Duch 44 - Stanisław Zasada - ebook + książka

Duch 44 ebook

Stanisław Zasada

5,0

Opis

Zawsze w cieniu. Zawsze potrzebni. Wreszcie docenieni. Kapelani Powstania Warszawskiego.

Gdy kapituluje Starówka, żal za grzechy i rozgrzeszenie stają się cenniejsze niż życie. Generał Antoni Chruściel „Monter” „poleca wprowadzenie w oddziałach jednolitych modlitw porannych i wieczornych”. Wśród ruin nie milkną nabożeństwa. W pierwszą niedzielę Powstania na Powiślu mszę celebruje kapelan oddziału „Konrad”.

Kapelani Powstania. Było ich około stu pięćdziesięciu. Czterdziestu zginęło w czasie sześćdziesięciu trzech dni walk. Pierwszym, który poległ tuż po rozpoczęciu Godziny „W”, był ksiądz Tadeusz Burzyński; dziś jest kandydatem na ołtarze. Dominikanina Michała Czartoryskiego i pallotyna Józefa Stanka beatyfikował Jan Paweł II. Jan Zieja wciąż zawstydza ewangeliczną prostotą życia. Wszyscy dopiero dziś odzyskują miano bohaterów.

Stanisław Zasada stworzył porywające portrety dziesięciu kapelanów Powstania Warszawskiego, księży, którzy towarzyszyli powstańcom roku 1944 i sami walczyli. Ich życiorysy są dowodem na to, jak potężna jest siła Ducha. Nawet w obliczu klęski. 

Pisząc o ludziach walczących w Powstaniu Warszawskim, zbyt nachalnie eksponujemy ich heroizm. Chętnie podejmujemy spory o sens Powstania, zderzając romantyczne, desperackie wołanie o nadzieję w beznadziejności z chłodnym racjonalizmem Jasienicy lub Cata-Mackiewicza. Ta książka nie jest o populistycznej chwale bohaterów ani o namiętnych sporach o polityczny, historyczny, militarny sens walki, ale o zwyczajnie rozumianej obywatelskiej i kapłańskiej powinności wobec wspólnoty.  dr Marek Lasota, historyk, dyr. Muzeum Armii Krajowej w Krakowie

Poruszająca historia tych, którzy dodawali odwagi i nadziei setkom tysięcy warszawiaków.  Kamil Janicki, historyk, autor, red. nacz. portalu CiekawostkiHistoryczne.pl

Stanisław Zasada – dziennikarz, redaktor, reportażysta, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, „Tygodnikiem Powszechnym”, miesięcznikiem „W Drodze”. Do najważniejszych jego książek należą: Generał w habicie, Wyznania księży alkoholików, Stan wojenny. Stan codzienny. 101 ważnych spraw.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 214

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WSTĘP

„Korab” i „Stokrotka” po brodzeniu w cuchnącej wodzie i ciemnościach docierają wreszcie do wyjścia z kanału. Widzą lśniącą w słońcu Wisłę i brzeg warszawskiej Pragi. Ale nie wydostaną się na zewnątrz – drogę zagradza im stalowa krata.

To końcowa scena z filmu Kanał Andrzeja Wajdy. Krytycy oceniają, że jedna z najgenialniejszych w polskim kinie. Mówi bardzo wiele o Powstaniu Warszawskim: przede wszystkim o beznadziei powstańców.

Jednym ze wstrząsających symboli powstańczej Warszawy – tym razem rzeczywistym – jest zrzucona ze schodów kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu figura Chrystusa dźwigającego na ramionach krzyż. Leżący na ulicy mosiężny Chrystus wciąż wskazywał uniesionym w górę palcem, jakby chciał pokazać, że istnieje nadzieja.

Powstańcze pismo „Walka” podało jeszcze inny symbol: „Dwa są symbole sierpniowego Powstania Walczącej Warszawy: biały orzeł na czerwonym tle i ksiądz z biało-czerwoną opaską, który wśród kul i bomb, wśród gryzącego dymu pożarów i trzasków walących się domów spieszy na swój kapłański posterunek”.

Było ich około stu pięćdziesięciu. Prawie stu spośród nich działało wcześniej w konspiracji, byli zaprzysiężonymi członkami Armii Krajowej. Pozostali przyłączyli się do kapelańskiej służby, gdy wybuchło Powstanie. Uważali, że tak trzeba.

Wszyscy w polowych warunkach odprawiali msze święte dla powstańców i cywilnych mieszkańców stolicy, posługiwali w powstańczych szpitalach, udzielali ślubów powstańczym parom, prowadzili pogrzeby zabitych w walce i podczas niemieckich nalotów.

Czterdziestu zginie w czasie 63 dni walk w pozostawionej w samotnym boju Warszawie. Pierwszy poległ tuż po rozpoczęciu Godziny „W”, gdy na Powiślu trwały już walki – ksiądz Tadeusz Burzyński jest teraz kandydatem na ołtarze. Dwóch innych: dominikanina Michała Czartoryskiego i pallotyna Józefa Stanka beatyfikował Jan Paweł II.

Ci, którzy przeżyli, byli po wojnie szykanowani, tak samo jak wszyscy inni uczestnicy Powstania Warszawskiego, którzy ślubowali wierność Armii Krajowej. Przez kilkadziesiąt lat odmawiano im miana bohaterów.

Uznania doczekali się dopiero w wolnej Polsce, gdy byli już w sędziwym wieku. W monumentalnym pomniku Powstania Warszawskiego na stołecznym placu Krasińskich uwieczniono jednego z nich: jak stoi w sutannie i stule, z modlitewnikiem w ręku.

Ci, którzy doczekali czasów, gdy o Powstaniu zaczęto mówić głośno i z dumą, dostali państwowe ordery. Ostatni zmarł kilka lat temu. Mieszkańcy miasta, w którym spędził kilkadziesiąt lat, nazwali jego imieniem główne rondo.

O nich jest ta książka.

Prezentujemy w niej sylwetki dziesięciu kapelanów Powstania Warszawskiego. Oprócz ich portretów książka zawiera cztery ogólne rozdziały, które opowiadają historię duszpasterstwa wojskowego w Polsce, fenomen Polskiego Państwa Podziemnego, 63 dni powstańczej Warszawy i trudne losy powstańców w komunistycznej Polsce. Pozwolą one lepiej zrozumieć fenomen kapłanów, którzy posługiwali powstańcom, a potem dzielili z nimi trudny, powojenny los.

PIERWSZY, KTÓRY ZGINĄŁ

/Tadeusz Burzyński/

Byli dobrze oznaczeni. Siostry z opaskami Czerwonego Krzyża, on w sutannie i komży – Niemcy musieli widzieć, że to sanitariuszki i kapłan. Z pięciu sióstr zginęły cztery. Jemu kula przeszyła aortę, nie miał szans.

Ksiądz Tadeusz Burzyński był pierwszym kapelanem, który zginął w Powstaniu Warszawskim. Godzinę po jego rozpoczęciu.

Pierwszy patrol

1 sierpnia 1944 roku w kaplicy Sióstr Urszulanek Najświętszego Serca Jezusa Konającego na warszawskim Powiślu klęczy od godziny przed Najświętszym Sakramentem. Sam go wystawił w pozłacanej monstrancji. Adoracja ma trwać trzy godziny. Ksiądz Burzyński na sutannę założył komżę i białą stułę. Razem z nim modlą się siostry w szarych habitach.

Jest siedemnasta, może trochę wcześniej. Śpiewają po łacinie O Salutaris Hostia (O Zbawcza Hostio), gdy nagle do kaplicy dobiegają odgłosy strzałów. To powstańcy zaatakowali Niemców zabarykadowanych na Uniwersytecie Warszawskim.

Klasztor jest u zbiegu ulic Gęstej, Dobrej i Księdza Siemca (dzisiaj Wiślana). Na odgłos strzałów siostry przygotowują w klasztorze powstańczy szpital. Ktoś krzyczy, że na rogu Gęstej i Browarnej leży ranny. Ksiądz wstaje z kolan, zabiera z zakrystii święte oleje i w białej komży i stule rusza za pięcioma urszulankami sanitariuszkami, które idą po rannego.

Miejsce jest odsłonięte. Z mostu Kierbedzia niemieccy żołnierze mają dobry widok na Wybrzeże Kościuszkowskie, a z Uniwersytetu Warszawskiego na część Powiśla z ulicami: Browarną, Gęstą, Siemca. Strzelają do powstańców z karabinów maszynowych i granatników. Strzelają też w kierunku patrolu sanitarnego i podążającego za nim kapłana.

W cywilizowanych warunkach wojennych siostry chroniłyby białe opaski z czerwonym krzyżem, księdza – kapłański strój. Ale nie w Warszawie w sierpniu 1944 roku.

Harcerz

Chruślin – wieś koło Łowicza. Tutaj przychodzi na świat. Jest 8 października 1914 roku, wioska jest w zaborze rosyjskim, ale trwa już pierwsza wojna światowa – za cztery lata będzie tu niepodległa Polska.

Wybrał gimnazjum w Łowiczu, patronem szkoły jest książę Józef Poniatowski. Z Chruślina to szesnaście kilometrów. Tadek musi się wcześnie zrywać, żeby być na czas. Działa w harcerstwie i Sodalicji Mariańskiej.

Przed lekcjami służy do mszy w szpitalnej kaplicy. Pracują tam szarytki, jest pod ich wrażeniem. „Poznawszy ich święte życie, zachęcony ich przykładem, zacząłem tworzyć podstawy swego życia” – zapisuje w swoim dzienniku.

Pisze religijne wiersze, często się spowiada, przystępuje do komunii. Z dziennika: „Często lubię odbywać adorację przed Panem Jezusem ukrytym w Sakramencie Ołtarza. Tam znajduję ochłodę, czerpię zdrój ożywczej wody, otuchą napełniam serce. To są najmilsze chwile dnia. Pragnę być zawsze gorącym czcicielem świętej Hostii”.

Kapłan

W Niemczech do władzy dochodzi Adolf Hitler, a Tadeusz Burzyński przynosi do domu świadectwo dojrzałości z wyróżnieniem. We wrześniu 1933 roku idzie do seminarium w Łodzi. Rodzina jest dumna – kilka lat wcześniej księdzem został starszy brat Tadeusza – Jan. To z jego powodu Tadeusz wybrał seminarium diecezjalne. Wcześniej myślał o jezuitach.

Kleryka Tadeusza lubią seminaryjni koledzy, zostaje dziekanem alumnów. Będą go potem wspominać: zdolny, pobożny, „wyrobiony duchowo”. W niedzielę, 21 sierpnia 1938 roku, diakon Tadeusz Burzyński leży krzyżem na posadzce katedry w Łodzi. Za chwilę biskup udzieli mu święceń kapłańskich.

Nie idzie na parafię – biskup każe mu studiować na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Pęcherach koło Sochaczewa, jest kapelanem w domu Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia Świętego Wincentego à Paulo. Szarytki – jak nazywają się popularnie siostry – opiekują się chorymi, prowadzą przedszkole, pomagają uciekinierom wojennym. Mimo wojny ksiądz Burzyński nie przerywa nauki – studiuje konspiracyjnie. Należy do Armii Krajowej.

W czasie okupacji broni pracę magisterską. Krytyka źródeł opisu triumfalnego wjazdu Chrystusa do Jerozolimy w ewangeliach kanonicznych – brzmi temat. On też przyjedzie do Warszawy, żeby zginąć.

Warszawa

Do Warszawy chce z nim jechać Wiktor, najmłodszy brat. Pragnie przyłączyć się do podziemia. Tadeusz mu odradza. – Mówił, że mam przeżyć wojnę, by pomagać mamie – wspominał potem Wiktor Burzyński.

Sam przybywa do stolicy w lipcu. Jest kapelanem zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia Świętego Wincentego à Paulo przy ulicy Tamka 35 na Powiślu. To najstarsza w Polsce siedziba szarytek. Sprowadziły się tutaj w połowie siedemnastego wieku.

Jednak ksiądz Burzyński nie będzie tu długo. Pod koniec lipca przenosi się na pobliską ulicę Księdza Siemca. Pod numerem czwartym mają swój klasztor szare urszulanki. Ich kapelanem od 1942 roku jest ksiądz Jana Zieja – działacz antyhitlerowskiego podziemia. Ale szykuje się Powstanie, ksiądz Zieja prosi przełożoną, żeby znalazła jego następcę. Mimo że ksiądz Burzyński będzie u nich dziesięć dni, siostry dobrze go zapamiętają: skromny, gorliwy.

Dwadzieścia lat później ksiądz Zieja tak opisze spotkanie z księdzem Burzyńskim: „Był pogodny, uśmiechnięty. Obejrzał pokój (obszerny i widny), ucieszył się szczególnie z wielkiej ilości książek (biblistyka, słowniki, encyklopedie). Umówiliśmy się, że 1 VIII po swym obiedzie przeniesie się do tego pokoju”.

Widzą się wtedy jeden jedyny raz. Przez kilkanaście minut, nie więcej. O jego śmierci w pierwszym dniu Powstania ksiądz Jan dowie się w maju 1945 roku – gdy po wojennej wędrówce wróci do Warszawy.

Mamy jeszcze jednak 1 sierpnia 1944 roku. Wczesnym popołudniem ksiądz Zieja bierze rower i pędzi na Mokotów – tam wyznaczono zbiórkę jego oddziału. Ksiądz Burzyński już wie, że zaraz zacznie się Powstanie. Też działa w podziemiu – zna swoje kapłańskie obowiązki na czas walki z okupantem. Na razie jest jeszcze spokój. Czas ten chce wykorzystać na modlitwę – idzie do kaplicy. Adoracja to stały punkt dnia w życiu urszulanek.

List

„Z radością oddaję Zbawicielowi moje młode kapłańskie życie. Oddaję je takim, jakim je od Niego otrzymałem przed dwoma laty. Było to kapłaństwo czyste i święte. Mogę stanąć przed Zbawicielem i pójdę do Niego. Cieszę się, bo wielka będzie nagroda. Za wszystkie ofiary, za wszystkie cierpienia i za wszystko zapłaci mi Zbawiciel i dlatego chętnie umieram”.

To nie on powiedział. To słowa ciężko rannego księdza Eryka, niemieckiego kapelana, który zdążył je napisać przed śmiercią do swojej siostry. Ksiądz Burzyński zacytował je w liście do księdza Tadeusza Pecolta, łódzkiego kapłana niemieckiego pochodzenia. Znali się z seminarium.

Od siebie w liście dodał: „Bym chociaż trochę zrozumiał urok tej mocy i odpowiedział wiernie wszystkim łaskom, jakie są mi w zamiarach Bożych przydzielone”.

List pisał 28 lipca 1944 roku. Cztery dni przed śmiercią.

Śmierć

Zatem pierwszego sierpnia o czwartej po południu wystawia w kaplicy Najświętszy Sakrament. Godzinę później słyszy strzały. Po chwili ktoś krzyczy, że na ulicy są ranni. Ksiądz Burzyński wpada do zakrystii po święte oleje. Za siostrami sanitariuszkami wychodzi na zewnątrz. Jest nadal w komży i białej stule (nie zdążył jej zamienić na fioletową).

O tym, co działo się potem, opowiadają siostry urszulanki, które były tamtego dnia w klasztorze i same ratowały rannych.

Siostra Stanisława Czekanowska: „Zaraz po wyjściu naszego patrolu wezwano również do umierającego na ulicy naszego księdza, który przez część wakacji pełnił funkcję kapelana, gorliwego bardzo ks. Tadeusza Burzyńskiego”.

Urszulanka była zaskoczona – ksiądz Burzyński leżał ciężko ranny na podwórku przy ulicy Siemca, a zaledwie chwilę wcześniej widziała go całego i zdrowego na Gęstej.

Siostra Czekanowska: „Wkrótce potem usłyszałam ruch na naszym podwórzu – jakieś dziewczęta (patrol harcerek) przybiegły z noszami, a gdy zeszłam do jadalni, zobaczyłam zbroczonego krwią człowieka, ułożonego w przedniej części salki, blisko okien”.

Jedną z urszulanek jest doktor medycyny Zofia Wojdo. Szykuje się teraz do zrobienia zastrzyku i założenia rannemu opatrunków.

Siostra Czekanowska: „Z trudnością rozpoznawałam w tym wykrwawionym już prawie człowieku naszego księdza. Jakim sposobem znaleziono go, z przestrzeloną piersią, na podwórzu domu przy ul. ks. Siemca 4? Chyba ugodzony kulą zboczył w podwórze tylnymi drzwiami, od Gęstej, i padł z wyczerpania. Miał również rany na nogach i rękach”.

Jedną z sanitariuszek, które przyniosły księdza Burzyńskiego z ulicy do polowego szpitala, była siostra Franciszka Popiel, późniejsza przełożona generalna szarych urszulanek.

Siostra Popiel: „Biała komża broczy krwią, twarz bielusieńka, nie do poznania, okryta potem kroplistym. Kładziemy go na stole na salce. Siostra doktor zbadała ranę. Kulka uderzyła w plecy, przeszła przez aortę. Nadziei nie ma żadnej, a jednak trzeba robić co się da. Siostra doktor wstrzykuje dożylnie glukozę”.

W klasztorze jest kanonik Mikołaj Biernacki. Umierający ksiądz Burzyński prosi go o spowiedź. Kanonik przynosi mu komunię.

Siostra Popiel: „Ksiądz Tadeusz modli się nieustannie: «Jezu, kocham Cię, Jezu, adoruję Cię».

W pewnej chwili uświadomił sobie, że nie może jeszcze odejść całkiem spokojnie. Mówił: «Jeszcze osiem Mszy św. miałem odprawić. Otrzymałem ofiary. Już nie będę mógł. Niech inny ksiądz odprawi»”.

Czas na ostatnie namaszczenie. Ale jest problem.

Siostra Popiel: „Ostatniego namaszczenia nie może ksiądz kanonik udzielić, bo nigdzie nie może znaleźć Olejów Świętych. Później dopiero znaleziono je na podwórku, na którym padł ks. Tadeusz. Kula, która go postrzeliła, utkwiła w wacie, pozostawiając na niej krwawe ślady”.

Siostra Czekanowska: „Jak się później okazało, ks. Burzyński został namaszczony przez ks. Pisarskiego, salezjanina, zanim jeszcze przyniesiono go do nas. Ksiądz Burzyński cierpiał bardzo. Umierał z całkowitą świadomością. Przed i po Komunii modlił się półgłosem i miałyśmy przeświadczenie, że jest gotów i dojrzały do oglądania Boga w wiekuistej światłości. Skonał w niecałe pół godziny po przyniesieniu go do nas. Wiele sióstr i mieszkańców naszego domu modliło się przy nim aż do jego śmierci”.

Ksiądz Tadeusz Burzyński zmarł przed godziną osiemnastą. Nie doczekał trzydziestych urodzin – zabrakło mu dwóch miesięcy i siedmiu dni.

Szary Dom

– To ten sam klasztor co w czasie Powstania Warszawskiego – mówi siostra Małgorzata Krupecka ze Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. – Od tamtego czasu niewiele się tutaj zmieniło.

Rozmawiamy o klasztorze przy Wiślanej 2, w którym przed wybuchem Powstania ksiądz Burzyński był krótko kapelanem i w którym zmarł 1 sierpnia 1944 roku w wyniku odniesionych ran. Znajdujący się przy ulicy Wiślanej budynek powstał w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Zaprojektował go słynny architekt Wacław Weker. – Na tamte czasy był to bardzo nowoczesny styl – zachwala siostra Krupecka.

Siostry nazwały go „Szarym Domem” – od koloru swoich habitów i elewacji klasztoru, którą pozostawiono szarą także po odbudowie ze zniszczeń wojennych. Przed wojną mieścił się tu akademik dla studentek. Mieszkała tu czasem matka Urszula Ledóchowska, założycielka szarych urszulanek. Swoją ostatnią noc w Polsce przed wyjazdem na pamiętne konklawe w 1978 roku spędził tu kardynał Karol Wojtyła, który od połowy lat pięćdziesiątych zatrzymywał się u urszulanek, gdy tylko był w Warszawie. Tutaj wreszcie pod koniec lipca 1944 roku przybył ksiądz Burzyński, żeby zastąpić księdza Zieję.

W czasie okupacji w domu mieszkała przełożona generalna zgromadzenia. Były też siostry wysiedlone z Pniew (miejscowość wcielono do Kraju Warty), ewakuowane z Kresów Wschodnich i z Łódzkiego. W dawnych pokojach studentek znaleźli schronienie uciekinierzy z Poznańskiego. Część klasztoru zajęły niemieckie telegrafistki z Hitlerjugend. Mimo to w „Szarym Domu” kwitła konspiracja: tajne nauczanie, spotkania akowskiego podziemia, pomoc Żydom.

– Kaplica jest ta sama co wtedy, tylko ołtarz był przedsoborowy – siostra Krupecka oprowadza mnie po klasztorze. – To właśnie tutaj ksiądz Burzyński prowadził adorację w dniu wybuchu Powstania. W kaplicy były wtedy siostry urszulanki i na pewno inni mieszkańcy naszego klasztoru, którzy znaleźli u nas mieszkanie na czas okupacji. Ludzie wtedy dużo się modlili – tłumaczy siostra Małgorzata.

Wchodzimy na dach klasztoru, przedwojenne studentki miały tutaj plażę. Widać stąd doskonale panoramę Starego Miasta, a gdy się obrócić w przeciwną stronę – Wisłę i Pragę. Ale siostra Małgorzata pokazuje na park Kazimierzowski na skarpie. Na szczycie skarpy stoją budynki Uniwersytetu Warszawskiego na Krakowskim Przedmieściu. – To stamtąd Niemcy ostrzeliwali ten fragment Powiśla – objaśnia urszulanka.

Opowiada, że ostrzał był tak duży, że dwie siostry, które poszły tego dnia rano „załatwić coś na mieście”, przez tydzień nie mogły wrócić do klasztoru. To pod taki ogień dostały się tamtego feralnego wtorku urszulanki z patrolu sanitarnego, a z nimi ksiądz Burzyński.

Krzyż

Rozkaz numer 23 Komendy Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej z 27 sierpnia 1944 roku brzmi: odznaczyć pośmiertnie księdza Tadeusza Burzyńskiego Krzyżem Walecznych. Takie same odznaczenia dostaną też pośmiertnie cztery urszulanki, które zginęły z nim tamtego dnia na Powiślu w pierwszym sanitarnym patrolu.

Odznaczenie jest wojskowe. Jeszcze na początku wojny Naczelny Wódz wydał rozkaz, że „każdorazowe nadanie Krzyża Walecznych może mieć miejsce tylko za określony oddzielny czyn męstwa i odwagi wykazanej w boju”. W wyjątkowych przypadkach nadawano go jednak także osobom cywilnym współdziałającym z armią.

Sługa Boży

1 sierpnia 2014 roku – siedemdziesiąt lat od wybuchu Powstania Warszawskiego. W łódzkiej katedrze Świętego Stanisława Kostki odbywa się trzeci pogrzeb księdza Tadeusza Burzyńskiego. Po śmierci został pochowany na podwórku klasztoru Salezjanów na warszawskim Powiślu. Po wojnie ciało ekshumowano i złożono na cmentarzu w rodzinnym Chruślinie. Teraz spoczęło w łódzkiej archikatedrze. Na sarkofagu z brązowego marmuru wyryto słowa: „Sługa Boży Ksiądz Tadeusz Burzyński. 8 X 1914 – 1 VIII 1944”.

Pochówek w katedrze to jeden z etapów procesu beatyfikacyjnego księdza Burzyńskiego. Pierwszy poległy w Powstaniu Warszawskim kapelan może zostać beatyfikowany w gronie 87 Męczenników Drugiej Wojny Światowej. Ich proces rozpoczął się w 2003 roku.

Wierni mogą się już prywatnie modlić do Boga: „Prosimy Cię, abyś włączył Księdza Tadeusza do grona błogosławionych duszpasterzy, którzy oddali życie za braci swoich”.

Na obrazku Sługi Bożego księdza Tadeusza Burzyńskiego umieszczono jego czarno-białe zdjęcie. W sutannie i cienkich okularach wygląda jak szkolny prymus.

DO POWSTANIA TRAFIŁ PRZYPADKIEM

/Michał Czartoryski/

Niech ojciec się przebierze. Jest szansa.

– Nie zdejmę szkaplerza.

– Tu jest ubranie.

– Jestem potrzebny tym chłopcom.

Zaraz wpadną zbiry Dirlewangera. Zastrzelą rannych powstańców i kapelana.

Ofiara

Robił zapiski. Dużo w nich o męczeństwie. Pragnął go?

Gdy miał 30 lat (był wtedy w nowicjacie), zapisał: „Czy wiem, do czego dążę? Celem tym jest zupełne oddanie się na służbę Bogu. Zupełne, całkowite, bezapelacyjne, począwszy od codziennych najdrobniejszych obowiązków rozumianych przez najczulsze sumienie, poprzez strapienie, bóle, krzyże, oschłości – aż do męczeństwa”.

W tym samym czasie pisał w pamiętniku: „Wiara daje moc męczeństwa”.

Po ślubach wieczystych i święceniach kapłańskich: „Dla owocnej pracy apostolskiej: nauczania słowem, trzeba koniecznie prawdziwego zaparcia się siebie, całkowitej ofiary z siebie dla Boga, trzeba, aby miłość opanowała całkowicie całe życie, trzeba mieć dobrze wypraktykowanego ducha ofiary”.

Najbardziej zastanawia ten wpis: „Gdy będę świętym, wtedy Bóg powie o mnie: «Podoba mi się ten brat Michał»”. Czartoryski zapisał to na krótko przed wstąpieniem do zakonu.

Ojciec Dariusz Kantypowicz, dominikanin z klasztoru na warszawskim Służewie, dobrze poznał życie i pisma Michała Czartoryskiego – zajmuje się propagowaniem jego kultu w klasztorze. Na 70. rocznicę jego męczeńskiej śmierci stworzył o nim stronę internetową, organizował wystawy, prelekcje. – Tu raczej nie chodziło o męczeństwo w sensie oddania życia, ale bardziej o oddanie siebie na służbę w życiu zakonnym – mówi ojciec Kantypowicz.

Ale zaraz dodaje, że gdy Czartoryski zdecydował się na udział w Powstaniu, musiał sobie zdawać sprawę, że może zginąć. – W młodości sam był żołnierzem i wiedział, co to wojna.

Dwór

Na dworze w Pełkiniach koło Jarosławia jest po kolacji. Dorośli pójdą zaraz do pokoju dzieci zmówić pacierz. Jan Franciszek zapalił dwie świeczki przy figurce Matki Bożej – u Czartoryskich za ołtarzyk odpowiadają dzieci. Wierzę w Boga, Ojcze nasz, Zdrowaś Mario. Tak co wieczór.

Czartoryscy z Pełkiń to stary ród książęcy. Wywodzą się z Litwy – protoplasta był wnukiem księcia Giedymina. Zawsze odgrywali ważną rolę w Rzeczypospolitej. Gdy ta chyliła się ku upadkowi, byli za reformami. Gdy nie było jej na mapie, bili się o niepodległość. Za udział w powstaniu car każe ściąć jednego z nich toporem. Książę Adam Jerzy ucieknie jednak do Paryża, zostanie przywódcą słynnego Hotelu Lambert.

Młodszy brat Adama Jerzego odziedziczył Jarosław z okolicznymi dobrami. Przyszły ojciec Michał jest jego prawnukiem – rodzi się w Pełkiniach 19 lutego 1897 roku jako Jan Franciszek. Walczy w obronie Lwowa i wojnie polsko-bolszewickiej, potem w powstaniach śląskich. Za męstwo dadzą mu Krzyż Walecznych.

Ma ośmioro braci, wszyscy humaniści. On jako jedyny idzie na Politechnikę Lwowską – wyjdzie z dyplomem inżyniera.

Religijne wychowanie wyciśnie piętno na rodzinie: siostra Weronika pójdzie do zakonu wizytek, bracia Jerzy i Stanisław zostaną księżmi. On wybierze życie zakonne.

Habit

– Co robi u dominikanów książę? – pyta ktoś ojca Innocentego Bocheńskiego o Michała Czartoryskiego (razem wstąpili do zakonu).

– Czyści ustępy – odparł przyszły filozof, rektor uniwersytetu we Fryburgu szwajcarskim.

Czartoryski ma 31 lat i za sobą kilka miesięcy w diecezjalnym seminarium, gdy puka do furty klasztornej dominikanów w Krakowie. Dostaje biały habit, czarną kapę i zakonne imię Michał – od walecznego archanioła, patrona żołnierzy.

W nowicjacie jest starszy od współbraci o kilkanaście lat. Wyznacza wszystkim prace porządkowe. Podobno sobie zawsze zostawiał do sprzątania ubikacje.

Kilka lat później, po wieczystych ślubach i święceniach kapłańskich, zostanie opiekunem nowicjuszy. Surowy, wymagający, strofuje o byle co. Uważa, że tak należy. „Nie trzeba wychowywać ludzi przeczulonych i rozdelikaconych, i miękkich. Trzeba owszem: zakonników mężnych; dlatego dla wyżej wyrobionych potrzeba więcej konsekwencji, hartu, surowości, bezwzględności” – zapisał w pamiętniku jeszcze w 1933 roku.

Ojciec Stanisław Dobecki, jedna z barwniejszych postaci wśród polskich dominikanów, poznaje go w 1935 roku – ojciec Czartoryski przyjmował go do nowicjatu. „(…) robił wrażenie surowego ascety, ale w rozmowie okazywał się łagodny, uprzejmy i często uśmiechający się. Na jedno ucho nieco słabiej słyszał, więc pilnie i cierpliwie słuchał, co się mówiło” – będzie opowiadał na starość ojciec Dobecki przed trybunałem beatyfikacyjnym.

Wychowawcze metody ojca Michała nie wszystkim się jednak podobają. W styczniu 1944 roku przełożeni zwalniają go z urzędu magistra nowicjuszy i studentów. Z Krakowa przenoszą do klasztoru na warszawskim Służewie. Jest rozżalony.

Służew zna dobrze. Kilka lat wcześniej, jako wykwalifikowany inżynier, pomagał nadzorować budowę tamtejszego klasztoru i domu dla dominikańskich studentów. Dwa lata przed wojną sprowadził się tutaj z klerykami z Krakowa.

Stryj

Barbara Czartoryska podaje elegancko kawę, w porcelanowej filiżance. Częstuje wybornym piernikiem. – Nie ja piekłam, ale jest domowej roboty – zapewnia.

Urodziła się w 1935 roku, jest córką brata ojca Michała. – Czyli to mój stryj – pani Barbara lubi posługiwać się tradycyjną terminologią.

Kazimierz Czartoryski, ojciec Barbary, był najstarszy z rodzeństwa. Zginął tragicznie w wypadku, gdy córka miała roczek. Wdowa Helena mieszkała z dziećmi na Kresach – dzisiaj to Ukraina. Gdy wybuchła wojna, uciekła przed Sowietami do majątku przyjaciół w Nowym Żmigrodzie pod Jasłem.

Zaglądał tam czasem ojciec Michał Czartoryski, by odwiedzić jej matkę. Ale Barbara Czartoryska zapamiętała go, jak w żmigrodzkim kościele odprawiał mszę w starym dominikańskim rycie. – To jego nabożne skupienie mam do dziś przed oczyma – wspomina pani Barbara. – Byłam przejęta, że to stryj odprawia.

To jedyny obrazek, jaki kojarzy jej się z przyszłym błogosławionym. Miała wtedy sześć, siedem lat. Więcej stryja nie widziała.

Wojna

– Polska bardziej potrzebuje waszej pokuty i modlitwy – mówi młodszym braciom.

Jest jeszcze wrzesień 1939 roku. Wielu młodych zakonników rwie się do walki. Ojciec Czartoryski perswaduje im, że zostali powołani do czego innego. Posłuchali go.

Polska ponosi klęskę w kampanii wrześniowej, a Wehrmacht zajmuje służewski klasztor – zakonnikom zostawiono kilka pomieszczeń. Braci studentów trzeba znów przenieść do Krakowa. Ojciec Czartoryski będzie ich wychowawcą do 1943 roku, aż przełożeni każą mu wrócić na Służew.

Kilka tygodni czerwca i lipca 1944 roku spędza w Żułowie na Lubelszczyźnie. Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Krzyża ma tam klasztor – Czartoryski zna je dobrze z podwarszawskich Lasek. Żułów opuszcza pod koniec lipca.

Wyjeżdżał z małą przygodą. Zaprzężone do bryczki konie uparły się i nie chciały ruszyć. Ktoś z obecnych mówi, że to niedobry znak. Proszą, żeby odłożył wyjazd. Odpowiedział, że musi do Warszawy.

Kapelan

„Podzieliliśmy się jeszcze najświeższymi wiadomościami z nadzieją i humorem” – będzie zeznawał pół wieku później przed trybunałem beatyfikacyjnym ojciec Dobecki. Tak zapamiętał ostatnie spotkanie z Michałem Czartoryskim.

Jest wczesne popołudnie 1 sierpnia 1944 roku, wtorek. Ojciec Czartoryski opuszcza służewski klasztor i udaje się na Powiśle – zamówił wizytę u okulisty. Bodaj ostatnim ze współbraci, który go widział, był właśnie ojciec Dobecki. Wracał do klasztoru z zakonspirowanej willi, gdzie udzielił komunii świętej młodzieży mającej iść do Powstania.

Na Powiślu ubrany w biały habit i czarną pelerynę ojciec Czartoryski widzi młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Znak, że zaraz się zacznie. Gdy wybija Godzina „W”, pije herbatę w mieszkaniu Kaszniców na Powiślu.

Kasznicowie to znana rodzina. Senior rodu, profesor Stanisław Kasznica, to przedwojenny rektor Uniwersytetu Poznańskiego. Z prymasem Hlondem namówił dominikanów, by wrócili do Poznania i zajęli się duszpasterstwem studentów. Jego syn Krzysztof zostanie ciężko ranny w Powstaniu, później wstąpi do dominikanów. Drugi – Stanisław – będzie ostatnim komendantem Narodowych Sił Zbrojnych, zostanie rozstrzelany w więzieniu na Mokotowie.

– Powstanie! – krzyczy tamtego popołudnia uradowana Eleonora, szesnastoletnia córka Kasznicy, gdy piją herbatę. Co na to ojciec Michał? – Nic nie mówił, modlił się – będzie wspominać potem pani Eleonora.

Z powodu walk nie ma jak wrócić do klasztoru na Służew. Ani jak zawiadomić współbraci, że nie wróci. W mieszkanie Kaszniców trafił pocisk. Pomaga im wynosić z mieszkania to, co ocalało. Pierwszą powstańczą noc spędza u sąsiadów Kaszniców.

Na drugi dzień idzie do kościoła Świętej Teresy na rogu Tamki i Smulikowskiego. Świątynia jest pusta – proboszcz i wikary uciekli poprzedniego dnia; wiedzieli, na co się zanosi. Zabiera stamtąd puszkę z komunikantami, kielich i patenę. Nie chce, żeby zostały sprofanowane.

Na Powiślu walczy ponad czterystu powstańców z III Zgrupowania „Konrad”. Ojciec Czartoryski idzie do ich dowódcy. Jeden z żołnierzy „Konrada” będzie potem wspominał: „Dnia 2 sierpnia przyszedł wysoki, w białym habicie, niemłody już dominikanin, mówiąc krótko, że wybuch powstania zaskoczył go w mieszkaniu jego znajomych (…), a ponieważ on widzi, że oddziały nasze już mają kilku zabitych i wielu ciężko rannych żołnierzy, więc potrzebny jest kapelan do posługi duszpasterskiej i on pragnąłby im tej posługi udzielać”.

Zostanie ich kapelanem.

Służba

Prawie 75 lat później próbujemy odtworzyć tamten dzień, 1 sierpnia 1944 roku. A dokładniej drogę ojca Michała ze służewskiego klasztoru na Powiśle.

Służew był przez stulecia wsią folwarczną; dopiero w latach trzydziestych ubiegłego wieku przyłączono go do Warszawy. W czasie wojny nie było więc metra, jak dziś. Ale przy alei Wilanowskiej był kolejowy Dworzec Południowy. Zatrzymywały się na nim pociągi wąskotorowej Kolei Grójeckiej, które łączyły Grójec z warszawskim Nowym Miastem. W czasie okupacji szmuglowano nimi żywność z podwarszawskich wiosek do stolicy – reglamentowane przez okupanta towary ukrywano w skrytkach pod podłogą wagonów.

– Michał Czartoryski prawdopodobnie takim pociągiem udał się w tamten wtorek do Warszawy – mówi ojciec Kantypowicz. – Mógł wysiąść na dworcu Warszawa-Śródmieście – zgaduje zakonnik.

Na Powiśle to kawałek drogi. Czartoryski podjechał tramwajem albo poszedł pieszo. W każdym razie po drodze musiał widzieć grupki młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami, spieszących na miejsca zbiórek. Wszak do Godziny „W” zostało już niewiele czasu.

Dominikanie zastanawiali się potem nie raz, czy Czartoryski wiedział o wybuchu Powstania. I czy wyjście do okulisty nie było tylko pretekstem, żeby przedostać się ze Służewa do centrum miasta i przyłączyć do walczących.

Dowodów na udział w konspiracji ojca Michała nie ma. – Ale mało prawdopodobne, żeby zdążył nawiązać kontakt z warszawską Armią Krajową, skoro przybył do stolicy dopiero w lipcu, na parę tygodni przed wybuchem Powstania – mówi ojciec Kantypowicz.

Potwierdza to jeszcze jedna rzecz. Z zachowanych relacji Kaszniców wynika, że Czartoryski nie miał przydziału do żadnego z powstańczych oddziałów.

Ojca Kantypowicza nie dziwi, że jego współbrat, jak tylko Powstanie wybuchło, od razu zgłosił się do pomocy. – On był z tego pokolenia, które wstydziłoby się powiedzieć: Nie pójdę na wojnę, nie będę służył ojczyźnie.

Nadzieja

Robił to, co każdy powstańczy kapelan. „Usługiwał żołnierzom i cywilom. Przemykał się po ulicach, za barykady i do okopów, chodził do szpitala, przesiadywał przy łóżkach rannych” – pisze Marcin Brzeziński, biograf Czartoryskiego.

Powstańczy szpital mieścił się w modernistycznym budynku szwedzkiej firmy Alfa Laval (przed wojną produkowano w niej dojarki i wirówki do mleka). Gdy Czartoryski przychodził do szpitala, siadał na stołku między łóżkami i odmawiał różaniec. Z zewnątrz dochodziły odgłosy walk, pojękiwania rannych, a on najzwyczajniej w świecie przesuwał paciorki. Jakby chciał im dodać spokoju.

Odprawia pogrzeby, nieraz po kilka dziennie. – Bądźcie gotowi na spotkanie z Bogiem – mówi żyjącym. Gdy chowa ulubieńca całego oddziału, jeden z chłopaków mdleje. On się trzyma. Wie, co to wojna – był żołnierzem.

Eleonora Kasznica tak go zapamięta: „Charakteryzował się ogromnym spokojem w postaci i w oczach, uważnym i takim autentycznie dobrym spojrzeniem”.

Ranni powstańcy wyglądają jego odwiedzin jak zbawienia. Strzelec Jan Chmielewski „Mączka”: „Widok wyłaniającej się sylwetki niezmordowanego księdza, zawsze pogodnego i tchnącego optymizmem (…), łagodził nasz ból. Dla każdego, nawet najciężej rannych, zawsze znalazł słowa pociechy i potrafił natchnąć nadzieją i wiarą na lepszą przyszłość”.

Niesie nie tylko pomoc duchową. Z powstańczej kuchni dziwnie szybko znikają zapasy, brakuje jedzenia dla rannych. Kasznicówna żali się kapelanowi, że ktoś podbiera żywność. Jest pewna, że musiał interweniować, bo zapasy przestały tajemniczo znikać.

Habit

Gdy wstępował do dominikanów, złożył ślub, że habitu nigdy nie zdejmie. Takie zwyczaje panowały wtedy we wszystkich zakonach.

Barbara Czartoryska pamięta, jak jej matka opowiadała, że nawet na łyżwach jeździł w habicie. – Mówiła, że wyglądał jak barokowa figura świętego – pani Barbara wspomina o piruetach, jakimi ojciec Michał popisywał się na zamrożonym stawie w swoim habicie.

W czasie Powstania też ciągle w nim chodzi. „Dominikanin jest liturgiem nie tylko przy ołtarzu, ale mocą kapłaństwa, a zwłaszcza profesji zakonnej, zawsze chodzi w stroju liturgicznym” – zapisał kiedyś w pamiętniku.

Eleonora Kasznica: „Pamiętam, z jaką delikatnością i pewnym zażenowaniem prosił mnie o wypranie szkaplerza i kaptura. Chodził po piwnicach i gruzach do rannych, biały habit się brudził, chciał mieć czysty szkaplerz, a z wodą były kłopoty”.

Wkrótce jego habit nie spodoba się esesmanowi. Kto wie, może z powodu tego habitu zginie.

Kazanie

Ale to później. Na razie jest 15 sierpnia. W 1944 roku wypadał we wtorek, ale w kalendarzach z tamtego czasu zaznaczony jest na czerwono, jak dziś: obchodzono Wniebowzięcie Marii Panny i Święto Żołnierza na pamiątkę zwycięstwa nad bolszewikami.

Na dziedzińcu kamienicy przy Smulikowskiego ojciec Michał odprawia uroczystą mszę. Zebrał się cały oddział. Dookoła płoną domy, słychać huk pękających pocisków i terkot broni maszynowej. On stoi przy polowym ołtarzu, jak gdyby nigdy nic, niewzruszony strzelaniną. – „Byliśmy zahipnotyzowani spokojem księdza kapelana” – będzie wspominał później Stanisław Krowacki, jeden z żołnierzy „Konrada”.

Mówi płomienne kazanie: o wolności, poświęceniu, ofierze. Stanisław Krowacki: „Gorące słowa otuchy uskrzydlały nas i mobilizowały do większych wyrzeczeń, czuliśmy się jedną wielką rodziną, walczącą o swój byt i godność”.

Zachowało się zdjęcie z tamtej mszy. Ładnie przystrojony polowy ołtarz z krzyżem owiniętym w biały jedwab, polski orzeł, wysokie świece. Ojciec Michał stoi w ornacie z mszałem w ręku.

Nie wie, że zostały mu trzy tygodnie życia.

Szkaplerz

Powiśle było nie do utrzymania. 6 września wcześnie rano Michał Czartoryski odprawia swoją ostatnią mszę. Już wie, że to koniec, że zaraz wejdą Niemcy.

Jedna z sanitariuszek wspominała potem: „Szczególnie utkwiło mi w pamięci to, jak ojciec Michał rozdawał rannym i nam, sanitariuszkom, komunikanty, po kilka, do ostatniej kruszyny, aby nie dostały się w ręce wroga i nie były zbezczeszczone. I tak posileni, z Bogiem, ciągle podtrzymywani na duchu rozmowami z ojcem Michałem, czekaliśmy końca”.

Zbliża się południe. W piwnicy przy ulicy Tamka sześciu ciężko rannych powstańców i młoda dziewczyna. Ktoś ma rozpruty brzuch, ktoś przestrzelone płuco, ktoś nie ma nogi. W oczach mają strach.

W sieni obok sali profesor Stanisław Kasznica rozmawia z ojcem Michałem. W ręku trzyma granatowy kombinezon. Rozmowę słyszała Eleonora Kasznica. Wyglądała tak:

– Niech się ojciec przebierze. Jest szansa.

– Nie, panie profesorze. Nie zdejmę szkaplerza.

– Tu jest ubranie. Niech ojciec z nami wychodzi.

– Jestem potrzebny tym chłopcom.

Profesor Kasznica napisze potem: „Pożegnaliśmy się w milczeniu, silnym uściskiem, z przejmującym wzruszeniem. On jak zawsze opanowany, spokojny, nawet pogodny. Czuliśmy, że to ostatnie pożegnanie, że nie zobaczymy się już nigdy więcej…”.

Za godzinę do szpitalika wpadną zbiry Oskara Dirlewangera.

Egzekucja

Nie wiemy, jak wyglądały jego ostatnie chwile przed wejściem Niemców. Ale najpewniej, jak czynił to często przedtem, siedział obok ciężko rannych z różańcem w ręku i odmawiał „Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą…”.

Co powiedział rannym? Może nic. Może tylko udzielił im absolucji generalnej – tak nazywa się rozgrzeszenie w wypadku zagrożenia życia.

– Kim jesteś? – spytał potem esesman w białych rękawiczkach.

Podobno nic nie opowiedział. Pokazał tylko dokumenty.

– Der größte Bandit! – krzyczał esesman. Kazał mu zdjąć habit. Ale Czartoryski odmówił.

Podobno rannych zastrzelono w łóżkach. Kapelana – na zewnątrz.

Po egzekucji esesmani kazali wynieść ciała na barykadę i podpalić.

Będą potem mówić niektórzy, że zginął bez sensu. Maksymilian Kolbe uratował ojca rodziny, gdy szedł dobrowolnie na śmierć. A on? Niczyjego życia nie uratował. Ci powstańcy i tak by umarli.

To po co z nimi został?

Ojciec Zygmunt Mazur, postulator procesu beatyfikacyjnego Michała Czartoryskiego, napisze: „Rozumiał, że dla tych ciężko okaleczonych ludzi musi być uosobieniem nadziei i łaski Bożej”.

Barbara Czartoryska uważa, że stryj musiał się tak zachować, bo taki po prostu był. – On nie dlatego został świętym, że zginął męczeńską śmiercią. On wybrał męczeństwo, bo był święty.

Pożegnanie

Nie porozmawiam już z Eleonorą Kasznicą – zmarła w lipcu 2016 roku, trzy tygodnie przed 72. rocznicą wybuchu Powstania.

Zostało po niej trochę wywiadów i zeznania, jakie złożyła przed beatyfikacyjnym trybunałem. Opowiada w nim o ostatnim spotkaniu z Michałem Czartoryskim:

„Nawet nie pożegnałam się z nim, bo jeden z rannych zaczął charczeć, chyba umierał, i ojciec Michał wraz z lekarzem przeszedł do innego pomieszczenia, gdzie ten ranny leżał. Już go więcej nie widziałam”.

Pocztówka

Z ojcem Kantypowiczem przeglądamy starą kronikę służewskiego klasztoru. Wpis z jesieni 1944 roku: „(…) śmierć o. Michała właściwie pewna. Są różne wieści nawet od p. prof. Kasznicy – u którego mieszkał do 6 IX – że został rozstrzelany. Miał funkcję kapelana przy szpitalu na rogu Tamki i Smulikowskiego, póki nie wdarli się Niemcy. Ludności cywilnej kazali wyjść, a o. Michał został przy rannych. Wyprowadzili go i ustawili z młodzieżą do rozstrzelania”.

Pomiędzy pożółkłymi kartami zachowała się pocztówka. Profesor Kasznica wysłał ją z Sochaczewa 30 października 1944 roku do księdza Juliana Chróścińskiego, proboszcza w podwarszawskich Włochach. Prosił, żeby proboszcz przekazał ją ojcu Dobeckiemu z klasztoru na Służewie. Na pocztówce jest niemiecki znaczek z Adolfem Hitlerem.

Barbara Czartoryska nie pamięta, kiedy i w jakich okolicznościach dowiedziała się o śmierci stryja. Ale jej matka ciągle powtarzała, że to był święty człowiek i że kiedyś zostanie wyniesiony na ołtarze.

Ołtarz

Na stołecznym placu Piłsudskiego trwa papieska msza. Przy ołtarzu wielki obraz. Wokół ubranego w czerwone szaty Chrystusa tłum ludzi: kobiet i mężczyzn, świeckich i duchownych. W odświętnych garniturach, obozowych pasiakach, zakonnych habitach, kapłańskich sutannach. Ten w białym habicie, zaraz za Chrystusem, to Michał Czartoryski.

13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II beatyfikował go w grupie 108 Męczenników Drugiej Wojny Światowej. To pierwszy polski dominikanin ogłoszony błogosławionym od prawie 300 lat. Przed nim był Czesław z książęcego rodu Odrowążów, który z kuzynem Jackiem sprowadził dominikanów do Polski.

– Pamiętam doskonale ten dzień – opowiada Barbara Czartoryska. Choć dostała miejsce daleko od ołtarza. Obok siedziało sporo członków rodziny Czartoryskich.

– Są kapłani diecezjalni i zakonni, którzy ginęli, gdyż nie chcieli odstąpić od swojej posługi – mówi w kazaniu Papież. Jakby o Czartoryskim mówił.

– Byłam wzruszona – pamięta pani Barbara. Więcej o swoich przeżyciach z tamtej mszy nie powie. – Uczucia są nieopisywalne.

Pytam, jak to jest mieć kogoś beatyfikowanego w rodzinie. I czy modli się do niego?

– Jestem z nim w bliskich relacjach – odpowiada dyplomatycznie.

Już po beatyfikacji była w Pradze, w niedzielę szukała kościoła, długo nie mogła znaleźć. – W końcu powiedziałam w duchu: „Stryju kochany, jeśli chcesz, żebym była dziś na mszy, znajdź mi kościół”. Z głównej ulicy wchodzę w jakąś boczną, a tam niepozorny kościółek, w którym ksiądz wychodził właśnie odprawiać mszę. Dla mnie to nie był przypadek.

Pamięć

W dawnym budynku Alfa Laval na rogu Tamki i Smulikowskiego mieszczą się dziś biura Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

O tragedii, jaka wydarzyła się tutaj w czasie Powstania, przypomina pamiątkowa tablica na ścianie gmachu: „Tu w szpitalu powstańczym III Zgrupowania AK «Konrad» 6 września 1944 roku hitlerowcy zamordowali 7 ciężko rannych żołnierzy wraz z ich kapelanem”. Nazwiska ojca Michała nie ma.

Po obu stronach tablicy powiewają dwie biało-czerwone flagi. Pod spodem, w kamiennej donicy, rosną ozdobne stokrotki. Też w kolorach białym i czerwonym

Widać stąd stację metra i stalowe liny mostu Świętokrzyskiego. Na ładnym nabrzeżu Wisły w letnie wieczory spotyka się młodzież.

Relikwie

Rok po Powstaniu. Na Powiślu ekshumowano zbiorowy grób powstańczy, ciała ojca Michała nie zidentyfikowano. Dominikanie nie mają jego relikwii.

– Zostawił nam coś więcej. Przesłanie, że nawet gasnące życie ma wartość – mówi ojciec Kantypowicz. – Przecież wiedział, że ci ranni i tak niedługo umrą. Ale chciał, żeby mieli poczucie, że ktoś przy nich został. I że będzie przy ich śmierci.

KSIĄDZ W PODZIEMIU

/o kapelanach w Wojsku Polskim/

Noc z 26 na 27 września 1939 roku w Warszawie jest chłodna. Nazajutrz polski generał Tadeusz Kutrzeba i niemiecki generał Johannes Blaskowitz podpiszą kapitulację stolicy. Tymczasem w oblężonym przez Niemców mieście kilka osób zawiązuje tajną organizację wojskową – Służbę Zwycięstwu Polski. Celem jest walka z dwoma okupantami: hitlerowskim i sowieckim.

Wydarzenie to uważa się za narodziny Polskiego Państwa Podziemnego – będzie ono fenomenem w okupowanej Europie. Drugich takich tajnych struktur państwa z własną armią na opanowanym przez nazistów kontynencie nie stworzy żaden inny kraj.

Brytyjski historyk Norman Davies oceni po latach: „Ruch oporu rozwijał się żywo od samego początku okupacji. Dla Polaków problem kolaboracji po prostu nie istniał”.

Skąd się wzięła Armia Krajowa

„Przyjmując za dewizę mojego życia hasło: Bóg, Honor, Ojczyzna” – rotmistrz Witold Pilecki powtarza za księdzem w kaplicy biskupa Józefa Gawliny przy katedrze polowej w Warszawie. Przysięgę odbiera wysoki ksiądz, szczupłej postury, w okularach. Właśnie dopiero co wrócił z niemieckiej niewoli po kampanii wrześniowej. Nazywa się Jan Zieja.

Tak w połowie listopada 1939 roku wyglądało ślubowanie członków Tajnej Armii Polskiej. To jedna z pierwszych podziemnych organizacji wojskowych w okupowanej Polsce – tamtej jesieni powstanie ich kilka – od okupowanego przez władze sowieckie Wołynia po włączony do Trzeciej Rzeszy Poznań.

Ale jeszcze w listopadzie 1939 roku premier polskiego rządu na emigracji generał Władysław Sikorski rozwiązuje tę pierwszą – Służbę Zwycięstwu Polski. W zamian powołuje nową organizację konspiracyjną – Związek Walki Zbrojnej. Na jego czele stoi najpierw generał Kazimierz Sosnkowski, a pół roku później zastąpi go pułkownik Stefan Rowecki – „Grot”.

Powstanie ZWZ to nie tylko zwykła zmiana nazwy. Odsunięty przez sanacyjne władze od ważnych stanowisk państwowych generał Sikorski był w opozycji do rządzących Polską w okresie międzywojennym. Teraz, gdy został premierem emigracyjnego rządu, nie ufa oficerom z dawnego obozu władzy.

14 lutego 1942 roku Naczelne Dowództwo w Londynie przemianuje Związek Walki Zbrojnej na Armię Krajową. Nowa organizacja ma scalić działające w okupowanej Polsce podziemie wojskowe. Komendantem głównym AK zostaje generał Stefan Grot-Rowecki. „Naród i wojsko to jedno i nie może być żadnych między nimi rozgraniczeń” – uważa.

Zadania Armii Krajowej: bronić ludność przed akcjami terrorystycznymi okupanta i przygotować powszechne powstanie w kraju. Ma ono wybuchnąć w momencie załamania się wojskowej potęgi Trzeciej Rzeszy. A w to nikt nie wątpi.

„W przyszłej zaciętej walce o Wolną i Wielką Polskę w sposób najbardziej doskonały musi być urzeczywistnione hasło: «Naród pod bronią», podobnie jak to było we wrześ-niowej obronie Warszawy, a później w walce konspiracyjnej, gdzie zmieszali się żołnierze z cywilnymi obywatelami i obywatelkami Kraju, jednakowe ponosząc ofiary i wspólne osiągając powodzenia. Niepodległość utracona w przegranej kampanii tylko w walce może być odzyskana” – taki rozkaz podległym sobie żołnierzom wydaje generał „Grot”.

Oczekiwanie na otwartą walkę z niemieckim okupantem Armia Krajowa wykorzystuje na szkolenie żołnierzy, gromadzenie broni i amunicji, usprawnienie łączności. Latem 1944 roku szeregi AK liczą 380 tysięcy żołnierzy. Będzie to największa podziemna armia w okupowanej Europie.

Chociaż jej siła nie wszystkich przekonuje. – Cóż to jest ta wasza Armia Krajowa? – pokpiwa Józef Stalin, sowiecki dyktator. – Co to za armia bez czołgów, bez artylerii, bez lotnictwa. Nawet broni ręcznej nie ma dosyć.

Norman Davies: „Armia Krajowa była duchową spadkobierczynią Legionów Piłsudskiego. Ich ideały były natchnieniem ludzi tworzących od roku 1939 trzon polskiego podziemia. Te same ideały rozpalały żołnierzy, których katolickie, prawosławne i żydowskie groby zapełniają cmentarz na zboczach Monte Cassino”.

Mamy biskupstwo wojskowe

Cofnijmy się o dwadzieścia pięć lat. Polska po ponad stu latach zaborów odzyskuje niepodległość, powstaje Wojsko Polskie. W armii odrodzonego państwa od początku pełnią posługę duszpasterze.

W Polsce księża przy wojsku to żadna nowość. W średniowieczu rycerstwo śpiewało przed podjęciem walki Bogurodzicę, a wodzom zawsze towarzyszyli duchowni. Bynajmniej nie byli tylko do odprawiania nabożeństw. Gdy jest potrzeba, podtrzymują na duchu. Potrafią też zganić, gdy prywata bierze górę nad dobrem wspólnym.

„Na przyszłe wojny i niepokoje oka nie macie” – napomina ksiądz Piotr Skarga, kaznodzieja królewski, gdy Rzeczpospolita jest jeszcze potęgą, a w kraju kwitnie demokracja.

Obozowych kapelanów mają w swoich szeregach wybitni wodzowie: Jan Karol Chodkiewicz, Stefan Żółkiewski, Stefan Czarniecki czy Jan Sobieski. Niektórzy zdobywają sławę.

W połowie siedemnastego wieku paulin Augustyn Kordecki dowodzi obroną Jasnej Góry podczas oblężenia klasztoru przez Szwedów.

„Nigdy z królami nie będziem w aliansach,

Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi;

bo u Chrystusa my na ordynansach,

słudzy Maryi”

śpiewają sto lat później broniący Rzeczpospolitej przed Rosją konfederaci barscy. Im też towarzyszą kapłani.

W dziewiętnastym wieku, gdy Polski nie ma na mapie, księża spiskują i walczą w powstaniach. Ksiądz Stanisław Brzóska będzie nie tylko naczelnym kapelanem Powstania Styczniowego, ale i najdłużej walczącym powstańcem – w ręce wroga wpadnie dopiero późną wiosną 1865 roku. Ksiądz Piotr Ściegienny za knucie przeciwko carskiej władzy zostanie skazany na śmierć, a gdy zamienią mu wyrok, spędzi 20 lat na Syberii.