Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co sprawia, że klienci przywiązują się do pewnych marek i są w stanie wybaczyć im największe błędy?
Jak sprawić, by to Twoja marka była tą, która cieszy się największym uznaniem?
Jak działa marketing?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziesz w nowej książce Jacka Pogorzelskiego „Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają, czyli jak działa marketing”, wydanej nakładem Blue Fox i Wydawnictwa Narracje.
Jak działa marketing?
Marketing jest tak rozległą dyscypliną, że trudno zgłębić go kompletnie. Starając się poznać jego niuanse, można przeoczyć kwestie fundamentalne. Są pytania, które wydają się tak podstawowe, że każdy powinien znać na nie odpowiedź. A jednak okazuje się, że te odpowiedzi są ogólne, intuicyjne, niepełne. Można mnóstwo razy słyszeć o tworzeniu nowej kategorii i nie wiedzieć, na czym ono polega. Można uczestniczyć w warsztatach na temat osobowości marki i nie umieć jej projektować. Można na co dzień zajmować się storytellingiem i nie wiedzieć, jak funkcjonuje.
Na rynku jest wiele książek o marketingu. Kilka leży na Twoim biurku, na stosie przy łóżku, pozostałe stoją pewnie na półce. Ile z nich miałeś czas przeczytać? Ile zrozumiałeś? Ile zapamiętałeś?
„Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają, czyli jak działa marketing” to nie jest kolejny podręcznik marketingu.
To skierowany do praktyków poradnik rozumienia marketingu. Niezależnie do tego, czy zajmujesz się marketingiem, czy tylko chcesz go zrozumieć, znajdziesz w niej wiele przydatnych informacji.
Ta książka jest dla Ciebie, jeśli:
O Autorze
Dr Jacek Pogorzelski to ekspert w zakresie strategii marketingowej oraz zarządzania marką i doświadczeniem klienta, który łączy perspektywę naukową z umiejętnością zastosowania jej w praktyce. Jako brand i marketing manager w międzynarodowych korporacjach zarządzał 10 markami i wprowadził na polski rynek 15 produktów. Opracował dziesiątki strategii rynkowych i strategii marek dla firm z Polski, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemiec, Szwecji, Rosji, Ukrainy, krajów bałtyckich oraz Chin. Wykładowca uczelni polskich i amerykańskiej. Prowadzi zajęcia na studiach podyplomowych z zarządzania i marketingu oraz na studiach MBA. W ramach certyfikowanych programów The Chartered Institute of Marketing w Londynie realizowanych przez Questus prowadzi zajęcia z zarządzania marką. Jest twórcą wielu marketingowych narzędzi analityczno-strategicznych i autorem teorii zarządzania marką na czterech poziomach: percepcyjnym, emocjonalnym, społecznym i kulturowym.
Patronat medialny: Marketer +
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 141
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Czy marketing w teorii jest łatwiejszy niż w praktyce? Trudno to rozstrzygnąć, ale faktem jest, że wielu marketingowców walczy codziennie nie tylko z tym, co robią, ale także, a może przede wszystkim, ze zrozumieniem, dlaczego to robią. Dlaczego, zarządzając marką, wykonują właśnie te działania? Dlaczego komunikują to, co komunikują? Dlaczego uważają określone argumenty za najbardziej przekonujące? I skąd mają wiedzieć, czy te działania są optymalne z punktu widzenia zamierzonych efektów?
Wszyscy działają z pewnością, która wskazywałaby na to, że nie ma dylematów, a wszelkie wątpliwości zostały już dawno rozstrzygnięte. Gdy robota wre, nie widać niepewności założeń. Tylko czasem okazuje się, że sprawy nie idą tak, jak powinny. Rezultaty są rozczarowujące i nie wiadomo dlaczego. Czy powodem jest to, że źle realizowaliśmy działania, czy to, że same działania zostały źle dobrane do celów? A może cele zostały oparte na niewłaściwych założeniach? Od tych pytań może rozboleć głowa. W codziennej pracy w ogóle nie ma na nie czasu. Trzeba coś robić, walczyć, nie poddawać się. Norwid wyraził obawę, że trudno spodziewać się czegoś poczciwego, gdy wskaźnik energii wynosi 100, a wskaźnik inteligencji 3. Może więc nie chodzi o samo pomnażanie fermentu i większą aktywność? Może, dla odmiany, warto się zatrzymać i zastanowić, czy to wszystko ma sens.
Tym razem nie chodzi o głębokie analizy i złożone modele. Tym razem chodzi o fundamentalne pytania, na które odpowiedzi ciągle nie są pewne dla wielu marketingowców oraz tych, którzy marketingowcami nie są, ale muszą podejmować marketingowe decyzje. Zwykłe pytania o podstawy, pytania, na które nikt nie odpowiedział albo odpowiedział tak, że nadal nic nie wiadomo. Pytania, przed którymi marketingowcy stają codziennie, nawet jeśli ich nie zadają, kryjące się w założeniach, że „jak zrobimy X, to efekt będzie Y”, i w nadziejach, że skoro coś działało wcześniej, to zadziała i teraz. Brak odpowiedzi na te pytania widać w decyzjach opartych na łucie szczęścia typu „spróbujmy i zobaczymy”.
Pytania, które stawiam, są wyłącznie praktyczne i mają ogromne znaczenie dla skuteczności i efektywności działań marketingowych. Odpowiedzi, które daję, są prawdziwe. Moim celem nie było wyczerpanie tematu, ale udzielenie krótkiej odpowiedzi, która pomoże, trafi w istotę sprawy i której zastosowanie zapewni największy efekt. Bo nie chodzi o to, żeby jak najwięcej przeczytać, ale o to, żeby jak najwięcej zrozumieć.
Jeżeli szukasz pogłębionych analiz problemów, tu ich nie znajdziesz. Znajdziesz za to rzetelne, oparte na solidnej wiedzy wskazówki, które pomogą Ci zorientować się, o co chodzi w marketingu, i ułatwią codzienną pracę. Na każde z postawionych pytań można odpowiedzieć z kilku punktów widzenia, nie uwzględniłem więc wielu niuansów, które pominąłem dla klarowności odpowiedzi i, co tu ukrywać, łatwiejszego zrozumienia treści. Czasem łatwiej jest rozwijać kolejne wątki niż dać konkretną i zrozumiałą odpowiedź, więc jeżeli uważasz to za powód do krytyki – nie trudź się. Pytania, które zawarłem w tej książce, słyszałem wielokrotnie podczas szkoleń, warsztatów, spotkań biznesowych i rozmów. Skoro były zadawane wielokrotnie, to znaczy, że wciąż nikt nie odpowiedział na nie w satysfakcjonujący sposób. Może odpowiedzi były niejasne? Może trudno było je wdrożyć? A może nie było pewności co do skuteczności potencjalnych efektów? Moje odpowiedzi starałem się sformułować tak, aby jak najlepiej rozwiązywały te problemy.
Jeżeli czytając, będziesz miał wrażenie, że nareszcie zaczynasz rozumieć, o co chodzi w marketingu, to znaczy, że się udało. Jeżeli po lekturze uda się zrealizować coś, co wcześniej było trudne – jeszcze lepiej. A jeśli odpowiedzi zachęcą Cię do dalszego zgłębiania tematu, gratuluję i życzę wytrwałości.
A teraz do rzeczy.
Dlaczego dobre produkty się nie sprzedają?
Bo nie sprzedajemy produktów, tylko efekty, jakich oczekują nabywcy
Często słyszę, że to, co sprzedajemy, a to, co kupują nabywcy, to dwie różne rzeczy. Jest w tym trochę prawdy, a zadaniem marketingowca jest jak największe zbliżenie do siebie tych dwóch perspektyw. Dlaczego? Bo to, co sprzedają producenci, usługodawcy i dystrybutorzy, to produkty i usługi, ale nabywcy kupują to, co te produkty i usługi są w stanie dla nich zrobić. Docelowe efekty zastosowania produktu lub skorzystania z usługi określa się mianem zadań.
Zadaniem jest orzeźwienie, które zapewnia zimny słodki napój. Zadaniem jest solidne przymocowanie glazury odpowiednim klejem. Zadaniem jest także poznanie języka umożliwiające swobodną w nim komunikację, osiągnięte za pomocą kursów. Oczywiście producenci i usługodawcy zarządzają napojami, klejami do glazury oraz kursami językowymi. To są ich produkty i usługi. Ich perspektywa jest taka, że klienci kupują produkty i usługi, ponieważ z nich korzystają, więc za nie płacą (w ujęciu logiki procesu: muszą za nie zapłacić, żeby z nich skorzystać). Cały kłopot z tym punktem widzenia polega na zatrzymaniu się w pół drogi, a mianowicie na transakcji zakupu. Producent sprzedał to, co chciał, więc dlaczego miałby się interesować tym, co dzieje się dalej? Natomiast z perspektywy klienta to, co dzieje się dalej, jest najważniejsze. Przecież nie kupił napoju, żeby mu się przyglądać, tylko po to, żeby się napić i poczuć orzeźwienie. Jeżeli napój pomógł mu ten efekt osiągnąć, wszystko jest w porządku. Ale jeśli nie, to jest problem. Producent zanotował sprzedaż, więc sukces. Konsument doświadczył rozczarowania, więc porażka. Pierwszy doświadczył wygranej, drugi przegranej.
Konsumenci, zanim staną się użytkownikami, muszą zdecydować, jak osiągną pożądany efekt. Choć wydaje się, że od razu decydują o tym, co i od kogo kupić, jaki produkt lub jaką usługę wybrać, najpierw muszą ustalić, co najlepiej wykona zadanie. Typ produktu lub usługi nazywamy kategorią (produktów lub usług). Może się okazać, że to nie słodki napój wygra mentalny konkurs na najlepszy sposób dostarczenia orzeźwienia, ale woda, lody lub piwo. W takiej sytuacji to nie napój jednego producenta przegrał z napojami innych producentów, ale cała kategoria słodkich napojów przegrała z innymi kategoriami. To pierwszy sposób na przegraną w konkurencji o sprzedaż.
Kluczowa jest alternatywa, pytanie: „Co konsumenci kupują zamiast?” albo precyzyjniej: „W jaki sposób realizują te same zadania?”. Odpowiedzi na te pytania umożliwią takie pozycjonowanie naszego produktu lub usługi, aby odbiorcy byli przekonani, że jest on najlepszym sposobem realizacji danego zadania lub grupy zadań. Ponadto zadania, o których mowa, powinny być dla konsumentów ważne i warte realizacji.
Załóżmy jednak, że wybrany zostanie słodki napój. Pozostaje kwestia wyboru konkretnego produktu. Uznajmy, że napój producenta X jest najlepszy. Tylko co to znaczy? Dla kogo jest on „najlepszy”? Kto o tym decyduje? Prawdopodobnie już w tym momencie wpadliśmy w pułapkę własnych założeń na temat tego, co jest najlepsze. Trudno się dziwić, że najczęściej jako najlepsze wydaje nam się to, co jest nasze. Jednak odbiorcy mogą być innego zdania. Ich hierarchia może być ułożona pod względem innych kryteriów, np. popularności, własnego doświadczenia, rekomendacji innych, ostatniej reklamy, plotek, relacji wartości do ceny itd. Lista możliwych kryteriów ocen jest bardzo długa. Kierowanie się własnymi założeniami na temat tego, czego oczekują odbiorcy, określa się jako marketing lustrzany. Niby patrzymy na rynek, a widzimy tylko tych, którzy myślą i czują jak my. A skoro rynek składa się z takich samych osób jak my, to chyba najlepiej wiemy, czego oczekują konsumenci? Dochodzi tu do mylenia wiedzy o oczekiwaniach odbiorców z własnymi założeniami na ten temat. Dopóki nie wiesz, dotąd się domyślasz. I kierujesz się domysłami, podejmując decyzje marketingowe.
A gdyby tak zignorować odbiorców i po prostu sprzedawać? W końcu biznes to sprzedaż, bo to ona generuje przychody. Prawda? Niestety nie. Jest to prawda tylko wtedy, gdy założymy, że za generowanie przychodu odpowiada wyłącznie ostatni etap, na którym dochodzi do kontaktu sprzedawcy z klientem. Czy tak jest na pewno? Czy wcześniejsze etapy nie mają żadnego wpływu na to, czy klient kupi, czy nie? Co z projektowaniem, które odpowiada za kształt produktu? Co z produkcją, od której zależy poziom wykonania? Co z dystrybucją, która dba o dostępność produktu? Co z logistyką, która także zapewnia jego dostępność? Gdy wszystkie te elementy złożymy w jeden proces, otrzymamy coś, co określa się jako łańcuch wartości. Różne części organizacji mają swój wkład w tworzenie ostatecznej wartości oferowanej klientowi. A to od jej poziomu zależy to, czy klient kupi, czy nie.
Rolą marketingu jest wiedzieć, czego oczekują odbiorcy, i wykorzystywać tę wiedzę na różnych etapach tworzenia łańcucha wartości. Wiedza o oczekiwaniach klientów przydaje się podczas opracowywania produktu, wyceniania, planowania sposobu dystrybucji oraz promocji, ale najbardziej przydaje się do projektowania tego, w jaki sposób produkt ma być zapamiętany. Od tego zależy, czy będzie wygrywał, czy przegrywał konkurencję z innymi.
Ze świata start-upów wywodzi się powiedzenie „zbuduj, a przyjdą” (build it and they will come), które jest uznawane za jedną z przyczyn porażek młodych przedsięwzięć. Opisuje sytuację, gdy pomysłodawcy tak intensywnie koncentrują się na przekształceniu swojego pomysłu w produkt, że całkowicie tracą z horyzontu jego potencjalnych odbiorców. Nie zadają sobie pytań: „Komu jaki problem rozwiązujemy?” ani „Jakie zadanie realizujemy i komu na tym zależy?”. Prą jak najszybciej do komercjalizacji własnego pomysłu, żeby (gdy już wszystko jest gotowe) przekonać się, że nikt go nigdy nie potrzebował.
Co to jest wartość klienta?
To, co zwiększa jego stan posiadania w sensie percepcyjnym, emocjonalnym, społecznym i kulturowym
Termin „wartość klienta” będzie nam stale towarzyszył podczas lektury tej książki. Jest to tak fundamentalna koncepcja w marketingu, że nie sposób się bez niej obejść. Trudno mówić o markach, kategoriach czy strategii rynkowej bez odwołania do wartości klienta.
Zacznijmy od ulokowania wartości klienta w celach marketingu. Marketing zajmuje się trzema głównymi obszarami:
otoczeniem rynkowym, w którym poszukuje się szans rozwojowych,konkurentami, których słabsze strony stanowią punkt wyjścia do projektowania przewag nad nimi,klientami, którzy są tym łatwiejsi do zdobycia i utrzymania, im wyższy poziom wartości jest im oferowany.Wartość klienta jest więc jednym z trzech najważniejszych celów marketingu. Jest to ogólna koncepcja, w ramach której myśli się o sytuacji, gdy to, co otrzymuje klient, w jakimś stopniu zwiększa jego możliwości, poprawia jego stan emocjonalny lub status społeczny. Generalnie wszystko to, co stanowi rozwiązanie problemu klienta lub zaspokaja jego potrzeby, stanowi wartość.
Można wyróżnić cztery podstawowe rodzaje wartości klienta:
percepcyjną, która sprowadza się do poczucia „lepiej rozumiem i lepiej działam”,emocjonalną – „lepiej się czuję”,społeczną – „lepiej mi z innymi”,kulturową – „lepiej mi z samym sobą”.Do tej pory rozpatrywaliśmy wartość klienta w oderwaniu od kontekstu konkurencyjnego. Takie myślenie jest jedną z poważniejszych pułapek w marketingu. Obok braku zdolności do przyjęcia perspektywy klienta także brak spojrzenia z perspektywy konkurenta może drogo kosztować. Aby dobrze zrozumieć nie tylko, jaką wartość, ale także jakiego jej poziomu dostarczamy, musimy wziąć pod uwagę dwie dodatkowe zmienne. Po pierwsze, jak to, co oferujemy, oceniają klienci. Po drugie, o ile przewyższa to oferty konkurentów. Jest to proste tylko w teorii, bo w praktyce mamy z tym duży problem, o czym świadczy pytanie z tytułu poprzedniego rozdziału. Jeżeli ktoś zastanawia się, dlaczego jego produkty się nie sprzedają, to najpewniej brakuje mu ich oceny z perspektywy klientów oraz obiektywnego porównania z ofertami konkurentów.
Jedna z definicji wartości klienta mówi, że produkt lub usługa są tym, co sprzedaje sprzedawca, a wartość tym, co kupuje nabywca. Dopiero perspektywa klienta nadaje ofercie wartość. To klient ocenia, jak cenną wartością jest to, co otrzymał, i czy jest nią w ogóle. Jest to trochę podobne do koncepcji ceny rynkowej, która jest taka, jaką jest skłonny zapłacić nabywca. Sprzedawca może być przekonany, że produkt lub usługa są warte więcej, ale to wycena nabywcy jest rynkowa.
Skoro zdefiniowaliśmy wartość klienta, przejdźmy do jej elementów składowych. Jest ich sześć:
Odbiorca – do kogo jest adresowana wartość?Oczekiwania – czego oczekuje odbiorca?Oferta – co musimy oferować, aby zaspokoić oczekiwania odbiorcy?Korzyści – co będzie z tego miał odbiorca?Przewagi – dlaczego to będzie lepsze od alternatyw?Dowody – dlaczego odbiorca ma w to uwierzyć?Jako przykład weźmy aplikację do płatności telefonem. Jest adresowana do osób, które żyją intensywnie i zwykle są w biegu (odbiorca). Ponieważ często płacą za różne produkty i usługi, chcą, aby ta czynność była możliwie prosta i by wymagała jak najmniejszego wysiłku (oczekiwania). Musimy im zaoferować rozwiązanie, które będzie zawsze pod ręką i będzie oparte na naturalnych gestach. Skoro ludzie częściej mają w dłoni smartfony niż portfele, to najlepiej umożliwić im płatność telefonami (oferta). Dzięki temu nie będą musieli wyciągać portfela, gdy zechcą zapłacić, a dodatkowo nie narażą się na kradzież kart płatniczych (korzyści). Jest to lepsze rozwiązanie od kart, bo nie wymaga noszenia dodatkowego przedmiotu, który łatwo zgubić, a nawet umożliwia rezygnację z noszenia portfela (przewagi). Dowodami na wyższość płatności telefonem nad płatnością metodami tradycyjnymi są zadowolenie użytkowników aplikacji płatniczych oraz rosnąca liczba transakcji dokonywanych za ich pośrednictwem (dowody).
Zalety tego podejścia do projektowania i analizowania wartości klienta są następujące:
wymusza przyjęcie perspektywy klienta,każe się zastanowić nad tym, co oferujemy, z wielu punktów widzenia istotnych dla klienta,pozwala dostrzec wady i zalety oferty,daje pewność, że nie umknie nam nic istotnego.Jak ułożyć portfel marek i produktów?
Tak, aby zaspokajać jak najwięcej oczekiwań nabywców i jednocześnie jak najmniej konkurować ze sobą
Gdy organizacja jest młoda, nie ma problemu z klarownym przedstawieniem tego, co i komu sprzedaje, bo jest tego mało. Gdy się rozwija, dodaje do oferty kolejne produkty. Kiedy kupuje inne organizacje, przejmuje ich marki i produkty. Sumę wszystkich oferowanych marek i produktów nazywamy portfelem marek i produktów. Im jest ich więcej oraz im bardziej przypadkowo trafiły do portfela, tym bardziej niezrozumiały i trudny w zarządzaniu staje się portfel. Coraz częściej pojawiają się opinie, że trudno się zorientować w ofercie organizacji i nie wiadomo, do czego i dla kogo jest dany produkt.
Głównym problemem w zarządzaniu portfelem marek i produktów jest dodawanie kolejnych marek i produktów, które motywowane jest wewnętrznymi pomysłami i możliwościami, a nie oczekiwaniami rynku. Kolejne produkty są efektem pomysłów powstałych wewnątrz organizacji lub okazji akwizycyjnych. To recepta na dojście do momentu, w którym zarządzanie portfelem marek i produktów robi się tak skomplikowane, że trudno je kontynuować. Do tego nie wiadomo, czy rynek tego wszystkiego potrzebuje i czy zwyczajnie nie tracimy zasobów, obniżając efektywność działania organizacji.
Załóżmy, że doszliśmy do tego momentu i chcemy uporządkować portfel. Jak to zrobić? Najgorsze, co możemy, to kontynuować wcześniejszą metodę polegającą na własnej intuicji. Można pogrupować to, co jest, w nieco klarowniejszy sposób i uzyskać bardziej uporządkowaną strukturę, ale w ten sposób nie osiągnie się najważniejszego rezultatu, jakim jest efektywność całego portfela. Ona nie zależy tylko od przejrzystej struktury portfela – łatwego zrozumienia, co jest dla kogo i do czego – ale przede wszystkim od tego, jakie zadania i korzyści użytkowników spełniają poszczególne produkty, ile ich w sumie jest i na które z oczekiwań użytkowników odpowiadamy. Ta ostatnia miara pokazuje, jaką część rynku pokrywamy naszą ofertą, czyli wskazuje maksymalny potencjał rozwoju przy zachowaniu obecnego portfela w niezmienionej strukturze.
Jak zrobić to krok po kroku?
Po pierwsze należy przygotować tabelę, która będzie podstawowym narzędziem analitycznym i mapą strategiczną zarazem.
Zaczynamy od analizy zadań, czyli docelowych efektów, jakich oczekują użytkownicy produktów. Pisałem o nich wcześniej. Tych zadań jest zapewne sporo, więc dobrze dowiedzieć się, które z nich są ważniejsze. Najważniejsze zadania użytkowników umieszczamy w wierszach tabeli. Każde ważne zadanie to jeden wiersz.
Dla użytkowników ważne jest nie tylko to, co chcą osiągnąć, ale również, jak chcą to uzyskać. Załóżmy, że chcemy umieć swobodnie rozmawiać w obcym języku. To jest nasze zadanie. Ale nie jest nam obojętne, jak je zrealizujemy. Mamy dodatkowe oczekiwania, które wiążą się ze sposobem realizacji zadania. Możemy chcieć uczyć się języka szybko, intensywnie, praktycznie i ze szczególnym uwzględnieniem słownictwa branżowego. To są dodatkowe korzyści, na których zależy użytkownikom – one też powinny znaleźć się w kolumnach tabeli.
Otrzymujemy tabelę z najważniejszymi zadaniami użytkowników (w wierszach), najważniejszymi dodatkowymi korzyściami (w kolumnach) i wieloma pustymi polami w środku. Pola te służą do umieszczenia w nich wszystkich produktów z portfela. Jeżeli kilka produktów realizuje te same zadania, niektóre pola zostaną wypełnione więcej niż jednym produktem. Celem tej analizy jest otrzymanie obrazu dopasowania naszego portfela produktów do oczekiwań użytkowników. Widzimy, które oczekiwania są zaspokajane przez produkty w portfelu, a które nie. Taką tabelę należy wykonać dla każdej marki osobno, chyba że tych marek jest niewiele i zmieszczą się w jednej.
Mimo że nawet tak uproszczony obraz dostarcza pomysłów na rozwój portfela, to nadal zbyt mało do strategicznego zarządzania portfelem. Kolejnym krokiem jest umieszczenie w tej samej tabeli (lub tabelach) marek i produktów konkurencyjnych. Dopiero teraz widać pełny obraz. Widać, które oczekiwania użytkowników są szczególnie intensywnie zaspokajane – ilustruje to największa liczba produktów. Tam jest największa konkurencja. Dostrzegamy też oczekiwania, które są zaspokajane najsłabiej, a być może wcale. Tam nie ma żadnej konkurencji.
Teraz możemy zadawać pytania.
Czy warto utrzymywać w portfelu produkty, które konkurują ze sobą o zaspokajanie tych samych oczekiwań użytkowników?Czy warto intensyfikować działania tam, gdzie panuje największa konkurencja?Które niezaspokajane oczekiwania użytkowników warto wziąć pod uwagę przy projektowaniu kolejnych produktów?Które oczekiwania można połączyć w ramach jednego, a które wymagają odrębnych produktów?Zaspokajanie których oczekiwań stanowi podstawę strategii konkurentów?W których obszarach oczekiwań użytkowników konkurenci są najsilniejsi, a w których najsłabsi?W których obszarach oczekiwań użytkowników lepiej kupić produkty kogoś, kto już ma swoją ofertę, niż tworzyć nowe?Czy istnieje możliwość stworzenia supermarek, które obejmą duże grupy oczekiwań użytkowników?W ten sposób proste narzędzie analityczne zamienia się w mapę do planowania strategii. I jest to strategia oparta na najsolidniejszych podstawach, jakie w marketingu znamy – na oczekiwaniach rynku.
Zarówno marki, jak i produkty mogą pełnić różne funkcje w portfelu.
Mogą przyciągać odbiorców, do których nie przemawiają inne produkty z portfela.Mogą chronić markę flagową lub kluczowy produkt.Mogą być tzw. dojną krową (ang. cash cow), zarabiającą na inne marki i produkty.Mogą być marką lub produktem pierwszego zakupu w ramach danego poziomu wartości, np. najtańszym wśród luksusowych albo wersją light, która ma zachęcić do zakupu pełnej wersji.Mogą dodawać prestiżu i wiarygodności całemu portfelowi.Mogą zwiększać obecność marki na sklepowej półce i przez to sprawiać, że dystrybutor jest od marki bardziej zależny.Mogą przyciągać klientów poszukujących różnorodności.Mogą zwiększać wewnętrzną konkurencję w organizacji.Mogą pomagać osiągać ekonomię skali w reklamie, sprzedaży, merchandisingu i dystrybucji, czyli działać efektywniej kosztowo w tych obszarach.Jak zarządzać marką?
Tak, jak opakowaniem wartości, gdzie wartość jest tym, co dostarczamy, a opakowanie sposobem, w jaki to dostarczamy
Markę można rozumieć na wiele sposobów. Najbardziej obrazowe jest, moim zdaniem, odwołanie do opakowania wartości. Opakowanie wartości oznacza dopasowanie konkretnej oferty, odpowiadającej na potrzeby odbiorców, do elementów, które pozwalają tę ofertę łatwo zidentyfikować. Gdy myślimy o tak znanych markach, jak McDonald’s czy Apple, to znaczenie mają zarówno symbole, po których je rozpoznajemy (nazwy, logotypy, kolory, wygląd produktów, opakowań i miejsc sprzedaży), jak i to, co właściciele marek oferują (produkty i usługi). Zadaniem pierwszych (opakowań) jest umożliwienie łatwego zidentyfikowania marki. Zadaniem drugich (wartości) jest dopasowanie oferty do preferencji rynku. Opakowanie ma pomóc dostrzec markę w momencie podejmowania decyzji. Wartość ma pomóc docenić to, co ona oferuje. Osiągnięcie mistrzostwa w zarządzaniu tymi dwoma aspektami marki często wystarczy do stworzenia naprawdę silnego brandu.
Spójrzmy na markę z perspektywy kogoś, kto podejmuje decyzję o zakupie. Najpierw musi wiedzieć, co chce kupić, a potem szuka najlepszej oferty. Marka ma mu w tym pomóc. Oferowanie czegoś konkretnego, czego oczekują nabywcy (wartość), jest bardzo ważne. Ale nie wygrywa się samą wartością – konkurenci mogą przecież oferować coś równie dobrego. Drugim kluczem do zwycięstwa jest skuteczne zwrócenie uwagi na markę, a to zapewniają charakterystyczne elementy takie jak chwytliwa nazwa i niepowtarzalny logotyp, wygląd miejsca zakupu czy zachowanie personelu sprzedażowego.
Marka powinna realizować dwa cele, które można opisać jako dystynktywność (wyróżnienie się) i różnicowanie (odmienność od konkurentów).
Markę powinno być łatwo zauważyć, powinna się wyróżniać, aby potencjalny klient był w stanie wydobyć z pamięci skojarzenia z przeszłych kontaktów z nią. Już sam widok logotypu McDonald’sa uruchamia u niektórych osób ślinianki i dostarcza wrażenia konsumpcji tego, co im najbardziej smakuje. W swoich wyobrażeniach już jedzą. Teraz ich ciała muszą tylko dogonić to, co dzieje się w ich umysłach. To może się wydawać niewiarygodne, ale jest to fakt potwierdzony naukowo. Już sam kontakt wzrokowy z logotypem i kolorami Starbucksa sprawia, że wiele osób czuje zapach kawy. Już samo wspomnienie nazwy Dell powoduje, że niektórzy mają przed oczami solidnie zaprojektowany i zbudowany laptop.
Waga elementów pozwalających rozpoznać markę polega na monopolizacji uwagi w momencie podejmowania decyzji. Gdy chcemy kupić pralkę, marki zaczynają konkurować o naszą uwagę. Electrolux, Whirlpool, Samsung, Bosch, Candy i wiele innych starają się skutecznie skupić na sobie zainteresowanie i wypełnić nasze głowy tyloma skojarzeniami, żeby nie starczyło miejsca dla innych marek. To jest właśnie monopolizacja uwagi: koncentracja na jednej marce i pomijanie innych. Często już to wystarcza, żeby dana marka została wybrana. Najczęściej decyzja o tym, że nie wybieramy danej marki, nie jest świadoma. Po prostu nie bierzemy jej pod uwagę, bo jesteśmy zaabsorbowani innymi. To właśnie charakterystyczne elementy marki mają pomóc w osiąganiu takiego efektu. Jest on więcej wart od posiadania dobrze wyglądającego logotypu i ładnych wizytówek. Skuteczność elementów identyfikujących markę nie polega na wartości estetycznej, a na tym, że pomagają szybko przyciągnąć uwagę i podkreślają odrębność marki już przy powierzchownym z nią kontakcie. To jednak wciąż za mało do osiągnięcia pełnego sukcesu.
Załóżmy, że zarządzamy młodą, jeszcze nieznaną marką. W takiej sytuacji sam logotyp czy opakowanie produktu nie zadziałają tak, jak zostało to opisane wcześniej, bo nabywca nie wie, czego może się po marce spodziewać. Elementy wizualne niewiele mu mówią. Nie umie ocenić, czy to, co kryje się za nimi, jest wartościowe czy nie. Nie umie, bo nie miał z marką żadnego wcześniejszego doświadczenia. Dlaczego ma ufać nieznanej marce, nawet z ciekawym logotypem i ładnymi opakowaniami produktów, skoro zna jej konkurentów, o których jest w stanie powiedzieć więcej? Może sam ma doświadczenie z ich produktami, a może znajomy o nich opowiadał. Nabywca widzi symbole marki, ale one niewiele dla niego znaczą. Aby znaczyły więcej, muszą zostać spełnione trzy warunki:
marka musi oznaczać produkty i usługi, które oferują konkretne korzyści,korzyści powinny być na tyle odmienne od korzyści marek konkurencyjnych, żeby powstało wrażenie różnicy (jak w powiedzeniu „robić różnicę”),to, co odróżnia markę na poziomie konkretnych korzyści, powinno być promowane, aby wszyscy kojarzyli ją przede wszystkim z tymi korzyściami.Gdy te warunki są spełnione, wtedy ktoś, kto widzi charakterystyczny element marki (np. logotyp lub opakowanie produktu), kojarzy markę z korzyściami, które wyróżniają ją na tle konkurentów. W tym momencie wszystko działa tak, jak powinno. Logotyp i opakowanie przyciągają uwagę i uruchamiają skojarzenia, które pozwalają ocenić markę jako oferującą coś innego niż konkurenci.
No dobrze, ale czym powinny być wyróżniki marki? Z czego ma się składać wyróżniająca wartość marki? Wartość jest tym, co kupuje nabywca. Znamy już jego zadania i wiemy, jak rozpoznać to, czego oczekuje. Oczekuje pewnego efektu funkcjonalnego (chce być w stanie coś zrobić w określony sposób), emocjonalnego (chce się w określony sposób poczuć) lub społecznego (chce coś przeżyć z innymi). Korzyści oferowane przez markę powinny odpowiadać na te oczekiwania w jak najbardziej precyzyjny i spójny sposób. Marka nie powinna dotyczyć abstrakcji, ale czegoś substancjalnego, na czym odbiorcom zależy i za co są w stanie zapłacić w taki czy inny sposób. Więcej o tym piszę w rozdziale poświęconym wartości klienta.
Jak znaleźć mocny insight konsumenta?
Szukając barier realizacji pragnień ludzi i znajdując sposoby na ich pokonanie
Insight konsumenta to taka definicja jego niezaspokojonej potrzeby lub nierozwiązanego problemu, która zawiera w sobie powód tego niezaspokojenia lub braku rozwiązania.
Można zapytać, po co nam insight, skoro łatwo da się określić, czego oczekują klienci? Po pierwsze wcale nie tak łatwo to określić, bo łatwe jest wskazanie jedynie tych oczekiwań, które są najbardziej oczywiste zarówno dla nas, jak i naszych konkurentów. Po drugie sama wiedza o oczekiwaniach konsumentów wystarcza do ich zaspokojenia w sposób, który daje przewagę nad konkurentami, tylko wtedy, gdy te oczekiwania są całkowicie niezaspokojone. Gdy nie ma leku na daną chorobę, a my go opracujemy, wtedy samo zaspokojenie oczekiwania jest przewagą, bo nasze rozwiązanie jest jedyne na rynku i nie istnieją dla niego alternatywy. Ale gdy istnieją alternatywne leki, wtedy samo zaspokojenie oczekiwania nie zapewnia przewagi. Musimy poznać bariery realizacji oczekiwań o skutecznym leczeniu, które występują pomimo istnienia rozwiązań. Ktoś może być uczulony na substancje zawarte w dostępnych lekach. Dopiero gdy opracujemy lek, który tych substancji nie zawiera, w pełni rozwiążemy problem tej osoby i tym samym osiągniemy przewagę nad innymi lekami, w których składzie te substancje się znajdują.
Dopiero połączenie oczekiwania konsumenta, rozumianego jako jego potrzeba lub problem, oraz bariery realizacji stanowi insight. Na szczęście istnieje prosta technika, która zmusza do definiowania insightów w taki sposób. Nazywa się: CHCĘ›PONIEWAŻ›ALE od kluczowych słów występujących w definicji insightu. Jej zastosowanie nie jest może gwarancją znalezienia mocnego insightu, ale znacząco zwiększa prawdopodobieństwo jego poznania.
Oto przykład insightu konsumenta zdefiniowanego w ten sposób:
CHCĘ robić w życiu coś dla siebie, z czego będę dumny, PONIEWAŻ moja codzienność jest monotonna i nie dostarcza większych wrażeń ani satysfakcji, ALE nie chcę podejmować nadmiernego ryzyka.
Po słowie CHCĘ jest opisana potrzeba człowieka (jeszcze nie konsumenta). Pragnie on czegoś wyjątkowego w swoim życiu, czegoś, co będzie efektem jego własnej aktywności. Chce coś zrobić i być dumnym z osiągniętego rezultatu. Widzimy, że chce go w całości zawdzięczać sobie, a nie innym. Zastanówmy się, co odpowiada na tak wyrażoną potrzebę? Można czegoś się nauczyć, a nawet zdobyć stopień naukowy. Można zrealizować projekt, który wpłynie pozytywnie na życie innych osób. Można też pokusić się o wyczyn sportowy. Sposobów samorealizacji jest wiele. W tak ogólnie zdefiniowanej potrzebie nie kryje się inspiracja do jej zaspokojenia w unikatowy i trudny do skopiowania sposób. Rozwiązań jest zbyt wiele i są one zbyt oczywiste. Poza tym zwróćmy uwagę, z jak wielu obszarów one pochodzą.
Dlatego insight oferuje zrozumienie głębszych motywacji, z których wynikają te ogólne potrzeby. Są one opisane po słowie PONIEWAŻ