Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Wyobraź sobie miasto, w którym czujesz się dobrze. Miasto, które nie wyklucza i otacza opieką. Tutaj nie musisz co rano sprawdzać poziomu zanieczyszczenia powietrza ani przebiegać przez pasy, bo zielone światło trwa zbyt krótko. Koła wózka, który prowadzisz, nie utykają w szczelinach, a gdy się zmęczysz, możesz usiąść na ławce skrytej w cieniu zieleni.
Magdalena Milert (@pieing) udowadnia, że codzienność może tak wyglądać. Jako architektka i urbanistka z wieloletnim doświadczeniem analizuje problemy polskich miast i prezentuje rozwiązania mogące uzdrowić naszą przestrzeń. W przystępny sposób przedstawia najnowsze badania, własne obserwacje oraz innowacje, które zmieniły na lepsze życie mieszkańców Barcelony, Waszyngtonu czy Sao Paulo.
Milert proponuje wizję miasta otaczającego opieką wszystkich mieszkańców – nie tylko silnych, sprawnych i głośno deklarujących swoje potrzeby, ale i tych, którym obecnie stosowane rozwiązania utrudniają, a niekiedy nawet uniemożliwiają uczestniczenie w życiu społeczności. Nasze miasta nie muszą być nieprzystępne, przegrzane i drogie – czas zastanowić się, jak stworzyć je na nowo. Tak, by każdy czuł się w nich mile widziany.
Ta książka zapewni ci całe spektrum emocji: od wściekłości wywołanej wykluczeniem po poczucie motywacji do wdrażania zmian. Wspólnie możemy stworzyć miasta, w których chce się żyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Od kiedy dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak lot furażowy, stale dostrzegam go wokół siebie. Na pierwszy rzut oka to jedynie termin biologiczny – opis ruchu ptaków, które troszcząc się o swoje pisklęta, partnerów, o całe to kruche życie w gnieździe, wyruszają w świat po pożywienie. Każdy przelot jest starannie przemyślany, jego trajektoria ułożona według potrzeb i ograniczeń. Ale kiedy raz spojrzysz na miasto przez pryzmat tej troski, nie da się już tego zapomnieć.
Widzę ją w mieście, gdy patrzę na matkę zapinającą dziecku kurtkę pod przedszkolem, starszego pana karmiącego kaczki, nastolatkę rozmawiającą ze swoją koleżanką na przystanku. Te pozornie zwyczajne sceny układają się w opowieść o wzajemnej trosce i uwadze. Miasto, w którym żyjemy, jest pełne wrażliwości ukrytej w codziennych gestach – wystarczy na chwilę przystanąć, by ją dostrzec.
Mimo to przez lata słyszałam zupełnie inną opowieść o mieście. Tłumaczono mi, jak powinnam z niego korzystać, którędy chodzić, zaznaczano, że nie powinnam czuć się w nim zbyt pewnie. Mówiono mi, gdzie wypada siadać, które miejsca są bezpieczne, po których mogę chodzić, gdzie przebywać, a które należy omijać.
Wykształcenie architektoniczne nauczyło mnie postrzegać przestrzeń jako zbiór funkcjonalnych rozwiązań, łączących estetykę i ergonomię z twardymi wytycznymi technicznymi. W tej narracji miasto jawiło się jako betonowa dżungla albo sprawnie działająca maszyna, zaprojektowana często według surowych zasad. Przedstawiano mi je w taki sposób, jakby istniała tylko jedna właściwa perspektywa patrzenia na przestrzeń. Mówiono, że to struktura, układanka funkcji, ekonomiczne kalkulacje i ciągi komunikacyjne. Ten język był mi obcy, a jednak go przyswajałam – najpierw na uczelni, a potem w pracy.
Przez lata pracy w zawodzie widziałam projekty podporządkowane głównie wymogom ekonomicznym, rzadko uwzględniające coś tak nieuchwytnego jak troska czy wrażliwość. Doświadczenie architektoniczne uczyło mnie rysować linie proste, liczyć metry kwadratowe i szukać efektywności. Przez lata widziałam, jak łatwo to, co miękkie – opieka, bezpieczeństwo, wspólnotowość – przegrywa z tym, co twarde: z kosztorysami, harmonogramami, przepisami.
Dlatego odeszłam. Zamiast projektować przestrzenie, zaczęłam o nich opowiadać. Zamiast kalkulować metry, udostępniam gesty troski – te, które nie zawsze są dostrzegalne na pierwszy rzut oka. Może spotkaliście mnie w internecie pod nickiem @pieing[1*] – to właśnie w sieci snuję tę opowieść, próbując pokazać, że miasto nie jest tylko martwą betonową strukturą, lecz także delikatną tkanką relacji. Wierzę, że miasto da się czytać inaczej – przez pryzmat opieki, wzajemności i czułości, nawet jeśli plany urbanistyczne rzadko uwzględniają te wartości.
Wrażliwość przez długi czas kojarzyła mi się ze słabością, niespełnianiem norm, nienadążaniem za społeczeństwem, odstawaniem. Starałam się oszukać siebie i cały świat, że ja taka nie jestem, że będę twarda, bo w końcu tak trzeba w tym zawodzie, do pracy na budowie trzeba mieć jaja. Nie dostrzegałam jednak, że świat można zaplanować inaczej, a wizja, w którą wierzyłam, została mi narzucona. Docierało to do mnie stopniowo, ale prawdziwym przełomem był moment, kiedy oglądając wywiad z moją koleżanką ze studiów (a obecnie właścicielką biura projektowego), usłyszałam, że zawsze chciała iść na medycynę, ale jej tata, lekarz, odradził jej to, twierdząc, że jest na to zbyt wrażliwa. Wybrała architekturę.
Słownik PWN definiuje wrażliwość jako „brak odporności”, ale też jako „zdolność przeżywania wrażeń, emocji” i „zdolność organizmu do reagowania na bodźce”. Synonimy dla wrażliwości to czułość i delikatność. Czy to coś złego? Czy to niewłaściwe cechy dla osoby kreującej przestrzeń?
Jeśli przyjrzymy się projektowaniu usług, produktów codziennego użytku lub oprogramowania, to okaże się, jak duże znaczenie ma troska o potrzeby klientów, a w efekcie tworzenie czegoś, co zamiast frustrować, daje zadowolenie. Mimo że architektura ma wiele wspólnego z cyfrowym światem i czymś, co w branży IT określa się mianem user experience, do pracy architektonicznej taki system projektowania jakoś nie przeniknął. To interesujące, ponieważ w najprostszym znaczeniu architektura powinna dawać nam schronienie. Pierwotne miejsca osiedlenia były przestrzeniami chroniącymi przed zjawiskami atmosferycznymi lub zwierzętami. Stworzenie takiego miejsca było aktem troski o całą grupę mieszkańców. Architektura nie była i nie jest jednak postrzegana jako forma opieki, przynajmniej nie w tradycyjnym ujęciu. Architekt przez bardzo długi czas był twórcą, kimś, kto stawia budynki, prześcigając się z konkurentami w stosowanych metodach lub biciu kolejnych rekordów.
Przywykliśmy myśleć, że miasto to miejsce, gdzie żyje się szybko i dynamicznie – ma się nie tyle rozwijać, co wzrastać, być magnesem przyciągającym nowych ludzi i inwestycje. Problem w tym, że nie każdy dąży do życia w takim miejscu i sukcesu w takim duchu. Przynajmniej część z nas nie kieruje się tym, co jest najbardziej efektowne albo dostarcza największej ilości pieniędzy, skupiając się raczej na realizowaniu prawdziwych pasji. Mimo wciąż trapiącej nas „kultury zapierdolu” społeczeństwo składa się nie tylko z pracujących w drapaczach chmur po czterdzieści osiem godzin dziennie biznesmenów.
Fizyczna forma miast odzwierciedla wartości społeczeństw, które je zbudowały, czyli poglądy tych ludzi, którzy mieli władzę i środki, by przekształcać otaczającą nas przestrzeń – jak ujęła to geografka Jane Darke, „nasze miasta to patriarchat zapisany w kamieniu, cegle, szkle i betonie”[1]. Układ urbanistyczny, narzucony przez tych, którzy mieli autorytet i kapitał, wciąż nosi ślady dawnych wartości – nie zawsze zgodnych z tymi, które wyznają dzisiejsze społeczności. Kształt miasta to nie tylko kwestia estetyki czy funkcjonalności, ale również narzędzie podtrzymujące określone role społeczne. Podział przestrzeni oddaje struktury władzy: ci, którzy rządzą, poruszają się po nim liniowo – między pracą a domem, w przewidywalnych schematach dnia codziennego. Ci, którzy sprawują opiekę – głównie kobiety – doświadczają miasta inaczej.
Nieprzypadkowo tak wiele aspektów miejskiej infrastruktury staje się źródłem frustracji, gdy wchodzimy w rolę opiekunów. Brak dostępnych przedszkoli, przychodni, targowisk ze świeżą żywnością czy parków – zwłaszcza na nowo powstających osiedlach – to wynik myślenia, w którym opieka i życie codzienne nie są priorytetem. Przez lata praca przypisywana kulturowo kobietom – prowadzenie domu, dbanie o dzieci – pozostawała niewidoczna także dla decydentów odpowiedzialnych za kształtowanie przestrzeni. Można nawet zaryzykować tezę, że gdyby obowiązki opiekuńcze były równie mocno osadzone w męskim doświadczeniu, publiczne przedszkola stałyby się oczywistym elementem każdego nowego osiedla, a miasto zostałoby zaprojektowane tak, by ułatwiać życie wszystkim, nie tylko wybranym.
Tymczasem obecny kształt wielu miast wciąż odzwierciedla utarte schematy. Jesteśmy przyzwyczajeni do ulic i placów tworzonych pod dyktando jednej wizji, ignorującej potrzeby osób bardziej wrażliwych lub mniej uprzywilejowanych. Nadal zbyt często miastem rządzą plany powielające jeden model mieszkańca – młodego, sprawnego mężczyzny, pewnego swoich kroków i obecności w przestrzeni. Nic dziwnego, że w takich ramach brakuje przestrzeni dla kobiet, dzieci, seniorów czy osób z niepełnosprawnościami. Dla tych, którzy poruszają się wolniej i ostrożniej, miejsca jest jakby mniej.
To nie jest przypadek. Wieloletnie zaniedbania sprawiły, że nie każdy czuje się w mieście mile widziany i bezpieczny. Sama nieraz odczułam na własnej skórze, jak miejskie przestrzenie potrafią wykluczać – czy to przez brak oświetlenia na osiedlowej uliczce, niedostępność chodnika, czy nieobecność ławki.
Wierzę, że można inaczej. Można spojrzeć na miasto jak na wspólny dom – miejsce, które dba o wszystkich. Myślenie o mieście jako o wspólnym, żywym domu oznacza projektowanie go z uwzględnieniem potrzeb różnorodnych grup i codziennych doświadczeń (nie tylko ludzi). Innymi słowy, potrzebujemy nowej perspektywy: odejścia od miasta budowanego dla jednego rodzaju mieszkańca ku miastu otwartemu na wszystkich – niezależnie od płci, wieku czy sprawności. Chodzi o proces, w którym planowanie uwzględnia wrażliwość na to, co drobne, codzienne i ludzkie.
Zapraszam więc na spacer po mieście widzianym moimi oczami – a po części także oczami odbiorców moich opowieści. Będzie to podróż – mam nadzieję – pełna empatii i ciekawości, podczas której zajrzymy w zaułki pomijane przez oficjalne przewodniki. Razem spróbujemy odczytać miasto na nowo.
Przypisy
Wstęp