Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przeglądając szczegółowy spis treści, łatwo się zorientujemy, o czym dokładniej traktują rozważania. Będzie dość dużo o szukaniu Boga, o radości i jej motywach; o znajdowaniu sensu; o pragnieniu życia i szczęścia; o wierze, która zadziwia samego Jezusa; o wolności i wybieraniu; o przejmującej alternatywie, sformułowanej (za poetą) aż tak dosadnie: "Bóg albo… słoma w naszych głowach!". I o tym, że w tym krótkim życiu objawia się nam Trójca Boskich Osób!
Druga część traktuje o tym, jak i czego uczymy się od Jezusa. Trzecia zaś "skonfrontuje" nas zarówno z wymogami, jak i z pięknem życia, właściwego komuś, kto nosi zaszczytne imię chrześcijanina!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Rok wydania: 2014
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Krzysztof Osuch SJ
DROGOCENNI W OCZACH BOGA
Wszystko jest grą miłości
Wydawnictwo WAM
Kraków 2014
© Wydawnictwo WAM • Księża Jezuici, 2014
Redakcja: Anna Osuch
Korekta: Małgorzata Płazowska
Projekt okładki: Andrzej Sochacki
Przygotowanie ebooka: Piotr Druciarek
NIHIL OBSTAT. Przełożony Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego
ks. Wojciech Ziółek SJ, prowincjał, Kraków, dn. 23 czerwca 2014 r., l.dz. 41/2014.
ISBN 978-83-277-0270-8
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwowam.pl
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 43 03 210
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447
faks 12 62 93 261
e.wydawnictwowam.pl
W pięćdziesiątą rocznicę życia zakonnego
rozważania te poświęcam moim Rodzicom, Rodzeństwu
i wszystkim Osobom spotkanym w duszpasterskiej posłudze
Wstęp
Ile razy w życiu słyszeliśmy takie zapewnienie: „Jesteś dla mnie drogi, droga! Prezentujesz sobą wielkie dobro i wartość! Cenię cię i kocham!”? Odpowiedzi na zadane pytanie byłyby różne... Chyba tylko nieliczni nie skarżyliby się na mniej lub bardziej wybrakowaną jakość afirmacji i miłości, której doświadczyli w dzieciństwie i na dalszych etapach życia. Czy zatem wyrażona opinia oznacza, że w tym życiu skazani jesteśmy na poważny brak i cierpienie, któremu nikt nie potrafi ani nie próbuje zaradzić? Nie. Zdecydowanie nie, gdyż na szczęście, niezależnie od tego, co bliźni – w rodzinie i poza nią – o nas myślą, jak nas cenią i co nam najczęściej komunikowali, jest ktoś bardzo bliski i ważny, Najważniejszy, kto niestrudzenie, niezliczoną ilość razy – wciąż i zawsze – wyznaje, że jesteśmy dla Niego drodzy, wartościowi, miłowani!
W Piśmie Świętym znaleźć można bardzo dużo potwierdzeń i dowodów na to, że w tym życiu mamy do czynienia przede wszystkim ze wspaniałym Dobroczyńcą i miłośnikiem życia (por. Mdr 11, 26), a tym bardziej człowieka. Kto nie zna choćby tego zapewnienia Pana i Stworzyciela: Drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję (...) Nie lękaj się, bo jestem z tobą (Iz 43, 4-5). w Liście św. Piotra znajduje się znamienne pouczenie skierowane do wierzących żon, jak mogą swym „świętym postępowaniem” pociągać do wiary niewierzących mężów. Jest w nim stwierdzenie godne podkreślenia. Ich [żon] ozdobą niech będzie nie to, co zewnętrzne: uczesanie włosów i złote pierścienie ani strojenie się w suknie, ale wnętrze serca człowieka o nienaruszalnym spokoju i łagodności ducha, który jest tak cenny wobec Boga (1 P 3, 3-4). Na pierwszym planie autor Listu stawia kilka szlachetnych postaw, takich jak nienaruszalny spokój i łagodność ducha. Mnie jednak porusza końcowa fraza, dopowiedziana jakby mimochodem, a tak naprawdę słychać w niej Piotrowy podziw i pochwałę przede wszystkim dla ludzkiego ducha, który jest tak cenny w oczach samego Boga.
Mając w pamięci (choćby tylko) te dwie natchnione wypowiedzi z obu Testamentów, czuję się ośmielony i „natchniony”, by zamieszczonym w tej książce rozważaniom nadać właśnie taki tytuł: „DROGOCENNI w oczach BOGA”. Wszakże tacy, drogocenni w oczach Boga, jesteśmy wszyscy, każda i każdy z nas.
Tę olśniewającą prawdę przekazuje nam Bóg Ojciec najdobitniej w Jezusie Chrystusie. On będąc Bożym Synem, stał się człowiekiem. Użył języka miłości z żadnym innym nieporównywalnego: ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi i uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej (por. Flp 2, 6-8). Swą Boską miłość, wcieloną w niezliczone czyny i znaki, wypowiedział również w tym zawrotnym wyznaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem (J 15, 9).
Miłosne zaangażowanie Boga Ojca w nas, jako Jego dzieci, jest zasadniczo znane, może nawet bardzo dobrze. Zapewne mówiono nam o nim wielokrotnie... A jednak postrzeganie siebie samych, styl życia i barwa istnienia nazbyt często zdają się świadczyć o tym, że Boża Ewangelia na ten temat jeszcze do nas w pełni i przekonująco nie dotarła. I chyba często jest tak, że choć każdego dnia niejedno nas cieszy i zadowala, to jednak – gdzieś głęboko – odczuwamy zasadniczy niedosyt i brak. Po uciszeniu serca i wejściu głębiej w świat swoich uczuć, tęsknot i pragnień ze zdumieniem odkrywamy, że czegoś ważnego, Najważniejszego, jeszcze nie znaleźliśmy. A jeśli nawet to „coś” znaleźliśmy, to i tak... czekamy na więcej, nieskończenie więcej. Poeta wyraził to w taki sposób:
A ty czekasz, ty czekasz na jedno,
co twe życie wzniesie nieskończenie,
na wielkie, niezwykłe zdarzenie,
na kamieni nagłe przebudzenie,
na głębie, co u nóg twych legną1.
To prawda, że w codziennym życiu różnie myślimy o sobie. Raz wspaniale, kiedy indziej źle. Nasze drogocenne człowieczeństwo traktujemy karygodnie zarówno w sobie, jak i w innych. Na szczęście te osądy i wyrokowania mają wartość względną, ponieważ to nie one stanowią o nas. Najważniejsze jest zdanie Boga. A On, powołując nas do istnienia – jako osoby Jemu podobne – nadał nam status drogocennego skarbu, z żadnym innym stworzeniem czy rzeczą nieporównywalnego! Godność osoby, nadana przez Stwórcę, jest ponadto nieodwołalna. Ani my sami nie możemy jej unieważnić, ani też nikt inny nie dostał prawa, by ją kwestionować, reglamentować czy tym bardziej źle się z nią obchodzić. Wszystko i wszyscy powinni jej służyć, chronić ją. Także wysoka kultura i instytucje religijne strzegą obiektywnej prawdy o absolutnie wyjątkowej godności każdego człowieka. Gdyby ktoś w tym stwierdzeniu dopatrywał się przesady czy wręcz bałwochwalczego antropocentryzmu, niech sięgnie do Mateuszowej Ewangelii i przeczyta w niej opis Paruzji i Jezusowego Sądu (Mt 25, 31-46). Można by też przywołać św. Ireneusza, który celnie stwierdził, że „chwałą Boga jest żyjący człowiek” (w innym tłumaczeniu: człowiek pełen życia). Oczywiście, święty doprecyzował: „zaś życiem człowieka jest oglądanie Boga”.
Tylko ignoranci czy oszuści kwestionują to, co sam Stwórca o nas postanowił i do czego wybrał każdą osobę (por. Ef 1, 4). Niestety, ignorantów i oszustów – z coraz większymi dziś możliwościami oddziaływania – przybywa w szybkim tempie. Nie powiększajmy ich grona (por. Ps 1 i 2). Nigdy nie gódźmy się na to, żeby na podarowaną nam Rzeczywistość – ziemi i wszechświata, a zwłaszcza człowieka – patrzeć bezbożnie, a więc bez Boga! Nie dajmy sobie narzucić złowieszczej – skutkującej bezsensem i destrukcją – optyki bezbożnych. Szukajmy tego, co czyni nas ludźmi pobożnymi, a więc mającymi łatwość znajdywania Boga we wszystkim (św. Ignacy Loyola), a szczególnie w człowieku. Gdy trzeba (a trzeba coraz częściej i w coraz liczniejszych miejscach), to bez wahania płyńmy pod prąd głównego nurtu świata (por. J 15, 19).
Nasza wolność najpełniej przejawia się w dokonaniu fundamentalnego wyboru dotyczącego naszego Boga Stwórcy. Nie można się wobec tego wyniośle czy tchórzliwie dystansować, oświadczając: Ja poczekam z wyborem, ponieważ brak mi jeszcze wielu danych albo uważam, że jest on mało ważny! Niestety, dzisiaj szereg czynników popycha wiele osób, zwłaszcza młodych, w stronę apatii i zobojętnienia na podstawowe pytania i odpowiedzi. Niektórym wydaje się, że nie ma większego znaczenia to, czy świat i człowieka postrzega się i kształtuje w optyce pobożnej, czy bezbożnej. Nawet w tej ostatniej widzą oni lepszy grunt dla afirmacji człowieka i jego pełnego rozkwitu. Kto choć trochę zna dwudziestowieczną historię narodów, wydanych na pastwę dwóch bezbożnych totalitaryzmów (niby tak bardzo afirmujących człowieka), tego nie powinny zmylić i uwieść humanistyczne hasła wypisywane w manifesty bezbożnych. Ogłaszając na swych sztandarach (zażartą) walkę o prawa człowieka, zwolennicy totalitaryzmów nie wahali się eksterminować milionów ludzi (tylko) Bogu ducha winnych. Taka jest obiektywna prawda, aż nadto w historii udokumentowana, że żadna bez-bożna ideologia nie może realnie konkurować z autentyczną religią i żywą wiarą, dzięki którym osoba ludzka poznaje swoją godność i doświadcza, jak jedynie sam Bóg nadaje ją i chroni.
Kto zna Jezusa Chrystusa, ten wie, że tu się zaczyna nasza życiowa przygoda, a trwać będzie wiecznie. Na ziemi się rodzimy i dojrzewamy do wiecznej komunii z naszym Stwórcą. Na czas ziemskiej drogi – zwłaszcza codziennie podejmowanych decyzji i umacniania fundamentalnego wyboru Boga – Jezus Chrystus wyposażył nas w jasne pouczenia i wskazania, a także poważne przestrogi. Jedna z nich, bardzo mocna, przestrzega przed fatalną iluzją, że szczytem naszych marzeń i możliwości jest zdobycie jak największego „kawałka” świata. Tymczasem, tak naprawdę, nawet „cały świat” (por. Mt 16, 26) – zestawiony z naszą osobową godnością i wielkością otrzymanego powołania do wiecznego życia z Bogiem – musi zblednąć i ustąpić.
To prawda, że człowiek w cielesnej „warstwie”, rozłożony na czynniki pierwsze, nie reprezentuje sobą zbyt wiele. Chemicy wyróżniliby w ludzkim ciele ściśle określoną liczbę pierwiastków z listy Mendelejewa i ogromną, acz możliwą do policzenia, ilość komórek oraz atomów. Jesteśmy też śmiertelni i nieuchronnie podlegamy rozkładowi, jednak – póki trwa cud życia – szczerze zdumiewamy się i zachwycamy, widząc za pomocą coraz doskonalszych narzędzi, jak drobiny materii zostały złożone w podziwu godną, funkcjonalną całość! Nasz podziw wzrasta, gdy stając na progu dla nas nieprzekraczalnym, zdajemy sobie sprawę z tego, że sami – mimo całej wiedzy i techniki – nie potrafimy powołać do bytu nawet prostej ameby, choć „cegiełek” materii (atomów i pierwiastków) mamy pod dostatkiem. A cóż powiedzieć o całym bogactwie przyrody, a przede wszystkim o człowieku, stojącym u szczytu wszystkich znanych nam bytów i stworzeń! Tak, wszelkie życie i życie człowieka otrzymaliśmy gotowe, stworzone, podarowane. Genialnie pomyślane.
Ludzie najstarszych kultur i religii jakoś przeczuwali i wiedzieli, że nie sama materia stanowi o fenomenie człowieka. Nie wystarczy nią dysponować, by stworzyć cud życia w ogóle, a człowieka w szczególności. Dzisiaj moglibyśmy powiedzieć, że z cudem życia i życia człowieka jest (trochę) tak, jak z... komputerem. Jest dla nas jasne, że o jego możliwościach decyduje nie tylko sam twardy dysk, lecz wgrane weń oprogramowanie. Największe znaczenie mają napisane przez człowieka programy, które – kumulując i wyrażając ogromny i wielowiekowy wysiłek ludzkiej myśli i inteligencji – konstytuują elektroniczne urządzenia o różnych, coraz większych możliwościach... Na tym obrazowym tle nowoczesnej elektroniki i cybernetyki, możemy pytać, jaką to genialną myśl i (s)twórczą inteligencję kryje w sobie to „coś”, co ożywia i „formatuje” każdego człowieka! I kto napisał „program” dla tej znakomicie funkcjonującej całości, jaką jest człowiek? Człowiek, który zadziwia nie tylko złożonością i precyzją procesów na poziomie biochemicznym, ale jeszcze bardziej jako ten, który poznaje, myśli i wnioskuje, żywi szeroką gamę uczuć, dokonuje wyborów i tworzy „cuda techniki”! A także zachwyca się pięknem i kocha drugą osobę, ceni ją! I jeszcze zdolność szczytowa i najważniejsza: otóż człowiek przez całe życie – mniej lub bardziej świadomie – przygotowuje się do spotkania ze swym Stwórcą; Jego szuka i z Nim pragnie się zjednoczyć.
Tradycja filozoficzna naszego kręgu kulturowego, chcąc wskazać i nazwać to, co w istotny sposób konstytuuje człowieka i sprawia, że człowiek jest człowiekiem, mówi o formie lub duszy, a także o akcie powołującym do istnienia. W biblijnej tradycji, na oznaczenie tej samej rzeczywistości sprawczej, mówi się zarówno o duchu (pneuma), jak i o duszy, której – dodajmy – niezrównane piękno (to tylko jeden z jej przymiotów) oglądają niekiedy i bardzo podziwiają mistycy (np. św. Teresa z Avila).
My wszyscy, jako odbiorcy Objawienia Bożego (Biblii), wiemy, że i pierwszy człowiek, i każdy nowy człowiek na ziemi ma swą sprawczą przyczynę w samym Bogu. Bóg poprzez specjalny akt stwórczy angażuje się w powołanie do istnienia nowej osoby. Mówi o tym jednoznacznie Księga Rodzaju: Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą (Rdz 2, 7).
Jezus Chrystus, pogłębiając i doprowadzając do szczytu ludzką mądrość i starotestamentalne Objawienie, zapewnia nas, że to my, ludzie, naprawdę i bez wątpienia jesteśmy drogocennym, najcenniejszym Bożym stworzeniem! Jezus, najdobitniej jak tylko można, przekonuje nas, że mając w sobie tchnienie samego Boga Stwórcy i Ojca, winniśmy siebie bardzo cenić i o siebie się troszczyć. Oczywiście również wzajemnie się troszczyć.
Powinniśmy też brać pod uwagę radykalne zagrożenia, które na nas czyhają. One naprawdę istnieją! Tymczasem my, nie bacząc na wagę i drogocenność daru istnienia i „ostateczny” charakter czasu prób i duchowych walk (por. 1 P 1, 5; Hbr 1, 2; Jk 5, 3), łatwo te zagrożenia przeoczamy i naiwnie unieważniamy. Wzbraniamy się, by na serio wejść na drogę Jezusa, wiodącą przez Jerozolimę i Golgotę do wiecznej Chwały Ojca. Sam św. Piotr miał z tym wielką trudność (por. Mt 16, 22). Z tego powodu dostał ostrą reprymendę, zaś wszyscy inni uczniowie – też niemający ochoty, żeby stracić swe życie z powodu Jezusa i tak zyskać życie wieczne – usłyszeli pełne powagi pytania: Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? (Mt 16, 26).
Zagrożenia, wycelowane w dobro ludzkiej osoby, i duchowa walka, z której nikt nie jest wyłączony, występują od początku, od raju. Dzisiaj konfrontujemy się z zagrożeniami, które mają swoją specyfikę. Może nade wszystko powinniśmy nabrać krytycznego dystansu do cywilizacji, która sens życia sprowadza do odnoszenia sukcesów, materialnych korzyści i zapewnienia sobie maksimum przyjemności.
Jest wiele powodów, by tak (nisko i przyziemnie) „ustawiony” sens życia zdecydowanie zakwestionować. Należy zadać parę krytycznych pytań. Czy nie ma jakiegoś zasadniczego (o)błędu w tym, że głównym wymogiem (jakby najważniejszym przykazaniem laickiego dekalogu) stało się to, by wszystko dokładnie liczyć, tworzyć precyzyjne biznesplany, na wszystkim zyskiwać i na niczym nie tracić? Jaki, koniec końców, (s)tworzą świat ci, którzy z jednej strony gotowi są z największą surowością karać finansowe i gospodarcze wykroczenia, a jednocześnie sami w etycznie wątpliwy sposób dorabiają się niewyobrażalnych fortun? Zasadniczych braków (grzechów) – w postawach i postępowaniu ludzi lekceważących samego Boga i Jego Ład – można by wskazać więcej.
Prawdopodobnie, jako cywilizacja oderwana od Boga i „dryfująca na oko” (Benedykt XVI), zbliżamy się do apogeum kultu bożka mamony. Wielu jest zauroczonych jego obietnicami. Jednocześnie na naszych oczach okazują się one zawodne i rozczarowujące. Bożek mamony taką ma bowiem naturę, że tylko niektórzy jego czciciele ze służenia mu czerpią wielkie korzyści. W zestawieniu z całą ludzką rodziną widać, że tylko jakaś część ludzi sytuuje się u szczytu „piramidy szczęścia”, której podstawę tworzą miliony „nowoczesnych” niewolników i poddanych. Czyż nie tę gorzką prawdę symbolicznie wyrażają elektroniczne zegary informujące o tempie i skali zadłużenia państw i narodów? Ludzie uczciwie pracujący (zresztą w rosnącym procencie pozbawieni pracy i straszeni niepewnością jutra) dowiadują się, że są nieprawdopodobnie... zadłużeni. Właśnie oni! Ponadto dowiadują się, że nie ma nadziei, by kiedykolwiek „swoje” długi spłacili! – Nieco dygresyjnie i nie bez szczypty ironii trzeba zapytać: A niby komu mielibyśmy spłacać te długi? Oczywiście, nie mówię o każdym rodzaju pożyczek i długów, choć towarzysząca im brutalna lichwa powinna być zdecydowanie poskromiona w każdym kręgu kulturowo-cywilizacyjnym! Zwłaszcza europejsko-amerykańskim. Żeby było jasne, dopowiem. W imię odrobiny rozsądku i po odwołaniu się do Stwórcy, oddającego w użytkowanie dobra ziemi wszystkim, mamy prawo zadać pewne (wiem, że dla niektórych bardzo niewygodne) pytanie: Którzy to nasi bracia, żyjąc we wspólnej ludzkiej rodzinie, stali się aż tak bogaci, że świat wraz z ludźmi i ich dobytkiem jest (czy staje się niepostrzeżenie i rzekomo... nieodwołalnie) ich (nielicznych) własnością? Jakim fortelem zdołali wykreować i prawnie usankcjonować świat podzielony na bardzo nielicznych posiadaczy i całą przeogromną resztę dłużników? I jaki – w ich rozumieniu – ma to sens oraz czemu ostatecznie ma służyć? Czy aby nie zawłaszczeniu Boskich prerogatyw? Gdy jednak człowiek (klasa, naród, przywódca, tyran, ideologia) zajmuje miejsce Boga, to zawsze dosięga ludzi niebezpieczna karykatura Boskiej opatrzności. A gdy się lepiej przyjrzeć, widać, że jej głównym autorem nie jest już, tak naprawdę, sam tylko człowiek. W Księdze Rodzaju nazwano go „przebiegłym wężem” (por. Rdz 3, 1).
***
Proszę pozwolić, że przytoczę jeszcze kilka zdań z mojego rozważania Miłość czyni czystym. Rzucą one trochę światła na drogi mi podtytuł książki Wszystko jest grą miłości, a także na... tytuł planowany wcześniej: Bóg gra czysto – a my, a ty?. Tak, jeśli wszystko jest grą miłości, głównym „rozgrywającym” jest Bóg, a my zostaliśmy do tej gry wielkodusznie doproszeni, to byłoby ważne, byśmy grali czysto. To znaczy według jednej, jedynej reguły. Jest nią miłość. Ona jedna decyduje o czystości gry (por. 1 Kor 13), w której uczestniczymy – najpierw na ziemi, a za jakiś czas w niebie.
Bóg stwarzając „nieobjętą ziemię” i umieszczając ją, jako szczególnej klasy arcydzieło, we wszechświecie (zda się bez granic), podjął wielce ryzykowną grę. Stała się ona bardzo ryzykowna głównie za sprawą stworzenia ludzkiej osoby jako Bogu podobnej, wolnej i rozumnej. Rzec można, „wielka gra” zainicjowana przez Stwórcę jest – ze strony Boga – nieskalanie „czysta”! „Czysta, bo pełna Boskiej Miłości. Bóg wszystko stwarza z Miłości i dla «usłyszenia» miłosnej odpowiedzi stworzeń. Boskie Osoby stwarzają dla Przymierza, dla przebóstwiającego nas zjednoczenia z Nimi. W zamyśle Boga, od początku do końca, «wszystko – jak powiedziałby św. o. Pio – jest grą miłości». Inaczej rzecz się prezentuje od naszej ludzkiej strony. Wielu gra nieczysto. Niektórzy grają radykalnie nieczysto, to znaczy nie liczą się ze Stwórcą; są Bogu otwarcie i bezczelnie przeciwni. Znajdują demoniczne upodobanie w ironii, w profanacji świętości, w nienawiści, w pogardzie i zabijaniu. Tacy nie chcą mówić o żadnej religii. Albo i owszem, ale jest to szatańska religia, czyli rodzaj więzi z Lucyferem i mroczny kult jemu oddawany. Powiedziałem: «wielu gra nieczysto», czyli przeciw Bogu. Wielu nie chce przyjąć Boskiej Miłości w przepastne głębie swoich serc. A jak jest z nami? Z nami, którzy – jak widać – gotowi jesteśmy czynić tak wiele dla dobrej relacji z Bogiem, z bliźnimi, sami z sobą i ze światem stworzeń?”.
***
Przeglądając szczegółowy spis treści, łatwo się zorientujemy, o czym dokładniej traktują rozważania. Będzie dość dużo o szukaniu Boga, o radości i jej motywach; o znajdowaniu sensu; o pragnieniu życia i szczęścia; o wierze, która zadziwia samego Jezusa; o wolności i wybieraniu; o przejmującej alternatywie, sformułowanej (za poetą) aż tak dosadnie: „Bóg albo... słoma w naszych głowach!”. I o tym, że w tym krótkim życiu objawia się nam Trójca Boskich Osób!
Druga część, zawierająca też siedem rozważań, traktuje o tym, jak i czego uczymy się od Jezusa. Trzecia część „skonfrontuje” nas zarówno z wymogami, jak też z pięknem życia, właściwego komuś, kto nosi zaszczytne imię chrześcijanina!
Żywię nadzieję i przekonanie, że proponowane rozważania dotykają kilku ważnych kwestii: sensu życia, zmagań z tym, co w obecnej cywilizacji najbardziej nas niepokoi i dezorientuje. Potrzebujemy wzajemnej pomocy, by pokonywać różne przeszkody i co dzień na nowo tworzyć w sobie przestrzeń dla przyjmowania z miłością naszego Stwórcy i Ojca. Najważniejszą pomoc świadczy Bóg Ojciec, który uprzystępnia nam Siebie w Jezusie Chrystusie (por. Ef 3, 12). Poznając Jezusa i miłując Go coraz bardziej, stajemy się do Niego podobni. Przyjaźniąc się z Chrystusem, doświadczamy rozkwitu, zaś „pełna radość” (por. J 15, 11) i pokój (por. J 14, 27) upewniają nas, że jesteśmy na właściwej drodze.
***
Życzliwe przyjęcie moich wcześniejszych rozważań, zarówno w wydaniu internetowym2, jak i książkowym3, pozwala mi mieć nadzieję, że i te4 będą przyjęte podobnie.
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób – życzliwym zainteresowaniem, zachętą, a szczególnie modlitwą i trudem pracy redakcyjnej – wsparli moje starania. Nagrodą niech będzie tchnące nadzieją przekonanie, że zaproszeni jesteśmy do „miłosnej gry”, najważniejszej i jedynej w swoim rodzaju.
I jeszcze na zakończenie parę uwag bardziej osobistych. Otóż niektóre okoliczności przynaglają mnie, aby z wdzięcznością i miłością wspomnieć parę osób. Myślę szczególnie o świętej pamięci Rodzicach – Władysławie i Janie. Redagowałem tę książkę (w zasadniczym zrębie) w czerwcu 2013 – miesiącu ich imienin, mając żywe odczucie, że mocno wspierali mnie z góry!
Jeszcze jeden osobisty akcent wiąże się z upływem czasu i biegiem „w wyznaczonych nam zawodach” (Hbr 12, 1; por. 1 Tm 6, 12). Jeśli Pan Bóg pozwoli, to 30 lipca w Roku Pańskim 2014 dopełni się mój pięćdziesiąty, a zatem jubileuszowy, rok życia w powołaniu zakonnym w Towarzystwie Jezusowym. Z radością spostrzegam, że obecny rok 2014 jest dla jezuitów w Polsce rokiem podwójnego jubileuszu – upłynęło bowiem 450 lat od przybycia pierwszych jezuitów do Polski i 200 lat od wskrzeszenia Towarzystwa Jezusowego. Szczerze i z potrzeby serca wyznaję, iż mam wiele powodów, by Bogu dziękować za powołanie do wspólnoty zakonnej założonej przez św. Ignacego Loyolę. Jest ono dla mnie nie tylko osobistą, jak ufam, drogą do Boga, ale i staraniem o to, by zgodnie ze wskazaniem Założyciela, jak najwięcej „pomagać duszom” w ich drodze do Boga. Cieszę się, że to pomaganie duszom dokonywało się głównie poprzez indywidualne towarzyszenie w rekolekcjach i dawanie Ćwiczeń duchownych, zwanych potocznie rekolekcjami ignacjańskimi. O nich to ich Autor powiedział, że „są najlepszą rzeczą, jaką w tym życiu mogę sobie pomyśleć i w oparciu o doświadczenie zrozumieć, aby człowiek mógł i sam osobiście skorzystać, i wielu innym przynieść owocną pomoc i korzyść”.
W Częstochowie, w Centrum Duchowości Księży Jezuitów, dane mi jest posługiwać już szesnaście lat. To szczególne miejsce. Nasz dom rekolekcyjny – wielu Czytelników wie o tym z autopsji – znajduje się bardzo blisko Jasnej Góry, na zboczu, pośrodku starego parku i ogrodu. Pamiętam, jak kiedyś, prawie pięćdziesiąt lat temu, już jako nowicjusz Towarzystwa Jezusowego, szedłem z tego Domu, przez pola paulińskie, wówczas obsiane zbożami, na uroczyste obchody 1000-lecia Chrztu Polski. Wtedy, w roku 1966, fotel przygotowany dla Ojca Świętego Pawła VI pozostawał pusty. Dziś, gdy piszę te słowa, radujemy się i dziękujemy Bogu oraz Świętej Bożej Rodzicielce, Królowej Polski, za kanonizację Jana Pawła II. W ciągu pięćdziesięciu lat działo się i wydarzało tak wiele...
Kojarząc niektóre wydarzenia i okoliczności, osobiste, a także te o wielkim zasięgu, pragnę na koniec z tym większym przekonaniem – w duchu dziękczynienia i uwielbienia oraz zawierzenia Dobremu Bogu Ojcu – modlić się Pieśnią naszej Pani i Matki:
Wielbi dusza moja Pana
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy...
Częstochowa, Niedziela Miłosierdzia – 27 kwietnia 2014 r.
AMDG et BVMH
I. Szukamy Boga
Motywy radości są tu!
„Wszystkie motywy radości są tu!” – brzmi ukute przed laty moje prywatne adagium5. Wszystkie motywy radości są tu – i powiem więcej – jest ich aż nadto. Nierzadko jednak wydaje się nam, że nie ma ich wcale. Obiektywnie rzecz biorąc, motywy radości zawsze są obecne, ale widzą je tylko ci, którzy chcą lub potrafią je dostrzec. Ktoś pięknie powiedział o przestrzeni potrzebnej do życia: „Na tle nieba widzisz tyle dali, ile ci potrzeba, jednak jedną małą dłonią można przesłonić i światło słońca”. Z motywami radości jest podobnie. Przywołujemy je na pamięć i karmimy się nimi do syta albo pozostajemy niedożywieni i głodni.
Wolności człowieka musi ktoś pokazać jasną, słoneczną stronę życia. Dopiero wtedy przekraczamy próg determinacji i stajemy w sytuacji wolnego wyboru: możemy obfitować w radość albo – na własne życzenie – poddać się smutkowi i strapieniu. Być może dla niektórych brzmi to prowokacyjnie i domaga się wyjaśnień i dopowiedzenia.
Sztuka życia z pamięcią
Uobecnianie sobie i innym motywów radości to sztuka subtelna i szlachetna. Ludzie opanowują ją w różnym stopniu. Są tacy, którzy uprawiają ją z łatwością i korzystają z jej dobrodziejstw, zda się, ot tak, po prostu. A dokładniej mówiąc, są pełni radości w takiej mierze, w jakiej żyją treścią Bożego Objawienia codziennie przyswajanego w aktach wiary, nadziei i miłości. O niektórych z nas można powiedzieć, że są radosnymi szczęśliwcami z urodzenia. Wskutek łaskawego zbiegu okoliczności dano im bowiem od zarania życia chłonąć miłość osób bliskich i niemal nieustannie się nią nasycać. Dzięki temu spontanicznie cieszą się oni życiem jako cennym darem.
Oczywiście, niemało jest także osób, również wśród szczerze wierzących, które sztukę radosnego życia zdobywają powoli, za cenę długich i usilnych poszukiwań, stopniowych odkryć i systematycznych ćwiczeń. Choć w punkcie wyjścia brakuje im spontanicznej i naturalnej radości oraz fundamentalnego zaufania do daru życia, to jednak nosząc w głębi serca wielką tęsknotę za życiem w radości, czują się wciąż dysponowane do przyjęcia motywów radości. Byle tylko ktoś im je wskazał, odsłonił i unaocznił. Na szczęście w świecie, w którym się obracamy, jeszcze dosyć często zachodzą nam drogę świadkowie Dobrej Nowiny i przekonująco świadczą o tym, że każdy człowiek jest wewnętrznie skierowany ku życiu i miłości i że został powołany do radości – do wszczepienia w Jezusa Chrystusa.
Pierwsze olśnienia Dobrą Nowiną mają na ogół długi ciąg dalszy, a na drodze już z Dobrą Nowiną w sercu zdarzają się różne przygody. Pielgrzymia droga, jak się okazuje, wiedzie nie tylko przez słoneczne polany, lecz także przez ciemne doliny, przeciwności i strome ścieżki prób. Zawsze jednak można nakazać sobie przypomnienie spotkań ze zwiastunami radosnej nowiny i odwołać się do dobrych, osobistych wspomnień. Nie chodzi tu jednak o zwyczajne przypominanie czy banalne wspominki, ale o bardzo ważną sztukę życia z pamięcią. Wierzący Starego i Nowego Testamentu uprawiali ją w sposób wybitny. Swoista konstytucja tej sztuki znajduje się w Księdze Powtórzonego Prawa i zaczyna się od słów: Takie są polecenia, prawa i nakazy, których nauczyć was polecił mi Pan, Bóg wasz... (por. Pwt 6, 1-9).
Warto też w tym kontekście przytoczyć za prorokiem Izajaszem piękną pochwałę zwiastunów radosnej nowiny: O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój, zwiastuje szczęście, który obwieszcza zbawienie, który mówi do Syjonu: Twój Bóg zaczął królować (Iz 52, 7).
Najważniejszy motyw radości
Wszyscy wiemy, na swój sposób, kim jest dla nas Jezus Chrystus i jak wiele Mu zawdzięczamy. Bez Niego bylibyśmy w innym miejscu, niż jesteśmy. Do mnie osobiście od dawna mocno przemawia i wzbudza we mnie spokojną radość jedno z Jezusowych wyznań miłości. Początkowo może się wydawać, że brzmi ono dość zwyczajnie, zapewne z powodu osłuchania: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem (J 15, 9).
Istnieją racje, dla których wyznanie to można uznać za największe i najwspanialsze w całej Biblii. Owszem, są w Piśmie Świętym inne wyznania miłości, które może bardziej się podobają i w większym stopniu poruszają czułe struny serca. Jedno z nich jest zapisane u proroka Izajasza: Bo góry mogą się poruszyć i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie i nie zachwieje się moje przymierze pokoju, mówi Pan, który ma litość nad tobą (Iz 54, 10). Również piękna i wzruszająca jest miłosna fraza, płynąca wprost z serca Ojca, a odwołująca się do uczuć, które zwykle wiążą matkę i dziecko: Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie (Iz 49, 15).
Przypomniane wyznania miłości Boga Ojca rozbrzmiewały w uszach wielu pokoleń. Poruszyły i pocieszyły niezliczoną liczbę serc wierzących. Na tym tle, być może, przytoczone Jezusowe wyznanie miłości nie wywołało aż tylu wzruszeń i pocieszeń. Choćby dlatego, że piąta Ewangelia, Izajasza, rozbrzmiewała kilka wieków dłużej niż Ewangelia według św. Jana. Jest jednak zasadniczy powód, by obstawać przy twierdzeniu, że Jezusowe wyznanie miłości jest naprawdę niedoścignione i wszystkie inne ustępują mu pierwszeństwa. Jezus komunikuje bowiem miłość wyjątkową, absolutną i czyni to w sposób wyjątkowy – precyzyjnie i adekwatnie do tego, co nam komunikuje.
W Jezusowej opowieści o miłości jest zaledwie kilka słów, ale to wystarcza. Mistrz, będący Przedwiecznym Słowem Ojca, najzwięźlej komunikuje to, co najważniejsze i zarazem najwspanialsze. Jezus, określając swą miłość, nie użył żadnego przymiotnika ani przysłówka. Jego słowa to sama esencja: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Tak jak On, Przedwieczny Syn, jest miłowany przez swego Ojca, tak samo miłuje nas. Nikt nigdy nie uczynił i nie uczyni wyznania miłości bardziej znaczącego i piękniejszego. Nigdzie we wszechświecie nie ma bowiem i nie może być miłości większej ponad tę, którą Jezus otrzymuje od swego Ojca i którą właśnie nam, ludziom, przekazuje. Miłości tej nie można w żaden sposób banalizować. Należy przyłożyć do niej cały umysł i serce, ponieważ zaofiarowano nam miłość odwieczną i nieskończoną, absolutnie wierną i uszczęśliwiającą. Boską!
Wytrwać w miłości
Do swego wyznania miłości Jezus dodał pełną znaczenia zachętę: Trwajcie w miłości mojej! (J 15, 9). Czy jest to tylko zachęta? Można wyczuć w niej i prośbę, i radę, i nakaz. To prawda, miłość Boga jest „żywiołem”, który nas stwarza, na wskroś przenika, nieustannie ogarnia i niesie. Jednak świadome trwanie w niej stanowi – patrząc z naszej strony – nową, osobową jakość. Jako osoby zawsze zabiegamy o trwanie w Miłości, a w razie potrzeby podejmujemy miłosną walkę o miłość. Tak postępując, sadowimy się przy niewyczerpalnym źródle wszelkiego dobra, a naszym udziałem, raz po raz, staje się zdumienie, świeże olśnienie i odradzająca się radość. I to radość najwyższej jakości. Ta, o której Jezus mówił wielokrotnie, choćby w Wieczerniku: To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11). Mając na uwadze to zdanie, zaryzykuję dość śmiałe stwierdzenie: Jezus wszystko, co mówił na ziemi, czynił i obiecywał, sprowadził do radości. Do naszej radości. A mówiąc dokładniej, do Jego radości, która ma się stać naszą radością. I to w wydaniu pełnym, doskonałym.
Tak, trzeba bardzo kochać, najzupełniej bezinteresownie, by zechcieć wszystko, co składa się na wielką tajemnicę Wcielenia, zadedykować człowiekowi i jego radości! To swoiste przyporządkowanie wszystkiego człowiekowi, jego pełnej radości, mówił Jezus, nie stoi w opozycji do chwały Boga Ojca. Przeciwnie. „Chwałą Boga jest człowiek pełen życia” – powie św. Ireneusz. On też dopowiada, że nie ma pełnego życia bez oglądania Boga. My dopowiedzmy, że nie ma go też bez radości, która wypływa z zanurzenia w Miłości Boskich Osób.
Najważniejsze wątki Jezusowej Dobrej Nowiny powracają jak refren. Tak też jest z radością, która pojawia się jeszcze w co najmniej dwóch różnych kontekstach – próśb zanoszonych przez nas i przez Jezusa: Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 24). Nasze wysłuchane modlitwy mają więc wywoływać radość, i to znów pełną. Podobną radością ma zaowocować treść Jezusowej prośby, o zachowanie uczniów w imieniu Ojca i w jedności: Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni (J 17, 13).
Zauważmy, że źródło miłości zaofiarowanej nam przez Jezusa bije – w pewnym sensie – nie w Nim samym czy, mówiąc dokładniej, nie wyłącznie w Nim. Znajduje się ono w Bogu Ojcu. Tymczasem źródła tego najczęściej upatrujemy w Sercu Jezusa, zwłaszcza gdy kontemplujemy Je jako „włócznią przebite” i „dla nieprawości naszych starte”. Litania do Najświętszego Serca Jezusowego podsuwa nam tyle wspaniałych powodów, dla których należy się w Nie wpatrywać. Wspomnę jeszcze jeden, szczególny powód: Serce Jezusa rozpoznane jako „gorejące ognisko miłości”.
To wszystko jest prawdziwe i piękne, a jednak Jezus jasno komunikuje, że ogrom miłości zaofiarowanej nam przez Niego ma swe najpierwotniejsze źródło w Miłości Boga Ojca. Z genialną prostotą oświadcza, że miłuje nas, ludzi, ponieważ sam jest miłowany przez Ojca. Można by rzec, że w tym zdaniu oznajmującym – Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem – Jezus jakby mimochodem mówi, że nas miłuje, natomiast cały nacisk kładzie na to, jak nas miłuje; i na to, że najpierwotniejsze źródło i sprawcza przyczyna tej Miłości jest właśnie w Ojcu!
Dać się przenikać miłością
Zakończę słowami, które Gabriela Bossis usłyszała od Jezusa: „Czy zrozumiałaś moją miłość? Czy często o niej myślisz? Czy myślisz nieustannie? Staraj się więcej w nią wierzyć. Czy to nie rozkosz dać się przenikać moją miłością? Czy żyjesz nią? Czy ją pozdrawiasz przy przebudzeniu? A wieczorem, czy zasypiasz w jej ramionach? Miłość i Ja to to samo. Jak wielu ludzi ma żałosne pojęcie o Bogu, żałosne pojęcie o Chrystusie! Dlatego brak im entuzjazmu w przeżywaniu życia. Niegdyś człowiek żył dla swego króla i był to bardzo drogi cel. Lecz czy nie sądzisz, że żyć dla Boga byłoby celem przenikającym w inny sposób i jakby światłem czułości? Ja jeden mogę zaspokoić wasze serca. Biedni ludzie, żądacie szczęścia od tych, którzy go nie posiadają... Czy przychodzisz do Mnie, kiedy chcesz kochać? A gdzież miałabyś iść? Umiłowałem cię od wieków, nie możesz tego zrozumieć: od wieków. Uwierz i podziękuj, a potem otwórz się dla Mnie, jak kwiat przyzywa słońce i rozwija się przez nie. Otwórz się przeze Mnie i rozdawaj Mnie, to przedziwna praca duszy, która łączy swoje siły z Bogiem. Wynikiem tego jest słodka i wierna dobroczynność”6.
Szukanie Prawdy i Sensu
Nasze światy
Na początek proponuję ćwiczenie – dla pamięci i serca. Proszę przyjrzeć się kilku ostatnim dniom i spróbować je opisać... Już po chwili spostrzeżemy, że zadanie jest dość wymagające. Ileż rzeczy trzeba by sobie przypomnieć, a potem je nazwać... Niektóre wydarzenia i przeżycia trudno byłoby w miarę dokładnie nazwać. W każdym razie mielibyśmy naprzeciw siebie wiele wydarzeń i całą gamę uczuć o różnej barwie i intensywności: od smutku po wielką radość, od przygnębienia po uszczęśliwiające uniesienia itp. Dojrzelibyśmy wiele uczuć pozytywnych i być może tyleż samo negatywnych... A gdyby tak kazano nam, w kolejnym ćwiczeniu, ogarnąć całe swoje życie, z niezliczonymi przeżyciami, relacjami i powiązaniami... Czy w taki sposób zyskalibyśmy głębokie poznanie siebie? Chyba nie, ale (jakoś) poczulibyśmy, że nasze osobowe światy są ogromne, dość skomplikowane i wręcz tajemnicze, w pewnym sensie nieprzeniknione.
Po wejrzeniu w siebie trzeba by zdać sobie sprawę z tego, że obok nas żyją jeszcze inni ludzie... Są oni do nas podobni i zapewne równie skomplikowani, tajemniczy i wielcy. Istotnie, każda osoba to świat wielki i fascynujący! A przy tym zagadkowy, tajemniczy.
A gdyby popatrzeć jeszcze szerzej i ogarnąć ludzką rodzinę, z całą jej historią pełną niezliczonych dokonań, a także dramatycznych konfliktów i problemów, to stanęlibyśmy wobec ogromu, który przerósłby nas pod każdym względem! To wręcz niemożliwe, by to wszystko poznać i ogarnąć, a jeszcze trudniej byłoby ustalić, jaki ostateczny sens ma historia złożona z następujących po sobie pokoleń, cywilizacji... A nade wszystko pojawiłoby się to „świdrujące” pytanie: czy te miliardy osobowych istnień wiedzą, skąd wyszły i dokąd podążają? Czy te wędrujące rzesze ludzi pojawiają się na ziemi jedynie na podobieństwo trawy, drzew i ptaków, czy też „o niebo” przerastają wszystko, co jest wokół?
Głód Sensu – źle potraktowany
Jeśli się nieco zatrzymujemy i wyciszamy (czy też „coś”, ku naszemu zaskoczeniu, zatrzymuje nas w biegu), to odczuwamy, doświadczamy wielkiego pragnienia: by odkryć i wypowiedzieć Sens zarówno własnego życia, jak i całej ludzkiej historii! Chcemy poznać znaczenie tego wszystkiego, w czym uczestniczymy i co czynimy! Jeśli człowiek nie odkryje (tchnącego nadzieją) znaczenia tego, co czyni z własnej woli czy na zasadzie zaakceptowanej konieczności, to wcześniej czy później popaść musi w przygnębienie, smutek, a nawet rozpacz... No, chyba że ktoś konsekwentnie aplikuje sobie środki znieczulające. Najczęściej bywa tak, że to usłużna cywilizacja – dziwnie (bez)interesownie – zabiega o utrzymywanie ludzkich mas w ciągłym biegu i pośpiechu, na powierzchni życia, z dala od pytań poważnych i dramatycznych. Niestety, wykreowany przez nas świat – oprócz niewątpliwie pożytecznych zdobyczy – ma w swej ofercie także coraz więcej środków znieczulających (a może i ogłupiających) w postaci rozbuchanej rozrywki i sztucznie stwarzanych potrzeb i ich zaspokojeń.
Chyba się nie pomylimy, twierdząc, że są dwa, zasadniczo różne, sposoby radzenia sobie z głodem Sensu. Jeden polega na tym, że człowiek zostaje przymuszony (rzadko otwarcie, częściej w wyniku wyrafinowanej manipulacji), a bywa, że sam świadomie decyduje się na to, by zrezygnować z poszukiwania Sensu swojego życia. Wbrew pozorom nie jest to łatwy sposób istnienia; trzeba ciągle coś robić, by tłumić w sobie dojmujący głód Sensu! Żeby dać radę znosić takie życie bez-Sensu, to trzeba dokonać na swej osobowej głębi fatalnej operacji. Człowiek musi wmówić sobie (niekoniecznie i nie zawsze całkiem świadomie), że jego ludzkie życie jest czymś mało znaczącym, znikomym, niemal banalnym i nieodwołalnie uwięzionym w kręgu ulotnej doczesności...
A po tym fatalnym zabiegu narzuca się ta oto konieczność. Człowiek namiętnie szuka tego, co jednak jakoś go zadowoli (ucieszy, nasyci, zaspokoi). Człowiek zredukowany w samorozumieniu doświadcza bezdennych głodów i żądz, które zwykle skierowują go ku posiadaniu rzeczy, ku intensywnym doznaniom, np. zmysłowych przyjemności czy zadowolenia czerpanego z zaszczytów, wiedzy, władzy itp. Niestety, rozwój zredukowanego człowieka prowadzi do muru, jakim jest poczucie zasadniczej pustki, rozczarowania przemijaniem, a są i gorsze skutki dokonanego wyboru. Świat osób pomniejszonych, pozbawionych zasadniczej podstawy swej godności i trwałego Sensu, staje się światem bezpardonowej rywalizacji, wzajemnej nieufności, podejrzliwości, nieustannej walki, wyniszczania. Usługi oddawane człowiekowi przez prostackie lub wyrafinowane ideologie, negujące Boga Stwórcę i transcendentny charakter ludzkiej osoby, ponoszą klęskę wraz z marniejącymi osobami, które im ślepo i naiwnie zawierzyły.
Ważą się losy
Obecny moment dziejów jest szczególny. Po wielopłaszczyznowym kryzysie, gdy przyjdzie przełom, wszystko może się zdarzyć. Wciąż jeszcze, jako wyrodniejąca cywilizacja, możemy zawrócić z drogi do katastrofy. Pole manewru jest coraz mniejsze. Może przyjdzie skądś impuls do poważnego zastanowienia, rozeznania i obrania poprawnego kursu... Powinno nam dawać do myślenia także to, że przez całe wieki i tysiąclecia wielkie kultury, zakorzenione w wielkich tradycjach religijnych, dostarczały ludziom minimum odpowiedzi, które chroniły przed popadnięciem w bezsens, beznadzieję i śmiercionośne rozprzężenie. Człowiek rozumny (niezmanipulowany i niezaślepiony pychą) długo, przez wieki, zdawał sobie sprawę z tego, że jego osobowa wyjątkowość ma swe umocowanie i wyjaśnienie poza nim – w Kimś od niego nieskończenie większym! Na taką mądrość pozwalał się zdobyć po prostu rozum. Swoje fundamentalne odkrycia wyrażał prosto lub zawile i niejasno, ale Grunt pod nogami był zapewniany. (A nie jakaś tam – dziś panosząca się jako bałamutny trend – totalna dowolność i wmawianie, że wszystko, co jest, ma za swą „rację” (za)istnienia... radykalną nicość). Twarze wielu współczesnych powinien by oblać wielki biblijny wstyd, gdy tylko zechcieli spostrzec, że przez minione wieki ludzie pielęgnowali „motywy życia i nadziei”, patrząc jednocześnie prosto w twarz swej przygodności, radykalnym ograniczeniom i zagrożeniom różnorakim złem (fizycznym i moralnym) oraz samej śmierci!
Czasy, w których żyjemy, dostarczają wielu powodów do zadumy, troski, a nawet trwogi. Jednak, jako chrześcijanie, zawsze mamy o wiele więcej powodów do radości. Także do dumy i poczucia godności. Czasy mogą być najbardziej burzliwe, niepewne i grożące globalnymi wstrząsami. To prawda. W pewnym jednak sensie jest to tylko burza w szklance wody, gdyż od strony Boga nic się nie zmienia. Jego wszechmocna dłoń panuje nad wszystkim, a zbawcza wola podąża niezmiennie w jedną stronę: ku ocaleniu swego umiłowanego arcydzieła – człowieka. A ujmując rzecz nieco inaczej, możemy powiedzieć, że Ten, który dał nam rozum i wpisał w nas głód zrozumienia (i uchwycenia sensu), subtelnie nas naprowadza, daje niezliczone znaki swej miłosnej i troskliwej Opatrzności. Oglądamy to wszystko w świętej Historii Zbawienia Narodu Wybranego! Ta Historia ma „zaprogramowane” – a dokładniej odwiecznie przewidziane i w czasie objawione – dwa szczytowe wydarzenia: Pierwsze i Drugie Przyjście Wcielonego Syna Bożego!
Jezus – nasza Światłość i Sens
Mamy to szczęście, że nasze dzieje pomieszczone są pomiędzy Wcieleniem Syna Bożego i Jego Paruzją. W ciągu dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa przeszło przez ziemię wiele pokoleń, które umiały pięknie i pogodnie, radośnie i z wdzięcznym sercem poznawać Jezusa Chrystusa. Umiały kochać Go ze wszystkich sił i z Nim, w Jego stylu, ufnie podążać do Domu Ojca.
Mocno wierzący w Boże Objawienie mogą powiedzieć, że to nic, iż Szatan znów, jak na początku w raju, rzuca straszny cień podejrzenia na Stwórcę i Jego nieodwołalną Miłość do swych stworzeń. Oczywiście, jest to bardzo smutne, iż zdegenerowany geniusz Antychrysta ma swoje sukcesy w postaci tych, którzy jak on posuwają się do wątpienia i negowania istnienia Stwórcy. To zatrważające, iż inteligentne umysły, ukąszone i zatrute jadem „węża”, same pędzą i innych próbują zagnać w przepaść „dekonstrukcji” – rozkładu nie tylko zasad moralnych, ale i całej rzeczywistości jako takiej! Ten proces degeneracji i degrengolady dokonuje się od paru wieków, a w ciągu ostatnich stu lat właśnie wierzący w Boga doświadczali na sobie wyjątkowo brutalnych działań dwóch potwornych totalitaryzmów. Niestety, pyszne samouwielbienie człowieka, wciąż na nowo podsycane przez „zabójcę i kłamcę od początku”, zawsze sprzęga się z nikczemnym lekceważeniem i pogardą wobec Stwórcy! Takie akty stworzonego ducha same w sobie są potworne i odrażające, jednak najbardziej poszkodowany zawsze okazuje się człowiek, wielkie ludzkie rzesze. Jedni drugim – przystępując do dzieła diabła – gotują straszny los w postaci wojen, prześladowań, eksterminacji, poniżeń i przymuszania, by demoniczne insynuacje i kłamstwa uznać za konieczny warunek ludzkiej wolności, rozkwitu i szczęścia.
I mocno wierzący, i ci, którzy codziennie błagają: „Panie, przymnóż mi wiary” – wszyscy uradujmy się tym, że Jezus Chrystus, a także przez dwa tysiące lat niosący Jego Orędzie Kościół, jest znakomitym przewodnikiem ku Pełni Prawdy o człowieku! Wciąż jeszcze trwająca (może nawet pogłębiająca się) duchowa zima, która skuwa serca wielu „wielkich” tego świata – skończy się na pewno. Bóg mówi nie tylko morzu i oceanom: Dotąd, nie dalej!
Radujmy się – oczywiście nigdy nie zapominając o świecie, do którego Chrystus wciąż nas posyła – że możemy codziennie, cierpliwe i pokornie, przychodzić do Jezusa Chrystusa jako Tego, który rozświetla tajemnicę naszego istnienia. On rzeczywiście jest prawdziwą drogą do Życia (por. J 14, 6)! Na szaleństwa świata patrzmy, zachowując pokój serca. Jako chrześcijanie idący za Zmartwychwstałym Jezusem, jesteśmy zwycięzcami z definicji.
Rekolekcje ignacjańskie – bezcenna pomoc
Jeśli Jezus powiedział wierzącym w Niego, że mają być światłem dla świata i że nie wolno ukrywać światła pod korcem, to mnie wolno powiedzieć, że podobny obowiązek ciąży na wszystkich, którym dane było głębiej poznawać i bardziej umiłować Jezusa Chrystusa w szkole Ćwiczeń duchownych św. Ignacego Loyoli.
Knot świecy nie zapala się sam z siebie, lecz poprzez kontakt z czymś już płonącym. Podobnie jest z nami. Zapalamy się i płoniemy Boską Miłością jedynie dzięki bliskiemu zetknięciu, dzięki kontaktowi