Dzieła Zebrane Adama Mickiewicza - Adam Mickiewicz - ebook

Dzieła Zebrane Adama Mickiewicza ebook

Adam Mickiewicz

5,0

Opis

Adam Mickiewicz był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli europejskiego romantyzmu. Jego poezję charakteryzował zarówno mistycyzm i sentymentalizm, jak i aktywizm społeczny. W polskiej historii zapisał się przede wszystkim dramatem Dziady oraz Panem Tadeuszem - epopeją narodową uznawaną za ostatni wielki epos kultury szlacheckiej w Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

W niniejszym zbiorze znalazły się następujące dzieła Adama Mickiewicza:

- Pan Tadeusz

- Konrad Wallenrod

- Dziady

- Sonety krymskie

- Sonety odeskie

- Ballady i romanse

- Wybór wierszy

- Oda do Młodości

- Pieśń Filaretów

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 711

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Adam Mickiewicz

Dzieła Zebrane

(Bezpłatny fragment)

ISBN: 978-83-63720-32-2

Wydawnictwo: Liber Electronicus

Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie

Księga pierwsza

Gospodarstwo

Powrót panicza — Spotkanie się pierwsze w pokoiku, drugie u stołu — Ważna Sędziego nauka o grzeczności — Podkomorzego uwagi polityczne nad modami — Początek sporu o Kusego i Sokoła — Żale Wojskiego — Ostatni Woźny Trybunału — Rzut oka na ówczesny stan polityczny Litwy i Europy

Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie:  
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,  
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie  
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.  
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy  
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy  
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!  
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem  
(Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę  
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę;  
I zaraz mogłem pieszo, do Twych świątyń progu  
Iść za wrócone życie podziękować Bogu),  
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.  
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną  
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,  
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;  
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,  
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;  
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,  
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,  
A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą  
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.  
Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,  
Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,  
Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany;  
Świeciły się z daleka pobielane ściany,  
Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni  
Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni.  
Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi,  
I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi  
Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może.  
Widać, że okolica obfita we zboże,  
I widać z liczby kopic  
Świecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługów  
Orzących wcześnie łany ogromne ugoru,  
Czarnoziemne, zapewne należne do dworu,  
Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek:  
Że w tym domu dostatek mieszka i porządek.  
Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,  
Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.  
Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek  
I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek.  
Wysiadł z powozu; konie porzucone same,  
Szczypiąc trawę ciągnęły powoli pod bramę.  
We dworze pusto: bo drzwi od ganku zamknięto  
Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto.  
Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać,  
Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać.  
Dawno domu nie widział, bo w dalekim mieście  
Kończył nauki, końca doczekał nareszcie.  
Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne  
Ogląda czule, jako swe znajome dawne.  
Też same widzi sprzęty, też same obicia,  
Z którymi się zabawiać lubił od powicia,  
Lecz mniej wielkie, mniej piękne niż się dawniej zdały.  
I też same portrety na ścianach wisiały:  
Tu Kościuszko w czamarce krakowskiej, z oczyma  
Podniesionymi w niebo, miecz oburącz trzyma;  
Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów,  
Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów,  
Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie  
Siedzi Rejtan, żałośny po wolności stracie;  
W ręku trzyma nóż ostrzem zwrócony do łona,  
A przed nim leży Fedon i żywot Katona.  
Dalej Jasiński, młodzian piękny i posępny;  
Obok Korsak, towarzysz jego nieodstępny:  
Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali,  
Siekąc wrogów, a Praga już się wkoło pali.  
Nawet stary stojący zegar kurantowy  
W drewnianej szafie poznał, u wniścia alkowy;  
I z dziecinną radością pociągnął za sznurek.  
By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek.  
Biegał po całym domu i szukał komnaty,  
Gdzie mieszkał dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty.  
Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice  
Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce!  
Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty;  
A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty.  
To nie był ochmistrzyni pokój? Fortepiano?  
Na nim nuty i książki; wszystko porzucano  
Niedbale i bezładnie: nieporządek miły!  
Niestare były rączki, co je tak rzuciły.  
Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta  
Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta;  
A na oknach donice z pachnącymi ziołki.  
Geranium, lewkonija, astry i fijołki.  
Podróżny stanął w jednym z okien — nowe dziwo:  
W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą,  
Był maleńki ogródek ścieżkami porznięty,  
Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty.  
Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek  
Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek;  
Grządki, widać, że były świeżo polewane,  
Tuż stało wody pełne naczynie blaszane,  
Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki;  
Tylko co wyszła: jeszcze kołyszą się drzwiczki  
Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki  
Na piasku, bez trzewika była i pończoszki;  
Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu,  
Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu  
Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi  
Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.  
Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając,  
Wonnymi powiewami kwiatów oddychając.  
Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił,  
Oczyma ciekawymi po drożynach gonił  
I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał,  
Myślał o nich i, czyje były, odgadywał.  
Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie  
Stała młoda dziewczyna... Białe jej ubranie  
Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,  
Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.  
W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,  
W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana:  
Więc choć świadka nie miała, założyła ręce  
Na piersiach, przydawając zasłony sukience.  
Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe  
Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,  
Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku  
Świecił się jak korona na świętych obrazku.  
Twarzy nie było widać; zwrócona na pole  
Szukała kogoś okiem, daleko, na dole;  
Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,  
Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie,  
I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,  
I po desce opartej o ścianę komnaty...  
Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca,  
Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.  
Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła:  
Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła  
Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.  
Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,  
Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się raną.  
Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,  
Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił  
I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie,  
Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;  
Podróżny zląkł się, spojrzał; lecz już jej nie było.  
Wyszedł zmieszany i czuł, że mu serce biło  
Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć  
To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.  
Tymczasem na folwarku nie uszło baczności,  
Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.  
Już konie w stajnią wzięto, już im hojnie dano,  
Jako w porządnym domu, i obrok, i siano:  
Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody,  
Odsyłać koni gości Żydom do gospody.  
Słudzy nie wyszli witać; ale nie myśl wcale,  
Aby w domu Sędziego służono niedbale:  
Słudzy czekają, nim się pan Wojski ubierze,  
Który teraz za domem urządzał wieczerzę.  
On pana zastępuje i on, w niebytności  
Pana, zwykł sam przyjmować i zabawiać gości  
(Daleki krewny pański i przyjaciel domu).  
Widząc gościa, na folwark dążył po kryjomu,  
Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie;  
Wdział więc jak mógł najprędzej niedzielne ubranie  
Nagotowane z rana, bo od rana wiedział,  
Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.  
Pan Wojski poznał z dala, ręce rozkrzyżował  
I z krzykiem podróżnego ściskał i całował.  
Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,  
W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa  
Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,  
Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań.  
Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał,  
Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.  
«Dobrze mój Tadeuszu, (bo tak nazywano  
Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano  
Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził)  
Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził  
Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.  
Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;  
Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne  
Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne,  
Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu.  
I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;  
Podkomorzy już zjechał z żoną i z córkami.  
Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,  
A starzy i kobiety żniwo oglądają  
Pod lasem i tam pewnie na młodzież czekają.  
Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy  
Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy».  
Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą,  
I jeszcze się do woli nagadać nie mogą.  
Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,  
Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,  
Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze  
Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze  
Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty  
Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,  
Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,  
Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;  
I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu,  
Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.  
Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary  
Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary,  
I zgasło. I wnet sierpy gromadnie dzwoniące  
We zbożach, i grabliska suwane po łące,  
Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe,  
U niego ze dniem kończą pracę gospodarze.  
«Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba;  
Słońce, Jego robotnik, kiedy znijdzie z nieba,  
Czas i ziemianinowi ustępować z pola».  
Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola  
Była Ekonomowi poczciwemu świętą;  
Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto  
Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły:  
Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły.  
Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe,  
Wesołe, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe  
Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną,  
Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną;  
Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku;  
Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku  
(Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał  
O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał:  
A każdy mimowolnie porządku pilnował;  
Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował,  
I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu  
Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu.  
Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną,  
Z jego upadkiem domy i narody giną.  
Więc do porządku wykli domowi i słudzy;  
I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy,  
Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało,  
Przyjmował zwyczaj, którym wszystko oddychało.  
Krótkie były Sędziego z synowcem witania:  
Dał mu poważnie rękę do pocałowania,  
I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił;  
A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił,  
Widać było z łez, które wylotem kontusza  
Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza.  
W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru,  
I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu.  
Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy  
I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy  
Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki;  
Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki:  
Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa  
Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa.  
Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości,  
Nie chybił gospodarskiej, ważnej powinności:  
Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora  
Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora.  
Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy;  
Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy.  
Wojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni  
Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni:  
Bo w niebytność Wojskiego Woźny po kryjomu  
Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu,  
I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska,  
Którego widne były pod lasem zwaliska.  
Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił  
I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił,  
Lecz stało się: już późno i trudno zaradzić,  
Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić.  
Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył,  
Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył:  
We dworze żadna izba nie ma obszerności  
Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gości,  
W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana,  
Sklepienie całe — wprawdzie pękła jedna ściana,  
Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi;  
Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi.  
Tak mówiąc na Sędziego mrugał; widać z miny,  
Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny.  
O dwa tysiące kroków zamek stał za domem,  
Okazały budową, poważny ogromem,  
Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków;  
Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków.  
Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu,  
Bezładnością opieki, wyrokami sądu,  
W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli,  
A resztę rozdzielono między wierzycieli.  
Zamku żaden wziąć nie chciał, bo w szlacheckim stanie  
Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie;  
Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki,  
Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki,  
Przyjechawszy z wojażu upodobał mury,  
Tłumacząc, że gotyckiej są architektury;  
Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem,  
Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem.  
Dość, że Hrabia chciał zamku. Właśnie i Sędziemu  
Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu.  
Zaczęli proces w ziemstwie, potem w głównym sądzie,  
W senacie, znowu w ziemstwie i guberskim rządzie;  
Wreszcie, po wielu kosztach i ukazach licznych,  
Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych.  
Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni  
Zmieści się i palestra, i goście proszeni.  
Sień wielka jak refektarz, z wypukłym sklepieniem  
Na filarach, podłoga wysłana kamieniem,  
Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi;  
Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi  
Z napisami, gdzie, kiedy te łupy zdobyte;  
Tuż myśliwców herbowne klejnoty wyryte,  
I stoi wypisany każdy po imieniu;  
Herb Horeszków, Półkozic, jaśniał na sklepieniu.  
Goście weszli w porządku i stanęli kołem.  
Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem;  
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,  
Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży.  
Przy nim stał kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie.  
Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie;  
Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli,  
I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli.  
Pan Tadeusz, choć młodzik, ale prawem gościa  
Wysoko siadł przy damach obok jegomościa;  
Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało  
Puste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało.  
Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi poglądał,  
Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał.  
I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzał,  
I z nim na miejscu pustym oczy swe osadzał.  
Dziwna rzecz! miejsca wkoło są siedzeniem dziewic,  
Na które mógłby spojrzeć bez wstydu królewic,  
Wszystkie zacnie zrodzone, każda młoda, ładna:  
Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna.  
To miejsce jest zagadką; młodź lubi zagadki;  
Roztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki  
Ledwo słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki;  
Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki,  
I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne,  
Z których by wychowanie poznano stołeczne;  
To jedno puste miejsce nęci go i mami,  
Już nie puste, bo on je napełnił myślami.  
Po tym miejscu biegało domysłów tysiące,  
Jako po deszczu żabki na samotnej łące;  
Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę  
Lilia jezior skroń białą wznosząca nad wodę.  
Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy,  
Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży,  
A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki,  
Rzekł: «Muszę ja wam służyć, moje panny córki,  
Choć stary i niezgrabny». Zatem się rzuciło  
Kilku młodych od stołu i pannom służyło.  
Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza  
I poprawiwszy nieco wylotów kontusza,  
Nalał węgrzyna i rzekł: «Dziś, nowym zwyczajem,  
My na naukę młodzież do stolicy dajem;  
I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki  
Mają od starych więcej książkowej nauki;  
Ale co dzień postrzegam, jak młodź cierpi na tem,  
Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem.  
Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody;  
Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody,  
Ojca Podkomorzego, mościwego pana  
(Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana);  
On mnie radą do usług publicznych sposobił,  
Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił.  
W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga,  
Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga.  
Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze  
Jak drudzy, i wróciwszy w domu ziemię orzę,  
Gdy inni, więcej godni Wojewody względów,  
Doszli potem najwyższych krajowych urzędów,  
Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu  
Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu  
W uczciwości, w grzeczności; a powiem to śmiało,  
Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą.  
Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą  
Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo;  
Bo taka grzeczność modna, zda mi się kupiecka,  
Ale nie staropolska, ani też szlachecka.  
Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna;  
Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna,  
I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana  
Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana.  
Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić  
I każdemu powinną uczciwość wyrządzić.  
I starzy się uczyli; u panów rozmowa,  
Była to historyja żyjąca krajowa,  
A między szlachtą dzieje domowe powiatu.  
Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu,  
Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą;  
Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą.  
Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi?  
Z kim on żył? co porabiał? Każdy gdzie chce wchodzi,  
Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy.  
Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy  
I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów,  
Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów!  
Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi,  
Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi».  
To mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem;  
Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem,  
Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza,  
Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza.  
Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem.  
Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem;  
Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał,  
Ale częstym skinieniem głowy potakiwał.  
Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał;  
Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał,  
I dalej mówił: «Grzeczność nie jest rzeczą małą:  
Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało,  
Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje,  
Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje:  
Jak na szalach, żebyśmy nasz ciężar poznali,  
Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali.  
Zaś godna jest waszmościów uwagi osobnej  
Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej;  
Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty  
Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty.  
Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy  
Wspaniały domów sojusz. Tak myślili starzy.  
A zatem...» Tu Pan Sędzia nagłym zwrotem głowy  
Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy:  
Znać było, że przychodził już do wniosków mowy.  
Wtem brząknął w tabakierę złotą Podkomorzy,  
I rzekł: «Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzéj!  
Teraz, nie wiem, czy moda i nas starych zmienia,  
Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia.  
Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do ojczyzny,  
Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny!  
Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów  
Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów,  
Prześladując w ojczyźnie Boga, przodków wiarę,  
Prawa i obyczaje, nawet suknie stare.  
Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów,  
Gadających przez nosy, a często bez nosów,  
Opatrzonych w broszurki i w różne gazety,  
Głoszących nowe wiary, prawa, toalety.  
Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza;  
Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przypuszcza,  
Odbiera naprzód rozum od obywateli.  
I tak, mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli,  
I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród,  
Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród.  
Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory;  
Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory.  
Była to maszkarada, zapustna swawola,  
Po której miał przyjść wkrótce wielki post — niewola!  
Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię,  
Kiedy do ojca mego, w Oszmiańskim powiecie,  
Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku,  
Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku.  
Biegali wszyscy za nim, jakby za rarogiem,  
Zazdroszczono domowi, przed którego progiem  
Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka,  
Która się po francusku zwała karyjulka:  
Zamiast lokajów, w kielni siedziały dwa pieski,  
A na kozłach Niemczysko chude na kształt deski;  
Nogi miał długie, cienkie jak od chmielu tyki,  
W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki,  
Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu.  
Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu,  
A chłopi żegnali się, mówiąc: że po świecie  
Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie.  
Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo;  
Dosyć, że się nam zdawał małpą lub papugą  
W wielkiej peruce, którą do złotego runa  
On lubił porównywać, a my do kołtuna.  
Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie  
Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie,  
Milczał; bo by krzyczała młodzież, że przeszkadza  
Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza!  
Taka była przesądów owoczesnych władza!  
Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować,  
Cywilizować będzie i konstytuować;  
Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymówni  
Zrobili wynalazek : iż ludzie są równi...  
Choć o tym dawno w Pańskim pisano Zakonie,  
I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie.  
Nauka dawną była, szło o jej pełnienie!  
Lecz wtenczas panowało takie oślepienie,  
Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,  
Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.  
Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża;  
Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża,  
A natenczas tam w modzie był tytuł markiża.  
Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty,  
Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty;  
Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem,  
Demokrata przyjechał z Paryża baronem;  
Gdyby żył dłużej, może nową alternatą,  
Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą.  
Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi;  
A co Francuz wymyśli, to Polak polubi.  
Chwała Bogu, że teraz, jeśli nasza młodzież  
Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież,  
Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach  
Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach.  
Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki,  
Nie daje czasu szukać mody i gawędki.  
Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną,  
Że znowu o Polakach tak na świecie głośno;  
Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita!  
Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita.  
Tylko smutno, że nam, ach, tak się lata wleką  
W nieczynności! a oni tak zawsze daleko!  
Tak długo czekać! nawet tak rzadka nowina —  
Ojcze Robaku (ciszej rzekł do bernardyna),  
Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość;  
Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?»  
— «Nic a nic» odpowiedział Robak obojętnie,  
(Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie)  
«Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy  
Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy  
Bernardyńskie: cóż o tym gadać u wieczerzy;  
Są tu świeccy, do których nic to nie należy».  
Tak mówiąc, spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników  
Siedział gość, Moskal; był to pan kapitan Ryków,  
Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,  
Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę.  
Ryków jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę,  
Lecz na wzmiankę Warszawy, rzekł podniósłszy głowę:  
«Pan Podkomorzy! Oj wy! Pan zawsze ciekawy  
O Bonaparta, zawsze wam tam do Warszawy!  
He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem, —  
Ojczyzna! ja to czuję wszystko, ja rozumiem!  
Wy Polaki, ja Ruski: teraz się nie bijem,  
Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem.  
Często na awanpostach nasz z Francuzem gada,  
Pije wódkę; jak krzykną ura! — kanonada.  
Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię;  
Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie.  
Ja mówię, będzie wojna u nas. Do Majora  
Płuta, adiutant sztabu przyjechał zawczora:  
Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka,  
Czy na Francuza; oj ten Bonapart figurka!  
Bez Suwarowa to on może nas wytuza.  
U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza,  
Że Bonapart czarował: no, tak i Suwarów  
Czarował; tak były czary przeciw czarów.  
Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta,—  
A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta;  
Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca,  
Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca.  
Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą...»  
Tu Ryków przerwał i jadł; wtem, z potrawą czwartą  
Wszedł służący i raptem boczne drzwi otwarto.  
Weszła nowa osoba przystojna i młoda.  
Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda,  
Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali,  
Prócz Tadeusza widać, że ją wszyscy znali.  
Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,  
Suknię materyjalną, różową, jedwabną,  
Gors wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki  
Krótkie; w ręku kręciła wachlarz dla zabawki  
(Bo nie było gorąco); wachlarz pozłocisty  
Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty;  
Głowa do włosów, włosy pozwijane w kręgi,  
W pukle, i przeplatane różowymi wstęgi,  
Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu,  
Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu:  
Słowem, ubiór galowy; szeptali niejedni,  
Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni.  
Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy,  
Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéj  
Jako osóbki, które na trzykrólskie święta  
Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta.  
Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem,  
Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem:  
Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało,  
Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało:  
Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć;  
Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć,  
A potem, między rzędem siedzących i stołem,  
Jak bilardowa kula toczyła się kołem.  
W biegu dotknęła blisko naszego młodziana;  
Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana,  
Pośliznęła się nieco i w tym roztargnieniu  
Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu.  
Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swym siadła  
Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła;  
Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek  
Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek  
Poprawiała, to lekkim dotknięciem się ręki  
Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki.  
Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery.  
Tymczasem, w końcu stoła, naprzód ciche szmery,  
A potem się zaczęły wpół głośne rozmowy;  
Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy.  
Asesora z Rejentem wzmogła się uparta  
Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta,  
Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił  
I utrzymywał, że on zająca pochwycił;  
Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi,  
Że ta chwała należy chartu Sokołowi.  
Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła  
Brali stronę Kusego albo też Sokoła,  
Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki.  
Sędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki  
Rzekł półgłosem: «Przepraszam, musieliśmy siadać,  
Nie podobna wieczerzy na później odkładać:  
Goście głodni, chodzili daleko na pole;  
Myśliłem, że dziś z nami nie będziesz przy stole».  
To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu  
O politycznych sprawach rozmawiał po cichu.  
Gdy tak były zajęte stołu strony obie,  
Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie.  
Przypomniał, że za pierwszym na miejsce wejrzeniem  
Odgadnął zaraz, czyim miało być siedzeniem.  
Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie:  
Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie!  
Więc było przeznaczono, by przy jego boku  
Usiadła owa piękność widziana w pomroku!  
Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza,  
Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza.  
I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty,  
A u tej krucze długie zwijały się sploty?  
Kolor musiał pochodzić od słońca promieni,  
Którymi przy zachodzie wszystko się czerwieni.  
Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła;  
Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła:  
Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta,  
Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta;  
U tej znalazł podobne oczy, usta, lica.  
W wieku może by była największa różnica:  
Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą,  
A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą;  
Lecz młodzież o piękności metrykę nie pyta,  
Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta,  
Chłopcowi każda piękność zda się rówiennicą,  
A niewinnemu każda kochanka dziewicą.  
Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście,  
I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście,  
Miał za dozorcę księdza, który go pilnował  
I w dawnej surowości prawidłach wychował.  
Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne  
Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne,  
Ale razem niemałą chętkę do swawoli.  
Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli  
Używać na wsi długo wzbronionej swobody;  
Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody,  
A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie.  
Nazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie  
Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni,  
Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni.  
Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził:  
Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził,  
Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił,  
Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił;  
On wolał z flinty strzelać albo szablą robić.  
Wiedział, że go myślano do wojska sposobić,  
Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę;  
Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole.  
Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił.  
Kazał, aby przyjechał i aby się żenił  
I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek  
Dać małą wieś, a potem cały swój majątek.  
Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety  
Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety.  
Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką,  
Jego ramiona silne, jego pierś szeroką,  
I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec,  
Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec:  
Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął,  
I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął.  
Również patrzyła ona: i cztery źrenice  
Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce.  
Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę.  
Wracał z miasta, ze szkoły: więc o książki nowe,  
O autorów pytała Tadeusza zdania  
I ze zdań wyciągała na nowo pytania.  
Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie,  
O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie,  
Dowiodła, że zna równie pędzel, nuty, druki;  
Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki!  
Lękał się, by nie został pośmiewiska celem,  
I jąkał się jak żaczek przed nauczycielem.  
Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi;  
Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi,  
Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach,  
O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach,  
I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić,  
By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić.  
Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj,  
W pół godziny już byli z sobą poufali;  
Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki.  
W końcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki.  
Trzy osoby na wybór; wziął najbliższą sobie;  
Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie,  
Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała  
Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała.  
Inaczej bawiono się w drugim końcu stoła;  
Bo tam, wzmogłszy się nagle, stronnicy Sokoła  
Na partyję Kusego bez litości wsiedli.  
Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli;  
Stojąc i pijąc obie kłóciły się strony,  
A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony:  
Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoją tokował,  
I gestami ją bardzo dobitnie malował.  
(Był dawniej adwokatem pan Rejent Bolesta,  
Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta).  
Teraz ręce przy boku miał, w tył wygiął łokcie,  
Spod ramion wytknął palce i długie paznokcie,  
Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem:  
Właśnie rzecz kończył. «Wyczha! puściliśmy razem  
Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kurki  
Jednym palcem spuszczone u jednej dwururki;  
Wyczha! poszli, a zając jak struna, smyk w pole,  
Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole  
I palcami ruch chartów przedziwnie udawał)  
Psy tuż, i hec od lasu odsadzili kawał;  
Sokół smyk naprzód; rączy pies, lecz zagorzalec,  
Wysadził się przed Kusym, o tyle, o palec:  
Wiedziałem, że spudłuje. Szarak, gracz nie lada,  
Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada;  
Gracz szarak! Skoro poczuł wszystkie charty w kupie  
Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie,  
A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy,  
Psy za nim fajt na lewo: on w las, a mój Kusy  
Cap!» Tak krzycząc, pan Rejent na stół pochylony,  
Z palcami swymi zabiegł aż do drugiej strony,  
I «cap!» Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem:  
Tadeusz i sąsiadka, tym głosu wybuchem  
Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy,  
Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy,  
Jako wierzchołki drzewa powiązane społem  
Gdy je wicher rozerwie; i ręce pod stołem  
Blisko siebie leżące wstecz nagle uciekły,  
I dwie twarze w jeden się rumieniec oblekły.  
Tadeusz, by nie zdradzić swego roztargnienia:  
«Prawda — rzekł — mój Rejencie, prawda bez wątpienia,  
Kusy piękny chart z kształtu, jeśli równie chwytny...»  
«Chwytny? — krzyknął pan Rejent — mój pies faworytny  
Żeby nie miał być chwytny?...» Więc Tadeusz znowu  
Cieszył się, że tak piękny pies nie ma narowu,  
Żałował, że go tylko widział idąc z lasu,  
I że przymiotów jego poznać nie miał czasu.  
Na to zadrżał Asesor, puścił z rąk kieliszek,  
Utopił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek.  
Asesor mniej krzykliwy i mniej był ruchawy  
Od Rejenta, szczuplejszy i mały z postawy,  
Lecz straszny na reducie, balu i sejmiku,  
Bo powiadano o nim: ma żądło w języku;  
Tak dowcipne żarciki umiał komponować,  
Iżby je w kalendarzu można wydrukować,  
Wszystkie złośliwe, ostre. Dawniej człek dostatni,  
Schedę ojca swojego i majątek bratni  
Wszystko strwonił na wielkim figurując świecie;  
Teraz wszedł w służbę rządu, by znaczyć w powiecie.  
Lubił bardzo myślistwo, już to dla zabawy,  
Już to że odgłos trąbki i widok obławy  
Przypominał mu jego lata młodociane,  
Kiedy miał strzelców licznych i psy zawołane:  
Teraz mu z całej psiarni dwa charty zostały,  
I jeszcze z tych jednemu chciano przeczyć chwały!  
Więc zbliżył się i z wolna gładząc faworyty  
Rzekł z uśmiechem, a był to uśmiech jadowity:  
«Chart bez ogona jest jak szlachcic bez urzędu,  
Ogon też znacznie chartom pomaga do pędu:  
A pan kusość uważasz za dowód dobroci?  
Zresztą zdać się możemy na sąd pańskiej cioci.  
Choć pani Telimena mieszkała w stolicy  
I bawi się niedawno w naszej okolicy,  
Lepiej zna się na łowach niż myśliwi młodzi:  
Tak to nauka sama z latami przychodzi».  
Tadeusz, na którego niespodzianie spadał  
Grom taki, wstał zmieszany, chwilę nic nie gadał,  
Lecz patrzał na rywala coraz straszniej, srożej...  
Wtem, wielkim szczęściem, dwakroć kichnął Podkomorzy  
«Wiwat!» krzyknęli wszyscy; on się wszystkim skłonił  
I z wolna w tabakierę palcami zadzwonił.  
Tabakiera ze złota, z brylantów oprawa,  
A w środku jej był portret króla Stanisława.  
Ojcu Podkomorzego sam król ją darował,  
Po ojcu Podkomorzy godnie ją piastował;  
Gdy w nią dzwonił, znak dawał, że miał głos zabierać.  
Umilkli wszyscy i ust nie śmieli otwierać.  
On rzekł: «Wielmożni szlachta bracia dobrodzieje,  
Forum myśliwskim tylko są łąki i knieje;  
Więc ja w domu podobnych spraw nie decyduję,  
I posiedzenie nasze na jutro solwuję,  
I dalszych replik stronom dzisiaj nie dozwolę.  
Woźny! odwołaj sprawę, na jutro na pole.  
Jutro i Hrabia z całym myślistwem tu zjedzie,  
I waszeć z nami ruszysz, Sędzio mój sąsiedzie,  
I pani Telimena, i panny, i panie,  
Słowem, zrobim na urząd wielkie polowanie;  
I Wojski towarzystwa nam też nie odmówi».  
To mówiąc, tabakierę podawał starcowi.  
Wojski na ostrym końcu śród myśliwych siedział,  
Słuchał zmrużywszy oczy, słowa nie powiedział,  
Choć młodzież nieraz jego zasięgała zdania,  
Bo nikt lepiej nad niego nie znał polowania.  
On milczał, szczyptę wziętą z tabakiery ważył  
W palcach i długo dumał, nim ją w końcu zażył;  
Kichnął, aż cała izba rozległa się echem,  
I potrząsając głową, rzekł z gorzkim uśmiechem:  
«O, jak mnie to starego i smuci, i dziwi!  
Cóż by to o tym starzy mówili myśliwi,  
Widząc że w tylu szlachty, w tylu panów gronie,  
Mają sądzić się spory o charcim ogonie?  
Cóż by rzekł na to stary Rejtan, gdyby ożył?  
Wróciłby do Lachowicz i w grób się położył!  
Co by rzekł wojewoda Niesiołowski stary,  
Który ma dotąd pierwsze na świecie ogary,  
I dwiestu strzelców trzyma obyczajem pańskim,  
I ma sto wozów sieci w zamku Worończańskim,  
A od tylu lat siedzi jak mnich na swym dworze,  
Nikt go na polowanie uprosić nie może,  
Białopiotrowiczowi samemu odmówił!  
Bo cóż by on na waszych polowaniach łowił?  
Piękna byłaby sława, ażeby pan taki  
Wedle dzisiejszej mody jeździł na szaraki!  
Za moich, panie, czasów, w języku strzeleckim,  
Dzik, niedźwiedź, łoś, wilk, zwany był zwierzem szlacheckim  
A zwierzę niemające kłów, rogów, pazurów,  
Zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów;  
Żaden pan nigdy przyjąć nie chciałby do ręki  
Strzelby, którą zhańbiono sypiąc w nią śrut cienki!  
Trzymano wprawdzie chartów: bo z łowów wracając,  
Trafia się, że spod konia mknie się biedak zając:  
Puszczano wtenczas za nim dla zabawki smycze  
I na konikach małe goniły panicze  
Przed oczyma rodziców, którzy te pogonie  
Ledwie raczyli widzieć, cóż kłócić się o nie!  
Więc niech jaśnie wielmożny Podkomorzy raczy  
Odwołać swe rozkazy i niech mi wybaczy,  
Że nie mogę na takie jechać polowanie,  
I nigdy na nim noga moja nie postanie!  
Nazywam się Hreczecha, a od króla Lecha,  
Żaden za zającami nie jeździł Hreczecha».  
Tu śmiech młodzieży mowę Wojskiego zagłuszył.  
Wstano od stołu, pierwszy Podkomorzy ruszył,  
Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy,  
Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży;  
Za nim szedł kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie.  
Sędzia u progu rękę dał Podkomorzynie,  
Tadeusz Telimenie, Asesor Krajczance,  
A pan Rejent na końcu Wojskiej Hreczeszance.  
Tadeusz z kilku gośćmi poszedł do stodoły,  
A czuł się pomieszany, zły i niewesoły.  
Rozbierał myślą wszystkie dzisiejsze wypadki:  
Spotkanie się, wieczerzę przy boku sąsiadki;  
A szczególniej mu słowo «ciocia» koło ucha  
Brzęczało ciągle jako naprzykrzona mucha.  
Pragnąłby u Woźnego lepiej się wypytać  
O pani Telimenie, lecz go nie mógł schwytać;  
Wojskiego też nie widział, bo zaraz z wieczerzy  
Wszyscy poszli za gośćmi, jak sługom należy,  
Urządzając we dworze izby do spoczynku.  
Starsi i damy spały we dworskim budynku;  
Młodzież Tadeuszowi prowadzić kazano,  
W zastępstwie gospodarza, w stodołę na siano.  
W pół godziny tak było głucho w całym dworze  
jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze;  
Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża.  
Usnęli wszyscy. Sędzia sam oczu nie zmruża;  
Jako wódz gospodarstwa obmyśla wyprawę  
W pole i w domu przyszłą urządza zabawę.  
Dał rozkaz ekonomom, wójtom i gumiennym,  
Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym  
I musiał wszystkie dzienne rachunki przezierać.  
Nareszcie rzekł Woźnemu, że się chce rozbierać.  
Woźny pas mu odwiązał, pas słucki, pas lity,  
Przy którym świecą gęste kutasy jak kity,  
Z jednej strony złotogłów w purpurowe kwiaty,  
Na wywrót jedwab czarny posrebrzany w kraty;  
Pas taki można równie kłaść na strony obie,  
Złotą na dzień galowy, a czarną w żałobie.  
Sam Woźny umiał pas ten odwiązywać, składać;  
Właśnie tym się zatrudniał i kończył tak gadać:  
«Cóż złego, że przeniosłem stoły do zamczyska?  
Nikt na tym nic nie stracił, a pan może zyska.  
Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa.  
My od dzisiaj do zamku nabyliśmy prawa  
I mimo całą strony przeciwnej zajadłość  
Dowiodę, że zamczysko wzięliśmy w posiadłość.  
Wszakże kto gości prosi w zamek na wieczerzę,  
Dowodzi, że posiadłość tam ma albo bierze;  
Nawet strony przeciwne weźmiemy na świadki:  
Pamiętam za mych czasów podobne wypadki».  
Już Sędzia spał. Więc Woźny cicho wszedł do sieni,  
Siadł przy świecy i dobył książeczkę z kieszeni,  
Która mu jak Ołtarzyk Złoty zawsze służy,  
Której nigdy nie rzuca w domu i w podróży.  
Była to trybunalska wokanda: tam rzędem  
Stały spisane sprawy, które przed urzędem  
Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał,  
Albo o których później dowiedzieć się zdołał.  
Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem;  
Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem.  
Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem,  
Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogirdem,  
Radziwił z Wereszczaką, Giedroić z Rdułtowskim,  
Obuchowicz z kahałem, Juraha z Piotrowskim,  
Maleski z Mickiewiczem, a na koniec Hrabia  
Z Soplicą; i czytając, z tych imion wywabia  
Pamięć spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki,  
I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki;  
I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym,  
W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,  
Jedna ręka na szabli, a druga do stoła,  
Przywoławszy dwie strony, «Uciszcie się!» woła.  
Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału  
Usnął ostatni w Litwie woźny trybunału.  
Takie były zabawy, spory w one lata  
Śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta świata  
We łzach i krwi tonęła; gdy ów mąż, bóg wojny,  
Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,  
Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych,  
Od puszcz Libijskich łatał do Alpów podniebnych,  
Ciskając grom po gromie, w Piramidy, w Tabor,  
W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor  
Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu,  
Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu  
Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów  
Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów,  
Które broniły Litwę murami żelaza  
Przed wieścią dla Rosyi straszną jak zaraza.  
Przecież nieraz nowina niby kamień z nieba  
Spadała w Litwę. Nieraz dziad żebrzący chleba,  
Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,  
Stanął i oczy wkoło obracał ostróżne.  
Gdy nie widział we dworze rosyjskich żołnierzy  
Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy,  
Wtenczas kim był, wyznawał: był legijonistą,  
Przynosi kości stare na ziemię ojczystą,  
Której już bronić nie mógł... Jak go wtenczas cała  
Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała,  
Zanosząc się od płaczu! On za stołem siadał  
I dziwniejsze od baśni historyje gadał.  
On opowiadał, jako jenerał Dąbrowski,  
Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski,  
Jak on rodaków zbiera na lombardzkim polu;  
Jak Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu  
I zwycięzca, wydartych potomkom cezarów  
Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów,  
Jak Jabłonowski zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,  
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie  
Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju  
Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju.  
Mowy starca krążyły we wsi po kryjomu;  
Chłopiec, co je posłyszał, znikał nagle z domu,  
Lasami i bagnami skradał się tajemnie,  
Ścigany od Moskali, skakał kryć się w Niemnie  
I nurkiem płynął na brzeg Księstwa Warszawskiego,  
Gdzie usłyszał głos miły: «Witaj nam kolego!»  
Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek z kamienia  
I Moskalom przez Niemen rzekł: «Do zobaczenia!»  
Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz,  
Piotrowski, Obolewski, Rożycki, Janowicz,  
Mierzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,  
Kupść, Gedymin i inni, których nie policzę:  
Opuszczali rodziców i ziemię kochaną,  
I dobra, które na skarb carski zabierano.  
Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru  
Przyszedł, i kiedy bliżej poznał panów dworu,  
Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza.  
Tam stała wypisana i liczba żołnierza,  
I nazwisko każdego wodza legijonu,  
I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu.  
Po wielu latach pierwszy raz miała rodzina  
Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna;  

Księga druga

Zamek

Polowanie z chartami na upatrzonego — Gość w zamku — Ostatni z dworzan opowiada historię ostatniego z Horeszków — Rzut oka w sad — Dziewczyna w ogórkach — Śniadanie — Pani Telimeny anegdota petersburska — Nowy wybuch sporów o Kusego i Sokoła — Interwencja Robaka — Rzecz Wojskiego — Zakład — Dalej w grzyby!

Dostępne w wersji pełnej.

Księga trzecia

Umizgi

Wyprawa Hrabiego na sad — Tajemnicza nimfa gęsi pasie — Podobieństwo grzybobrania do przechadzki cieniów elizejskich — Gatunki grzybów — Telimena w świątyni dumania — Narady tyczące się postanowienia Tadeusza — Hrabia pejzażysta — Tadeusza uwagi malarskie nad drzewami i obłokami — Hrabiego myśl o sztuce — Dzwon — Bilecik — Niedźwiedź, mospanie!

Dostępne w wersji pełnej.

Księga czwarta

Dyplomatyka i łowy

Zjawisko w papilotach budzi Tadeusza — Za późne postrzeżenie omyłki — Karczma — Emisariusz — Zręczne użycie tabakiery zwraca dyskusję na właściwą drogę — Matecznik — Niedźwiedź — Niebezpieczeństwo Tadeusza i Hrabiego — Trzy strzały — Spór Sagalasówki z Sanguszkówką rozstrzygniony na stronę jednorurki horeszkowskiej — Bigos — Wojskiego powieść o pojedynku Doweyki z Domeyką przerwana szczuciem kota — Koniec powieści o Doweyce i Domeyce.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga piąta

Kłótnia

Plany myśliwskie Telimeny — Ogrodniczka wybiera się na wielki świat i słucha nauk opiekunki — Strzelcy wracają — Wielkie zadziwienie Tadeusza — Spotkanie się powtórne w Świątyni dumania i zgoda ułatwiona za pośrednictwem mrówek — U stołu wytacza się rzecz o łowach — Powieść Wojskiego o Rejtanie i księciu Denassów, przerwana — Zagajenie układów między stronami, także przerwane — Zjawisko z kluczem — Kłótnia — Hrabia z Gerwazym odbywają radę wojenną.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga szósta

Zaścianek

Pierwsze ruchy wojenne zajazdu — Wyprawa Protazego — Robak z panem Sędzią radzą o rzeczy publicznej — Dalszy ciąg wyprawy Protazego bezskutecznej — Ustęp o konopiach — Zaścianek szlachecki Dobrzyn — Opisanie domostwa i osoby Maćka Dobrzyńskiego.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga siódma

Rada

Zbawienne rady Bartka zwanego Prusak — Głos żołnierski Maćka Chrzciciela — Głos polityczny pana Buchmana — Jankiel radzi ku zgodzie, którą Scyzoryk rozcina — Rzecz Gerwazego, z której okazują się wielkie skutki wymowy sejmowej — Protestacja starego Maćka — Nagłe przybycie posiłków wojennych zrywa naradę — Hejże na Soplicę!

Dostępne w wersji pełnej.

Księga ósma

Zajazd

Astronomia Wojskiego — Uwaga Podkomorzego nad kometami — Tajemnicza scena w pokoju Sędziego — Tadeusz, chcąc zręcznie wyplątać się, wpada w wielkie kłopoty — Nowa Dydo — Zajazd — Ostatnia woźnieńska protestacja — Hrabia zdobywa Soplicowo — Szturm i rzeź — Gerwazy piwniczym — Uczta zajazdowa.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga dziewiąta

Bitwa

O niebezpieczeństwach wynikających z nieporządnego obozowania — Odsiecz niespodziana — Smutne położenie szlachty — Odwiedziny kwestarskie są wróżbą ratunku — Major Płut zbytnią zalotnością ściąga na siebie burzę — Wystrzał z krócicy, hasło boju — Czyny Kropiciela, czyny i niebezpieczeństwa Maćka — Konewka zasadzką ocala Soplicowo — Posiłki jezdne, atak na piechotę — Czyny Tadeusza — Pojedynek dowódców przerwany zdradą — Wojski stanowczym manewrem przechyla szalę boju — Czyny krwawe Gerwazego — Podkomorzy zwycięzca wspaniałomyślny.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga dziesiąta

Emigracja. Jacek.

Narada tycząca się zabezpieczenia losu zwycięzców — Układy z Rykowem — Pożegnanie — Ważne odkrycie — Nadzieja.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga jedenasta

Rok 1812

Wróżby wiosenne — Wkroczenie wojsk — Nabożeństwo — Rehabilitacja urzędowa śp. Jacka Soplicy — Z rozmów Gerwazego i Protazego wnosić można bliski koniec procesu — Umizgi ułana z dziewczyną — Rozstrzyga się spór o Kusego i Sokoła — Za czym goście zgromadzają się na biesiadę — Przedstawienie wodzom par narzeczonych.

Dostępne w wersji pełnej.

Księga dwunasta

Kochajmy się

Ostatnia uczta staropolska — Arcy-serwis — Objaśnienie jego figur — Jego ruchy — Dąbrowski udarowany — Jeszcze o Scyzoryku — Kniaziewicz udarowany — Pierwszy akt urzędowy Tadeusza przy objęciu dziedzictwa — Uwagi Gerwazego — Koncert nad koncertami — Polonez — Kochajmy się.

Dostępne w wersji pełnej.

Epilog 

Dostępne w wersji pełnej.

Konrad Wallenrod 

Powieść historyczna (Z dziejów litewskich i pruskich)

Dovete adunque sapere come sono due generazioni da combattere….. bisogna essere volpe e leone.

Machiavelli

Bonawenturze i Joannie Zaleskim na pamiątkę lata tysiąc ośmset dwudziestego siódmego poświęca Autor.

Przedmowa

Dostępne w wersji pełnej.

Wstęp

Dostępne w wersji pełnej.

I

Dostępne w wersji pełnej.

II

Dostępne w wersji pełnej.

III

Dostępne w wersji pełnej.

IV

Dostępne w wersji pełnej.

V

Dostępne w wersji pełnej.

VI

Dostępne w wersji pełnej.

Dziady 

Upiór

Dostępne w wersji pełnej.

Dziady, część II

Dostępne w wersji pełnej.

Dziady, część IV

Mieszkanie Księdza — stół nakryty, tylko co po wieczerzy — Ksiądz — Pustelnik — dzieci — dwie świece na stole — lampa przed obrazem Najświętszej Panny Marii — na scienie zegar bijący.

Ich hab alle mürbe Leichenschleier auf, die in Särgen lagen — ich entfernte den erhabenen Trost der Ergebung, bloss um mir immer fort zu sagen: „Ach, so war es ja nicht! — Tausend Freuden sind auf ewig nachgeworfen in Grüfte und [du] stehst allein hier und überrechnest sie!” Dürftiger! Dürftiger! Schlage nicht das ganze zerrissene Buch der Vergangenheit auf!... Bist du noch nicht traurig genug?

Jean Paul

Dostępne w wersji pełnej.

Dziady, część III

Świętej pamięci
JANOWI SOBOLEWSKIEMU  
CYPRIANOWI DASZKIEWICZOWI  
FELIKSOWI KOŁAKOWSKIEMU  
spółuczniom, spółwięźniom, spółwygnańcom  
za miłość ku ojczyźnie prześladowanym,  
z tęsknoty ku ojczyźnie zmarłym  
w Archangielsku, na Moskwie, w Petersburgu —  
narodowej sprawy męczennikom  

Dziady, część I

Prawa strona teatru — Dziewica w samotnym pokoju — na boku ksiąg mnóstwo, fortepiano, okno z lewej strony w pole; na prawej wielkie zwierciadło; świeca gasnąca na stole i księga rozłożona (romans Valerie).

Dostępne w wersji pełnej.

Dziadów części III Ustęp

Dostępne w wersji pełnej.

Przedmieścia stolicy

Dostępne w wersji pełnej.

Petersburg

Dostępne w wersji pełnej.

Pomnik Piotra Wielkiego

Dostępne w wersji pełnej.

Przegląd wojska

Dostępne w wersji pełnej.

Oleszkiewicz

Dostępne w wersji pełnej.

Do przyjaciół Moskali

Ten Ustęp  
Przyjaciołom Moskalom  
poświęca Autor  

Sonety krymskie 

Wer den Dichter will verstehen, Muss in Dichter's Lande gehen.

Goethe im Chuld Nameh.

Towarzyszom podróży krymskiej Autor

Stepy akermańskie

Dostępne w wersji pełnej.

Cisza morska

Na wysokości Tarkankut
Dostępne w wersji pełnej.

Żegluga

Dostępne w wersji pełnej.

Burza

Dostępne w wersji pełnej.

Widok gór ze stepów Kozłowa

Pielgrzym i Mirza

Dostępne w wersji pełnej.

Bakczysaraj

Dostępne w wersji pełnej.

Bakczysaraj w nocy

Dostępne w wersji pełnej.

Grób Potockiej

Dostępne w wersji pełnej.

Mogiły Haremu

Mirza do Pielgrzyma
Dostępne w wersji pełnej.

Bajdary

Dostępne w wersji pełnej.

Ałuszta w dzień

Dostępne w wersji pełnej.

Ałuszta w nocy

Dostępne w wersji pełnej.

Czatyrdah

Mirza
Dostępne w wersji pełnej.

Pielgrzym

Dostępne w wersji pełnej.

Droga nad przepaścią w Czufut-Kale

Mirza i Pielgrzym

Dostępne w wersji pełnej.

Góra Kikineis

Mirza
Dostępne w wersji pełnej.

Ruiny zamku w Bałakławie

Dostępne w wersji pełnej.

Ajudah

Dostępne w wersji pełnej.

Sonety odeskie

Quand’era in parte altr’uom da quel ch’io sono.

Petrarca

Błogosławieństwo

(z Petrarki)
Dostępne w wersji pełnej.

Danaidy

Dostępne w wersji pełnej.

Do...

Dostępne w wersji pełnej.

Do D. D.

Elegia

Dostępne w wersji pełnej.

Dobranoc

Dostępne w wersji pełnej.

Dobry wieczór

Dostępne w wersji pełnej.

Do M***

Wiersz napisany w roku 1822

Dostępne w wersji pełnej.

Do Marii P...

Ofiarując jej drugi tomik poezyj

Dostępne w wersji pełnej.

Do matki Polki

Dostępne w wersji pełnej.

Do Niemna

Dostępne w wersji pełnej.

Do D. D.

Wizyta
Dostępne w wersji pełnej.

Do Laury

Dostępne w wersji pełnej.

Do wizytujących

Dostępne w wersji pełnej.

Dzień dobry

Dostępne w wersji pełnej.

Ekskuza

Dostępne w wersji pełnej.

Luba! ja wzdycham...

Dostępne w wersji pełnej.

Mówię z sobą...

Dostępne w wersji pełnej.

Nieuczona twa postać...

Dostępne w wersji pełnej.

Niepewność

Dostępne w wersji pełnej.

Pierwszy raz jam niewolnik...

Dostępne w wersji pełnej.

Potępi nas świętoszek

Dostępne w wersji pełnej.

Pożegnanie

Do D. D.
Dostępne w wersji pełnej.

Ranek i wieczór

Dostępne w wersji pełnej.

Rezygnacja

Dostępne w wersji pełnej.

Strzelec

Dostępne w wersji pełnej.

W imionniku C. S.

Dostępne w wersji pełnej.

Widzenie się w gaju

Dostępne w wersji pełnej.

Z Petrarki

Dostępne w wersji pełnej.

Zima miejska

Dostępne w wersji pełnej.

Żeglarz

Dostępne w wersji pełnej.

Ballady i romanse 

Lilje

(z pieśni gminnej)

Dostępne w wersji pełnej.

Pani Twardowska

Dostępne w wersji pełnej.

Powrót taty

Dostępne w wersji pełnej.

Rękawiczka

(z Schillera)

Dostępne w wersji pełnej.

Romantyczność

Methinks, I see... Where?  
— In my mind’s eyes.  
Shakespeare
Dostępne w wersji pełnej.

Rybka

(ze śpiewu gminnego)

Od dworu, spod lasa, z wioski,  
Dostępne w wersji pełnej.

Świteź

Do Michała Wereszczaki

Ktokolwiek będziesz w Nowogródzkiej stronie,  
Dostępne w wersji pełnej.

Świtezianka

Jakiż to chłopiec piękny i młody?  
Dostępne w wersji pełnej.

Wiersze 

Czaty

(Ballada ukraińska)
Dostępne w wersji pełnej.

Dudarz

Romans
(Myśl z pieśni gminnej)
Dostępne w wersji pełnej.

Farys

Kasyda na cześć emira Tadż-ul-Fechra ułożona, Janowi Kozłów na pamiątkę przypisana
Dostępne w wersji pełnej.

Panicz i dziewczyna

Dostępne w wersji pełnej.

Popas w Upicie

(Zdarzenie prawdziwe)
Dostępne w wersji pełnej.

Reduta Ordona

Opowiadanie adiutanta
Dostępne w wersji pełnej.

Renegat

Ballada turecka

Dostępne w wersji pełnej.

Śmierć pułkownika

Dostępne w wersji pełnej.

Trzech budrysów

Dostępne w wersji pełnej.

Ucieczka

Dostępne w wersji pełnej.

Oda do Młodości 

Dostępne w wersji pełnej.

Pieśn Filaretów 

Dostępne w wersji pełnej.