Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Sztuka ukrywa więcej, niż myślisz. Czas do niej wejść i poznać jej tajemnice.
Obrazy przestały być zwykłymi dziełami sztuki, odkąd cztery malarskie rody odkryły specjalne klejnoty, które pozwoliły im wkroczyć do wnętrz prac najsłynniejszych artystów –Moneta, Dalego i van Gogha. Czwartym był da Vinci, dopóki nie zniknął w wyniku nieoczekiwanej tragedii. Skarb tej rodziny został zniszczony, a członkowie umarli w niewyjaśnionych okolicznościach.
Kiedy Serafina van Gogh dowiaduje się, że klejnoty jej rodu zostały skradzione, postanawia połączyć siły z innymi spadkobiercami sztuki, by za wszelką cenę odnaleźć przestępców i nie dopuścić do kolejnego nieszczęścia. Udaje się do Paryża, siedliska groźnych intryg ludzi kultury, gdzie na każdym kroku można spotkać zarówno sojuszników, jak i wrogów. Dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, że niektóre tajemnice są zbyt potężne, by pozwolono im ujrzeć światło dzienne. A kiedy już raz wejdzie się do obrazów, nie tak łatwo znaleźć drogę ucieczki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 363
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moje serce biło i czułam, że mnie więzi. Czy kiedyś też tak miałeś? Tak bardzo żałuję, że nie mogę cię o to spytać, Vincencie. Myślałam o tobie, gdy przemierzałam korytarz. Na ścianach wisiały twoje obrazy. Piękne, wyjątkowe, wyrażające ból, a zarazem nadzieję. Tylko ty umiałeś przekuć swoje cierpienie w coś tak niezwykłego. Ramy płócien nie migotały już maleńkimi klejnocikami, dzięki którym słyszałam szepty i czułam wibracje rozchodzące się po całym moim ciele. Przyciągające mnie do twych obrazów.
Jedynym dźwiękiem, który docierał do moich uszu, był szum lamp. Czy też znałeś tę ciszę?
Odwróciłam głowę, by spojrzeć na obraz Słoneczniki. Największy symbol nadziei tłumionej przez strach i nienawiść. Byłeś z niego dumny, prawda? Z tej feerii barw, których nawet nie potrafię opisać.
Czy traktujesz mnie jak intruza? Jesteś szczęśliwy, że klejnoty zniknęły?
Stanęłam przed Gwiaździstą nocą, oświetloną dodatkowym halogenowym światłem, podkreślającym detale. W tym jednym płótnie zawarłeś to, co widzisz i czujesz. Gdyby obraz mógł mówić, twój krzyczałby o rozterkach śmierci i wieczności. To właśnie symbolizują cyprysy w twoim dziele, prawda?
Padłam na kolana i przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej. Moje serce biło coraz szybciej i mocniej. Napisałeś w liście, że nie jesteś zadowolony z tego obrazu, a mimo to stał się twoim symbolem. Jak zresztą wiele prac. Nie pozwolę, by ich wielkość przepadła.
Obiecuję, że znajdę klejnoty. Ja, Serafina van Gogh, przyrzekam, że będę obrończynią twojego dziedzictwa. Inaczej nie jestem godna nazwiska i przesłania, które zostawiłeś światu.
W 1954 roku z obrazów dobył się oślepiający blask. Na jedną minutę dźwięki i malarskie dzieła sztuki przestały istnieć, a po chwili wszystko wróciło do normy. Ludzie jednak nie zapomnieli. W ramach najcudowniejszych obrazów świata znalazły się klejnoty, które przypominały o tym dniu. Dniu, gdy sztuka przemówiła. Zaczęła szeptem mówić do wybrańców i odsłaniać tajemnice Ziemi oraz Niebios.
„Kronika Dziedzictwa Malarskiego”, Thomas Hemsworth
Jednym z najpopularniejszych sportów w Londynie jest bieg chodnikiem z próbą mijania przechodniów. Serafina przemieszczała się najszybciej, jak potrafiła. Plecak podskakiwał, a fałdy długiego płaszcza fruwały na wszystkie strony. Dziewczyna dyszała, ale nie zamierzała zwalniać. Chciała opowiedzieć o ważnej dla niej chwili, która zmieni jej przyszłość, więc jeszcze przyspieszyła. Bez zastanowienia przebiegła nawet na czerwonym świetle, choć kiedy niemal rok temu zamieszkała w Londynie i po raz pierwszy przechodziła przez pasy, obiecała sobie, że nigdy tego nie zrobi. Dodatkowym plusem tego dnia był fakt, że nie padał deszcz, chmury delikatnie zasłaniały słońce, które pojawiało się co jakiś czas na niebie. Nic nie mogło popsuć jej humoru!
Gdy już dotarła do ulicy z rzędem kilkupiętrowych budynków z czerwonej cegły, przystanęła przed frontowymi drzwiami i próbowała złapać oddech. Głowa pulsowała, a gardło bolało od zimnego powietrza. Serce waliło niczym młot, płuca paliły żywym ogniem. Serafina zdecydowanie nie była fanką aktywności fizycznej. Kaszlnęła kilka razy, opatuliła się długim, miękkim płaszczem i przeszła przez niewielki chodnik otoczony trawnikiem.
Zdjęła z pleców skórzany plecak i go otworzyła. W środku przechowywała zeszyty oraz w połowie otwartą kosmetyczkę z drogimi kremami, tuszem do rzęs i pomadką. Wszystko się rozsypało. Telefon, którego szukała, leżał zaś na samym dnie.
Na widok nieodebranego połączenia od mamy zmarszczyła brwi. Ze względu na kilkugodzinną zmianę czasu pisały do siebie tylko zwięzłe SMS-y. Femme van Gogh zresztą rzadko interesowała się córką, raczej tylko w chwilach, gdy ta sprawiała kłopoty albo kiedy potrzebowała jej u swego boku jako posłusznej marionetki. Nigdy jednak do niej nie dzwoniła.
Serafina przesunęła palcem po ekranie, by oddzwonić do Femme, ale frontowe drzwi się otworzyły. Podniosła wzrok i stanęła twarzą w twarz z wysokim brunetem, o piwnych, łagodnych oczach. Dłonie, tak samo jak prawy policzek, były pobrudzone farbą, a na szyi i rękach dało się zauważyć tatuaże. Na widok przyjaciela Serafina momentalnie zapomniała o tajemniczej aktywności mamy. Zwłaszcza gdy Aaron uśmiechnął się swoim słodkim, nieśmiałym uśmiechem.
– Przez okno zobaczyłem, jak biegniesz – odparł, robiąc krok w jej stronę. – Bardzo ci gratu…
Nie dokończył zdania, ponieważ Serafina rzuciła się na niego i mocno przytuliła, dłonie zarzuciła mu na szyję pokrytą tatuażem przedstawiającym czarne łodygi z kolcami. Przez krótką chwilę stał nieruchomo, z napiętymi pod wpływem dotyku mięśniami, lecz szybko się zreflektował i delikatnie objął przyjaciółkę, usiłując nie pobrudzić jej ubrań farbą.
– Cześć, Serafino.
Ostrożnie zrobiła krok do tyłu i z roziskrzonymi od emocji oczami zawołała:
– To się dzieje naprawdę! Moje marzenia się spełniają!
Aaron posłał jej szeroki uśmiech.
– Chodź, zaparzę herbaty. Wszystko mi na spokojnie opowiesz.
Szerzej otworzył drzwi i je przytrzymał, by Serafina weszła jako pierwsza.
– Oczywiście – odpowiedziała ze śmiechem i wkroczyła do środka ciemnego, starego budynku.
Wnętrze przypominało miniaturową, klaustrofobiczną wersję gotyckiego zamku. Zakurzone, ze starymi, skrzypiącymi schodami i barierkami z ozdobnymi wykończeniami. Żarówki w lampach ledwo świeciły. Tynk odpadał od ścian, a podłogę pokrywał brud.
Serafina pociągnęła za szelki swojego plecaka i zerknęła na chwilę w kierunku przyjaciela. Aaron szedł trochę zgarbiony i nie patrzył jej w oczy. Wstydził się tego, gdzie mieszka. Ona pochodziła z jednego z najbogatszych rodów na świecie – prestiżowego, cenionego i potężnego. Aaron natomiast ledwo wiązał koniec z końcem, a za jedyną pociechę uważał swoją sztukę, stanowiącą dla niego dodatkowy zarobek.
Weszli na samą górę, poddasze, gdzie za obdrapanymi drzwiami znajdowała się kawalerka Aarona. Chłopak wyciągnął z kieszeni zardzewiały kluczyk i popatrzył na dziewczynę ze zbolałym wyrazem twarzy.
– Wiesz, że…
Serafina uniosła rękę. Przyjaciel zamilknął i ze stresu przygryzł wargę.
– To nie pierwszy raz, gdy cię odwiedzam. Nie psuj mi radości niepokojem, co o tobie pomyślę – powiedziała i pogroziła mu palcem. – Chcę po prostu dzielić z tobą swoje szczęście, a wiesz, że nie mogę wpuszczać chłopaków do akademika.
Aaron westchnął i otworzył drzwi. Kiedy Serafina weszła do środka, do jej nozdrzy dotarł zapach świec sojowych pomieszany z mniej przyjemną wonią farb. Ta niewielka kawalerka stanowiła definicję artystycznego chaosu. Salon, który służył również za sypialnię, był pełen powyrywanych kartek ze szkicowników, buteleczek z terpentyną i pędzli.
– Nie miałem czasu, żeby posprzątać – odparł, skrobiąc palcem po policzku.
Dziewczyna niemal się rzuciła na kanapę – jedyny mebel nienaznaczony sztuką przyjaciela. Im bliżej przebywała dzieł sztuki, tym bardziej jej umysł przechodził w tryb spokoju, a teraz, przy pracach Aarona, był niemal oazą.
Przed przeprowadzką do Londynu mieszkała z matką, która zmieniała partnerów jak rękawiczki i przenosiła się z jednego kąta świata do drugiego, przez co Serafina nigdy nie miała prawdziwego domu. A kiedy Aaron, najlepszy przyjaciel i pierwszy człowiek, któremu zaufała w Anglii, podał jej adres swojego mieszkania, poczuła się jak w raju. Każdy fragment lokalu był naznaczony jego osobą, wspomnieniami, życiem i pasją. Wolała to od pięciogwiazdkowego hotelu.
Aaron poszedł do niewielkiej kuchni i zaczął przygotowywać herbatę.
– Opowiadaj, co się stało.
Serafina zdjęła plecak i płaszcz. Po wyjściu z uczelni zadzwoniła do młodego artysty i piszczała do słuchawki. To, że przyjęto ją na studia artystyczne w Londynie, stanowiło jej ogromne osiągnięcie. Dzięki temu umknęła z rąk matki oraz tajemniczego, zamkniętego w sobie dziadka. A fakt, że do tego została zauważona przez jednego z najbardziej wymagających profesorów, sprawiał, że miała ochotę skakać ze szczęścia.
– Pamiętasz profesora Taylora? – zapytała, a kiedy chłopak uniósł brew, dodała: – Tego, który współpracuje z największymi domami mody w Londynie i za każdym razem mówi, że powinniśmy mu dziękować za to, że poświęca swój czas uczelni takiej jak nasza.
Aaron wrzucił torebeczki z herbatą, a następnie nalał wody do kubków.
– Tak, pamiętam. To przez niego kilka studentek się popłakało? A inne zostały wydalone?
Przy ostatnim zdaniu spojrzał na dziewczynę z niepokojem.
– Tak, to on!
Chłopak wsypał cukier, odwrócił się i w dwóch krokach był już przy stoliku. Serafina ostrożnie pozbierała niedokończone szkice Big Bena, po czym położyła je obok siebie na kanapie.
– Twoja radość sugeruje, że ciebie to nie spotkało – powiedział Aaron, stawiający herbaty na drewnianym blacie.
Serafina pokręciła głową.
– Pochwalił mnie!
– Gratulacje.
Miała ochotę przewrócić oczami, gdy dostrzegła sceptycyzm w jego wzroku.
– Zaproponował mi, bym przedstawiła swój projekt na uczelnianym pokazie mody.
Aaron zesztywniał i popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Czy nie mówiłaś, że tylko najlepsze osoby z trzeciego roku biorą udział w tym pokazie?
Pokiwała głową.
– To te pokazy, po których projekty są często kupowane przez domy mody?
Przytaknęła. Oczami wyobraźni widziała, jak jej projekty zostają przyjęte przez firmy takie jak Burberry czy zachwycają ważne osoby pokroju Molly Goddard. Teraz mogła się pochwalić swoimi umiejętnościami, talentem, a nie tym, że należy do rodu dziedziców sztuki.
– Serafino, to wielkie osiągnięcie! – odparł Aaron i usiadł obok dziewczyny.
Zerwała się z kanapy i skakała po pokoju jak małe dziecko.
– Wiem! Jestem jedynym pierwszakiem, który weźmie udział w projekcie!
Pod wpływem radości podbiegła do chłopaka i położyła mu dłonie na ramionach.
– Dostałam szansę, Aaronie. Szansę, by pokazać moją sztukę.
Przyciągnął ją do siebie. Byli tak blisko, że wystarczyłby jeden ruch dziewczyny, by usiąść mu na kolanach.
– Jestem z ciebie bardzo dumny – wyszeptał.
Serafina zachichotała.
– Choć nie powiem, sama pochwała od Taylora i tak jest satysfakcjonująca.
– Oczywiście – odparł, zmieniając ton na bardziej sceptyczny, i odsunął ją od siebie, by ponownie zajęła miejsce na kanapie.
Ich kolana się ze sobą stykały. Otworzyła usta, by szczegółowo opowiedzieć o dniu spędzonym na uczelni, ale przerwały jej wibracje telefonu. Chciała je zignorować, lecz Aaron na to nie pozwolił.
– Powinnaś sprawdzić, kto dzwoni – rzekł i wypił łyk herbaty.
Wyciągnęła więc urządzenie i ze zdziwieniem odkryła, że koleżanka z Francji wysłała link do jakiegoś artykułu. Napisała jeszcze kilka dodatkowych SMS-ów.
Manon:
Widziałaś?
Możesz w każdej chwili ze mną porozmawiać!
Czy wszystko w porządku?
Co teraz będzie? Kontaktowałaś się z dziadkiem?
Nie wiedziała, o co chodzi, ale zadrżały jej ręce. Manon była bardzo emocjonalną osobą, która w równym stopniu dbała o innych, co szukała okazji do ploteczek. Gdy Serafina zamieszkała w Londynie, ich kontakt się urwał i nie rozmawiały ze sobą od kilku miesięcy.
Aaron zerknął na wyświetlacz.
– O co chodzi?
– Sama nie wiem – wymamrotała i kliknęła link.
Kiedy zobaczyła tytuł artykułu, jej serce na moment stanęło.
– Nie, to nie może być prawda – wyszeptała i zaczęła czytać.
Klejnoty rodu Vincenta van Gogha skradzione!
Rok 1954 zapisał się na kartach historii sztuki. Piątego maja, podczas badań nad najsłynniejszymi obrazami świata, odkryto niezwykłe kamienie szlachetne. Największe miały dwa centymetry wysokości i jeden szerokości. Wyniki analiz prowadzonych przez zespół kanadyjskiego gemmologa Owena Lee zaskoczyły wszystkich. Choć na pierwszy rzut oka kamienie przypominały znane klejnoty, takie jak rubiny czy szafiry, szczegółowe badania naukowców z Columbia University ujawniły, że nauka dotąd nie miała do czynienia z tego typu minerałami.
Wielu miłośników sztuki do dziś pamięta, że gdy historycy dotknęli określonych kamieni i spojrzeli na obrazy, płótna zaczęły się mienić. Co więcej, po tym zaskakującym odkryciu czterech badaczy tego zjawiska zniknęło. Kiedy po tygodniu ochroniarze Metropolitan Museum of Art odnaleźli ich żywych w Nowym Jorku, naukowcy ogłosili, że potrafią przenikać do dzieł danych twórców, co publicznie udowodnili profesorom Columbia University i Harvardu podczas spotkania z mediami 6 czerwca 1954 roku. Ciała badaczy ponownie zniknęły w obrazach i wróciły po dziesięciu minutach. Film z tego pokazu mogą państwo obejrzeć po kliknięciu linku do wideo pod artykułem.
To wydarzenie było przełomem nie tylko dla ludzi sztuki. Odkrywcami zainteresowali się inni naukowcy, przywódcy religijni i rządy wielu państw. Badacze zdobyli wiedzę, o której reszcie ludzi się nie śniło: mogli między innymi poznać szczegóły śmierci Vincenta van Gogha czy zajrzeć do umysłu Salvadora Dalego. Żyliśmy ich losami, a także ich następców – kolejnych pokoleń. Czekaliśmy na wieści o domniemanych umiejętnościach, takich jak czytanie w myślach, hipermnezja czy tetrachromatyzm, nabytych z wystawionych słynnych obrazów. Drugie pokolenie odkrywców zmieniło swoje nazwiska na miana mistrzów, z którymi byli związani. W ten sposób powstały rody jednych z najbardziej wpływowych ludzi na świecie: van Gogh, Dalí, Monet i da Vinci.
W 1997 roku ród da Vincich, pod przewodnictwem Alberta Russo, znalazł się na skraju upadku. Tragiczne wydarzenia, w tym zniszczenie klejnotów oraz niemal wszystkich dzieł Leonarda da Vinci przechowywanych w muzeach, doprowadziły do jego osłabienia. Co więcej, członków rodziny dotknęły tajemnicze choroby, które okazały się zagadką dla lekarzy. Kilka tygodni później wszyscy da Vinci zmarli w niewyjaśnionych okolicznościach. Po tej tragedii na artystycznej scenie pozostały jedynie trzy znaczące rody: van Gogh, Monet i Dalí.
Dzisiaj muzea, między innymi Muzeum van Gogha w Amsterdamie, zostały zamknięte do odwołania, a dyrektor Gideon Fines wydał oświadczenie, w którym razem z Milanem van Goghiem poinformował, że rodowe klejnoty zostały skradzione, a część obrazów, w tym słynne „Słoneczniki”, pocięte.
Nasi informatorzy, którzy poprosili o anonimowość, skomentowali, że w ciągu ostatnich miesięcy odnotowano dwa razy więcej prób kradzieży obrazów van Gogha z Galerii Narodowej w Londynie oraz Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Czy to klejnoty były celem? Prawdopodobnie tak i w końcu złodziejom się udało. Co teraz czeka ród van Goghów? Czy tak samo jak da Vinci są skazani na zagładę?
W następnej części artykułu znajdziecie państwo wywiad z policją, szefem ochrony, a także z głównym przedstawicielem rodu van Goghów…
Serafinie zakręciło się w głowie. Wyłączyła artykuł i położyła telefon na blacie ekranem do dołu. Brakowało jej tchu. Nawet czuły dotyk przyjaciela na ramieniu nie poprawił samopoczucia dziewczyny. Jak mogła? Dowiedziała się z internetu, że jej rodzinie grozi niebezpieczeństwo! A może to kłamstwo? Przecież nie od dziś wiadomo, że internet nie jest wiarygodny. Może to ten przypadek? Ktoś szuka sensacji kosztem ich rodu. Zresztą to nie byłby wyjątek! Nie raz i nie dwa słyszała o plotkach na temat van Goghów, ale nikt nigdy nie odważył się wypowiedzieć tak okropnego oszczerstwa.
Aż do teraz.
Aaron zacisnął dłoń na jej ramieniu.
Czy to dlatego matka dzwoniła? Ponieważ klejnoty van Goghów zostały skradzione? A co, jeśli to prawda? Jej rzeczywistość, a także losy kultury całego świata mogą lec w gruzach.
Odnalezione kamienie pozwalają członkom danych rodzin wchodzić do dzieł malarzy. Jako wnuczka Milana Serafina mogłaby wniknąć do obrazów Vincenta van Gogha i nawet z nim porozmawiać. Przebywać w tawernie, na łące czy w kawiarni namalowanych przez ekspresjonistycznego artystę. Nigdy tego nie zrobiła, ponieważ jej mama odcięła się od rodziny i dziedzictwa. Mimo to Serafina nie zamierzała całkowicie odejść od rodu. Często rozmawiała z dziadkiem i jego pracownikami przez telefon, a w dzieciństwie przez kilka lat Milan był prawnym opiekunem dziewczyny – choć tajemniczy, czasem oschły, to w końcu rodzina.
Właśnie! Dziadek! Przecież on jej powie, co zaszło. On nigdy nie kłamie.
– Ja… – zaczęła i się zawahała. – Muszę gdzieś zadzwonić.
Wstali. Dziewczyna jakby w transie ruszyła w kierunku toalety, mijając porozrzucane tubki z farbami. Zamknęła się w mikroskopijnym pomieszczeniu i w ciemności usiadła na muszli klozetowej. Zadzwoniła do Daana, asystenta Milana. Niestety nie odebrał. Zaryzykowała telefon do dziadka, ale też nie podniósł słuchawki.
Serafina mogła wybrać numer do matki, powinna to zrobić, ale za bardzo się bała. Odpisała za to Manon zwięzłym: „Oddzwonię później”.
Klejnoty van Goghów skradzione… Miała ochotę poddać się rozpaczy, ale wiedziała, że nie tego od niej oczekiwano. Jej ród był w niebezpieczeństwie. Nawet jeśli to kłamstwo, inne rody zaczną podważać potęgę ich rodziny. Musiała zatem odkryć prawdę i pomóc. Zachować zimną krew – być van Goghiem.
Wyszła z toalety i stanęła przed Aaronem, który siedział na sofie i wpatrywał się zamyślonym wzrokiem w kubki z herbatą.
– Jestem w ogromnym niebezpieczeństwie – wyszeptała, kiedy na nią spojrzał. W głowie już układała plan.
– Co mogę zrobić, by ci pomóc? – zapytał.
Obejrzała go od stóp do głów i zacisnęła wargi w wąską kreskę. Prawda była taka, że nic. Nie należał do świata tajemniczej magii, która odmieniła znaną rzeczywistość. Ale za to był jej przyjacielem. Osobą, która w nią wierzyła i stała obok niej, by ją wesprzeć.
– Czy możesz trzymać mnie za rękę, gdy zadzwonię do matki?
Obecność Aarona stanowiła dla niej ukojenie. Siedział cicho na końcu sofy, trzymając ją za rękę. Czekał, aż Femme odbierze połączenie od córki.
Po wielu sygnałach w słuchawce rozległ się głos.
– Serafino – zaczęła matka.
Choć rozmawiały przez telefon, dziewczyna i tak zadrżała.
– Mamo – odpowiedziała cichym, aczkolwiek stanowczym tonem, niepasującym do burzy panującej w jej wnętrzu. Skupiła wzrok na jednym z niedokończonych obrazów Aarona. Widok sztuki zawsze ją uspokajał. – Dzwoniłaś.
– Owszem, jednak najwyraźniej masz ważniejsze zobowiązania niż rodzina.
Serafina zamrugała szybko, po czym wzięła głęboki wdech i wydech. Nie, nie da się sprowokować.
– Mamo, widziałam wiadomości. Klejnoty van Goghów…
– Zostały skradzione. Z tego powodu się z tobą kontaktowałam. Twój dziadek żąda, byśmy zjawiły się na zebraniu w Paryżu. Nie mogę lecieć do Francji, aktualnie przebywam w Nowym Jorku, ale ty mieszkasz niedaleko. Będziesz reprezentować rodzinę.
– Czy to nie twój obowiązek, by tam być?
– Jesteś już pełnoletnia. Poproszę moją asystentkę, by zabukowała ci lot. Pakuj walizki.
Jej marzycielskie serce krzyczało do mózgu, aby nie wyjeżdżała. Wiedziała jednak, że odmowa nic nie da, zwłaszcza że sytuacja była napięta. Jeśli to prawda i klejnoty naprawdę zaginęły, jej przyszłość oraz życie wiszą na włosku. Projekt pana Taylora powinien zejść na znacznie dalszy plan.
– Dobrze – odparła, ale mama już się rozłączyła.
Serafina nadal trzymała telefon przy uchu. Od kiedy wyprowadziła się z domu, nie uroniła ani jednej łzy. Teraz jednak czuła, że łzy próbują znaleźć ujście. Patrz na obrazy, mówiła sobie. One cię pocieszą.
Przyszła do mieszkania Aarona, by podzielić się najwspanialszą nowiną, ogromnym krokiem ku spełnieniu marzeń, a tymczasem… Kto mógł ukraść klejnoty? Były jednymi z najważniejszych eksponatów! Żywym przekaźnikiem między rzeczywistością a światem malarstwa. Sacrum sztuki. Kto ośmielił się je skraść prawowitemu wybranemu rodowi?
Przytuliła telefon do piersi i odwróciła głowę. Skupiła wzrok na ogromnym płótnie opartym o ścianę. Szkic przedstawiał dziewczynę na łące pełnej maków i słoneczników. Nie tak dynamicznych i pięknych jak te van Gogha, które wywoływały w odbiorcy wrażenie, jakby jeden dotyk mógł je zniszczyć, ale równie zjawiskowych, przypominających o nadziei i radości.
– Serafino – wyszeptał Aaron, a kiedy nie odpowiedziała, przykucnął obok niej. – Sera.
Dziewczynie zadrżała broda. Mogła się przy nim rozkleić, wiedziała, że by jej nie ocenił, a mimo to nie dała rady. Wyprostowała plecy i uniosła podbródek. Spojrzała na Aarona.
– Będę musiała wyjechać do Paryża na spotkanie.
Chłopak otworzył usta ze zdziwienia.
– Że co? A co z twoimi marzeniami?!
Pokręciła głową.
– Mam obowiązki względem rodu. Nie mogę ich zawieść. Nie teraz.
– Sera…
Uniosła dłoń, prosząc w ten sposób, by zamilknął. Nigdy nie zachowywała się względem niego w tak protekcjonalny sposób, ale dziś nie miała wyjścia.
– Nie zrozumiesz tego.
– Serafino… – powtórzył błagalnie.
Wstała.
– Przepraszam, muszę iść.
Bez dalszych słów wyjaśnienia włożyła płaszcz i przeszła przez mieszkanie. Pragnęła jak najszybciej uciec.
Dopiero kilka metrów od kamienicy Aarona przystanęła i pozwoliła sobie na płacz. Ledwo zarejestrowała, że zaczął padać deszcz. Cóż, w Londynie ulewy nie były rzadkością, a słońce takie jak dziś stanowiło wyjątek od reguły. Tak samo jak ta chwila nadziei, szczęścia, że Serafinie udało się spełnić najskrytsze pragnienia.
Kiedy rok temu Serafina szła po ogromnym londyńskim lotnisku Stansted, obiecała sobie, że przez długi czas nie postawi na nim stopy, a nawet jeśli, to wyłącznie z powodów edukacyjnych, kiedy będzie lecieć na zagraniczne kursy lub pokazy mody. Pragnęła brać w nich udział w roli ambitnej projektantki, na którą wszyscy patrzą z podziwem. Nie chciała tkwić w cieniu jako oglądający widowisko gość. Zamierzała osiągnąć coś więcej. A teraz nie wiedziała nawet, czy przeżyje do jutra.
Stała jak zamurowana i obserwowała ludzi, którym sprawdzano paszporty. Część z nich była uśmiechnięta i wyluzowana, inni się spieszyli. Rozmyślała, ilu z nich przeżywa podobną co ona rozpacz.
Zacisnęła dłoń na rączce walizki. Oprócz niej miała przy sobie jeszcze plecak. Wszystko, czego będzie potrzebowała, i tak zostanie przygotowane w rezydencji. Nie wiedziała, jak długo przyjdzie jej tam przebywać, i choć uwielbiała stolicę Francji, migające światła i romantyczną aurę, to jednak Londyn był domem Serafiny.
W Paryżu stanie się tylko członkinią rodu van Goghów. Koniec ze swobodą i anonimowością. Z tego powodu poprosiła sekretarkę matki o przelot klasą ekonomiczną. Ostatni raz zamierzała udawać zwykłą dziewczynę. Miała nawet zmienione nazwisko w dokumentach.
Klejnoty van Gogha zaginęły, a ona myślała, wydawać by się mogło, o głupotach. O ile to prawda, bo dalej w to wątpiła. Kradzież brzmiała absurdalnie, zbyt surrealistycznie.
Dzięki tym klejnotom ludzie nabyli umiejętności wchodzenia do określonych obrazów. Jej dziadek stanowił drugie pokolenie tych, którzy posiedli tę zdolność. Przeniknął do dzieł van Gogha i to go zmieniło. Stał się bardziej skryty, ale za to jego spojrzenie nabrało głębi. To zasługa Vincenta. Odsłonił przed nim swój świat, umysł, a dziadek podzielił się nabytą wiedzą z innymi i stworzył imperium. Przyjął nazwisko van Gogh jako symbol nowego dziedzictwa. W końcu tylko on i jego krewni mogli wejść do dzieł. Ujrzeć migdałowiec, którego płatki kwiatów poruszał wiatr. Zapłakać na polu pszenicy, z krukami jako jedynym towarzystwem, czy zrozumieć prawdziwą głębię nocy nad Rodanem, który stał się jedną z inspiracji wybitnego artysty. A teraz zarówno ta umiejętność, jak i dobytek Vincenta van Gogha mogły przepaść z powodu przestępstwa.
Serafinie zaschło w gardle. Tak, są rzeczy ważniejsze od jej marzeń. Musiała ustalić priorytety. Dlaczego zatem jej serce żądało, by skupiła się wyłącznie na sobie?
Zrobiła krok w kierunku kolejki, kiedy za plecami usłyszała znajomy głos.
– Serafino!
Odwróciła się i ujrzała Aarona. Czarne zawijasy tatuażu na szyi wystawały spod kołnierzyka pomiętej koszuli. Włosy miał potargane. Biegł szybko w jej stronę, a kiedy w końcu stanął przed nią, głośno sapał.
Dziewczyna nie wierzyła własnym oczom.
– Co ty tu robisz? – zapytała.
Uśmiechnął się nieśmiało. Przejechał dłonią po ciemnych kosmykach i jeszcze bardziej je splątał.
– Chyba nie chciałaś wyjechać bez pożegnania, prawda?
– Przecież się pożegnałam – mruknęła.
Uniósł brew.
– Znam cię i wiem, że SMS-y nie są dla ciebie stosownym pożegnaniem.
A jednak tak zrobiła. Napisała krótką wiadomość z wyjaśnieniami. Nie chciała się z nim konfrontować. Płakać przy nim i pozwolić, by ją pocieszał. Musiała założyć twardą skorupę, która pozwoli jej przetrwać w Paryżu. Obawiała się, że światło, jakim był dla niej Aaron, ją zniszczy, a przecież nie mógł trwać ciągle przy niej.
– Ja…
Zabrakło jej słów.
Gdyby Femme ją zobaczyła, dziewczyna dostałaby reprymendę. Nauczyła Serafinę, że ta nie może się jąkać ani mieć pustki w głowie. Odchrząknęła zatem i zaczęła od nowa.
– Muszę wyjechać i nie wiem, kiedy wrócę.
Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz Aaron chwycił ją za rękę.
– Wiem, że masz zobowiązania wobec rodziny. Wiem, że musisz być silna. Ale wiem też, że masz talent i pasję, które powinnaś wykorzystać. Poza tym Londyn to twój nowy dom. Wróć do niego. Wróć do mnie.
Ostatnie słowa wyszeptał.
Puścił jej dłoń i wyciągnął z kieszeni spodni złotą bransoletkę ze słonecznikiem. Ponownie ujął rękę przyjaciółki i zapiął łańcuszek.
– Proszę, to dla ciebie. By ci przypominała, że będę przy tobie.
Serafinie zadrżała broda.
– Wiesz, że Vincent van Gogh był najbardziej dumny właśnie ze Słoneczników?
– Rzadko zdawał się optymistą, ale te obrazy świadczą o przebłysku radości w jego życiu. Wierzę, że ciebie też czekają chwile szczęścia pomimo strachu o przyszłość.
– Dziękuję – wyszeptała słabym od emocji głosem.
Aaron pogładził wierzch jej dłoni i przyciągnął ją do swoich ust ku zaskoczeniu dziewczyny. Musnął nimi malutki słonecznik na łańcuszku.
– Do zobaczenia, Serafino van Gogh. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
Po pożegnaniu przeszła kontrolę paszportową, a kiedy wsiadała do samolotu, nie czuła już przejmującego smutku w sercu.
W przestworzach, zbliżając się do Paryża, ciągle zerkała na swoją prawą dłoń. Nadal czuła mrowienie w miejscu, gdzie usta przyjaciela dotknęły jej skóry. Przez całą drogę powtarzała sobie jedno zdanie: nie pozwolę mojemu rodowi przepaść.
Ponad godzinę później za oknem samolotu widziała już Sekwanę i charakterystyczną wieżę Eiffla. Wzięła głęboki wdech i wydech. Jej oczy lekko pociemniały, a postawa uległa zmianie. Na lotnisku pożegnała się nie tylko z Aaronem. Na czas wyjazdu pozostawiła w Londynie całą siebie, a teraz założyła maskę, którą wcześniej nosiła od dzieciństwa.
Włączyła telefon i napisała do Daana wiadomość.
Serafina:
Jestem gotowa.
Gabriel Monet nade wszystko uwielbiał spokój i ciszę. Zwłaszcza gdy popijał kawę i czytał gazetę w salonie rezydencji. Z sięgających sufitu okien wpadało światło, a on, kiedy pragnął zrobić krótką przerwę od przeglądania wiadomości, wyglądał przez nie i chłonął widok obszernego ogrodu z sadzawką i równo przyciętymi krzewami.
Rzadko wpadał w gniew. Właściwie odkąd po raz pierwszy wszedł do obrazu słynnego impresjonisty, te uczucia były mu obce.
Wypił kolejny łyk kawy i czekał, aż zobaczy swoją młodszą siostrę Colette. Stukotu jej obcasów nie dało się pomylić z niczym innym, więc zawsze doskonale wiedział, że ta nadchodzi.
– Słyszałeś? – zapytała, kiedy stanęła przed nim.
Mężczyzna na początku nie chciał jej słuchać i po prostu zajął się czytaniem, ale gdy wyszarpnęła mu gazetę z ręki, usiadł wygodniej w fotelu.
– Słuchaj, jak się do ciebie mówi – warknęła.
Jej błękitne, jaśniejsze od jego, oczy iskrzyły się buntowniczo. Jak na tak niziutką osobę, mającą raptem metr pięćdziesiąt, była bardzo napastliwa i upierdliwa. Przypominała Gabrielowi małe, szczekające bez powodu pieski, za którymi niezbyt przepadał.
– Na razie nie powiedziałaś nic na tyle mądrego, by przykuć moją uwagę.
Colette przewróciła oczami i spuściła dłonie. Pozwoliła, by gazeta opadła na podłogę. Gabriel czasem odnosił wrażenie, że jego siostra ma dwanaście, a nie szesnaście lat. I to nie tylko z powodu zaróżowionych policzków i kaskady kręconych blond włosów, które często ozdabiała ogromnymi kokardami. Nie. To przez jej zachowanie.
Tupnęła nogą jak mała dziewczynka.
– Nie lekceważ mnie, braciszku! – syknęła i postawiła stopę na leżącej gazecie. – Klejnoty van Goghów zostały skradzione.
Postukał palcami o tapicerkę fotela.
– Dopiero teraz się o tym dowiadujesz?
Twarz Colette przybrała jeszcze bardziej czerwony odcień.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Przekrzywił głowę.
– Po co?
Dziewczyna mogła podać przynajmniej siedem argumentów, ale zamiast tego przytoczyła jeden, według niej najważniejszy:
– Ponieważ to się wiąże z Serafiną!
Gabriel zamrugał.
– Nie wierzę, że jesteś obojętny na jej los. Była twoją przyjaciółką!
– Przyjaźnie z okresu dzieciństwa nie oznaczają, że dana osoba ma być dla ciebie ważna do końca życia. Są tylko mdłym wspomnieniem szczeniackiej obłudy i niewinności.
Poprawił mankiety koszuli, zerknął przy tym na zegarek. Zbliżało się południe. Miał jeszcze ponad godzinę do zebrania, ale postanowił potraktować przybycie Colette jako pretekst, by wcześniej przyszykować się do wyjścia. Lepsze to niż słuchanie gadaniny siostrzyczki.
– Jesteś okrutny.
Kącik ust Gabriela poszybował do góry.
– Słyszę to od ciebie kilka razy dziennie. – Przykucnął i chwycił gazetę. Delikatnie ją otrzepał i złożył. – Za niedługo wyjeżdżam do Muzeum Orsay. Rada Kultury zwołała zebranie w sprawie klejnotów van Goghów.
– Jadę z tobą! – zawołała niemal natychmiast.
Gabriel westchnął. Przeszedł przez salon w stronę obszernych, pokrytych czerwonym dywanem schodów. Za nim kroczyła Colette, tupiąc niemiłosiernie.
– Oczywiście, że tak – mruknął ze zrezygnowaniem.
Naprzeciwko schodów zamontowano trzy lustra, które odbijały blask powieszonego nad nim żyrandola. Światło załamywało się na złotych ramach zakończonych ozdobnymi literami „M”. Nadawało to wnętrzu niemal teatralną atmosferę, jakby wszystko wokół było sceną, po której stąpał Gabriel, a meble – scenografią.
Mężczyzna wyglądał schludnie. Co prawda grzywka zakrywała mu czoło i trochę wpadała do oczu, ale zawsze mogło być gorzej. Miał suche usta, więc zwilżył je językiem. Colette stanęła obok brata. Była naprawdę niziutka. Nawet w szpilkach ledwo sięgała mu do ramienia. Stłumił chęć przeskakiwania schodków po dwa stopnie i zamiast tego spokojnie po nich wszedł. Kiedy dotarł na szczyt, zerknął w stronę dziewczyny.
– Spotykamy się przy drzwiach wejściowych za pół godziny – powiedział.
– Tak jest! – zawołała Colette i mu zasalutowała.
Już chciała pobiec do swojego pokoju, kiedy Gabriel zawołał jej imię, więc przystanęła.
– Jeśli się spóźnisz, wyjadę bez ciebie.
Miał nadzieję, że nie przyjdzie na czas. Prawie zawsze tak było, więc dlaczego dzisiaj miałby nastąpić wyjątek od tej reguły?
O umówionej porze Gabriel zszedł na parter i zauważył Colette stojącą obok drzwi wejściowych. Włożyła elegancki damski garnitur, nie przypięła do włosów kokardy, a oczy pomalowała ciemną kredką, przez co wyglądała dojrzalej.
– Prędzej bym uwierzył, że świnie zaczęły latać, niż że będziesz na czas.
Uśmiechnęła się do niego słodko, a zarazem sztucznie.
– Lubię cię zaskakiwać.
Westchnął. Przy niej często mu się to zdarzało.
Na zewnątrz czekało na nich dwóch ochroniarzy. Postawni mężczyźni stali jak posągi, a za nimi zaparkowano trzy samochody gotowe do drogi.
– Cześć, Cyril! Cześć, Jean!
Colette im pomachała. Masywniejszy, o ciemnej karnacji, posłał jej uśmiech.
– Dzień dobry, panienko.
Jego partner przybliżył dłoń do ucha.
– Państwo Monet są gotowi – powiedział do słuchawki i kiwnął głową Jeanowi. – Możemy ruszać.
Rodzeństwo przeszło do środkowego samochodu o przyciemnionych szybach. Gabriel puścił Colette pierwszą, a sam obserwował dwóch ochroniarzy, którzy rozeszli się do kolejnych aut.
Dopiero kiedy wsiadł i poczuł zapach skóry pomieszanej z delikatną piżmową wonią, mógł się trochę rozluźnić. Zamknął oczy i oparł głowę o siedzenie. W myślach przeanalizował wszystko, co miał zrobić i powiedzieć podczas zebrania.
Colette podrygiwała nerwowo nogą. Gabriel otworzył jedno oko i spojrzał na siostrę.
– Możesz się uspokoić? – zapytał łagodnie.
Zerknęła na niego.
– Dziwię się, że ty jesteś taki spokojny.
Położył dłoń na kolanie siostry. Dopiero wtedy przestała poruszać nogą.
– Dlaczego miałbym nie być?
Wzrok Colette mówił wszystko – jakby nie do końca wierzyła w zdrowy rozsądek swojego brata.
– Van Goghowie są z nami związani. Claude Monet był jednym z najwybitniejszych malarzy impresjonizmu. Vincent van Gogh to postimpresjonista. Jesteśmy z nimi najbliżej.
– Chyba nie uważałaś na zajęciach z historii sztuki. Vincent van Gogh różnił się od Claude’a Moneta tak samo jak ja i ty.
Prychnęła.
– Tak jak rodzeństwo?
– Jak niebo i ziemia. Oprócz tego, że byli rówieśnikami z zamiłowaniem do malowania pejzaży, bardzo się od siebie różnili. – Cofnął dłoń. – Van Goghowie są skryci i nic im nie jesteśmy winni.
– Ani trochę nie interesuje cię to, że ten ród może zniknąć? Że powtórzy się historia z da Vincimi?
Da Vinci… Ród, który przepadł po zniszczeniu klejnotów. Oryginalne dzieła Leonarda przestały istnieć i zostały zastąpione reprodukcjami. Członkowie umarli, pozostawili po sobie tylko ślad w historii – niemal tak samo jak ich patron, jeden z najważniejszych ludzi renesansu.
– Nie ma sensu panikować. Kradzież klejnotów może być tylko plotką, a tak naprawdę kamienie van Gogha są bezpiecznie ukryte. Właściwie nie zdziwiłoby mnie to. Ród van Goghów często szokował publikę, a w ostatnich latach to my staliśmy się światową perłą o największych wpływach.
Colette otworzyła usta, ale szybko je zamknęła. Fakt. To Monetowie byli zapraszani na rozmowy z najważniejszymi znawcami sztuki czy politykami. Obrazy, do których mogli wchodzić, zyskały rangę symboli sztuki, a wypowiedzi głównych członków rodziny traktowano jak świętość.
Na nowo zaczęła poruszać nerwowo nogą. Gabriel po raz kolejny westchnął i zaczął rozmyślać o malarskich rodach.
Da Vincich uważano za najznakomitszą z czterech rodzin, które zyskały moc wchodzenia do obrazów. Jej członkowie słynęli z geniuszu i dbałości o szczegóły. Byli synonimem naukowej perfekcji, mimo to przestali istnieć. Najpierw zaczęły znikać dzieła artysty, a na końcu skradziono klejnoty. Ojciec często opowiadał Gabrielowi o tym, jak z każdym dniem członkowie rodu stawali się coraz słabsi. Pamięć płatała im figle, zapominali nawet o tym, kim byli. Marnieli w oczach, aż w końcu ogłoszono, że nie są już w posiadaniu klejnotów. Czy van Goghowie też słabli, ale nikt tego nie zauważył? Czy to prawda, że nawet oni nie dostrzegli u siebie żadnych negatywnych zmian? Od zawsze uważano ich za najbardziej tajemniczy ród, działający w ukryciu. Może dlatego nikt nie odkrył, co się z nimi dzieje?
Z zamyślenia wyrwał go wulgaryzm wypowiedziany przez Colette.
– Nie przeklinaj – rzucił zdegustowany, ale kiedy otworzył oczy i zobaczył, że dziewczyna wskazuje palcem na reporterów stojących przed muzeum, sam miał ochotę użyć niecenzuralnych słów.
Dziennikarze i fotografowie otoczyli samochody. Nie zdziwiłoby go, gdyby się okazało, że przed Muzeum Orsay ściągnęli wszyscy dziennikarze Paryża. Pożałował, że pozwolił Colette z nim jechać. Złapał ją mocno za dłoń, przez co syknęła:
– To boli!
Nie przejął się tym i wzmocnił chwyt.
– Colette, nie możesz pisnąć ani słowa, rozumiesz?
– Nie jestem głupia! – warknęła. Próbowała się wyszarpnąć z uścisku Gabriela, a kiedy jej to nie wyszło, dodała: – Spokojnie, braciszku. Nie pierwszy raz stanę przed dziennikarzami.
– To nie dziennikarze, tylko zgraja sępów.
– Oj, nie przesadzaj!
– Colette…
– Dam sobie radę. Nie zawiodę cię.
Ostatnie zdanie wypowiedziała kilka tonów ciszej.
Rozluźnił uścisk.
– To nie mnie masz nie zawieść, tylko całego swojego rodu.
Dziewczyna parsknęła i otworzyła drzwi. Przed wyjściem pokazała Gabrielowi środkowy palec i nawet nie poczekała na ochroniarza. Wysiadła i samotnie stanęła naprzeciwko prasy pragnącej poznać jej najskrytsze sekrety.
Colette najbardziej na świecie nienawidziła trzech rzeczy: bałaganu, zapachu farb i wyższości swojego starszego brata Gabriela. Przypominał jej puste, nic nieczujące kukły. Piękne, o idealnych rysach, perfekcyjne, ale sztuczne.
Szła przed siebie, lecz światła fleszy aparatów i krzyki ludzi sprawiały, że każdy kolejny krok stawiała coraz mniej pewnie.
– Czy potwierdzasz, że klejnoty zostały skradzione?
– Czy Monetowie całkowicie przejmą sławę van Goghów?
– Co możesz powiedzieć o ostatniej kłótni Milana van Gogha i Edmonda Moneta?
Od tych pytań zakręciło się jej w głowie. Mogła poczekać na brata, ale czuła impuls, by mu się przeciwstawiać. Teraz tego żałowała, lecz musiała iść. Pokazać, że da sobie radę.
Nic z tego.
Gabriel dogonił Colette i położył jej dłoń na plecach. Zaczął popychać ją do przodu. Wiedziała, że ten dotyk nie ma nic wspólnego z czułością czy braterską troską. Nawet spojrzenie z ukrytym w oczach pytaniem, czy wszystko w porządku, było tak naprawdę tylko ostrzeżeniem: zachowuj się.
Dopiero kiedy weszli do środka, Gabriel zabrał rękę. Wnętrze muzeum było jasne, a delikatne echo kroków wypełniało pomieszczenie, gdy obuwie Gabriela i Colette stykało się z wyłożoną gładkim kamieniem podłogą.
Na ścianach wisiały dzieła sztuki, które przyciągały wzrok niezwykłymi kolorami i formą. Płótna impresjonistów, postimpresjonistów i artystów secesyjnych dodawały miejscu wyjątkowego charakteru. W oddali widniały ogromne schody prowadzące w dół, do kolejnych sal muzealnych, obok których dwóch ochroniarzy przywitało rodzeństwo. Ich postawy były profesjonalne, a spojrzenia – czujne, jakby na sam dźwięk zbliżających się kroków od razu oczekiwali jakiegoś niespodziewanego incydentu.
Colette i Gabriel nie przyszli tu natomiast z powodu sztuki. Serce dziewczyny biło coraz szybciej, adrenalina sprawiała, że nie mogła się skupić, i ledwo zauważyła, kiedy jeden z ochroniarzy podszedł do jej brata.
– Czekaliśmy na pana – powiedział i wskazał na schody.
Zeszli na dół, po drodze minęli kolejne ważne eksponaty, aż ostatecznie skręcili w lewo. Do uszu Colette zaczęły dochodzić szepty rozmów. Czuła dziwne dreszcze, jak zwykle zresztą, gdy przebywała w pobliżu obrazów.
Szybko zdała sobie sprawę, że była tutaj jedną z nielicznych kobiet. Mężczyźni nosili czarne garnitury, popijali drinki i zachowywali się tak, jakby brali udział w przyjęciu koktajlowym, a nie w spotkaniu, podczas którego należało przedyskutować potencjalny upadek kolejnego rodu malarskiego. Co ciekawe, nigdzie nie widziała swojego dziadka czy innych członków rodziny – ani swojej, ani van Goghów, ani Dalích.
Zaschło jej w gardle, kiedy pewien znajomy człowiek na nią zerknął, a w jego oczach dostrzegła iskierki zaskoczenia. Przeprosił swojego rozmówcę i podszedł do niej.
Niestety, wyższy nawet od jej brata mężczyzna nie skupił się na Colette. Podał dłoń Gabrielowi, a ją całkowicie zignorował.
Ona natomiast nie mogła się powstrzymać i bezwstydnie zlustrowała go wzrokiem. O kilka lat starszy od niej młodzieniec miał opadające na czoło gęste, ciemne włosy. Jego twarz była mocno zarysowana, z wyraźną żuchwą i ostrym nosem. Głęboko osadzone oczy w kolorze brązu kojarzyły jej się z tajemnicami, które pragnęła poznać.
– Gabriel Monet.
– Daan van Gogh.
– Dawno się nie widzieliśmy.
– W rzeczy samej, choć wolałbym, by okoliczności nie były takie przykre.
Daan się rozejrzał.
– Przykre czy wesołe, dla tych ludzi najważniejsze jest to, że intrygujące, nie sądzisz?
Gabriel zamrugał.
– Wolę spokój od intryg.
– To nas łączy.
Colette była zirytowana faktem, że pominęli ją w tej dziwnej według niej rozmowie. Mężczyźni skierowali się w stronę wejścia do sali. Zaczęła iść za nimi, ale Daan powiedział do niej:
– Przykro mi, panienka nie może wejść.
Nie wiedziała, co zdenerwowało ją bardziej: to, że nazwał ją panienką, to, że dopiero teraz na nią spojrzał, czy może to, że jego poważna mina potwierdzała, że mówił serio.
Popatrzyła na Gabriela, ale on minął ją i wszedł do sali.
No dobrze, czas użyć najlepszej broni, jaką miała w swoim arsenale: nazwiska.
– Jestem Colette Monet! Mam prawo wiedzieć, co się dzieje!
Niestety, to nie podziałało.
– A ja jestem Daan van Gogh. Myślę jednak, że w obliczu bieżących wydarzeń warto zwracać uwagę nie tylko na profity związane z nazwiskiem, lecz również skupić się na tym, co możemy zrobić, by było jeszcze dostojniejsze, nie sądzi pani?
Colette zacisnęła dłonie w pięści. Zamierzała walczyć z tym seksistowskim, trywialnym idiotą.
– No właśnie. Mam prawo wiedzieć, co się dzieje – powtórzyła.
Kilku mężczyzn, którzy jeszcze zostali na korytarzu, zerknęło w ich stronę. Niezrażony Daan nie skupiał się na nich, tylko na swojej rozmówczyni. Była na niego wściekła za tę powagę, tak podobną do tej charakteryzującej jej brata. Wtedy jednak, gdy wszyscy już weszli, mężczyzna zrobił krok w stronę Colette.
– Poczekaj – wyszeptał. – Uwierz, później mi za to podziękujesz.
– Ale… – zaczęła rozkojarzona jego bliskością i delikatnym zapachem perfum.
– Jesteś potrzebna tutaj – wyznał i się odsunął. – Proszę mi wybaczyć, Colette Monet.
Skinął jej głową i bez dalszego wyjaśnienia, ruszył na spotkanie.
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, tupnęła nogą.
Kilka metrów za plecami zobaczyła swoich ochroniarzy, którzy udawali, że nie widzieli tej sceny. Jeden z nich próbował ukryć uśmieszek. Pff, też mi ochrona, pomyślała dziewczyna.
Podeszła do Jeana, by zrealizować jeden z najgłupszych planów wymknięcia się: powiedzieć, że idzie do toalety, a po drodze zniknąć ochroniarzowi z oczu.
Na szczęście los nad nią czuwał i kiedy już stała obok wyprostowanego Jeana, na korytarz ponownie wypadł Daan. Szedł długimi krokami, a przy uchu trzymał telefon. Czuła od niego zdenerwowanie, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Gdyby nie szybkie tempo, pomyślałaby, że wszystko jest w porządku.
– Rada już się zebrała. Zaraz zaczynamy spotkanie.
Dziewczyna zastanawiała się, z kim rozmawia. Może z samym Milanem? W końcu Daan był jego asystentem.
– Tak, już po nią idę – dodał i minął Colette. Na chwilę skupił na niej wzrok i oczami wyraźnie mówił, by nie sprawiała kłopotów.
Wbrew temu nastolatka zaczęła za nim iść, lecz kiedy zobaczyła piękną dziewczynę prowadzącą pod ramię staruszka w idealnie skrojonym garniturze, przystanęła.
Serafinę i Milana van Goghów otaczało kilku mężczyzn i kilka kobiet. Niektórzy trzymali dłonie blisko pasa, gdzie pod marynarkami Colette dostrzegła zarys broni. Choć dziedziczki rodu van Goghów i Monetów były w podobnym wieku, Serafina wydawała się dużo starsza. Obcisła czarna sukienka z satyny eksponowała jej kształty, tak samo jak szpilki podkreślały długie nogi. Z uszu zwisały kolczyki, częściowo zakryte przez brązowe, opadające na ramiona loki. Oczy barwy orzecha ze złotymi plamkami lustrowały intensywnie przestrzeń, a pełne usta rozciągnęły się delikatnie na widok Daana, który podszedł do swoich krewnych.
– Serafino, dobrze cię widzieć.
Mimo życzliwych słów ton mężczyzny nie brzmiał radośnie.
Chwycił jej dłoń i złożył delikatny pocałunek, ledwo musnął ustami palce Serafiny. Colette wpatrywała się w tę scenę jak zaczarowana. Powinna uciekać, a jednak nie potrafiła zrobić kroku w tył.
Serafina coś odpowiedziała, ale tak cicho, że Colette nie mogła tego usłyszeć. Daan zbliżył się do Milana i wyszeptał mu coś na ucho, a on tylko skinął głową i puścił swoją wnuczkę.
– Wszyscy na ciebie czekają – odparł Daan i nadstawił ramię, które Serafina przyjęła.
Tylko jeden ochroniarz poszedł za nimi, a reszta stała razem z głową van Goghów. Co tu zaszło? Colette nie mogła zrozumieć, jakie intencje kryją się za zachowaniem tajemniczego rodu. A kiedy Serafina weszła do sali, poczuła, jak krew w niej wrze. Jej dawna koleżanka miała wziąć udział w spotkaniu, do którego ona nie mogła nawet się zbliżyć! Tak po prostu, jak królowa, kiedy Colette musiała wymyślać absurdalne plany, by usłyszeć choćby skrawki rozmów o przyszłości malarskiego dziedzictwa!
Gabriel usiadł wzdłuż długiego grafitowego stołu. Pomieszczenie zdawało się ciemne, oświetlone dwoma niewielkimi lampami. Można było się tu poczuć jak w sali przesłuchań – bez okien, żadnych projektorów czy nawet obrazów. Wyłącznie stół i krzesła.
Oprócz niego w sali zebrali się członkowie Rady Kultury, sekretarz „Kroniki Dziedzictwa Malarskiego” Henry Daniels, gruby zastępca policji paryskiej w ledwo dopiętym garniturze, czyli Gilles Daquin, a także szefowie różnych muzeów i galerii sztuki, w których znajdowały się obrazy van Gogha – Muzeum van Gogha w Amsterdamie, Muzeum Sztuki Współczesnej w Nowym Jorku, Galerii Narodowej w Londynie i wielu innych. Po chwili wszystkie krzesła zostały zajęte, choć nie przybył jeszcze ani jeden prawowity członek pokrzywdzonego rodu, nie mówiąc już nawet o rodzie Dalích.
Skupił spojrzenie na krystalicznie czystej wodzie w szklance. Była ona dwa razy ciekawsza niż to, co się na razie działo wokół.
– Możemy zacząć spotkanie – rzekła w końcu Adele Wolinski, jedna z najważniejszych członkiń Rady Kultury.
Rada Kultury była organizacją założoną w 1960 roku, która miała na celu strzec sztuki. Badała magiczne aspekty obrazów i zjawisko klejnotów. Podejmowała decyzje, co tak naprawdę może być uważane za kulturę wyższą i ekstremalną, podejmującą badania nad dziełami, które mogą mieć w sobie nadprzyrodzone elementy. To oni mieli najbliższy kontakt z rodami, pomagali w pilnowaniu klejnotów i szerzeniu światowego dziedzictwa czterech, a teraz trzech, wybitnych rodzin.
– Witam państwa bardzo serdecznie na naszym spotkaniu. Poruszymy dziś kwestie związane z wydarzeniem, które jest na językach całego świata. Otrzymaliśmy wiadomość od pana Luisa Regree, szefa ochrony van Goghów, że klejnoty rodowe zniknęły. Pan Regree uważa, że ktoś je ukradł, ponieważ system bezpieczeństwa został zniszczony. Zgodnie z protokołem międzynarodowe służby wszczęły poszukiwania. – Spojrzała na Gillesa. – Władze państwowe, ministerstwa kultury podjęły przygotowania na wypadek ewentualnych prób kradzieży klejnotów Monetów i Dalích. – Przerzuciła kartkę, z której czytała. – Proszę o zabranie głosu Henry’ego Danielsa, sekretarza „Kronik Dziedzictwa Malarskiego”.
Zaszurało krzesło. Pan Daniels, niski mężczyzna z okrągłym brzuchem, zaczął mówić po francusku z silnym akcentem.
– Według danych była to piąta wzmianka w mediach o kradzieży klejnotów. Inne poważne przypadki pochodzą z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego i dwa tysiące piętnastego roku. Okazały się fałszywe. – Przebiegł spojrzeniem po każdym, a zatrzymał wzrok na szefie paryskiej policji. – Skąd więc pewność, że tym razem to prawda?
– Komunikowałem się z amsterdamskimi służbami. Około siedemdziesięciu obrazów Vincenta van Gogha w muzeum w Amsterdamie zaczęło w niewyjaśniony sposób blaknąć i znikać. Podobnie było w przypadku dzieł da Vinciego i jego klejnotów. Niewątpliwie to kryzys na masową skalę. Ponadto van Goghowie bardzo słabną, w ostatnich latach coraz mniej działali na rzecz sztuki – odpowiedział Gillies.
Gabriel poczuł niewielki skurcz w żołądku.
– Media często komentowały zdrowie Milana van Gogha. Chorował i odwiedzali go różni lekarze. Czy to możliwe, że już jest ofiarą klątwy malarzy?
Gabriel był opanowanym człowiekiem, którego mało co śmieszyło, ale klątwę malarzy uważał za żart zabawniejszy nawet niż to absurdalne spotkanie.
Przekleństwo niczym pętla wiązało rody z prawdziwymi artystami, których klejnoty ukryto w ramach obrazów. Byli ze sobą spleceni nierozerwalną więzią, dzieła szeptały wybrańcom wskazówki – dokąd podążać, jak postępować. Gabriel nigdy czegoś takiego nie doświadczył, więc traktował te słowa jak bzdury, które wymyślał zafascynowany tłum. Czy potrafił wejść do obrazów? Tak. Znał to fascynujące uczucie, kiedy dwa światy się ze sobą stykały, a jego ciało zmieniało konstrukcję, by przejść w element wizji artysty. I gdyby nie to, byłby zwykłym chłopakiem z uprzywilejowanej rodziny, która akurat przybrała sobie jedno z największych nazwisk historii sztuki.
– Nie możemy od razu sądzić, że klejnoty zostały zniszczone – skomentował ktoś po jego lewej stronie.
– Policja paryska zatrzymała dwóch znanych złodziei sztuki – powiedział Gillies. – Przestępcy wierzą w plotkę, że nikt spoza danego rodu nie jest w stanie dotykać klejnotów dłużej niż przez godzinę. Sądzą, że ktokolwiek kto skradł kamienie, od razu je zniszczył, by zniwelować ten problem. Z drugiej strony, ryzyko związane z kradzieżą jest za duże, by ukraść klejnoty, które dla nich są niezdatne do użytku.
– Czy są powiązani z tą sprawą? Znaleźliśmy na to dowody?
– Policja twierdzi, że mieli alibi. Chcą ich wypuścić.
– W dzisiejszym świecie nie tak trudno zapewnić sobie alibi!
Uczestnicy spotkania zaczęli się kłócić, a Adele nadaremno próbowała ich uspokoić.
Gabriel spojrzał na zegarek i zaczął odliczać w myślach od dziesięciu do zera. Po tym czasie drzwi się otworzyły. Zadrgały mu usta na widok Serafiny.
Wszyscy ucichli i wstali z krzeseł, on również, choć z zupełnie innym wyrazem twarzy. Podczas gdy reszta tkwiła jak skamieniała, wpatrując się w dziewczynę z mieszaniną lęku i fascynacji, on zaledwie musnął wzrokiem jej sylwetkę, a potem powoli poprawił marynarkę.
Czas zwolnił, a cisza niczym gęsty dym spowijała salę. Krok za krokiem, z niemal obojętnym spokojem, podszedł do niej, nie odrywając wzroku od jej oczu, których jasne plamki aż iskrzyły.
Serafina wyglądała elegancko. Długie złote kolczyki zamigotały, gdy obróciła się w jego stronę i podała mu dłoń, którą ucałował.
– Brakowało mi tu ciebie, ma chéri.
Powoli cofnęła rękę i podeszła do niego o krok. Zachowywali się tak, jakby byli sami, nie zważając na innych, którzy z szokiem wymalowanym na twarzach obserwowali wyreżyserowaną przez nich scenę.
– Coś przegapiłam? – wyszeptała do niego po francusku.
W jej oczach kryło się wyzwanie, a on z chęcią je podjął. Zuchwale położył dłoń na plecach Serafiny i bez słowa zaprowadził ją do miejsca, na którym siedział. Sam stanął za nią i musnął palcem ramię dziewczyny.
– Nie krępujcie się, skoro mówicie o moim rodzie – zaczęła z nutą chłodnej wyższości. – Chętnie wysłucham, co macie jeszcze do powiedzenia w kwestii przyszłości mojej rodziny.
Plan Serafiny van Gogh dopiero nabierał rozpędu, a Gabriel czuł cień ekscytacji na myśl o dalszym ciągu. Nadszedł czas, by Rada Kultury skupiła wzrok na dziedzicach.
Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Część 1
Rozdział 1
Rozdział 2
Cover
Title page
Text