stwier­dził, że „czyn­no­ści zwią­za­ne z wy­cho­wy­wa­niem dzie­ci są po­strze­ga­ne na niż­szym po­zio­mie atrak­cyj­no­ści, niż pra­ce do­mo­we [typu sprzą­ta­nie czy go­to­wa­nie]”. Z ko­lei „Eco­no­mist” tak to pod­su­mo­wał:

Kie­dy ba­da­cze za­py­ta­li ro­dzi­ców, co spra­wia im przy­jem­ność, oka­zu­je się, że ci wolą ro­bić za­sad­ni­czo co­kol­wiek, byle tyl­ko nie zaj­mo­wać się dzieć­mi. Je­dze­nie, za­ku­py, ćwi­cze­nia fi­zycz­ne, go­to­wa­nie, mo­dli­twa i oglą­da­nie te­le­wi­zji zo­sta­ły oce­nio­ne jako przy­jem­niej­sze od pil­no­wa­nia dzie­ci...

Oka­zu­je się, że po­pu­lar­ne stresz­cze­nia ory­gi­nal­ne­go ar­ty­ku­łu oka­zu­ją się bar­dzo my­lą­ce. Oto jak mat­ki fak­tycz­nie oce­ni­ły swo­je za­do­wo­le­nie z czyn­no­ści wy­ko­ny­wa­nych w cią­gu dnia w ska­li od 0 („wca­le”) do 6 („bar­dzo”).

Je­śli cho­dzi o ba­da­czy po­czu­cia szczę­ścia, Ar­thur Bro­oks jest bar­dzo pro­dzie­cię­cy. Jed­nak na­wet on ana­li­zu­je te wy­ni­ki i do­cho­dzi do wnio­sku, że w przy­pad­ku ko­biet „pra­wie wszyst­ko wy­da­je się im da­wać wię­cej szczę­ścia