Dostatek - Thompson Derek - ebook + książka

Dostatek ebook

Thompson Derek

0,0
63,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Natychmiastowy bestseller „New York Times’a”. Najbardziej oczekiwana książka 2025 roku przez „Financial Times” i „Next Big Idea Club”

Dlaczego bogata Kalifornia zmaga się z kryzysem bezdomności i brakiem dostępnych mieszkań? Dlaczego Stany Zjednoczone, mimo świadomości zmian klimatycznych i dostępnej technologii, mają problem z zastąpieniem paliw kopalnych odnawialnymi źródłami energii? I dlaczego wizje szybkich kolei przecinających kraj pozostają jedynie na papierze, podczas gdy infrastruktura wciąż nie nadąża za potrzebami współczesności?

Ezra Klein, jeden z najpopularniejszych amerykańskich podcasterów, oraz Derek Thompson, nagradzany reporter „The Atlantic”, w swojej książce odpowiadają na te pytania, proponując radykalną zmianę podejścia do polityki i rozwoju. Dość już cięcia kosztów i zaciskania pasa. Wiele regulacji oraz praw, które miały rozwiązywać problemy społeczne, jest przestarzałych i nie odpowiada współczesnej rzeczywistości. Powitajmy idee dostatku i postępu. Autorzy wzywają do odnowy systemów nauki, innowacji, mieszkalnictwa, infrastruktury i technologii, przedstawiając odważne pomysły na rozwiązanie największych problemów naszych czasów.

Dostatek błyskawicznie zdobył listy bestsellerów i pozostaje jedną z najczęściej czytanych książek w USA. Inspirująca i śmiała wizja przyszłości przedstawiona przez Kleina i Thompsona zachęca decydentów do zdecydowanego działania na rzecz transformacji społecznej. Również w Polsce i Europie ich przesłanie może być aktualne – aby sprostać wyzwaniom współczesności, potrzebujemy odwagi, determinacji oraz nowych strategii. Autorzy wskazują przeszkody i pokazują, jak można je pokonać, aby stworzyć świat oparty na dostatku.


Książka należy do serii Impact Books wydanej w ramach współpracy Wydawnictwa Krytyki Politycznej z Impactem - największym wydarzeniem gospodarczo – technologicznym, odbywającym się w Europie Środkowo-Wschodniej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 346

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Książka została wydana przy wsparciu R.Power — partnera programu Oświecenie.

Spis treści

Okładka

Od autorów

Wstęp Poza gospodarkę niedoboru

1 Rozwijajmy

Przypisy

Karta redakcyjna

Punkty orientacyjne

Okładka

Spis treści

Dedykacja

Meritum publikacji

Przypisy

Karta redakcyjna

EK: Annie, Mosesowi i Kieranowi – jesteście moim dostatkiem

DT: Laurze i Isli

Od autorów

Niektóre szczegóły i sformułowania użyte w tej książce pojawiły się już wcześniej w publicystyce, artykułach, newsletterach i wywiadach napisanych i opracowanych przez nas dla „New York Timesa” i „The Atlantic”.

WstępPoza gospodarkę niedoboru

Otwierasz oczy o świcie. Przekręcasz się na drugi bok w chłodnej pościeli. Parę metrów nad tobą w porannych promieniach słońca połyskują zamontowane na dachu panele fotowoltaiczne. Czerpana z nich energia miesza się z prądem pozyskiwanym z kilku czystych źródeł – na wschód od ciebie wznoszą się turbiny wiatrowe, na północy niewielkie elektrownie jądrowe, a na południu głębokie studnie geotermalne. Czterdzieści lat temu chłodzenie sypialni twoich rodziców liczyło się w kilowatogodzinach czerpanych z kopalni węgla i szybów naftowych. Ludzie wydobywali skały spod ziemi i je spalali, a produkty uboczne dostawały im się do płuc. Spowijali swój świat – twój świat – w chemiczną chmurę, która zatrzymywała ciepło. Dziś myślisz o tym: barbarzyństwo. Ty żyjesz w kokonie energii tak czystej, że praktycznie nie zostawia ona śladu węglowego, i tak taniej, że z trudem znajdujesz kwotę na rachunku.

Jest rok 2050.

Wchodzisz do kuchni, odkręcasz kran. Płynie w nim woda z oceanu. Jest świeża i czysta, pompowana z odsalarni. Zakłady te wykorzystują błony biologiczne, by odfiltrowywać z wody sól. Dziś wytwarzają ponad połowę słodkiej wody w kraju. Wyeksploatowane wcześniej rzeki, na przykład Kolorado, znów płyną wartko, bo nie potrzebujemy ich już do nawadniania pól i napełniania czajników. Phoenix i Las Vegas, miasta jeszcze niedawno suche, dziś cieszą oko zielenią.

Otwierasz lodówkę. W szufladzie są jabłka, pomidory i bakłażan, pochodzące z najbliższego gospodarstwa, leżącego kilka kilometrów od ciebie. Uprawy nie rosną poziomo, na polach. Sadzi się je w pionie, na tarasowych półkach, w wysokiej szklarni. Życiodajne fotony spływają z rzędów LED-ów, w doskonale wymierzonych odstępach czasu. Wysokościowe gospodarstwa oszczędzają wiele hektarów ziemi, przeznaczanych dziś na lasy i parki. Większość drobiu i wołowiny wytwarza się w probówkach, filety i steki powstają z komórek – nie trzeba więzić ani zabijać zwierząt. Nazbyt kosztowną niegdyś technologię komórkowej hodowli mięsa udało się wyskalować dzięki obfitości energii elektrycznej. Kiedy twoi rodzice byli młodzi, ponad 25 procent ziem nadających się do zamieszkania wykorzystywano do hodowli zwierząt przeznaczonych do spożycia. Teraz to niewyobrażalne. Duża część tego obszaru wróciła do stanu dzikości.

Przez okno widzisz, że po drugiej stronie ulicy autonomiczny dron zapewnia komuś dostawę pigułek gwiezdnych. Kilka lat temu leki, które ograniczają nadmierne łaknienie, leczą uzależnienia i spowalniają starzenie się komórek, uważano jeszcze za cudowne środki jedynie dla zamożnych. Zwłaszcza gdy odkryliśmy, że ich najważniejsze cząsteczki najlepiej zsyntetyzować przy zerowej grawitacji, w przestrzeni kosmicznej. Dzisiaj zaś na niskiej orbicie okołoziemskiej szumią samoczynne ­fabryki. Lekarstwa dostają się na Ziemię dzięki taniej technologii rakietowej, co pozwala im ratować miliony istnień i miliardy lat zdrowia.

Powietrze na zewnątrz jest czyste, a otaczające cię zewsząd elektryczne maszyny wydają z siebie tylko delikatne pomruki. Elektryczne samochody i ciężarówki, w większości autonomiczne, suną po drogach cicho jak letni wietrzyk. Podróżni mali i duzi mkną na elektrycznych rowerach i hulajnogach, własnych i należących do sieci miejskich, działających na abonament. Kolejny dron, kursujący zresztą tylko na ostatnim odcinku dostawy, opuszcza się z poziomu koron drzew, zawisa jak koliber nad podwórkiem sąsiada i zrzuca paczkę. Elektroniczne boty odpowiadają za większość dostaw z internetu, oszczędzając ludziom dużej części mozolnej pracy w tej branży.

W mikrosłuchawce odzywa się dźwięk – to wiadomość głosowa od znajomego i jego rodziny. Jadą właśnie na lotnisko, a stamtąd na kolejny wypad. Dzięki połączonym osiągnięciom sztucznej inteligencji, mocnych praw pracowniczych i reform w całej gospodarce jest mniej ubóstwa, a tydzień pracy trwa krócej. Sztuczna inteligencja zapewnia wyższą wydajność. Większość ludzi w kilka dni kończy tę samą pracę, która kiedyś zajęłaby im cały tydzień. Jest zatem więcej świąt, długich weekendów i urlopów. Ale mniej pracy nie oznacza niższej płacy. Przecież AI powstała dzięki skomasowanej wiedzy całej ludzkości – trzeba się więc dzielić płynącymi z niej zyskami. Znajomi podróżują z Nowego Jorku do Londynu. Lot zajmie im nieco ponad dwie godziny. Nowoczesne odrzutowce pasażerskie zazwyczaj osiągają prędkość dwóch machów – dwukrotność prędkości dźwięku – a dzięki mieszance paliw tradycyjnych i ekologicznych, syntetycznych, emitują do atmosfery dużo mniej związków węgla.

Świat się zmienił. Nie tylko świat wirtualny, ten taniec pikseli na ekranach. Materialny też: domy, energia, infrastruktura, medycyna, urządzenia techniczne. O ileż ta epoka różni się od pierwszych dekad XXI wieku, w którym rozpostarły się splątane nici licznych kryzysów! Kryzys mieszkaniowy. Finansowy. Klimatyczny. Kryzysy polityczne. Pandemia. Przez wiele lat akceptowaliśmy bezdomność i ubóstwo, nieleczone choroby i spadek oczekiwanej długości życia. Przez wiele lat wiedzieliśmy, że trzeba budować taką gospodarkę, która wypełni dotkliwe niedobory i stworzy niezbędne wielu ludziom szanse – i po prostu jej nie budowaliśmy. Przez wiele lat nie wynajdowaliśmy i nie wdrażaliśmy technologii, które uczyniłyby świat czystszym, zdrowszym i bogatszym. Przez wiele lat ograniczaliśmy swoją zdolność do rozwiązywania najważniejszych problemów.

Dlaczego?

Niedobór to wybór

Ta książka poświęcona jest prostej koncepcji: żeby mieć taką przyszłość, jakiej pragniemy, musimy budować i wynajdować więcej rzeczy, których potrzebujemy. Tyle. Tak brzmi teza.

Zbyt prosto – nawet dla nas. A jednak historia Stanów Zjednoczonych w XXI wieku to historia niedoboru z wyboru. Dostrzeżenie, że różne niedobory są wynikiem jakiejś decyzji i że można podjąć inną, jest ekscytujące. Natomiast rozpoznanie powodów, z jakich wybieramy to, co wybieramy, okazuje się nadzwyczaj przykre.

Mówimy, że chcemy ocalić planetę przed zmianą klimatu. W praktyce jednak wielu Amerykanów pozostaje absolutnie przeciwnych rewolucji czystej energii. Nawet liberalne stany zamykają elektrownie atomowe, nieemitujące związków węgla, i oprotestowują projekty fotowoltaiki. Mówimy, że prawo do schronienia jest prawem człowieka. Ale nasze najbogatsze miasta dokuczliwie utrudniają budowę nowych mieszkań. Mówimy, że chcemy lepszej ochrony zdrowia, lepszych świadczeń medycznych, więcej leków na przerażające choroby. Ale tolerujemy taki system badań, finansowania i regulacji, który odciąga naukowców od najbardziej obiecującej pracy i odmawia milionom ludzi dostępu do odkryć, które mogłyby przedłużyć im życie albo poprawić jego jakość.

Czasem przeszkody te wynikają z różnic poglądów lub interesów. Czterysta hektarów farmy fotowoltaicznej jest błogo­sławieństwem dla miasta, które ona zasila, a przekleństwem dla okolicy, w której się mieści. Siedmiopiętrowy blok z przystępnymi cenowo lokalami w San Francisco oznacza mieszkanie dla tych, którzy w przeciwnym razie traciliby wiele godzin na dojazd do pracy, ale zasłania widok i utrudnia parkowanie tym, którzy mieszkali tam już wcześniej.

Niektóre nękające nas kryzysy stanowią pokłosie przeszłości. To, co dla jednego pokolenia było rozwiązaniem, dla następnego może stać się problemem. Rozrost mieszkalnictwa oraz infrastruktury po drugiej wojnie światowej wzbogacił Stany Zjednoczone. Ale z braku przepisów dbających o czystość powietrza i wody budowniczy tamtej epoki zniszczyli środowisko. W odpowiedzi na tę sytuację amerykański rząd uchwalił liczne regulacje. Dwudziestowieczne prawa mające chronić przyrodę dziś, w wieku XXI, uniemożliwiają realizację zielonych projektów energetycznych. Przepisy ustanowione po to, by rząd przewidywał znaczenie swoich działań, utrudniły rządowi znaczące działania. Reforma instytucji to wysiłek, który każde pokolenie musi podjąć na nowo.

Część problemów wynika ze swego rodzaju spisku ideologicznego, który tkwi w sercu polityki tego kraju. Jesteśmy bowiem przywiązani do pewnej opowieści o upadku Ameryki, związanej z ideologiczną niezgodą. Dlatego łatwo nam przeoczyć patologie spowodowane współdziałaniem różnych ideologii. Z biegiem XX stulecia w Stanach Zjednoczonych powstała prawica, która walczy z państwem, i lewica, która krępuje jego działania. Debaty o rozmiarze państwa przysłaniają fakt, że jego możliwości coraz bardziej się zmniejszają. Dostatek dóbr konsumenckich odwraca naszą uwagę od niedostatku mieszkań, energii, infrastruktury i odkryć naukowych. Pojawia się przeciwwaga, ale jest jeszcze młoda.

Błąd podażowy

W centrum zainteresowania ekonomii leży dynamika popytu i podaży. Podaż mówi o tym, ile czegoś jest. Popyt mówi o tym, ile pragną tego ludzie. Równowaga w gospodarce występuje wtedy, gdy podaż odpowiada popytowi, a nierównowaga wtedy, kiedy się one rozmijają. Nadmierny popyt przy zbyt małej podaży skutkuje brakami, wzrostem cen i reglamentacją towarów. Nadmierna podaż przy zbyt małym popycie zalewa rynek towarami, przynosi zwolnienia i recesję. Popyt i podaż wiążą się ze sobą. Przynajmniej w realnym świecie. W naszej polityce jednak oderwano jedno od drugiego. A dokonali tego demokraci i republikanie.

„Strona podaży” to słowa kojarzące się z prawicą. Przywodzą na myśl krzywą, którą konserwatywny ekonomista Arthur Laffer naszkicował na serwetce w latach siedemdziesiątych XX wieku, pokazując, że kiedy podatki są zbyt wysokie, gospodarka zwalnia, a przychody skarbu państwa paradoksalnie spadają1. Z tego między innymi rozwinęła się kilkudziesięcioletnia już tradycja obietnic składanych przez republikanów, że obcięcie podatków ludziom bogatym zachęci rozgoryczonych Johnów Galtów * tego świata do bardziej innowacyjnej i cięższej pracy, dzięki czemu gospodarki rozkwitną, a przychody skarbu państwa wzrosną.

Cięcie podatków jest użytecznym narzędziem. I to fakt, że zbyt wysokie podatki mogą zniechęcać do pracy. Ale przekonanie, że obcięcie podatków za każdym razem prowadzi do zwiększenia dochodów państwa, to – jak stwierdził George H.W. Bush – „ekonomiczne wudu”. Wypróbowano to podejście. Zawiodło. Wypróbowano raz jeszcze. I jeszcze raz zawiodło. Te porażki, a także upór Partii Republikańskiej, by wciąż robić to samo i oczekiwać różnych rezultatów, sprawiły, że zwątpienie w stronę podaży w gospodarce z jakiegoś powodu stało się podejrzane. To tak, jak gdyby istnienie pseudonaukowej frenologii kompromitowało neurologów.

Konserwatywny program rozpowszechnił też przekonanie, że produktywność zależy od nieskrępowanego działania rynku. Ekonomia podaży zajmuje się więc usuwaniem państwa z drogi sektora prywatnego. Obcinaniem podatków, żeby ludzie więcej pracowali. Luzowaniem regulacji, żeby firmy więcej wytwarzały. Tylko co zrobić z tymi dziedzinami, w których społeczeństwo potrzebuje czegoś, czego rynek nie chce albo nie potrafi dostarczyć?

Można by się spodziewać, że tu wkroczą demokraci. Ale demokraci, zahukani rewolucją reaganowską i zestrachani, żeby ich czasem nie wzięto za socjalistów, w tej wielkiej księdze rachunkowej ograniczają się raczej do pracy nad stroną popytu. W 1978 roku Amerykanie usłyszeli, że „państwo nie może rozwiązać za nas problemów, nie może ustalać nam celów, nie może określać nam wizji”. Tych słów bynajmniej nie wypowiedział Ronald Reagan, ale prezydent Jimmy Carter, demokrata, w swoim orędziu o stanie państwa2. To była zapowiedź przyszłych wydarzeń. W 1996 roku kolejny prezydent demokrata, Bill Clinton, ogłosił, że „skończyła się epoka wielkiego państwa”3. Przekonanie, że amerykański rząd nie może rozwiązywać problemów Ameryki, nie zostało jednostronnie wpojone przez Ronalda Reagana i Partię Republikańską. Wytworzyły je wspólnie obie partie, a wzmocnili liderzy.

Obietnice i programy progresywistów od kilkudziesięciu lat polegają na rozdawaniu ludziom pieniędzy albo działających jak pieniądze bonów, by dzięki nim mogli wyjść z domu i kupić coś, co rynek wytwarza, ale biednych na to nie stać. Affordable Care Act finansuje ubezpieczenia, które można wykorzystać do zapłacenia za opiekę medyczną. Bonami żywnościowymi płaci się za produkty spożywcze. Z bonów mieszkaniowych opłaca się czynsz. Granty im. Claiborne’a Pella finansują czesne na studiach wyższych. Ulgi podatkowe na żłobek i przedszkole zapewniają pieniądze na pokrycie ich kosztów4. Z ubezpieczeń społecznych odkłada się pieniądze na emeryturę. Płaca minimalna oraz ulgi podatkowe dla skromnie zarabiających przynoszą ludziom więcej gotówki na wszystko, na co zechcą ją wydać.

Te programy polityki społecznej mają sens. Popieramy je. O ile jednak demokraci skupili się na rozdawaniu pieniędzy konsumentom, aby ci mogli kupić to, czego potrzebują, o tyle mniej uwagi poświęcali podaży towarów i usług, do których każdy, według nich, powinien mieć dostęp. Masę pieniędzy podatników wydano na ubezpieczenia zdrowotne, bony mieszkaniowe oraz infrastrukturę, ale zabrakło równie silnej koncentracji – a czasem jakiejkolwiek koncentracji – na tym, co za te pieniądze naprawdę się buduje i kupuje.

Świadczy to o wierze w rynek, która u demokratów jest chyba nie mniej rozbrajająco naiwna niż u republikanów. Demokraci zakładali, że sektor prywatny, jeśli tylko pomacha mu się przed nosem wystarczającą ilością pieniędzy, będzie mógł i zechce osiągać cele społeczne. Ich przekonanie świadczy też o braku zainteresowania działaniem państwa. W ciemno uznali przepisy za rozsądne, a politykę – za skuteczną. Wołania, iż rząd tłamsi produkcję lub innowacyjność, zazwyczaj trafiały w próżnię. W polityce pojawiła się plamka ślepa. A ruchy polityczne proponują rozwiązania dopiero wtedy, kiedy wiedzą, gdzie szukać problemów. Demokraci nauczyli się szukać okazji do tego, by przyznawać dofinansowanie. Nie zastanawiali się specjalnie nad trudnościami podaży.

A problem polega na tym, że jeśli dofinansuje się popyt na coś, czego na rynku jest za mało, spowoduje to wzrost cen lub wymusi reglamentację5. Gdy zbyt wielka masa pieniędzy walczy o ograniczoną liczbę mieszkań, właściciele się bogacą, a nabywców dotyka kryzys kosztów. Gdy zbyt wielka masa pieniędzy walczy o niewystarczająco licznych lekarzy, trzeba dłużej czekać na wizytę i więcej za nią zapłacić. Riposta republikanów nasuwa się sama: „Po prostu przestańcie dokładać do popytu”. Niech państwo się nie miesza. Pozwólcie rynkowi odprawiać swoje czary.

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby chodziło o towary, do których dostęp nie jest kwestią sprawiedliwości. Jeżeli gogle do wirtualnej rzeczywistości są za drogie – trudno. To nie jest problem polityki publicznej, że większości gospodarstw domowych nie stać na gogle VR. Nie można jednak tego samego powiedzieć o mieszkaniach, oświacie czy opiece medycznej. Społeczeństwo interesuje się tym, czy ktoś ma dostęp do tych towarów i usług – i słusznie. Demokraci i republikanie doprowadzili do uchwalenia ustaw, które w sumie przeznaczają biliony dolarów na pomoc ludziom, żeby stać ich było na niezbędne rzeczy. Tyle że przyznać dofinansowanie na towar o ograniczonej podaży to tak, jak dostawić drabinę do windy, która wciąż pędzi w górę.

Skutki tego błędu są wszechobecne. W 1985 roku mediana cen domów wynosiła 2,2 raza tyle, ile średni dochód roczny. W roku 2020 stanowi ona sześciokrotność średniego dochodu rocznego6. Pomiędzy rokiem 1999 a 2023 średnia składka roczna na rodzinne ubezpieczenie zdrowotne po stronie pracodawcy wzrosła z 5791 dolarów do 23 968 dolarów – o ponad 300 procent – a udział pracownika w opłacaniu składki zwiększył się ponadczterokrotnie7. W 1970 roku średnie czesne roczne oraz inne opłaty wynosiły 394 dolary w uczelniach publicznych i 1706 dolarów w prywatnych szkołach wyższych. W 2023 roku było to średnio 11 310 dolarów w uczelniach publicznych dla studentów z tego samego stanu, a w prywatnych – 41 740 dolarów8. Opieka nad dziećmi rocznie kosztuje rodzinę z niemowlęciem i czterolatkiem średnio 36 008 dolarów w Massachusetts, 28 420 dolarów w Kalifornii, 28 338 w Minnesocie9.

Powstała niezwykła gospodarka, w której wielu ludzi utraciło stabilny styl życia, charakterystyczny dla klasy średniej, a jednocześnie większość ludzi stać na materialne oznaki życiowego powodzenia. W latach sześćdziesiątych XX wieku można było ukończyć czteroletnie studia bez zaciągania długów, ale nie można było kupić telewizora z płaskim ekranem. W latach dwudziestych XXI stulecia jest już prawie na odwrót.

Kryzysy kosztów życia (affordability crises)10 zatuszowaliśmy niskimi cenami towarów konsumenckich, szybującą wartością aktywów, co satysfakcjonowało bogatszych Amerykanów, i nawarstwiającym się długiem – kredytami na mieszkanie, studia i leczenie, dzięki którym klasa pracująca nie pogrążyła się ostatecznie. W tym świetle zaczynają nabierać sensu tematy debat gospodarczych ostatnich kilkudziesięciu lat: kryzys kredytów hipotecznych, nowy, wielki program pokrycia kosztów ubezpieczenia zdrowotnego, darmowe szkolnictwo wyższe i umorzenie długów studenckich, niekończące się tury cięć podatkowych, kolejne propozycje, żeby państwo płaciło za żłobki i przedszkola, bańka kryptowalutowa, która przyciągnęła tak wielu inwestorów po części dlatego, że wyglądała jak rakieta do wzbogacenia, do której może wsiąść każdy.

Ale wtedy przyszła inflacja. Przez lata głównym problemem amerykańskiej gospodarki był popyt. Obaj opisywaliśmy w prasie kryzys finansowy i pamiętamy, że każda rozmowa z ekonomistami administracji Baracka Obamy dotyczyła tego, jak przekonać pracodawców, żeby zatrudniali, a konsumentów, żeby wydawali. Pakiet stymulacyjny w 2009 roku był nazbyt skromny i choć udało nam się uniknąć powtórki z Wielkiego Kryzysu, odnowa gospodarcza okazała się boleśnie powolna. Demokraci wyciągnęli z tego wniosek, który zastosowali do pandemii ­COVID-19. Natarli na kryzys potężnym bodźcem fiskalnym, razem z administracją Trumpa przegłosowując CARES Act o wartości 2,2 biliona dolarów, a następnie dodali do niego 1,9-bilionowy American Rescue Plan Act i do tego biliondolarową ustawę o infrastrukturze. Demokraci jasno pokazali, że wolą ryzyko przegrzanej gospodarki, na przykład inflację, od groźby masowego bezrobocia.

Udało się. Przezwyciężenie kryzysu gospodarki pandemicznej zrodziło jednak nowy kryzys dla gospodarki postpandemicznej: nadmiar popytu. Łańcuchy dostaw, nadszarpnięte pandemią i napaścią Rosji na Ukrainę, zaczęły się rwać. A inflacja przyszła się mścić. Wywiady, jakie prowadziliśmy z ekonomistami administracji Bidena, różniły się od rozmów z ekonomistami administracji Obamy – nawet wówczas, gdy były to te same osoby. Ci ludzie chcieli, żeby firmy wytwarzały więcej towarów i robiły to szybciej. Chcieli większej produkcji czipów, żeby powstawało więcej samochodów i komputerów. Chcieli, żeby porty sprawniej odprawiały ładunki, żeby Pfizer produkował więcej leków antywirusowych, żeby firmy transportowe zatrudniały więcej kierowców, a szkoły wymieniły wentylację. Ekonomiści demokratów potrzebowali większej podaży, a jeśli się nie dało, to niższego popytu.

Biden stwierdził: „Jeżeli ceny samochodów są zbyt wysokie, to mamy dwa rozwiązania. Albo zwiększyć podaż samochodów, produkując ich więcej, albo zmniejszyć popyt na samochody, sprawiając, by Amerykanie zbiednieli. Taki mamy wybór”11.

W 2024 roku wzrost cen spowolnił. Inflacja – według miar ekonomistów – odpuściła. Ale bardziej ogólny kryzys kosztów życia, który nastał jeszcze przed epizodem inflacji, nie zniknął. Obawa, że nie mamy i nie będziemy mieć wystarczająco dużo tego, czego potrzebujemy, mocno ciążyła politykom. Ustawodawcy zaczęli zastanawiać się nad globalizacją i ostrzegli, że nie możemy pozostać zależni od najważniejszych eksporterów z Chin, jeżeli nasze państwa poróżni konflikt albo kryzys. Gubernatorzy stanów i burmistrzowie miast skupili się na podaży mieszkań, widząc, że na ich ulicach rozstawiają się obozowiska bezdomnych. Dzięki Ustawie o redukcji inflacji zaczęła się budowa zielonej infrastruktury, potrzebnej do tego, aby nasza gospodarka przeszła na czystą energię. Ustawą CHIPS ** pomachał inwestorom przed nosem dziesiątkami miliardów dolarów, aby ożywili produkcję półprzewodników w USA. Jeszcze się przekonamy, czy te kroki przyniosą pożądane skutki. Nie można jednak zaprzeczyć, że są wyraźnym zerwaniem z amerykańską polityką ostatnich kilkudziesięciu lat.

Polityka nie dotyczy wyłącznie tych problemów, które mamy. Dotyczy ona również tego, które problemy dostrzegamy. Problem podaży krył się w gospodarce od lat, ale nigdy nie dotarł do centrum polityki. To się obecnie zmienia. Pojawia się nowa teoria podaży, a wraz z nią – nowy sposób myślenia o polityce, ekonomii i wzroście.

Społeczeństwo to nie tort

Być może znasz już frazes, że gospodarka to tort, który trzeba powiększać, a nie kroić. Nie wiadomo, od czego zacząć objaśnianie, co w tej metaforze jest chybione – bo prawie wszystko. Gdyby jakoś się udało powiększyć tort czekoladowy, to miałoby się po prostu więcej tortu czekoladowego. Ale wzrost gospodarczy nie sprowadza się do dodawania tej samej materii. Różnica między gospodarką w stadium wzrostu a gospodarką w stagnacji polega na zmianie. Kiedy człowiek powoduje wzrost gospodarki, przyśpiesza nadejście innej przyszłości. Im więcej wzrostu, tym bardziej radykalnie przyszłość różni się od przeszłości. Niestety często zadowalamy się taką metaforą wzrostu, która przemilcza jego najważniejszą cechę.

Jeśli pogrzebiesz w równaniach, które wyznaczają zasady nowoczesnej ekonomii, to odkryjesz, że wzrost może wynikać z kilku rzeczy. Gospodarka rośnie, ponieważ bierze w niej udział więcej ludzi. Rośnie, bo ma większe terytorium albo więcej zasobów naturalnych. Jeżeli jednak te dwie metody się wyczerpią, to gospodarka musi lepiej wykorzystywać to, co ma. Ludzie muszą wymyślać nowe wynalazki. Fabryki muszą unowocześniać procesy produkcyjne. Nowe wynalazki i nowe procesy trzeba przekładać na nowe technologie. Wszystko to opatruje się banalną etykietą „wydajności”: o ile więcej możemy wyprodukować przy tej samej liczbie ludzi oraz tej samej ilości zasobów? Tyle że kiedy wydajność rośnie, nie dostajemy więcej tego, co już mieliśmy, lecz nowe rzeczy, o jakich nawet nie śniliśmy.

Wyobraźmy sobie, że kładziemy się spać w Nowym Jorku w 1875 roku, a budzimy się trzydzieści lat później. Gdy zamykamy oczy, nie ma światła elektrycznego, coca-coli, koszykówki ani nawet aspiryny. Nie istnieją samochody ani tenisówki. Najwyższy budynek na Manhattanie to kościół. Budzimy się w 1905 roku. W mieście wznoszą się wysokościowce na stalowych wspornikach, nazywane drapaczami chmur. Na ulicach wszędzie nowości: automobile napędzane nowymi silnikami spalinowymi, ludzie na rowerach, w sportowych butach na kauczukowych podeszwach – to wszystko niedawne innowacje. Dopiero pojawiły się: katalog wysyłkowy Searsa, kartonowe pudełko i aspiryna. Ludzie wzięli pierwszy łyk coca-coli i pierwszy kęs kanapki, którą nazywamy amerykańskim hamburgerem. Bracia Wright odbyli pierwszy lot aeroplanem. Gdy kładliśmy się spać, nikt jeszcze nie zrobił zdjęcia aparatem Kodaka ani nie zarejestrował ruchomych obrazów specjalną maszyną, nie kupił też urządzenia odtwarzającego muzykę z płyt. W 1905 roku mamy pierwsze komercyjne wersje tych trzech wynalazków: prosty aparat skrzynkowy, kinematograf i fonograf.

A teraz wyobraźmy sobie, że ucinamy sobie jeszcze jedną trzydziestoletnią drzemkę, pomiędzy rokiem 1990 a 2020. Zdziwilibyśmy się oszałamiającą pomysłowością, z jaką zaprojektowano komputery i smartfony. Otaczający nas świat materialny wydawałby się jednak bardzo podobny. Znajduje to odzwierciedlenie w statystykach wydajności pracy, które wykazują spadek tempa zmian z biegiem XX wieku. To nie tylko problem gospodarki, lecz także kryzys polityki. Nostalgia, która przepełnia dziś prawicę i przenika do lewicy, nie jest dziełem przypadku. Straciliśmy wiarę w przyszłość, która niegdyś napawała nas optymizmem. Bijemy się natomiast o to, co mamy – albo mieliśmy.

Naszej epoce brakuje utopijnego myślenia. Cennym wyjątkiem jest W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm Aarona Bastaniego – lewicowy traktat, który w sercu wizji świata bez konieczności pracy i bez niedostatku umieszcza opracowywane dziś technologie: sztuczną inteligencję, energię odnawialną, górnictwo kosmiczne, mięso roślinne i komórkowe oraz edycję genomu12. Bastani pyta:

A co, gdyby jednak wszystko mogło się zmienić? Co, gdybyśmy zamiast jedynie próbować sprostać wyzwaniom naszych czasów – od zmiany klimatu po nierówności i starzenie się – wykroczyli poza nie, pozostawiając za sobą współczesne problemy, tak samo jak zrobiliśmy to z wielkimi drapieżnikami i, w dużej mierze, chorobami? Co, gdybyśmy zamiast uznawać, że nie potrafimy sobie wyobrazić innej przyszłości, zadecydowali, że historia jeszcze się nie zaczęła?13

W polityce codziennością jest wyobrażanie sobie sprawiedliwego dzisiaj i opracowywanie na tej podstawie programów ubezpieczeń społecznych, które by nas do niego zaprowadziły. Ale nie mniej ważne powinno być wyobrażanie sobie sprawiedliwego – a nawet wspaniałego – jutra i opracowywanie postępów technologicznych, które do niego doprowadzą. Bastani przedstawia wyjątkowo ożywczą wizję, podkreśla bowiem, że ci spośród nas, którzy wierzą w bardziej sprawiedliwy, bardziej opiekuńczy, bardziej zrównoważony świat, mają interes w tym, by wprowadzać wynalazki, które umożliwią nastanie takiego świata. Sprawa jest więc tyleż polityczna, co technologiczna: przecież te same technologie – jeżeli nie zostaną obudowane równościowymi instytucjami i programami – mogą spotęgować nierówność i ludzką desperację. Bastani dostrzega, że świat, którego pragniemy, wymaga czegoś więcej niż tylko redystrybucji. Aspirujemy do czegoś więcej niż tylko podzielenia między siebie tego, co mamy dziś.

Nowe technologie tworzą nowe możliwości i pozwalają nam zażegnywać problemy niegdyś nierozwiązywalne. W świecie, w którym do grupy największych emitentów gazów cieplarnianych należą kraje o średnim dochodzie, takie jak Chiny czy Indie14, ludzkość może ograniczyć zmianę klimatu i równocześnie walczyć z ubóstwem tylko wtedy, gdy znajdzie sposób na tanią produkcję dużych ilości czystej energii i wyda wystarczająco dużo na jego wdrożenie w życie. Jeszcze można mieć cień nadziei na to, że unikniemy katastrofalnego ocieplenia klimatu, choćby dzięki temu, że w ciągu dziesięciu lat koszt produkcji energii słonecznej spadł o 89 procent, a wiatrowej (na lądzie) – o 70 procent15. Decyzja stanu Kalifornia, aby do 2035 roku wyeliminować sprzedaż nowych samochodów benzynowych16, byłaby nie do pomyślenia, gdyby nie błyskawiczny rozwój technologii akumulatorowej.

Dużą część wynalazków potrzebnych nam do tego, żeby pojawił się taki świat, jakiego pragniemy, już potrafimy zbudować. Ale równie dużą ich część nadal trzeba wymyślić bądź udoskonalić. Zielony wodór i cement. Fuzję jądrową. Leki na terminalne choroby nowotworowe, oporne na dzisiejsze kuracje, oraz na zagadkowe schorzenia autoimmunologiczne, które dzisiejszych lekarzy wprawiają w zakłopotanie. Sztuczną inteligencję, dostosowującą się do potrzeb tych dzieci, które uczą się i myślą inaczej. Część tych wynalazków – taką mamy nadzieję – powstanie dzięki działaniu rynków. Ale to część w nawet najmniejszym stopniu niewystarczająca. Rynek bowiem nie umie odróżnić bogactwa wytworzonego dzięki spalaniu węgla od bogactwa wytworzonego dzięki większej pojemności akumulatorów. Państwo to potrafi. Rynek sam z siebie nie sfinansuje ryzykownych inwestycji w technologie, z których stopa zwrotu ma charakter społeczny, a nie gospodarczy. Państwo musi.

Nie bądźmy naiwni. Uznanie państwa za problem jest dziecinne. Równie dziecinne jest uznanie państwa za rozwiązanie. Państwo może być zarówno problemem, jak i rozwiązaniem, a najczęściej bywa jednym i drugim. Według niektórych energia jądrowa jest bezpieczniejsza od wiatrowej i czystsza od słonecznej. A bez wątpienia bezpieczniejsza i czystsza od spalania węgla i ropy naftowej. Mimo to Stany Zjednoczone – w obliczu kryzysu globalnego ocieplenia – niemal całkowicie przestały budować reaktory i elektrownie atomowe. W latach 1973–2024 kraj ten rozpoczął i zakończył budowę zaledwie trzech nowych reaktorów. A w ciągu życia większości z nas zamknął więcej elektrowni, niż otworzył17. Nie świadczy to o niezdolności rynku prywatnego do odpowiedzialnego podejmowania ryzyka, lecz o niezdolności rządu federalnego do właściwej oceny tego ryzyka.

Poważne potraktowanie technologii jako motoru zmian polega na dostrzeżeniu, że zawsze jest ona przepojona wartościami i, owszem, polityką. Relacja działa w obie strony. Nie chodzi jedynie o to, że obowiązująca polityka wpłynie na opracowywane przez nas technologie. Tworzone technologie podyktują także politykę, jaka będzie obowiązywać w przyszłości. Świat, w którym energia odnawialna jest tania i dostępna w dużych ilościach, pozwala na prowadzenie innej polityki niż ta obowiązująca w świecie, w którym energia jest towarem drogim i deficytowym. Świat, w którym konstrukcje modułowe obniżyły koszty budownictwa, otwiera nowe możliwości dla budżetów państwowych i samorządowych.

W 1985 roku wielki krytyk nowych technologii Neil Postman napisał: „Niewyczuwanie, że technologia przybywa wyposażona w program zmiany społecznej, utrzymywanie, że technologia jest neutralna, zakładanie, że technologia jest zawsze przyjazna wobec kultury, oznacza zwyczajnie i po prostu głupotę”18. Prawdziwe jest również stwierdzenie przeciwne: brak programu, który mógłby zaprząc technologię do procesu zmiany społecznej, stanowi formę krótkowzroczności.

Prawica nagminnie dostrzega jedynie wyobrażoną świetność przeszłości, a lewica – jedynie niesprawiedliwość dnia dzisiejszego. W tym sporze sympatyzujemy raczej z lewicą, ale nie nam go rozstrzygać. Często jednak, i to u obu stron, brakuje nam jasno wyrażonej wizji przyszłości oraz tego, jak będzie się ona różnić od teraźniejszości. Ta książka zarysowuje – i uzasadnia – jedną taką wizję.

Liberalizm, który buduje

Obaj jesteśmy liberałami w tradycji amerykańskiej. Staramy się rozwiązywać problemy pozostające głównie w sferze zainteresowania liberałów. Martwimy się zmianą klimatu i nierównością w dostępie do opieki zdrowotnej. Chcemy, żeby mieszkania były bardziej przystępne cenowo, a mediana wynagrodzeń wyższa. Chcemy, żeby dzieci oddychały czystszym powietrzem, a ludziom łatwiej dojeżdżało się do pracy komunikacją publiczną. Pod wieloma względami nie zgadzamy się z nowoczesną amerykańską prawicą. Ale w tej książce koncentrujemy się na patologiach szeroko rozumianej lewicy.

Jeden powód jest taki, że nie uważamy się za kogoś, kto mógłby skutecznie dotrzeć do prawicy. W ramach tamtej koalicji są wprawdzie osoby, które dążą do reform uzupełniających się z naszymi, na przykład James Pethokoukis, autor książki The Conservative Futurist, ekonomista Tyler Cowen, nawołujący do „libertarianizmu mocnego państwa” (state capacity libertarianism)19, czy wielu ekspertów w dziedzinie polityki publicznej, zrzeszonych wokół Niskanen Center. I dobrze im życzymy.

Na lewicy skupiamy się z szerszych powodów. Za napisaniem tej książki w dużej mierze stoi nasze przekonanie, że trzeba wyeliminować węgiel z globalnej gospodarki, aby zażegnać zagrożenie zmianą klimatu. A skoro prawica – przynajmniej ta amerykańska – najwyraźniej tego przekonania nie podziela, to próba przedstawienia republikanom polityki, dzięki której szybciej budowaliby zieloną infrastrukturę, wydaje nam się naiwna. Głupotą byłoby oczekiwanie, że koalicja niezgadzająca się z naszymi celami pomoże je osiągać. Bardziej więc interesuje nas pytanie – które zresztą zadamy – dlaczego często łatwiej jest budować wytwórnie energii odnawialnej w stanach rządzonych przez republikanów niż w tych rządzonych przez demokratów, pomimo że republikanie nie zgadzają się z nami co do przyczyny zmian klimatu.

Do tego dochodzi fakt, że każdy liberał powinien być wściekły, gdy widzi, jak liberałowie zarządzają stanami i miastami, które ich wybrały. Jeden z nas urodził się w Kalifornii i mieszkał tam przez większość czasu pisania tej książki. W najludniejszych miastach tego stanu rządzą demokraci20. Każdy urzędnik wyłoniony w wyborach ogólnostanowych jest demokratą21. W obu izbach legislatury stanowej większość mają demokraci. A Kalifornia jest krainą cudów. Globalnie prowadzi w dziedzinie nowych technologii. Tworzy popkulturę konsumowaną przez większość świata. Jest też zdumiewająco, zachwycająco wprost pięknym miejscem. Gdyby była samodzielnym państwem, zajmowałaby piąte miejsce w rankingu PKB na świecie.

Liberałowie powinni zatem móc się chwalić: „Głosujcie na nas, a będziemy rządzić krajem tak, jak rządzimy w Kalifornii!”. Tymczasem konserwatyści grożą: „Zagłosujcie na nich, a będą rządzić krajem tak, jak rządzą w Kalifornii!”. Kalifornia od kilkudziesięciu lat bezskutecznie próbuje zbudować kolej dużych prędkości. Problem bezdomności jest tam największy w kraju, a mieszkania – najmniej dostępne cenowo. Koszty życia są wyższe tylko na Hawajach i w Massachusetts22. W rezultacie setki tysięcy ludzi rocznie emigrują do Teksasu i Arizony23. Co poszło nie tak?

Kalifornia wyróżnia się dotkliwością swoich problemów, ale nie ich strukturą. Tę samą dynamikę można zaobserwować w innych stanach i miastach pod rządami demokratów. W epoce sukcesów prawicowego populizmu wśród liberałów pojawiła się presja, żeby koncentrować się wyłącznie na grzechach prawicy spod znaku Make America Great Again. A przez to łatwo przeoczyć współudział liberalnych rządów we wzlocie trumpizmu. W książce Presidents, Populism, and the Crisis of Democracy (Prezydenci, populizm i kryzys demokracji) politolodzy William Howell i Terry Moe piszą, że „populiści karmią się nie tylko socjoekonomicznym niezadowoleniem. Karmią się także nieudolnością rządu – a ich wielki urok polega na tym, że obiecują go zastąpić własnym, efektywnym, dzięki autokratycznej władzy”24.

Donald Trump wygrał wybory w 2024 roku, ponieważ udało mu się przesunąć w prawo niemal każdy segment elektoratu. Ale sygnałem, którego najbardziej powinni się obawiać demokraci, jest to, że największa zmiana zaszła w stanach i miastach demokratów – miejscach, w których wyborcy najsilniej odczuwają codzienne realia liberalnych rządów. W prawie wszystkich hrabstwach w Kalifornii wynik Trumpa się poprawił25, w hrabstwie Los Angeles republikanie otrzymali o jedenaście punktów procentowych więcej niż poprzednio. Tymczasem w stanach żelaznego elektoratu Partii Demokratycznej, w hrabstwie Philadelphia, słupki sondaży przesunęły się o cztery punkty procentowe w prawo, w hrabstwie Wayne (z siedzibą w Detroit) o dziewięć, a w hrabstwie Cook (z siedzibą w Chicago) – o osiem. W aglomeracji nowojorskiej, w hrabstwie Nowy Jork (obejmującym Manhattan), sondaże poszły w prawo o dziewięć punktów procentowych, w hrabstwie Kings (Brooklyn) o dwanaście, w hrabstwie Queens o dwadzieścia jeden, a w hrabstwie Bronx o dwadzieścia dwa26.

Głosowanie w wyborach pozwala wyrazić gniew tanim kosztem. Przeprowadzka wymaga wydatków. Ale mieszkańcy stanów i miast związanych z Partią Demokratyczną również się na nią decydują. W 2023 roku Kalifornia utraciła o 342 tysiące mieszkańców więcej, niż zyskała; w Illinois strata netto wyniosła 115 tysięcy osób, w Nowym Jorku zaś – 284 tysiące27. Przy amerykańskiej ordynacji wyborczej utrata mieszkańców oznacza utratę siły politycznej. Jeżeli dzisiejsze tendencje się utrzymają, cenzus z 2030 roku wykaże ostry skręt Kolegium Elektorów w prawo; nawet gdyby dodać Michigan, Pensylwanię i Wisconsin do stanów, w których wygrała Kamala Harris, to nie wystarczy, by demokraci zwyciężyli w przyszłych wyborach prezydenckich28.

To nie jest problem wyłącznie polityczny. Młode rodziny wynoszą się z wielkich aglomeracji tak szybko, że niektóre hrabstwa – w tym te, na których terenie mieszczą się Manhattan, Brooklyn, Chicago, Los Angeles i San Francisco – są zagrożone utratą 50 procent populacji dzieci poniżej piątego roku życia w ciągu najbliższych dwudziestu lat29. Demokraci nie mogą równocześnie twierdzić, że są partią rodzin z klasy średniej, i rządzić w tych częściach kraju, z których rodziny się wyprowadzają.

Dobrym sposobem na marginalizację najgroźniejszych ruchów politycznych jest udowodnienie własnego sukcesu. Jeżeli liberałowie nie chcą, żeby Amerykanie uwierzyli w fałszywe obietnice przywódców silnej ręki, to muszą dać ludziom owoce swoich skutecznych rządów. Istotna jest redystrybucja. Lecz ona nie wystarczy.

Społeczeństwo dostatku

Jest takie słowo, które opisuje naszą upragnioną przyszłość: dostatek. Wyobrażamy sobie przyszłość, w której wszystkiego będzie nie mniej, ale więcej. Nie podpisujemy się pod zwodniczymi ideologiami niedostatku. Nie powstanie więcej lepszych stanowisk pracy, jeśli zamkniemy granice przed migrantami. Nie powstrzymamy zmian klimatu, namawiając świat, żeby zrezygnował ze wzrostu. Nie chodzi jedynie o to, że takie wizje są nierealistyczne. One są przeciwskuteczne. Nie doprowadzą do przyszłości, do której jakoby dążą. Bardziej zaszkodzą, niż pomogą.

Dostatek, który sobie wyobrażamy, nie ma być bezmyślny. Nie chodzi tu o ogólne pomnażanie. Inspiruje nas napisana w 1954 roku genialna książka historyka Davida M. Pottera pod tytułem People of Plenty (Naród obfitości), omawiająca to, jak dostatek kształtował amerykańską myśl i kulturę. „Właściwie pojmowany dostatek nie przybiera postaci zapasu konkretnych, powszechnie cenionych dóbr, spoczywających na półkach, aż ludzkość, sięgając po nie, ogołoci wszystkie półki”. Dostatek – pisał Potter – to „czynnik fizyczny i kulturowy, wynikający ze stosunków człowieka – który sam jest geologiczną siłą – z przyrodą”30.

Dostatek, do którego dążymy, różni się od tego, który widziało nasze pokolenie. Potter pisał o Ameryce „ukierunkowanej tak, aby przemienić kulturę wytwórcy w kulturę konsumenta”31. W kolejnych dziesięcioleciach rozdźwięk między produkcją a konsumpcją jeszcze bardziej się pogłębił. Amerykańska polityka skupiła się na tworzeniu „republiki konsumenckiej”, jak ochrzciła ją Lizabeth Cohen32. Idzie jej to nader sprawnie. Tak sprawnie, że wręcz katastrofalnie. Panuje zdumiewająca obfitość dóbr, którymi można zapełnić wnętrze domu, a jednocześnie niedostatek tego, co potrzebne, żeby zbudować dobre życie. Nawołujemy do korekty kursu. Produkcja interesuje nas bardziej niż konsumpcja. Wierzymy, że to, co możemy zbudować, jest ważniejsze od tego, co możemy kupić.

Dostatek, tak jak my go definiujemy, jest stanem. Stanem, w którym wystarczy tego, czego potrzebujemy, do stworzenia życia lepszego niż to, którym żyliśmy do tej pory. Skupiamy się więc na cegiełkach budujących przyszłość. Na mieszkaniach. Transporcie. Energii. Zdrowiu. Skupiamy się też na instytucjach i na ludziach, którzy muszą budować i wynajdować tę przyszłość.

Zacznijmy.

* John Galt jest ważną postacią powieści Ayn Rand Atlas zbuntowany (1957), kultowej wśród konserwatystów i libertarian. Genialny wynalazca, propagator racjonalizmu, indywidualizmu i kapitalizmu, walczący z ingerencjami biurokratycznego państwa, stanowi porte-­parole poglądu zwanego obiektywizmem, opracowanego przez autorkę – przyp. tłum. [Wszystkie przypisy pod tekstem pochodzą od tłumaczki. Przypisy autorskie znajdują się na końcu książki].

** Ang. CHIPS and Science Act. Dowcipny skrót CHIPS (chipy) rozwija się jako Creating Helpful Incentives to Produce Semiconductors (tworzenie pomocnych motywacji do produkcji półprzewodników). Dla ułatwienia w tej książce posługuję się samym skrótem CHIPS, choć nie jest to jedyny przedmiot ustawy.

1Rozwijajmy

„Na zachód, młodzieńcze, na zachód. Na tych ziemiach jest zdrowie – i miejsce z dala od tłumów próżniaków i półgłówków”.

Trudno powiedzieć, czy Horace Greeley, redaktor prasowy i kandydat liberałów na prezydenta, rzeczywiście wypowiedział przypisywane mu słynne słowa. Wiadomo natomiast, że nie skorzystał z własnej porady. Greeley urodził się w 1811 roku w biednej rodzinie w prowincjonalnym miasteczku Amherst (New Hampshire)1. Nie szukał szczęścia na wielkim przestworze amerykańskiego Zachodu. W 1831 roku przybył do Nowego Jorku. Tam, w kipiącym ośrodku miejskiego życia, zbił fortunę i wyrobił sobie nazwisko: założył „New-York Tribune”, został wybrany do Kongresu, a następnie przegrał wybory prezydenckie z Ulyssesem S. Grantem.

Napięcie pomiędzy życiorysem Greeleya a ideową spuścizną, którą po sobie zostawił, charakteryzuje również historię jego ukochanego kraju. Amerykanie od dawna gloryfikują podbój ziem kontynentu. Ale przyszłość wykuwali sobie raczej w miastach. Nie jest niczym nowym to, że wolimy romantyzm Zachodu od buchalterii czynszówek. „Często zapominamy, że cały kraj opływał w dostatek paliw, minerałów, urodzajnej ziemi, zdolności wytwórczych i tym podobnych, toteż zaopatrywał miasto, aby ten dostatek przemieniało w mobilność społeczną”, przypominał Potter w People of Plenty. „Więcej Amerykanów zmieniło swoje położenie przeprowadzką do miasta niż przeprowadzką na pogranicze”2.

Ale nie taką historię opowiadała sobie Ameryka. Wbiliśmy sobie do głowy, że połacie ziem na zachodzie to faktyczny gwarant naszego dobrobytu. Ich całkowite zasiedlenie spowodowało swoistą traumę. Przecież w Europie też były miasta. Natomiast Stany Zjednoczone szczyciły się otwartymi przestrzeniami – często zresztą zagrabionymi komuś innemu. Czy bez nich popadlibyśmy w stagnację, tak jak Europejczycy? Ten lęk utrzymywał się jeszcze w XX stuleciu. Zasiedlenie Zachodu podawano jako jedną z przyczyn Wielkiego Kryzysu lat dwudziestych. Senator Lewis Schwellenbach, jeden z najzagorzalszych zwolenników Nowego Ładu i późniejszy sekretarz pracy w administracji prezydenta Harry’ego Trumana, ostrzegał, że „dopóki wystarczało niezagospodarowanego Zachodu – nowych ziem – nowych surowców – nowych możliwości – nie mieliśmy powodów do zmartwień”3. Te czasy się skończyły. Alvin Hansen, wpływowy ekonomista, przedstawił bardziej wyrafinowaną wersję tego przekonania: „W dużej mierze zakończyliśmy trudne zadanie wyposażenia kontynentu w gigantyczne nakłady kapitałowe”, stwierdził4. Według niego kryzys zwiastował nową normalność: dojrzała Ameryka nie mogła oczekiwać tak gwałtownego wzrostu, jakiego doświadczyła Ameryka rozwijająca się.

Tyle że gospodarek nie ogranicza ziemia. Zewnętrzną granicę wzrostu wyznaczają pomysły oraz inspirowane nimi technologie, firmy i produkty. Najcenniejsza ziemia to ta, która pomaga w żywiołowym wytwarzaniu nowości. Leży zatem w centrach miast, a nie na peryferiach ludzkich osiedli. I ilustruje, z jakim problemem mierzy się dziś Ameryka. Młoda rodzina wciąż może pójść za radą Horace’a Greeleya i znaleźć niedrogi dom na wsi w którymś z zachodnich stanów. Nie może jednak pójść za jego przykładem, to znaczy urządzić sobie życia na Manhattanie, gdzie mediana cen mieszkań na sprzedaż wynosi obecnie 1,1 miliona dolarów. Ani w San Francisco, gdzie mediana sięga 1,3 miliona dolarów. Ani w Los Angeles, gdzie oscyluje wokół 1 miliona. Ani w Seattle, gdzie przekracza 900 tysięcy dolarów. Ani w Bostonie, gdzie wynosi 830 tysięcy.

Mieszkania podlegają prawom popytu i podaży. Gdy podaż jest obfita, a popyt słaby, ceny spadają. Przeciętny dom w Cleveland (Ohio) sprzedaje się za około 115 tysięcy dolarów. Kiedy zaś podaż jest skąpa, a popyt silny, ceny rosną. Tak potoczyła się historia wcześniej wymienionych miast, związanych z demokratami. Kiedyś Ameryka sprawnie budowała domy. W 1950 roku Biuro Spisu Ludności podało, że w Stanach Zjednoczonych w poprzedniej dekadzie powstało 8,5 miliona mieszkań, nawet pomimo przerwy w trakcie wojny światowej. „Jest to największy w historii pomiarów skok liczbowy”, informowali autorzy5. Pod koniec lat siedemdziesiątych jednak tempo budowy mieszkań przestało dotrzymywać kroku wzrostowi populacji. Liczba wydanych pozwoleń na budowę per capita spadała w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Po recesji 2008 roku rynek mieszkaniowy się załamał, w drugiej dekadzie XXI wieku budowy stanęły. Dziś średnia liczba mieszkań w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców w krajach rozwiniętych wynosi około 470 (według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, OECD). We Włoszech i we Francji jest to niespełna 600. W Japonii i Niemczech – około 500. W USA – zaledwie około 4256. Gdzie się podziały amerykańskie mieszkania? Odpowiedź brzmi: one nigdy nawet nie powstały.

W rezultacie nastąpił kryzys zdumiewających rozmiarów. Niemal jedna trzecia dorosłych Amerykanów jest „biedna z powodu własności” (house poor) – ci ludzie mają swój dom, ale na jego utrzymanie wydają ponad 30 procent dochodów7. Ta statystyka nie pokazuje pełnej skali problemu. Koszty mieszkaniowe są najwyższe w najbardziej przebojowych miastach, które dziś napędzają gospodarkę. Miliony ludzi znoszą wielogodzinne dojazdy albo dużo gorszą pracę, bo muszą mieszkać tam, gdzie ich na to stać, czyli na odległym przedmieściu. Takich wyborów życiowych nie odzwierciedlają surowe szacunki dostępności cenowej mieszkań, ale cierpi na nich gospodarka oraz ludzie, którzy muszą ich dokonywać8.

Człowiek, który zanurzy się w analizach amerykańskiego mieszkalnictwa, po uszy zatonie w liczbach. Czasami jednak jakaś statystyka wpadnie w oko. Oto ciekawa wiadomość: ekonomista Ed Glaeser obliczył, że jeszcze do lat osiemdziesiątych płace w Nowym Jorku były niezwykle wysokie, nawet przy uwzględnieniu lokalnych kosztów życia9. Miasto miało swoje problemy, ale większość przybyszów, którzy się tam przeprowadzili, zaczynała zarabiać więcej. Z czasem ta prawidłowość się odwróciła. W roku 2000 przeprowadzka do Nowego Jorku dla większości oznaczała w praktyce niższe wynagrodzenie. Nie schudły kwoty przelewów, ale rozdęły się koszty mieszkań. Dziś ludzie płacą za to, że mieszkają w Nowym Jorku – kiedyś to Nowy Jork płacił im.

„Gdyby Nowy Jork był firmą, to nie Walmartem. On się nie stara być najtańszym produktem na rynku”, powiedział ówczesny burmistrz Michael Bloomberg w 2003 roku. „To towar premium, może nawet luksusowy”10. Kiedyś do Nowego Jorku jechało się po to, żeby zbić majątek – dziś majątek się tam wydaje.

Wypowiedzi takie jak Bloomberga są bardzo powszechne: jeżeli nie stać cię na mieszkanie w mieście, to po prostu nie mieszkaj. Raz na jakiś czas media społecznościowe wyśmiewają jakiegoś mieszczucha, narzekającego, że z pensji 450 tysięcy dolarów rocznie albo podobnie królewskiej nie stać go na utrzymanie średniego poziomu życia. Najczęstsza riposta, nawet ze strony zdeklarowanych progresywistów, jest taka, że ten człowiek sam zrzekł się średniego poziomu życia, kiedy kupił sobie mieszkanie na Upper West Side. Postanowił wydać pieniądze na nieosiągalny luksus – nie inaczej, niż gdyby kupił elegancką motorówkę albo zaczął kolekcjonować dzieła sztuki.

Ludzie zbyt łatwo uwierzyli w opaczną wizję tego, czym powinno być miasto. W mieście majątek się przecież wytwarza, nie tylko eksponuje. Miasto powinno być windą do klasy średniej, a nie apartamentem dla klasy wyższej. Jednakże z winy złych programów i jeszcze gorzej prowadzonej polityki w XXI wieku robimy to, czego tak się obawialiśmy w wieku XIX: zamykamy amerykańską granicę możliwości.

Dalsza część w wersji pełnej

Przypisy

Wstęp: Poza gospodarkę niedoboru

1Laffer Curve Napkin, National Museum of American History, Smith­sonian Institution, 14.09.1974, https://americanhistory.si.edu/collections/object/nmah_1439217, dostęp: 24.01.2025; Can Countries Lower Taxes and Raise Revenues?, „Economist”, 18.06.2019, https://www.economist.com/graphic-detail/2019/06/18/can-countries-lower-taxesand-raise-revenues, dostęp: 24.01.2025.

2 Jimmy Carter, State of the Union Address Delivered Before a Joint Session of the Congress, 19.01.1978, https://www.presidency.ucsb.edu/documents/the-state-the-union-address-delivered-before-joint-session-thecongress-1, dostęp: 24.01.2025. Cytaty w przekładzie A.P., jeżeli nie zaznaczono inaczej.

3 William Jefferson Clinton, State of the Union Address, US Capitol, 23.01.1996, https://clintonwhitehouse4.archives.gov/WH/New/other/sotu.html, dostęp: 24.01.2025.

4 Państwowe placówki opiekuńcze w USA przyjmują dzieci dopiero od piątego roku życia, z pewnymi wyjątkami. Wcześniejszą opieką w dużej mierze zajmuje się sektor prywatny – przyp. tłum.

5 Steven Teles, Samuel Hammond, Daniel Takash, Cost Disease Socialism: How Subsidizing Costs While Restricting Supply Drives America’s Fiscal Imbalance, Niskanen Center, 9.11.2021, https://www.niskanencenter.org/cost-disease-socialism-how-subsidizing-costs-while-restricting-supply-drives-americas-fiscal-imbalance/, dostęp: 24.01.2025.

6 Derek Fidler, Hicham Sabir, The Cost of Housing Is Tearing Our Society Apart, World Economic Forum, 9.01.2019, https://www.weforum.org/agenda/2019/01/why-housing-appreciation-is-killing-housing/, dostęp: 24.01.2025; Alexander Hermann, Peyton Whitney, Home Price-to-Income Ratio Reaches Record High, Housing Perspectives, Joint Center for Housing Studies of Harvard University, 22.01.2024, https://www.jchs.harvard.edu/blog/home-price-income-ratio-reaches-record-high-0, dostęp: 24.01.2025.

7 KFF, 2023 Employer Health Benefits Survey, 18.10.2023, https://www.kff.org/report-section/ehbs-2023-section-1-cost-of-health-insurance/#figure11, dostęp: 24.01.2025.

8Digest of Education Statistics, tabela 330.10: Average Undergraduate Tuition and Fees and Room and Board Rates Charged for Full-Time Students in Degree-Granting Postsecondary Institutions, by Level and Control of Institution: Selected Years: 1963–64 through 2018–19, National Center for Education Statistics, https://nces.ed.gov/programs/digest/d19/tables/dt19_330.10.asp, dostęp: 24.01.2025; Melanie Hanson, Average Cost of College by Year, EducationData.org, 9.09.2024, https://educationdata.org/average-cost-of-college-by-year, dostęp: 24.01.2025; Melanie Hanson, Average Cost of College by State, EducationData.org, 16.09.2024, https://educationdata.org/average-cost-of-college-by-state, dostęp: 24.01.2025; Trends in College Pricing: Highlights, 2023–24 School Year, College Board, 2024, https://research.collegeboard.org/trends/college-pricing/highlights, dostęp: 24.01.2025.

9 Eric Cutler, True Cost of Child Care by State (Updated December 2023), Tootris, 23.12.2024, https://tootris.com/edu/blog/parents/cost-of-childcare-in-all-50-states-for-2022, dostęp: 24.01.2025.

10 Annie Lowrey, The Great Affordability Crisis Breaking America: In One of the Best Decades the American Economy Has Ever Recorded, Families Were Bled Dry, „Atlantic”, 7.02.2020, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2020/02/great-affordability-crisis-breaking-america/606046/, dostęp: 24.01.2025.

11Remarks by President Biden on the December 2021 Jobs Report, 7.01.2022, https://bidenwhitehouse.archives.gov/briefing-room/speechesremarks/2022/01/07/remarks-by-president-biden-on-the-december2021-jobs-report/, dostęp: 27.01.2025. [W związku ze zmianą władzy w Stanach Zjednoczonych 20 stycznia 2025 roku zdezaktualizowała się część linków do amerykańskich stron rządowych. Dołożyłam wszelkich starań, żeby odnaleźć dokumenty, na które powołują się autorzy, i podać aktualne odnośniki – przyp. tłum.].

12 Aaron Bastani, W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm. Manifest, przeł. Joanna Bednarek, Heterodox, Poznań 2022.

13 Tamże, s. 23–24.

14 Andriy Blokhin, The 5 Countries That Produce the Most Carbon Dioxide (CO2), Investopedia, 26.07.2024, https://www.investopedia.com/articles/investing/092915/5-countries-produce-most-carbon-dioxide-co2.asp, dostęp: 27.01.2025; Wolfgang Fengler, Indermit Gill, Homi Kharas, Making Emissions Count in Country Classifications, Brookings Institution, 7.09.2023, https://www.brookings.edu/articles/making-emissions-countin-country-classifications/, dostęp: 27.01.2025; Emissions Gap Report 2023, UN Environment Programme, https://www.unep.org/interactives/emissions-gap-report/2023/#section_0, dostęp: 27.01.2025; Global Emissions, Center for Climate and Energy Solutions, https://www.c2es.org/content/international-emissions/, dostęp: 27.01.2025; Kamwoo Lee, Jia Li, Divyanshi Wadhwa, From Climate Scient to Global Action: Who Contributes Most to Global Greenhouse Gas Emissions?, World Bank Blogs, 11.10.2023, https://blogs.worldbank.org/en/opendata/climate-scienceglobal-action-who-contributes-most-global-greenhouse-gas-emissions, dostęp: 27.01.2025.

15Renewables Competitiveness Accelerates, Despite Cost Inflation, International Renewable Energy Agency, notatka prasowa, 29.08.2023, https://www.irena.org/News/pressreleases/2023/Aug/Renewables-Competitiveness-Accelerates-Despite-Cost-Inflation, dostęp: 27.01.2025.

16 State of California Air Resources Board, Advanced Clean Cars II Regulations, Resolution 22-12, 25.08.2022, https://ww2.arb.ca.gov/sites/default/files/barcu/board/books/2022/082522/prores22-12.pdf, dostęp: 27.01.2025.

17Most U.S. Nuclear Power Plants Were Built Between 1970 and 1990, US Energy Information Administration, 27.04.2017, https://www.eia.gov/todayinenergy/detail.php?id=30972, dostęp: 27.01.2025; How Old Are U.S. Nuclear Power Plants, and When Was the Newest One Built?, US Energy Information Administration, 8.05.2024, https://www.eia.gov/tools/faqs/faq.php?id=228&t=21, dostęp: 27.01.2025; U.S. Commercial Nuclear Capacity Comes from Reactors Built Primarily Between 1970 and 1990, US Energy Information Administration, 30.06.2011, https://www.eia.gov/todayinenergy/detail.php?id=2030, dostęp: 27.01.2025; Nuclear Power in the USA, World Nuclear Association, 27.08.2024, https://world-nuclear.org/information-library/country-profiles/countries-t-z/usa-nuclear-power, dostęp: 27.01.2025; Nuclear Energy Institute, Decommissioning Status for Shutdown U.S. Nuclear Plants, US Nuclear Regulatory Commission, US Department of Energy, and the International Atomic Energy Agency, aktualizacja: sierpień 2022, https://www.nei.org/resources/statistics/decommissioning-status-forshutdown-us-plants, dostęp: 27.01.2025; Elesia Fasching, Tyler Hodge, Slade Johnson, First New U.S. Nuclear Reactor Since 2016 Is Now in Operation, US Energy Information Administration, 1.08.2023, https://www.eia.gov/todayinenergy/detail.php?id=57280, dostęp: 27.01.2025; Vogtle Unit 4 Enters Commercial Operation, Georgia Power, notatka prasowa, 29.04.2024, https://www.georgiapower.com/company/news-hub/press-releases/vogtle-unit-4-enters-commercial-operation.html, dostęp: 27.01.2025; America’s Next Nuclear Power Plant Begins Construction, Bechtel, notatka prasowa, 10.06.2024, https://www.bechtel.com/newsroom/press-releases/americas-next-nuclear-power-plant-beginsconstruction/, dostęp: 27.01.2025.

18 Neil Postman, Zabawić się na śmierć, przeł. Lech Niedzielski, Muza SA, Warszawa 2002, s. 222.

19 Tyler Cowen, What Libertarianism Has Become and Will Become—State Capacity Libertarianism, Marginal Revolution, 1.01.2020, https://marginalrevolution.com/marginalrevolution/2020/01/what-libertarianismhas-become-and-will-become-state-capacity-libertarianism.html, dostęp: 27.01.2025.

20Party Affiliation of the Mayors of the 100 Largest Cities, Ballotpedia, https://ballotpedia.org/Party_affiliation_of_the_mayors_of_the_100_largest_cities, dostęp: 27.01.2025.

21 California Elected Officials, 270toWin, https://www.270towin.com/elected-officials/california, dostęp: 27.01.2025.

22Cost of Living Index by State 2024, World Population Review, https://worldpopulationreview.com/state-rankings/cost-of-living-index-by-state, dostęp: 27.01.2025.

23 Bruce E. Cain, Preeti Hehmeyer, California’s Population Drain, Stanford University Institute for Economic Policy Research, październik 2023, https://siepr.stanford.edu/publications/policy-brief/californias-population-drain, dostęp: 27.01.2025; Alix Martichoux, Leaving California: These Were the Top Destinations for Californians Who Moved in 2022, KTLA 5, 20.10.2023, https://ktla.com/news/local-news/are-californiansstill-taking-over-texas-new-census-data-reveals-where-people-aremoving-most, dostęp: 27.01.2025.

24 William G. Howell, Terry M. Moe, Presidents, Populism, and the Crisis of Democracy, University of Chicago Press, Chicago 2020, e-book, s. 6.

25 Christine Leonard, Map Shows Which California Demographic Shifted Most Toward Trump, „San Francisco Chronicle”, 14.11.2024, https://www.sfchronicle.com/election/article/trump-vote-california-county19897935.php, dostęp: 27.01.2025.

26 Kevin Schaul, Kati Perry, How Counties Are Shifting in the 2024 Presidential Election, „Washington Post”, 6.11.2024, aktualizacja: 22.11.2024, https://www.washingtonpost.com/elections/interactive/2024/11/05/compare-2020-2024-presidential-results/, dostęp: 27.01.2025.

27State-to-State Migration Flows, US Census Bureau, https://www.census.gov/data/tables/time-series/demo/geographic-mobility/state-to-statemigration.html, dostęp: 27.01.2025.

28 Jerusalem Demsas, The Democrats Are Committing Partycide, „The Atlantic”, 14.11.2024, https://www.theatlantic.com/politics/archive/2024/11/democrat-states-population-stagnation/680641/, dostęp: 27.01.2025.

29 Derek Thompson, The Urban Family Exodus Is a Warning for Progressives, „The Atlantic”, 5.08.2024, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2024/08/the-urban-family-exodus-is-a-warning-for-progressives/679350/, dostęp: 27.01.2025.

30 David M. Potter, People of Plenty: Economic Abundance and the American Character, University of Chicago Press, Chicago 1954, s. 164.

31 Tamże, s. 173.

32 Tak brzmi tytuł jej książki: Lizabeth Cohen, A Consumers’ Republic: The Politics of Mass Consumption in Postwar America, Alfred A. Knopf, New York 2003.

1 Rozwijajmy

1 Horace Greeley, The Autobiography of Horace Greeley, E.B. Treat, New York 1872, s. 38, 50.

2 David M. Potter, People of Plenty: Economic Abundance and the American Character, University of Chicago Press, Chicago 1954, s. 94.

3 Alan Brinkley, The End of Reform: New Deal Liberalism in Recession and War, Vintage Books, New York 1996, s. 132.

4 Tamże, s. 133.

5The Housing Situation – 1950: An Analysis of Preliminary Results of the 1950 Housing Census, Housing and Home Finance Agency, Washington, luty 1951, s. 3, https://www.huduser.gov/portal/sites/default/files/pdf/Housing-Situation-1951.pdf, dostęp: 28.01.2025.

6Housing Stock and Construction, OECD Directorate of Employment, Labour and Social Affairs – Social Policy Division, wykres HM1.1.1, s. 2, https://www.oecd.org/content/dam/oecd/en/data/datasets/affordablehousing-database/hm1-1-housing-stock-and-construction.pdf, dostęp: 28.01.2025.

7 Chamber of Commerce, Cities with the Most House Poor Homeowners, https://www.chamberofcommerce.org/cities-with-the-most-house-poorhomeowners/, dostęp: 29.01.2025.

8 Annie Lowrey, The Wrong-Apartment Problem: Why a Good Economy Feels So Bad, „Atlantic”, 22.07.2023, https://www.theatlantic.com/ideas/archive/2023/07/us-economy-labor-market-inflation-housing/674790/, dostęp: 29.01.2025.

9 Ed Glaeser, Triumph of the City: How Our Greatest Invention Makes Us Richer, Smarter, Greener, Healthier, and Happier, Penguin Press, New York 2011, e-book, s. 131.

10 Diane Cardwell, Mayor Says New York Is Worth the Cost, „New York Times”, 8.01.2003, https://www.nytimes.com/2003/01/08/nyregion/mayor-saysnew-york-is-worth-the-cost.html, dostęp: 29.01.2025.

Ezra Klein, Derek Thompson, Dostatek

Tytuł oryginału: Abundance

First published by Avid Reader Press, an Imprint of Simon & Schuster, LLC

Copyright © by Ezra Klein and Derek Thompson, 2025

Copyright © for the translation Aleksandra Paszkowska, 2025

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2025

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-68267-47-1

Tłumaczenie: Aleksandra Paszkowska

Redakcja: Małgorzata Jaworska

Korekta: Aleksandra Marczuk

Opieka redakcyjna: Patryk Walaszkowski

Indeks: Rafał Dajbor

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10 lok. 3, 00-013 Warszawa

wydawnictwo.krytykapolityczna.pl

[email protected]

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3), księgarni internetowej KP (wydawnictwo. krytykapolityczna.pl) i w dobrych księgarniach na ­terenie całej Polski.

Książka została wydana przy wsparciu R.Power – partnera programu Oświecenie.

Wierzymy, że przyszłość należy do tych, którzy myślą odważnie i odpowiedzialnie – dlatego angażujemy się w inicjatywy, które poszerzają horyzonty i inspirują do działania. Nasze partnerstwo w programie Oświecenie doskonale wpisuje się w naszą strategię budowania zrównoważonego świata – nie tylko w wymiarze energetycznym, ale też kulturowym i społecznym. Transformacja energetyczna, w którą aktywnie się angażujemy, to proces, który zdecyduje o tym, co pozostawimy kolejnym pokoleniom – zarówno w krajobrazie, jak i w świadomości.