Droga Leona - Michał Kłosowski - ebook

Droga Leona ebook

Michał Kłosowski

0,0

Opis

„Droga Leona” to opowieść o duchowej i ludzkiej stronie konklawe, o tajemnicy wyboru papieża i narodzin nowego początku w Kościele, wreszcie o kierunku i o wyzwaniach stojących przed Leonem XIV. Wciągający niczym powieść, a zarazem głęboko prawdziwy portret świata Watykanu, w którym historia i wiara splatają się w jedno.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 165

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

Barbara Kłosowska

Korekta

Tomasz Rycharski

Okładka

Artur Tarasiewicz

Projekt typograficzny i skład oraz przygotowanie wersji elektronicznej

Alberti Studio

© Copyright for Polish edition by

Instytut Nowych Mediów, Warszawa 2025

ul. M. Konopnickiej 6, 00-491 Warszawa

[email protected]

www.wszystkoconajwazniejsze.pl

e-ISBN 978-83-67182-10-2 epub

e-ISBN 978-83-67182-11-9 mobi

Wstęp

Myśląc o papieżu Leonie xiv, nie mogę oddzielić jego postaci od mojego doświadczenia obserwatora i uczestnika historii, która rozgrywała się w Rzymie w pierwszej połowie 2025 roku. Może dlatego książka ta jest nie tylko biografią Roberta Prevosta, historią wyboru papieża czy osobistym wspomnieniem. To pytanie o normalność, spokój i autentyczność urzędu, który po burzliwym pontyfikacie Franciszka nie przestaje zaskakiwać – tak samo jak spotkanie ówczesnego szefa watykańskiej dykasterii ds. biskupów, kard. Roberta Prevosta, na najzwyklejszej rzymskiej siłowni. To codzienne i normalne doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć, że historia Leona xiv to nie tylko historia Kościoła, ale także opowieść o postaci, której człowieczeństwo stanowi fundament przywództwa. Prawdopodobnie też całej tytułowej „drogi Leona”.

Kardynał Robert Prevost nie jest bowiem papieżem „ze zdjęć” ani „ze scenariuszy medialnych”. To lider, którego pontyfikat już teraz wymaga refleksji wobec zderzenia z wyzwaniami naszych czasów: polaryzacją społeczną, kryzysami tożsamości, rolą Kościoła w życiu publicznym, relacjami między ludźmi o różnych przekonaniach i orientacjach, a także miejscem tradycji i innowacji w praktyce duszpasterskiej. Jego podejście łączy głęboką wiarę z pragmatyzmem i empatią oraz troską o właściwą odpowiedź na najbardziej palące wyzwania epoki, takie chociażby jak sztuczna inteligencja. I to wszystko w kontekście tego, że już w pierwszych tygodniach po wyborze Leon xiv zdefiniował swoje przesłanie: Kościół nie jest przede wszystkim „rozwiązywaczem problemów świata”, lecz wspólnotą, która głosi Dobrą Nowinę i przypomina o godności każdego człowieka, wokół tych dwóch elementów szukając odpowiedzi i rozwiązań dla świata. Papież podkreśla bowiem, że wartości chrześcijańskie nie są arbitralne ani ideologiczne, ich źródło stanowi bowiem Ewangelia i relacja człowieka z Bogiem. W świecie pełnym podziałów i napięć to przesłanie jest nie tylko duchowe, ale także społeczne: uczy dialogu, poszanowania różnorodności i rozumienia drugiego człowieka.

Pontyfikat Leona xiv wpisuje się więc w nurt synodalności, postawy otwartości, słuchania i wspólnego poszukiwania odpowiedzi. Papież pokazuje, że Kościół może być wspólnotą, w której każdy ma głos i jest obarczony odpowiedzialnością: świeccy, duchowni, kobiety, rodziny, misjonarze. Synodalność staje się nie tylko narzędziem organizacyjnym, lecz także metodą wychodzenia poza ideologiczne podziały i nauką praktycznego życia w społeczeństwie. To klucz do zrozumienia podejścia Kościoła do wymienionych wcześniej problemów: polaryzacji politycznej, napięć kulturowych czy debat o tożsamości i seksualności.

W kontekście tematów najbardziej kontrowersyjnych, takich jak rola kobiet w Kościele, kwestie lgbtq czy liturgia, Leon xiv przyjmuje postawę refleksyjną i rozważną, inną trochę niż jego poprzednik, Franciszek. Nie unika dyskusji, podchodzi do nich w sposób, który nie polaryzuje, tylko zachęca do zrozumienia i dialogu. W przypadku roli kobiet w Kościele podkreśla znaczenie ich obecności w życiu wspólnoty i przyznaje im udział w przywództwie na różnych poziomach, nie zmieniając przy tym doktryny, lecz rozwijając praktyki i postawy. W odniesieniu do osób lgbtq papież stawia na przyjęcie i szacunek, pozostawiając nauczanie Kościoła w sprawach moralnych nienaruszone, ale kładąc nacisk na miłość, akceptację i godność każdego człowieka. Podobnie w przypadku liturgii podkreśla znaczenie doświadczenia duchowego, inkulturacji i poszanowania różnorodności form celebracji, unikając polityzowania rytuałów i ich używania jako narzędzia ideologicznego, zwłaszcza wobec toczących Zachód wojen kulturowych.

Leon xiv jawi się więc jako papież, którego pontyfikat zmienia nie tylko Kościół, ale także sposób, w jaki postrzegamy rolę duchowego przywódcy w xxi wieku. To człowiek, który łączy tradycję z innowacją, duchowość z praktyką, refleksję z działaniem, wiarę z miłością i obecnością. Jego historia jest więc także w jakiś sposób wspólną historią ludzi żyjących w xxi wieku, historią obserwatora, który miał szansę być blisko wydarzeń przełomowych, towarzyszyć emocjom wiernych, zrozumieć dynamikę Watykanu w chwilach kryzysu, a następnie świadczyć o tym wszystkim w różnych miejscach, różnych kontekstach, zarówno kulturalnych, jak i medialnych. Pisząc tę książkę, zastanawiałem się, kim jest Leon xiv, przywódca Kościoła, ale też człowiek z krwi i kości, którego wybór na papieża i działania mają konsekwencje dla milionów ludzi na świecie, a jego postawa może stanowić model dialogu, otwartości i empatii w czasach, w których świat tak bardzo potrzebuje jedności i wzajemnego zrozumienia. W tym sensie moja książka jest próbą połączenia dwóch perspektyw: obserwacji dziennikarskiej i analizy duchowo-kulturowej. Pokazuje, jak pontyfikat Leona xiv wpisuje się w wyzwania globalne, od polityki i ekonomii, przez konflikty społeczne, po kwestie etyczne i tożsamościowe, i dlaczego jego przesłanie, które w centrum stawia godność, miłość i wspólnotę, ma znaczenie nie tylko dla Kościoła, lecz i dla całego współczesnego świata.

* * *

Kardynała Roberta Prevosta spotkałem po raz pierwszy na siłowni. Tuż pod Watykanem, w pół drogi między Papieskim Uniwersytetem Świętego Krzyża a mieszkaniem przy viale delle Medaglie d’Oro 113, mieści się Omega Fitness.

To niepozorna rzymska siłownia, której wpuszczone w ziemię wejście sąsiaduje z kilkoma ulubionymi przez turystów rzymskimi ulicznymi knajpkami. O rzut beretem jest zaś brama św. Anny, kawałek dalej – bazylika św. Piotra, serce Watykanu i serce Rzymu. Omega Fitness, słynna obecnie dzięki papieskiemu patronatowi, nie jest jednak najpopularniejszą rzymską siłownią. Przyznać trzeba, że w Rzymie tego typu aktywności, przy uprawianiu codziennych poposiłkowych spacerów w otoczeniu rzymskich zabytków i ruin, nie należą do najczęstszych. A jednak to właśnie tam pierwszy raz spotkałem kard. Roberta Prevosta i jego obecnego sekretarza ks. Edgarda Ivána Rimaycunę. Żaden z nich nie emanował „papieskością” ani „watykańskością”, chociaż wśród innych uczestników siłownianego życia cieszyli się estymą, mimo że nie przerzucali najcięższych hantli czy nie wykonywali największej liczby powtórzeń. Obaj byli jednak niesamowicie normalni, nieobnoszący się z godnością ani kardynalską, ani nawet duszpasterską. Zwyczajni. Na równi z innymi, choć w prostszych, „wf-owych”, a nie influencerskich ubraniach podnosili ciężary i wyciskali poty na bieżniach czy rowerkach, tak samo jak cała reszta, żeby pozostać fit. Ot, zwykli ludzie dbający o formę. Może dlatego, kiedy stojąc pod balkonem bazyliki św. Piotra, widząc kardynała Roberta Prevosta przyjmującego imię Leona xiv, coś znajomego uderzyło mnie w jego rysach, postawie i zachowaniu. Czy była to ta właśnie normalność i spokój połączone jednak z jakimś wzruszeniem? A może chodziło o tę amerykańską otwartość, którą jako introwertyk stara się maskować? Do dzisiaj nie wiem, choć od wyboru kardynała Roberta Prevosta na papieża Leona xiv mija właśnie szósty miesiąc.

Wszystkie te miesiące to był czas niezwykły, jak całe to pół roku, które rozpoczęło się od hospitalizacji papieża Franciszka, a później towarzyszyliśmy jego odchodzeniu. Rzym był wtedy innym miastem, skoncentrowanym na tym, co działo się z pierwszym jego obywatelem, następcą św. Piotra, który poważnie zaniemógł, i ta jego nieobecność była silnie wyczuwalna. Spontaniczne modlitwy pod kliniką Gemelli, tłumy dziennikarzy i pytania ze wszystkich chyba polskich mediów – czy papież umiera? A może już umarł?

Był luty 2025 roku, historia przyspieszyła nawet wtedy, gdy wydawało się, że z papieżem jest już lepiej. Jeżdżąc rowerem po Rzymie, miałem wrażenie, że miasto było inne, cichsze i zamarłe w jakiś sposób, choć z drugiej strony wyczulone na najlżejszy nawet szept donoszący cokolwiek na temat papieskiego zdrowia. Brak informacji w tamtym czasie dotykał boleśnie zwłaszcza dziennikarzy nieznających języka włoskiego. Uderzająca była natomiast skala modlitw i obecność wiernych w przestrzeni publicznej. Nie przypominam sobie podanych reakcji w postcovidowym świecie.

Potem przyszedł 21 kwietnia 2025 roku, Poniedziałek Wielkanocny. Papież Franciszek zmarł, zaczęły docierać informacje. Najpierw przez specjalną whatsappową grupę dla akredytowanych przy Watykanie dziennikarzy, a potem szeroko w przestrzeni publicznej. Siedzieliśmy wówczas przy wielkanocnym śniadaniu. Nie trwało ono długo. Rozdzwoniły się telefony, zaczęły napływać sms-y i maile. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się dzieje, jak organizować pracę w Rzymie w tym czasie czy nawet po prostu czego się spodziewać. Tak zaczęła się żałoba po papieżu Franciszku – od wejść w serwisach informacyjnych i komentarzach podsumowujących jego pontyfikat, o które prosiły różnorakie – polskie i zagraniczne – media.

Był to czas niezwykły. Pełen napięcia i żalu z jednej strony, wdzięczności i nadziei z drugiej. Czas wielu podróży i rozmów. Ogromnego zaszczytu towarzyszenia w odchodzeniu i pogrzebie człowieka, który przez ponad trzynaście lat nakreślał i kształtował obraz rzeczywistości, niejednokrotnie rzucając wyzwania możnym i wielkim tego świata. Także wtedy, kiedy był już wycieńczony i schorowany. Pogrzeb papieża Franciszka był wielką manifestacją ludu i jego wiary. W Rzymie można było wówczas odnieść wrażenie, że odszedł nie tyle papież, ile ukochany proboszcz, duszpasterz i gospodarz Wiecznego Miasta. Symbolicznym tego potwierdzeniem było wniesienie trumny z ciałem Franciszka do rzymskiej bazyliki Matki Boskiej Większej przez bezdomnych i więźniów. Tych, którzy byli tego papieża ukochanymi, mimo że zgrzeszyli i zwątpili. Tak jak on ich zawsze widział, tak oni chcieli być z nim do końca.

Potem nastał czas ciszy. Mimo mknących przez miasto rządowych limuzyn, wliczając w to „Bestię” Donalda Trumpa, przez którą o mało nie spóźniłbym się do jednego z telewizyjnych studiów, miasto odczuwało brak – lepki i niemalże namacalny. Cisza, gęsta i obezwładniająca, zapadła w Rzymie, jak mgła spowijając miasto; czuli to nie tylko wierni, mieszkańcy czy pielgrzymi. Nawet rzymskie koty i mewy mniej były głośne i jakby mniej skore do dokazywania. Po zamknięciu drzwi kaplicy Sykstyńskiej nastał czas oczekiwania. I czas naglących pytań, o to, kto teraz zasiądzie na tronie Piotrowym? A kiedy nad miastem zaczęły unosić się dymy, najpierw czarne, a potem wreszcie biały, miasto odżyło. „Umarł król, niech żyje król”, ktoś powie. Ale to było coś więcej. Kiedy na balkonie bazyliki św. Piotra stanął kardynał Dominique François Joseph Mamberti, pochodzący z Marrakeszu francuski duchowny, tłumy zareagowały entuzjastycznie. Siedzący na rzymskich kamieniach młodzi rzucili się w kierunku kolumnady, całe miasto zerwało się z krzykiem i wrzaskiem; księża, jak Tomasz Podlewski z telefonem w ręku, wybiegali ze swoich biur, taksówkarze wysiadali z samochodów, sprzedawcy wychodzili ze sklepów i salonów. Rzeka ludzi wlała się na plac św. Piotra i via Conciliazione, by zobaczyć nowego przywódcę Kościoła. I może to powtarzany już wielokrotnie truizm, ale żadna inna instytucja na świecie nie może pochwalić się tym, co ma Kościół katolicki – wybór każdego nowego następcy św. Piotra powoduje, że świat na nowo odzyskuje sens; że wraca do świata właściwy punkt ciężkości, a Rzym na nowo staje się caput mundi, centrum świata. Coś wraca do normalności.

Tak było i w maju 2025 roku, kiedy przed zgromadzonym tłumem stanął kard. Robert Prevost, ubrany w tradycyjne szaty, trzymając w dłoni kartkę z przygotowanymi pierwszymi słowami, które miał usłyszeć świat: „La pace sia con tutti voi” (wł., „Niech pokój będzie z wami wszystkimi”). Dzięki ekipie polskiej ambasady w Rzymie, z niezastąpioną Panią Anią na czele, miałem wówczas okazję stać pod samym balkonem, zupełnie na wprost papieża, gdzie rozstawiałem statyw pod telefon, łącząc się z wieczornymi wydaniami głównych serwisów informacyjnych w Polsce i ciesząc się z możliwości uczestniczenia w tej historycznej chwili. Zaczynała się nowa epoka, czas papieża z Ameryki, którego wybór, podobnie jak miało to miejsce z jego poprzednikiem, zaskoczył chyba wszystkich. Pamiętam ten jego delikatny uśmiech, widoczną niepewność i radość kilku stojących obok hierarchów. Coś jakby wygrał dobry kumpel albo przynajmniej ulubiony zawodnik. Mimo że dziennikarze wiedzieli wcześniej, to kiedy myślę dzisiaj o tym dniu, czuję, że było to najbardziej amerykańskie przeżycie, jakiego mógł doznać Watykan. I to pomimo tego, że kard. Robert Prevost niejako od swojej amerykańskości ucieka, czytając z kartki, w myśl zasady, że najlepsza improwizacja jest zawsze planowana.

Wszystko to jednak, co działo się w Rzymie i Watykanie od 14 lutego, zasługuje na swoją własną opowieść. Jest to bowiem historia, która rozgrywała się nie tylko za wysokimi murami Watykanu, ale przede wszystkim w duszach, sercach i umysłach wiernych. Nie byłoby bowiem amerykańskiego papieża Roberta (pope Bob, jak mawiają Amerykanie) bez jego poprzednika, a także bez nowego starego amerykańskiego prezydenta w Waszyngtonie i bez wyzwań, przed którymi stają świat i Kościół u progu drugiego ćwierćwiecza xxi wieku, gdy przychodzi nowa epoka, która przez jednych jest z całą siłą odrzucana, a przez drugich przeciwnie, przyjmowana z bukietem róż, jakby nastąpił ktoś długo wyczekiwany. Co to wszystko znaczy? Jaka będzie to epoka i jaki będzie ten pontyfikat? Czym charakteryzować się może „droga Leona”? I dlaczego wiele wspólnego z jej zrozumieniem ma papieskie zamiłowanie do aktywności fizycznej i sportu? Spróbuję odpowiedzieć na te pytania, nie zastrzegając sobie prawa do uznawania tego wszystkiego za absolutne i pewne.

Bo „droga Leona” będzie się dopiero kształtować wraz z wchodzeniem przez nowego papieża w rolę już nie prefekta jednej z watykańskich dykasterii, ale przywódcy największej światowej religii, przed którą, również z powodu jej zróżnicowania, stoi więcej wyzwań niż przed jakąkolwiek inną zbiorowością współczesnego świata. Szczęśliwie wspólnota ta ma za kim podążać.

* * *

Życie dzieje się w drodze. Czasem są to autostrady, czasem lotniska, a czasem zwykłe uliczki. Nie zawsze też podróżuje się wygodnie, czasem jest niebezpiecznie, czasem smutno. Są też chwile, kiedy wypadek innego podróżnego blokuje możliwość dotarcia na czas. Co wtedy? Nie pozostaje nic, jak tylko kontynuować podróż, mimo tego wszystkiego; mimo postojów i krętych uliczek, mimo nieprzewidywalności i problemów. Z tym przede wszystkim będzie musiał mierzyć się nowy papież, z epoką nieprzewidywalności. Trochę jak spadochroniarz będzie czasem musiał radzić sobie z lądowaniem w miejscu, którego nie będzie znał; gdzie nie będzie nawigacji, gdzie pozostanie jedynie kierować się instynktem, podpowiadającym, co jest słuszne, a co nie. Trochę jak na amerykańskim południowym zachodzie, gdzie jadąc przez stan Kolorado, jednego dnia można doświadczyć wszystkich czterech pór roku. Czy taka będzie „droga Leona”? Możliwe. Trudno jednak zakładać, że będzie tak prosta i jasna jak słynna Route 66. Bo ani życie, ani wiara takie nie są, tym bardziej przywództwo czy zarządzanie. Pewne jest to, że dla Leona xiv siłą i drogowskazem w papieskiej pontyfikalnej podróży będzie nauka Jezusa Chrystusa.

I właśnie tym, co w podróży – niosącym bagaż na plecach, którzy nie oglądają się za siebie, mimo wszystko idą dalej – książkę tę dedykuję.

Michał Kłosowski

Częstochowa – Rzym – Warszawa

luty – wrzesień 2025

I. Dziedzictwo Franciszka

Pontyfikat papieża Franciszka, rozpoczęty 13 marca 2013 roku, był jednym z najbardziej burzliwych i przełomowych w historii współczesnego Kościoła katolickiego. Jorge Mario Bergoglio, pierwszy papież z Ameryki Łacińskiej, pierwszy jezuita i pierwszy biskup Rzymu pochodzący spoza Europy od ponad tysiąca lat, od początku swojego pontyfikatu budził nadzieje, ale też kontrowersje. Jego decyzje, styl duszpasterski i wybory personalne zmieniły oblicze papiestwa i wyznaczyły nowy kierunek dla Kościoła: czasem z entuzjastycznym poparciem, innym razem z oporem i niezrozumieniem, dając jednak podwaliny pod wybór kolejnego następcy św. Piotra, papieża Leona xiv. Nie da się więc rozpocząć tej książki inaczej niż próbą krótkiego podsumowania pontyfikatu Franciszka. Bo to przecież punkt startowy drogi Leona xiv.

Już w pierwszych chwilach po wyborze Franciszek zrezygnował z tradycyjnych oznak papiestwa, które przez wieki były symbolem władzy sakralnej i majestatu Stolicy Apostolskiej. Odrzucenie rezydencji w Pałacu Apostolskim na rzecz skromnego Domu Świętej Marty nie było przecież jedynie gestem organizacyjnym czy jak chcieli inni, wizerunkowym, lecz aktem wielce symbolicznym. Zamieszkanie w hotelu dla duchowieństwa miało wyrażać bliskość z innymi, codzienność, a także rezygnację z dystansu i hierarchicznego przepychu. To samo dotyczyło prostych szat liturgicznych, rezygnacji z czerwonych pantofli czy używania samochodów o niewielkiej wartości. Dla świata mediów był to znak przełomu, a dla wielu wiernych potwierdzenie, że oto nastał papież bliski ludziom. Choć oczywiście ci bardziej tradycyjni katolicy mówili wiele o odejściu od tradycji i krytykowali te proste gesty ówczesnego papieża.

Przede wszystkim jednak, jak to zawsze bywa, również sam wybór imienia „Franciszek”, od św. Franciszka z Asyżu, okazał się profetyczny. Nawiązywał nie tylko do ubóstwa i prostoty, ale również do głębokiej troski o stworzenie oraz pragnienie odnowy Kościoła. Papież Franciszek od początku uczynił z tych haseł fundament swojego nauczania: opowiedział się za Kościołem, który miał być „jak szpital polowy”, chciał opatrywać rany, towarzyszyć, rozumieć, nie zaś moralizować i sądzić. Wielokrotnie powtarzał, że pragnie „Kościoła ubogiego dla ubogich”, Kościoła, który nie zamyka się w kurialnych korytarzach, ale wychodzi na peryferie, zarówno te geograficzne, społeczne, jak i egzystencjalne. Miało to być zdaniem Franciszka kwestią przetrwania kościelnej wspólnoty w xxi wieku.

Franciszek odrzucił model papiestwa jako centrum zarządzania doktrynalnego, kierując się raczej wizją Kościoła jako wspólnoty pielgrzymującej, będącej stale w ruchu. W tym duchu wspierał proces decentralizacji władzy, zachęcając episkopaty narodowe do większej odpowiedzialności i autonomii w kontekście lokalnym. Ta decentralizacja była jednak nie tylko kwestią instytucjonalną, lecz przede wszystkim teologiczną i odzwierciedlała przekonanie, że Duch Święty działa w całym Ludzie Bożym, a nie tylko przez urząd papieski. Jego duszpasterski styl, zorientowany na bliskość, słuchanie i towarzyszenie, kontrastował z wcześniejszym modelem silnego nauczania doktrynalnego. Franciszek nie unikał trudnych tematów, ale podchodził do nich z empatią i ostrożnością. Zamiast jednoznacznych odpowiedzi proponował często pytania, a zamiast potępienia – rozeznanie. Jego celem nie było relatywizowanie prawdy, ale uwzględnienie złożoności ludzkiego życia i realiów współczesnego świata.

Jednym z wyzwań dla nowego papieża będzie więc próba odpowiedzi na pytanie, czy wyzwania te się zakończyły, czy wciąż należy szukać na nie odpowiedzi. I jeśli tak, to jakich, gdzie i dla kogo. Bo można powiedzieć, że każdy papież tworzy osobną generację wiernych. Zwłaszcza w świecie, w którym technologiczna rewolucja wywołuje kolosalne zmiany.

* * *

Jednym z najważniejszych i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnych przedsięwzięć pontyfikatu papieża Franciszka była reforma Kurii Rzymskiej. Już od pierwszych dni swojego pontyfikatu Franciszek dawał do zrozumienia, że nie zamierza ograniczyć się do administrowania odziedziczonym po poprzednikach systemem. Jego wizja Kościoła jako „szpitala polowego” wymagała głębokiej transformacji nie tylko duszpasterskiej, ale również strukturalnej. Aby osiągnąć ten cel, papież powołał w 2013 roku specjalne ciało doradcze, Radę Kardynałów (tzw. C9), złożoną z przedstawicieli różnych kontynentów, której zadaniem było wspieranie go w zarządzaniu Kościołem powszechnym oraz, a może przede wszystkim, w reformie centralnych struktur Stolicy Apostolskiej. W końcu kościelne młyny mielą powoli, więc może i dlatego reforma ta nie spotkała się z pełnym zrozumieniem, nie została też domknięta, mimo że efektem niemal dekady prac i konsultacji była ogłoszona 19 marca 2022 roku konstytucja apostolska Praedicate Evangelium, która zastąpiła dotychczasową Pastor Bonus Jana Pawła ii z 1988 roku, organizująca de facto sposób pracy Kurii Rzymskiej. Nowa konstytucja uporządkowała strukturę dykasterii, przekształcając je tak, by lepiej odpowiadały wyzwaniom współczesności, dając też większą władzę prefektowi, który mógł rządzić niejako niezależnie, choć oczywiście pod egidą danego papieża, przez którego został wybrany. Co szczególnie istotne, dokument ten nadał pierwszeństwo misji ewangelizacyjnej, co wyrażało się m.in. w symbolicznym umiejscowieniu Dykasterii ds. Ewangelizacji przed dawną Kongregacją Nauki Wiary. Oznaczało to istotną zmianę akcentów: głoszenie Dobrej Nowiny miało być centrum i celem całej działalności kurii. To prowadzi nas dalej do wyboru kard. Roberta Prevosta, który przychodzi na tron Piotrowy właśnie z pełnienia tej funkcji.

Praedicate Evangelium przyniosła także inne nowości. Po raz pierwszy świeccy, mężczyźni i kobiety, otrzymali możliwość, by formalnie kierować niektórymi urzędami Kurii Rzymskiej, co zostało odczytane jako znak otwarcia się na współodpowiedzialność i poszerzenie przestrzeni udziału wszystkich ochrzczonych w życiu Kościoła, swoiste odcięcie godności święceń kapłańskich od godności zarządczej i chyba najsilniejszy powiew świeżości w Kościele od dawna. W tym geście wielu dostrzegało realizację ducha Soboru Watykańskiego ii, inni jednak osłabienie sakramentalnej struktury władzy. Reforma Kurii nie odbyła się też, rzecz jasna, bez wspomnianej krytyki. Zarzucano jej brak przejrzystości, nadmierne poleganie na decyzjach jednego człowieka – papieża – oraz personalizację władzy, o czym głośno stało się zwłaszcza po śmierci papieża Franciszka, kiedy wielu jego krytyków zaczęło wypowiadać głośno swoje uwagi, wcześniej uznając je za niemożliwe do wyartykułowania właśnie z powodu rzekomego despotyzmu Franciszka. Papież Bergoglio niejednokrotnie też odwoływał lub modyfikował decyzje swoich poprzedników, co budziło niepokój, zwłaszcza wśród konserwatywnego skrzydła Kościoła, podnoszącego zarzut o cenzurowaniu i zamykaniu ust krytykom. Niektórzy kardynałowie i biskupi publicznie wyrażali zaniepokojenie brakiem stabilności, a także brakiem klarownych kryteriów w doborze najbliższych współpracowników Ojca Świętego, wskazując zwłaszcza na rolę i rangę niektórych jezuitów, którzy ich zdaniem niejako z tylnego siedzenia mieli zarządzać niektórymi watykańskimi urzędami.

W tle tych reform toczył się jednak proces jeszcze głębszy: budowanie Kościoła synodalnego. Synodalność, jedno z kluczowych słów pontyfikatu Franciszka, oznacza dążenie do wspólnotowego, duchowego rozeznawania dróg, którymi powinien kroczyć Lud Boży. Tyle regułki. To bowiem nie parlamentarna demokracja, ale wspólne słuchanie Ducha Świętego, a przynajmniej tak definiował ten model sam papież Franciszek. Na praktycznym poziomie synodalność wyrażała się m.in. poprzez zwoływanie kolejnych Synodów Biskupów, których metodologia została gruntownie przemodelowana. Synody o rodzinie (2014 i 2015), Synod o Amazonii (2019) oraz – przede wszystkim – globalny Synod o synodalności (2021–2024) stanowiły wyraz zmiany stylu działania: mniej nastawionego na szybkie konkluzje, bardziej otwartego na różnorodność głosów, bardziej „duchowego”, choć – jak zauważali niektórzy – mniej przewidywalnego i trudniejszego do kontroli.

Szczególne emocje wzbudziła posynodalna adhortacja Amoris laetitia (2016), będąca owocem dwóch synodów poświęconych rodzinie, z powodu której po jednej stronie Odry rozwiedzeni katolicy mogli przyjmować komunię świętą, a po drugiej stronie już nie. Najwięcej kontrowersji dotyczyło jej ósmego rozdziału, w którym papież otworzył drzwi do udzielania komunii świętej osobom rozwiedzionym, żyjącym w nowych związkach, po indywidualnym rozeznaniu sytuacji i wewnętrznej drodze nawrócenia. Tylko co to dokładnie znaczy w praktyce? Dla wielu była to rewolucyjna zmiana, dla innych zaś po prostu ewangeliczna troska i konkretna realizacja miłosierdzia. Nie brakowało jednak głosów mówiących o relatywizacji nauczania Kościoła, a nawet o zagrożeniu dla jedności doktrynalnej. Czterech kardynałów, którzy obecnie znani są jako autorzy tzw. Dubia, poprosiło nawet papieża o wyjaśnienia. Zwolennicy papieża widzieli w tych działaniach konsekwentną realizację dziedzictwa Soboru Watykańskiego ii, powrót do teologii Ludu Bożego, poszerzenie pola odpowiedzialności i uwrażliwienie Kościoła na losy ludzi zranionych i wykluczonych zwłaszcza tam, gdzie rola i misja katolików świeckich stawała się coraz trudniejsza. Krytycy zaś mówili o niejasności, niekonsekwencji i ryzyku rozmycia tożsamości katolickiej.

Nie ulega jednak wątpliwości, że reforma Kurii i synodalność to dwa filary, na których Franciszek próbował oprzeć nowy model Kościoła, a który to format Leon xiv niejako odziedziczył po poprzedniku. To faktycznie model, który nie boi się pytań, który częściej słucha, niż mówi, i który w centrum stawia nie instytucję, lecz osobiste spotkanie z Chrystusem i potrzebującym bliźnim. Sęk jednak w tym, że nie wszystkim on odpowiada.

Franciszek podjął też wiele tematów dotychczas traktowanych z ostrożnością lub dystansem. Jego wypowiedzi dotyczące homoseksualizmu („Kimże jestem, by osądzać?”), migracji, roli kobiet w Kościele czy ekologii (encyklika Laudato si’) nadawały ton nowemu nauczaniu moralnemu, bardziej otwartemu, lecz nie zawsze jednoznacznemu. Z drugiej strony to Franciszek właśnie wielokrotnie potwierdzał tradycyjne nauczanie Kościoła w sprawach aborcji czy eutanazji, choć sposób formułowania tych wypowiedzi był mniej konfrontacyjny niż u jego poprzedników. I to właśnie ta kwestia języka, nie przekazywanej treści, często wiązała się z największym niezrozumieniem czasów bergogliańskich. Okazało się, że język kształtuje rzeczywistość silniej, niż można było sądzić; i to także rzeczywistość kościelną.

* * *