Dziedziczone blizny. Jak uwolnić się od traumy pokoleniowej i żyć swoim życiem? - Sabine Lück - ebook

Dziedziczone blizny. Jak uwolnić się od traumy pokoleniowej i żyć swoim życiem? ebook

Sabine Lück

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że przodkowie obarczyli nas swoimi zmartwieniami, troskami i przeżyciami, które wpływają na to, jak traktujemy siebie i innych. Niektóre blizny „pokrywają” naszą rodzinę od kilku pokoleń i niezależnie od podejmowanych przez nas działań, nie chcą zniknąć. Posłuchaj swojego wewnętrznego głosu i poznaj historię swojej rodziny. Zrozum ją i zaakceptuj, a następnie uwolnij się od traum, które oplatają twoje życie niczym korzenie.

Sabine Lück jest psychoterapeutką i specjalistką od radzenia sobie z traumami pokoleniowymi. Opracowała unikalny, kompleksowy program samoleczenia. W tym przewodniku udziela cennych wskazówek, jak poznawać historię swoich przodków. Odpowiada na pytania dotyczące dziedziczenia traum pokoleniowych i zachęca do ćwiczeń, dzięki którym zrozumiesz swoje życie. Udowadnia, że zbieranie informacji o losach rodziny jest istotne dla osobistego rozwoju. Dzięki tej książce dowiesz się, na ile to, co wydarzyło się w twojej rodzinie, definiuje ciebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 350

Data ważności licencji: 3/20/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karta tytułowa

PRZEDMOWA

Jako spadkobiercy Sigmunda Freuda i jego poglądów dobrze wiemy, że i do nas odnosi się przysłowie, mówiące o tym, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Wiemy, że jesteśmy trwale naznaczeni doświadczeniami z wczesnego dzieciństwa, kiedy ludzie, którzy się nami opiekowali, wychowywali nas i kochali, równocześnie nas ranili. Cierpimy z powodu traum, które nam zadano. Mozolnie wyzwalamy się z wzorców zachowań i uczuć, które przyswoiliśmy sobie jako dzieci, by jak najlepiej egzystować w swoim środowisku. Psychologia jednak dopiero krok po kroku odkrywa, że drzewo, koło którego pada jabłko naszego ja, to całe drzewo genealogiczne. Istnieją zaś traumatyzacje wywodzące się z pokoleń, z którymi nigdy się nie zetknęliśmy w rzeczywistości. Wiemy, że nosimy w sobie lęki i emocje, których nie potrafimy wyjaśnić swoją bezpośrednią biografią. I których nie da się zrozumieć chłodem uczuciowym ojców, apodyktycznością matek ani odrzuceniem przez macochy. Te lęki przenikają do nas z życia naszych przodków. Z historii, które nam przekazano i których jesteśmy zaledwie kolejnym ogniwem.

Mój dziadek ze strony matki pochodził z żydowskiej rodziny. Pradziadek był przewodniczącym gminy żydowskiej. Jego żonę i córkę, siostrę mojego dziadka, zamordowali naziści. Dziadek zmarł przed dojściem Hitlera do władzy, a moja matka przeżyła okres nazizmu jako tak zwana półkrwi Żydówka1, ponieważ zdążyła zyskać ojczyma, członka Oddziałów Szturmowych NSDAP, który roztoczył nad nią opiekę. Przed kilkoma laty stałem na starym żydowskim cmentarzu przed zrujnowanym, zarośniętym chwastami nagrobkiem pradziadka. Znałem losy swoich przodków, ale zawsze zachowywałem wobec nich pewien dystans. Nie czułem się potomkiem prześladowanej mniejszości. Tak sądziłem.

Tam jednak, na zalanym słońcem cmentarzu, między dużymi czarnymi kamieniami nagrobnymi przyglądałem się matce, jak prowizorycznie czyściła nagrobek swojego dziadka z trawy i pnączy. Pokazywanie się nigdy nie było bezpieczne. Ani dla pradziadka poza obrębem gminy. Ani dla dziadka, który założył rodzinę setki kilometrów dalej na północ. A już na pewno nie dla mojej matki, która przeżyła okrutne lata Holocaustu jako dziecko i nastolatka, milcząc jak duch. Milcząc tak bardzo, że to milczenie osiadło we mnie i jeśli się nie staram, siedzi tam nadal.

Bo czasami milknę. Gdy uczestniczę w większych zgromadzeniach, czy to w postaci szkolenia, czy też podczas wykładu, mieszanka strachu i wstydu wprawia mnie w onieśmielenie, każe wątpić w siebie, krępuje mnie. Nie przeżywam tego w małych, ograniczonych liczebnie grupach. Czuję się też pewnie podczas wykładów, wywiadów lub prowadzenia szkoleń. Wtedy bowiem jestem ekspertem. Pojawia się rola, w którą mogę się wśliznąć.

Kiedy przezwyciężam swój lęk w „obcych grupach”, czuję się silniejszy. Ale nieodmiennie jest to wyzwanie, ryzyko, jak gdybym rzucał całe życie na szalę. I nie dzieje się tak dlatego, że w późniejszym dzieciństwie brakowało mi ojca, który nie objaśniał mi świata. Nie chodzi tylko o żądania osiągnięć, stawiane przez moją matkę, zmuszoną do porzucenia szkoły w wieku dwunastu lat. Nie o rodzinę, w której rodzice, straumatyzowani przez wojnę jako nastolatkowie, musieli dopiero uczyć się mówić – i w zasadzie nigdy się nie nauczyli. Nasze wewnętrzne konflikty i problemy zawsze dają się uzasadnić pięknym naukowym określeniem „naddeterminowani”.

Niemal zawsze istnieje więcej niż jeden powód, dla którego zachowujemy się tak, jak się zachowujemy. Często zaś istnieje także inna, sięgająca głębiej przyczyna naszych przeżyć. His­toria naszych przodków.

Amerykańska pisarka Honorée Fanonne Jeffers napisała powszechnie chwaloną powieść The Love Songs of W.E.B. Du Bois. Po pięciu poetyckich tomach chciała wreszcie napisać powieść, którą można by spokojnie czytać na plaży czy podarować pod choinkę. Historię życia, dorastanie czarnej kobiety Ailey Garfield. Nad tekstem pracowała kilka lat. Zaczęły ją nękać koszmary. Śniła o ludziach, o których pisała wcześniej w swoich wierszach. Ludziach zniewolonych, dręczonych, uciśnionych, cierpiących. Powiedziała w wywiadzie: „Zrozumiałam: to byli przodkowie Ailey. Nie mogę spisać jej historii bez nich”. W powieści Ailey Garfield postanawia odszyfrować własną historię, by się od niej uwolnić.

W powieści naszego życia każdy z nas musi to właśnie uczynić – odszyfrować historię swoich przodków, by ją zrozumieć. I uwolnić się od traumatycznych uwikłań oraz ograniczających nas nieświadomych zobowiązań. Żyjemy w epoce, w której stale patrzymy przed siebie. Szukamy rozwiązań. Każdy próbuje wydobyć z siebie to, co najlepsze. Uczymy się definiować cele, by odnieść sukces w życiu. Jednak dziedzictwo przodków jest potężne. Musimy spojrzeć w przeszłość, poczuć przeszłość, by móc pojąć siebie w teraźniejszości. William Faulkner, amerykański laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, pisał: „Przeszłość nie jest martwa, nie jest nawet przeszłością”2. Dzisiaj dzięki pracy psychoterapeutycznej i coraz pełniejszej wiedzy o sposobie funkcjonowania mózgu i genów uświadamiamy sobie jeszcze dobitniej, jak głęboka to prawda.

Sabine Lück daje nam oto do ręki przewodnik, który pozwoli nam uobecnić własną przeszłość. I uwolnić teraźniejszość od nieświadomych zobowiązań oraz ograniczających traum przeszłości.

Znam Sabine jeszcze z czasów, kiedy pracowała w poradni, w której byłem superwizorem. Przez lata z dala obserwowałem jej pracę, kiedy gdzieś wypływało jej nazwisko przy okazji jakichś publikacji. Ciekawiło mnie, co proponuje na swoich pierwszych seminariach pod tytułem „Matkobójstwo”, prowadzonych wspólnie z koleżanką po fachu Ingrid Alexander. Od tamtej pory minęło wiele lat, spotykam się z Sabine okazjonalnie na różnych wydarzeniach. Zgodziłem się więc, gdy mnie spytała, czy nie napisałbym przedmowy do jej nowej książki. Powodowała mną sympatia oraz fakt, że zawsze ceniłem Sabine jako zaangażowaną, kreatywną i odpowiedzialną terapeutkę oraz myślicielkę. A wreszcie ciekawość. Może bym się w końcu dowiedział, w jakim kierunku rozwinęła się jej praca.

Z uwagi na swoją historię rodzinną, która doprowadziła ją z gorącej Namibii na nieprzyjemnie chłodną północnoniemiec­­ką nizinę, oraz pracę psychoterapeutki zarówno z dziećmi i młodzieżą, jak i z dorosłymi metodą psychologii głębi musi ona niewątpliwie jawić się naszym przodkom jako idealna osoba do rozwijania takiej pracy. I do napisania tej książki. Psychoterapeutki znajdą w niej mnóstwo inspiracji i ćwiczeń do własnej pracy. Ludzie, którzy poważnie i zdecydowanie chcą się rozliczyć z wpływem przodków na swoje życie, mają teraz przemyślany przewodnik do własnych poszukiwań.

Wraz z przodkami życzę Sabine Lück uznania, na jakie zasłużyła sobie swoją pracą, a jej książce wielu czytelniczek i czytelników.

Oskar Holzberg

Hamburg, 5 listopada 2022

1 Wedle ustaw norymberskich za „Żyda półkrwi” uznawano osobę, która miała dwoje żydowskich dziadków (przyp. tłum.).

2 Oskar Holzberg przywołuje fragment Requiem dla zakonnicy, które w tłumaczeniu Wacława Niepokólczyckiego ukazało się w Polsce w 1980 roku. Polski przekład zmienia jednak nieco podkreślany przez Holzberga sens zdania („The past is not dead, it is not even past”), dlatego tłumaczę je tutaj bezpośrednio (przyp. tłum.).

WPROWADZENIE

Słowo „los” określa jedno lub wiele wydarzeń, które wpływają na koleje życia człowieka i o których stanowi jakaś wyższa potęga, coś nadprzyrodzonego. Los bywa także pogodny, pozytywny, ale obecnie to pojęcie łączy się raczej z cierpieniem i dramatycznym przebiegiem wypadków.

Mądrość ludowa powiada, że każdy z nas dźwiga swoje brzemię. Ten obraz, ta metafora, odegra jeszcze ważną rolę w niniejszej książce, ponieważ potraktujemy ją dosłownie. Jakie ty dźwigasz brzemię? Słysząc takie pytanie, większość ludzi ­myśli o tym, co na ogół nazywa się losem. Gdy jeden uskarża się, że nigdy nie spełnił się zawodowo, inny nie może przeboleć tragicznej utraty ukochanej osoby. Jedno dziecko doświadcza przemocy i gwałtu i musi być odebrane rodzinie, inne żyje w złotej klatce, z której może uciec tylko poprzez anoreksję. Czy ktoś był wspierany jako dziecko, czy też raczej za wszelką cenę zmuszany do odnoszenia sukcesów? Czy miał ciężko chorego brata, siostrę, a może w ogóle rodzeństwo umarło mu w dzieciństwie? Czy był oczkiem w głowie mamy, taty, czy też niewidzialnym dzieckiem? Są pary, które odnalazły się już za młodu i po dziś dzień żyją szczęśliwie, inni przeżywają jedno rozczarowanie po drugim i nigdy nie znajdują swojej drugiej połowy. Jedni rezygnują z kariery i sławy na rzecz dzieci, inni tak ambitnie realizują cele zawodowe, że wszystko, w tym własne zdrowie, musi zejść na dalszy plan. Nierzadko człowiek sam się staje swoim brzemieniem, bo nie może siebie ścierpieć: za gruby, za wysoki, za brzydki, za głupi, za głośny, za cichy lub po prostu niewart kochania. Myślimy: „Taki czy taka po prostu jestem, to mój los”. A mimo to większość ludzi stara się uciec takiemu losowi lub go odmienić. Może też mają nadzieję na księcia (albo księżniczkę), który niczym w bajce uwolni ich wreszcie od złego zaklęcia i przyniesie wybawienie.

Odnalazłeś się w jednym z wymienionych przykładów? Jest może jakiś określony temat lub nadrzędny wzorzec w twoim życiu, przed którym najwyraźniej nie możesz uciec? Uporczywie cię prześladuje, przykleił się do ciebie i raz jest większym, a raz mniejszym ciężarem. Czy możesz sobie wyobrazić, że ten temat dlatego tak „niezawodnie” pojawia się w twoim życiu, że rodzi go wierność? Wierność twoim rodzicom i przodkom.

Jako dzieci świetnie wyczuwamy nastrój rodziców i opiekunów. Instynktownie dostrzegamy ich rany i okazujemy ogromną wyrozumiałość, by nie sprawić im najmniejszego bólu. Poświęcamy nawet własny potencjał. Czujemy, że jest coś takiego jak „rodzinne ramy szczęścia”, których nie wolno przekraczać. Pozostajemy więc ze swoimi możliwościami w obrębie tych ram i nie osiągamy tego, do czego w zasadzie bylibyśmy zdolni. Równocześnie dążymy do równowagi i staramy się osiągnąć w życiu to, co nie udało się naszym rodzicom i dziadkom. Jeśli na przykład musieli oni uciekać, pozostawiając za sobą gospodarstwo i wszelki dobytek, to może dla nas absolutnie najważniejszą rzeczą będzie wybudowanie własnego domu. Zdajesz sobie sprawę, czy w życiu realizujesz własne cele, czy też działasz na rzecz uzdrowienia swojego systemu rodzinnego? Ta książka pomoże ci przekonać się o tym i o wielu innych rzeczach oraz zrozumieć, czego potrzebujesz, by rozpoznać własne cele i swobodnie do nich dążyć.

Wszyscy nosimy w sobie rany i blizny, może nawet jest ich wiele, a niektóre z nich najwyraźniej nie chcą się zagoić, niezależnie od podejmowanych prób. Za każdym razem, gdy ktoś lub coś je podrażni, bolą na nowo. O jakiej ranie (lub bliźnie) myślisz odruchowo i kto ci ją zrobił? Czy był to rodzic i jego zachowanie wobec ciebie, czy też okoliczności, cios losu, obcy, bezmyślnie postępujący ludzie? Czy możesz sobie wyobrazić, że niezagojona rana, którą nosi w sobie rodzic, powoduje, że jego dziecko również będzie zranione? Może to być ojciec, odepchnięty w dzieciństwie przez rodziców, który nie potrafi dziś przytulić własnego syna. Każdy dźwiga swoje brzemię (lub brzemiona). Jedne są niewielkie, inne ogromne, lecz domagają się, by je unieść. Barki zaś, które mają je dźwigać, bywają wątłe lub mocne. Niektórzy ludzie sami podejmują się tego zadania, inni wspólnie z inną osobą – to wszystko czyni różnicę.

A może ktoś ci przekazał dźwigane brzemię, może przejąłeś dziedziczne obciążenie od przodka lub przodkini? Niewykluczone, że członkowie twojej rodziny nieśli już przed tobą ten sam balast, choć może był on wówczas cięższy niż dzisiaj. Tak na przykład było z Sarah. Jako dziecko straciła ojca, który umarł na raka. Jej prababcia ze strony matki straciła w dzieciństwie rodziców, oboje zmarli na gruźlicę. Babcia z kolei miała ledwie osiem lat, gdy jej ojciec zginął w czasie drugiej wojny światowej. Ich losy były podobne do siebie. Najcięższa dola przypadła prababci, ponieważ utraciła oboje rodziców, a później jeszcze męża na wojnie. Jeśli przyjrzymy się kilku pokoleniom jednej rodziny, możemy obserwować takie powtarzające się ciosy losu3.

Czy los prababki jest tutaj dziedziczony? Tak czy owak skutki doznanej traumy były przekazywane dalej. To, co musiała czuć przodkini – żałobę i lęk, ból, a także sposób, w jaki jako dziecko przeżyła emocjonalnie i nie rozpadła się pod wpływem tych uczuć – przekazała kolejnemu pokoleniu. Może zamknęła się w zranionym sercu i nikogo do niego nie wpuściła, by już nigdy nie musieć cierpieć takiego bólu. Po niej prawdopodobnie Sarah odziedziczyła zrodzone z konieczności strategie przeżycia, czyli jak wcześnie stać się niezależną i nie polegać na innych ludziach (na przykład mężczyznach). Tego rodzaju powtórzenia tych samych lub podobnych ciosów losu w różnych generacjach terapeutki rodzinne oceniają jako solidarny akt wierności, za pomocą którego dalsze pokolenia chciałyby przypomnieć o wielkim cierpieniu przodkiń, dzieląc z nimi dokładnie ten sam ból.

Gdzie w życiu jesteś solidarny z przodkami? Może przeszłość twojej rodziny rozpościera się przed tobą niczym otwarta księga i potrafisz zrozumieć powtórzenia oraz oddziaływanie wcześniejszych traum na swoje życie. Ale może być też tak, że historia przodków stanowi dla ciebie raczej zaszyfrowaną zagadkę i nie masz pojęcia, co się dzieje. Po czym możesz więc poznać, że chodzi o odziedziczony los? Ta książka może ci pomóc wpaść na trop problemu. Dlatego że tematy twojego życia są zawsze powiązane z losem twojej rodziny. Chciałabym ci zaproponować, byś poświęcił nieco czasu i gruntownie przygotował się do tej pracy. Za ranami przeszłości kryją się zwykle traumatyczne doświadczenia, odległe od nas o kilka pokoleń. Z uwagi na więź, jaką czujemy z przodkami, może się zdarzyć, że nas również przytłoczą emocje lub pojawi się ogromna bezradność czy lęk. Zawarte w tej książce wyjaśnienia, inspiracje i strategie pomogą ci się przygotować na taką sytuację i sobie z nią poradzić.

CZYM WŁAŚCIWIE JEST ODZIEDZICZONY LOS?

Może zetknąłeś się już kiedyś z pojęciem traumy międzypokoleniowej i wiesz także, co ono oznacza. Dla tych, którzy jeszcze tego nie wiedzą lub chcieliby pogłębić swoją wiedzę, zrobię małą dygresję i naświetlę to zjawisko.

Traumą międzypokoleniową nazywa się przeniesienie i wpływ bolesnych, nieprzepracowanych doświadczeń przodków na późniejsze pokolenia. Czasami wydaje się, jakby przeskakiwała ona jedną generację, izolowana w tak zwanej kapsule duszy. Otwiera się ona dopiero dwa lub trzy pokolenia później i ukazują się skutki dziedzictwa.

Trauma jest raną duszy, powstałą wskutek pewnego wydarzenia (jednorazowego lub powtarzającego się), które było tak straszne, bolesne i przytłaczające, że wywołało uczucie potwornej rozpaczy. Nierzadko straumatyzowana osoba przeżywała śmiertelny lęk. Chcąc żyć dalej, musi wyprzeć ze świadomości to, co przeżyła, czy wręcz doznać rozszczepienia osobowości. Zrywa wtedy kontakt z własnymi uczuciami i z ciałem, by ponownie nie cierpieć wskutek przytłaczającego doznania. W najlepszym razie możliwe jest przepracowanie straszliwych przeżyć, ponieważ pod ręką jest wsparcie i propozycje leczenia. Jeżeli jednak dzieje się inaczej, a przepracowanie traumy się nie powiedzie, wówczas dochodzi do powstania szeregu objawów następczych, określanych jako zespół stresu pourazowego (PTSD, od angielskiego „post-traumatic stress disorder”). One właśnie mogą zostać przekazane następnym pokoleniom.

W praktyce psychoterapeutycznej stykam się z wieloma przypadkami, w których objawy pacjentek i pacjentów tylko wówczas można wyczerpująco wytłumaczyć, jeśli do ich osobistej biografii dołączymy dodatkowo historię rodzinną oraz doświadczenia poprzednich pokoleń. U danej osoby nagle pojawia się wysoki poziom stresu, niepokój, lęki, koszmary, depresja, awolicja (brak lub ograniczenie własnej woli) i inne typowe oznaki PTSD, chociaż w jej życiu występują raczej nieszkodliwe czynniki, które żadną miarą nie mogą tłumaczyć tego rodzaju gwałtownych symptomów.

WRODZONE CZY NABYTE?

To odwieczna dyskusja, czy tematy międzypokoleniowe są wrodzone, czy nabyte, jednak za pomocą epigenetyki można ją wreszcie zakończyć. Środowisko i wychowanie – co naturalnie oznacza również relacje międzyludzkie – mogą tak silnie na nas oddziaływać, że odpowiednie doświadczenia trwale wpływają na funkcję naszych genów. Jako „markery epigenetyczne” są przekazywane następnej bądź późniejszym generacjom. Badania na myszach w laboratorium spektakularnie wykazały, że traumatyczne doświadczenia mogą być przekazywane potomnym nawet do czwartego pokolenia. Z punktu widzenia ewolucji ma to sens, ponieważ w ten sposób nierozwikłane wydarzenie może być przepracowane lub rozsupłane w kolejnej generacji. Czasami po prostu jedno pokolenie to za mało, objawy więc słabną stopniowo, a cierpiące osoby wydają się coraz pewniej sobie z nimi radzić. Badania na ciężarnych dostarczają dalszych wskazówek co do przekazywania dziecku rodzicielskich doświadczeń. W łonie matki otrzymuje ono od niej ważne informacje, które powinny mu pomóc optymalnie przygotować się na życie w świecie poza macicą. Jeśli matka przeżywa stres, jest on przekazywany dziecku drogą metaboliczną poprzez łożysko i wody płodowe w formie „hormonów uwalniających kortykotropinę”, które stymulują wydzielanie hormonu stresu – kortyzolu. Zalanie embrionalnego organizmu hormonami stresu ma dalekosiężne skutki dla fizycznego i duchowego rozwoju dziecka. Wcześnie uczy się ono utrzymywania wysokiego poziomu hormonów stresu, by dzięki nim móc reagować niczym w stałej gotowości bojowej na spodziewane niebezpieczeństwa, dlatego jest podatniejsze na wykształcenie lęków, depresji i uzależnień.

ODDZIAŁYWANIE TRAUMY NA WIĘZI I RELACJE

Przeżyta trauma silnie oddziałuje na postrzeganie własnego ciała i podejście do uczuć, stąd też łatwo zrozumieć, w jakim stopniu wpływa ona także na rodzaj więzi z własnymi dziećmi i jej traktowanie.

Zwłaszcza na początku życia, kiedy niemowlę zdane jest na lustrzane naśladownictwo i precyzyjne zaspokajanie jego podstawowych potrzeb przez wrażliwego i godnego zaufania opiekuna, może zabraknąć ważnych doświadczeń. Jeżeli przeciążona matka nie umie zinterpretować potrzeb dziecka i w niedostatecznym stopniu odzwierciedla jego uczucia lub też pochłania ją chaos emocji, więc jest obecna tylko cieleśnie, ale nie duchowo, wówczas może się zdarzyć, że nie dojdzie do wytworzenia ważnych połączeń w mózgu niemowlęcia. Pojawia się samowyobcowanie, nie może też wykształcić się pierwotne zaufanie, ponieważ doświadczenie uczy, że potrzeby nie są zaspokajane. Tego zaufania potrzebujemy jednak, by czuć się pewnie i bezpiecznie na tym świecie oraz w relacjach z innymi ludźmi.

PIERWOTNE ZAUFANIE TO PODSTAWA MIŁOŚCI DO SIEBIE

Małe dziecko nie dysponuje zdolnością przewidywania osoby dorosłej i nie potrafi zrozumieć, dlaczego matka i ojciec zachowują się tak, jak się zachowują. Z tego powodu wszystko odnosi do siebie i wierzy, że to jego wina, jeśli rodzice nie dają mu tego, czego od nich potrzebuje, lub wręcz sprawiają mu ból. Jeśli ojciec się wścieka, bo maluch płacze, to dziecko wierzy, że coś jest nie tak z jego potrzebami. Zakłada, że uczucia, które okazuje, nie są najwyraźniej w porządku, ponieważ wywołują u ojca niemiłe reakcje. Dziecko wyciąga z tego przeżycia wniosek, że to ono, takie, jakie jest, nie jest „okej” i że jego potrzeby w świecie nie będą spełniane. W przyszłości będzie chciało uniknąć doprowadzania ojca do takiego stanu i zacznie tłumić emocje, a w ich miejsce okazywać pożądane zachowania. Odciska się to na poczuciu własnej wartości dziecka i na jego sposobie bycia w świecie. Coś w nas jednak tęskni przez całe życie za odnalezieniem tych stłumionych aspektów, ponieważ żywimy głęboką potrzebę, by położyć kres samowyobcowaniu. Jeśli mamy się zaakceptować i pokochać, musimy przede wszystkim przyjąć ponownie to, co odrzuciliśmy. Nie jest to takie łatwe, jak by się zdawało, i nieprzypadkowo istnieje dziś cała masa poradników, które tłumaczą, jak moglibyśmy to osiągnąć.

Najpierw jednak próbujemy działać sami, mając nadzieję, że dostaniemy to od innych. Partner czy partnerka powinni nas zaakceptować takich, jacy jesteśmy, powinni nas wreszcie zrozumieć i dać nam to, za czym tak tęsknimy. Sukces zawodowy powinien nam przynieść potwierdzenie naszej wartości. Gdy z poświęceniem troszczymy się o innych ludzi, mamy nadzieję, że wreszcie świat zobaczy nasz format. Nawet dzieci mogą zostać obarczone zadaniem troszczenia się o nas jak rodzice, bo mają nas kochać takich, jacy jesteśmy, i obdarzać nas bliską więzią i uwagą.

Jeżeli potrafimy dostrzec, jak nasze własne tematy życiowe splecione są z doświadczeniami, przekonaniami i przesłaniami rodziców i przodkiń oraz jak wielką rolę w podejmowaniu decyzji odgrywa w naszym życiu dziecinne pragnienie ocalenia i uzdrowienia rodziców, możemy zacząć rozplątywać stare ­supły. Możemy wreszcie stać się wolni i zacząć własne życie.

JAK POWSTAŁA KONCEPCJA TEJ KSIĄŻKI

Jeszcze nigdy Namibia, moja ojczyzna, nie była tak zielona jak tamtego roku. Zmiana klimatu przyniosła tyle deszczów, że nawet pustynia zabrała się do kwitnienia. Nie mogłam się napatrzeć na tę soczystą zieleń i czułam się jak antylopy, które beztrosko skakały w rajskim ogrodzie. Pachniało, jak to tylko tutaj pachnie: trawą, ziołami, słońcem i dzikimi zwierzętami. Przypłynęły do mnie dziecięce wspomnienia i owo niedające się opisać poczucie szczęścia, które ogarnia mnie za każdym razem, gdy jadę przez busz. Ojczyzna? Czy mam prawo odnieść to słowo do siebie?

Moi przodkowie ze strony ojca przyjechali do Namibii już pod koniec 1890 roku – prapradziadek ruszył na wędrówkę w „czasach misjonarzy”, po śmierci swojej żony, której straty nie mógł przeboleć. Pozostawił u swojej matki w Niemczech ledwie dwuletnią córeczkę i rozpoczął nowe życie w Afryce. Ciąg dalszy znamy wszyscy z podręczników historii: zbrodnie epoki kolonializmu, bezprawie wyrządzone mieszkańcom tego kraju, z ludobójstwem włącznie. Nie da się już dziś ustalić, czy prapradziadek brał w tym czynny udział. Był farmerem i początkowo żył razem z kobietą z ludu Herero, z którą miał siedmioro dzieci. Cesarskim dekretem związek ten został uznany za nielegalny, a rodzinę rozdzielono. Zamierzano sprowadzić niemieckie kobiety, więc cierpienia i niesprawiedliwość trwały nadal.

Urodziłam się w 1964 roku w Windhoek, na ulicy Bocianiej w niemieckim domu narodzin dawnych mieszkańców kolonii. Były to czasy południowoafrykańskiego panowania nad dzikim, dziewiczym krajem, a apartheid rzucał mroczny cień na prawa człowieka o czarnym lub brązowym kolorze skóry. Ze strony ojca byłam dzieckiem niemieckich kolonistów, natomiast moja matka uciekła z Prus Wschodnich i po drugiej wojnie wyjechała z rodziną do Afryki. Miała ogromne współczucie dla ludzi w Afryce i nauczyła mnie, że nikt nie jest bardziej lub mniej wartościowy. Ojca pamiętam jako surowego pana i często czułam wstyd, że jestem jego córką. Głęboko we mnie tkwi ta nieprzyjemna mieszanina głębokiego współczucia, które mnie ogarnia za każdym razem, gdy muszę patrzeć, jak innych spotyka niesprawiedliwość i upokorzenie, oraz poczucia ulgi, że nie jestem jedną z nich i będzie mi to oszczędzone. Jeśli nikt nie pomaga dzieciom uporać się z niemiłymi emocjami, muszą je stłumić, pogrzebałam więc w sobie poczucie winy i wstydu. Dopiero później, gdy pracowałam nad własną historią rodzinną, mogłam ponownie dopuścić je do siebie i zintegrować.

Kiedy miałam jedenaście lat, ojciec zginął w wypadku helikoptera, a matka razem ze mną i obojgiem mojego rodzeństwa wyjechała do Republiki Południowej Afryki. Tam w szkole zostałam „nową”, „Niemką”, „naziolem”. Nie rozumiałam za bardzo, o co chodzi, ponieważ nigdy jeszcze nie byłam w Niemczech, a ani moi dziadkowie, ani matka nie rozmawiali wiele o wojnie. Kolejną wielką przeprowadzkę przeżyłam w wieku lat piętnastu. Matka chciała wrócić do Niemiec, gdzie liczyła na większe wsparcie dla siebie i swoich dzieci. Koleżanki i koledzy w niemieckiej szkole nazywali mnie „rasistką” i dokuczali mi, że wychowałam się w reżimie apartheidu.

Bodaj tu właśnie leżą fundamenty mojej do głębi systemowej postawy, mimo że były to bolesne przeżycia. Nie istnieje żadna prawda obiektywna. Każdy widzi świat i siebie samego z własnej perspektywy. Dla jednych mogłam być rasistką, dla innych naziolem, a przecież byłam tylko dzieckiem, które kochało busz i czerwone wydmy. Nie mam żadnych roszczeń do kraju swojego dzieciństwa. Czuję głębokie przywiązanie i wielką miłość. Moja historia każe mi czuć odpowiedzialność za to, by poprzez swoje istnienie coś zdziałać dla świata, być światłem, które zdoła rozproszyć cienie. Zawsze chciałam zrozumieć, co sprawia, że ludzie stają się tym, kim są, i czego trzeba, by się stali tacy, jacy w zasadzie mogliby się stać, gdyby inne były czasy i okoliczności. Moją historię okreś­liły decyzje przodków, to, jak żyli i jakich losów doświadczyli. Jako terapeutka systemowa szybko się zorientowałam, jak losy moich przodkiń powtarzały się w moim życiu. Nie tylko moimi tematami życia były śmierć rodzica, utrata ojczyzny, zadanie zapuszczenia korzeni w nowym kraju lub wychowywanie dzieci jako samodzielna matka. Dzieliłam swój los z przodkami, a gdy razem z Ingrid Alexander odkryłam kod pokoleniowy4, zrozumiałam, że zawsze chodzi o cały system rodzinny i że wszystkich nas napędza wierność i pragnienie uzdrowienia. Praca z przodkami mnie wyzwoliła; dziś czuję się z nimi pojednana i łączy mnie z nimi poczucie głębokiej wdzięczności.

Przepełniona takim uczuciem siedziałam w marcu 2022 roku na nagrzanej skale i patrzyłam w bezkres swojej namibijskiej ojczyzny. Miałam już prawie pięćdziesiąt osiem lat, oboje moich dzieci było już dorosłe, zawodowo także wiele osiągnęłam. „Co jeszcze jest dla ciebie ważne?” – po cichu zadałam sobie pytanie, a w piersi biło mi serce przepełnione zadowoleniem i głębokim spokojem. I tak poczułam, że najbardziej zależy mi na tym, żeby nabywaną przez te wszystkie lata wiedzę udostępnić szerszym kręgom ludzi. Nie chciałam przekazywać jej wyłącznie psychoterapeutom, lekarkom lub pedagogom, by mogli wspierać ludzi w drodze rozwoju, ale sama zapragnęłam napisać książkę, która wszystkim umożliwi dostęp do ich prywatnej historii rodzinnej. Książkę, z której pomocą mogliby przeanalizować pakt wierności, zawarty przez nich w dzieciństwie z rodzicami, by strzec ich największej rany. Książkę, która da im do ręki narzędzia, pomoże w odsłonięciu tajemnic przeszłości i rozpoczęciu procesu uzdrowienia. A ponieważ wszyscy, niezależnie od kultury, z jakiej się wywodzimy, lub pochodzenia, nosimy w sobie zapisany pakt lojalności, wiedza ta potrzebna jest również wtedy, kiedy u danej osoby nie rozwinęły się ostre objawy i nie choruje. Rozumienie siebie samego i własnego stawania się jest prawem każdego człowieka i właśnie to można osiągnąć za pomocą opisanej tu koncepcji.

ODKRYCIE KODU POKOLENIOWEGO

Jest 1994 rok, mamy ciepły dzień późnego lata w Wendland. Razem z Ingrid Alexander, moją przyjaciółką i koleżanką po fachu, idziemy przez pola należące do niedużej wsi. Uciek­łyśmy tutaj, by w pełnym skupieniu poświęcić się intrygującemu i fascynującemu tematowi: paktowi wierności, jaki dziecko zawiera z rodzicami. Już kilka miesięcy wcześniej podczas wspólnej pracy jako psychoterapeutki w hamburskim ośrodku terapeutycznym uświadomiłyśmy sobie, że prawdopodobnie wewnętrznym pragnieniem każdego dziecka jest ujrzenie w oczach matki i ojca blasku, który świadczy o tym, że są szczęśliwi i że stało się tak za sprawą dziecka. Naprowadziła nas na tę myśl jedna z pacjentek, która wyleczyła się z ciężkiej anoreksji, a mimo to była nieszczęśliwa i niezadowolona. Nie potrafiła się cieszyć wyzdrowieniem, póki z jej matką nadal było niedobrze i nie wiodła ona takiego życia, jakie w oczach córki jej przystało. I nagle wszędzie zaczęłyśmy dostrzegać to samo zjawisko – te wszystkie wewnętrzne dzieci napędzane potrzebą ocalenia rodziców i zrekompensowania im przebytego cierpienia.

Teraz, w pogodnym wiejskim otoczeniu, mogłyśmy razem zagłębić się w temat. Dyskutowałyśmy do późna w nocy, formułowałyśmy hipotezy i teorie, odrzucałyśmy je i stawiałyśmy nowe. Ingrid jako pełna pasji i doświadczona terapeutka systemowa wniosła do naszego teamu całą swoją wiedzę, a ja jako początkująca systemowa terapeutka rodzinna stawiałam te ważne pytania, które może postawić tylko niedoświadczona, ale zainteresowana i żądna wiedzy uczennica. W ten weekend odkryłyśmy tak zwany konflikt pierwotny, którego rozwiązaniem wydawał się dziecięcy pakt wierności.

Człowiek rodzi się jako absolutnie zależna, bezradna istota, wobec czego noworodek jest zdany na swoich opiekunów, którzy go chronią i zaspokajają jego potrzeby. Z uwagi na tę zależność bytową niemowlę jest wyposażone w zdolność maksymalnego dostosowywania się do otoczenia i stanowiących jego część opiekunów. Chodzi o przeżycie i temu celowi wszystko jest podporządkowane. Istnieje jednak jeszcze jeden pierwotny bodziec, który powoduje każdym z nas. To pęd do rozwoju, do autonomii i indywidualności. Jeżeli mamy się z powodzeniem i w zdrowy sposób wyzwolić z symbiozy z matką, a później oddzielić się od rodziny pochodzenia, potrzebujemy rodziców, którzy najpierw zapewnią nam bytową ochronę, a potem z radością wyprawią nas w dalsze, samodzielne życie. Ale ponieważ nie istnieją idealni rodzice, którzy by bez szwanku i jakichś deficytów wyszli z własnego dzieciństwa, ów ważny krok separacji udaje się raczej rzadko bądź prawie nigdy. Dlatego właśnie często dziecko przez całe życie pozostaje zależne od rodziców.

Rozwiązanie – do takiego wniosku doszłyśmy w tamten weekend – tkwi w pakcie wierności, który dziecko samorzutnie proponuje jako próbę uzdrowienia. Tłumiąc własny potencjał i oddając się do dyspozycji opiekunom, by mogli się oni rozwijać, ufa, że uczyni ich dojrzałymi dorosłymi, którzy będą mogli stać się jego rodzicami, ono zaś potrzebuje ich do własnego rozwoju. Z jednej strony postrzeganie dziecka jako strony aktywnej w wiecznym dramacie zależności, miłości i samorozwoju było czymś nowym, lecz przede wszystkim za jednym zamachem umożliwiało wyswobodzenie się z pęt przeszłości – rozwiązanie paktu wierności pozwala wreszcie na swobodny rozwój dziecka w nas.

Z drugiej jednak strony sama ta wiedza jest dalece niewystarczająca, tak więc po tym sensacyjnym odkryciu nastąpiło wiele kolejnych weekendów w Wendland i w Hamburgu, podczas których zajmowałyśmy się koncepcją, dzięki której może się udać rozwiązanie paktu wierności. Uświadomiłyśmy sobie przy tym, że również nasi rodzice zawarli taki pakt jako dzieci, podobnie jak ich ojcowie i matki, a także babki i dziadkowie. Nazwałyśmy to „kodem pokoleniowym”. Ta konstrukcja przypominała nam bowiem zamek szyfrowy, którego otwarcie wymaga znajomości każdej z cyfr kodu. Nie wystarczało więc przyjrzeć się tylko tematom własnej rodziny pochodzenia, by odkryć, co blokuje nasz rozwój osobisty. Dopiero ogląd rodzinnych losów kilku pokoleń ukazywał pełny obraz, niezbędny do ustalenia, czego potrzeba, by wreszcie móc wzrastać.

Jestem nieskończenie wdzięczna za ten fascynujący okres, kiedy Ingrid i ja, przepełnione wzajemnym zaufaniem, traktowałyśmy się nawzajem jak króliki doświadczalne. Bezlitosna precyzja Ingrid i moja kreatywność tak cudownie pasowały do siebie, że można by pomyśleć, iż było nam przeznaczone wspólne dokonanie tego dzieła. W pracy wykorzystywałyśmy interwencje systemowe, hipnoterapeutyczne i z dziedziny psychologii głębi, rozwijając je w ramach swojej koncepcji. To była podróż, która rozpoczęła się w momencie odszyfrowania paktu wierności, a zakończyła na rytuale zamknięcia, kiedy zrozumiałyśmy przesłania przodków i przyjęłyśmy na powrót poniesione ofiary.

W ciągu kolejnych lat pozwoliłyśmy, by te idee powoli przesączały się w naszą systemową pracę w ośrodku terapeutycznym, a pierwsze sukcesy potwierdziły słuszność założeń. Już podczas jednej sesji mogłyśmy teraz wytropić pakt wierności, a tym samym związany z którymś z rodziców temat życiowy pacjentów. Chciałyśmy jednak czegoś więcej, więc doskonaliłyśmy swoją koncepcję. Często same byłyśmy zaskoczone, gdy znowu docierałyśmy do głębszego poziomu i otrzymywałyśmy nowe rozpoznania. „Zaspokojenie potrzeb przodkiń” stanowiło tutaj ważny element rozwoju. Dzięki „idealnemu zaspokojeniu potrzeb antenatów” wewnętrzni przodkowie i przodkinie mogli doświadczyć w nas uzdrowienia, a przez to zwolnić wewnętrzne dziecko z przysięgi wierności. W ten sposób w naszych pacjentkach powstawali rodzice, których potrzeby były idealnie zaspokojone, co działało jak alternatywne wspomnienie i powodowało trwałą zmianę.

Inni terapeuci coraz bardziej interesowali się naszą pracą z wewnętrznymi przodkami. Nie było to wówczas tak popularne jak dzisiaj i nierzadko podejrzliwie patrzono na ten pomysł. Jednak koleżanki po fachu mogły z bliska stwierdzić skuteczność naszej pracy u częściowo wspólnych pacjentów, co na tyle podsyciło ich ciekawość, że wzięły udział w niewielkim szkoleniu. Tak zrodziła się idea powołania własnego instytutu i w 2011 roku odbyło się pierwsze szkolenie na temat kodu pokoleniowego dla terapeutek i terapeutów w Instytucie Procesów Międzypokoleniowych (Institut für Transgenerative Prozesse). Przy tej okazji zdobyłam bardzo wartościowe doświadczenie, że uczenie innych zakłada dokształcanie się. Wszystko trzeba sprawdzić, a przede wszystkim przekonująco wyjaśnić. Każdy poszczególny krok, wszystkie ćwiczenia, także te intuicyjne, wymagają spójnej teorii, która tłumaczy je z naukowego punktu widzenia.

Jako twórczy człowiek musiałam przekształcić tę koncepcję w dotykalne medium i w 2012 roku opracowałam grę genealogiczną Grunt to korzenie. Choć nie miałam takich planów, powstało narzędzie terapeutyczne, które wiele terapeutek, pedagogów i pracownic socjalnych wykorzystuje w pracy międzypokoleniowej. W ten sposób uczenie innych stało się moją pasją, a instytut oferuje dzisiaj liczne szkolenia. W 2016 roku ukazała się książka Ingrid i moja Ahnen auf die Couch (Przodkowie na kozetce), zaś w 2018 roku nasz instytut otrzymał od Niemieckiego Towarzystwa Systemowej Terapii Rodzinnej (Deutsche Gesellschaft für Systemische Therapie, Beratung und Familientherapie) certyfikat uprawniający do szkoleń w zakresie terapii systemowej.

Tymczasem z powodów prywatnych i zawodowych nie mieszkam już w Hamburgu, lecz w małej wiosce pod Brunszwikiem. Tu także osiadł instytut – w starym wiejskim domu w Wendeburgu. Panuje w nim kojąca atmosfera, która pomaga we wzrastaniu i rozwoju. Po raz kolejny bociania para wysiaduje na dachu pisklęta, potwierdzając prawdziwość ludowego przekazu: bociany, które tworzą, jak wiadomo, dobre stadła, są pełnymi oddania rodzicami, związanymi ze sobą na całe życie. Tradycyjnie bocian jest symbolem zapowiadającym narodziny dziecka, ogólnie zaś oznacza nowy początek – a nawet dobrą więź z przodkiniami i przodkami.

INSTRUKCJA KORZYSTANIA Z TEJ KSIĄŻKI

Lektura tej książki pozwoli ci wyruszyć w szczególną podróż – ku swoim przodkom, a przez to ku sobie samemu. Zdobędziesz wartościowe informacje na temat międzypokoleniowego przekazywania traumy oraz rezyliencji, dostaniesz cenne wskazówki w kwestii studiowania przodków, znajdziesz ćwiczenia, pytania i medytacje pogłębiające tematy, które wiążą cię osobiście z antenatami, a także otrzymasz pomocne narzędzie do uporania się z własnymi paktami wierności. To wszystko powinno i może ci pomóc w rozświetleniu ciemności, jakie kryją historie przodków, w odkryciu i rozsupłaniu blokujących wzorców życiowych oraz zrozumieniu własnego stawania się w kontekście twojej biografii.

3 Zob. Anne Ancelin Schützenberger, Tajemnice przodków. Ukryty przekaz rodzinny, tłum. Blanka Łyszkowska, Warszawa 2016.

4 Oryginalne brzmienie tego pojęcia to „Generation-Code”, wykorzystywane w omawianej na dalszych stronach książki terapeutycznej grze Starke Wurzeln. W jej polskiej wersji, znanej pod tytułem Grunt to korzenie, używany jest również niemiecki zwrot, niniejszy przekład jednak nie odwołuje się do stosowanej tam terminologii (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ 1PRZYGOTOWANIE DO PODRÓŻY KU PRZODKINIOM I PRZODKOM

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 2NIEWIDZIALNE WIĘZI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 3PODRÓŻ KU PRZODKINIOM

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 4PAKT WIERNOŚCI DZIECKA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 5TWORZENIE UZDRAWIAJĄCYCH WSPOMNIEŃ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 6PRZYBYCIE DO TERAŹNIEJSZOŚCI

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 7ŻYJ SWOIM PRAWDZIWYM ŻYCIEM

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ROZDZIAŁ 8PRZYSZŁOŚĆ ZACZYNA SIĘ DZIŚ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

POSŁOWIE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

SPIS ĆWICZEŃ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

BIBLIOGRAFIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Wszelkie porady w niniejszej książce zostały starannie przemyślane i sprawdzone przez autorkę oraz wydawcę. Nie możemy jednak udzielić na nie gwarancji. Odpowiedzialność cywilna autorki, wydawcy i jego pełnomocników za szkody osobiste, rzeczowe i majątkowe jest wobec tego wykluczona. Jeżeli w niniejszej publikacji znajdują się linki do stron internetowych osób trzecich, nie ponosimy żadnej odpowiedzialności za zamieszczone tam treści, ponieważ nie jesteśmy właścicielami tych stron, lecz jedynie odsyłamy do nich w momencie pierwszego wydania książki.

Tytuł oryginału: Vererbtes Schicksal. Wie wir belastende Familienmuster überwinden und unser wahres Potenzial befreien by Sabine Lück © 2023 by Kailash Verlag

a division of Penguin Random House Verlagsgruppe GmbH, München, Germany

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2024

Copyright © for the translation by Ewa Kochanowska

Wydawca prowadzący: Ewelina Tondys

Redaktor prowadzący: Anna Małocha

Opracowanie typograficzne książki: Andrzej Choczewski / Wydawnictwo JAK

Adaptacja makiety na potrzeby wydania: Pracownia 12A

Promocja i marketing: Kinga Smerlińska

Ilustracje w książce: Tina Bischof, Gitte Gorzitzke, pozostałe ‒ Kailash Verlag, München

Przyjęcie tłumaczenia, adiustacja, korekta i łamanie: Pracownia 12A

Projekt okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Ilustracja na okładce: Patrycja Posyłajka, © tulamakes

Fotografia autorki: © Julien Bataillet

ISBN 978-83-8135-642-8

www.otwarte.eu

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o.,

ul. Smolki 5/302, 30-513 Kraków. Wydanie I, 2024.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik