Dom bez wspomnień - Donato Carrisi - ebook + audiobook + książka

Dom bez wspomnień ebook i audiobook

Donato Carrisi

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Donato Carrisi – najpopularniejszy włoski autor thrillerów – powraca z nową hipnotyzującą zagadką!

Kontynuacja fenomenalnego Domu głosów, druga powieść z psychologiem dziecięcym Pietro Gerberem w roli głównej.

Słuchaj uważnie aż do samego końca…

W lesie w Piekielnej Dolinie odnaleziony zostaje mały chłopiec. Wszyscy stracili już nadzieję, że kiedykolwiek zobaczą go żywego. Tymczasem dwunastoletni Nico, z wyjątkiem tego, że nic nie pamięta, ma się zdumiewająco dobrze. Ktoś ewidentnie o niego zadbał, nakarmił go i ubrał. Nie wiadomo jednak kto, bo Nico uparcie milczy. Jego umysł wydaje się nieprzenikniony. Chłopiec tylko pozornie wrócił, tak naprawdę jest gdzieś daleko, w jakimś ciemnym mrocznym miejscu.Jedyną osobą, która może do niego dotrzeć i rozwiązać zagadkę jego zaginięcia i tajemniczego pojawienia się, jest Pietro Gerber, najbardziej ceniony hipnotyzer we Florencji. Jego zadaniem będzie przeniknięcie do umysłu dziecka i poznanie jego historii. I choć wydaje sie to niemal niemożliwe, Pietro odnosi sukces.

Jako wybitny specjalista, hipnotyzer szybko identyfikuje wyzwalacz – bodziec zewnętrzny: gest, kombinację słów – który wywołuje reakcję Nico. Ale kiedy chłopiec zaczyna opowiadać swoją historię, Gerber zdaje sobie sprawę, że właśnie otworzył na oścież drzwi do dawno zapomnianego pokoju.

 

To oczywiste, że nie ma wiele czasu na uratowanie Nico. Wkrótce obaj mogą zostać uwięzieni w ciemnym lesie, w którym rządzą reguły magii i iluzji; który cały jest śmiertelnie niebezpieczną prestidigatorską sztuczką... Bo głos, który Pietro Gerber słyszy podczas seansu hipnozy, jest głosem chłopca, ale historia, opowiadana przez Nico, nie jest jego własną historią.

Urodzony 25 marca 1973 roku w Martina Franca w regionie Apulia Donato Carrisi jest scenarzystą, pisarzem i dramatopisarzem. Ukończył wydział prawa ze specjalizacją z kryminologii i behawioryzmu; tematem jego pracy magisterskiej byli – jakżeby inaczej – seryjni mordercy, w szczególności Luigi Chiatti, słynny Potwór z Foligno, zabójca dzieci. W trakcie studiów Carrisi założył grupę teatralną Vivarte, dla której napisał cztery sztuki i dwa musicale. Jako powieściopisarz zadebiutował w 2009 roku kryminałem Zaklinacz. Książka odniosła ogromny sukces komercyjny – ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy sprzedanych w samych Włoszech, przekłady na dwadzieścia języków, publikacje w dwudziestu trzech krajach. We Francji, dzięki Zaklinaczowi, znalazł się w gronie trzech finalistów prestiżowej nagrody literackiej Prix des lecteurs. W kolejnych latach opublikował jedenaście powieści – wchodzące w skład nowej serii thrillery: Trybunał dusz, Łowca cieni oraz Władca ciemności, sequel Zaklinacza zatytułowany Hipoteza zła, przeniesione na ekran Dziewczynę we mgle (która przyniosła Carrisiemu włoskiego Oskara − statuetkę Davida di Donatello za najlepszy debiut reżyserski) i W labiryncie, a także Grę zaklinacza, Dom głosów, Jestem otchłanią, Dom bez wspomnień oraz niewydaną jeszcze w Polsce La donna dei fiori di carta.

Włoskie kryminały mają swoją specyfikę – są równie bogate w emocje, bardzo różnorodne i często skrajne jak sami Włosi. Wielkimi fanami twórczości Donato Carrisiego są Michael Connelly oraz Ken Follett, którego dwie opinie opublikowane na Twitterze były punktem zwrotnym w karierze Włocha w Stanach. Donato Carrisiego pokochali również amerykańscy czytelnicy, dla których powieści włoskiego autora stały się prawdziwym must read. Carrisi nie pozostaje Amerykanom dłużny – za jednego ze swoich największych mistrzów uważa Stephena Kinga.

Niepokojąca powieść. Niesamowity thriller psychologiczny, który stawia czytelnikowi wyzwanie, by... nie postradał zmysłów.

Severino Colombo, „Corriere della Sera”

We Włoszech jeśli mówisz thriller, mówisz: Donato Carrisi.

Paola Barbato, „La Repubblica”

Donato Carrisi po raz kolejny udowadnia, że jego mocną stroną jest eksplorowanie mrocznych zakamarków ludzkiego umysłu. Ta książka wykracza poza gatunek thrillera, z pewnością zyska szerokie grono czytelników.
„Corriere Nazionale”

Ta powieść porywa czytelników i trzyma ich jako zakładników – od pierwszej do ostatniej strony, za pomocą fabuły gęstej od napięcia i zaskakujących scen.
Librila mia vita, blog

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 18 min

Lektor: Janusz Zadura

Oceny
4,3 (436 ocen)
249
106
59
21
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
4gwiazdki

Z braku laku…

Głupia ta książka strasznie.
10
majalegan

Z braku laku…

niby fajna ale dla mnie trochę poplątana. zgubiłam główny wątek i potem ciężko było nadgonic w połowie przestałam czytac
10
aknovi

Z braku laku…

Bardzo zawikłana historia, momentami wciągająca ale ogólnie raczej zmęczyłam, trochę za bardzo oderwana od rzeczywistości
10
Weezool

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja!!! Bardzo polecam i mam nadzięję na dalszy ciąg cyklu, bo zakończenie pozostawia pewien niedosyt... Ale pewnie o to chodzi!
10
Lost70

Całkiem niezła

Cieszę się że mistrz Carrisi wraca do formy, jeszcze trochę brakuje do wspaniałego poziomu pierwszych książek ale jest lepiej niż ostatnio, ta książka przynajmniej nie jest nudna
10

Popularność




POJEDYNEK, KTÓRY PODEJMIE, ZAPROWADZI GO NA PRÓG PIEKŁA.

W lesie zostaje odnaleziony dwunastoletni Nico, który przed ośmioma miesiącami zaginął razem z matką. Na pierwszy rzut oka nic mu nie dolega… poza tym, że milczy. Bezsilna policja zwraca się do florenckiego psychologa Pietra Gerbera, który stosuje w terapii hipnozę. Tylko on może przeniknąć do umysłu dziecka.

Udaje mu się to już na pierwszej sesji – chłopiec nie tylko zaczyna mówić, ale też przyznaje się do zabicia matki. Dla prokuratury zamyka to sprawę. Lecz nie dla Gerbera, który wie, że to nie Nico do niego przemawia i nie swoją historię opowiada.

Żeby odkryć prawdę, Gerber będzie musiał spełnić trzy warunki postawione przez kogoś, kto potrafi manipulować ludzką świadomością, tworzyć fałszywe wspomnienia i kontrolować umysły: hipnotyzera takiego jak on sam. Tylko lepszego w swoim fachu, na tyle dobrego, by zawsze wyprzedzać go o krok.

DONATO CARRISI

Włoski pisarz, scenarzysta i dramaturg. Absolwent prawa specjalizujący się w kryminologii. Od 1991 r. współpracuje z telewizją RAI. Jest autorem scenariuszy do kilku bardzo popularnych we Włoszech seriali.

Powieść Zaklinacz (2009 r.), debiut literacki Carrisiego, przyniosła mu niesamowity sukces: tłumaczenia na 20 języków, milion sprzedanych egzemplarzy, wysokie i długo utrzymujące się pozycje na włoskich i światowych listach bestsellerów, nagrodę Bancarella oraz nominację do prestiżowej francuskiej Prix des lecteurs.

Kolejne powieści – Trybunał dusz i Hipoteza zła – ugruntowały wysoką pozycję pisarza wśród autorów kryminałów na całym świecie.

Carrisi zekranizował trzy swoje powieści; napisał scenariusze i był reżyserem. Za film Dziewczyna we mgle, w którym wystąpili Toni Servillo i Jean Reno, otrzymał w 2018 r. nagrodę Włoskiej Akademii Filmowej – odpowiednik amerykańskiego Oscara – za debiut reżyserski. Toni Servillo zagrał również, razem z Dustinem Hoffmanem, w drugiej produkcji Carrisiego, W labiryncie. Najnowszy film, Jestem otchłanią, będzie miał polską premierę w 2023 r.

donatocarrisi.it

Tego autora

Mila Vasquez

ZAKLINACZ

HIPOTEZA ZŁA

W LABIRYNCIE

GRA ZAKLINACZA

Paenitentiaria Apostolica

TRYBUNAŁ DUSZ

ŁOWCA CIENI

WŁADCA CIEMNOŚCI

Pietro Gerber

DOM GŁOSÓW

DOM BEZ WSPOMNIEŃ

DZIEWCZYNA WE MGLE

JESTEM OTCHŁANIĄ

Tytuł oryginału:

LA CASA SENZA RICORDI

Copyright © Donato Carrisi 2021

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Anna Osmólska-Mętrak 2023

Redakcja: Joanna Kumaszewska

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

Zdjęcie na okładce: Magdalena Russocka/Arcangel (fotel i okno); Gurgen Bakhshetyan/Shutterstock (widok za oknem)

ISBN 978-83-6775-753-9

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.comwydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Vidal-Pudzisz

Dla Antonia i Vittoria,

moich synów, źródła mojego prawdziwego talentu

Posterunek karabinierów

Straż Leśna

BARBERINO DEL MUGELLO

Do K.A. Legionu

Komendy Karabinierów Toskanii – FLORENCJA

(Do Komendy Międzyregionalnej Karabinierów PODGORA)

Przedmiot:Zawiadomienie o zniknięciu (nr akt 66263707070VR).

Dnia 7 czerwca 2020 r. – około godziny 06.23 – para wycieczkowiczów, dzwoniąc pod nr 112, zgłosiła pojazd porzucony w lesie w miejscowości Valle dell’Inferno.

Wysłany patrol na szesnastym kilometrze drogi lokalnej 477 rzeczywiście natknął się na fiata pandę (nr rejestr.: CR990FR) w kolorze ciemnoróżowym. Pojazd, zaparkowany na poboczu jezdni, przy pasie prowadzącym w kierunku Passo della Sambuca, miał otwarte drzwi i bagażnik. Tylna lewa opona wyglądała na przebitą. Leżące na asfalcie koło zapasowe i wsunięty pod podwozie lewarek wskazywały na próbę wymiany opony przez kierowcę, najwyraźniej przerwaną albo nieudaną.

We wnętrzu auta znaleziono wiele rzeczy osobistych należących prawdopodobnie do kobiety i dziecka, między innymi ubrania, koce i inne przedmioty pozwalające uznać, że rzeczony pojazd był jedynym miejscem ich zamieszkania.

Po sprawdzeniu dowodu rejestracyjnego stwierdzono, że pojazd z czwartej ręki został nabyty w 2017 r. przez Mirbanę Xhuljetę Laci zwaną Mirą, urodzoną w Albanii, lat 44. Kobieta przebywa we Włoszech od prawie czterech lat i w przeszłości pracowała jako opiekunka u kilku rodzin w okolicy Mugello, a ostatnio zajmowała się dorywczo sprzątaniem w domach i pracą na zmywaku w pizzerii. Kobieta przebywała we Włoszech z dwunastoletnim synem o imieniu Nikolin, zwanym Nico.

Ubóstwo, z jakim borykała się ta rodzina, było znane opiece społecznej, również z powodu powtarzającego się nieprzestrzegania obowiązku szkolnego przez syna.

Na to, że w pojeździe znajdowała się właśnie ta dwójka, wskazuje również fakt, że po raz ostatni widziano ich o godz. 18.00 poprzedniego dnia na stacji benzynowej TotalErg w pobliżu Piedimonte, gdy kupowali kanapki w automacie z przekąskami.

Od tamtej pory nie udało się ustalić nic nowego na temat matki i syna.

W oczekiwaniu na aktualizację prosi się o przekazanie informacji wszystkim jednostkom terenowym.

1

23 lutego 2021

W tamten czwartek hodowczyni koni znowu obudziła się w swoim łóżku nagle, po prostu otwierając szeroko oczy. I znowu w pierwszym odruchu odwróciła się do szafki nocnej, na której stał budzik, i przekonała się, że jest 3.47.

Być może powinna dociekać, z jakiego powodu już od kilku tygodni budzi się zawsze co do minuty o tej samej porze. Z jednej strony była przekonana, że istnieje jakaś przyczyna, dla której ta powtarzająca się liczba wyznacza rytm jej starości. Z drugiej – wolała tego nie zgłębiać, bo była przeświadczona, że niektóre pytania należy pozostawić bez odpowiedzi, zwłaszcza w pewnym wieku. Może to wynikać z przesądu albo ze zwykłej ostrożności; w przeciwnym razie już po chwili zaczęlibyśmy się zastanawiać nad innymi rzeczami, o wiele istotniejszymi. Na przykład nad sensem życia albo nad tym, co się dokładnie dzieje, kiedy człowiek umrze. W wieku osiemdziesięciu dwóch lat lepiej unikać pewnych kwestii. Również dlatego, że starzy ludzie, choć nie chcą tego przyznać, znają już wszystkie odpowiedzi.

Tak więc tajemnica godziny 3.47 miała towarzyszyć hodowczyni koni przez cały czas, który jej pozostał, i kobieta była pewna, że dzień, kiedy jej wewnętrzny zegar pomyli się choć o minutę, będzie dniem, gdy już się nie obudzi.

Z powodu bezsenności udawało jej się przespać góra cztery do pięciu godzin w ciągu nocy. Szkoda, że tak nie było, gdy miała dwadzieścia lat. Teraz miała do dyspozycji o wiele więcej minut i prawie nic, czym mogłaby je wypełnić. A każdy stary człowiek wie, że nawet jeśli sekundy płyną z lekkością, to minuty są ciężkie jak kamienie. Dlatego starość to nieustanna walka między czasem upływającym w stronę tego, co nieuchronne, i czasem, który nigdy nie mija. Zanim minie połowa dnia, kobieta skończy obrządzać konie. Reszta będzie tylko szykowaniem się na nudę wieczności.

Ale nie miała wyboru.

Dlatego, jak każdego poranka, wstała, wsunęła zmęczone stopy w kalosze, narzuciła zieloną kurtkę, głowę osłoniła filcowym kapeluszem, a do kieszonki wsunęła cygaro Toscano Classico. Przed wyjściem z domu posłała pocałunek mężowi na czarno-białej fotografii ślubnej stojącej w gablotce i rozpaliła ogień w żeliwnym piecyku, żeby po powrocie zastała przyjemne ciepło.

Uruchomiła ładę nivę, żeby silnik diesla zdążył się rozgrzać, po czym poszła po swoje dwa setery zamknięte za ogrodzeniem między maneżem a stajniami, wpuściła je do samochodu i ruszyła w kierunku Passo della Sambuca i rezerwatu przyrody.

Wolno zmieniła bieg z drugiego na trzeci, bo niebieska łada przywykła do delikatnego traktowania. Nie potrzebowała nowego auta, bo przecież sama nie była już „nowa” i na pewno czułaby się z nim śmiesznie. Tak samo jak nie chciała nigdy drugiego męża, nawet wtedy, kiedy ten pierwszy postanowił wyprzedzić ją w drodze do mroku zaświatów. Pewne rzeczy trudno wyjaśnić i do takich właśnie należało to porównanie między terenówką z 1977 roku i jedynym mężczyzną jej życia. A przecież w obydwu przypadkach chodziło o uczucie i wierność. Za każdym razem, gdy siadała za kierownicą, przypominała sobie z dumą komplementy urzędnika Wydziału Komunikacji przy odnawianiu jej prawa jazdy. Wzrok i refleks doskonałe. A te dwie rzeczy są też trochę sekretem dobrego małżeństwa: pozostawać zawsze uważnym i być przygotowanym na nieprzewidziane sytuacje. Bo, jak uczyła ją mama, najgorsze spotyka wszystkich.

Dotarła w pobliże polany pośród bukowego lasu, skąd rozwidlały się ścieżki prowadzące do potoku Rovigo i do wąwozu znanego jako Valle dell’Inferno. Po zaparkowaniu wypuściła psy i pozwoliła, by obwąchały teren. Sama tymczasem wyjęła z kieszonki cygaro, przełamała i włożyła połowę do ust. Zapalenie go w lesie nie byłoby ostrożne, ale lubiła przeżuwać tytoń.

Nie wiedziała, dlaczego ostatnio ciągle tu przyjeżdżała. Mogła wybierać inne – ładniejsze – miejsca. Ale stało się to niemal nawykiem, wraz z pobudką o 3.47.

Może wolała ten las, bo kiedyś przychodziła tu z mężem na polowania. Właśnie to ich połączyło, polowania i miłość do koni. Hodowczyni odziedziczyła tę pasję po ojcu, który spłodziwszy same córki, wychował ją jak chłopaka. Nikt nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia wyjdzie za mąż. A jednak tak się stało. Po śmierci męża obiecała sobie, że będzie kontynuować polowania, ale dubeltówki były teraz zaplombowane i pod kluczem, odkąd nastoletnie wnuki naskoczyły na nią, kiedy pojawiła się na obiedzie bożonarodzeniowym z dwiema pięknymi białymi kuropatwami. Miała ochotę opowiedzieć im, jak w wieku dwunastu lat wzięła udział w nagonce na dziki, co było dla niej niczym rytuał inicjacyjny. Właśnie na polowaniach nauczyła się szanować przyrodę i zwierzęta. I chciała jeszcze dodać, że choć oni w mieście kochają psy i koty, nie przeszkadza im to jeść mięso z supermarketu. Ale w końcu wróciła tego dnia do domu, upokorzona i przybita, wiedząc, że ta rodzinna tradycja odejdzie wraz z nią.

Seterów nie dało się jednak zaplombować jak strzelby! W jakiś sposób trzeba było pozwolić się wyżyć biednym zwierzakom. Istniało bowiem ryzyko, że dadzą się ponieść, co często zdarza się psom myśliwskim: szaleją, gdy nie mają czego szukać. Właśnie dlatego hodowczyni koni udawała się codziennie w to miejsce i pozwalała psom ganiać swobodnie, by dać im iluzję, że przynajmniej one mają jeszcze jakiś cel. Jak zawsze przesunęła językiem cygaro w kącik ust, po czym gwizdnęła krótko i stanowczo.

Na tę komendę dwa setery wystrzeliły jednocześnie jak z procy i zniknęły w zaroślach.

Po kilku sekundach ucichł też odgłos ich biegu między gałęziami i szelest bukowych liści. Brakowało jeszcze trochę do wschodu słońca, ale powietrze zaczynało się nagrzewać i zagęszczało się już w mgiełkę połyskującej skraplającej się rosy, tak jakby przyroda zwiastowała dzień. Pewna zmyślność natury, pewne detale zawsze zadziwiały kobietę; w grobie będzie jej brakowało tych drobnych doskonałości świata. Odetchnęła głęboko powietrzem pachnącym żywicą i wilgotną ziemią, zrobiła dwa kroki w bok i pozwoliła sobie na głośne pierdnięcie, bo jedną z korzyści płynących ze starości była właśnie możliwość profanowania świętości Stworzenia. Cieszyła się niewzruszonym spokojem tego nieruchomego czasu, nie dbając o to, ile takich chwil jeszcze jej zostało, kiedy uderzyło ją coś, czego nigdy wcześniej nie doznała.

Wrażenie, że nie jest sama.

Nie było to podejrzenie, ale pewność. Nie wiedziała, skąd się wzięło to przeczucie. Trwało tylko krótką chwilę i zanim zdążyła je sobie w pełni uzmysłowić, usłyszała w oddali psy i spojrzała w kierunku, w którym pobiegły.

Szczekały jak obłąkane.

Początkowo myślała, że wytropiły nieostrożnego lisa, który opuścił norę, żeby zaopatrzyć się w żywność. Ale w takim przypadku powinna już je widzieć, jak pojawiają się rozzuchwalone ze zdobyczą w zębach.

Tymczasem dwa setery, o dziwo, nie wracały.

By je przywołać, włożyła do ust dwa palce i gwizdnęła, głośno i długo. Nic z tego: wciąż wściekle ujadały. Kobieta zrozumiała, że próbują przyciągnąć jej uwagę.

Pojęła też, że w lesie jest coś, co je zatrzymuje.

Nie ociągając się dłużej, wróciła do łady i wyjęła ze schowka latarkę, po czym zaczęła przedzierać się przez gęstwinę.

  

Torowała sobie drogę dłońmi stwardniałymi od odcisków; gałąź zadrapała ją w policzek, ale kobieta nawet tego nie zauważyła, bo słyszała szczekanie ukochanych zwierząt i ogarnął ją niepokój w związku z przeczuciem, jakie miała chwilę wcześniej. Modliła się do Boga, w którego nigdy nie wierzyła, żeby jej obawy były bezpodstawne, wywołane fantazją podsycaną strachem związanym z jej wiekiem.

Oświetlając drogę przed sobą, zdołała rozpoznać w plątaninie zarośli cienie psów, które kręciły się rozgorączkowane wokół jednego miejsca, jakby schwytały coś w pułapkę. Gdy znalazła się w odpowiedniej odległości, skierowała latarkę w ich stronę.

Ich łupem był chłopiec.

Kobieta zatrzymała się gwałtownie i kapelusz spadł jej z głowy. Przyjrzała się dziecku uważniej. Mógł mieć jedenaście albo dwanaście lat i siedział niewzruszony. Przy każdym oddechu z jego ust wydobywały się kłęby pary, za którą można było dostrzec długą blond czuprynę z grzywką, a pod nią dwie nieobecne źrenice o barwie mroźnego błękitu. Miał niemal przezroczystą, cienką jak bibułka skórę, która pozwalała domyślać się skrywających się pod nią żył. Wyglądał, jakby zrobiono go z wosku. Miał na sobie zimowe ubranie, ale obejmował ramionami klatkę piersiową i trząsł się z zimna. Jego oczy odbijały światło latarki. Było w nich coś dziwnego. Po chwili zrozumiała.

Nie mrugał.

Kobieta już nigdy nie zapomni tego spojrzenia. Najbardziej logiczne pytanie, jakie należało sobie postawić, brzmiało: co chłopiec robi sam w lesie nad ranem? Ale choć nie miało to większego sensu, zrozumiała nagle, że boi się odpowiedzi. Zapytała więc:

– Zabłądziłeś?

Woskowy chłopiec wciąż się w nią wpatrywał, niemo i bez wyrazu.

– Jak masz na imię?

Żadnej reakcji.

Tymczasem psy nie przestawały go oszczekiwać. Kobieta gwizdnęła energicznie, by przywołać je do porządku, ale nie zareagowały. Spróbowała jeszcze raz, lecz nadal ignorowały jej komendy. Jedyne wytłumaczenie, jakie przyszło jej do głowy, to że się boją. Bardziej logiczna byłaby sytuacja odwrotna – że chłopiec boi się ich. Scena wydawała się nierealna, bo dziecko wyglądało na absolutnie niegroźne.

– Basta! – wrzasnęła w końcu, zbliżyła się do jednego z seterów i uderzyła go lekko w pysk. Wycofał się za jej nogi, a drugi poszedł w jego ślady. Dygotały. Żeby je uspokoić, wyjęła z kieszeni kurtki kilka kawałków suszonej słoniny i podała zwierzętom. – Zabiorę cię do mojego domu i stamtąd kogoś zawiadomimy, dobrze? – powiedziała do chłopca. Nie miała ze sobą komórki, ponieważ i tak nie było tu zasięgu.

Jej propozycja nie doczekała się odpowiedzi.

– Pewnie jesteś głodny – rzuciła.

Tym razem, nie czekając na reakcję, schyliła się po kapelusz, otrzepała go spokojnie z ziemi, po czym odwróciła się i ruszyła w drogę powrotną. Liczyła na to, że sztuczka zadziała, bo nie miała innego pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji. I szczerze mówiąc, cała ta historia ją też zaczynała przerażać. Po chwili usłyszała za sobą kroki i zrozumiała, że dziecko za nią podąża.

Psy były wciąż pobudzone.

  

Przez całą drogę do gospodarstwa chłopiec nie wypowiedział ani słowa. Wydawał się dziwnie spokojny, niewzruszony. Jakby nie był człowiekiem. Przybył z innego świata, nie było wątpliwości. Kiedy dotarli do domu, przyglądała mu się, jak siedząc po turecku na podłodze przed rozpalonym kominkiem, je w ciszy chleb i pije mleko, i przypomniała sobie to, co poczuła, zanim go zobaczyła: że nie jest sama. I pomyślała, że ten chłopiec jest śmiercią.

Tak, śmierć przechadzała się po lasach Mugello i przybrała postać dziecka.

To właśnie ona w ciągu ostatnich tygodni robiła jej codzienną pobudkę o 3.47, by przygotować ją na to spotkanie. I to śmierć nakłoniła ją, by udała się w wyznaczone miejsce w Valle dell’Inferno.

Śmierć tam na nią czekała, a ona zaprosiła ją do swojego domu. I już wkrótce, po skończonym posiłku, śmierć się odezwie i powie jej niewinnym głosem to, czego żaden człowiek nie chciałby nigdy usłyszeć.

Że nadeszła jego chwila.

Kobieta zadzwoniła pod 112 i podczas gorączkowego oczekiwania, aż ktoś uwolni ją od tej niepokojącej istoty, szukała pocieszenia w spojrzeniu zmarłego męża na zdjęciu ślubnym stojącym w gablotce. On wiedziałby, co zrobić. W tym samym momencie, jakby doznała objawienia, o czymś sobie przypomniała. Nie była pewna, ale w tych stronach przez jakiś czas o tym mówiono.

Wyszła do znajdującej się na zewnątrz domu toalety, w której na ziemi obok muszli leżał stos starych lokalnych gazet. Grzebała w nich, aż natrafiła na egzemplarz dziennika z początku lata poprzedniego roku. Była zaskoczona swoją pamięcią, bo właśnie w tej gazecie znalazła to, czego szukała. Zastanawiała się przez chwilę i nagle myśl, że ten chłopiec ma coś wspólnego ze śmiercią, nie wydała się tak dziwaczna.

Był tylko jeden sposób, by odkryć, czy się myli. Poszła do milczącego gościa z wycinkiem z gazety w ręce.

– Nico? – zwróciła się do niego obojętnym tonem.

Chłopiec przerwał jedzenie. Po czym spojrzał na nią uważnie.

2

– Mam jeszcze piasek przyklejony do stóp – oznajmiła Lavinia. – Może powinnam je opłukać przed wejściem do domu, teraz wszędzie go poroznoszę.

– Nic nie szkodzi – rzucił Pietro Gerber, psycholog dziecięcy.

– Mam nadzieję, że nałożyłam wystarczająco dużo kremu przeciwsłonecznego, bo w ubiegłym roku okropnie się poparzyłam – powiedziała dziewczynka.

– Wszystko jest w porządku – zapewnił ją i próbując złagodzić jej niepokój, zwrócił uwagę na coś innego. – Popływałaś sobie?

– O tak – potwierdziła z zadowoleniem. – Dopłynęłam aż do boi.

Był to jeden z powodów, dla których zabrał ją nad morze; wiedział, że pływanie działa na nią kojąco.

– Dlaczego tu jesteśmy? – zapytała podejrzliwie.

– Bo to ważne, żeby zacząć od początku…

Lavinia zastanowiła się nad jego słowami.

– Zacząć od początku – powtórzyła.

– Nigdy wcześniej nie byłem w twoim pokoju – ciągnął, by nie stracić wątku.

Rozejrzała się dookoła.

– Dawniej to był pokój mamy, kiedy była w moim wieku. Zostawiłam wszystko na swoim miejscu, niczego nie dotykałam.

– Dlaczego?

– Bo wiedziałam, że jej na tym zależało, i niepokoiłam się, że mogłoby być jej przykro, gdybym zaczęła wieszać tu swoje plakaty albo zdejmować jej rzeczy z półek. Na przykład kolekcję muszli.

– Opowiedz mi coś o tym domu, zgoda?

Lavinia przez chwilę się zastanawiała.

– To willa babci, ona w dzieciństwie też przyjeżdżała do Forte… Ten dom zbudował chyba jej tata, który konstruował statki.

– Więc jest bardzo stary.

– Tak, zdaje mi się, że jest jakaś nazwa na określenie szyb z dużymi kolorowymi kwiatami i ścian pomalowanych w rośliny pnące. Babcia zawsze mi o tym mówiła…

– Chcesz powiedzieć, że jest w stylu secesyjnym.

– O właśnie! Miałam to na końcu języka! – Uśmiechnęła się i na jej policzkach pojawiły się dołeczki.

– Od jak dawna cię tu nie było? – zapytał psycholog.

Dziewczynka zmieniła jednak temat.

– Dużo było dziś ludzi nad morzem – powiedziała. – Plaża Annetta była pełna rodzin z dziećmi. Jeden chłopiec budował zamek z piasku przy naszym parasolu.

Gerber uznał, że może dla Lavinii jest jeszcze za wcześnie, by zmierzyć się z prawdziwym powodem ich obecności w tym miejscu, postanowił więc się do niej dostosować.

– Ładnie ci w tym turkusowym kostiumie.

– Naprawdę? – zapytała, zadowolona z pochlebstwa.

– Naprawdę.

– Szczerze mówiąc, gdyby pan nie nalegał, nigdy bym go nie włożyła. Wstydziłam się trochę, bo powinnam zrzucić co najmniej parę kilo. Widzi pan te wałeczki tłuszczu?

– A ja myślę, że jest dla ciebie doskonały, wiesz?

Lavinia miała czternaście lat i powodem, dla którego matka wysłała ją na leczenie do Pietra Gerbera, było to, że dziewczynka zaczęła postrzegać siebie w sposób, który nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Koścista kruszyna ważąca ledwie trzydzieści kilogramów. Psycholog nie miał jednak pewności, czy terapia działa. Podczas niezliczonych sesji dostrzegł u niej barierę, którą sama zbudowała. Stopniowo udało mu się do niej zbliżyć. Bariera utworzona z wyobrażonego tłuszczu była jej niezbędna do obrony przed dojmującym cierpieniem. Ale jednocześnie blokowała dostęp całej reszcie, w tym pożywieniu, które było konieczne do przeżycia. Złamanie tej bariery wywołałoby katastrofę. Zamiast ją likwidować, Gerber chciał, żeby Lavinia zobaczyła, co jest po drugiej stronie.

To, co czekało na nią po drugiej stronie, nie miało być jednak przyjemne.

W tej chwili głównym problemem doktora Gerbera było to, że dziewczynka okazała się oporna na hipnozę. Dlatego poprosił matkę pacjentki o zgodę na zabranie jej do domu nad morzem, gdzie Lavinia – zgodnie z tym, co mówiła – spędziła kilka z najpiękniejszych momentów swojego krótkiego jeszcze życia.

– Kto śpi w pokoju obok? – zapytał.

– Po prawej stronie jest nowy pokój mamy – odpowiedziała natychmiast dziewczynka.

– A co jest po lewej?

Lavinia spochmurniała.

– Nic, nic tam nie ma – odparła pospiesznie. – Ten pokój jest pusty.

– Jesteś pewna? – nalegał Gerber. – Dlaczego nie pójdziemy sprawdzić?

Dziewczynka zastanawiała się przez chwilę.

– Nie mam teraz ochoty – rzuciła w końcu.

– No już, daj mi rękę. Będę ci towarzyszył, zrobimy to razem. Nie wydaje mi się to trudne…

– Dobrze – zgodziła się nieśmiało.

Dla Gerbera było to ważne osiągnięcie. Pozwolił, żeby to ona go prowadziła, sam szedł za nią.

– Zamknięte – stwierdziła Lavinia, gdy tylko stanęli przed drzwiami.

– Ale w zamku jest klucz, widzisz? – zachęcił ją psycholog.

Nie zdecydowała się jednak, żeby go przekręcić.

– O co chodzi? – zapytał, choć znał odpowiedź. To, co mieli przed sobą, nie było po prostu drzwiami, ale granicą. Zakazany pokój. Gdyby Lavinia weszła do środka, jej życie zmieniłoby się na zawsze. A nie była na to gotowa. Jeszcze nie.

Odezwała się tonem niemal gniewnym:

– A tam w środku co się stanie? Spróbuje mnie pan zahipnotyzować, jak kiedyś? Może użyje pan jakiejś nowej sztuczki…

– Już ci wyjaśniłem, jak to działa: ja nie mam tej mocy, to ty decydujesz. Jeśli ty tego nie chcesz, nie mogę wejść do twojej głowy.

Jej oddech przyspieszył. Wpatrywała się w zamknięte drzwi. Gerber to widział.

– Nie chcę tu dłużej być, chodźmy stąd – oświadczyła stanowczo.

– Prędzej czy później będziesz musiała otworzyć te drzwi, Lavinio. Ty też zdajesz sobie z tego sprawę.

– Nie dziś, nie teraz.

Ale Gerber nalegał.

– Co jest w tym pokoju? I dlaczego tak cię przeraża?

– Nie tym razem, proszę. – Jej ton stał się teraz błagalny.

– Nic nie może ci się stać, jesteś tu ze mną – próbował dodać jej odwagi.

Dziewczynka chwilę milczała, po czym zapytała:

– Czy to prawda, że nazywają pana „usypiaczem dzieci”?

– Tak – przyznał.

– Skąd mogę wiedzieć, że to, co zamierza mi pan zrobić, nie będzie bolało?

Chciała wiedzieć, czy może mu zaufać. Był to duży krok naprzód.

– Zdradzę ci sekret, zgoda?

– Dobrze – odparła trochę bardziej rozluźniona.

– Jaki dzisiaj dzień?

To pytanie ją zaskoczyło.

– Nie jestem pewna… – bąknęła zakłopotana. – Ale zdaje mi się, że jest luty.

– Owszem – potwierdził. – I nie uważasz za dziwne, że w lutym jest tak gorąco, że kąpałaś się w morzu?

– To prawda, tak – zgodziła się dziewczynka. Potem nagle zrozumiała. – My nie jesteśmy w willi w Forte dei Marmi… Jesteśmy w mojej głowie…

Gerber nic nie odpowiedział.

– To niemożliwe – rzuciła z niedowierzaniem. – Wszystko jest takie… realne.

– W tym momencie twój umysł jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, Lavinio. Uwierz mi, tu nie może ci się stać nic złego.

– Właśnie to miał pan na myśli, mówiąc, że musimy zacząć od początku?

– Tak.

– Nie podoba mi się tu… nie podoba mi się ten początek. – Dziewczynka zaczęła mieć duszności, wpadać w stan hiperwentylacji. – Chcę już iść, jak się stąd wychodzi?

Niestety, eksperyment nie przynosił pożądanego efektu i Gerber nie mógł jej zmusić do pozostania.

– Zgoda, jak chcesz – powiedział spokojnym tonem. – Teraz usłyszysz dźwięki, nie musisz się ich bać.

– Słyszę.

Były to regularne metaliczne uderzenia. Wciąż pozostawały w tle, tyle że w pewnym momencie utonęły w podświadomości Lavinii wraz z postrzeganiem rzeczywistości.

– Policzymy razem do tyłu, od dziesięciu… Jesteś gotowa?

– Tak.

3

Zanim odliczanie się skończyło, Lavinia już otworzyła oczy. Przestała kołysać się na bujanym fotelu i rozejrzała się wokół z zagubioną miną. Gabinet na poddaszu. Biblioteka. Zabawki rozrzucone na czerwonym dywanie. Rozpalony kominek. Belki na sklepieniu. Szare światło deszczowego popołudnia przenikające przez zaciągnięte zasłony; przez szparę można było dostrzec w oddali piazza della Signoria.

Gerber wyciągnął rękę w stronę stolika, obok którego siedział, i wyłączył elektroniczny metronom. Pulsowanie, które wyciągnęło ich na powierzchnię niczym lina płetwonurka, ucichło, ustępując miejsca odgłosowi trzaskającego ognia.

– Nie wstawaj, jeszcze nie – przestrzegł, by uniknęła zawrotów głowy. – Jak się czujesz?

– Dobrze… Tak, wszystko w porządku – odparła, jakby chciała o tym przekonać również siebie. Po czym, wciąż jeszcze odchylona na oparcie fotela, odwróciła się w stronę psychologa i przez dłuższą chwilę zdawało się, jakby uważnie mu się przyglądała. Jasnopomarańczowy sweter, okulary i zmierzwione włosy. Może chciała się przekonać, czy jest rzeczywisty. – Jak to się stało? – zapytała. – Nawet się nie zorientowałam…

Po raz pierwszy Lavinia całkowicie poddała się hipnozie.

– Właśnie to było ważne: żebyś się nie zorientowała – powiedział Gerber. – Ale to się nie stało dzisiaj, potrzeba było czasu. Zrobiłaś wszystko sama: każda sesja była kolejnym krokiem.

– A teraz co będzie? – zapytała z obawą.

– Zobaczyłaś drzwi. Prędzej czy później znajdziesz siłę, by je otworzyć – zapewnił ją psycholog, podnosząc się z fotela, żeby pójść odsłonić okno; za zmatowiałymi od wilgoci szybami Florencja bawiła się w chowanego.

– A jeśli miałoby się to nigdy nie zdarzyć?

Gerber nie chciał sobie zadawać takiego pytania, bo jeśli Lavinia nie znalazłaby odwagi i nie nacisnęła klamki, przez resztę życia nie pozbyłaby się wrogiej istoty mieszkającej za progiem.

– Coś wymyślimy – uspokoił ją, unikając w ten sposób udzielenia odpowiedzi.

Lavinia spojrzała na zegar.

– Zaraz przyjdzie po mnie mama, może już czeka na dole. Mam pływanie, a potem muszę odrobić lekcje.

Zauważył, że w jednej chwili dziewczynka odzyskała pogodny nastrój. Dzieci mają niewiarygodną moc, swoistą zdolność do „samonaprawy”. Ale nie zawsze to działa, czasem jest tylko pozorne. Wyciągnął rękę i pomógł Lavinii wstać. Jej dłoń wydała mu się leciutka niczym balon, który ma za chwilę unieść się w powietrze.

– Widzimy się w czwartek po szkole, zgoda?

Skinęła głową, po czym włożyła kurtkę, którą zostawiła na wieszaku, podniosła z podłogi plecak z książkami i ruszyła z uśmiechem w stronę wyjścia.

– Do widzenia, panie doktorze.

Patrzył, jak pacjentka wchodzi do korytarza i mija drzwi pomieszczenia naprzeciwko. Lavinia nie wiedziała, że również w życiu jej terapeuty jest zamknięty pokój. Gerber unikał wchodzenia do gabinetu pana B.; w ciągu ostatnich pięciu lat nie znalazł w sobie nawet siły, by go opróżnić albo przeznaczyć na coś innego. Wyrzekł się ojca, ale po jego śmierci zostawił wszystko bez zmian.

– Weź jabłko z koszyka! – krzyknął za dziewczynką, słysząc, jak biegnie w stronę wyjścia. W przedpokoju były zawsze świeże owoce dla małych pacjentów.

– Dobrze! – rzuciła Lavinia.

Gdy zapadła cisza i wiedział, że został sam, usiadł znowu w swoim fotelu Eames Lounge z czarnej skóry z wykończeniem z palisandru. Mebel już do tego stopnia dostosował się do jego kształtów, że nikt inny nie uważał go za wygodny. Wziął wieczne pióro i czarny notes przeznaczony dla przypadku Lavinii i zaczął pisać.

Sesja z 23 lutego 2021

Uwagi

Po prawie trzech miesiącach terapii Lavinii nastąpił postęp: pozwoliła, bym poprowadził ją do znajomego otoczenia, gdzie czuje się bezpiecznie.

Jednocześnie pokazuje, że nie jest jeszcze gotowa; pewnie jakaś część jej osobowości upiera się przy odsuwaniu od siebie ważnego fragmentu przeszłości. Unikanie wspomnienia nie jest już jednak owocem kompromisu z samą sobą, by iść dalej — stało się prawdziwym ćwiczeniem na przetrwanie.

W tej sytuacji, choć może to być ryzykowne dla jej kruchej psychiki, niezbędne jest kontynuowanie tej drogi i uprzedzanie wypadków.

Zamieszkujący w niej upiór prędzej czy później da odczuć swoją obecność.

Gerber zamknął notes, ale nie wstał z fotela. Instynktownie podniósł wzrok na czerwoną lampkę na suficie, dokładnie naprzeciw miejsca, w którym siedział. Włączało się ją przyciskiem tego samego koloru, umieszczonym na jednej ze ścian przedpokoju. Umowa z pacjentami była taka, że po przyjściu nie byli zmuszeni rozpoczynać terapii od razu. Mogli zaczekać przed gabinetem, a gdy poczuli się gotowi, wystarczyło nacisnąć ten guzik i Gerber po nich wychodził.

Ale sesja z Lavinią była ostatnią tego dnia.

Doktor Gerber zostawił sobie wolny czas w kalendarzu, by napisać artykuł do czasopisma psychologicznego, poczuł jednak, że nie ma na to zupełnie ochoty. Chciał tylko wrócić do domu, przynieść kwiaty dla Silvii i spędzić wieczór, bawiąc się w walki dinozaurów z trzyipółletnim synkiem Markiem. Na dywanie przed nim leżały porozrzucane zabawki, kredki i kolorowe książeczki, ale te służyły tworzeniu iluzji, że gabinet jest bezpiecznym miejscem dla dziecka. Często jednak takim nie był.

Właśnie tu wielu małych pacjentów spotykało swoje demony.

Podniósł się z fotela, pokrzepiony decyzją pójścia do domu, i otworzył biblioteczkę w miejscu, gdzie w anonimowych czarnych okładkach ustawione były równo notesy, w których zapisywał obserwacje z sesji z pacjentami.

Umieścił tam zeszyt z notatkami dotyczącymi Lavinii.

Za chwilę upewni się, czy wszystkie światła na poddaszu są zgaszone, ale najpierw, po zamknięciu biblioteczki, poszedł stłumić ogień w kominku: byłoby nieostrożnie zostawić płomienie w pomieszczeniu pełnym drewnianych belek. A wiele razy w roztargnieniu o tym zapominał. Dziwak, powiedziałaby Silvia. Rozrzucając pogrzebaczem żarzące się polana, Gerber przypominał sobie wszystkie sytuacje, kiedy upomnienia żony zapobiegły różnym tarapatom, w które mógł się wpakować. Wydało mu się, że znów słyszy otwierane i zamykane drzwi wejściowe.

– Lavinia? – zapytał, sądząc, że dziewczynka czegoś zapomniała i wróciła.

Nikt nie odpowiedział.

Wiatr, uznał i znów zajął się kominkiem. Przypomniał sobie, że na rogu ulicy jest kwiaciarnia, i pomyślał, że może wieczorem, po kolacji i położeniu Marca spać, on i Silvia będą mogli obejrzeć razem jakiś stary film i poprzytulać się na kanapie. Rozproszył go jednak cichy czerwony błysk, który na ułamek sekundy pojawił się w jego polu widzenia.

Odwrócił się do lampki pod sufitem. Błyśnięcie się nie powtórzyło. Ale teraz nie mogło chodzić o wiatr.

Wstał i otrzepał ręce z zamiarem sprawdzenia, co się dzieje.

Wyszedł do przedpokoju: był pusty. Zdeterminowany, by rozwiązać zagadkę, ruszył do korytarza. Skręcił za rogiem, ale tam też nikogo nie było. Czerwony przycisk przeznaczony dla pacjentów wpatrywał się w niego niczym nieruchome oko wystające ze ściany. Podszedł do drzwi wychodzących na klatkę schodową, otworzył je szeroko i sprawdził na zewnątrz, lecz tam też ani żywej duszy. Instynktownie spodziewał się, że usłyszy przynajmniej odgłos kroków na schodach. Tymczasem nic. Wychylił się przez balustradę, ale w panującym niżej mroku nie zdołał niczego dostrzec.

– Kto tam jest? – zapytał pośród ciszy ostrożnym tonem, jakby liczył na to, że w ewentualnym intruzie odezwie się nieodparta potrzeba udzielenia mu odpowiedzi. Jego głos odbił się echem w próżni; Gerber zdał sobie sprawę, że serce bije mu jak wystraszonemu dziecku, i trochę się tego zawstydził.

Wrócił na poddasze i zamknął drzwi, upewniając się, że tym razem są dobrze zatrzaśnięte. Rozbawiony, pokręcił głową. Pomyślał, że to umysł spłatał mu figla. A ileż to razy musiał upominać swoich małych pacjentów, by nie wierzyli we wszystko, co widzą? Te omamy były skutkiem sesji z Lavinią, ponieważ hipnotyzer często w pewnym stopniu również jest zaangażowany w trans. W chwili, gdy miał już wracać do gabinetu, jego spojrzenie padło przypadkowo na stojący w przedpokoju koszyk z jabłkami. Zbliżył się, by zrozumieć, czy również to, co teraz ma przed oczami, jest wytworem jego wyobraźni. Kiedy wziął do ręki jabłko leżące na stercie pozostałych, zrozumiał, że wzrok go jednak nie myli.

Ktoś wbił w owoc igłę, z której zwisała długa niebieska nitka.

4

Choć była dopiero piąta po południu, nad Florencją zapadł już zimowy mrok, pełznący między zaułkami i ulicami historycznego centrum niczym połyskująca czarna ślina.

Kiedy w starym trenczu Burberry szedł z bukietem żółtych tulipanów via dei Calzaiuoli, pod drobnymi kroplami mżawki, Pietro Gerber nie był w stanie opędzić się od myśli o wbitej w jabłko igle z niebieską nitką. Upór racjonalnego człowieka odmawiał choćby rozważenia możliwości, że ten gest, nieodpowiedzialny i groźny, mógł mieć jakiś związek z dziwnym wrażeniem, że usłyszał kogoś, kto wszedł na poddasze i szybko je opuścił.

Nie, chodziło na pewno o coś innego.

Jabłka były świeże, kupił je w małym warzywniaku i sam ułożył rano w koszyku. Nie było tam żadnych igieł; co do tego miał pewność. Jedynym wytłumaczeniem mógł być żart któregoś z małych pacjentów albo – gorzej – świadome działanie dorosłego opiekuna. Zaczął analizować kolejne sesje, które odbyły się tego dnia w gabinecie. Od razu wykluczył Filippa, bo chłopiec miał zaledwie pięć lat i był tak uległy, że nie zdołałby zaplanować podobnej akcji. Możliwym podejrzanym był ojciec Filippa; niedawno stracił pracę i wydawał się bardzo zestresowany. Po chwili Gerber przypomniał sobie jednak, że mężczyzna powierzył mu syna i natychmiast wyszedł, nie wchodząc nawet do środka, bo chciał skorzystać z wolnego czasu, by pozałatwiać jakieś sprawy. Camilla nie miała czasu zatrzymać się w przedpokoju – Gerber odebrał ją na klatce schodowej, a po sesji odprowadził na dół, gdzie czekała na nią babcia, która z powodu artrozy miała trudności z pokonywaniem schodów. Dziesięcioletni Martin przyszedł sam; to mógł być on, lecz Gerber odrzucił to przypuszczenie, ponieważ chłopiec pozostawał jeszcze w bolesnej fazie przepracowywania żałoby po śmierci obojga rodziców w wypadku samochodowym. No i na koniec Lavinia. Ale jej również raczej nie brał pod uwagę; miała bardziej skłonność do krzywdzenia samej siebie niż innych.

Te dzieci przychodziły do niego, by pokonać traumę, zaburzenia zachowania, żywienia albo nastroju. Życie wystawiło je już na ciężkie próby, a nie posiadały jeszcze narzędzi, by stawić czoło egzystencjalnym pułapkom. Pietro Gerber dobrze wiedział, że dla zrozpaczonych rodziców albo krewnych terapia hipnozą często była ostatnią deską ratunku. Dlatego teraz konieczność spojrzenia na kruchych i nieszczęśliwych pacjentów w tym nowym świetle wprawiała go w pewne zakłopotanie.

Jedynym pocieszeniem było to, że – dzięki Bogu – wychodząc z gabinetu, nikt nie wziął z koszyka jabłka z igłą. Zamiast się jej pozbyć, wpiął igłę w kołnierz płaszcza; chciał ją pokazać Silvii i uzyskać jej opinię. Zamierzał zostawić tam igłę jako memento, dopóki nie rozwiąże zagadki. Tak czy owak, zrozumiał już, że będzie musiał zawsze zamykać na klucz drzwi wejściowe na poddasze, gdy będzie przebywać w gabinecie.

Kiedy tak próbował złagodzić swój niepokój, skręcił w via dell’Oche, gdzie za sprawą urbanistycznego żartu zdawało się, że echo odbija trzepotanie gęsich skrzydeł, ptaków, które dały nazwę tej ulicy, bo w dawnych czasach w dzień Wszystkich Świętych odbywał się tam gęsi targ. Minąwszy czternastowieczny pałac i średniowieczną wieżę, która należała do rodu Visdominich, skręcił w via dello Studio, gdzie od 1860 roku ma siedzibę sklep Pegna. Początkowo była to fabryka produktów chemicznych, która z czasem zaczęła proponować swojej klienteli również produkty spożywcze. Tak więc obok sklepu, w którym można było kupić kleje i farby, ulokowano wkrótce drugi, gdzie sprzedawano delikatesy wszelkiego rodzaju. Pietro Gerber przychodził tu w dzieciństwie z panem B. i zdarzało się, że ojciec kupował wosk do polerowania ram obrazów, a potem wracali do domu z torebką cennych cukierków z likierem różanym.

Mijając sklep, Gerber pomyślał, że na pewno znajdzie w środku coś, co sprawi Silvii przyjemność jako dodatek do kwiatów.

Kupił tackę z szynką z sieneńskiej wieprzowiny i dojrzewającym w słomie pecorino. Sprawi prawdziwą niespodziankę żonie, gdy wróci do domu wcześniej niż zwykle, obładowany niespodziewanymi podarunkami. Otworzą do tego butelkę Brunello.

Zapowiadał się idealny wieczór.

Gerber był przekonany, że tego typu miłe gesty są konieczne, by ożywiać nawet dobre małżeństwo. Jak wszystkie pary, przez prawie pięć lat on i Silvia mieli lepsze i gorsze dni, ale nie zdarzyło się nic, czego nie dałoby się naprawić. Aż do „przypadku Hall”. Nadali tej sprawie taką nazwę, jakby chcieli zachować bezpieczny dystans do wydarzeń, które zagroziły ich związkowi. Gerber oddalił się wtedy od żony i synka, ale tylko po to, by chronić ich przed natarczywością tajemniczej pacjentki, jedynej dorosłej osoby, jaką kiedykolwiek miał pod opieką. Na szczęście Silvia okazała się bardziej dojrzała i odpowiedzialna od niego i dzięki swojej dalekowzroczności i sile woli przejęła kontrolę nad kryzysem, nie pozwalając, by ich związek się rozpadł.

Kiedy tego wieczoru przekroczył próg mieszkania z najlepszymi intencjami, przed jego oczami roztoczył się niespodziewany widok.

Przy wejściu stał wazon z żółtymi tulipanami identycznymi jak te, które trzymał.

Gdy zastanawiał się, jak to możliwe, przyjął go chłód domu i nieprzenikniona cisza. Ogarnęło go nagłe poczucie otaczającej pustki. Opadły go wątpliwości, od których aż się zachwiał. Dlaczego nikogo nie ma? Gdzie się podziali? Co się stało? Po czym z niemym krzykiem wyłoniło się z mroku widmo gorzkiej rzeczywistości.

Po tym, jak kazał im się wyprowadzić, Silvia i Marco nie wrócili już do domu.

5

Wyparcie wspomnienia jest bardzo niebezpieczną techniką autohipnozy. Przede wszystkim dlatego, że w gruncie rzeczy chodzi tylko o środek tymczasowy.

Codziennie rano przed wyjściem z domu Pietro Gerber poddawał się kilku ćwiczeniom na oddalenie problemów: poprzez oddech można wyćwiczyć umysł w odsuwaniu przyczyny cierpienia i spychaniu jej w najdalszy zakamarek umysłu. Nie zawsze to działało. Był to jednak jedyny znany mu sposób, by nie sięgnąć po leki psychotropowe albo antydepresanty, co nie pozwoliłoby mu kontynuować z pożytkiem pracy z pacjentami.

To ja przyniosłem te kwiaty, które są w wazonie. Poprzedniego wieczoru, przypomniał sobie.

Po czym ruszył w głąb mieszkania z freskami na sklepieniach, mieszczącego się w starej kamienicy w historycznym centrum. Kiedy przemierzał w ciemności puste pokoje, dalszy ciąg rzeczywistej historii wynurzał się w jego wnętrzu kawałek po kawałku. Silvia przeprowadziła się do Livorno, wystąpiła o rozwód, dostała go i żyła teraz z nowym partnerem. Jej stosunki z byłym mężem były pełne szacunku, ale ograniczone do minimum. Sąd orzekł, że Gerber może zabierać syna do siebie na dwa weekendy w miesiącu, lecz po kilku próbach, gdy chłopiec okazał wyraźną niechęć do przebywania z ojcem w starym domu we Florencji, ten w porozumieniu z eksżoną zdecydował się na składanie synowi niedzielnych wizyt.

Przyczyną wszystkiego była Hanna Hall.

Wraz z pojawieniem się tej kobiety życie Pietra Gerbera roztrzaskało się na kawałki. To była prawdziwa eksplozja, ale w zwolnionym tempie, tak że mógł śledzić chwila po chwili to, co działo się wokół niego, lecz nie mógł tego powstrzymać. A najgorsze, że Hanna Hall zniknęła, zanim Gerber mógł uzyskać od niej wszystkie odpowiedzi. Został z całą serią nierozstrzygniętych kwestii, które go prześladowały.

Konsekwencją eksplozji było roztrzaskane życie i ponure osamotnienie.

  

Pozbył się tulipanów, wyrzucając je do śmieci, i otworzył butelkę wina. Wziął tackę z szynką i serem, po czym osunął się wykończony na kanapę w salonie i włączył odtwarzacz.

Silvia kupiła kiedyś starą kamerę wideo na targu z używanymi rzeczami i wbiła sobie do głowy, że ich rodzinne wspomnienia będą miały taką samą ziarnistość i takie samo światło jak w czasach, gdy ona i Pietro byli dziećmi, czyli w latach dziewięćdziesiątych. Kaseta wideo z rodzinnymi nagraniami, którą miał kiedyś dostać Marco, ostatecznie została u jego ojca jako jedyna pamiątka po tym, co wydawało się wielką miłością.

Gerber oglądał ją każdego wieczoru. Bez dźwięku, bo wtedy mniej bolało.

Niecałe czterdzieści pięć minut różnych fragmentów: przyjęcia urodzinowe, kilka niedzielnych wycieczek, wakacje nad morzem, jedno Boże Narodzenie. Ocalone przed upływem czasu, zanim kamera nieodwracalnie się popsuła, a wraz z nią cała reszta.

Ktoś inny uznałby oglądanie tego filmu za dającą się uniknąć torturę. Włączając taśmę, Gerber nie gonił już za niemożliwym do zrealizowania pragnieniem, by wszystko było znów jak kiedyś. Wciąż szukał w tych kadrach jakiegoś szczegółu, który mu umknął, wskazówki, która zasygnalizowałaby coś, co nie zadziałało: popełnionego błędu, rysy zapowiadającej zawalenie się budowli. Tak jakby można było jeszcze naprawić te rzeczy, ale tylko w przeszłości, jakby posiadał magiczną formułę na odwrócenie czasu.

Pietro Gerber znał przyczynę fiaska swojego małżeństwa, tyle tylko, że nie znajdowała się ona na tym wideo, i dobrze o tym wiedział, choć nie chciał tego przyznać.

Dlatego zadowoliłby się ostrzeżeniem osób, które uśmiechały się na ekranie. Chciałby uprzedzić siebie, Silvię i Marca o tym, co ma nastąpić; w ten sposób mogliby ocaleć i nie utracić szczęścia.

Zacząć od początku. Czy nie to właśnie mówił zawsze małym pacjentom? Ledwie kilka godzin wcześniej wskazał Lavinii konieczność cofnięcia się w czasie. Sam jednak nie miał na to odwagi i kiedy stosując autohipnozę, przewijał swoją pamięć niczym taśmę w kasecie wideo, zatrzymywał się zawsze na chwilę przed tym, jak wszystko zaczynało się walić.

Bo tym, co chciałby przeżywać w nieskończoność, nie była przeszłość, ale ten konkretny moment. Kiedy wszystko było jeszcze doskonałe.

Zjadł szynkę i ser ze wzrokiem zagubionym w ekranie telewizora i pozwalał, żeby alkohol powoli łagodził udrękę, tak by oglądanie nagrania stało się do zniesienia. Znów myślał o wszystkich tych chwilach, gdy siedząc w tym samym miejscu, czekał, aż Silvia wróci z pokoju śpiącego Marca. Jej kroki zbliżające się w półmroku korytarza, jej pojawienie się w progu. Często przyciągał ją do siebie pod byle pretekstem i kochali się właśnie tu, między poduszkami na kanapie. Pospiesznie, w obawie, że synek obudzi się i im przerwie. W tym momencie wyobraził sobie, że odsuwa jej włosy z karku, wtulając twarz w ciepłą szyję, i że długo ją całuje. Widział żonę, jak odchyla głowę i jednocześnie przymyka oczy, poddając się jego czułości. Wyobraził sobie, jak rozpina jej bluzkę i pieści piersi. I poczuł jej dłoń wsuwającą się do jego spodni i masującą go, jej tchnienie mieszające się z jego oddechem. Ale kiedy w tej fantazji Silvia odwróciła się, by poszukać jego warg, to nie była już ona.

To była Hanna.

Nawet teraz nieznajoma, która przybyła z innego świata i innego czasu, była w stanie wedrzeć się w jego intymną przestrzeń. A on nie mógł nic zrobić; był bezsilny, we władaniu czarów, które zabrały już większą część jego życia. Ale może chciał się tak czuć, unicestwiony w uścisku tej dziwnej istoty o dwóch głowach, dwóch tożsamościach. Bo Silvia wyłaniała się z twarzy Hanny, a Hanna z twarzy Silvii: w tym śnie na jawie obie kobiety nieustannie się wymieniały, jak w nieudanym eksperymencie klonowania.

W ten kusicielski koszmar wdarł się ostry dzwonek domofonu.

Nagle Gerber wyrwał się z oszołomienia winem i seksem. Było po dziesiątej. Kto to mógł być o tej porze?

  

Wyłączył odtwarzacz i z kieliszkiem w ręce poszedł otworzyć drzwi. Stanął naprzeciw dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach. Wystarczył mu jeden rzut oka, by wiedzieć, że to karabinierzy w cywilu. Tylko oni wiązali krawaty w taki sposób, jakby ciągle byli w mundurze.

– W czym mogę pomóc? – zapytał, gdy pokazali mu legitymacje służbowe.

– Powinien pan z nami pójść, doktorze.

– Nigdzie nie pójdę, dopóki nie powiecie, o co chodzi.

– Przysłała nas sędzia Baldi, chce pana widzieć.

Stara przyjaciółka w przeszłości często do niego dzwoniła w imieniu sądu dla nieletnich. Ale po sprawie Hall zerwał kontakty również z Baldi. Nigdy jednak nie wzywała go o tak późnej porze, wysyłając na dodatek po niego ludzi.

Musiało się wydarzyć coś poważnego.

– To zwykła formalność – rzucił jeden z karabinierów. Najwyraźniej kłamał, by przezwyciężyć jego niezdecydowanie. – Sędzia potrzebuje konsultacji.

Gerber wiedział, że nie ma co się upierać, ale przypomniał sobie z drżeniem, że również w przypadku Hall wszystko zaczęło się od całkiem normalnego telefonu.

– Wezmę płaszcz i nowy notes – powiedział w końcu.

Wszystko, byle tylko uciec przed spotkaniem z upiorami i złymi wspomnieniami.

6

Kroki karabinierów w cywilu, którzy szli przed nim, odbijały się echem na opustoszałych ulicach, w poplątanych zaułkach historycznego centrum. Przeszli w milczeniu krótką trasę dzielącą ich od jedynej anonimowej kamienicy pośród wspaniałych czternastowiecznych budowli stojących przy via della Scala.

Siedziba sądu dla nieletnich na przestrzeni wieków przechodziła różne koleje losu.

Na początku mieściło się tam schronisko dla sierot, nieślubnych dzieci, porzuconych noworodków. Prowadzący je zakon miał za zadanie przyjmować je, ale też ukrywać przed oczami tych, którzy uważali ich przyjście na świat za boskie niedopatrzenie. Mówiło się, że mury są grube, żeby na zewnątrz nie dało się słyszeć, co się dzieje w środku. Mimo że teraz w tym miejscu dbano o sprawiedliwość dla najmłodszych, wciąż czuło się niepokojącą obecność przeszłości, jak również przytłumiony lament, który – jak mawiano – był efektem architektury budowli, ujawniającym się w chwilach, gdy ta wystawiona była na podmuchy tramontany. Zdaniem innych chodziło o płacz dzieci przechowywany wciąż przez kamienie.

Pietro Gerber nie był tam jeszcze nigdy po zachodzie słońca.

Karabinierzy towarzyszyli mu do marmurowych stopni prowadzących na wyższe piętra. W połowie schodów czekała na niego Anita Baldi. Wyprostowana w ciemnym kostiumie, z włosami upiętymi w siwy kok. Choć osiągnęła wiek emerytalny, wciąż prosiła o przedłużenie swojej służby. Zresztą zwierzchnicy byli bardzo zadowoleni, że w dalszym ciągu pracuje.

Była nie tylko najbardziej doświadczona w kwestiach dotyczących dzieci. Była po prostu najlepsza.