Doktryna szoku - Naomi Klein - ebook + książka

Doktryna szoku ebook

Naomi Klein

4,5

38 osób interesuje się tą książką

Opis

W tej przełomowej książce autorka bestselleru "No Logo" opowiada, w jaki sposób amerykańskie strategie wolnorynkowe podbiły świat, wykorzystując to, że niektóre kraje i narody znajdują się w stanie szoku.

Irak ogarnia wojna domowa. Korzystając z chaosu, amerykańska administracja wprowadza nowe przepisy prawa, które pozwalają koncernom naftowym takim jak Shell czy BP uzyskać kontrolę nad irackimi zasobami ropy naftowej.

Zamachy z 11 września 2001 roku. Administracja Busha w tajemnicy zleca natychmiast firmom Halliburton i Blackwater prowadzenie "walki z terroryzmem".

Potężne tsunami dewastuje wybrzeża Azji Południowo-Wschodniej. Zanim mieszkańcy otrząsną się z szoku, tamtejsze dziewicze plaże zostają wystawione na sprzedaż.  

Huragan Katrina wypędza z domów tysiące mieszkańców Nowego Orleanu. Kiedy próbują wrócić do swego dawnego życia, okazuje się, że nie będzie już mieszkań socjalnych, a państwowe szpitale i szkoły nie zostaną ponownie otwarte.  

Powyższe fakty są przykładami zastosowania w praktyce tego, co Naomi Klein nazywa doktryną szoku.  

Kiedy w wyniku potężnego, zbiorowego szoku, spowodowanego wojną, atakiem terrorystycznym czy klęską żywiołową, opinia publiczna wciąż jest zdezorientowana, wkrótce przeżywa kolejny szok, tym razem w postaci niepopularnych reform gospodarczych, często określanych mianem terapii szokowej. Jeżeli i to nie wystarczy, aby wyeliminować wszelki opór, sięga się po jeszcze jeden szok: elektrowstrząsy lub paralizatory.  

Badania historyczne oraz cztery lata wytężonej pracy dziennikarskiej w strefach dotkniętych katastrofami pozwoliły autorce na zebranie materiału, który w "Doktrynie szoku" służy do obalenia tezy, jakoby globalny kapitalizm zwyciężył w pełni demokratycznie.  

"Kapitalizm kataklizmowy" nie narodził się 11 września 2001 roku. Naomi Klein szuka jego intelektualnych korzeni u Miltona Friedmana, w jego pracach i działalności na wydziale nauk ekonomicznych Uniwersytetu Chicago jeszcze w latach pięćdziesiątych. Wpływy teorii tego amerykańskiego ekonomisty odczuwane są po dziś dzień.  

Autorka stara się wykazać związki polityki gospodarczej, kampaniami wojskowych typu "Szok i przerażenie" i finansowanych przez CIA tajnych prób z wykorzystaniem elektrowstrząsów oraz deprywacji sensorycznej. Prowadzone w latach pięćdziesiątych eksperymenty posłużyły do napisania podręczników tortur, wykorzystywanych obecnie w bazie Guantánamo.  

Książka Naomi Klein pokazuje, w jaki sposób Doktryna szoku doprowadziła do zdarzeń, które odmieniły oblicze świata, od wojskowego zamach stanu Pinocheta w Chile w 1973 roku po masakrę na placu Tiananmen w 1989 roku i upadek Związku Radzieckiego w roku 1991. Jednak wywód Klein radykalnie różni się od tego, co zwykle słyszeliśmy na ten temat. Po raz kolejny Naomi Klein napisała książkę, która niewątpliwie zmieni kontekst naszych debat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1054

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (84 oceny)
51
25
6
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLegimi123

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
miodowabesos95

Dobrze spędzony czas

Bardzo trudna książka, ale jednocześnie potrzebna aby zrozumieć wiele sytuacji na świecie.
00
KonradMilewski

Całkiem niezła

fajna, męcząca troche
00
Silesianus2K

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonale opisane to co od lat dzieje się na świecie.
00
PawEl2022

Nie oderwiesz się od lektury

Prawda jest pod cieniutkim płaszczykiem chęci jej poznania.
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Shock Doctrine. The Rise of Disaster Capitalism

Redakcja: Ryszarda Witkowska-Krzeska (ss. 9–162, 254–297, 363–423), Andrzej Zasieczny (ss. 163–253, 298–361, 425–512)

Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Elżbieta Jaroszuk

Copyright © 2007 by Klein Lewis Productions Ltd.

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2008, 2019

© for the Polish translation by Hanna Jankowska, Tomasz Krzyżanowski, Katarzyna Makaruk, Michał Penkala

ISBN 978-83-287-1224-9

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2019

FRAGMENT

Dla Aviego,

raz jeszcze

Jakakolwiek zmiana to tylko i wyłącznie zmiana tematu

César Aira, pisarz argentyński

Cumpleaños, 2001

WSTĘP

CZYSTE JEST PIĘKNE

TRZY DEKADY BURZENIA I PRZEBUDOWY ŚWIATA

Ziemia została skażona w oczach Boga. Gdy Bóg widział, iż ziemia jest skażona, że wszyscy ludzie postępują na ziemi niegodziwie, rzekł do Noego: „Postanowiłem położyć kres istnieniu wszystkich ludzi, bo ziemia jest pełna wykroczeń przeciw mnie; zatem zniszczę ich wraz z ziemią”.

Rdz 6, 11–131

Operacje wojskowe „Szok i przerażenie” mają na celu wywołanie strachu, poczucia zagrożenia oraz sianie spustoszenia na tak dużą skalę, by przekraczały zdolność pojmowania zarówno całego społeczeństwa, jak i poszczególnych grup społecznych oraz władz. Także zjawiska przyrodnicze jak tornada, huragany, trzęsienia ziemi, powodzie, niekontrolowane pożary, klęski głodu oraz epidemie chorób zakaźnych mogą wywoływać skutki zbliżone do tych, jakie niosą ze sobą operacje „Szok i przerażenie”.

Shock and Awe: Achieving Rapid Dominance (Szok i przerażenie, jak zdobyć szybką przewagę), doktryna militarna przyjęta przez armię USA w trakcie inwazji na Irak w 2003 roku[1]

Jamara Perry’ego poznałam we wrześniu 2005 roku w zorganizowanym przez Czerwony Krzyż schronisku w Baton Rouge w Luizjanie. Czekał w kolejce po obiad wydawany przez młodych, uśmiechniętych od ucha do ucha scjentologów. Przed chwilą za próby rozmawiania z ewakuowanymi mieszkańcami Nowego Orleanu bez obstawy mediów zostałam stąd przepędzona. Teraz podejmowałam się niemalże niewykonalnego zadania: starałam się niezauważona wtopić w tłum Afroamerykanów z Południa. Ja, biała Kanadyjka. Wepchnęłam się do kolejki oczekujących na posiłek i ustawiłam się za Jamarem, by po chwili poprosić go o rozmowę – tak, jak gdybyśmy byli dwójką starych znajomych. Jamar był na tyle miły, że zgodził się zamienić ze mną parę słów.

Jamar Perry urodził się i wychował w Nowym Orleanie. Jednakże tydzień wcześniej musiał uciekać ze swego rodzinnego miasta przed powodzią. Na pierwszy rzut oka wyglądał może na siedemnaście lat, ale w trakcie rozmowy okazało się, że ma dwadzieścia trzy. Jamar wraz ze swoją rodziną bardzo długo czekał na autobusy, które miały ewakuować ich z zagrożonego miasta. Autobusy nigdy jednak nie przyjechały, mieszkańcy byli więc zmuszeni opuszczać miasto na piechotę, maszerując w piekącym słońcu. W końcu dotarli właśnie tutaj – do tętniącego życiem centrum konferencyjnego, gdzie zwykle odbywają się targi przemysłu farmaceutycznego oraz impreza o nazwie „Capital City Carnage: The Ultimate in Steel Cage Fighting”. Tego dnia pomieszczenia centrum wypełniało dwa tysiące łóżek polowych oraz tłumy wściekłych, wykończonych ludzi pilnowanych przez nieco podenerwowanych żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy niedawno wrócili z Iraku.

Wszystkich zgromadzonych w centrum elektryzowały najnowsze wiadomości, w szczególności wypowiedź prominentnego republikańskiego kongresmana z Luizjany Richarda Bakera. Baker powiedział grupie lobbystów: „Nareszcie udało się oczyścić Nowy Orlean z mieszkań socjalnych. Sami tego nie dokonaliśmy – Bóg to zrobił”[2]. Również Joseph Canizaro, jeden z najbogatszych deweloperów z Nowego Orleanu, wypowiadał się w podobnym duchu: „Sądzę, że teraz mamy tutaj czystą kartkę i możemy zacząć wszystko od nowa. A taka czysta kartka stwarza nam zupełnie nowe możliwości”[3]. Przez cały ostatni tydzień korporacyjni lobbyści wykazywali się szczególnie dużą aktywnością w legislaturze stanowej w Baton Rouge. Dla nich faktycznie otwierały się „nowe możliwości”: niższe podatki, mniej regulacji prawnych, tańsza siła robocza oraz „mniejsze, bezpieczniejsze miasto” – co w praktyce oznaczało bardzo konkretny plan zrównania z ziemią starych budynków z mieszkaniami socjalnymi i zastąpienia ich prywatnymi apartamentowcami. Słuchając tej mantry o „nowym początku” i „czystych kartkach”, można było niemalże zupełnie zapomnieć o toksycznej brei gruzu, chemicznych ścieków i ludzkich zwłok, kłębiącej się zaledwie kilka kilometrów dalej.

Tutaj, w zorganizowanym przez Czerwony Krzyż schronisku, Jamar Perry nie mógł myśleć o niczym innym. „Ja tego nie postrzegam jako jakiegoś «oczyszczania» miasta. Ja po prostu widzę, że w powodzi zginęło wiele osób. I wiem, że ci ludzie nie powinni byli zginąć”.

Chociaż Jamar mówił niezbyt głośno, jakiś starszy mężczyzna stojący przed nami w kolejce usłyszał naszą rozmowę i odwrócił się gwałtownie. „Co jest nie tak z tymi ludźmi z Baton Rouge? To nie jest żadna okazja, żadna nowa możliwość. To po prostu cholerna tragedia. Czy oni tam są ślepi?”.

Matka dwójki dzieci wtrąciła się do rozmowy: „Nie, oni nie są ślepi. To są po prostu źli ludzie. Z ich wzrokiem wszystko jest w porządku”.

Jedną z osób, która powódź w Nowym Orleanie postrzegała jako „otwieranie się nowych możliwości”, był Milton Friedman – wielki guru ruchu na rzecz niczym nieskrępowanego kapitalizmu oraz człowiek, któremu przypisuje się sformułowanie zasad, na jakich opiera się współczesna hipermobilna globalna gospodarka. W roku, w którym huragan Katrina przeszedł przez Luizjanę, Milton Friedman miał już dziewięćdziesiąt trzy lata, a stan jego zdrowia stale się pogarszał. Mimo to „wujek Miltie”, jak nazywali go zwolennicy jego poglądów, znalazł w sobie dostatecznie dużo energii, by trzy miesiące po tym, jak pękły wały przeciwpowodziowe chroniące Nowy Orlean, napisać felieton dla gazety „The Wall Street Journal”. „Większość szkół w Nowym Orleanie jest zrujnowana – pisał Friedman. – To samo dotyczy domów dzieci, które do tych szkół uczęszczały. Na skutek huraganu i powodzi dzieci z Nowego Orleanu są teraz rozsiane po całym kraju. To wielka tragedia. Ale to także doskonała okazja, aby przeprowadzić radykalną reformę systemu edukacyjnego”[4].

Pomysł Friedmana na radykalną reformę polegać miał na tym, aby część z puli miliardów dolarów wyasygnowanych na odbudowę i podniesienie jakości szkół państwowych w Nowym Orleanie przeznaczyć na zupełnie inny cel: przekazanie rodzicom bonów, które ci mogliby następnie wykorzystać do sfinansowania edukacji swoich dzieci w prywatnych szkołach – przeważnie instytucjach typu for profit. W ten sposób środki publiczne posłużyłyby do subsydiowania prywatnych instytucji. Jak pisał Friedman, kluczowe w przypadku reformy edukacyjnej było to, aby nie ograniczyć się do tymczasowego eksperymentu, lecz uznać ją za „permanentną zmianę”[5].

Eksperci z sieci prawicowych think-tanków natychmiast podchwycili pomysł Friedmana, toteż niebawem całe ich zastępy zaczęły zjawiać się w Nowym Orleanie. Administracja George’a W. Busha również poparła plan i przeznaczyła na ten cel dziesiątki milionów dolarów. Pieniądze te miały posłużyć na przekształcenie nowoorleańskich szkół państwowych w „szkoły czarterowe”, czyli finansowane z publicznych pieniędzy prywatne instytucje rządzące się według własnych reguł. Idea rozbudowy sieci szkół czarterowych budzi w USA wiele kontrowersji. Jej zwolennicy na szczególnie silny opór natrafili właśnie w Nowym Orleanie, gdzie rodzice z rodzin afroamerykańskich obawiają się, że takie reformy doprowadzą do sytuacji, w której jedno z największych osiągnięć ruchu na rzecz praw obywatelskich, czyli zagwarantowanie takich samych standardów edukacyjnych dla wszystkich dzieci w USA, zostanie utracone. Jednakże dla Miltona Friedmana sama idea państwowego systemu edukacyjnego trąciła socjalizmem. Jak bowiem pisał Friedman, jedyną funkcją państwa powinna być: „ochrona wolności – tak przed zewnętrznymi wrogami, jak i przed współobywatelami. Chodzi tu o zachowanie spokoju i porządku publicznego, zmuszenie do poszanowania prywatnych umów i popieranie wolnego rynku”[6]. Ujmując sprawę najprościej, państwo powinno ograniczyć się do zatrudniania żołnierzy i policjantów. Wszelkie inne potencjalne funkcje, włącznie z zapewnianiem bezpłatnej edukacji, stanowiłyby niesprawiedliwą ingerencję w działanie rynku.

Podczas gdy odbudowa miejskiej sieci elektrycznej oraz naprawa zniszczonych wałów przeciwpowodziowych przebiegały w iście żółwim tempie, wyprzedaż państwowych szkół w Nowym Orleanie została przeprowadzona z precyzją i szybkością właściwą akcjom wojskowym. W ciągu dziewiętnastu miesięcy, kiedy to większość uboższych mieszkańców miasta wciąż koczowała z dala od swych domów, państwowy system edukacyjny został w Nowym Orleanie prawie w całości zastąpiony przez sieć prywatnych szkół czarterowych. Przed huraganem Katrina stanowe władze oświatowe zarządzały w Nowym Orleanie 123 publicznymi szkołami. Teraz władzom tym miały podlegać jedynie 4 takie placówki. Przed nadejściem kataklizmu w mieście działało zaledwie 7 szkół czarterowych. Teraz ich liczba wzrosła do 31[7]. Tutejsi nauczyciele cieszyli się silną ochroną ze strony związków zawodowych. Po ataku Katriny wynegocjowany przez związek układ zbiorowy przestał być honorowany. Cztery tysiące siedmiuset nauczycieli należących do związku zawodowego zostało zwolnionych[8]. Część nieco młodszych pedagogów została zatrudniona przez szkoły czarterowe, zaoferowano im jednak niższe płace. Większości starych nauczycieli nie zatrudniono.

Jak zauważył jeden z dziennikarzy „The New York Timesa”, Nowy Orlean stał się „najważniejszym w całej Ameryce laboratorium do prowadzenia eksperymentów z wykorzystaniem szkół czarterowych na dużą skalę”. Natomiast American Enterprise Institute, think-tank promujący Friedmanowskie idee, ogłosił z entuzjazmem, że „huragan Katrina zdziałał w jeden dzień to, czego luizjańskim reformatorom szkolnictwa nie udało się zrobić przez lata”[9]. Tymczasem nauczycielom pracującym dotychczas w państwowych szkołach przyszło obserwować, jak pieniądze, które miały zostać przeznaczone na pomoc ofiarom powodzi, wykorzystuje się do zastąpienia publicznego systemu szkolnictwa siecią nowych, prywatnych szkół. Plan Friedmana określono jako „edukacyjną grabież ziemi”[10].

Ja natomiast takie zorganizowane ataki na sferę publiczną po rozmaitych katastrofach, w połączeniu z traktowaniem tych katastrof jako świetnych okazji do ubicia interesu, nazywam kapitalizmem kataklizmowym (disaster capitalism).

Opublikowany przez Miltona Friedmana felieton na temat Nowego Orleanu należy uznać za ostatnią wskazówkę, jakiej ekonomista udzielił politykom. Niecały rok później, 16 listopada 2006 roku, Friedman zmarł w wieku dziewięćdziesięciu czterech lat. Prywatyzacja systemu szkolnictwa w średniej wielkości amerykańskim mieście wydaje się stosunkowo błahym zagadnieniem w przypadku człowieka uchodzącego za najważniejszego i najbardziej wpływowego ekonomistę minionego półwiecza. Wśród wyznawców doktryny ekonomicznej sformułowanej przez Friedmana znajdowali się m.in.: prezydenci USA, brytyjscy premierzy, rosyjscy oligarchowie, polscy ministrowie finansów, dyktatorzy z krajów Trzeciego Świata, sekretarze generalni Komunistycznej Partii Chin, dyrektorzy Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz kilku ostatnich szefów Rezerwy Federalnej. Nie da się jednak ukryć, że determinacja, z jaką Friedman walczył o wykorzystanie powodzi w Nowym Orleanie do upowszechniania fundamentalistycznej wersji kapitalizmu, stanowiła dla tego wyjątkowo dynamicznego i niestrudzonego, a mierzącego niecałe 160 centymetrów wzrostu profesora ekonomii dość adekwatną formę pożegnania się ze światem. Za swoich najlepszych lat Friedman zwykł porównywać się do „pastora z minionej epoki wygłaszającego niedzielne kazanie”[11].

Przez ponad trzy dekady Milton Friedman oraz jego zwolennicy udoskonalali strategię kapitalizmu kataklizmowego. Najpierw wyczekuje się na poważny kryzys, następnie zaś powstałe w jego wyniku zamieszanie wykorzystuje się do oddania części sektora publicznego w prywatne ręce. Na koniec takie „reformy” uznaje się za permanentne.

W jednym ze swoich najważniejszych esejów Friedman dokładnie opisał taktykę, za pomocą której współczesny kapitalizm realizuje swoje cele. Ja nazywam tę koncepcję doktryną szoku (shock doctrine). Jak pisał Friedman: „Tylko kryzys – rzeczywisty lub postrzegany – prowadzi do realnych zmian. Kiedy taki kryzys nastąpi, rodzaj podejmowanych działań będzie zależał od tego, jakie pomysły dominują na rynku idei. I tutaj właśnie dostrzegam nasze najważniejsze zadanie. Musimy stwarzać alternatywy dla istniejących rozwiązań, mówić o nich i utrzymywać je przy życiu, aż pewnego dnia to, co politycznie niemożliwe, stanie się politycznie nieuniknione”[12]. Niektórzy ludzie na wypadek kataklizmu gromadzą zapasy – magazynują wodę oraz puszki z jedzeniem. Friedmaniści gromadzą wolnorynkowe idee. Ekonomista z Uniwersytetu Chicago uważał, że kiedy kryzys w końcu nadejdzie, należy działać natychmiastowo. Radykalne reformy trzeba narzucić niezwłocznie, zanim wstrząśnięte kryzysem społeczeństwo znów popadnie w „tyranię status quo”. Friedman szacował, że „nowa administracja ma na przeprowadzenie poważniejszych zmian jakieś sześć do dziewięciu miesięcy. Jeżeli nowa ekipa nie skorzysta z nadarzającej się sposobności i w tym czasie nie będzie działać zdecydowanie, druga taka okazja już się nie powtórzy”[13]. Ten swoisty wariant rady udzielanej przez Machiavellego, zgodnie z którą „krzywdy powinno się wyrządzać wszystkie naraz”, stał się jednym z najważniejszych elementów spuścizny Friedmana.

Pierwszą lekcję w zakresie wykorzystywania potężnego kryzysu Milton Friedman wziął w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy został doradcą chilijskiego dyktatora, generała Augusta Pinocheta. W okresie, jaki nastąpił po brutalnym zamachu stanu, społeczeństwo chilijskie pozostawało w stanie głębokiej traumy, potęgowanej jeszcze dodatkowo przez hiperinflację. Friedman doradził Pinochetowi, aby ten przeprowadził gwałtowną transformację gospodarki obejmującą: obniżkę podatków, liberalizację handlu, prywatyzację usług publicznych, cięcia wydatków socjalnych oraz deregulację. W efekcie tych zmian system publicznych szkół został w Chile zastąpiony siecią prywatnych szkół finansowanych za pomocą bonów. Transformacja, jakiej zostało poddane społeczeństwo chilijskie, to przykład najbardziej radykalnej kapitalistycznej inżynierii w historii. Reformy te nazywa się często „rewolucją szkoły chicagowskiej”, a to ze względu na fakt, iż wielu doradców ekonomicznych Pinocheta studiowało ekonomię na Uniwersytecie Chicago, gdzie wykładał Milton Friedman. Guru szkoły chicagowskiej przewidywał, że gwałtowność, skala oraz dynamika reform gospodarczych wywoła wśród społeczeństwa odpowiednie reakcje psychologiczne, które „ułatwią proces dostosowawczy”[14]. Friedman ukuł nawet nazwę dla postulowanej przez siebie bolesnej taktyki: terapia szokowa (shock treatment). Od tego czasu ilekroć jakiś rząd przystępował do wdrażania programu radykalnych reform gospodarczych, każdorazowo terapia szokowa była preferowaną metodą działania.

Pinochet „ułatwił proces dostosowawczy” za pomocą „szoków”, jakim wojskowy reżim w izbach tortur poddawał ciała tych, którzy przez nową władzę uznani zostali za potencjalnych przeciwników kapitalistycznej transformacji. Wielu obserwatorów wydarzeń w Ameryce Łacińskiej dostrzegało bezpośredni związek pomiędzy ekonomiczną terapią szokową, która wpędziła w nędzę miliony ludzi, oraz istną epidemią tortur, którym poddano setki tysięcy osób wierzących w to, że społeczeństwo powinno opierać się na innych zasadach. Jak pytał retorycznie urugwajski pisarz Eduardo Galeano: „Czy taki poziom nierówności społecznych może być utrzymany za pomocą innych metod niż elektrowstrząsy?”[15].

Dokładnie trzydzieści lat po tym, jak te trzy formy szoku zostały zastosowane w Chile, możemy obserwować ponowną próbę wykorzystania tej taktyki (choć z większą dozą przemocy) – tym razem w Iraku. Pierwszym etapem była oczywiście wojna. Operacja wojskowa została przeprowadzona zgodnie z założeniami doktryny wojennej „Szok i przerażenie”, której twórcy postulują „uzyskanie pełnej kontroli nad wolą, zdolnością postrzegania i rozumowania przeciwnika oraz pozbawienie go możliwości zarówno działania, jak i reagowania”[16]. Drugim etapem było wprowadzenie pakietu radykalnych reform gospodarczych. Główny amerykański administrator cywilny w Iraku Lewis Paul Bremer rozpoczął wdrażanie terapii szokowej w czasie, gdy większość kraju była zniszczona na skutek działań militarnych. Reformy objęły: masową prywatyzację, całkowitą liberalizację handlu, wprowadzenie piętnastoprocentowego podatku liniowego oraz radykalną redukcję wydatków budżetowych. Tymczasowy minister ds. handlu Ali Abdul-Amir Allawi powiedział wówczas, że jego współobywatele „mają już serdecznie dość bycia poddawanym kolejnym eksperymentom. System zniósł już dostatecznie dużo szoków. Nie potrzeba nam kolejnego wstrząsu w formie terapii szokowej w gospodarce”[17]. Kiedy Irakijczycy zaczęli stawiać opór, spotkały ich represje w postaci aresztowań. W więzieniach ich ciała i umysły zostały poddane kolejnym wstrząsom, które tym razem przyjęły mniej metaforyczną postać.

Badania nad zagadnieniem zależności wolnorynkowej ekspansji od szoków zaczęłam prowadzić cztery lata temu, w początkowym okresie okupacji Iraku. W trakcie swojego pobytu w Bagdadzie pisałam o nieudanych próbach uzupełnienia operacji wojskowej prowadzonej według doktryny „Szok i przerażenie” o ekonomiczną terapię szokową. Następnie udałam się na Sri Lankę, gdzie zaledwie kilka miesięcy po katastrofalnym tsunami zobaczyłam po raz kolejny, jak funkcjonuje doktryna szoku. Zagraniczni inwestorzy oraz międzynarodowe instytucje finansowe połączyły siły i wykorzystały atmosferę paniki, aby tamtejsze wyjątkowo atrakcyjne plaże przekazać w ręce przedsiębiorców, którzy natychmiast przystąpili do rozbudowy sieci luksusowych kurortów turystycznych. Dla setek tysięcy osób utrzymujących się z rybołówstwa taka prywatyzacja oznaczała przekreślenie możliwości odbudowania swoich rodzinnych wiosek wzdłuż wybrzeża. Jak obwieścił światu rząd Sri Lanki: „Jakkolwiek okrutny okazał się los wobec mieszkańców naszej wyspy, natura dała nam niezwykłą możliwość: katastrofę tę wykorzystamy do stworzenia najwyższej jakości kurortów turystycznych dla gości z całego świata”[18]. Kiedy więc huragan Katrina uderzył w Nowy Orlean i większość polityków Partii Republikańskiej, analityków z think-tanków oraz deweloperów zaczęła powtarzać mantrę o „niepowtarzalnych możliwościach” i „czystej kartce”, jasne się stało, że to jest właśnie preferowany sposób realizowania celów świata korporacyjnego: wykorzystać momenty zbiorowej traumy do przeprowadzenia radykalnej inżynierii społeczno-ekonomicznej.

Większość osób, które padają ofiarą klęski żywiołowej, nie jest zainteresowana „czystymi kartkami”. Przeciwnie – ofiary chcą uratować wszystko to, co nie zostało zniszczone, oraz odbudować to, co zabrał im kataklizm. W ten sposób ofiary potwierdzają więzi łączące je z miejscami, które uformowały ich tożsamość. „Kiedy angażuję się w odbudowę mojego miasta, to tak, jak gdybym odbudowywała samą siebie” – wyznała podczas usuwania gruzu naniesionego przez powódź Cassandra Andrews, mieszkanka nowoorleańskiej dzielnicy Lower Ninth Ward, która w trakcie huraganu ucierpiała najmocniej[19]. Ale w kapitalizmie kataklizmowym nie ma miejsca na odbudowę starego porządku. Zarówno w Iraku, jak i na Sri Lance oraz w Nowym Orleanie proces nazwany zwodniczo „odbudową” rozpoczął się od zniszczenia tego, czego nie zdołał zdewastować sam kataklizm. Usuwa się resztki sfery publicznej, przypuszcza się atak na społeczności zakorzenione w lokalnej rzeczywistości, po czym natychmiast przystępuje się do budowy nowego ładu – swoistego „korporacyjnego Nowego Jeruzalem”. W tym samym czasie ofiary wojny czy katastrofy naturalnej są jeszcze zbyt zdezorientowane, by móc przegrupować siły i bronić swoich racji.

Istotę doktryny szoku najlepiej ujął Mike Battles: „Dla nas poczucie zagrożenia i chaos to doskonała okazja do zarobku”[20]. Ten trzydziestoczteroletni były agent CIA tymi słowami wyjaśnił, w jaki sposób panujący w Iraku po inwazji chaos umożliwił jego niemalże nieznanej i niemającej prawie żadnego doświadczenia firmie ochroniarskiej Custer Battles zawarcie z rządem amerykańskim umów opiewających na kwotę 100 milionów dolarów[21]. Słowa byłego agenta CIA mogłyby jednak posłużyć jako motto współczesnego kapitalizmu: strach i chaos stały się bowiem katalizatorami kolejnych skoków naprzód.

Kiedy rozpoczęłam badania nad związkiem pomiędzy kolosalnymi zyskami a katastrofami na olbrzymią skalę, byłam przekonana, że oto staję się świadkiem fundamentalnej zmiany sposobu, w jaki przebiega globalna „liberalizacja” rynków. Dotychczas angażowałam się w działalność ruchu sprzeciwiającego się wszechwładzy świata korporacyjnego, o którym to ruchu świat dowiedział się przy okazji protestów zorganizowanych w Seattle w 1999 roku. W tym czasie byłam już przyzwyczajona do faktu, że poprzez naciski polityczne w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO) oraz poprzez warunki stawiane przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) przy okazji udzielania pożyczek państwa są zmuszane do wprowadzania rozwiązań zgodnych z żądaniami świata biznesu. Trzy najważniejsze postulaty – prywatyzacja, deregulacja oraz daleko idące cięcia wydatków socjalnych – były od początku bardzo niechętnie przyjmowane przez społeczeństwa w krajach starających się o pożyczki. Niemniej jednak zawieranym pod auspicjami WTO oraz MFW porozumieniom pomiędzy negocjującymi ze sobą rządami towarzyszyło poczucie chociaż minimalnego konsensusu. O konsensusie zwykli mówić też eksperci związani z tymi instytucjami. Punktem zwrotnym stały się jednak zamachy z 11 września 2001 roku. Okazało się, że od tej pory ten sam mocno zideologizowany program będzie wdrażany za pomocą stricte siłowych metod: albo w trakcie wojskowej okupacji kraju, który stał się celem inwazji, albo też przy wykorzystaniu zamieszania będącego skutkiem klęski żywiołowej. Po zamachach z 11 września Waszyngton zmienił swoją politykę tak, jak gdyby od tej pory Stany Zjednoczone były upoważnione do narzucania innym krajom swojej wersji „wolnego handlu i demokracji” za pomocą operacji wojskowych „Szok i przerażenie”. Ewentualne pytanie, czy dane państwo jest zainteresowane takim właśnie pakietem reform, stało się już zbędne.

Im dłużej jednak zajmowałam się historią triumfu wolnego rynku na skalę globalną, tym bardziej zrozumiały stawał się dla mnie fakt, iż wykorzystywanie kryzysów i kataklizmów stanowiło od samego początku modus operandi Miltona Friedmana i jego zwolenników. Najbardziej fundamentalistyczna wersja kapitalizmu potrzebuje katastrof, aby móc maszerować naprzód. Można z całą pewnością stwierdzić, że katastrofy stają się z czasem coraz bardziej spektakularne i powodują coraz większe zniszczenia, ale samo zjawisko nie jest nowe. To, co stało się w Nowym Orleanie oraz w Iraku, nie jest innowacją wprowadzoną dopiero po 11 września. W rzeczywistości bowiem te sposoby wykorzystywania nadarzających się kryzysów to jedynie kulminacja prawie trzydziestoletniej praktyki ścisłego przestrzegania zasad doktryny szoku.

Z punktu widzenia zwolenników tejże doktryny minione trzydzieści pięć lat to jednak zupełnie inaczej wyglądająca epoka. Najbardziej brutalne przypadki gwałcenia praw człowieka, na które zwykle patrzyło się jak na sadystyczne akty przemocy niedemokratycznych rządów, w rzeczywistości były celowymi działaniami polegającymi albo na sterroryzowaniu opinii publicznej, albo też na przygotowaniu gruntu dla radykalnych wolnorynkowych „reform”. W latach siedemdziesiątych podczas rządów junty w Argentynie „zniknęło” 30 tysięcy osób, z których większość stanowili lewicowi aktywiści. „Polityka zniknięć” stosowana wobec potencjalnych przeciwników politycznych była jednak integralnym elementem planu, w ramach którego kraj został poddany rewolucji szkoły chicagowskiej. Terror stał się również nierozłącznym partnerem analogicznej transformacji społeczno-ekonomicznej przeprowadzanej przez zwolenników doktryny Miltona Friedmana w Chile. W Chinach w 1989 roku, kiedy doszło do masakry na placu Tiananmen oraz aresztowań setek tysięcy faktycznych i potencjalnych opozycjonistów, komunistyczne władze uznały, że od tej pory mają wolną rękę w realizowaniu programu reform. Kraj został przekształcony w dynamicznie rozwijającą się strefę eksportową, w której robotnicy są zbyt sterroryzowani, by domagać się swoich praw. W 1993 roku Borys Jelcyn podjął decyzję o wysłaniu czołgów przeciwko parlamentarzystom, wydał rozkaz ostrzelania siedziby parlamentu i nakazał aresztować głównych przywódców opozycji. W ten sposób droga do błyskawicznej prywatyzacji, która doprowadziła do wyłonienia się grupy cieszących się fatalną sławą rosyjskich oligarchów, stanęła otworem.

Wojna o Falklandy w 1982 roku odegrała podobną rolę w przypadku rządu Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Zamieszanie oraz patriotyczne emocje wywołane przez wojnę pozwoliły kierowanemu przez Thatcher rządowi złamać strajk górników i rozpocząć pierwszą w świecie zachodnim falę prywatyzacji. Prowadzone przez NATO naloty na Belgrad w 1999 roku umożliwiły przeprowadzenie natychmiastowej prywatyzacji na obszarze byłej Jugosławii – realizację tego celu zakładano jeszcze przed rozpoczęciem wojny. Jakkolwiek przesłanki ekonomiczne nie były wyłącznym uzasadnieniem tych wojen, należy pamiętać, że zbiorową traumę skrzętnie wykorzystano jako podstawę do przeprowadzenia ekonomicznej terapii szokowej.

Etap „rozmiękczania” kraju pod kątem terapii szokowej niekoniecznie musi wiązać się z zastosowaniem przemocy na szeroką skalę. W latach osiemdziesiątych rządy państw Afryki i Ameryki Łacińskiej, uginając się pod ciężarem zadłużenia, stanęły przed prostym wyborem, który jeden z urzędników MFW podsumował następująco: „prywatyzacja albo śmierć”[22]. Wobec kolosalnych długów i hiperinflacji rządy te nie mogły sobie pozwolić na odrzucenie warunków terapii szokowej (licząc, że jej przeprowadzenie pozwoli im uniknąć jeszcze gorszej katastrofy), od których spełnienia uzależnione zostało przydzielenie dalszych kredytów zagranicznych. Z kolei w Azji, gdzie kryzys z lat 1997–1998 spowodował spustoszenia porównywalne tylko z wielkim kryzysem lat trzydziestych, niegdyś dumne „azjatyckie tygrysy” zostały zmuszone do gwałtownego otwarcia swoich gospodarek dla kapitału zagranicznego. „The New York Times” nazwał działania zachodnich inwestorów i przejęcia firm azjatyckich „największą w historii wyprzedażą majątku bankruta”[23]. Wiele z tych państw było demokracjami. Tyle tylko, że radykalne reformy ekonomiczne, które tym państwom niejako narzucono, nie zostały przeprowadzone w sposób demokratyczny. Wręcz przeciwnie: friedmaniści doskonale rozumieli, że atmosfera towarzysząca potężnemu kryzysowi stanowi niezbędny pretekst do całkowitego zignorowania preferencji wyrażanych przez wyborców i przekazania uprawnień do decydowania w sprawach gospodarczych w ręce „ekonomicznych technokratów”.

Znane są oczywiście przypadki, kiedy reformy rynkowe zostają przyjęte i przeprowadzone w sposób w pełni demokratyczny. Przykładami polityków, którzy w swoim programie zapowiadali taki właśnie pakiet reform i wygrali demokratyczne wybory, mogą być Ronald Reagan w USA (chyba najbardziej znany przypadek) czy niedawno Nicolas Sarkozy we Francji. Jednakże w obu przypadkach politycy ci natrafili na opór ze strony społeczeństwa i zostali zmuszeni do zrewidowania swoich pierwotnych planów. W efekcie ich programy reform polegały na skromniejszych, częściowych zmianach, nie zaś na kompleksowej przebudowie systemu. O ile bowiem postulowany przez Friedmana model gospodarczy może zostać zrealizowany w warunkach demokratycznych jedynie częściowo, pełna wersja kapitalizmu à la Friedman może zostać zbudowana tylko przez rządy autorytarne. Jeżeli ekonomiczna terapia szokowa ma zostać zaaplikowana bez jakichkolwiek ograniczeń – tak jak w Chile w latach siedemdziesiątych, w Chinach pod koniec lat osiemdziesiątych, w Rosji na początku lat dziewięćdziesiątych czy w USA po zamachach z 11 września – konieczna jest do tego jakaś forma zbiorowego szoku psychicznego. Szoku, który albo tymczasowo zawiesza normalny bieg życia politycznego i praktyki demokratycznego rządzenia, albo też permanentnie usuwa demokrację. Ta ideologiczna krucjata zrodziła się w okresie autorytarnych rządów w Ameryce Południowej. Współcześnie zaś koegzystuje w najlepsze (i to z niemałymi zyskami dla obu stron) z rządami twardej ręki w Rosji i Chinach – dwóch krajach, gdzie doktryna szoku odnosi dziś największe sukcesy.

Terapia szokowa powraca do domu

Od początku lat siedemdziesiątych friedmanowska rewolucja szkoły chicagowskiej podbijała kolejne kraje na całym świecie, jednakże aż do niedawna jej pełna wersja nie została zastosowana w kraju, w którym przyszła na świat. Z całą pewnością można stwierdzić, że Ronald Reagan osiągnął niemałe sukcesy w aplikowaniu reform ekonomicznych z repertuaru szkoły chicagowskiej. Mimo to w Stanach Zjednoczonych zostały zachowane najważniejsze elementy państwa opiekuńczego, do dziś bowiem przetrwał system ubezpieczeń Social Security oraz państwowe szkolnictwo, z którego chętnie korzystają rodzice, co, zdaniem Friedmana, świadczy o ich „irracjonalnym przywiązaniu do socjalistycznego systemu”[24].

Kiedy w 1995 roku republikanie uzyskali kontrolę nad Kongresem, David Frum, urodzony w Kanadzie aktywista związany z Partią Republikańską i późniejszy speechwriter prezydenta George’a W. Busha, był jednym z liderów stronnictwa neokonserwatystów opowiadających się za przeprowadzeniem w USA rewolucji gospodarczej, która miałaby przybrać postać terapii szokowej. Frum wyjaśniał swoją taktykę następująco: „Myślę, że powinniśmy zrobić właśnie tak: zamiast częściowych reform i stopniowego zmniejszania wydatków – mała reforma tutaj, niewielkie cięcia tam – proponuję, aby tylko jednego dnia tego lata wyeliminować aż trzysta programów federalnych, z których każdy kosztuje miliard dolarów lub mniej. Nawet jeśli takie cięcia nie dadzą nam tak dużych oszczędności, na jakich nam zależy, to, o rany, dajemy w ten sposób jasno do zrozumienia, o co nam chodzi. No i cięcia takie można przeprowadzić w zasadzie od ręki”[25].

Plan Fruma nie został wówczas zrealizowany – USA nie przeżyło swojej terapii szokowej: w Stanach Zjednoczonych nie było wtedy żadnego poważnego kryzysu, który stworzyłby podatny grunt dla radykalnych reform. Wszystko zmieniło się jednak w 2001 roku. Kiedy terroryści zaatakowali 11 września siedziby najważniejszych instytucji w USA, w Białym Domu urzędowało wielu zagorzałych zwolenników Miltona Friedmana i jego recept. Wśród nich znajdował się bardzo bliski przyjaciel sędziwego ekonomisty: Donald Rumsfeld. Kiedy po zamachach w kraju zapanowało zamieszanie, ekipa Busha błyskawicznie przystąpiła do wdrażania swoich planów. Nie chodzi tu oczywiście o żadną teorię spiskową, w myśl której (jak twierdzili niektórzy) administracja Busha miałyby rzekomo celowo zaplanować zamachy i wykorzystać powstały w ich wyniku kryzys do realizacji swoich planów. Należy jednak pamiętać, że wielu prominentnych członków ekipy Busha to weterani wcześniejszych eksperymentów z kapitalizmem kataklizmowym prowadzonych w krajach Ameryki Łacińskiej oraz w Europie Wschodniej. Ludzie ci stanowią część swoistego ruchu wiernych, którzy modlą się o kryzys w ten sam sposób, w jaki o deszcz modlą się farmerzy walczący z suszą czy członkowie chrześcijańsko-syjonistycznych sekt apokaliptycznych starają się wybłagać swoimi modlitwami wniebowzięcie. Kiedy więc od dawna oczekiwana katastrofa w końcu nadchodzi, ludzie ci doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że oto wreszcie nastał ich upragniony moment.

Przez trzy ostatnie dekady Milton Friedman i jego zwolennicy z żelazną konsekwencją wykorzystują momenty wstrząsów w poszczególnych krajach – zagraniczne odpowiedniki zamachów z 11 września. Pierwszą udaną próbą zastosowania w praktyce doktryny szoku był zamach stanu Pinocheta przeprowadzony 11 września 1973 roku. Po 11 września 2001 roku można było natomiast zaobserwować, jak ideologia zrodzona na amerykańskich uniwersytetach i głęboko zakorzeniona w instytucjach tzw. konsensusu waszyngtońskiego w końcu powraca do miejsca swoich narodzin.

Administracja Busha niezwłocznie wykorzystała powszechne w społeczeństwie amerykańskim poczucie strachu wywołane atakami terrorystycznymi i nie tylko rozpoczęła „wojnę z terroryzmem”, ale również zadbała o to, aby ta konfrontacja z terrorystami była jak najbardziej lukratywnym przedsięwzięciem. Po zamachach z 11 września Waszyngton włożył wiele wysiłku w to, aby nowo powstała gałąź przemysłu mogła kwitnąć w najlepsze i tchnąć przy tym nieco życia w kulejącą gospodarkę amerykańską. Tę nową branżę można określić mianem kompleksu kapitalizmu kataklizmowego. Jego macki zdają się sięgać znacznie dalej niż w przypadku kompleksu militarno-przemysłowego, przed którym ostrzegał w mowie kończącej swą prezydenturę Dwight Eisenhower. Tym razem mamy do czynienia z globalną wojną toczoną na wszystkich frontach przez prywatne firmy, które za swój wkład w wojnę z terroryzmem otrzymują pieniądze z budżetu federalnego. Uzasadnieniem dla działań tychże przedsiębiorstw ma być zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom USA wewnątrz kraju, jak również eliminacja wszelkiego „zła” za granicą, co daje tym firmom niemalże nieograniczony mandat do działania. W ciągu zaledwie kilku lat prywatne firmy związane z tym kompleksem nie tylko włączyły się w działania w ramach wojny z terroryzmem, ale zaczęły także uczestniczyć w operacjach pokojowych. Coraz częściej biorą na siebie odpowiedzialność za zapewnianie bezpieczeństwa w miastach. Stały się również główną jednostką reagowania kryzysowego w przypadku katastrof naturalnych. Nadrzędnym celem koncernów wchodzących w skład tego kompleksu jest przeniesienie modelu państwa działającego według mechanizmów rynkowych, tak szybko upowszechniającego się w warunkach kryzysowych, na codzienne funkcjonowanie państwa. Mówiąc prościej: celem jest prywatyzacja rządu.

Aby ułatwić kompleksowi kapitalizmu kataklizmowego rozkręcenie swojej działalności, administracja Busha dokonała outsourcingu (bez jakiejkolwiek debaty publicznej) wielu kluczowych funkcji, które zwykle pełnił rząd: od zapewniania żołnierzom opieki zdrowotnej, poprzez prowadzenie przesłuchań pojmanych więźniów, aż po pozyskiwanie i eksplorację danych dotyczących obywateli USA. W tej niekończącej się wojnie zasadniczej transformacji podlega rola rządu. Państwo przestaje być jedynie administratorem zarządzającym siecią podwykonawców, przejmuje natomiast rolę inwestora dysponującego kapitałem wysokiego ryzyka, który nie tylko zapewnia kompleksowi kapitał zalążkowy, ale również staje się największym odbiorcą usług świadczonych przez firmy wchodzące w jego skład. Żeby zrozumieć, z jak istotną zmianą mamy do czynienia, wystarczy przytoczyć w tym miejscu pewne dane statystyczne. W samym tylko 2003 roku rząd amerykański zawarł 3512 kontraktów z prywatnymi firmami, które w ramach podpisanych umów mają świadczyć usługi związane z zapewnianiem bezpieczeństwa. W ciągu dwudziestu dwóch miesięcy (do sierpnia 2006 roku) Departament Bezpieczeństwa Krajowego zawarł ponad 115000 umów tego typu[26]. O ile przed zamachami z 11 września 2001 roku kompleks kapitalizmu kataklizmowego miał jedynie marginalne znaczenie ekonomiczne, to obecnie sam tylko przemysł zajmujący się „bezpieczeństwem krajowym” wart jest ponad 200 miliardów dolarów[27]. W 2006 roku wydatki rządu amerykańskiego związane z bezpieczeństwem wewnętrznym wynosiły 545 dolarów w przeliczeniu na jedno gospodarstwo domowe[28].

A to przecież jedynie krajowy front wojny z terroryzmem. Prawdziwe pieniądze zarobić można przy okazji wojen prowadzonych przez USA za granicą. Beneficjentami polityki USA nie są już tylko producenci sprzętu wojskowego (choć dzięki wojnie w Iraku koncerny zbrojeniowe zanotowały rekordowe zyski). Dzisiaj usługi związane z zapewnieniem wszechstronnej obsługi armii amerykańskiej stały się jedną z najszybciej rozwijających się gałęzi gospodarki USA[29]. „Dwa dowolne kraje, w których działają restauracje McDonald’s, nigdy nie prowadziły ze sobą wojny” – dziarsko obwieszczał w grudniu 1996 roku Thomas Friedman, felietonista „The New York Timesa”[30]. Teoria ta została obalona nieco ponad dwa lata później. Co więcej, prowadzenie wojny w trybie for profit stało się na tyle prosperującym biznesem, że armia amerykańska, dokonując inwazji na inny kraj, może teraz liczyć na obsługę ze strony Burger Kinga czy Pizzy Hut. Firmy te zawierają z Pentagonem umowy, dzięki którym mogą świadczyć usługi dla żołnierzy amerykańskich rozlokowanych w bazach od Iraku aż po „minimiasteczko” w zatoce Guantánamo.

Kolejną szybko rozwijającą się branżą kompleksu kapitalizmu kataklizmowego jest pomoc humanitarna oraz odbudowa ze zniszczeń. Poligonem doświadczalnym był tutaj Irak. Ale pomoc humanitarna oraz odbudowa organizowane w trybie for profit stają się powoli paradygmatem obowiązującym na całym świecie, bez względu na to, czy zniszczenia zostały spowodowane wojną prewencyjną (jak to było w przypadku inwazji Izraela na Liban w 2006 roku), czy też źródłem zniszczeń stał się huragan. Malejące zasoby surowców oraz zachodzące obecnie zmiany klimatyczne zapewniają systematycznie rosnącą liczbę nowych kataklizmów, toteż reagowanie na sytuacje kryzysowe jest na tyle atrakcyjnym rynkiem, że organizacje typu non profit są z niego sukcesywnie wypierane przez prywatne firmy. Dlaczego niby budową szkół miałby zajmować się UNICEF, skoro równie dobrze zadanie to można powierzyć koncernowi Bechtel, jednej z największych firm inżynieryjnych w USA? Po co umieszczać ludzi uciekających z Missisipi przed powodzią w subsydiowanych przez państwo wolnych mieszkaniach, skoro mogą oni zamieszkać tymczasowo na jednym ze statków linii żeglugowej Carnival? Czy warto wysyłać do Darfuru siły pokojowe ONZ, kiedy akurat prywatne firmy ochroniarskie, takie jak Blackwater, poszukują nowych klientów? Na tym właśnie polega różnica pomiędzy stanem przed i po 11 września. Wcześniej wojny i klęski naturalne stwarzały szansę na zarobienie sporej ilości pieniędzy dla firm z dość wąskiego sektora gospodarki. Na zyski liczyć mogli na przykład producenci myśliwców lub firmy, które zajmują się odbudową zbombardowanych mostów. Wojny miały też swój określony cel ekonomiczny: miały służyć otwieraniu rynków w państwach, które dotychczas pozostawały wyłączone z obrotu międzynarodowego, oraz w okresie powojennym przyczyniały się do boomu gospodarczego. Teraz jednak wojny oraz działania zwalczające skutki kataklizmów zostały do tego stopnia sprywatyzowane, że same dla siebie stały się nowym rynkiem. Nie trzeba już czekać na boom gospodarczy po zakończeniu wojny – środek stał się celem.

Takie iście postmodernistyczne podejście ma pewną zaletę: z czysto biznesowego punktu widzenia na niepowodzenie nie ma tutaj po prostu miejsca. Jak zauważył pewien analityk rynkowy, komentując wyjątkowo udany (pod względem zysków) kwartał dla firmy Halliburton (działającej w branży usług energetycznych): „Wojna w Iraku okazała się dla nas jeszcze większym sukcesem, niż pierwotnie zakładaliśmy”[31]. Zdanie to zostało wypowiedziane w październiku 2006 roku. Był to, jak do tej pory, najbardziej krwawy miesiąc w całej historii tej wojny – zginęło wówczas 3709 irackich cywili[32]. Ofiary wśród ludności cywilnej Iraku nie zrobiły większego wrażenia na udziałowcach firmy Halliburton, skoro ich korporacja zarobiła na tej wojnie około 20 miliardów dolarów[33].

Handel bronią, prywatni żołnierze, odbudowa w trybie for profit oraz firmy zajmujące się bezpieczeństwem wewnętrznym – tak oto wygląda zrodzona w chaosie, jaki zapanował po zamachach z 11 września i w wyniku specyficznej terapii szokowej zaaplikowanej przez administrację Busha, New Economy w dobie wojny z terroryzmem. Nowo powstały kompleks kapitalizmu kataklizmowego narodził się za rządów George’a Busha, ale obecnie zaczyna funkcjonować w pełni autonomicznie, niezależnie od tego, kto akurat zasiada w Białym Domu. Wpływy i pozycja tego kompleksu będą utrzymywać się tak długo, aż forsowana przez firmy wchodzące w jego skład hegemoniczna ideologia zostanie zidentyfikowana, wyizolowana i podważona. W kompleksie tym dominują oczywiście amerykańskie firmy, ale ma on charakter globalny. I tak brytyjskie firmy z chęcią dzielą się swoim doświadczeniem w nadzorze z użyciem wszędobylskich kamer, izraelskie firmy oferują swoje usługi w zakresie budowania nafaszerowanych wysokimi technologiami murów oraz ogrodzeń, natomiast kanadyjski przemysł drzewny skłonny jest sprzedawać gotowe, w pełni wykończone drewniane domki po cenach wielokrotnie wyższych od tych, które mogliby z powodzeniem dostarczać lokalni producenci. I tak dalej. „Nie sądzę, by ktokolwiek dotychczas uważał odbudowę po kataklizmach za formę rynku budowlanego – zauważył Ken Baker, dyrektor generalny kanadyjskiego stowarzyszenia firm przemysłu leśnego. – Na dłuższą metę to doskonała strategia dywersyfikacji”[34].

Pod względem rozmiarów kompleks kapitalizmu kataklizmowego można porównywać z „rynkami wschodzącymi” oraz branżą informatyczną z okresu boomu w latach dziewięćdziesiątych. Jak twierdzą znawcy rynku katastrof, podpisywane obecnie umowy są jeszcze bardziej lukratywne niż kontrakty, jakie zwykło się zawierać za najlepszych dni boomu internetowo-giełdowego. Wygląda na to, że kompleks kapitalizmu kataklizmowego podtrzymał gospodarczą prosperity już po pęknięciu poprzedniej bańki spekulacyjnej. W połączeniu z gigantycznymi zyskami, jakie notuje przemysł ubezpieczeniowy (szacuje się, że w samych tylko Stanach Zjednoczonych zyski firm ubezpieczeniowych wynosiły w 2006 roku 60 miliardów dolarów), jak również z rekordowymi zyskami przemysłu naftowego (tutaj zyski zwiększają się wraz z każdym kryzysem), gospodarka czerpiąca zysk z katastrof (disaster economy) pozwoliła globalnej gospodarce uniknąć głębokiej recesji, jaka groziła światu jeszcze w przededniu zamachów z 11 września[35].

Podejmując próbę zrelacjonowania pełnej historii ideologicznej krucjaty, której kulminacją stała się szybko postępująca prywatyzacja wojen oraz kataklizmów, stale borykałam się z jednym problemem: sama ideologia to prawdziwy kameleon, stale zmieniający nazwy i tożsamość. Milton Friedman zwykle nazywał siebie „liberałem”, ale dla jego zwolenników w USA „liberalizm” za bardzo kojarzy się z wysokimi podatkami oraz ruchem hipisów. Dlatego też amerykańscy zwolennicy Friedmana zwykle określali się jako „konserwatyści”, „ekonomiści klasyczni”, „wolnorynkowcy”, a od lat osiemdziesiątych także jako zwolennicy „reaganomiki” czy „leseferyzmu”. Prawie na całym świecie ideologia ta znana jest pod nazwą „neoliberalizmu”, choć często używa się też nazw „wolny handel” czy, po prostu, „globalizacja”. Dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych sieć prawicowych think-tanków, z którymi Friedman pozostawał za życia ściśle związany, a wśród których najważniejszą rolę odgrywają Heritage Foundation, Cato Institute czy American Enterprise Institute, ochrzciła tę doktrynę mianem „neokonserwatyzmu”, czyli ideologią zakładającą pełne wykorzystanie siły militarnej USA dla realizacji korporacyjnych celów.

Wszystkie wcielenia tejże ideologii łączy ten sam trzon w postaci „świętej trójcy” polityki gospodarczej obejmującej: likwidację sfery publicznej, pełną swobodę działania dla korporacji oraz redukcję wydatków socjalnych do absolutnego minimum. Nie sądzę, aby którakolwiek ze wspomnianych nazw w pełni oddawała sens tej ideologii. Milton Friedman starał się przedstawiać inspirowany przez siebie ruch jako wysiłek na rzecz uwolnienia wolnego rynku z więzów narzuconych przez państwo. Jednakże faktyczne skutki rewolucji szkoły chicagowskiej w tych krajach, gdzie została ona konsekwentnie przeprowadzona, to nieco inna historia. W każdym państwie, które w ciągu trzech minionych dekad poddano terapii szokowej, scenariusz jest w zasadzie ten sam: zawsze wyłania się potężny sojusz pomiędzy garstką największych korporacji a klasą najzamożniejszych polityków, przy czym granice pomiędzy tymi grupami są raczej płynne, toteż członkowie obu tych formacji mogą łatwo zmieniać przynależność. W Rosji w skład tego sojuszu wchodzi grupa miliarderów nazwanych oligarchami. W Chinach są to „książęta”, w Chile – piranhas, a w USA „pionierzy” kampanii Busha i Cheneya. Postulat Friedmana wyzwolenia rynku spod władzy państwa nie jest tutaj w ogóle realizowany – mamy bowiem do czynienia ze zlewaniem się elit biznesowych i politycznych w jedną grupę społeczną, w obrębie której handluje się przywilejami i dostępem do najważniejszych w danym krajów zasobów, będących dotychczas pod kontrolą sektora publicznego. W Rosji chodzi o ropę naftową. W Chinach celem jest uzyskanie kontroli nad skolektywizowaną ziemią. W USA elity korporacyjno-polityczne handlują między sobą kontraktami (przyznawanymi bez publicznych przetargów) na odbudowę powojennego Iraku.

Ani zatem „liberalizm”, ani „konserwatyzm”, ani tym bardziej „kapitalizm” nie są właściwą nazwą dla systemu, którego celem jest zatarcie granicy pomiędzy światem wielkiego biznesu a najważniejszymi kręgami rządowymi. Ja system ten nazywam „korporacjonizmem”. Do jego głównych cech należy zaliczyć: transfer znacznej części publicznych zasobów w prywatne ręce korporacji, czemu nierzadko towarzyszy zadłużenie państwa na olbrzymią skalę; stale powiększająca się przepaść w dochodach pomiędzy bajecznie bogatą elitą społeczeństwa i resztą zbędnych, ubogich obywateli oraz agresywna retoryka nacjonalistyczna, która służy usprawiedliwianiu ciągle rosnących wydatków na bezpieczeństwo. Z punktu widzenia korporacyjnych elit, które są głównym beneficjentem powstałego systemu, trudno wyobrazić sobie bardziej korzystny sposób organizowania społeczeństwa. Ale dla większości obywateli, którzy z systemu tego są wykluczeni, państwo korporacyjne ma wiele wad. To wyjaśnia stale rosnącą rolę agresywnego nadzoru nad społeczeństwem (także w tej dziedzinie dochodzi do powstania sojuszu świata polityki i biznesu, w obrębie którego handluje się przywilejami oraz kontraktami), masowe aresztowania, ograniczenia swobód obywatelskich, a często także (chociaż nie zawsze) tortury.

Tortury jako metafora

Tortury stały się cichym sojusznikiem obejmującej cały świat wolnorynkowej krucjaty: od Chile przez Chiny, aż po Irak. Ale tortury nie są tylko narzędziem, za pomocą którego narzuca się społeczeństwu niepopularne rozwiązania i pacyfikuje opornych. Tortury to metafora logiki, jaką rządzi się doktryna szoku.

Tortury, czy jak określa to CIA: „przesłuchania z zastosowaniem przymusu”, to zestaw technik, za pomocą których więźniów wpędza się w stan głębokiej dezorientacji oraz poddaje wstrząsom, aby w ten sposób zmusić ich do pójścia na ustępstwa wbrew własnej woli. Logikę tortur najlepiej wyjaśniają dwa podręczniki prowadzenia przesłuchań autorstwa CIA. Książki te zostały odtajnione pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Ich autorzy wyjaśniają, że sposobem na złamanie „opornego źródła” jest doprowadzenie do gwałtownej utraty przez więźnia zdolności do normalnego postrzegania i rozumienia otaczającego go świata[36]. W tym celu należy najpierw odciąć organizm więźnia od jakichkolwiek zewnętrznych bodźców (za pomocą zatyczek do uszu, kapturów, kajdanek i całkowitej izolacji), następnie zaś zaatakować organizm za pomocą przytłaczającej liczby impulsów (stroboskopowe światło, rycząca muzyka, bicie, elektrowstrząsy).

Takie „zmiękczanie” więźnia ma na celu wywołanie w jego umyśle swoistego huraganu – przesłuchiwani przechodzą proces regresji połączonej z poczuciem strachu, co oznacza, że więźniowie nie są w stanie myśleć racjonalnie i postępować zgodnie z własnym interesem. Właśnie w stanie szoku przesłuchiwani dadzą swoim oprawcom to, czego ci oczekują: informacje, zeznania, odcięcie się od dotychczasowych poglądów. Jeden z podręczników CIA dokładnie opisuje tę technikę: „W określonym przedziale czasowym – niekiedy bardzo, bardzo krótkim – dochodzi do swoistego zawieszenia czynności życiowych, psychicznego szoku czy nawet umysłowego paraliżu. Powodem takiego załamania jest traumatyczne (lub zbliżone do traumatycznego) doświadczenie, które w krótkiej chwili niszczy dotychczasowy obraz świata przesłuchiwanego, jak również dekonstruuje wyobrażenie na temat jego samego w tymże świecie. Doświadczeni śledczy potrafią rozpoznać ten efekt, kiedy on wystąpi u przesłuchiwanego, i wiedzą, że w tym momencie źródło staje się o wiele bardziej podatne na sugestie, o wiele bardziej skłonne do współpracy niż jeszcze chwilę przed doznaniem szoku”[37].

Proces ten dokładnie naśladuje sama doktryna szoku, tyle tylko, że tym razem to, co tortury robią z jednostką w celi więziennej, próbuje się odtworzyć na skalę masową. Najlepszym przykładem może być tutaj szok, jakim dla Amerykanów były zamachy z 11 września. Tego dnia świat znany milionom ludzi został brutalnie zniszczony. Tak rozpoczął się okres dezorientacji i regresji, które to zjawisko administracja Busha skrupulatnie wykorzystała. Nagle okazało się, że teraz żyjemy w „roku zerowym”, a całą naszą wiedzę na temat dotychczasowego świata można zdyskredytować jako „przestarzałe myślenie, jeszcze sprzed 11 września 2001”. Zważywszy na to, że Amerykanie nigdy nie byli zbyt mocni z historii, całkiem łatwo dało się potraktować obywateli USA jako „czystą kartkę, na której zapisać można najnowsze i najpiękniejsze słowa” – jak mawiał o swoim narodzie Mao Zedong[38]. Nagle na scenie pojawiła się cała armia nowych ekspertów, gotowa zapisywać „najnowsze i najpiękniejsze słowa” w naszych umysłach, które na skutek traumatycznego doświadczenia zamieniły się w chłonące wszystko gąbki. W umysłach Amerykanów zapisano nowe terminy: „zderzenie cywilizacji”, „oś zła”, „islamofaszyzm”, „bezpieczeństwo wewnętrzne”. I kiedy uwagę większości społeczeństwa zaprzątały toczące się nowe, brutalne wojny kulturowe, administracja Busha wykorzystała zamęt do osiągnięcia czegoś, o czym przed 11 września 2001 roku mogła tylko pomarzyć: utworzenia korporacyjnego kompleksu bezpieczeństwa oraz rozpoczęcia prowadzenia za granicą sprywatyzowanych wojen.

Tak właśnie działa doktryna szoku. Najpierw następuje pierwszy szok (zamach stanu, atak terrorystyczny, załamanie rynku, wojna, tsunami, huragan), w wyniku którego całe społeczeństwo popada w stan zbiorowego wstrząsu. Spadające bomby, zamachy terrorystyczne, gwałtowne wiatry „rozmiękczają” całe społeczeństwa w ten sposób, w jaki rycząca muzyka czy zadawane ciosy pomagają w trakcie tortur „zmiękczać” więźniów. Niczym sterroryzowany więzień, który ujawnia nazwiska swoich towarzyszy i wypiera się swoich poglądów, społeczeństwa poddane wstrząsom godzą się na oddanie tego, co w normalnych warunkach starałyby się za wszelką cenę chronić. Jamar Perry i inni mieszkańcy Nowego Orleanu ewakuowani do schroniska w Baton Rouge zostali zmuszeni do oddania mieszkań komunalnych oraz państwowych szkół. Po tsunami na Sri Lance tamtejsi rybacy zostali zmuszeni do oddania w ręce hotelarzy bezcennych plaż. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, również Irakijczycy zostaliby za pomocą operacji wojskowej „Szok i przerażenie” spacyfikowani do tego stopnia, że zgodziliby się na oddanie swoich zasobów ropy naftowej, państwowych przedsiębiorstw oraz suwerenności własnego państwa na rzecz baz wojskowych amerykańskiej armii oraz kolejnych zielonych stref.

Wielkie kłamstwo

W powodzi pośmiertnych panegiryków wychwalających Miltona Friedmana o roli szoków i kryzysów w promowaniu jego doktryny prawie nie było mowy. Stało się inaczej: śmierć Friedmana była doskonałą okazją do odtworzenia oficjalnej wersji opowieści o tym, jak kapitalizm à la szkoła chicagowska stał się doktryną ekonomiczną powszechnie akceptowaną przez rządy na całym świecie. Jest to wersja mocno upiększona, dokładnie oczyszczona z wszelkich aktów przemocy czy przymusu tak ściśle związanych z kapitalistyczną krucjatą. Jest to największy propagandowy sukces, jaki wolnorynkowa ideologia odniosła w ciągu trzech minionych dekad. Oficjalna wersja historii brzmi mniej więcej tak:

Milton Friedman poświęcił całe swoje życie na toczenie pokojowej bitwy idei. Jego adwersarzami byli ci, którzy wierzyli, że rząd powinien interweniować w gospodarkę i minimalizować negatywne skutki kapitalizmu. Zdaniem Friedmana, historia „potoczyła się w złym kierunku”, kiedy politycy zaczęli przyjmować rady, jakich udzielał im John Maynard Keynes, intelektualny architekt polityki Nowego Ładu oraz współczesnego państwa dobrobytu[39]. Wielki kryzys z 1929 roku przyczynił się do powstania szeroko podzielanego konsensusu, że oto leseferyzm zawiódł i że rząd powinien interweniować w gospodarkę, przede wszystkim poprzez zapewnianie redystrybucji dochodu oraz regulację działalności przedsiębiorstw. Kiedy komunizm zatriumfował na Wschodzie, idee państwa dobrobytu święciły triumfy na Zachodzie, ekonomiczny nacjonalizm zaś zapuszczał korzenie w postkolonialnych krajach Południa, nastały ciężkie czasy dla leseferyzmu i jego zwolenników. W okresie tym Milton Friedman i jego mentor Friedrich August von Hayek z cierpliwością bronili świętego płomienia czystego kapitalizmu – nieskażonego Keynesowskim postulatem wykorzystywania wspólnych środków do stworzenia bardziej sprawiedliwych społeczeństw.

W liście napisanym w 1975 roku do generała Pinocheta Friedman wykładał swoje stanowisko następująco: „Uważam, że wiara w możliwość wykorzystywania cudzych pieniędzy do osiągania szczytnych celów to poważny błąd”[40]. Wówczas niewielu chciało słuchać jego wywodów. Większość społeczeństwa była przekonana, że rząd może i powinien realizować szczytne cele. Nic więc dziwnego, że jeszcze w 1969 roku magazyn „Time” pogardliwie określił Friedmana jako „szkodliwego chochlika”. Chicagowski ekonomista pozostawał prorokiem dla bardzo wąskiej grupy wyznawców[41].

W końcu jednak, po wielu latach spędzonych na marginesie życia intelektualnego, Friedman dostał swoją szansę wraz z nadejściem lat osiemdziesiątych i rządami Margaret Thatcher, która nazwała Friedmana „intelektualnym bojownikiem o wolność”, oraz Ronalda Reagana, który w trakcie kampanii wyborczej nosił przy sobie egzemplarz książki Kapitalizm i wolność, stanowiącej polityczny manifest Miltona Friedmana[42]. Wreszcie nastali polityczni przywódcy, którzy mieli dostatecznie dużo odwagi, by wprowadzić niczym nieskrępowany wolny rynek. Według tej oficjalnej wersji wydarzeń Ronald Reagan oraz Margaret Thatcher w sposób demokratyczny i pokojowy przeprowadzili liberalizację gospodarek, a osiągnięte dzięki tym reformom wolność i prosperity stały się na tyle atrakcyjne dla społeczeństw, które właśnie przechodziły transformację od rządów autorytarnych do demokracji – od Manili aż po Berlin – że jedynym, czego brakowało im do szczęścia po zrzuceniu jarzma dyktatury, były reaganomika oraz big maki.

Kiedy więc Związek Radziecki w końcu upadł, obywatele dawnego „imperium zła” również z entuzjazmem powitali friedmanowską rewolucję. To samo dotyczy chińskiego kierownictwa, które przestawiło się z komunizmu na radykalną wersję kapitalizmu. To zaś oznaczało, że nic już nie miało stanąć na drodze globalnego wolnego rynku. Od tej pory korporacje międzynarodowe nie tylko mogły swobodnie prowadzić interesy w swoich macierzystych krajach, ale także otwierała się przed nimi możliwość rozwinięcia działalności na skalę globalną, a co za tym idzie gospodarcza prosperity we wszystkich zakątkach świata. Wyłonił się przy tej okazji bliźniaczy konsensus co do tego, jak powinno się organizować życie polityczne i gospodarcze w społeczeństwie: politycy mieli wygrywać wybory, ale polityka gospodarcza powinna być zawsze prowadzona zgodnie z zaleceniami Miltona Friedmana. Miał to być, jak określił to Francis Fukuyama, „koniec historii” – „ostateczny punkt ideologicznej ewolucji rodzaju ludzkiego”[43]. Kiedy Milton Friedman zmarł, magazyn „Fortune” napisał, że ekonomista ten „miał za sobą ducha dziejów”. Amerykański Kongres uchwalił rezolucję, w której Friedman został uznany za „jednego z najważniejszych obrońców wolności na świecie – nie tylko gospodarczej, ale również we wszystkich innych aspektach ludzkiego życia”. Gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger ogłosił 29 stycznia 2007 roku ogólnostanowym Dniem Miltona Friedmana. W ślady Kalifornii poszło kilka miast i miasteczek w USA. Nastroje towarzyszące żałobie po Friedmanie najlepiej ujął jeden z nagłówków w „The Wall Street Journal”: Freedom Man[44].

Ta książka stanowi próbę podważenia kluczowej tezy, na jakiej opiera się oficjalna wersja historii ostatnich trzech dekad, zgodnie z którą triumf kapitalizmu w wersji neoliberalnej jest owocem wolności, natomiast niczym nieskrępowany wolny rynek idzie w parze z demokracją. Postaram się dowieść, że jest dokładnie na odwrót. Wszędzie, gdzie ta fundamentalistyczna wersja kapitalizmu doczekała się realizacji, towarzyszyły jej najbardziej drastyczne formy przemocy. Brutalne metody stosowano zarówno wobec całych wspólnot politycznych, jak i wobec niezliczonej liczby pojedynczych osób. Historię współczesnego kapitalizmu, a ściśle rzecz ujmując historię triumfu korporacjonizmu, piszą kolejne szoki.

Stawka w tej grze jest bardzo wysoka. Oto bowiem korporacyjno-polityczny sojusz stara się pokonać ostatnie już granice na świecie. Po pierwsze, dokonuje się otwarcia dotychczas autarkicznych gospodarek naftowych w krajach arabskich. Po drugie, celem krucjaty korporacyjnej stają się te sektory gospodarki, które w państwach zachodnich od dawna miały status pozarynkowy – chodzi o reagowanie na sytuacje kryzysowe oraz werbowanie żołnierzy i wystawianie armii. Nikt nawet nie próbuje szukać poparcia społecznego dla planów prywatyzacji tych kluczowych funkcji rządu ani w USA, ani za granicą, toteż nieunikniona staje się kolejna fala przemocy oraz coraz większych katastrof. Zważywszy jednak na fakt, że w oficjalnej wersji historii triumfu wolnego rynku zupełnie pomija się rolę kryzysów i wstrząsów, radykalne metody działania, których staliśmy się świadkami w Iraku oraz w Nowym Orleanie, często zupełnie błędnie uznaje się za wyraz niekompetencji lub nepotyzmu administracji Busha. W rzeczywistości działalność Busha to wyjątkowo brutalna i kreatywna kulminacja trwającej już pięćdziesiąt lat krucjaty na rzecz uwolnienia korporacji z dotychczasowych więzów.

Za każdym razem, kiedy za zbrodnie popełnione przez wyznawców danego światopoglądu próbuje się przypisywać winę samej ideologii, należy postępować bardzo, bardzo ostrożnie. Niezwykle łatwo można bowiem ogłosić, że ci, z którymi się nie zgadzamy, nie tylko nie mają racji, ale również są ludobójcami, faszystami i tyranami. Z drugiej jednak strony należy pamiętać, że niektóre ideologie są wyjątkowo groźne dla społeczeństwa i powinny być jak najbardziej uznawane za niebezpieczne. Są to przede wszystkim te doktryny, które zawierają elementy fundamentalistyczne i nie mogą współistnieć z innymi systemami wartości. Wyznawcy takich ideologii odrzucają pluralizm i domagają się dla siebie wyłącznego prawa do pełnej realizacji swojej wizji systemu doskonałego. Istniejący świat musi zostać zniszczony, aby dopiero na jego gruzach można było stworzyć czystą wersję ich utopii. Ten sposób rozumowania pozostaje mocno zakorzeniony w biblijnych opowieściach o wielkich powodziach i wielkich pożarach. I niezmiennie prowadzić musi do aktów przemocy. Te ideologie, które pragną potraktować społeczeństwo jako czystą kartkę (przy czym ten stan „czystości” można osiągnąć jedynie poprzez kataklizm), należy uznać za zagrożenie.

Zazwyczaj postulaty wyniszczenia konkretnych grup społecznych i ich kultur w celu urzeczywistnienia wizji świata doskonałego przypisuje się radykalnym doktrynom religijnym i rasistowskim. Upadek Związku Radzieckiego doprowadził jednakże do uświadomienia sobie przez opinię publiczną skali zbrodni popełnionych w imię komunizmu. Radzieckie archiwa stanęły otworem dla badaczy historii, którzy mogli wreszcie ustalić liczbę ofiar: więźniów zmarłych w gułagach, ludzi zagłodzonych na śmierć w trakcie wymuszonego głodu czy osób zamordowanych na polecenie reżimu. Proces ten wywołał na całym świecie burzliwą debatę. Dyskutowano, w jakim stopniu za zbrodnie te odpowiedzialność ponosi sama ideologia, a w jakim zaś stopniu należy winić za „wypaczenia” przywódców: Stalina, Ceauşescu, Mao czy Pol Pota.

Stéphane Courtois, jeden z autorów kontrowersyjnego opracowania Czarna księga komunizmu, pisał: „Jakkolwiek by się miała komunistyczna doktryna sprzed 1917 roku do praktyki realnego komunizmu […] bezsprzecznie ten właśnie system wprowadził w życie represję ustrojową, a nawet w paroksyzmie szaleństwa ustanowił terror jako sposób rządzenia. Czy ideologia nie ponosi tu żadnej winy?”[45]. Oczywiście, że ideologia nie jest bez winy. Nie oznacza to wszakże, że wszystkie formy komunistycznych rządów prowadzą do ludobójstwa, jak chcą twierdzić niektórzy wojujący antykomuniści. Doktrynerska, autorytarna i odrzucająca pluralizm interpretacja komunizmu z całą pewnością doprowadziła do stalinowskich czystek czy maoistowskich obozów reedukacyjnych. Autorytarny komunizm pozostaje (i na zawsze powinien pozostać) skażony zbrodniami, jakich dokonywano w tych laboratoriach terroru.

A co ze współczesną krucjatą zmierzającą do liberalizacji globalnych rynków? Wojskowe zamachy stanu, wojny oraz rzezie, które towarzyszą próbom wyniesienia do władzy i podtrzymywania reżimów prowadzących politykę przyjazną dla biznesu i korporacji, nigdy nie były traktowane jako zbrodnie samego kapitalizmu. Zamiast tego uznaje się je za ekscesy nadgorliwych dyktatorów, za gorące fronty zimnej wojny czy też, tak jak obecnie, za element wojny z terroryzmem. Nawet jeśli zdeklarowani przeciwnicy państwa korporacyjnego są systematycznie eliminowani, jak to było w Argentynie w latach siedemdziesiątych czy współcześnie w Iraku, represje usprawiedliwia się jako część brudnej walki, jaką trzeba toczyć z komunizmem czy terroryzmem. Nigdy zaś nie mówi się, że jest to element walki na rzecz kapitalizmu w czystej postaci.

Nie twierdzę, jakoby wszystkie formy gospodarki rynkowej wymagały przemocy na masową skalę. Możliwa jest taka postać kapitalizmu, który nie wymaga ani takiej brutalności, ani ideologicznej czystości. Wolny rynek w dziedzinie dóbr konsumpcyjnych jest jak najbardziej do pogodzenia z państwową służbą zdrowia, państwowym szkolnictwem oraz ze sporym sektorem publicznym (np. należącym do państwa koncernem naftowym). Możliwe jest również wymaganie od korporacji, aby swoim pracownikom płaciły solidne pensje i uznawały prawo pracowników do zakładania związków zawodowych. Można też oczekiwać od rządów opodatkowania i redystrybucji bogactwa, ażeby zredukować drastyczne nierówności typowe dla państwa korporacyjnego. Rynki nie muszą być fundamentalistyczne.

Po wielkim kryzysie John Maynard Keynes zaproponował właśnie taki rodzaj mieszanej, regulowanej gospodarki, zapoczątkowując w ten sposób rewolucję w polityce państwa, która doprowadziła do narodzin Nowego Ładu oraz analogicznych rozwiązań wprowadzanych w wielu państwach na świecie. Ów system kompromisów oraz wzajemnych ograniczeń i równowagi pomiędzy państwem a sektorem prywatnym stał się głównym wrogiem krucjaty zainicjowanej przez Miltona Friedmana. Kontrrewolucja szkoły chicagowskiej krok po kroku, kraj za krajem, miała zniszczyć wszystkie te osiągnięcia. W tym świetle kapitalizm à la Milton Friedman to doktryna mająca wspólną cechę z innymi niebezpiecznymi ideologiami: pragnienie nieosiągalnej czystości i dążenie do stworzenia wzorowego społeczeństwa.

To roszczenie do boskich mocy tworzenia wyjaśnia, dlaczego ideologów wolnego rynku tak bardzo pociągają katastrofy i kryzysy. Rzeczywistość, w której nie panują iście apokaliptyczne warunki, po prostu nie sprzyja realizacji ich pomysłów. Friedmanowska kontrrewolucja od trzydziestu pięciu lat napędzana jest pragnieniem tego typu wolności i sposobności do działania, jakie zaoferować może tylko czas kataklizmowych zmian, kiedy wreszcie ludzie – ze swoimi upartymi żądaniami i ciągłym trzymaniem się swoich zwyczajów – przestaną być przeszkodą dla reform, a demokracja staje się praktycznie niemożliwa.

Wyznawcy doktryny szoku są przekonani, że tylko gwałtowne zerwanie z dotychczasowym ładem – powódź, wojna, atak terrorystyczny – może dać im wielkie czyste płótno, o którym marzą. W tych właśnie chwilach, gdy rzeczywistość stanie się plastyczna, a my jesteśmy psychicznie i fizycznie oderwani od naszych korzeni, owi artyści cynicznego pragmatyzmu zakasują rękawy i przystępują do przebudowy świata.

Michał Penkala

CZĘŚĆ 1

DWÓCH DOKTORÓW SZOK

BADANIA I ROZWÓJ

Wyciśniemy z Ciebie wszystko. A potem wypełnimy Cię naszą własną treścią.

George Orwell, Rok 1984

Rewolucja przemysłowa była zaledwie początkiem o wiele bardziej radykalnej i o wiele dalej idącej rewolucji, która jak żadna inna potrafiła rozpalić umysły fanatyków. Zważywszy jednak na niemalże nieograniczoną liczbę dóbr, rozwiązania dla wszystkich problemów leżały w zasięgu ręki.

Karl Polanyi, The Great Transformation

ROZDZIAŁ 1

LABORATORIUM TORTUR

EWEN CAMERON, CIA ORAZ OBŁĄKAŃCZA MISJA: WYMAZANIE I REKONSTRUKCJA LUDZKIEGO UMYSŁU

Ich umysły są niczym czyste kartki, na których możemy zacząć pisać.

Doktor Cyril J.C. Kennedy oraz doktor David Anchel wyjaśniający zalety terapii elektrowstrząsowej, 1948[46]

Wybrałem się do rzeźni, żeby przyjrzeć się tzw. elektrycznej rzezi. Obserwowałem, jak wieprze były chwytane za skroń wielkimi metalowymi szczypcami podłączonymi do prądu (125 wolt). Kiedy tylko kleszcze zaciskały się na zwierzętach, padały one nieprzytomne, znieruchomiałe. Po kilku sekundach ich ciałami wstrząsały konwulsje, tak samo, jak ciałami psów, na których prowadziliśmy doświadczenia. Kiedy zwierzęta były nieprzytomne (w stanie tzw. snu ponapadowego), rzeźnik mógł je bez problemu zarżnąć.

Ugo Cerletti, psychiatra opisujący, w jaki sposób „wymyślił” terapię elektrowstrząsową, 1954[47]

„Z dziennikarzami już nie rozmawiam” – słyszę w słuchawce pełen napięcia głos. Po chwili jednak cień szansy: „Czego pani chce?”.

Zdaję sobie sprawę, że na wyjaśnienia mam tylko dwadzieścia sekund. I nie będzie to łatwe. W jaki sposób mam wytłumaczyć Gail Kastner, czego od niej chcę? Jak mam jej opowiedzieć o moich poszukiwaniach, które mnie do niej doprowadziły?

To, co jej powiem, wydaje się przecież tak absurdalne: „Piszę książkę. Książkę o szokach. O tym, jak kraje poddawane są wstrząsom – wojnom, atakom terrorystycznym, zamachom stanu i katastrofom naturalnym. I o tym, jak po pierwszym wstrząsie przychodzi kolejny – tym razem ze strony korporacji i polityków, którzy wykorzystując strach i dezorientację powstałe po pierwszym szoku, wdrażają ekonomiczną terapię szokową. I o tym, jak ludzie, którzy próbują przeciwstawić się polityce wstrząsów, zostają – jeśli to konieczne – poddani wstrząsom po raz trzeci. Tym razem przez policję, wojsko i śledczych. Chcę z panią porozmawiać, ponieważ jest pani osobą, która wie o terapii wstrząsowej najwięcej. Jest też pani jedną z ostatnich żyjących osób, które poddawane były tajnym eksperymentom CIA z elektrowstrząsami i innymi «specjalnymi technikami śledczymi». Poza tym mam powody, aby sądzić, że więźniowie w bazie Guantánamo oraz w więzieniu Abu Ghraib poddawani są tym samym technikom przesłuchań, z którymi eksperymentowano na pani w latach pięćdziesiątych na Uniwersytecie McGill”.

Nie, tego na pewno nie mogę jej powiedzieć. Zamiast tego wyjaśniam: „Niedawno pojechałam do Iraku. Staram się zrozumieć rolę, jaką w tamtejszej wojnie odgrywają tortury. Wmawia się nam, że służą one zdobywaniu informacji. Ja jednak myślę, że chodzi o coś więcej. Wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z planami zbudowania tam państwa według określonego modelu. Chodzi o wymazanie dotychczasowej świadomości ludzi. A potem rekonstruowanie ich od zera”.

Moment milczenia. A po chwili pada odpowiedź. Jej głos brzmi inaczej. Nadal można wyczuć napięcie, ale już z domieszką ulgi. „Właśnie streściła pani to, co CIA i Ewen Cameron starali się zrobić ze mną. Chcieli wymazać moją tożsamość, a potem mnie zrekonstruować. Bezskutecznie”.

Niecałe dwadzieścia cztery godziny później pukam do drzwi pokoju Gail Kastner, który znajduje się w ponurym domu spokojnej starości w Montrealu. „Otwarte” – ledwo słyszalny głos zaprasza mnie do środka. Gail wyjaśnia mi, że ma w zwyczaju zostawiać otwarte drzwi, ponieważ wstawanie sprawia jej trudności. Wraz z postępami artretyzmu niewielkie pęknięcia w jej kręgosłupie stają się coraz bardziej bolesne. Bóle w plecach są jednym z wielu skutków terapii, w trakcie której prąd o napięciu 150 do 200 wolt przykładany był do płata czołowego jej mózgu 63 razy. Jej ciało skręcało się w konwulsjach na stole, powodując złamania kości, zwichnięcia, rozcięcia warg i wybicia zębów.

Gail wita się ze mną bez wstawania. Siedzi cały czas w niebieskim, komfortowym fotelu. Później zauważam, że fotel można ustawić w dwudziestu pozycjach, a Gail nieustannie je zmienia. Przypomina w tym fotografa starającego się ustawić ostrość obrazu. Właśnie w tym fotelu upływają jej dni i noce. Tutaj szuka odrobiny wygody. Tutaj udaje jej się nie zasnąć i uniknąć swych – jak to określa – „elektrycznych snów”. To w tych snach nawiedza ją „on”: doktor Ewen Cameron, dawno już nieżyjący psychiatra nadzorujący wiele lat temu jej terapię elektrowstrząsową. „Minionej nocy ten potwór nawiedził mnie we śnie dwukrotnie. We własnej osobie – oświadcza mi zaraz po przybyciu. – Nie miej przez to wyrzutów sumienia, ale twój niespodziewany telefon i wszystkie te pytania… To pewnie przez to”.

Uświadamiam sobie, że moja obecność tutaj sprawia jej przykrość, jest nie na miejscu. Rzut okiem na jej pokój i konstatacja, że nie ma w nim miejsca dla mnie, utwierdzają w tym przekonaniu. W każdym kącie piętrzą się wyglądające na niezbyt stabilne sterty książek i papierów, najwyraźniej jednak ustawione w określonym porządku. Wszystkie książki oznakowane są żółtymi znacznikami. Gail gestem wskazuje mi jedyny wolny skrawek przestrzeni w pokoju – drewniane krzesło, którego do tej pory nie zauważyłam. Kiedy jednak pytam o kilka centymetrów dla mojego dyktafonu, wpada w małą panikę. Niski stolik obok jej fotela nie wchodzi w rachubę: stoi na nim idealnie skonstruowana piramida zbudowana z mniej więcej dwudziestu pustych paczek po papierosach Matinee Regular. (W trakcie rozmowy telefonicznej Gail ostrzegała mnie, że jest nałogową palaczką: „Wybacz, ale ja dużo palę. I źle się odżywiam. Jestem gruba i palę. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?”). Na początku wydaje mi się, że wnętrza paczek pokolorowane są na czarno. Jednak po uważniejszym przyjrzeniu się, zauważam, że pudełka pokryte są bardzo gęstym, miniaturowym pismem: nazwiskami, liczbami, tysiącami słów.

W trakcie naszej rozmowy Gail co jakiś czas zapisuje coś na skrawku papieru albo na paczce po papierosach. „Taka notatka dla mnie – wyjaśnia. – W przeciwnym razie nigdy tego nie zapamiętam”. Te kartki papieru i pudełka po papierosach to dla Gail znacznie więcej niż nietypowy system katalogowania. To jej pamięć.

Przez całe dorosłe życie umysł Gail często ją zawodził. Fakty szybko uciekają z pamięci. Wspomnienia, jeżeli w ogóle jakieś są, przypominają zdjęcia porozrzucane na ziemi. Czasami potrafi przypomnieć sobie dokładnie jakieś zdarzenie – coś, co nazywa „skrawkiem pamięci”, jednak zapytana o datę wydarzenia, potrafi pomylić się o dwie dekady. „To było w 1968 roku – mówi, ale już za chwilę poprawia się. – Nie, jednak w 1983”. Dlatego ciągle robi listy i zapisuje wszystko, dając w ten sposób dowód, że w ogóle istniała. Z początku przeprosiła mnie za rozgardiasz, jednak później wyrzuca z siebie: „On mi to zrobił! Ten pokój to część tych tortur!”.

Luki w pamięci, podobnie jak inne idiosynkrazje, przez wiele lat były dla Gail niezrozumiałe. Nie wiedziała na przykład, dlaczego drobne kopnięcie prądem przez pilota od garażu wywoływało u niej atak paniki. Albo dlaczego przy włączaniu suszarki do włosów drżały jej ręce. Przede wszystkim jednak nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego pamięta większość wydarzeń ze swojego dorosłego życia, ale prawie nic z okresu przed ukończeniem dwudziestu lat. Gdy zdarzyło jej się spotkać kogoś podającego się za znajomego z dzieciństwa, uciekała się do kłamstwa: „«Znam cię, ale nie przypominam sobie szczegółów». Po prostu udawałam”.

Gail doszła do wniosku, że te problemy są powiązane z jej ogólnie złym stanem psychicznym. W wieku dwudziestu, trzydziestu lat walczyła z depresją i uzależnieniem od tabletek. Miewała też na tyle poważne załamania nerwowe, że zdarzało jej się trafić do szpitala w stanie śpiączki. Na problemy psychiczne Gail rodzina zareagowała wyrzeczeniem się córki, w efekcie czego znalazła się ona w dramatycznej sytuacji: sama i bez środków do życia. Jedzenie zdobywała, grzebiąc w śmietnikach nieopodal warzywniaka.

Sygnały świadczące o wcześniejszych traumatycznych przeżyciach pojawiały się od dawna. Zanim jeszcze rodzina odcięła się od niej, Gail i jej siostra bliźniaczka Zella często spierały się o epizod w życiu Gail, kiedy ta była w o wiele gorszym stanie, a Zella musiała się nią opiekować. „Nie masz pojęcia, przez co przeszłam – powtarzała Zella. – Oddawałaś mocz na podłogę w salonie, ssałaś kciuk i gaworzyłaś jak dziecko. Domagałaś się butelki mojego dziecka. Z tym wszystkim musiałam sobie dawać radę!”. Gail nie wiedziała, jak odnosić się do oskarżeń swojej siostry bliźniaczki. Oddawanie moczu na podłogę? Zabieranie butelki siostrzeńcowi? Za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, że robiła takie dziwne rzeczy.