Dziewczynka, którą oswoił tygrys - Izolda In de Betou - ebook
NOWOŚĆ

Dziewczynka, którą oswoił tygrys ebook

Izolda In de Betou

5,0

Opis

Nela jest odważną małą dziewczynką, która ma niezwykły dar pocieszania innych. Gdy ktoś ma kłopoty, nie mówi: „bądź dzielny”, „nic się nie stało”, nie udziela też rad. Zamiast tego uważnie słucha. A kiedy patrzy komuś w oczy, wydaje się, że widzi wszystko. Być może dlatego historia o Neli to opowieść, która goi najgłębsze rany. Zanim to jednak nastąpi, Nela staje oko w oko z niebezpiecznym tygrysem, który pojawia się nie wiadomo skąd, a na dodatek nie dostrzegają go inni. Przeżycie uczucia dławiącego lęku, strachu, przerażenia jest bardzo bolesne dla małej dziewczynki. A na dodatek rozstanie w tym samym czasie z ukochanym dziadkiem. Na zawsze. Przynajmniej tak się z początku wydaje.Ale w świecie Neli, świecie wypełnionym literacką magią i po prostu dobrem, ten ból jest także potrzebny, bo pomaga dojrzewać jej duszy. Niezwykły światstworzony przez Izoldę In de Betou daje ukojenie wszystkim, którzy do niego wejdą, bo gdy trzymamy za Nelę mocno kciuki, kibicujemy tak naprawdę sobie, naszej własnej przemianie. Świat staje się lepszy, gdy kończymy książkę, dlatego chcemy ją otworzyć natychmiast jeszcze raz. Żeby zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

Izolda In de Betou – urodziła się w Polsce, dorastała w Kalifornii, mieszka i pracuje w Szwecji. W Polsce skończyła studia psychologiczne, po których specjalizowała się w psychoonkologii. To właśnie wtedy zrozumiała, jak wielkie znaczenie ma nadzieja w leczeniu śmiertelnie chorych. Teologię studiowała w Szwecji. Tam też w roku 2022 została wyświęcona na diakona w Kościele luterańskim. Na co dzień pracuje w Sztokholmie, gdzie mieszka z mężem Gunnarem i kotką Jagódką. Twierdzi, że najłatwiej dostrzec Boga w oczach psa. „Od dziecka marzyłam o tym, żeby pisać opowieści terapeutyczne dla nastolatków. Mam nadzieję, że historia o Neli, którą oswoił tygrys, będzie pomocna w pokonywaniu wielu lęków. Mnie też kiedyś oswoił tygrys”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 59

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Króciutka ale mądra i ciepła opowieść
00

Popularność




Copyright © Izolda in de Betou, 2024

Ilustracje

Aga Nowak

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Sylwia Kozak-Śmiech

Korekta

Katarzyna Kusojć

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8352-734-5

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Oto świat. Piękne i straszne rzeczy się wydarzą.

Nie bój się.

Frederick Buechner

AMARUMURU

Niemal wszyscy przychodzimy na świat do góry nogami i wszyscy przychodzimy na świat bezbronni. Jeśli mamy szczęście, ktoś nas na tym świecie wita. Jeśli mamy dużo szczęścia, ktoś nas wita z miłością.

Nela miała bardzo dużo szczęścia, bo na świecie przywitali ją mama, tata, dziadek i dwie babcie. Nawet staruszki z klatki schodowej obok nie mogły się doczekać, kiedy ją w końcu zobaczą. Gdy tylko podejrzały przez firanki mamę Neli wsiadającą do taksówki z mężem i z walizką, od razu wiedziały, że jadą do szpitala, więc złapały za telefony, żeby móc powiedzieć komuś po drugiej stronie: „Ania dzisiaj rodzi”. Niektóre z nich wychodziły nawet z mieszkań i pukały do drzwi sąsiadów. Czuły, że nie potrafią wytrzymać same ani chwili z tak ważną wiadomością.

Nowy, mały człowiek sprawia, że dorośli stają się silniejsi, żeby za wszelką cenę móc go chronić. A kiedy od samego początku masz wokół siebie ludzi, którzy się o ciebie troszczą, jak Nela, wyrastasz na bardzo odważną dziewczynkę lub bardzo odważnego chłopca.

Nela, oprócz tego, że była odważna, lubiła też pomagać innym i potrafiła pocieszać. Gdy ktoś miał kłopoty, nie mówiła „bądź dzielny”, nie lekceważyła problemu, mówiąc „nic się nie stało”, nie udzielała też rad. Zamiast tego przysuwała się blisko i uważnie słuchała, czasami trzymając tego kogoś za rękę. A kiedy patrzyła komuś w oczy, osoba ta odnosiła wrażenie, że dziewczynka widzi wszystko. Obserwowanie ludzi było zresztą jej ulubionym zajęciem.

Latem, kiedy po wielomiesięcznym wyczekiwaniu nareszcie można było wykąpać się w jeziorze, Nela wchodziła do wody na wysokość żeber i uginała kolana, tak jakby siadała na niewidzialnym krześle. Ręce otwierała szeroko na kształt litery „V” i pozwalała im swobodnie unosić się pod taflą jeziora. Z wody wystawały jej wtedy tylko jasna czupryna, oczy i nos. I uszy. Uszy nie mogły być całkiem zanurzone w wodzie, żeby mogła cieszyć się wszystkimi dźwiękami beztroskiej radości, które słyszy się na plaży latem.

Tego dnia, od którego wszystko się zaczęło, siedziała w jeziorze właśnie w ten sposób i wyglądała jak polujący na ryby krokodyl.

Widziała roześmianych, biegających po rozgrzanym piasku chłopców. Ich skóra miała kolor mlecznej czekolady. Co jakiś czas zatrzymywali się na chwilę, żeby odgarnąć z oczu włosy, a wtedy piasek wyskakiwał spod ich stóp prosto na otwarte książki i czasopisma leżącej na brzuchu bladej starszej pani. Nie zwróciła chłopcom uwagi, syknęła tylko i strzepała piasek w taki sposób, żeby chłopcy poczuli wstyd. Ale oni nie zauważyli jej nawet i wesoło pobiegli dalej.

Na plaży towarzyszyła Neli Norma, najlepsza przyjaciółka mamy, która pochodziła z Salwadoru. Była niska, okrągła i uśmiechała się do wszystkich, a kiedy nie było do kogo się uśmiechnąć, uśmiechała się sama do siebie.

Miała gęste, błyszczące włosy do pasa. Nela też chciała takie mieć, żeby ktoś mógł co rano pleść jej warkocz. Norma nie miała serca jej powiedzieć, że nigdy nie będzie mieć aż takiej burzy loków jak ona, więc po prostu zaczęła co drugi wieczór wcierać w końcówki włosów małej oliwę z oliwek. Zawsze rozgrzewała ją najpierw starannie w dłoniach.

– Mija, czas wracać do domu! – krzyknęła Norma z brzegu. Nela lubiła, kiedy Norma mówiła do niej „mija”. Brzmiało to jak „miha” i znaczyło tyle, co „kochanie”. W rękach miała już przygotowany duży ręcznik. Kiedy Nela wyszła z wody, owinęła jej ramiona tak, jak owijała warzywa i mięso tortillą, przytuliła mocno do siebie i zaczęła udawać, że ją zjada, kawałek po kawałku, kiwając się przy tym z boku na bok.

– Co robimy dzisiaj na obiad? – spytała, nie wypuszczając dziewczynki z objęć.

– Zrobisz pupusas?

– A jest mąka kukurydziana?

– Jest.

– To zrobię pupusas.

Musiały wrócić do domu, żeby zdążyć przygotować placki (to pupusas) i trochę posprzątać przed przyjściem mamy. Nie było już czasu, żeby zatrzymać się na lody. Po przejściu przez drewniany most mijały wielkie drzewo z obnażonymi korzeniami, pod którym lis wykopał norę. Nela nigdy go nie widziała, wiedziała tylko od Normy, że tam mieszka. Szły, trzymając się za ręce, ale co jakiś czas przystawały, żeby Nela mogła pomagać wstać żukom, które utknęły na plecach i przebierały w powietrzu nóżkami.

Kiedy Nela weszła do domu, pierwsze, co zauważyła, to buty mamy. Zawsze stały równo przy drzwiach, ale tym razem granatowe tenisówki, które wkładała do pracy, były rozrzucone po przedpokoju. Niebieski plecak ze znaczkiem Szpitala Świętego Eryka, który wieszała na haczyku, leżał teraz porzucony pod lustrem, z czego od razu skorzystał Lucjan, uznając, że to odpowiednie legowisko dla kota.

Po chwili w przedpokoju pojawiła się mama. W ręce trzymała telefon. Jej oczy były zapuchnięte i czerwone. W tym samym momencie Norma kończyła pokonywać schody; wyglądało to, jakby mała bułeczka postanowiła turlać się pod górę. Gdy zobaczyła przyjaciółkę, od razu wiedziała, że stało się coś złego.

– Anna, que pasa?

– Mi papa ésta muerto.

Mama i Norma zawsze mówiły po hiszpańsku, kiedy działo się coś złego. Nie chciały martwić Neli. Gdyby obie nie musiały codziennie tak ciężko pracować, na pewno zauważyłyby, że gdy synowie Normy przychodzą z wizytą, zawsze mówią do Neli po hiszpańsku, a ona większość z tego rozumie. Teraz też rozumiała. Mi papa ésta muerto znaczy „Mój tata nie żyje”.

Kiedy tak stały, Nela przypomniała sobie, jak w zeszłym roku, zimą, wracała z mamą w nocy od dziadka przez las.

Ziemia była oblodzona i musiały iść bardzo powoli, trzymając się za ręce. Szczególnie ostrożnie wchodziły pod górkę. Mama sprawdzała najpierw prawą nogą, czy ziemia nie jest zdradliwa, stawiała duży krok, przenosząc tylko trochę wagi swojego ciała na nogę. Dopiero kiedy upewniła się, że jest bezpiecznie, przenosiła resztę ciężaru i pociągała za sobą Nelę. I tak szły sobie do domu, kawałek po kawałku. Mniej więcej w połowie drogi wszystkie latarnie nagle zgasły. Obie stanęły bez ruchu, oczekując, że za chwilę znowu się zapalą, ale tak się nie stało. Dziewczynka spojrzała w dół na swoje ręce, ale nie zobaczyła ich. Było zbyt ciemno. Słyszała tylko szybki, płytki oddech swojej mamy. Po dłuższej chwili mama wzięła ją na ręce i oświetlając drogę telefonem komórkowym, zaczęła biec przed siebie, po lodzie, przez krzaki i po górkach. Kiedy wybiegła wreszcie z lasu na oświetlony parking, postawiła Nelę na ziemi, ukucnęła i nakryła rękami głowę.

– Mamo, biegłaś, jakby gonił nas tygrys – szepnęła jej do ucha córka.

Mama Neli spojrzała wtedy na nią tak, jakby chciała ją za coś przeprosić.

Przez długi czas siedziały w kuchni w milczeniu. Norma zaparzyła im herbatę, a kiedy zrobiło się późno i musiała wracać do swoich dzieci, mama zadzwoniła po Pellego, żeby przyszedł. Pelle, a właściwie doktor Per Vahlquist, był znajomym mamy z pracy. Nela bardzo lubiła, kiedy je odwiedzał, bo latem przynosił im truskawki, a zimą ciasteczka imbirowe. Mama oddychała przy nim jakoś głębiej niż zwykle. Znał najlepsze kreskówki i potrafił naśladować wszystkie postacie. Robił to w taki sposób, że ze śmiechu bolały je brzuchy. Krzyczały wtedy: „Pelle, przestań!”, żeby móc choć przez chwilę złapać oddech, ale ich prośby sprawiały tylko, że przedrzeźniał jeszcze chętniej i jeszcze głośniej. Pocierał wtedy szybko wierzchem dłoni swój zadarty nos, bo zawsze tak robił, kiedy był z siebie zadowolony. Gdy mama nie widziała, Pelle patrzył na nią w taki sposób, w jaki ona sama patrzyła kiedyś na Lucjana, kiedy Lucjan był jeszcze małym kotkiem.

Zawsze na kilka minut przed wizytą Pellego mama stawała przed lustrem w przedpokoju i dokładnie przyglądała się swojej twarzy. Przekręcała głowę najpierw w prawą, potem w lewą stronę, podtrzymując delikatnie podbródek palcami. Na co dzień się nie malowała, ale przed przyjściem doktora Vahlquista wyciągała z szuflady puder brązujący i małym pędzelkiem rozprowadzała go po policzkach, czole i powiekach. „Pocałunek słońca”, mówiła, puszczając oko do Neli, która często jej się wtedy przyglądała. Na koniec rozpuszczała włosy i spryskiwała je wodą różaną.

Tym razem niczego takiego nie zrobiła. Stała tylko, patrząc przez okno.

Kiedy Pelle w końcu przyszedł, było już bardzo późno, ale za oknem wciąż świeciło słońce. O tej porze roku w Szwecji noce były białe, a starsi ludzie mówili wtedy, że nadszedł czas „słońca o północy”, bo nie znikało jak zwykle za horyzontem, tylko świeciło przez całą noc. Wyglądało to trochę tak, jakby od wieczora do wczesnego ranka panował wieczny zmierzch.

Nela chciała przytulić się do Pellego i opowiedzieć mu, że serce dziadka w nocy przestało bić i na drugi dzień już się nie obudził, ale nie zdążyła, bo czekając, zasnęła na kanapie w dużym pokoju. Pelle przykrył ją żółtym kocem i pogłaskał kota, który ułożył się przy dziewczynce.

Na drugi dzień mama obudziła Nelę i powiedziała, że po śniadaniu pojadą kolejką do miasta. Musiały zajść do szpitala, w którym pracuje, żeby mogła porozmawiać z Kariną, swoją szefową. Nazywała ją smoczycą. Kiedy Nela zapytała, dlaczego tak na nią mówi, mama zastanowiła się przez chwilę. „Dlatego że nie potrafi poczuć czyjegoś bólu w swoim sercu”, odpowiedziała w końcu.

W szpitalu czekał na nie Moisés, o którym mówiło się, że jest aniołem stróżem tego miejsca. Przeprowadził się tutaj z Brazylii i zimą bardzo tęsknił za słońcem. Pracował jako ochroniarz i musiał czasami pomagać pielęg­niarkom, gdy któryś z ich pacjentów stawał się agresywny. Na szczęście nie zdarzało się to często na oddziale mamy Neli. Najwięcej pracy miał podczas pełni księżyca. Wtedy podobno w szpitalu działy się dziwne rzeczy.

– Jak się mają moje dwie ulubione dziewczyny? – spytał, przytrzymując im drzwi. – Nie wiedziałem, że dzisiaj pracujesz.

– Nie pracuję, wpadłam tylko na chwilę, żeby złożyć wniosek o urlop. Mogę zostawić z tobą małą? Jeśli nie jesteś zbyt zajęty…

– Pewnie, leć, poradzimy sobie.

Mama uśmiechnęła się w podziękowaniu i poszła w kierunku windy, przesyłając im po drodze buziaki.

– Chodź – powiedział Moisés, przywołując Nelę do siebie zdecydowanym ruchem ręki. – Usiądziemy w poczekalni, tam są wygodne kanapy.

Brazylijczyk miał na oko dwa metry wzrostu, więc chociaż szedł spokojnym krokiem, Nela prawie biegła, żeby za nim nadążyć. Gdy tak szli korytarzem, zauważyła, że prawie wszystkie ściany w szpitalu są zielone.

– Zielony kolor uspokaja – wytłumaczył Moisés.

Neli najbardziej podobały się w nim ciemne kręcone włosy związane w kucyk i dołeczki, które pojawiały się na jego twarzy, kiedy się uśmiechał. Bardzo chciała wskoczyć mu „na barana” i w ten sposób pokonać resztę drogi, ale trochę wstydziła się zapytać, czy może.

Poczekalnia była nieduża, wystarczyło miejsca na jedną czteroosobową kanapę, fotel i stolik do kawy, na którym porozrzucane były czasopisma dla kobiet w ciąży i stare gazety „Metro”. Można je było dostać za darmo przy wejściu do kolejki miejskiej. Pod ścianą stał niewielki stolik, a na nim dzbanek z wodą i kilka szklanek ustawionych w rzędzie do góry dnem.

– Zaraz wracam, poczekaj tu na mnie – powiedział Moisés i udał się w kierunku toalety.

Nela przypomniała sobie, że gdzieś na tym piętrze stoi automat ze słodkimi napojami, batonikami i krakersami. Miała ochotę na serowe krakersy w kształcie rybek. Wsadziła rękę do kieszeni krótkich spodenek i po wielkości monet wyczuła, że ma w niej dwadzieścia pięć koron. Dokładnie tyle kosztowały rybki. Obiecała sobie, że zdąży, zanim Moisés wróci, i ruszyła w kierunku oddziału kardiologii. Wiedziała mniej więcej, gdzie to jest, bo często czekały tam z mamą, aż Pelle skończy swoją zmianę. Na tym oddziale leżał też dziadek Neli, kiedy zachorował. Neli przypomniało się, jak latem pojechały z mamą do szpitala go odwiedzić. To musiało być pod koniec czerwca, bo mama kupiła dziadkowi truskawki. Krwistoczerwone, pachnące. Po drodze Nela wybierała jedną po drugiej z koszyka i wkładała je szybko do buzi. Kiedy dojechały do szpitala, wszystkie truskawki były już zjedzone. Gdy o tym teraz pomyślała, przytłoczyło ją poczucie winy. Niemal czuła, jak pęka jej serce.

Miała rację, automat stał tam, gdzie pamiętała. Zwykle kręciło się tu sporo ludzi. Korytarz zapełniali bliscy pacjentów, cierpliwie czekający w kolejce po kawę, spieszące się pielęgniarki w błękitnych mundurkach i ochroniarze rozmawiający przez krótkofalówki. Tym razem nie było nikogo. Przejechała palcem w powietrzu, szukając krakersów. Wcisnęła przycisk z numerem „33”, ale zanim zdążyła włożyć monetę, usłyszała za plecami cichy kobiecy głos:

– Jest tam ktoś? Czy może mi ktoś pomóc?

Głos dochodził z pokoju za Nelą. Drzwi były lekko uchylone, widziała ich odbicie w szybie automatu. Zawahała się.

– Proszę, pomóż mi – błagał głos.

Dziewczynka złapała za klamkę i delikatnie popchnęła drzwi.

Weszła do zwykłego pokoju, w którym stały dwa łóżka oddzielone białym parawanem. Jedno z łóżek było puste, ale to, co zobaczyła na tym drugim, sprawiło, że po jej ciele przeszedł nieprzyjemny prąd, serce zaczęło bić szybciej, a oddech stał się płytki.

Na łóżku leżała stara kobieta, a na jej brzuchu siedział tygrys. Musiał mierzyć co najmniej trzy metry od nosa do końca ogona. Nela przypomniała sobie, czego nauczyła się w szkole o egzotycznych zwierzętach. Nauczycielka powiedziała wtedy: „Tygrysy zjadają wszystko, a ich nie zjada nikt”. Drapieżnik spojrzał Neli prosto w oczy i wydał z siebie przeraźliwy ryk, pokazując przy tym błyszczące kły. Chciała uciec, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Tygrys naprężył mięśnie karku, zmrużył żółte ślepia i podnosząc prawą łapę do góry, syknął:

– Jesteś mi winna przysługę.

Zeskoczył z łóżka i ruszył w kierunku Neli. W tym momencie dziewczynka poczuła na swoich ramionach czyjeś dłonie i usłyszała gdzieś nad głową głos Moisésa:

– Dzień dobry, pani Bendix. Widzę, że znalazła pani moją zgubę – powiedział do kobiety leżącej na łóżku, nie zwracając uwagi na zwierzaka. Pani Bendix patrzyła na Moisésa pustymi oczami lalki, jakby jej tam nie było.

Tygrys cofnął się trochę, jeszcze raz spojrzał ze złością Neli w oczy i dał susa przez otwarte okno.

– Dlaczego trzymacie w szpitalu tygrysy? – spytała Nela, kiedy oddalali się od pokoju pani Bendix. Moisés prowadził ją, a jego dłonie nadal spoczywały na jej ramionach.

– Nie mamy tygrysów, mamy tylko smoczycę – zaśmiał się Moisés, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, bo drogę zaszła im Karina. Smoczyca we własnej osobie.

– Moisés, wracaj na swoje stanowisko.

– Ale Anna…

– Anna od dzisiaj nie pracuje już w tym szpitalu. – Wąskie usta Kariny wykrzywiły się w dziwnym uśmiechu. Podeszła bliżej do Neli i pochyliła się tak, żeby jej oczy znalazły się na wysokości oczu dziewczynki. Podparła ręce na kolanach, a jej naszyjnik z pereł bujał się teraz w powietrzu między nimi.

– Chyba nadszedł czas, żebyś wracała tam, skąd przybyłaś.

***

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI