Dwanaście dni - Janusz Drzewucki - ebook

Dwanaście dni ebook

Janusz Drzewucki

0,0
12,80 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Tom poezji Dwanaście dni Janusza Drzewuckiego – redaktora działu poezji miesięcznika Twórczość – ukazuje się w trzydzieści lat po debiucie poety na łamach tego najstarszego polskiego czasopisma literackiego i w ćwierć wieku po jego zbiorze Ulica Reformacka, za który w 1988 roku otrzymał nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny, przyznawaną za najlepszy poetycki książkowy debiut roku. Na nowy tom wierszy składają się trzy cykle: Wiersze podróżne powstałe w efekcie wypraw do Serbii, Rumunii i na Węgry, Wiersze podzwonne, czyli elegie poświęcone zmarłym przyjaciołom oraz cykl tytułowy złożony z dwunastu egzystencjalnych i konfesyjnych utworów, w których poeta w lirycznej formie opisał dwanaście, brzemiennych w skutki, dni ze swojego życia. W większości narracyjne, a przy tym silnie osadzone w rzeczywistości wiersze Janusza Drzewuckiego charakteryzują się dynamiczną akcją zdarzeniową, wyróżniają się żywym konwersacyjnym językiem, ponadto jasnością i komunikatywnością przekazu. To wiersze dla tych, którzy lubią, bo znają poezję, ale także dla tych, którzy jej jeszcze nie lubią, bo jeszcze nie znają, wiersze dla każdego, ale i nie da każdego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 55

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ja­nusz

Drze­wuc­ki

Dwa­na­ście

dni

Pro­jekt gra­ficz­ny: An­drzej Ba­rec­ki

Ko­rek­ta: ze­spól

Zdję­cia na okład­ce i w książ­ce: Ja­nusz Drze­wuc­ki

Zdję­cie au­to­ra na skrzy­deł­ku: Ta­de­usz Dą­brow­ski

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Iskry, War­sza­wa 2013

Co­py­ri­ght © by Ja­nusz Drze­wuc­ki

ISBN 978-83-244-0308-0

Zre­ali­zo­wa­no w ra­mach sty­pen­dium z bu­dże­tu Mi­ni­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­we­go

Wy­daw­nic­two ISKRY

ul. Smol­na 11,00-375 War­sza­wa

tel./faks (22) 827-94-15

[email protected]

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Spis treści

List do L.

Głos w dyskusji Polska i Kościół

Jednym okiem, drugim uchem

Wiersze podróżne

Pierwsze godziny w Budapeszcie

Na moście Łańcuchowym

Droga do Pécsu i z powrotem

Codziennie w Bukareszcie

Nad jeziorem Vidraru, w górach

Rejs po Morzu Czarnym

Kasyno w Konstancy

Gdy przyjedziesz do Bukaresztu

Nowy Sad rankiem

Nowy Sad wieczorem

Sobota w Suboticy

Pod klasztorem Velika Remeta

Belgrad się nie poddaje

Dwanaście dni (2004-2012)

Pierwszy dzień stycznia, czyli pod pięcioma mostami

Trzeci wtorek lutego, czyli ciemność w Warszawie

Czwarty czwartek marca, czyli nowe życie

Druga sobota kwietnia, czyli pod Pałacem Prezydenckim

Pierwszy poniedziałek maja, czyli święto flagi

Czwarta sobota czerwca, czyli powrót z Kruszwicy

Pierwsza niedziela lipca, czyli cisza w Warszawie

Piąta niedziela sierpnia, czyli koniec olimpiady

Pierwsza środa września, czyli dzieci idą do szkoły

Drugi piątek października, czyli dzień w Krakowie

Trzeci czwartek listopada, czyli wieczór we Wrocławiu

Ostatni dzień grudnia, czyli mój Anioł Stróż

Wiersze podzwonne

Podzwonne dla Jurka

Podzwonne dla pana Ziemka

Podzwonne dla Mariana

Podzwonne dla Olimpii

Podzwonne dla Henryka

Czarna cisza

Wszystkie rozdziały dostępne w pełnej wersji książki.

List do L.

Przy­jedź wresz­cie do Pol­ski,

nie mów, że nie masz cza­su,

że je­steś cią­gle za­ję­ta albo

że może w przy­szłym roku,

nie uspra­wie­dli­wiaj się,

nie wy­krę­caj się, spa­kuj

naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy,

wsia­daj do po­cią­gu, przy­jedź.

O nic się nie martw, ni­czym

się nie przej­muj, bę­dziesz

mia­ła gdzie spać, za­wsze

się znaj­dzie kąt dla cie­bie,

nikt też nie po­zwo­li to­bie

umrzeć z gło­du, dla ni­ko­go

nie bę­dziesz ani cię­ża­rem,

ani za­wa­dą, każ­dy z nas

ucie­szy się na twój wi­dok.

Zo­ba­czysz, nie po­ża­łu­jesz,

bę­dzie we­so­ło, po­ka­że­my ci

War­sza­wę, od tej i od tam­tej

stro­ny, pu­ści­my się No­wym

Świa­tem i Kra­kow­skim

Przed­mie­ściem albo Ale­ja­mi

Ujaz­dow­ski­mi w stro­nę

Wi­la­no­wa, po­sie­dzi­my

w Ła­zien­kach, zaj­rzy­my

do któ­re­goś z ba­rów

przy pla­cu Trzech Krzy­ży,

do Szpil­ki, Szpul­ki, Szpar­ki,

a jak już wy­pi­je­my co nie­co,

obej­rzy­my so­bie wresz­cie

„Bi­twę pod Grun­wal­dem”

w Mu­zeum Na­ro­do­wym,

zresz­tą sama zde­cy­du­jesz.

Jak bę­dziesz mia­ła ocho­tę,

wy­sko­czy­my nad Bał­tyk,

do Ust­ki, do Łeby czy też

do Dar­ło­wa, bę­dziesz mia­ła

siły, po­gna­my w Biesz­cza­dy,

w Kar­ko­no­sze, w Ta­try,

po­ka­że­my ci na­sze mia­sta

i mia­stecz­ka: San­do­mierz,

Ka­zi­mierz nad Wi­słą, Za­mość,

Bo­le­sła­wiec, Iłżę i Prze­myśl,

prze­myśl do­brze to so­bie.

Je­śli bę­dzie ci mało wra­żeń,

po­pę­dzi­my w Ko­tli­nę Kłodz­ką

albo na Po­je­zie­rze Draw­skie,

pa­mię­taj o Pod­la­siu i o Ślą­sku

tym Gór­nym i Dol­nym,

po­wiesz Kra­ków, bę­dzie

Kra­ków, po­wiesz Po­znań,

bę­dzie Po­znań i Wro­cław

na do­kład­kę, cze­ka na cie­bie

Ba­ła­mą­tek koło Słup­ska,

Sa­mo­cią­żek za Byd­gosz­czą

i Bo­gu­chwa­ła pod Rze­szo­wem,

wszyst­ko przed tobą, na­wet

Ja­sna Góra i Li­cheń Sta­ry,

Opi­no­gó­ra i Ob­lę­go­rek,

Że­la­zo­wa Wola i Sta­lo­wa.

Nie ma dnia, że­by­śmy o to­bie

nie roz­ma­wia­li, że­by­śmy cię

nie wspo­mi­na­li, nie daj się

dłu­żej pro­sić, nie daj tak dłu­go

na sie­bie cze­kać, zwłasz­cza,

że cze­ka­my na cie­bie wszy­scy,

jak je­den mqż, jak jed­na żona,

my­zew­si imy­zmia­sta,

a tak­że bez­dom­ni i bez­ro­bot­ni.

Cze­kam na cie­bie, mimo że

cię nie znam, nig­dy cię

nie wi­dzia­łem, ale się nie martw,

roz­po­znam cię w sza­rym tłu­mie

na dwor­cu od razu, bo jak­że

mógł­bym cie­bie nie roz­po­znać,

tyl­ko na cie­bie spoj­rzę i już

będę wie­dział, że ty to ty,

tak więc przy­jedź wresz­cie

do Pol­ski, Li­two oj­czy­zno moja.

Głos w dyskusji Polska i Kościół

Hi­sto­rii nie da się cof­nąć,

ani po­pra­wić i wła­śnie dla­te­go

każ­dy na­ród może w hi­sto­rii

przej­rzeć się jak w lu­strze:

trzy roz­bio­ry, pół­to­ra wie­ku

pod za­bo­ra­mi,

po­wsta­nie li­sto­pa­do­we,

Wio­sna Lu­dów, po­tem

stycz­nio­we, aresz­to­wa­nia,

prze­słu­cha­nia, cy­ta­de­la,

X pa­wi­lon, wy­wóz­ki na Sy­bir,

re­wo­lu­cja 1905, I woj­na świa­to­wa,

woj­na pol­sko-bol­sze­wic­ka,

ra­dość z od­zy­ska­ne­go śmiet­ni­ka,

pań­stwo w ru­inie, za­bój­stwo

pre­zy­den­ta, prze­wrót ma­jo­wy,

II woj­na świa­to­wa,

wy­wóz­ki na ro­bo­ty

przy­mu­so­we, de­por­ta­cje

do obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych,

ulicz­ne eg­ze­ku­cje, pań­stwo

pod­ziem­ne, po­wsta­nie w get­cie,

po­wsta­nie war­szaw­skie,

wresz­cie wy­zwo­le­nie,

ale co to było za wy­zwo­le­nie,

pań­stwo w jesz­cze więk­szej

ru­inie, sta­li­nizm, kult jed­nost­ki,

aresz­to­wa­nia, prze­słu­cha­nia

na Ko­szy­ko­wej, wię­zie­nie

na Ra­ko­wiec­kiej, pro­ce­sy

po­ka­zo­we, wy­ro­ki śmier­ci,

Czer­wiec, Ma­rzec, Gru­dzień,

znów Czer­wiec, Ra­dom i Ur­sus,

pa­pież z Pol­ski, Sier­pień,

straj­ki na Wy­brze­żu,

So­li­dar­ność, znów Gru­dzień,

stan wo­jen­ny, strza­ły w ko­pal­ni

Wu­jek, pa­cy­fi­ka­cja No­wej Huty,

Boże coś Pol­skę, straj­ki

w ca­łym kra­ju, wol­ne wy­bo­ry,

ko­niec ko­mu­ni­zmu, orzeł

w ko­ro­nie, Ar­mia Czer­wo­na

wy­cho­dzi z Pol­ski.

Czym by­li­by­śmy przez te

wszyst­kie lata jako na­ród,

gdy­by nie Ko­ściół,

pada wresz­cie py­ta­nie

z sej­mo­wej mów­ni­cy,

po­wta­rza się je na ra­dio­wej

an­te­nie, w te­le­wi­zyj­nym stu­diu,

na ła­mach ga­zet i cza­so­pism,

ile Pol­ska ma do za­wdzię­cze­nia

Ko­ścio­ło­wi, pada py­ta­nie

i w tym mo­men­cie ga­sną

wszel­kie swa­ry i spo­ry.

To do­bre py­ta­nie, jak każ­de

py­ta­nie re­to­rycz­ne,

py­ta­nie bez od­po­wie­dzi,

cał­kiem do­bre py­ta­nie,

a na­wet bar­dzo do­bre,

zmu­sza­ją­ce, jak to się mówi,

do re­flek­sji albo do za­du­my,

po­dob­nie jak: ile Ko­ściół

ma do za­wdzię­cze­nia Pol­sce.

Jednym okiem, drugim uchem

Sie­dzia­łem na ta­ra­sie

drew­nia­ne­go domu

w So­sno­wym Ogro­dzie,

na skra­ju lasu,

jed­nym okiem czy­ta­łem

„Ga­ze­tę Wy­bor­czą”,

a dru­gim uchem

słu­cha­łem Ra­dia Ma­ry­ja

ze świer­go­tem ru­dzi­ka

w tle. Wy­pi­łem

her­ba­tę z ber­ga­mot­ką,

zja­dłem ta­lerz mo­re­li.

Po­tem zja­dłem

ta­lerz cze­re­śni,

wy­pi­łem her­ba­tę

z ma­lin, jed­nym uchem

słu­cha­łem Ra­dia dla Cie­bie,

a dru­gim okiem czy­ta­łem

„Nasz Dzien­nik”,

ze świer­go­tem pasz­ko­ta

w tle. Od­su­wa­łem

chwi­lę, kie­dy będę mu­siał

wresz­cie od­po­wie­dzieć

so­bie na py­ta­nie:

co zro­bić z tym dniem,

w któ­rą stro­nę go

prze­pchnąć;

cięż­kie py­ta­nie,

zwłasz­cza, że cały czas

nie umia­łem udzie­lić

sen­sow­nej od­po­wie­dzi

na py­ta­nie, co zro­bić

ze swo­im ży­ciem w ogó­le.

Wte­dy z głę­bi domu

wy­szła na ta­ras

moja żona

i po­sta­wi­ła przede mną,

bez jed­ne­go zbęd­ne­go

sło­wa, szklan­kę

soku ana­na­so­we­go,

tym sa­mym uwal­nia­jąc

mnie z obo­wiąz­ku

od­po­wia­da­nia

so­bie, i nie tyl­ko so­bie,

na ja­kie­kol­wiek py­ta­nie.

Wiersze podróżne

Pierwsze godziny w Budapeszcie

Kie­dy przy­le­cia­łem

do Bu­da­pesz­tu,

mia­sto hu­cza­ło

w naj­lep­sze

już od kil­ku dni.

Po przy­jeź­dzie

z lot­ni­ska Fe­ri­he­gy

na Ró­ża­ne Wzgó­rze,

włą­czy­łem te­le­wi­zor,

wła­śnie szła

na żywo trans­mi­sja

z pla­cu Kos­su­tha

i już wie­dzia­łem,

że nie wy­sie­dzę

sam w pu­stym

po­ko­ju, ze­bra­łem się

w kil­ka mi­nut

i po­sze­dłem

przed sie­bie, pew­ny,

że prę­dzej czy póź­niej

znaj­dę swo­ją dro­gę.

Prze­sze­dłem przez

most Mał­go­rza­ty,

po­tem bul­wa­rem

wzdłuż Du­na­ju,

w któ­re­go wca­le

nie mo­drych fa­lach

od­bi­jał się

gmach par­la­men­tu,

na pla­cu Kos­su­tha rze­czy­wi­ście

hu­cza­ło i wrza­ło.

Wzbie­ra­ją­cy

z mi­nu­ty na mi­nu­tę

tłum do­ma­gał się

na­tych­mia­sto­we­go

ustą­pie­nia rzą­du,

urą­gał zwłasz­cza

pre­mie­ro­wi,

któ­ry na taj­nym

ze­bra­niu wy­kli­nał

swój na­ród

od naj­gor­szych;

na­gra­nie z tego

ze­bra­nia wy­cie­kło

do pra­sy i się za­czę­ło.

Jak cie­płe

buł­ki sprze­da­wa­ły się

ko­szul­ki z wi­ze­run­kiem

pre­mie­ra z no­sem

jak u Pi­no­kia

i na­pi­sa­mi:

–  Aki ha­zu­dik, az lop

oraz

–  El­kúr­tad te bösz­me,

co zna­czy:

–  Kto kła­mie, ten krad­nie!

oraz

–  Spie­przy­łeś dur­niu.

Ktoś na­wo­ły­wał,

aby wziąć siłą

par­la­ment,

za­ata­ko­wać ko­sza­ry,

otwo­rzyć wię­zie­nia,

za­ba­ry­ka­do­wać się

w Za­uł­ku Kor­wi­na

jak pięć­dzie­siąt lat temu,

ktoś inny na­wo­ły­wał,

żeby ze­rwać

z trak­ta­tem w Tria­non,

ktoś inny jesz­cze,

żeby ku­po­wać

tyl­ko i wy­łącz­nie pły­ty

ze­spo­łu Kár­pátia

i nie słu­chać tych

sta­rych pry­ków

z Ome­gi

i Lo­co­mo­tiv GT

Jáno­sa Kó­bo­ra

i Gâbo­ra Pres­se­ra.

A jed­nak

w oko­licz­nych

ka­wiar­niach

prze­bo­je sprzed lat

„Gy­ön­gy­ha­jú lany”

i „Rin­gasd el ma­gad”

szły na okrą­gło

i na cały re­gu­la­tor,

bo też są to pio­sen­ki,

bez któ­rych

nie ma ży­cia

na Wę­grzech,

w Pol­sce,

w Eu­ro­pie.

Na moście Łańcuchowym

Nie mo­głem so­bie

zna­leźć w Bu­da­pesz­cie

miej­sca, krę­ci­łem się

po mie­ście jak osza­la­ły,