Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają, czyli jak działa marketing - Jacek Pogorzelski - ebook

Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają, czyli jak działa marketing ebook

Jacek Pogorzelski

0,0

Opis

Co sprawia, że klienci przywiązują się do pewnych marek i są w stanie wybaczyć im największe błędy?

Jak sprawić, by to Twoja marka była tą, która cieszy się największym uznaniem?

Jak działa marketing?

Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziesz w nowej książce Jacka Pogorzelskiego „Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają, czyli jak działa marketing”, wydanej nakładem Blue Fox i Wydawnictwa Narracje.

Jak działa marketing?

Marketing jest tak rozległą dyscypliną, że trudno zgłębić go kompletnie. Starając się poznać jego niuanse, można przeoczyć kwestie fundamentalne. Są pytania, które wydają się tak podstawowe, że każdy powinien znać na nie odpowiedź. A jednak okazuje się, że te odpowiedzi są ogólne, intuicyjne, niepełne. Można mnóstwo razy słyszeć o tworzeniu nowej kategorii i nie wiedzieć, na czym ono polega. Można uczestniczyć w warsztatach na temat osobowości marki i nie umieć jej projektować. Można na co dzień zajmować się storytellingiem i nie wiedzieć, jak funkcjonuje.

Na rynku jest wiele książek o marketingu. Kilka leży na Twoim biurku, na stosie przy łóżku, pozostałe stoją pewnie na półce. Ile z nich miałeś czas przeczytać? Ile zrozumiałeś? Ile zapamiętałeś?

Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają, czyli jak działa marketing” to nie jest kolejny podręcznik marketingu.

To skierowany do praktyków poradnik rozumienia marketingu. Niezależnie do tego, czy zajmujesz się marketingiem, czy tylko chcesz go zrozumieć, znajdziesz w niej wiele przydatnych informacji.

  • Dlaczego ludzie robią coś innego, niż deklarują?
  • Dlaczego trafne argumenty nie przekonują do zakupu?
  • Dlaczego promocja nie wystarcza do osiągnięcia sukcesu?
  • Jak analizować konkurentów?
  • Jak uprawiać marketing, gdy nie jest się wielką korporacją?
  • Co robić, jeśli nic nie działa?

Ta książka jest dla Ciebie, jeśli:

  • nie masz czasu na długie czytanie
  • odnosisz sukcesy, ale nie wiesz, jak to robisz
  • „czujesz” marketing, ale nie wiesz, jak on działa
  • przeczytałeś wszystkie biblie marketingu i w głowie pojawił się chaos
  • lubisz wiedzieć, co robisz i chcesz wiedzieć, co robić.

O Autorze

Dr Jacek Pogorzelski to ekspert w zakresie strategii marketingowej oraz zarządzania marką i doświadczeniem klienta, który łączy perspektywę naukową z umiejętnością zastosowania jej w praktyce. Jako brand i marketing manager w międzynarodowych korporacjach zarządzał 10 markami i wprowadził na polski rynek 15 produktów. Opracował dziesiątki strategii rynkowych i strategii marek dla firm z Polski, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemiec, Szwecji, Rosji, Ukrainy, krajów bałtyckich oraz Chin. Wykładowca uczelni polskich i amerykańskiej. Prowadzi zajęcia na studiach podyplomowych z zarządzania i marketingu oraz na studiach MBA. W ramach certyfikowanych programów The Chartered Institute of Marketing w Londynie realizowanych przez Questus prowadzi zajęcia z zarządzania marką. Jest twórcą wielu marketingowych narzędzi analityczno-strategicznych i autorem teorii zarządzania marką na czterech poziomach: percepcyjnym, emocjonalnym, społecznym i kulturowym. 

Patronat medialny: Marketer +

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 141

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Czy mar­ke­ting w teo­rii jest ła­twiej­szy niż w prak­tyce? Trudno to roz­strzy­gnąć, ale fak­tem jest, że wielu mar­ke­tin­gow­ców wal­czy co­dzien­nie nie tylko z tym, co ro­bią, ale także, a może przede wszyst­kim, ze zro­zu­mie­niem, dla­czego to ro­bią. Dla­czego, za­rzą­dza­jąc marką, wy­ko­nują właś­nie te dzia­ła­nia? Dla­czego ko­mu­ni­kują to, co ko­mu­ni­kują? Dla­czego uwa­żają okre­ślone ar­gu­menty za naj­bar­dziej prze­ko­nu­jące? I skąd mają wie­dzieć, czy te dzia­ła­nia są opty­malne z punktu wi­dze­nia za­mie­rzo­nych efek­tów?

Wszy­scy dzia­łają z pew­no­ścią, która wska­zy­wa­łaby na to, że nie ma dy­le­ma­tów, a wszel­kie wąt­pli­wo­ści zo­stały już dawno roz­strzy­gnięte. Gdy ro­bota wre, nie wi­dać nie­pew­no­ści za­ło­żeń. Tylko cza­sem oka­zuje się, że sprawy nie idą tak, jak po­winny. Re­zul­taty są roz­cza­ro­wu­jące i nie wia­domo dla­czego. Czy po­wo­dem jest to, że źle re­ali­zo­wa­li­śmy dzia­ła­nia, czy to, że same dzia­ła­nia zo­stały źle do­brane do ce­lów? A może cele zo­stały oparte na nie­wła­ści­wych za­ło­że­niach? Od tych py­tań może roz­bo­leć głowa. W co­dzien­nej pracy w ogóle nie ma na nie czasu. Trzeba coś ro­bić, wal­czyć, nie pod­da­wać się. Nor­wid wy­ra­ził obawę, że trudno spo­dzie­wać się cze­goś po­czci­wego, gdy wskaź­nik ener­gii wy­nosi 100, a wskaź­nik in­te­li­gen­cji 3. Może więc nie cho­dzi o samo po­mna­ża­nie fer­mentu i więk­szą ak­tyw­ność? Może, dla od­miany, warto się za­trzy­mać i za­sta­no­wić, czy to wszystko ma sens.

Tym ra­zem nie cho­dzi o głę­bo­kie ana­lizy i zło­żone mo­dele. Tym ra­zem cho­dzi o fun­da­men­talne py­ta­nia, na które od­po­wie­dzi cią­gle nie są pewne dla wielu mar­ke­tin­gow­ców oraz tych, któ­rzy mar­ke­tin­gow­cami nie są, ale mu­szą po­dej­mo­wać mar­ke­tin­gowe de­cy­zje. Zwy­kłe py­ta­nia o pod­stawy, py­ta­nia, na które nikt nie od­po­wie­dział albo od­po­wie­dział tak, że na­dal nic nie wia­domo. Py­ta­nia, przed któ­rymi mar­ke­tin­gowcy stają co­dzien­nie, na­wet je­śli ich nie za­dają, kry­jące się w za­ło­że­niach, że „jak zro­bimy X, to efekt bę­dzie Y”, i w na­dzie­jach, że skoro coś dzia­łało wcze­śniej, to za­działa i te­raz. Brak od­po­wie­dzi na te py­ta­nia wi­dać w de­cy­zjach opar­tych na łu­cie szczę­ścia typu „spró­bujmy i zo­ba­czymy”.

Py­ta­nia, które sta­wiam, są wy­łącz­nie prak­tyczne i mają ogromne zna­cze­nie dla sku­tecz­no­ści i efek­tyw­no­ści dzia­łań mar­ke­tin­go­wych. Od­po­wie­dzi, które daję, są praw­dziwe. Moim ce­lem nie było wy­czer­pa­nie te­matu, ale udzie­le­nie krót­kiej od­po­wie­dzi, która po­może, trafi w istotę sprawy i któ­rej za­sto­so­wa­nie za­pewni naj­więk­szy efekt. Bo nie cho­dzi o to, żeby jak naj­wię­cej prze­czy­tać, ale o to, żeby jak naj­wię­cej zro­zu­mieć.

Je­żeli szu­kasz po­głę­bio­nych ana­liz pro­ble­mów, tu ich nie znaj­dziesz. Znaj­dziesz za to rze­telne, oparte na so­lid­nej wie­dzy wska­zówki, które po­mogą Ci zo­rien­to­wać się, o co cho­dzi w mar­ke­tingu, i uła­twią co­dzienną pracę. Na każde z po­sta­wio­nych py­tań można od­po­wie­dzieć z kilku punk­tów wi­dze­nia, nie uwzględ­ni­łem więc wielu niu­an­sów, które po­mi­ną­łem dla kla­row­no­ści od­po­wie­dzi i, co tu ukry­wać, ła­twiej­szego zro­zu­mie­nia tre­ści. Cza­sem ła­twiej jest roz­wi­jać ko­lejne wątki niż dać kon­kretną i zro­zu­miałą od­po­wiedź, więc je­żeli uwa­żasz to za po­wód do kry­tyki – nie trudź się. Py­ta­nia, które za­war­łem w tej książce, sły­sza­łem wie­lo­krot­nie pod­czas szko­leń, warsz­ta­tów, spo­tkań biz­ne­so­wych i roz­mów. Skoro były za­da­wane wie­lo­krot­nie, to zna­czy, że wciąż nikt nie od­po­wie­dział na nie w sa­tys­fak­cjo­nu­jący spo­sób. Może od­po­wie­dzi były nie­ja­sne? Może trudno było je wdro­żyć? A może nie było pew­no­ści co do sku­tecz­no­ści po­ten­cjal­nych efek­tów? Moje od­po­wie­dzi sta­ra­łem się sfor­mu­ło­wać tak, aby jak naj­le­piej roz­wią­zy­wały te pro­blemy.

Je­żeli czy­ta­jąc, bę­dziesz miał wra­że­nie, że na­resz­cie za­czy­nasz ro­zu­mieć, o co cho­dzi w mar­ke­tingu, to zna­czy, że się udało. Je­żeli po lek­tu­rze uda się zre­ali­zo­wać coś, co wcze­śniej było trudne – jesz­cze le­piej. A je­śli od­po­wie­dzi za­chęcą Cię do dal­szego zgłę­bia­nia te­matu, gra­tu­luję i ży­czę wy­trwa­ło­ści.

A te­raz do rze­czy.

Dla­czego do­bre pro­dukty się nie sprze­dają?

Bo nie sprze­da­jemy pro­duk­tów, tylko efekty, ja­kich ocze­kują na­bywcy

Czę­sto sły­szę, że to, co sprze­da­jemy, a to, co ku­pują na­bywcy, to dwie różne rze­czy. Jest w tym tro­chę prawdy, a za­da­niem mar­ke­tin­gowca jest jak naj­więk­sze zbli­że­nie do sie­bie tych dwóch per­spek­tyw. Dla­czego? Bo to, co sprze­dają pro­du­cenci, usłu­go­dawcy i dys­try­bu­to­rzy, to pro­dukty i usługi, ale na­bywcy ku­pują to, co te pro­dukty i usługi są w sta­nie dla nich zro­bić. Do­ce­lowe efekty za­sto­so­wa­nia pro­duktu lub sko­rzy­sta­nia z usługi okre­śla się mia­nem za­dań.

Za­da­niem jest orzeź­wie­nie, które za­pew­nia zimny słodki na­pój. Za­da­niem jest so­lidne przy­mo­co­wa­nie gla­zury od­po­wied­nim kle­jem. Za­da­niem jest także po­zna­nie ję­zyka umoż­li­wia­jące swo­bodną w nim ko­mu­ni­ka­cję, osią­gnięte za po­mocą kur­sów. Oczy­wi­ście pro­du­cenci i usłu­go­dawcy za­rzą­dzają na­po­jami, kle­jami do gla­zury oraz kur­sami ję­zy­ko­wymi. To są ich pro­dukty i usługi. Ich per­spek­tywa jest taka, że klienci ku­pują ­pro­dukty i usługi, po­nie­waż z nich ko­rzy­stają, więc za nie płacą (w uję­ciu lo­giki pro­cesu: mu­szą za nie za­pła­cić, żeby z nich sko­rzy­stać). Cały kło­pot z tym punk­tem wi­dze­nia po­lega na za­trzy­ma­niu się w pół drogi, a mia­no­wi­cie na trans­ak­cji za­kupu. Pro­du­cent sprze­dał to, co chciał, więc dla­czego miałby się in­te­re­so­wać tym, co dzieje się da­lej? Na­to­miast z per­spek­tywy klienta to, co dzieje się da­lej, jest naj­waż­niej­sze. Prze­cież nie ku­pił na­poju, żeby mu się przy­glą­dać, tylko po to, żeby się na­pić i po­czuć orzeź­wie­nie. Je­żeli na­pój po­mógł mu ten efekt osią­gnąć, wszystko jest w po­rządku. Ale je­śli nie, to jest pro­blem. Pro­du­cent za­no­to­wał sprze­daż, więc suk­ces. Kon­su­ment do­świad­czył roz­cza­ro­wa­nia, więc po­rażka. Pierw­szy do­świad­czył wy­gra­nej, drugi prze­gra­nej.

Kon­su­menci, za­nim staną się użyt­kow­ni­kami, mu­szą zde­cy­do­wać, jak osią­gną po­żą­dany efekt. Choć wy­daje się, że od razu de­cy­dują o tym, co i od kogo ku­pić, jaki pro­dukt lub jaką usługę wy­brać, naj­pierw mu­szą usta­lić, co naj­le­piej wy­kona za­da­nie. Typ pro­duktu lub usługi na­zy­wamy ka­te­go­rią (pro­duk­tów lub usług). Może się oka­zać, że to nie słodki na­pój wy­gra men­talny kon­kurs na naj­lep­szy spo­sób do­star­cze­nia orzeź­wie­nia, ale woda, lody lub piwo. W ta­kiej sy­tu­acji to nie na­pój jed­nego pro­du­centa prze­grał z na­po­jami in­nych pro­du­cen­tów, ale cała ka­te­go­ria słod­kich na­po­jów prze­grała z in­nymi ka­te­go­riami. To pierw­szy spo­sób na prze­graną w kon­ku­ren­cji o sprze­daż.

Klu­czowa jest al­ter­na­tywa, py­ta­nie: „Co kon­su­menci ku­pują za­miast?” albo pre­cy­zyj­niej: „W jaki spo­sób re­ali­zują te same za­da­nia?”. Od­po­wie­dzi na te py­ta­nia umoż­li­wią ta­kie po­zy­cjo­no­wa­nie na­szego pro­duktu lub usługi, aby od­biorcy byli prze­ko­nani, że jest on naj­lep­szym spo­so­bem re­ali­za­cji da­nego za­da­nia lub grupy za­dań. Po­nadto za­da­nia, o któ­rych mowa, po­winny być dla kon­su­men­tów ważne i warte re­ali­za­cji.

Za­łóżmy jed­nak, że wy­brany zo­sta­nie słodki na­pój. Po­zo­staje kwe­stia wy­boru kon­kret­nego pro­duktu. Uznajmy, że na­pój pro­du­centa X jest naj­lep­szy. Tylko co to zna­czy? Dla kogo jest on „naj­lep­szy”? Kto o tym de­cy­duje? Praw­do­po­dob­nie już w tym mo­men­cie wpa­dli­śmy w pu­łapkę wła­snych za­ło­żeń na te­mat tego, co jest naj­lep­sze. Trudno się dzi­wić, że naj­czę­ściej jako naj­lep­sze wy­daje nam się to, co jest na­sze. Jed­nak od­biorcy mogą być in­nego zda­nia. Ich hie­rar­chia może być uło­żona pod wzglę­dem in­nych kry­te­riów, np. po­pu­lar­no­ści, wła­snego do­świad­cze­nia, re­ko­men­da­cji in­nych, ostat­niej re­klamy, plo­tek, re­la­cji war­to­ści do ceny itd. Li­sta moż­li­wych kry­te­riów ocen jest bar­dzo długa. Kie­ro­wa­nie się wła­snymi za­ło­że­niami na te­mat tego, czego ocze­kują od­biorcy, okre­śla się jako mar­ke­ting lu­strzany. Niby pa­trzymy na ry­nek, a wi­dzimy tylko tych, któ­rzy my­ślą i czują jak my. A skoro ry­nek składa się z ta­kich sa­mych osób jak my, to chyba naj­le­piej wiemy, czego ocze­kują kon­su­menci? Do­cho­dzi tu do my­le­nia wie­dzy o ocze­ki­wa­niach od­bior­ców z wła­snymi za­ło­że­niami na ten te­mat. Do­póki nie wiesz, do­tąd się do­my­ślasz. I kie­ru­jesz się do­my­słami, po­dej­mu­jąc de­cy­zje mar­ke­tin­gowe.

A gdyby tak zi­gno­ro­wać od­bior­ców i po pro­stu sprze­da­wać? W końcu biz­nes to sprze­daż, bo to ona ge­ne­ruje przy­chody. Prawda? Nie­stety nie. Jest to prawda tylko wtedy, gdy za­ło­żymy, że za ge­ne­ro­wa­nie przy­chodu od­po­wiada wy­łącz­nie ostatni etap, na któ­rym do­cho­dzi do kon­taktu sprze­dawcy z klien­tem. Czy tak jest na pewno? Czy wcze­śniej­sze etapy nie mają żad­nego wpływu na to, czy klient kupi, czy nie? Co z pro­jek­to­wa­niem, które od­po­wiada za kształt pro­duktu? Co z pro­duk­cją, od któ­rej za­leży po­ziom wy­ko­na­nia? Co z dys­try­bu­cją, która dba o do­stęp­ność pro­duktu? Co z lo­gi­styką, która także za­pew­nia jego do­stęp­ność? Gdy wszyst­kie te ele­menty zło­żymy w je­den pro­ces, otrzy­mamy coś, co okre­śla się jako łań­cuch war­to­ści. Różne czę­ści or­ga­ni­za­cji mają swój wkład w two­rze­nie osta­tecz­nej war­to­ści ofe­ro­wa­nej klien­towi. A to od jej po­ziomu za­leży to, czy klient kupi, czy nie.

Rolą mar­ke­tingu jest wie­dzieć, czego ocze­kują od­biorcy, i wy­ko­rzy­sty­wać tę wie­dzę na róż­nych eta­pach two­rze­nia łań­cu­cha war­to­ści. Wie­dza o ocze­ki­wa­niach klien­tów przy­daje się pod­czas opra­co­wy­wa­nia pro­duktu, wy­ce­nia­nia, pla­no­wa­nia spo­sobu dys­try­bu­cji oraz pro­mo­cji, ale naj­bar­dziej przy­daje się do pro­jek­to­wa­nia tego, w jaki spo­sób pro­dukt ma być za­pa­mię­tany. Od tego za­leży, czy bę­dzie wy­gry­wał, czy prze­gry­wał kon­ku­ren­cję z in­nymi.

Ze świata start-upów wy­wo­dzi się po­wie­dze­nie „zbu­duj, a przyjdą” (bu­ild it and they will come), które jest uzna­wane za jedną z przy­czyn po­ra­żek mło­dych przed­się­wzięć. Opi­suje sy­tu­ację, gdy po­my­sło­dawcy tak in­ten­syw­nie kon­cen­trują się na prze­kształ­ce­niu swo­jego po­my­słu w pro­dukt, że cał­ko­wi­cie tracą z ho­ry­zontu jego po­ten­cjal­nych od­bior­ców. Nie za­dają so­bie py­tań: „Komu jaki pro­blem roz­wią­zu­jemy?” ani „Ja­kie za­da­nie re­ali­zu­jemy i komu na tym za­leży?”. Prą jak naj­szyb­ciej do ko­mer­cja­li­za­cji wła­snego po­my­słu, żeby (gdy już wszystko jest go­towe) prze­ko­nać się, że nikt go ni­gdy nie po­trze­bo­wał.

Co to jest war­tość klienta?

To, co zwięk­sza jego stan po­sia­da­nia w sen­sie per­cep­cyj­nym, emo­cjo­nal­nym, spo­łecz­nym i kul­tu­ro­wym

Ter­min „war­tość klienta” bę­dzie nam stale to­wa­rzy­szył pod­czas lek­tury tej książki. Jest to tak fun­da­men­talna kon­cep­cja w mar­ke­tingu, że nie spo­sób się bez niej obejść. Trudno mó­wić o mar­kach, ka­te­go­riach czy stra­te­gii ryn­ko­wej bez od­wo­ła­nia do war­to­ści klienta.

Za­cznijmy od ulo­ko­wa­nia war­to­ści klienta w ce­lach mar­ke­tingu. Mar­ke­ting zaj­muje się trzema głów­nymi ob­sza­rami:

oto­cze­niem ryn­ko­wym, w któ­rym po­szu­kuje się szans roz­wo­jo­wych,kon­ku­ren­tami, któ­rych słab­sze strony sta­no­wią punkt wyj­ścia do pro­jek­to­wa­nia prze­wag nad nimi,klien­tami, któ­rzy są tym ła­twiejsi do zdo­by­cia i utrzy­ma­nia, im wyż­szy po­ziom war­to­ści jest im ofe­ro­wany.

War­tość klienta jest więc jed­nym z trzech naj­waż­niej­szych ce­lów mar­ke­tingu. Jest to ogólna kon­cep­cja, w ra­mach któ­rej my­śli się o sy­tu­acji, gdy to, co otrzy­muje klient, w ja­kimś stop­niu zwięk­sza jego moż­li­wo­ści, po­pra­wia jego stan emo­cjo­nalny lub sta­tus spo­łeczny. Ge­ne­ral­nie wszystko to, co sta­nowi roz­wią­za­nie pro­blemu klienta lub za­spo­kaja jego po­trzeby, sta­nowi war­tość.

Można wy­róż­nić cztery pod­sta­wowe ro­dzaje war­to­ści klienta:

per­cep­cyjną, która spro­wa­dza się do po­czu­cia „le­piej ro­zu­miem i le­piej dzia­łam”,emo­cjo­nalną – „le­piej się czuję”,spo­łeczną – „le­piej mi z in­nymi”,kul­tu­rową – „le­piej mi z sa­mym sobą”.

Do tej pory roz­pa­try­wa­li­śmy war­tość klienta w ode­rwa­niu od kon­tek­stu kon­ku­ren­cyj­nego. Ta­kie my­śle­nie jest jedną z po­waż­niej­szych pu­ła­pek w mar­ke­tingu. Obok braku zdol­no­ści do przy­ję­cia per­spek­tywy klienta także brak spoj­rze­nia z per­spek­tywy kon­ku­renta może drogo kosz­to­wać. Aby do­brze zro­zu­mieć nie tylko, jaką war­tość, ale także ja­kiego jej po­ziomu do­star­czamy, mu­simy wziąć pod uwagę dwie do­dat­kowe zmienne. Po pierw­sze, jak to, co ofe­ru­jemy, oce­niają klienci. Po dru­gie, o ile prze­wyż­sza to oferty kon­ku­ren­tów. Jest to pro­ste tylko w teo­rii, bo w prak­tyce mamy z tym duży pro­blem, o czym świad­czy py­ta­nie z ty­tułu po­przed­niego roz­działu. Je­żeli ktoś za­sta­na­wia się, dla­czego jego pro­dukty się nie sprze­dają, to naj­pew­niej bra­kuje mu ich oceny z per­spek­tywy klien­tów oraz obiek­tyw­nego po­rów­na­nia z ofer­tami kon­ku­ren­tów.

Jedna z de­fi­ni­cji war­to­ści klienta mówi, że pro­dukt lub usługa są tym, co sprze­daje sprze­dawca, a war­tość tym, co ku­puje na­bywca. Do­piero per­spek­tywa klienta na­daje ofer­cie war­tość. To klient oce­nia, jak cenną war­to­ścią jest to, co otrzy­mał, i czy jest nią w ogóle. Jest to tro­chę po­dobne do kon­cep­cji ceny ryn­ko­wej, która jest taka, jaką jest skłonny za­pła­cić na­bywca. Sprze­dawca może być prze­ko­nany, że pro­dukt lub usługa są warte wię­cej, ale to wy­cena na­bywcy jest ryn­kowa.

Skoro zde­fi­nio­wa­li­śmy war­tość klienta, przejdźmy do jej ele­men­tów skła­do­wych. Jest ich sześć:

Od­biorca – do kogo jest ad­re­so­wana war­tość?Ocze­ki­wa­nia – czego ocze­kuje od­biorca?Oferta – co mu­simy ofe­ro­wać, aby za­spo­koić ocze­ki­wa­nia od­biorcy?Ko­rzy­ści – co bę­dzie z tego miał od­biorca?Prze­wagi – dla­czego to bę­dzie lep­sze od al­ter­na­tyw?Do­wody – dla­czego od­biorca ma w to uwie­rzyć?

Jako przy­kład weźmy apli­ka­cję do płat­no­ści te­le­fo­nem. Jest ad­re­so­wana do osób, które żyją in­ten­syw­nie i zwy­kle są w biegu (od­biorca). Po­nie­waż czę­sto płacą za różne pro­dukty i usługi, chcą, aby ta czyn­ność była moż­li­wie pro­sta i by wy­ma­gała jak naj­mniej­szego wy­siłku (ocze­ki­wa­nia). Mu­simy im za­ofe­ro­wać roz­wią­za­nie, które bę­dzie za­wsze pod ręką i bę­dzie oparte na na­tu­ral­nych ge­stach. Skoro lu­dzie czę­ściej mają w dłoni smart­fony niż port­fele, to naj­le­piej umoż­li­wić im płat­ność te­le­fo­nami (oferta). Dzięki temu nie będą mu­sieli wy­cią­gać port­fela, gdy ze­chcą za­pła­cić, a do­dat­kowo nie na­rażą się na kra­dzież kart płat­ni­czych (ko­rzy­ści). Jest to lep­sze roz­wią­za­nie od kart, bo nie wy­maga no­sze­nia do­dat­ko­wego przed­miotu, który ła­two zgu­bić, a na­wet umoż­li­wia re­zy­gna­cję z no­sze­nia port­fela (prze­wagi). Do­wo­dami na wyż­szość płat­no­ści te­le­fo­nem nad płat­no­ścią me­to­dami tra­dy­cyj­nymi są za­do­wo­le­nie użyt­kow­ni­ków apli­ka­cji płat­ni­czych oraz ro­snąca liczba trans­ak­cji do­ko­ny­wa­nych za ich po­śred­nic­twem (do­wody).

Za­lety tego po­dej­ścia do pro­jek­to­wa­nia i ana­li­zo­wa­nia war­to­ści klienta są na­stę­pu­jące:

wy­mu­sza przy­ję­cie per­spek­tywy klienta,każe się za­sta­no­wić nad tym, co ofe­ru­jemy, z wielu punk­tów wi­dze­nia istot­nych dla klienta,po­zwala do­strzec wady i za­lety oferty,daje pew­ność, że nie umknie nam nic istot­nego.

Jak uło­żyć port­fel ma­rek i pro­duk­tów?

Tak, aby za­spo­ka­jać jak naj­wię­cej ocze­ki­wań na­byw­ców i jed­no­cze­śnie jak naj­mniej kon­ku­ro­wać ze sobą

Gdy or­ga­ni­za­cja jest młoda, nie ma pro­blemu z kla­row­nym przed­sta­wie­niem tego, co i komu sprze­daje, bo jest tego mało. Gdy się roz­wija, do­daje do oferty ko­lejne pro­dukty. Kiedy ku­puje inne or­ga­ni­za­cje, przej­muje ich marki i pro­dukty. Sumę wszyst­kich ofe­ro­wa­nych ma­rek i pro­duk­tów na­zy­wamy port­fe­lem ma­rek i pro­duk­tów. Im jest ich wię­cej oraz im bar­dziej przy­pad­kowo tra­fiły do port­fela, tym bar­dziej nie­zro­zu­miały i trudny w za­rzą­dza­niu staje się port­fel. Co­raz czę­ściej po­ja­wiają się opi­nie, że trudno się zo­rien­to­wać w ofer­cie or­ga­ni­za­cji i nie wia­domo, do czego i dla kogo jest dany pro­dukt.

Głów­nym pro­ble­mem w za­rzą­dza­niu port­fe­lem ma­rek i pro­duk­tów jest do­da­wa­nie ko­lej­nych ma­rek i pro­duk­tów, które mo­ty­wo­wane jest we­wnętrz­nymi po­my­słami i moż­li­wo­ściami, a nie ocze­ki­wa­niami rynku. Ko­lejne pro­dukty są efek­tem po­my­słów po­wsta­łych we­wnątrz or­ga­ni­za­cji lub oka­zji akwi­zy­cyj­nych. To re­cepta na doj­ście do mo­mentu, w któ­rym za­rzą­dza­nie port­fe­lem ma­rek i pro­duk­tów robi się tak skom­pli­ko­wane, że trudno je kon­ty­nu­ować. Do tego nie wia­domo, czy ry­nek tego wszyst­kiego po­trze­buje i czy zwy­czaj­nie nie tra­cimy za­so­bów, ob­ni­ża­jąc efek­tyw­ność dzia­ła­nia or­ga­ni­za­cji.

Za­łóżmy, że do­szli­śmy do tego mo­mentu i chcemy upo­rząd­ko­wać port­fel. Jak to zro­bić? Naj­gor­sze, co mo­żemy, to kon­ty­nu­ować wcze­śniej­szą me­todę po­le­ga­jącą na wła­snej in­tu­icji. Można po­gru­po­wać to, co jest, w nieco kla­row­niej­szy spo­sób i uzy­skać bar­dziej upo­rząd­ko­waną struk­turę, ale w ten spo­sób nie osią­gnie się naj­waż­niej­szego re­zul­tatu, ja­kim jest efek­tyw­ność ca­łego port­fela. Ona nie za­leży tylko od przej­rzy­stej struk­tury port­fela – ła­twego zro­zu­mie­nia, co jest dla kogo i do czego – ale przede wszyst­kim od tego, ja­kie za­da­nia i ko­rzy­ści użyt­kow­ni­ków speł­niają po­szcze­gólne pro­dukty, ile ich w su­mie jest i na które z ocze­ki­wań użyt­kow­ni­ków od­po­wia­damy. Ta ostat­nia miara po­ka­zuje, jaką część rynku po­kry­wamy na­szą ofertą, czyli wska­zuje mak­sy­malny po­ten­cjał roz­woju przy za­cho­wa­niu obec­nego port­fela w nie­zmie­nio­nej struk­tu­rze.

Jak zro­bić to krok po kroku?

Po pierw­sze na­leży przy­go­to­wać ta­belę, która bę­dzie pod­sta­wo­wym na­rzę­dziem ana­li­tycz­nym i mapą stra­te­giczną za­ra­zem.

Za­czy­namy od ana­lizy za­dań, czyli do­ce­lo­wych efek­tów, ja­kich ocze­kują użyt­kow­nicy pro­duk­tów. Pi­sa­łem o nich wcze­śniej. Tych za­dań jest za­pewne sporo, więc do­brze do­wie­dzieć się, które z nich są waż­niej­sze. Naj­waż­niej­sze za­da­nia użyt­kow­ni­ków umiesz­czamy w wier­szach ta­beli. Każde ważne za­da­nie to je­den wiersz.

Dla użyt­kow­ni­ków ważne jest nie tylko to, co chcą osią­gnąć, ale rów­nież, jak chcą to uzy­skać. Za­łóżmy, że chcemy umieć swo­bod­nie roz­ma­wiać w ob­cym ję­zyku. To jest na­sze za­da­nie. Ale nie jest nam obo­jętne, jak je zre­ali­zu­jemy. Mamy do­dat­kowe ocze­ki­wa­nia, które wiążą się ze spo­so­bem re­ali­za­cji za­da­nia. Mo­żemy chcieć uczyć się ję­zyka szybko, in­ten­syw­nie, prak­tycz­nie i ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem słow­nic­twa bran­żo­wego. To są do­dat­kowe ko­rzy­ści, na któ­rych za­leży użyt­kow­ni­kom – one też po­winny zna­leźć się w ko­lum­nach ta­beli.

Otrzy­mu­jemy ta­belę z naj­waż­niej­szymi za­da­niami użyt­kow­ni­ków (w wier­szach), naj­waż­niej­szymi do­dat­ko­wymi ko­rzy­ściami (w ko­lum­nach) i wie­loma pu­stymi po­lami w środku. Pola te służą do umiesz­cze­nia w nich wszyst­kich pro­duk­tów z port­fela. Je­żeli kilka pro­duk­tów re­ali­zuje te same za­da­nia, nie­które pola zo­staną wy­peł­nione wię­cej niż jed­nym pro­duk­tem. Ce­lem tej ana­lizy jest otrzy­ma­nie ob­razu do­pa­so­wa­nia na­szego port­fela pro­duk­tów do ocze­ki­wań użyt­kow­ni­ków. Wi­dzimy, które ocze­ki­wa­nia są za­spo­ka­jane przez pro­dukty w port­felu, a które nie. Taką ta­belę na­leży wy­ko­nać dla każ­dej marki osobno, chyba że tych ma­rek jest nie­wiele i zmiesz­czą się w jed­nej.

Mimo że na­wet tak uprosz­czony ob­raz do­star­cza po­my­słów na roz­wój port­fela, to na­dal zbyt mało do stra­te­gicz­nego za­rzą­dza­nia port­fe­lem. Ko­lej­nym kro­kiem jest umiesz­cze­nie w tej sa­mej ta­beli (lub ta­be­lach) ma­rek i pro­duk­tów kon­ku­ren­cyj­nych. Do­piero te­raz wi­dać pełny ob­raz. Wi­dać, które ocze­ki­wa­nia użyt­kow­ni­ków są szcze­gól­nie in­ten­syw­nie za­spo­ka­jane – ilu­struje to naj­więk­sza liczba pro­duk­tów. Tam jest naj­więk­sza kon­ku­ren­cja. Do­strze­gamy też ocze­ki­wa­nia, które są za­spo­ka­jane naj­sła­biej, a być może wcale. Tam nie ma żad­nej kon­ku­ren­cji.

Te­raz mo­żemy za­da­wać py­ta­nia.

Czy warto utrzy­my­wać w port­felu pro­dukty, które kon­ku­rują ze sobą o za­spo­ka­ja­nie tych sa­mych ocze­ki­wań użyt­kow­ni­ków?Czy warto in­ten­sy­fi­ko­wać dzia­ła­nia tam, gdzie pa­nuje naj­więk­sza kon­ku­ren­cja?Które nie­za­spo­ka­jane ocze­ki­wa­nia użyt­kow­ni­ków warto wziąć pod uwagę przy pro­jek­to­wa­niu ko­lej­nych pro­duk­tów?Które ocze­ki­wa­nia można po­łą­czyć w ra­mach jed­nego, a które wy­ma­gają od­ręb­nych pro­duk­tów?Za­spo­ka­ja­nie któ­rych ocze­ki­wań sta­nowi pod­stawę stra­te­gii kon­ku­ren­tów?W któ­rych ob­sza­rach ocze­ki­wań użyt­kow­ni­ków kon­ku­renci są naj­sil­niejsi, a w któ­rych naj­słabsi?W któ­rych ob­sza­rach ocze­ki­wań użyt­kow­ni­ków le­piej ku­pić pro­dukty ko­goś, kto już ma swoją ofertę, niż two­rzyć nowe?Czy ist­nieje moż­li­wość stwo­rze­nia su­per­ma­rek, które obejmą duże grupy ocze­ki­wań użyt­kow­ni­ków?

W ten spo­sób pro­ste na­rzę­dzie ana­li­tyczne za­mie­nia się w mapę do pla­no­wa­nia stra­te­gii. I jest to stra­te­gia oparta na naj­so­lid­niej­szych pod­sta­wach, ja­kie w mar­ke­tingu znamy – na ocze­ki­wa­niach rynku.

Za­równo marki, jak i pro­dukty mogą peł­nić różne funk­cje w port­felu.

Mogą przy­cią­gać od­bior­ców, do któ­rych nie prze­ma­wiają inne pro­dukty z port­fela.Mogą chro­nić markę fla­gową lub klu­czowy pro­dukt.Mogą być tzw. dojną krową (ang. cash cow), za­ra­bia­jącą na inne marki i pro­dukty.Mogą być marką lub pro­duk­tem pierw­szego za­kupu w ra­mach da­nego po­ziomu war­to­ści, np. naj­tań­szym wśród luk­su­so­wych albo wer­sją li­ght, która ma za­chę­cić do za­kupu peł­nej wer­sji.Mogą do­da­wać pre­stiżu i wia­ry­god­no­ści ca­łemu port­fe­lowi.Mogą zwięk­szać obec­ność marki na skle­po­wej półce i przez to spra­wiać, że dys­try­bu­tor jest od marki bar­dziej za­leżny.Mogą przy­cią­gać klien­tów po­szu­ku­ją­cych róż­no­rod­no­ści.Mogą zwięk­szać we­wnętrzną kon­ku­ren­cję w or­ga­ni­za­cji.Mogą po­ma­gać osią­gać eko­no­mię skali w re­kla­mie, sprze­daży, mer­chan­di­singu i dys­try­bu­cji, czyli dzia­łać efek­tyw­niej kosz­towo w tych ob­sza­rach.

Jak za­rzą­dzać marką?

Tak, jak opa­ko­wa­niem war­to­ści, gdzie war­tość jest tym, co do­star­czamy, a opa­ko­wa­nie spo­so­bem, w jaki to do­star­czamy

Markę można ro­zu­mieć na wiele spo­so­bów. Naj­bar­dziej ob­ra­zowe jest, moim zda­niem, od­wo­ła­nie do opa­ko­wa­nia war­to­ści. Opa­ko­wa­nie war­to­ści ozna­cza do­pa­so­wa­nie kon­kret­nej oferty, od­po­wia­da­ją­cej na po­trzeby od­bior­ców, do ele­men­tów, które po­zwa­lają tę ofertę ła­two zi­den­ty­fi­ko­wać. Gdy my­ślimy o tak zna­nych mar­kach, jak McDo­nald’s czy Ap­ple, to zna­cze­nie mają za­równo sym­bole, po któ­rych je roz­po­zna­jemy (na­zwy, lo­go­typy, ko­lory, wy­gląd pro­duk­tów, opa­ko­wań i miejsc sprze­daży), jak i to, co wła­ści­ciele ma­rek ofe­rują (pro­dukty i usługi). Za­da­niem pierw­szych (opa­ko­wań) jest umoż­li­wie­nie ła­twego zi­den­ty­fi­ko­wa­nia marki. Za­da­niem dru­gich (war­to­ści) jest do­pa­so­wa­nie oferty do pre­fe­ren­cji rynku. Opa­ko­wa­nie ma po­móc do­strzec markę w mo­men­cie po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji. War­tość ma po­móc do­ce­nić to, co ona ofe­ruje. Osią­gnię­cie mi­strzo­stwa w za­rzą­dza­niu tymi dwoma aspek­tami marki czę­sto wy­star­czy do stwo­rze­nia na­prawdę sil­nego brandu.

Spójrzmy na markę z per­spek­tywy ko­goś, kto po­dej­muje de­cy­zję o za­ku­pie. Naj­pierw musi wie­dzieć, co chce ku­pić, a po­tem szuka naj­lep­szej oferty. Marka ma mu w tym po­móc. Ofe­ro­wa­nie cze­goś kon­kret­nego, czego ocze­kują na­bywcy (war­tość), jest bar­dzo ważne. Ale nie wy­grywa się samą war­to­ścią – kon­ku­renci mogą prze­cież ofe­ro­wać coś rów­nie do­brego. Dru­gim klu­czem do zwy­cię­stwa jest sku­teczne zwró­ce­nie uwagi na markę, a to za­pew­niają cha­rak­te­ry­styczne ele­menty ta­kie jak chwy­tliwa na­zwa i nie­po­wta­rzalny lo­go­typ, wy­gląd miej­sca za­kupu czy za­cho­wa­nie per­so­nelu sprze­da­żo­wego.

Marka po­winna re­ali­zo­wać dwa cele, które można opi­sać jako dys­tynk­tyw­ność (wy­róż­nie­nie się) i róż­ni­co­wa­nie (od­mien­ność od kon­ku­ren­tów).

Markę po­winno być ła­two za­uwa­żyć, po­winna się wy­róż­niać, aby po­ten­cjalny klient był w sta­nie wy­do­być z pa­mięci sko­ja­rze­nia z prze­szłych kon­tak­tów z nią. Już sam wi­dok lo­go­typu McDo­nald’sa uru­cha­mia u nie­któ­rych osób śli­nianki i do­star­cza wra­że­nia kon­sump­cji tego, co im naj­bar­dziej sma­kuje. W swo­ich wy­obra­że­niach już je­dzą. Te­raz ich ciała mu­szą tylko do­go­nić to, co dzieje się w ich umy­słach. To może się wy­da­wać nie­wia­ry­godne, ale jest to fakt po­twier­dzony na­ukowo. Już sam kon­takt wzro­kowy z lo­go­ty­pem i ko­lo­rami Star­bucksa spra­wia, że wiele osób czuje za­pach kawy. Już samo wspo­mnie­nie na­zwy Dell po­wo­duje, że nie­któ­rzy mają przed oczami so­lid­nie za­pro­jek­to­wany i zbu­do­wany lap­top.

Waga ele­men­tów po­zwa­la­ją­cych roz­po­znać markę po­lega na mo­no­po­li­za­cji uwagi w mo­men­cie po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji. Gdy chcemy ku­pić pralkę, marki za­czy­nają kon­ku­ro­wać o na­szą uwagę. Elec­tro­lux, Whirl­pool, Sam­sung, Bosch, Candy i wiele in­nych sta­rają się sku­tecz­nie sku­pić na so­bie za­in­te­re­so­wa­nie i wy­peł­nić na­sze głowy ty­loma sko­ja­rze­niami, żeby nie star­czyło miej­sca dla in­nych ma­rek. To jest właś­nie mo­no­po­li­za­cja uwagi: kon­cen­tra­cja na jed­nej marce i po­mi­ja­nie in­nych. Czę­sto już to wy­star­cza, żeby dana marka zo­stała wy­brana. Naj­czę­ściej de­cy­zja o tym, że nie wy­bie­ramy da­nej marki, nie jest świa­doma. Po pro­stu nie bie­rzemy jej pod uwagę, bo je­ste­śmy za­ab­sor­bo­wani in­nymi. To właś­nie cha­rak­te­ry­styczne ele­menty marki mają po­móc w osią­ga­niu ta­kiego efektu. Jest on wię­cej wart od po­sia­da­nia do­brze wy­glą­da­ją­cego lo­go­typu i ład­nych wi­zy­tó­wek. Sku­tecz­ność ele­men­tów iden­ty­fi­ku­ją­cych markę nie po­lega na war­to­ści es­te­tycz­nej, a na tym, że po­ma­gają szybko przy­cią­gnąć uwagę i pod­kre­ślają od­ręb­ność marki już przy po­wierz­chow­nym z nią kon­tak­cie. To jed­nak wciąż za mało do osią­gnię­cia peł­nego suk­cesu.

Za­łóżmy, że za­rzą­dzamy młodą, jesz­cze nie­znaną marką. W ta­kiej sy­tu­acji sam lo­go­typ czy opa­ko­wa­nie pro­duktu nie za­dzia­łają tak, jak zo­stało to opi­sane wcze­śniej, bo na­bywca nie wie, czego może się po marce spo­dzie­wać. Ele­menty wi­zu­alne nie­wiele mu mó­wią. Nie umie oce­nić, czy to, co kryje się za nimi, jest war­to­ściowe czy nie. Nie umie, bo nie miał z marką żad­nego wcze­śniej­szego do­świad­cze­nia. Dla­czego ma ufać nie­zna­nej marce, na­wet z cie­ka­wym lo­go­ty­pem i ład­nymi opa­ko­wa­niami pro­duk­tów, skoro zna jej kon­ku­ren­tów, o któ­rych jest w sta­nie po­wie­dzieć wię­cej? Może sam ma do­świad­cze­nie z ich pro­duk­tami, a może zna­jomy o nich opo­wia­dał. Na­bywca wi­dzi sym­bole marki, ale one nie­wiele dla niego zna­czą. Aby zna­czyły wię­cej, mu­szą zo­stać speł­nione trzy wa­runki:

marka musi ozna­czać pro­dukty i usługi, które ofe­rują kon­kretne ko­rzy­ści,ko­rzy­ści po­winny być na tyle od­mienne od ko­rzy­ści ma­rek kon­ku­ren­cyj­nych, żeby po­wstało wra­że­nie róż­nicy (jak w po­wie­dze­niu „ro­bić róż­nicę”),to, co od­róż­nia markę na po­zio­mie kon­kret­nych ko­rzy­ści, po­winno być pro­mo­wane, aby wszy­scy ko­ja­rzyli ją przede wszyst­kim z tymi ko­rzy­ściami.

Gdy te wa­runki są speł­nione, wtedy ktoś, kto wi­dzi cha­rak­te­ry­styczny ele­ment marki (np. lo­go­typ lub opa­ko­wa­nie pro­duktu), ko­ja­rzy markę z ko­rzy­ściami, które wy­róż­niają ją na tle kon­ku­ren­tów. W tym mo­men­cie wszystko działa tak, jak po­winno. Lo­go­typ i opa­ko­wa­nie przy­cią­gają uwagę i uru­cha­miają sko­ja­rze­nia, które po­zwa­lają oce­nić markę jako ofe­ru­jącą coś in­nego niż kon­ku­renci.

No do­brze, ale czym po­winny być wy­róż­niki marki? Z czego ma się skła­dać wy­róż­nia­jąca war­tość marki? War­tość jest tym, co ku­puje na­bywca. Znamy już jego za­da­nia i wiemy, jak roz­po­znać to, czego ocze­kuje. Ocze­kuje pew­nego efektu funk­cjo­nal­nego (chce być w sta­nie coś zro­bić w okre­ślony spo­sób), emo­cjo­nal­nego (chce się w okre­ślony spo­sób po­czuć) lub spo­łecz­nego (chce coś prze­żyć z in­nymi). Ko­rzy­ści ofe­ro­wane przez markę po­winny od­po­wia­dać na te ocze­ki­wa­nia w jak naj­bar­dziej pre­cy­zyjny i spójny spo­sób. Marka nie po­winna do­ty­czyć abs­trak­cji, ale cze­goś sub­stan­cjal­nego, na czym od­bior­com za­leży i za co są w sta­nie za­pła­cić w taki czy inny spo­sób. Wię­cej o tym pi­szę w roz­dziale po­świę­co­nym war­to­ści klienta.

Jak zna­leźć mocny in­si­ght kon­su­menta?

Szu­ka­jąc ba­rier re­ali­za­cji pra­gnień lu­dzi i znaj­du­jąc spo­soby na ich po­ko­na­nie

In­si­ght kon­su­menta to taka de­fi­ni­cja jego nie­za­spo­ko­jo­nej po­trzeby lub nie­roz­wią­za­nego pro­blemu, która za­wiera w so­bie po­wód tego nie­za­spo­ko­je­nia lub braku roz­wią­za­nia.

Można za­py­tać, po co nam in­si­ght, skoro ła­two da się okreś­lić, czego ocze­kują klienci? Po pierw­sze wcale nie tak ła­two to okre­ślić, bo ła­twe jest wska­za­nie je­dy­nie tych ocze­ki­wań, które są naj­bar­dziej oczy­wi­ste za­równo dla nas, jak i na­szych kon­ku­ren­tów. Po dru­gie sama wie­dza o ocze­ki­wa­niach kon­su­men­tów wy­star­cza do ich za­spo­ko­je­nia w spo­sób, który daje prze­wagę nad kon­ku­ren­tami, tylko wtedy, gdy te ocze­ki­wa­nia są cał­ko­wi­cie nie­za­spo­ko­jone. Gdy nie ma leku na daną cho­robę, a my go opra­cu­jemy, wtedy samo za­spo­ko­je­nie ocze­ki­wa­nia jest prze­wagą, bo na­sze roz­wią­za­nie jest je­dyne na rynku i nie ist­nieją dla niego al­ter­na­tywy. Ale gdy ist­nieją al­ter­na­tywne leki, wtedy samo za­spo­ko­je­nie ocze­ki­wa­nia nie za­pew­nia prze­wagi. Mu­simy po­znać ba­riery re­ali­za­cji ocze­ki­wań o sku­tecz­nym le­cze­niu, które wy­stę­pują po­mimo ist­nie­nia roz­wią­zań. Ktoś może być uczu­lony na sub­stan­cje za­warte w do­stęp­nych le­kach. Do­piero gdy opra­cu­jemy lek, który tych sub­stan­cji nie za­wiera, w pełni roz­wią­żemy pro­blem tej osoby i tym sa­mym osią­gniemy prze­wagę nad in­nymi le­kami, w któ­rych skła­dzie te sub­stan­cje się znaj­dują.

Do­piero po­łą­cze­nie ocze­ki­wa­nia kon­su­menta, ro­zu­mia­nego jako jego po­trzeba lub pro­blem, oraz ba­riery re­ali­za­cji sta­nowi ­in­si­ght. Na szczę­ście ist­nieje pro­sta tech­nika, która zmu­sza do de­fi­nio­wa­nia in­si­gh­tów w taki spo­sób. Na­zywa się: CHCĘ›PO­NIE­WAŻ›ALE od klu­czo­wych słów wy­stę­pu­ją­cych w de­fi­ni­cji in­si­ghtu. Jej za­sto­so­wa­nie nie jest może gwa­ran­cją zna­le­zie­nia moc­nego ­in­si­ghtu, ale zna­cząco zwięk­sza praw­do­po­do­bień­stwo jego po­zna­nia.

Oto przy­kład in­si­ghtu kon­su­menta zde­fi­nio­wa­nego w ten spo­sób:

CHCĘ ro­bić w ży­ciu coś dla sie­bie, z czego będę dumny, PO­NIE­WAŻ moja co­dzien­ność jest mo­no­tonna i nie do­star­cza więk­szych wra­żeń ani sa­tys­fak­cji, ALE nie chcę po­dej­mo­wać nad­mier­nego ry­zyka.

Po sło­wie CHCĘ jest opi­sana po­trzeba czło­wieka (jesz­cze nie kon­su­menta). Pra­gnie on cze­goś wy­jąt­ko­wego w swoim ży­ciu, cze­goś, co bę­dzie efek­tem jego wła­snej ak­tyw­no­ści. Chce coś zro­bić i być dum­nym z osią­gnię­tego re­zul­tatu. Wi­dzimy, że chce go w ca­ło­ści za­wdzię­czać so­bie, a nie in­nym. Za­sta­nówmy się, co od­po­wiada na tak wy­ra­żoną po­trzebę? Można cze­goś się na­uczyć, a na­wet zdo­być sto­pień na­ukowy. Można zre­ali­zo­wać pro­jekt, który wpły­nie po­zy­tyw­nie na ży­cie in­nych osób. Można też po­ku­sić się o wy­czyn spor­towy. Spo­so­bów sa­mo­re­ali­za­cji jest wiele. W tak ogól­nie zde­fi­nio­wa­nej po­trze­bie nie kryje się in­spi­ra­cja do jej za­spo­ko­je­nia w uni­ka­towy i trudny do sko­pio­wa­nia spo­sób. Roz­wią­zań jest zbyt wiele i są one zbyt oczy­wi­ste. Poza tym zwróćmy uwagę, z jak wielu ob­sza­rów one po­cho­dzą.

Dla­tego in­si­ght ofe­ruje zro­zu­mie­nie głęb­szych mo­ty­wa­cji, z któ­rych wy­ni­kają te ogólne po­trzeby. Są one opi­sane po sło­wie PO­NIE­WAŻ