Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Rok wydania: 2022
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
RECENZJE
„Temat tej książki jest jednym z najbardziej prowokacyjnych i sprzecznych z intuicją poglądów, do jakich współczesny dorosły mieszkaniec Zachodu mógłby w ogóle się przyznać. Implikacje [tez Caplana] sięgają o wiele głębiej niż przekonanie, że wszystkie targające tobą nerwice typowe dla klasy średniej są skutkiem daremnego trudu, na rzecz stwierdzenia, że to genetyka jest głównym czynnikiem napędzającym klasę społeczną. Ani jedno, ani drugie nie jest łatwe do przyjęcia, ale głównym osiągnięciem Caplana jest udowodnienie prostego faktu, iż wywieranie presji i zmuszanie innych do spełniania naszych oczekiwań przynosi odwrotne skutki od zamierzonych. Jeśli jest coś, co warto zaszczepić swojemu dziecku, to – jak pokazują badania – powinny być tym przyjemne wspomnienia z dzieciństwa”.
„The Times” (Londyn)
„Wreszcie mamy książkę, w której autor nie wmawia nam, jak wielkim brzemieniem jest bycie rodzicem”.
„Los Angeles Times”, blog Jacket Copy
„Porady Caplana z pewnością przyniosą ulgę wielu zapracowanym rodzicom, którzy często są targani poczuciem winy z powodu tego, jak mało czasu mogą poświęcać swoim dzieciom”.
„Daily Mail” (Londyn)
„Dzieci nie potrzebują większości z tego wszystkiego, co im kupujemy. Dlatego też „cena posiadania” dzieci jest sztucznie zawyżona... Najlepszym argumentem za posiadaniem dzieci nie jest to, że uczynią cię szczęśliwym lub że nagle twoje życie zmieni się w jedną wielką imprezę, ale że posiadanie dzieci daje nam cel, dzięki któremu nasze życie stanie się naprawdę dobre”.
„Wall Street Journal”
„Urzekająca opinia”.
„Washington Post”, blog On Parenting
„Caplan jest jednym z moich ulubionych autorów... Zgadzam się z tym, co Tyler Cowen o niej napisał: Caplan dał nam »jedną z najlepszych na świecie książek na temat wychowania dzieci«”.
Art Carden, Forbes.com
„Wśród wielu książek radzących rodzicom, jak najlepiej wychowywać swoje dzieci, ta nowa publikacja zszokowała sporą grupę rodzin z amerykańskiej klasy średniej. Jakie jest główne przesłanie z niej wynikające? Wyluzuj! Przestań zachowywać się jak typowy rodzic. Pozwól dzieciakom jeść pizzę i oglądać więcej telewizji”.
„Guardian” (Londyn)
„Caplan jest antytezą osławionej »Tygrysiej Mamy«, czyli Amy Chua. Caplan opisuje, jak wielu rodziców zmaga się z masy obowiązków, które w dodatku sami sobie narzucili”.
„Christianity Today”
„Cudowna książka, którą przyjemnie się czyta, a także taka, która konsekwentnie posługuje się statystykami opisującymi zależności między genami a wychowaniem”.
Steve Silver, krytyk filmowy w „The American Conservative”
„Krótko mówiąc, Caplan uważa, że rodzice wywierają na siebie zbyt dużą presję, aby wychować idealne dzieci, podczas gdy istnieje bardzo mało dowodów na to, że nadgorliwość w wychowywaniu dzieci przynosi jakiekolwiek korzyści. Jest za to mnóstwo dowodów, że takie zachowania dają niepożądane skutki i stres. Większość dzieci – jak mówi autor – po prostu potrzebuje spokojnego domu, w którym znajdą kochających rodziców. W głębi duszy większość z nas ma tego świadomość. Kiedy w końcu uwolnisz się od kieratu perfekcyjnego rodzica, twoje dzieci też wyluzują, to prawdopodobnie przyniesie pozytywny wpływ na ich rozwój i rozkwit”.
„Chattanooga Times Free Press”
„O współczesnych rodzicach można powiedzieć wiele, ale już na pewno nie, że ich życie to katorga. Nie oznacza to, że ich rodzicielskie doświadczenia nie mogłyby stać się przyjemniejsze. Zamiast bezowocnie bawić się w Pigmaliona, skup się na czerpaniu radości ze wspólnej podróży przez życie. Wychowuj swoje dzieci w dobroci i z poczuciem szacunku. Znajdźcie wspólne zainteresowania. Stosuj środki dyscyplinujące nie po to, by nieustająco szkolić swoje dzieci, ale by po prostu przekonać je do przyzwoitego traktowania ciebie i innych, tu i teraz. Jeśli zastosujesz te strategie, posiadanie dzieci i życie w większej rodzinie okaże się czymś naprawdę fajnym”.
MercatorNet.com, blog Family Edge
„Ekonomista Bryan Caplan przekonuje, że: »Dzieci mogą kosztować mniej, niż myślisz...«, więc może, dzięki tej lekturze sam zdecydujesz się, by mieć ich więcej. W swojej nowej, kontrowersyjnej książce: Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci. Powody, dla których bycie wspaniałym rodzicem nie jest tak trudne, jak się wydaje i sprawia więcej radości, niż myślisz, autor daje nam sporą dawkę naprawdę ciekawych argumentów”.
Reason.com
„Caplan ma rację: mikrozarządzanie dziećmi to inwestycja, która się nie zwróci. Nasze dzieci są czymś więcej niż sumą naszych wysiłków, jako rodziców; są ludźmi tak samo, jak my”.
ChildWild.com
„Misja autora jest szlachetna – zachęcanie innych po podjęcia decyzji, by zdecydowali się na dwoje, a nawet i większą liczbę dzieci”.
Kirkus Reviews
„Caplan stosuje zasady ekonomii do analizy kwestii rodzicielstwa i dochodzi do zaskakujących wniosków. Jestem skłonny pokochać każdego eksperta w dziedzinie rodzicielstwa, który wypowiada się w imieniu bardziej leseferystycznego podejścia do rodzicielstwa. Mówię tak, nie tylko dlatego, że jestem egoistyczny i chcę mieć więcej czasu i energii dla siebie, ale przede wszystkim dlatego, że naprawdę wierzę, iż jest to lepsze dla dzieci. W wywiadzie dla NYT [»New York Times«] Caplan omawia problem »stresu wtórnego«, negatywnie wpływającego na dzieci. Gdy rodzice są zestresowani lub wręcz nieszczęśliwi, ich stres i pozostałe negatywne emocje bezpośrednio odbijają się na dzieciach. Caplan opowiada o dzieciach, które postrzegają stres doznawany przez ich rodziców jako główny problem w rodzinie, nawet większy niż brak wspólnego czasu”.
Babble.com
„Przydatna korekta obsesyjnego amerykańskiego stylu wychowania. Całkowicie zgadzam się z pisarzem, który twierdzi, że dzieci to coś dobrego, a więcej dzieci oznacza więcej szczęścia”.
Faith in History, Pantheos.com
„Genialne! Większość z nas kupi tę książkę, by zapoznać się z radami Caplana na temat rodzicielstwa i argumentami, dlaczego warto jest mieć więcej dzieci. Natomiast ja kupiłem tę książkę (jeszcze nie mam dzieci), bo chcę się zapoznać z tym interesującym studium człowieka: dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy. Jeśli jesteś zmęczonym rodzicem lub sceptycznym bezdzietnym, który nie do końca wie, co powinien robić, ta książka jest dla ciebie”.
John Tamny, „Real Clear Markets ” i „Forbes Opinions ”
„Głównym asumptem niesamowitej, nowej książki Bryana – Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci, pełnej opisów rzetelnych badań, jest to, że jeśli będziesz miał więcej dzieci, będziesz też szczęśliwszy przez całe swoje życie, a to sprawi, że i te dzieci też będą szczęśliwsze”.
Tim Kane, Nightly Business Report, PBS pracownik naukowy, Fundacja Kauffmana
„Świetna… Książka Caplana może nas nauczyć kilku rzeczy. Po pierwsze, przypomina nam, że rodzicielstwo powinno być radosnym i korzystnym doświadczeniem. Nie chodzi o to, że jako rodzic masz harować dzień i noc. Chodzi raczej o to, by tak wychować dzieci, by te zrozumiały wartość ciężkiej pracy, ale także i radość płynącą z wypoczynku, i doceniały piękno osobistych interakcji. Przytaczane argumenty natury ekonomicznej nie tylko sporo dają do myślenia w tym zakresie, lecz – co więcej – są one bardzo przekonujące”.
Andrew Haines, „Catholic News Agency”, Prezes Centrum Moralności w Życiu Publicznym
„Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci to nowa książka ekonomisty i blogera Bryana Caplana. Autor prezentuje jasny argument, choć o ogromnym znaczeniu: najprawdopodobniej powinieneś mieć więcej dzieci. Mimo tego, że książka została napisana przez ekonomistę, nie jest to kolejny popularnonaukowy tekst przedstawiający pobieżnie zagadnienia ekonomiczne. Jest to poważna książka o planowaniu rodziny, która odnosi się do wielu źródeł z obszaru rozwoju dziecka, psychologii, genetyki, ekonomii i innych dziedzin. Chodzi o jedną z najważniejszych życiowych decyzji i na tym właśnie powinni skupiać się badacze społeczni”.
Fabio Rojas, OrgTheory.net, profesor socjologii na Uniwersytecie Indiana
„Prowokacyjna, fascynująca i całkowicie oryginalna książka Bryana Caplana obala konwencjonalne mądrości o tym, jak powinno wyglądać wychowywanie dzieci”.
Tim Harford, autor książek The Undercover Economist i Adapt
„To jedna z najlepszych książek o wychowywaniu dzieci, jakie kiedykolwiek powstały. Wniesie nowe życie w twój świat, ciekawe fakty do twojego umysłu i sporo radości do twojego serca”.
Tyler Cowen, Holbert C. Harris profesor ekonomii, Uniwersytet George’a Masona
„Pełna energii, dowcipna, na wskroś wciągająca książka. Bryan Caplan przygląda się wychowywaniu dzieci z punktu widzenia ekonomisty, ale także i ojca. Jego konkluzje mogą cię zaskoczyć, ale poparte są wynikami badań”.
Judith Rich Harris, autorka książki The Nurture Assumption oraz No Two Alike
„Uwielbiam tę książkę. Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci powinno stać się obowiązkową lekturą dla rodziców. Na pewno będzie taką dla moich dzieci, które teraz mają swoje własne dzieci i same też wpadają w pułapki wyczerpującego, niekoniecznie przyjemnego stylu wychowywania dzieci, opisanego przez autora. Jako genetyk, mogę potwierdzić, że fakty przedstawione przez Bryana Caplana są zgodne z prawdą. Co więcej, autor interpretuje te fakty w sposób, który zmieni nasze spojrzenie na wychowywanie dzieci”.
Robert Plomin, Rada ds. Badań Medycznych profesor w Instytucie Psychiatrii
Wydanie pierwsze
Tytuł oryginału: Selfish Reasons to Have More Kids. Why being a great parent is less work and more fun than you think
Copyright © 2011 by Bryan Caplan
This edition published by arrangement with Basic Books, an imprint of Perseus Books, LLC, a subsidiary of Hachette Book Group, Inc.,New York, New York, USA. All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania lub przekazywana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób elektroniczny, mechaniczny, fotokopiujący, nagrywający lub inny, bez uprzedniej pisemnej zgody.
redaktor prowadzący: Michał Banaś
tłumaczenie: Jacek Kotarba
redakcja i korekta: Anna Śleszyńska
E-book: Robert Waszkiewicz
Fundacja Warsaw Enterprise Institute
Al. Jerozolimskie 30
00-024 Warszawa
ISBN: 978-83-67272-41-4
Sponsorem wydania jest
Dla moich rodziców, którzy dali mi życie i dla moich dzieci, które dają mi radość
Wielu autorów twierdzi, że nie byliby w stanie napisać swoich książek bez inspiracji i wsparcia ze strony swoich rodzin. W moim przypadku jest to całkowita prawda. Większość faktów, które opisuję w tej książce, znałem na wiele lat przed tym, jak zostałem tatą. Ale to właśnie moje dzieci zainspirowały mnie do głębszego zastanowienia się, co te fakty tak naprawdę oznaczają. To one przekształciły moją zwykłą, poznawczą ciekawość w entuzjastyczną filozofię rodzicielstwa. I choć moja żona uważa, że posuwam się za daleko, zawsze chętnie wysłuchuje moich racji i współpracuje razem ze mną, by uczynić naszą rodzinę czymś wyjątkowym. Kocham Was wszystkich.
Wdzięczny jestem również za możliwość blogowania. Z zawodu jestem profesorem, ale to blogosfera jest moim intelektualnym domem. Pisarstwo akademickie bywa zbyt schematyczne i zbyt umiarkowane. Blogi są Nowym Światem umysłu – są krainą, gdzie nauka spotyka się ze zdrowym rozsądkiem, a logika z życiem. Przez wiele lat moje przemyślenia na temat wychowywania dzieci zachowywałem dla siebie, ponieważ brakowało mi forum, na którym mógłbym je rozwijać. Potem zostałem blogerem EconLog. Mój drugi post nosił tytuł Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci i już po chwili zagadnienia dotyczące wychowywania dzieci stały się moim ulubionym tematem. Najwięcej zawdzięczam Tylerowi Cowenowi i Alexowi Tabarrokowi z Marginal Revolution, którzy umożliwili mi rozpoczęcie pracy w charakterze blogera umieszczającego gościnne wpisy na ich blogu; Donowi Boudreaux i Russowi Robertsowi z Cafe Hayek, którzy utorowali mi drogę do stania się stałym bywalcem EconLog; moim współblogerom Arnoldowi Klingowi i Davidowi Hendersonowi; Liberty Fund za hosting; a także naszym licznym czytelnikom. Dziękuję również Mercatus Center i wydziałowi ekonomii George Mason University za wszelkie formy wsparcia.
Internet sprawił, że zasięgnięcie opinii z całego świata stało się dziecinnie proste. Omar Al-Ubaydli, Jim Bennett, David Bernstein, Peter Boettke, Sara Bumgarner, Corina Caplan, David Cesarini, Tyler Cowen, Bill Dickens, Brian Doherty, David Friedman, Patri Friedman, Joshua Gans, Daniel Gilbert, Zachary Gochenour, David Gordon, Ananda Gupta, Robin Hanson, Tim Harford, Judith Harris, Teresa Hartford, Lara Heimert, Lisa Hill-Corley, Steve Horwitz, Garett Jones, Tim Kane, Steve Landsburg, Daniel Lurker, Greg Mankiw, Jane Perry, Robert Plomin, Marta Podemska, David Romer, Charles Rowley, Amy Schneider, Jim Schneider, Lenore Skenazy, Ilya Somin, Ed Stringham, Tim Sullivan, Peter Twieg, Michele Wynn, Matt Zwolinski oraz anonimowi recenzenci – wszyscy oni odpowiedzieli na moje zapytania. Bez ich pomocy książka nie wyglądałaby tak, jak wygląda. Jestem szczególnie wdzięczny Alexowi Tabarrokowi i Timowi Harfordowi za wgląd organizacyjny, Robertowi Plominowi za słowa otuchy, Billowi Dickensowi i Judith Harris za merytoryczną krytykę, Davidowi Gordonowi za rozsądną korektę, a Mattowi Zwolinskiemu za podtytuł.
Niezależnie jednak od tego, jak bardzo rozwinie się internet, nigdy nie zastąpi spotkania przy lunchu. Kiedy wpada mi do głowy nowy pomysł, potrzebuję omówić go twarzą w twarz przy posiłku. Na szczęście mam wielu oddanych kolegów, którzy zwykle mi to umożliwiają, zwłaszcza Robin Hanson, Garett Jones, John Nye – no i oczywiście Tyler i Alex.
Niemniej jednak mój największy dług intelektualny zaciągnąłem u myślicieli, których spotkałem zaledwie kilka razy lub nawet nie zobaczyłem w ogóle. Sheldon Richman zainteresował mnie kwestiami populacyjnymi prawie dwadzieścia lat temu, kiedy prowadził program dla stażystów w Cato Institute. Książka The Nurture Assumption, autorstwa Judith Harris, poderwała mnie z dogmatycznego letargu narzuconego przez dylemat „geny czy środowisko”, dzięki czemu zrozumiałem, że sprawa nie jest wyłącznie kwestią akademicką. Bill Dickens był pierwszym ekonomistą, jakiego znałem, który poważnie podchodził do genetyki człowieka i zawsze wiedział, o czym mówi. Książka Lenore Skenazy – Free-Range Kids [pol. Dzieci z wolnego wybiegu] – pokazała, jak mądra i pięknie napisana może być książka o wychowywaniu dzieci. Najserdeczniejsze podziękowania kieruję jednak do zmarłego Juliana Simona, który otworzył mi oczy na dobrodziejstwa wynikające ze wzrostu populacji. Ze wszystkich tych, których już nigdy nie spotkam, za nim właśnie tęsknię najbardziej.
A nade wszystko: zostań wierny sobie.
Hamlet
Nie żyję na tym świecie specjalnie długo, a zdążyłem zauważyć, że liczebność przeciętnej rodziny w USA drastycznie spadła. Współcześnie, kobiety po czterdziestce mają zwykle tylko jedno dziecko lub nawet w ogóle nie mają dzieci, to dwa razy mniej niż zaledwie trzydzieści lat temu. Dużych rodzin praktycznie już nie ma. W 1976 roku 20 procent kobiet po czterdziestce miało pięcioro lub w`ięcej dzieci. W 2006 roku było ich mniej niż 4 procent.
Jeśli poprosimy naszych rozmówców o wymienienie powodów, dla których nie mamy tylu dzieci co kiedyś, odpowiedzi bywają bardzo różne. „Nie stać już nas na duże rodziny”, „Kobiety wreszcie mogą robić teraz prawdziwe kariery”, „Dzieci nie są nam już potrzebne, by wspierały nas w pracy na roli”, „Kobiety chcą żyć tak, jak mężczyźni”, „Amerykanie utracili wiarę w Boga”. Natomiast w Atenach Grecy obwiniają za ten stan rzeczy zanieczyszczenie powietrza.
Co ciekawe, nawet jeśli zadamy to pytanie w bardziej osobisty sposób, konkretnej osobie, okazuje się, że i tutaj odpowiedzi są bardzo podobne. Na pytanie: „Dlaczego ty nie masz tylu dzieci, w porównaniu z ludźmi z przeszłości?” – zarówno mężczyźni, jak i kobiety przełączają się na „tryb narzekania”. Jakie dają na to odpowiedzi? „Dzieci to duuuużo pracy”, „Wyobraź sobie te wszystkie brudne pieluchy i nieprzespane noce”, a nawet „Chyba życzysz mi śmierci!”.
Szczerze mówiąc (z całą brutalnością), niechętnie decydujemy się na posiadanie większej liczby dzieci, ponieważ uważamy, że doznawany dyskomfort przewyższa ewentualne korzyści. Kiedy ludzie porównują minusy związane z kolejnym dzieckiem, z plusami, które przyniosłoby im dziecko, w ostatecznym rozrachunku dochodzą do wniosku, że po prostu nie warto. Jak ujął to Bill Cosby: „Powodem, dla którego mamy pięcioro dzieci, jest to, że nie chcemy mieć sześciorga”.
Można to śmiało nazwać bardzo egoistycznym podejściem do życia. Jak można skupiać się wyłącznie na tym, czy kolejne dziecko uczyni cię szczęśliwszym? A co z samym dzieckiem? O ile twoje dziecko nie będzie miało naprawdę wielkiego pecha, prawie na pewno będzie szczęśliwe i to z samego faktu, że żyje. A czy nie jest tak z tobą? Mówimy tu o twoim dziecku. Jeśli już musisz się trochę unieszczęśliwić, aby dać przyszłemu synowi lub córce dar życia, to czy nie warto?
Pytanie jest poważne, ale uchylę się teraz od odpowiedzi. Choć akceptuję pogląd pronatalistów, że należy zachęcać do większej liczby dzieci, ponieważ czynią one świat lepszym, o tyle przekonywanie innych, by poświęcili swoje szczęście dla dobra świata, wydaje się daremne. Głoszenie kazań piętnujących egoizm jest zazwyczaj tak samo skuteczne, jak przysłowiowa rozmowa dziada z obrazem. Kiedy ludzie analizują plusy i minusy posiadania kolejnego dziecka, absolutnie nie będę ich krytykować za sam fakt podjęcia takiego rozważania.
Jedną z głównych tez tej książki jest fakt, że rodzice – zarówno obecni, jak i potencjalni – zupełnie przypadkowo przenieśli punkt ciężkości dyskusji na niekorzyść posiadania dzieci. Możemy być pewni, że dążenie do szczęścia i chęć posiadania dzieci (a przynajmniej większej ich liczby) to dwie rzeczy zupełnie nie do pogodzenia, ale w interesie przeciętnego człowieka leży posiadanie większej liczby dzieci. To prawda – ludzie nie mają wystarczająco dużo dzieci – dla własnej wygody. Potencjalni rodzice muszą wszystko dobrze przemyśleć, zanim ewentualnie podejmą poważną decyzję o nieposiadaniu dzieci. A ci, którzy już mają dzieci, muszą przemyśleć wszystko jeszcze raz, zanim podejmą decyzję, że ich rodzina jednak nie powiększy się o kolejne dziecko.
Moja teoria nie jest jednakże uniwersalna. Nie twierdzę, że każdy powinien mieć dużo dzieci, ale uważam, że przeciętny człowiek powinien mieć ich więcej. Ale więcej niż ile? Więcej niż planował ich mieć. Jeśli mieszkasz w maleńkim mieszkaniu w centrum miasta i uwielbiasz szalone wakacje za granicą, może to oznaczać, że zdecydujesz się na jedno dziecko, zamiast pierwotnie zakładanej bezdzietności. Jeśli mieszkasz na podmiejskim osiedlu domków jednorodzinnych i uwielbiasz parki rozrywki, może to oznaczać pięcioro dzieci, zamiast pierwotnie planowanej trójki. Moja rola tutaj polega tylko na przekazywaniu informacji, a nie na kierowaniu twoim życiem.
Istnieje całkiem wiele egoistycznych powodów, które pomogą ci zdecydować się na posiadanie większej liczby dzieci, ale pozwól, że wymienię tutaj cztery najważniejsze:
– Po pierwsze, rodzice mogą naprawdę poprawić swoją jakość życia, bez szkody dla swoich dzieci. To geny, a nie wychowanie, odpowiadają za większość podobieństw wewnątrz rodziny, dlatego też rodzice mogą spokojnie dać sobie trochę więcej luzu.
– Po drugie, rodzice martwią się o wiele za dużo, niż powinni. Pomimo strasznych historii, którymi bombardują nas media, dzieci są dziś o wiele bezpieczniejsze niż w „sielskich latach 50.” (XX wieku).
– Po trzecie, wiele korzyści płynących z posiadania dzieci pojawia się w późniejszym okresie życia. Dzieci rzeczywiście wymagają wysokich nakładów początkowych, ale rozsądni rodzice wiedzą, że braki snu w początkowym okresie zaowocują całą masą korzyści, które będą dawały im radość przez całe życie – w tym również wnuki.
– Po czwarte i ostatnie, interes własny i altruizm zmierzają w tym samym kierunku. Rodzice, którzy decydują się na kolejne dziecko, sprawiają, że świat staje się lepszy. Oznacza to, że można z czystym sumieniem kroczyć ścieżką dobrze przemyślanego egoizmu.
Drugie dziecko zawsze podkopuje wiarę rodziców w ich moc kształtowania swoich dzieci, ale książki o wychowaniu dzieci przemilczają ten problem, ponieważ ich odbiorcami są osoby, które właśnie się stały albo niebawem staną się rodzicami po raz pierwszy.
Steve Sailer, The Nature of Nurture
Kiedy zastanawiamy się, czy może warto zdecydować się na jeszcze jedno dziecko, często w naszej wyobraźni pojawiają się liczne obrazy nieszczęścia doznawanego przez rodziców. Każde pokolenie rodziców prawdopodobnie postrzega siebie jako wyjątkowo oddanych, ale rzetelne badania potwierdzają, że zasadniczo wszyscy rodzice podchodzą do wychowywania dzieci z dużym zaangażowaniem przez cały czas tego procesu. Kiedyś mamy, które nie pracowały zawodowo i zajmowały się domem, po prostu mówiły swoim dzieciom, by te wyszły z domu się pobawić. Obecnie mamy, ale też tatusiowie bez przerwy towarzyszą swoim pociechom – w charakterze nadzorców lub służących. Kiedy myślimy o wpływie dziecka na nasze życie, automatycznie wyobrażamy sobie spartański rozkład dnia typowy dla współczesnych rodziców. Musimy zrezygnować z naszych zainteresowań i wieczorów poza domem, musimy podporządkować nasze życie zajęciom dzieci, a przy tym musimy jeszcze gotować, sprzątać i w ogóle zajmować się dziećmi.
Gdy dzieci usprawiedliwiają swoje niemądre zachowanie wymówką, że wszystkie inne dzieci też tak robią, rodzice zazwyczaj próbują wskazać im błąd w ich postępowaniu. Niewielu z nas zauważa, że powtarzając ten sam sposób postępowania z dziećmi, tak jak robią to inni rodzice z tego samego pokolenia, popełniamy dokładnie ten sam błąd. Współcześni typowi rodzice rezygnują ze swojej niezależności i wolnego czasu na rzecz swoich dzieci. Ale ty nadal masz wybór! Gdyby wszyscy inni rodzice skakali z Mostu Brooklińskiego, czy ty też byś to zrobił?
Proponowania przeze mnie alternatywa nie polega bynajmniej na zaniedbywaniu dzieci. Przeciwnie, spędzam z moimi dziećmi więcej czasu, niż większość rodziców. Kiedy moi synowie byli w wieku niemowlęcym, ja byłem tą osobą, która miała „nocne dyżury”. Teraz też, codziennie bawię się z moim najmłodszym dzieckiem. Moi starsi synowie i ja dzielimy wiele wspólnych zainteresowań – lubimy zwłaszcza gry i komiksy. Ale większość rodziców nie podziela mojego entuzjazmu do dziecięcych zabaw, w porządku. Bo przecież na szacunek zasługują różnorodne style rodzicielstwa. Niektórzy rodzice zapełniają cały wolny czas swoich dzieci zajęciami praktycznymi czy też dodatkowymi czynnościami. Bywa, że jest to dobre podejście, ale nie jest to przecież jedyny dobry styl wychowywania dzieci. Tak samo dobre mogą być inne, bardziej zrelaksowane style wychowywania dzieci, jak pozwalanie dzieciom na oglądanie Simpsonów w czasie, gdy ty rezerwujesz sobie codzienną godzinę „czasu dla siebie”.
Czy rodzice nie narażają przyszłości swoich dzieci, gdy pozwalają, by Homer i Marge1 też mieli swój aktywny udział w wychowywaniu twoich dzieci? Tego typu wyrzuty sumienia prześladują wielu rodziców, szczególnie wtedy, gdy są już tak bardzo zmęczeni, że oczy same im się zamykają. Na szczęście, tego rodzaju myśli są zdecydowane przejaskrawione. Nawet gdyby rzeczywiście istniała jednoznaczna zależność pomiędzy aktualnie postrzeganym poziomem szczęścia przez rodziców a osiągnięciami ich dzieci w przyszłości, nie ma najmniejszego powodu, by rodzice angażowali się w wychowywanie dzieci ponad miarę. Rodzice też się liczą i nie ma niczego złego w chęci zawarcia zdrowego kompromisu.
W każdym razie obowiązek przedkładania przyszłości swoich dzieci ponad własne szczęście osobiste ma o wiele mniejsze skutki, niż mogłoby się wydawać. Badania nad dziećmi adoptowanymi i bliźniętami dostarczają mocnych dowodów na to, że rodzice w niewielkim stopniu wywierają wpływ na sukcesy osiągane przez swoje dzieci w przyszłości. Niezależnie od tego, czy rodzice „wezmą na luz i odpuszczą” – bądź czy też podwoją swoje zaangażowanie w wychowanie dzieci – skutek jest taki, że w obu grupach osiągnięcia dzieci w przyszłości będą mniej więcej na takim samym poziomie.
Zanim odrzucisz tę tezę jako szaloną, wyobraź sobie, że adoptujesz dziewczynkę i wychowujesz ją aż do osiągnięcia przez nią dorosłości. Jak myślisz, do kogo będzie bardziej podobna, gdy skończy szkołę średnią? Do jej biologicznych rodziców, czy też do ciebie? Nie mam na myśli tylko podobieństwa fizycznego; mówię również o inteligencji, osobowości, osiągnięciach, systemach wartości itd. Czy naprawdę oczekujesz tego, że twoja adoptowana córka będzie miała więcej wspólnego z tobą, niż z obcymi ludźmi, którzy ją spłodzili?
Właściwie to nie musisz wyobrażać sobie tego scenariusza. Już wcześniej zrobili to inni – i to niejeden raz. Cała armia badaczy porównywała adoptowane dzieci do ich biologicznych rodzin oraz rodzin adopcyjnych tych dzieci. Badacze stwierdzili, że kiedy adoptowane dzieci są jeszcze małe, przypominają zarówno rodzinę adopcyjną, czyli osoby, które widują na co dzień, jak i rodzinę biologiczną, czyli osoby, których nigdy nie poznały. Jednakże, gdy adoptowane dzieci dorastają, w historii tej występuje zaskakujący zwrot: podobieństwo do rodziny biologicznej pozostaje, ale podobieństwo do rodziny adopcyjnej w większości przypadków zanika. W badaniach porównujących bliźnięta jednojajowe i dwujajowe zaobserwowano dokładnie to samo.
Wniosek: łatwo jest zmienić dziecko, ale trudno jest powstrzymać je przed odwróceniem tej zmiany. Zamiast postrzegać dzieci jako o grudki gliny, które rodzice mogą w najróżniejszy sposób formować, powinniśmy raczej porównywać je do plastiku, który wygina się w odpowiedzi na nacisk i powraca do pierwotnego kształtu, gdy nacisk ustąpi.
W dalszej części książki zajmiemy się szczegółowo badaniami nad dziećmi adoptowanymi i bliźniętami. Na razie powiem tylko, że wyniki tych badań są zgodne z moimi doświadczeniami jako ojca. Kiedy wysyłam moje dzieci „do kąta”, przepraszają za swoje przewinienia i ich zachowanie rzeczywiście ulega poprawie – choć nie na długo. Po kilku godzinach, dniach lub tygodniach moi synowie znowu zaczynają dokazywać, tak jak wcześniej i oczywiście wracają do kąta. Tak sobie zatem myślę: jeśli nie mogę zmienić tego, co moi synowie będą robić w przyszłym miesiącu, jak mogę oczekiwać, że mogę w jakiś sposób zmienić to, co będą robić, gdy już dorosną?
Niezależnie od twoich doświadczeń, załóżmy hipotetycznie, że wyniki badań nad dziećmi adoptowanymi i bliźniętami są rzetelne. W takim kontekście – w kategoriach czysto egoistycznych – posiadanie dzieci jest o wiele lepszym rozwiązaniem, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Jeśli gigantyczna inwestycja rodzicielska jest jedynym sposobem, by z dziecka uformować kiedyś normalnego dorosłego, narzekanie na dodatkową pracę związaną z posiadaniem kolejnego dziecka jest czymś całkowicie naturalnym. Jeśli jednak uświadomimy sobie fakt, że twoje dziecko jest praktycznie „skazane” na to, by stać się kiedyś zupełnie normalnym dorosłym (niezależnie od twoich wysiłków), może powinieneś okiełznać swój fatalizm, zwłaszcza jeśli jesteś zadowolony z tego, jak do tej pory wyglądało życie w twojej rodzinie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że twoje dzieci bezproblemowo odziedziczą twój intelekt, będą miały tę samą, wrodzoną motywację do osiągnięć, twój urok i – oczywiście – twoją skromność.
Wniosek: rodzice mogą sobie naprawdę odpuścić i to bez poczucia winy. Dzieci kosztują o wiele mniej, niż wszystkie te nakłady ponoszone przez większość rodziców, a to dlatego, że rodzice mają tendencję do wydawania nadmiernych kwot pieniędzy na swoje dzieci. Można prowadzić niezależne życie i nadal być godnym podziwu rodzicem. Zanim więc podejmiesz decyzję o rezygnacji z kolejnego dziecka, powinieneś jeszcze raz przemyśleć swoją decyzję, bo jesteś to sobie po prostu winien. Jeśli twoje poświęcenie okaże się tylko cząstką tego wszystkiego, co wcześniej sobie wyobrażałeś, to kolejne dziecko może okazać się naprawdę dobrym interesem.
Możesz powiedzieć, że prawdziwym sensem rodzicielstwa nie jest zmiana tego, co dzieci będą robiły, gdy będą dorosłe, ale zapewnienie, że osiągną dorosłość bez większych potknięć. Jednym z najtrudniejszych aspektów wychowywania dzieci jest obawa, że dziecku stanie się coś strasznego. Doniesienia medialne pełne są historii o rodzicach, którzy nie zdołali uchronić swoich dzieci przed niebezpieczeństwami tego świata – jest tych historii tak dużo, że każdy z nas może nabawić się nerwicy.
Na szczęście doniesienia medialne to jedno, a prawdziwe życie to drugie. W wiadomościach, którymi jesteśmy nieustannie karmieni, świat praktycznie zmierza ku zagładzie. Nawet (a może zwłaszcza) niewinne dzieci nie są już bezpieczne. W prawdziwym życiu jednak sprawy wyglądają o wiele lepiej. Dzieci poniżej piątego roku życia są dziś prawie pięć razy bardziej bezpieczne, niż były w sielankowych latach 50. XX wieku. Natomiast dzieci z przedziału od pięciu do czternastu lat są prawie czterokrotnie bezpieczniejsze. W latach 50. ubiegłego wieku społeczeństwo amerykańskie osiągnęło mistrzostwo w pokazywaniu obrazu bezpiecznego dzieciństwa. Współczesne społeczeństwo amerykańskie rzeczywiście urzeczywistnia to marzenie. Aby pozory zgadzały się z rzeczywistością, większość z nas musi jedynie wyłączyć telewizor i wyjrzeć przez okno.
Gdyby dzieci były w tak wielkim niebezpieczeństwie, jak to sobie wyobraża większość rodziców, niechęć do posiadania kolejnego dziecka – lub w ogóle jakichkolwiek dzieci – byłaby całkowicie zrozumiała. Stanęlibyśmy przed wyborem między dziećmi a spokojem ducha, a każde dodatkowe dziecko oznaczałoby kolejną tragedię, która może wydarzyć się w każdej chwili. Na szczęście żyjemy w szczęśliwszych czasach. Naszym głównym wyzwaniem nie jest zapewnienie bezpieczeństwa naszym dzieciom, ale docenienie tego, jak bardzo są one teraz bezpieczne. Jeśli odrzucimy te wszystkie przesadne obawy, zrozumiemy, że aktualnie żyjemy we wspaniałych czasach, by zdecydować się na dzieci.
Kiedy ludzie rozważają plusy i minusy związane z decyzją o kolejnym dziecku, nader często dostają pewnego rodzaju krótkowzroczności. Stają się krótkowidzami, w sensie poznawczym, ponieważ widzą wyraźnie tylko to, co znajduje się tuż przed ich nosem. Kiedy mówię o krótkowzroczności, nie mam na myśli oczywiście wady wzroku. Mówię o nieprawidłowym postrzeganiu rzeczywistości: przesadnym skupianiu się na krótkoterminowych kosztach związanych z wychowywaniem dzieci i całkowitym ignorowaniu szerszej perspektywy.
Krótkoterminowe koszty związane z wychowywaniem dziećmi są oczywiste. Kiedy dzieci są małe, oznacza to rzeczywiście sporo wysiłku. Jeśli zwlekasz założeniem rodziny do trzydziestki, pamiętaj, że biologia stopniowo ogranicza przedział czasowy przeznaczony na decyzję o posiadaniu dzieci i ich wychowanie. Kiedy więc rodzice zastanawiają się, czy zdecydować się na kolejne dziecko, zaczynają wszystko postrzegać przez pryzmat ciężkiej pracy. W wypadku, jeśli będą mieli przeczucie, iż czują się (już) zbyt bardzo zmęczeni pomimo tego, że są jeszcze wystarczająco młodzi, by mieć jeszcze więcej dzieci, można oczekiwać, że rodzice mający dwójkę dzieci (lub nawet jedno!) prawdopodobnie nie zdecydują się na kolejne.
Niestety, kiedy po domu biega para maluchów, traci się z oczu szerszą perspektywę. A mianowicie to, że twoje dzieci przecież kiedyś dorosną. Dzisiejsze poczucie, że jesteś „zarobiony po uszy”, na pewno się zmieni. Gdy twoje dzieci osiągną wiek nastoletni, będzie ci żal, że nie mają dla ciebie więcej czasu. Kiedy się wyprowadzą, wychowana przez ciebie trójka dzieci okaże się naprawdę nieliczna. Będziesz oczekiwała częstszych telefonów i wizyt, a także i wnuków, o ile jesteś jeszcze na tyle młoda, by się nimi cieszyć.
Chodzi mi o to, że „najlepsza liczba dzieci” dla ciebie zmienia się z czasem. Kiedy jesteś rodzicem małych dzieci, dwójka wydaje ci się całkowicie wystarczająca. Bywa, że w głębi serca mówisz: „Jestem zbyt egoistyczny, by mieć ich więcej”. Ale kto ostatecznie skorzysta na tym, gdy przekroczysz swoją strefę komfortu i zdecydujesz się na kolejne dziecko, a może nawet na dwoje? Ty. W wieku trzydziestu lat czwórka dzieci to nie lada wyzwanie. Po sześćdziesiątce historia się odwraca. Na tym etapie każde z czworga twoich dzieci – i wszystkie wnuki, które ci dadzą – zapewnią ci dużo szczęścia.
Jeśli jesteś nie tylko egoistyczny, ale i jesteś w tym faktycznie dobry, z pewnością uwzględnisz wspomniane długoterminowe korzyści, gdy będziesz podejmował decyzję o posiadaniu dzieci. Nie zrozum mnie źle, nie próbuję Ci wmówić, że powinieneś unieszczęśliwiać się za młodu, aby na emeryturze cieszyć się gromadką dzieci i wnuków. Oznacza to, że powinieneś uwzględnić w swoich decyzjach konsekwencje twoich wyborów na całe życie, a następnie znaleźć złoty środek.
Kiedy robisz zakupy spożywcze, kupujesz tyle, żeby wystarczyło do następnej wizyty w sklepie. Nie wychodzisz ze sklepu z pustymi rękami, bo zjadłeś niedawno duży obiad. Tak samo, kiedy decydujesz, ile chcesz mieć dzieci, powinieneś mieć ich tyle, żeby było ich odpowiednio dużo, gdy osiągniesz czterdziestkę, sześćdziesiątkę, a nawet osiemdziesiątkę. Nie powinieneś odrzucać myśli o posiadaniu dzieci tylko dlatego, że twój dwulatek teraz nie daje ci spać. Warunkowanie swoich długofalowych decyzji od krótkotrwałego niezadowolenia nie ma sensu.
Pogoń za własnym interesem nie zawsze jest dobrą rzeczą. Nawet gdybym miał niezbite dowody na to, że przestępstwo popłaca, na pewno nie napisałbym książki zatytułowanej Egoistyczne powody, żeby kraść więcej pieniędzy. Kradzież daje korzyść złodziejom, ale oznacza straty dla wszystkich innych. Czy posiadanie dzieci można postrzegać w ten sam sposób?
Nie. Pomimo powszechnych obaw o przeludnienie, więcej ludzi sprawia, że świat staje się lepszy. Liczba ludności i standard życia wzrastają równolegle, od wieków i to nie jest przypadek. Nowe pomysły, od iPhone’ów po genetycznie modyfikowane uprawy, to główne źródła naszego nieprzerwanego bogacenia się. Źródłem nowych pomysłów są bez wątpienia ludzie (i ich kreatywne talenty), którzy dokonują odkryć oraz płacący za nie klienci, którzy wynagradzają ich osiągnięcia. Więcej talentów plus więcej klientów oznacza więcej pomysłów i większy postęp.
Większe populacje to także większe możliwości wyboru. Prawie nikt nie chce mieszkać na odludziu, bo nie ma tam nic do roboty. Ludzie zazwyczaj wolą mieszkać w pobliżu innych ludzi. Mogą nie lubić tłumów, ale wybierają tłumy, sklepy, restauracje i chodzenie do pracy, zamiast wspaniałej izolacji. Można by pomyśleć, że kilkaset tysięcy sąsiadów pozwoliłoby zaspokoić wszelkie potrzeby, jakie mógłby mieć człowiek, ale w takim razie, dlaczego miliony nowojorczyków płacą olbrzymie pieniądze za mieszkanie obok milionów innych nowojorczyków?
Dzietność ma również zasadnicze znaczenie dla naszych systemów emerytalnych. Programy takie jak Social Security [Ubezpieczenia Społeczne] i Medicare [System Opieki Zdrowotnej] to piramidy finansowe: tak długo, jak na każdego emeryta przypada odpowiednio wielu młodych pracowników, niskie składki będą w stanie sfinansować wysokie świadczenia emerytalne. Jednak w miarę starzenia się społeczeństw, piramida staje się coraz cięższa u góry i zaczyna się chwiać. W 1940 roku w USA na jednego emeryta przypadało prawie dziesięciu pracowników, teraz jest ich około pięciu, a za piętnaście lat liczba ta spadnie do trzech. Rodzice, którzy mają więcej dzieci, nie tylko wyświadczają przysługę przyszłym emerytom, ale także sprawiają, że obciążenia podatkowe i emerytalne przyszłych pracowników staną się nieco bardziej znośne.
Wpływ dzietności na środowisko jest bardziej zróżnicowany, ale warunki są dużo lepsze, niż się wydaje. Nie brakuje nam żywności, paliwa ani innych surowców. Pomimo niepowodzeń i wyjątków, nieprzerwanie od ponad stu lat zasoby stają się coraz tańsze. Jakość powietrza i wody również uległa poprawie w ostatnich dekadach, pomimo dużego wzrostu ludności. Trzeba przyznać, że nie wszystkie wiadomości są równie dobre, na przykład emisja dwutlenku węgla wciąż rośnie. Ale biorąc pod uwagę wszystkie korzyści wynikające z rosnącego poziomu zaludnienia, ograniczanie liczby ludzi na świecie byłoby drakońskim krokiem. Zaniepokojeni tym stanem rzeczy obywatele powinni raczej skłonić się ku ekologicznym środkom, które nie będą negatywnie wpływały na liczbę ludności. Przekonamy się w dalszej części książki, że można to wszystko osiągnąć oraz że nie jest to nawet tak trudne, jak się wydaje.
Kiedy mówię, że piszę książkę zatytułowaną Egoistyczne powody, żeby mieć więcej dzieci, najczęstszą reakcją jest uwaga: „No chyba chodzi o to, że to one zaopiekują się nami na starość, prawda?”. No i właśnie teraz nadszedł chyba najlepszy moment na dementi: wcale nie o to mi chodzi. Tak naprawdę, wątpię, by argument o „opiece na starość” był kiedykolwiek dobrym powodem kierującym nas w kierunku posiadania dzieci. Miłość ma tendencję do kierowania się w dół, ku kolejnym pokoleniom. Zgodnie ze starym powiedzeniem: „Jeden rodzic może zaopiekować się pięciorgiem dzieci, ale pięcioro dzieci nie jest w stanie zająć się jednym rodzicem”. W każdym razie istnieją bardziej opłacalne sposoby zapewnienia sobie opieki na starość niż zakładanie licznej rodziny. W tradycyjnej społeczności rolniczej możesz wykorzystać pieniądze, które wydałbyś na dzieci, na przykład na zakup ziemi, by w odpowiednim czasie, gdy będziesz już gotowy do przejścia na emeryturę, sprzedać lub wynająć swoje gospodarstwo. We współczesnym świecie możesz to ogarnąć sam i w dodatku znacznie łatwiej. Zainwestuj w fundusz emerytalny lub kup rentę dożywotnią, i po krzyku.
Szczególnie oddane lub odnoszące sukcesy dziecko może stać się wysokodochodową inwestycją, ale szansa, że tak się akurat stanie, jest mało prawdopodobna. Jedynym obiecującym sposobem na sprostanie wyzwaniu: „Co ja z tego będę miał?” jest odwołanie się do wewnętrznych lub „konsumpcyjnych” korzyści płynących z posiadania dzieci. Jeśli ktoś cię zapyta: „Dlaczego powinienem kupić telewizor o wysokiej rozdzielczości?”, nie powiesz mu przecież, że telewizor HD zapewni mu utrzymanie na starość. Mówisz mu, że jego telewizor HD da mu rozrywkę wyższej jakości, w lepszej rozdzielczości i ogólnie poprawi komfort oglądania programu. Idąc tym samym tropem, jeśli ktoś zapyta: „Co mi da posiadanie dzieci?”, także tutaj musisz podkreślić pozytywne cechy dzieci: są mega słodkie; są zabawne; wyglądają jak ty; mają połowę twoich genów; no i że posiadanie dzieci to część koła życia.
Jeśli nie przemawiają do ciebie żadne pozytywne cechy dzieci, to prawdopodobnie nie masz żadnych egoistycznych powodów, aby zdecydować się na większą ich liczbę lub w ogóle na jakiekolwiek dzieci. Jeśli nie lubisz oglądać telewizji, to gadka o wspaniałej jakości obrazu i dźwięku w HDTV będzie całkowitą stratą czasu. Idąc tym samym tropem, jeśli określenia „mój syn” i „moja córka” nie wzbudzają w tobie pozytywnych energii, to żaden z moich argumentów cię nie przekona. Klient nie kupi produktu, jeśli nie będzie przekonany co do jego podstawowych zalet.
I to też jest w porządku. Nie próbuję przekonać wszystkich do powiększania swoich rodzin. Próbuję przekonać tych, którzy są choć trochę zainteresowani rodzicielstwem, że powinni mieć więcej dzieci, niż pierwotnie planowali. To całkiem duża grupa odbiorców. Około 80 procent Amerykanów w wieku dwudziestu pięciu lat i starszych ma dzieci. Nawet wśród osób bezdzietnych z wyboru, spora część z nich nigdy nie zdecyduje się na dzieci, ponieważ ich zdaniem byłoby to zbyt duże wyzwanie, a nie dlatego, że sama myśl o dzieciach w ogóle ich nie rusza. Tak długo, jak należysz do tej ogromnej większości, w której zakwitło ziarno pragnienia posiadania potomstwa, będziemy mieli o czym mówić.
Decyzja o posiadaniu dziecka to z pewnością jedna z najbardziej osobistych decyzji w życiu człowieka. To, że ma ona charakter osobisty, nie oznacza jednak, że niezależnie od tego, jaką decyzję podejmiesz, będzie to dla ciebie odpowiednia decyzja. Wspólna zgoda partnerów na posiadanie dzieci to złożony proces, a jej konsekwencje bardzo łatwo jest źle ocenić. Jeśli podejmujecie tę decyzję z nadmiernym pośpiechem, właściwie oszukujecie tylko samych siebie.
Z egoistycznego punktu, dzieci mają wady i zalety. Choć w dzisiejszych czasach lepiej nam wychodzi wyliczanie wad. Książka Do I Want to Be a Mom? [Czy chcę być mamą?] zawiera rozdział, którego założeniem jest wymienienie wszelkich możliwych powodów, żeby nie zdecydować się na dziecko – od „Czy będę mogła w ogóle się wyspać?” po „Czy w ogóle pokocham moje dziecko? Czy moje dziecko pokocha mnie?”. Nawet zupełnie obcy ludzie chętnie skupiają się na złych stronach posiadania dziecka – ostrzegając nas, że „Twoje życie się bardzo zmieni”. Inni spojrzą na ciebie z politowaniem i zapytają: „Czy w ogóle jesteś w stanie się wysypać?”.
Tak więc, wady posiadania dzieci mamy już omówione. Jeśli jednak chodzi o zalety, to musimy się jeszcze sporo nauczyć. Wychowywanie dzieci jest stresujące, ale sporo z tego stresu jest zupełnie niepotrzebne. Rodzice mogą mieć o wiele lepsze życie bez szkody dla swoich dzieci i bez wystawiania ich na niebezpieczeństwo. W każdym razie nie powinieneś pozwolić, aby ulotny stres wynikający z pojawienia się kolejnego dziecka zdominował twoją decyzję. Wiele korzyści wynikających z posiadania dzieci pojawia się w późniejszym okresie. Jeśli jesteś mądrym egoistą, nie dopuścisz do tego, aby kilka miesięcy wstawania w nocy stanęło między tobą a twoją przyszłością jako rodzica i dziadka.
Kiedy przedstawiam swoje racje na rzecz zwiększenia dzietności, ludzie czasami zadają mi takie pytanie: „Czy ty w ogóle masz dzieci?”. Sama myśl, że za chęcią posiadania większej liczby dzieci, może stać egoizm, jest tak szalona, że zastanawiają się, czy czasem nie wymyślam swoich tez gdzieś w odosobnieniu. Prawda jest taka, że mam trzech synów: parę siedmioletnich identycznych bliźniaków i najmłodsze paromiesięczne niemowlę. Zanim jeszcze zostałem ojcem, sporo już wiedziałem na temat badań, na których oparta została ta książka. Jednak dopiero gdy w naszym domu pojawiły się bliźnięta, zdałem sobie sprawę z praktycznego znaczenia wyników tych badań.
O ile wyniki badań się nie mylą, wielu przyszłych rodziców popełnia olbrzymi błąd. Tracą szansę na kolejne dziecko, które – gdyby pojawiło się na świecie – znacznie wzbogaciłoby ich życie. To naprawdę smutne. Pozostaje jedynie podjąć decyzję o nieposiadaniu dziecka, które negatywnie wpłynęłoby na twoje życie. Z drugiej strony, warto zauważyć, że liczą się ci ludzie, którzy się urodzili i naprawdę istnieją, a nie ci, którzy mogliby żyć, ale nie żyją. Zatem odmówienie daru życia dziecku, które mogłoby uczynić twoje życie lepszym, to tragicznie stracona szansa.
1 Postacie z animowanego serialu telewizyjnego pt. Simpsonowie. Wszystkie przypisy dolne są uwagą tłumacza.
Nie spróbowaliśmy jeszcze niczego, a już skończyły się nam pomysły!
Matka, bitniczka Neda Flandersa z serialu Simpsonowie
Gdy tylko ogłosisz, że zamierzasz zostać rodzicem, rozpętuje się istne szaleństwo. Mili znajomi mówią z uśmiechem: „No cóż, wasze życie się zmieni”, a ci mniej – będą przywoływali obrazy brudnych pieluch i opisywali bezsenne noce. Pamiętam, jak spacerując po parku z żoną i naszymi dziećmi bliźniakami, usłyszeliśmy, jak mijająca nas biegaczka powiedziała do swojej przyjaciółki takie oto słowa: „No tak. To już zdecydowanie wystarczy, żeby się zastrzelić”.
Zasadniczo dzieci są bardzo słodkie, a ludzie powierzchowni. Jednak wielu z nas hasło „dziecko”, odbiera jako wyraz: „nieszczęście”. Wcale nie chodzi tylko o to, że wierzymy, iż dzieci unieszczęśliwiają swoich rodziców. Postrzegamy rodzicielski trud jako coś, czego nie da się uniknąć: Jeśli zostaniesz rodzicem, musisz pożegnać się ze swoją niezależnością i wolnym czasem, a pogodzić się z osiemnastoma latami ciężkiej pracy.
Popularne wyobrażenia są w większości błędne. Współcześni typowi rodzice przyjmują na siebie tak wiele obowiązków, że sprawiają wrażenie chodzących nieszczęść, ale tak wcale nie jest. Niektóre wyniki badań sugerują, że dzieci rzeczywiście sprawiają, iż rodzice są nieco mniej zadowoleni ze swojego życia, ale nawet to zależy od tego, w jaki sposób sformułujesz pytanie w ankiecie badawczej. Ogólnie rzecz biorąc, rodzice mają się całkiem nieźle. W każdym razie, kiedy już zrozumiesz, jak wiele trudu wrzucili sobie na barki współcześni rodzice, to wskazanie im sposobów na osiągnięcie więcej szczęścia okaże się czymś naprawdę prostym.
Hrabia Olaf potarł ręce w taki sposób, jak gdyby zamiast niemowlęcia trzymał w nich coś wielce obrzydliwego.
Lemony Snicket, Seria niefortunnych zdarzeń: Przykry początek
Czy posiadanie dzieci jest dla ciebie czymś dobrym? Prosta, często powtarzana odpowiedź brzmi: „Musi być, inaczej ludzie nie decydowali się na dzieci”. Kiedy jednak decydujesz się na konkretną liczbę dzieci, taka odpowiedź przestaje być pomocna. Ludzie popełniają błędy. Niektóre z ich wyborów przynoszą im nieszczęście i żal. Jeśli chcesz sprawdzić, jak radzą sobie rodzice, musisz poważnie potraktować wpływ błędu ludzkiego. Możemy tutaj wymienić trzy podstawowe czynniki: badania satysfakcji klienta, badania ogólnego poczucia szczęścia i badania chwilowego poczucia szczęścia.
Aby dowiedzieć się, czy konsument oczekuje, że spodoba mu się dany produkt, wystarczy tylko się dowiedzieć, czy go kupił. Aby natomiast dowiedzieć się, czy konsumentowi naprawdę podoba się zakupiony towar, musisz dowiedzieć się, żałuje zakupu. Gdy zdecydujesz pójść do nowej restauracji, skorzystać z usług innego mechanika lub podejmiesz decyzję o podrasowaniu swojego komputera, trudno jest nie wziąć pod uwagę swoich doświadczeń konsumenckich. Zanim zatem pójdziesz do nowej restauracji lub skorzystasz z usług nowego mechanika bądź informatyka, warto sprawdzić zadowolenie klientów takich jak ty.
Jak to w praktyce wygląda? Czy rodzice czują, że ich dzieci były dobrą inwestycją, czy sądzą, że decyzja o posiadaniu dzieci była złym posunięciem? Wspomniana książka Do I Want to Be a Mom? złowieszczo ostrzega, że decyzja o posiadaniu dziecka z „nieodpowiednich powodów” „może spowodować dożywotnie rozczarowanie – zarówno sobą, jak i swoim dzieckiem”. W 1976 roku „Newsday” zlecił przeprowadzenie badań ankietowych na ten temat i stwierdził, że tzw. żal kupującego jest bardzo rzadki. Na pytanie: „Gdybyś mógł przeżyć swoje życie raz jeszcze – czy zdecydowałbyś się na dzieci?”, aż 91 procent rodziców odpowiedziało, że podjęłoby raz jeszcze taką samą decyzję. Jedynie 7 procent odpowiedziało, że tym razem wybraliby życie bezdzietne.
Można by oprotestować te wyniki, mówiąc, że ludzie po prostu racjonalizują każdą podjętą decyzję, ale pewne doskonale opracowane badania wykazują, że żal z powodu niezdecydowania się na posiadanie dzieci jest czymś powszechnym. W 2003 roku Instytut Gallupa zapytał bezdzietnych dorosłych w wieku powyżej lat czterdziestu: „Gdybyś mógł cofnąć czas – to ile miałbyś dzieci? A może nie zdecydowałbyś się na nie wcale?”. Ponad dwie trzecie osób bezdzietnych (z wyboru) przyznało, że żałuje swojej wcześniejszej decyzji.
Wniosek: większość rodziców deklaruje, że cieszy się z każdego posiadanego przez siebie dziecka. To część magii wiążącej się z posiadaniem dzieci. Nawet rodzice nieplanowanych dzieci często wyznają: „Nie wyobrażam sobie bez nich życia”. Magia wynikająca z nieposiadania dzieci jest natomiast nieuchwytna. Osoby bezdzietne z łatwością wyobrażają sobie, że są rodzicami i zanim skończą czterdziestkę, większość z nich preferuje jednak tę fantazję od rzeczywistości.
Na skali mierzącej poczucie satysfakcji klienta, wychowywanie dzieci wypada całkiem dobrze. Niewielu rodziców „wnosi o zwrot pieniędzy”, a większość osób bezdzietnych żałuje, że nie „dokonała zakupu”, gdy miała okazję. Ale satysfakcja klienta to nie wszystko. Jest jeszcze szczęście, czyli poczucie zadowolenia ze swojego życia. Kto zatem jest szczęśliwszy: ludzie z dziećmi, czy może bezdzietni?
Jeśli wśród twoich znajomych są zadowoleni z życia rodzice, to czasem kusi nas, by stwierdzić, że to prosta droga do szczęścia. Jeśli twój sąsiad ma wybuchowy temperament, a po domu biega grupa urwisów, to niełatwo jest uwierzyć w ubarwioną gadkę o radościach wynikających z życia rodzinnego. Aby wyzwolić się z postrzegania rzeczywistości przez pryzmat naszych małych światów, musimy odnieść się do statystyk. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, należycie opracowane ankiety badawcze od dziesięcioleci zadają najróżniejszym ludziom następujące pytanie: „Jak bardzo jesteś szczęśliwy?”.
Na pozór ludzie mający dzieci są rzeczywiście szczęśliwsi niż osoby bezdzietne. Jednak po bliższym przyjrzeniu się, wychowywanie dzieci okazuje się nieco… przygnębiające. Osoby mające dzieci są częściej starsi, mają męża/żonę i częściej chodzą do kościoła. Wszystkie te trzy cechy – wiek, pozostawanie w małżeństwie oraz chodzenie do kościoła – to elementy wynikające z większego poczucia szczęścia. Po odniesieniu osiągniętych wyników do innych zmiennych okazuje się, że poczucie szczęścia spada wraz ze wzrostem liczby dzieci. „Nieszczęśliwy” efekt posiadania dzieci okazuje się całkiem przytłaczający: możesz analizować te wszystkie dane miesiącami, a twój komputer uparcie będzie ci powtarzał, że poczucie szczęścia i liczba potomstwa nie idą w parze.
Zanim jednak przyłączysz się do chóru osób wieszczących, że „dzieci robią z nas osoby nieszczęśliwe”, warto bliżej przyjrzeć się liczbom. Negatywny wpływ dzieci na poczucie szczęścia jest silny, choć niewielki. Zgodnie z wynikami notowanymi w General Social Survey, tj. szeroko zakrojonym, trwającym dziesiątki lat badaniu Amerykanów, każde dziecko sprawia, że prawdopodobieństwo określenia siebie jako „bardzo szczęśliwego” spada o około 1 punkt procentowy. Różnica jest realna, choć potrzeba jakiegoś „statystycznego mikroskopu”, by ją wykryć. Z drugiej strony, osoby pozostające w związku małżeńskim są o 18 punktów procentowych bardziej skłonne do opisywania siebie jako bardzo szczęśliwych. Jeśli masz żonę/męża i w dodatku masz dzieci, oznacza to, że twoje szanse na szczęście są znacznie wyższe niż w przypadku osób niepozostających w związku małżeńskim i bezdzietnych. Zbyt dosłowne podejście do wyników tych statystyk mogłoby sugerować, że aby dane małżeństwo deklarowało poziom szczęścia na poziomie niższym niż bezdzietni single, musiałoby w domu mieć gromadkę złożoną z kilkanaściorga dzieci.
Kolejnym ciekawym wnioskiem wynikającym z badań było to, że za obniżenie się poczucia szczęścia rodziców „odpowiedzialne” jest dziecko numer jeden. Jeśli porównamy dwie „mniej więcej takie same” osoby, z których jedna ma jedno dziecko, a druga nie ma dzieci wcale, wyniki sugerują, że u osoby bezdzietnej deklarowanie poczucia szczęścia będzie o 5,6 punktu procentowego większe, niż w przypadku osoby z jednym dzieckiem. Co ciekawe, kiedy już masz dziecko, powiększanie rodziny okazuje się praktycznie bezbolesne. Za każdym razem, gdy rodzice instalują w rodzinnym samochodzie kolejny fotelik dla dziecka, ich szanse na bycie bardzo szczęśliwymi spadają o ledwie zauważalne 0,6 punktu procentowego. Oczywiście, wraz z pojawieniem się pierwszego dziecka, ludzie drastycznie muszą zmienić sposób, w jaki dotychczas żyli. Tracą swoją prywatność i przestają wychodzić w sobotnie wieczory. Kiedy jednak pojawiają się kolejne dzieci, okazuje się, że styl życia rodziców pozostaje mniej więcej taki sam.
W filmie Saved!1 ciężarna nastolatka o imieniu Mary dowiaduje się, że rak i ciąża mają podobne objawy i wtedy w jej oczach pojawia się nadzieja. „Proszę, niech to będzie rak, proszę, niech to będzie rak!” – błaga gorączkowo. Kiedy badacze poczucia szczęścia mówią o dzieciach, często ich wypowiedzi brzmią tak, jak Mary. W swojej książce Gross National Happiness Arthur Brooks, obecnie prezes American Enterprise Institute, tak sobie żartuje: „Jest wiele rzeczy w życiu rodzica, które przynoszą wielką radość. Na przykład spędzanie czasu z dala od swoich dzieci”. Kiedy spojrzymy na wyniki badań, okazuje się, że obraz nie jest wcale taki ponury. Jeśli porównasz dwie zasadniczo identyczne osoby, ale tylko jedna z nich ma dzieci, można zakładać, że ta bezdzietna będzie jedynie odrobinę szczęśliwsza.
Czy można zatem wierzyć w deklarowane przez ludzi poczucie własnego szczęścia? W przypadku tak abstrakcyjnego pytania, odpowiedzi mogą bardziej odzwierciedlać to, jak powinniśmy się czuć, niż to, jak czujemy się naprawdę. Aby uniknąć tego problemu, niektórzy badacze poczucia szczęścia zmieniają metodę badawczą: zamiast pytać badanych o ich ogólne samopoczucie, pytają ich o to, jak spędzili dzień i jak każda z wykonywanych przez nich czynności w tym dniu wpłynęła na ich samopoczucie. Zatem jak w tym kontekście wypada wychowywanie dzieci?
Opracowanie najbardziej znanej pracy z tej dziedziny, tj. badania pracujących matek przeprowadzonego przez laureata Nagrody Nobla Daniela Kahnemana i współpracowników, ukazało się w czasopiśmie „Science” w 2004 roku. Według doniesień z drugiej ręki, Kahneman i współpracownicy odkryli, że zajmowanie się dziećmi jest zasadniczo oceniane jako najmniej atrakcyjna czynność wykonywana w ciągu dnia. Artykuł w „Time” stwierdził, że „czynności związane z wychowywaniem dzieci są postrzegane na niższym poziomie atrakcyjności, niż prace domowe [typu sprzątanie czy gotowanie]”. Z kolei „Economist” tak to podsumował:
Kiedy badacze zapytali rodziców, co sprawia im przyjemność, okazuje się, że ci wolą robić zasadniczo cokolwiek, byle tylko nie zajmować się dziećmi. Jedzenie, zakupy, ćwiczenia fizyczne, gotowanie, modlitwa i oglądanie telewizji zostały ocenione jako przyjemniejsze od pilnowania dzieci...
Okazuje się, że popularne streszczenia oryginalnego artykułu okazują się bardzo mylące. Oto jak matki faktycznie oceniły swoje zadowolenie z czynności wykonywanych w ciągu dnia w skali od 0 („wcale”) do 6 („bardzo”).
Jeśli chodzi o badaczy poczucia szczęścia, Arthur Brooks jest bardzo prodziecięcy. Jednak nawet on analizuje te wyniki i dochodzi do wniosku, że w przypadku kobiet „prawie wszystko wydaje się im dawać więcej szczęścia