Demon zza miedzy - Witold Jurasz - ebook + audiobook

Demon zza miedzy ebook i audiobook

Jurasz Witold

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy kolejne prawie trzydzieści lat staczania się Białorusi w objęcia Rosji było nieuchronne, czy może Polska przyłożyła do tego rękę? Czemu Polska wspierała Aleksandra Łukaszenkę, gdy kandydował na prezydenta? Witold Jurasz, dziennikarz Onetu i były dyplomata opisuje Białoruś, w której pracował najpierw jako charge d'affaires RP, a następnie zastępca ambasadora RP. Szuka odpowiedzi na pytanie o to, czemu przegraliśmy Białoruś i czy kiedykolwiek w ogóle podjęliśmy grę o to, by nie stała się rosyjską półkolonią. Zdaniem Jurasza Białorusini są jednym z najbardziej zachodnich w duchu narodów byłego ZSRR, a równocześnie obywatelami najbardziej sowieckiego państwa powstałego po rozpadzie Sowietów.

O ile Jurasz czuje sympatię do Białorusinów, o tyle nie ma złudzeń co do Aleksandra Łukaszenki. Jak pisze:Tym, czego nigdy nie jestem w stanie zrozumieć, myśląc o Łukaszence, jest to, pochodną jakiej aberracji – o ile z aberracją, a nie z uwikłaniami agenturalnymi mieliśmy do czynienia – była decyzja o poparciu przez Polskę Aleksandra Łukaszenki w wyborach prezydenckich w 1994 roku. To skądinąd coś, o czym w naszym kraju niemal nigdy się nie mówi.

Tymczasem zaś nasz kraj dwadzieścia dziewięć lat temu udzielił poparcia Łukaszence. Ci, którzy w 1994 roku przekonali władze państwa, że powinniśmy poprzeć Łukaszenkę jako kandydata na prezydenta, nigdy nie ponieśli za to odpowiedzialności i nigdy nie zostali z owego faktu rozliczeni.Wszystkie cechy charakteru Łukaszenki wskazywały tymczasem na to, że jest to człowiek ze skłonnościami autorytarnymi i niemający skrupułów, jeśli chodzi o stosowanie przemocy. Jeszcze jako dyrektor sowchozu zasłynął wszak pobiciem podwładnego. Z psychologicznego punktu widzenia Łukaszenka od początku spełniał wszystkie warunki kogoś, kto będzie w stanie przekształcić państwo w pełną dyktaturę. Poparcie Łukaszenki było straszliwym błędem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 10 min

Lektor: Witold Jurasz

Oceny
4,7 (141 ocen)
106
30
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rednaxela

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam! Arcyciekawe spojrzenie na naszych wschodnich sąsiadów i naszą dyplomację.
00
Marcinadmw

Nie oderwiesz się od lektury

Wolałbym aby Pan Witold był autorem powieści political fiction i ta książka się do takich zaliczała, niestety jest świetna i obrazuje smutna wizję naszego kraju.
00
sproketk99

Nie oderwiesz się od lektury

otwiera oczy
00
tysek

Dobrze spędzony czas

podoba mi się trzeźwe spojrzenie autora na Białoruś. Bez kompleksu jacy to niby lepsi jesteśmy. dostrzega zarówno jasne i ciemne strony tego kraju. przerażający ale zarówno prawdziwy jest również opis działania MSZ. myślę że każdy kto miał okazję coś załatwiać w tej instytucji, czuję podskórnie że to sama prawda i tylko te najmniej dołujące przykłady. To chcą się nie podobało natomiast w książce, to dość mocno ekspozycja własnej osoby I jako wytłumaczenie się jak świetnym ambasadorem był.
00
Kayroll

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę bardzo dobra ksiazka
00

Popularność




Wstęp

To jest książka o Bia­ło­rusi, któ­rej już nie ma. Bia­ło­ruś, którą opi­suję, była dyk­ta­turą, ale była też pań­stwem real­nie nie­pod­le­głym. Dziś sąsia­du­jemy z pań­stwem nie­su­we­ren­nym, które znaj­duje się pod nie­mal cał­ko­witą kon­trolą Rosji. Nie wiemy, czy Bia­ło­ruś prze­trwa jako pań­stwo i czy nie sta­nie się tak, że – jeżeli trak­to­wać Bia­ło­ruś i Ukra­inę jako miej­sca współ­za­wod­nic­twa Zachodu i Rosji – Ukra­inę jako Zachód wygramy, ale Bia­ło­ruś, nie­stety, być może na dłu­gie lata prze­gramy.

Bia­ło­ruś, którą opi­suję, to pań­stwo z lat 2010–2012. Przez więk­szość tego czasu jako chargé d’affa­ires RP kie­ro­wa­łem tam pol­ską amba­sadą. Były to lata, gdy Alek­san­der Gri­go­rie­wicz Łuka­szenka znaj­do­wał się u wła­dzy już szes­na­ście lat. Był nie­wąt­pli­wie dyk­ta­to­rem, ale zara­zem Bia­ło­ruś była naprze­mien­nie dyk­ta­turą i pań­stwem mięk­kiego auto­ry­ta­ry­zmu. Ow­szem, nie bra­ko­wało więź­niów poli­tycz­nych, ale w więk­szo­ści przy­pad­ków tra­fiali oni do wię­zień raczej na krót­szy niż dłuż­szy czas, cho­ciaż po sfał­szo­wa­nych wybo­rach 19 grud­nia 2010 roku nastą­piła bru­talna pacy­fi­ka­cja opo­zy­cji demo­kra­tycz­nej. Alek­san­der Gri­go­rie­wicz był już wów­czas oczy­wi­ście czło­wie­kiem, który odpo­wia­dał bez­po­śred­nio lub pośred­nio za „znik­nię­cia” opo­zy­cjo­ni­stów, ale rów­no­cze­śnie cały czas usi­ło­wał grać pomię­dzy Wscho­dem a Zacho­dem. Nie ozna­cza to oczy­wi­ście, że w ramach tej gry kie­dy­kol­wiek ist­niała moż­li­wość, by prze­su­nął się na Zachód, bo Łuka­szenka to czło­wiek do cna sowiecki i zawsze było mu bli­żej do Rosji. Jed­nak pole manewru, któ­rym dys­po­no­wał, powo­do­wało, że Bia­ło­ruś była wów­czas pań­stwem na­dal suwe­ren­nym. Dzi­siej­sza Bia­ło­ruś jest już twardą dyk­ta­turą i pań­stwem cał­ko­wi­cie pod­le­głym Rosji, czego naj­bar­dziej dobit­nym prze­ja­wem był fakt, że to wła­śnie z tery­to­rium Bia­ło­rusi wypro­wa­dzono atak na Kijów 24 lutego 2022 roku.

W moim naj­głęb­szym prze­ko­na­niu ta Bia­ło­ruś, która kie­dyś ist­niała, była opty­malna z naszego punktu widze­nia. Nie dla­tego że nie chciał­bym Bia­ło­rusi pro­za­chod­niej i demo­kra­tycz­nej, ale dla­tego że na taką Bia­ło­ruś ni­gdy w mojej oce­nie nie było szans. Od więk­szo­ści pol­skiego tak zwa­nego śro­do­wi­ska eks­perc­kiego róż­niło mnie to, że od pierw­szego dnia, gdy zaczą­łem się zaj­mo­wać naszym sąsia­dem, twier­dzi­łem, że alter­na­tywą dla tej, dale­kiej oczy­wi­ście od ide­ału, ale na­dal jed­nak prze­cież nie­pod­le­głej Bia­ło­rusi, jest jedy­nie ta Bia­ło­ruś, którą mamy dzi­siaj, czyli cał­ko­wi­cie pod­le­głe Rosji pań­stwo twar­dej dyk­ta­tury z ele­men­tami wręcz tota­li­tar­nymi (choć pew­nie to słowo zare­zer­wo­wać nale­ża­łoby bar­dziej dla Cze­cze­nii, jeśli cho­dzi o strefę wpły­wów Rosji, a jeśli szu­kać jesz­cze lep­szych przy­kła­dów, to dla Korei Pół­noc­nej).

Książka, którą Pań­stwu oddaję, to też opis reali­zmu, który każe rozu­mieć, że w poli­tyce zagra­nicz­nej ni­gdy nie liczy się to, co być powinno, czego chcemy czy też co byłoby wła­ściwe. Liczy się to, co jest, i to, co ewen­tu­al­nie może być. Ta książka będzie opo­wie­ścią o tym, co stra­ci­li­śmy, a co w mojej opi­nii – jak­kol­wiek bar­dzo odle­głe od ide­ału – było dla nas zde­cy­do­wa­nie bez­piecz­niej­szym sąsiedz­twem niż obecna Bia­ło­ruś. Będzie to rów­nież próba zmie­rze­nia się z pyta­niem, czy nie przy­ło­ży­li­śmy aby ręki do tego, co się stało. Czy nie prze­gra­li­śmy Bia­ło­rusi na wła­sne życze­nie? I czy prze­gra­li­śmy ją, bo byli­śmy marzy­cie­lami, głup­cami, czy też może rów­nież dla­tego że inny kraj – Rosja – wpły­wał na naszą poli­tykę zagra­niczną?

Będzie to też książka bar­dzo oso­bi­sta.

Po pierw­sze, dla­tego że na Bia­ło­rusi osią­gną­łem – nagły i szybki – szczyt swo­jej kariery dyplo­ma­tycz­nej. Kie­ro­wa­nie pla­cówką w kraju sąsia­du­ją­cym z Pol­ską było moim naj­wyż­szym sta­no­wi­skiem. Moment, gdy po raz pierw­szy jecha­łem samo­cho­dem z pol­ską flagą, zaś wspo­mnie­niem, które pozo­sta­nie ze mną już na zawsze.

Po dru­gie, dla­tego że kilka spraw – jak sądzę – udało mi się tam zała­twić. Dyplo­ma­cja zaś, tak jak ją w każ­dym razie rozu­miem, rza­dziej polega na repre­zen­to­wa­niu, a czę­ściej wła­śnie na kon­kre­tach.

Po trze­cie wresz­cie, dla­tego że na Bia­ło­rusi zakoń­czyła się moja kariera dyplo­ma­tyczna. I moje złu­dze­nia.

Pierwsze zetknięcie

Poszli­śmy z kolegą na nocny spa­cer do parku imie­nia Gor­kiego w Miń­sku. Dwóch pol­skich dyplo­ma­tów spa­cerujących około pół­nocy po parku spo­wo­do­wało, że KGB rzecz jasna uznało, że na pewno prze­pro­wa­dzamy jakąś tajną ope­ra­cję. W parku nagle, mimo póź­nej pory, zaczęli się poja­wiać spa­cerowicze. W pew­nym momen­cie – około pierw­szej w nocy! – poja­wiła się znie­nacka para z dziec­kiem w wózku. Dokład­nie rzecz ujmu­jąc, dziecka nie było widać, ale jak się domy­śla­li­śmy, w wózku był sprzęt nasłu­chowy o więk­szej mocy. Im szyb­ciej szli­śmy, tym szyb­ciej szli rów­nież tro­skliwi rodzice.

Po raz pierw­szy na Bia­ło­ruś tra­fi­łem z moją żoną w 2005 roku. Jecha­li­śmy wtedy pocią­giem do Moskwy, gdzie mia­łem pod­jąć pracę w Wydziale Poli­tycz­nym amba­sady. Pierw­sze wra­że­nia to starsi ludzie sprze­da­jący kiszonki – skąd­inąd spécialité de la maison państw byłego ZSRR – na kolej­nych sta­cjach kole­jo­wych, na któ­rych zatrzy­my­wał się pociąg. Na tym tle Moskwa, wów­czas roz­bu­chana, lśniąca i impre­zu­jąca w szczy­cie puti­now­skiego NEP-u, już na pierw­szy rzut oka spra­wiała wra­że­nie Dubaju. Mińsk i Bia­ło­ruś, jeśli szu­kać porów­nań z tego samego regionu świata, były na tle Moskwy odpo­wied­ni­kiem Jemenu. Było co prawda bar­dzo czy­sto (jak to w dyk­ta­tu­rach), ale zara­zem bied­nie i zgrzeb­nie.

Kilka mie­sięcy po przy­jeź­dzie do Moskwy jecha­łem z żoną na krótki urlop do Pol­ski. Spy­ta­łem kole­gów, któ­rędy mam jechać. Usły­sza­łem w odpo­wie­dzi, że trzeba wyje­chać z amba­sady, skrę­cić w lewo, następ­nie w lewo, jesz­cze raz w lewo, a potem w prawo, „a potem to już widać Pałac Kul­tury”. Trasa od amba­sady do mojego miesz­ka­nia w War­sza­wie liczyła dokład­nie 1273 kilo­me­try. I rze­czy­wi­ście, po wyje­cha­niu z bramy amba­sady trzeba było trzy razy skrę­cić w lewo, następ­nie wje­chać na Kutu­zow­ski Pro­spekt i po około sze­ściu­set kilo­me­trach, w momen­cie, w któ­rym na auto­stra­dzie był znak poka­zu­jący zjazd na Mińsk i trasę na Brześć, poje­chać oczy­wi­ście do Brze­ścia. W Brze­ściu trzeba było raz skrę­cić w lewo, raz w prawo, a następ­nie przez Anin wjeż­dżało się do War­szawy.

Fakt, że trasę można opi­sać przy pomocy dosłow­nie kilku słów, uświa­da­mia nam, z czym mamy do czy­nie­nia. Pomię­dzy pod­mo­sko­wiem (obsza­rem dacz w pro­mie­niu sto, sto pięć­dzie­siąt kilo­me­trów wokół Moskwy) a gra­nicą z Pol­ską nie prze­jeż­dżało się przez żadne wsie, przez żadne mia­steczka czy miej­sco­wo­ści, tylko jechało się po pro­stu przez pust­ko­wie. Mijało się albo pola, albo lasy. I żad­nych pra­wie miast, mia­ste­czek czy też wsi. Cza­sami mijało się tak zwane prom­zony, czyli „pro­mysz­len­nyje zony” (strefy prze­my­słowe), kom­plet­nie opu­sto­szałe, zruj­no­wane zakłady prze­my­słowe, ale i to zda­rzało się rzadko. Na tere­nie Bia­ło­rusi były jakieś przy­drożne bary, nie­które w drew­nia­nych bud­kach z ladą wyło­żoną kolo­ro­wymi stro­nami wyrwa­nymi z nie­miec­kich kata­lo­gów. Można było zjeść nie­śmier­telną soliankę i napić się sypa­nej kawy. Jeśli kawa miała być biała, bufe­towa lała do niej „sgusz­czonkę”, czyli bar­dzo słod­kie, skon­den­so­wane mleko w puszce. McDo­nald’s był marze­niem nie­mal o luk­su­sie, przy czym doty­czyło to rów­nież trasy w Rosji. Po wyje­cha­niu z Moskwy (czyli Dubaju) Jemen zaczy­nał się już zaraz za mia­stem.

Po kilku prze­jaz­dach słynną nie­gdyś olim­pijką, czyli auto­stradą zbu­do­waną spe­cjal­nie na olim­piadę w Moskwie, mie­li­śmy wra­że­nie, że Bia­ło­ruś to rze­czy­wi­ście, tak jak sły­sze­li­śmy w Pol­sce, skan­sen Europy, że czas się tu zatrzy­mał. Dopiero póź­niej zrozumie­li­śmy, że czas wcale na Bia­ło­rusi nie stał w miej­scu, a jedy­nie ina­czej pły­nął. I że rów­nież w Miń­sku zaczyna się kapi­ta­lizm.

* * *

Nie tylko prze­jaz­dem, lecz na dłu­żej tra­fi­li­śmy na Bia­ło­ruś, kiedy jadąc na urlop do Pol­ski, posta­no­wi­li­śmy zatrzy­mać się u naszego kolegi, który wów­czas pra­co­wał w Amba­sa­dzie RP w Miń­sku. Zapy­ta­łem wtedy mojego szefa w Moskwie, który wcze­śniej pra­co­wał na Bia­ło­rusi, ile dni potrzeba, żeby zwie­dzić Mińsk. W odpo­wie­dzi usły­sza­łem, że wystar­czy 5–6 godzin. Oka­zało się, że to prawda i nie­prawda zara­zem, bo Mińsk – jak zresztą każde mia­sto – ma swoje zaka­marki, ukryty urok, to coś, czego oczy­wi­ście tury­sta tak od razu nie pozna i nie doceni. Tę ukrytą tkankę każ­dego, szcze­gól­nie post­so­wiec­kiego mia­sta, można odkryć dopiero, miesz­ka­jąc tam dłu­żej. Jeśli cho­dzi bowiem o samo zwie­dza­nie mia­sta, to rze­czy­wi­ście kilka godzin, żeby obej­rzeć główne atrak­cje, w zupeł­no­ści wystar­czy. Tym, co ude­rzało przy pierw­szym zetknię­ciu z Miń­skiem – dodajmy dwu­mi­lio­no­wym mia­stem w dzie­wię­cio­mi­lio­no­wym pań­stwie – była spo­kojna, siel­ska atmos­fera bia­ło­ru­skiej sto­licy oraz ludzie w jakiś bar­dzo cha­rak­te­ry­styczny spo­sób inni od Rosjan. Skrom­niejsi, ale nie tylko w zna­cze­niu finan­so­wym, cho­ciaż to oczy­wi­ście też. Od razu czuło się, że Bia­ło­rusini są inni. Być może tym, co miało dla mnie klu­czowe zna­cze­nie, było to, że ina­czej niż więk­szość Pola­ków, przy­je­cha­łem na Bia­ło­ruś nie z Pol­ski czy też z Zachodu, ale z Rosji. Być może dla­tego zamiast dostrzec tam sowiec­kość, spo­strze­głem coś znacz­nie nam bliż­szego. Bar­dzo wyraź­nie było otóż widać, że znaj­du­jemy się w kraju, któ­rego lud­ność jest zde­cy­do­wa­nie bliż­sza Zacho­dowi. Rów­no­cze­śnie sys­tem poli­tyczny był z kolei ewi­dent­nie wschodni w swoim stylu.

Wielki para­doks Bia­ło­rusi polega na tym, że to pań­stwo jest naj­bar­dziej w grun­cie rze­czy przy­go­to­wane w sen­sie men­tal­no­ści oby­wa­teli do bar­dzo szyb­kiej inte­gra­cji z Zacho­dem. Rów­no­cze­śnie ze względu na reżim jest to pań­stwo, w przy­padku któ­rego owa inte­gra­cja w ogóle nie była i nie jest moż­liwa. Zara­zem rządy Łuka­szenki – nie­za­leż­nie od ich ewi­dent­nie dyk­ta­tor­skiego, auto­ry­tar­nego cha­rak­teru – były rzą­dami pole­ga­ją­cymi na two­rze­niu bar­dzo spraw­nej, scen­tra­li­zo­wa­nej admi­ni­stra­cji pań­stwowej. Bar­dzo wyraź­nie widać było, że na Bia­ło­rusi, w odróż­nie­niu od Rosji, ist­nieje – poza wła­dzą – rów­nież sys­tem. Prze­ja­wem tego było cho­ciażby zacho­wa­nie mili­cjan­tów, któ­rzy w odróż­nie­niu od mili­cjan­tów rosyj­skich nie brali łapó­wek przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji. Doświad­czy­li­śmy tego, kiedy odwie­dzili nas przy­ja­ciele, któ­rzy przy­je­chali z Pol­ski z trójką małych dzieci. Przez bodaj dzie­sięć dni nie zostali ani razu zatrzy­mani do kon­troli dro­go­wej. Stało się tak z tej banal­nej – bar­dzo, jeśli można tak to ująć, zachod­niej – przy­czyny, że skoro nie popeł­nili żad­nego wykro­cze­nia, to i mili­cja ich nie zatrzy­my­wała. Nato­miast gdy poje­cha­li­śmy – dosłow­nie na kilka godzin – do Rosji, a kon­kret­nie do Smo­leń­ska i Katy­nia, zostali zatrzy­mani aż dwu­krot­nie. My rów­nież się wtedy zatrzy­my­wa­li­śmy. Tłu­ma­czy­li­śmy, że jedziemy razem i mili­cjanci pusz­czali naszych przy­ja­ciół bez wymu­sza­nia łapówki. Ale tylko dla­tego że my mie­li­śmy pasz­porty dyplo­ma­tyczne i auto na dyplo­ma­tycz­nych nume­rach reje­stra­cyj­nych.

* * *

Łuka­szenka nie dopu­ścił do korup­cji, a także nie pozwo­lił, aby powstała – tak jak to się stało w Rosji i na Ukra­inie – oli­gar­chia. W powszech­nym mnie­ma­niu oli­gar­chia koja­rzy się z czymś spo­łecz­nie nie­po­żą­da­nym. Przy­kład Ukra­iny dowo­dzi jeśli nie cze­goś wprost prze­ciw­nego, to w każ­dym razie tego, że nie jest to aż tak pro­ste. Oli­gar­chia z jed­nej strony pań­stwo ukra­iń­skie osła­biała. Z dru­giej jed­nak, kiedy pro­mo­skiew­ski pre­zy­dent Ukra­iny Wik­tor Janu­ko­wycz usi­ło­wał wpro­wa­dzać sys­tem auto­ry­tarny, nie udało mu się to wła­śnie dzięki temu, że ist­nieje sys­tem oli­gar­chiczny, w inte­re­sie któ­rego nie jest sku­pie­nie nad­mier­nej wła­dzy w rękach pre­zy­denta. Gdy Janu­ko­wycz uciekł do Rosji, a Moskwa napa­dła na Ukra­inę, oli­gar­cho­wie, któ­rym, szcze­gól­nie w Pol­sce, lubimy odma­wiać patrio­ty­zmu, sta­nęli w obro­nie Ukra­iny (to, czy nie jest to wtórne wobec obrony swo­ich impe­riów biz­ne­so­wych, to zupeł­nie inna sprawa). Jed­no­znacz­nie nega­tywna ocena sys­temu oli­gar­chicz­nego jest więc oceną uprosz­czoną, czego potwier­dze­niem jest też roz­prawa z oli­gar­chią, od któ­rej zaczął swoje rządy Wła­di­mir Putin. Putin roz­po­czy­nał swoje rządy nie od ude­rze­nia w demo­kra­tów, bo nie oni stali na prze­szko­dzie, by zacząć demon­to­wać demo­kra­cję (o ile oczy­wi­ście w Rosji Jel­cyna takowa ist­niała) i kon­stru­ować dyk­ta­turę, ale wła­śnie od ataku na oli­gar­chię.

Wróćmy jed­nak do Miń­ska. Gdy zatrzy­ma­li­śmy się tam u naszego kolegi, nasz syn miał zale­d­wie rok. Żona została z syn­kiem w miesz­ka­niu, a mój kolega i ja poszli­śmy na nocny spa­cer w poło­żo­nym po sąsiedzku parku imie­nia Gor­kiego. Dwóch pol­skich dyplo­ma­tów spa­cerujących około pół­nocy po parku spo­wo­do­wało, że KGB rzecz jasna uznało, że na pewno prze­pro­wa­dzamy jakąś tajną ope­ra­cję. W parku nagle, mimo póź­nej pory, zaczęli się poja­wiać spa­cerowicze i prze­chod­nie. Jako że cho­dzi­li­śmy dość szyb­kim kro­kiem, ścią­gnięto posiłki i w pew­nym momen­cie – około pierw­szej w nocy! – poja­wiła się znie­nacka para z dziec­kiem w wózku. Dokład­nie rzecz ujmu­jąc, dziecka nie było widać, ale jak się domy­śla­li­śmy, w wózku był sprzęt nasłu­chowy o więk­szej mocy. Im szyb­ciej szli­śmy, tym szyb­ciej szli rów­nież tro­skliwi rodzice. Zasta­na­wia­li­śmy się, czy gdy­by­śmy zaczęli biec, to dziecko nie wypa­dłoby z wózka. W Moskwie w tym cza­sie nikt by nas nie śle­dził.

Bia­ło­ru­ska dyk­ta­tura na tle realiów Moskwy wyglą­dała naprawdę groź­nie i tak była odbie­rana w War­sza­wie. Bo taka też była. Pod jed­nym wszakże warun­kiem. Że zapo­mi­nało się o obo­zach fil­tra­cyj­nych w Cze­cze­nii, z któ­rych nie jed­nostki, a setki ludzi nie wyszły żywe. I o bom­bar­do­wa­niu Gru­zji. Oraz o groź­bach wobec Ukra­iny. W Pol­sce o tym wszyst­kim zapo­mi­nano i dla­tego Rosję gotowi byli­śmy zaak­cep­to­wać, a reżim w Miń­sku za nie­po­rów­ny­wal­nie mniej­sze występki chcie­li­śmy… Trzy kropki nie są przy­pad­kowe. Bo gdy­by­śmy pró­bo­wali go naprawdę oba­lić, to nie byłoby nawet aż tak głu­pie. My jed­nak ogra­ni­cza­li­śmy się do dawa­nia reżi­mowi do zro­zu­mie­nia, że chcemy go oba­lić. To ostat­nie się nam, dodajmy, uda­wało.

* * *

Jakiś czas po opi­sa­nym wyżej noc­nym spa­ce­rze znowu jecha­li­śmy do Pol­ski przez Bia­ło­ruś. I znowu zatrzy­ma­li­śmy się w Miń­sku na kilka dni. Nasz kolega uży­czył nam wów­czas swo­jego miesz­ka­nia, bo sam aku­rat był na urlo­pie w War­sza­wie. Po całym dniu cho­dze­nia po mie­ście i zwie­dza­nia podjecha­li­śmy tak­sówką pod dom i jak to bywa, kiedy ma się dziecko, wózek, torbę i zakupy w roz­tar­gnie­niu zosta­wi­li­śmy w tak­sówce. Tę naj­waż­niej­szą torbę, w któ­rej mie­li­śmy pasz­porty dyplo­ma­tyczne, klu­cze do naszego samo­chodu, klu­cze do naszego miesz­ka­nia w Pol­sce, klu­cze do miesz­ka­nia kolegi, doku­menty potrzebne do odprawy cel­nej naszego auta i pra­wie dzie­sięć tysięcy euro w gotówce (w tym miej­scu wyja­śnić trzeba, że pol­scy dyplo­maci otrzy­my­wali wyna­gro­dze­nie w gotówce w kasie amba­sady). Kiedy się zorien­to­wa­li­śmy, że nie mamy naj­waż­niej­szej torby pod­ręcz­nej, bie­giem rzu­ci­łem się za autem, ale tak­sówka już znik­nęła za rogiem. Byłem prze­ra­żony tym, że zgu­bi­łem pasz­porty dyplo­ma­tyczne, a i pie­nię­dzy było mi oczy­wi­ście żal. Pod­bie­głem do dyżu­ru­ją­cych w pobliżu mili­cjan­tów, któ­rzy popro­szeni przeze mnie o pomoc zupeł­nie spo­koj­nie powie­dzieli, że oczy­wi­ście wszystko się znaj­dzie, że znaj­duję się na tere­nie Bia­ło­rusi i tutaj taki przy­pa­dek nie jest żad­nym kło­po­tem. Pod­je­cha­łem z mili­cjan­tami ich gazi­kiem na miej­sce, skąd wzię­li­śmy tak­sówkę, ale tam jej nie zasta­li­śmy. W związku z tym mili­cjanci stwier­dzili, że wdrożą akcję „pie­rie­chwat”, czyli prze­chwy­ce­nie. Zapy­tali mnie, czy pamię­tam, jakim samo­cho­dem jecha­łem. Aku­rat pamię­ta­łem: był to Peu­geot 406 kombi. Wów­czas jeden z mili­cjan­tów wziął do ręki mikro­fon i powie­dział: „Dyplo­mata stra­cił doku­menty, numer 74 do cen­trali, akcja pie­rie­chwat, zatrzy­my­wać wszyst­kie tak­sówki Peu­geot 406 kombi”. Po około dzie­się­ciu minu­tach zaczęły spły­wać mel­dunki o kolej­nych zatrzy­ma­nych tak­sówkach. W jed­nej z nich znaj­do­wała się nasza torba. Mili­cjanci skie­ro­wali tak­sówkę pod adres, gdzie się znaj­do­wa­li­śmy. Po jakimś kwa­dran­sie przy­je­chał ciężko prze­ra­żony tak­sówkarz, który zaczął bar­dzo mnie prze­pra­szać. Nie za bar­dzo było za co, ale w sys­te­mie bia­ło­ru­skim, jak wła­dza zatrzy­mała i wła­dza kazała gdzieś poje­chać, to już samo to było prze­ra­ża­jące. Histo­ria skoń­czyła się szczę­śli­wie dla wszyst­kich. Tak­sów­karz otrzy­mał naj­wyż­szy chyba napi­wek, bo dałem mu trzy­sta euro, co było wów­czas śred­nią mie­sięczną pen­sją na Bia­ło­rusi. Mili­cjan­tom wyna­gro­dze­nia zaofe­ro­wać nie mogłem, ale spy­ta­łem, czy mogę ich zapro­sić na kawę. Odmó­wili, z wyraźną dumą mówiąc, że „w Moskwie już by pan wszystko na zawsze stra­cił”, i dodali, że na Bia­ło­rusi panuje porzą­dek. Ja zaś zro­zu­mia­łem, że dyk­ta­tura, ow­szem, jest i w Rosji, i na Bia­ło­rusi. Z tą jedy­nie róż­nicą, że ta druga naprawdę działa.

* * *

Wkrótce po moim przy­jeź­dzie na pla­cówkę dyplo­ma­tyczną na Bia­ło­rusi w 2010 roku amba­sa­dor Hen­ryk Litwin wyje­chał na urlop. Zosta­łem chargé d’affa­ires, czyli peł­nią­cym obo­wiązki amba­sa­dora. Jesz­cze nie wie­dzia­łem, że trzy tygo­dnie po obję­ciu sta­no­wi­ska zastępcy amba­sa­dora i szefa Wydziału Poli­tycz­nego amba­sady zostanę sze­fem. Chargé d’affa­ires dzielą się na dwie kate­go­rie: chargé d’affa­ires en pied, to jest tych, któ­rzy peł­nią funk­cję na stałe, na przy­kład w sytu­acji obni­że­nia rangi sto­sun­ków dyplo­ma­tycz­nych, i chargé d’affa­ires ad inte­rim, czyli tych, któ­rzy peł­nią funk­cję na czas nie­obec­no­ści amba­sa­dora, przy czym w tym dru­gim przy­padku mowa jest o nie­obec­no­ści, która nie powinna trwać dłu­żej niż na czas urlopu lub też mak­sy­mal­nie dwa, trzy mie­siące pomię­dzy wyjaz­dem dotych­cza­so­wego amba­sa­dora i przy­jaz­dem dru­giego. W moim przy­padku okres ten wydłu­żył się do roku, co było wyni­kiem, będą­cego już nie­stety stan­dar­dem, bała­ganu w pol­skiej dyplo­ma­cji. Dodajmy, że przy­pa­dek Bia­ło­rusi nie był rekor­dem, bo są kraje (na przy­kład Szwe­cja), w któ­rych pol­skiego amba­sa­dora nie było nawet dwa lata tylko dla­tego, że różne frak­cje par­tii rzą­dzą­cej nie były w sta­nie się doga­dać co do kan­dy­data na amba­sa­dora, co jest cał­ko­witą kom­pro­mi­ta­cją i źle świad­czy o pań­stwie. Działo się tak, dodajmy, zarówno w cza­sie rzą­dów PO, jak i rzą­dów PiS.

Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka

Łuka­szenka jest w moim prze­ko­na­niu tym typem czło­wieka, który nawet gdyby go Wła­di­mir Putin zło­żył już do poli­tycz­nej trumny, to jesz­cze nego­cjo­wałby warunki swo­jego poli­tycz­nego pogrzebu. Przez lata układ pomię­dzy nimi można byłoby okre­ślić jako rela­cję dwóch sil­nych przy­wód­ców. W ostat­nich latach była to rela­cja sil­nego Putina i sła­bego dla odmiany Łuka­szenki. Po bun­cie Pri­go­żyna jest to z kolei rela­cja dwóch sła­bych przy­wód­ców. Zwy­cięży przy tym nie ten, który okaże się sil­niej­szy, tylko ten, który okaże się mniej słaby.

Wiele lat temu jako dziecko uczest­ni­czy­łem w przy­ję­ciu, w któ­rym brał udział Sad­dam Husajn. Mia­łem wów­czas dzie­sięć lub jede­na­ście lat i czę­sto towa­rzy­szy­łem ojcu, który był amba­sa­do­rem w Iraku, w róż­nego rodzaju przy­ję­ciach dyplo­ma­tycz­nych w Bag­da­dzie. W tym, w któ­rym wziął udział Sad­dam, gdyby obec­ność Husajna była z góry zapo­wie­dziana, na pewno nie mógł­bym uczest­ni­czyć, bo ojciec ni­gdy by mnie na takie przy­ję­cie nie zabrał. Bywało jed­nak i tak, że Sad­dam poja­wiał się na róż­nych spo­tka­niach nie­ocze­ki­wa­nie. Tak stało się wła­śnie wtedy. Pamię­tam jak dziś moment, kiedy Sad­dam wszedł na salę. Nie cho­dzi mi przy tym o to, że ota­czała go ogromna liczba ochro­nia­rzy, ale o to, że gdy się tam zna­lazł, czuło się, jakby na sali poja­wiła się jakaś sku­mu­lo­wana ener­gia. Mil­kły wszyst­kie głosy i od razu było wia­domo, kto jest tu naj­waż­niej­szy. Husajn był oczy­wi­ście prze­ra­ża­ją­cym dyk­ta­to­rem, ale moje wra­że­nie z per­spek­tywy dziecka spro­wa­dzało się do tego, że na salę wszedł super­man. Sad­dam witał się z kolej­nymi amba­sa­do­rami. W pew­nym momen­cie przy­wi­tał się z moim ojcem i ze mną. Rów­nież w tym uści­sku dłoni było coś spe­cjal­nego, albo w każ­dym razie byłem pod takim wra­że­niem, że zapa­mię­ta­łem to, jakby było w tym coś wyjąt­ko­wego.

Gdy spo­tka­łem Alek­san­dra Gri­go­rie­wi­cza Łuka­szenkę, poczu­łem w nim ten rodzaj siły, który bił od Husajna. Oczy­wi­ście nie porów­nuję oby­dwu tych postaci, bo przy wszyst­kich swo­ich grze­chach nie spo­sób porów­ny­wać Łuka­szenki z Husaj­nem, ale gdy rzecz doty­czy cha­ry­zmy i siły, widzę mię­dzy nimi pewne podo­bień­stwa. Łuka­szenka jest bar­dzo postaw­nym męż­czy­zną. Rzu­cają się w oczy jego ogromne dło­nie, które zresztą czę­sto stara się ukryć, w spe­cy­ficzny spo­sób zapla­ta­jąc ręce. W ostat­nich latach poja­wiały się infor­ma­cje, że bia­ło­ru­ski dyk­ta­tor pod­upadł na zdro­wiu, ale na razie żad­nych wyraź­niej­szych tego śla­dów nie widać.

* * *

Łuka­szenka w chwili, w któ­rej tra­fi­łem na Bia­ło­ruś, pre­zy­den­tem był już tylko for­mal­nie. W rze­czy­wi­sto­ści bowiem był już kró­lem, sza­chin­sza­chem, cesa­rzem i doży­wot­nim pre­zy­den­tem. Nie­mal Panem Bogiem. Rów­no­cze­śnie było w nim jed­nak coś, co w mojej opi­nii tłu­ma­czy jego wów­czas jesz­cze real­nie ist­nie­jącą popu­lar­ność. Pamię­tam zdzi­wie­nie, gdy mój ame­ry­kań­ski kolega, sze­fu­jący pla­cówce Sta­nów Zjed­no­czo­nych w Miń­sku, okre­ślił Łuka­szenkę jako „ide­ali­stę w jego wła­sny – pokrę­cony – spo­sób” („ide­alist in a twi­sted kind of way”). W isto­cie ten opis był chyba dość trafny. Dyk­ta­to­rzy dzielą się bowiem na dwa rodzaje. Tych, któ­rych celem jest wyłącz­nie gra­bież majątku, i tych, któ­rzy, rzecz jasna, żyją jak na króla przy­stało, ale rów­no­cze­śnie o coś im jed­nak cho­dzi. Wydaje mi się, że w przy­padku Łuka­szenki nie­prawdą jest to, co się o nim zazwy­czaj w Pol­sce mówi, mia­no­wi­cie, że cho­dziło mu zawsze wyłącz­nie o wła­dzę. Prze­zwi­sko, któ­rym go okre­ślano, czyli Baćka (ojciec), oddaje dość pre­cy­zyj­nie to, kim Łuka­szenka był, a w każ­dym razie chciał być. Na pewno zaś dokład­nie opi­suje jego feno­men i przy­czyny jego zwy­cię­stwa wybor­czego. Oto bowiem poja­wił się poli­tyk, który, ow­szem, pra­gnął wła­dzy, ale też chciał stać się kimś, kto zadba o naród (z zastrze­że­niem, że – jak to ojciec – zadba, narzu­ca­jąc mu swoją wolę).

Celowo w tym miej­scu uży­wam czasu prze­szłego, gdyż Łuka­szenka zaczął z wolna tra­cić cha­ry­zmę i słuch spo­łeczny. Dys­po­nu­jąc bar­dzo wie­loma talen­tami, nie dys­po­nuje, lub też prze­stał dys­po­no­wać jedy­nym, który nie­licz­nym poli­ty­kom na świe­cie jest w sta­nie zapew­nić dłu­go­wiecz­ność. Ist­nieje pewne wyra­że­nie, któ­rego nie da się pre­cy­zyj­nie prze­tłu­ma­czyć na język pol­ski, a które dosko­nale oddaje tenże talent. Cho­dzi o wyra­że­nie „to reinvent your­self”, czyli „wymy­ślić się na nowo”. To jest tym­cza­sem dokład­nie to, czego bia­ło­ru­ski dyk­ta­tor nie ma. Łuka­szenka w poło­wie minio­nej dekady rzą­dził już dwa­dzie­ścia lat. Ludzie, któ­rzy się uro­dzili za jego rzą­dów, już wcho­dzili w doro­słość. Dla trzy­dzie­sto- i czter­dzie­sto­lat­ków, któ­rzy całe swoje doro­słe życie prze­żyli przy nim, sta­wał się on coraz bar­dziej ana­chro­niczny. Łuka­szenka był bowiem tym samym przy­wódcą, któ­rym był w 1994 roku. Nie potra­fił zmie­nić ani spo­sobu, w który prze­ma­wiał, ani słów, któ­rych uży­wał. Sta­wał się nie­ade­kwatny i wzbu­dzał już czę­ściej wzru­sze­nie ramion, a cza­sem kpinę, niż strach.

W efek­cie powyż­szego oraz rosną­cych cią­głych kło­po­tów gospo­dar­czych zaczy­nał wyraź­nie już słab­nąć zarówno w odbio­rze spo­łecz­nym, jak i w odnie­sie­niu do swo­jego oto­cze­nia. To dru­gie skut­ko­wało tym, że musiał pozwo­lić swoim patry­cju­szom i pala­dy­nom dać się boga­cić. Dokład­nie w tym momen­cie w Miń­sku powstają zna­ko­mite restau­ra­cje, salony luk­su­so­wych samo­cho­dów, zaczyna się rodzić oli­gar­chia.

Rów­no­cze­śnie Łuka­szenka grał z Zacho­dem. Szczy­to­wym momen­tem jego „chwały” jest, gdy gości w Miń­sku pre­zy­denta François Hol­lande’a i kanc­lerz Nie­miec Angelę Mer­kel oraz pre­zy­den­tów Ukra­iny Petra Poro­szenkę i Rosji Wła­di­mira Putina, bowiem to w Miń­sku docho­dzi do roz­mów mię­dzy Kijo­wem a Moskwą po napa­ści Rosji na Ukra­inę w 2014 roku. Kilka lat póź­niej docho­dzi do nie­by­wa­łej, jak na Bia­ło­ruś, sytu­acji, gdy w Miń­sku ląduje samo­lot z bry­tyj­skimi koman­do­sami, któ­rzy prze­pro­wa­dzają wspólne z Bia­ło­ru­si­nami manewry. Docho­dzi też do aresz­to­wa­nia, ofi­cjal­nie pod zarzu­tem przy­ję­cia łapówki, a nieofi­cjal­nie szpie­go­stwa na rzecz Rosji (sic!), jed­nego z naj­bar­dziej wpły­wo­wych „siło­wi­ków”, wice­szefa Rady Bez­pie­czeń­stwa Bia­ło­rusi płk Andrieja Wtiu­rina. Łuka­szenka rozu­miał, że tylko szu­ka­jąc otwar­cia na Zachód z jed­nej strony, a z dru­giej tro­piąc w swoim oto­cze­niu rosyj­ską agen­turę, zdoła zacho­wać wła­dzę i wyrwać się ze spi­rali, która powo­duje coraz głęb­szą zależ­ność od Rosji. Rów­no­cze­śnie był już zbyt ode­rwany od rze­czy­wi­sto­ści i nie dostrze­gał tego, że na Bia­ło­rusi wyro­sło całe nowe poko­le­nie ludzi, któ­rych nie był w sta­nie niczym uwieść. Łuka­szenka na tym eta­pie sku­piał się bowiem już nie na wsłu­chi­wa­niu się w głos ludu, ale na maje­sta­cie wła­dzy, na pom­pie i cele­brze. Miarą ode­rwa­nia Alek­san­dra Gri­go­rie­wi­cza od rze­czy­wi­sto­ści była budowa monu­men­tal­nego Pałacu Pre­zy­denc­kiego, który – dodajmy – archi­tek­to­nicz­nie przy­po­mina pałac posta­wiony w tych samych latach w Anka­rze przez Erdoğana.

Oka­zało się, że naj­groź­niejsi nie byli jed­nak ani Rosja­nie, ani Zachód, ale natura. Naj­bliż­szy zada­nia Łuka­szence coup de grâce był wirus covid. Nawet nie dla­tego jed­nak że sam Łuka­szenka ciężko cho­ro­wał, ale dla­tego że pan­de­mia znisz­czyła pod­stawy mitu Alek­san­dra Gri­go­rie­wi­cza. Zbu­do­wał on bowiem, w dużym stop­niu zresztą mający pod­stawy w rze­czy­wi­sto­ści, mit sie­bie samego jako ojca narodu. Kiedy wybu­chła pan­de­mia, Łuka­szenka cał­ko­wi­cie ją zigno­ro­wał. Czy zro­bił to, by po raz kolejny poka­zać, że niczego się nie boi, czy nie zro­zu­miał zagro­że­nia, nie ma żad­nego zna­cze­nia. Bali się bowiem ludzie, a tu nagle odkryli, że ich pre­zy­denta nic to nie obcho­dzi. W moim naj­głęb­szym prze­ko­na­niu covid, a w zasa­dzie reak­cja czy też raczej brak reak­cji Łuka­szenki na covid, przy­czy­nił się w fun­da­men­talny spo­sób do wybu­chu pro­te­stów spo­łecz­nych po sfał­szo­wa­nych przez reżim wybo­rach latem 2020 roku na Bia­ło­rusi.

Pacy­fi­ka­cja demon­stra­cji latem 2020 roku była nie­by­wale bru­talna. Łuka­szenka prze­kro­czył wów­czas, jak sądzę, rów­nież pewną psy­cho­lo­giczną gra­nicę, cho­ciaż dla uczci­wo­ści trzeba zazna­czyć, że nie jest to czło­wiek, który nie miałby rąk uma­cza­nych we krwi już wcze­śniej. Nie zmie­nia to faktu, że aż do 2020 roku Łuka­szenka mimo wszystko jed­nak oscy­lo­wał pomię­dzy mięk­kim a twar­dym auto­ry­ta­ry­zmem. Latem 2020 roku stał się już dyk­ta­to­rem z praw­dzi­wego zda­rze­nia. Pań­stwo bia­ło­ru­skie zaś prze­kro­czyło gra­nicę oddzie­la­jącą twardą dyk­ta­turę od dyk­ta­tury z ele­men­tami tota­li­ta­ry­zmu, choć oczy­wi­ście wyra­że­nie to jest w jakimś sen­sie prze­sadą, bo słowo tota­li­ta­ryzm zapewne jed­nak nale­ża­łoby rezer­wo­wać dla sys­te­mów typu sta­li­now­skiego czy też pół­noc­no­ko­re­ań­skiego (choć w ich wypadku można by też w ramach gra­da­cji ustro­jów auto­ry­tar­nych mówić o ludo­bój­czym tota­li­ta­ryzmie). To, czy z tej drogi Łuka­szenka może zawró­cić, jest pyta­niem, na które nie znam odpo­wie­dzi. Zna­jąc jego ten­den­cję do gry, nie wyklu­czał­bym tego. Obser­wu­jąc jed­nak kie­ru­nek ewo­lu­cji jego i ludzi z jego oto­cze­nia – oba­wiam się, że zejść z tej drogi będzie skraj­nie trudno.

Łuka­szenka, jak­kol­wiek pozo­staje na tro­nie, utrzy­muje się na nim już tylko dzięki nagiej sile. Nie­prawdą byłoby jed­nak stwier­dze­nie, że ma prze­ciwko sobie cały naród. Na­dal bowiem ist­nieje cał­kiem liczna grupa Bia­ło­ru­si­nów, któ­rzy go popie­rają. Z całą pew­no­ścią nie jest to już jak kie­dyś więk­szość, ale zara­zem dosta­tecz­nie dużo, by móc na­dal spra­wo­wać wła­dzę.

* * *

Bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­nym ele­men­tem pozwa­la­ją­cym zro­zu­mieć sys­tem wła­dzy Łuka­szenki jest to, że tylko przez bar­dzo krótki czas trzy­dzie­sto­le­cia jego rzą­dów ist­niał ktoś w jego oto­cze­niu, kogo mogli­śmy nazwać „drugą osobą” w pań­stwie. Kiedy wyjeż­dża­łem na Bia­ło­ruś, takim czło­wie­kiem był szef Admi­ni­stra­cji Pre­zy­denta (naj­waż­niej­szego urzędu na Bia­ło­rusi) Wła­di­mir Makiej. Co cie­kawe, w MSZ w War­sza­wie usły­sza­łem, że Makiej wypadł z łask Łuka­szenki i lada dzień straci sta­no­wi­sko. Pro­gnoza ta – jak zresztą więk­szość pro­gnoz naszego MSZ i rzą­do­wych ośrod­ków ana­li­tycz­nych, takich jak Ośro­dek Stu­diów Wschod­nich i Pol­ski Insty­tut Spraw Mię­dzy­na­ro­do­wych, na temat Bia­ło­rusi – oka­zała się funta kła­ków warta. Makiej nie tylko nie został zdy­mi­sjo­no­wany, ale przez lata pozo­sta­wał naj­bliż­szym współ­pra­cow­ni­kiem Łuka­szenki, choć z cza­sem prze­stał być sze­fem Admi­ni­stra­cji Pre­zy­denta i został mini­strem spraw zagra­nicz­nych.

Chy­bioną pro­gnozę, że Wła­di­mir Makiej wypadł z łask, zwe­ry­fi­ko­wa­łem przy oka­zji uro­czy­sto­ści z oka­zji wyzwo­le­nia Miń­ska. Łuka­szenka przy­był otóż na uro­czy­stość wspól­nie ze swoim naj­młod­szym, wów­czas sze­ścio­let­nim synem Kolą. W pew­nym momen­cie spi­ker zapo­wie­dział prze­mó­wie­nie pre­zy­denta. Łuka­szenka ruszył do pul­pitu i wziął ze sobą Kolę. Fakt, że w tak osten­ta­cyjny spo­sób poja­wiał się wszę­dzie z nie­ślub­nym dziec­kiem w kon­ser­wa­tyw­nym, bia­ło­ru­skim spo­łe­czeń­stwie, nie był, dodajmy, odbie­rany pozy­tyw­nie. W pew­nym momen­cie Łuka­szenka zawa­hał się i cof­nął, odda­jąc Kolę pod opiekę Makieja. Ja zaś zro­zu­mia­łem, że pozy­cja Makieja jest sta­bilna, skoro to jemu Łuka­szenka prze­ka­zał dziecko.

Trzeba w tym miej­scu wspo­mnieć, że Łuka­szenka poza Kolą ma jesz­cze dwóch synów. Naj­star­szego Wik­tora, który zwią­zany jest ze struk­tu­rami siło­wymi, i śred­niego Dymi­tra, będą­cego sze­fem pre­zy­denc­kiego klubu spor­to­wego i uwa­ża­nego za kasjera rodziny. Byłem świad­kiem, kiedy w bar­dzo wąskim gro­nie Łuka­szenka zapy­tany o to, dla­czego poja­wia się wszę­dzie z Kolą, mimo iż nie jest to dobrze odbie­rane w spo­łe­czeń­stwie, odparł: „Bo to jedyny czło­wiek, który mnie naprawdę kocha”. Na uwagę, że ma prze­cież jesz­cze dwóch synów, zare­ago­wał kpią­cym spoj­rze­niem. Wtedy prze­szły mnie ciarki. Zro­zu­mia­łem, że Łuka­szenka jest arche­ty­pem dyk­ta­tora. Jest czło­wiekiem, który nikomu – w tym rów­nież swoim dwóm star­szym synom – nie ufa. Pyta­nie, czy ufa dzi­siaj nasto­let­niemu już Koli, też nie jest pyta­niem bez­za­sad­nym.

* * *

Wiele lat póź­niej, kiedy z żoną i dziećmi posta­no­wi­li­śmy przy­gar­nąć dwa koty, zauwa­ży­łem zasad­ni­czą róż­nicę pomię­dzy jed­nym, który jest tak ufny, że można do niego podejść, nawet gdy śpi, i dru­gim, do któ­rego nie spo­sób podejść bez obu­dze­nia go. Jeśli Alek­san­dra Łuka­szenkę porów­nać do kota, to jest tym dru­gim. Jest per­fek­cyj­nym dyk­ta­to­rem i wzor­cem auto­kraty. Przez dłu­gie lata kon­stru­ował reżim, który zawie­rał w sobie wszyst­kie ele­menty sta­bil­nych dyk­ta­tur. Po pierw­sze, brak dru­giego czło­wieka w pań­stwie, o czym już wspo­mi­na­łem, po dru­gie, wie­lość kon­ku­ru­ją­cych ze sobą służb spe­cjal­nych, i po trze­cie, cał­ko­wity brak zaufa­nia, przy czym w jesz­cze więk­szym stop­niu w sto­sunku do przy­ja­ciół i sojusz­ni­ków niż do wro­gów. Z tego też powodu mitem, który mścił się na naszych ana­li­zach, było prze­ko­na­nie, że Rosja­nie byliby w sta­nie z łatwo­ścią Łuka­szenkę usu­nąć. Teraz, gdy zależ­ność Bia­ło­rusi od Rosji w dra­ma­tyczny spo­sób wzro­sła, w Pol­sce mówi się, że Łuka­szenka jest już jedy­nie wyko­nawcą pole­ceń Kremla. W moim prze­ko­na­niu jest to jed­nak pół­prawda. Nie­wąt­pli­wie pole manewru Łuka­szenki jest dziś bar­dzo wąskie, a fakt, że wziął udział w napa­ści na Ukra­inę, czyni zeń prze­stępcę. Rów­no­cze­śnie jed­nak bar­dzo liczne wypo­wie­dzi czo­ło­wych ukra­iń­skich poli­ty­ków, w tym pre­zy­denta Zełen­skiego, dowo­dzą, że Ukra­ińcy na­dal grę z Łuka­szenką pro­wa­dzą, co zna­czy, że trak­tują go jako osobę mającą pewien zakres auto­no­mii.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki