84,00 zł
Historię budzących grozę wikingów znamy głównie z relacji przerażonych ich agresją średniowiecznych kronikarzy anglosaskich i frankijskich. Neil Price podjął próbę opisania społeczności skandynawskiej niejako od wewnątrz, chcąc zrozumieć ich motywacje, a także ich świat i duchowość. Wiele uwagi poświęcił szczególnie źródłom niepisanym – odkryciom archeologicznym i informacjom uzyskanym dzięki nowoczesnym technologiom, w tym przede wszystkim badaniom DNA. Obraz wikingów ukształtowany przez kulturę masową równoważy wiedzą opartą na interdyscyplinarnych badaniach naukowych. Wnioski skłoniły go do postawienia śmiałej, ale mocno uargumentowanej tezy o etnicznym, a nie tylko kulturowym charakterze społeczności wikińskiej. W publikacji zebrał całość wiedzy, jaką dysponujemy o ludziach, którzy wywołali ważne zmiany w wielu częściach Europy – od wysp północnego Atlantyku do basenu Morza Śródziemnego i od lrlandii do Powołża. Jest to wiedza kluczowa dla zrozumienia początków Europy, takiej jaką znamy dzisiaj.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 878
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału
Children of ash and elm. A history of the Vikings
Redaktor prowadzący
Andrzej Brzozowski
Redakcja
Magdalena Mendys
Korekta
Edyta Chrzanowska
Mariusz Dobkowski
Mapy
Radosław Kierełowicz vel Kieryłowicz
Projekt okładki i stron tytułowych
AKC / Ewa Majewska
© Copyright by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2025
Copyright © 2020 by Neil Price. All rights reserved
© Copyright for the Polish translation by Maciej Froński
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Wydanie pierwsze, Warszawa 2025
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
ISBN: 978-83-8196-639-9
Ilustracja na okładce: Wikiński kamień obrazkowy z Lärbro na Gotlandii
O JĘZYKU
PROLOG: DREWNO WYRZUCONE NA BRZEG
WSTĘP: PRZODKOWIE I DZIEDZICE
STWORZENIE MIDGARDU
DOM ICH KSZTAŁTÓW
EPOKA WIATRÓW, EPOKA WILKÓW
SIEĆ SPOŁECZNA
DĄŻENIE DO WOLNOŚCI
PRZEKRACZANIE GRANIC
SPRAWOWANIE WŁADZY
SPOTKANIE Z INNYMI
OBCHODZENIE SIĘ ZE ZMARŁYMI
FENOMEN WIKIŃSKI
NAJAZD
MARITORIA
BRACTWA WOJOWNICZE
HYDRARCHIA
DIASPORA
NOWE ŚWIATY, NOWE PAŃSTWA
ZŁOTY WIEK HODOWCY OWIEC
SREBRO, JEDWAB, NIEWOLNICY
EKSPERYMENTY Z MONARCHIĄ
KRAJE OGNIA I WINOROŚLI
WIELE KOŃCÓW EPOKI WIKINGÓW
EPILOG: GRY
BIBLIOGRAFIA
PODZIĘKOWANIA
SPIS ILUSTRACJI
PRZYPISY
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Mapa 1.
Uproszczona mapa polityczno-etniczna Europy około 565 roku ukazująca zmiany wynikłe z poprzedzających go dziesięcioleci upadku. Granice Cesarstwa Wschodniorzymskiego zaznaczono według ich stanu w chwili śmierci cesarza Justyniana
Mapa 2.
Skandynawskie związki plemienne, jednostki terytorialne i królestwa według źródeł z lat 500–1350, w tym Getiki Jordanesa (około 551 roku) i angielskiego poematu Widsith z X wieku
Mapa 3.
Miejsca zaatakowane w pierwszej fazie najazdów wikińskich w latach 793–833, z uwzględnieniem europejskich ośrodków handlowych na wybrzeżu i większych osad w Skandynawii
Mapa 4.
Kolejne najazdy wikińskie na Wyspy Brytyjskie i Państwo Franków w latach 834–999 oraz bazy założone w Irlandii, Anglii i Europie kontynentalnej
Mapa 5.
Wielki rajd po Morzu Śródziemnym z lat 859–862, przypuszczalnie pod wodzą Björna Żelaznobokiego i Hasteina. Szlak floty Wikingów biegł z bazy w Noirmoutier u ujścia Loary wokół wybrzeży Państwa Franków i Półwyspu Iberyjskiego aż do Morza Śródziemnego. Trzy lata później, zabawiwszy gdzieś we wschodniej części tego akwenu i przebiwszy się przez Cieśninę Gibraltarską (Nörvasund), powróciła tylko jedna trzecia okrętów
Mapa 6.
Diaspora wikińska na Wschodzie: w Bizancjum, na stepie i jeszcze dalej. Szlaki rzeczne z Bałtyku na Morze Czarne, kontrolowane przez Ruś, łączyły się płynnie z karawanami Kalifatu Abbasydów i z Jedwabnym Szlakiem, rozciągając się daleko w głąb Azji
Mapa 7.
Późna epoka wikińska w Skandynawii i na Morzu Północnym, od panowania Haralda Sinozębego (ok. 960–987) do „imperium” Kanuta Wielkiego (ok. 1016–1035). Zaznaczono sześć odkrytych pierścieniowych warowni typu trelleborskiego: (1) Aggersborg, (2) Fyrkat, (3) Nonnebakken, (4) Trelleborg, (5) Borgring, (6) Borgeby
Mapa 8.
Wikingowie na północnym Atlantyku. Islandię zasiedlono około roku 870 i szybko przyciągnęła rzesze ludności. Dopiero ponad wiek później Islandczycy dali początek Osiedlu Wschodniemu i Zachodniemu na Grenlandii, po czym pożeglowali w kierunku dzisiejszej wschodniej Kanady. Dokładne umiejscowienie regionów, które nazwali Hellulandem, Marklandem i Winlandią, można wskazać z dużym przybliżeniem, a jedyną pewną osadą wikińską w Ameryce Północnej pozostaje L’Anse aux Meadows na Nowej Fundlandii
Fylgiom, wszystkim
Duża część tej książki dotyczy ludzi, miejsc i idei, których nazwy będące w użyciu aż do dzisiaj w ostatecznym rozrachunku pochodzą albo z języka staronordyckiego (pod tym pojęciem kryje się – w dużym skrócie – złożony ciąg dialektów i odmian języka z Islandii i Skandynawii, datujący się od średniowiecza), albo ze współczesnych języków krajów nordyckich. Może być trudno się poruszać po tym skomplikowanym obszarze i nie ma prostego sposobu, w który można by tych nazw konsekwentnie używać w tekście angielskim, oddając jednocześnie sprawiedliwość ich pierwotnemu urozmaiceniu. Priorytetami były dla mnie czytelność i zwyczaj, a nie zgodność z oryginałem, dlatego różnorako upraszczałem język.
Dwie staronordyckie (a jednocześnie współczesne islandzkie) litery zanglicyzowano, z wyjątkiem cytowania oryginalnych zapisów oraz przywoływania niektórych imion i nazwisk; Þ/þ jako „th”, wymawiane tak jak pierwsze dwie litery w słowie „thought”, i Đ/ð, wymawiane bardziej miękko, jak w słowie „breathe”, choć zwykle oddawane jako „d”. Tak samo staronordycki dyftong æ, wymawiany mniej więcej jak angielskie „eye”, rozdzielono na „ae”.
W większości imion i nazwisk utrzymano norweski akcent rosnący: długie á wymawia się jak angielskie „ow”, tak więc há (wysoki) powinno zabrzmieć jak „how”; é to „ay”, jak angielska nazwa pierwszej litery alfabetu; í to długie i; ó jest wyższą, wyrazistszą wersją zwykłego o, wymawianą jak angielskie „owe” i wyrażającą nacisk; ú jest długie i głębokie, jak samogłoska w angielskim „sure” wypowiedziana w sposób charakterystyczny dla języka scots. W języku staronordyckim y jest też samogłoską, wypowiadaną mniej więcej jak angielskie „ew” w potocznym wyrażeniu obrzydzenia; akcent nad ý ją wyciąga.
W nazwach miejscowych, a także w imionach i nazwiskach, tam, gdzie trzeba, użyto współczesnych skandynawskich liter å, ä/æ i ö/ø, z lekkim rozróżnieniem między szwedzkim z jednej strony a duńskim i norweskim z drugiej. Po angielsku wymawia się je mniej więcej następująco: å jak „oar”, ä/æ jak „air”, ö/ø jak „err”. Szwedzka litera ö zastąpiła ǫ, staronordyckie o z ogonkiem.
W niektórych pracach akademickich – w tym wielu moich – występuje staronordycki mianownik w funkcji imienia własnego, nawet jeśli oddanie go w kontekście współczesnej angielszczyzny stanowi pewien problem gramatyczny. Najpopularniejszym przykładem, zawierającym również niektóre wspomniane wyżej litery, jest pewnie imię boga Óðinna (wymawianego po angielsku jak „Owe-thinn”). Z nielicznymi wyjątkami ten i inne podobne przypadki (jak jego syn Þórr) zostały tu zanglicyzowane, są więc „Odin1” i „Thor”2.
Cytaty z tekstów staronordyckich najczęściej przytaczam po angielsku bez oryginału, choć kilka razy zachowałem również średniowieczne wyrażenia, zwłaszcza w wierszach. Jeśli się ją recytuje w sprzyjających okolicznościach, poezja epoki Wikingów potrafi smakować jak zimne żelazo na języku, a ich złożone rymy kładą się jedne na drugich niczym warstwy lodu – zdradliwe, lecz piękne. Zyskujemy w tym języku coś starego i prawdziwego, nawet jeśli rozumiemy to tylko w przekładzie, i z tego powodu włączyłem też do książki skromny wybór utworów.
Ślady pozostawione przez stopy bogów ciągną się za nimi, tworząc wijącą się linię, są wyraźne na piasku wzdłuż linii otaczającego ziemię oceanu. Jego fale się załamują i pienią, w uszach słychać ich ryk. Plaży nie znaczą niczyje inne ślady, ponieważ w tym świecie jak na razie nie ma jeszcze ludzi.
Widzimy trzech idących braci: to Odyn – najpotężniejszy i najstraszliwszy, i jego rodzeństwo, Wili i Wei. Noszą wiele imion, co nie będzie niczym niezwykłym w ich boskim rodzie Azów.
Są spokojni i cisi, chociaż wydaje się, że wszystko wokół nich powstało z krwi, że ziemię i niebiosa uformowano – dosłownie – z rozczłonkowanego ciała ofiary morderstwa. Wszechświat jako scena zbrodni – bo to historia niepokojąca, pełna osobliwości, przemocy i sprzecznych stanowisk, opowieść, której prawd raczej trzeba się domyślić, niż dać je sobie wyjaśnić, by zrozumieć. W swoim czasie go zbadamy, lecz na razie, u jego zarania, wszędzie panuje cisza. Są ciekawi, ci bogowie, wciąż bez wytchnienia dociekają istoty rzeczy, które odnajdują w swoim lśniącym nowością świecie. Co to jest to? A to? Też są samotni w tym miejscu, w którym jeszcze nie ma ducha, zmysłów ani barw.
Teraz jednak bogowie stoją na brzegu – coś zauważyli na granicy wody.
Przypływ wyrzucił dwie wielkie kłody drewna na plażę, która zwykle zieje pustką pod bezmiarem nieba. Odyn i jego bracia zbliżają się do nich, z wysiłkiem odwracają pnie w piasku. I nagle zaczynają rozumieć, co się znajduje w środku, tak jak rzeźbiarz dostrzega wewnątrz bloku surowego kamienia rzeźbę czekającą na uwolnienie. Trzej bogowie zanurzają ręce w drewnie, kształtując je i strugając wzdłuż słojów. Chmura wiórów i pyłu. Uśmiechają się do siebie ogarnięci twórczym entuzjazmem. Powoli staje się widoczne to, co w środku, nabiera kształtu pod dotykiem boskich palców. Tu jest ręka, a tu noga, wreszcie twarze.
Najpierw mężczyzna – pierwszy człowiek – po nim kobieta. Bogowie patrzą na nich z góry. Pierwszy rusza się Odyn, wydycha im powietrze do ust, dając życie; krztuszą się, zaczynają oddychać, cały czas uwięzieni w drewnie. Teraz Wei otwiera im oczy i uszy, wprawia w ruch ich języki, wygładza rysy, opanowuje ich dzikie spojrzenia, bełkotliwe odgłosy. Potem Wili obdarza ich inteligencją i ruchem; otrząsają się z kłód, opadają płaty kory.
Na samym końcu bogowie nadają im imiona, ich istota zostaje przekształcona w dźwięk. Mężczyzna to Ask, Jesion. Kobieta to Embla, Wiąz.
Pierwsi ludzie na ziemi rozglądają się zdziwieni, wsłuchują się w ciszę, po czym wypełniają ją mową, krzykiem, śmiechem. Wskazują na ocean, niebo, las i jeszcze na to i na tamto, nadają wszystkiemu nazwy i ciągle się śmieją. Zaczynają biec, daleko od obserwujących ich bogów, po piasku, dalej i dalej do swojego nowego domu, aż nikną z oczu. Być może machają Odynowi i innym, a może nie, tak czy inaczej jeszcze ich zobaczą.
Od tej pary wywodzi się cała ludzkość, przez wszystkie tysiąclecia aż po dziś dzień.
Mało które kultury są tak rozpoznawalne jak Wikingowie, mało które cieszą się takim zainteresowaniem. Prawie każdy przynajmniej o nich słyszał. W ciągu trzech stuleci, mniej więcej od roku 750 do 1050, ludy skandynawskie przekształciły Północ w sposób odczuwalny do dzisiaj. Wikingowie zmienili polityczną i kulturalną mapę Europy i ukształtowali nowe obszary handlu, gospodarki, osadnictwa i wojny, które maksymalnie rozciągały się od wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej do stepów Azji. Stereotyp wiąże dzisiaj Wikingów z agresją na morzu – te wszystkie długie łodzie, grabież i łupiestwo, płomienne widowisko „pogrzebu wikińskiego”. Jest w tych wyobrażeniach ziarno prawdy, lecz Skandynawowie kierowali też nowe idee, technologie, wierzenia i praktyki do krajów, które odkrywali, i ludów, które spotykali na swej drodze. W tym procesie sami również się zmieniali, rozwijając nowe style życia wśród szeroko rozrzuconej diaspory. Wiele małych królestw w ich rodzinnych stronach w końcu da początek narodom Norwegów, Szwedów i Duńczyków, do dziś istniejącym, podczas gdy tradycyjną wiarę ludzi północy stopniowo podporządkowywało sobie chrześcijaństwo. Ta z początku obca religia miała zasadniczo zmienić nie tylko ich spojrzenie na świat, lecz także przyszłość całej Skandynawii.
W sensie dosłownym Wikingowie należą oczywiście do przeszłości, byli i minęli, ale jednocześnie zamieszkują dotykalną w ciekawy sposób dziedzinę prehistorii, tę, która zdaje się powracać, gdy wywrze się na nią jakikolwiek nacisk. Wielu próbowało mieszać w ich dziejach z perspektywy czasu, wyobrażając sobie, że robią to nie tyle powodowani własnym dążeniem, ile dlatego, że objawiła im się jakaś ukryta prawda, którą pogrzebał czas. Mnisi i uczeni z późniejszego niż epoka Wikingów okresu średniowiecza ponownie odkryli swoich pogańskich praojców albo jako szlachetnych przodków, którzy błądzili, albo jako wysłanników diabła. Na iluminacjach w rękopisach romańskich, niewolnych od uprzedzenia wobec Wschodu, stali się Saracenami, wrogami Chrystusa, przedstawianymi w turbanach i z zakrzywionymi szablami. W Szekspirowskiej Anglii Wikingom przydzielono rolę tych, którzy w gwałtowny sposób zaznaczyli swój ślad we wczesnej fazie dziejów wielkiego królestwa. Odkrytą ponownie w oświeceniu jako swego rodzaju „szlachetnego dzikusa” postać Wikinga z entuzjazmem przyswoili sobie narodowi romantycy XVIII i XIX wieku. Dokopując się do własnej tożsamości, wiktoriańscy imperialiści przetrząsali literaturę skandynawską w poszukiwaniu odpowiednio silnych północnych wzorców, wyrażających oczywiste przeznaczenie Anglosasów uosabiane przez ich nordyckich kuzynów. Logiczny kres tego sposobu myślenia nastąpił wiek później, gdy naziści zawłaszczyli Wikingów w pogoni za swoimi rasistowskimi urojeniami, wynosząc ich do rangi złudnego archetypu Aryjczyków (zresztą ich dzisiejsi następcy wciąż nas nim zadręczają). Członkowie szerokiej wspólnoty pogańskiej nie ustają w poszukiwaniach duchowej alternatywy, która miałaby czerpać inspirację z religii wikińskiej, z tolkienowską przyprawą dodaną do mętniejszej mikstury staronordyckiej. Wszystko to i wiele więcej, włączając współczesnych akademików i widownie przedstawień historycznych, korzysta z fragmentarycznego materiału i pozostałości tekstów Wikingów i przerabia je według dowolnie wybranych wzorców. Może się czasami wydawać, że prawdziwi ludzie bez mała zniknęli pod tym jarzmem, jakie zbiorowo na nich nałożono. Przypomina się Znowu w Brideshead i Anthony Blanche mówiący: „Oh, la fatigue du Nord”3.
A wszystkie te punkty widzenia łączy fakt, że uprzywilejowują one obserwatora patrzącego na Wikingów z zewnątrz, ignorują zaś to, jak oni sami postrzegali świat. To podejście ma długi rodowód i w rzeczy samej sięga aż do zapisków ofiar Wikingów, po których trudno się spodziewać bezstronności. Jak na ironię nawet ludzie, z którymi stykali się Skandynawowie (często na długość miecza), nie zawsze byli pewni, z kim mają do czynienia. Weźmy taki oto przypadek z końca wieku IX – po morderczej wojnie z całą armią wikińską król Alfred z Wesseksu w południowej Anglii mógł cały czas utrzymywać na swoim dworze niebiorącego udziału w konflikcie norweskiego kupca, zasypując go pytaniami: Skąd przybywają? Czym się zajmują? Jak żyją? Ze swoją niepewnością i ciekawością król nie był sam.
Nad tą samą układanką debatowano przez następne tysiąc lat, szczególnie żywo w ciągu mniej więcej dwóch ostatnich stuleci wraz z rozwojem nauki i wzrostem liczby badań akademickich. Mimo to znowu uwaga skupiała się raczej na tym, jak Wikingowie postępowali, niż dlaczego tak robili. Rodzi to poczucie, że się patrzy przez złą stronę historycznego teleskopu, określając (i osądzając) ludzi jedynie na podstawie konsekwencji ich działań, nie zaś stojących za nimi motywacji.
Niniejsza książka prezentuje podejście przeciwne – stara się patrzeć od wewnątrz na zewnątrz. Nacisk kładzie w szczególności na to, kim Wikingowie tak naprawdę byli, co nimi kierowało, co myśleli i co czuli. Oczywiście nie ignoruje ich nagłej ekspansji, lecz to jej kontekst i źródła stanowią istotę jej treści.
W takim razie od czego lepiej zacząć, jeśli nie od samego stworzenia? Opowieść o bogach, którzy kształtują pierwszych ludzi z pni drzew na brzegu światowego oceanu, ma korzenie sięgające bardzo głęboko do mitologii nordyckiej. Bez względu na niemały kłopot, jaki mieli z tożsamością Wikingów ci, których napotkali oni na swej drodze, w głowach ich samych nigdy nie powstała najmniejsza wątpliwość – byli dziećmi Jesionu, dziećmi Wiązu.
Co tak naprawdę znaczy słowo „Wiking”? Czy w ogóle należy go używać, a jeśli tak, to w jaki sposób?
Skandynawowie z okresu między VIII a XI wiekiem znali staronordyckie słowo víkingr, odnoszące się do osoby, ale nie uważaliby, że dotyczy ich samych czy też ich czasów. Sądziliby zapewne, że odnosi się pewnie do kogoś w rodzaju „pirata” i oznacza zajęcie lub działalność (ale raczej marginalną); na pewno w ich mniemaniu nie wiązałoby się z tożsamością całej kultury. Słowo to nie miałoby wtedy zresztą koniecznie pejoratywnego wydźwięku i nie zawsze kojarzyłoby się z przemocą – to zabarwienie zacznie się dopiero pojawiać w wiekach, które nastąpiły po epoce Wikingów. Tak samo nie odnosiło się ono wyłącznie do Skandynawów – używano go również wobec najeźdźców bałtyckich w ogólności, posługiwano się nim nawet w Anglii. Z analogicznych powodów cele Wikingów nie leżały tylko poza Skandynawią – rozbój morski rzadko kiedy czyni takie rozróżnienia. Jeszcze w XI wieku szwedzki kamień runiczny mógł upamiętniać człowieka, niejakiego Assura, syna jarla Hakana, „który trzymał straż przed Wikingami”, a więc przed napadami ze strony sąsiadów.
Nieznane jest dokładne pochodzenie tego terminu, jakkolwiek najszerzej dzisiaj przyjęte wyjaśnienie odwołuje się do staronordyckiego vík, czyli zatoki morskiej. Wikingowie mogli więc być pierwotnie „ludźmi z zatoki”, gdzie ich łodzie czekały w ukryciu, aż się nadarzy sposobność zaatakowania przepływającego statku kupieckiego. Inna możliwość łączy to pojęcie z regionem Víken w południowo-zachodniej Norwegii, skąd mieli pochodzić najwcześniejsi najeźdźcy – i ta koncepcja może mieć swoją wagę.
We współczesnych językach nordyckich słowa vikingar lub vikinger wciąż się używa jedynie w ścisłym znaczeniu łupieżców morskich, podczas gdy po angielsku i w innych językach zaczęło ono określać każdego, kto, jak ujął to z rezygnacją pewien badacz z Cambridge, „miał «wtedy» jakikolwiek związek ze Skandynawią”. Było wiele prób obejścia tego problemu, lecz z marnym skutkiem (dla przykładu pewien świętej pamięci historyk całymi stronicami rozprawiał o terminologicznej niefrasobliwości swoich kolegów, by koniec końców zgodzić się na angielskie słowo Norsemen, wykluczając w ten sposób Szwedów, Duńczyków i – w rzeczy samej – kobiety)4. Niektórzy badacze piszą „wikingowie” w odniesieniu do ogółu ludności, dużą literę rezerwując dla jej pirackich współplemieńców. W tej książce słowo „Wikingowie” zawsze pisane jest dużą literą, a jego konkretne znaczenie zależy od kontekstu.
To coś o wiele więcej niż semantyczne czepianie się szczegółów. Mówiąc w ogóle o epoce Wikingów, używając pojęcia, które najpewniej zdziwiłoby ludzi, do których się odnosi, w pewnym sensie historycy powołali do życia mało pomocną abstrakcję. Oczywiście przeszłość zawsze dzielono na łatwe do zrozumienia okresy, lecz spory badaczy o to, kiedy „zaczęła się” epoka Wikingów, nie są tym samym, co dyskusja o początkach na przykład Cesarstwa Rzymskiego, która w żaden sposób nie jest utarczką o dzisiejsze pojmowanie dawnych wydarzeń.
Warto pamiętać o tym, że żaden z ludów współczesnych Skandynawom nie przemierzał znanego ówcześnie świata Eurazji i północnego Atlantyku w takim samym stopniu jak oni. Przemieszczali się przez terytoria czterdziestu kilku współczesnych państw, udokumentowano ich kontakty z ponad pięćdziesięcioma kulturami. Niektórzy badacze próbowali dowodzić, że Wikingowie nie byli pod tym względem jacyś niezwykli czy unikatowi, po prostu stanowili regionalne uosobienie paneuropejskiej ruchliwości i ogólnego trendu przebudowy gospodarki po upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego – w gruncie rzeczy swego rodzaju rodzącej się wczesnośredniowiecznej Unii Europejskiej w kontakcie ze szczególnie agresywnymi negocjatorami z północy. To prawda, że najazdy i wojny morskie istniały bez wątpienia w rejonie Bałtyku i Morza Północnego przez stulecia (a pewnie nawet tysiąclecia) poprzedzające epokę Wikingów. Niemniej nie ulega wątpliwości, że natężenie, skala i zasięg rozbójnictwa morskiego stopniowo, lecz zasadniczo rosły od połowy VIII wieku, osiągając punkt kulminacyjny w podejmowanych w IX i X wieku na wielką skalę kampaniach wojennych, które zdruzgotały strukturę polityczną zachodniej Europy. W tym samym czasie funkcjonowały równoległe i splecione z nimi ruchy kolonialne, handlowe i odkrywcze, zwłaszcza na wschodzie. Krótko rzecz ujmując, „epoka Wikingów”, jakkolwiek jest wymyślonym po fakcie tworem badaczy, ma rację bytu.
Podejmowano też inne próby wyłuskania Wikingów z kart dziejów, jak na ironię skupiające się na tym, jak zostali w nich zapisani. Chodzi o to, że ten wycinek przeszłości miał zostać „skolonizowany” przez przyszłość i dostosowany do jej potrzeb – w zasadzie Wikingowie mieli być wytworem wyobraźni późniejszych ludów. Dla mnie to nie ma sensu. Tak, narodowy romantyzm, wiktoriański imperializm i ich jeszcze bardziej mroczni europejscy następcy z pewnością odcisnęli piętno na tym, jak później postrzegano Wikingów, lecz w rzeczywistości zupełnie nic nie mówią o tym, co się faktycznie wydarzyło między połową VIII a połową XI wieku, a tylko wskazują, jak to zostało potem zawłaszczone, czasem zaś nawet przekute w oręż (czego, oczywiście, nie należy ignorować).
Nie zapominajmy, że idea epoki Wikingów, z całą jej dwuznacznością i długotrwałym zapleczem socjopolitycznego nadużywania, odzwierciedla sprawdzalną, doświadczalną rzeczywistość, którą można rozjaśnić za pomocą bliższych badań. Trzysta lat, jakie upłynęły od roku mniej więcej 750, było przede wszystkim okresem tak głębokich przekształceń społecznych, że w ostatecznym rozrachunku ukształtowało północną Europę na kolejne tysiąclecie – był to więc proces, który sam w sobie usprawiedliwia istnienie pojęcia oddzielnej epoki Wikingów.
Perspektywa podsumowania tego wszystkiego zniechęca. Tor narracyjny, biegnący chronologicznie, wydaje się niezbędny do zrozumienia wydarzeń z tych trzech stuleci w kontekście, lecz nie istnieje żaden pojedynczy wątek, który można by śledzić pośród rozległych i różnorakich obszarów wikińskiej diaspory. Pisano książki dłuższe niż ta wyłącznie o wzajemnym oddziaływaniu Skandynawii i tego, co dziś jest europejską częścią Rosji, by powołać się tylko na ten jeden przykład, a to samo można odnieść i do reszty świata. Z pewnością coś się straci, operując tak szeroką perspektywą. Czytelnicy nastawieni na szczegółową rozprawę o sztuce wikińskiej, typologii wytworów rąk ludzkich, metodach budowy łodzi i wielu innych zagadnieniach dysponują wieloma dobrze zilustrowanymi badaniami technicznymi do wyboru i mogą potraktować wykaz literatury z końca tej książki jako punkt wyjścia. Podobnie, jeśli Skandynawowie mieli styczność z ponad pięćdziesięcioma kulturami, nawet tysiąc słów o każdej z nich bez trudu złożyłoby się na pół książki suchego opisu. Dlatego mimo że towarzysząc Wikingom, zawsze mamy w tle szerszy obraz, to najwięcej osiągniemy, gdy się skupimy na równoczesności zdarzeń, na wycinkach oraz krótkich odwiedzinach w różnych miejscach i czasach.
To podejście otwiera przed nami nowe możliwości, lecz jednocześnie ma pewne ograniczenia. W szczególności wyobrażenie o wyjątkowości Wikingów (a nie jest ono tym samym, co różnica między nimi a innymi ludami) pozostaje kwestią problematyczną i uważam, że w miarę możliwości należy go unikać. Aby nakreślić obraz, który by im odpowiadał, północnoeuropejskie opowieści ludowe często osnute są wokół czyichś poszukiwań ich tajemnych imion (baśń o Rumpelsztyku5 jest tu oczywistym przykładem). Wikingowie zostawili wskazówki w tej materii, odnośnie do swojej prawdziwej natury ukrytej pod powierzchnią. Silne poczucie miejsca mocy krąży w poezji staroskandynawskiej, a nawet w inskrypcjach runicznych, stworzonych przez umysły współbrzmiące z własnym środowiskiem. Ten sam sposób myślenia można zaobserwować w ich kulturze materialnej, na każdej dostępnej powierzchni – nie wyłączając ludzkiego ciała – pokrytej splecionymi kompozycjami, wijącymi się wzorami, zwierzętami i innymi symbolami, a wszystko to przepełnione treścią. Ich świat tętnił życiem, lecz jego granice, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, były pod wieloma względami bardziej przenikalne niż nasze, zawsze i stale powiązane krętymi ścieżkami z królestwem bogów i innych sił.
Niemniej równolegle z opowieściami, które będą się rozwijać na kartach tej książki, nie należy tracić z oczu tego, czego nie wiemy. Niektóre z tych spraw to drobnostki, inne mają znaczenie fundamentalne. Luki, które z tego wynikają, mogą się wydawać intrygująco przypadkowe. Można wypełnić te puste miejsca, lecz jedynie przemyślaną spekulacją (a historia to przecież nic innego, jak dziedzina nauki bazująca na przepuszczeniach, nierzadko zbliżonych do swego rodzaju fikcji opartej na domysłach odnośnie do tego, co się wydarzyło).
Mało na przykład wiemy o tym, jak Wikingowie mierzyli czas. Tajemnicą są ich pieśni i muzyka – jakkolwiek tutaj punktem zaczepienia może być kilka instrumentów, które się zachowały, a których właściwości tonalne można odtworzyć, zupełnie inną kwestią jest jednak to, co Wikingowie z nimi robili. Nie jest też jasne, dokąd – według ich wierzeń – miały po śmierci iść kobiety. Dlaczego w ziemi zakopano tyle srebra, a nigdy go nie odkopano? Te i inne pytania można mnożyć w nieskończoność i od stuleci dręczą one badaczy. Na niektóre już nie zdołamy odpowiedzieć. Niemniej wciąż warto je zadawać. Jeśli naprawdę wierzyliście – albo, w rzeczy samej, wiedzieliście – że człowiek mieszkający wyżej w dolinie w pewnych okolicznościach mógł się zmienić w wilka, to jak to było mieszkać z nim po sąsiedzku? A jak to było go poślubić?
Pewnie nigdy nie będziemy mówić o tajemnych imionach Wikingów, ale jeśli jesteśmy otwarci na ich głosy, troski i wyobrażenia – jednym słowem, na ich myśli – to wierzę, że możliwe jest nie tylko dogłębne zbadanie ich zamierzchłego życia, lecz także napisanie na nowo historii tego, jak się staliśmy tymi, kim jesteśmy. A w takim razie to jest epoka Wikingów – dzieci Jesionu, dzieci Wiązu – zbiór dogodnych punktów do obserwacji ludzi, miejsc i czasu, zbiór nieuniknienie skończony, a zarazem pozostający w ciągłym ruchu. Oczywiście to jest też w pewnym sensie moja epoka Wikingów, podbudowana ponad trzydziestoma latami badań, lecz – jak to bywa, gdy mamy do czynienia z pracą każdego, kto zawodowo zgłębia przeszłość – w równej mierze ograniczona żywionymi przeze mnie uprzedzeniami i moim brakiem obiektywizmu.
Jak się tam jednak dostać? W praktyce – po jakiego rodzaju materiał trzeba sięgnąć, aby się zbliżyć do Wikingów?
Jak wieloma dziedzinami nauki, tak badaniami poświęconymi Wikingom od czasu do czasu wstrząsają przeróżne interdyscyplinarne kłótnie, zwłaszcza pomiędzy tymi, którzy pracują z tekstem, a ich kolegami archeologami, którzy zgłębiają przeszłość za pośrednictwem przedmiotów i miejsc; w rzeczywistości spór ten nigdy nie ustaje, lecz nieustannie daje o sobie znać niczym nieregularne drgania na linii uskoku w strefie sejsmicznej. Wytworzenie tekstu jest, oczywiście, również czynnością pod każdym względem materialną – wycinanie znaków w drewnie lub kamieniu albo malowanie ich na pergaminie przy użyciu gęsiego pióra to czynności, które wymagają nadzoru, wysiłku, środków, przygotowania, a wszystko to podejmowane, rzecz jasna, w jakimś celu i w kontekście społecznym wykraczającym poza prostą komunikację. Niektóre z najrzadszych źródeł, jak chociażby wielki poemat epicki Beowulf, istnieją tylko w jednym egzemplarzu i są, jak najbardziej dosłownie, wytworami ludzkich rąk.
Badacze Wikingów mają skłonność do specjalizowania się w jednym szczególnym paśmie sygnałów z końca I tysiąclecia, powinni jednak doskonale znać wiele innych, często trwających o wiele dłużej – z archeologii, nauki o sagach, filologii, runologii, dziejów religii… Ta lista się zresztą ciągnie i ciągnie, obecnie w coraz większym stopniu zasilają ją nauki przyrodnicze i środowiskowe, w tym genomika. Opanowanie współczesnych języków skandynawskich jest podstawą, tak samo jak przynajmniej robocza znajomość staronordyckiego i łaciny.
Jako że sam jestem archeologiem, nie może być zaskoczeniem, że książka ta w znacznej mierze opiera się na wynikach badań wykopaliskowych i pracy w terenie. Czy dotyczy to przedmiotów, budynków, miejsc pochówku, czy próbek pobranych do analizy naukowej najróżniejszego rodzaju, wszystko zasadniczo odnosi się do rzeczy lub do „kultury materialnej”, żeby użyć terminu naukowego, który zresztą ujmuje to zjawisko całkiem zgrabnie.
Niektóre z tych rzeczy, zwłaszcza zawartość grobów, przetrwały, gdyż ludzie z epoki przedsięwzięli przemyślane środki, by tak się stało. Mówiąc prostym językiem – znaleziono je, ponieważ zostały celowo pozostawione tam, gdzie były. W miejscach pochówku można bezpośrednio stanąć oko w oko z Wikingami we własnej osobie, w postaci ich kostnych lub spopielonych szczątków. Niemniej w przeważającej części tym, co ujawniają badania archeologiczne, są fragmenty, uszkodzone i źle zachowane, które dość przypadkowo przetrwały zgubienie, porzucenie lub rozkład. Zawierają one warstwy osadnictwa z całym bogactwem elementów, które trafiały do ziemi przez wszystkie te lata, kiedy ludzie zamieszkiwali dane miejsce – potłuczoną ceramiką, resztkami jedzenia, rzeczami, które wyrzucono bądź pozostawiono, gdy w końcu przyszła pora przeprowadzki. Archeolodzy znajdują też ślady samych budynków, zachowanych w glebie jako ciemne obrysy w miejscach, gdzie kiedyś przegniło drewno, albo jako dziury, w których dawniej tkwiły słupy podtrzymujące dach i ściany. Rzadko znajduje się kamienie służące jako podwaliny lub bruzdy w miejscach, gdzie się znajdowały, zanim ktoś je zabrał, aby ponownie wykorzystać.
Archeologia jest przedsięwzięciem, w którym bardzo dużo zależy od interpretacji, ciągłym balansowaniem między możliwościami i alternatywami. Można spekulować z różnym stopniem prawdopodobieństwa, nie zawsze jednak można mieć pewność. Podstawowymi przesłankami, by zostać dobrym badaczem, są chęć uniknięcia błędu, gotowość na konstruktywną krytykę. Niemniej, chociaż wnioski należy formułować ostrożnie, nie ma sensu wrzucać wszystkiego w otchłań zapomnienia, wierząc, że tak naprawdę nie sposób nic wiedzieć o przeszłości. Archeologów wspierają w tym imponujące narzędzia teoretyczne, które się stale rozwijają, i choć ich wyniki są dyskusyjne i bardzo często hermetyczne, jest to jednak sprawa kluczowa. Może nam sprawić miłą niespodziankę i dodać otuchy, jeśli porównamy nasze rozumienie przeszłości Wikingów (i przeszłości w ogóle) nawet sprzed pięćdziesięciu lat z tym, co wiemy obecnie. Wikingowie, o których się uczyłem na uniwersytecie w latach osiemdziesiątych XX wieku, całkiem się różnili od ludzi, o których dzisiaj uczę studentów, i z pewnością będzie można powiedzieć to samo w odniesieniu do studentów moich studentów, gdy im z kolei przyjdzie wykładać. I tak być powinno.
Są też inne kwestie. Zagadnieniem wspólnym wszystkim stanowiskom archeologicznym pozostaje stopień zachowania znaleziska, który z grubsza zależy od miejscowych typów gleby i ich względnej kwasowości. Materiałem najbardziej odpornym na zniszczenie jest kamień, choć i on może się odłamać lub zwietrzeć, jeśli się go wystawi na działanie sił natury przez dłuższy czas. Najpewniej przetrwają również metal i ceramika (nawet jeśli zardzewieją lub w inny sposób ulegną osłabieniu), podczas gdy zachowanie kości zależy od zmiennych czynników. Najrzadziej spotykane są materiały organiczne – przedmioty wykonane z tkaniny, skóry, drewna i tym podobnych – które prawie zawsze przepadają, chyba że gleba zostanie zalana lub w inny sposób pozbawiona dostępu tlenu.
Wszystko to odnosi się do przedmiotów znajdujących się w ziemi, jednak archeolodzy odnotowują także widzialny krajobraz – w sposób najoczywistszy dla epoki Wikingów w formie prac ziemnych, obwarowań lub kopców nagrobnych, ale też stojących kamieni czy granic pól w postaci rowów albo murów postawionych bez zaprawy itd. Może się też zmieniać sama topografia, przecież rzeki zmieniały bieg, linie brzegowe posuwały się dalej lub cofały, bagna osuszano, a w rzadkich przypadkach bardziej gwałtowny wpływ wywierały wybuchy wulkanów, materiał archeologiczny wciąż jednak znajduje się w ziemi. Skoro można „czytać” teren, można też „czytać” to, co zostało ukryte pod jego powierzchnią, używając nieniszczących technik rozpoznawczych, takich jak georadar czy różne metody elektromagnetyczne, za pomocą których można przenikać glebę i odkrywać zakopane budynki, rowy, zagłębienia po słupach czy ślady palenisk.
Gdy połączymy wykopaliska, pomiary gruntu i poszukiwanie geofizyczne, będziemy mogli uzyskać szerszy obraz osadnictwa epoki wikińskiej, nawet z uwzględnieniem takich szczegółów, jak życie pojedynczych ludzi. Będziemy w stanie pokazać, jak żyli, w co się ubierali i co jedli, jakie przedmioty wykonywali i czym się posługiwali. Archeolodzy mogą zrekonstruować wygląd ich domów i gospodarstw, odkryć, jak ludzie zarabiali na swoje utrzymanie i jak funkcjonowali, mogą więc wyrobić sobie pogląd na ich gospodarkę. Da się też naszkicować strukturę rodzinną i hierarchię społeczną, a tym samym przybliżyć system polityczny i sposoby pokazywania władzy. Archeologia jest również zdolna odtworzyć czynności obrzędowe, zarówno w odniesieniu do żywych, jak i umarłych, co może nam otworzyć drogę do ich umysłów i pomóc ukazać obraz życia religijnego. A wszystko to może pokazać, jak ludzie z epoki Wikingów na siebie oddziaływali nie tylko na olbrzymim terytorium, które dzisiaj nazywamy Skandynawią, lecz także o wiele dalej.
Przez ostatnie pół wieku archeologia znacząco zmieniła nasze rozumienie przeszłości, w odniesieniu do epoki Wikingów nie mniej niż w stosunku do innych okresów. Analiza izotopów strontu i tlenu w ludzkich zębach i kościach pomaga zidentyfikować miejsca, w których dane osoby spędziły dzieciństwo, informuje nas, czy się przemieszczały, a także ujawnia, kim były. Badania materiałowe mogą zidentyfikować przedmioty i substancje zachowane w stanie tak złym, że dawniej można było tylko zgadywać, czym są. Analiza naukowa pozwala wyśledzić pochodzenie metalu, gliny i minerałów używanych w rękodzielnictwie, poznać gatunki i siedliska zwierząt, których futro, kości czy zęby wykorzystano jako surowiec, jak również sprecyzować w miarę dokładne daty na podstawie przyrostu rocznego drzew, czasami podając rok czy nawet porę roku, w której zaszło dane wydarzenie. Archeolodzy potrafią wydobyć łódź, która zatonęła w Danii, i określić, że zbudowano ją w Irlandii. Analiza dawnego DNA może uwiarygodnić określenie płci zmarłych, rozwikłać ich powiązania rodzinne, nawet odkryć kolor oczu i włosów, a niekiedy umożliwia też szersze śledzenie migracji i większych zmian demograficznych. Badania środowiskowe mogą odtworzyć florę osadnictwa i terenu, ustalić, czy dany obszar był zalesiony czy uprawny i jakie sadzono rośliny, a nawet przedstawić skalę zmiany wykorzystania gruntu z biegiem lat.
Żaden specjalista nie jest w stanie w pojedynkę opanować tych wszystkich dziedzin, lecz mieszana praca zespołowa archeologów w terenie, w laboratorium i w bibliotece ma obecnie większy potencjał do odtworzenia życia dawnych ludzi niż kiedykolwiek wcześniej.
Materiał z epoki Wikingów obejmuje jednak nie tylko kulturę materialną i inne ślady przyrodnicze czy fizyczne pochodzące z tamtego okresu, choć dane są rozmaite i wciąż ich przybywa. Co ze źródłami pisanymi? Kultura ówczesnej Skandynawii była w przeważającej mierze ustna, w tym sensie, że nie prowadzono zapisków – Wikingowie nigdy nie spisywali swoich dziejów. Ale to nie to samo, co niepiśmienność – użycie pisma runicznego pozostawało na północy powszechne od czasów rzymskich aż do rozkwitu inskrypcji w samej epoce wikińskiej. Ten materiał jest jednak ograniczony. Istnieją tysiące epitafiów i krótkich napisów wyrytych w kamieniu na pamiątkę tego czy innego wydarzenia. Czasami towarzyszy im kilka wersów poezji, są też rzadkie przykłady codziennych zapisków wydrapanych na kawałeczkach drewna, brakuje jednak dłuższych tekstów pochodzących ze społeczności Wikingów.
Ich kulturę zwykło się nazywać protohistoryczną, w tym sensie, że „historia” Wikingów wyrasta z tego, co napisali na ich temat współcześni im cudzoziemcy. Wiążą się z tym jednak problemy, które na wiele sposobów skupiają się na samej istocie współczesnego stereotypu Wikinga, a oczywista tego przyczyna jest taka, że większość źródeł tego rodzaju stworzyli ludzie zmuszeni stawać oko w oko z ich agresją. Gros tych zapisków przybiera formę roczników dworskich, zwykle sporządzonych po łacinie dla dynastii panujących w zachodniej Europie. Spora liczba różnych tekstów, których nazwa często odnosi się do klasztoru, gdzie je opracowano lub przechowywano, pochodzi z państwa Franków i ottońskiego cesarstwa niemieckiego, a wariantywne rękopisy staroangielskie tzw. Kroniki anglosaskiej – z Anglii. Istnieją też ich odpowiedniki ze świata arabskiego, zwłaszcza z kalifatu Kordoby w Andaluzji, a także z Cesarstwa Bizantyjskiego ze stolicą w Konstantynopolu, by wymienić tylko kilka.
Można do tego dołożyć pozbawioną emocji dokumentację prawną nadań ziemskich i przywilejów, zawierającą niekiedy przypadkowe informacje o działaniach Wikingów, takie jak odniesienia do miejsc ich dawnych prac obronnych lub obozów. Jest również samo prawo – wczesnośredniowieczne ustawodawstwo miejscowe, spisane wprawdzie co najmniej wiek po epoce Wikingów, lecz często obejmujące cały wachlarz przydatnych informacji, najwyraźniej bardzo starych. To samo otoczenie kulturalne wydało mniejszą liczbę bardziej osobistych tekstów stworzonych przez mnichów i księży, podróżników, dyplomatów i kupców, szpiegów, poetów i innych, którym dane było spotkać Wikingów w krajach swoich bądź obcych.
Wszystkie dokumenty tego rodzaju omówię w kolejnych rozdziałach, ważne jest jednak zrozumienie przede wszystkim ich dwóch właściwości. Po pierwsze, choć biorą początek z zapisków współczesnych opisywanym wydarzeniom, a czasami nawet ze sprawozdań naocznych świadków, w swojej obecnej formie prawie wszystkie zostały opracowane, wydane albo przepisane później, w związku z czym należałoby zadać kilka pytań krytycznych. Po drugie, chociaż często sprawiają wrażenie bezpośredniego świadectwa, zawsze spisywano je, mając na uwadze jakiś cel – najczęściej nieskrywaną propagandę, dlatego ukazywano autorów w korzystnym świetle, nie tylko rzucającym z kolei cień na Wikingów, lecz także ze szkodą dla innych sąsiednich królestw lub ludów. Jednym słowem, trzeba do nich podchodzić z rozwagą.
Poza co do zasady współczesnymi źródłami pisanymi istnieją też opowieści być może najsłynniejsze ze wszystkich – niesamowity korpus tekstów islandzkich, który dał Północy własną tradycję literacką. Wielu ludzi tak bardzo utożsamia Wikingów z „sagami”, że są zaskoczeni, gdy się dowiadują, że w istocie te żywe opowieści datują się całe wieki od wydarzeń, które pragną opisywać. Każdego, kto by chciał zrozumieć coś więcej z epoki Wikingów, czekają trudne zmagania z tymi tekstami.
Słowo „saga” oznacza, zarówno po staronordycku, jak i we współczesnych językach skandynawskich, po prostu „opowieść”, dosłownie „to, co się mówi”. Jak w przypadku każdej tradycji gawędziarskiej istnieją niezliczone style i gatunki narracyjne, ustalone w różnych miejscach i czasach i w rozmaitych celach. Pierwsze sagi staronordyckie spisano na Islandii pod koniec XII wieku, sto lat z okładem po umownym końcu epoki Wikingów. Tradycja ich pisania trwała później przez stulecia, i chociaż okres rozkwitu przeżywała w wieku XIII, to nowe sagi powstawały jeszcze po reformacji i we wczesnych czasach nowożytnych. Ten zwodniczo prosty termin obejmuje tym samym zakres tekstów od formalnych historii do opowieści czytanych wieczorami słuchaczom skupionym wokół paleniska, z wieloma stadiami pośrednimi.
W związku z Wikingami cytuje się najczęściej dwa gatunki sag – islandzkie, nazywane rodzinnymi, i tzw. fornaldarsögur – dosłownie „opowieści o dawnych czasach”, choć częściej mówi się o nich sagi legendarne. Oba gatunki czynnie zajmują się epoką Wikingów, lecz na różne sposoby i w różnym stopniu można się na nich opierać, jakkolwiek odpowiedź na pytanie o ich „dokładność” zależy od naszego podejścia do tych tekstów pochodzących z późniejszego niż epoka Wikingów okresu średniowiecza.
Sagi islandzkie zwykle skupiają się na dziejach poszczególnych rodzin osadników w tym młodym kraju na północy Atlantyku, a często na mniejszym obszarze, takim jak dolina lub region. Dziedzictwo genealogiczne kolonistów śledzi się w szczegółach, cofając się nie tylko do momentu ich osiedlenia się na Islandii, lecz także do wcześniejszych przodków w Skandynawii. Sagi w sposób żywy podążają za życiem i przygodami tych ludzi, czasami przez dziesięciolecia, w konsekwencji malując niebywale przekonujący obraz Islandii tamtego okresu – jedynego w swoim rodzaju eksperymentu politycznego, chłopskiej republiki w czasach królów. Częstymi tematami są zatarg i zemsta, a kłótnie sąsiedzkie przeradzają się w kradzieże i zabójstwa, w miarę jak idącą zazwyczaj w ślad za nimi falę przemocy międzypokoleniowej próbują powstrzymać trudne do rozstrzygnięcia procesy sądowe. Wątki te przeplatają się z romansami i wojaczką, a pełna paleta ludzkich emocji w ciasno upakowanych społecznościach wiejskich – z kontaktami międzynarodowymi. Pod naskórkową warstwą większości opowieści bije mocny puls kontaktów magicznych z Innym Światem czarnoksięstwa i jasnowidztwa, duchów i istot nadprzyrodzonych, choć rzadko kiedy z bogami w dosłownym znaczeniu. Począwszy od X wieku (według wewnętrznej chronologii sag), świat ten coraz częściej jest przeciwstawiany rosnącym wpływom „Białego Chrystusa”, jak sagi nazywały postać Jezusa, a czasami nawet wchodzi z nimi w konflikt. Wszystkie te zdarzenia często odzwierciedlały napięcia z rodem panującym w Norwegii, który spoglądał w kierunku Islandii z terytorialną zazdrością, a także rozgrywały się na tle wszechobecnych wydarzeń politycznych zachodzących w szerokim świecie.
Jak już zakłada sama ich nazwa, sagi legendarne obejmują elementy obecne również w baśniach – bohaterów walczących z potworami, klątwy złych czarownic i tak dalej, lecz często zostają one włączone do opowieści, które jednak mają coś wspólnego ze znaną nam historią. Nierzadko zawierają narracje pozornie dotyczące wydarzeń, które zaszły na długo przed epoką Wikingów, rozciągając się do czasu wędrówek ludów, które gwałtownie przekształciły mapę Europy w okresie upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego i zaraz po nim. Pojawiają się w nich postaci takie, jak władca Hunów Attyla (i to raczej z aprobatą), a także walczący o przywództwo królowie i wodzowie z V czy VI wieku. W przeciwieństwie do sag rodzinnych w tych opowieściach uwaga niekoniecznie głównie skupia się na Islandii, jako że obejmują one świat europejski, a nawet spore obszary Wschodu.
Są również inne, bardziej współczesne formy zajmujące się samymi czasami twórców sag. Należą do nich choćby Sturlunga saga – zbiór opowiadający polityczne losy rodziny Sturlungów, sagi biskupów, kilka przykładów chrześcijańskich opowieści moralnych i wiele innych. Średniowieczna Islandia bynajmniej nie była izolowana, są więc też sagi, w których widać wyraźny wpływ europejskiej mody na romans rycerski; zawierają historie dzielnych rycerzy ratujących królewny przed smokami i im podobne. Nawet popularny epos o wojnie trojańskiej został przerobiony na wersję staronordycką, Ektors saga, której już wiele mówiący tytuł zdradza, że koncentruje się ona raczej na skazanym na porażkę bohaterze homeryckim, a nie na jego zabójcy, Achillesie – co być może odzwierciedlało skandynawskie pojmowanie honoru rycerskiego.
Kolejną ważną kategorią tekstów staronordyckich jest poezja, która także ma kilka odmian. Najczęściej tworzą ją wiersze wspominające jakieś wydarzenia, ale jeszcze częściej pieśni pochwalne. Poezja również służyła jako środek przechowywania i przekazywania wiedzy mitologicznej i jako skarbiec opowieści o bohaterach.
Panuje ogólna zgoda co do tego, że w przeciwieństwie do tekstów prozatorskich średniowiecznych sag korpus poezji staronordyckiej może być znacznie starszy. W rzeczy samej mógł przechować głosy z epoki Wikingów, a to z powodu niesamowicie złożonej struktury i układu rymów poezji staroskandynawskiej, co oznacza, że jeśli wersy miały spełniać swą funkcję, trzeba je było zapamiętać i powtarzać w stanie z grubsza nienaruszonym. Zdolność poetycka była bardzo wysoko ceniona w epoce Wikingów i stanowiła umiejętność na tyle godną podziwu, że mogła chcieć się w niej wyćwiczyć osoba wszechstronnie wykształcona, a zwłaszcza aspirująca do przywództwa. To też przyczyniło się do przetrwania poezji. Kluczowa była pamięć indywidualna – dziedzictwo, które po śmierci pozostawało w postaci dobrego imienia – i wyższe warstwy społeczeństwa celowo sprzyjały zdolnościom poetyckim. Ich przedstawiciele albo sami tworzyli wiersze na swoją cześć, albo opiekowali się tymi, którzy potrafili zrobić to za nich. Zawodowymi poetami byli słynni skaldowie i trzeba powiedzieć, że swoją pracę wykonywali sumiennie – tematyka ich eleganckich, tworzonych na zamówienie pochwał wciąż pozostaje przedmiotem dyskusji tysiąc lat później.
Istnieją trzy główne źródła poezji staronordyckiej – jednym z nich jest sam korpus sag, który od czasu do czasu zawiera poezję w formie mowy zależnej płynącej z ust bohaterów. Znacznie więcej przetrwało jednakże w dwóch średniowiecznych dziełach islandzkich zwanych Eddami. Pochodzenie i znaczenie tego słowa jest niepewne, zaproponowano wiele wyjaśnień, lecz wydaje się, że albo z definicji, albo dzięki metaforycznej aluzji dotyczy ono pisania poezji.
Jedna z nich, znana jako Edda prozaiczna, jest pojedynczym dziełem uczonego, historyka i polityka Snorriego Sturlusona, napisanym około drugiej lub trzeciej dekady XIII wieku i zachowanym w kilku późniejszych rękopisach. Edda Snorriego to dosłownie podręcznik dla poetów, uczący stylu i podzielony na trzy części z prologiem, przy czym cały tekst traktuje o gatunku i metrum i zawiera rozprawy na tematy odpowiednie do różnych okazji i celów. Zachowuje olbrzymie bogactwo informacji w formie dygresji prozą, ale najważniejsze jest to, że Snorri głównie w charakterze argumentów przedstawia rozmaite przykłady poezji. W ten sposób Edda prozaiczna zadaje kłam własnej nazwie, jako że wypełniają ją wiersze przytoczone w całości lub we fragmentach, często z podaniem imion autorów. Część materiału znamy też z innych źródeł, ale sporo pochodzi tylko od Snorriego. Tekst obfituje zwłaszcza w poezję skaldyczną, odniesienia do mitologii i tradycyjnych wierzeń, liczne fragmenty opowieści, a także zawiera listę alternatywnych pojęć poetyckich dla całej masy rzeczy, włączając w to istoty ponadnaturalne (na przykład wiele imion Odyna). Edda Snorriego jest jednym z najbardziej niezwykłych dokumentów literackich średniowiecza.
Niezależnie od tego podręcznika istnieje inne średniowieczne dzieło, znane jako Edda poetycka, chociaż (tak jak w przypadku księgi Snorriego) to nazwa współczesna. W dużej mierze zachowane w dwóch różniących się między sobą rękopisach, poza późniejszymi kopiami, stanowi ono obszerną kolekcję anonimowych wierszy na tematy mitologiczne i heroiczne. Niewiele wiadomo o tym, jak je zebrano, kto tego dokonał i z jakiego powodu. Spekulowano nawet, że główny rękopis (tzw. Codex Regius, przechowywany w Reykjavíku) był dziełem zbieracza ciekawostek, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego jest to fizycznie mała, niezborna książczyna – palimpsest, który trudno uznać za nośnik jakichś istotnych zapisków. Kto wie, co skłoniło islandzkiego chrześcijanina z XIII wieku do tego, by tak skrupulatnie zachować najważniejsze opowieści swojej pogańskiej przeszłości, całe szczęście jednak, że tak się stało. Pieśni są niejednoznaczne, nieuchwytne i trudne do zinterpretowania, poza tym w sposób zawoalowany przekazują potężną, świętą wiedzę tym, którzy mają już za sobą inicjację. Trudno je też datować, choć się uważa, że najwcześniejsze powstały pod koniec epoki Wikingów, oparte na starszych wzorcach. Z uwagi na całą swoją złożoność i kłopoty z ustaleniem źródła Edda poetycka jest zasadniczym fundamentem wiedzy o mitologii i kosmologii ludów skandynawskich, a także opowieści o bogach, boginiach i wielkich heroicznych pieśniach Północy. Fragmenty eddycznych pieśni pojawiają się też w pismach Snorriego, a od czasu do czasu również w sagach, tworząc w sumie korpus około czterdziestu dzieł.
Z wyjątkiem inskrypcji runicznych wszystkie zachowane teksty staronordyckie datują się na wieki przypadające po czasach Wikingów, a spisali je chrześcijanie. Oddziela je więc od tamtej epoki, którą pragną opisać, znaczna bariera czasu, kultury i perspektywy ideologicznej. Wiele sag skupia się także na Islandii, albo ze względu na miejsce akcji, albo dlatego, że tam je spisano; powoduje to swego rodzaju uprzedzenia geograficzne wobec pierwotnie znacznie szerszego ogólnoskandynawskiego świata opowieści. Co więcej, każdy tekst był unikatowy i został napisany ze szczególnych przyczyn, z których nie wszystkich może się od razu domyślić współczesny czytelnik. Do tego trzeba dodać zastrzeżenie, że stan ich zachowania jest przypuszczalnie bardzo różny – mogły się do nich wkraść pomyłki przy przepisywaniu (prawie nigdy nie mamy do czynienia z „pierwotnym” rękopisem), pomijano, zmieniano lub po prostu cenzurowano całe fragmenty, poza tym, rzecz jasna, sama kwestia przetrwania dzieła nigdy nie jest pewna. Niekiedy oczywisty jest fragmentaryczny charakter tekstu, tak samo jak to, po co i jak go wybrano. Od czasu do czasu poznajemy też tytuły sag, które nie przetrwały, jak również krótkie streszczenie ich zawartości. Najczęściej jednak nie sposób ustalić, co straciliśmy.
Zanim się sięgnie po sagi bądź którekolwiek dzieło staronordyckiej poezji czy prozy, trzeba sobie odpowiedzieć na pozornie proste pytanie – co chcemy z nimi robić? Dla wielu ich zgłębianie, czy to z perspektywy badacza literatury, czy historii, często prowadzi do (jak to ujął Tolkien w odniesieniu do Beowulfa) „rozczarowania odkryciem, że to jest to właśnie, a nie to, co wolałby uczony”. Jak sama nazwa wskazuje, sagi były przede wszystkim opowieściami przeznaczonymi do czytania na głos, jakkolwiek dla swoich domniemanych słuchaczy funkcjonowały też w kontekście. Życie Wikingów organizowało się wokół relacji społecznych, nie tylko wewnątrz rodzin, lecz także między nimi, i wychodzących o wiele dalej, przez co tworzyły się w społeczeństwie sieci wzajemnych zależności. Sagi zakorzeniały ludzi w czasie i łączyły ich z przeszłością – z tym, co znowu Tolkien nazywa „poczuciem perspektywy, dawności i jeszcze większej i ciemniejszej pradawności za jej plecami”.
Takie postrzeganie nie zniknęło. Na Islandii, ich ojczyźnie, nawet obecnie sagi są dziełem całkowicie żywym, znanym wszystkim. Każdy może (a nawet powinien!) cieszyć się tymi opowieściami jak autentycznym arcydziełem literatury światowej, którym bez wątpienia są. Ale dopiero wtedy, gdy chcemy wyjść poza to wszystko, „wykorzystać” je jakoś, pojawiają się bardziej fundamentalne zagadnienia. Absolutnie podstawowym pytaniem jest to o skupienie uwagi – czy interesuje nas prawdziwa, rzeczywista, przeżyta epoka Wikingów, którą sagi obrały sobie za temat, czy też chcemy wiedzieć, jak to prastare doświadczenie przekazano i przyswojono, ujęte w późniejsze, średniowieczne kompozycje i na tle kontekstu społecznego sag? To są zupełnie różne pytania.
Rozsądnie będzie najpierw zapytać, czy możliwe jest dostrzeżenie prawdziwego życia z czasów Wikingów pod patyną tekstu pochodzącego z późniejszego okresu średniowiecza albo czy ono tam w ogóle jest. Warto rozważyć, co by miała oznaczać odpowiedź całkowicie przecząca. Nawet najbardziej sceptyczni badacze literatury, z zasady odrzucający staronordyckie teksty jako źródła, na których, jakkolwiek odległe by były, można polegać jako na obrazach epoki Wikingów, zwykle nie są skorzy do zmierzenia się z pytaniem prowokującym ich punkt widzenia – po co w takim razie dawni Islandczycy mieliby tworzyć – po upływie kilku wieków – najbardziej na świecie szczegółowy, wszechstronny i spójny korpus historycznej fikcji? Podczas gdy niektórzy wysuwali argumenty za istnieniem w sagach alegorii chrześcijańskich – na przykład sławiący Odyna wojownik-poeta Egil Skallagrimsson miałby być awatarem Świętego Pawła – można by się zastanawiać, po co wypracowywać takie narzędzie, skoro Skandynawowie nie mieli żadnych problemów z bezpośrednim przyswojeniem sobie historii biblijnych. Jeśli zamiarem twórców sag było wsteczne połączenie cnót chrześcijańskich z przodkami, których wciąż można było podziwiać z uwagi na to, że cnót tych nie mogli poznać lepiej, jak to tłumaczy obyczaj snucia opowieści, które w swojej moralnej istocie promują pogański obraz życia, całkowicie sprzeczny z dominującymi normami myśli średniowiecznej? Stulecia po zamglonym złotym wieku Iliady lub napisanych na zamówienie mitach fundacyjnych Eneidy sagi składają się na całe cykle opowieści, które ze szczegółami zajmują się skazaną na potępienie elitą ludzi, od których Kościół z epoki twórców sag odsunąłby się ze wzgardą.
Niniejsza książka odrzuca ten punkt widzenia, jeśli chodzi o teksty staronordyckie, i próbuje podjąć otwartą, choć niebezkrytyczną podróż inną ścieżką – tą, która, jak mamy nadzieję, doprowadzi nas do świata samych Wikingów; nie pozostaniemy dłużej niż potrzeba w tym późniejszym, średniowiecznym cieniu. Niemniej przed czytaniem źródeł w ten sposób piętrzą się znaczne przeszkody. Ogólnie rzecz ujmując, pełnośredniowiecznych zapisków wszelkiego rodzaju prawie nigdy nie można czytać jako bezpośrednich i wiarygodnych reportaży z tego, co chcą opisywać. Zawsze istnieją motywy podjęcia jakiegoś opisu, aczkolwiek to, w jakim stopniu mamy do czynienia z prawdą, zmienia się od przypadku do przypadku i zawsze można się co do tego spierać. Sagi i inne tekstowe wytwory myśli staroskandynawskiej są w rzeczy samej cudowne, jednak trzeba je interpretować z olbrzymią rozwagą, za każdym razem będąc świadomym tego, że w wiedzy, którą przekazują, istnieją luki, a bywa nawet, że przepaści.
Źródła wyznaczają nam zakres działania, zanim jednak do niego przystąpimy, musimy się zgodzić na jakieś warunki ogólne – kontekstu społecznego, odpowiedzialności intelektualnej i etyki. Tak jak doświadczenie życia w dzisiejszych czasach, doświadczenie przecież każdego z nas, zawsze ma charakter subiektywny, tak samo jest z historią i jej badaniami. Wikingowie mogliby z łatwością posłużyć za dowód rzeczowy A.
W ciągu wieków wielu ludzi ochoczo przyjmowało Wikingów na (nie)moralną służbę, a inni robią to nadal. Niemniej ogrom zainteresowania pokazuje też, że ich dawne życie wciąż ma nam coś do powiedzenia. Mocno wierzę, że jakakolwiek poważna próba zmierzenia się z Wikingami w XXI wieku musi się odwoływać do nierzadko głęboko problematycznych sposobów, na jakie pamięć o nich uaktywnia się dzisiaj. Badacze Wikingów znają uczucie, że oto mają do czynienia z kolejnym nonsensem odpornym na fakty, który pojawia się w dyskursie publicznym czy prywatnym, dlatego tak ważne jest, by od samego początku wyrażać się jasno.
Świat Wikingów badany w tej książce był miejscem bardzo zróżnicowanym kulturowo i etnicznie, ze wszystkimi tego konsekwencjami, jeśli chodzi o przemieszczanie się ludności, współżycie (w każdym znaczeniu tego słowa, z najbardziej intymnym włącznie) i względną tolerancję, której to wymagało. To się rozciągało daleko w głąb północnej prehistorii. Nigdy nie było czegoś takiego, jak „czysto nordycki” rodowód, a ludzi z tamtych czasów pewnie sam jego pomysł bardzo by zdziwił. Używamy terminu „Wiking” jako celowo skomplikowanej łatki na określenie większej części ludności Skandynawii, sami Wikingowie jednak dzielili swój najbliższy świat z innymi, a zwłaszcza z półkoczowniczymi Lapończykami. Historia osadnictwa jednych i drugich sięga tak głęboko w epokę kamienną, że jakakolwiek współczesna dyskusja o tym, „kto był pierwszy”, jest absurdem. Skandynawia przyjmowała też imigrantów na tysiąclecia przed epoką Wikingów i bez wątpienia przechadzka po placach i targach tamtych czasów byłaby dla nas doświadczeniem jaskrawo kosmopolitycznym.
Wikingów nie można wtłoczyć w ramy, ale jeśli pojęcia abstrakcyjne mogą opisać ich wpływ na wzajemne oddziaływanie z otaczającym światem, to trzeba się przyjrzeć ciekawości, pomysłowości, złożoności i wyrafinowaniu ich krajobrazów mentalnych i, tak, ich otwartości na nowe doświadczenia czy idee. Poważne pochylenie się nad tym ludem i jego epoką nie jest bez tego możliwe, w przeciwnym razie byłoby powielaniem stereotypów. Wikingowie różnili się między sobą tak, jak odmienny jest każdy czytelnik tej książki. Jednocześnie nie należy odwracać wzroku od ich trudniejszego do przyjęcia oblicza, w szczególności agresji, która częściowo skłoniła ich do wypłynięcia na szeroki świat – poza stereotypami o „wikińskich łupieżcach” rzeczywiście istniał też ten aspekt wczesnośredniowiecznych kultur skandynawskich. Byli wojowniczym ludem w czasach, kiedy konflikty należały do codzienności, a ich ideologię do pewnego stopnia wspierało również nadprzyrodzone usprawiedliwienie przemocy. Nie należy patrzeć na Wikingów z dzisiejszej perspektywy, lecz każdy, kto się im przygląda przez pryzmat „heroiczności”, powinien sprawę raz jeszcze przemyśleć.
W samym środku każdego współczesnego podejścia do Wikingów musi stać zobowiązanie do jasności. Dostrzeżenie, że te północne ludy naprawdę zmieniły bieg historii, nie oznacza ani że się je potępia, ani że tłumaczy, lecz po prostu, że się przyjmuje do wiadomości dawną rzeczywistość wraz z dziedzictwem, które można dziś zaobserwować.
Zwyczajowe studia nad Wikingami skłaniają się ku podziałom regionalnym, zachowując sztuczny pogląd o ich „zachodnim” i „wschodnim” obszarze działania, a tak naprawdę jest to jednak już tylko akademicka pozostałość po zimnej wojnie z jej mniej lub bardziej nieprzenikalną granicą rozciągającą się w poprzek Europy. W ten sposób zwyczajowo prowadzi się czytelnika po kolei po Wyspach Brytyjskich, kontynentalnej Europie, północnym Atlantyku, poczynając od pierwszych najazdów, a na bitwie pod Stamford Bridge w 1066 roku kończąc. Śledząc tego typu prace, można się też natknąć na głęboko ukryte bardziej dyskretne tematy (takie jak rozdział czwarty, „Religia”).
Ta książka podejmuje próbę zmierzenia się z czymś innym, nie tylko, jeśli chodzi o rozpowszechnianie światopoglądu Wikingów, lecz także podkreślenie, że to był jeden i ten sam lud przemierzający tę wielką mapę kultur i spotkań, i że nie będzie dla niego istniała żadna żelazna kurtyna. Ponadto jego życie należy postrzegać jako płynną całość, łączącą w sobie „religię”, politykę, role związane z płcią kulturową (gender), środki utrzymania i wszelkie inne aspekty życia – w ogólny odbiór samej rzeczywistości, w sposób tak prosty, jak proste się to wszystko wydawało Wikingom. To, co dla niektórych jest „tłem”, nakreślonym, aby pokazać, co Wikingowie osiągnęli na świecie, tutaj jest celem samym w sobie.
Tekst dzieli się na trzy główne części i w przybliżeniu podąża ścieżką chronologiczną, jakkolwiek stara się dostrzegać zarówno współistnienie, jak i następowanie po sobie pewnych zjawisk.
Nowy dom, w którym obudzili się Jesion i Wiąz, nosił nazwę Midgardu (Miðgarðr), dosłownie „Środkowego Miejsca” (co, swoją drogą, zainspirowało Tolkiena do stworzenia Śródziemia). Oczywiście to też jest nasz świat, choć Wikingowie widzieli go nieco odmiennie. Wydaje się, że jego granice geograficzne nie zostały określone inaczej niż poprzez podróż i doświadczenie. Pierwsza część bada ten świat przez wikińskie poczucie jaźni, a także ich otoczenie, i zaczyna od nakreślenia konturów owego krajobrazu zarówno w terenie, jak i w głowach Wikingów. Zgłębia ich unikatowe rozumienie osobowości, płci i miejsca jednostki w różnorakich wymiarach wszechświata. Zakłada to również spotkanie z innymi istotami, z którymi dzielili swe przestrzenie.
Skandynawskie doświadczenie można prześledzić od zmierzchu Cesarstwa Zachodniorzymskiego i wzajemnych stosunków tegoż z germańskimi plemionami żyjącymi poza obrębem jego granic poprzez burzliwe lata V i VI wieku aż po nowy porządek, który zbudowano na pozostałościach starego. Opisana tu zostaje arena społeczna tej wczesnej północy – kultura materialna życia codziennego, krajobraz osadniczy i nadrzędne struktury polityki, władzy, obrządku, wierzeń, prawa i wojny. Bada się granicę między żywymi a umarłymi, a jednocześnie związki ludzi z otaczającymi ich niewidzialnymi bytami. Oś czasu prowadzi nas do wieku IX – mniej więcej do połowy epoki Wikingów, tak jak się ją zwyczajowo datuje.
Druga część cofa się do początku VIII wieku, lecz podąża innym szlakiem, po śladach większych wydarzeń socjopolitycznych i czynników demograficznych, które się powoli łączyły, by wywołać sam fenomen wikiński. To były czasy najazdów i ich stopniowej eskalacji od pojedynczych ataków do pełnowymiarowych podbojów. Kultura żeglarska Skandynawii, wzrost znaczenia królów morskich i rozwój jedynych w swoim rodzaju mobilnych państw pirackich znajdują się tutaj w centrum uwagi. Początki diaspory można wyśledzić we wszystkich kierunkach – wzdłuż srebrnych rzek wschodu do Bizancjum i kalifatu arabskiego, przyglądając się nowej tożsamości wojowników-handlarzy kojarzonych z nazwą Rusi, na zachód na Wyspy Brytyjskie, na południe ku państwom kontynentalnej Europy i basenu Morza Śródziemnego i na stający otworem północny Atlantyk. Ta część tekstu towarzyszy tym wydarzeniom do początków X wieku w serii równoległych i równoczesnych wątków.
Część trzecia przenosi opowieść do połowy XI wieku, kiedy to fenomen wikiński zaczął się różnicować w świecie północnym. Konsekwencje obejmują rewolucję miejską w gospodarce skandynawskiej i reorganizację wsi, przebiegającą równolegle konsolidację władzy królewskiej i rosnące wpływy nowej wiary. Za granicą konkurencyjne wikińskie ośrodki władzy i królestwa powstawały w państwie Franków, Anglii, Irlandii i na wyspach szkockich. Rozkwit republiki islandzkiej dał asumpt do podjęcia wypraw dalej na zachód – na Grenlandię, i do lądowania Europejczyków w Ameryce Północnej. Na wschodzie rozwój terytorialny Rusi postąpił jeszcze dalej. Do roku mniej więcej 1050 ustaliły się już granice współczesnej Danii, Norwegii, a w końcu i Szwecji, narody skandynawskie zaś zaczęły odgrywać rolę na scenie chrześcijańskiej Europy.
Epoka Wikingów się nie „skończyła” jakimiś szczególnymi wydarzeniami w określonym miejscu i czasie w większym stopniu, niż się nimi „zaczęła”. Przeciwnie, stała się czymś innym wraz z kolejną zmianą perspektywy, z nowymi punktami widzenia, jako że Skandynawowie przesunęli się w kierunku swojej różnorakiej przyszłości. Ta książka zaczęła się od kłód drewna wyrzuconych na plażę, gdy para pierwszych ludzi wyszła na piasek – naszego wspólnego początku. Jej finał to ostateczna bitwa i koniec wszechświata, nordycka apokalipsa – ragnarök. Wilki połkną słońce i księżyc, rozpalone do białości gwiazdy zatoną w morzu i spowiją świat parą, nocne moce wleją się przez dziurę w niebie, a bogowie po raz ostatni pomaszerują na wojnę.
Ale do tego jeszcze daleko, a droga zawiła. Zaczyna się od pnia drzewa.
1 W polskim przekładzie oczywiście „Odyn” (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
2 W polskim przekładzie zastosowano pisownię angielskiego oryginału, chyba że za przyjęciem innej pisowni przemawiały tradycja bądź wcześniejsze przekłady (z wyjątkiem tych nieudanych). Poza tym tłumacz starał się ujednolicić pisownię słów podobnych, a w kwestii historycznych imion i nazw własnych czasami rezygnował ze znaków diakrytycznych, zwłaszcza akcentów, a także, zgodnie z przyjętą w Polsce tradycją, z wygłosowego „-r”, będącego końcówką mianownika liczby pojedynczej rodzaju męskiego, zachował je jednak w cytowanych rzeczownikach pospolitych. Są więc Sigurd, a nie Sigurdr, Asgard, a nie Ásgarðr, czy Ragnar, a nie Ragnarr, ale jednak garðr, serkr, hugr, hamr czy vikingr.
3 Fr. „Och, zmęczenie Północy”.
4 W polskim przekładzie się to zatraca, ale w języku angielskim w pewnym kontekście słowo Norsemen można rozumieć jako odnoszące się tylko do mężczyzn, ale już nie do kobiet, lub tylko do Norwegów, ale już nie do Szwedów czy Duńczyków, podczas gdy słowo „Vikings” jest uniwersalne.
5 Tłumacz nie zapomina, że literatura polska imię Rumpelsztyka zawdzięcza tłumaczce baśni braci Grimmów, pani Elizie Pieciul-Karmińskiej.
